Więcej na: www.ebook4all.pl
– Jak ocenia pani swój stan zdrowia, w skali od jednego do pięciu, gdzie pięć oznacza „bar‐
dzo dobry”, a jeden „bardzo zły”? – pyta Anka ze skupioną miną, siląc się, by jej głos brzmiał
poważnie i spokojnie. Dziwnie tak oficjalnie rozmawiać z najbliższą przyjaciółką, ale właśnie
tak będą wyglądać wszystkie moje kolejne rozmowy. Forma stwarza dystans, pomaga odgry‐
wać rolę – teraz badanej, a później badaczki.
– Pięć – odpowiadam.
Nie wiem, czy na jej miejscu potrafiłabym być równie rzeczowa i sprawiać wrażenie tak
godnej zaufania. Kropelka zawsze umiała nad sobą panować i odnaleźć się nawet w naj‐
dziwniejszych, dla mnie często krępujących sytuacjach.
– Jak w podobnej skali ocenia pani swój stan psychiczny? – zadaje kolejne pytanie, nie
spuszczając ze mnie wzroku.
– Pięć. – Brzmi to sucho, ale niepewnie.
– Czy pali pani papierosy?
– Daj spokój, przecież wiesz. – Jakoś nie bawi mnie ta gra.
– Dobrze, Gabi, możemy pominąć te pytania – zgadza się łaskawie Anka. – Ale myślałam,
że chcesz przećwiczyć całość. Ze mną możesz się czuć bezpiecznie. Pomyśl tylko, jak będzie
z nim... – Sugestywnie ścisza głos.
O matko! Ona ma rację. Przebywając w jednym pomieszczeniu z tym niesamowitym
mężczyzną, nie jestem w stanie sklecić jednego zdania po polsku, a mam mu opowiadać
o najintymniejszych wydarzeniach ze swojego życia, o moich pragnieniach i fantazjach. Nie
rumieniąc się, nie wzdychając, nie spuszczając wzroku i przede wszystkim nie owijając
w bawełnę. Co prawda nie mam zbyt wiele do powiedzenia, ale zawsze...
– Wiem – przyznaję i ponownie zastanawiam się, w co zamierzam się wpakować. – Masz
rację, jak zwykle. – Z rezygnacją kręcę głową. – Nie palę.
– Czy pije pani alkohol? – podejmuje Anka, z powrotem wchodząc w rolę.
– Czasami. – Ciężko wzdycham.
– Mniej więcej jak często?
– Dwa–trzy razy w miesiącu.
– Mocne alkohole?
– Nie, piwo albo drinki.
– Czy kiedykolwiek zażywała pani narkotyki? – Ton jej głosu dalej jest rzeczowy i suchy.
– Nie – odpowiadam beznamiętnie, myśląc już o czymś zupełnie innym.
Cóż, na razie pytania są proste, ale doskonale wiem, że specjalnie tak zostały ułożone. Nie
można spotkać się z obcym człowiekiem i zacząć od dopytywania się o to, jak często się ma‐
sturbuje albo czy uprawiał seks ze zwierzętami. Nawet na drugim roku studiów jest to dla
mnie oczywiste, a Grzegorz musi znać wiele innych zasad i wybiegów.
– W jakim stopniu jest pani zadowolona ze swojego wyglądu? Znowu skala od jednego do
pięciu... – Jestem pewna, że znając mnie tak dobrze, Anka zdaje sobie sprawę z tego, że nie
potrafię skupić się na tych idiotycznych pytaniach.
Wiercę się tylko w fotelu i odpowiadam bez namysłu. Byłam w dwóch stałych związkach,
ale to już za mną. Jestem zagorzałą zwolenniczką monogamii. Nigdy nie zdradzałam. Seks
w moim życiu nie jest istotny, nie bardzo rozumiem ten cały szum wokół niego. Raczej nie
odczuwam pożądania i jest mi z tym całkiem dobrze. Próbowałam masturbacji, ale doznania
raczej mnie rozczarowały, dlatego zaniechałam tych eksperymentów. Jeden z moich chło‐
paków próbował przekonać mnie do oglądania pornografii, ale film był taki techniczny... Ci
ludzie wyglądali, jakby uprawiali zapasy, a nie miłość.
– Czy zdarza się pani fantazjować na temat seksu? – To pytanie wyrywa mnie z zamyśle‐
nia. Sama wzmianka o tym wywołuje rumieniec na mojej twarzy.
– Tak.
– Opowiesz mi coś o tym, Gabi? – Głos Anki jest przesadnie słodki.
– To też element tej przeklętej ankiety? – syczę.
– Tak. – Przyjaciółka wraca do poprzedniego, rzeczowego tonu.
– Oj, w takim razie będzie naprawdę ciężko. – Biorę głęboki wdech i zbieram się na odwa‐
gę. – Generalnie raczej mi się to nie zdarzało, aż do czasu... Już na pierwszych zajęciach
wyobrażałam sobie, że prosi, żebym została dłużej. Ta fantazja uparcie do mnie wraca, wy‐
wołując silne podniecenie i bolesny skurcz tam, w środku.
– Ale czemu on? – To pytanie Anka szepcze ledwie słyszalnym głosem.
– Sama nie wiem. Jego sposób poruszania się, to, jak mówi, ta cała pewność siebie. Sek‐
sowny kucyk i skórzane spodnie. Motocykl. Nigdy nie leciałam na posągowo pięknych męż‐
czyzn.
– Tylko na dupków. – Moja przyjaciółka śmieje się ironicznie.
– Może i tak – przyznaję z bólem. – Serce nie sługa.
– Jakie serce?! O czym ty mówisz, dziewczyno?! Ty go nie kochasz, tylko pragniesz! Ma‐
rzysz o tym, żeby cię przeleciał, mocno i szybko!
– Wiem. – Czuję, jak cała oblewam się rumieńcem. – W moich fantazjach, kiedy zostaje‐
my sami... – próbuję coś wybąkać, ale nie wiem, jak to powiedzieć. – Wiesz, on chwyta mnie
mocno za włosy i władczym gestem samca alfa zmusza, żebym uklękła. Spragniona ocieram
się twarzą o jego krocze, o te skórzane spodnie, o wielką klamrę paska. Czuję jego nabrzmiałą
męskość i trzęsącymi się rękami próbuję wyłuskać ją z rozporka. Jest taka wielka, naprawdę
imponująca, ciemnopurpurowa, rozgrzana... prawie tak jak ja. Między swoimi nogami czuję
powódź, jestem lepka i śliska, gotowa go przyjąć. Spragniona. On szybko obraca mnie tak, że
brzuchem kładę się na biurku, spuszcza mi spodnie, daje soczystego klapsa i brutalnie się we
mnie wbija. Posuwa mnie ostro, szepcząc, że jestem jego kurewką, a ja z niepokojem patrzę
w stronę drzwi. Nie są zamknięte, w każdej chwili ktoś może wejść. Podnieca mnie to. Co
gorsza, podnieca mnie, że on traktuje mnie przedmiotowo. Dyma. Po wszystkim zapina roz‐
porek w spodniach, których nawet nie zsunął z bioder, i zostawia mnie tak. Rozpaloną i nie‐
spełnioną. Chcę więcej i jak suczka w rui jestem gotowa oddać się pierwszemu lepszemu fa‐
cetowi albo na kolanach błagać go, żeby dał mi więcej.
– Boże, Gabriela! – Kropelka wzdycha. – Czemu musisz mieć takie porąbane fantazje?
I to na temat tego buca?
– Nie wiem – przyznaję z rozbrajającą szczerością, a wtedy ona podchodzi i przytula
mnie czule.
– Mam tylko nadzieję, że jemu tego nie powiesz. To znaczy nie powiesz, że to o nim tak
fantazjujesz.
– Sama nie wiem. – Rozklejam się w jej ramionach. – Może to skończyłoby moją udrękę.
Może zerżnąłby mnie i mielibyśmy już ten etap za sobą.
– A może wyśmiałby cię albo upokorzył, nie pomyślałaś o tym? W nim jest coś takiego,
sama nie wiem... Sądzę, że byłby w stanie wykorzystać cię w najgorszy możliwy sposób.
Zniszczyć cię i wyrzucić jak zepsutą zabawkę.
– Właśnie to mnie w nim najbardziej pociąga.
– Wiem, skarbie. – Głaszcze mnie po głowie. – Pominiemy chyba resztę pytań o fantazje –
dodaje po chwili.
– Nie – protestuję. – Lepiej przeróbmy je po kolei.
– Jak chcesz. – Anka wzrusza ramionami i ponownie siada naprzeciwko mnie. – Czy
w tych fantazjach występuje któryś z pani byłych partnerów? – W odpowiedzi lekko kręcę
głową. – Ktoś znajomy? – Przytakuję. – To mężczyzna czy kobieta?
– Mężczyzna.
– Jeden? – Jej oczy są chłodne i nie zdradzają zainteresowania.
– Tak, zawsze ten sam, jeden mężczyzna. Aż do znudzenia. – Boleśnie wzdycham.
– Czy w tych fantazjach występuje seks oralny?
– Czasami, coś jakby – bąkam nieśmiało.
– Waginalny?
– Tak.
– Analny?
– Na Boga, jak dotąd nie! – Patrzę na nią przerażona.
– Związywanie? Kneblowanie? – Zasypuje mnie gradem pytań. – Zadawanie bólu? Za‐
bawki erotyczne? Podglądactwo? Ekshibicjonizm?
– Proszę... – jęczę w końcu.
– I co ja mam z tobą począć? – Anka patrzy na mnie pytająco. – Dalej nie będzie lepiej.
Naprawdę chcesz to zrobić? Chcesz przeprowadzać takie rozmowy? Sądzisz, że jesteś w sta‐
nie?
– Chyba tak, ale nie z nim. – Obawiam się, że jestem skazana na porażkę.
– Żeby znaleźć się w zespole, musisz porozmawiać właśnie z nim. Najpierw to on przepro‐
wadzi wywiad z tobą, a potem ty będziesz musiała przepytać jego.
– Z tobą też tak było?
– Tak.
– I jak? – Unoszę się lekko na fotelu.
– Normalnie. Odpowiedziałam szczerze i bez szczególnego zażenowania na większość
jego pytań. Po kilku szkoleniach to ja przeprowadziłam wywiad z nim. Nie wiem, czy był
szczery, ale jeśli tak, to jego życie seksualne wcale nie jest interesujące i szkoda twojego za‐
chodu. – Anka próbuje być zabawna.
– Opowiesz mi coś?
– Nie, raczej nie powinnam. Normalne zwyczaje, przeciętne fantazje, żadnych perwersji,
dzieci ani zwierząt. Zresztą sama musisz go spytać. – Uśmiecha się szeroko.
– Boję się, ale bardzo tego pragnę. Chcę go lepiej poznać, być bliżej, pomóc mu. Te bada‐
nia są dla niego bardzo ważne, prawda?
– Chyba tak. To początek jego kariery naukowej i wielka przygoda. – Anka uśmiecha się
ciepło. – Widzę, że się trochę rozluźniłaś, więc wracamy do tematu. – Robi krótką pauzę
i strzela: – Czy chciałaby pani zrealizować swoje fantazje erotyczne?
Zamieram. Nie wiem, naprawdę nie wiem, czy tego chcę. Pożądam go, ale obawiam się,
że po czymś takim czułabym się okropnie, jak pusta skorupa, jak wywłoka... Cała ta fantazja
staje przed moimi oczami. Niemal czuję na sobie jego stanowczy dotyk, jego przyjemy ciężar
i płytki, urywany oddech. Momentalnie robię się mokra. Czy rzeczywiście chcę, żeby mnie
poniżał? Żeby mnie wykorzystał? Żeby mnie pieprzył? Takie pragnienia chyba nie są normal‐
ne i nie przystoją takim grzecznym dziewczynkom jak ja.
– Chyba tak – mówię w końcu ze smutkiem.
– W takim razie co stoi na przeszkodzie?
– O matko! – jęczę i robię się wręcz purpurowa. – Chyba to, że się ich wstydzę i wolała‐
bym o nich zapomnieć. – To wyznanie niespodziewanie przynosi mi ulgę.
– Czy zdarzają się pani erotyczne sny?
– Nie przypominam sobie. – Lekko kręcę głową, czując ulgę, że ominie mnie kilka żenują‐
cych pytań.
– Dobrze, w takim razie przejdziemy do kolejnej części. Czy ma pani za sobą inicjację sek‐
sualną?
– Tak – odpowiadam krótko i, o dziwo, tym razem bez zażenowania.
– Ile miała pani wtedy lat?
– Siedemnaście.
– Gdzie to się odbyło?
– W domu mojego chłopaka. – Patrzę na nią badawczo, zastanawiając się, czy taka infor‐
macja ją usatysfakcjonuje. Może mam dodać, że stało się to w łóżku jego rodziców przykry‐
tym kocem, jego prześcieradłem i jeszcze starym ręcznikiem? Że i tak wybrudziliśmy ich po‐
ściel, a ja, słaniając się po wszystkim, nieszczęśliwie rozbiłam doniczkę z paprotką i jak ostat‐
nia ofiara losu wbiłam sobie jej odłamek w bosą stopę? To była istna porażka! I jeszcze ten ga‐
piący się pies! Głupie bydlę!
– Jaka była przyczyna pani decyzji o podjęciu współżycia?
– Głupota – syczę.
– Było aż tak źle? – Kropelka patrzy na mnie ze współczuciem.
– Tak! – Głośno nabieram powietrza w płuca. – Aż tak źle. On bardzo nalegał, żebyśmy to
zrobili. Przekonywał mnie, że jestem jedyną dziewicą na tej planecie i że muszę w końcu
zdecydować, czy chcę być z nim, czy wstąpić do zakonu.
– Zawsze wiedziałam, że z mojego brata jest niezły dupek – mamrocze Anka.
– Było, minęło. Od tamtej pory zmądrzałam.
– Mam nadzieję. – Mówiąc te słowa, wygląda na rozbawioną.
– Ja też. – Śmiejemy się obie.
– Dobra, ta ankieta jest strasznie długa i jak nie będziemy się trzymać planu, do rana nie
skończymy.
– Okej, jedź z tym koksem.
– Jak ocenia pani swoją satysfakcję z inicjacji seksualnej? W skali od jednego do pięciu,
gdzie jeden oznacza „bardzo źle”, a pięć „bardzo dobrze”.
– Tragicznie – cedzę przez zęby. – Minus dziesięć. To była klęska. Totalna kumulacja nie‐
powodzeń! Boże, na samą myśl robi mi się niedobrze. – Aż się wzdrygam.
– Bolało? – W głosie mojej przyjaciółki pobrzmiewa troska.
– Tak. A ten kretyn śmiał jeszcze na koniec spytać, czy miałam orgazm! Ledwo zniosłam
te dwie minuty jego sapania i dyszenia. Wrrr...
*
*
*
Nie skończyłyśmy wywiadu, ani tego wieczora, ani żadnego innego. Zagubiona w swoich
pragnieniach bardziej potrzebowałam wtedy przyjaciółki niż ankieterki. Ostatecznie posta‐
nowiłam zdobyć tego mężczyznę. Grzegorz był doktorantem na Wydziale Nauk Społecz‐
nych. Prowadził z nami niektóre ćwiczenia, ale ja, zapatrzona w niego jak w obrazek, nie po‐
trafiłam przebić się do jego świadomości. Dla niego nie istniałam. Zresztą pewnie nie tylko
dla niego.
Nieśmiała, zakompleksiona, dopiero miałam odkryć siebie i drzemiącą we mnie moc. I to
dzięki niemu. W sumie to trochę przewrotne, że tak wiele mu zawdzięczam. Po tych kilku
miesiącach, już prawie roku, muszę stwierdzić, że to było fatalne zauroczenie. Za jedyną ko‐
rzyść z całej sytuacji mogę uznać to, że jego fascynacja Kinseyem i badaniami nad ludzką
seksualnością sprawiły, że sama się tym zainteresowałam i odkryłam własną seksualność.
Właśnie o tym chciałabym wam opowiedzieć. Dlatego zacznijmy od początku. Nazywam
się Gabi, Gabriela, i mam dwadzieścia jeden lat. Od urodzenia mieszkam na Śląsku, ale ta
historia mogłaby w zasadzie wydarzyć się gdziekolwiek.
Kiedy to wszystko się zaczęło, być może pod wpływem naprawdę nieudanych pierwszych
seksualnych doświadczeń wątpiłam w to, że moje ciało może dostarczyć mi rozkoszy. Nie
byłam rozbudzona, nie znałam własnych reakcji ani potrzeb. Jako córka pielęgniarki zosta‐
łam uświadomiona dosyć wcześnie, ale otrzymałam tylko suche, techniczne informacje.
Wiedziałam tyle, ile trzeba o antykoncepcji i chorobach przenoszonych drogą płciową, ale za
mało o pożądaniu i miłości. Naprawdę nie rozumiałam całej tej zabawy i zasad nią rządzą‐
cych. Jak każda kobieta musiałam je odkryć i nauczyć się czerpać przyjemność z tego, czym
obdarzyła mnie natura. Mężczyźni mają pod tym względem łatwiej, ich oprzyrządowanie
jest prostsze w obsłudze i bardziej rzuca się w oczy.
