Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 235
  • Obserwuję258
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 335

Ostatnia wola Sonji - Asa Hellberg

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Ostatnia wola Sonji - Asa Hellberg.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Asa Hellberg
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 179 stron)

Ostatnia wola Sonji

Åsa Hellberg OSTATNIA WOLA SONJI Przekład Dominika Górecka

Dla Jonathana

Więcej na: www.ebook4all.pl 1 Nieczęsto się zdarza, żeby przed wejściem do domu towarowego Åhléns leżała martwa kobieta, ale Sonja Gustavsson zawsze wiedziała, jak zwrócić na siebie uwagę. Nie planowała umrzeć w samym środku centrum handlowego na Farsta; gdyby jednak wiedziała, że tak się stanie, pewnie nie miałaby nic przeciwko temu. Myśl o nagłej śmierci towarzyszyła jej od tylu lat, że zdążyła się do niej przyzwyczaić. Lekarz ostrzegał ją już w osiemdziesiątym trzecim, ale dla Sonji życie bez palenia, picia i dobrego jedzenia byłoby nie do wytrzymania i na dłuższą metę znacznie gorsze od rozległego zawału serca w centrum handlowym. Zanim w wieku pięćdziesięciu czterech lat wydała ostatnie tchnienie, pomyślała jeszcze z ulgą, że na szczęście udało jej się wprowadzić kilka drobnych poprawek do testamentu. Tak jak teraz było dużo zabawniej.

2 W drodze na Arlandę Susanne przyglądała się w skupieniu swoim paznokciom i z niezadowoleniem stwierdziła, że choć pomalowała je dwukrotnie, z jednego z nich zdążył już odprysnąć kawałek czerwonego lakieru. Cholera jasna! Nie miała teraz czasu, żeby je znów malować, zresztą w autobusie mogłoby się to skończyć katastrofą, a przecież spieszyła się na zebranie, na które była spóźniona już wtedy, gdy wsiadała do tego pojazdu o w pół do siódmej rano. Załoga samolotu miała być na miejscu za godzinę; już teraz wiedziała, że będzie musiała przyspieszyć kroku, żeby się nie spóźnić. Boże, żeby go tylko nie było, powtarzała w myślach, gdy autobus pędził E4 w kierunku lotniska. Uśmiechnęła się do siebie. Ile to razy siedziała tu z nadzieją, że będzie na odwrót i że Anders zostanie ściągnięty na zastępstwo, jeśli nie miał zaplanowanego lotu! Choć minęły już trzy tygodnie od czasu, gdy z nim zerwała, wciąż modliła się o to, żeby nie lecieli tym samym rejsem. Dobrze wiedziała, jak łatwo potrafi ulec jego zalotom, które stawały się bardziej nachalne, jeśli po drodze mieli zaplanowany nocleg w hotelu. Zgodnie z dzisiejszym grafikiem leciała do Oslo i dlatego wolała, żeby Anders Schulz nie znajdował się w sali, do której właśnie zmierzała. Widać nie wszystkie modlitwy trafiają jednak do Boga, bo już zza drzwi dobiegł ją niski głos Andersa. Żołądek skurczył jej się ze stresu, ale zdążyła jeszcze przybrać profesjonalny wyraz twarzy. Spojrzała ku górze z wdzięcznością, że została przynajmniej ostrzeżona, otworzyła drzwi i weszła do środka. — Cześć! Co słychać? — powiedziała prosto przed siebie. — Susanne, dawno się nie widziałyśmy! — zawołała koleżanka i już była przy niej. — Ostatnim razem chyba na postoju w Helsingfors, wiele miesięcy temu? Co u ciebie? Byłaś na wakacjach? Rany, ale jesteś opalona! Świetnie wyglądasz, jak ty to robisz? Mnie o tej godzinie ledwo udaje się otworzyć oczy. Susanne udawała że słucha, ale kątem oka obserwowała Andersa. Zdawał się mieć doskonały humor. Nie potrafiła określić, czy miał ku temu własne powody, czy to dlatego, że weszła do sali. Wybrała to pierwsze; na wypadek, gdyby zapomniała, dlaczego nie powinna się z nim spotykać. Racja, przecież on ma żonę, uśmiechnęła się pod nosem, jakby to nie miało większego znaczenia. Bo przecież miało. Na tym właśnie polegał cały problem. Naturalnie jego małżeństwo było fikcją. Powtarzał jej to tyle razy, że zaczęła się

zastanawiać, czy na pewno wszystko z nim w porządku. Zawsze myślała, że jeśli w małżeństwie brakuje miłości i seksu, trzeba się rozwieść, jednak w przypadku Andersa istniały najwyraźniej setki powodów, żeby tego nie robić. Dom, samochody, dzieci, teściowie, jazda w tę i z powrotem, choć przecież zapewniał, że odejdzie od żony, tylko jeszcze nie teraz. Mówił, że nie potrafi żyć bez Susanne, ale ani przez chwilę mu w to nie wierzyła. — Susanne, co za spotkanie! Co u ciebie? — zapytał kapitan, puszczając do niej oko, gdy szli do samolotu. — W porządku, a u ciebie? Jak tam twoja rodzinka? Mieliście udane wakacje? — odpowiedziała, siląc się na uśmiech. — Czy ja wiem? Nic nowego, dużo biegania z dzieciakami, wiesz jak jest. Chętnie ci wszystko opowiem; będziemy mieć chwilę w Oslo. Może napijemy się razem wina na Åkers Brygge? Jest taka ładna pogoda… Tęskniłem, Susanne — szepnął, kładąc rękę na jej ramieniu. Parsknęła. — Wybij sobie z głowy Åkers Brygge i wyobraź sobie, że ja nie tęskniłam — powiedziała, strącając jego rękę. Kłamała. Brakowało jej seksu z nim — niczego więcej. Nie miała zamiaru zaczynać wszystkiego od początku, nawet jeśli jej ciało przez chwilę podpowiadało jej co innego. Przydałoby mi się teraz klimakterium, sarknęła w duchu, idąc po płycie lotniska. Nagle pomyślała z zazdrością o starszych koleżankach, które opowiadały jej o tym, jak straciły zainteresowanie seksem. Na dźwięk słów cabin crew, disarm slides, Susanne zaczęła automatycznie wykonywać polecenia. Przez cały dzień nie usiadła nawet na chwilę i teraz marzyła już tylko o tym, żeby jak najszybciej trafić do hotelu. Pracowała na samym końcu pokładu i rzadko kontaktowała się z kokpitem, ale nie miała nic przeciwko temu stanowi. Jej ciało i tak reagowało za każdym razem, gdy z głośników rozlegał się jego głos. Anders był niewątpliwie jednym z tych pilotów, którzy lubili korzystać z systemu nagłaśniającego. Próbowała przegonić myśli i skoncentrować się na pasażerach czekających na wodę, kawę, herbatę i wino. Wiedziała, że gdy dolecą na miejsce, on znów nie będzie dawać jej spokoju. Starała się jak najdłużej o tym nie myśleć. Susanne miała dość związków bez przyszłości, zmarnowała na nie stanowczo zbyt wiele czasu. Zdawała sobie sprawę, że decydując się na relacje bez perspektyw, dokonywała świadomego wyboru, teraz jednak doszła do wniosku, że równie świadomie może z nich zrezygnować. Domyślała się, że za każdym razem szukała w nich miłości, ale że nigdy nie była nawet o krok od niej. Dwa nieudane dłuższe związki zniechęciły ją do dalszych prób, a na samą myśl, że miałaby się związać na poważnie z Andersem, robiło jej się słabo. W drodze do hotelu skutecznie ignorowała zaczepki Andersa i gdy znalazła się w pokoju, mogła wreszcie odetchnąć. Odwiesiła do szafy granatowy mundurek, wyjęła z walizki wcześniej uprasowaną bluzkę i powiesiła ją na wieszaku w łazience, żeby wyprostowała się pod wpływem pary spod prysznica. Zdjęła rajstopy i jedwabną bieliznę, wrzuciła je do torby i wyciągnęła się naga na łóżku. Zamówiła omlet i sok z room service. Kolacja, prysznic i telewizja. Niczego więcej nie potrzebowała aż do śniadania następnego ranka. Z pulsowaniem w podbrzuszu, które

