Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony238 552
  • Obserwuję256
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań151 812

Powrot do Mandalaj - Rosanna Ley

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Powrot do Mandalaj - Rosanna Ley.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Rosanna Ley
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 198 stron)

Dla Grey z wyrazami miłości A także pamięci Petera Innesa, Johna Samsa i wszystkich mężczyzn, którzy walczyli w Birmie. Nigdy nie zapomnimy!

E ROZDZIAŁ PIERWSZY vo, możesz przyjść do biura? — Głos Jacqui Dryden był jak zwykle chłodny i lekko poirytowany. Pochylona nad wiktoriańską toaletką Eva reperowała mechanizm sprężynowy maleńkiej szuflady. Wyprostowała się. Au! Roztarła plecy. To była robota wymagająca precyzji i delikatności i nie zdawała sobie sprawy, że już tak długo tkwi w tej pozycji. — Idę! — odkrzyknęła, opuszkami palców muskając orzechowy blat, jakby obiecywała, że zaraz wróci. Jacqui Dryden stała przy wielkim wykuszowym oknie i wyglądała na ulicę. Był koniec października i w czwartkowe popołudnie centrum Bristolu jak zawsze tętniło życiem. Bristol Antiques Emporium ulokowało się w dobrym miejscu — w bocznej uliczce, gdzie czynsz był niski, a mimo to wciąż wiele ciekawych sklepów przyciągało przechodniów. Vintage był w modzie, interesy szły nieźle, dlatego szefowa Evy powinna być zadowolona. Tymczasem wcale nie sprawiała takiego wrażenia. Makijaż wprawdzie jak zwykle miała perfekcyjny, ale w jej niebieskich oczach Eva dostrzegła cień zmartwienia, którego wcześniej tam nie było. Czy miało to coś wspólnego z podniesionymi głosami, które słyszała w biurze dziś rano? — Wejdź. — Jacqui odwróciła się i cień zmartwienia zniknął. Eva poczuła na sobie badawczy wzrok szefowej. Jacqui tak właśnie zachowywała się na co dzień. Miała niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, jasne włosy i idealną figurę. Eva nieodmiennie czuła się przy niej niezgrabna, niezdarna i za wysoka. A do czegoś takiego nie przywykła. Otrzepała dżinsy z trocin. Zauważyła, że ręce ma brudne, w kciuku zaś drzazgę. Ze względu na to, czym się zajmowała, miała krótko obcięte paznokcie, w pracy nosiła dżinsy i koszulkę, a na nogach stare trampki. Niesforne czarne włosy związała w kucyk, żeby jej nie przeszkadzały. Mogła sobie wyobrazić, co Jacqui myśli na jej temat. Nie wyglądała szczególnie olśniewająco. Ale w końcu była w pracy, i to takiej, która sprawiała jej przyjemność. Jacqui nie poprosiła Evy, żeby usiadła, nie zdobyła się nawet na uśmiech. W ciągu ostatnich

kilku miesięcy Evę kusiło, żeby nadkruszyć pancerz szefowej i zajrzeć do środka. Ale się nie odważyła. Jeszcze nie teraz. — Mam dla ciebie zadanie. Chciałabym, żebyś poleciała w pewne miejsce — powiedziała Jacqui bez zbędnych wstępów. — Poleciała? — powtórzyła Eva. To miał być pierwszy raz. — Jakie zadanie? Pracowała w Emporium od sześciu miesięcy. Zwabiło ją to, że firma zajmowała się głównie antykami z Azji. W dzieciństwie dziadekzaraził ją miłością do drewna i historii, miała je we krwi. Jako dziewiętnastolatka opuściła dom w Dorset — rozpadł się po śmierci jej ojca, gdy miała zaledwie sześć lat — i wyjechała do Bristolu, by studiować renowację mebli i rękodzieło artystyczne. Specjalizowała się w rzemiośle azjatyckim. To także zawdzięczała dziadkowi. Od tamtego czasu minęło szesnaście lat. Jacqui nie odpowiedziała. Leon, jej partner w życiu i interesach, też nie odpowiedział, kiedy rano zapytała: „Dlaczego tak ci na tym zależy? Albo powiesz mi, co się dzieje, albo w tej chwili wychodzę”. A ponieważ wciąż milczał, postąpiła zgodnie z zapowiedzią — wymaszerowała z biura w swojej ołówkowej spódnicy i szpilkach, mijając Evę, która zajęta naprawą pochwy starego japońskiego miecza udawała, że nic nie słyszy. — Jakpewnie zauważyłaś — powiedziała teraz do Evy — towary z Azji ostatnio bardzo dobrze się sprzedają. — Tak. — Oczywiście, że zauważyła. Firma zaczęła rozszerzać swą działalność w tym kierunku i może wreszcie wiktoriańskie toaletki z orzecha staną się pieśnią przeszłości. Wiele krajów ostatnio bardziej otwierało się na handel, a te na Dalekim Wschodzie mogły skorzystać na rosnącym zainteresowaniu meblami kolonialnymi, spuścizną minionych dni, a także wytworami rodzimej kultury. Takimi jak na przykład stare kamienne posążki Buddy — kilka z nich mieli okazję oglądać w Emporium — które były często tak zniszczone, że miejscowi woleli je zastąpić nowymi dziełami lokalnych rzemieślników. Bristol Antiques Emporium nie traciło czasu, nawiązując korzystne stosunki handlowe z chętnymi kupcami z Dalekiego Wschodu. — Pojawiły się jednak problemy. — Jacqui upchnęła z powrotem niesforne pasmo pięknych jasnych włosów, które ośmieliło się wymknąć z koka w stylu lat pięćdziesiątych, jej ulubionej fryzury. — Po pierwsze, zbyt często towar dociera do nas poważnie uszkodzony. — Czego na pewno można by uniknąć — zgodziła się Eva. To głównie ona musiała naprawiać uszkodzenia. Dołączyła do Emporium w nadziei, że uda jej wykorzystać umiejętności zdobyte na uniwersytecie. Nareszcie. Minęło trzynaście lat, odkąd skończyła studia, i żadne dotychczasowe zajęcie nie odpowiadało w pełni jej oczekiwaniom. Pracowała w sklepie z używanymi meblami dla człowieka, który specjalizował się w akwizycji przez telefon i wcale nie krył się z tym, że skupuje od starszych pań rodzinne pamiątki za psie