Wróćmy jednak do początku. Anka bardzo pilnie pracowała nad przygotowaniem mnie
do tej rozmowy. Pokazała mi w internecie rzeczy, o jakich w życiu nie śniłam – pornografię,
w tym BDSM, zabawki erotyczne, akcesoria do związywania, obrazki przedstawiające dość
precyzyjnie ludzkie narządy płciowe i strony z opowiadaniami erotycznymi. Sprawdziła moje
słownictwo i pomogła mi je nieco wzbogacić. Kiedy obie uznałyśmy, że jestem gotowa, zaczę‐
ła się cała ta zwariowana historia.
*
*
*
Ubrana elegancko, ale z prostotą, w czółenkach na wysokim obcasie i cielistych rajsto‐
pach, ruszam zdecydowanym krokiem przez pustoszejący już korytarz naszego wydziału.
Tak silne ściskanie w dołku czułam chyba tylko tuż przed maturą. O Boże! To się zaraz sta‐
nie! Mam spocone dłonie, płytki oddech, nogi wręcz się pode mną uginają, ale wiem, że mu‐
szę to zrobić. Jeśli nie teraz, to pewnie nigdy! Odnoszę wrażenie, że kilka osób, które wciąż
stoją na korytarzu, gapi się na mnie tak, jakby znało mój sekret. Jakby wiedziało, że idę tam
nie po to, by zaliczyć praktyki, ale by on zaliczył mnie. Rany, Gabi, skup się, bo nic z tego nie
będzie! Leciutko pukam do drzwi i drżącą ręką naciskam klamkę. Grzegorz nieznacznie
unosi wzrok znad biurka.
– Mogę? – pytam nieśmiało.
– Oczywiście. – Nonszalanckim gestem wskazuje krzesło. – W czym mogę pomóc?
– Moja przyjaciółka, Anna Kropelka... – Staram się, by mój głos brzmiał spokojnie i natural‐
nie, mimo że w jego obecności serce bije mi szybciej. „Jak dobrze, że nie przywitał mnie wy‐
ciągnięciem ręki” – przebiega mi przez myśl, gdy złączając dłonie, czuję nieprzyjemną wil‐
goć. – Podobno szuka pan jeszcze kilku osób do swojego zespołu – zaczynam ponownie.
– Tak, to prawda. – Patrzy na mnie badawczo. – Przyda się każda para rąk do pomocy.
Na chwilę zapada krępujące milczenie i czuję, jak jego zielone oczy przewiercają mnie na
wylot. Rumienię się. Obawiam się, że może z mojej twarzy wyczytać wszystkie myśli. Próbuję
się skupić. Nie chcę rozbierać go wzrokiem, nie chcę myśleć o jego silnych ramionach ani
o jego mięsistych ustach. Zalewa mnie fala gorąca. Kręci mi się w głowie. Nieco zbyt głośno
wdycham powietrze.
– Otworzyć okno? – pyta.
– Tak, będę wdzięczna – odpowiadam, nieśmiało spuszczając wzrok, a on wraz z fotelem
przesuwa się odrobinę w tył i jedynie lekko się unosząc, sięga do tandetnej plastikowej klam‐
ki.
– Okej. – Znów siedzi przede mną dumnie wyprostowany. – Czyli chciałaby pani zająć się
badaniem ludzkiej seksualności. Dlaczego, jeśli można wiedzieć?
– Te zagadnienia interesują chyba nas wszystkich. – Bezczelnie patrzę mu prosto w oczy
i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że on może te słowa odebrać jako próbę flirtowania.
– Zapewne tak, ale nie wszyscy w związku z tym zamierzają wchodzić z butami w in‐
tymne życie obcych osób. Sytuacja badania jest krępująca dla obu stron i wymaga olbrzymie‐
go wyczucia – mówi pouczającym tonem. – Nie wątpię, że jest pani taktowna, ale takt to tro‐
chę za mało. Czasem musimy być bardzo bezpośredni. Wiele osób, nawet doskonale wy‐
kształconych, nie zna odpowiedniego słownictwa, nie zna też własnego ciała.
– Edukacja seksualna w tym kraju wciąż jest w powijakach – wtrącam nieśmiało.
– Tak, i wiele osób poważnie cierpi z tego powodu – mówi, ciężko wzdychając. – Mam na
imię Grzegorz. – Wyciąga do mnie rękę.
– Gabriela. – Odwzajemniam jego gest szczęśliwa, że miałam czas ochłonąć. Kiedy moc‐
no ściska moją dłoń, przez całe moje ciało przebiega dziwny dreszcz.
– Miło mi. – Uśmiecha się ciepło.
– Mnie również – odpowiadam zahipnotyzowana spojrzeniem jego głębokich zielonych
oczu.
– Anka pewnie uprzedziła cię, że aby stać się członkiem zespołu, trzeba...
– Złożyć zeznania – przerywam mu w pół słowa.
– Tak. – Przekrzywia lekko głowę i przygląda mi się uważnie. – Dziś nie damy rady tego
zrobić. Możemy umówić się na jutro?
Och! Tak szybko! Czuję się tak, jakbym dostała kopniaka w brzuch, ale jednocześnie nie
potrafię ukryć ekscytacji.
– Oczywiście. – Uśmiecham się nieco sztucznie.
– Siedemnasta? – Zerka w wielki kalendarz.
– Okej – potwierdzam, wstając niezdarnie z krzesła, i chwiejnym krokiem kieruję się do
wyjścia.
– Do zobaczenia – rzuca w kierunku moich pleców.
– Do zobaczenia – odpowiadam, zerkając na niego ostatni raz, tuż przed zamknięciem
drzwi.
Na korytarzu oddycham z ulgą. Nie było tak źle. Zaakceptował mnie. Nie zadawał nie‐
zręcznych pytań. Byłam chyba w miarę rzeczowa i przekonująca. Uff... Zasłużyłam na małą
nagrodę! W mojej ulubionej budce na dworcu kupuję kawałek sernika. Przez brudne okno
obserwuję gęste zabudowania mijanych miast. Zaczyna padać deszcz.
*
*
*
Aż do siedemnastej nie potrafię myśleć o niczym innym. Po zajęciach włóczę się po mieście.
Oglądam ciuchy, wącham perfumy, wchodzę nawet do księgarni, ale jestem całkowicie nie‐
obecna duchem. Wiem, że powinnam coś zjeść, nie mam jednak apetytu. Na uczelnię wra‐
cam przed czasem. Siadam na korytarzu i udaję, że czytam książkę – Ukryty wymiar Edwar‐
da T. Halla.
Żołądek podchodzi mi do gardła, gdy kątem oka widzę, że otwierają się drzwi jego gabi‐
netu. Wychodzi zza nich zadbana, mniej więcej trzydziestoletnia kobieta, a tuż za nią on.
Żegnają się uściskiem dłoni, po czym Grzegorz zamyka drzwi na klucz. Idzie w moją stronę.
O matko!
– O, już jesteś. – Rzuca okiem na okładkę mojej książki, a ja spuszczam wzrok, żeby
upewnić się, czy przypadkiem nie trzymam jej do góry nogami. – Zaraz się tobą zajmę. – Mija
mnie i prężnym krokiem kieruje się do męskiej toalety.
Uff... Mam jeszcze chwilę. Ostrożnie chowam książkę do torebki, przeciągam usta po‐
madką ochronną i zbieram całą swoją odwagę, a muszę się przyznać, że nie należę do kobiet
odważnych i pewnych siebie. Słyszę, jak odkręca wodę, i chwilę później stoi już przede mną.
– Chodźmy. – Zapraszającym gestem wskazuje swój pokój i w tym momencie w mojej gło‐
wie coś się przełącza. Nie jestem sobą, nie myślę, nie analizuję, po prostu działam. Moje ciało
samo podnosi się i samo idzie, samo przechodzi przez próg i samo siada, moje usta same się
uśmiechają i same, nieproszone, odpowiadają na jego pytania.
– Na pewno niczego się nie napijesz? – dociera do mnie jakby z innego świata.
– Nie, dziękuję. – Nawet nie do końca przytomna, jestem dobrze wychowana.
On bardzo szybko i naturalnie wchodzi w rolę badacza, jest aż nazbyt oficjalny, choć
może nie tak ujmująco uprzejmy jak Anka. Po kilku prostych pytaniach zaczynamy wkra‐
czać w fazę tych intymnych, ale jestem zadziwiająco twarda i bez mrugnięcia okiem odpo‐
wiadam na wszystkie.
– Czy kiedykolwiek była pani w stałym związku?
– Tak.
– W ilu takich związkach pani była?
– W dwóch.
– Czy obecnie jest pani w stałym związku?
– Nie.
– Na ile posiadanie jednego, stałego partnera jest dla pani ważne? W skali od jednego do
pięciu, gdzie jeden znaczy „zupełnie nieważne”, a pięć „bardzo ważne”.
– Pięć.
– Czy będąc w stałym związku, kiedykolwiek zdradziła pani partnera?
– Nie.
– Jak często odczuwa pani napięcie seksualne?
– Raczej rzadko. – Waham się, a on wyczuwa to lekkie drżenie w moim głosie.
– To znaczy? – Uśmiecha się zadziornie. Czy on nie powinien być tak oschły i rzeczowy
jak Kropelka?
– Różnie z tym bywa – przyznaję, spuszczając wzrok. – Czasem miesiącami potrafię nie
czuć zainteresowania seksem, a czasem, choć bardzo rzadko, kilka razy w tygodniu odczu‐
wać napięcie seksualne. – Dwa ostatnie słowa wypowiadam szybko, niemal na bezdechu, ale
kończąc, spoglądam mu prosto w oczy.
– Jak oceniłaby pani swój pociąg do mężczyzn? W skali od jednego do pięciu... – Nie musi
kończyć, już doskonale znam tę przeklętą skalę.
– Trzy – bąkam nieśmiało, w myślach dodając, że jeśli chodzi o takiego jednego, to nor‐
malnie dziesięć.
– A do kobiet?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. – Otwieram szeroko oczy. – Cóż, uroda wielu ko‐
biet zapiera mi dech w piersiach, ale chyba ich nie pożądam...
– Jest pani pewna? – W jego oczach błyszczą ogniki zainteresowania.
– Trzy, proszę wpisać trzy. – Środek skali, taka odpowiedź wydaje mi się najwłaściwsza.
Ale z drugiej strony... czy ja tego samego nie powiedziałam o mężczyznach?! Czerwienię się.
Wychodzi na to, że jestem jakąś wyuzdaną biseksualistką!
– Czy kiedykolwiek stosowała pani środki zwiększające potencję seksualną lub pożądanie?
– Nie.
– Czy kiedykolwiek się pani masturbowała?
– Tak.
– Czy robiła to pani w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy?
– Nie. – Czuję ulgę, mogąc to powiedzieć z czystym sumieniem.
– Dlaczego zaprzestała pani masturbacji?
– Bo nie wniosła nic w moje życie – odpowiadam beznamiętnie.
– Jak to? – Wydaje się zaskoczony.
– Czy takie pytanie znajduje się w kwestionariuszu? – Staram się wyglądać na urażoną.
– Nie, Gabrielo. – Zwracając się do mnie po imieniu, zmienia ton i wiem, że przez chwilę
jest po prostu sobą lub raczej odgrywa inną rolę, cierpliwego nauczyciela. – Ale to jest wy‐
wiad pogłębiony. Nie musimy sztywno trzymać się spisanych pytań – instruuje mnie.
– No dobrze – ulegam. – Spróbowałam z ciekawości. Kilka razy. Uznałam w końcu, że cała
ta zabawa jest przereklamowana. Znacznie przereklamowana. Mnie to po prostu nie bawi.
– Czy kiedykolwiek oglądała pani pornografię? – Jak gdyby nigdy nic znów staje się irytu‐
jąco formalny.
– Tak. – Staram się brzmieć równie chłodno.
– W jakiej formie?
– Głównie zdjęcia i filmy w internecie.
– Robiła to pani w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy?
– Tak. – Czerwienię się.
– Jak często pani to robi?
– Ostatnio przedwczoraj, ale... tak naprawdę wcześniej zdarzyło się to tylko raz.
– Czy kiedykolwiek oglądała pani pornografię heteroseksualną? – Patrzy na mnie badaw‐
czo.
– Tak.
– Homoseksualną?
– Tak.
– Męską czy kobiecą?
– I taką, i taką. – Czuję, że nawet moje uszy robią się purpurowe.
– A która bardziej ci odpowiadała? – W jego głosie pobrzmiewa ciekawość, delikatnie po‐
wiedziawszy, nieprzystająca badaczowi.
– Chyba gejowska. – Podnoszę wzrok i widzę, że teraz to on się rumieni. Jak to możliwe?
Przecież rozmawiał już z tyloma osobami!
Maglujemy tak wszystkie możliwe gatunki i przy zdecydowanej większości muszę się
przyznać, że je oglądałam... seks grupowy, związywanie, bicie, poniżanie, seks z osobami star‐
szymi, seks waginalny, oralny, analny, masturbacja, fisting, pissing... Jeszcze do niedawna
nie wiedziałam, że ludzie robią ze swoimi ciałami takie rzeczy, a teraz rozmawiam o nich
z niemal obcym facetem w oschły i rzeczowy sposób.
– Opowiedz mi o filmie, który zrobił na tobie największe wrażenie – Grzegorz prosi zdła‐
wionym głosem.
Sadowię się wygodnie na fotelu, zamykam oczy i próbuję przypomnieć sobie jak najwięcej
szczegółów. To był krótki i prosty filmik, widziałam go niemal na końcu i, o dziwo, po tych
wszystkich zboczonych rzeczach naprawdę do mnie przemówił, sprawił, że zrobiło mi się
cieplej i przyjemniej. Co takiego w nim było? Co mogło mnie tak głęboko poruszyć?
– To było krótkie wideo – podejmuję w końcu. – Nic specjalnego, nieruchoma kamera
skierowana na przystojnego młodego mężczyznę. Patrzył prosto w obiektyw, w taki wyzywa‐
jący sposób, i pieścił się. Po krótkiej chwili chwycił w dłoń swój nabrzmiały członek i zaczął się
nim intensywnie bawić. Bardzo intensywnie. – Spoglądam w lekko zamglone oczy Grzegorza
i odnoszę wrażenie, że jest podniecony. – Wytrysnął obficie i wysoko, wyginając się w łuk pod
wypływem prawdziwego, nieudawanego orgazmu. To było takie silne i naturalne. Proste.
Największe wrażenie zrobiła na mnie ekstaza malująca się na jego twarzy.
– Rozumiem. – Mój rozmówca zaczyna niespokojnie kręcić się na krześle. – Czy zawsze
ogląda pani pornografię sama?
– Hmm... – Nie bardzo wiem, czy powinnam się przyznać. Zrobiłyśmy to z Kropelką tylko
w celach edukacyjnych. Nie wyobrażam sobie, że mogłybyśmy... – Zazwyczaj.
– A jeśli nie sama, to z kim?
– Z przyjaciółką – mówię zażenowana.
– Z Anką? – zgaduje.
– Tak, ale... – Nie wiem, czemu odczuwam potrzebę wytłumaczenia się. – Ona pomagała
mi przygotować się do tej rozmowy. Ja... naprawdę mam niezbyt bogate doświadczenie i ba‐
łam się, że sobie nie poradzę.
– Więc czemu... – tym razem to w jego głosie słychać dziwną niepewność – czemu
chcesz się tym zajmować?
– Sądzę, że dzięki temu dowiem się czegoś więcej o sobie samej, a może nawet zrozu‐
miem, co inni w tym widzą. – I znów jestem sobą, nieśmiałą, zagubioną dziewczynką. – Wi‐
dzisz, miałam tylko dwóch chłopaków. Żaden nie rozbudził moich potrzeb, nie sprawił, że
ziemia zadrżała w posadach. Seks jest dla mnie raczej obrzydliwą wymianą lepkich i gęstych
płynów, takimi dziwnymi zapasami. Wiąże się z bólem, strachem, niepewnością. Chciałabym
lepiej to zrozumieć. Dowiedzieć się, czym różnię się od innych.
– Gabrielo, ale do tego jest ci potrzebny kochanek, a nie te badania. – Znów wwierca we
mnie te swoje zielone oczy i przez chwilę mam nadzieję, że zaproponuje swoje usługi.
– Nie, chyba nie – szepczę. – Wydaje mi się, że nie jestem gotowa, żeby znowu próbo‐
wać – kłamię, nie doczekawszy się z jego ust upragnionych słów.
Z jakiegoś dziwnego powodu nie kończymy wywiadu zgodnie ze scenariuszem, tylko za‐
czynamy luźną rozmowę o życiu, rodzinie, pożądaniu, o słownictwie, jakie przydaje się pod‐
czas wywiadów, i różnych krępujących sytuacjach, które czasem się podczas nich zdarzają.
Grzegorz zapewnia mnie, że większość ludzi zadziwiająco łatwo się otwiera, że są przyjaciel‐
scy i ciepli, że również potrzebują tych rozmów. Wierzę mu. Ja chyba też tego potrzebowa‐
łam. Potrzebowałam opowiedzieć o swoich przeżyciach, przekuć doświadczenia w słowa
i wyrzucić je z siebie. Po całej tej rozmowie czuję się z dziesięć kilo lżejsza i w tym dziwnym
stanie nieważkości wracam do domu, żeby śnić o nim.
*
*
*
Ubrana niczym ekskluzywna call girl, w obcisłej czarnej sukience, czarnych szpilkach z czer‐
woną podeszwą, z włosami upiętymi w elegancki wysoki kok, przekraczam próg bajecznej re‐
zydencji. Sędziwy lokaj w liberii i białych rękawiczkach zamyka za mną drzwi i ze spokojem
wskazuje kierunek, w którym mam podążyć. Moje obcasy dźwięcznie stukają o marmurową
posadzkę. Jest tak cicho, że słyszę dobiegające z salonu skwierczenie drewna palącego się
w kominku.
