Spis treści
Wszystkie damy prezydentowi
Popiersia w biustonoszach
Żydowska kochanka cesarza
Lodowata sperma diabła
Ragazzo di Cracovia, czyli ostatni skandal w domu Jagiellonów
Casanovy mały kompleks
Niedole cnoty
Awanturnik w Warszawie
Jak to robiły kobiety w starożytności...
Wróg podsyca stosunki bydlęce
Co gryzie mecenasa Goldblatta?
Jako mąż... i nie mąż
Rzecz to niesłychana, pani zmieniła się w pana!
Zemsta skażonego ciała
Najjaśniejsza sprośna
Wolna miłość na ołtarzu
Dziewczyna z końskim ogonem
Zkarczmy na ołtarze
Nie tylko w kisielu
Gwiazda kanonika
Lepsza połowa Gandhiego
Cesarz i dziewczyna
Śmierć i koronki
Puste ciąże
Raz na wozie, raz pod wozem
Bóg z wydmuszki
Metryczka książki
Więcej na: www.ebook4all.pl
Wszystkie damy prezydentowi
Amerykanie lubią prezydentów, którzy głoszą wartości rodzinne i dochowują wierności małżonce.
Z kolei gospodarze Białego Domu lubią perwersyjne skoki w bok. I jakoś to działa już ponad 200 lat.
Wszyscy są zaspokojeni.
autor Krzysztof Kęciek
Był bohaterem wojny o niepodległość i pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych (1789–1796).
Przystojny, bardzo wysoki, niezwykle podobał się kobietom. Jako młodzieniec Jerzy Waszyngton zakochany
był w ślicznej sąsiadce, Sally Fairfax, która odwiedzała go często, aczkolwiek była zamężna. W 1758 roku
Waszyngton zaręczył się z niezbyt urodziwą, bogatą wdową Marthą Dandridge Custis. W pożegnalnym liście
zapewnił Sally, że kocha tylko ją, usiłował wszakże skłonić długoletnią przyjaciółkę do milczenia: „Nie
przeinaczaj wszak moich myśli ani ich nie ujawniaj. Nic światu do tego, co ci w ten sposób wyznałem
w przedmiocie mojej miłości, skoro chcę, aby pozostało to ukryte”. Rozczarowana Sally nie dała
Waszyngtonowi upragnionego zapewnienia. Już jako małżonek Marthy, podczas wojny o niepodległość,
generał Waszyngton zawarł bliską znajomość z Mary Gibbons, dziewczyną z New Jersey. Zniektórych
dokumentów wynika, że przychodził bardzo późno w nocy do jej domu nad North River i gawędził z młodą
damą także o polityce.
Mary wszakże miała kochanka, pewnego Johna Clayforda, który sympatyzował z Anglikami. Panna tak
uwielbiała Johna, że obsypywała go prezentami. Potajemnie zabierała dokumenty i listy z kieszeni
Waszyngtona i sporządzała ich kopie, które dawała Clayfordowi. John i Mary ułożyli nawet plan pojmania
generała rebeliantów i wydania go Anglikom, jednak nie odważyli się wcielić swoich zamiarów w życie.
Po latach spędzonych w Białym Domu Waszyngton został szacownym plantatorem w swej posiadłości
Mount Vernon w Wirginii. O miłostkach narodowego herosa krążyły barwne opowieści. Istnieją dwie wersje
na temat okoliczności, w jakich pierwszy prezydent przeziębił się śmiertelnie w grudniu 1799 r. Pierwsza,
patriotyczna, głosi, iż w wichurze i śnieżycy zrobił wielogodzinny objazd gospodarstwa. Według drugiej,
nieoficjalnej, Waszyngton spędził ten czas na miłych, ale wyczerpujących uciechach w kwaterze swych
czarnych niewolnic.
