Przyjaciele na zawsze
Z angielskiego przełożyła
Małgorzata Szubert
Książkę tę poświęcam Nickowi Tarinie i Maxowi Leavittowi,
wspaniałym ludziom, którzy na zawsze pozostawili ślad
w naszych sercach.
A także mym najukochańszym dzieciom: Beatrix, Trevorowi,
Todtowi, Samowi, Victorii, Vanessie, Maxxowi i Zarze.
Proszę Boga, abyście zawsze byli z nami. Tak bardzo Was kocham!!!
Mama/ds
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Proces naboru do Atwood School – te wszystkie dni otwarte, spotkania,
dociekliwe rozmowy z matkami lub ojcami, a czasem z obojgiem rodziców,
prześwietlanie każdego dziecka – pochłaniał pół roku i doprowadzał rodziców na
skraj szaleństwa. Rodzeństwo uczniów miało większe szanse, ale i tak najbardziej
liczyły się mocne strony samego dziecka, niezależnie od tego, czy w szkole uczył
się już jego brat lub siostra. Atwood należała do nielicznych prywatnych szkół
koedukacyjnych w San Francisco – większość tamtejszych szkół z tradycjami
przyjmowała albo tylko dziewczynki, albo tylko chłopców – i była jedyna, która
zapewniała pełny cykl kształcenia, od zerówki do matury, co czyniło ją niezwykle
pożądaną dla rodziców, którzy nie chcieli przechodzić po raz kolejny przez proces
naboru do gimnazjum i liceum.
Listy z decyzją o przyjęciu lub nieprzyjęciu dziecka przychodziły pod koniec
marca i były wyczekiwane z takim samym niepokojem jak listy z Harvardu czy
Yale. Niektórzy rodzice przyznawali, że omal nie popadli wówczas w obłęd,
utrzymywali jednak, że było warto, ponieważ Atwood jest wspaniałą, przydającą
prestiżu szkołą, w której dzieci traktowane są indywidualnie i której uczniowie,
jeśli ukończą liceum, zwykle dostają się na najlepsze uczelnie, także te należące do
Ivy League[1]
. Umieszczenie dziecka w Atwood było nie lada wyczynem. Szkoła
liczyła około sześciuset pięćdziesięciu uczniów, położona była w doskonałym
miejscu, przy Pacific Heights, a na jednego nauczyciela przypadała zaskakująco
niewielka liczba wychowanków. Atwood gwarantowała przyszłą karierę, wstęp do
college’u i opiekę psychologa.
Gdy nadszedł w końcu wielki dzień rozpoczęcia nauki przez
pierwszoroczniaków – była to środa po Święcie Pracy – w San Francisco panował
upał nietypowy jak na wrzesień. Od niedzieli temperatura w dzień przekraczała 32
stopnie Celsjusza, w nocy nie spadała poniżej 20 stopni. Tak upalna pogoda
zdarzała się najwyżej raz czy dwa razy do roku i wszyscy wiedzieli, że skończy się,
gdy tylko nastaną mgły; będzie wtedy wiał silny, chłodny wiatr, a temperatura
wróci do poziomu około 15 stopni w dzień i około 10 stopni w nocy.
Marilyn Norton na ogół lubiła upały, ale teraz znosiła je źle, była bowiem
w dziewiątym miesiącu ciąży, za dwa dni miała rodzić. Oczekiwała drugiego
dziecka, również chłopca, który zapowiadał się na bardzo dużego noworodka.
Chodzenie sprawiało jej trudności, kostki u nóg i stopy tak opuchły, że udawało się
wcisnąć na nie tylko gumowe japonki. Marilyn miała na sobie obszerne białe
szorty, teraz już na nią za ciasne, i biały T-shirt swego męża, opinający brzuch.
Żadne ubrania na nią nie wchodziły, ale nie przejmowała się tym, bo dziecko miało
się urodzić lada chwila. Cieszyła się, że udało jej się wcisnąć w cokolwiek, tak że
mogła towarzyszyć synowi pierwszego dnia szkoły. Malec bardzo się denerwował,
dlatego Marilyn chciała być przy nim w tej ważnej chwili. Gdyby musiała jechać
do pracy, Billy’ego odwiózłby jego ojciec, Larry; w tym wypadku chłopca obiecała
odebrać ze szkoły sąsiadka. Billy, jak wszystkie dzieci, wolał jednak być z mamą
tego pierwszego dnia, Marilyn była więc szczęśliwa, że tu jest, a gdy wchodzili do
nowoczesnego, pięknego gmachu, syn trzymał ją mocno za rękę. Nowe budynki
szkolne wybudowano przed pięciu laty przy hojnym wsparciu finansowym ze
strony rodziców obecnych uczniów oraz wdzięcznych rodziców wychowanków,
którym się powiodło w życiu.
Billy rzucał matce niespokojne spojrzenia, kurczowo przyciskając małą
futbolówkę. Oboje mieli bujne, kręcone rude włosy i szerokie uśmiechy. Uśmiech
Billy’ego sprawiał, że Marilyn także musiała się uśmiechać; malec wyglądał tak
uroczo bez dwóch przednich zębów. Był wspaniałym, spokojnym dzieckiem,
pragnącym wszystkich zadowolić, zawsze miłym dla matki i lubiącym sprawiać
przyjemność ojcu. Wiedział, że Larry najbardziej lubi rozmawiać o sporcie.
Pamiętał wszystko, co opowiadał mu o każdym meczu. Miał pięć lat i od roku
powtarzał, że pewnego dnia chce grać w futbol w 49ers[2]
. „Taki jest mój
chłopiec!” – mówił z dumą Larry Norton, który miał bzika na punkcie sportu,
futbolu, bejsbolu i koszykówki. W weekendy grywał ze swymi klientami w golfa
i tenisa. Codziennie rano sumiennie ćwiczył i zachęcał do tego żonę. Marilyn, silna
i sprawna, grała z nim w tenisa, dopóki nie zrobiła się w ciąży zbyt gruba, by
szybko dobiec i odbić piłeczkę.
Marilyn miała trzydzieści lat. Larry’ego poznała osiem lat wcześniej, gdy po
ukończeniu college’u trafiła do tej samej firmy ubezpieczeniowej, w której on
pracował. Był o osiem lat od niej starszy i bardzo przystojny. Od razu ją zauważył
i droczył się z nią z powodu jej rudych włosów. Wszystkie kobiety w firmie
uważały, że jest cudowny i chciały z nim chodzić. Szczęśliwą zwyciężczynią
została Marilyn. Pobrali się, gdy miała dwadzieścia cztery lata. Bardzo szybko
zaszła w ciążę i urodziła Billy’ego; na następne dziecko czekała pięć lat. Larry nie
posiadał się z radości, że będzie to również chłopiec. Chcieli dać mu na imię Brian.
Larry grywał przez krótki czas w bejsbol w drugoligowych zespołach,
odnosząc duże sukcesy. Słynął z mocnego uderzenia, tak że wszyscy byli
przekonani, iż trafi do zespołu pierwszej ligi. Kres jego karierze położyła kontuzja
łokcia, odniesiona podczas wypadku na nartach, rozpoczął więc pracę
w ubezpieczeniach. Początkowo bardzo tym rozgoryczony, zaczął zbyt dużo pić
i flirtować z kobietami. Nieodmiennie utrzymywał, że pije tylko dla towarzystwa.
Był duszą każdego przyjęcia. Po ślubie z Marilyn porzucił pracę w firmie i poszedł
na swoje. Z natury sprzedawca, został maklerem ubezpieczeniowym, a założona
przez niego firma odniosła duży sukces, dzięki czemu mógł zapewnić rodzinie
wygodne, luksusowe wręcz życie. Nortonowie kupili okazały dom przy Pacific
Heights, a Marilyn nie wróciła już do pracy. Ulubionymi klientami Larry’ego byli
pierwszoligowi zawodnicy, którzy mieli do niego zaufanie i stali się teraz podstawą
bytu jego firmy. W wieku trzydziestu ośmiu lat Larry Norton był właścicielem
solidnej, stabilnej firmy i cieszył się dobrą reputacją. Nadal odczuwał
rozczarowanie, że nie został zawodowym bejsbolistą, chętnie jednak przyznawał,
że życie ułożyło mu się wspaniale, że ma najlepszą żonę i syna, który pewnego
dnia zostanie zawodowym graczem, jeśli on będzie miał w tej sprawie coś do
powiedzenia. Choć jego życie okazało się inne, niż planował, Larry Norton był
szczęśliwym człowiekiem. Tego rana nie towarzyszył Billy’emu
rozpoczynającemu naukę w szkole, ponieważ umówił się na śniadanie z jednym
z zawodników 49ers, któremu miał sprzedać dodatkowe ubezpieczenie. W tego
rodzaju sytuacjach klienci zawsze mieli pierwszeństwo, zwłaszcza jeśli byli
gwiazdami. W szkole pojawiło się zresztą niewielu ojców, Billy nie miał więc żalu.
Ojciec obiecał mu piłkę z autografem i kilka kart ze zdjęciem zawodnika, z którym
miał zjeść śniadanie; karty przydadzą się na wymianę. Podniecony tym Billy
cieszył się, że przyszedł do szkoły tylko z mamą.
Nauczycielka stojąca w drzwiach zerówki, gdzie zbierali się
pierwszoroczniacy, spojrzała na chłopca z ciepłym uśmiechem, on zaś zerknął na
nią nieśmiało, wciąż trzymając matkę za rękę. Nauczycielka, ładna i młoda, miała
długie blond włosy. Wyglądała na świeżo upieczoną absolwentkę college’u.
Z identyfikatora wynikało, że jest asystentką nauczycielki i ma na imię Pam. Billy
również miał identyfikator. Po wejściu do budynku Marilyn zaprowadziła syna do
jego klasy, gdzie bawiło się już kilkanaścioro dzieci. Nauczycielka od razu
przywitała się z nim i zapytała, czy chciałby zostawić piłkę w swojej szafce, aby
mieć ręce wolne do zabawy. Była to Miss June, mniej więcej w wieku Marilyn.
Billy zawahał się, a potem przecząco pokręcił głową. Bał się, że ktoś
ukradnie mu piłkę. Marilyn zapewniła go, że tak się nie stanie, i namówiła, aby
poszedł za radą nauczycielki. Pomogła mu znaleźć szafkę w rzędzie otwartych
szafek, gdzie inne dzieci już złożyły swoje rzeczy. Gdy wrócili do klasy, Miss June
zaproponowała, aby Billy pobawił się klockami, dopóki nie przyjdzie reszta
kolegów. Zastanawiał się nad propozycją, nie spuszczając oczu z matki, która
łagodnie popchnęła go do przodu.
– W domu lubisz się bawić klockami – przypomniała. – A ja nigdzie nie
zniknę. Dlaczego nie chcesz się pobawić? Będę tu cały czas. – Pokazała synowi
małe krzesełko i z wyraźną trudnością opadła na nie, myśląc przy tym, że trzeba
będzie dźwigu, żeby ją stąd podnieść. Miss June zaprowadziła Billy’ego do kącika
z klockami, a on zabrał się do budowania z największych czegoś w rodzaju
twierdzy. Był dużym chłopcem, wysokim i silnym, co bardzo cieszyło jego ojca.
Larry bez trudu potrafił wyobrazić sobie syna jako futbolistę i sprawił, że stało się
to również marzeniem Billy’ego od chwili, gdy był już na tyle duży, że można było
z nim poważnie rozmawiać. Larry marzył o karierze piłkarskiej dla syna, zanim
jeszcze dorodny, pięciokilogramowy chłopiec przyszedł na świat. Billy był
masywniejszej budowy niż większość jego rówieśników, a przy tym łagodny
i czuły. Nigdy nie przejawiał agresji wobec innych dzieci, a podczas rekrutacji do
Atwood wywarł na komisji bardzo dobre wrażenie. Okazał się nie tylko sprawny
ruchowo, ale i znakomicie rozgarnięty. Marilyn wciąż z trudem mogła wyobrazić
sobie, że drugi syn będzie równie wspaniały jak pierwszy. Billy był przecież
najwspanialszy. Teraz zajął się klockami i zapomniał o matce, podczas gdy ona
siedziała w niewygodnej pozycji na krzesełku, obserwując wchodzące do klasy
dzieci.
Zauważyła ciemnowłosego chłopca o niebieskich oczach, niższego
i szczuplejszego niż Billy. Za pasek krótkich spodenek miał wciśnięty mały
rewolwer, a do koszuli przypiętą gwiazdę szeryfa. Pomyślała, że tego rodzaju
zabawki nie są dozwolone w szkole, ale najwyraźniej umknęły uwadze Miss Pam,
witającej w drzwiach gromadkę jednocześnie wchodzących dzieci. Sean również
był z matką, ładną blondynką w dżinsach i białym T-shircie, o kilka lat starszą od
Marilyn. Tak jak Billy Sean trzymał matkę za rękę, a kilka chwil później zostawił
ją, aby zająć się klockami, matka zaś obserwowała go z uśmiechem. Sean i Billy
zaczęli się bawić ramię przy ramieniu, podkradając sobie klocki, lecz nie zwracając
na siebie większej uwagi.
Kilka minut później Miss June zauważyła rewolwer i ruszyła porozmawiać
z Seanem, obserwowana przez matkę chłopca. Connie O’Hara wiedziała, że syn nie
będzie mógł zatrzymać tej zabawki w szkole. W Atwood uczył się w siódmej klasie
jej starszy syn, Kevin, znała więc obowiązujące w szkole zasady. Sean upierał się
jednak, że musi zabrać ze sobą rewolwer. Connie sama uczyła w szkole przed
zamążpójściem i zdawała sobie sprawę z obowiązujących w takich placówkach
reguł, ale ponieważ nie udało jej się przekonać Seana do zostawienia „broni”
w domu, postanowiła pozostawić rozwiązanie problemu nauczycielce. Miss June
podeszła do chłopca z miłym uśmiechem.
– Schowamy to w twojej szafce, Seanie, dobrze? Możesz zatrzymać gwiazdę
szeryfa.
– Nie chcę, żeby ktoś zabrał moją broń – odparł Sean, patrząc surowo na
nauczycielkę.
– Dajmy ją więc twojej mamie. Odda ci broń, gdy będzie cię odbierała
z zajęć. Ale w twojej szafce rewolwer też będzie bezpieczny – zapewniła Miss
June, choć nie mogła wykluczyć, że chłopiec przekradnie się w którymś momencie
do szafki i znów włoży rewolwer za pasek spodenek.
– Mogę go potrzebować – oznajmił Sean, zmagając się z dużym klockiem,
który chciał ułożyć na szczycie piramidki. Mimo zaledwie przeciętnego wzrostu
i szczupłej budowy był silnym chłopcem. – Może będę musiał kogoś aresztować –
wyjaśnił.
Miss June z powagą skinęła głową.
– Rozumiem, ale nie sądzę, żebyś musiał kogoś tu aresztować. Wszyscy twoi
koledzy to fajni faceci.
– Może do szkoły przyjdzie jakiś złodziej albo inny zły człowiek.
– Nie pozwolimy na to. Tu nie przychodzą źli ludzie. Oddajmy rewolwer
mamie – nakazała Miss June stanowczo.
Sean patrzył jej w oczy, oceniając, na ile poważnie ona mówi, i doszedł do
wniosku, że mówi serio. Nie podobało mu się to, ale powoli wyjął rewolwer zza
paska i podał nauczycielce, która podeszła do Connie i wręczyła jej „broń”.
Connie, stojąca obok ciężarnej matki Billy’ego, przeprosiła Miss June, wsunęła
rewolwer do torebki i usiadła na krzesełku koło Marilyn.
– Wiedziałam, że tak będzie. Znam zasady. Mam tu syna w siódmej klasie.
Ale Sean nie chciał wyjść bez tego z domu. – Uśmiechnęła się do Marilyn
z zakłopotaniem.
– Billy przyniósł swoją piłkę. Włożył ją do szafki. – Marilyn wskazała głową
syna bawiącego się obok Seana.
– Ma wspaniałą rudą czuprynę – powiedziała z zachwytem Connie.
Chłopcy bawili się spokojnie, nic nie mówiąc, gdy do kącika z klockami
podeszła dziewczynka, istne uosobienie ideału małej dziewczynki. Miała piękne,
długie jasne włosy, całe w lokach, i duże niebieskie oczy, a na sobie ładną różową
sukienkę, białe skarpetki i różowe lakierki. Wyglądała jak anioł. Od razu, bez
słowa, wyjęła z rąk Billy’ego największy klocek i uznała go za swój. Chłopiec
nawet nie zaprotestował. Gdy tylko ustawiła klocek zabrany Billy’emu, zobaczyła,
że Sean chce dołożyć kolejny klocek do budowanej przez siebie twierdzy, i też mu
go zabrała. Rzuciła przy tym obu kolegom spojrzenie ostrzegające, żeby z nią nie
zadzierali, i przystąpiła do gromadzenia kupki klocków, podczas gdy chłopcy
patrzyli na nią zdumieni.
– To właśnie podoba mi się w koedukacji – szepnęła Connie do matki
Billy’ego. – W ten sposób wcześnie uczą się radzić sobie także z dziewczynkami,
jak w prawdziwym życiu, nie tylko z samymi chłopcami. – Billy wyglądał tak,
jakby za chwilę miał się rozpłakać, ponieważ dziewczynka zabrała mu jeszcze
jeden klocek, a Sean rzucił jej ponure spojrzenie, gdy zrobiła to samo jemu. –
Dobrze, że rewolwer mam w torebce. On na pewno zaraz by ją za to aresztował.
Mam tylko nadzieję, że jej nie uderzy – powiedziała Connie. Kobiety obserwowały
swych synów, podczas gdy blond anioł, czy może demon, budował klocek po
klocku własną twierdzę, nie przejmując się chłopcami. Dziewczynka – na jej
identyfikatorze widniały dwa imiona, „Gabrielle” i „Gabby” – niepodzielnie
królowała teraz w kąciku z klockami; chłopcy się poddali. Potrząsała długimi blond
lokami, oni zaś patrzyli na nią oszołomieni.