On czeka na mnie w głębokim fotelu. Jest bosy. Ma na sobie obcisłe skórzane spodnie
i wpuszczoną w nie jedwabną czarną koszulę, z seksownie rozpiętymi górnymi guzikami. Na
mój widok nie wstaje, jedynie podwija rękawy. Przy każdym ruchu jego rozpuszczone, ciem‐
ne włosy falują, połyskując w migotliwym świetle.
– Rozbieraj się – warczy, a ja nonszalancko zrzucam z siebie sukienkę.
Drżę pod jego spojrzeniem. Z aprobatą przebiega po mnie wzrokiem. Po moich czarnych
pończochach zakończonych bordową koronką, szerokim, czarnym pasie z sześcioma metalo‐
wymi zapinkami i czarnym staniku wykończonym fikuśnymi piórkami. Nie wstydzę się i nie
rumienię. Sprawia mi przyjemność, że na mnie patrzy i że w jego oczach widać zadowolenie.
– Klęknij – rozkazuje i już po chwili mój nagi tyłek jest wypięty w jego stronę. – Tylko taka
mała, napalona zdzira jak ty mogła nie włożyć majtek – syczy przez zęby.
Okrąża mnie. Słyszę, jak rozpina pasek i wyciąga go ze spodni. Chwilę później czuję, jak
delikatnie przejeżdża nim po mojej skórze. Och! Jakie to przyjemne! Mimowolnie cichutko
jęczę. Pragnę go, pragnę jego mocnych i zdecydowanych pieszczot. Cała wilgotna i gorąca
wyczekuję chwili, aż wbije się we mnie swoim sztywnym palem. Oczekiwanie stanowi słodką
torturę.
Zaczynam nieznacznie kręcić biodrami, eksponując swój nabrzmiały podnieceniem
skarb, a wtedy on bierze zamach i mocno uderza paskiem w moje pośladki. Au! To boli! Kur‐
czę się cała pod wpływem tego zaskakującego odczucia, ale zaraz znów kusząco wypinam
tyłeczek. On znów uderza. Ja znów się kulę. W kącie pokoju spostrzegam ukrytego w mroku
lokaja. Przygląda się nam uważnie. Już mam zareagować, kiedy czuję, jak Grzegorz gwał‐
townie wpycha mi w usta twardą czarną kulkę. Zapina z tyłu pasek. Patrzę na niego zdzi‐
wiona i po chwili już wiem, że tak ma być, że tamten mężczyzna musi na nas patrzeć. To
odkrycie wywołuje przyjemny dreszcz.
Dochodzę, gdy tylko on dotyka mojej nabrzmiałej kobiecości. Orgazm rozrywa moje ciało
na pół, sprawia, że unoszę się wysoko nad ziemią, a potem gwałtownie opadam w czarną ot‐
chłań. Kiedy wracam do mojego umęczonego ciała, on mnie posuwa. Mocno i rytmicznie.
Trzymając kurczowo za biodra. Głośno dysząc. Szarpiąc za włosy. Nie jestem sobą, jestem
gumową lalką stworzoną specjalnie dla jego przyjemności, naczyniem na jego spermę, dziw‐
ką. Myślę, że jestem tanią zdzirą, szmatą gotową robić najbardziej wyuzdane rzeczy, i wtedy
znów ogarnia mnie fala rozkoszy. Po całym ciele rozlewa się przyjemne, obezwładniające
uczucie. Krzyczę. Błagam, żeby nie przestawał. Czuję, jak jego penis we mnie pęcznieje, na‐
brzmiewa i zaczyna gwałtownie pulsować. Odpływam. Oboje odpływamy.
*
*
*
Za oknem ledwo świta. Idę pod prysznic, żeby zmyć z siebie to dziwne, lepkie uczucie, jakie
pozostało mi po tym śnie. O Matko Boska! Mój pierwszy w życiu sen erotyczny! Muszę przy‐
znać, że to było niesamowite, takie niespodziewane i zaskakująco przyjemne. Jestem już
pewna, że podjęłam słuszną decyzję i te badania wiele zmienią w moim życiu.
*
*
*
Kilka dni później po raz pierwszy wkraczam do ich „siedziby głównej”. Jedno z pomieszczeń
technicznych zostało zaadaptowane na potrzeby tych badań. To w nim znajduje się „cen‐
trum dowodzenia” projektu. Tutaj przechowywane są wypełnione kwestionariusze, tu odby‐
wa się kodowanie danych i tu przyjmowane są telefony od chętnych do udziału w bada‐
niach.
Grzegorz umieścił ogłoszenia w najdziwniejszych miejscach. Zadziwiające dla mnie jest
to, że ludzie na nie reagują i sami się zgłaszają – telefonicznie, mailowo lub nawet osobiście.
Ale i tak cały zespół musi aktywnie poszukiwać chętnych.
W tym ciasnym pokoju co najmniej raz w tygodniu zbiera się cała ekipa, która w tej chwili
wraz ze mną liczy siedemnaście osób. Cały czas tętni tu życie, od ósmej rano do ósmej wie‐
czorem. Centralny element stanowi korkowa tablica „z wyzwaniami”, jak nazywa to Anka.
Wyzwania zawierają informacje o osobach do odnalezienia i przebadania.
Kiedy przyglądam się podłużnym karteczkom opisującym cechy demograficzne – płeć,
wiek, wykształcenie, wielkość miejsca zamieszkania – podchodzi do mnie wysoki, dobrze
zbudowany chłopak, prawdopodobnie mniej więcej w moim wieku.
– No, chcemy to zrobić lepiej niż Kinsey. Chodzi o to, żeby przebadać reprezentatywną
grupę Ślązaków – zaczyna mi troskliwie tłumaczyć.
– Może nie wyglądam, ale studiuję socjologię – odpowiadam zniesmaczona.
– W takim razie przepraszam. – Uśmiecha się zadziornie. – Mam na imię Michał.
– Gabriela. – Ściskam przesadnie mocno jego wyciągniętą dłoń. – O, cześć! – Odczuwam
ulgę, dostrzegając Kropelkę i mogąc uciec od nowo poznanego chłopaka.
– Cześć – odpowiada z uśmiechem, odrywając się od jakichś papierów. Rozgląda się i pro‐
stuje. – Hej, wszyscy! – woła wesoło. – To jest Gabriela, od dzisiaj będzie z nami pracować.
Dygam skromnie. Wpatruje się we mnie co najmniej dziesięć par oczu. Nie jestem przy‐
zwyczajona do znajdowania się w centrum uwagi i kiepsko to znoszę. Na szczęście zamie‐
szanie szybko mija i cały zespół wraca do swoich zajęć. Siadam w kącie i zaczynam przeglą‐
dać opasły kwestionariusz. Trzymam go w ręku po raz pierwszy, choć część pytań znam już
z innych źródeł. Przeraża mnie rozmawianie o takich rzeczach z obcymi osobami, a przecież
to ja będę musiała to zacząć, wzbudzić ich zaufanie, pozwolić im się otworzyć i przede
wszystkim nie oceniać! „A jak trafię na jakiegoś sadystę albo pedofila – zaczynam się zasta‐
nawiać. – A jeśli wpadnę w łapska jakiegoś zboczeńca?”. Wzdrygam się.
– Co jest? – Anka zauważa mój stan.
– Trafiłaś kiedyś na kogoś z naprawdę chorymi upodobaniami? – pytam niepewnie.
– Co masz na myśli?
– No wiesz... – Nie potrafię jasno wyartykułować swoich wątpliwości. – Przemoc, coś, od
czego przechodzą cię ciarki.
– Och, Gabi! – wzdycha. – Naprawdę potrzeby i fantazje większości ludzi są dosyć proste
i powtarzalne. Wątpię, żeby do naszych badań zgłosił się jakiś zboczeniec, pedofil, jak u Kin‐
seya, albo gwałciciel. Wyluzuj... To są zwykli ludzie, tacy jak ty i ja!
– Panno Gabrielo. – Nie zauważyłam, kiedy podszedł do nas Grzegorz. Jego szelmowski
uśmiech trochę mnie przeraża. – Na początku będzie pani pracować tu. – Szerokim gestem
omiata całe pomieszczenie. – Dopiero jak poczuje się pani pewniej, wyślemy panią na pastwę
jakiejś staruszki.
– Żadnych obleśnych facetów? – Staram się, by mój ton brzmiał lekko.
– Wiedziałem, że nie możesz się doczekać. – Jego oczy błyszczą. – Nie, nalegam na to,
żeby kobiety prowadziły wywiady z kobietami, a mężczyźni z mężczyznami. To daje bada‐
nym większy komfort, a i ankieterzy mogą czuć się bezpieczniej. Szczególnie ankieterki. –
Znowu się uśmiecha.
– Uff. – Udaję ulgę... A może rzeczywiście ją czuję?
Wszyscy potulnie siadamy na krzesłach, taboretach i blatach wysłużonych ławek. Grze‐
gorz podsumowuje miniony tydzień, zwracając uwagę na osiągnięcia poszczególnych osób.
Mówi o ogromie pracy, jaka jeszcze przed nami, i oficjalnie wita mnie w zespole. A co z moim
wywiadem? Przecież Anka mówiła, że będę musiała przeprowadzić z nim wywiad... Wzdy‐
cham zawiedziona. Chcę wiedzieć, o czym on fantazjuje, jak często robi sobie dobrze, czy
ma stałą partnerkę... Tyle cennych informacji mogę dzięki temu zyskać! Tymczasem czeka
mnie na razie nudna, papierkowa robota. Co za rozczarowanie!
Przyglądam mu się uważnie, jego pewnym krokom, zamaszystym gestom i tajemnicze‐
mu uśmiechowi. Jest boski! I te gęste, ciemne włosy upięte na karku w niedbały kucyk! Wy‐
sokie glany, obcisłe spodnie i towarzyszący mu zawsze czarny kask motocyklowy. Pewność
siebie – to chyba najbardziej mnie w nim pociąga. Coś, czego sama nie mam, a bardzo chcia‐
łabym mieć. Tak! To na pewno to! Wzdycham. Uświadamiam sobie, że już dawno przesta‐
łam słuchać jego słów. „Rany, Gabi! Jak będziesz taka nieprzytomna, to nigdy nic z tego nie
wyjdzie!” – karcę się w myślach i usilnie próbuję skupić się na tym, co mówi.
Po zebraniu zostajemy we trójkę – ja, on i Anka. Tłumaczą mi, za co będę odpowiedzial‐
na, i ustalamy wstępnie grafik mojej pracy. Delektuję się przy tym jego bliskością. Jest nie tyl‐
ko na wyciągnięcie ręki, ja go niemal dotykam! Czuję bijące od niego ciepło, słyszę spokojny,
równomierny oddech, mogę wdychać zapach jego skóry. Muszę się powstrzymywać przed
przysunięciem się jeszcze bliżej, przed oparciem głowy na jego ramieniu, chwyceniem jego
dłoni.
– Zrozumiałaś wszystko? – Anka uśmiecha się wesoło. Z pewnością wie, że będzie musiała
mi to powtórzyć w drodze do domu.
– Tak. – Kiwam głową i szczerzę się jak głupia.
– No dobra, zobaczymy jutro, jak sobie poradzisz. – Grzegorz gwałtownie wstaje i chwyta
swój kask.
Jutro? Naprawdę zgodziłam się zacząć już jutro?! Musiałam być nieprzytomna! Próbuję
ułożyć sobie wszystko w głowie. Dobra, słowo się rzekło. Jakoś dam radę.
*
*
*
Wstaję o świcie, żeby dotrzeć na miejsce przed ósmą. Mam wielką nadzieję, że zastanę tam
jego, Pana Mojego Wszechświata, i że choć przez chwilę będziemy sami. Straszne! Przyłapu‐
ję się na tym, że wkładam najlepszą bieliznę – fioletowy komplet z wyhaftowanymi różowy‐
mi kwiatami – najlepsze spodnie i zbyt obcisły top. Dłużej niż zwykle próbuję ułożyć niesfor‐
ne włosy i robię delikatny makijaż. To do mnie zupełnie niepodobne! Nigdy, przenigdy nie
maluję się, wybierając się na uczelnię! Robię to tylko z rzadka, gdy wychodzę gdzieś wieczo‐
rem. Jestem sama na siebie zła, że tak się staram...
Niestety, nigdzie nie ma nawet śladu Grzegorza. Już przed budynkiem, nie widząc jego
lśniącego motocykla, z rezygnacją kręcę głową. W naszej – bo chyba mogę już tak mówić –
zatęchłej klitce jest tylko Michał. Wzdrygam się na wspomnienie jego umizgów, ale teraz nie
mogę się już wycofać.
Chłopak uczynnie pokazuje mi, co gdzie leży. Robi kawę dla nas obojga. Jeden kubek sta‐
wia przede mną i siada naprzeciwko, trzymając drugi w dłoniach. Patrzy na mnie uważnie.
– Czemu chcesz to robić? – pyta w końcu.
– O matko! – wzdycham. – Znowu się zaczyna! Czemu, u licha, wszyscy mnie o to pyta‐
ją?! A czemu ty chcesz to robić? – odbijam piłeczkę.
– Mężczyźni zawsze chcą – rzuca buńczucznie. – A ty, ty wyglądasz na taką słodką, nie‐
śmiałą. Chyba dlatego trudno uwierzyć, że jesteś z nami.
– To, że nie jestem taka jak Anka, nie znaczy chyba, że się nie nadaję?
– Ależ skąd. – Nadal uparcie się we mnie wpatruje. – Tylko...
– Tylko? – warczę, choć on przecież nie powiedział nic, co mogłoby mnie urazić.
– Nie sądzę, żeby łatwo przychodziło ci swobodne rozmawianie o TYCH sprawach.
– Co za eufemizm. – Wzdycham ponownie. Ponoć to mnie mają nie przejść przez gardło
dosadne określenia!
– No, zazwyczaj jestem bardziej bezpośredni, ale przy tobie wszystkie te słowa brzmią tak
wulgarnie... – tłumaczy się nieudolnie.
– Przy mnie? – Nie bardzo potrafię uwierzyć w to, co słyszę. Niby dlaczego? Co wyjątko‐
wego jest akurat we mnie, nudnej kujonce?
– Przy tobie. – Uśmiecha się słodko i nagle coś do mnie dociera. Skrępowanie. Maślany
wzrok. Przesadna uczynność. Być może jednak dostrzegł we mnie coś...
– Nie szczerz się tak! – Mój głos jest przesadnie surowy. Sytuacja wydaje mi się dosyć za‐
bawna i postanawiam to wykorzystać. – Lepiej porozmawiajmy swobodnie o TYCH spra‐
wach. – Powoli się rozluźniam. – Jak często się masturbujesz? – Chłopak aż krztusi się z wra‐
żenia i rozlewa na siebie gorącą kawę.
– Co?! – Jest wyraźnie zakłopotany.
– Jak często ściskasz swojego najlepszego przyjaciela? Walisz konia? Trzepiesz kapucyna?
Onanizujesz się? – wyrzucam z siebie niemal jednym tchem, zafascynowana konsternacją,
w jaką go wprawiłam, i własną zuchwałością. Jestem z siebie dumna!
– Prawie codziennie – odpowiada, pokasłując teatralnie. – A ty?
– Nie robię tego. – Patrzę na niego z coraz bardziej pewną miną.
– Nigdy? – W jego głosie pobrzmiewa ciekawość.
– Spróbowałam raz czy dwa i na tym poprzestałam.
– Na litość, Gabi! Nie masz żadnych potrzeb?! – Michał wygląda tak, jakby zaraz miał
spaść z chybotliwego zresztą krzesła.
– Może jestem aseksualna... – mówię niby od niechcenia.
– Nie no, nie wierzę! – Widzę, że wzdryga się na samą myśl o tym. – Gdybyś chciała, żeby
ktoś pomógł ci to sprawdzić, to...
– To co? – Patrzę na niego badawczo.
– To... – Nieśmiało spuszcza oczy. – Ja chętnie.
– Co chętnie? – Nie odpuszczam, widząc, jak słodko się peszy.
– Oferuję ci swoje usługi. – Zbiera się w sobie i podnosi na mnie rozpalony wzrok. Mogę
obserwować teraz jego płomiennie czerwone policzki.
– A co takiego masz mi do zaoferowania? – Ta gra coraz bardziej mnie bawi. Zerkam
w stronę jego rozporka. Jest pełen! Nabrzmiały! A przynajmniej tak mi się wydaje... Zapewne
gotowy ukazać mi się w pełnej okazałości. Nie robi to jednak na mnie wrażenia. Może gdyby
przeszedł do dzieła, zamiast rumienić się jak panienka... Ale tak?
– Hmmm... dobre chęci. – Znów spuszcza wzrok.
– Dobrymi chęciami...
– Tak, wiem... jest piekło wybrukowane. Ale jak do tej pory żadna nie narzekała.
– Wystarczy ci, że nie narzekają? – Śmieję się głośno, zdecydowanie zbyt głośno. – Ja też
nie narzekałam na takich dwóch, a było koszmarnie. Ich pewnie do dziś rozpiera duma.
– Dwóch? Naraz? – Patrzy na mnie, a jego spojrzenie jest zamglone i nieprzytomne.
– Nie, po kolei. – Śmieję się jeszcze głośniej. – Sorry, nieważne. Zabierzmy się lepiej do ro‐
boty, bo tak możemy zmarnować cały dzień.