Kochanek czarnej Wenus
Tomasza Jeffersona, jednego z Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych i twórców Deklaracji
Niepodległości, do dziś uważa się za wzór demokratycznych cnót. Jednak nie wszystkie postępki trzeciego
prezydenta Stanów Zjednoczonych (18011809) godne są naśladowania. Jefferson cenił zmysłową stronę życia.
Kiedyś uwiódł żonę sąsiada, której cnoty miał strzec podczas nieobecności małżonka. Owdowiały, zwyczajem
epoki, zabierał do łoża czarne niewolnice, nie przejmując się ich „prawami człowieka”, które z takim zapałem
głosił. Długoletnią kochanką bohatera stała się Sally Hemings, Mulatka, niewolnica i piastunka jego córki
Polly. Romans zaczął się prawdopodobnie w Paryżu w 1787 roku. Dziennikarz James Callender usiłował
szantażować prezydenta z powodu tego związku, a kiedy Jefferson nie zgodził się zapłacić, złośliwy redaktor
opublikował paszkwil „Jeszcze o prezydencie”, w którym napisał między innymi: „Jest rzeczą dobrze znaną,
że człowiek, którego lud otacza poważaniem, żyje i przez wiele lat w przeszłości żył w konkubinacie z jedną
ze swych niewolnic. Dziewka ta dała prezydentowi kilkoro dzieci... Owa afrykańska Wenus, jak mówią,
prezyduje w Monticello (posiadłości Jeffersona) jako gospodyni domu”.
Afrykańska Wenus była przyrodnią siostrą żony Jeffersona. Dzieci, które Sally wydała na świat, były
białe, a podobieństwo chłopców do Jeffersona okazało się uderzające. Trzeci prezydent wyzwolił dwóch
synów kochanki, lecz ją samą – dopiero w testamencie.
Rozkosz w szafie
Życie miłosne prezydentów w XIXwieku w znacznym stopniu pozostaje tajemnicą, gdyż nie było wtedy
wścibskich mass mediów, a metresy lokatorów Białego Domu zachowywały dyskrecję. Sytuacja w następnym
stuleciu całkowicie się odmieniła. Dziennikarze oraz zawiedzione kochanki łamali bez skrupułów wszelkie
tabu.
Warren Harding, 29. prezydent USA (1921–1923) pojął za żonę Florence King, kobietę starszą
od siebie, wyniosłą i władczą, która zatruwała mu życie bez litości. Czy dlatego Harding szukał pociechy
w romansach? A może tylko dzięki seksowi mógł przezwyciężyć nudę, wszechobecną w jego życiu? Harding
miał mierny umysł – ani praca, ani rozrywki intelektualne nie sprawiały mu przyjemności. Wieloletnią
kochanką Hardinga jako senatora USA była Carrie Phillips, małżonka jego przyjaciela Jamesa Phillipsa,
młodsza od przyszłego prezydenta o lat 15. W tym czasie Harding regularnie spijał słodycz także z ust Nan
Britton, blondynki o krągłych kształtach, młodszej o 30 wiosen. Nan zadurzyła się w przyszłym lokatorze
Białego Domu już jako licealistka i uczyniła wszystko, aby ta miłość została spełniona. Harding był tak zajęty
amorami, że nie pojawiał się na większości głosowań. Swe senackie biuro wykorzystywał jako miejsce schadzek.
Owocem takiego upojnego spotkania stała się córka Ann Elisabeth, którą Nan Britton urodziła w 1919 roku.
Partia Republikańska uczyniła Hardinga swym kandydatem do Białego Domu, nic nie wiedząc o jego
amorach. Kiedy poznano prawdę, w Komitecie Wyborczym Republikanów wybuchła panika. Komitet
przekazał Phillipsom 50 tysięcy dolarów i wysłał oboje w długi rejs do Japonii. Potem Republikanie
systematycznie przekazywali Carrie znaczne kwoty w zamian za milczenie. To jedyny przypadek w historii
USA, kiedy wielka partia polityczna płaciła kochance prezydenta. Na wniosek rodziny Hardinga, jego
korespondencja z Carrie będzie utajniona aż do 2023 roku.