Do kącika podeszła druga dziewczynka, zatrzymała się na dwie sekundy, po
czym skierowała się do sąsiedniego kącika kuchennego. Zaczęła uwijać się między
garnkami i patelniami, otwierała i zamykała drzwiczki piekarnika, wkładała różne
rzeczy do piecyka i do lodówki. Miała miłą twarzyczkę i brązowe włosy, starannie
zaplecione w dwa warkocze. Ubrana była w ogrodniczki, tenisówki i czerwony
T-shirt. Pochłonięta zabawą, zdawała się nie zwracać uwagi na inne dzieci, ale cała
trójka uważnie się przypatrywała, jak do dziewczynki podchodzi kobieta
w granatowym kostiumie i całuje ją na do widzenia. Kobieta miała takie same
brązowe włosy jak córka, tylko upięte w kok. Mimo upału ubrana była w żakiet,
białą jedwabną bluzkę, pończochy i pantofle na wysokich obcasach. Wyglądała na
bankowca, prawniczkę bądź szefową firmy. A jej córka sprawiała wrażenie, jakby
zupełnie nie przejmowała się tym, że matka zostawia ją samą. Najwyraźniej
przywykła do jej nieobecności, w przeciwieństwie do obu chłopców, którzy chcieli,
by matki zostały z nimi.
Dziewczynka z warkoczykami miała na imię, jak głosił identyfikator, Izzie.
Gdy za jej matką zamknęły się drzwi, obaj chłopcy podeszli niepewnie do Izzie. Ta
druga dziewczynka budziła w nich strach, zignorowali ją więc i zostawili w kąciku
z klockami. Nieważne, że była ładna, skoro okazała się niemiła. Izzie, krzątająca
się po kuchni, wydawała się bardziej przystępna.
– Co robisz? – zapytał ją Billy.
– Lunch – odparła, obrzucając go spojrzeniem mówiącym, że odpowiedź jest
przecież oczywista. – Na co masz ochotę? – W kąciku kuchennym stały koszyki
z plastikowym jedzeniem; Izzie wyjmowała atrapy produktów i potraw z lodówki
i piekarnika, po czym układała je na talerzach. Obok stał stół piknikowy. Zerówka
w Atwood była wspaniale wyposażona w zabawki. Niezmiennie robiło to wrażenie
na zwiedzających placówkę rodzicach. Na terenie szkoły znajdował się również
ogromny plac zabaw i obszerna sala gimnastyczna z pierwszorzędnym sprzętem
sportowym. Bardzo podobało się to ojcu Billy’ego, Larry’emu, Marilyn natomiast
najbardziej przypadł do gustu program nauczania. Chciała, aby Billy nauczył się
czegoś więcej niż tylko gry w piłkę. Larry był sprytnym biznesmenem i genialnym
sprzedawcą, miał niezwykły wdzięk, ale nie wyniósł wiele ze szkoły. Marilyn
pragnęła mieć pewność, że w wypadku jej syna stanie się inaczej.
– Serio? – zapytał Billy, aby się upewnić, czy chodzi o prawdziwy lunch.
W jego szeroko otwartych oczach malowała się dziecięca ufność i naiwność.
Izzie roześmiała się.
– Oczywiście, że nie, głupku – zbeształa go żartobliwie. – To tylko na niby.
Co byś chciał zjeść? – Sprawiała wrażenie, że naprawdę ją to obchodzi.
– Och... Poproszę hamburgera i hot doga, z keczupem i musztardą, i z
frytkami. Bez ogórków – złożył zamówienie Billy.
– Już się robi – rzuciła rzeczowo Izzie, po czym wręczyła mu talerz, na
którym piętrzyła się sterta jedzenia, i wskazała stół.
Billy usiadł, a wtedy przyszła kolej na Seana. Izzie odruchowo zaczęła
matkować chłopcom, troszczyć się o nich.
– A co ty zjesz? – zapytała z uśmiechem.
– Pizzę – odpowiedział z powagą Sean. – I lody z gorącym sosem
czekoladowym.
Izzie miała w magazynie plastikowego jedzenia i jedno, i drugie, od razu
więc mu podała. Wyglądała jak kucharz przygotowujący proste dania w barze
szybkiej obsługi. I wtedy w kąciku kuchennym pojawił się anioł w różowej
sukience i błyszczących różowych bucikach.
– Czy twój ojciec ma restaurację? – zapytała zaciekawiona Gabby. Izzie
bowiem doskonale radziła sobie w kuchni i sprawiała wrażenie znającej się na
rzeczy.
– Nie. Jest prawnikiem. Pomaga biednym ludziom, których ktoś skrzywdził.
Pracuje dla ACLU[3]
. Mama też jest prawnikiem, pracuje dla firm. Dzisiaj musiała
iść do sądu, dlatego nie mogła tu zostać. Musiała złożyć wniosek. Mama nie umie
gotować, ale tata umie.
– Mój tata sprzedaje samochody. Mama dostaje co roku nowego jaguara.
Wyglądasz na dobrą kucharkę – powiedział uprzejmie anioł. Gabby wydawała się
o wiele bardziej zainteresowana Izzie niż chłopcami. Co prawda dziewczynki
trzymały się zwykle razem i miały podobne zainteresowania, a chłopcy tworzyli
odrębną grupę, ale przecież wszyscy byli w jednej klasie i w pewien sposób
nawzajem się temperowali. – Czy mogę dostać makaron z serem? I pączka? –
zapytała Gabby, pokazując plastikowego pączka z różową posypką.
Izzie podała jej talerz z makaronem i pączka na różowej tacy. Gabby
poczekała, aż Izzie weźmie dla siebie plastikowego banana i pączka z czekoladą,
a potem obydwie dołączyły do chłopców. Siedzieli przy stole niczym czwórka
przyjaciół, którzy spotkali się na lunchu.
Zaczynali właśnie udawać, że jedzą przygotowany przez Izzie posiłek, gdy
podbiegł do nich wysoki, szczupły chłopiec. Miał proste jasne włosy, a na sobie
białą koszulę z kołnierzykiem z rogami przypinanymi na guziki oraz nienagannie
wyprasowane spodnie w kolorze khaki. Wyglądał na starszego niż inne dzieci,
raczej na ucznia drugiej klasy niż malca z zerówki.
– Spóźniłem się na lunch? – wyrzucił z siebie bez tchu.
Izzie uśmiechnęła się do niego.
– Oczywiście, że nie – zapewniła. – Co chciałbyś zjeść?
– Kanapkę z indykiem i majonezem na białym chlebie. – Izzie podała mu
coś, co z grubsza przypominało kanapkę, i dorzuciła garść chipsów
ziemniaczanych, a chłopiec usiadł przy stole. Zerknął na swoją matkę, która
właśnie wychodziła z klasy z telefonem komórkowym przyciśniętym do ucha.
Wydawała komuś polecenia i bardzo się gdzieś śpieszyła. – Moja mama odbiera
dzieci, gdy się rodzą. Teraz komuś mają urodzić się trojaczki. Dlatego nie mogła
zostać ze mną. Tata jest psychiatrą, rozmawia z ludźmi, jeśli są szaleni albo smutni.
– Chłopiec, na którego identyfikatorze widniało imię „Andy”, sprawiał wrażenie
poważnego. Włosy miał obcięte jak dorosły i był dobrze wychowany. Po
skończonym „posiłku” pomógł Izzie odnieść wszystko do kuchni.
Tymczasem Miss Pam wróciła już do klasy i wraz z Miss June poprosiły
wszystkie dzieci, by usiadły w kole. Tych pięcioro, którzy „jedli lunch” przy stole
piknikowym, zasiadło jedno obok drugiego; już się przecież znało. Gdy
nauczycielki rozdawały instrumenty muzyczne i objaśniały, jak one działają,
Gabby ściskała Izzie za rękę i uśmiechała się do nowej przyjaciółki.
Po zapoznaniu się z instrumentami dzieci dostały sok i ciasteczka, a potem
wyszły na plac zabaw. Matki, które z nimi zostały, również poczęstowano sokiem
i ciastkami, ale Marilyn odmówiła, wyjaśniając, że teraz nawet woda przyprawia ją
o zgagę. Nie mogła już doczekać się narodzin dziecka. Przepraszając, masowała
sobie brzuch, a pozostałe kobiety patrzyły na nią ze współczuciem. W tym upale
wyglądała na znękaną.
Matki siedziały w małych grupach w rogach klasy. Do Marilyn i Connie
dołączyła już wcześniej matka Gabby. Wyglądała młodo i była uderzająco piękna.
Miała utapirowane blond włosy, białą bawełnianą minispódniczkę i buty na
wysokich obcasach. Głęboki dekolt jej różowego T-shirtu odsłaniał rowek między
piersiami. Umalowana i uperfumowana wyróżniała się wśród innych matek, ale nic
sobie z tego nie robiła. Przedstawiła się jako Judy. Była miła, przyjacielska i pełna
współczucia dla Marilyn. Wyznała, że w czasie ostatniej ciąży przybyło jej
dwadzieścia pięć kilogramów. Miała trzyletnią córeczkę, Michelle, dwa lata
młodszą od Gabby. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo kiedyś przybrała na
wadze, najwyraźniej pozbyła się zbędnych kilogramów i miała fantastyczną figurę.
Wyzywająca, ale bardzo ładna, wyglądała na kobietę jeszcze przed trzydziestką.
Wspomniała coś o konkursach piękności, w których brała udział w czasie studiów,
co mogło być prawdą, zważywszy na jej urodę. Powiedziała, że przed dwoma laty
wraz z rodziną musiała przeprowadzić się do San Francisco z południowej
Kalifornii i że tęskni za upałami, dlatego bardzo podoba jej się taka gorąca jesień.
Trzy kobiety rozmawiały o podwożeniu dzieci do szkoły na zmianę i miały
nadzieję, że znajdą jeszcze dwie ochotniczki, tak żeby każda z nich mogła jeździć
tylko raz w tygodniu. Judy, matka Gabby, dodała, że w swoje dni będzie musiała
zabierać ze sobą trzyletnią córeczkę, ale będzie jeździła vanem, tak że dla
wszystkich dzieci starczy miejsc z pasami bezpieczeństwa. Marilyn
poinformowała, że nie będzie w stanie jeździć przez pierwsze tygodnie po
urodzeniu dziecka, ale z przyjemnością się tym zajmie, gdy tylko będzie mogła
zabierać niemowlaka ze sobą.
Connie zgodziła się zorganizować podwożenie dzieci, ponieważ robiła już to
wcześniej, gdy jej siódmoklasista był młodszy. Przez chwilę miała nadzieję, że
rano będzie odwoził Seana do szkoły jego brat, Kevin, ale chłopcy rozpoczynali
naukę o różnych godzinach, a ponadto Kevin nie chciał zawracać sobie głowy
młodszym bratem, dlatego kategorycznie odmówił. Podwożenie dzieci na zmianę
było więc ważne tak samo dla Connie, jak dla pozostałych matek.
Po powrocie dzieci z placu zabaw przyszła pora na głośne czytanie. Maluchy
w napięciu słuchały opowiastki czytanej przez Miss June, a matki mogły już wyjść,
obiecawszy, że wrócą po południu, gdy zajęcia się skończą. Billy i Sean byli nieco
zaniepokojeni, ale Izzie i Gabby z uwagą słuchały Miss June, trzymając się za ręce.
Na placu zabaw przyrzekły sobie, że będą najlepszymi przyjaciółkami. Chłopcy
biegali wówczas dookoła i krzyczeli, a dziewczynki bawiły się na huśtawkach.
– Słyszałyście o zebraniu dziś wieczorem? – zapytała Connie inne matki,
gdy kobiety znalazły się już na zewnątrz, tak że dzieci nie mogły ich usłyszeć. – To
zebranie w zasadzie dla rodziców uczniów starszych klas. – Connie zniżyła głos. –
Latem powiesił się uczeń tej szkoły, z drugiej klasy liceum, naprawdę miły
dzieciak. Kevin go znał, choć tamten, członek drużyny bejsbolowej, był o trzy lata
od niego starszy. Rodzice i szkoła wiedzieli, że miał mnóstwo problemów
emocjonalnych, ale i tak wszyscy przeżyli wstrząs. Zaproszono psychologa, aby
porozmawiał z rodzicami o tym, jak rozpoznać u dzieci oznaki zamiarów
samobójczych i odpowiednio zareagować.
– Przynajmniej nie musimy się martwić o nasze dzieci, są jeszcze za małe na
coś takiego – powiedziała Judy z widoczną ulgą. – Ciągle usiłuję oduczyć Michelle
moczenia się w nocy. Co jakiś czas jej się to zdarza, ale ona ma dopiero trzy lata.
Nie sądzę, żeby samobójstwo w wieku trzech czy pięciu lat było możliwe –
dorzuciła beztrosko.
– Nie, ale w wypadku ośmio- czy dziewięciolatków to już inna sprawa –
rzekła Connie ponuro. – Nie boję się o Kevina, ale czasami zachowuje się jak
szalony. Nie jest tak spokojny jak Sean, nigdy nie był. Nie znosi stosowania się do
reguł. Ten chłopiec, który się zabił, był naprawdę miłym dzieckiem.
– Rodzice są rozwiedzeni? – zapytała Marilyn, patrząc znacząco.
– Nie – odparła spokojnie Connie. – Dobra rodzina, dobre, trwałe
małżeństwo, matka nie pracuje. Chyba nie przypuszczali, że coś takiego może się
zdarzyć. Myślę, że chłopiec rozmawiał z psychologiem szkolnym, ale głównie
o problemach z dotrzymaniem kroku klasie. Wszystkim się przejmował. Zawsze
płakał, gdy jego drużyna bejsbolowa przegrała. Moim zdaniem w domu wywierano
na niego za dużą presję. Ale rodzina jest porządna. Chłopiec był jedynakiem.
Marilyn i Judy wydawały się poruszone słowami Connie, ale zgodziły się, że
temat zebrania ich nie dotyczy i wyraziły nadzieję, że nigdy nie będzie dotyczył. Po
prostu przykro było słyszeć, że komuś przytrafiło się takie nieszczęście. Było nie
do pomyślenia, aby któreś z ich dzieci popełniło samobójstwo. I tak przecież się
martwiły, że dzieci spotka coś złego, że utoną na basenie, zachorują lub będą miały
wypadek w rodzaju tych, jakie zdarzają się małym dzieciom. Samobójstwo było,
ku ich wielkiej uldze, czymś z innego świata.
Connie obiecała zadzwonić, gdy znajdzie jeszcze dwie osoby chętne do
podwożenia dzieci, po czym kobiety się rozeszły. Zobaczyły się jeszcze tego dnia,
gdy każda z nich była w swoim samochodzie, i pomachały do siebie. Izzie i Gabby
wybiegły w podskokach ze szkoły, trzymając się za ręce, a Gabby opowiedziała
matce, jak dobrze się bawiły tego dnia. To samo opowiedziała Izzie swej
opiekunce, która po nią przyjechała. Billy wyszedł ze szkoły, przyciskając do
siebie kurczowo piłkę wyjętą ze szkolnej szafki. Sean poprosił matkę o rewolwer
szeryfa w chwili, gdy wsiadł do samochodu. Andy’ego odebrała gosposia,
ponieważ jego rodzice byli jeszcze w pracy.
Wszyscy pięcioro uważali, że pierwszy dzień w szkole Atwood był
wspaniały; podobały im się nauczycielki, cieszyli się, że mają nowych przyjaciół.
Marilyn uznała, że warto było przejść całą tę żmudną procedurę naboru. W drodze
powrotnej ze szkoły odeszły jej wody i poczuła pierwsze bóle porodowe. Brianowi
spieszno było na świat. Urodził się w nocy.
[1]
Liga Bluszczowa – osiem prestiżowych uniwersytetów we wschodniej
części Stanów Zjednoczonych (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
[2]
San Francisco 49ers – zawodowy zespół futbolu amerykańskiego założony
w 1946 roku.
[3]
American Civil Liberties Union – Amerykańska Unia Swobód
Obywatelskich – organizacja non-profit broniąca gwarantowanych przez
konstytucję praw obywateli.
ROZDZIAŁ DRUGI
Na początku trzeciej klasy Izzie, Gabby, Billy, Sean i Andy, teraz już
ośmioletni, tworzyli grupę zgranych przyjaciół. System podwożenia na zmianę
nadal działał, w razie potrzeby obowiązek odwożenia i przywożenia dzieci ze
szkoły przejmowały opiekunki Andy’ego i Izzie. Cała piątka uczniów często
bawiła się poza szkołą. Connie O’Hara, matka Seana, chętnie zapraszała przyjaciół
syna do swego domu. Starszy syn Connie, Kevin, piętnastolatek, był uczniem
drugiej klasy liceum w Atwood i jak zawsze zbierał upomnienia i kary za rozmowy
na lekcjach lub nieodrobienie pracy domowej. Ale choć niełatwo było dojść z nim
do ładu, choć kłócił się z rodzicami i często groził Seanowi, że go zbije, pozostawał
dla swego brata bohaterem; Sean uwielbiał go i uważał, że brat jest cool.
Connie lubiła towarzystwo dzieci, zarówno przyjaciół Kevina, jak i Seana.
Ochotniczo uczestniczyła w wycieczkach i rozmaitych przedsięwzięciach
szkolnych, działała w PTA[4]
. Jako była nauczycielka i oddana matka z radością
widziała wokół siebie dzieci i ich przyjaciół. A przyjaciele Kevina bardzo lubili
z nią rozmawiać. Dobrze rozumiała problemy nie tylko ośmioletnich malców, ale
też nastolatków. Wszyscy wiedzieli, że trzyma w swej kuchni pojemnik na ciastka
wypełniony prezerwatywami, które koledzy Kevina mogli brać bez pytania.
Podobny stosunek do dzieci miał Mike O’Hara – także lubił widzieć je w swoim
domu, trenował Małą Ligę i prowadził zastęp skautów, do którego należał jego
starszy syn. Connie i Mike byli realistami, wiedzieli, co robią ich dzieci, doskonale
zdawali sobie sprawę, że młodzież w wieku Kevina eksperymentuje z marihuaną
i alkoholem. Starali się temu przeciwdziałać, a jednocześnie oczy mieli otwarte.