pieniądze. Wytrzymała tam, dopóki nie poczuła, że jego zadowolony z siebie uśmieszek niemal doszczętnie zatruł jej duszę. Pracowała w sklepie w muzeum, gdzie zaprzyjaźniła się z Leanne. A potem przez ponad rok była krawcową w wypożyczalni strojów ślubnych z epoki. Tym razem miała nadzieję, że jej kariera nareszcie rozwinie się w oczekiwanym kierunku. Jednak rzeczywistość po raz kolejny okazała się rozczarowująca. Większość czasu w Emporium Eva spędzała na zwykłych naprawach, rozpakowywaniu i oczyszczaniu towaru, a czasami nawet zdarzało jej się obsługiwać klientów. Być może firma nawiązała korzystne kontakty, ale brakowało jej rąk do pracy. Poza Jacqui i Leonem była tu jeszcze tylko Lydia, zatrudniona na niepełny etat w sklepie na górze. No i Eva, która zajmowała się właściwie całą resztą. — Owszem, gdyby udało nam się znaleźć sposób. — Jacqui zmarszczyła brwi. — A nasi pośrednicy? Nie mogliby sprawdzać załadunku? — spytała delikatnie Eva. W wielu krajach kiepsko sobie radzono z pakowaniem, często wykorzystywano w tym celu tylko pocięte gazety. Ich partnerzy handlowi najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z tego, jakłatwo uszkodzić najdelikatniejsze przedmioty. — A po drugie — Jacqui zbyła tę sugestię machnięciem wypielęgnowanej dłoni — nasz pośrednikznalazł ponoć jakieś niezwykłe obiekty. — Niezwykłe obiekty? — Eva poczuła, że jej ciekawość rośnie. — Posążki, drewniane meble. Z osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Niektóre nawet starsze. Rzadkie, prymitywne, właśnie takie, jakich szukamy. — Oczy Jacqui na sekundę rozbłysły. — Ale — zawahała się — nie do końca mu ufam. — Zerknęła na Evę, jakby chciała sprawdzić jej reakcję. Eva wzruszyła ramionami. Nie musiała pytać dlaczego. Przede wszystkim sześć miesięcy pracy dla Jacqui Dryden nauczyło ją, że szefowa mało kogo darzyła zaufaniem, pewnie nawet Leona nie bardzo, jeśli się nad tym zastanowić. Poza tym Eva zdawała sobie sprawę, że wielu kontrahentom z Dalekiego Wschodu przyświecały własne cele. Dlaczego mieliby czuć się lojalni wobec zamorskich partnerów? Dlaczego mieliby przedkładać ich interesy nad interesy własnych rodzin i państw, skoro wielu z nich takdługo żyło w biedzie? — Źródło wydaje się wiarygodne — powiedziała Jacqui — ale trzeba potwierdzić ich autentyczność. — Rozumiem. — Eva poczuła ciarki. To dlatego zatrudniła się w Emporium. Badanie autentyczności, renowacje. To prawie jak wskrzeszanie historii. I jeszcze podróże. W formie nieoczekiwanego bonusu. Po kilku miesiącach pracy w firmie wyjazd był właśnie tym, czego potrzebowała. — Byłabyś gotowa to zrobić?

— Oczywiście. — Tego uczyła się na studiach. Podróż pozwoliłaby jej sprawdzić swoje umiejętności. Jacqui znowu zmarszczyła brwi. — I nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby lecieć sama? — Ależ skąd. — Eva wolała pracować w pojedynkę. A poza tym to byłaby prawdziwa przygoda. — Pewnie chciałabyś, żebym porozmawiała z naszym pośrednikiem. — Tak. — Wzrok Jacqui był nieprzenikniony. — Trzeba zacieśnić z nim stosunki. — Ostrożnie dobierała słowa. — Co będzie wymagało ogromnej delikatności. — Rozumiem. — Mogłabyś też skorzystać z okazji i trochę się rozejrzeć. — Jacqui wciąż bardzo uważała na słowa, jakby nie była pewna, ile może zdradzić. — Rozejrzeć się? — Eva chciała mieć jasność. Przekręciła pierścionek, który nosiła na małym palcu — kilka diamencików w kształcie stokrotki osadzonych w złocie. Dostała go od dziadka na dwudzieste pierwsze urodziny i zakładała codziennie. — Sprawdzić inne możliwości. Poszperać na targach staroci, porozmawiać z handlarzami, może nawiązać nowe kontakty. Poszukać obiektów, które mogłyby nas zainteresować. O Boże! Evę znowu przeszedł dreszcz. Próbowała ukryć zaskoczenie. Skoro to aż tak ważne, dlaczego Jacqui nie poleci sama? Chyba nie próbuje jej się pozbyć? Przecież Eva tylko przypadkiem usłyszała poranną kłótnię. Choć dla kogoś takiego jak jej szefowa zakłopotanie mogłoby być wystarczającym powodem. Jacqui była dość drażliwa, dziś może nawet bardziej niż zwykle. — Ja będę bardzo zajęta na miejscu. — Jacqui podeszła do imponującego mahoniowego biurka z obitym skórą blatem i przesunęła stertę papierów, jakby chciała pokazać, ile ma pracy. — Czekamy na kilka ważnych transportów. — Znów sprawiała wrażenie, jakby zgubiła wątek, szybko jednaksię opanowała. — W tej chwili nie mogę wyjechać. Leon, pomyślała Eva. Oto prawdziwy powód. — Tamci nie będą czekać w nieskończoność. Na pewno znajdą się inni zainteresowani. Dlatego nie mamy wyjścia. — Jacqui westchnęła. — Musisz jechać. Mamy tylko ciebie. Cóż za komplement. — A właściwie dokąd mam jechać? — Och. — Jacqui wyciągnęła kartkę z kupki. — Nie mówiłam? Wylatujesz w przyszłym tygodniu, jeśli uda nam się do tego czasu wyrobić ci wizę. Zabukuję lot i podam ci dokładny termin. Będziesz musiała przynieść jutro paszport. Załatwię, żeby ktoś odebrał cię z lotniska, i zarezerwuję hotel. Hm. — Powiodła po kartce czubkiem ciemnośliwkowego paznokcia. — Rangun, Pagan i Mandalaj — powiedziała. — To twój cel. Dziesięć dni powinno wystarczyć.

Na miejscu będziesz musiała skorzystać z lotów krajowych. Oczywiście podam ci wszystkie szczegóły z wyprzedzeniem. Eva wpatrywała się w szefową. Nie ośmieliła się nawet marzyć… — Birma? — wyszeptała. Serce waliło jej jak młotem, wystukując starą, dobrze znaną melodię, rytm, z którym dorastała, który stał się jej częścią. Miała lecieć do Birmy. Tyle się o niej nasłuchała. A teraz będzie mogła jej posmakować, poczuć na własnej skórze. Chciała podbiec do okna, otworzyć je i wykrzyczeć swoje szczęście ludziom na ulicy. Czuła, jak rośnie w niej promienny uśmiech. — Tak. Ale wiesz, że teraz nazywa się Mjanma? — Wiem. — Uśmiech, który wypłynął jej na twarz, posłała Jacqui. Czy to ważne, że szefowa sprawiała czasami wrażenie, jakby jej nie lubiła, jakby bała się, że Eva jest dla niej zagrożeniem? Jakie to miało znaczenie, skoro najwyraźniej ufała jej na tyle, żeby dać jej szansę? Jakie to miało znaczenie, skoro Eva leciała do Birmy? Zamknęła oczy i pod powiekami zamigotały jej barwy dalekiego kraju. Niebieski i złoty… Tyle wiedziała na jego temat. Jej dziadek spędził tam najważniejsze lata swego życia. Pracował przy wyrębie lasów i walczył z Japończykami. Jego pobyt w Birmie w pewnej mierze odcisnął się na całej jej rodzinie. A historie, które opowiadał Evie, gdy była dzieckiem, trafiły jej do serca. — Czyli polecisz? — spytała Jacqui, choć sprawiała wrażenie, jakby odpowiedź przecząca nie wchodziła w grę. — Wydrukowałam zdjęcia. To część rzeczy, które masz obejrzeć. Zawsze lepiej mieć pod ręką reprodukcję. Wszystko jest tutaj. — O tak, polecę. Eva zawsze wiedziała, że kiedyś się tam wybierze. Jak zresztą mogło być inaczej? W wieku dwudziestu, trzydziestu kilku lat krótkie wakacje spędzała zwykle w Europie: buszowała po targach staroci i zapoznawała się z zabytkami. A podczas dość już odległego roku przerwy po studiach razem z Jess, koleżanką z college’u, wybrały się do Tajlandii. Podróż do Birmy była wtedy dla Evy za droga, a co ważniejsze, nie jeździło się tam z powodów politycznych. Eva czytała o niepokojach wśród górskich plemion, represyjnej władzy, areszcie domowym dla Aung San Suu Kyi, kobiety, którą wszyscy uwielbiali i która poświęciła życie prywatne, by walczyć o demokrację w swym kraju. Eva wiedziała o sankcjach i o tym, że choć Mjanma chętnie gościła turystów, ich pieniądze trafiały do kieszeni junty. Rozumiała, że wizyta w kraju oznaczałaby poparcie dla władzy wojskowych. Ale teraz sytuacja w Birmie się zmieniła. Aung San Suu Kyi została zwolniona z aresztu, klimat polityczny w kraju ulegał transformacji… Marzenie Evy nareszcie miało się spełnić. Czy powinna się uszczypnąć, żeby się upewnić, że nie śni? Podeszła do biurka. Ze zdjęcia