Kiedy został prezydentem, nowa Pierwsza Dama, Florence, zażądała przyznania sobie specjalnego
agenta Secret Service. Miał on pilnować, aby progu Białego Domu nie przestąpiła Nan Britton. Ale agent
kiepsko się spisał. Warren znalazł sposób na przemycenie kochanki. Oboje oddawali się rozkoszy w niezbyt
wygodnej kryjówce, jaką była stojąca w Gabinecie Owalnym szafa. Mebel miał powierzchnię pół metra
kwadratowego. Pewnego dnia agent doniósł jednak Pierwszej Damie o pojawieniu się rywalki. Rozwścieczona
małżonka pośpieszyła do Gabinetu Owalnego, ale zapobiegliwy Warren postawił przy drzwiach ochroniarza,
który „na mocy rozkazu prezydenta” niewzruszenie bronił przejścia. Wtedy Florence usiłowała przedrzeć się
przez biuro George’a Christiana, jednego z prezydenckich sekretarzy. Ten wyczuł, co się święci i tak długo
raczył Pierwszą Damę opowieściami, jak zajęty jest „najwyższy przywódca Ameryki”, aż Nancy zdołała uciec.
Kiedy Florence wreszcie dostała się do gabinetu, Warren spokojnie siedział za biurkiem i zajmował się
sprawami państwa.
Inwalida z sekretarką
Franklin D. Roosevelt, 32. prezydent USA (1933–1945), w 1914 roku nawiązał romans ze swą sekretarką
Lucy Mercer. W cztery lata później Eleanor Roosevelt przypadkowo odnalazła w walizce małżonka jego listy
miłosne. Rozgniewana, zażądała rozwodu. Ostatecznie pozostała, ale jej związek z Rooseveltem był już tylko
„białym małżeństwem”. Franklin i Eleanor mieli odtąd osobne sypialnie. Prawdopodobnie żona Roosevelta
znalazła seksualne spełnienie w ramionach zażyłej przyjaciółki Loreny Hickock, która z miłości do Eleanor
zrezygnowała z dziennikarskiej kariery. Roosevelt w wyniku choroby, przebytej w 1921 roku, został
sparaliżowany od pasa w dół. Podobno nie przeszkodziło mu to jednak w amorach z prywatną sekretarką
Marguerite „Missy” Le Hand, która go uwielbiała. Prezydent zapisał jej w testamencie połowę majątku, ale
„Missy” zmarła pierwsza. Kolejną miłością prezydenta była księżna Martha, żona następcy tronu Norwegii
Olafa. Kiedy Norwegia została zajęta przez Niemców, Roosevelt zaprosił Marthę i jej męża do Ameryki,
początkowo oboje zamieszkali nawet w Białym Domu. Martha, kobieta wysoka i pełna gracji, wielokrotnie
dotrzymywała gościnnemu gospodarzowi towarzystwa.
Agent specjalny pilnował, aby do Białego Domu nie weszła kochanka Hardinga. Na próżno – oboje
spotkali się w... szafie.
Bezsilny generał
Generał Dwight Eisenhower, bohater II wojny światowej, naczelny dowódca sił alianckich w Europie i 34.
prezydent Stanów Zjednoczonych (1953–1961), był żołnierzem przepojonym poczuciem obowiązku.
Dochował wierności swej żonie Mary Doud przez prawie całe życie. Prawie, bo kiedy był na wojnie, z dala
od małżonki, zaprzyjaźnił się gorąco z Kay Summersby, młodą, atrakcyjną Irlandką o bajecznych oczach. Ta
elokwentna i energiczna dama była osobistym kierowcą generała. Kiedy narzeczony Kay zginął od wybuchu
miny, pani szofer pogrążyła się w rozpaczy. Eisenhower postanowił odegrać rolę pocieszyciela. Kay wyznała
pod koniec życia w swych wspomnieniach: „To było jak eksplozja. Nagle opletliśmy się ramionami. Jego
pocałunki całkowicie mnie oszołomiły. Głodne, silne, wymagające. A ja odpowiedziałam tak samo namiętnie.