Jego obecność jest zbyt namacalna, uciążliwa. Cały czas czuć między nami dziwne na‐
pięcie. Czy on mnie pragnie? Czy o to chodzi? Może fantazjuje o rzuceniu mnie na biurko
albo o zmuszeniu do zrobienia fellatio? A może wręcz przeciwnie – chciałby, żebym to ja go
do czegoś zmusiła? Rzuciła na podłogę? Rozkazywała? Rozważanie tych wszystkich możli‐
wości przyjemnie łechta moją próżność, ale nie podnieca. Hmmm... powinno?
Już chcę do niego zagadać, wypytać o jego myśli i uczucia, gdy wchodzi starsza pani.
Jest energiczna i pogodna. Wita się z Michałem pocałunkiem w policzek i kieruje wzrok
w moją stronę.
– Ty pewnie jesteś Gabi. – Wyciąga kościstą dłoń. – Mam na imię Sonia.
– Miło mi. – Staram się być delikatna, bo jej szczupłe palce wydają się takie kruche... Za to
są przyjemnie ciepłe.
– Mnie również. – Lustruje mnie uważnie. – Grześ wspominał, że jesteś ładna, ale nie są‐
dziłam, że aż tak.
On uważa, że jestem ładna! Robi mi się gorąco i mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Rany,
dziewczyno! Uspokój się! Mam ochotę skakać z radości pod sufit. Policzki mi płoną. Na pew‐
no jestem cała czerwona jak burak!
– Musisz nauczyć się przyjmować komplementy – poucza mnie łagodnie Sonia. – Zapew‐
ne coraz częściej będziesz je słyszeć.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Patrzę na tę kobietę jak zaczarowana. Przypomina mi dobrą
wróżkę z bajki. Nagle zaczynam się zastanawiać, ile może mieć lat. Jest całkiem siwa. Jej
skórę gęsto pokrywają głębokie zmarszczki. Oczy ma blade, ale żywe. Dłonie kościste, z wy‐
datnymi żyłami, lekko drżą. Osiemdziesiąt? Wiem, nie wypada mi się tym interesować.
– Może kawy albo herbaty? – proponuję w końcu, nadal nie wiedząc, co ona tu robi.
– Dziękuję, dziecko – odpowiada. – Poradzę sobie sama. Czuję się tu jak u siebie w domu.
Co to znaczy? Należy do zespołu? Przecież nie było jej wczoraj na zebraniu. Zagadka.
Zaintrygowało mnie to. Dziarska staruszka, której Grzegorz o mnie opowiada. Tak jakby było
coś do opowiadania. Hmmm... Chyba nieprędko dowiem się, o co chodzi.
Sonia rzeczywiście wyjmuje z szafki porcelanową filiżankę, włącza czajnik elektryczny,
z torebki wyjmuje herbatę ekspresową... Nie, to nie herbata, to jakieś ziółka. Pachną przyjem‐
nie, a ona po zalaniu przykrywa je spodeczkiem. Przypomina mi się, jak babcia parzyła mi
miętę. Na ból brzucha, niestrawność i złą pogodę. Mięta dobra na wszystko!
Michał w jej obecności uwija się jak mróweczka, wesoło przy tym pogwizdując, a ja ciągle
jestem zdezorientowana. Nie potrafię odnaleźć się w tej sytuacji. Przyglądam się. Główkuję.
Sonia po odczekaniu dłuższej chwili unosi spodeczek, wyławia torebeczkę, z gracją wyrzuca
ją do najbliższego kosza na śmieci i z filiżanką udaje się do komputera. W tym pomieszcze‐
niu są dwa, oba używane głównie do kodowania danych zebranych podczas wywiadów.
Chyba nie będzie tego robić?
Nie śmiem patrzeć jej na ekran, zabieram się więc do roboty. Mam sprawdzić, czy respon‐
denci, z którymi członkowie zespołu przeprowadzili wywiady „przez przypadek” lub „przy
okazji”, mieszczą się w gronie poszukiwanych przez nas osób. To trochę jak układanie puzzli.
Czy dany element gdzieś pasuje? A jeśli tak, to gdzie? Gdy uda się go wpasować, należy go
odznaczyć w „wyzwaniach”, żeby nikt niepotrzebnie nie próbował szukać osoby o takich pa‐
rametrach. Ups! Jak to ohydnie brzmi! „Osoba o parametrach”!
I nagle zaczynam się zastanawiać, jakie „parametry” ma Michał. Wygląda na gibkiego
i wysportowanego. Na pewno jest silny i duży – wszędzie, gdzie trzeba. Uśmiecham się do
siebie. A może by to sprawdzić? „Gabi, ciekawość to pierwszy stopień do piekła” – pouczam
samą siebie. A może jednak? Coś korci mnie, żeby zabawić się jego kosztem. Czyżby to chęć
ponownego ujrzenia jego oblanych rumieńcem policzków?
Dzwoni telefon. Zanim uświadamiam sobie, co to za dźwięk, słuchawkę podnosi Sonia.
– Halo, tu Centrum Badań nad Seksualnością – mówi to w tak naturalny sposób. – Chcia‐
łaby pani przyczynić się do wzbogacenia wiedzy na temat zachowań seksualnych Śląza‐
ków? – W jej ustach brzmi to jak pochwała.
Jest taka... subtelna. Dobrze wychowana i opanowana. Trochę jej tego zazdroszczę, ale
mam nadzieję, że to po prostu przychodzi z wiekiem. Chciałabym na starość być taka jak
ona. Kończy rozmowę, umawiając się, a raczej umawiając jakąś „miłą, młodą osóbkę”, na
wywiad z dzwoniącą.
– Gabi – zwraca się do mnie tuż po odłożeniu słuchawki. – To sześćdziesięciolatka ze
średnim wykształceniem z Rudy Śląskiej.
Przez chwilę nie dociera do mnie, o co chodzi, ale zaraz potem zaczynam szperać w pa‐
pierach.
– Trafiony zatopiony – mówię triumfalnie.
– No, to jeden krok naprzód. – Uśmiecha się szeroko. – Mamy kogoś z Rudy, prawda? –
Tym razem pytanie skierowane jest do mojego towarzysza.
– Oczywiście, a kiedy ma być wywiad?
– Jutro o trzynastej.
Michał przez chwilę ustala szczegóły z ankieterem. A może raczej z ankieterką? Nie
wiem tego na pewno. Rozmowa jest sucha i rzeczowa. Podaje godzinę i adres. To wszystko
działa zadziwiająco sprawnie.
Koło trzynastej, kiedy w naszej klitce kłębi się już zatrważający sześcioosobowy tłum, So‐
nia proponuje, żebyśmy poszły razem coś zjeść. Sugeruje niewielką wegetariańską knajpkę
piętnaście minut piechotą od uczelni. Że też w tym wieku ma jeszcze ochotę spacerować!
Po drodze rozmawiamy o wszystkim i o niczym. O tym, że Śląsk bardzo się zmienił przez
ostatnie lata; że paskudny katowicki dworzec stał się nagle zabytkiem; że trzeba umieć cie‐
szyć się drobiazgami.
– Tak naprawdę dopiero niedawno zaczęłam żyć – wyznaje nagle Sonia, a ja patrzę na
nią skonsternowana.
– Jak to? – zadaję najgłupsze możliwe pytanie.
– Chętnie ci o tym opowiem – mówi poważniej niż do tej pory. – Chciałabym, żebyś prze‐
prowadziła ze mną wywiad. Jeszcze tego nie robiłam, a czuję, że powinnam. Bardzo lubię
Grzesia, ale jestem pewna, że to nie on powinien usłyszeć moją historię.
No i zaczęło się! Przeprowadzę pierwszy wywiad. Tak jak przewidywał... z sympatyczną
staruszką. Jestem szczęśliwa, ale też zdenerwowana. I strasznie jej wdzięczna. Umawiamy
się na następne popołudnie u niej w domu. Jednak swoją opowieść zaczyna od razu.
– To, co ci opowiem, to więcej niż suche dane, statystyki – mówi spokojnie i powoli. – To
będzie przestroga. – Mruga porozumiewawczo. – Trzeba żyć, cieszyć się życiem i czasem
mniej myśleć. W młodości przeżyłam coś strasznego i jednocześnie niesamowitego, co odci‐
snęło piętno na całym moim życiu. Sama stworzyłam swoje małe piekiełko, Gabi. My, kobiety,
jesteśmy w tym dobre. Zadziwiająco dobre. – Przerywa, żeby posilić się naleśnikiem ze szpi‐
nakiem, po czym rozsiada się wygodnie na stylowej kanapie i kontynuuje. – Widzisz, bardzo
wcześnie wyszłam za mąż i urodziłam dziecko. Mój mąż, wspaniały człowiek, był moim naj‐
lepszym przyjacielem. Nie łączyła nas jakaś wielka namiętność, lecz szczere, delikatne uczu‐
cie. Było nam ze sobą dobrze, choć pod względem erotycznym może trochę mniej... – Jej
głos stał się drżący, niepewny. – No, ale niestety przyszła wojna. Poszedł do wojska, jak więk‐
szość mężczyzn. Zostało trochę chłopców i staruszków, mężczyźni pracujący w zakładach
zbrojeniowych i piekarze. Bez mężczyzn żyje się inaczej, uwierz mi. To były ciężkie czasy.
Ja – młoda, bez wykształcenia, bez doświadczenia – miałam dziecko na utrzymaniu, trzy
znacznie młodsze siostry i schorowaną matkę. Ojciec już wtedy nie żył. Nie chcę się uspra‐
wiedliwiać, nie zrozum mnie źle. Był pewien mężczyzna. Osiem lat ode mnie starszy. Od
dawna mi się przyglądał, osaczał mnie, a mógł przecież wtedy przebierać w ładniejszych,
młodszych, bez dzieci. Zaczął nam wtedy doskwierać głód, bałam się o mojego synka – taki
był malutki i bezbronny. Uległam temu mężczyźnie. Sama do niego poszłam, prosząc o pie‐
niądze i mówiąc, że zrobię wszystko. Miałam nadzieję, że odbędzie się to szybko, od razu,
bez żadnych ceregieli, ale on odesłał mnie i kazał przyjść po południu do swojego mieszka‐
nia. Strasznie się bałam, ale zrobiłam, co kazał. Był zadziwiająco delikatny i czuły. I wtedy
stało się najgorsze, coś, czego długo nie potrafiłam sobie wybaczyć. Własne ciało mnie zdra‐
dziło. Przeżyłam pierwszy w życiu orgazm. Prawdziwą ekstazę. Wynagrodził mnie sowicie.
W inny sposób nie zarobiłabym tyle pieniędzy przez cały miesiąc. Po drodze do domu kupi‐
łam jedzenie, strasznie dużo jedzenia. Kiedy wróciłam, matka już spała, ale z siostrami zaja‐
dałyśmy się tak, jakbyśmy głodowały miesiącami, a przecież prawdziwa bieda doskwierała
nam raptem od kliku dni, może tygodni. O świcie obudziła mnie wściekła matka. Chciała
wiedzieć, skąd miałam pieniądze. Czy ukradłam to wszystko. Przyznałam się. Uderzyła mnie
w twarz. Mocno. Nazwała dziwką. Wyrzuciła mnie z domu, razem z moim Janeczkiem. Bar‐
dzo długo właśnie tak się czułam, jak dziwka. Gdyby nie synek, sens mojego życia, pewnie
jeszcze tego samego dnia skoczyłabym z mostu. No, ale przecież miałam jego. Kilka dni spę‐
dziliśmy, sypiając pod gołym niebem, w opuszczonych budynkach, żebrząc na ulicach. Nie
wiem, ile dokładnie, byłam jak w transie. To cud, że przeżyłam, że nic nam się nie stało. To
była wojna, ciężkie czasy. Potem... – Jej głos załamał się. – Ten mężczyzna mnie znalazł i za‐
opiekował się nami. Zamieszkałam u niego. Nie był nachalny, ale stało się to, co musiało się
stać. Zostałam jego kochanką. Mojego synka traktował jak własne dziecko, do mnie odnosił
się z szacunkiem. Wielokrotnie proponował, że doprowadzi do rozwiązania mojego małżeń‐
stwa i ożeni się ze mną. Nie zgodziłam się. Nigdy. Tęskniłam za mężem i wypatrywałam jego
powrotu. Zżerało mnie poczucie winy. Nie mając od niego żadnych wieści, przepytywałam
rannych wracających z frontu. Szukałam go. Zdesperowana. Niegodna jego miłości. Upodlo‐
na. Czekałam na cud. Panicznie bałam się, że zginął, że zginął przeze mnie, wtedy gdy
pierwszy raz przeżywałam rozkosz w ramionach mężczyzny. Innego mężczyzny.
– Znalazł się? – pytam niesłyszalnym głosem.
– Tak, wiele miesięcy później. Długo musiałam cierpieć. Byłam przekonana, że to kara bo‐
ska, i to nie tylko dlatego, że sprzedaję swoje ciało, ale też dlatego że sprawia mi to niewysło‐
wioną przyjemność. Czułam się kobietą upadłą, Gabrielo. Bardzo długo nie potrafiłam tego
z siebie zmyć.
– Ale udało się? – dociekam.
– Tak, po wielu, wielu latach. Widzisz, urodziłam tamtemu mężczyźnie dziecko, córecz‐
kę. Miała trzy miesiące, gdy jedna z sióstr w wielkiej tajemnicy przekazała mi, że przyszedł
telegram, że mój mąż wraca. Jednocześnie cieszyłam się i bałam. Bałam się, że nie będzie
mnie już chciał, że nie będę miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Ale wracał! Żywy! Wojna się
skończyła. Większość mężczyzn wracała, ale nie wszyscy w jednym kawałku. On może nie
był całkiem zdrów, ale nie dolegało mu nic poważnego. Szukał mnie. Oczywiście zaczął pod
dachem mojej matki. Okłamała go, że nie żyję. Ja i nasze dziecko. Opłakiwał mnie, ale ktoś
powiedział mu prawdę. Nie wiedziałam kto. Znalazł mnie u niego. Mój kochanek miał tyle
taktu, by zostawić nas samych. To była najbardziej poruszająca rozmowa w moim życiu.
Oboje wiele wycierpieliśmy. Każde z innego powodu. Wybaczył mi. Był wdzięczny, że zrobi‐
łam wszystko co w mojej mocy, by uratować naszego synka. Sugerował jednak, żebym zosta‐
ła z tym mężczyzną, że on zapewni mi lepszą przyszłość, zadba o mnie. Te słowa rozdzierały
mi serce. To on był moim prawowitym małżonkiem i to u jego boku było moje miejsce. Po‐
zwolił mi do siebie wrócić. Mój kochanek zgodził się, żebym odeszła, pod jednym warun‐
kiem – że zostawię mu naszą córeczkę. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak trudny był to wybór.
Żeby wrócić do męża, musiałam porzucić dziecko. Obaj tłumaczyli mi, że jestem młoda
i mogę mieć jeszcze wiele dzieci. Poza tym pozostanie mi mój pierworodny. Zgodziłam się.
Początek był bardzo dramatyczny. Z wielu powodów. Mój mąż przeszedł wiele na wojnie. Ja
czułam się winna. Straciłam dziecko. Koszmar. Życie z poczuciem winy. Byłam cieniem
człowieka, pustą skorupą, a na dodatek próbowałam jeszcze uleczyć jego. To było zbyt wiele
jak na moje barki. A o wielu rzeczach miałam dowiedzieć się całe lata później. Mąż dopiero
na łożu śmierci, trzynaście lat temu, przyznał się, że od tamtej pory utrzymywał stały kon‐
takt z moim kochankiem. To za jego pieniądze kupiliśmy pierwsze mieszkanie, to on załatwił
mojemu synowi stypendium w Stanach i stał za wieloma szczęśliwymi zbiegami okoliczności.
Za tanimi wczasami w Egipcie, jednoosobową salą po operacji. – Z oczu Soni zaczęły kapać
łzy. – Dał mi jego numer telefonu. Do Anglii, gdzie tuż po wojnie wyemigrował z naszą có‐
reczką. Tyle mu zawdzięczałam, ale i tak nie miałam odwagi zadzwonić. W końcu sam się ze
mną skontaktował. Po ponad roku. Długo to trwało, Gabrielo, ale teraz jesteśmy małżeń‐
stwem. Jestem z nim szczęśliwa, a dzięki temu, że on przez cały ten czas mnie kochał,
wreszcie nie czuję się jak dziwka. W końcu przestał mnie piec policzek, w który tamtego po‐
ranka uderzyła mnie matka.
– Nie wiem, co powiedzieć. To jest takie... niesamowite i piękne.
– Historia jak z romansów, ze szczęśliwym zakończeniem. – Sonia uśmiecha się ciepło. –
Tyle że my już nie będziemy żyć długo i szczęśliwie. Szczęśliwie tak, ale na pewno nie długo.
Prawie całe życie cierpiałam z powodu tamtej historii. Kiedy byliśmy piękni i młodzi, nie cie‐
szyłam się tym romansem. Czułam się podle. A to wszystko tylko przez jakieś głupie uprze‐
dzenia w mojej głowie. Gdybym przeżywała to radośnie, mąż wybaczyłby mi równie łatwo,
a może nawet zdecydowałabym się go porzucić. Nie straciłabym córki. Moje życie na pewno
potoczyłoby się inaczej. Byłoby w nim więcej światła. Straciłam wiele lat, Gabrielo, nienawi‐
dząc samej siebie. I nauczyłam się jednego: cokolwiek się dzieje, musimy umieć się z tym po‐
godzić. Musimy nauczyć się przyjmować to, co daje nam los.