spoglądała na nią łagodnym, czystym wzrokiem podobizna siedzącego Buddy wykonana prawdopodobnie z pozłacanego drewna tekowego. Dziewiętnasty wiek, stwierdziła na podstawie niezbyt wyraźnej fotografii. Przyjrzała się uważniej, wypatrując charakterystycznych fragmentów stroju, jednak stan figurki będzie musiała gruntownie zbadać na miejscu. Były też inne posążki, które rozpoznała dzięki studiom — jedne malowane, inne pozłacane i inkrustowane, część może nawet z siedemnastego wieku. Subtelnie rzeźbiony anioł, mnich siedzący na kwiecie lotosu, duchowi strażnicy i naty, birmańskie bóstwa i duchy, będące przedmiotem kultu. Zauważyła coś, co wyglądało na rzeźbioną tekową skrzynię na manuskrypty, zabytkowe łóżeczko dla dziecka i ozdobne drewniane drzwi — najprawdopodobniej z jakiejś starożytnej świątyni, stwierdziła z podnieceniem. Eva zerknęła na Jacqui i napotkała jej wzrok. Szefowa niewątpliwie miała więcej danych i pozwoli jej się z nimi zapoznać przed wyjazdem, ale co do jednego się nie myliła. Już ze zdjęć Eva widziała, że były wśród tych przedmiotów obiekty niezwykłe. A ona miała szansę obejrzeć je z bliska, zweryfikować ich autentyczność i przywieźć do Wielkiej Brytanii. — Dzięki, Jacqui — powiedziała. Szefowa spojrzała na nią zdziwiona. — Za to, że mi ufasz. Nie zawiodę cię. Wyszła z biura i wróciła do wiktoriańskiej toaletki, myślami już w pół drogi do Birmy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tam leci. Czy kraj sprosta jej wyobrażeniom? Czy zapełni luki w opowieści dziadka? Ciekawe, co powie, kiedy usłyszy, że Eva się tam wybiera. Wyjazd do Birmy odmienił jego życie. Eva była ciekawa, czy taksamo będzie w jej przypadku.

E ROZDZIAŁ DRUGI va weszła do mieszkania i zamknęła drzwi. Co za dzień. Uznała, że potrzebuje dużego kieliszka wina i gorącej kąpieli. A potem do niego zadzwoni. Dziadek był osobą, której najbardziej chciała powiedzieć o wyjeździe. Ale wszystko w swoim czasie. Otworzyła laptopa, odnalazła folder z muzyką i wybrała płytę. Japancakes. Po chwili ciche, melodyjne dźwięki Double Jointed unosiły się w pokoju, falując niczym lilie na tafli jeziora. W mieszkaniu — pierwsze piętro edwardiańskiej kamienicy, co oznaczało wysokie sufity, ozdobne fasety i wielkie okna wykuszowe — panował względny porządek, mimo że rano Eva się spieszyła. Jej lokum jakzwykle sprawiało wrażenie czegoś przejściowego, jakgdyby miała zaraz zabrać stąd wszystkie rzeczy i zniknąć. Uznała, że to musiał być rezultat stanu jej umysłu. Została w Bristolu, bo tu można było znaleźć pracę, w każdym razie w West Country. Ale chodziło o coś jeszcze. Odkąd skończyła sześć lat, żyła w świecie, gdzie wszystko, co człowiek kocha, można mu odebrać. Swojego mieszkania nie darzyła jakimś szczególnym uczuciem, było jednakpraktyczne, w rozsądnej cenie i w tej chwili jej odpowiadało. Miało tylko jedną sypialnię, w której zmieściła „opiumowe” chińskie łóżko kupione pod wpływem impulsu na eBayu. Nigdy nie żałowała tego zakupu — za każdym razem, gdy przykładała głowę do poduszki, wyobrażała sobie jego ponurą historię. A mimo to nie miewała koszmarów, przeciwnie, łóżko zdawało się emanować spokojem. Połączony z kuchnią salon był dość duży dla jednej osoby. A nawet dla dwóch, pomyślała z żalem, odwieszając jesienną tweedową kurtkę i rzucając torbę na sofę. Muzyka narastała, pojawiło się więcej linii melodycznych. Minimalistyczne mieszkanie Maksa było bardziej eleganckie, ale za to nie tak przestronne i bez charakteru. Trochę takie jaksam Max, jaksię okazało. Przez trzynaście lat Eva zgromadziła tylko kilka ciekawych mebli. Poza łóżkiem i okazałą sofą miała solidny, ręcznie rzeźbiony chiński kufer z drewna kamforowego, który ustawiony w wykuszu i obłożony poduszkami stanowił idealne siedzisko. W drugim końcu pokoju znajdowała

się ręcznie malowana szafka z drewna mangowca pochodząca z Radżastanu. Eva kupiła ją na aukcji kilka lat temu, by mieć gdzie trzymać powieści i literaturę fachową. Obokstał jej ulubiony antyk, lakierowane czerwone japońskie krzesło kapłańskie z epoki Meiji, które nie wiadomo skąd pojawiło się w Emporium zaledwie miesiąc temu. Nie miała jeszcze nic z Birmy. Kraj stawiał dopiero pierwsze kroki na rynku, dlatego z punktu widzenia Evy był tym bardziej atrakcyjny. Ciekawe, co mogłaby sobie stamtąd przywieźć? Na ścianie w salonie wisiała japońska rycina, a w szafkach znajdowała się kolekcja porcelany — trochę azjatyckiej, trochę angielskiej — niekiedy tak cienkiej, że gdy się ją podnosiło do światła, zdawała się niemal przezroczysta. Max nigdy by się tu nie wprowadził. Ich style do siebie nie pasowały. Oni sami do siebie nie pasowali. Przez dwa lata po prostu się oszukiwała i tyle. Max. Nalała wina, upiła łyk i poszła napuścić wody. Dźwięki Japancakes popłynęły za nią, to wznosząc się, to opadając — idealna muzyka relaksacyjna. Poznali się w kolejce do kina. Ktoś z przodu nadepnął jej na palce, odskoczyła i wpadła na Maksa, który stał tuż za nią. Obsypała go popcornem, co okazało się doskonałym sposobem, by przełamać pierwsze lody. Max zaproponował, żeby usiedli obok siebie, a po kinie całkiem naturalnie poszli na drinka, żeby omówić film. I wiadomo, jakto się skończyło, pomyślała ponuro. Zresztą teraz skończyło się na dobre. Odkręciła kurek z gorącą wodą i wlała ulubiony olejek do kąpieli. Miała ochotę położyć się w wannie, odprężyć, sączyć wino i myśleć o podróży do Birmy. Czy to ważne, że dotąd jeszcze nie spotkała mężczyzny, z którym chciałaby spędzić resztę życia? Czy to ważne, że dopiero po dwóch latach z Maksem odkryła, że jej partner ma inne plany? Jeśli miała być szczera… Max zawrócił jej w głowie. Starszy, czarujący, bywały w świecie. Nie tylko zabierał ją na rozmaite imprezy, pokazy i do najmodniejszych restauracji, lecz także zaskakiwał biżuterią, a nawet weekendami w Paryżu czy Rzymie. Co oczywiście było bardzo miłe. Eva przyniosła wino i zaczęła zdejmować zakurzone robocze ubranie. Kłęby pary zdążyły wypełnić całą łazienkę. Zakręciła ciepłą wodę i odkręciła zimną. Tylko że to nie była prawdziwa miłość. Jakaś jej cząstka zawsze to wiedziała. Przez dwa lata ich związek w zasadzie stał w miejscu. Zaczęła nucić, gdy popłynęły dźwięki kolejnego utworu. Heaven or Las Vegas, niebo czy Las Vegas. Dobre pytanie. Max poznał jej dziadka, a ona jego onieśmielającą matkę, gdy ta przy jednej z niewielu okazji zahaczyła o Bristol. Ale poza tym… Właściwie było tak, jakby wciąż ze sobą randkowali. Często budzili się razem, ale nigdy nie rozmawiali o przyszłości. Mieli klucze do swoich mieszkań, Eva jednak podejrzewała, że raczej dla wygody, a nie dlatego, że chcieli dzielić życie. Bo tak naprawdę nigdy nie stali się sobie bliscy, a w każdym razie nie tak, jak ona to sobie wyobrażała. Poza Lucasem na studiach — choć to była raczej przyjaźń, nie miłość — Max był jedynym mężczyzną, z którym stworzyła coś na kształt stałego związku.

