Im bystrzejszy umysł, tym więcej widzi między ludźmi odrębności; prostacy
nie dostrzegają różnic między ludźmi.
Pascal
Tylko drugorzędny umysł nie umie wybrać pomiędzy literaturą
aprawdziwą nocą duszy.
Emil Michel Cioran
Mojej rodzinie…
Więcej na: www.ebook4all.pl
Rozdział 1
Maryna wstała jak zwykle spóźniona i jak zawsze w nadzwyczaj pogodnym
nastroju. Gdyby inni brali neuroleptyk, a do tego studiowali i pracowali na
słuchawce, to dopiero by zasypiali, pomyślała. Szybki rzut oka na siebie
w lustrze, szybka kąpiel, malowanie niezwykle delikatne. Odwieczne
pytanie: co na siebie włożyć, i szybciutko na uczelnię. Dopiero w drodze na
przystanek mogła zebrać myśli. Dziś tylko trzy godziny na Politechnice
Wrocławskiej. Najpierw mechanika płynów, a następnie wodociągi
i kanalizacje. Ni w pięć, ni w dziewięć ten mój kierunek, pomyślała.
Wołałabym coś humanistycznego, ale nie stać mnie na studia społeczne,
a przynajmniej nie było mnie stać na początku. Teraz, gdy mam stwierdzoną
schizofrenię prostą, Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych płaci za studia, ale na trzecim roku szkoda rzucać.
Trochę to wszystko pokręcone, pomyślała. Ale co się odwlecze, to nie
uciecze. Jeszcze przyjdzie czas na spełnianie marzeń.
Nadjeżdżający miejski autobus wyrwał ją z zamyślenia i wtedy
zobaczyła, jak wiele osób stoi na przystanku i patrzy na nią, gdy tak
balansuje niezwykle blisko jezdni. Szybki powrót do rzeczywistości i tej
natrętnej myśli: „Paweł cię nie kocha”.
O Boże, dlaczego to mnie tak dręczy, pomyślała. To już tyle lat, przecież
już dawno o nim zapomniałam… Ale w końcu z jakiegoś powodu trzeba brać
to stypendium dla osób niepełnosprawnych. W autobusie kontrola biletowa.
Maryna na szczęście miała bilet. No i ten Wrocław – to piękne miasto,
pomyślała.
Na uczelni podeszła do jednej z grupek stojącej obok drzwi do
laboratorium.
– Co tam w akademiku, Maryna? – zapytał Jasiek.
– Wczoraj był alarm przeciwpożarowy dwa razy. A ty co porabiałeś? –
chciała wiedzieć Maryna.
– Ja piłem na umór.
– To dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie?
– Bo ty nie pijesz.
– Mówiłam ci tyle razy, że jestem chora i nie mogę pić.
– Wiem, ale kto nie pije, ten donosi.
– Chętnie bym spędziła ten wieczór z wami. Co na to poradzę, że jestem
chora.
– Wiem, wiem, na żartach się nie znasz.
– Łysol idzie! – krzyknął ktoś z tyłu.
– Janek, przestanę cię lubić, jak będziesz taki podły – dodała jeszcze
Maryna.
Po godzinie zegarowej wszyscy byli jak śnięci. Na następne pół godziny
udali się do barku na uczelni. Ktoś zaczął temat egzaminów w tym
semestrze. Było ich aż trzy.
– Cholera, jak tu się przygotować!? – narzekał Władek.
W tym momencie do Maryny zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu
pojawiła się nazwa fundacji pomagającej ludziom z chorobami psychicznymi.
Maryna wzięła telefon i odeszła na bok, tak aby cała ta zbieranina jej nie
słyszała.
– Dzień dobry pani Maryno, tu fundacja „Nowy Start”. Piotrek dziś
przechodzi na lżejszy oddział. Jest załamany, stwierdzili u niego schizofrenię
paranoidalną. Może by pani przyszła i z nim porozmawiała? Tak dobrze pani
sobie radzi.
– Oczywiście, że przyjdę – zapewniła natychmiast Maryna. – Mam
nadzieję, że będę mogła mu jakoś pomóc.
– A o której godzinie można się pani spodziewać?
– Będę około 15.00.
– Będziemy czekać.
– Maryna Drzewiecka – ktoś krzyknął – wracaj tu do nas!
– OK, już idę.
– Maryna, zrobiłaś projekt z kanalizacji? – ktoś inny chciał wiedzieć.
– Tak, już dawno – odpowiedziała.
– No i to jest dziewczyna! Pomożesz mniej zdolnym kolegom?
– Tak pewnie.
– To co pijecie? Bo ja rum z herbatą – odezwał się Janek.
– Ten jak zwykle. Powiedz prawdę, czy tobie przez gardło by przeszła
sama herbata w barze? – skomentował ktoś.
– Szczerze? Nie. To niezły skecz by był, jak student idzie do barmana
i nie może mu przejść przez gardło sama herbata, w końcu krztusi się
i mówi: no to herbata z rumem – zaśmiewał się Janek.
– Jeszcze dwie godziny zegarowe – słychać było narzekania. – Jak my to
zniesiemy?
– Nie wiem – odpowiedziała smętnie Maryna.
– A to dopiero początek złego… Pod koniec stycznia się zacznie:
egzaminy i zaliczenia.
W tej chwili barman przyniósł wszystkim zamówione przekąski i drinki.
Przez jakiś czas wszyscy jedli i pili, nie rozmawiając. Następnie wszyscy
oprócz Maryny już na lekkim rauszu udali się na pozostałe zajęcia.
Po zajęciach Maryna niezwłocznie udała się na przystanek autobusowy,
aby sprawdzić, jak dojechać na ulicę Piotrkowską, tam gdzie przebywał
Piotrek. Na miejscu szybko znalazła odpowiedni budynek i weszła na
pierwsze piętro spacerkiem. Udała się na recepcję i wyjaśniła:
– Nazywam się Maryna Drzewiecka, zostałam skierowana tutaj przez
instytut na rozmowę z Piotrkiem.
– A tak, pani Maryna. Piotrek leży na sali numer 4 i jest całkowicie
załamany. To właśnie jemu mogłaby pani pomóc.
– Ze mną się komuś udało, to i mi się może uda go pocieszyć.
Najważniejsze, żeby brał leki.
– Nie zatrzymuję już pani dłużej.
Maryna szybkim krokiem ruszyła przez korytarz. Weszła do sali
z pewnym wahaniem.
– Cześć Piotrek, nazywam się Maryna i wiem od pań psycholożek, że
masz stwierdzoną tę samą chorobę, co ja. Przyszłam do ciebie, żeby ci
powiedzieć, że to nie koniec świata, że z tą chorobą też da się żyć. Ja
zachorowałam w 2006 roku i jestem w reemisji, dzięki Bogu już trzy lata. Na
razie jestem tu dla ciebie taką grupą wsparcia. Właściwie nie wiem, jak to
nazwać. Grupa wsparcia to bardziej osoby zaraz po rzucie i psycholog, a ja
jestem osobą, która normalnie żyje po chorobie pośród społeczeństwa
i dobrze sobie radzi. Przyszłam ci powiedzieć, że ty też tak możesz.
W tym momencie weszła pani psycholog Anna Bergman.
– Dzień dobry, pani Maryno – przywitała się.
– Dzień dobry, pani Anno – odpowiedziała Maryna.
– To panie się znają? – zdziwił się Piotrek.
– Tak, jasne – potwierdziła Maryna. – Obie działamy w tej samej
fundacji.
– Pani Maryno, może zaczniemy od tego, kiedy stwierdzono u pani
schizofrenię – przeszła do rzeczy pani Anna.
– Jak już mówiłam Piotrkowi, było to w 2006 roku. Zaczęło się od tego…
właściwie nie wiem, kiedy to się zaczęło, zawsze stałam obok wszystkich.
Zaczęło się od tego, że nie mogłam powiedzieć wszystkiego, co chciałam,
stałam jak słup soli, wszyscy mnie pomijali, a z czasem przyzwyczaili się do
tego, że nic nie mówię. Później coraz bardziej zaczęłam wchodzić w świat
fantazji, magii oraz bajek, zaczęłam poszukiwać sensu w symbolach.
Zaczęłam dzielić słowa na kawałki i w ten sposób rozstrzygać, co one
znaczą. Zaczęłam czytać Biblię i myśleć, że będzie koniec świata. Poza tym
chodziłam bez celu po mieście, dojście do jakiegoś sklepu było dla mnie
równoznaczne z ocaleniem ludzkości od końca świata.
– Dziękuję pani Maryno za to wyznanie – podsumowała pani Anna. –
Piotrek, czy widzisz jakieś podobieństwa między wami?
– Tak, niestety ja też ganiałem po mieście, jak teraz widzę, bez celu. To
straszne, jak ja teraz będę żył, nie wyobrażam sobie mojej dalszej
egzystencji… A czy ty masz rentę?
– Nie, żyję ze stypendium i pracuję na słuchawce w ankietach – odparła
zgodnie z prawdą Maryna.
– A powiedz mi, jak się dogadujesz z kolegami? – chciał wiedzieć
Piotrek.
– Normalnie, to znaczy wiadomo, nie piję, nie palę i tyle, pozostałe
rzeczy mogę robić tak samo jak pozostali: studiuję, chodzę do kina, teatru,
czytam książki, w wolnym czasie chodzę na tańce, uwielbiam muzykę. No
i raz dziennie biorę psychotrop: Zolafren 5 mg rano. A ty co bierzesz?
– Weź mi nie przypominaj o tych psychotropach.
– Jak masz się oswoić z myślą, że jesteś chory, jeśli nie chcesz o tym
mówić?
– No dobra, biorę Zolafren 10 mg.
– To normalne, jesteś większej postury niż ja, więc dali ci więcej leku.
A u ciebie jak to się zaczęło?
– Ja całkiem ześwirowałem, zacząłem krzyczeć, że wszyscy są kosmitami
i wszystkich trzeba pozabijać, bo kradną nam powietrze. Chciałem zabić
własną matkę, do śmierci będę się tego wstydził. Oni wszyscy mnie teraz
odwiedzają. A mnie jest tak strasznie wstyd za siebie. Mówią, że mi
wybaczą, jeśli będę brał leki. No to biorę. Wszyscy u mnie się obwiniają
o to, że zachorowałem, chociaż ja z kolei im mówię, że nie wiadomo, skąd
ta choroba się bierze. Ale dzięki Bogu są leki.
– A dlaczego się oskarżają?
– Mój ojciec to nieleczony alkoholik, pije na umór, musimy w domu
pieniądze przed nim chować, bo wszystko przepija. Wszystko, jak według
słów Jurija Tynianowa: „Jeszcze w czwartek się piło. I to jak się piło! A teraz
krzyczał w dzień i w nocy, i ochrypł, teraz dogorywał”. Wiesz, mój stary to
taki poeta, tylko głowa nie ta. Często zachwyca się Miłoszem. No wiesz:
„Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała.
Jak też wódkę mrożoną (…)”.
– To przykre, co mówisz. Ale też znam cytat… z Dostojewskiego:
„I osądzi wszystkich sprawiedliwie, i przebaczy dobrym i złym, wyniosłym
i pokornym… A gdy już skończy ze wszystkimi, naonczas przemówi i do nas:
«Chodźcie i wy! – powie. – Chodźcie, pijaniuteńcy! Chodźcie, słabiutcy!
Chodźcie, zasromani!». I my wszyscy przyjdziemy, nie wstydząc się,
i staniemy przed Nim. A On powie: «Świnie jesteście! Na obraz
i podobieństwo bestii; ale chodźcie i wy też!»”.
– Ale to prawdziwe – zadumał się Piotrek i dodał po chwili: – Może teraz
uda się go namówić na kurację antyalkoholową. A u ciebie jak w domu?
– Moi rodzice są normalni. Wyjechałam z domu, gdy miałam 15 lat.
Mieszkałam w bursie, mam dużo znajomych, ale jak już mówiłam, nie
mogłam się wysławiać. Poza tym obwiniałam się o wszystko, co
powiedziałam, rozważałam każde słowo, dlatego później już nie mówiłam
w ogóle. Teraz, jak widzisz, usta mi się nie zamykają. A pamiętasz pierwsze
niepokojące objawy u siebie?