czuła od spotkania z kapitanem, też mogła sobie sama poradzić. Kiedy po godzinie usłyszała dyskretne pukanie do drzwi, była już całkowicie pochłonięta sobą, a kiedy pukanie rozległo się ponownie, fale dobrze jej znanego, silnego orgazmu przeszły przez jej ciało. Co za wyczucie czasu, pomyślała, gdy stwierdziła, że Anders wreszcie dał za wygraną. I bardzo dobrze.

3 Pięć lat, jeszcze tylko pięć lat, powtarzała w myślach Rebecka, parkując przed biurem. Nie oczekiwała, że dostanie propozycję przejścia na emeryturę, mając na karku pięćdziesiąt pięć wiosen, ale była niemal pewna, że będą chcieli się jej pozbyć po sześćdziesiątce. Nie wiedziała jeszcze, co zrobi z wolnym czasem; w tej chwili nie miało to większego znaczenia. Miała już dość życia w ciągłym stresie. Z pozoru spokojna i opanowana, skrzętnie skrywała to, co działo się w niej naprawdę. Jej wizerunku dopełniały ciemne włosy do ramion, starannie ufarbowane, żeby pokryć siwiznę, zebrane na karku w kok, oraz ubiór — marynarka i spódnica do kolan — jak zwykle bez zarzutu, być może nawet trochę nudne. — Cześć — powiedziała, przechodząc przez wahadłowe drzwi, do recepcjonistki, która w odpowiedzi pomachała jej ręką na znak, że musi odebrać telefon. Nie będzie porannej pogawędki, pomyślała i zrobiła głęboki wdech. Musi myśleć pozytywnie. Wcisnęła właściwy guzik i wjechała windą na drugie piętro, na którym znajdowały się biura kierownictwa. — Rebecka! Dobrze, że jesteś. Muszę z tobą porozmawiać — Lena, jej asystentka, czerwona na twarzy, przestępowała z nogi na nogę. — Daj mi pięć minut, muszę się najpierw napić kawy — odpowiedziała, zdejmując marynarkę. Przy ekspresie nikogo jeszcze nie było i pomyślała, że to kolejny argument za tym, żeby przychodzić do pracy wcześniej. Gdy maszyna parzyła kawę, Rebecka przez chwilę zawahała się, czy nie wziąć ciastka, ale postanowiła, że zostanie przy czarnej kawie. Nie chciała kupować nowych ubrań jeszcze przez pięć lat. Dopiero potem zacznie jeść. — Nie mam jak zrobić raportu kwartalnego, brakuje mi materiałów. Lena jak zwykle rozpoczęła dzień od narzekania. Rebecka wiedziała, że to dopiero początek, dlatego słuchała jednym uchem. Była jednak czujna, na wypadek gdyby któryś z komunikatów wyraźnie różnił się od poprzednich. Jej myśli krążyły wokół zebrania zarządu, które czekało ją w dalszej części dnia. Domyślała się, że dyrektor do spraw finansowych poprze jej propozycję, bo znał ją i wiedział, do czego zmierza. Z kolei szefowa działu marketingu, straszna zrzęda, będzie jak zwykle szukać dziury w całym; Rebecka była na to przygotowana.

Zasoby Ludzkie i Zaopatrzenie będą pewnie jak zwykle siedzieć cicho, zresztą ich wejście do zarządu było tylko pro forma. Dyrektor zakładu był dla niej wciąż nieprzewidywalny, a nowy szef sprzedaży pewnie nie będzie się wychylać, co akurat dzisiaj byłoby jej na rękę. — Dziękuję, że mnie wysłuchałaś, od razu mi lepiej — powiedziała Lena, ocierając łzy. — Straszna ze mnie beksa. Masz rację, powinnam postawić na swoim. Jak zawsze masz rację — dodała. Rebecka spojrzała zaskoczona na swoją asystentkę; w życiu nie przyszłoby jej do głowy powiedzieć czegoś takiego. Nie odezwała się jednak, tylko wykrzywiła usta w grymasie, który miał przypominać uśmiech. Raport kwartalny był narzędziem przestarzałym, wciąż jednak stosowanym przez ludzi od sprzedaży, którzy uparcie organizowali swoje zebrania cztery razy w roku. W centrali rzadko przyglądano się tym liczbom, dlatego gdy dwie godziny później Lena położyła jej raport na biurku, Rebecka od razu przesłała go do działu sprzedaży. Zwyczaj, zgodnie z którym raport trafiał w pierwszej kolejności na biurko dyrektora naczelnego, pochodził jeszcze z czasów jej poprzednika. Nie był zresztą jedyny; Rebecka poznała ich wiele od czasu, kiedy osiem lat temu objęła swoje stanowisko. Postanowiła skupić się na wyplenieniu tych najgorszych. Poprzedni dyrektor spędził stanowczo zbyt wiele lat w swoim fotelu i stracił ogląd sytuacji. Przez ten czas konkurencja uczyła się na swoich błędach, a JH Foods działało według utartych schematów. W efekcie firma straciła pozycję lidera, którą cieszyła się przez dwie dekady i która była już tylko wspomnieniem, gdy stery przejmowała Rebecka. Teraz, kiedy znów mogli wciągnąć flagę na maszt, nie przejmowała się tym, że niektórych zwyczajów nie udało się zmienić. Godziła się na nie, ponieważ dawały pracownikom poczucie bezpieczeństwa. — Jeszcze pięć lat — powiedziała do siebie ściszonym głosem w drodze do sali konferencyjnej na pierwszym piętrze, w której najchętniej jeszcze tego samego dnia złożyłaby wymówienie. Potrzeba zmiany nie przyszła nagle, ale gdy już się pojawiła, trudno było ją zignorować. Nie wiedziała tylko, czym ona, pięćdziesięciopięcioletnia singielka bez dzieci i wnuków, miałaby się zajmować przez resztę życia. Szyciem? Robieniem na drutach? Grą w golfa? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Tęsknota za czymś nieokreślonym była znacznie trudniejsza od tęsknoty za czymś konkretnym i Rebecka czuła, że musi znaleźć dla siebie jakiś cel na te pięć lat, które miała jeszcze spędzić w firmie. — Witam wszystkich. Wiem, że nie dostaliście agendy dzisiejszego spotkania, zaraz wyjaśnię dlaczego… Lena, rozdasz wszystkim?