Woda osiągnęła wreszcie idealną temperaturę i było jej tyle, ile trzeba. Eva zanurzyła się i poczuła na skórze ciepło, a w nozdrzach woń kwiatu pomarańczy. Co by się stało, gdyby miesiąc temu nie wpadła po południu do jego mieszkania? Czy zamiast rozkoszować się samotnym wieczorem zastanawiałaby się teraz, gdzie Max ją dzisiaj zabierze? Sytuacja była niecodzienna. Eva nocowała u Maksa i następnego dnia w pracy zorientowała się, że nie ma komórki. Zostawiła ją u niego w mieszkaniu. Pamiętała, że odebrała SMS- a i pewnie potem położyła ją na stoliku. Próbowała dodzwonić się do Maksa, ale wyłączył telefon. Był adwokatem, może więc akurat miał klienta. Postanowiła, że w przerwie na obiad podskoczy do niego i zabierze telefon. Mieszkał niedaleko. Nie powinien być zły… Zanurzyła głowę, żeby zmoczyć włosy. Umyje je potem pod prysznicem. Odprężona pociągnęła kolejny łykwina. Już od wejścia wiedziała, że coś jest nie tak. Nie musiała zresztą daleko szukać. Siedzieli na kanapie w salonie, poprawiając ubranie. Max i jakaś dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widziała. On miał smugi makijażu na różowej koszuli, ona spódnicę wciąż podwiniętą do połowy uda. Co za banał. Eva nie została dość długo, żeby być świadkiem ich zażenowania czy słuchać żałosnych wymówek. Wzięła komórkę — tak jak przypuszczała, wciąż leżała na stoliku, ciekawe, że jej nie zauważyli — i wyszła, zostawiwszy klucz na haczyku przy drzwiach. Dopiero potem przypomniała sobie dziwne telefony, które Max wykonywał, wychodząc z pokoju, gdy raz czy dwa zdarzyło im się odwołać randkę. Były znaki. Tylko ona nie chciała ich widzieć. Co za głupota. Namydliła ciało, zaczynając od rąk. Nie żałowała piany. Oczywiście, że ta sprawa z Maksem ją przybiła. Ale teraz… Było minęło. Odzyskała swoje życie. I miała lecieć do Birmy. Gdy woda zaczęła stygnąć, Eva umyła włosy i spłukała je pod prysznicem. Wygramoliła się z wanny i owinęła ogromnym białym puchatym ręcznikiem. O tej porze dziadek był już pewnie po kolacji. Wyłączyła muzykę. Czas mu powiedzieć. Wysłuchał nowin, prawie się nie odzywając. — Mój Boże — powiedział w końcu. — Nie mogę w to uwierzyć. Birma. To cudownie. — Oddech miał płytki, przerywany. Może przypomniały mu się stare dobre czasy. — Naprawdę cudownie. — Cisza. — Cieszysz się? Czy się cieszyła? — Nie mogę się doczekać! — Kiedy lecisz? — W przyszłym tygodniu. — Podejrzewała, że to był pierwszy możliwy termin. Jacqui na pewno nie chciała, żeby tak kusząca zdobycz wpadła w cudze ręce. W grę wchodziła spora suma

pieniędzy, a birmańscy handlarze znali międzynarodowy rynek tak samo jak inni: takie cacka nie mogły być tanie. — W przyszłym tygodniu!? — Dziadeksprawiał wrażenie zaskoczonego. — Taksądzę. Kolejna długa pauza. Ciekawe, co myśli. Eva miała wrażenie, że słyszy zgrzyt trybików obracających się w jego głowie. — Zastanawiam się — powiedział. Eva uśmiechnęła się do siebie. — Nad czym się zastanawiasz, dziadku? Usłyszała, że robi kolejny wdech. — Czy mogłabyś najpierw przyjechać do mnie? — Głos drżał mu tylko odrobinę, gdy w pośpiechu wyrzucał z siebie słowa. — Czy mogłabyś się ze mną zobaczyć przed wyjazdem? — Cóż… — Nie planowała tego. Oczywiście kochała dziadka, ale w ten weekend będzie miała urwanie głowy. Choć propozycja była kusząca. Eva uwielbiała zachodnie Dorset i nadal traktowała je jak swój dom. Jej matka wprawdzie już tam nie mieszkała… Szybko odepchnęła od siebie tę myśl. To przecież dziadekzawsze był jej domem, prawda? — To ważne, moja droga — powiedział. — Inaczej bym cię o to nie prosił. Nie oczekiwałbym tego od ciebie, gdyby nie… — zamilkł. — Ważne? — A więc nie chodziło o to, że chciał się z nią zobaczyć przed wyjazdem? Zawahała się. — Jest coś, co trzeba było zrobić dawno, dawno temu — wymamrotał. — Ja już nie mogę, dla mnie już za późno. Możliwe, że popełniłem straszliwy błąd. Nie jestem pewien. Ale gdybyś ty… O czym on mówił? Eva czekała. Po drugiej stronie słyszała słaby, chrapliwy oddech. Nie podobał jej się. Co takiego trzeba było zrobić dawno temu? Jaki straszliwy błąd popełnił? — Moja droga, to taka okazja — powiedział. W jego starczym głosie dała się słyszeć nuta zdumienia. — Dla ciebie i dla mnie. Prawdziwy dar niebios. Ale nie jestem pewien, czy nie proszę o zbyt wiele. I po tylu latach… — O zbyt wiele? — Eva była zaintrygowana. — Dziadku, o co chodzi? Możesz mi wytłumaczyć? — Tak, Evo. Powinienem ci powiedzieć. — Przez chwilę wcale nie brzmiał jak niedołężny staruszek. Eva wyobraziła go sobie jako młodego chłopaka, może siedemnastolatka, jeszcze z czasów przed Birmą. — Przyjadę jutro wieczorem — powiedziała nagle zdecydowana. — Zostanę na noc. — Dziękuję, kochanieńka. — Wypuścił gwałtownie powietrze, jakby wstrzymywał oddech. Zamyślona rozłączyła się i kliknęła na Gmaila. Włączyła muzykę. Kryła się za tym jakaś

tajemnica. Wkrótce się dowie, o co chodziło dziadkowi. On przynajmniej ucieszył się, że przyjedzie. Wiedziała, że z matką nie pójdzie takłatwo.