– Tak, myśli, że wszyscy mnie śledzą, że muszę od nich uciekać,
a później odkrycie, że oni są kosmitami. Prosiłem kierowców autobusów,
żeby mnie brali na gapę, że niby zabrakło mi na bilet, i jeździłem po Polsce.
Jakieś myśli, a później głosy mówiły mi, gdzie mam jechać, i o dziwo zawsze
zgodnie z rozkładem jazdy. A ty, oprócz tego, że nic nie mówiłaś, to co się
jeszcze działo? – dopytywał Piotrek.
– Oprócz tego, co powiedziałam, to zaczęłam, a właściwie uczyniłam
takie śluby, że nie będę ściągać. Wiesz, jestem na studiach technicznych, tu
nie sposób się wszystkiego nauczyć, ale ja to brałam bardzo serio, że ja
muszę tak postąpić. Poza tym nie dawałam sobie żadnej taryfy ulgowej,
wszystko musiałam robić na glanc, wiesz, to było takie niedostosowanie.
Później spotkało się to z brakiem akceptacji ze strony moich znajomych,
zaczęli ode mnie stronić, a to spowodowało, że czułam się odrzucona przez
środowisko. I coraz bardziej wchodziłam w świat urojony. Zaczęłam myśleć,
żeby wstąpić do zakonu. Ale jednocześnie kochałam się w chłopakach. Teraz
myślę, że ten zakon to była taka ucieczka od świata.
– A teraz już spasowałaś?
– Tak, teraz się dogaduje jako tako z otoczeniem.
– Widzę, pani Maryno – przerwała pani Anna – że na panią zawsze
można liczyć, ponieważ Piotrek po raz pierwszy od dawna się uśmiechnął.
– Taka laska w zakonie, niejeden ksiądz by zrzucił sutannę – zażartował
Piotrek.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem Maryna. – Myślę, że to był
komplement. Wiesz, najważniejsze to myśleć kategoriami chemii i fizyki
oraz przyjętych norm moralnych.
– To całkiem łebskie – podsumował. – I uważać na ludzi, którym los
zabrał wszystko – nie mają już nic do stracenia.
– Leki, leki, rozdają leki! – krzyczał ktoś na korytarzu.
Pani psycholog wstała.
– Pani Maryno, dziękuję za przyjście – powiedziała. – Myślę, że panu
Piotrkowi będzie teraz łatwiej. Zaczynają rozdawanie leków, więc już nie
będziemy przeszkadzać panu Piotrkowi.
Obie udały się szybkim krokiem w kierunku drzwi gabinetu
psychologów. Pani Anna sprawnym ruchem wyciągnęła klucz od drzwi
i przekręciła go w zamku.
– Może coś do picia przed wyjściem? – zaproponowała.
– Tak, poproszę herbatę, jeśli można.
– Ależ proszę.
Po chwili obie siedziały już przy stole i miło gawędziły.
– Co pani myśli o Piotrku? – zapytała Maryna.
– Teraz jest w dobrej reemisji. Jak będzie brać leki, to do śmierci może
się to więcej nie powtórzyć. Wie pani, jak skuteczne są dzisiejsze
medykamenty.
– Tak, wiem, sama dzięki nim żyję.
– A jak tam pani sesja?
– O dobrze, zrobiłam już ściągi, więc nie będę świętsza od papieża,
projekty też dobrze i w ogóle jakoś to wszystko się poukładało.
– To dobrze. To, co panią spotkało, to wielkie nieszczęście i trauma.
Zazwyczaj ludzie żyją jak pani dzisiaj, więc niech pani korzysta z każdej
chwili życia. I pamięta dobre chwile, przecież było ich sporo w pani życiu.
– O! Już po 18.00. Powinnam uciekać. Muszę na jutro jeszcze
przygotować opis techniczny projektu. Do widzenia.
– Do widzenia i wszystkiego dobrego.
Rozdział 2
Maryna znowu obudziła się lekko spóźniona. To już kolejny dzień, czwartek,
pomyślała. O Boże, znowu ta myśl: „Paweł cię nie kocha”, ale wczoraj był
sukces, bo w głowie powtórzyło się to raptem z sześć razy. Następnie jak
zwykle lekki prysznic, śniadanie i szybkie malowanie – niezwykle delikatne.
Później biegiem na przystanek autobusowy. I znowu westchnienie: „Wrocław
to piękne miasto”. Dzisiaj miała z kolei same zajęcia projektowe – projekt ze
stacji pomp i wodociągów oraz kanalizacji, a następnie wizyta u Janka, bo
przecież jeden z projektów robią razem. Janek to dobry chłopak, pomyślała.
Poza tym, że chce ją rozpić i uwieść jak każdą dziewczynę, bo to straszny
pies na baby, to jest OK. Dziś autobus przyjechał jak w zegarku. Spojrzała,
a tam jedna znajoma twarz. Był to Kazik, który czasami jeździł tą linią.
Znała go z poprzednich lat, razem byli na roku, dopóki – jak sama o sobie
mówi – nie zaczęła świrować z uczeniem się danych technicznych na pamięć.
Kazik był już na piątym roku i kończył pisanie pracy magistrackiej. Była to
praca badawcza, więc robił najpierw doświadczenia, a później opisywał
resztę. Miał się bronić w październikowym terminie. Był chłopakiem bardzo
zaradnym i myślącym. Jak tylko zobaczył Marynę, natychmiast podszedł
i zapytał ją, jak się miewa.
– Wszystko OK – powiedziała Maryna. – A u ciebie jak tam?
– Wiesz, jak to jest z pracą magisterska – w weekendy praca,
a w tygodniu jeszcze mamy zajęcia.
– A co tam u Patrycji? Chyba planowaliście jakieś poważne kroki? – nie
mogła powstrzymać ciekawości Maryna.
– Co ty? Rozstaliśmy się. Choć może jeszcze kiedyś z nią zacznę, ale na
razie musiałem z nią skończyć. Wiesz, na dłuższy czas to ona jest nie do
życia.
– A dlaczego? – zaśmiała się Maryna.
– Ponieważ jest niezwykle apodyktyczna.
– Trudne słowo. To chyba znaczy, że chce rządzić.
– Mniej więcej. Wiesz, z nią od początku było coś nie tak. Zawsze
chciała, żebym został wykładowcą. Ona też do tego dążyła, ale zabrakło jej
na ten moment 0,4 punktu ze średniej. I wtedy usłyszałem, że gdybym był
wykładowcą… to znaczy… Zresztą to nie jest rozmowa na autobus. Musimy
się kiedyś spotkać i pogadać. Wiesz, ty naprawdę jesteś spoko. Wiesz, jak
z nią zaczynałem, to przez chwilę myślałem o tobie. Później znikłaś gdzieś
w szpitalach. A teraz nawet nie wiem, jak tam z twoim zdrowiem.
– Jak w Chinach: jako tako.
– Na co ty tak naprawdę byłaś chora?
– Wiesz, to rozmowa nie na autobus.
– Przepraszam, masz rację.
– To na kiedy się umawiamy?
– Może w sobotę o 15.00?
– OK, w sobotę, w barze, dyskotece, ale nie o 15.00, tylko o 21.00, i nie
chce słyszeć odmowy.
– OK.
– O! Dojechaliśmy na nasz wydział. Odprowadzę cię na laboratorium.
W której sali masz zajęcia?
– W 15a w nowym budynku.
Pod salą pożegnali się uśmiechem i oboje powiedzieli niemal
równocześnie:
– To do soboty.
Maryna na laboratorium czuła się jak ryba w wodzie. Zawsze miała
jakiś szósty zmysł do obliczeń projektowych, ale to nic dziwnego, przecież od
dawna pociągały ją statystyka i socjologia. Pierwsze zajęcia ze stacji pomp
upłynęły dość śmiesznie, a to za sprawą naprawdę miłego prowadzącego,
który jak z rękawa sypał dowcipami o „inżynierach z Bożej łaski”, po których
przyszło mu poprawiać. Przez następne piętnaście minut na korytarzu
zaczęła zastanawiać się nad Kazikiem, i co mu powiedzieć o swojej chorobie.
Zaczęcie od prawdy, to znaczy powiedzenie: „Wiesz, Kazik, jestem
schizofreniczką i około sześciu miesięcy spędziłam w szpitalu
psychiatrycznym”, jest jak wyrok. Z drugiej strony pamiętała doskonale radę
psycholożki, że jeśli to coś poważnego, to należy mu się prawda jak psu
buda. I tak kiedyś się dowie. Ale z drugiej strony – gdybym miała problemy
z boreliozą, to przecież nie musiałabym mu mówić o czymś takim,
rozważała. Co tu zrobić? Oficjalna wersja to problemy z boreliozą, z którą
schizofrenia jest niekiedy mylona, bo daje takie same objawy.
– Maryna, nie śpij! – wrzasnął Janek, stając tuż obok niej.
– Nie śpię, tylko myślę.
– Hej! Słuchajcie, Maryna, nasza Marynia myśli o… myśli o… myśli o…
– Na pewno nie o rympu rympu, ani o piciu, ale ty zapewne tylko o tym.
– Ty to wiesz, jak popsuć atmosferę. Coś takiego nie przeszło mi przez
myśl. Oczywiście myślałem o projekcie robionym tylko przeze mnie i przez
ciebie.
– Aaa… dzisiaj po zajęciach. Ale wcześniej idziemy na stołówkę, bo będę
głodna.
– OK. To o kim myślałaś, moje ty kochanie? Pogadam z tym chłopakiem,
będzie ci łatwiej. Po co jakieś podchody, podejdę i z grubej rury…
– Idź, Janek, i mnie nie denerwuj!
– Według życzenia.
Coś miała właśnie powiedzieć, gdy w jej głowie pojawiła się myśl:
„Paweł cię, Maryna, naprawdę bardzo kocha”. Lekkie westchnięcie i kolejna
myśl: takie życie i dobrze, że ta schiza przynosi tylko takie konsekwencje.
Tylko ta pamięć o wielkiej miłości i Pawle, a właściwie nie miłości, ale
jakimś rodzaju zadużenia, które trwało już jakiś czas temu. Przedtem już
dawno zapomniała o tym chłopaku, ale nie jej mózg, który codziennie
przypominał o istnieniu tegoż osobnika. Teraz nawet by go nie poznała.
Tylko ta myśl, która męczy i dręczy. Ale to może się kiedyś skończy. Będę
brała leki i wszystko się skończy, myślała czasami, pocieszając się tym.
Reszta zajęć upłynęła jej w podobnym nastroju. Po projekcie z kanalizacji
Janek już czekał na Marynę. Oboje poszli na stołówkę. W pewnym momencie
Janek wyciągnął bukiecik róż z liścikiem: „Dla najładniejszej techny na
roku”.
– Wiesz, twoje piersi wygrały – powiedział Janek.
– Jesteś okropny, naprawdę okropny.
– Wiem, ale może nauczysz mnie, jak być tak czarującym jak ty.
– Jesteś niemożliwy. Chcesz stać się kobietą?
– Haaa, to ty jesteś okropna! Poczekaj, jak to przemyślę. Dla ciebie to
i może bym się zmienił.
– Jakbyś się zmienił, to już na pewno nie dla mnie. No to już tutaj jest
stołówka.
Niedługo potem oboje byli po porcji solidnych pierogów z okrasą.
– No to idziemy do mnie – oznajmił Janek. – Jeszcze tylko kupię w kiosku
gazetę.
Po kilku godzinach siedzenia nad projektem u Janka oboje byli
wyczerpani, ale zrobili całość. Janek odprowadził Marynę na przystanek.
Było już dobrze po zmroku, gdy nadjechał trolejbus.
– No to do zobaczenia – powiedział Janek.
– No to cześć.
Po powrocie do akademika Maryna przywitała się ze wszystkimi gośćmi
swojej współlokatorki, po czym zrobiła sobie kolację i ją zjadła. Goście
Agnieszki to fajni ludzie, pomyślała, sami psycholodzy. Na szczęście nie
domyślają się, że mają przypadek kliniczny w pokoju. A rozmowa toczyła się
właśnie o praktykach psychologicznych. Agnieszka perorowała:
– Wiecie, ja na pewno nie dogadałabym się z kimś chorym i nie
próbujcie mi wmawiać, że to tacy sami ludzie po reemisji. Ja po prostu tak
tego nie widzę. Taki człowiek nigdy się dla mnie nie wyleczy. Zawsze będzie
miał powracające myśli, natręctwa lub coś takiego. Ja po ukończeniu studiów
mogę się zajmować wyłącznie reklamą. To jest dobrze płatne i w ogóle tylko
tam się widzę.