4 — Babciu, babciu! Zobacz, jak się huśtam! Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale przecież nie mogła odmówić, skoro wnuczek domagał się uwagi. — Widzę. Alex. Zuch chłopak. Córka wielokrotnie powtarzała jej, żeby nie mówiła do Alexandra „zuch chłopak”, tylko że cieszy ją, że się dobrze bawi. Miała to w nosie. Chciał, żeby nazywała go zuchem, proszę bardzo. Któregoś dnia i tak zejdzie z huśtawki, a zanim to się stanie, miała zamiar dalej go chwalić. — No, cukiereczku, wracamy do domu, zjemy coś i poczekamy na mamę? — zapytała Maggan, podnosząc się z ławki. — To zależy — odpowiedział Alex. — Od czego? — Od tego, czy masz dla mnie lody. — Dla ciebie zawsze. Uradowany brązowooki skrzat złapał babcię za rękę i ruszyli razem w kierunku domu. — Babciu? — Tak? — Czy ty jesteś stara? — Nie, skąd. Dlaczego pytasz? — Bo tak wyglądasz. — Naprawdę? Dlaczego? — Bo masz takie siwe włosy. I zmarszczki. A jak się jest starym, to się umiera. — To prawda, ale ja jestem zdrowa i chyba nie aż taka stara, jak ci się wydaje. Alex nie odpowiedział. Na widok furtki do domu babci zapomniał o całej rozmowie. Puścił jej dłoń i rzucił się biegiem do przodu. — Pospiesz się, babciu! Bo nam się lody roztopią. — Twój syneczek uważa, że staro wyglądam — poskarżyła się córce. Jeszcze długo po ich wyjściu rozmyślała nad słowami pięciolatka. Co prawda uważała, że słowo „stara” to przesada, jednak nawet ona widziała, że w ciągu ostatnich lat straciła swój

dawny wigor. Od ostatniego farbowania minęły trzy lata i zdążyła się już przyzwyczaić do swoich siwych pasemek, a nawet je polubić. Nie znosiła za to brwi, które sterczały we wszystkie strony. Próbowała je regulować, ale najtwardsze włoski i tak nie chciały się układać. Na jej ulicy otworzono niedawno salon fryzjerski, gdzie robiono cuda z włosami, i Maggan postanowiła, że umówi się przynajmniej na konsultacje. Alex nie może pokazywać się z babcią, która staro wygląda. Przyszło jej do głowy, że potrzebuje wsparcia w swoich rozważaniach na temat brwi, dlatego wybrała numer Sonji, która powinna już wrócić z Farsta Centrum. Nie odebrała, więc Maggan nagrała się na pocztę i sięgnęła po mop, jak zawsze po wyjściu Alexa. Po trzech godzinach zadzwoniła znów do Sonji, a ponieważ ta nie odebrała, wybrała numer Rebecki, a potem Susanne. One też nie odbierały. — Cholerne pracoholiczki — mruknęła pod nosem. — Skoro nie mają dla mnie czasu, rozwiążę sobie przynajmniej krzyżówkę.

5 Do ósmej piętnaście w czwartek czternastego maja dwa tysiące dziewiątego roku Susanne, Rebecka i Maggan nie wiedziały nic o śmierci przyjaciółki, czwartej z ich kwartetu. Zgodnie z życzeniem wieloletniej klientki Sonji Gustavsson adwokat Andréasson i dwóch pracowników jego kancelarii zadzwonili do wszystkich trzech jednocześnie. Przekazali wiadomość o śmierci Sonji wraz z prośbą, by wyprawiły jej huczne przyjęcie pożegnalne, po którym miały się udać do kancelarii w celu uzyskania dalszych informacji. Telefony odłożyły o wpół do dziewiątej. Godzinę później przed domem Maggan zatrzymały się dwie taksówki. — Przyjęcie pożegnalne? Co ty znowu wymyśliłaś? Zobaczysz, będę płakać, czy tego chcesz, czy nie — rozkleiła się Susanne i spojrzała w sufit, jakby Sonja patrzyła na nie gdzieś z góry. Rebecka siedziała obok niej na kanapie i od godziny, to znaczy od chwili, kiedy weszła do mieszkania, nie odezwała się ani słowem. — Susanne, posłuchaj, skoro Sonja chciała mieć przyjęcie, to będzie mieć przyjęcie — wydusiła wreszcie. — Trzeba spełniać życzenia zmarłych — dodała, jakby starała się przekonać samą siebie. — Naprawdę? Myślałam, że pogrzeb jest dla tych, co zostali? Wiem, że Sonja lubiła się zabawić, ale ten pomysł jest zwyczajnie makabryczny. — Czy adwokat naprawdę użył słowa „huczne”? — niepewnie zapytała Maggan. — Tak — odpowiedziały chórem Rebecka i Susanne. — Skoro tak, to nie mamy wyboru. Zgadzam się z Rebecką, że powinnyśmy spełnić jej życzenie. Przecież dlatego zwróciła się z tym właśnie do nas. — Kogo innego miałaby prosić? Jakiegoś dalekiego wujka z Herrljunga? Dobra, poddaję się. Dwa do jednego. Niecałe trzy tygodnie później odbył się pogrzeb, na który przybyło jakieś trzysta osób, a następnie przyjęcie w Operaterassen dla dwustu dwudziestu sześciu gości. Przez lata Sonja zdobyła dużo przyjaciół i jeszcze więcej znajomych; i choć jej przyjaciółki o tym wiedziały, były zaskoczone tym, jak wielu ich się zjawiło. Cieszyły się, pomimo smutnych okoliczności. Gdy pod koniec wieczoru zaśmiewały się, wspominając dawne czasy, z zaskoczeniem przyznały