Potrafili być zarazem stanowczy, opiekuńczy, zaangażowani i praktyczni. Łatwiej
radzili sobie z Seanem niż z Kevinem, ale Sean był znacznie młodszy. Gdy się ma
piętnaście lat, nic nie jest proste, a do tego Kevin zawsze bardziej lubił ryzyko niż
Sean, który bez oporu stosował się do nakazów i zakazów.
Seanowi dobrze szło w szkole, a jego najbliższymi przyjaciółmi nadal były
dzieci, z którymi zaprzyjaźnił się w zerówce. Nie chciał już być szeryfem, tylko
policjantem, a potem strażakiem, ale w wieku ośmiu lat wrócił do marzeń o pracy
w policji. Oglądał wszelkiego rodzaju programy telewizyjne związane z tą
tematyką. Chciał przestrzegać prawa i porządku w życiu własnym oraz przyjaciół.
Rzadko łamał zasady w szkole i w domu, w przeciwieństwie do brata, który
uważał, że zasady po to są, żeby je łamać. Sean i Kevin mieli tych samych
rodziców, ale bardzo się od siebie różnili. W ciągu ostatnich trzech lat, od kiedy
Sean poszedł do zerówki w Atwood, firma Mike’a rozkwitła, on zaś mógł spędzać
z synami znacznie więcej czasu. Rodzinie powodziło się doskonale. Trwał wielki
boom budowlany, a Mike był wykonawcą tak wysoko cenionym, że o jego usługi
zabiegali wszyscy zamierzający coś budować przy Pacific Heights. O’Harowie
wiedli bezpieczne i wygodne życie, latem wyjeżdżali na atrakcyjne wakacje,
a przed dwoma laty Mike wybudował piękny dom nad Tahoe, z widokiem na
jezioro; wszyscy bardzo polubili ten dom. Mike był z wykształcenia ekonomistą,
ale zawsze pociągało go budowanie domów. Przed laty założył własną firmę;
zaczynał skromnie, teraz jednak był właścicielem największego prywatnego
przedsiębiorstwa budowlanego w mieście. Connie od początku wspierała męża
i podtrzymywała go na duchu.
Marilyn Norton, matka dwóch małych chłopców, wiodła mniej spokojne
życie niż Connie. Billy miał teraz osiem lat, Brian trzy i wymagał ciągłej opieki,
był jednak spokojnym, grzecznym dzieckiem. Jego ojca, Larry’ego, boleśnie
rozczarował fakt, że Brian w ogóle nie interesował się sportem, nie chciał nawet
rzucać piłki. Billy odziedziczył po ojcu miłość do sportu i przejawiał ją już jako
trzylatek. Brian – przeciwnie. Godzinami mógł siedzieć i rysować, w wieku trzech
lat zaczął czytać i był bardzo uzdolniony muzycznie. Larry’ego nie interesowały
jednak mocne strony Briana. Skoro syn nie chciał być sportowcem, ojciec uznał, że
nie będzie z niego pożytku i ledwie z nim rozmawiał. Doprowadzało to Marilyn do
szału i często stawało się powodem kłótni, zwłaszcza jeśli Larry za dużo wypił.
– Nie możesz z nim po prostu porozmawiać? – pytała rozdrażniona,
niezmiennie podnosząc głos. – Powiedz coś do niego, poświęć mu choćby pięć
minut. To jest także twój syn. – Desperacko chciała skłonić Larry’ego do
zaakceptowania Briana, ale bez powodzenia.
– On jest twoim synem – odpowiadał ze złością Larry.
Nie cierpiał, gdy go do czegoś namawiano. Jego synem był Billy; tak wiele
ich łączyło. Billy chciał spełnić marzenia ojca i zostać zawodowym futbolistą,
tylko o tego rodzaju karierze mówił. Nie zamierzał zostać strażakiem ani
policjantem. Chciał tylko grać. Brian był dzieckiem spokojnym, poważnym, mniej
otwartym. Drobnej budowy, w przeciwieństwie do ojca i brata, nie miał talentów
sportowych. Billy grał w szkole w bejsbol i piłkę nożną, a Larry chodził na
wszystkie jego mecze. Cieszył się, gdy drużyna Billy’ego wygrywała, a robił
synowi piekło, gdy przegrała. Utrzymywał, że nie ma usprawiedliwienia dla
przegranej. Wybuchowy temperament i wymagania ojca sprawiały, że Brian czuł
się przy nim nieswojo, ale nie peszyły Billy’ego.
Larry’emu również szło coraz lepiej w interesach, powodzeniu towarzyszyło
jednak więcej napięć w życiu rodziny. Larry rzadziej bywał w domu, częściej
spędzał wieczory z klientami, których większość stanowili teraz zawodowi
koszykarze, bejsboliści i gracze futbolu amerykańskiego. Poświęcał im mnóstwo
czasu; z klientami, którzy byli graczami Giants, jeździł na wiosenne treningi
w Scottsdale. Niektórzy z nich stali się jego najbliższymi przyjaciółmi; część tych
młodych ludzi miała, podobnie jak Larry, skłonność do wybryków. Marilyn rzadko
uczestniczyła w wieczornych spotkaniach męża z klientami, wolała zostawać
z chłopcami w domu. Po urodzeniu Briana odzyskała dawną figurę i w wieku
trzydziestu trzech lat wyglądała świetnie, ale dziewczyny większości klientów
Larry’ego były dwudziestolatkami, toteż Marilyn nie umiała znaleźć z nimi
wspólnego języka. Nie chciała zadawać się z tym zbyt jak dla niej rozrywkowym
towarzystwem; wolała spędzać czas z dziećmi. Na szkolne uroczystości niemal
zawsze chodziła sama, a gdy pojawiał się na nich Larry, nieodmiennie wypijał za
dużo wina. Nie tak dużo, aby zauważyli to inni rodzice, ale Marilyn zawsze
wiedziała, kiedy wychylił kilka kieliszków wina czy parę piw albo szklaneczek
bourbona z lodem przed wyjściem z domu. Mogłoby się wydawać, że tylko w ten
sposób udawało mu się znieść nudne jego zdaniem wieczory. Szkoła i nauka
chłopców go nie interesowały, z wyjątkiem wydarzeń sportowych, którym wiernie
kibicował. A ponadto nieraz powtarzał, że Judy Thomas, matka Gabby, to
prawdziwa ślicznotka. Miał oko do ładnych kobiet.
Marilyn i Judy zaprzyjaźniły się, a Marilyn udawała, że nie słyszy uwag
męża na temat przyjaciółki. Wiedziała, że choć Judy wygląda wyzywająco, szaleje
na punkcie swego męża, Adama, i jest dobrze wychowana. Judy skończyła właśnie
trzydzieści lat i już zrobiła dużo dla swego wyglądu, włącznie z liposukcją,
korekcją brzucha, implantami piersi i regularnymi zastrzykami z botoksu.
Przyjaciółki mówiły jej, że zgłupiała, ale ona wyglądała wspaniale. Nie wyzbyła
się nawyków myślowych młodziutkiej uczestniczki konkursów piękności.
Przyznała się Marilyn i Connie, że gdy Gabby miała cztery, a potem pięć lat,
zgłosiła ją do konkursów piękności, które dziewczynka z łatwością wygrała, Adam
wpadł jednak w szał i wymusił na żonie obietnicę, że nigdy więcej tego nie zrobi,
ona zaś uszanowała wolę męża. Adam uwielbiał obie swoje córki, choć Gabby
niewątpliwie była jego oczkiem w głowie. Miała silniejszą osobowość i większy
temperament niż jej o wiele spokojniejsza młodsza siostra, Michelle. Zdaniem Judy
Gabby miała wszelkie szanse zabłysnąć. Michelle żyła natomiast w cieniu siostry,
ale ponieważ skończyła dopiero sześć lat, porównywanie dziewczynek byłoby nie
w porządku.
W trzeciej klasie Gabby zaczęła brać lekcje gry na pianinie i śpiewu;
wydawało się, że naprawdę ma talent. Judy próbowała przekonać władze szkolne
do wystawienia musicalu Annie i powierzenia córce głównej roli. Na razie uznano
jednak, że to zbyt poważne przedsięwzięcie i że niewielu uczniów tak dobrze jak
Gabby jest przygotowanych do występu na szkolnej scenie w musicalu
wystawianym na Broadwayu. Gabby wiedziała już, że chce zostać w przyszłości
aktorką, Judy zaś nie wątpiła, że córka ma do tego predyspozycje. Gabby od
trzeciego roku życia uczyła się tańca baletowego, Michelle natomiast, choć też
lubiła taniec, nie wykazywała wielkich uzdolnień. Gabby była gwiazdą, Michelle
tylko małą dziewczynką.
Adam i Judy, którzy mieli w szkole dwie córki, zrobili dla Atwood
najwięcej, hojnie wspierali placówkę finansowo. Michelle uczyła się lepiej niż
siostra, dostawała same piątki, ale to utalentowana Gabby przyciągała ogólną
uwagę. Michelle była po prostu ładna, Gabby – łatwiejsza w kontaktach
i nieskończenie bardziej zauważalna.
Adam chętnie na szkolną aukcję przekazał od swej firmy range-rovera.
Szkoła zarobiła w ten sposób fortunę, a Adam został gwiazdą wieczoru.
Thomasowie wydawali się krzykliwi i mało subtelni, byli jednak miłymi ludźmi
i lubili ich wszyscy z wyjątkiem kilkorga rodziców, którzy uważali tę parę za zbyt
pretensjonalną i nie rozumieli, jakim cudem córki Thomasów znalazły się w szkole
takiej jak Atwood. Najwyraźniej jednak dziewczynki miały tu zostać, czy to się
komuś podobało, czy też nie.
W trzeciej klasie Gabby i Izzie nadal były najlepszymi przyjaciółkami.
W wieku lat ośmiu lubiły się jeszcze bardziej niż jako pięciolatki. Dzieliły się
lalkami Barbie i wymieniały ubraniami. Izzie spędzała w domu Gabby weekendy
tak często, jak jej na to pozwalano. Dziewczynki wyryły swoje inicjały na biurku
w pokoju Izzie, co nie spotkało się z aprobatą matki, a Izzie musiała zostać na
weekend w domu, choć bardzo lubiła bywać u Gabby, ponieważ mogła tam
przymierzać piękne, wręcz olśniewające ubiory przyjaciółki. Gabby miała dwa
różowe żakieciki przybrane prawdziwym białym futerkiem i różowe futro
przywiezione przez matkę z Paryża. Dziewczynki miały takie same wymiary
i wymieniały się strojami, jeśli dostały pozwolenie, które nie obejmowało jednak
paryskiego futra. Izzie lubiła Michelle, choć Gabby utrzymywała, że nie cierpi
siostry, i ciągle miała do niej jakieś pretensje. Nie znosiła, gdy matka kazała im się
bawić z młodszą siostrą, ponieważ chciała mieć przyjaciółkę tylko dla siebie. Izzie
chętnie jednak pozwalała Michelle włączać się do gry i czasem nawet dawała jej
wygrać. Niekiedy było jej żal dziewczynki, bo wydawało się, że nigdy nie bawi się
ona tak dobrze jak Gabby, a rodzice chyba mniej się nią interesują. Izzie była
z natury bardzo opiekuńcza, zwłaszcza wobec słabszych, i bywało, że opiekowała
się nawet Gabby, gdy przyjaciółka miała zły nastrój albo się przeziębiła. Izzie
doskonale sprawdzała się w roli przyjaciółki.
Judy powtarzała, że jej starsza córka jest skazana na sukces we wszystkim,
czego się tknie, i wydawało się, że ma rację. Zanim jeszcze Gabby zdała do trzeciej
klasy, pozowała do kilku reklam ubrań dla dzieci i do zdjęć w ogólnokrajowej
kampanii Gap Kids. Nikt nie wątpił, że któregoś dnia zostanie gwiazdą. Już teraz
żyła we własnym małym świecie. Izzie cieszyła się, że jest jej najlepszą
przyjaciółką, ale bardzo lubiła też trzech chłopców z ich kółka.
Od czasu do czasu ojciec Izzie, Jeff, zabierał dziewczynki na pizzę i kręgle,
co uwielbiały, choć ledwie udawało im się podnieść kulę. Raz na jakiś czas
wybierała się z nimi matka Izzie, zwykle jednak pracowała do późnego wieczoru.
Katherine zawsze zabierała mnóstwo pracy do domu, dlatego musiał tam panować
spokój. Jeff zajmował się więc dziewczynkami poza domem albo podrzucał córkę
do Gabby, jeśli długo się napraszała. Jej matce zupełnie to nie przeszkadzało. Izzie
słyszała niekiedy, jak rodzice się o to kłócą. Tata pytał, dlaczego mama nie może
zrobić sobie przynajmniej jednego wieczoru wolnego, i zaczynało się. Katherine
zawsze nazywała klientów swego męża z ACLU pospólstwem. Ilekroć Izzie
usłyszała to słowo, wiedziała, że zaraz wybuchnie naprawdę wielka awantura.
Czasami rozmawiała o tym z Andym, również jedynakiem, którego rodzice
byli równie jak jej zapracowani. Zastanawiała się, czy oni też się kłócą. Andy
mówił, że nie, choć jego mama pracuje do późna, a czasami nawet musi zostawać
na noc, żeby odebrać poród. Rodzice Izzie byli prawnikami, a Andy’ego –
lekarzami. Gdy rodziło się dużo dzieci, jego matce zdarzało się nie wracać do
domu przez dwa lub trzy dni. Ojciec z kolei często podróżował – jeździł
z wykładami albo promował w telewizji swą najnowszą książkę. Gdy nie
przyjmował w domu pacjentów, spotykał się w różnych miastach z czytelnikami.
Andy mówił, że jego ojciec jest jeszcze bardziej zapracowany niż matka. Pisze
książki o problemach ludzi. Andy lubił jednak gosposię, która z nimi mieszkała, nie
miało więc dla niego znaczenia, jak bardzo zajęci są rodzice. Izzie zajmowała się
opiekunka, a nie mieszkająca na stałe gosposia. Dom Andy’ego był jednak
większy.
Podobnie jak Izzie Andy najbardziej lubił bywać u Seana, ponieważ jego
rodzice byli bardzo mili, choć uważał, że on też ma miłych rodziców, tylko że
często pracują na mieście, podczas gdy O’Harowie zawsze obecni byli w domu
i mieli czas rozmawiać. Izzie lubiła udawać, że Connie, matka Seana, jest jej
ciocią, choć nigdy o tym Seanowi nie powiedziała, zachowując to dla siebie.
Connie zawsze ją ściskała i całowała na powitanie. Izzie uważała, że wszystkie
mamy przyjaciół są miłe, z wyjątkiem – czasami – jej własnej, która miała tak dużo
pracy i wracała do domu tak zmęczona, że zdarzało jej się zapomnieć o uściskaniu
córki. Ale tata nie zapominał nigdy. Biegał, trzymając ją na barana, dookoła domu,
zabierał do kina i do parku. W towarzystwie przyjaciół Izzie nachodziła niekiedy
myśl, że dobrze byłoby mieć siostrę lub brata, wiedziała jednak, że nie ma na to
szans. Zapytała kiedyś matkę, a ona odparła, że nie ma czasu, a poza tym była
starsza niż inne matki. Katherine Wallace miała czterdzieści dwa lata, a jej mąż –
czterdzieści sześć. Oboje mówili, że są za starzy na następne dziecko, a ojciec
zawsze dodawał, że wolą nie mieć drugiego, ponieważ wiedzą, że nie byłoby takie
wspaniałe jak ona. Izzie zdawała sobie jednak sprawę, że rodzice po prostu nie
chcą więcej dzieci.
Pod koniec roku szkolnego Kevin O’Hara znów wpadł w tarapaty. Izzie
dowiedziała się o tym od Seana w szkole, podczas lunchu. Wiedziała, że stało się
coś złego, ponieważ Connie przez dwa dni opuściła swoją kolejkę podwożenia
dzieci do szkoły. Musiały zastąpić ją Marilyn i Judy, choć żadna nie wyjaśniła
dzieciom dlaczego. Izzie od razu wyczuła kłopoty.
– To przez Kevina – powiedział Sean, biorąc od Izzie jabłko w zamian za
różowe ciastko, na które nie miał ochoty.
Izzie zawsze dostawała zdrowe jedzenie, zdaniem Seana – lepsze. Teraz
ugryzła ciastko i ubrudziła sobie na różowo wargi i nos, co rozśmieszyło chłopca.
– Z czego się śmiejesz? – zapytała urażona.
Sean się z nią droczył, ale i tak go lubiła; był jej przyjacielem, kimś
w rodzaju brata, tylko lepszego, ponieważ nigdy jej nie uderzył. Kiedyś nawet
popchnął czwartoklasistę, który ją przezywał.
– Śmieję się z ciebie. Masz różowy nos. – Izzie wytarła nos rękawem. –
Kevin wpadł w kłopoty na zabawie w szkole – ciągnął Sean. – Tata mówi, że mogą
go wyrzucić. Musi siedzieć w domu przez cały tydzień. Jest zawieszony czy coś
w tym rodzaju.
– Co on zrobił? Pobił się z kimś?
Izzie wiedziała, że starszemu bratu Seana już się to zdarzało. W wypadku
Kevina nie było w tym nic nadzwyczajnego; matka chłopców mawiała, że winna
jest ich gorąca irlandzka krew. Ale ich ojciec nigdy nie wdawał się w bójki,
a przecież także był Irlandczykiem.
– Wziął na zabawę butelkę alkoholu ojca i częstował chłopaków. To był
chyba dżin. W każdym razie wszyscy naprawdę się upili, Kevin też. Zwymiotował
i zapaskudził całą łazienkę chłopców.
– Jeśli tak, to dobrze, że już nie mieszkasz z nim w jednym pokoju –
powiedziała rozsądnie Izzie. Sean dostał własny pokój, gdy skończył sześć lat,
a Kevin był wówczas trzynastolatkiem. – Musiało okropnie śmierdzieć – dodała.
Sean skinął głową, pamiętał bowiem, jak wyglądał brat, gdy przyniesiono go
do domu.