– A ja uważam, że byłabyś świetna, jeśli chodzi o dogadywanie się
z ludźmi chorymi. Spróbuj, przekonaj się, a później będziesz mówić –
wtrąciła się Maryna.
– Ja myślę tak samo – powiedział Michał. – Wczoraj byłem
w psychiatryku i wiecie co? Było OK. Ale byłem na oddziale
rehabilitacyjnym, więc wszyscy byli w reemisji, mieli drobnego doła, że tak
zachorowali, ale poza tym to OK. To jest tak jak z każdą chorobą. Poważny
stan to taki, który był długo nieleczony, czyli początki zawsze są mało
groźne. Żeby się doprowadzić do stanu klinicznego, trzeba trochę
pochorować, więc spokojnie, w szpitalu na rehabilitacji jest OK.
– Tak, to prawda. Gorzej jest na ostrych oddziałach – powiedziała Ewa. –
Myślę, że to jest tak, jak głosi stara prawda: „Czasami trzeba niektóre
sprawy obrócić w żart, bo inaczej można wylądować w psychiatryku”. Tylko,
cholibka, niektórzy są za poważni.
Ja to mam szczęście, pomyślała Maryna, mieszkam w pokoju
w akademiku z psycholożką i ciągle przebywam z jej znajomymi. Kiedyś im
powiem, że to ja jestem po psychiatryku. Albo im nie powiem – niech żyją
w niewiedzy.
Tymczasem rozmowa się rozwinęła.
– Ach te praktyki! Ja to będę w poradni pracować – powiedział Jerzyk.
W tym momencie do Maryny zadzwonił telefon. To była mama.
– Cześć mamo – powiedziała Maryna, wychodząc z pokoju.
– Cześć! Jak się masz? Jak tam zdrowie?
– OK – powiedziała Maryna.
– A jak tam zaliczenia i egzaminy?
– W porządku, już zaczęłam się uczyć.
– Wiesz co? Oglądałam taki program o egzorcystach i o osobach, które
podejrzewano, że są chore psychicznie, a tymczasem okazało się, że były
opętane. Może znajdź go sobie w Internecie.
– Mamo, ja nie jestem opętana, to choroba.
– Wiem, ale może sobie obejrzysz, modlitwy nigdy dość. Ty nie jesteś
głupia, przecież kończysz studia.
– Mamo, choroba psychiczna nie ma nic wspólnego z poziomem
inteligencji.
– Wiem, córeczko, ale obejrzyj sobie ten program.
– No dobrze, obejrzę dla twojego świętego spokoju. A co tam słychać
w domu?
– Twój brat się żeni.
– No nareszcie. Z Kasią, tak?
– Nie, z jakąś dziewczyną ze wschodu Polski. Ona jest prawosławna. To
naprawdę fajnie, będziemy mieli podwójne święta.
– A co z Kasią?
– A co ma być? Będzie musiała sobie znaleźć kogoś innego.
– Bardzo mi przykro, że nie zostanie moją szwagierką. W końcu tyle na
niego czekała, całe jego studia.
– No cóż, najważniejsze, żeby byli szczęśliwi. Wiesz, córeczko, na siłę nic
nie trzeba, bo się i tak rozwali.
– Wiem. A co tam jeszcze słychać w okolicy?
– Wieśka mnie zaatakowała. Powiedziała, że bierzesz rentę od głupoty,
a studiujesz.
– Ja nie biorę renty, a studiuję, bo mam tyle zapału i chęci do nauki.
A ty co jej powiedziałaś?
– Że jak zazdrości, to żeby też poszła do szpitala na pół roku, i że nie
bierzesz renty. A swoją drogą to mogłabyś coś zakombinować i pójść na tę
komisję.
– Wiesz, mamo, jak nie będę brała renty, tylko będę radzić sobie jak
zdrowe osoby, to może więcej nie zachoruję, może tak będzie.
Kombinowanie nigdy mi nie wychodziło, ale pomyślę, mamuś, a teraz
muszę kończyć.
– No tak, pewnie masz dużo nauki.
– Tak, trochę tego jest, a poza tym muszę się jeszcze oprać.
Po godzinie prania była już 11.00 w nocy. Maryna siadła przed
komputerem i przypomniała sobie, co obiecała mamie. Wpisała
w wyszukiwarkę: egzorcyzmy. Zaraz w jednej z pierwszych linijek ukazało
się imię Anneliese z Niemiec. Krótki film, jaki obejrzała o tej dziewczynie,
bardzo ją zasmucił, a jednocześnie zastanowił, czy z teologicznego punktu
widzenia Matka Boska mogła ją poprosić o to, żeby w jej sercu zamieszkały
diabły, czy to całe objawienie nie było jakimś diabelskim zagraniem, bo
przecież wszyscy księża mówią, że ciało człowieka jest świątynią Ducha
Świętego. W to, że ta dziewczyna była święta, nie wątpiła, jak również w to,
że to, co ją spotkało, było mistyczne. Później natknęła się jeszcze na stronę,
na której przeczytała o egzorcyzmach innych osób i przypadkach z kanonu
kościelnego. Nagle coś się jej przypomniało. Pomyślała chwilę.
Rzeczywiście, przecież tuż przed jej zachorowaniem podeszły do niej dwie
dziewczyny i powiedziały, że straci niejeden rok na studiach i zachoruje,
i tak się stało. Później one zaraz odeszły z uczelni, bo obroniły tytuł
inżyniera. A ta strona o egzorcyzmach… Może warto do nich napisać,
pomyślała, a leki i tak będę brać. Jak pomyślała, tak zrobiła.
Rozdział 3
Odpowiedź ze strony o egzorcyzmach przyszła szybciej, niż przypuszczała. Bo
już następnego dnia. Piątek był dniem wolnym od zajęć na trzecim roku
politechniki. Tyle dobrego, pomyślała. Tego dnia planowała wziąć się za
pisanie pracy inżynierskiej. Miała drobne opóźnienie. Pracowała nad
projektem domku jednorodzinnego i ogrzewania podłogowego w tym domku.
Projekt robiła w programach KAN ozc oraz KAN co-Graf. Teoretycznie
powinna się bronić w styczniu, ale już teraz wiedziała, że najbliższy termin,
na jaki może liczyć, to czerwiec.
Jeśli chodzi o odpowiedź od egzorcystów, to była krótka. Stwierdzała, że
rzeczywiście, tego typu przypadki są opisane w kanonie i że powinna się
zgłosić do diecezjalnego egzorcysty. Jednocześnie w odpowiedzi było
napisane, iż to mógł być właśnie taki przypadek.
Maryna weszła na stronę diecezjalnego egzorcysty i znalazła jego adres.
Kościół ten mieścił się w dzielnicy Księże Wielkie. Szybko się ubrała
i pojechała w wyznaczone miejsce. Otworzył jej miły starszy zakonnik, który
skierował ją do domu zakonnego. Natychmiast udała się w tamtą stronę i po
chwili już mogła rozmawiać na świeżym powietrzu z księdzem egzorcystą.
Po opowiedzeniu mu swojej historii Maryna uzyskała błogosławieństwo. Do
domu pojechała w bardzo dobrym nastroju. Ksiądz zachęcił ją do
uczestnictwa w spotkaniach kółka biblijnego. Po powrocie do akademika
położyła się na łóżku. Dobry sen to najlepsze lekarstwo, pomyślała, i zaraz
zasnęła. Gdy się obudziła, poczuła się niezwykle lekko. Paweł cię bardzo
kocha, pomyślała, a na twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Ale cóż,
takie życie, westchnęła. Lekkie wylegiwanie przerwała Agnieszka, wchodząc
do pokoju.
– To niesamowite, ty już skończyłaś zajęcia? – zapytała Maryna.
– Tak, a ty, leniu, śpisz jak zwykle do południa w piątek.
– Tak jest, no wiesz, sen to mój najlepszy przyjaciel.
– OK.
– Wstaję już – zdecydowała Maryna, przeciągając się leniwie. Spojrzała
na zegarek. Była już 12.00, a na 15.00 musiała dotrzeć do pracy. Praca
w ankietach była dla Maryny bardzo fajna. Spotykała tam sympatycznych
ludzi, z którymi mogła pogadać, pośmiać się, no i po latach niemówienia,
czyli przeżywania schizofrenii, po prostu nie mogła przestać mówić.
Dziennie udawało jej się zrobić około siedmiu ankiet, co stanowiło całkiem
niezły wynik. Za ankietę brała cztery, a za godzinę – trzy złote.
Następnie pomyślała o szybkim prysznicu i o tym, w co się dziś ubierze.
Obiad, prysznic i była gotowa do wyjścia. Niezwykle lekko się jej szło.
Pomyślała, że ta modlitwa naprawdę działa. Postanowiła jeszcze raz
zadzwonić do księdza egzorcysty i umówić się na więcej modlitw. Jeśli takie
krótkie błogosławieństwo zrobiło tak wiele, że czuje się tak lekko, to co
dopiero więcej modlitw, myślała, jadąc miejskim autobusem.
Po dojechaniu do pracy przywitała się ze wszystkimi pracującymi tego
dnia na ankietach. Był Wojtek, student medycyny, który jak zawsze był
niezwykle poważny. Poza tym była Agata, która miała rodzinę na
utrzymaniu, bo jej mąż stracił pracę, a jej malutki synek był kaleką. Agata
jak zawsze była niezwykle skupiona na pracy, starała się zrobić jak najwięcej
ankiet. Oprócz tego pracowała w sklepie monopolowym. Jej synek, o którym
z niezwykłą dumą rozmawiała przy herbacie w czasie przerwy, zapowiadał
się całkiem dobrze zdaniem jego fizjoterapeuty. Była również Ewka, na
którą Maryna patrzyła z lekką zawiścią, bo studiowała psychologię,
a robienie reklam i socjologia były rzeczami, które Marynę najbardziej
interesowały. Była również Jadwiga, która nie cierpiała swojego imienia
i ciągle się wzdrygała na jego dźwięk. Wszyscy Jadzi radzili, żeby sobie je
zmieniła, jednak do czasu, gdy dowiedzieli się, że już tego próbowała,
a mianowicie poszła do odpowiedniego urzędu i powiedziała, że chce się
nazywać Matel. Panie z urzędu podobno popatrzyły na siebie i kazały
znaleźć dwóch świadków, którzy potwierdzą, że tak ją nazywają powszechnie.
Dopiero wtedy będą mogły jej zmienić imię. Jadzia została przy swoim. Była
też Maria, która nie mogła donosić ciąży i już sześć razy poroniła. Maria
miała w domu małego pieska, którego nazywała Donek. No i była ona,
Maryna. Wchodząc do biura, powiedziała:
– Cześć wszystkim! Od dawna jesteście?
– Ja od 14.30 – powiedziała Agata. – Jak zwykle jestem pod kreską.
– Rozumiem – wyraziła współczucie Maryna. – No to czas się zalogować.
I jak zwykle kilka godzin przed nami.
Panie pracowały, używając programu komputerowego do wykonywania
ankiet, jednak aby go używać, należało mieć na koncie internetowym
chociaż złotówkę.
– O kurde, nie mam pieniędzy na koncie – pożaliła się Jadwiga.
– To idź po szefa – doradziła jej Agata.
– Nie trzeba – powiedział pan Czesław, stając w drzwiach – sam
przyszedłem. Czy panie potrzebujecie czegoś jeszcze?
– Tak, poprosimy o grzejnik, bo tu jakoś zimno – domagała się Ewka.
– Pani Ewo, jest pani największym zmarzluchem, jakiego znam, ale
oczywiście przyniosę grzejnik.
Następnie wszyscy wzięli się ostro do pracy. W pokoju dało się słyszeć
gwar rozpoczętego ankietowania. Mówili jednocześnie wśród tego gwaru.