przyjaciółce rację. Nie dało się lepiej pożegnać Sonji, niż urządzając jej huczne przyjęcie. Następnego dnia miały się spotkać w kancelarii adwokackiej Andréasson, choć dalej nie wiedziały, w jakim celu. Pogrzeb się odbył, prochy Sonji miały zostać rozrzucone w Gaju Pamięci na Cmentarzu Leśnym, a jej mieszkanie opróżnione w przyszłym tygodniu. Nie ustaliły jeszcze, co zrobią z jej rzeczami, ale być może właśnie tego miało dotyczyć spotkanie. Siedziały w ciszy w poczekalni. Wczorajsze przyjęcie zamknęło ponadtrzydziestoletni rozdział w ich życiu. Nie wiedziały, co jeszcze można było powiedzieć. — Pan adwokat Andréasson już na panie czeka — poinformowała recepcjonistka, więc złapały się za ręce i weszły do gabinetu. Pokój był duży i ciemny, a na ścianach wisiały wielkie portrety starszych panów. Adwokat roześmiał się, widząc, jak rozglądają się dokoła, zaskoczone. — Przyznaję, gabinet mojej córki wygląda zupełnie inaczej, ale ja lubię stare klubowe fotele, portrety moich poprzedników i zapach skóry. Siadajcie panie, siadajcie — zaprosił je gestem dłoni, wskazując trzy krzesła stojące przed staromodnym biurkiem. Zaproponował wino, ale odmówiły, zgodziły się za to na wodę mineralną. — Zatem witajcie, panie. Po pierwsze, chciałbym paniom podziękować za wczorajszy dzień. Sonji na pewno by się spodobało przyjęcie. — Odchrząknął. — Być może wiedzą panie, że byłem adwokatem Sonji, od kiedy skończyła osiemnaście lat, czyli od śmierci jej rodziców. Pracowałem dla niej przez jakieś trzydzieści pięć lat i muszę przyznać, że robiłem to z największą przyjemnością. Była jedną z niewielu klientek, które sobie zostawiłem po tym, jak moja córka przejęła ode mnie większość obowiązków firmowych. Ustaliliśmy z Sonją, że będziemy dalej razem pracować i, tak jak już mówiłem, świetnie się ze sobą dogadywaliśmy. Przez te lata kilkakrotnie wprowadzała poprawki do swojego testamentu, a zaledwie trzy miesiące temu spisała wersję, z którą teraz będziecie miały okazję się zapoznać. Sonja nie ma bezpośrednich spadkobierców ani też nikogo, kto miałby prawo do schedy po niej. — Zaprosiłem panie do siebie, ponieważ wszystkie trzy jesteście wymienione w treści testamentu. Czy jak do tej pory wszystko jest jasne? Susanne, Maggan i Rebecka spojrzały na siebie, a następnie pokiwały w milczeniu głowami. — Skoro tak, przystępuję do odczytania testamentu. Pytania odłóżmy na koniec. Andréasson otworzył leżącą przed nim na biurku teczkę i wyjął z niej plik kartek. Założył okulary do czytania, wziął do ręki pierwszą z nich, odchrząknął i zafundował im szok porównywalny z tym, którego doświadczyły, gdy przez telefon poinformował je o śmierci Sonji.

6 Kochane moje, od kiedy straciłam rodziców, jesteście moją rodziną. Dziś wiem już wszystko o przyjaźni; to Wy mnie jej nauczyłyście. Dziś wiem już wszystko o miłości; to Wy mi ją dałyście. Dziś znam już swoją wartość; to Wy mi ją pokazałyście. Tyle się razem śmiałyśmy, tyle płakałyśmy. Tak bardzo kochałyśmy i nienawidziłyśmy. Dzieliłyśmy się wszystkim. Prawie wszystkim. Nigdy nie podzieliłam się z Wami informacją o mojej chorobie serca, choć od lat wiedziałam, że kiedyś mnie wykończy. Jak się pewnie domyślacie, wolałam umrzeć raz-dwa, niż przykuta do łóżka nie móc korzystać z życia. Lekarze nie dają mi gwarancji, że przeszczep serca coś pomoże, dlatego przestałam już się nad tym zastanawiać i zamiast tego wolę żyć tak, jak chcę. To jedno. Drugie to moje pieniądze. Mam ich mnóstwo; już sama nie wiem ile. Dokładne wyliczenia przedstawi Wam pan Andréasson, który w pełni kontroluje sytuację. Nie miejcie mi za złe, że nigdy Wam o nich nie wspominałam. Dla mnie nie miały większego znaczenia, nigdy też nie wydawałam więcej niż Wy. Dostałam je w spadku po moich rodzicach, a sama żyłam z obrazów, które przez te lata udało mi się namalować. Ponieważ jednak lubię się wtrącać w Wasze życie, pomyślałam, że skoro to ostatnia okazja, przyłożę się do tego jak nigdy dotąd. Naturalnie jeśli mój pomysł Wam się nie spodoba, możecie machnąć na wszystko ręką. Maggan, moja Maggan. Nie możesz już dłużej robić za niewolnicę. Twoja córka jest dorosła, ma męża i nic się nie

stanie, jeśli Twój wnuk od czasu do czasu pobędzie ze swoimi drugimi dziadkami. Zrób się na bóstwo, poczuj się atrakcyjna. Nie po to, żeby zdobyć mężczyznę, ale po to, żebyś uśmiechnęła się do siebie w lustrze. Rebecko, moja Rebecko. Nie sądzisz, że wspięłaś się już wystarczająco wysoko? Chodzisz codziennie do tej swojej pracy, ale czy masz z niej coś więcej poza bólem głowy i hemoroidami? Na pewno nie daje Ci ona seksu, a właśnie tego Ci trzeba. Dużo dzikiego seksu bez zerkania na zegarek i myślenia o tym, czy pogniotą Ci się ciuchy. Susanne, moja Susanne. Na świecie jest tylu wspaniałych mężczyzn. Nie trzeba od razu iść z nimi do łóżka, wystarczy się poznać i zaprzyjaźnić. Świat nie kończy się na lotnisku. Odkryj go. Poznaj samą siebie. Nie melduj się na Facebooku w każdej wolnej chwili, lepiej spotkaj się z przyjaciółmi. Do całej trójki: Musicie coś zrobić z Waszą wagą. Rebecko i Susanne, jesteście stanowczo za chude i najwyraźniej zapomniałyście już, co trzeba jeść, żeby wyglądać ładnie i zdrowo. Macie obie około pięćdziesiątki i wyglądałybyście cudownie, gdybyście miały więcej ciała na waszych chudych kościach. Maggan, Ty wręcz przeciwnie: musisz zrzucić kilka kilogramów. Uwielbiam własne krągłości, ale Ty używasz swoich jako schronu, w którym stajesz się coraz bardziej anonimowa. Dziewczyny, mogę wam obiecać, że już nigdy nie będziecie musiały myśleć o emeryturze i martwić się o pieniądze. Musicie tylko przystać na moje warunki. Zapiszę je w punktach, żeby nie było wątpliwości. Jeśli chcecie dostać po mnie spadek, musicie spełnić trzy warunki: W ciągu trzech miesięcy powinnyście schudnąć lub przytyć co najmniej pięć kilo. Maggan ma przestać jeść drożdżówki, a Rebecka i Susanne — zacząć. Przed upływem trzech miesięcy macie zrezygnować z Waszych stałych zobowiązań. Rebecka ma złożyć rezygnację ze stanowiska dyrektora naczelnego, Susanne rzucić pracę stewardesy, a Maggan przestać się zajmować wnukiem dwa razy w tygodniu. Za trzy miesiące i jeden dzień otrzymacie drugi list, w którym znajdziecie dokładne informacje na temat tego, co będziecie robić w następnym roku. Również i ten list zostanie odczytany przez kancelarię adwokacką Andréasson. Jeśli oznaczony termin przypadnie na sobotę lub niedzielę, zjawicie się w kancelarii w poniedziałek po godzinie 14.00. To ważne, ponieważ przyjęcie spadku musi nastąpić w określonym czasie i będzie mieć skutek natychmiastowy. Od dziś do momentu, kiedy otrzymacie cały spadek, minie więc rok, trzy miesiące i jeden dzień. Nie wolno Wam pod żadnym pozorem opowiadać nikomu o naszych ustaleniach. Jeśli zgodzicie się na moje warunki, będziecie mogły mówić o niektórych z nich, jednak nie możecie pisnąć ani słowa o całkowitej sumie spadku. Jeszcze dziś na konto każdej z Was wpłynie pięćset