– No. Tata był okropnie zły. Od razu wezwali go do szkoły i musiał zabrać
Kevina. Kevin miał zatrucie alkoholowe, trzeba było zawieźć go na pogotowie
i dać mu jakieś lekarstwa. Mama płakała przez cały tydzień, boi się, że wyrzucą go
ze szkoły, bo on chyba nie ma dobrych stopni.
Oboje uznali, że sprawa przedstawia się poważnie.
– Ojej! Kiedy będziesz wiedział, czy go wyrzucą?
– Chyba w tym tygodniu.
Sean nie był tego pewny. Rodzice bez końca rozmawiali o incydencie
z udziałem Kevina, ale tylko raz z młodszym synem. A ponadto zdecydowali się
wysłać starszego syna na letni obóz dla młodzieży mającej problemy w szkole. To,
co mówili o obozie, bardzo się nie podobało Seanowi. Trzeba tam będzie robić
mnóstwo bardzo trudnych rzeczy, takich jak: wspinanie się po skałach, wędrówki
po górach czy samotne spędzenie nocy w lesie. Naprawdę przerażające. Sean
martwił się o brata. Podsłuchał, jak ojciec mówił Kevinowi, że jeśli tak dalej
pójdzie, chłopak skończy w więzieniu. Sean miał nadzieję, że to nieprawda, ale już
samo wyrzucenie z Atwood byłoby z pewnością czymś okropnym, bo mama
powiedziała, że jeśli tak się stanie, Kevin pójdzie do szkoły państwowej. A jeśli
znów się upije, wyślą go na odwyk. Kevin mówił, że nic go to nie obchodzi i nie
okazywał wyrzutów sumienia z powodu całej tej historii. Powiedział, że świetnie
się bawili, dopóki ich nie przyłapano. Został zawieszony i jeszcze długo nie będzie
miał prawa wstępu do Atwood. Izzie i Seanowi wydawało się, że jak na
piętnastolatka i drugoklasistę Kevin ma poważne problemy, ale przecież on bez
przerwy wpadał w tarapaty czy to w szkole, czy w domu.
– Twoi rodzice muszą być przerażeni – powiedziała Izzie.
Kevin był jedynym starszym chłopcem, którego Izzie znała bliżej, choć
nigdy nie zwracał uwagi na nią ani innych przyjaciół młodszego brata. Gdy
przychodziła do Seana, nazywał ją smarkulą i od razu prowadził do kuchni.
W szkole nigdy nie zamienił z nią ani słowa. Był wysokim, przystojnym chłopcem
o kruczoczarnych włosach, takie same włosy miał jego młodszy brat. Grał dawniej
w drużynie bejsbolowej, ale w tym roku odpadł. Oświadczył, że sport nie jest dla
niego, co – jak mówił Sean – zmartwiło ojca, który uważał, że uprawianie sportu
przyniosłoby Kevinowi pożytek.
Ostatecznie władze szkolne postanowiły zawiesić starszego O’Harę na
kolejne dwa tygodnie i wyrazić warunkową zgodę na kontynuowanie nauki. Nie
wyrzucono go więc. Mike i Connie wstawili się za synem i przekonali szkołę, by
dała mu drugą szansę. Mike i dyrektor Atwood uprzedzili jednak chłopaka, że jeśli
znów zrobi coś podobnego, wyleci na dobre. Kevin zapewnił, że rozumie, i do
końca roku szkolnego zachowywał się właściwie, a potem wyjechał na obóz
w górach Sierra. Po powrocie wydawał się zdrowszy, silniejszy, lepiej umięśniony,
zachowywał się grzecznie i robił wrażenie bardziej odpowiedzialnego. Latem
skończył szesnaście lat i jak zauważył Mike w rozmowie z Connie, nie wyglądał
już jak chłopiec, lecz jak mężczyzna. Na obozie zyskał pewność siebie. Rodzice
mieli nadzieję, że zmieni się na korzyść.
– Chciałabym, żeby wydoroślał – powiedziała z westchnieniem, wciąż pełna
niepokoju, Connie.
Przez kilka pierwszych tygodni po przyjeździe z obozu Kevin sprawował się
doskonale, pomagał nawet matce w domu. Sean wiedział jednak, że to tylko
pozory. Tydzień po powrocie brata widział go popijającego ukradkiem piwo
i zauważył paczkę papierosów w jego plecaku. Sean nigdy nie donosił na niego
rodzicom, ale wiedział, co się dzieje, lepiej, niż Kevin przypuszczał. Nie był głupi.
Pierwszego dnia czwartego roku nauki Sean i Izzie, którzy przyjechali do
szkoły jednocześnie, weszli razem do klasy, a tuż za nimi zjawili się: Billy, Andy
i Gabby. Ta piątka przyjaciół trzymała się zawsze razem, była nierozłączna przez
cztery lata i sądziła, że zawsze tak będzie. Wszyscy pięcioro co roku wyrzynali na
swoich szkolnych ławkach słowa: „Przyjaciele na zawsze”. Wieczną przyjaźń
przyrzekli sobie już w drugiej klasie. Connie nazywała ich Wielką Piątką.
Przyjaźnili się od zerówki i Connie miała nadzieję, że więź ta przetrwa. Stanowili
coś w rodzaju rodziny. Izzie i Gabby udawały czasem wobec nowych nauczycieli
czy nieznajomych, że są siostrami, a Billy, Sean i Andy wmówili kiedyś
w kręgielni jakiemuś człowiekowi, że są trojaczkami, i ten ktoś uwierzył. Ta piątka
była niczym pięcioraczki z różnych rodziców, ale o jednym sercu i jednej duszy.
Przyjaciele na zawsze.
[4]
Parent-Teacher Association – organizacja rodziców i nauczycieli, której
celem jest angażowanie rodziców w sprawy szkoły i w jej wspieranie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Do ósmej klasy w życiu tych pięciorga zmieniało się niezbyt wiele, a potem
zaczęło dziać się mnóstwo rzeczy naraz. Przede wszystkim wszyscy skończyli
trzynaście lat, byli teraz nastolatkami. Za rok mieli pójść do liceum, co wydawało
im się wielkim krokiem w dorosłość. Connie przekomarzała się z nimi, mówiąc, że
nie zmienili się zbytnio od czasów zerówki, są tylko więksi. Sean nadal miał
obsesję na punkcie przestrzegania prawa, oglądał wszystkie programy telewizyjne
poświęcone przestępstwom i policji, czytał książki o FBI. Billy’ego całkowicie
pochłaniał sport, zwłaszcza futbol, oraz gromadzenie ogromnej już kolekcji
podpisanych kart futbolowych i bejsbolowych. Gabby częściej pozowała do zdjęć,
zatańczyła w Dziadku do orzechów i zagrała główne role w dwóch szkolnych
przedstawieniach. Andy był najlepszym uczniem w klasie, a Izzie, którą coraz
bardziej interesowały problemy społeczne, pracowała jako wolontariuszka
w schronisku dla bezdomnych rodzin i zbierała na Boże Narodzenie zabawki dla
dzieci, a nawet kupowała je za własne kieszonkowe.
Wielką zmianę zapoczątkowali Billy i Gabby. Podczas ferii świątecznych
spędzili ze sobą mnóstwo czasu, a po powrocie do szkoły oznajmili, że chodzą ze
sobą.
– Naprawdę? – Izzie patrzyła na swą przyjaciółkę szeroko otwartymi
oczyma. – A co to znaczy? – Konspiracyjnie ściszyła głos i zerknęła przez ramię,
aby się upewnić, że nikt nie słyszy. – Zrobiliście to? – szepnęła, rzucając zdumione
spojrzenie.
Gabby roześmiała się tym swoim dźwięcznym śmiechem, który
w przekonaniu Izzie miał zrobić z niej pewnego dnia gwiazdę filmową.
– Oczywiście, że nie. Nie jesteśmy głupi – odparła stanowczym tonem. –
Jesteśmy za młodzi, żeby to robić. Poczekamy do liceum albo college’u. Po prostu
wiemy, że się kochamy.
Pewność w głosie Gabby wywarła na Izzie ogromne wrażenie.
– Skąd wiecie? – dopytywała się zafascynowana.
W ich małym kręgu przyjaciół wszyscy kochali się nawzajem, ale nie
przyszłoby jej do głowy, że mogłaby zostać dziewczyną Seana, Andy’ego czy
Billy’ego. Uważała ich po prostu za przyjaciół. Skąd więc Billy i Gabby wiedzą, że
łączy ich coś innego? Co się stało w czasie ferii?
– Pocałował mnie – przyznała się Gabby. – Tylko nie mów mojej matce.
I tak postanowiliśmy, że będziemy parą. – Gabby wydawała się wielce z tego
zadowolona, choć zdaniem Izzie w jej wyglądzie nic się nie zmieniło. Gabby
i Billy byli jedynymi z grupy, którzy się całowali. W ósmej klasie nie było nawet
chłopca, który by się podobał Izzie, a z pewnością nie na tyle, żeby się z nim
całować. – Ty i Sean powinniście ze sobą chodzić, tak jak my – oznajmiła Gabby
tonem osoby dorosłej.
Izzie się oburzyła.
– No coś ty! To niesmaczne. On jest moim najlepszym przyjacielem!
– Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką – droczyła się z nią
Gabby, rozbawiona reakcją Izzie na wzmiankę o Seanie.
A Sean z każdym rokiem stawał się przystojniejszy, choć wciąż był nieco
niższy niż Billy. Niektóre ósmoklasistki uważały, że jest cudowny, ale Seana to nie
obchodziło. Nie interesował się jeszcze dziewczętami, tylko przestępstwami
i sportem. A Izzie traktował jak siostrę.
– Wiesz, że jesteś moją przyjaciółką – powiedziała zawstydzona Izzie. –
Wszyscy jesteście moimi przyjaciółmi. Tylko w naszym wieku to trochę dziwne
mieć chłopaka. – Izzie, zmieszana, wydawała się nie w pełni aprobować
postępowanie Gabby. Ta zawsze jednak robiła wrażenie bardziej obytej w świecie
niż reszta grupy, a Billy był bardziej dojrzały pod względem fizycznym.
Gabby obojętnie wzruszyła ramionami.
– Może i tak. Ale przyjemnie się z nim całować – rzuciła, wywołując u Izzie
lekki wstrząs.
Porozmawiały jeszcze chwilę, po czym poszły razem do klasy.
Ten dzień Billy spędził na treningu w sali gimnastycznej, rano zdążył jednak
ogłosić wielką nowinę Seanowi i Andy’emu. Obaj koledzy byli pod wrażeniem
i chcieli się dowiedzieć, jak daleko zaszły sprawy z Gabby. Billy odparł, że się
obściskiwali, ale do niczego więcej nie doszło. Mimo to przyjaciele byli
wstrząśnięci tak samo jak Izzie. To, że Billy i Gabby zostali parą, oznaczało
początek nowej ery w dziejach grupy; sprawiło, że pozostali poczuli się trochę jak
nieudacznicy, którym coś nie wyszło. Wytworzyła się bardzo dziwna sytuacja,
mimo to Izzie wcale nie chciała mieć chłopaka, wszystko jedno, czy zostałby nim
któryś z przyjaciół, czy ktoś spoza grupy. Andy i Sean byli dla niej jak bracia,
których nie miała, i bardzo jej to odpowiadało. Wybieranie jednego z nich do roli
chłopca wydawało jej się odrażające. Nie zamierzała tego robić.
Minęło trochę czasu, zanim przywykli myśleć o Gabby i Billym jako
o parze, ale wiosną wszyscy traktowali to już jako coś oczywistego. Romans kwitł
w najlepsze, ale ograniczał się do „chodzenia” i pocałunków. Larry, nakłoniony
przez Marilyn, przeprowadził z synem rozmowę o używaniu prezerwatyw
i konieczności wystrzegania się ciąży, Billy upierał się jednak, że oni wcale tego
nie potrzebują. Ojciec wydawał się rozczarowany, matka odetchnęła z ulgą.
Następnego dnia Marilyn długo rozmawiała z matką Gabby; zapytała Judy, czy jej
zdaniem dzieci mówią prawdę, zapewniając, że nie uprawiają jeszcze seksu. Miała
nadzieję, że tak jest, lecz nie była pewna. Krążyło tyle opowieści o dzieciach
uprawiających seks przed rozpoczęciem nauki w liceum.
– Gabby mówi mi wszystko – oświadczyła stanowczo Judy, która wcale nie
wydawała się zaniepokojona. – Ale chcę dać jej pigułki, zanim coś się stanie, tak
na wszelki wypadek.
Podchodziła do tej sprawy zdumiewająco spokojnie, choć nie wspomniała
o niczym Adamowi, ponieważ wiedziała, że bardzo boi się on o córki. Adam
zauważył jednak ostatnio ciągłą obecność Billy’ego przy Gabby, a zatem zdawał
sobie sprawę, co się dzieje.
– Oni mają dopiero po trzynaście lat. – Marilyn nie mogła się uspokoić. –
Nie dorośli jeszcze do poważnego związku i wszystkiego, co się z nim wiąże.
– Czasami nie jestem pewna, czy ja dorosłam – zażartowała Judy.
Marilyn roześmiała się mimo woli. Wiedziała przecież, że to tylko żarty, bo
małżeństwo Judy było bardzo udane, ona i Adam wciąż, po piętnastu latach,
potrafili cieszyć się sobą.
Marilyn i Larry’emu układało się w ostatnich latach znacznie gorzej. Larry
nadal dużo pił, ponadto Marilyn podejrzewała, że miewa romanse, choć on
kategorycznie zaprzeczał. Lubił spędzać czas ze swymi najważniejszymi klientami
i zdarzało mu się wracać do domu o trzeciej nad ranem, ale nieodmiennie
przysięgał, że nic złego nie zrobił. Marilyn nie miała pewności, ale i żadnych
dowodów. Siedziała w domu z synami, trzynastoletnim Billym i ośmioletnim
Brianem, nie brakowało jej więc zajęć. Czasem ogarniał ją strach, że w wieku
trzydziestu ośmiu lat stała się kurą domową. Larry prawie nigdzie nie zabierał jej
ze sobą. Wychodził z „chłopakami”. Marilyn żaliła się czasem przyjaciółkom, lecz
nic nie mogła na to poradzić. A gdy zwracała mężowi uwagę, wpadał w złość
i kazał jej zaprzestać jęków. Wypominał, że dzięki niemu ma piękny dom
i mnóstwo pieniędzy i dodawał, że jeśli chce mieć stale kogoś koło siebie, niech
sobie kupi psa, bo on nie pozwoli trzymać się na smyczy. Miał więc pełną swobodę
ruchów, a Marilyn miała synów.
Nie zawsze traktował chłopców dobrze, zależało to od ilości wypitego
alkoholu. Briana całkowicie ignorował, ponieważ młodszy syn wciąż nie
interesował się sportem, a gdy ostatnio drużyna Billy’ego przegrała mecz Małej
Ligi, po powrocie do domu uderzył chłopca i nazwał go ofermą. Billy poszedł
wtedy zapłakany do swego pokoju, a Marilyn i Larry zaczęli się tak ostro kłócić, że
omal nie doszło do rękoczynów. Ostatecznie to ona dała za wygraną i zamknęła się
w swoim pokoju, Larry natomiast wyszedł z domu i wrócił dopiero rano. Nikogo
nie przeprosił. Marilyn zastanawiała się czasem, czy on w ogóle pamięta, co
wówczas zrobił. Porozmawiała z synem i próbowała mu wyjaśnić, że ojciec ma
taką obsesję na punkcie wygrywania, że sam nie wie, co robi. Oboje wiedzieli
jednak, że to nieprawda. A Billy zapisał się do drużyny futbolowej
pierwszoroczniaków, ponieważ wiedział, że tylko to zadowoli ojca. Postanowił też,
że już nikt nigdy nie będzie mieć powodu do nazwania go ofermą.
Marilyn często rozmawiała z Judy o „chodzeniu” ich dzieci. Bała się
o Gabby jak o własną córkę, przerażała ją myśl, że młodzi stracą panowanie nad
sobą i zaczną uprawiać seks. Judy natomiast zachowywała niezmącony spokój,
całkowicie ufając swej córce.
– Gabby jest na to za mądra – powtarzała.
Marilyn znała jednak mnóstwo mądrych dziewcząt, które się pogubiły
i zaszły w ciążę. Nie chciała, aby przytrafiło się to ich dzieciom, i miała nadzieję,
że Billy i Gabby nie dopuszczą do katastrofy. Może jednak zbyt dużo wymagała od
trzynastolatków.
Connie powiedziała Judy i Marilyn, że Kevin jest aktywny seksualnie od
trzynastego roku życia, a z kolei jej młodszemu synowi, Seanowi, ani to w głowie.
Dzieci są różne i w różnym tempie zmierzają do dorosłości.
W tym czasie Connie znacznie mniej niepokoiła się o Kevina. Studiował na
przedostatnim roku uniwersytetu w Santa Cruz i dobrze sobie radził. Wyglądał jak
hipis z tatuażami, piercingiem i długimi włosami, ale oceny miał przyzwoite.
Uspokoiło to trochę jej obawy, choć nie całkiem. Kevin dzwonił z Santa Cruz,
niezbyt często jednak, bo chciał czuć się samodzielny i niezależny. Connie skupiła
się więc na Seanie, który potrzebował jej uwagi i opieki. Dwudziestoletni Kevin
już sam musiał za siebie odpowiadać.
Spośród pięciorga przyjaciół najlepszym uczniem zawsze był Andy. Tego się
po nim spodziewano, a jego rodzicom nawet nie przyszłoby na myśl, że mógłby
mieć inne stopnie niż piątki. Andy nigdy ich nie zawiódł. Utrzymywał, że chce
zostać lekarzem, tak jak oni. Zwykłym lekarzem jak matka, nie zaś psychiatrą jak
ojciec. Chciał leczyć ludzkie ciała, nie umysły, i studiować na Harvardzie.