Maryna jak zwykle mówiła bardzo szybko, żeby ankietowany obywatel nie
mógł się połapać w pytaniach kwalifikujących i znalazł się w grupie
respondentów. Mniej więcej po godzinie nastąpiła przerwa wymuszona
koniecznością zmoczenia gardła. Każdy poprosił o herbatę, więc Agata miała
zagotować jak najwięcej wody w czajniku. Jak tylko rozpoczęła się przerwa,
panie zaczęły miło gawędzić. Zaczęło się od psów i kotków, a skończyło na
Chinach. Po krótkiej wymianie zdań o domowych milusińskich Ewa zaczęła:
– Wiecie co, dziewczyny? Od mojej siostry z pracy pojechali do Chin na
audyt. I ponieważ nic nie mogli przełknąć w chińskich restauracjach, gdyż na
ich oczach szlachtowano małe pieski, poszli do McDonalda. Tam myśleli, że
się przesłyszeli. Wyobraźcie sobie, że w McDonaldzie leciała polska muzyka,
a mianowicie „Pieski małe dwa”. To ich tak rozwaliło, że nie mogli w to
uwierzyć.
– Tak, ja też słyszałam, że polska muzyka jest tam bardzo popularna –
powiedziała Marta. – Uwaga! Niosę herbatę.
Wkrótce wszyscy ponownie rozpoczęli pracę i jakoś dobrnęli do godziny
21.00. Czas na ankietach mijał bardzo szybko, ponieważ odpowiedzi czytało
się szybko, a ankietowani musieli się dostosować. Maryna opuściła biuro po
zmroku i szybkim krokiem udała się w stronę przystanku.
W akademiku była około godziny 22.00. Nic tylko położyć się spać,
pomyślała. Szybka kąpiel i po chwili była już w szlafroku. Zostało jeszcze
pomodlić się przed snem. Maryna bardzo poważnie traktowała te sprawy,
pochodziła ze wsi i wyniosła z domu bardzo ludowe podejście do wiary – Bóg
jest i tyle, bo kwiaty pachną, a drzewa pięknie szumią, bo jest morze i góry,
a przede wszystkim ludzie, których ona kocha i którzy ją kochają. Ktoś
kiedyś ją zapytał, jak sobie wytłumaczyła swoją chorobę. Ona niewiele
wówczas powiedziała, tylko rzekła: „Życie to nie koncert życzeń, czasami
trafia się szczęście, a czasami smutek, ale ja wierzę, że szczęścia jest więcej,
bo optymistom jest łatwiej”. Lub też mawiała jak Forrest Gump: „Życie jest
jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiadomo, co ci się trafi”. Religia bardzo
jej pomogła w zwalczeniu schizofrenii prostej, na etapie – jak mówiła – gdy
nad wszystkim się zastanawiała, to znaczy, czy ktoś dobrze zrozumiał jej
słowa, i za wszystko przepraszała. Gdy tak zastanawiała się nad każdym
słowem, wpadła jej w ręce książeczka „Tajemnica szczęścia” św. Brygidy.
Szybko zrozumiała, że ta książeczka to dla niej wybawienie. Wśród piętnastu
obietnic, jakie człowiek uzyskuje po tym, jak będzie te modlitwy tajemnic
odmawiał przez rok, znalazła się jedna, dzięki której można uzyskać
wszystko, o co się poprosi. Reszta dla Maryny stanowiła już tylko kwestię,
jak tu dopilnować, aby codziennie odmówić ową „Tajemnicę szczęścia”. I tak
wyleczyła się z zastanawiania, jak mówiła. Po prostu poprosiła dobrego
Boga o to, aby wszyscy we właściwy sposób ją zrozumieli, i tak to się
skończyło. Prosiła, żeby zniknęły lęki, że ktoś ją okradł w sklepie, i tak się
stało. Jej podejście do wiary opierało się głównie na wierze w Matkę Boską
i jej nieustanną pomoc i obronę. Maryna już od małego dziecka ogromnie
lubiła czytać, a tak się składało, że jej kuzynka była w zakonie, więc często
przywoziła coś z zakonnej biblioteczki. Książki te były określane przez jej
matkę jako najbardziej wartościowe i czytane przez wszystkich domowników.
Poza tym inna kuzynka pracowała w wiejskiej bibliotece i stamtąd też były
przywożone książki. Strategicznym celem dla owej kuzynki było nieustanne
zachęcanie Maryny do czytania.
Maryna jako mała dziewczynka była niezwykle zakompleksiona,
ubierała się w szerokie swetry, wstydząc się swojego dojrzewania
i wyrastających piersi. Chodziła więc po górach zgarbiona i ubrana w kurtkę
o trzy numery za dużą. Aż pewnego razu wpadła jej w ręce książka
o objawieniach fatimskich i tam przeczytała relacje dzieci z tychże objawień.
Opowiadały one o tym, że Matka Boska jest niezwykle piękną kobietą,
ubraną w piękne stroje. Zaczęła kiedyś ten temat ze swoją babcią. Jej
babcia, osoba nadzwyczaj pracowita i niezwykłej mądrości kobieta, spojrzała
na nią.
– Ameryki nie odkryłaś – powiedziała – przecież zawsze na wszystkie
święta wszyscy ubierają się odświętnie, wszystkie kobiety kupują sobie nowe
chustki i inne ubrania.
Maryna zastanowiła się nad tym przez chwilę.
– Rzeczywiście – powiedziała.
– Widzisz dziecko – powiedziała babcia – Matka Boża jest królową tego
świata i wygląda jak królowa, jest tak mądra jak królowa, jest tak czarująca
jak królowa i tak dalej można to wyliczać w nieskończoność. Muszę cię
zabrać do Częstochowy, tam ludzie czczą ją przez wieki, ma tam swój gród.
A dla ciebie mam modlitwy dworu niebieskiego. Jeśli będziesz je odmawiać
i modlić się nimi, to dołączysz do dworu Matki Bożej w niebie i wtedy jak
prawdziwa dwórka będziesz mogła się od niej uczyć i ją czcić. W dawnych
czasach, kiedy na świecie były królowe i ich dwórki, każdy wiedział, że
młode dziewczynki uczyły się od starszych dam. Nie chodziły do szkoły,
tylko terminowały u dam dworu i królowych tego świata.
Maryna w dzieciństwie wiele czasu spędzała u swojej babci, a była to
osoba niezwykle łagodna i dobra. Niestety babcia zmarła, gdy Maryna
miała 15 lat, a zaraz potem zmarł jej dziadzio, dokładnie rok później. Śmierć
babci miała na Marynę ogromny wpływ. Maryna zalewała się łzami przez
miesiąc i do końca życia miała mieć poczucie, że kogoś jej brakuje. Ale
jednocześnie czuła, że babcia i dziadzio są w niebie i się nią opiekują. Nasza
bohaterka nie bez krytycyzmu patrzyła na świat. Choć wiedziała, że dobro
istnieje, to twardo stąpała po ziemi. Jak mówiła, taka była jej babcia, taka
była jej matka, więc i ona taka jest i basta. Długo też nie widziała dla siebie
innej roli niż zakonnica, ale z czasem coraz bardziej pragnęła założyć
rodzinę i mieć dzieci, zwłaszcza że w jej rodzinie było trzech starszych braci
i trzy siostry, z których dwóch braci i jedna siostra byli już po ślubie. Mieli
oni, jak mówili, każde po jednym dziecku, i to z tego samego rocznika.
I chociaż mieszkali poza domem, często odwiedzali rodzinę. Maryna
z zazdrością patrzyła na ten przychówek. I coraz bardziej zaczynała
dojrzewać emocjonalnie do związku z mężczyzną. Choć miała już swoje lata,
nie miała jeszcze nikogo, ale wkrótce – jak mówiła o sobie – miała to
zmienić. Niestety choroba znacznie utrudniała jej kontakty z płcią przeciwną,
ale po tym, jak zaczęła brać psychotropy, wszystko się zmieniło. Nagle
zaczęła dostrzegać więcej ludzi wokół siebie, którzy byli nią zainteresowani.
Poza tym zaczęła w końcu coś mówić i rozmawiać z ludźmi – buzia jej się nie
zamykała. Niestety – jak mówiła – trudno jest znaleźć tego jedynego. Zawsze
myślała w sposób bardzo utopijny, że ten jedyny się znajdzie i od razu
w magiczny sposób będą wiedzieli, że z bólami, ale trzeba to ciągnąć, bo się
kochają. Że trudniej będzie im w pojedynkę niż we dwoje. Co prawda, było
trochę amatorów, ale żaden jej się nie podobał. Zawsze było coś, co jej
utrudniało relacje z każdym z nich. A to miał za duży nos, inny z kolei za
dużo ważył, ostatni, Michał, to w ogóle porażka – jak mówiła – bo przecież
chwalił się, że lepiej nie mówić, że sypia ze swoją byłą w komunie
akademickiej. Dlaczego dorosłe życie jest tak trudne, myślała. No i ostatnio
Kazik. Miała się z nim umówić. Jest całkiem fajny ten Kazio, poza tym
słuchali tego samego gatunku muzyki, myślała. Dwudziesta pierwsza
w sobotę. W co ja się ubiorę, zastanawiała się. Ostatecznie postanowiła, że
jutro się tym zajmie. Wzięła sobie książkę i zaczęła czytać to co z zwykle,
czyli jej ulubioną literaturę z wątkiem miłosnym. Wkrótce zasnęła.
Następnego dnia obudziła się później niż zwykle. Nadzwyczaj wyspana,
przeciągnęła się niczym kot po długiej drzemce i wyjrzała na dwór. Był
styczeń. Wrocław to piękne miasto, pomyślała. Za oknem roztaczał się
widok na piękne budynki i ulice przyozdobione lekką warstwą śniegu, spod
której nie było widać jakiegokolwiek zaniedbania uwłaczającego czystości.
Piękne mosty, które mijała codziennie, idąc na uczelnię czy do pracy,
sprawiały, że czuła się jak w magicznej krainie, którą ktoś stworzył, aby
ludzie się do siebie uśmiechali, brnąc przez życie. Wymyśliła sobie, że
ubierze się w dżinsy i bordową bluzkę z cekinami. Do spotkania było jeszcze
całe popołudnie, więc zaczęła przeglądać swoje notatki z mechaniki płynów,
a był to najtrudniejszy przedmiot na roku. O godzinie 20.00 zaczęła się
ubierać, a o 21.00 była już na miejscu. Kazik przywitał ją jak zwykle miło
i sympatycznie. Po krótkiej wymianie zdań i drobnych uprzejmości zapytał,
czego się napije.
– Coca-cola. Mała – odpowiedziała Maryna.
– No co ty? – żachnął się Kazik. – Musisz wypić coś na krew.
– Przecież wiesz, że się leczę i nie mogę tego zaniedbać.
– OK, to chociaż zamów sobie jakiś deser.
– W takim razie poproszę bitą śmietanę z budyniem i tę coca-colę –
zwróciła się do kelnera.
– A dla mnie wódka z colą – zamówił Kazik,, po czym zwrócił się do
Maryny: – Zaprosiłem cię dzisiaj, żeby pogadać, bo wiesz, życie bez
przyjaciół jest podłe.
– Wiem, pewnie ci brakuje Patrycji. Byliście razem dość długi czas.
– Tak, ona na początku była wspaniała, ale później ujawniła się ta jej
apodyktyczność. Wymagała ode mnie, żebym miał najlepsze stopnie
i w ogóle miałem tego dość. Chciała za wszelką cenę zostać na uczelni.
Teraz tę szanse straciła, to już ostatni semestr. Wprost mi powiedziała, że
gdyby zadała się z jakimś wykładowcą, to na pewno byłoby jaj łatwiej się
przebić. Niestety ja nie jestem wykładowcą, tylko zwykłym chłopakiem.
– To naprawdę okropna jędza z tej Patrycji. Nie wiedziałam, że aż tak.
– Niestety, a to dopiero wierzchołek góry lodowej z tego, jaka ona jest.
Nigdy więcej z taką kobietą, nigdy – żalił się Kazik, nagle jednak zaczął: –
Wiesz, teraz pracuję w firmie, która sprzedaje takie ziołowe specyfiki
pomagające na wiele schorzeń, między innymi na alergię
Maryna podniosła oczy ze zdumienia i zapytała wprost:
– Zaprosiłeś mnie tutaj, żeby mi coś sprzedać?
– No co ty? Zaprosiłem cię tutaj, żeby miło spędzić czas.
– To ile kosztuje ten specyfik? – zapytała Maryna.
– No wiesz, on ma taką unikalną recepturę z ziół bengalskich i jest
sprzedawany tylko w bezpośredniej dystrybucji.