tysięcy koron (500 000 kr)[1] i na tym się skończy, jeśli nie zgodzicie się na moje warunki. Cały spadek wynosi w zaokrągleniu jakieś trzy, cztery miliardy. Czy wspominałam już, że musicie działać jednomyślnie? Jeśli któraś się wycofa, pozostałe dwie będą musiały się zadowolić kwotą pięciuset tysięcy koron, które otrzymacie dzisiaj. PS. Jeśli nie stawicie się za trzy miesiące i jeden dzień, adwokat wie dokładnie, co robić, a moja oferta wygasa. Kocham Was. Sonja Zapadła cisza. Słychać było jedynie ciche skrzypnięcie, kiedy mecenas odchylił się na krześle po odczytaniu testamentu. On też zabrał głos jako pierwszy. — Zatem tak to wygląda. Przyznam, że Sonja Gustavsson była wyjątkową kobietą. — Roześmiał się i kręcąc głową, mówił dalej: — Wspomniana suma wynosi dziś trzy miliardy pięćset milionów trzysta siedemdziesiąt pięć tysięcy koron. Co panie na to? Może macie jakieś pytania? — Muszę wyjść, potrzebuję powietrza — Rebecka zerwała się z krzesła. — Czy mogę w razie czego zadzwonić? — zapytała, odwracając się do adwokata. Skinął głową. — Naturalnie. Zanim jednak pani wyjdzie, chciałbym, żeby postawiła pani w tym miejscu parafkę, a ja postaram się, żeby pieniądze wpłynęły na konto jeszcze dziś. Oczywiście dotyczy to całej trójki. [1] Jedna szwedzka korona to ok. 45 groszy (według kursu z lipca 2014); 500 000 koron — ok. 225 000 zł.

7 — Widocznie chciała umrzeć. Dlaczego, do cholery, nic z tym nie zrobiła? Przecież z taką kasą mogła się leczyć, gdzie tylko chciała! Nic z tego nie rozumiem… Dlaczego nigdy nam nie powiedziała, że jest z nią aż tak źle? Przecież ja mówiłam jej o wszystkim. O wszystkim! — My też, Susanne. Rebecka próbowała dotrzymać kroku przyjaciółce, ale nie było łatwo, ponieważ ta wręcz biegła na swoich wysokich obcasach. — Mogłabyś trochę zwolnić, przecież tak się nie da rozmawiać. Maggan szła za nimi. Po rozmowie z Andréassonem czuła pustkę. Choć jeszcze nigdy nie miała takich pieniędzy, z zaskoczeniem stwierdziła, że nie jest to miłe uczucie. Miała wrażenie, jakby je ukradła, i było jej wstyd, choć wiedziała, że nie było powodu, żeby tak myśleć. Nigdy nie prosiła o taki dar i nie wiedziała, czy kiedykolwiek odważy się wydać choćby jedno zdobyte w ten sposób öre. Przyspieszyła kroku i dogoniła przyjaciółki. — Nie wiem, jak wy, ale ja chyba muszę pobyć chwilę sama. Zdzwonimy się jutro? Rebecka i Susanne spojrzały po sobie. — Jasne — odpowiedziała Rebecka. — Susanne, może pójdziemy na kawę? Nie chcę jeszcze wracać do domu. — Bardzo chętnie, choć wolałabym się raczej napić wina na Mosebacke. Gdy już wyściskały Maggan na pożegnanie przy wejściu na stację metra Slussen, ruszyły dalej w ciszy. Obie dostały propozycję rezygnacji z pracy, co dla Susanne było wyjątkowo trudną decyzją. Co prawda wielokrotnie powtarzała, że nie cieszy jej już latanie, ale teraz, kiedy nadarzyła się okazja, żeby odejść, jej praca wydała się nagle wyjątkowo atrakcyjna. — Myślisz, że życie ma jakiś sens? — zapytała Rebecka. — No wiesz, czy wszystko jest już z góry ustalone, czy istnieje coś takiego jak przeznaczenie? — Nie, skąd. A ty? — Nie wiem. Przez tyle lat starałam się kierować własnym życiem, a gdy nagle umiera jedna z moich najlepszych przyjaciółek, dostaję szansę, żeby puścić ster i choć przez chwilę płynąć z wiatrem… Sonja ma rację, że cierpię na przerost ambicji i zawsze muszę wszystko kontrolować, choć sama pewnie wolałabym myśleć o sobie jak o kimś, kto po prostu panuje nad własnym życiem. Co się stanie, jeśli odpuszczę? Myślisz, że może się stać coś złego? Jaki sens ma teraz moje życie?