Oddychaliśmy ciężko, jakbyśmy wbiegli na dwunaste piętro...”. Niestety, Eisenhower nie sprawdził się jako
mężczyzna, zapewne dręczyło go poczucie winy wobec żony, a viagry w aptekach jeszcze nie było. Wszystkie
próby intymnych kontaktów zakończyły się fiaskiem. Po raz ostatni generał i pani szofer usiłowali się kochać
14 października 1945 roku, w 55. urodziny Eisenhowera. „Ike był czuły, ostrożny, kochający. Ale to nie
działało. Ubieraliśmy się powoli, uśmiechając się smutno” – napisze rozczarowana Kay. Podobno Eisenhower
i tak złożył prośbę o zwolnienie z armii, aby mógł się rozwieść, ale zezwolenia nie uzyskał. Skruszony, wrócił
do żony, która dowiedziała się o romansie i nigdy do końca mężowi nie wybaczyła.
Sułtan w Białym Domu
John F. Kennedy, 35. prezydent Stanów Zjednoczonych (19611963), był wprost opętany seksem i nie
przepuścił nawet niezbyt urodziwej dziewczynie. Kiedyś Kennedy’ego odwiedził w Białym Domu czołowy
polityk Partii Demokratycznej z Kalifornii i przyprowadził ze sobą „naprawdę kościste babki”. Agenci
ochrony bardzo się wtedy krzywili: „Cholera, co prezydent robi z czymś takim? Wydawałoby się, że stać go
na coś lepszego”.
Ale John dobrze pamiętał radę swego ojca Josepha, „aby bzykać tak często, jak się da” i jej
podporządkował życie. Spośród wszystkich gospodarzy Białego Domu był rekordzistą na polu seksualnych
wyczynów. Jako sutenerów wykorzystywał agentów Secret Service. Lista prezydenckich podbojów byłaby
dłuższa niż niniejszy artykuł. Wiadomo, że zażywał rozkoszy z królowymi piękności (Inga Arvard), aktorkami
(Angie Dickinson, Marilyn Monroe, Jayne Mansfield), pracownicami Białego Domu, a także ze stewardesami,
sekretarkami, asystentkami i licznymi kobietami podsyłanymi przez przyjaciół. Żył jak sułtan, niekiedy
znudzony swoim haremem. Zapominał imion niezliczonych kochanek, nawet tych, z którymi spotykał się
przez kilka lat. Witał je po prostu: „Cześć, maleńka”, a jeśli potrzebował przypomnieć sobie tożsamość swojej
flamy, prosił o pomoc portiera. Obecnie lokatorzy Białego Domu, czujnie obserwowani przez dziennikarzy,
nie mieliby szans na takie zmysłowe dolce vita. Ale „Jack” roztaczał wprost boską charyzmę. Żaden
z amerykańskich przywódców nie cieszył się taką miłością przyjaciół, reporterów, podwładnych. Życzliwi
żurnaliści i pracownicy prezydenckiej administracji skrupulatnie chronili Kennedy’ego, zaś Pierwsza Dama,
śliczna i elegancka Jacqueline, cierpiała w milczeniu. Dzięki temu, co jest wprost niewiarygodne, za życia JFK
nie doszło do żadnego skandalu. Kennedy’ego porównywano do legendarnego króla Artura w Camelocie.
Ekscesy 35. prezydenta kilkakrotnie naraziły kraj na niebezpieczeństwo. Biograf Kennedy’ego Thomas Reeves
opowiada, jak gospodarz Białego Domu parę razy znikł bez śladu, zostawiając nawet agenta ze słynną
nuklearną walizką z kodem do odpalenia atomowych rakiet międzykontynentalnych. Bez prezydenta rakiety te
nie mogłyby w razie sowieckiego ataku zostać wystrzelone. Okazało się później, że w tym czasie JFKfiglował
z dziewczynami w podziemnych tunelach pod Nowym Jorkiem.