– Kazik, ile kosztują te zioła?
– Oj Maryna, może później ci powiem.
– Kazik, ile kosztują te zioła?!
– Trzysta złotych za opakowanie.
– A jaki mają skład? – chciała jeszcze wiedzieć Maryna, kończąc deser.
– Mniszek lekarski, zioła kurkumy i inne.
– Kazik, a na co one mi mają pomóc?
– Nie wiem, na co jesteś chora, ale one są dobre na wszystko – to
unikalna receptura ziół, która pomaga przy wielu schorzeniach.
– Wiesz, zioła to lekarstwa, na przykład kora wierzby to nic innego jak
aspiryna, i branie ziół, nie wiedząc, co dokładnie się bierze, to głupota. One
naprawdę składają się z rożnych substancji chemicznych, które oddziałują na
organizm.
Im bystrzejszy umysł, tym więcej widzi między ludźmi odrębności; prostacy nie dostrzegają różnic między ludźmi. Pascal Tylko drugorzędny umysł nie umie wybrać pomiędzy literaturą aprawdziwą nocą duszy. Emil Michel Cioran
Mojej rodzinie…
Więcej na: www.ebook4all.pl Rozdział 1 Maryna wstała jak zwykle spóźniona i jak zawsze w nadzwyczaj pogodnym nastroju. Gdyby inni brali neuroleptyk, a do tego studiowali i pracowali na słuchawce, to dopiero by zasypiali, pomyślała. Szybki rzut oka na siebie w lustrze, szybka kąpiel, malowanie niezwykle delikatne. Odwieczne pytanie: co na siebie włożyć, i szybciutko na uczelnię. Dopiero w drodze na przystanek mogła zebrać myśli. Dziś tylko trzy godziny na Politechnice Wrocławskiej. Najpierw mechanika płynów, a następnie wodociągi i kanalizacje. Ni w pięć, ni w dziewięć ten mój kierunek, pomyślała. Wołałabym coś humanistycznego, ale nie stać mnie na studia społeczne, a przynajmniej nie było mnie stać na początku. Teraz, gdy mam stwierdzoną schizofrenię prostą, Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych płaci za studia, ale na trzecim roku szkoda rzucać. Trochę to wszystko pokręcone, pomyślała. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Jeszcze przyjdzie czas na spełnianie marzeń. Nadjeżdżający miejski autobus wyrwał ją z zamyślenia i wtedy zobaczyła, jak wiele osób stoi na przystanku i patrzy na nią, gdy tak balansuje niezwykle blisko jezdni. Szybki powrót do rzeczywistości i tej natrętnej myśli: „Paweł cię nie kocha”. O Boże, dlaczego to mnie tak dręczy, pomyślała. To już tyle lat, przecież już dawno o nim zapomniałam… Ale w końcu z jakiegoś powodu trzeba brać to stypendium dla osób niepełnosprawnych. W autobusie kontrola biletowa. Maryna na szczęście miała bilet. No i ten Wrocław – to piękne miasto, pomyślała. Na uczelni podeszła do jednej z grupek stojącej obok drzwi do laboratorium.
– Co tam w akademiku, Maryna? – zapytał Jasiek. – Wczoraj był alarm przeciwpożarowy dwa razy. A ty co porabiałeś? – chciała wiedzieć Maryna. – Ja piłem na umór. – To dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie? – Bo ty nie pijesz. – Mówiłam ci tyle razy, że jestem chora i nie mogę pić. – Wiem, ale kto nie pije, ten donosi. – Chętnie bym spędziła ten wieczór z wami. Co na to poradzę, że jestem chora. – Wiem, wiem, na żartach się nie znasz. – Łysol idzie! – krzyknął ktoś z tyłu. – Janek, przestanę cię lubić, jak będziesz taki podły – dodała jeszcze Maryna. Po godzinie zegarowej wszyscy byli jak śnięci. Na następne pół godziny udali się do barku na uczelni. Ktoś zaczął temat egzaminów w tym semestrze. Było ich aż trzy. – Cholera, jak tu się przygotować!? – narzekał Władek. W tym momencie do Maryny zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się nazwa fundacji pomagającej ludziom z chorobami psychicznymi. Maryna wzięła telefon i odeszła na bok, tak aby cała ta zbieranina jej nie słyszała. – Dzień dobry pani Maryno, tu fundacja „Nowy Start”. Piotrek dziś przechodzi na lżejszy oddział. Jest załamany, stwierdzili u niego schizofrenię paranoidalną. Może by pani przyszła i z nim porozmawiała? Tak dobrze pani sobie radzi. – Oczywiście, że przyjdę – zapewniła natychmiast Maryna. – Mam nadzieję, że będę mogła mu jakoś pomóc. – A o której godzinie można się pani spodziewać? – Będę około 15.00. – Będziemy czekać. – Maryna Drzewiecka – ktoś krzyknął – wracaj tu do nas! – OK, już idę. – Maryna, zrobiłaś projekt z kanalizacji? – ktoś inny chciał wiedzieć. – Tak, już dawno – odpowiedziała.
– No i to jest dziewczyna! Pomożesz mniej zdolnym kolegom? – Tak pewnie. – To co pijecie? Bo ja rum z herbatą – odezwał się Janek. – Ten jak zwykle. Powiedz prawdę, czy tobie przez gardło by przeszła sama herbata w barze? – skomentował ktoś. – Szczerze? Nie. To niezły skecz by był, jak student idzie do barmana i nie może mu przejść przez gardło sama herbata, w końcu krztusi się i mówi: no to herbata z rumem – zaśmiewał się Janek. – Jeszcze dwie godziny zegarowe – słychać było narzekania. – Jak my to zniesiemy? – Nie wiem – odpowiedziała smętnie Maryna. – A to dopiero początek złego… Pod koniec stycznia się zacznie: egzaminy i zaliczenia. W tej chwili barman przyniósł wszystkim zamówione przekąski i drinki. Przez jakiś czas wszyscy jedli i pili, nie rozmawiając. Następnie wszyscy oprócz Maryny już na lekkim rauszu udali się na pozostałe zajęcia. Po zajęciach Maryna niezwłocznie udała się na przystanek autobusowy, aby sprawdzić, jak dojechać na ulicę Piotrkowską, tam gdzie przebywał Piotrek. Na miejscu szybko znalazła odpowiedni budynek i weszła na pierwsze piętro spacerkiem. Udała się na recepcję i wyjaśniła: – Nazywam się Maryna Drzewiecka, zostałam skierowana tutaj przez instytut na rozmowę z Piotrkiem. – A tak, pani Maryna. Piotrek leży na sali numer 4 i jest całkowicie załamany. To właśnie jemu mogłaby pani pomóc. – Ze mną się komuś udało, to i mi się może uda go pocieszyć. Najważniejsze, żeby brał leki. – Nie zatrzymuję już pani dłużej. Maryna szybkim krokiem ruszyła przez korytarz. Weszła do sali z pewnym wahaniem. – Cześć Piotrek, nazywam się Maryna i wiem od pań psycholożek, że masz stwierdzoną tę samą chorobę, co ja. Przyszłam do ciebie, żeby ci powiedzieć, że to nie koniec świata, że z tą chorobą też da się żyć. Ja zachorowałam w 2006 roku i jestem w reemisji, dzięki Bogu już trzy lata. Na razie jestem tu dla ciebie taką grupą wsparcia. Właściwie nie wiem, jak to nazwać. Grupa wsparcia to bardziej osoby zaraz po rzucie i psycholog, a ja
jestem osobą, która normalnie żyje po chorobie pośród społeczeństwa i dobrze sobie radzi. Przyszłam ci powiedzieć, że ty też tak możesz. W tym momencie weszła pani psycholog Anna Bergman. – Dzień dobry, pani Maryno – przywitała się. – Dzień dobry, pani Anno – odpowiedziała Maryna. – To panie się znają? – zdziwił się Piotrek. – Tak, jasne – potwierdziła Maryna. – Obie działamy w tej samej fundacji. – Pani Maryno, może zaczniemy od tego, kiedy stwierdzono u pani schizofrenię – przeszła do rzeczy pani Anna. – Jak już mówiłam Piotrkowi, było to w 2006 roku. Zaczęło się od tego… właściwie nie wiem, kiedy to się zaczęło, zawsze stałam obok wszystkich. Zaczęło się od tego, że nie mogłam powiedzieć wszystkiego, co chciałam, stałam jak słup soli, wszyscy mnie pomijali, a z czasem przyzwyczaili się do tego, że nic nie mówię. Później coraz bardziej zaczęłam wchodzić w świat fantazji, magii oraz bajek, zaczęłam poszukiwać sensu w symbolach. Zaczęłam dzielić słowa na kawałki i w ten sposób rozstrzygać, co one znaczą. Zaczęłam czytać Biblię i myśleć, że będzie koniec świata. Poza tym chodziłam bez celu po mieście, dojście do jakiegoś sklepu było dla mnie równoznaczne z ocaleniem ludzkości od końca świata. – Dziękuję pani Maryno za to wyznanie – podsumowała pani Anna. – Piotrek, czy widzisz jakieś podobieństwa między wami? – Tak, niestety ja też ganiałem po mieście, jak teraz widzę, bez celu. To straszne, jak ja teraz będę żył, nie wyobrażam sobie mojej dalszej egzystencji… A czy ty masz rentę? – Nie, żyję ze stypendium i pracuję na słuchawce w ankietach – odparła zgodnie z prawdą Maryna. – A powiedz mi, jak się dogadujesz z kolegami? – chciał wiedzieć Piotrek. – Normalnie, to znaczy wiadomo, nie piję, nie palę i tyle, pozostałe rzeczy mogę robić tak samo jak pozostali: studiuję, chodzę do kina, teatru, czytam książki, w wolnym czasie chodzę na tańce, uwielbiam muzykę. No i raz dziennie biorę psychotrop: Zolafren 5 mg rano. A ty co bierzesz? – Weź mi nie przypominaj o tych psychotropach. – Jak masz się oswoić z myślą, że jesteś chory, jeśli nie chcesz o tym
mówić? – No dobra, biorę Zolafren 10 mg. – To normalne, jesteś większej postury niż ja, więc dali ci więcej leku. A u ciebie jak to się zaczęło? – Ja całkiem ześwirowałem, zacząłem krzyczeć, że wszyscy są kosmitami i wszystkich trzeba pozabijać, bo kradną nam powietrze. Chciałem zabić własną matkę, do śmierci będę się tego wstydził. Oni wszyscy mnie teraz odwiedzają. A mnie jest tak strasznie wstyd za siebie. Mówią, że mi wybaczą, jeśli będę brał leki. No to biorę. Wszyscy u mnie się obwiniają o to, że zachorowałem, chociaż ja z kolei im mówię, że nie wiadomo, skąd ta choroba się bierze. Ale dzięki Bogu są leki. – A dlaczego się oskarżają? – Mój ojciec to nieleczony alkoholik, pije na umór, musimy w domu pieniądze przed nim chować, bo wszystko przepija. Wszystko, jak według słów Jurija Tynianowa: „Jeszcze w czwartek się piło. I to jak się piło! A teraz krzyczał w dzień i w nocy, i ochrypł, teraz dogorywał”. Wiesz, mój stary to taki poeta, tylko głowa nie ta. Często zachwyca się Miłoszem. No wiesz: „Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy I ciemną słodycz kobiecego ciała. Jak też wódkę mrożoną (…)”. – To przykre, co mówisz. Ale też znam cytat… z Dostojewskiego: „I osądzi wszystkich sprawiedliwie, i przebaczy dobrym i złym, wyniosłym i pokornym… A gdy już skończy ze wszystkimi, naonczas przemówi i do nas: «Chodźcie i wy! – powie. – Chodźcie, pijaniuteńcy! Chodźcie, słabiutcy! Chodźcie, zasromani!». I my wszyscy przyjdziemy, nie wstydząc się, i staniemy przed Nim. A On powie: «Świnie jesteście! Na obraz i podobieństwo bestii; ale chodźcie i wy też!»”. – Ale to prawdziwe – zadumał się Piotrek i dodał po chwili: – Może teraz uda się go namówić na kurację antyalkoholową. A u ciebie jak w domu? – Moi rodzice są normalni. Wyjechałam z domu, gdy miałam 15 lat. Mieszkałam w bursie, mam dużo znajomych, ale jak już mówiłam, nie mogłam się wysławiać. Poza tym obwiniałam się o wszystko, co powiedziałam, rozważałam każde słowo, dlatego później już nie mówiłam w ogóle. Teraz, jak widzisz, usta mi się nie zamykają. A pamiętasz pierwsze niepokojące objawy u siebie?