Znalazły wolny stolik w ogródku kawiarni przy Mosebacke. Rozległy się pierwsze dźwięki granej na żywo muzyki i w ciągu kilku minut miejsce zapełniło się ludźmi. Był ciepły, letni wieczór. Przychodziły tu często we czwórkę; kelner od razu je poznał. — Dziś panie tylko we dwie? — zapytał z uśmiechem. — Czym mogę służyć? Maggan pożałowała swojej decyzji, gdy tylko wsiadła do metra. Nie wiedziała, co miałaby robić sama w domu. Wysiadła na Medborgarplatsen i ile sił w obolałych nogach pospieszyła w kierunku Mosebacke, gdzie już siedziały jej towarzyszki niedoli. Wyobraziła sobie Sonję, jak siedzi gdzieś w górze na obłoku i spogląda na nie, zanosząc się śmiechem. Dobiegła na miejsce akurat, gdy Susanne otrzymała swój drugi kieliszek wina. — Ja też poproszę — wysapała do kelnera i opadła na krzesło obok Rebecki. — Dwa dni w tygodniu z Alexandrem nie wpłynęły, jak widać, zbyt dobrze na moją kondycję — powiedziała, biorąc do ręki serwetkę, żeby wytrzeć czoło. — O czym rozmawiacie? Gdy się rozstawały, zapadał już zmrok. Czwarte krzesło przy stole stało puste przez cały wieczór; próbowały je zapełnić, wspominając dawne czasy. Nad tym, co będzie jutro, na razie się nie zastanawiały, ale gdy zbierały się do wyjścia, Rebecka zapowiedziała, że złoży wymówienie, w trybie natychmiastowym. Jeśli powie, że dostała pracę u konkurencji, JH Foods nie będzie chciało z nią nawet rozmawiać. — Jesteś pewna? — zdziwiła się Susanne. — Na sto procent. Ja w to wchodzę, a wy? Maggan, przecież ty nie masz nic do stracenia! — Jak to: nie mam nic do stracenia? Ryzykuję, że moja córka się na mnie obrazi. Ustaliłyśmy, że będę się zajmować Alexem do czasu, kiedy pójdzie do zerówki w sierpniu, a potem co drugi dzień po szkole. Dla mnie to już jest wielka strata. — Przecież masz trzy miesiące, żeby porozmawiać z Anneli i wszystko sobie poukładać… Znam twoją córkę od urodzenia, wiem, że chce dla ciebie dobrze. Nikt nie wymaga, żebyś przestała się z nim widywać. Susanne, co ty o tym myślisz? — O Anneli i Alexie? Będzie dobrze — odpowiedziała zapytana. — Nie, nie o nich. Co ty na to, żeby skończyć z lataniem? — Niedobrze mi na samą myśl. Jestem przerażona i wściekła. Wystarczy? Rebecka roześmiała się. — Wystarczy. Przynajmniej na razie. Przyjaciółki wzięły się pod ramiona i ruszyły w ciszy w kierunku Slussen, skąd każda miała się udać w swoją stronę: Maggan na Farsta, Rebecka na Gärdet, a Susanne pieszo na Folkungagatan. Wysokie obcasy miarowo uderzały w asfalt, gdy Susanne pędziła do domu. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim ukochanym mieszkaniu i wziąć prysznic. Choć nie było zbyt gorąco, czuła, że się lepi. Zupełnie jak po nocy z Andersem, kiedy ten w pośpiechu wyskakiwał z łóżka. Przez cały dzień nie pomyślała o nim ani razu, co niewątpliwie należało uznać za sukces. Anders nie był dla niej i niezależnie od tego, co Sonja napisałaby w swoim testamencie, nie miała zamiaru dłużej się nad sobą znęcać. Nie widziała go od prawie czterech tygodni i w ogóle

za nim nie tęskniła. Zwykle chodziła przez Fjällgatan, żeby nacieszyć się widokiem Sztokholmu z góry, ale teraz skierowała się najkrótszą drogą do domu, nie zważając na samochody, pijaków czy turystów. Długonoga blondynka mknąca ulicą Katarinavögen jak zwykle ściągała spojrzenia mężczyzn, wywołując zazdrość u towarzyszących im kobiet. Susanne wiedziała, jak podkreślić to, co było jej atutem, i choć skończyła już czterdzieści osiem lat, wciąż wyglądała fantastycznie. Przyjaciółki już od dawna widziały w niej przede wszystkim osobę o wielkim sercu. Miała niewątpliwie największy temperament z nich wszystkich i nigdy nie owijała w bawełnę, kiedy coś jej nie pasowało, ale też najczęściej okazywała pozostałym, jak bardzo je kocha. — Kurwa mać! — Zamek do drzwi jak zwykle się zacinał i Susanne zaklęła pod nosem, że nikt go jeszcze nie naprawił, mimo że wielokrotnie prosiła o to wspólnotę. O mało co nie złamała klucza; dziękowała Bogu, że nie stało się to akurat dzisiaj. Cisnęła torbę na krzesło w przedpokoju i w drodze do łazienki zrzucała z siebie kolejno ubrania. Stanik zdjęła, wchodząc już pod prysznic. Po kąpieli postanowiła, że zrobi coś, czego jeszcze nigdy nie robiła, nie będąc na granicy życia i śmierci: weźmie tygodniowe zwolnienie lekarskie. Wraz z tą decyzją coś w niej puściło. Po raz pierwszy od śmierci Sonji poczuła, że jest w stanie normalnie oddychać. Otworzyła okno na Folkungagatan i wpuściła do środka powietrze oraz szum ulicy. Wyjęła z kredensu torebkę pralinek, które trzymała w domu na wypadek, gdyby szła do kogoś z wizytą i nie zdążyła kupić kwiatów, skuliła się na kanapie, przykryła kocem swoje długie, szczupłe nogi i wzięła do ust pierwszą czekoladkę. Kilka kilometrów od niej przy biurku siedziała Rebecka i zastanawiała się, jak sformułować swoje wypowiedzenie. Jeśli nie skłamie, będzie musiała chodzić do pracy jeszcze przez sześć miesięcy, a tego nie chciała. Zdziwiło ją, że to, co początkowo wydawało się pomysłem luźno rzuconym przy wyjściu z restauracji, teraz brała całkiem na serio. Nigdy więcej nie pojawi się w biurze. Zostawiła w nim buty, ale Lena mogła je sobie spokojnie zabrać. Rebecka zawsze ceniła prezesa zarządu i to do niego skierowała swoje wypowiedzenie. Wiedziała, że zastępca dyrektora z powodzeniem zastąpi ją na stanowisku do czasu, kiedy znajdą kogoś na jej miejsce, nie musiała się więc martwić o firmę. Nie potrafiła kłamać, ale perspektywa powrotu do biura jeszcze na kilka miesięcy znacznie ułatwiała jej podjęcie decyzji. Na samą myśl o pracy zbierało jej się na wymioty; natychmiast zabrała się do pisania. Maggan nie pisała ani nie jadła. Siedziała przed komputerem, wpatrując się w stan swojego konta w Nordea. 515 365 koron. Kręciło jej się w głowie. Gdyby kupiła bluzkę, którą widziała ostatnio w KappAhl, nie wpłynęłoby to ani trochę na ogólny stan konta. Nigdy nie miała wielkich pieniędzy, a przez lata, kiedy utrzymywała siebie i Anneli z jednej pensji, ledwo starczało jej do pierwszego. Na szczęście Anneli była już dorosła, gdy samochód, który powinien był ustąpić pierwszeństwa Maggan, zdemolował przednią część jej peugeota. Już w karetce mówili, że ktoś nad nią czuwa, bo mimo że miała złamane obie nogi, nie sposób było nie nazwać tego szczęściem. Pół metra bliżej środka skrzyżowania i byłoby po niej. Choć od wypadku minęło