E ROZDZIAŁ TRZECI va zaparkowała swojego ukochanego wiekowego czerwono-czarnego citroena 2CV na podjeździe i wysiadła. Włożyła kurtkę, wzięła torbę z siedzenia pasażera, trzasnęła mocno drzwiczkami, żeby je dobrze zamknąć, i ruszyła dróżką do drzwi. Morskie wiatry zostawiły na żółtym kamieniu blizny, a zielona farba na drzwiach nieco wyblakła i popękała, poza tym jednak dom jej dzieciństwa wyglądał właściwie takjakzawsze. Pomarańczowa róża, wciąż w rozkwicie, wspinała się po ganku przez wykuszowe okno ponad łupkowe dachówki. Eva pochyliła się, żeby ją powąchać. Herbaciany zapach w jednej chwili przeniósł ją w czasy dzieciństwa, perfum z wody różanej i letnich pikników na trawie. To były dobre czasy. A potem wszystko się zmieniło. Jej świat rozpadł się na kawałki. Nie chciała tego rozpamiętywać. W każdym razie nie teraz, kiedy czekała na nią Birma. Nie wspominając o tajemnicy dziadka. Zastukała mosiężną kołatką. Wyjęła włosy zza kołnierza. Czekała. Dziadekotworzył drzwi rozpromieniony. — Witaj, kochanie. Chodź, wchodź do środka. — Przytrzymał torbę, wziął od Evy kurtkę i powiesił na wieszaku przy drzwiach. — Jak podróż? Pewnie duży ruch. W dzisiejszych czasach drogi zawsze są zatłoczone. — Dobrze — zapewniła Eva. Odwrócił się do niej. — Niech no ci się przyjrzę. Opuściła rękawy koronkowej bluzki, zdjęła z szyi jedwabną apaszkę i powiesiła obokkurtki. — Niech no ja przyjrzę się tobie — powiedziała. Dziadek zawsze był wysoki i szczupły. Czyżby od ostatniego razu mocniej się przygarbił? Czyżby na jego kochanej, znajomej twarzy przybyło nowych zmarszczek? — Śliczna jak zawsze. — Uśmiechnął się do Evy. — A może moja ulubiona wnuczka uściskałaby swojego dziadka?

Zrobiła krok w jego stronę, wtuliła się w otwarte ramiona i zamknęła oczy. Tylko na chwilę. Cienkie śnieżnobiałe włosy. Jasny wełniany kardigan pachnący eukaliptusem i drewnem. Ten zapach zdawał się towarzyszyć jej przez całe życie. — Nie będziesz miała nic przeciwko, żebyśmy dziś wieczorem zjedli w kuchni? — zapytał, odsuwając ją na odległość ramienia. — Przytulniej tam teraz, kiedy dni robią się coraz krótsze. — Ależ skąd. Ruszyła za nim powoli przez hol w kształcie litery L, mijając półkę z pamiątkami, które przywiózł z Birmy. Znała je bardzo dobrze, teraz jednak przystanęła i zaczęła się im przyglądać, jakby widziała je po raz pierwszy: drewniane dzwonki dla słoni, pozostałość po pracy w lesie, zestaw odważników do opium w kształcie Buddy, papierowy parasol w kwiaty, wreszcie japońska flaga w bambusowym futerale z jedwabiem nadpalonym przez szrapnel w czasie wojny. Niedługo także Eva przeżyje swoją birmańską przygodę. Piec sprawiał, że w kuchni na tyłach wiejskiego domu było przyjemnie ciepło. Na płycie pyrkotała jedna z potrawek pani Briggs, z garnka unosił się bogaty aromat. Czekały na nich dwa miejsca po obu stronach starego sosnowego stołu i odkorkowana butelka czerwonego wina. Bogu niech będą dzięki za panią Briggs. Teraz, gdy dziadek został sam, bardziej niż kiedykolwiek potrzebował jej pomocy przy posiłkach i pracach domowych. Eva wiedziała, że bardzo cenił swoją niezależność. I nie potrafiła sobie wyobrazić, że mógłby mieszkać gdzie indziej. Ten wielki, niepraktyczny i pełen zakamarków dom był jego częścią. Od zawsze. Ściągnęła sznurowane buty do kostek i postawiła je w kącie obok zielonych wellingtonów dziadka. Takbyło lepiej. Znajome nierówności kamiennych płyt działały kojąco, a rozgrzany piec zapewniał stopom ciepło. Dziadekprzyglądał się jej badawczo. — Co powiesz na drinka? — zapytał. — Otworzyłem wyjątkowo przyjemnego burgunda i chciałbym, żebyś spróbowała. — Jego wyblakłe niebieskie oczy wyraźnie błyszczały. Eva uśmiechnęła się. Dziadek ostatnio stał się prawdziwym koneserem. A od śmierci babki oddawał się temu hobby z jeszcze większym zapałem. — Brzmi cudownie. Drżącą dłonią napełnił kieliszki do połowy. — Dobrze cię widzieć, moja droga. — I ciebie, dziadku. — Eva upiła łyk. Wino było delikatne i bogate w smaku jak stary aksamit. — Bardzo dobre. — Odstawiła kieliszek i uniosła pokrywkę garnka. — Mmm. Pachnie wspaniale. Co byśmy poczęli bez pani Briggs? — Nie miała zamiaru go popędzać. Chciała, żeby powiedział to, co chciał, w dogodnym momencie. — Prawda? — Zachichotał. — Możemy zaczynać, kiedy tylko będziesz miała ochotę.

— Zatrzymał się przy zabytkowym kredensie. — Pozwól, że ja to zrobię. — Eva odstawiła kieliszek, wzięła talerze i podeszła do piecyka, żeby nałożyć gulasz. — Pewnie się zastanawiasz, dlaczego chciałem, żebyś przyjechała, prawda? — Ostrożnie usiadł na krześle. — Samolubny stary głupiec ze mnie. — Bzdura. — Postawiła talerze na stole. — Nie potrafisz być samolubny. — Akurat. — Pokręcił głową. — Poczekaj, aż usłyszysz, co ci mam do powiedzenia, i wtedy zdecydujesz. Uśmiechnęła się do niego. — Jedzmy. Dziadek odpowiedział jej uśmiechem, biorąc widelec do ręki. Przeżuwał powoli, przyglądając się wnuczce. — Nie chciałbym cię wykorzystywać, moja droga, ale kiedy powiedziałaś, że lecisz do Birmy… Od razu zrozumiałem, że to coś, co można by nazwać fortunnym zbiegiem okoliczności. — Fortunnym zbiegiem okoliczności? — Eva upiła łyk wina. Co za dziwny dobór słów. Ufała jednakdziadkowi. Może był stary i zniedołężniały, ale umysł miał zawsze ostry jakbrzytwa. Otarł usta papierową serwetką. — Kiedy człowieksię starzeje, ma mnóstwo czasu na rozmyślania — powiedział. — O Birmie? — spytała Eva. Nadziała ziemniaka na widelec i zanurzyła w tłustym, aromatycznym sosie. Pokiwał głową. — I o innych sprawach. — To znaczy? — O podjętych decyzjach, wybranych ścieżkach, o błędach, które trzeba naprawić. Eva sięgnęła ponad stołem, na którym wciąż było widać żłobienia po długopisach i ołówkach zbyt mocno przyciskanych ręką dziecka, i ścisnęła dłoń dziadka. — Każdy czegoś żałuje — powiedziała. Żal nie był zarezerwowany dla starych. — Nawet ty, moja droga? — Popatrzył na nią ze smutkiem. — Nawet ja. — Eva pomyślała o matce. Za dużo bólu i pretensji. Nawet w wieku szesnastu lat człowiek może podjąć decyzję, która go od kogoś oddali. Czy tak właśnie stało się w jej przypadku? Miała jednakwrażenie, że nie mogła postąpić inaczej. Dziadek pochylił się do niej, w jego niebieskich oczach jak zwykle skrzyła się inteligencja. Przykrył dłonią jej dłoń. — Ale mam nadzieję, że nie mówisz o Maksie? — Och, nie. — Uwolnił jej rękę. Eva podniosła do ust kolejną porcję gulaszu. — Nie mówię