Życiowa mądrość. To brzmi tak prosto i jednocześnie tak przejmująco. Tylko jak to zro‐
bić?! Jak cieszyć się życiem? Jak być beztroskim?
Na uczelnię wracamy w pięknym popołudniowym blasku słońca. Milczymy. Łączy nas ta‐
Anna Kropelka Odkrywając siebie
Redakcja Magdalena Majewska Projekt graficzny okładki Filip Kuźniarz Zdjęcie na okładce Alenavlad\Shutterstock Skład Dariusz Piskulak Korekta Maciej Korbasiński Text copyright © by Anna Kropelka Copyright© for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2013 Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpie‐ czony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest za‐ bronione. Wydanie I ISBN 978-83-7554-770-2 ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51 Zapraszamy do naszego sklepu internetowego: www.czarnaowca.pl Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści Odkrywając siebie
Więcej na: www.ebook4all.pl – Jak ocenia pani swój stan zdrowia, w skali od jednego do pięciu, gdzie pięć oznacza „bar‐ dzo dobry”, a jeden „bardzo zły”? – pyta Anka ze skupioną miną, siląc się, by jej głos brzmiał poważnie i spokojnie. Dziwnie tak oficjalnie rozmawiać z najbliższą przyjaciółką, ale właśnie tak będą wyglądać wszystkie moje kolejne rozmowy. Forma stwarza dystans, pomaga odgry‐ wać rolę – teraz badanej, a później badaczki. – Pięć – odpowiadam. Nie wiem, czy na jej miejscu potrafiłabym być równie rzeczowa i sprawiać wrażenie tak godnej zaufania. Kropelka zawsze umiała nad sobą panować i odnaleźć się nawet w naj‐ dziwniejszych, dla mnie często krępujących sytuacjach. – Jak w podobnej skali ocenia pani swój stan psychiczny? – zadaje kolejne pytanie, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Pięć. – Brzmi to sucho, ale niepewnie. – Czy pali pani papierosy? – Daj spokój, przecież wiesz. – Jakoś nie bawi mnie ta gra. – Dobrze, Gabi, możemy pominąć te pytania – zgadza się łaskawie Anka. – Ale myślałam, że chcesz przećwiczyć całość. Ze mną możesz się czuć bezpiecznie. Pomyśl tylko, jak będzie z nim... – Sugestywnie ścisza głos. O matko! Ona ma rację. Przebywając w jednym pomieszczeniu z tym niesamowitym mężczyzną, nie jestem w stanie sklecić jednego zdania po polsku, a mam mu opowiadać o najintymniejszych wydarzeniach ze swojego życia, o moich pragnieniach i fantazjach. Nie rumieniąc się, nie wzdychając, nie spuszczając wzroku i przede wszystkim nie owijając w bawełnę. Co prawda nie mam zbyt wiele do powiedzenia, ale zawsze... – Wiem – przyznaję i ponownie zastanawiam się, w co zamierzam się wpakować. – Masz rację, jak zwykle. – Z rezygnacją kręcę głową. – Nie palę. – Czy pije pani alkohol? – podejmuje Anka, z powrotem wchodząc w rolę. – Czasami. – Ciężko wzdycham. – Mniej więcej jak często? – Dwa–trzy razy w miesiącu. – Mocne alkohole? – Nie, piwo albo drinki. – Czy kiedykolwiek zażywała pani narkotyki? – Ton jej głosu dalej jest rzeczowy i suchy. – Nie – odpowiadam beznamiętnie, myśląc już o czymś zupełnie innym. Cóż, na razie pytania są proste, ale doskonale wiem, że specjalnie tak zostały ułożone. Nie
można spotkać się z obcym człowiekiem i zacząć od dopytywania się o to, jak często się ma‐ sturbuje albo czy uprawiał seks ze zwierzętami. Nawet na drugim roku studiów jest to dla mnie oczywiste, a Grzegorz musi znać wiele innych zasad i wybiegów. – W jakim stopniu jest pani zadowolona ze swojego wyglądu? Znowu skala od jednego do pięciu... – Jestem pewna, że znając mnie tak dobrze, Anka zdaje sobie sprawę z tego, że nie potrafię skupić się na tych idiotycznych pytaniach. Wiercę się tylko w fotelu i odpowiadam bez namysłu. Byłam w dwóch stałych związkach, ale to już za mną. Jestem zagorzałą zwolenniczką monogamii. Nigdy nie zdradzałam. Seks w moim życiu nie jest istotny, nie bardzo rozumiem ten cały szum wokół niego. Raczej nie odczuwam pożądania i jest mi z tym całkiem dobrze. Próbowałam masturbacji, ale doznania raczej mnie rozczarowały, dlatego zaniechałam tych eksperymentów. Jeden z moich chło‐ paków próbował przekonać mnie do oglądania pornografii, ale film był taki techniczny... Ci ludzie wyglądali, jakby uprawiali zapasy, a nie miłość. – Czy zdarza się pani fantazjować na temat seksu? – To pytanie wyrywa mnie z zamyśle‐ nia. Sama wzmianka o tym wywołuje rumieniec na mojej twarzy. – Tak. – Opowiesz mi coś o tym, Gabi? – Głos Anki jest przesadnie słodki. – To też element tej przeklętej ankiety? – syczę. – Tak. – Przyjaciółka wraca do poprzedniego, rzeczowego tonu. – Oj, w takim razie będzie naprawdę ciężko. – Biorę głęboki wdech i zbieram się na odwa‐ gę. – Generalnie raczej mi się to nie zdarzało, aż do czasu... Już na pierwszych zajęciach wyobrażałam sobie, że prosi, żebym została dłużej. Ta fantazja uparcie do mnie wraca, wy‐ wołując silne podniecenie i bolesny skurcz tam, w środku. – Ale czemu on? – To pytanie Anka szepcze ledwie słyszalnym głosem. – Sama nie wiem. Jego sposób poruszania się, to, jak mówi, ta cała pewność siebie. Sek‐ sowny kucyk i skórzane spodnie. Motocykl. Nigdy nie leciałam na posągowo pięknych męż‐ czyzn. – Tylko na dupków. – Moja przyjaciółka śmieje się ironicznie. – Może i tak – przyznaję z bólem. – Serce nie sługa. – Jakie serce?! O czym ty mówisz, dziewczyno?! Ty go nie kochasz, tylko pragniesz! Ma‐ rzysz o tym, żeby cię przeleciał, mocno i szybko! – Wiem. – Czuję, jak cała oblewam się rumieńcem. – W moich fantazjach, kiedy zostaje‐ my sami... – próbuję coś wybąkać, ale nie wiem, jak to powiedzieć. – Wiesz, on chwyta mnie mocno za włosy i władczym gestem samca alfa zmusza, żebym uklękła. Spragniona ocieram się twarzą o jego krocze, o te skórzane spodnie, o wielką klamrę paska. Czuję jego nabrzmiałą męskość i trzęsącymi się rękami próbuję wyłuskać ją z rozporka. Jest taka wielka, naprawdę imponująca, ciemnopurpurowa, rozgrzana... prawie tak jak ja. Między swoimi nogami czuję powódź, jestem lepka i śliska, gotowa go przyjąć. Spragniona. On szybko obraca mnie tak, że
brzuchem kładę się na biurku, spuszcza mi spodnie, daje soczystego klapsa i brutalnie się we mnie wbija. Posuwa mnie ostro, szepcząc, że jestem jego kurewką, a ja z niepokojem patrzę w stronę drzwi. Nie są zamknięte, w każdej chwili ktoś może wejść. Podnieca mnie to. Co gorsza, podnieca mnie, że on traktuje mnie przedmiotowo. Dyma. Po wszystkim zapina roz‐ porek w spodniach, których nawet nie zsunął z bioder, i zostawia mnie tak. Rozpaloną i nie‐ spełnioną. Chcę więcej i jak suczka w rui jestem gotowa oddać się pierwszemu lepszemu fa‐ cetowi albo na kolanach błagać go, żeby dał mi więcej. – Boże, Gabriela! – Kropelka wzdycha. – Czemu musisz mieć takie porąbane fantazje? I to na temat tego buca? – Nie wiem – przyznaję z rozbrajającą szczerością, a wtedy ona podchodzi i przytula mnie czule. – Mam tylko nadzieję, że jemu tego nie powiesz. To znaczy nie powiesz, że to o nim tak fantazjujesz. – Sama nie wiem. – Rozklejam się w jej ramionach. – Może to skończyłoby moją udrękę. Może zerżnąłby mnie i mielibyśmy już ten etap za sobą. – A może wyśmiałby cię albo upokorzył, nie pomyślałaś o tym? W nim jest coś takiego, sama nie wiem... Sądzę, że byłby w stanie wykorzystać cię w najgorszy możliwy sposób. Zniszczyć cię i wyrzucić jak zepsutą zabawkę. – Właśnie to mnie w nim najbardziej pociąga. – Wiem, skarbie. – Głaszcze mnie po głowie. – Pominiemy chyba resztę pytań o fantazje – dodaje po chwili. – Nie – protestuję. – Lepiej przeróbmy je po kolei. – Jak chcesz. – Anka wzrusza ramionami i ponownie siada naprzeciwko mnie. – Czy w tych fantazjach występuje któryś z pani byłych partnerów? – W odpowiedzi lekko kręcę głową. – Ktoś znajomy? – Przytakuję. – To mężczyzna czy kobieta? – Mężczyzna. – Jeden? – Jej oczy są chłodne i nie zdradzają zainteresowania. – Tak, zawsze ten sam, jeden mężczyzna. Aż do znudzenia. – Boleśnie wzdycham. – Czy w tych fantazjach występuje seks oralny? – Czasami, coś jakby – bąkam nieśmiało. – Waginalny? – Tak. – Analny? – Na Boga, jak dotąd nie! – Patrzę na nią przerażona. – Związywanie? Kneblowanie? – Zasypuje mnie gradem pytań. – Zadawanie bólu? Za‐ bawki erotyczne? Podglądactwo? Ekshibicjonizm? – Proszę... – jęczę w końcu. – I co ja mam z tobą począć? – Anka patrzy na mnie pytająco. – Dalej nie będzie lepiej.
Naprawdę chcesz to zrobić? Chcesz przeprowadzać takie rozmowy? Sądzisz, że jesteś w sta‐ nie? – Chyba tak, ale nie z nim. – Obawiam się, że jestem skazana na porażkę. – Żeby znaleźć się w zespole, musisz porozmawiać właśnie z nim. Najpierw to on przepro‐ wadzi wywiad z tobą, a potem ty będziesz musiała przepytać jego. – Z tobą też tak było? – Tak. – I jak? – Unoszę się lekko na fotelu. – Normalnie. Odpowiedziałam szczerze i bez szczególnego zażenowania na większość jego pytań. Po kilku szkoleniach to ja przeprowadziłam wywiad z nim. Nie wiem, czy był szczery, ale jeśli tak, to jego życie seksualne wcale nie jest interesujące i szkoda twojego za‐ chodu. – Anka próbuje być zabawna. – Opowiesz mi coś? – Nie, raczej nie powinnam. Normalne zwyczaje, przeciętne fantazje, żadnych perwersji, dzieci ani zwierząt. Zresztą sama musisz go spytać. – Uśmiecha się szeroko. – Boję się, ale bardzo tego pragnę. Chcę go lepiej poznać, być bliżej, pomóc mu. Te bada‐ nia są dla niego bardzo ważne, prawda? – Chyba tak. To początek jego kariery naukowej i wielka przygoda. – Anka uśmiecha się ciepło. – Widzę, że się trochę rozluźniłaś, więc wracamy do tematu. – Robi krótką pauzę i strzela: – Czy chciałaby pani zrealizować swoje fantazje erotyczne? Zamieram. Nie wiem, naprawdę nie wiem, czy tego chcę. Pożądam go, ale obawiam się, że po czymś takim czułabym się okropnie, jak pusta skorupa, jak wywłoka... Cała ta fantazja staje przed moimi oczami. Niemal czuję na sobie jego stanowczy dotyk, jego przyjemy ciężar i płytki, urywany oddech. Momentalnie robię się mokra. Czy rzeczywiście chcę, żeby mnie poniżał? Żeby mnie wykorzystał? Żeby mnie pieprzył? Takie pragnienia chyba nie są normal‐ ne i nie przystoją takim grzecznym dziewczynkom jak ja. – Chyba tak – mówię w końcu ze smutkiem. – W takim razie co stoi na przeszkodzie? – O matko! – jęczę i robię się wręcz purpurowa. – Chyba to, że się ich wstydzę i wolała‐ bym o nich zapomnieć. – To wyznanie niespodziewanie przynosi mi ulgę. – Czy zdarzają się pani erotyczne sny? – Nie przypominam sobie. – Lekko kręcę głową, czując ulgę, że ominie mnie kilka żenują‐ cych pytań. – Dobrze, w takim razie przejdziemy do kolejnej części. Czy ma pani za sobą inicjację sek‐ sualną? – Tak – odpowiadam krótko i, o dziwo, tym razem bez zażenowania. – Ile miała pani wtedy lat? – Siedemnaście.
– Gdzie to się odbyło? – W domu mojego chłopaka. – Patrzę na nią badawczo, zastanawiając się, czy taka infor‐ macja ją usatysfakcjonuje. Może mam dodać, że stało się to w łóżku jego rodziców przykry‐ tym kocem, jego prześcieradłem i jeszcze starym ręcznikiem? Że i tak wybrudziliśmy ich po‐ ściel, a ja, słaniając się po wszystkim, nieszczęśliwie rozbiłam doniczkę z paprotką i jak ostat‐ nia ofiara losu wbiłam sobie jej odłamek w bosą stopę? To była istna porażka! I jeszcze ten ga‐ piący się pies! Głupie bydlę! – Jaka była przyczyna pani decyzji o podjęciu współżycia? – Głupota – syczę. – Było aż tak źle? – Kropelka patrzy na mnie ze współczuciem. – Tak! – Głośno nabieram powietrza w płuca. – Aż tak źle. On bardzo nalegał, żebyśmy to zrobili. Przekonywał mnie, że jestem jedyną dziewicą na tej planecie i że muszę w końcu zdecydować, czy chcę być z nim, czy wstąpić do zakonu. – Zawsze wiedziałam, że z mojego brata jest niezły dupek – mamrocze Anka. – Było, minęło. Od tamtej pory zmądrzałam. – Mam nadzieję. – Mówiąc te słowa, wygląda na rozbawioną. – Ja też. – Śmiejemy się obie. – Dobra, ta ankieta jest strasznie długa i jak nie będziemy się trzymać planu, do rana nie skończymy. – Okej, jedź z tym koksem. – Jak ocenia pani swoją satysfakcję z inicjacji seksualnej? W skali od jednego do pięciu, gdzie jeden oznacza „bardzo źle”, a pięć „bardzo dobrze”. – Tragicznie – cedzę przez zęby. – Minus dziesięć. To była klęska. Totalna kumulacja nie‐ powodzeń! Boże, na samą myśl robi mi się niedobrze. – Aż się wzdrygam. – Bolało? – W głosie mojej przyjaciółki pobrzmiewa troska. – Tak. A ten kretyn śmiał jeszcze na koniec spytać, czy miałam orgazm! Ledwo zniosłam te dwie minuty jego sapania i dyszenia. Wrrr... * * * Nie skończyłyśmy wywiadu, ani tego wieczora, ani żadnego innego. Zagubiona w swoich pragnieniach bardziej potrzebowałam wtedy przyjaciółki niż ankieterki. Ostatecznie posta‐ nowiłam zdobyć tego mężczyznę. Grzegorz był doktorantem na Wydziale Nauk Społecz‐ nych. Prowadził z nami niektóre ćwiczenia, ale ja, zapatrzona w niego jak w obrazek, nie po‐ trafiłam przebić się do jego świadomości. Dla niego nie istniałam. Zresztą pewnie nie tylko dla niego.