Związany z mafią piosenkarz Frank Sinatra naraił „Jackowi” młodą i uwielbiającą męskie towarzystwo
Judith Campbell. Ta „dama do towarzystwa” została później kochanką Sama Giancany, ojca chrzestnego
gangów chicagowskich, mającego wiele krwi na rękach. Kennedy’emu to nie przeszkadzało, a wręcz
przeciwnie – pasowało do niektórych planów. Prezydent zamierzał bowiem zlecić gangsterom zabójstwo
Fidela Castro, lecz poprzez swe konszachty z pozbawionymi skrupułów kryminalistami najwyższy urzędnik
w państwie narażał się na szantaż z ich strony. Judith nie była zachwycona męskimi przymiotami prezydenta.
We wspomnieniach „My Story” wyjawiła: „Zaczęłam odnosić wrażenie, że zależy mu wyłącznie na tym,
żebym kładła się do łóżka i po prostu to robiła. (...) Poczucie, że jestem mu potrzebna tylko po to, żeby go
obsługiwać, stawało się dla mnie z dnia na dzień bardziej męczące”. Ale Kennedy nadal imponował swą
jurnością. Wiosną 1963 roku nawiązał romans z Ellen Rometsch, luksusową call girl z Waszyngtonu,
pobierającą 200 dolarów za noc. Zachwycona prezydentem Ellen świadczyła mu swe usługi gratis. Kennedy
zabierał ją na „rozbierane przyjęcia” przy basenie w Białym Domu, podczas których „pięciu facetów
baraszkowało z tuzinem dziewczyn”.
W SZPONACH KENNEDYCH
Marilyn Monroe związała się z rodziną
Kennedych na śmierć i życie – tak
przynajmniej twierdzą biografowie, publicyści
i twórcy kina, którzy sugerują, jakoby
rozstała się ze światem za sprawą
prezydenckiej rodziny. Monroe zmarła 5
sierpnia 1962 roku w swym domu
w Brentwood w Los Angeles. Za oficjalną
przyczynę zgonu uznano samobójstwo.
Marilyn przedawkowała tabletki nasenne.
Do dziś jednak nie milkną konspiracyjne
teorie, że gwiazda Hollywood została
zamordowana z powodu intymnych związków
z braćmi Kennedy. John nawiązał płomienny
romans z aktorką w połowie lat pięćdziesiątych.
W czasie kampanii prezydenckiej spotykali się
już niemal otwarcie. Monroe była częstym
gościem w Gabinecie Owalnym – nagrania
kochanków pełne są erotycznych treści. Na kilka
tygodni przed śmiercią aktorka wyznała
psychoanalitykowi, że ma kłopoty z osiąganiem
orgazmu. Wyznała wtedy również: „Marilyn
Monroe jest żołnierzem. Jej naczelny dowódca to
najwspanialszy i najpotężniejszy mężczyzna
na świecie. Głównym obowiązkiem żołnierza jest
posłuszeństwo naczelnemu dowódcy”.
Kennedy’ego irytowała ta wylewność przyjaciółki.
Podobno nawet prosił przyjaciół, aby nakłaniali
Monroe do milczenia, ale gwiazda „wysunęła
pewne żądania”. Czy pragnął jej śmierci?