o Maksie. Zaśmiał się cicho, dolewając obojgu wina. — Cieszę się. To nie był dość dobry mężczyzna dla mojej ulubionej dziewczynki. Dziadek nigdy nie lubił Maksa i po raz kolejny okazało się, że miał rację. Zauważyła, że odsunął talerz z prawie nietkniętą kolacją. — Najadłeś się, dziadku? — Nie chciała robić wymówek, bo wiedziała, że pani Briggs suszy mu o to głowę. Martwiła się jednak i nic nie potrafiła na to poradzić. Tak wiele dla niej znaczył. Był nie tyle dziadkiem, ile siłą witalną, mocą sprawczą jej dzieciństwa. Pokiwał głową. — Nie mam już takiego apetytu jakdawniej, moja droga. Eva przechyliła głowę, przyglądając mu się uważnie. — A ty czego żałujesz, dziadku? — zapytała. Nie potrafiła uwierzyć, że zrobił coś naprawdę złego. Może przerażało go coś, co się wydarzyło w czasie wojny. Ale na pewno nigdy nikogo by nie skrzywdził. Gdyby nie musiał. Westchnął. — Mam coś, co do mnie nie należy — powiedział. — Nie poznałem też całej prawdy, kiedy powinienem był to zrobić. I nigdy nie wróciłem. — Podniósł się, wziął talerze, zaniósł je do zlewu, a potem powoli usadowił się na starym bujanym fotelu. Eva podeszła do niego i wzięła go za rękę. Jego dłoń drżała. Cienką jak papier skórę znaczyły niebieskie żyłki i plamy wątrobowe, pamiątka lat spędzonych w tropikach. — Nigdy nie wróciłeś do Birmy? — domyśliła się. Po śmierci babki, o to mu chodziło? Dlaczego miałby tam wracać po tylu latach? Pokiwał głową. — A prawda? — O to właśnie chciałem cię prosić, Evo. Żebyś ją odkryła. Spojrzała na niego. — Mam adres. — Na stoliku obok fotela leżała niebieska teczka, z której wyjął dwa skrawki papieru. — Dwa adresy — powiedział, wręczając je Evie. Przyjrzała się karteczkom uważnie. Były zapisane ręką młodego mężczyzny i pożółkłe ze starości. „Daw Moe Mya”, przeczytała. Na obu to samo nazwisko, ale inny adres. Kim była Daw Moe Mya? — To długa historia, moja droga. Odłożyła karteczki na stół i podeszła do kuchni. — Zrobię nam herbaty. — Musiała myśleć jasno. Nalała wody do wiekowego imbryka. W głowie jej huczało. Długa historia? Czyż nie słyszała wszystkich opowieści o Birmie?

Wróciła i usiadła obokdziadka. — Lepiej zacznij od początku. I powiedz mi dokładnie, co mam zrobić. — Jestem już stary. — Pochylił się i sięgnął za plecy, żeby poprawić czerwoną poduszkę z frędzlami. — Popełniłem sporo błędów. Ale być może to nie w porządku, że chcę cię prosić o pomoc. Pewnie tak by stwierdziła twoja matka. — Zerknął na Evę spod krzaczastych białych brwi. — Dziadku, jestem dorosła. — Obróciła na palcu pierścionek ze stokrotką. Pomyślała o mailu, który wczoraj wieczorem wysłała do matki. To przykre, że ostatnimi czasy kontaktowały się głównie w ten sposób. Więcej niż przykre, boleśnie smutne. Ale niekiedy przepaść między ludźmi z czasem tylko się pogłębia. I chyba takwłaśnie stało się w ich przypadku. Woda w czajniku zabulgotała, Eva wstała więc, żeby zrobić herbatę. Wzięła stary imbryk w kwiatki, porcelanowe filiżanki ze spodeczkami, ustawiła wszystko na tacy i zaniosła na stolikobok fotela. Zanim nalała herbatę, włożyła jeszcze brudne naczynia do zmywarki i namoczyła garnek. Miała wrażenie, że dziadekpotrzebuje czasu, żeby pomyśleć. Taksamo jakona. — Co takiego masz, dziadku — spytała ostrożnie, stawiając filiżankę z herbatą obok niego — co do ciebie nie należy? — Przynieś tekowego lwa — wyszeptał. — Tekowego lwa? — Być może jednak po prostu błądził gdzieś myślami. Choć Eva wiedziała, o co mu chodzi. O mitycznego lwa z tekowego drewna, ciemnego i lśniącego, który zawsze stał na nocnym stoliku obokjego łóżka. Lew był częścią jej dzieciństwa i wszystkich opowieści o Birmie. Eva dorastała między mieszkaniem matki a pełnym zakamarków domem z żółtego kamienia, pomiędzy wyrozumiałą troskliwością dziadka a oschłym żalem Rosemary. Helen, babka Evy, była delikatna, często zmęczona, nie lubiła hałasu i zamętu. Ale dziadek… Przyjeżdżał po nią do szkoły i zabierał na wycieczki po plaży Chesil, piaskowcowych klifach Dorset albo po błotnistej dolinie. Wieczorami przesiadywali tutaj, w kuchni. Dziadek robił im obojgu po kubku gorącej czekolady i opowiadał takie historie… O mrocznych lasach i jeszcze mroczniejszych tajemnicach. O krainie piekącego skwaru i ulewnych monsunowych deszczy. O zielonych polach ryżowych i złotych świątyniach, o wielkich jeziorach i parnej dżungli. Wszystkie one stały się niemal częścią jej samej. Poszła do sypialni, żeby przynieść posążek. To on symbolizował lata spędzone przez dziadka w Birmie. Wzięła posążek do ręki i przez chwilę spoglądała w opalizujące czerwone oczy. Piękny przedmiot, mały i delikatny, rzeźbiony w osiemnastowiecznym stylu. Przypominał nieco dzikiego lwa o solidnej budowie, z postrzępioną, frędzlastą grzywą i groźnie obnażonymi zębami. Eva wiedziała, że figurkę zrobiono z polerowanego drewna tekowego. Przed wojną dziadek pracował przy wyrębie tekowych drzew. Mieszkał w leśnych obozach razem ze słoniami i spławiał wielkie

kłody rzeką Irawadi. — Proszę. — Postawiła figurkę na stoliku obok tacy z herbatą. Powiodła palcem po rzeźbionej grzywie. Lew był dumnym zwierzęciem i Eva lubiła go mimo jego wyraźnej srogości. — Co chcesz, żebym zrobiła, dziadku? — spytała ponownie. Przez chwilę przyglądał się posążkowi, a potem spojrzał na Evę. — Moja droga, chcę, żebyś dla mnie kogoś znalazła. — I ku jej przerażeniu jego oczy wypełniły się łzami. — Dziadku? — Te adresy, które ci dałem — powiedział. — Tam mieszkała. No wiesz, przed wojną. — Mieszkała? — Osoba, którą chciałbym, żebyś odnalazła. Musisz się dowiedzieć, co się stało. — Ostrożnie wziął do ręki posążek. — Evo, wiele lat temu złożyłem obietnicę i teraz ty musisz jej dotrzymać.