Nieśmiała, zakompleksiona, dopiero miałam odkryć siebie i drzemiącą we mnie moc. I to dzięki niemu. W sumie to trochę przewrotne, że tak wiele mu zawdzięczam. Po tych kilku miesiącach, już prawie roku, muszę stwierdzić, że to było fatalne zauroczenie. Za jedyną ko‐ rzyść z całej sytuacji mogę uznać to, że jego fascynacja Kinseyem i badaniami nad ludzką seksualnością sprawiły, że sama się tym zainteresowałam i odkryłam własną seksualność. Właśnie o tym chciałabym wam opowiedzieć. Dlatego zacznijmy od początku. Nazywam się Gabi, Gabriela, i mam dwadzieścia jeden lat. Od urodzenia mieszkam na Śląsku, ale ta historia mogłaby w zasadzie wydarzyć się gdziekolwiek. Kiedy to wszystko się zaczęło, być może pod wpływem naprawdę nieudanych pierwszych seksualnych doświadczeń wątpiłam w to, że moje ciało może dostarczyć mi rozkoszy. Nie byłam rozbudzona, nie znałam własnych reakcji ani potrzeb. Jako córka pielęgniarki zosta‐ łam uświadomiona dosyć wcześnie, ale otrzymałam tylko suche, techniczne informacje. Wiedziałam tyle, ile trzeba o antykoncepcji i chorobach przenoszonych drogą płciową, ale za mało o pożądaniu i miłości. Naprawdę nie rozumiałam całej tej zabawy i zasad nią rządzą‐ cych. Jak każda kobieta musiałam je odkryć i nauczyć się czerpać przyjemność z tego, czym obdarzyła mnie natura. Mężczyźni mają pod tym względem łatwiej, ich oprzyrządowanie jest prostsze w obsłudze i bardziej rzuca się w oczy. Wróćmy jednak do początku. Anka bardzo pilnie pracowała nad przygotowaniem mnie do tej rozmowy. Pokazała mi w internecie rzeczy, o jakich w życiu nie śniłam – pornografię, w tym BDSM, zabawki erotyczne, akcesoria do związywania, obrazki przedstawiające dość precyzyjnie ludzkie narządy płciowe i strony z opowiadaniami erotycznymi. Sprawdziła moje słownictwo i pomogła mi je nieco wzbogacić. Kiedy obie uznałyśmy, że jestem gotowa, zaczę‐ ła się cała ta zwariowana historia. * * * Ubrana elegancko, ale z prostotą, w czółenkach na wysokim obcasie i cielistych rajsto‐ pach, ruszam zdecydowanym krokiem przez pustoszejący już korytarz naszego wydziału. Tak silne ściskanie w dołku czułam chyba tylko tuż przed maturą. O Boże! To się zaraz sta‐ nie! Mam spocone dłonie, płytki oddech, nogi wręcz się pode mną uginają, ale wiem, że mu‐ szę to zrobić. Jeśli nie teraz, to pewnie nigdy! Odnoszę wrażenie, że kilka osób, które wciąż stoją na korytarzu, gapi się na mnie tak, jakby znało mój sekret. Jakby wiedziało, że idę tam nie po to, by zaliczyć praktyki, ale by on zaliczył mnie. Rany, Gabi, skup się, bo nic z tego nie będzie! Leciutko pukam do drzwi i drżącą ręką naciskam klamkę. Grzegorz nieznacznie unosi wzrok znad biurka. – Mogę? – pytam nieśmiało.
– Oczywiście. – Nonszalanckim gestem wskazuje krzesło. – W czym mogę pomóc? – Moja przyjaciółka, Anna Kropelka... – Staram się, by mój głos brzmiał spokojnie i natural‐ nie, mimo że w jego obecności serce bije mi szybciej. „Jak dobrze, że nie przywitał mnie wy‐ ciągnięciem ręki” – przebiega mi przez myśl, gdy złączając dłonie, czuję nieprzyjemną wil‐ goć. – Podobno szuka pan jeszcze kilku osób do swojego zespołu – zaczynam ponownie. – Tak, to prawda. – Patrzy na mnie badawczo. – Przyda się każda para rąk do pomocy. Na chwilę zapada krępujące milczenie i czuję, jak jego zielone oczy przewiercają mnie na wylot. Rumienię się. Obawiam się, że może z mojej twarzy wyczytać wszystkie myśli. Próbuję się skupić. Nie chcę rozbierać go wzrokiem, nie chcę myśleć o jego silnych ramionach ani o jego mięsistych ustach. Zalewa mnie fala gorąca. Kręci mi się w głowie. Nieco zbyt głośno wdycham powietrze. – Otworzyć okno? – pyta. – Tak, będę wdzięczna – odpowiadam, nieśmiało spuszczając wzrok, a on wraz z fotelem przesuwa się odrobinę w tył i jedynie lekko się unosząc, sięga do tandetnej plastikowej klam‐ ki. – Okej. – Znów siedzi przede mną dumnie wyprostowany. – Czyli chciałaby pani zająć się badaniem ludzkiej seksualności. Dlaczego, jeśli można wiedzieć? – Te zagadnienia interesują chyba nas wszystkich. – Bezczelnie patrzę mu prosto w oczy i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że on może te słowa odebrać jako próbę flirtowania. – Zapewne tak, ale nie wszyscy w związku z tym zamierzają wchodzić z butami w in‐ tymne życie obcych osób. Sytuacja badania jest krępująca dla obu stron i wymaga olbrzymie‐ go wyczucia – mówi pouczającym tonem. – Nie wątpię, że jest pani taktowna, ale takt to tro‐ chę za mało. Czasem musimy być bardzo bezpośredni. Wiele osób, nawet doskonale wy‐ kształconych, nie zna odpowiedniego słownictwa, nie zna też własnego ciała. – Edukacja seksualna w tym kraju wciąż jest w powijakach – wtrącam nieśmiało. – Tak, i wiele osób poważnie cierpi z tego powodu – mówi, ciężko wzdychając. – Mam na imię Grzegorz. – Wyciąga do mnie rękę. – Gabriela. – Odwzajemniam jego gest szczęśliwa, że miałam czas ochłonąć. Kiedy moc‐ no ściska moją dłoń, przez całe moje ciało przebiega dziwny dreszcz. – Miło mi. – Uśmiecha się ciepło. – Mnie również – odpowiadam zahipnotyzowana spojrzeniem jego głębokich zielonych oczu. – Anka pewnie uprzedziła cię, że aby stać się członkiem zespołu, trzeba... – Złożyć zeznania – przerywam mu w pół słowa. – Tak. – Przekrzywia lekko głowę i przygląda mi się uważnie. – Dziś nie damy rady tego zrobić. Możemy umówić się na jutro? Och! Tak szybko! Czuję się tak, jakbym dostała kopniaka w brzuch, ale jednocześnie nie potrafię ukryć ekscytacji.
– Oczywiście. – Uśmiecham się nieco sztucznie. – Siedemnasta? – Zerka w wielki kalendarz. – Okej – potwierdzam, wstając niezdarnie z krzesła, i chwiejnym krokiem kieruję się do wyjścia. – Do zobaczenia – rzuca w kierunku moich pleców. – Do zobaczenia – odpowiadam, zerkając na niego ostatni raz, tuż przed zamknięciem drzwi. Na korytarzu oddycham z ulgą. Nie było tak źle. Zaakceptował mnie. Nie zadawał nie‐ zręcznych pytań. Byłam chyba w miarę rzeczowa i przekonująca. Uff... Zasłużyłam na małą nagrodę! W mojej ulubionej budce na dworcu kupuję kawałek sernika. Przez brudne okno obserwuję gęste zabudowania mijanych miast. Zaczyna padać deszcz. * * * Aż do siedemnastej nie potrafię myśleć o niczym innym. Po zajęciach włóczę się po mieście. Oglądam ciuchy, wącham perfumy, wchodzę nawet do księgarni, ale jestem całkowicie nie‐ obecna duchem. Wiem, że powinnam coś zjeść, nie mam jednak apetytu. Na uczelnię wra‐ cam przed czasem. Siadam na korytarzu i udaję, że czytam książkę – Ukryty wymiar Edwar‐ da T. Halla. Żołądek podchodzi mi do gardła, gdy kątem oka widzę, że otwierają się drzwi jego gabi‐ netu. Wychodzi zza nich zadbana, mniej więcej trzydziestoletnia kobieta, a tuż za nią on. Żegnają się uściskiem dłoni, po czym Grzegorz zamyka drzwi na klucz. Idzie w moją stronę. O matko! – O, już jesteś. – Rzuca okiem na okładkę mojej książki, a ja spuszczam wzrok, żeby upewnić się, czy przypadkiem nie trzymam jej do góry nogami. – Zaraz się tobą zajmę. – Mija mnie i prężnym krokiem kieruje się do męskiej toalety. Uff... Mam jeszcze chwilę. Ostrożnie chowam książkę do torebki, przeciągam usta po‐ madką ochronną i zbieram całą swoją odwagę, a muszę się przyznać, że nie należę do kobiet odważnych i pewnych siebie. Słyszę, jak odkręca wodę, i chwilę później stoi już przede mną. – Chodźmy. – Zapraszającym gestem wskazuje swój pokój i w tym momencie w mojej gło‐ wie coś się przełącza. Nie jestem sobą, nie myślę, nie analizuję, po prostu działam. Moje ciało samo podnosi się i samo idzie, samo przechodzi przez próg i samo siada, moje usta same się uśmiechają i same, nieproszone, odpowiadają na jego pytania. – Na pewno niczego się nie napijesz? – dociera do mnie jakby z innego świata. – Nie, dziękuję. – Nawet nie do końca przytomna, jestem dobrze wychowana. On bardzo szybko i naturalnie wchodzi w rolę badacza, jest aż nazbyt oficjalny, choć
może nie tak ujmująco uprzejmy jak Anka. Po kilku prostych pytaniach zaczynamy wkra‐ czać w fazę tych intymnych, ale jestem zadziwiająco twarda i bez mrugnięcia okiem odpo‐ wiadam na wszystkie. – Czy kiedykolwiek była pani w stałym związku? – Tak. – W ilu takich związkach pani była? – W dwóch. – Czy obecnie jest pani w stałym związku? – Nie. – Na ile posiadanie jednego, stałego partnera jest dla pani ważne? W skali od jednego do pięciu, gdzie jeden znaczy „zupełnie nieważne”, a pięć „bardzo ważne”. – Pięć. – Czy będąc w stałym związku, kiedykolwiek zdradziła pani partnera? – Nie. – Jak często odczuwa pani napięcie seksualne? – Raczej rzadko. – Waham się, a on wyczuwa to lekkie drżenie w moim głosie. – To znaczy? – Uśmiecha się zadziornie. Czy on nie powinien być tak oschły i rzeczowy jak Kropelka? – Różnie z tym bywa – przyznaję, spuszczając wzrok. – Czasem miesiącami potrafię nie czuć zainteresowania seksem, a czasem, choć bardzo rzadko, kilka razy w tygodniu odczu‐ wać napięcie seksualne. – Dwa ostatnie słowa wypowiadam szybko, niemal na bezdechu, ale kończąc, spoglądam mu prosto w oczy. – Jak oceniłaby pani swój pociąg do mężczyzn? W skali od jednego do pięciu... – Nie musi kończyć, już doskonale znam tę przeklętą skalę. – Trzy – bąkam nieśmiało, w myślach dodając, że jeśli chodzi o takiego jednego, to nor‐ malnie dziesięć. – A do kobiet? – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. – Otwieram szeroko oczy. – Cóż, uroda wielu ko‐ biet zapiera mi dech w piersiach, ale chyba ich nie pożądam... – Jest pani pewna? – W jego oczach błyszczą ogniki zainteresowania. – Trzy, proszę wpisać trzy. – Środek skali, taka odpowiedź wydaje mi się najwłaściwsza. Ale z drugiej strony... czy ja tego samego nie powiedziałam o mężczyznach?! Czerwienię się. Wychodzi na to, że jestem jakąś wyuzdaną biseksualistką! – Czy kiedykolwiek stosowała pani środki zwiększające potencję seksualną lub pożądanie? – Nie. – Czy kiedykolwiek się pani masturbowała? – Tak. – Czy robiła to pani w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy?
– Nie. – Czuję ulgę, mogąc to powiedzieć z czystym sumieniem. – Dlaczego zaprzestała pani masturbacji? – Bo nie wniosła nic w moje życie – odpowiadam beznamiętnie. – Jak to? – Wydaje się zaskoczony. – Czy takie pytanie znajduje się w kwestionariuszu? – Staram się wyglądać na urażoną. – Nie, Gabrielo. – Zwracając się do mnie po imieniu, zmienia ton i wiem, że przez chwilę jest po prostu sobą lub raczej odgrywa inną rolę, cierpliwego nauczyciela. – Ale to jest wy‐ wiad pogłębiony. Nie musimy sztywno trzymać się spisanych pytań – instruuje mnie. – No dobrze – ulegam. – Spróbowałam z ciekawości. Kilka razy. Uznałam w końcu, że cała ta zabawa jest przereklamowana. Znacznie przereklamowana. Mnie to po prostu nie bawi. – Czy kiedykolwiek oglądała pani pornografię? – Jak gdyby nigdy nic znów staje się irytu‐ jąco formalny. – Tak. – Staram się brzmieć równie chłodno. – W jakiej formie? – Głównie zdjęcia i filmy w internecie. – Robiła to pani w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy? – Tak. – Czerwienię się. – Jak często pani to robi? – Ostatnio przedwczoraj, ale... tak naprawdę wcześniej zdarzyło się to tylko raz. – Czy kiedykolwiek oglądała pani pornografię heteroseksualną? – Patrzy na mnie badaw‐ czo. – Tak. – Homoseksualną? – Tak. – Męską czy kobiecą? – I taką, i taką. – Czuję, że nawet moje uszy robią się purpurowe. – A która bardziej ci odpowiadała? – W jego głosie pobrzmiewa ciekawość, delikatnie po‐ wiedziawszy, nieprzystająca badaczowi. – Chyba gejowska. – Podnoszę wzrok i widzę, że teraz to on się rumieni. Jak to możliwe? Przecież rozmawiał już z tyloma osobami! Maglujemy tak wszystkie możliwe gatunki i przy zdecydowanej większości muszę się przyznać, że je oglądałam... seks grupowy, związywanie, bicie, poniżanie, seks z osobami star‐ szymi, seks waginalny, oralny, analny, masturbacja, fisting, pissing... Jeszcze do niedawna nie wiedziałam, że ludzie robią ze swoimi ciałami takie rzeczy, a teraz rozmawiam o nich z niemal obcym facetem w oschły i rzeczowy sposób. – Opowiedz mi o filmie, który zrobił na tobie największe wrażenie – Grzegorz prosi zdła‐ wionym głosem. Sadowię się wygodnie na fotelu, zamykam oczy i próbuję przypomnieć sobie jak najwięcej
szczegółów. To był krótki i prosty filmik, widziałam go niemal na końcu i, o dziwo, po tych wszystkich zboczonych rzeczach naprawdę do mnie przemówił, sprawił, że zrobiło mi się cieplej i przyjemniej. Co takiego w nim było? Co mogło mnie tak głęboko poruszyć? – To było krótkie wideo – podejmuję w końcu. – Nic specjalnego, nieruchoma kamera skierowana na przystojnego młodego mężczyznę. Patrzył prosto w obiektyw, w taki wyzywa‐ jący sposób, i pieścił się. Po krótkiej chwili chwycił w dłoń swój nabrzmiały członek i zaczął się nim intensywnie bawić. Bardzo intensywnie. – Spoglądam w lekko zamglone oczy Grzegorza i odnoszę wrażenie, że jest podniecony. – Wytrysnął obficie i wysoko, wyginając się w łuk pod wypływem prawdziwego, nieudawanego orgazmu. To było takie silne i naturalne. Proste. Największe wrażenie zrobiła na mnie ekstaza malująca się na jego twarzy. – Rozumiem. – Mój rozmówca zaczyna niespokojnie kręcić się na krześle. – Czy zawsze ogląda pani pornografię sama? – Hmm... – Nie bardzo wiem, czy powinnam się przyznać. Zrobiłyśmy to z Kropelką tylko w celach edukacyjnych. Nie wyobrażam sobie, że mogłybyśmy... – Zazwyczaj. – A jeśli nie sama, to z kim? – Z przyjaciółką – mówię zażenowana. – Z Anką? – zgaduje. – Tak, ale... – Nie wiem, czemu odczuwam potrzebę wytłumaczenia się. – Ona pomagała mi przygotować się do tej rozmowy. Ja... naprawdę mam niezbyt bogate doświadczenie i ba‐ łam się, że sobie nie poradzę. – Więc czemu... – tym razem to w jego głosie słychać dziwną niepewność – czemu chcesz się tym zajmować? – Sądzę, że dzięki temu dowiem się czegoś więcej o sobie samej, a może nawet zrozu‐ miem, co inni w tym widzą. – I znów jestem sobą, nieśmiałą, zagubioną dziewczynką. – Wi‐ dzisz, miałam tylko dwóch chłopaków. Żaden nie rozbudził moich potrzeb, nie sprawił, że ziemia zadrżała w posadach. Seks jest dla mnie raczej obrzydliwą wymianą lepkich i gęstych płynów, takimi dziwnymi zapasami. Wiąże się z bólem, strachem, niepewnością. Chciałabym lepiej to zrozumieć. Dowiedzieć się, czym różnię się od innych. – Gabrielo, ale do tego jest ci potrzebny kochanek, a nie te badania. – Znów wwierca we mnie te swoje zielone oczy i przez chwilę mam nadzieję, że zaproponuje swoje usługi. – Nie, chyba nie – szepczę. – Wydaje mi się, że nie jestem gotowa, żeby znowu próbo‐ wać – kłamię, nie doczekawszy się z jego ust upragnionych słów. Z jakiegoś dziwnego powodu nie kończymy wywiadu zgodnie ze scenariuszem, tylko za‐ czynamy luźną rozmowę o życiu, rodzinie, pożądaniu, o słownictwie, jakie przydaje się pod‐ czas wywiadów, i różnych krępujących sytuacjach, które czasem się podczas nich zdarzają. Grzegorz zapewnia mnie, że większość ludzi zadziwiająco łatwo się otwiera, że są przyjaciel‐ scy i ciepli, że również potrzebują tych rozmów. Wierzę mu. Ja chyba też tego potrzebowa‐ łam. Potrzebowałam opowiedzieć o swoich przeżyciach, przekuć doświadczenia w słowa