Podobnie jak piątek, spodziewano się po nim corocznych nagród za wyniki
w nauce. Andy miał wielkie zdolności do nauk ścisłych. Izzie czasami żartowała
z niego, nazywając go doktorem. Podobało mu się to. Był teraz dobry w sporcie
i miał naturalny wdzięk sportowca. Należał do szkolnej drużyny tenisowej,
w weekendy grał w turniejach. Czwórka przyjaciół zawsze przychodziła mu
kibicować, tak samo jak chodziła na mecze bejsbolowe Seana i Billy’ego,
a chłopcy dopingowali Gabby i Izzie, gdy grały one w dziewczęcy bejsbol i piłkę
nożną.
Larry także pojawiał się na meczach i podczas gry bez przerwy głośno
wykrzykiwał do Billy’ego, co syn powinien robić. Gdy drużyna przegrywała,
nieodmiennie wpadał w szał; Sean wiele razy próbował wstawiać się za
przyjacielem, a wtedy Larry złościł się również na niego.
– Panie Norton, dziś zagraliśmy dobrze – odważnie sprzeciwił się któregoś
razu Sean. – Billy miał dziś dwa takie uderzenia, jakich nie miał żaden zawodnik
przeciwnika. – Po meczu trener pogratulował Billy’emu gry.
– Nawalił, gdy bazy były pełne, a mogliście wygrać. Nie zauważyłeś? –
Przyjaciele na zawsze Z angielskiego przełożyła Małgorzata Szubert
Książkę tę poświęcam Nickowi Tarinie i Maxowi Leavittowi, wspaniałym ludziom, którzy na zawsze pozostawili ślad w naszych sercach. A także mym najukochańszym dzieciom: Beatrix, Trevorowi, Todtowi, Samowi, Victorii, Vanessie, Maxxowi i Zarze. Proszę Boga, abyście zawsze byli z nami. Tak bardzo Was kocham!!! Mama/ds
ROZDZIAŁ PIERWSZY Proces naboru do Atwood School – te wszystkie dni otwarte, spotkania, dociekliwe rozmowy z matkami lub ojcami, a czasem z obojgiem rodziców, prześwietlanie każdego dziecka – pochłaniał pół roku i doprowadzał rodziców na skraj szaleństwa. Rodzeństwo uczniów miało większe szanse, ale i tak najbardziej liczyły się mocne strony samego dziecka, niezależnie od tego, czy w szkole uczył się już jego brat lub siostra. Atwood należała do nielicznych prywatnych szkół koedukacyjnych w San Francisco – większość tamtejszych szkół z tradycjami przyjmowała albo tylko dziewczynki, albo tylko chłopców – i była jedyna, która zapewniała pełny cykl kształcenia, od zerówki do matury, co czyniło ją niezwykle pożądaną dla rodziców, którzy nie chcieli przechodzić po raz kolejny przez proces naboru do gimnazjum i liceum. Listy z decyzją o przyjęciu lub nieprzyjęciu dziecka przychodziły pod koniec marca i były wyczekiwane z takim samym niepokojem jak listy z Harvardu czy Yale. Niektórzy rodzice przyznawali, że omal nie popadli wówczas w obłęd, utrzymywali jednak, że było warto, ponieważ Atwood jest wspaniałą, przydającą prestiżu szkołą, w której dzieci traktowane są indywidualnie i której uczniowie, jeśli ukończą liceum, zwykle dostają się na najlepsze uczelnie, także te należące do Ivy League[1] . Umieszczenie dziecka w Atwood było nie lada wyczynem. Szkoła liczyła około sześciuset pięćdziesięciu uczniów, położona była w doskonałym miejscu, przy Pacific Heights, a na jednego nauczyciela przypadała zaskakująco niewielka liczba wychowanków. Atwood gwarantowała przyszłą karierę, wstęp do college’u i opiekę psychologa. Gdy nadszedł w końcu wielki dzień rozpoczęcia nauki przez pierwszoroczniaków – była to środa po Święcie Pracy – w San Francisco panował upał nietypowy jak na wrzesień. Od niedzieli temperatura w dzień przekraczała 32 stopnie Celsjusza, w nocy nie spadała poniżej 20 stopni. Tak upalna pogoda zdarzała się najwyżej raz czy dwa razy do roku i wszyscy wiedzieli, że skończy się, gdy tylko nastaną mgły; będzie wtedy wiał silny, chłodny wiatr, a temperatura wróci do poziomu około 15 stopni w dzień i około 10 stopni w nocy. Marilyn Norton na ogół lubiła upały, ale teraz znosiła je źle, była bowiem w dziewiątym miesiącu ciąży, za dwa dni miała rodzić. Oczekiwała drugiego dziecka, również chłopca, który zapowiadał się na bardzo dużego noworodka. Chodzenie sprawiało jej trudności, kostki u nóg i stopy tak opuchły, że udawało się wcisnąć na nie tylko gumowe japonki. Marilyn miała na sobie obszerne białe szorty, teraz już na nią za ciasne, i biały T-shirt swego męża, opinający brzuch. Żadne ubrania na nią nie wchodziły, ale nie przejmowała się tym, bo dziecko miało
się urodzić lada chwila. Cieszyła się, że udało jej się wcisnąć w cokolwiek, tak że mogła towarzyszyć synowi pierwszego dnia szkoły. Malec bardzo się denerwował, dlatego Marilyn chciała być przy nim w tej ważnej chwili. Gdyby musiała jechać do pracy, Billy’ego odwiózłby jego ojciec, Larry; w tym wypadku chłopca obiecała odebrać ze szkoły sąsiadka. Billy, jak wszystkie dzieci, wolał jednak być z mamą tego pierwszego dnia, Marilyn była więc szczęśliwa, że tu jest, a gdy wchodzili do nowoczesnego, pięknego gmachu, syn trzymał ją mocno za rękę. Nowe budynki szkolne wybudowano przed pięciu laty przy hojnym wsparciu finansowym ze strony rodziców obecnych uczniów oraz wdzięcznych rodziców wychowanków, którym się powiodło w życiu. Billy rzucał matce niespokojne spojrzenia, kurczowo przyciskając małą futbolówkę. Oboje mieli bujne, kręcone rude włosy i szerokie uśmiechy. Uśmiech Billy’ego sprawiał, że Marilyn także musiała się uśmiechać; malec wyglądał tak uroczo bez dwóch przednich zębów. Był wspaniałym, spokojnym dzieckiem, pragnącym wszystkich zadowolić, zawsze miłym dla matki i lubiącym sprawiać przyjemność ojcu. Wiedział, że Larry najbardziej lubi rozmawiać o sporcie. Pamiętał wszystko, co opowiadał mu o każdym meczu. Miał pięć lat i od roku powtarzał, że pewnego dnia chce grać w futbol w 49ers[2] . „Taki jest mój chłopiec!” – mówił z dumą Larry Norton, który miał bzika na punkcie sportu, futbolu, bejsbolu i koszykówki. W weekendy grywał ze swymi klientami w golfa i tenisa. Codziennie rano sumiennie ćwiczył i zachęcał do tego żonę. Marilyn, silna i sprawna, grała z nim w tenisa, dopóki nie zrobiła się w ciąży zbyt gruba, by szybko dobiec i odbić piłeczkę. Marilyn miała trzydzieści lat. Larry’ego poznała osiem lat wcześniej, gdy po ukończeniu college’u trafiła do tej samej firmy ubezpieczeniowej, w której on pracował. Był o osiem lat od niej starszy i bardzo przystojny. Od razu ją zauważył i droczył się z nią z powodu jej rudych włosów. Wszystkie kobiety w firmie uważały, że jest cudowny i chciały z nim chodzić. Szczęśliwą zwyciężczynią została Marilyn. Pobrali się, gdy miała dwadzieścia cztery lata. Bardzo szybko zaszła w ciążę i urodziła Billy’ego; na następne dziecko czekała pięć lat. Larry nie posiadał się z radości, że będzie to również chłopiec. Chcieli dać mu na imię Brian. Larry grywał przez krótki czas w bejsbol w drugoligowych zespołach, odnosząc duże sukcesy. Słynął z mocnego uderzenia, tak że wszyscy byli przekonani, iż trafi do zespołu pierwszej ligi. Kres jego karierze położyła kontuzja łokcia, odniesiona podczas wypadku na nartach, rozpoczął więc pracę w ubezpieczeniach. Początkowo bardzo tym rozgoryczony, zaczął zbyt dużo pić i flirtować z kobietami. Nieodmiennie utrzymywał, że pije tylko dla towarzystwa. Był duszą każdego przyjęcia. Po ślubie z Marilyn porzucił pracę w firmie i poszedł na swoje. Z natury sprzedawca, został maklerem ubezpieczeniowym, a założona przez niego firma odniosła duży sukces, dzięki czemu mógł zapewnić rodzinie
wygodne, luksusowe wręcz życie. Nortonowie kupili okazały dom przy Pacific Heights, a Marilyn nie wróciła już do pracy. Ulubionymi klientami Larry’ego byli pierwszoligowi zawodnicy, którzy mieli do niego zaufanie i stali się teraz podstawą bytu jego firmy. W wieku trzydziestu ośmiu lat Larry Norton był właścicielem solidnej, stabilnej firmy i cieszył się dobrą reputacją. Nadal odczuwał rozczarowanie, że nie został zawodowym bejsbolistą, chętnie jednak przyznawał, że życie ułożyło mu się wspaniale, że ma najlepszą żonę i syna, który pewnego dnia zostanie zawodowym graczem, jeśli on będzie miał w tej sprawie coś do powiedzenia. Choć jego życie okazało się inne, niż planował, Larry Norton był szczęśliwym człowiekiem. Tego rana nie towarzyszył Billy’emu rozpoczynającemu naukę w szkole, ponieważ umówił się na śniadanie z jednym z zawodników 49ers, któremu miał sprzedać dodatkowe ubezpieczenie. W tego rodzaju sytuacjach klienci zawsze mieli pierwszeństwo, zwłaszcza jeśli byli gwiazdami. W szkole pojawiło się zresztą niewielu ojców, Billy nie miał więc żalu. Ojciec obiecał mu piłkę z autografem i kilka kart ze zdjęciem zawodnika, z którym miał zjeść śniadanie; karty przydadzą się na wymianę. Podniecony tym Billy cieszył się, że przyszedł do szkoły tylko z mamą. Nauczycielka stojąca w drzwiach zerówki, gdzie zbierali się pierwszoroczniacy, spojrzała na chłopca z ciepłym uśmiechem, on zaś zerknął na nią nieśmiało, wciąż trzymając matkę za rękę. Nauczycielka, ładna i młoda, miała długie blond włosy. Wyglądała na świeżo upieczoną absolwentkę college’u. Z identyfikatora wynikało, że jest asystentką nauczycielki i ma na imię Pam. Billy również miał identyfikator. Po wejściu do budynku Marilyn zaprowadziła syna do jego klasy, gdzie bawiło się już kilkanaścioro dzieci. Nauczycielka od razu przywitała się z nim i zapytała, czy chciałby zostawić piłkę w swojej szafce, aby mieć ręce wolne do zabawy. Była to Miss June, mniej więcej w wieku Marilyn. Billy zawahał się, a potem przecząco pokręcił głową. Bał się, że ktoś ukradnie mu piłkę. Marilyn zapewniła go, że tak się nie stanie, i namówiła, aby poszedł za radą nauczycielki. Pomogła mu znaleźć szafkę w rzędzie otwartych szafek, gdzie inne dzieci już złożyły swoje rzeczy. Gdy wrócili do klasy, Miss June zaproponowała, aby Billy pobawił się klockami, dopóki nie przyjdzie reszta kolegów. Zastanawiał się nad propozycją, nie spuszczając oczu z matki, która łagodnie popchnęła go do przodu. – W domu lubisz się bawić klockami – przypomniała. – A ja nigdzie nie zniknę. Dlaczego nie chcesz się pobawić? Będę tu cały czas. – Pokazała synowi małe krzesełko i z wyraźną trudnością opadła na nie, myśląc przy tym, że trzeba będzie dźwigu, żeby ją stąd podnieść. Miss June zaprowadziła Billy’ego do kącika z klockami, a on zabrał się do budowania z największych czegoś w rodzaju twierdzy. Był dużym chłopcem, wysokim i silnym, co bardzo cieszyło jego ojca. Larry bez trudu potrafił wyobrazić sobie syna jako futbolistę i sprawił, że stało się
to również marzeniem Billy’ego od chwili, gdy był już na tyle duży, że można było z nim poważnie rozmawiać. Larry marzył o karierze piłkarskiej dla syna, zanim jeszcze dorodny, pięciokilogramowy chłopiec przyszedł na świat. Billy był masywniejszej budowy niż większość jego rówieśników, a przy tym łagodny i czuły. Nigdy nie przejawiał agresji wobec innych dzieci, a podczas rekrutacji do Atwood wywarł na komisji bardzo dobre wrażenie. Okazał się nie tylko sprawny ruchowo, ale i znakomicie rozgarnięty. Marilyn wciąż z trudem mogła wyobrazić sobie, że drugi syn będzie równie wspaniały jak pierwszy. Billy był przecież najwspanialszy. Teraz zajął się klockami i zapomniał o matce, podczas gdy ona siedziała w niewygodnej pozycji na krzesełku, obserwując wchodzące do klasy dzieci. Zauważyła ciemnowłosego chłopca o niebieskich oczach, niższego i szczuplejszego niż Billy. Za pasek krótkich spodenek miał wciśnięty mały rewolwer, a do koszuli przypiętą gwiazdę szeryfa. Pomyślała, że tego rodzaju zabawki nie są dozwolone w szkole, ale najwyraźniej umknęły uwadze Miss Pam, witającej w drzwiach gromadkę jednocześnie wchodzących dzieci. Sean również był z matką, ładną blondynką w dżinsach i białym T-shircie, o kilka lat starszą od Marilyn. Tak jak Billy Sean trzymał matkę za rękę, a kilka chwil później zostawił ją, aby zająć się klockami, matka zaś obserwowała go z uśmiechem. Sean i Billy zaczęli się bawić ramię przy ramieniu, podkradając sobie klocki, lecz nie zwracając na siebie większej uwagi. Kilka minut później Miss June zauważyła rewolwer i ruszyła porozmawiać z Seanem, obserwowana przez matkę chłopca. Connie O’Hara wiedziała, że syn nie będzie mógł zatrzymać tej zabawki w szkole. W Atwood uczył się w siódmej klasie jej starszy syn, Kevin, znała więc obowiązujące w szkole zasady. Sean upierał się jednak, że musi zabrać ze sobą rewolwer. Connie sama uczyła w szkole przed zamążpójściem i zdawała sobie sprawę z obowiązujących w takich placówkach reguł, ale ponieważ nie udało jej się przekonać Seana do zostawienia „broni” w domu, postanowiła pozostawić rozwiązanie problemu nauczycielce. Miss June podeszła do chłopca z miłym uśmiechem. – Schowamy to w twojej szafce, Seanie, dobrze? Możesz zatrzymać gwiazdę szeryfa. – Nie chcę, żeby ktoś zabrał moją broń – odparł Sean, patrząc surowo na nauczycielkę. – Dajmy ją więc twojej mamie. Odda ci broń, gdy będzie cię odbierała z zajęć. Ale w twojej szafce rewolwer też będzie bezpieczny – zapewniła Miss June, choć nie mogła wykluczyć, że chłopiec przekradnie się w którymś momencie do szafki i znów włoży rewolwer za pasek spodenek. – Mogę go potrzebować – oznajmił Sean, zmagając się z dużym klockiem, który chciał ułożyć na szczycie piramidki. Mimo zaledwie przeciętnego wzrostu
i szczupłej budowy był silnym chłopcem. – Może będę musiał kogoś aresztować – wyjaśnił. Miss June z powagą skinęła głową. – Rozumiem, ale nie sądzę, żebyś musiał kogoś tu aresztować. Wszyscy twoi koledzy to fajni faceci. – Może do szkoły przyjdzie jakiś złodziej albo inny zły człowiek. – Nie pozwolimy na to. Tu nie przychodzą źli ludzie. Oddajmy rewolwer mamie – nakazała Miss June stanowczo. Sean patrzył jej w oczy, oceniając, na ile poważnie ona mówi, i doszedł do wniosku, że mówi serio. Nie podobało mu się to, ale powoli wyjął rewolwer zza paska i podał nauczycielce, która podeszła do Connie i wręczyła jej „broń”. Connie, stojąca obok ciężarnej matki Billy’ego, przeprosiła Miss June, wsunęła rewolwer do torebki i usiadła na krzesełku koło Marilyn. – Wiedziałam, że tak będzie. Znam zasady. Mam tu syna w siódmej klasie. Ale Sean nie chciał wyjść bez tego z domu. – Uśmiechnęła się do Marilyn z zakłopotaniem. – Billy przyniósł swoją piłkę. Włożył ją do szafki. – Marilyn wskazała głową syna bawiącego się obok Seana. – Ma wspaniałą rudą czuprynę – powiedziała z zachwytem Connie. Chłopcy bawili się spokojnie, nic nie mówiąc, gdy do kącika z klockami podeszła dziewczynka, istne uosobienie ideału małej dziewczynki. Miała piękne, długie jasne włosy, całe w lokach, i duże niebieskie oczy, a na sobie ładną różową sukienkę, białe skarpetki i różowe lakierki. Wyglądała jak anioł. Od razu, bez słowa, wyjęła z rąk Billy’ego największy klocek i uznała go za swój. Chłopiec nawet nie zaprotestował. Gdy tylko ustawiła klocek zabrany Billy’emu, zobaczyła, że Sean chce dołożyć kolejny klocek do budowanej przez siebie twierdzy, i też mu go zabrała. Rzuciła przy tym obu kolegom spojrzenie ostrzegające, żeby z nią nie zadzierali, i przystąpiła do gromadzenia kupki klocków, podczas gdy chłopcy patrzyli na nią zdumieni. – To właśnie podoba mi się w koedukacji – szepnęła Connie do matki Billy’ego. – W ten sposób wcześnie uczą się radzić sobie także z dziewczynkami, jak w prawdziwym życiu, nie tylko z samymi chłopcami. – Billy wyglądał tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać, ponieważ dziewczynka zabrała mu jeszcze jeden klocek, a Sean rzucił jej ponure spojrzenie, gdy zrobiła to samo jemu. – Dobrze, że rewolwer mam w torebce. On na pewno zaraz by ją za to aresztował. Mam tylko nadzieję, że jej nie uderzy – powiedziała Connie. Kobiety obserwowały swych synów, podczas gdy blond anioł, czy może demon, budował klocek po klocku własną twierdzę, nie przejmując się chłopcami. Dziewczynka – na jej identyfikatorze widniały dwa imiona, „Gabrielle” i „Gabby” – niepodzielnie królowała teraz w kąciku z klockami; chłopcy się poddali. Potrząsała długimi blond
lokami, oni zaś patrzyli na nią oszołomieni. Do kącika podeszła druga dziewczynka, zatrzymała się na dwie sekundy, po czym skierowała się do sąsiedniego kącika kuchennego. Zaczęła uwijać się między garnkami i patelniami, otwierała i zamykała drzwiczki piekarnika, wkładała różne rzeczy do piecyka i do lodówki. Miała miłą twarzyczkę i brązowe włosy, starannie zaplecione w dwa warkocze. Ubrana była w ogrodniczki, tenisówki i czerwony T-shirt. Pochłonięta zabawą, zdawała się nie zwracać uwagi na inne dzieci, ale cała trójka uważnie się przypatrywała, jak do dziewczynki podchodzi kobieta w granatowym kostiumie i całuje ją na do widzenia. Kobieta miała takie same brązowe włosy jak córka, tylko upięte w kok. Mimo upału ubrana była w żakiet, białą jedwabną bluzkę, pończochy i pantofle na wysokich obcasach. Wyglądała na bankowca, prawniczkę bądź szefową firmy. A jej córka sprawiała wrażenie, jakby zupełnie nie przejmowała się tym, że matka zostawia ją samą. Najwyraźniej przywykła do jej nieobecności, w przeciwieństwie do obu chłopców, którzy chcieli, by matki zostały z nimi. Dziewczynka z warkoczykami miała na imię, jak głosił identyfikator, Izzie. Gdy za jej matką zamknęły się drzwi, obaj chłopcy podeszli niepewnie do Izzie. Ta druga dziewczynka budziła w nich strach, zignorowali ją więc i zostawili w kąciku z klockami. Nieważne, że była ładna, skoro okazała się niemiła. Izzie, krzątająca się po kuchni, wydawała się bardziej przystępna. – Co robisz? – zapytał ją Billy. – Lunch – odparła, obrzucając go spojrzeniem mówiącym, że odpowiedź jest przecież oczywista. – Na co masz ochotę? – W kąciku kuchennym stały koszyki z plastikowym jedzeniem; Izzie wyjmowała atrapy produktów i potraw z lodówki i piekarnika, po czym układała je na talerzach. Obok stał stół piknikowy. Zerówka w Atwood była wspaniale wyposażona w zabawki. Niezmiennie robiło to wrażenie na zwiedzających placówkę rodzicach. Na terenie szkoły znajdował się również ogromny plac zabaw i obszerna sala gimnastyczna z pierwszorzędnym sprzętem sportowym. Bardzo podobało się to ojcu Billy’ego, Larry’emu, Marilyn natomiast najbardziej przypadł do gustu program nauczania. Chciała, aby Billy nauczył się czegoś więcej niż tylko gry w piłkę. Larry był sprytnym biznesmenem i genialnym sprzedawcą, miał niezwykły wdzięk, ale nie wyniósł wiele ze szkoły. Marilyn pragnęła mieć pewność, że w wypadku jej syna stanie się inaczej. – Serio? – zapytał Billy, aby się upewnić, czy chodzi o prawdziwy lunch. W jego szeroko otwartych oczach malowała się dziecięca ufność i naiwność. Izzie roześmiała się. – Oczywiście, że nie, głupku – zbeształa go żartobliwie. – To tylko na niby. Co byś chciał zjeść? – Sprawiała wrażenie, że naprawdę ją to obchodzi. – Och... Poproszę hamburgera i hot doga, z keczupem i musztardą, i z frytkami. Bez ogórków – złożył zamówienie Billy.