sześć lat, wciąż nie potrafiła myśleć o nim ze spokojem. Zmienił całe jej życie. Dawniej uwielbiała pracę w przedszkolu, krótkie wycieczki samochodem i spacery wokół jeziora Magelungen w każdą niedzielę. Po wypadku nic jej z tego nie zostało. Najbardziej jednak tęskniła za pracą. Czuła się zmęczona i nieprzydatna, aż któregoś dnia Anneli zapytała, czy nie mogłaby zajmować się Alexem dwa dni w tygodniu. Dostała nowe życie. Znów czuła się potrzebna, a to najlepsze lekarstwo. Maggan nigdy nie tęskniła za pieniędzmi, których nie miała, i nie przeszkadzało jej, gdy przyjaciółki opowiadały, co takiego udało im się upolować na wyprzedażach w NK. Cieszyła się razem z nimi, kiedy pokazywały swoje ostatnie zdobycze. Wiedziała, że nie może im dorównać wyglądem, ale że w gruncie rzeczy są do siebie bardzo podobne i dlatego od tylu lat trzymają się razem. Poza tym miała coś, czego nie zastąpiłyby wszystkie wyprzedaże razem wzięte. Dziecko. Córkę, którą Susanne, Rebecka i Sonja traktowały jak własną. Anneli bardzo przeżyła śmierć Sonji; przepłakała cały pogrzeb i przyjęcie. — Nie rozumiem, dlaczego tak się uparła przy tej imprezie. Maggan nie próbowała nawet wyjaśnić córce, w jaki sposób rozumowała jej ukochana ciotka Sonja. Jak bardzo chciała korzystać z życia i że nigdy nie odmówiłaby sobie niczego, co mogłoby sprawić jej radość lub zadowolić ją w inny sposób. Dla Anneli życie było najwyższą wartością. Dla Sonji nie. Wyłączyła komputer. Jutro zrobi coś ze swoimi krzaczastymi brwiami, postanowiła.

8 Rebecka spodziewała się, że nie obędzie się choćby bez małej awantury, ale do niczego takiego nie doszło. JH Foods pozwoliło jej odejść z dnia na dzień, zapewniając sześciomiesięczną odprawę, pod warunkiem że nie będzie się ubiegać o pracę w tej samej branży. Gdyby złamała warunek, czekałaby ją sprawa sądowa. Niczego takiego nie planowała. Postanowiła, że już nigdy więcej nie podejmie pracy, która wiązałaby się z takim obciążeniem jak praca na stanowisku dyrektora generalnego dużego przedsiębiorstwa w sektorze spożywczym. Nie było jej łatwo sięgnąć po ciastko do przedpołudniowej kawy, ale mimo wszystko to zrobiła. Od rana porządkowała garderobę, żeby móc po południu zawieźć wszystko do sklepu charytatywnego. Ubrania były w doskonałym stanie i była pewna, że przyjmą je z wdzięcznością. Patrząc na niemal pustą garderobę, stwierdziła, że poza dwoma parami dżinsów i kilkoma koszulkami polo, nie ma ubrań na co dzień. W głębi szafy zostały jeszcze cztery sukienki, z czego dwie bez rękawów. Trzy czarne i jedna szara, wszystkie do kolan i w rozmiarze trzydzieści sześć. Pomyślała o kilogramach, które zdaniem Sonji powinna była przybrać, i zastanawiała się, jak to przeliczyć na rozmiary. Była wyjątkowo szczupła jak na swój wiek i zawsze starała się utrzymać ten stan. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego, zwłaszcza że jej zdaniem kobiety o pełniejszych kształtach były znacznie atrakcyjniejsze od chudych. Z drugiej strony nigdy nie zależało jej na tym, żeby być szczególnie piękną. Chciała, żeby doceniano ją raczej za intelekt, i tylko czasem się zastanawiała, czy to pierwsze z konieczności musi wykluczać to drugie. Wielu jej przyjaciół było jednocześnie pięknych i zdolnych, ale Rebecka nigdy się nie zastanawiała, czy taka kombinacja może dotyczyć również jej. Nie zauważyła nawet, kiedy połknęła drugie ciastko, a trzymała już w ręku trzecie. Muszę poszukać w Internecie czegoś na temat wagi i rozmiarówki, zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim włożyła je całe do ust. Tak jak się tego spodziewała, pracownik sklepu charytatywnego w Ropsten z radością przyjął od niej wzorowo czyste i wyprasowane ubrania. W ostatniej chwili dorzuciła jeszcze sukienki, łącznie z tą, którą miała na sobie w dniu pogrzebu Sonji. Postanowiła, że jeśli w przyszłości będzie chodzić na imprezy, nie będzie się ubierać na szaro ani czarno. Po powrocie do domu zaparkowała swojego forda w garażu i pomyślała, że zafunduje sobie

spacer do centrum. Na szczęście oprócz firmowego miała własny samochód, co mogło się przydać zwłaszcza teraz, kiedy złożyła wypowiedzenie w trybie natychmiastowym. Auto nie było nowe, ale w doskonałym stanie, przynajmniej zdaniem pracowników serwisu, który ostatnio się nim opiekował. Minęła Östermalmstorg i szła dalej w kierunku Hamngatan. Nie miała konkretnego planu, cieszyła się ze spaceru po mieście w środku zwykłego dnia. Uśmiechnęła się do siebie na myśl o kolegach z pracy, ślęczących teraz nad projektem, na którego realizację dostała zgodę zaledwie tydzień temu. Poczuła taką ekscytację, że aż kupiła sobie porcję lodów włoskich. W polewie. Pierwszy raz w życiu. Usiadła na jedynej wolnej ławce wzdłuż Nybrogatan, żeby móc w spokoju zjeść. Przyglądała się z zaciekawieniem ludziom przechadzającym się po ulicach i zaglądającym przez witryny sklepów; zastanawiała się, czy są turystami. Nie była pewna, bo nie mieli zawieszonych na szyi aparatów. Ubrany w garnitur mężczyzna, który szedł w jej stronę ulicą, z pewnością nie był turystą. Widać było, że wie, dokąd idzie, dlatego zdziwiła się, kiedy nagle zatrzymał się przed jej ławką. — Czy pozwoli pani, że się przysiądę? — Oczywiście, ale proszę nie siadać zbyt blisko, bo jeszcze niechcący pobrudzę lodami pański elegancki garnitur — odpowiedziała z uśmiechem. Była w doskonałym nastroju, choć niedawno straciła przyjaciółkę i właśnie zasiliła szeregi bezrobotnych. — Będę się trzymać swojej strony. Wyglądają apetycznie, gdzie je pani dostała? — Tam dalej, prawie przy Hallen. Nie sądziłam, że ma pan czas jeść lody. Wygląda pan na zaganianego…? — Naprawdę? Widzi coś pani przez te ciemne okulary? — roześmiał się. — Więcej niż pan podejrzewa. Właśnie się zastanawiam, co ci wszyscy ludzie robią tutaj w środku dnia. Podejrzewam, że są turystami, ale jeszcze się nie zdecydowałam. — Hmmm… — mężczyzna rozejrzał się. — Chyba nigdy nad tym nie rozmyślałem — przyznał. — To dlatego, że tak pan pędzi — stwierdziła, przełykając lody. — A pani nie? — zapytał przyjaźnie. — Już nie. Od wczoraj. — Jak pani myśli, kiedy zniknie pani z twarzy ten pogodny uśmiech? Kiedy znów zacznie się pani spieszyć? — Nigdy — usłyszała swój głos i pomyślała, że tak właśnie będzie. Już nigdy więcej nie będzie się spieszyć. Myśl była tak oszałamiająca, że miała ochotę wstać i wykrzyczeć to na całe gardło. — Nigdy — powtórzyła. — Czy mogłaby pani zdjąć okulary, żebym mógł spojrzeć pani w oczy, kiedy pani to mówi? — znów roześmiał się mężczyzna. Rebecka zdjęła okulary i spojrzała mu prosto w oczy swoimi nieumalowanymi niebieskimi oczami. — Nigdy — powiedziała trzeci raz. — Zostało pani trochę lodów w kącikach ust. Jest pani niezmiernie słodka i ma pani rację. Muszę lecieć dalej. Miłych wagarów! Wstał, ukłonił się lekko i już go nie było.