– Tak, myśli, że wszyscy mnie śledzą, że muszę od nich uciekać, a później odkrycie, że oni są kosmitami. Prosiłem kierowców autobusów, żeby mnie brali na gapę, że niby zabrakło mi na bilet, i jeździłem po Polsce. Jakieś myśli, a później głosy mówiły mi, gdzie mam jechać, i o dziwo zawsze zgodnie z rozkładem jazdy. A ty, oprócz tego, że nic nie mówiłaś, to co się jeszcze działo? – dopytywał Piotrek. – Oprócz tego, co powiedziałam, to zaczęłam, a właściwie uczyniłam takie śluby, że nie będę ściągać. Wiesz, jestem na studiach technicznych, tu nie sposób się wszystkiego nauczyć, ale ja to brałam bardzo serio, że ja muszę tak postąpić. Poza tym nie dawałam sobie żadnej taryfy ulgowej, wszystko musiałam robić na glanc, wiesz, to było takie niedostosowanie. Później spotkało się to z brakiem akceptacji ze strony moich znajomych, zaczęli ode mnie stronić, a to spowodowało, że czułam się odrzucona przez środowisko. I coraz bardziej wchodziłam w świat urojony. Zaczęłam myśleć, żeby wstąpić do zakonu. Ale jednocześnie kochałam się w chłopakach. Teraz myślę, że ten zakon to była taka ucieczka od świata. – A teraz już spasowałaś? – Tak, teraz się dogaduje jako tako z otoczeniem. – Widzę, pani Maryno – przerwała pani Anna – że na panią zawsze można liczyć, ponieważ Piotrek po raz pierwszy od dawna się uśmiechnął. – Taka laska w zakonie, niejeden ksiądz by zrzucił sutannę – zażartował Piotrek. – Dziękuję – odparła z uśmiechem Maryna. – Myślę, że to był komplement. Wiesz, najważniejsze to myśleć kategoriami chemii i fizyki oraz przyjętych norm moralnych. – To całkiem łebskie – podsumował. – I uważać na ludzi, którym los zabrał wszystko – nie mają już nic do stracenia. – Leki, leki, rozdają leki! – krzyczał ktoś na korytarzu. Pani psycholog wstała. – Pani Maryno, dziękuję za przyjście – powiedziała. – Myślę, że panu Piotrkowi będzie teraz łatwiej. Zaczynają rozdawanie leków, więc już nie będziemy przeszkadzać panu Piotrkowi. Obie udały się szybkim krokiem w kierunku drzwi gabinetu psychologów. Pani Anna sprawnym ruchem wyciągnęła klucz od drzwi i przekręciła go w zamku.
– Może coś do picia przed wyjściem? – zaproponowała. – Tak, poproszę herbatę, jeśli można. – Ależ proszę. Po chwili obie siedziały już przy stole i miło gawędziły. – Co pani myśli o Piotrku? – zapytała Maryna. – Teraz jest w dobrej reemisji. Jak będzie brać leki, to do śmierci może się to więcej nie powtórzyć. Wie pani, jak skuteczne są dzisiejsze medykamenty. – Tak, wiem, sama dzięki nim żyję. – A jak tam pani sesja? – O dobrze, zrobiłam już ściągi, więc nie będę świętsza od papieża, projekty też dobrze i w ogóle jakoś to wszystko się poukładało. – To dobrze. To, co panią spotkało, to wielkie nieszczęście i trauma. Zazwyczaj ludzie żyją jak pani dzisiaj, więc niech pani korzysta z każdej chwili życia. I pamięta dobre chwile, przecież było ich sporo w pani życiu. – O! Już po 18.00. Powinnam uciekać. Muszę na jutro jeszcze przygotować opis techniczny projektu. Do widzenia. – Do widzenia i wszystkiego dobrego.
Rozdział 2 Maryna znowu obudziła się lekko spóźniona. To już kolejny dzień, czwartek, pomyślała. O Boże, znowu ta myśl: „Paweł cię nie kocha”, ale wczoraj był sukces, bo w głowie powtórzyło się to raptem z sześć razy. Następnie jak zwykle lekki prysznic, śniadanie i szybkie malowanie – niezwykle delikatne. Później biegiem na przystanek autobusowy. I znowu westchnienie: „Wrocław to piękne miasto”. Dzisiaj miała z kolei same zajęcia projektowe – projekt ze stacji pomp i wodociągów oraz kanalizacji, a następnie wizyta u Janka, bo przecież jeden z projektów robią razem. Janek to dobry chłopak, pomyślała. Poza tym, że chce ją rozpić i uwieść jak każdą dziewczynę, bo to straszny pies na baby, to jest OK. Dziś autobus przyjechał jak w zegarku. Spojrzała, a tam jedna znajoma twarz. Był to Kazik, który czasami jeździł tą linią. Znała go z poprzednich lat, razem byli na roku, dopóki – jak sama o sobie mówi – nie zaczęła świrować z uczeniem się danych technicznych na pamięć. Kazik był już na piątym roku i kończył pisanie pracy magistrackiej. Była to praca badawcza, więc robił najpierw doświadczenia, a później opisywał resztę. Miał się bronić w październikowym terminie. Był chłopakiem bardzo zaradnym i myślącym. Jak tylko zobaczył Marynę, natychmiast podszedł i zapytał ją, jak się miewa. – Wszystko OK – powiedziała Maryna. – A u ciebie jak tam? – Wiesz, jak to jest z pracą magisterska – w weekendy praca, a w tygodniu jeszcze mamy zajęcia. – A co tam u Patrycji? Chyba planowaliście jakieś poważne kroki? – nie mogła powstrzymać ciekawości Maryna. – Co ty? Rozstaliśmy się. Choć może jeszcze kiedyś z nią zacznę, ale na razie musiałem z nią skończyć. Wiesz, na dłuższy czas to ona jest nie do życia. – A dlaczego? – zaśmiała się Maryna. – Ponieważ jest niezwykle apodyktyczna. – Trudne słowo. To chyba znaczy, że chce rządzić. – Mniej więcej. Wiesz, z nią od początku było coś nie tak. Zawsze chciała, żebym został wykładowcą. Ona też do tego dążyła, ale zabrakło jej
na ten moment 0,4 punktu ze średniej. I wtedy usłyszałem, że gdybym był wykładowcą… to znaczy… Zresztą to nie jest rozmowa na autobus. Musimy się kiedyś spotkać i pogadać. Wiesz, ty naprawdę jesteś spoko. Wiesz, jak z nią zaczynałem, to przez chwilę myślałem o tobie. Później znikłaś gdzieś w szpitalach. A teraz nawet nie wiem, jak tam z twoim zdrowiem. – Jak w Chinach: jako tako. – Na co ty tak naprawdę byłaś chora? – Wiesz, to rozmowa nie na autobus. – Przepraszam, masz rację. – To na kiedy się umawiamy? – Może w sobotę o 15.00? – OK, w sobotę, w barze, dyskotece, ale nie o 15.00, tylko o 21.00, i nie chce słyszeć odmowy. – OK. – O! Dojechaliśmy na nasz wydział. Odprowadzę cię na laboratorium. W której sali masz zajęcia? – W 15a w nowym budynku. Pod salą pożegnali się uśmiechem i oboje powiedzieli niemal równocześnie: – To do soboty. Maryna na laboratorium czuła się jak ryba w wodzie. Zawsze miała jakiś szósty zmysł do obliczeń projektowych, ale to nic dziwnego, przecież od dawna pociągały ją statystyka i socjologia. Pierwsze zajęcia ze stacji pomp upłynęły dość śmiesznie, a to za sprawą naprawdę miłego prowadzącego, który jak z rękawa sypał dowcipami o „inżynierach z Bożej łaski”, po których przyszło mu poprawiać. Przez następne piętnaście minut na korytarzu zaczęła zastanawiać się nad Kazikiem, i co mu powiedzieć o swojej chorobie. Zaczęcie od prawdy, to znaczy powiedzenie: „Wiesz, Kazik, jestem schizofreniczką i około sześciu miesięcy spędziłam w szpitalu psychiatrycznym”, jest jak wyrok. Z drugiej strony pamiętała doskonale radę psycholożki, że jeśli to coś poważnego, to należy mu się prawda jak psu buda. I tak kiedyś się dowie. Ale z drugiej strony – gdybym miała problemy z boreliozą, to przecież nie musiałabym mu mówić o czymś takim, rozważała. Co tu zrobić? Oficjalna wersja to problemy z boreliozą, z którą schizofrenia jest niekiedy mylona, bo daje takie same objawy.
– Maryna, nie śpij! – wrzasnął Janek, stając tuż obok niej. – Nie śpię, tylko myślę. – Hej! Słuchajcie, Maryna, nasza Marynia myśli o… myśli o… myśli o… – Na pewno nie o rympu rympu, ani o piciu, ale ty zapewne tylko o tym. – Ty to wiesz, jak popsuć atmosferę. Coś takiego nie przeszło mi przez myśl. Oczywiście myślałem o projekcie robionym tylko przeze mnie i przez ciebie. – Aaa… dzisiaj po zajęciach. Ale wcześniej idziemy na stołówkę, bo będę głodna. – OK. To o kim myślałaś, moje ty kochanie? Pogadam z tym chłopakiem, będzie ci łatwiej. Po co jakieś podchody, podejdę i z grubej rury… – Idź, Janek, i mnie nie denerwuj! – Według życzenia. Coś miała właśnie powiedzieć, gdy w jej głowie pojawiła się myśl: „Paweł cię, Maryna, naprawdę bardzo kocha”. Lekkie westchnięcie i kolejna myśl: takie życie i dobrze, że ta schiza przynosi tylko takie konsekwencje. Tylko ta pamięć o wielkiej miłości i Pawle, a właściwie nie miłości, ale jakimś rodzaju zadużenia, które trwało już jakiś czas temu. Przedtem już dawno zapomniała o tym chłopaku, ale nie jej mózg, który codziennie przypominał o istnieniu tegoż osobnika. Teraz nawet by go nie poznała. Tylko ta myśl, która męczy i dręczy. Ale to może się kiedyś skończy. Będę brała leki i wszystko się skończy, myślała czasami, pocieszając się tym. Reszta zajęć upłynęła jej w podobnym nastroju. Po projekcie z kanalizacji Janek już czekał na Marynę. Oboje poszli na stołówkę. W pewnym momencie Janek wyciągnął bukiecik róż z liścikiem: „Dla najładniejszej techny na roku”. – Wiesz, twoje piersi wygrały – powiedział Janek. – Jesteś okropny, naprawdę okropny. – Wiem, ale może nauczysz mnie, jak być tak czarującym jak ty. – Jesteś niemożliwy. Chcesz stać się kobietą? – Haaa, to ty jesteś okropna! Poczekaj, jak to przemyślę. Dla ciebie to i może bym się zmienił. – Jakbyś się zmienił, to już na pewno nie dla mnie. No to już tutaj jest stołówka. Niedługo potem oboje byli po porcji solidnych pierogów z okrasą.