– Już się robi – rzuciła rzeczowo Izzie, po czym wręczyła mu talerz, na którym piętrzyła się sterta jedzenia, i wskazała stół. Billy usiadł, a wtedy przyszła kolej na Seana. Izzie odruchowo zaczęła matkować chłopcom, troszczyć się o nich. – A co ty zjesz? – zapytała z uśmiechem. – Pizzę – odpowiedział z powagą Sean. – I lody z gorącym sosem czekoladowym. Izzie miała w magazynie plastikowego jedzenia i jedno, i drugie, od razu więc mu podała. Wyglądała jak kucharz przygotowujący proste dania w barze szybkiej obsługi. I wtedy w kąciku kuchennym pojawił się anioł w różowej sukience i błyszczących różowych bucikach. – Czy twój ojciec ma restaurację? – zapytała zaciekawiona Gabby. Izzie bowiem doskonale radziła sobie w kuchni i sprawiała wrażenie znającej się na rzeczy. – Nie. Jest prawnikiem. Pomaga biednym ludziom, których ktoś skrzywdził. Pracuje dla ACLU[3] . Mama też jest prawnikiem, pracuje dla firm. Dzisiaj musiała iść do sądu, dlatego nie mogła tu zostać. Musiała złożyć wniosek. Mama nie umie gotować, ale tata umie. – Mój tata sprzedaje samochody. Mama dostaje co roku nowego jaguara. Wyglądasz na dobrą kucharkę – powiedział uprzejmie anioł. Gabby wydawała się o wiele bardziej zainteresowana Izzie niż chłopcami. Co prawda dziewczynki trzymały się zwykle razem i miały podobne zainteresowania, a chłopcy tworzyli odrębną grupę, ale przecież wszyscy byli w jednej klasie i w pewien sposób nawzajem się temperowali. – Czy mogę dostać makaron z serem? I pączka? – zapytała Gabby, pokazując plastikowego pączka z różową posypką. Izzie podała jej talerz z makaronem i pączka na różowej tacy. Gabby poczekała, aż Izzie weźmie dla siebie plastikowego banana i pączka z czekoladą, a potem obydwie dołączyły do chłopców. Siedzieli przy stole niczym czwórka przyjaciół, którzy spotkali się na lunchu. Zaczynali właśnie udawać, że jedzą przygotowany przez Izzie posiłek, gdy podbiegł do nich wysoki, szczupły chłopiec. Miał proste jasne włosy, a na sobie białą koszulę z kołnierzykiem z rogami przypinanymi na guziki oraz nienagannie wyprasowane spodnie w kolorze khaki. Wyglądał na starszego niż inne dzieci, raczej na ucznia drugiej klasy niż malca z zerówki. – Spóźniłem się na lunch? – wyrzucił z siebie bez tchu. Izzie uśmiechnęła się do niego. – Oczywiście, że nie – zapewniła. – Co chciałbyś zjeść? – Kanapkę z indykiem i majonezem na białym chlebie. – Izzie podała mu coś, co z grubsza przypominało kanapkę, i dorzuciła garść chipsów ziemniaczanych, a chłopiec usiadł przy stole. Zerknął na swoją matkę, która
właśnie wychodziła z klasy z telefonem komórkowym przyciśniętym do ucha. Wydawała komuś polecenia i bardzo się gdzieś śpieszyła. – Moja mama odbiera dzieci, gdy się rodzą. Teraz komuś mają urodzić się trojaczki. Dlatego nie mogła zostać ze mną. Tata jest psychiatrą, rozmawia z ludźmi, jeśli są szaleni albo smutni. – Chłopiec, na którego identyfikatorze widniało imię „Andy”, sprawiał wrażenie poważnego. Włosy miał obcięte jak dorosły i był dobrze wychowany. Po skończonym „posiłku” pomógł Izzie odnieść wszystko do kuchni. Tymczasem Miss Pam wróciła już do klasy i wraz z Miss June poprosiły wszystkie dzieci, by usiadły w kole. Tych pięcioro, którzy „jedli lunch” przy stole piknikowym, zasiadło jedno obok drugiego; już się przecież znało. Gdy nauczycielki rozdawały instrumenty muzyczne i objaśniały, jak one działają, Gabby ściskała Izzie za rękę i uśmiechała się do nowej przyjaciółki. Po zapoznaniu się z instrumentami dzieci dostały sok i ciasteczka, a potem wyszły na plac zabaw. Matki, które z nimi zostały, również poczęstowano sokiem i ciastkami, ale Marilyn odmówiła, wyjaśniając, że teraz nawet woda przyprawia ją o zgagę. Nie mogła już doczekać się narodzin dziecka. Przepraszając, masowała sobie brzuch, a pozostałe kobiety patrzyły na nią ze współczuciem. W tym upale wyglądała na znękaną. Matki siedziały w małych grupach w rogach klasy. Do Marilyn i Connie dołączyła już wcześniej matka Gabby. Wyglądała młodo i była uderzająco piękna. Miała utapirowane blond włosy, białą bawełnianą minispódniczkę i buty na wysokich obcasach. Głęboki dekolt jej różowego T-shirtu odsłaniał rowek między piersiami. Umalowana i uperfumowana wyróżniała się wśród innych matek, ale nic sobie z tego nie robiła. Przedstawiła się jako Judy. Była miła, przyjacielska i pełna współczucia dla Marilyn. Wyznała, że w czasie ostatniej ciąży przybyło jej dwadzieścia pięć kilogramów. Miała trzyletnią córeczkę, Michelle, dwa lata młodszą od Gabby. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo kiedyś przybrała na wadze, najwyraźniej pozbyła się zbędnych kilogramów i miała fantastyczną figurę. Wyzywająca, ale bardzo ładna, wyglądała na kobietę jeszcze przed trzydziestką. Wspomniała coś o konkursach piękności, w których brała udział w czasie studiów, co mogło być prawdą, zważywszy na jej urodę. Powiedziała, że przed dwoma laty wraz z rodziną musiała przeprowadzić się do San Francisco z południowej Kalifornii i że tęskni za upałami, dlatego bardzo podoba jej się taka gorąca jesień. Trzy kobiety rozmawiały o podwożeniu dzieci do szkoły na zmianę i miały nadzieję, że znajdą jeszcze dwie ochotniczki, tak żeby każda z nich mogła jeździć tylko raz w tygodniu. Judy, matka Gabby, dodała, że w swoje dni będzie musiała zabierać ze sobą trzyletnią córeczkę, ale będzie jeździła vanem, tak że dla wszystkich dzieci starczy miejsc z pasami bezpieczeństwa. Marilyn poinformowała, że nie będzie w stanie jeździć przez pierwsze tygodnie po urodzeniu dziecka, ale z przyjemnością się tym zajmie, gdy tylko będzie mogła
zabierać niemowlaka ze sobą. Connie zgodziła się zorganizować podwożenie dzieci, ponieważ robiła już to wcześniej, gdy jej siódmoklasista był młodszy. Przez chwilę miała nadzieję, że rano będzie odwoził Seana do szkoły jego brat, Kevin, ale chłopcy rozpoczynali naukę o różnych godzinach, a ponadto Kevin nie chciał zawracać sobie głowy młodszym bratem, dlatego kategorycznie odmówił. Podwożenie dzieci na zmianę było więc ważne tak samo dla Connie, jak dla pozostałych matek. Po powrocie dzieci z placu zabaw przyszła pora na głośne czytanie. Maluchy w napięciu słuchały opowiastki czytanej przez Miss June, a matki mogły już wyjść, obiecawszy, że wrócą po południu, gdy zajęcia się skończą. Billy i Sean byli nieco zaniepokojeni, ale Izzie i Gabby z uwagą słuchały Miss June, trzymając się za ręce. Na placu zabaw przyrzekły sobie, że będą najlepszymi przyjaciółkami. Chłopcy biegali wówczas dookoła i krzyczeli, a dziewczynki bawiły się na huśtawkach. – Słyszałyście o zebraniu dziś wieczorem? – zapytała Connie inne matki, gdy kobiety znalazły się już na zewnątrz, tak że dzieci nie mogły ich usłyszeć. – To zebranie w zasadzie dla rodziców uczniów starszych klas. – Connie zniżyła głos. – Latem powiesił się uczeń tej szkoły, z drugiej klasy liceum, naprawdę miły dzieciak. Kevin go znał, choć tamten, członek drużyny bejsbolowej, był o trzy lata od niego starszy. Rodzice i szkoła wiedzieli, że miał mnóstwo problemów emocjonalnych, ale i tak wszyscy przeżyli wstrząs. Zaproszono psychologa, aby porozmawiał z rodzicami o tym, jak rozpoznać u dzieci oznaki zamiarów samobójczych i odpowiednio zareagować. – Przynajmniej nie musimy się martwić o nasze dzieci, są jeszcze za małe na coś takiego – powiedziała Judy z widoczną ulgą. – Ciągle usiłuję oduczyć Michelle moczenia się w nocy. Co jakiś czas jej się to zdarza, ale ona ma dopiero trzy lata. Nie sądzę, żeby samobójstwo w wieku trzech czy pięciu lat było możliwe – dorzuciła beztrosko. – Nie, ale w wypadku ośmio- czy dziewięciolatków to już inna sprawa – rzekła Connie ponuro. – Nie boję się o Kevina, ale czasami zachowuje się jak szalony. Nie jest tak spokojny jak Sean, nigdy nie był. Nie znosi stosowania się do reguł. Ten chłopiec, który się zabił, był naprawdę miłym dzieckiem. – Rodzice są rozwiedzeni? – zapytała Marilyn, patrząc znacząco. – Nie – odparła spokojnie Connie. – Dobra rodzina, dobre, trwałe małżeństwo, matka nie pracuje. Chyba nie przypuszczali, że coś takiego może się zdarzyć. Myślę, że chłopiec rozmawiał z psychologiem szkolnym, ale głównie o problemach z dotrzymaniem kroku klasie. Wszystkim się przejmował. Zawsze płakał, gdy jego drużyna bejsbolowa przegrała. Moim zdaniem w domu wywierano na niego za dużą presję. Ale rodzina jest porządna. Chłopiec był jedynakiem. Marilyn i Judy wydawały się poruszone słowami Connie, ale zgodziły się, że temat zebrania ich nie dotyczy i wyraziły nadzieję, że nigdy nie będzie dotyczył. Po
prostu przykro było słyszeć, że komuś przytrafiło się takie nieszczęście. Było nie do pomyślenia, aby któreś z ich dzieci popełniło samobójstwo. I tak przecież się martwiły, że dzieci spotka coś złego, że utoną na basenie, zachorują lub będą miały wypadek w rodzaju tych, jakie zdarzają się małym dzieciom. Samobójstwo było, ku ich wielkiej uldze, czymś z innego świata. Connie obiecała zadzwonić, gdy znajdzie jeszcze dwie osoby chętne do podwożenia dzieci, po czym kobiety się rozeszły. Zobaczyły się jeszcze tego dnia, gdy każda z nich była w swoim samochodzie, i pomachały do siebie. Izzie i Gabby wybiegły w podskokach ze szkoły, trzymając się za ręce, a Gabby opowiedziała matce, jak dobrze się bawiły tego dnia. To samo opowiedziała Izzie swej opiekunce, która po nią przyjechała. Billy wyszedł ze szkoły, przyciskając do siebie kurczowo piłkę wyjętą ze szkolnej szafki. Sean poprosił matkę o rewolwer szeryfa w chwili, gdy wsiadł do samochodu. Andy’ego odebrała gosposia, ponieważ jego rodzice byli jeszcze w pracy. Wszyscy pięcioro uważali, że pierwszy dzień w szkole Atwood był wspaniały; podobały im się nauczycielki, cieszyli się, że mają nowych przyjaciół. Marilyn uznała, że warto było przejść całą tę żmudną procedurę naboru. W drodze powrotnej ze szkoły odeszły jej wody i poczuła pierwsze bóle porodowe. Brianowi spieszno było na świat. Urodził się w nocy. [1] Liga Bluszczowa – osiem prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części Stanów Zjednoczonych (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). [2] San Francisco 49ers – zawodowy zespół futbolu amerykańskiego założony w 1946 roku. [3] American Civil Liberties Union – Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich – organizacja non-profit broniąca gwarantowanych przez konstytucję praw obywateli.