Słodka? Słyszała już, że jest mądra albo sprytna, a nawet ładna (od kogoś, kto chciał czegoś więcej niż tylko zatańczyć), ale słodka? Niemal w podskokach pobiegła do NK. Skoro już jestem taka słodka, pomyślała, zasługuję na ładne ubrania. Zanim się zorientowała, wydała dwadzieścia siedem tysięcy koron: spędziła pół dnia w butikach z ubraniami dla kobiet. Pijana ze szczęścia, z obolałymi nogami, zatrzymała taksówkę, która miała zawieźć ją i wszystkie torby do mieszkania na Gärdet. — Nie żartuj, tyle razy ci mówiłam, że jesteś słodka — rzuciła Susanne, kiedy Rebecka zadzwoniła do niej, żeby opowiedzieć o dzisiejszym dniu. — Wzięłaś od niego numer telefonu? — Myślisz, że zwariowałam tylko dlatego, że straciłam pracę? — Rebecka uśmiechnęła się, dało się to wyczuć nawet przez telefon odebrany na Söder. — Ha, ha… nie. Może tylko jesteś trochę zakręcona. Przepraszam, nie bardzo mogę teraz rozmawiać. Wiesz, że kupiłam serial? — Naprawdę? Który? — Duma i uprzedzenie. Sonja oglądała go, kiedy miała te swoje dni na kanapie z pralinkami, ale nigdy nie widziałyśmy go razem. Kupiłam go w Åhléns za dziewięćdziesiąt koron. Miałam iść do Grand na prezentację nowego zapachu, ale jestem na zwolnieniu i zamierzam zostać w domu przez cały tydzień. — Przeziębiłaś się? Rebecka wiedziała, że pracownicy linii lotniczych zostawali na ziemi, gdy byli przeziębieni, ponieważ ciśnienie w samolocie sprawiało, że mieli problemy z uszami i zatokami. — Tak im powiedziałam. Jestem bardzo zdrowa i bardzo zmęczona. — Zrób tak jak ja: złóż wypowiedzenie — zaproponowała Rebecka, która po jednym wolnym dniu czuła, że na zawsze pożegnała się ze swoim dawnym życiem. — I co ja będę niby robić? Mam czterdzieści osiem lat, mogę latać przez kolejnych dwadzieścia. Z tobą jest inaczej, masz zapewnioną wysoką emeryturę, na którą i tak planowałaś przejść za kilka lat. — Rozumiem cię. Ja też nie wiem, co będę robić przez resztę swoich dni, ale na razie się nad tym nie zastanawiam. Nie chodzi tu nawet o pieniądze Sonji, nie dlatego złożyłam wypowiedzenie. Po jej śmierci zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście powinnam za wszelką cenę robić coś, czego nie lubię. Umierając, Sonja była szczęśliwa. Lubiła swoje życie, alkohol, jedzenie, cygaretki. Nic sobie nie robiła z dodatkowych kilogramów, nie patrzyła na siebie w ten sposób. Rozumiesz, co mam na myśli? Rebecka wstała z fotela i zaczęła krążyć po pokojach. — Kiedy się rozejrzę po moim mieszkaniu, wszędzie widzę tylko pedantyczny porządek. Boję się, że jestem perfekcyjna do bólu. Nie zrozum mnie źle, mam wady jak wszyscy inni, ale z zewnątrz jestem, niech mnie diabli, idealna. Kiedy Maggan przychodzi tu z Alexem, bez przerwy myślę tylko o tym, żeby czegoś nie wylał, zamiast się cieszyć, że odwiedził mnie pięciolatek! Poprawiła przekrzywiony obraz, cofnęła rękę i z powrotem go przekrzywiła. — Zmęczyła mnie ta Rebecka. Prawda, że ja też potrafiłam być czasem choć trochę szalona?

Jej głos zabrzmiał tak błagalnie, że Susanne się roześmiała. — Szczerze mówiąc, niczego takiego sobie nie przypominam. Pamiętam jednak, że byłaś szczęśliwsza. Od kiedy odszedł Robert, nie widziałam już w twoich oczach tego błysku, co kiedyś. — Mówisz serio? Zastanowiła się. Może Susanne miała rację? Skoro tak, minęło siedem lat od kiedy ostatnio miała jakikolwiek błysk w oku. — Nie chodzi o to, że chcę być szalona, chcę tylko znów być taka, jak kiedy miałam dwadzieścia pięć lat, gdy z nadzieją patrzyłam w przyszłość. Straciłam to. — Wciąż ci go brakuje? — Codziennie budzę się ze strachem, bo nie słyszę jego oddechu. Codziennie muszę sobie przypominać, że robię zakupy tylko dla siebie. Dopiero po dwóch latach przestałam kupować na obiad dwa steki. Wiesz, na wszelki wypadek. Zamilkła. Wciąż było jej trudno rozmawiać o Robercie i jego zdradzie i choć przyjaciółki nieraz próbowały, ten temat był zamknięty. — Przyjedź do mnie — zaproponowała Susanne. — Pokażesz mi swoje nowe ciuchy, obejrzymy razem serial. Zjemy coś, napijemy się wina. Przyjedź. Proszę — dodała. — Mogę przyjechać w T-shircie i kapciach? — W czym tylko chcesz.