R ROZDZIAŁ CZWARTY osemary Newman czytała maila od córki z rosnącym przerażeniem. Birma. Czy już nigdy się od niej nie uwolni? Wzdrygnęła się. Najpierw ojciec, a teraz Eva. Co takiego miał w sobie ten kraj? Osunęła się nieco na siedzeniu i zaraz wyprostowała. Jeszcze raz kliknęła skrzynkę odbiorczą. Nie usunie tego maila, nie mogłaby. I oczywiście później na niego odpowie. Albo może zadzwoni do Evy, co jednak byłoby dużo trudniejsze. Choć jeszcze trudniejsze byłoby spotkanie twarzą w twarz. Nigdy nie chciała, żeby takto się wszystko potoczyło… Eva wyjaśniła, że do Birmy wysyła ją firma, ale Rosemary wiedziała, że córka jest zachwycona. Jej entuzjazm był równie widoczny między wierszami jak same słowa: „Po tych wszystkich opowieściach dziadka to będzie bardzo ciekawa podróż…”. Opowieści dziadka, oczywiście. I to, czego jej nie powiedział. Rosemary wstała i podeszła do okna. Razem z Alekiem mieszkali w Kopenhadze, w penthousie tuż za murami średniowiecznej starówki. Z okien apartamentu mieli rozległy widokna miasto i na co dzień mogli podziwiać iglice Christiansborga oraz ratusza. Ludzie, którzy tu mieszkali, nie bez powodu byli dumni ze swego miasta. Kopenhaga znakomicie prosperowała, życie kulturalne kwitło, a w dodatku było tu idealnie czysto. Wielkie nieba, pomyślała Rosemary, w porcie można było nawet pływać. Nie, żeby ona sama próbowała. Miasto chlubiło się niezliczonymi parkami i terenami zielonymi, szerokimi promenadami i nadbrzeżami, a ścieżki rowerowe, metro i inne usługi sprawiały, że żyło się tu bardzo przyjemnie. Alec dobrze zarabiał jako kierownik projektu w dziale IT w dużej instytucji finansowej, a choć płacili wysokie podatki, było warto. Rosemary nie mogła narzekać. I z pewnością nie była to wina Aleca, że czasami chciało jej się wyć… Mieszkanie urządzili elegancko. Nowoczesne meble i drogie sprzęty. Wszystko stylowe, dobrane ze smakiem. Lata świetlne od wnętrz, w których dorastała. Dom jej rodziców w zachodnim Dorset był pełen zakamarków i przybudówek, schowków, kominków, krętych

schodów i wykuszowych okien, które wychodziły na zarośnięty ogród. Helen, jej matka, próbowała powstrzymać rozbuchaną przyrodę, przez pewien czas mieli nawet ogrodnika. Dzika natura i Helen zupełnie do siebie nie pasowały. Ale nad tym ogrodem z pnącymi różami, krętymi ścieżkami, niechlujnymi kępami hortensji i stawem pełnym lilii wodnych i żabiego skrzeku nie sposób było zapanować. Tak jak nad Evą. Rosemary uniosła dłoń i założyła za ucho kosmyk włosów. Obcinała je krótko — ostatnio nosiła boba — bo dzięki temu wyglądały elegancko i mogła mieć je pod kontrolą. Jej córka zawsze była uparta. Ale Birma… To było nie do zniesienia. Ciekawe, ile Eva wie. Kiedy żył Nick, śmiali się z jej niesforności. Gdy wspinała się na drzewa czy galopowała po plaży, bawiąc się w konika, a jej gęste czarne włosy powiewały na wietrze, żartowali, sprzeczając się o to, po kim odziedziczyła tę dzikość. Była typową chłopczycą, nie potrafiła usiedzieć ani minuty na miejscu. Nade wszystko jednak uwielbiała spędzać czas w domu z dziadkiem, który miał już za sobą szaleństwa młodości. Rosemary poczuła napływającą falę goryczy. Ale po tym, co się stało, przypomniała sobie, ta ich bliskość okazała się błogosławieństwem. Och, Nick. Kiedy żył, Rosemary była szczęśliwa, bezgranicznie szczęśliwa. Wciąż się śmiała. Rozejrzała się po eleganckim mieszkaniu, całym w chromie, beżach i skórze. Na ścianach oryginalne dzieła sztuki kupione w miejscowych galeriach, na podłodze chłodny drewniany parkiet. Wstawała rano i śpiewała pod prysznicem. Gdyby zrobiła to teraz, Alec pewnie uznałby, że postradała zmysły. Poszła do kuchni i wyciągnęła z szuflady granatowy fartuch. To była bardzo ładna kuchnia, w której wszystko znajdowało się na swoim miejscu. A ona nie czuła się n i e s z c z ę ś l i w a. Jak mogłaby, skoro Alec był takim dobrym człowiekiem? I tak bardzo się starał. Naprawdę miała wszystko, czego dusza zapragnie. „Oprócz córki − szepnął cichy głos w jej wnętrzu. − Oprócz ojca. Oprócz Nicka”. Włożyła fartuch przez głowę i starannie się nim owinęła. Miała nową jedwabną bluzkę w kolorze brzoskwini i nie chciała żadnych plam. Po prostu wtedy była szczęśliwa w inny sposób. W taki, który sprawia, że człowiek naprawdę czuje, że żyje. W taki, który nie ma nic wspólnego z wygodnym domem czy pieniędzmi. Za to wszystko z miłością. Wyciągnęła słoiki na weki z szafki na górze. Trzymała tam wszystko, czego nie używała zbyt często. Wtedy miała pracę, którą lubiła — pracowała jako sekretarka prawna w kancelarii miłych lokalnych prawników. Miała córkę, którą kochała — chcieli więcej dzieci, ale złożyło się inaczej. Mieszkała nieopodal rodziców, utrzymywała z nimi dobre stosunki i zawsze mogła na nich liczyć. I miała męża, którego uwielbiała.

Na suszarce stał koszyk z owocami tarniny, małymi i nabrzmiałymi od deszczu. Rosemary zerwała je dziś rano na skrawku niezagospodarowanego terenu za apartamentowcem. To nie był ogród ani tym bardziej wieś, ale białe kwiaty ładnie prezentowały się na wiosnę, a jesienią rosnące w kiściach jagody wyglądały jak małe czarne winogrona. Co ważniejsze jednak, przypominały jej Anglię. Żywopłoty i wiejskie dróżki w Dorset. Jej tamtejsze życie. I Nicka. Westchnęła. Problem w tym, że Nick był jej życiem. Taką miłość spotyka się tylko raz. Dlatego kiedy go straciła… Jej domek z kart po prostu runął. Oczywiście, tak to już w życiu jest. Właśnie wtedy, gdy wszystko idzie, jak trzeba, gdy człowiek myśli, że może się odprężyć i cieszyć tym, co ma, spada cios i zwala go z nóg. Rosemary wciąż czuła w brzuchu ukłucie bólu. Takie samo jaktamtego dnia. — Nick? Wróciła do domu na obiad. Grzanka z serem, postanowiła po drodze, a potem posprząta — nie miała czasu zająć się tym rano — i wpadnie do supermarketu po kilka rzeczy, zanim odbierze Evę ze szkoły. Pracowała tylko do południa, co stanowiło idealne rozwiązanie, a w wakacje rodzice chętnie zajmowali się małą. Zwłaszcza tato. Uwielbiał wnuczkę. Zdawał się mieć dla niej niewyczerpane pokłady cierpliwości i czasu. A Rosemary starała się nie żywić o to urazy. Wciąż przypominała sobie, że bycie dziadkiem to zupełnie co innego niż bycie rodzicem. Człowiek nie pracuje i chętnie poświęca wnukom czas, którego nie miał dla własnych dzieci. Niewykluczone, że z nią będzie taksamo… — Nick? Zawsze wracał do domu na obiad, chyba że zdarzył się klient, który mieszkał daleko. Jego warsztat był tuż za rogiem, ledwie kilka minut od domu. Nick projektował i robił witraże — do drzwi, okien, a nawet do kościołów. Piękne witraże, które potrafiły przywołać minione czasy, stanowiły echo lat dwudziestych i trzydziestych, pełne obłości art nouveau i geometrycznych kształtów art déco. Witraże, które sprawiały, że promienie słońca nabierały bursztynowego blasku, zamieniały się w błękitne snopy przywodzące na myśl letni dzień albo nawet w strzelające iskry ognia. Weszła do kuchni. — Nick? — Upuściła torbę. Leżał na podłodze. Upadł. Był nieprzytomny. — Jezu Chryste, Nick. Ciągle go widziała, ten obraz zapamięta na zawsze. Rosemary wzięła owoc tarniny i zaczęła obracać go między palcem wskazującym a kciukiem. Wciąż miała kilka igieł wbitych w palce