ROZDZIAŁ DRUGI Na początku trzeciej klasy Izzie, Gabby, Billy, Sean i Andy, teraz już ośmioletni, tworzyli grupę zgranych przyjaciół. System podwożenia na zmianę nadal działał, w razie potrzeby obowiązek odwożenia i przywożenia dzieci ze szkoły przejmowały opiekunki Andy’ego i Izzie. Cała piątka uczniów często bawiła się poza szkołą. Connie O’Hara, matka Seana, chętnie zapraszała przyjaciół syna do swego domu. Starszy syn Connie, Kevin, piętnastolatek, był uczniem drugiej klasy liceum w Atwood i jak zawsze zbierał upomnienia i kary za rozmowy na lekcjach lub nieodrobienie pracy domowej. Ale choć niełatwo było dojść z nim do ładu, choć kłócił się z rodzicami i często groził Seanowi, że go zbije, pozostawał dla swego brata bohaterem; Sean uwielbiał go i uważał, że brat jest cool. Connie lubiła towarzystwo dzieci, zarówno przyjaciół Kevina, jak i Seana. Ochotniczo uczestniczyła w wycieczkach i rozmaitych przedsięwzięciach szkolnych, działała w PTA[4] . Jako była nauczycielka i oddana matka z radością widziała wokół siebie dzieci i ich przyjaciół. A przyjaciele Kevina bardzo lubili z nią rozmawiać. Dobrze rozumiała problemy nie tylko ośmioletnich malców, ale też nastolatków. Wszyscy wiedzieli, że trzyma w swej kuchni pojemnik na ciastka wypełniony prezerwatywami, które koledzy Kevina mogli brać bez pytania. Podobny stosunek do dzieci miał Mike O’Hara – także lubił widzieć je w swoim domu, trenował Małą Ligę i prowadził zastęp skautów, do którego należał jego starszy syn. Connie i Mike byli realistami, wiedzieli, co robią ich dzieci, doskonale zdawali sobie sprawę, że młodzież w wieku Kevina eksperymentuje z marihuaną i alkoholem. Starali się temu przeciwdziałać, a jednocześnie oczy mieli otwarte. Potrafili być zarazem stanowczy, opiekuńczy, zaangażowani i praktyczni. Łatwiej radzili sobie z Seanem niż z Kevinem, ale Sean był znacznie młodszy. Gdy się ma piętnaście lat, nic nie jest proste, a do tego Kevin zawsze bardziej lubił ryzyko niż Sean, który bez oporu stosował się do nakazów i zakazów. Seanowi dobrze szło w szkole, a jego najbliższymi przyjaciółmi nadal były dzieci, z którymi zaprzyjaźnił się w zerówce. Nie chciał już być szeryfem, tylko policjantem, a potem strażakiem, ale w wieku ośmiu lat wrócił do marzeń o pracy w policji. Oglądał wszelkiego rodzaju programy telewizyjne związane z tą tematyką. Chciał przestrzegać prawa i porządku w życiu własnym oraz przyjaciół. Rzadko łamał zasady w szkole i w domu, w przeciwieństwie do brata, który uważał, że zasady po to są, żeby je łamać. Sean i Kevin mieli tych samych rodziców, ale bardzo się od siebie różnili. W ciągu ostatnich trzech lat, od kiedy Sean poszedł do zerówki w Atwood, firma Mike’a rozkwitła, on zaś mógł spędzać z synami znacznie więcej czasu. Rodzinie powodziło się doskonale. Trwał wielki boom budowlany, a Mike był wykonawcą tak wysoko cenionym, że o jego usługi
zabiegali wszyscy zamierzający coś budować przy Pacific Heights. O’Harowie wiedli bezpieczne i wygodne życie, latem wyjeżdżali na atrakcyjne wakacje, a przed dwoma laty Mike wybudował piękny dom nad Tahoe, z widokiem na jezioro; wszyscy bardzo polubili ten dom. Mike był z wykształcenia ekonomistą, ale zawsze pociągało go budowanie domów. Przed laty założył własną firmę; zaczynał skromnie, teraz jednak był właścicielem największego prywatnego przedsiębiorstwa budowlanego w mieście. Connie od początku wspierała męża i podtrzymywała go na duchu. Marilyn Norton, matka dwóch małych chłopców, wiodła mniej spokojne życie niż Connie. Billy miał teraz osiem lat, Brian trzy i wymagał ciągłej opieki, był jednak spokojnym, grzecznym dzieckiem. Jego ojca, Larry’ego, boleśnie rozczarował fakt, że Brian w ogóle nie interesował się sportem, nie chciał nawet rzucać piłki. Billy odziedziczył po ojcu miłość do sportu i przejawiał ją już jako trzylatek. Brian – przeciwnie. Godzinami mógł siedzieć i rysować, w wieku trzech lat zaczął czytać i był bardzo uzdolniony muzycznie. Larry’ego nie interesowały jednak mocne strony Briana. Skoro syn nie chciał być sportowcem, ojciec uznał, że nie będzie z niego pożytku i ledwie z nim rozmawiał. Doprowadzało to Marilyn do szału i często stawało się powodem kłótni, zwłaszcza jeśli Larry za dużo wypił. – Nie możesz z nim po prostu porozmawiać? – pytała rozdrażniona, niezmiennie podnosząc głos. – Powiedz coś do niego, poświęć mu choćby pięć minut. To jest także twój syn. – Desperacko chciała skłonić Larry’ego do zaakceptowania Briana, ale bez powodzenia. – On jest twoim synem – odpowiadał ze złością Larry. Nie cierpiał, gdy go do czegoś namawiano. Jego synem był Billy; tak wiele ich łączyło. Billy chciał spełnić marzenia ojca i zostać zawodowym futbolistą, tylko o tego rodzaju karierze mówił. Nie zamierzał zostać strażakiem ani policjantem. Chciał tylko grać. Brian był dzieckiem spokojnym, poważnym, mniej otwartym. Drobnej budowy, w przeciwieństwie do ojca i brata, nie miał talentów sportowych. Billy grał w szkole w bejsbol i piłkę nożną, a Larry chodził na wszystkie jego mecze. Cieszył się, gdy drużyna Billy’ego wygrywała, a robił synowi piekło, gdy przegrała. Utrzymywał, że nie ma usprawiedliwienia dla przegranej. Wybuchowy temperament i wymagania ojca sprawiały, że Brian czuł się przy nim nieswojo, ale nie peszyły Billy’ego. Larry’emu również szło coraz lepiej w interesach, powodzeniu towarzyszyło jednak więcej napięć w życiu rodziny. Larry rzadziej bywał w domu, częściej spędzał wieczory z klientami, których większość stanowili teraz zawodowi koszykarze, bejsboliści i gracze futbolu amerykańskiego. Poświęcał im mnóstwo czasu; z klientami, którzy byli graczami Giants, jeździł na wiosenne treningi w Scottsdale. Niektórzy z nich stali się jego najbliższymi przyjaciółmi; część tych młodych ludzi miała, podobnie jak Larry, skłonność do wybryków. Marilyn rzadko
uczestniczyła w wieczornych spotkaniach męża z klientami, wolała zostawać z chłopcami w domu. Po urodzeniu Briana odzyskała dawną figurę i w wieku trzydziestu trzech lat wyglądała świetnie, ale dziewczyny większości klientów Larry’ego były dwudziestolatkami, toteż Marilyn nie umiała znaleźć z nimi wspólnego języka. Nie chciała zadawać się z tym zbyt jak dla niej rozrywkowym towarzystwem; wolała spędzać czas z dziećmi. Na szkolne uroczystości niemal zawsze chodziła sama, a gdy pojawiał się na nich Larry, nieodmiennie wypijał za dużo wina. Nie tak dużo, aby zauważyli to inni rodzice, ale Marilyn zawsze wiedziała, kiedy wychylił kilka kieliszków wina czy parę piw albo szklaneczek bourbona z lodem przed wyjściem z domu. Mogłoby się wydawać, że tylko w ten sposób udawało mu się znieść nudne jego zdaniem wieczory. Szkoła i nauka chłopców go nie interesowały, z wyjątkiem wydarzeń sportowych, którym wiernie kibicował. A ponadto nieraz powtarzał, że Judy Thomas, matka Gabby, to prawdziwa ślicznotka. Miał oko do ładnych kobiet. Marilyn i Judy zaprzyjaźniły się, a Marilyn udawała, że nie słyszy uwag męża na temat przyjaciółki. Wiedziała, że choć Judy wygląda wyzywająco, szaleje na punkcie swego męża, Adama, i jest dobrze wychowana. Judy skończyła właśnie trzydzieści lat i już zrobiła dużo dla swego wyglądu, włącznie z liposukcją, korekcją brzucha, implantami piersi i regularnymi zastrzykami z botoksu. Przyjaciółki mówiły jej, że zgłupiała, ale ona wyglądała wspaniale. Nie wyzbyła się nawyków myślowych młodziutkiej uczestniczki konkursów piękności. Przyznała się Marilyn i Connie, że gdy Gabby miała cztery, a potem pięć lat, zgłosiła ją do konkursów piękności, które dziewczynka z łatwością wygrała, Adam wpadł jednak w szał i wymusił na żonie obietnicę, że nigdy więcej tego nie zrobi, ona zaś uszanowała wolę męża. Adam uwielbiał obie swoje córki, choć Gabby niewątpliwie była jego oczkiem w głowie. Miała silniejszą osobowość i większy temperament niż jej o wiele spokojniejsza młodsza siostra, Michelle. Zdaniem Judy Gabby miała wszelkie szanse zabłysnąć. Michelle żyła natomiast w cieniu siostry, ale ponieważ skończyła dopiero sześć lat, porównywanie dziewczynek byłoby nie w porządku. W trzeciej klasie Gabby zaczęła brać lekcje gry na pianinie i śpiewu; wydawało się, że naprawdę ma talent. Judy próbowała przekonać władze szkolne do wystawienia musicalu Annie i powierzenia córce głównej roli. Na razie uznano jednak, że to zbyt poważne przedsięwzięcie i że niewielu uczniów tak dobrze jak Gabby jest przygotowanych do występu na szkolnej scenie w musicalu wystawianym na Broadwayu. Gabby wiedziała już, że chce zostać w przyszłości aktorką, Judy zaś nie wątpiła, że córka ma do tego predyspozycje. Gabby od trzeciego roku życia uczyła się tańca baletowego, Michelle natomiast, choć też lubiła taniec, nie wykazywała wielkich uzdolnień. Gabby była gwiazdą, Michelle tylko małą dziewczynką.
Adam i Judy, którzy mieli w szkole dwie córki, zrobili dla Atwood najwięcej, hojnie wspierali placówkę finansowo. Michelle uczyła się lepiej niż siostra, dostawała same piątki, ale to utalentowana Gabby przyciągała ogólną uwagę. Michelle była po prostu ładna, Gabby – łatwiejsza w kontaktach i nieskończenie bardziej zauważalna. Adam chętnie na szkolną aukcję przekazał od swej firmy range-rovera. Szkoła zarobiła w ten sposób fortunę, a Adam został gwiazdą wieczoru. Thomasowie wydawali się krzykliwi i mało subtelni, byli jednak miłymi ludźmi i lubili ich wszyscy z wyjątkiem kilkorga rodziców, którzy uważali tę parę za zbyt pretensjonalną i nie rozumieli, jakim cudem córki Thomasów znalazły się w szkole takiej jak Atwood. Najwyraźniej jednak dziewczynki miały tu zostać, czy to się komuś podobało, czy też nie. W trzeciej klasie Gabby i Izzie nadal były najlepszymi przyjaciółkami. W wieku lat ośmiu lubiły się jeszcze bardziej niż jako pięciolatki. Dzieliły się lalkami Barbie i wymieniały ubraniami. Izzie spędzała w domu Gabby weekendy tak często, jak jej na to pozwalano. Dziewczynki wyryły swoje inicjały na biurku w pokoju Izzie, co nie spotkało się z aprobatą matki, a Izzie musiała zostać na weekend w domu, choć bardzo lubiła bywać u Gabby, ponieważ mogła tam przymierzać piękne, wręcz olśniewające ubiory przyjaciółki. Gabby miała dwa różowe żakieciki przybrane prawdziwym białym futerkiem i różowe futro przywiezione przez matkę z Paryża. Dziewczynki miały takie same wymiary i wymieniały się strojami, jeśli dostały pozwolenie, które nie obejmowało jednak paryskiego futra. Izzie lubiła Michelle, choć Gabby utrzymywała, że nie cierpi siostry, i ciągle miała do niej jakieś pretensje. Nie znosiła, gdy matka kazała im się bawić z młodszą siostrą, ponieważ chciała mieć przyjaciółkę tylko dla siebie. Izzie chętnie jednak pozwalała Michelle włączać się do gry i czasem nawet dawała jej wygrać. Niekiedy było jej żal dziewczynki, bo wydawało się, że nigdy nie bawi się ona tak dobrze jak Gabby, a rodzice chyba mniej się nią interesują. Izzie była z natury bardzo opiekuńcza, zwłaszcza wobec słabszych, i bywało, że opiekowała się nawet Gabby, gdy przyjaciółka miała zły nastrój albo się przeziębiła. Izzie doskonale sprawdzała się w roli przyjaciółki. Judy powtarzała, że jej starsza córka jest skazana na sukces we wszystkim, czego się tknie, i wydawało się, że ma rację. Zanim jeszcze Gabby zdała do trzeciej klasy, pozowała do kilku reklam ubrań dla dzieci i do zdjęć w ogólnokrajowej kampanii Gap Kids. Nikt nie wątpił, że któregoś dnia zostanie gwiazdą. Już teraz żyła we własnym małym świecie. Izzie cieszyła się, że jest jej najlepszą przyjaciółką, ale bardzo lubiła też trzech chłopców z ich kółka. Od czasu do czasu ojciec Izzie, Jeff, zabierał dziewczynki na pizzę i kręgle, co uwielbiały, choć ledwie udawało im się podnieść kulę. Raz na jakiś czas wybierała się z nimi matka Izzie, zwykle jednak pracowała do późnego wieczoru.
Katherine zawsze zabierała mnóstwo pracy do domu, dlatego musiał tam panować spokój. Jeff zajmował się więc dziewczynkami poza domem albo podrzucał córkę do Gabby, jeśli długo się napraszała. Jej matce zupełnie to nie przeszkadzało. Izzie słyszała niekiedy, jak rodzice się o to kłócą. Tata pytał, dlaczego mama nie może zrobić sobie przynajmniej jednego wieczoru wolnego, i zaczynało się. Katherine zawsze nazywała klientów swego męża z ACLU pospólstwem. Ilekroć Izzie usłyszała to słowo, wiedziała, że zaraz wybuchnie naprawdę wielka awantura. Czasami rozmawiała o tym z Andym, również jedynakiem, którego rodzice byli równie jak jej zapracowani. Zastanawiała się, czy oni też się kłócą. Andy mówił, że nie, choć jego mama pracuje do późna, a czasami nawet musi zostawać na noc, żeby odebrać poród. Rodzice Izzie byli prawnikami, a Andy’ego – lekarzami. Gdy rodziło się dużo dzieci, jego matce zdarzało się nie wracać do domu przez dwa lub trzy dni. Ojciec z kolei często podróżował – jeździł z wykładami albo promował w telewizji swą najnowszą książkę. Gdy nie przyjmował w domu pacjentów, spotykał się w różnych miastach z czytelnikami. Andy mówił, że jego ojciec jest jeszcze bardziej zapracowany niż matka. Pisze książki o problemach ludzi. Andy lubił jednak gosposię, która z nimi mieszkała, nie miało więc dla niego znaczenia, jak bardzo zajęci są rodzice. Izzie zajmowała się opiekunka, a nie mieszkająca na stałe gosposia. Dom Andy’ego był jednak większy. Podobnie jak Izzie Andy najbardziej lubił bywać u Seana, ponieważ jego rodzice byli bardzo mili, choć uważał, że on też ma miłych rodziców, tylko że często pracują na mieście, podczas gdy O’Harowie zawsze obecni byli w domu i mieli czas rozmawiać. Izzie lubiła udawać, że Connie, matka Seana, jest jej ciocią, choć nigdy o tym Seanowi nie powiedziała, zachowując to dla siebie. Connie zawsze ją ściskała i całowała na powitanie. Izzie uważała, że wszystkie mamy przyjaciół są miłe, z wyjątkiem – czasami – jej własnej, która miała tak dużo pracy i wracała do domu tak zmęczona, że zdarzało jej się zapomnieć o uściskaniu córki. Ale tata nie zapominał nigdy. Biegał, trzymając ją na barana, dookoła domu, zabierał do kina i do parku. W towarzystwie przyjaciół Izzie nachodziła niekiedy myśl, że dobrze byłoby mieć siostrę lub brata, wiedziała jednak, że nie ma na to szans. Zapytała kiedyś matkę, a ona odparła, że nie ma czasu, a poza tym była starsza niż inne matki. Katherine Wallace miała czterdzieści dwa lata, a jej mąż – czterdzieści sześć. Oboje mówili, że są za starzy na następne dziecko, a ojciec zawsze dodawał, że wolą nie mieć drugiego, ponieważ wiedzą, że nie byłoby takie wspaniałe jak ona. Izzie zdawała sobie jednak sprawę, że rodzice po prostu nie chcą więcej dzieci. Pod koniec roku szkolnego Kevin O’Hara znów wpadł w tarapaty. Izzie dowiedziała się o tym od Seana w szkole, podczas lunchu. Wiedziała, że stało się coś złego, ponieważ Connie przez dwa dni opuściła swoją kolejkę podwożenia
dzieci do szkoły. Musiały zastąpić ją Marilyn i Judy, choć żadna nie wyjaśniła dzieciom dlaczego. Izzie od razu wyczuła kłopoty. – To przez Kevina – powiedział Sean, biorąc od Izzie jabłko w zamian za różowe ciastko, na które nie miał ochoty. Izzie zawsze dostawała zdrowe jedzenie, zdaniem Seana – lepsze. Teraz ugryzła ciastko i ubrudziła sobie na różowo wargi i nos, co rozśmieszyło chłopca. – Z czego się śmiejesz? – zapytała urażona. Sean się z nią droczył, ale i tak go lubiła; był jej przyjacielem, kimś w rodzaju brata, tylko lepszego, ponieważ nigdy jej nie uderzył. Kiedyś nawet popchnął czwartoklasistę, który ją przezywał. – Śmieję się z ciebie. Masz różowy nos. – Izzie wytarła nos rękawem. – Kevin wpadł w kłopoty na zabawie w szkole – ciągnął Sean. – Tata mówi, że mogą go wyrzucić. Musi siedzieć w domu przez cały tydzień. Jest zawieszony czy coś w tym rodzaju. – Co on zrobił? Pobił się z kimś? Izzie wiedziała, że starszemu bratu Seana już się to zdarzało. W wypadku Kevina nie było w tym nic nadzwyczajnego; matka chłopców mawiała, że winna jest ich gorąca irlandzka krew. Ale ich ojciec nigdy nie wdawał się w bójki, a przecież także był Irlandczykiem. – Wziął na zabawę butelkę alkoholu ojca i częstował chłopaków. To był chyba dżin. W każdym razie wszyscy naprawdę się upili, Kevin też. Zwymiotował i zapaskudził całą łazienkę chłopców. – Jeśli tak, to dobrze, że już nie mieszkasz z nim w jednym pokoju – powiedziała rozsądnie Izzie. Sean dostał własny pokój, gdy skończył sześć lat, a Kevin był wówczas trzynastolatkiem. – Musiało okropnie śmierdzieć – dodała. Sean skinął głową, pamiętał bowiem, jak wyglądał brat, gdy przyniesiono go do domu. – No. Tata był okropnie zły. Od razu wezwali go do szkoły i musiał zabrać Kevina. Kevin miał zatrucie alkoholowe, trzeba było zawieźć go na pogotowie i dać mu jakieś lekarstwa. Mama płakała przez cały tydzień, boi się, że wyrzucą go ze szkoły, bo on chyba nie ma dobrych stopni. Oboje uznali, że sprawa przedstawia się poważnie. – Ojej! Kiedy będziesz wiedział, czy go wyrzucą? – Chyba w tym tygodniu. Sean nie był tego pewny. Rodzice bez końca rozmawiali o incydencie z udziałem Kevina, ale tylko raz z młodszym synem. A ponadto zdecydowali się wysłać starszego syna na letni obóz dla młodzieży mającej problemy w szkole. To, co mówili o obozie, bardzo się nie podobało Seanowi. Trzeba tam będzie robić mnóstwo bardzo trudnych rzeczy, takich jak: wspinanie się po skałach, wędrówki po górach czy samotne spędzenie nocy w lesie. Naprawdę przerażające. Sean
martwił się o brata. Podsłuchał, jak ojciec mówił Kevinowi, że jeśli tak dalej pójdzie, chłopak skończy w więzieniu. Sean miał nadzieję, że to nieprawda, ale już samo wyrzucenie z Atwood byłoby z pewnością czymś okropnym, bo mama powiedziała, że jeśli tak się stanie, Kevin pójdzie do szkoły państwowej. A jeśli znów się upije, wyślą go na odwyk. Kevin mówił, że nic go to nie obchodzi i nie okazywał wyrzutów sumienia z powodu całej tej historii. Powiedział, że świetnie się bawili, dopóki ich nie przyłapano. Został zawieszony i jeszcze długo nie będzie miał prawa wstępu do Atwood. Izzie i Seanowi wydawało się, że jak na piętnastolatka i drugoklasistę Kevin ma poważne problemy, ale przecież on bez przerwy wpadał w tarapaty czy to w szkole, czy w domu. – Twoi rodzice muszą być przerażeni – powiedziała Izzie. Kevin był jedynym starszym chłopcem, którego Izzie znała bliżej, choć nigdy nie zwracał uwagi na nią ani innych przyjaciół młodszego brata. Gdy przychodziła do Seana, nazywał ją smarkulą i od razu prowadził do kuchni. W szkole nigdy nie zamienił z nią ani słowa. Był wysokim, przystojnym chłopcem o kruczoczarnych włosach, takie same włosy miał jego młodszy brat. Grał dawniej w drużynie bejsbolowej, ale w tym roku odpadł. Oświadczył, że sport nie jest dla niego, co – jak mówił Sean – zmartwiło ojca, który uważał, że uprawianie sportu przyniosłoby Kevinowi pożytek. Ostatecznie władze szkolne postanowiły zawiesić starszego O’Harę na kolejne dwa tygodnie i wyrazić warunkową zgodę na kontynuowanie nauki. Nie wyrzucono go więc. Mike i Connie wstawili się za synem i przekonali szkołę, by dała mu drugą szansę. Mike i dyrektor Atwood uprzedzili jednak chłopaka, że jeśli znów zrobi coś podobnego, wyleci na dobre. Kevin zapewnił, że rozumie, i do końca roku szkolnego zachowywał się właściwie, a potem wyjechał na obóz w górach Sierra. Po powrocie wydawał się zdrowszy, silniejszy, lepiej umięśniony, zachowywał się grzecznie i robił wrażenie bardziej odpowiedzialnego. Latem skończył szesnaście lat i jak zauważył Mike w rozmowie z Connie, nie wyglądał już jak chłopiec, lecz jak mężczyzna. Na obozie zyskał pewność siebie. Rodzice mieli nadzieję, że zmieni się na korzyść. – Chciałabym, żeby wydoroślał – powiedziała z westchnieniem, wciąż pełna niepokoju, Connie. Przez kilka pierwszych tygodni po przyjeździe z obozu Kevin sprawował się doskonale, pomagał nawet matce w domu. Sean wiedział jednak, że to tylko pozory. Tydzień po powrocie brata widział go popijającego ukradkiem piwo i zauważył paczkę papierosów w jego plecaku. Sean nigdy nie donosił na niego rodzicom, ale wiedział, co się dzieje, lepiej, niż Kevin przypuszczał. Nie był głupi. Pierwszego dnia czwartego roku nauki Sean i Izzie, którzy przyjechali do szkoły jednocześnie, weszli razem do klasy, a tuż za nimi zjawili się: Billy, Andy i Gabby. Ta piątka przyjaciół trzymała się zawsze razem, była nierozłączna przez
cztery lata i sądziła, że zawsze tak będzie. Wszyscy pięcioro co roku wyrzynali na swoich szkolnych ławkach słowa: „Przyjaciele na zawsze”. Wieczną przyjaźń przyrzekli sobie już w drugiej klasie. Connie nazywała ich Wielką Piątką. Przyjaźnili się od zerówki i Connie miała nadzieję, że więź ta przetrwa. Stanowili coś w rodzaju rodziny. Izzie i Gabby udawały czasem wobec nowych nauczycieli czy nieznajomych, że są siostrami, a Billy, Sean i Andy wmówili kiedyś w kręgielni jakiemuś człowiekowi, że są trojaczkami, i ten ktoś uwierzył. Ta piątka była niczym pięcioraczki z różnych rodziców, ale o jednym sercu i jednej duszy. Przyjaciele na zawsze. [4] Parent-Teacher Association – organizacja rodziców i nauczycieli, której celem jest angażowanie rodziców w sprawy szkoły i w jej wspieranie.