– No to idziemy do mnie – oznajmił Janek. – Jeszcze tylko kupię w kiosku gazetę. Po kilku godzinach siedzenia nad projektem u Janka oboje byli wyczerpani, ale zrobili całość. Janek odprowadził Marynę na przystanek. Było już dobrze po zmroku, gdy nadjechał trolejbus. – No to do zobaczenia – powiedział Janek. – No to cześć. Po powrocie do akademika Maryna przywitała się ze wszystkimi gośćmi swojej współlokatorki, po czym zrobiła sobie kolację i ją zjadła. Goście Agnieszki to fajni ludzie, pomyślała, sami psycholodzy. Na szczęście nie domyślają się, że mają przypadek kliniczny w pokoju. A rozmowa toczyła się właśnie o praktykach psychologicznych. Agnieszka perorowała: – Wiecie, ja na pewno nie dogadałabym się z kimś chorym i nie próbujcie mi wmawiać, że to tacy sami ludzie po reemisji. Ja po prostu tak tego nie widzę. Taki człowiek nigdy się dla mnie nie wyleczy. Zawsze będzie miał powracające myśli, natręctwa lub coś takiego. Ja po ukończeniu studiów mogę się zajmować wyłącznie reklamą. To jest dobrze płatne i w ogóle tylko tam się widzę. – A ja uważam, że byłabyś świetna, jeśli chodzi o dogadywanie się z ludźmi chorymi. Spróbuj, przekonaj się, a później będziesz mówić – wtrąciła się Maryna. – Ja myślę tak samo – powiedział Michał. – Wczoraj byłem w psychiatryku i wiecie co? Było OK. Ale byłem na oddziale rehabilitacyjnym, więc wszyscy byli w reemisji, mieli drobnego doła, że tak zachorowali, ale poza tym to OK. To jest tak jak z każdą chorobą. Poważny stan to taki, który był długo nieleczony, czyli początki zawsze są mało groźne. Żeby się doprowadzić do stanu klinicznego, trzeba trochę pochorować, więc spokojnie, w szpitalu na rehabilitacji jest OK. – Tak, to prawda. Gorzej jest na ostrych oddziałach – powiedziała Ewa. – Myślę, że to jest tak, jak głosi stara prawda: „Czasami trzeba niektóre sprawy obrócić w żart, bo inaczej można wylądować w psychiatryku”. Tylko, cholibka, niektórzy są za poważni. Ja to mam szczęście, pomyślała Maryna, mieszkam w pokoju w akademiku z psycholożką i ciągle przebywam z jej znajomymi. Kiedyś im powiem, że to ja jestem po psychiatryku. Albo im nie powiem – niech żyją
w niewiedzy. Tymczasem rozmowa się rozwinęła. – Ach te praktyki! Ja to będę w poradni pracować – powiedział Jerzyk. W tym momencie do Maryny zadzwonił telefon. To była mama. – Cześć mamo – powiedziała Maryna, wychodząc z pokoju. – Cześć! Jak się masz? Jak tam zdrowie? – OK – powiedziała Maryna. – A jak tam zaliczenia i egzaminy? – W porządku, już zaczęłam się uczyć. – Wiesz co? Oglądałam taki program o egzorcystach i o osobach, które podejrzewano, że są chore psychicznie, a tymczasem okazało się, że były opętane. Może znajdź go sobie w Internecie. – Mamo, ja nie jestem opętana, to choroba. – Wiem, ale może sobie obejrzysz, modlitwy nigdy dość. Ty nie jesteś głupia, przecież kończysz studia. – Mamo, choroba psychiczna nie ma nic wspólnego z poziomem inteligencji. – Wiem, córeczko, ale obejrzyj sobie ten program. – No dobrze, obejrzę dla twojego świętego spokoju. A co tam słychać w domu? – Twój brat się żeni. – No nareszcie. Z Kasią, tak? – Nie, z jakąś dziewczyną ze wschodu Polski. Ona jest prawosławna. To naprawdę fajnie, będziemy mieli podwójne święta. – A co z Kasią? – A co ma być? Będzie musiała sobie znaleźć kogoś innego. – Bardzo mi przykro, że nie zostanie moją szwagierką. W końcu tyle na niego czekała, całe jego studia. – No cóż, najważniejsze, żeby byli szczęśliwi. Wiesz, córeczko, na siłę nic nie trzeba, bo się i tak rozwali. – Wiem. A co tam jeszcze słychać w okolicy? – Wieśka mnie zaatakowała. Powiedziała, że bierzesz rentę od głupoty, a studiujesz. – Ja nie biorę renty, a studiuję, bo mam tyle zapału i chęci do nauki. A ty co jej powiedziałaś?
– Że jak zazdrości, to żeby też poszła do szpitala na pół roku, i że nie bierzesz renty. A swoją drogą to mogłabyś coś zakombinować i pójść na tę komisję. – Wiesz, mamo, jak nie będę brała renty, tylko będę radzić sobie jak zdrowe osoby, to może więcej nie zachoruję, może tak będzie. Kombinowanie nigdy mi nie wychodziło, ale pomyślę, mamuś, a teraz muszę kończyć. – No tak, pewnie masz dużo nauki. – Tak, trochę tego jest, a poza tym muszę się jeszcze oprać. Po godzinie prania była już 11.00 w nocy. Maryna siadła przed komputerem i przypomniała sobie, co obiecała mamie. Wpisała w wyszukiwarkę: egzorcyzmy. Zaraz w jednej z pierwszych linijek ukazało się imię Anneliese z Niemiec. Krótki film, jaki obejrzała o tej dziewczynie, bardzo ją zasmucił, a jednocześnie zastanowił, czy z teologicznego punktu widzenia Matka Boska mogła ją poprosić o to, żeby w jej sercu zamieszkały diabły, czy to całe objawienie nie było jakimś diabelskim zagraniem, bo przecież wszyscy księża mówią, że ciało człowieka jest świątynią Ducha Świętego. W to, że ta dziewczyna była święta, nie wątpiła, jak również w to, że to, co ją spotkało, było mistyczne. Później natknęła się jeszcze na stronę, na której przeczytała o egzorcyzmach innych osób i przypadkach z kanonu kościelnego. Nagle coś się jej przypomniało. Pomyślała chwilę. Rzeczywiście, przecież tuż przed jej zachorowaniem podeszły do niej dwie dziewczyny i powiedziały, że straci niejeden rok na studiach i zachoruje, i tak się stało. Później one zaraz odeszły z uczelni, bo obroniły tytuł inżyniera. A ta strona o egzorcyzmach… Może warto do nich napisać, pomyślała, a leki i tak będę brać. Jak pomyślała, tak zrobiła.
Rozdział 3 Odpowiedź ze strony o egzorcyzmach przyszła szybciej, niż przypuszczała. Bo już następnego dnia. Piątek był dniem wolnym od zajęć na trzecim roku politechniki. Tyle dobrego, pomyślała. Tego dnia planowała wziąć się za pisanie pracy inżynierskiej. Miała drobne opóźnienie. Pracowała nad projektem domku jednorodzinnego i ogrzewania podłogowego w tym domku. Projekt robiła w programach KAN ozc oraz KAN co-Graf. Teoretycznie powinna się bronić w styczniu, ale już teraz wiedziała, że najbliższy termin, na jaki może liczyć, to czerwiec. Jeśli chodzi o odpowiedź od egzorcystów, to była krótka. Stwierdzała, że rzeczywiście, tego typu przypadki są opisane w kanonie i że powinna się zgłosić do diecezjalnego egzorcysty. Jednocześnie w odpowiedzi było napisane, iż to mógł być właśnie taki przypadek. Maryna weszła na stronę diecezjalnego egzorcysty i znalazła jego adres. Kościół ten mieścił się w dzielnicy Księże Wielkie. Szybko się ubrała i pojechała w wyznaczone miejsce. Otworzył jej miły starszy zakonnik, który skierował ją do domu zakonnego. Natychmiast udała się w tamtą stronę i po chwili już mogła rozmawiać na świeżym powietrzu z księdzem egzorcystą. Po opowiedzeniu mu swojej historii Maryna uzyskała błogosławieństwo. Do domu pojechała w bardzo dobrym nastroju. Ksiądz zachęcił ją do uczestnictwa w spotkaniach kółka biblijnego. Po powrocie do akademika położyła się na łóżku. Dobry sen to najlepsze lekarstwo, pomyślała, i zaraz zasnęła. Gdy się obudziła, poczuła się niezwykle lekko. Paweł cię bardzo kocha, pomyślała, a na twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Ale cóż, takie życie, westchnęła. Lekkie wylegiwanie przerwała Agnieszka, wchodząc do pokoju. – To niesamowite, ty już skończyłaś zajęcia? – zapytała Maryna. – Tak, a ty, leniu, śpisz jak zwykle do południa w piątek. – Tak jest, no wiesz, sen to mój najlepszy przyjaciel. – OK. – Wstaję już – zdecydowała Maryna, przeciągając się leniwie. Spojrzała na zegarek. Była już 12.00, a na 15.00 musiała dotrzeć do pracy. Praca
w ankietach była dla Maryny bardzo fajna. Spotykała tam sympatycznych ludzi, z którymi mogła pogadać, pośmiać się, no i po latach niemówienia, czyli przeżywania schizofrenii, po prostu nie mogła przestać mówić. Dziennie udawało jej się zrobić około siedmiu ankiet, co stanowiło całkiem niezły wynik. Za ankietę brała cztery, a za godzinę – trzy złote. Następnie pomyślała o szybkim prysznicu i o tym, w co się dziś ubierze. Obiad, prysznic i była gotowa do wyjścia. Niezwykle lekko się jej szło. Pomyślała, że ta modlitwa naprawdę działa. Postanowiła jeszcze raz zadzwonić do księdza egzorcysty i umówić się na więcej modlitw. Jeśli takie krótkie błogosławieństwo zrobiło tak wiele, że czuje się tak lekko, to co dopiero więcej modlitw, myślała, jadąc miejskim autobusem. Po dojechaniu do pracy przywitała się ze wszystkimi pracującymi tego dnia na ankietach. Był Wojtek, student medycyny, który jak zawsze był niezwykle poważny. Poza tym była Agata, która miała rodzinę na utrzymaniu, bo jej mąż stracił pracę, a jej malutki synek był kaleką. Agata jak zawsze była niezwykle skupiona na pracy, starała się zrobić jak najwięcej ankiet. Oprócz tego pracowała w sklepie monopolowym. Jej synek, o którym z niezwykłą dumą rozmawiała przy herbacie w czasie przerwy, zapowiadał się całkiem dobrze zdaniem jego fizjoterapeuty. Była również Ewka, na którą Maryna patrzyła z lekką zawiścią, bo studiowała psychologię, a robienie reklam i socjologia były rzeczami, które Marynę najbardziej interesowały. Była również Jadwiga, która nie cierpiała swojego imienia i ciągle się wzdrygała na jego dźwięk. Wszyscy Jadzi radzili, żeby sobie je zmieniła, jednak do czasu, gdy dowiedzieli się, że już tego próbowała, a mianowicie poszła do odpowiedniego urzędu i powiedziała, że chce się nazywać Matel. Panie z urzędu podobno popatrzyły na siebie i kazały znaleźć dwóch świadków, którzy potwierdzą, że tak ją nazywają powszechnie. Dopiero wtedy będą mogły jej zmienić imię. Jadzia została przy swoim. Była też Maria, która nie mogła donosić ciąży i już sześć razy poroniła. Maria miała w domu małego pieska, którego nazywała Donek. No i była ona, Maryna. Wchodząc do biura, powiedziała: – Cześć wszystkim! Od dawna jesteście? – Ja od 14.30 – powiedziała Agata. – Jak zwykle jestem pod kreską. – Rozumiem – wyraziła współczucie Maryna. – No to czas się zalogować. I jak zwykle kilka godzin przed nami.