i wyrzucić je z siebie. Po całej tej rozmowie czuję się z dziesięć kilo lżejsza i w tym dziwnym stanie nieważkości wracam do domu, żeby śnić o nim. * * * Ubrana niczym ekskluzywna call girl, w obcisłej czarnej sukience, czarnych szpilkach z czer‐ woną podeszwą, z włosami upiętymi w elegancki wysoki kok, przekraczam próg bajecznej re‐ zydencji. Sędziwy lokaj w liberii i białych rękawiczkach zamyka za mną drzwi i ze spokojem wskazuje kierunek, w którym mam podążyć. Moje obcasy dźwięcznie stukają o marmurową posadzkę. Jest tak cicho, że słyszę dobiegające z salonu skwierczenie drewna palącego się w kominku. On czeka na mnie w głębokim fotelu. Jest bosy. Ma na sobie obcisłe skórzane spodnie i wpuszczoną w nie jedwabną czarną koszulę, z seksownie rozpiętymi górnymi guzikami. Na mój widok nie wstaje, jedynie podwija rękawy. Przy każdym ruchu jego rozpuszczone, ciem‐ ne włosy falują, połyskując w migotliwym świetle. – Rozbieraj się – warczy, a ja nonszalancko zrzucam z siebie sukienkę. Drżę pod jego spojrzeniem. Z aprobatą przebiega po mnie wzrokiem. Po moich czarnych pończochach zakończonych bordową koronką, szerokim, czarnym pasie z sześcioma metalo‐ wymi zapinkami i czarnym staniku wykończonym fikuśnymi piórkami. Nie wstydzę się i nie rumienię. Sprawia mi przyjemność, że na mnie patrzy i że w jego oczach widać zadowolenie. – Klęknij – rozkazuje i już po chwili mój nagi tyłek jest wypięty w jego stronę. – Tylko taka mała, napalona zdzira jak ty mogła nie włożyć majtek – syczy przez zęby. Okrąża mnie. Słyszę, jak rozpina pasek i wyciąga go ze spodni. Chwilę później czuję, jak delikatnie przejeżdża nim po mojej skórze. Och! Jakie to przyjemne! Mimowolnie cichutko jęczę. Pragnę go, pragnę jego mocnych i zdecydowanych pieszczot. Cała wilgotna i gorąca wyczekuję chwili, aż wbije się we mnie swoim sztywnym palem. Oczekiwanie stanowi słodką torturę. Zaczynam nieznacznie kręcić biodrami, eksponując swój nabrzmiały podnieceniem skarb, a wtedy on bierze zamach i mocno uderza paskiem w moje pośladki. Au! To boli! Kur‐ czę się cała pod wpływem tego zaskakującego odczucia, ale zaraz znów kusząco wypinam tyłeczek. On znów uderza. Ja znów się kulę. W kącie pokoju spostrzegam ukrytego w mroku lokaja. Przygląda się nam uważnie. Już mam zareagować, kiedy czuję, jak Grzegorz gwał‐ townie wpycha mi w usta twardą czarną kulkę. Zapina z tyłu pasek. Patrzę na niego zdzi‐ wiona i po chwili już wiem, że tak ma być, że tamten mężczyzna musi na nas patrzeć. To odkrycie wywołuje przyjemny dreszcz. Dochodzę, gdy tylko on dotyka mojej nabrzmiałej kobiecości. Orgazm rozrywa moje ciało
na pół, sprawia, że unoszę się wysoko nad ziemią, a potem gwałtownie opadam w czarną ot‐ chłań. Kiedy wracam do mojego umęczonego ciała, on mnie posuwa. Mocno i rytmicznie. Trzymając kurczowo za biodra. Głośno dysząc. Szarpiąc za włosy. Nie jestem sobą, jestem gumową lalką stworzoną specjalnie dla jego przyjemności, naczyniem na jego spermę, dziw‐ ką. Myślę, że jestem tanią zdzirą, szmatą gotową robić najbardziej wyuzdane rzeczy, i wtedy znów ogarnia mnie fala rozkoszy. Po całym ciele rozlewa się przyjemne, obezwładniające uczucie. Krzyczę. Błagam, żeby nie przestawał. Czuję, jak jego penis we mnie pęcznieje, na‐ brzmiewa i zaczyna gwałtownie pulsować. Odpływam. Oboje odpływamy. * * * Za oknem ledwo świta. Idę pod prysznic, żeby zmyć z siebie to dziwne, lepkie uczucie, jakie pozostało mi po tym śnie. O Matko Boska! Mój pierwszy w życiu sen erotyczny! Muszę przy‐ znać, że to było niesamowite, takie niespodziewane i zaskakująco przyjemne. Jestem już pewna, że podjęłam słuszną decyzję i te badania wiele zmienią w moim życiu. * * * Kilka dni później po raz pierwszy wkraczam do ich „siedziby głównej”. Jedno z pomieszczeń technicznych zostało zaadaptowane na potrzeby tych badań. To w nim znajduje się „cen‐ trum dowodzenia” projektu. Tutaj przechowywane są wypełnione kwestionariusze, tu odby‐ wa się kodowanie danych i tu przyjmowane są telefony od chętnych do udziału w bada‐ niach. Grzegorz umieścił ogłoszenia w najdziwniejszych miejscach. Zadziwiające dla mnie jest to, że ludzie na nie reagują i sami się zgłaszają – telefonicznie, mailowo lub nawet osobiście. Ale i tak cały zespół musi aktywnie poszukiwać chętnych. W tym ciasnym pokoju co najmniej raz w tygodniu zbiera się cała ekipa, która w tej chwili wraz ze mną liczy siedemnaście osób. Cały czas tętni tu życie, od ósmej rano do ósmej wie‐ czorem. Centralny element stanowi korkowa tablica „z wyzwaniami”, jak nazywa to Anka. Wyzwania zawierają informacje o osobach do odnalezienia i przebadania. Kiedy przyglądam się podłużnym karteczkom opisującym cechy demograficzne – płeć, wiek, wykształcenie, wielkość miejsca zamieszkania – podchodzi do mnie wysoki, dobrze zbudowany chłopak, prawdopodobnie mniej więcej w moim wieku. – No, chcemy to zrobić lepiej niż Kinsey. Chodzi o to, żeby przebadać reprezentatywną
grupę Ślązaków – zaczyna mi troskliwie tłumaczyć. – Może nie wyglądam, ale studiuję socjologię – odpowiadam zniesmaczona. – W takim razie przepraszam. – Uśmiecha się zadziornie. – Mam na imię Michał. – Gabriela. – Ściskam przesadnie mocno jego wyciągniętą dłoń. – O, cześć! – Odczuwam ulgę, dostrzegając Kropelkę i mogąc uciec od nowo poznanego chłopaka. – Cześć – odpowiada z uśmiechem, odrywając się od jakichś papierów. Rozgląda się i pro‐ stuje. – Hej, wszyscy! – woła wesoło. – To jest Gabriela, od dzisiaj będzie z nami pracować. Dygam skromnie. Wpatruje się we mnie co najmniej dziesięć par oczu. Nie jestem przy‐ zwyczajona do znajdowania się w centrum uwagi i kiepsko to znoszę. Na szczęście zamie‐ szanie szybko mija i cały zespół wraca do swoich zajęć. Siadam w kącie i zaczynam przeglą‐ dać opasły kwestionariusz. Trzymam go w ręku po raz pierwszy, choć część pytań znam już z innych źródeł. Przeraża mnie rozmawianie o takich rzeczach z obcymi osobami, a przecież to ja będę musiała to zacząć, wzbudzić ich zaufanie, pozwolić im się otworzyć i przede wszystkim nie oceniać! „A jak trafię na jakiegoś sadystę albo pedofila – zaczynam się zasta‐ nawiać. – A jeśli wpadnę w łapska jakiegoś zboczeńca?”. Wzdrygam się. – Co jest? – Anka zauważa mój stan. – Trafiłaś kiedyś na kogoś z naprawdę chorymi upodobaniami? – pytam niepewnie. – Co masz na myśli? – No wiesz... – Nie potrafię jasno wyartykułować swoich wątpliwości. – Przemoc, coś, od czego przechodzą cię ciarki. – Och, Gabi! – wzdycha. – Naprawdę potrzeby i fantazje większości ludzi są dosyć proste i powtarzalne. Wątpię, żeby do naszych badań zgłosił się jakiś zboczeniec, pedofil, jak u Kin‐ seya, albo gwałciciel. Wyluzuj... To są zwykli ludzie, tacy jak ty i ja! – Panno Gabrielo. – Nie zauważyłam, kiedy podszedł do nas Grzegorz. Jego szelmowski uśmiech trochę mnie przeraża. – Na początku będzie pani pracować tu. – Szerokim gestem omiata całe pomieszczenie. – Dopiero jak poczuje się pani pewniej, wyślemy panią na pastwę jakiejś staruszki. – Żadnych obleśnych facetów? – Staram się, by mój ton brzmiał lekko. – Wiedziałem, że nie możesz się doczekać. – Jego oczy błyszczą. – Nie, nalegam na to, żeby kobiety prowadziły wywiady z kobietami, a mężczyźni z mężczyznami. To daje bada‐ nym większy komfort, a i ankieterzy mogą czuć się bezpieczniej. Szczególnie ankieterki. – Znowu się uśmiecha. – Uff. – Udaję ulgę... A może rzeczywiście ją czuję? Wszyscy potulnie siadamy na krzesłach, taboretach i blatach wysłużonych ławek. Grze‐ gorz podsumowuje miniony tydzień, zwracając uwagę na osiągnięcia poszczególnych osób. Mówi o ogromie pracy, jaka jeszcze przed nami, i oficjalnie wita mnie w zespole. A co z moim wywiadem? Przecież Anka mówiła, że będę musiała przeprowadzić z nim wywiad... Wzdy‐ cham zawiedziona. Chcę wiedzieć, o czym on fantazjuje, jak często robi sobie dobrze, czy
ma stałą partnerkę... Tyle cennych informacji mogę dzięki temu zyskać! Tymczasem czeka mnie na razie nudna, papierkowa robota. Co za rozczarowanie! Przyglądam mu się uważnie, jego pewnym krokom, zamaszystym gestom i tajemnicze‐ mu uśmiechowi. Jest boski! I te gęste, ciemne włosy upięte na karku w niedbały kucyk! Wy‐ sokie glany, obcisłe spodnie i towarzyszący mu zawsze czarny kask motocyklowy. Pewność siebie – to chyba najbardziej mnie w nim pociąga. Coś, czego sama nie mam, a bardzo chcia‐ łabym mieć. Tak! To na pewno to! Wzdycham. Uświadamiam sobie, że już dawno przesta‐ łam słuchać jego słów. „Rany, Gabi! Jak będziesz taka nieprzytomna, to nigdy nic z tego nie wyjdzie!” – karcę się w myślach i usilnie próbuję skupić się na tym, co mówi. Po zebraniu zostajemy we trójkę – ja, on i Anka. Tłumaczą mi, za co będę odpowiedzial‐ na, i ustalamy wstępnie grafik mojej pracy. Delektuję się przy tym jego bliskością. Jest nie tyl‐ ko na wyciągnięcie ręki, ja go niemal dotykam! Czuję bijące od niego ciepło, słyszę spokojny, równomierny oddech, mogę wdychać zapach jego skóry. Muszę się powstrzymywać przed przysunięciem się jeszcze bliżej, przed oparciem głowy na jego ramieniu, chwyceniem jego dłoni. – Zrozumiałaś wszystko? – Anka uśmiecha się wesoło. Z pewnością wie, że będzie musiała mi to powtórzyć w drodze do domu. – Tak. – Kiwam głową i szczerzę się jak głupia. – No dobra, zobaczymy jutro, jak sobie poradzisz. – Grzegorz gwałtownie wstaje i chwyta swój kask. Jutro? Naprawdę zgodziłam się zacząć już jutro?! Musiałam być nieprzytomna! Próbuję ułożyć sobie wszystko w głowie. Dobra, słowo się rzekło. Jakoś dam radę. * * * Wstaję o świcie, żeby dotrzeć na miejsce przed ósmą. Mam wielką nadzieję, że zastanę tam jego, Pana Mojego Wszechświata, i że choć przez chwilę będziemy sami. Straszne! Przyłapu‐ ję się na tym, że wkładam najlepszą bieliznę – fioletowy komplet z wyhaftowanymi różowy‐ mi kwiatami – najlepsze spodnie i zbyt obcisły top. Dłużej niż zwykle próbuję ułożyć niesfor‐ ne włosy i robię delikatny makijaż. To do mnie zupełnie niepodobne! Nigdy, przenigdy nie maluję się, wybierając się na uczelnię! Robię to tylko z rzadka, gdy wychodzę gdzieś wieczo‐ rem. Jestem sama na siebie zła, że tak się staram... Niestety, nigdzie nie ma nawet śladu Grzegorza. Już przed budynkiem, nie widząc jego lśniącego motocykla, z rezygnacją kręcę głową. W naszej – bo chyba mogę już tak mówić – zatęchłej klitce jest tylko Michał. Wzdrygam się na wspomnienie jego umizgów, ale teraz nie mogę się już wycofać.
Chłopak uczynnie pokazuje mi, co gdzie leży. Robi kawę dla nas obojga. Jeden kubek sta‐ wia przede mną i siada naprzeciwko, trzymając drugi w dłoniach. Patrzy na mnie uważnie. – Czemu chcesz to robić? – pyta w końcu. – O matko! – wzdycham. – Znowu się zaczyna! Czemu, u licha, wszyscy mnie o to pyta‐ ją?! A czemu ty chcesz to robić? – odbijam piłeczkę. – Mężczyźni zawsze chcą – rzuca buńczucznie. – A ty, ty wyglądasz na taką słodką, nie‐ śmiałą. Chyba dlatego trudno uwierzyć, że jesteś z nami. – To, że nie jestem taka jak Anka, nie znaczy chyba, że się nie nadaję? – Ależ skąd. – Nadal uparcie się we mnie wpatruje. – Tylko... – Tylko? – warczę, choć on przecież nie powiedział nic, co mogłoby mnie urazić. – Nie sądzę, żeby łatwo przychodziło ci swobodne rozmawianie o TYCH sprawach. – Co za eufemizm. – Wzdycham ponownie. Ponoć to mnie mają nie przejść przez gardło dosadne określenia! – No, zazwyczaj jestem bardziej bezpośredni, ale przy tobie wszystkie te słowa brzmią tak wulgarnie... – tłumaczy się nieudolnie. – Przy mnie? – Nie bardzo potrafię uwierzyć w to, co słyszę. Niby dlaczego? Co wyjątko‐ wego jest akurat we mnie, nudnej kujonce? – Przy tobie. – Uśmiecha się słodko i nagle coś do mnie dociera. Skrępowanie. Maślany wzrok. Przesadna uczynność. Być może jednak dostrzegł we mnie coś... – Nie szczerz się tak! – Mój głos jest przesadnie surowy. Sytuacja wydaje mi się dosyć za‐ bawna i postanawiam to wykorzystać. – Lepiej porozmawiajmy swobodnie o TYCH spra‐ wach. – Powoli się rozluźniam. – Jak często się masturbujesz? – Chłopak aż krztusi się z wra‐ żenia i rozlewa na siebie gorącą kawę. – Co?! – Jest wyraźnie zakłopotany. – Jak często ściskasz swojego najlepszego przyjaciela? Walisz konia? Trzepiesz kapucyna? Onanizujesz się? – wyrzucam z siebie niemal jednym tchem, zafascynowana konsternacją, w jaką go wprawiłam, i własną zuchwałością. Jestem z siebie dumna! – Prawie codziennie – odpowiada, pokasłując teatralnie. – A ty? – Nie robię tego. – Patrzę na niego z coraz bardziej pewną miną. – Nigdy? – W jego głosie pobrzmiewa ciekawość. – Spróbowałam raz czy dwa i na tym poprzestałam. – Na litość, Gabi! Nie masz żadnych potrzeb?! – Michał wygląda tak, jakby zaraz miał spaść z chybotliwego zresztą krzesła. – Może jestem aseksualna... – mówię niby od niechcenia. – Nie no, nie wierzę! – Widzę, że wzdryga się na samą myśl o tym. – Gdybyś chciała, żeby ktoś pomógł ci to sprawdzić, to... – To co? – Patrzę na niego badawczo. – To... – Nieśmiało spuszcza oczy. – Ja chętnie.