ROZDZIAŁ TRZECI Do ósmej klasy w życiu tych pięciorga zmieniało się niezbyt wiele, a potem zaczęło dziać się mnóstwo rzeczy naraz. Przede wszystkim wszyscy skończyli trzynaście lat, byli teraz nastolatkami. Za rok mieli pójść do liceum, co wydawało im się wielkim krokiem w dorosłość. Connie przekomarzała się z nimi, mówiąc, że nie zmienili się zbytnio od czasów zerówki, są tylko więksi. Sean nadal miał obsesję na punkcie przestrzegania prawa, oglądał wszystkie programy telewizyjne poświęcone przestępstwom i policji, czytał książki o FBI. Billy’ego całkowicie pochłaniał sport, zwłaszcza futbol, oraz gromadzenie ogromnej już kolekcji podpisanych kart futbolowych i bejsbolowych. Gabby częściej pozowała do zdjęć, zatańczyła w Dziadku do orzechów i zagrała główne role w dwóch szkolnych przedstawieniach. Andy był najlepszym uczniem w klasie, a Izzie, którą coraz bardziej interesowały problemy społeczne, pracowała jako wolontariuszka w schronisku dla bezdomnych rodzin i zbierała na Boże Narodzenie zabawki dla dzieci, a nawet kupowała je za własne kieszonkowe. Wielką zmianę zapoczątkowali Billy i Gabby. Podczas ferii świątecznych spędzili ze sobą mnóstwo czasu, a po powrocie do szkoły oznajmili, że chodzą ze sobą. – Naprawdę? – Izzie patrzyła na swą przyjaciółkę szeroko otwartymi oczyma. – A co to znaczy? – Konspiracyjnie ściszyła głos i zerknęła przez ramię, aby się upewnić, że nikt nie słyszy. – Zrobiliście to? – szepnęła, rzucając zdumione spojrzenie. Gabby roześmiała się tym swoim dźwięcznym śmiechem, który w przekonaniu Izzie miał zrobić z niej pewnego dnia gwiazdę filmową. – Oczywiście, że nie. Nie jesteśmy głupi – odparła stanowczym tonem. – Jesteśmy za młodzi, żeby to robić. Poczekamy do liceum albo college’u. Po prostu wiemy, że się kochamy. Pewność w głosie Gabby wywarła na Izzie ogromne wrażenie. – Skąd wiecie? – dopytywała się zafascynowana. W ich małym kręgu przyjaciół wszyscy kochali się nawzajem, ale nie przyszłoby jej do głowy, że mogłaby zostać dziewczyną Seana, Andy’ego czy Billy’ego. Uważała ich po prostu za przyjaciół. Skąd więc Billy i Gabby wiedzą, że łączy ich coś innego? Co się stało w czasie ferii? – Pocałował mnie – przyznała się Gabby. – Tylko nie mów mojej matce. I tak postanowiliśmy, że będziemy parą. – Gabby wydawała się wielce z tego zadowolona, choć zdaniem Izzie w jej wyglądzie nic się nie zmieniło. Gabby i Billy byli jedynymi z grupy, którzy się całowali. W ósmej klasie nie było nawet chłopca, który by się podobał Izzie, a z pewnością nie na tyle, żeby się z nim
całować. – Ty i Sean powinniście ze sobą chodzić, tak jak my – oznajmiła Gabby tonem osoby dorosłej. Izzie się oburzyła. – No coś ty! To niesmaczne. On jest moim najlepszym przyjacielem! – Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką – droczyła się z nią Gabby, rozbawiona reakcją Izzie na wzmiankę o Seanie. A Sean z każdym rokiem stawał się przystojniejszy, choć wciąż był nieco niższy niż Billy. Niektóre ósmoklasistki uważały, że jest cudowny, ale Seana to nie obchodziło. Nie interesował się jeszcze dziewczętami, tylko przestępstwami i sportem. A Izzie traktował jak siostrę. – Wiesz, że jesteś moją przyjaciółką – powiedziała zawstydzona Izzie. – Wszyscy jesteście moimi przyjaciółmi. Tylko w naszym wieku to trochę dziwne mieć chłopaka. – Izzie, zmieszana, wydawała się nie w pełni aprobować postępowanie Gabby. Ta zawsze jednak robiła wrażenie bardziej obytej w świecie niż reszta grupy, a Billy był bardziej dojrzały pod względem fizycznym. Gabby obojętnie wzruszyła ramionami. – Może i tak. Ale przyjemnie się z nim całować – rzuciła, wywołując u Izzie lekki wstrząs. Porozmawiały jeszcze chwilę, po czym poszły razem do klasy. Ten dzień Billy spędził na treningu w sali gimnastycznej, rano zdążył jednak ogłosić wielką nowinę Seanowi i Andy’emu. Obaj koledzy byli pod wrażeniem i chcieli się dowiedzieć, jak daleko zaszły sprawy z Gabby. Billy odparł, że się obściskiwali, ale do niczego więcej nie doszło. Mimo to przyjaciele byli wstrząśnięci tak samo jak Izzie. To, że Billy i Gabby zostali parą, oznaczało początek nowej ery w dziejach grupy; sprawiło, że pozostali poczuli się trochę jak nieudacznicy, którym coś nie wyszło. Wytworzyła się bardzo dziwna sytuacja, mimo to Izzie wcale nie chciała mieć chłopaka, wszystko jedno, czy zostałby nim któryś z przyjaciół, czy ktoś spoza grupy. Andy i Sean byli dla niej jak bracia, których nie miała, i bardzo jej to odpowiadało. Wybieranie jednego z nich do roli chłopca wydawało jej się odrażające. Nie zamierzała tego robić. Minęło trochę czasu, zanim przywykli myśleć o Gabby i Billym jako o parze, ale wiosną wszyscy traktowali to już jako coś oczywistego. Romans kwitł w najlepsze, ale ograniczał się do „chodzenia” i pocałunków. Larry, nakłoniony przez Marilyn, przeprowadził z synem rozmowę o używaniu prezerwatyw i konieczności wystrzegania się ciąży, Billy upierał się jednak, że oni wcale tego nie potrzebują. Ojciec wydawał się rozczarowany, matka odetchnęła z ulgą. Następnego dnia Marilyn długo rozmawiała z matką Gabby; zapytała Judy, czy jej zdaniem dzieci mówią prawdę, zapewniając, że nie uprawiają jeszcze seksu. Miała nadzieję, że tak jest, lecz nie była pewna. Krążyło tyle opowieści o dzieciach uprawiających seks przed rozpoczęciem nauki w liceum.
– Gabby mówi mi wszystko – oświadczyła stanowczo Judy, która wcale nie wydawała się zaniepokojona. – Ale chcę dać jej pigułki, zanim coś się stanie, tak na wszelki wypadek. Podchodziła do tej sprawy zdumiewająco spokojnie, choć nie wspomniała o niczym Adamowi, ponieważ wiedziała, że bardzo boi się on o córki. Adam zauważył jednak ostatnio ciągłą obecność Billy’ego przy Gabby, a zatem zdawał sobie sprawę, co się dzieje. – Oni mają dopiero po trzynaście lat. – Marilyn nie mogła się uspokoić. – Nie dorośli jeszcze do poważnego związku i wszystkiego, co się z nim wiąże. – Czasami nie jestem pewna, czy ja dorosłam – zażartowała Judy. Marilyn roześmiała się mimo woli. Wiedziała przecież, że to tylko żarty, bo małżeństwo Judy było bardzo udane, ona i Adam wciąż, po piętnastu latach, potrafili cieszyć się sobą. Marilyn i Larry’emu układało się w ostatnich latach znacznie gorzej. Larry nadal dużo pił, ponadto Marilyn podejrzewała, że miewa romanse, choć on kategorycznie zaprzeczał. Lubił spędzać czas ze swymi najważniejszymi klientami i zdarzało mu się wracać do domu o trzeciej nad ranem, ale nieodmiennie przysięgał, że nic złego nie zrobił. Marilyn nie miała pewności, ale i żadnych dowodów. Siedziała w domu z synami, trzynastoletnim Billym i ośmioletnim Brianem, nie brakowało jej więc zajęć. Czasem ogarniał ją strach, że w wieku trzydziestu ośmiu lat stała się kurą domową. Larry prawie nigdzie nie zabierał jej ze sobą. Wychodził z „chłopakami”. Marilyn żaliła się czasem przyjaciółkom, lecz nic nie mogła na to poradzić. A gdy zwracała mężowi uwagę, wpadał w złość i kazał jej zaprzestać jęków. Wypominał, że dzięki niemu ma piękny dom i mnóstwo pieniędzy i dodawał, że jeśli chce mieć stale kogoś koło siebie, niech sobie kupi psa, bo on nie pozwoli trzymać się na smyczy. Miał więc pełną swobodę ruchów, a Marilyn miała synów. Nie zawsze traktował chłopców dobrze, zależało to od ilości wypitego alkoholu. Briana całkowicie ignorował, ponieważ młodszy syn wciąż nie interesował się sportem, a gdy ostatnio drużyna Billy’ego przegrała mecz Małej Ligi, po powrocie do domu uderzył chłopca i nazwał go ofermą. Billy poszedł wtedy zapłakany do swego pokoju, a Marilyn i Larry zaczęli się tak ostro kłócić, że omal nie doszło do rękoczynów. Ostatecznie to ona dała za wygraną i zamknęła się w swoim pokoju, Larry natomiast wyszedł z domu i wrócił dopiero rano. Nikogo nie przeprosił. Marilyn zastanawiała się czasem, czy on w ogóle pamięta, co wówczas zrobił. Porozmawiała z synem i próbowała mu wyjaśnić, że ojciec ma taką obsesję na punkcie wygrywania, że sam nie wie, co robi. Oboje wiedzieli jednak, że to nieprawda. A Billy zapisał się do drużyny futbolowej pierwszoroczniaków, ponieważ wiedział, że tylko to zadowoli ojca. Postanowił też, że już nikt nigdy nie będzie mieć powodu do nazwania go ofermą.
Marilyn często rozmawiała z Judy o „chodzeniu” ich dzieci. Bała się o Gabby jak o własną córkę, przerażała ją myśl, że młodzi stracą panowanie nad sobą i zaczną uprawiać seks. Judy natomiast zachowywała niezmącony spokój, całkowicie ufając swej córce. – Gabby jest na to za mądra – powtarzała. Marilyn znała jednak mnóstwo mądrych dziewcząt, które się pogubiły i zaszły w ciążę. Nie chciała, aby przytrafiło się to ich dzieciom, i miała nadzieję, że Billy i Gabby nie dopuszczą do katastrofy. Może jednak zbyt dużo wymagała od trzynastolatków. Connie powiedziała Judy i Marilyn, że Kevin jest aktywny seksualnie od trzynastego roku życia, a z kolei jej młodszemu synowi, Seanowi, ani to w głowie. Dzieci są różne i w różnym tempie zmierzają do dorosłości. W tym czasie Connie znacznie mniej niepokoiła się o Kevina. Studiował na przedostatnim roku uniwersytetu w Santa Cruz i dobrze sobie radził. Wyglądał jak hipis z tatuażami, piercingiem i długimi włosami, ale oceny miał przyzwoite. Uspokoiło to trochę jej obawy, choć nie całkiem. Kevin dzwonił z Santa Cruz, niezbyt często jednak, bo chciał czuć się samodzielny i niezależny. Connie skupiła się więc na Seanie, który potrzebował jej uwagi i opieki. Dwudziestoletni Kevin już sam musiał za siebie odpowiadać. Spośród pięciorga przyjaciół najlepszym uczniem zawsze był Andy. Tego się po nim spodziewano, a jego rodzicom nawet nie przyszłoby na myśl, że mógłby mieć inne stopnie niż piątki. Andy nigdy ich nie zawiódł. Utrzymywał, że chce zostać lekarzem, tak jak oni. Zwykłym lekarzem jak matka, nie zaś psychiatrą jak ojciec. Chciał leczyć ludzkie ciała, nie umysły, i studiować na Harvardzie. Podobnie jak piątek, spodziewano się po nim corocznych nagród za wyniki w nauce. Andy miał wielkie zdolności do nauk ścisłych. Izzie czasami żartowała z niego, nazywając go doktorem. Podobało mu się to. Był teraz dobry w sporcie i miał naturalny wdzięk sportowca. Należał do szkolnej drużyny tenisowej, w weekendy grał w turniejach. Czwórka przyjaciół zawsze przychodziła mu kibicować, tak samo jak chodziła na mecze bejsbolowe Seana i Billy’ego, a chłopcy dopingowali Gabby i Izzie, gdy grały one w dziewczęcy bejsbol i piłkę nożną. Larry także pojawiał się na meczach i podczas gry bez przerwy głośno wykrzykiwał do Billy’ego, co syn powinien robić. Gdy drużyna przegrywała, nieodmiennie wpadał w szał; Sean wiele razy próbował wstawiać się za przyjacielem, a wtedy Larry złościł się również na niego. – Panie Norton, dziś zagraliśmy dobrze – odważnie sprzeciwił się któregoś razu Sean. – Billy miał dziś dwa takie uderzenia, jakich nie miał żaden zawodnik przeciwnika. – Po meczu trener pogratulował Billy’emu gry. – Nawalił, gdy bazy były pełne, a mogliście wygrać. Nie zauważyłeś? –