Panie pracowały, używając programu komputerowego do wykonywania ankiet, jednak aby go używać, należało mieć na koncie internetowym chociaż złotówkę. – O kurde, nie mam pieniędzy na koncie – pożaliła się Jadwiga. – To idź po szefa – doradziła jej Agata. – Nie trzeba – powiedział pan Czesław, stając w drzwiach – sam przyszedłem. Czy panie potrzebujecie czegoś jeszcze? – Tak, poprosimy o grzejnik, bo tu jakoś zimno – domagała się Ewka. – Pani Ewo, jest pani największym zmarzluchem, jakiego znam, ale oczywiście przyniosę grzejnik. Następnie wszyscy wzięli się ostro do pracy. W pokoju dało się słyszeć gwar rozpoczętego ankietowania. Mówili jednocześnie wśród tego gwaru. Maryna jak zwykle mówiła bardzo szybko, żeby ankietowany obywatel nie mógł się połapać w pytaniach kwalifikujących i znalazł się w grupie respondentów. Mniej więcej po godzinie nastąpiła przerwa wymuszona koniecznością zmoczenia gardła. Każdy poprosił o herbatę, więc Agata miała zagotować jak najwięcej wody w czajniku. Jak tylko rozpoczęła się przerwa, panie zaczęły miło gawędzić. Zaczęło się od psów i kotków, a skończyło na Chinach. Po krótkiej wymianie zdań o domowych milusińskich Ewa zaczęła: – Wiecie co, dziewczyny? Od mojej siostry z pracy pojechali do Chin na audyt. I ponieważ nic nie mogli przełknąć w chińskich restauracjach, gdyż na ich oczach szlachtowano małe pieski, poszli do McDonalda. Tam myśleli, że się przesłyszeli. Wyobraźcie sobie, że w McDonaldzie leciała polska muzyka, a mianowicie „Pieski małe dwa”. To ich tak rozwaliło, że nie mogli w to uwierzyć. – Tak, ja też słyszałam, że polska muzyka jest tam bardzo popularna – powiedziała Marta. – Uwaga! Niosę herbatę. Wkrótce wszyscy ponownie rozpoczęli pracę i jakoś dobrnęli do godziny 21.00. Czas na ankietach mijał bardzo szybko, ponieważ odpowiedzi czytało się szybko, a ankietowani musieli się dostosować. Maryna opuściła biuro po zmroku i szybkim krokiem udała się w stronę przystanku. W akademiku była około godziny 22.00. Nic tylko położyć się spać, pomyślała. Szybka kąpiel i po chwili była już w szlafroku. Zostało jeszcze pomodlić się przed snem. Maryna bardzo poważnie traktowała te sprawy, pochodziła ze wsi i wyniosła z domu bardzo ludowe podejście do wiary – Bóg
jest i tyle, bo kwiaty pachną, a drzewa pięknie szumią, bo jest morze i góry, a przede wszystkim ludzie, których ona kocha i którzy ją kochają. Ktoś kiedyś ją zapytał, jak sobie wytłumaczyła swoją chorobę. Ona niewiele wówczas powiedziała, tylko rzekła: „Życie to nie koncert życzeń, czasami trafia się szczęście, a czasami smutek, ale ja wierzę, że szczęścia jest więcej, bo optymistom jest łatwiej”. Lub też mawiała jak Forrest Gump: „Życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiadomo, co ci się trafi”. Religia bardzo jej pomogła w zwalczeniu schizofrenii prostej, na etapie – jak mówiła – gdy nad wszystkim się zastanawiała, to znaczy, czy ktoś dobrze zrozumiał jej słowa, i za wszystko przepraszała. Gdy tak zastanawiała się nad każdym słowem, wpadła jej w ręce książeczka „Tajemnica szczęścia” św. Brygidy. Szybko zrozumiała, że ta książeczka to dla niej wybawienie. Wśród piętnastu obietnic, jakie człowiek uzyskuje po tym, jak będzie te modlitwy tajemnic odmawiał przez rok, znalazła się jedna, dzięki której można uzyskać wszystko, o co się poprosi. Reszta dla Maryny stanowiła już tylko kwestię, jak tu dopilnować, aby codziennie odmówić ową „Tajemnicę szczęścia”. I tak wyleczyła się z zastanawiania, jak mówiła. Po prostu poprosiła dobrego Boga o to, aby wszyscy we właściwy sposób ją zrozumieli, i tak to się skończyło. Prosiła, żeby zniknęły lęki, że ktoś ją okradł w sklepie, i tak się stało. Jej podejście do wiary opierało się głównie na wierze w Matkę Boską i jej nieustanną pomoc i obronę. Maryna już od małego dziecka ogromnie lubiła czytać, a tak się składało, że jej kuzynka była w zakonie, więc często przywoziła coś z zakonnej biblioteczki. Książki te były określane przez jej matkę jako najbardziej wartościowe i czytane przez wszystkich domowników. Poza tym inna kuzynka pracowała w wiejskiej bibliotece i stamtąd też były przywożone książki. Strategicznym celem dla owej kuzynki było nieustanne zachęcanie Maryny do czytania. Maryna jako mała dziewczynka była niezwykle zakompleksiona, ubierała się w szerokie swetry, wstydząc się swojego dojrzewania i wyrastających piersi. Chodziła więc po górach zgarbiona i ubrana w kurtkę o trzy numery za dużą. Aż pewnego razu wpadła jej w ręce książka o objawieniach fatimskich i tam przeczytała relacje dzieci z tychże objawień. Opowiadały one o tym, że Matka Boska jest niezwykle piękną kobietą, ubraną w piękne stroje. Zaczęła kiedyś ten temat ze swoją babcią. Jej babcia, osoba nadzwyczaj pracowita i niezwykłej mądrości kobieta, spojrzała
na nią. – Ameryki nie odkryłaś – powiedziała – przecież zawsze na wszystkie święta wszyscy ubierają się odświętnie, wszystkie kobiety kupują sobie nowe chustki i inne ubrania. Maryna zastanowiła się nad tym przez chwilę. – Rzeczywiście – powiedziała. – Widzisz dziecko – powiedziała babcia – Matka Boża jest królową tego świata i wygląda jak królowa, jest tak mądra jak królowa, jest tak czarująca jak królowa i tak dalej można to wyliczać w nieskończoność. Muszę cię zabrać do Częstochowy, tam ludzie czczą ją przez wieki, ma tam swój gród. A dla ciebie mam modlitwy dworu niebieskiego. Jeśli będziesz je odmawiać i modlić się nimi, to dołączysz do dworu Matki Bożej w niebie i wtedy jak prawdziwa dwórka będziesz mogła się od niej uczyć i ją czcić. W dawnych czasach, kiedy na świecie były królowe i ich dwórki, każdy wiedział, że młode dziewczynki uczyły się od starszych dam. Nie chodziły do szkoły, tylko terminowały u dam dworu i królowych tego świata. Maryna w dzieciństwie wiele czasu spędzała u swojej babci, a była to osoba niezwykle łagodna i dobra. Niestety babcia zmarła, gdy Maryna miała 15 lat, a zaraz potem zmarł jej dziadzio, dokładnie rok później. Śmierć babci miała na Marynę ogromny wpływ. Maryna zalewała się łzami przez miesiąc i do końca życia miała mieć poczucie, że kogoś jej brakuje. Ale jednocześnie czuła, że babcia i dziadzio są w niebie i się nią opiekują. Nasza bohaterka nie bez krytycyzmu patrzyła na świat. Choć wiedziała, że dobro istnieje, to twardo stąpała po ziemi. Jak mówiła, taka była jej babcia, taka była jej matka, więc i ona taka jest i basta. Długo też nie widziała dla siebie innej roli niż zakonnica, ale z czasem coraz bardziej pragnęła założyć rodzinę i mieć dzieci, zwłaszcza że w jej rodzinie było trzech starszych braci i trzy siostry, z których dwóch braci i jedna siostra byli już po ślubie. Mieli oni, jak mówili, każde po jednym dziecku, i to z tego samego rocznika. I chociaż mieszkali poza domem, często odwiedzali rodzinę. Maryna z zazdrością patrzyła na ten przychówek. I coraz bardziej zaczynała dojrzewać emocjonalnie do związku z mężczyzną. Choć miała już swoje lata, nie miała jeszcze nikogo, ale wkrótce – jak mówiła o sobie – miała to zmienić. Niestety choroba znacznie utrudniała jej kontakty z płcią przeciwną, ale po tym, jak zaczęła brać psychotropy, wszystko się zmieniło. Nagle
zaczęła dostrzegać więcej ludzi wokół siebie, którzy byli nią zainteresowani. Poza tym zaczęła w końcu coś mówić i rozmawiać z ludźmi – buzia jej się nie zamykała. Niestety – jak mówiła – trudno jest znaleźć tego jedynego. Zawsze myślała w sposób bardzo utopijny, że ten jedyny się znajdzie i od razu w magiczny sposób będą wiedzieli, że z bólami, ale trzeba to ciągnąć, bo się kochają. Że trudniej będzie im w pojedynkę niż we dwoje. Co prawda, było trochę amatorów, ale żaden jej się nie podobał. Zawsze było coś, co jej utrudniało relacje z każdym z nich. A to miał za duży nos, inny z kolei za dużo ważył, ostatni, Michał, to w ogóle porażka – jak mówiła – bo przecież chwalił się, że lepiej nie mówić, że sypia ze swoją byłą w komunie akademickiej. Dlaczego dorosłe życie jest tak trudne, myślała. No i ostatnio Kazik. Miała się z nim umówić. Jest całkiem fajny ten Kazio, poza tym słuchali tego samego gatunku muzyki, myślała. Dwudziesta pierwsza w sobotę. W co ja się ubiorę, zastanawiała się. Ostatecznie postanowiła, że jutro się tym zajmie. Wzięła sobie książkę i zaczęła czytać to co z zwykle, czyli jej ulubioną literaturę z wątkiem miłosnym. Wkrótce zasnęła. Następnego dnia obudziła się później niż zwykle. Nadzwyczaj wyspana, przeciągnęła się niczym kot po długiej drzemce i wyjrzała na dwór. Był styczeń. Wrocław to piękne miasto, pomyślała. Za oknem roztaczał się widok na piękne budynki i ulice przyozdobione lekką warstwą śniegu, spod której nie było widać jakiegokolwiek zaniedbania uwłaczającego czystości. Piękne mosty, które mijała codziennie, idąc na uczelnię czy do pracy, sprawiały, że czuła się jak w magicznej krainie, którą ktoś stworzył, aby ludzie się do siebie uśmiechali, brnąc przez życie. Wymyśliła sobie, że ubierze się w dżinsy i bordową bluzkę z cekinami. Do spotkania było jeszcze całe popołudnie, więc zaczęła przeglądać swoje notatki z mechaniki płynów, a był to najtrudniejszy przedmiot na roku. O godzinie 20.00 zaczęła się ubierać, a o 21.00 była już na miejscu. Kazik przywitał ją jak zwykle miło i sympatycznie. Po krótkiej wymianie zdań i drobnych uprzejmości zapytał, czego się napije. – Coca-cola. Mała – odpowiedziała Maryna. – No co ty? – żachnął się Kazik. – Musisz wypić coś na krew. – Przecież wiesz, że się leczę i nie mogę tego zaniedbać. – OK, to chociaż zamów sobie jakiś deser. – W takim razie poproszę bitą śmietanę z budyniem i tę coca-colę –
zwróciła się do kelnera. – A dla mnie wódka z colą – zamówił Kazik,, po czym zwrócił się do Maryny: – Zaprosiłem cię dzisiaj, żeby pogadać, bo wiesz, życie bez przyjaciół jest podłe. – Wiem, pewnie ci brakuje Patrycji. Byliście razem dość długi czas. – Tak, ona na początku była wspaniała, ale później ujawniła się ta jej apodyktyczność. Wymagała ode mnie, żebym miał najlepsze stopnie i w ogóle miałem tego dość. Chciała za wszelką cenę zostać na uczelni. Teraz tę szanse straciła, to już ostatni semestr. Wprost mi powiedziała, że gdyby zadała się z jakimś wykładowcą, to na pewno byłoby jaj łatwiej się przebić. Niestety ja nie jestem wykładowcą, tylko zwykłym chłopakiem. – To naprawdę okropna jędza z tej Patrycji. Nie wiedziałam, że aż tak. – Niestety, a to dopiero wierzchołek góry lodowej z tego, jaka ona jest. Nigdy więcej z taką kobietą, nigdy – żalił się Kazik, nagle jednak zaczął: – Wiesz, teraz pracuję w firmie, która sprzedaje takie ziołowe specyfiki pomagające na wiele schorzeń, między innymi na alergię Maryna podniosła oczy ze zdumienia i zapytała wprost: – Zaprosiłeś mnie tutaj, żeby mi coś sprzedać? – No co ty? Zaprosiłem cię tutaj, żeby miło spędzić czas. – To ile kosztuje ten specyfik? – zapytała Maryna. – No wiesz, on ma taką unikalną recepturę z ziół bengalskich i jest sprzedawany tylko w bezpośredniej dystrybucji. – Kazik, ile kosztują te zioła? – Oj Maryna, może później ci powiem. – Kazik, ile kosztują te zioła?! – Trzysta złotych za opakowanie. – A jaki mają skład? – chciała jeszcze wiedzieć Maryna, kończąc deser. – Mniszek lekarski, zioła kurkumy i inne. – Kazik, a na co one mi mają pomóc? – Nie wiem, na co jesteś chora, ale one są dobre na wszystko – to unikalna receptura ziół, która pomaga przy wielu schorzeniach. – Wiesz, zioła to lekarstwa, na przykład kora wierzby to nic innego jak aspiryna, i branie ziół, nie wiedząc, co dokładnie się bierze, to głupota. One naprawdę składają się z rożnych substancji chemicznych, które oddziałują na organizm.