— tarnina była bezlitosna dla drapieżników, a przecież Rosemary w pewnym sensie była drapieżnikiem. Tarninowe jagody na surowo nie należały do najsmaczniejszych. Były gorzkie, wytrawne. Ale z ginem… Alec uwielbiał Sloe Gin na Boże Narodzenie. Im dłużej alkohol naciągał tarniną, tym bogatszy stawał się jego smak. Rosemary wciąż miała jakąś resztkę sprzed trzech lat. Dziś pewnie zostawiłaby na języku migdałowy posmak. Zamknęła oczy. Nick umarł w wyniku zakrzepu, który odciął dopływ tlenu do jego mózgu. Doszło do rozległego udaru. Nie miał nawet czterdziestki. A Rosemary została sama. Zorientowała się, że ściska koszyk z owocami, aż pobielały jej knykcie. Oddychaj, Rosemary. Tamta groza nigdy jej nie opuściła. Nieświadomie przeniosła się w coś na kształt ciemnej jamy, w miejsce, w którym mogła przetrwać. Nawet teraz nie wiedziała, gdzie to było, jak się tam znalazła i co się działo wokół. Wyjęła wielki cedzakz szafki obokzlewu i wysypała owoce. Przebrała je starannie, odrzucając wszystkie, które zaczynały się psuć. A potem odkręciła wodę, żeby je umyć. Opuściła ciemność, gdy pewnego razu ojciec złapał ją za ramię. Przyszła odebrać Evę. Pracowała teraz na cały etat. Potrzebowały pieniędzy, a poza tym praca pozwalała jej się oderwać. Gdy pisała na maszynie albo rozmawiała z klientami, mogła nie myśleć o tym, co się stało. Że teraz była Rosemary Gatsby, wdową. Że jej mąż umarł. Że tak naprawdę świat powinien był się skończyć. — Co się stało? — Stanęła. Eva wciąż bawiła się na dworze. — To tylko dziecko — powiedział ojciec. — O co ci chodzi? Wiem, że to dziecko. — Zmarszczyła brwi. — Chodzi o to, Rosie, że musisz wziąć się w garść. — Położył jej dłoń na ramieniu. Z błaganiem. Próbowała mu się wyrwać, ale trzymał mocno. Jakmógł ją zrozumieć? Jakktokolwiekmógł ją zrozumieć? Jej świat stracił fundament, punkt oparcia. — Łatwo ci mówić — warknęła. — A myślałeś kiedyś, co się dzieje ze mną? Westchnął i ją puścił. — Cały czas — powiedział. — Cały czas. Ale jesteś jej matką. I musisz myśleć, co się dzieje z nią. To twój obowiązek. — Nie potrafię — odparła. — Nie jestem w stanie. W każdym razie nie tak, jak się tego po niej spodziewał. Kiedy domek z kart runął, wszystko przestało mieć znaczenie. Po co wstawać rano, skoro nikogo nie ma obok? Po co sprzątać w domu? Robić obiad? Płacić rachunki. Eva była jedynym powodem, dla którego Rosemary o wpół do ósmej zwlekała się z łóżka. Jedynym powodem, dla którego robiła zakupy i gotowała.

Jedynym powodem, dla którego zmuszała się, by funkcjonować. — Trzeba iść naprzód, Rosie — powiedział. Jego niebieskie oczy płonęły, tak bardzo chciał się do niej przebić. — To niełatwe. Wiem, że to niełatwe. Ale musisz to zrobić. Dla niej, jeśli nie dla siebie. Rosemary próbowała. Eva jednak nie stanowiła pociechy. Była obowiązkiem, powodem do niepokoju, czymś, czego nie mogła dzielić, czym się nie mogła cieszyć z mężczyzną, którego kochała. Jak po tym wszystkim mogła mieć nadzieję, że zapewni jej równowagę, dobrze ją wychowa? Jak miała zrobić to sama? To zadanie nawet z pomocą rodziców wydawało jej się niewykonalne. Było jak góra na którą prowadziła jedynie ścieżka wydeptana przez kozice. A na szczycie? Widziała tylko wysoki spadeki skaliste podnóże. Osuszyła owoce i zabrała się za słoiki. Trzeba je było wysterylizować wrzątkiem. Nalała wody i włączyła czajnik. Całym ciężarem oparła się o blat. Eva była płaczliwa i wciąż czegoś od niej chciała, co działało jej na nerwy i wystawiało cierpliwość na próbę. Oczywiście dziecko straciło ojca. Tak, Rosemary — napominała siebie surowo w myślach — ona też coś straciła. W dodatku w wieku, kiedy człowiek jest bezbronny i nie powinien doświadczać bólu, którego może nigdy nie da się uśmierzyć. I potrzebuje ciebie. Ten pewnik walił ją w brzuch niczym młot, gdy budziła się o świcie z niespokojnego snu. Teraz Rosemary musiała być dla Evy obojgiem rodziców. A im bardziej ojciec jej o tym przypominał, tym bardziej się przed tym wzdragała. Wiedziała, że to słabość, ale po prostu nie miała pojęcia, od czego zacząć. Woda się zagotowała i Rosemary szybko wlała ją do słoików. Strumień gorący niczym płomień lizał jej ręce, nadgarstki i moczył mankiety jedwabnej bluzki. Kiedy pewnego razu Eva zraniła się i do niej przybiegła… Rosemary poczuła, że się cofa. Na wpół uniesione ręce opadły w geście bezsilności. Wzdrygnęła się przed przytuleniem własnej córki. Dlaczego? Czyżby bała się kochać ją za mocno? Kiedy Eva budziła się w nocy i jej płacz wyrywał Rosemary ze snów i wspomnień — jedynej rzeczy, która zdawała się utrzymywać ją przy zdrowych zmysłach — miała o to do niej pretensję. Chciała wtedy krzyczeć: Idź spać! Zostaw mnie! Czy była przez to złą matką? Kochała swoją córkę, a zarazem nie potrafiła, nie ośmielała się, nie mogła ryzykować, że coś jeszcze takstraszliwie ją zrani. Rosemary ukrywała wszystko. Zachowywała dystans. Jeśli musiała, odchodziła. Aż weszło jej to w krew, stało się jej częścią. Taka właśnie teraz była. Nie potrafiła objąć córki i powiedzieć jej, że jest bezpieczna. Bo nie była. Nikt nie był. Domek z kart runął. Straciły swe oparcie. Gdzie się miały schronić. Najwyraźniej nie u siebie. Eva zaczęła lgnąć i tulić się do dziadka. A Rosemary? Walczyła samotnie.