– Co chętnie? – Nie odpuszczam, widząc, jak słodko się peszy. – Oferuję ci swoje usługi. – Zbiera się w sobie i podnosi na mnie rozpalony wzrok. Mogę obserwować teraz jego płomiennie czerwone policzki. – A co takiego masz mi do zaoferowania? – Ta gra coraz bardziej mnie bawi. Zerkam w stronę jego rozporka. Jest pełen! Nabrzmiały! A przynajmniej tak mi się wydaje... Zapewne gotowy ukazać mi się w pełnej okazałości. Nie robi to jednak na mnie wrażenia. Może gdyby przeszedł do dzieła, zamiast rumienić się jak panienka... Ale tak? – Hmmm... dobre chęci. – Znów spuszcza wzrok. – Dobrymi chęciami... – Tak, wiem... jest piekło wybrukowane. Ale jak do tej pory żadna nie narzekała. – Wystarczy ci, że nie narzekają? – Śmieję się głośno, zdecydowanie zbyt głośno. – Ja też nie narzekałam na takich dwóch, a było koszmarnie. Ich pewnie do dziś rozpiera duma. – Dwóch? Naraz? – Patrzy na mnie, a jego spojrzenie jest zamglone i nieprzytomne. – Nie, po kolei. – Śmieję się jeszcze głośniej. – Sorry, nieważne. Zabierzmy się lepiej do ro‐ boty, bo tak możemy zmarnować cały dzień. Jego obecność jest zbyt namacalna, uciążliwa. Cały czas czuć między nami dziwne na‐ pięcie. Czy on mnie pragnie? Czy o to chodzi? Może fantazjuje o rzuceniu mnie na biurko albo o zmuszeniu do zrobienia fellatio? A może wręcz przeciwnie – chciałby, żebym to ja go do czegoś zmusiła? Rzuciła na podłogę? Rozkazywała? Rozważanie tych wszystkich możli‐ wości przyjemnie łechta moją próżność, ale nie podnieca. Hmmm... powinno? Już chcę do niego zagadać, wypytać o jego myśli i uczucia, gdy wchodzi starsza pani. Jest energiczna i pogodna. Wita się z Michałem pocałunkiem w policzek i kieruje wzrok w moją stronę. – Ty pewnie jesteś Gabi. – Wyciąga kościstą dłoń. – Mam na imię Sonia. – Miło mi. – Staram się być delikatna, bo jej szczupłe palce wydają się takie kruche... Za to są przyjemnie ciepłe. – Mnie również. – Lustruje mnie uważnie. – Grześ wspominał, że jesteś ładna, ale nie są‐ dziłam, że aż tak. On uważa, że jestem ładna! Robi mi się gorąco i mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Rany, dziewczyno! Uspokój się! Mam ochotę skakać z radości pod sufit. Policzki mi płoną. Na pew‐ no jestem cała czerwona jak burak! – Musisz nauczyć się przyjmować komplementy – poucza mnie łagodnie Sonia. – Zapew‐ ne coraz częściej będziesz je słyszeć. Nie wiem, co odpowiedzieć. Patrzę na tę kobietę jak zaczarowana. Przypomina mi dobrą wróżkę z bajki. Nagle zaczynam się zastanawiać, ile może mieć lat. Jest całkiem siwa. Jej skórę gęsto pokrywają głębokie zmarszczki. Oczy ma blade, ale żywe. Dłonie kościste, z wy‐ datnymi żyłami, lekko drżą. Osiemdziesiąt? Wiem, nie wypada mi się tym interesować. – Może kawy albo herbaty? – proponuję w końcu, nadal nie wiedząc, co ona tu robi.
– Dziękuję, dziecko – odpowiada. – Poradzę sobie sama. Czuję się tu jak u siebie w domu. Co to znaczy? Należy do zespołu? Przecież nie było jej wczoraj na zebraniu. Zagadka. Zaintrygowało mnie to. Dziarska staruszka, której Grzegorz o mnie opowiada. Tak jakby było coś do opowiadania. Hmmm... Chyba nieprędko dowiem się, o co chodzi. Sonia rzeczywiście wyjmuje z szafki porcelanową filiżankę, włącza czajnik elektryczny, z torebki wyjmuje herbatę ekspresową... Nie, to nie herbata, to jakieś ziółka. Pachną przyjem‐ nie, a ona po zalaniu przykrywa je spodeczkiem. Przypomina mi się, jak babcia parzyła mi miętę. Na ból brzucha, niestrawność i złą pogodę. Mięta dobra na wszystko! Michał w jej obecności uwija się jak mróweczka, wesoło przy tym pogwizdując, a ja ciągle jestem zdezorientowana. Nie potrafię odnaleźć się w tej sytuacji. Przyglądam się. Główkuję. Sonia po odczekaniu dłuższej chwili unosi spodeczek, wyławia torebeczkę, z gracją wyrzuca ją do najbliższego kosza na śmieci i z filiżanką udaje się do komputera. W tym pomieszcze‐ niu są dwa, oba używane głównie do kodowania danych zebranych podczas wywiadów. Chyba nie będzie tego robić? Nie śmiem patrzeć jej na ekran, zabieram się więc do roboty. Mam sprawdzić, czy respon‐ denci, z którymi członkowie zespołu przeprowadzili wywiady „przez przypadek” lub „przy okazji”, mieszczą się w gronie poszukiwanych przez nas osób. To trochę jak układanie puzzli. Czy dany element gdzieś pasuje? A jeśli tak, to gdzie? Gdy uda się go wpasować, należy go odznaczyć w „wyzwaniach”, żeby nikt niepotrzebnie nie próbował szukać osoby o takich pa‐ rametrach. Ups! Jak to ohydnie brzmi! „Osoba o parametrach”! I nagle zaczynam się zastanawiać, jakie „parametry” ma Michał. Wygląda na gibkiego i wysportowanego. Na pewno jest silny i duży – wszędzie, gdzie trzeba. Uśmiecham się do siebie. A może by to sprawdzić? „Gabi, ciekawość to pierwszy stopień do piekła” – pouczam samą siebie. A może jednak? Coś korci mnie, żeby zabawić się jego kosztem. Czyżby to chęć ponownego ujrzenia jego oblanych rumieńcem policzków? Dzwoni telefon. Zanim uświadamiam sobie, co to za dźwięk, słuchawkę podnosi Sonia. – Halo, tu Centrum Badań nad Seksualnością – mówi to w tak naturalny sposób. – Chcia‐ łaby pani przyczynić się do wzbogacenia wiedzy na temat zachowań seksualnych Śląza‐ ków? – W jej ustach brzmi to jak pochwała. Jest taka... subtelna. Dobrze wychowana i opanowana. Trochę jej tego zazdroszczę, ale mam nadzieję, że to po prostu przychodzi z wiekiem. Chciałabym na starość być taka jak ona. Kończy rozmowę, umawiając się, a raczej umawiając jakąś „miłą, młodą osóbkę”, na wywiad z dzwoniącą. – Gabi – zwraca się do mnie tuż po odłożeniu słuchawki. – To sześćdziesięciolatka ze średnim wykształceniem z Rudy Śląskiej. Przez chwilę nie dociera do mnie, o co chodzi, ale zaraz potem zaczynam szperać w pa‐ pierach. – Trafiony zatopiony – mówię triumfalnie.
– No, to jeden krok naprzód. – Uśmiecha się szeroko. – Mamy kogoś z Rudy, prawda? – Tym razem pytanie skierowane jest do mojego towarzysza. – Oczywiście, a kiedy ma być wywiad? – Jutro o trzynastej. Michał przez chwilę ustala szczegóły z ankieterem. A może raczej z ankieterką? Nie wiem tego na pewno. Rozmowa jest sucha i rzeczowa. Podaje godzinę i adres. To wszystko działa zadziwiająco sprawnie. Koło trzynastej, kiedy w naszej klitce kłębi się już zatrważający sześcioosobowy tłum, So‐ nia proponuje, żebyśmy poszły razem coś zjeść. Sugeruje niewielką wegetariańską knajpkę piętnaście minut piechotą od uczelni. Że też w tym wieku ma jeszcze ochotę spacerować! Po drodze rozmawiamy o wszystkim i o niczym. O tym, że Śląsk bardzo się zmienił przez ostatnie lata; że paskudny katowicki dworzec stał się nagle zabytkiem; że trzeba umieć cie‐ szyć się drobiazgami. – Tak naprawdę dopiero niedawno zaczęłam żyć – wyznaje nagle Sonia, a ja patrzę na nią skonsternowana. – Jak to? – zadaję najgłupsze możliwe pytanie. – Chętnie ci o tym opowiem – mówi poważniej niż do tej pory. – Chciałabym, żebyś prze‐ prowadziła ze mną wywiad. Jeszcze tego nie robiłam, a czuję, że powinnam. Bardzo lubię Grzesia, ale jestem pewna, że to nie on powinien usłyszeć moją historię. No i zaczęło się! Przeprowadzę pierwszy wywiad. Tak jak przewidywał... z sympatyczną staruszką. Jestem szczęśliwa, ale też zdenerwowana. I strasznie jej wdzięczna. Umawiamy się na następne popołudnie u niej w domu. Jednak swoją opowieść zaczyna od razu. – To, co ci opowiem, to więcej niż suche dane, statystyki – mówi spokojnie i powoli. – To będzie przestroga. – Mruga porozumiewawczo. – Trzeba żyć, cieszyć się życiem i czasem mniej myśleć. W młodości przeżyłam coś strasznego i jednocześnie niesamowitego, co odci‐ snęło piętno na całym moim życiu. Sama stworzyłam swoje małe piekiełko, Gabi. My, kobiety, jesteśmy w tym dobre. Zadziwiająco dobre. – Przerywa, żeby posilić się naleśnikiem ze szpi‐ nakiem, po czym rozsiada się wygodnie na stylowej kanapie i kontynuuje. – Widzisz, bardzo wcześnie wyszłam za mąż i urodziłam dziecko. Mój mąż, wspaniały człowiek, był moim naj‐ lepszym przyjacielem. Nie łączyła nas jakaś wielka namiętność, lecz szczere, delikatne uczu‐ cie. Było nam ze sobą dobrze, choć pod względem erotycznym może trochę mniej... – Jej głos stał się drżący, niepewny. – No, ale niestety przyszła wojna. Poszedł do wojska, jak więk‐ szość mężczyzn. Zostało trochę chłopców i staruszków, mężczyźni pracujący w zakładach zbrojeniowych i piekarze. Bez mężczyzn żyje się inaczej, uwierz mi. To były ciężkie czasy. Ja – młoda, bez wykształcenia, bez doświadczenia – miałam dziecko na utrzymaniu, trzy znacznie młodsze siostry i schorowaną matkę. Ojciec już wtedy nie żył. Nie chcę się uspra‐ wiedliwiać, nie zrozum mnie źle. Był pewien mężczyzna. Osiem lat ode mnie starszy. Od dawna mi się przyglądał, osaczał mnie, a mógł przecież wtedy przebierać w ładniejszych,
młodszych, bez dzieci. Zaczął nam wtedy doskwierać głód, bałam się o mojego synka – taki był malutki i bezbronny. Uległam temu mężczyźnie. Sama do niego poszłam, prosząc o pie‐ niądze i mówiąc, że zrobię wszystko. Miałam nadzieję, że odbędzie się to szybko, od razu, bez żadnych ceregieli, ale on odesłał mnie i kazał przyjść po południu do swojego mieszka‐ nia. Strasznie się bałam, ale zrobiłam, co kazał. Był zadziwiająco delikatny i czuły. I wtedy stało się najgorsze, coś, czego długo nie potrafiłam sobie wybaczyć. Własne ciało mnie zdra‐ dziło. Przeżyłam pierwszy w życiu orgazm. Prawdziwą ekstazę. Wynagrodził mnie sowicie. W inny sposób nie zarobiłabym tyle pieniędzy przez cały miesiąc. Po drodze do domu kupi‐ łam jedzenie, strasznie dużo jedzenia. Kiedy wróciłam, matka już spała, ale z siostrami zaja‐ dałyśmy się tak, jakbyśmy głodowały miesiącami, a przecież prawdziwa bieda doskwierała nam raptem od kliku dni, może tygodni. O świcie obudziła mnie wściekła matka. Chciała wiedzieć, skąd miałam pieniądze. Czy ukradłam to wszystko. Przyznałam się. Uderzyła mnie w twarz. Mocno. Nazwała dziwką. Wyrzuciła mnie z domu, razem z moim Janeczkiem. Bar‐ dzo długo właśnie tak się czułam, jak dziwka. Gdyby nie synek, sens mojego życia, pewnie jeszcze tego samego dnia skoczyłabym z mostu. No, ale przecież miałam jego. Kilka dni spę‐ dziliśmy, sypiając pod gołym niebem, w opuszczonych budynkach, żebrząc na ulicach. Nie wiem, ile dokładnie, byłam jak w transie. To cud, że przeżyłam, że nic nam się nie stało. To była wojna, ciężkie czasy. Potem... – Jej głos załamał się. – Ten mężczyzna mnie znalazł i za‐ opiekował się nami. Zamieszkałam u niego. Nie był nachalny, ale stało się to, co musiało się stać. Zostałam jego kochanką. Mojego synka traktował jak własne dziecko, do mnie odnosił się z szacunkiem. Wielokrotnie proponował, że doprowadzi do rozwiązania mojego małżeń‐ stwa i ożeni się ze mną. Nie zgodziłam się. Nigdy. Tęskniłam za mężem i wypatrywałam jego powrotu. Zżerało mnie poczucie winy. Nie mając od niego żadnych wieści, przepytywałam rannych wracających z frontu. Szukałam go. Zdesperowana. Niegodna jego miłości. Upodlo‐ na. Czekałam na cud. Panicznie bałam się, że zginął, że zginął przeze mnie, wtedy gdy pierwszy raz przeżywałam rozkosz w ramionach mężczyzny. Innego mężczyzny. – Znalazł się? – pytam niesłyszalnym głosem. – Tak, wiele miesięcy później. Długo musiałam cierpieć. Byłam przekonana, że to kara bo‐ ska, i to nie tylko dlatego, że sprzedaję swoje ciało, ale też dlatego że sprawia mi to niewysło‐ wioną przyjemność. Czułam się kobietą upadłą, Gabrielo. Bardzo długo nie potrafiłam tego z siebie zmyć. – Ale udało się? – dociekam. – Tak, po wielu, wielu latach. Widzisz, urodziłam tamtemu mężczyźnie dziecko, córecz‐ kę. Miała trzy miesiące, gdy jedna z sióstr w wielkiej tajemnicy przekazała mi, że przyszedł telegram, że mój mąż wraca. Jednocześnie cieszyłam się i bałam. Bałam się, że nie będzie mnie już chciał, że nie będę miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Ale wracał! Żywy! Wojna się skończyła. Większość mężczyzn wracała, ale nie wszyscy w jednym kawałku. On może nie był całkiem zdrów, ale nie dolegało mu nic poważnego. Szukał mnie. Oczywiście zaczął pod
dachem mojej matki. Okłamała go, że nie żyję. Ja i nasze dziecko. Opłakiwał mnie, ale ktoś powiedział mu prawdę. Nie wiedziałam kto. Znalazł mnie u niego. Mój kochanek miał tyle taktu, by zostawić nas samych. To była najbardziej poruszająca rozmowa w moim życiu. Oboje wiele wycierpieliśmy. Każde z innego powodu. Wybaczył mi. Był wdzięczny, że zrobi‐ łam wszystko co w mojej mocy, by uratować naszego synka. Sugerował jednak, żebym zosta‐ ła z tym mężczyzną, że on zapewni mi lepszą przyszłość, zadba o mnie. Te słowa rozdzierały mi serce. To on był moim prawowitym małżonkiem i to u jego boku było moje miejsce. Po‐ zwolił mi do siebie wrócić. Mój kochanek zgodził się, żebym odeszła, pod jednym warun‐ kiem – że zostawię mu naszą córeczkę. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak trudny był to wybór. Żeby wrócić do męża, musiałam porzucić dziecko. Obaj tłumaczyli mi, że jestem młoda i mogę mieć jeszcze wiele dzieci. Poza tym pozostanie mi mój pierworodny. Zgodziłam się. Początek był bardzo dramatyczny. Z wielu powodów. Mój mąż przeszedł wiele na wojnie. Ja czułam się winna. Straciłam dziecko. Koszmar. Życie z poczuciem winy. Byłam cieniem człowieka, pustą skorupą, a na dodatek próbowałam jeszcze uleczyć jego. To było zbyt wiele jak na moje barki. A o wielu rzeczach miałam dowiedzieć się całe lata później. Mąż dopiero na łożu śmierci, trzynaście lat temu, przyznał się, że od tamtej pory utrzymywał stały kon‐ takt z moim kochankiem. To za jego pieniądze kupiliśmy pierwsze mieszkanie, to on załatwił mojemu synowi stypendium w Stanach i stał za wieloma szczęśliwymi zbiegami okoliczności. Za tanimi wczasami w Egipcie, jednoosobową salą po operacji. – Z oczu Soni zaczęły kapać łzy. – Dał mi jego numer telefonu. Do Anglii, gdzie tuż po wojnie wyemigrował z naszą có‐ reczką. Tyle mu zawdzięczałam, ale i tak nie miałam odwagi zadzwonić. W końcu sam się ze mną skontaktował. Po ponad roku. Długo to trwało, Gabrielo, ale teraz jesteśmy małżeń‐ stwem. Jestem z nim szczęśliwa, a dzięki temu, że on przez cały ten czas mnie kochał, wreszcie nie czuję się jak dziwka. W końcu przestał mnie piec policzek, w który tamtego po‐ ranka uderzyła mnie matka. – Nie wiem, co powiedzieć. To jest takie... niesamowite i piękne. – Historia jak z romansów, ze szczęśliwym zakończeniem. – Sonia uśmiecha się ciepło. – Tyle że my już nie będziemy żyć długo i szczęśliwie. Szczęśliwie tak, ale na pewno nie długo. Prawie całe życie cierpiałam z powodu tamtej historii. Kiedy byliśmy piękni i młodzi, nie cie‐ szyłam się tym romansem. Czułam się podle. A to wszystko tylko przez jakieś głupie uprze‐ dzenia w mojej głowie. Gdybym przeżywała to radośnie, mąż wybaczyłby mi równie łatwo, a może nawet zdecydowałabym się go porzucić. Nie straciłabym córki. Moje życie na pewno potoczyłoby się inaczej. Byłoby w nim więcej światła. Straciłam wiele lat, Gabrielo, nienawi‐ dząc samej siebie. I nauczyłam się jednego: cokolwiek się dzieje, musimy umieć się z tym po‐ godzić. Musimy nauczyć się przyjmować to, co daje nam los. Życiowa mądrość. To brzmi tak prosto i jednocześnie tak przejmująco. Tylko jak to zro‐ bić?! Jak cieszyć się życiem? Jak być beztroskim? Na uczelnię wracamy w pięknym popołudniowym blasku słońca. Milczymy. Łączy nas ta‐