Ostatnio coraz popularniejsza jest wersja, jakoby
to brat prezydenta, Robert, przyczynił się
do tragedii. Na trop spisku wpadł australijski
reżyser Philippe Mara, który opublikował
fragmenty odtajnionych akt FBI w „Sydney
Morning Herald”. Robert i Marilyn mieli poznać się
niedługo przed jej śmiercią. Wiosną 1962 roku
Robert uczestniczył w seksimprezie, na którą
zaproszona była również aktorka. Między
prokuratorem generalnym i piękną gwiazdą
szybko zaiskrzyło. Robert bywał na orgiach
w Los Angeles, a nawet miał zaangażować się
w lesbijski trójkąt. Gdy Marilyn straciła kontrakt
ze studiem 20th Century Fox, zadzwoniła
do biura prokuratora, a ten obiecał, że „wszystko
załatwi”. Kochanek okazał się jednak niesłowny.
Odmówił także porzucenia żony, czego żądała
gwiazda. Zazdrosna Marilyn zagroziła więc
ujawnieniem „ich brudnych sekretów”. Kennedy
miał dość i postanowił pozbyć się niewygodnej
kochanki. W spisek mieli być zamieszani:
gosposia Eunice Murray, lekarz psychiatra, który
przepisał aktorce feralne tabletki, oraz jej
najbliższy przyjaciel Peter Lawford (mąż siostry
Roberta). Marilyn znana była z „samobójstw
na pokaz”, które miały wzbudzić współczucie jej
otoczenia. Tuż przed śmiercią rozmawiała przez
telefon z Lawfordem. Może liczyła, że on lub
gosposia pośpieszą jej na ratunek. Okazało się,
że ktoś inny kupił ich lojalność...
Agnieszka Barańska
Oczywiście prezydent nie wiedział, że Ellen pochodzi z Niemiec Wschodnich, należy do partii
komunistycznej i prawdopodobnie jest agentką wywiadu NRD. Kiedy pojawiły się pierwsze pogłoski na ten
temat, w Camelocie zapanował blady strach. Kennedy i jego brat Robert, prokurator generalny, zdawali sobie
sprawę, że w powietrzu wisi skandal, który zmiecie całą administrację. Ztrudem zażegnano kryzys. W sierpniu
1963 roku na żądanie Departamentu Stanu Ellen Rometsch została deportowana do Niemiec.
Być może frywolny żywot JFKprzyczynił się do jego zgonu. Na kilka tygodni przed fatalną podróżą
do Dallas prezydent naderwał sobie pachwinę podczas erotycznych igraszek na basenie. Na polecenie lekarzy
nosił więc gorset ortopedyczny, utrzymujący ciało w sztywnej pozycji. Kiedy 22 listopada 1963 roku w Dallas
pierwsza kula zamachowca ugodziła prezydenta w szyję, pozostał wyprostowany jak doskonały cel. Drugi
pocisk roztrzaskał głowę Kennedy’ego.
Erotoman bez stylu
36. prezydent Stanów Zjednoczonych (1963–1969) był erotomanem o prostackich obyczajach
i prymitywnym umyśle. Lubił dyktować swym współpracownikom, gdy siedział na sedesie i wypróżniał się
głośno, roztaczając odrażające zapachy. Zazdrościł seksualnych podbojów Johnowi F. Kennedy’emu (przy
którym był wiceprezydentem) i chwalił się: „Miałem więcej kobiet niechcący, niż JFKcelowo”. Zapewniał,
że swoim „jumbo” (tak nazywał penisa) potrafi dokonywać cudów. Żona Johnsona, Claudia Alta Taylor, była
istotą pokorną i uległą, która wybaczała wszystko swemu mężczyźnie. Jako prezydent, Johnson zatrudnił sześć
ślicznych sekretarek i przespał się z pięcioma z nich. Bezwstydnie chełpił się przed przyjaciółmi: „Przykładałem
dużą wagę do urody. Nie potrafię znieść przy sobie kobiety brzydkiej albo grubej, która wygląda jak krowa
siedząca na własnym wymieniu”. Jedną z sekretarek zaprosił na swą farmę. Zdziwiona dziewczyna spostrzegła,
że drzwi do jej pokoju nie mają klucza. W nocy obudziła się z przerażeniem – oto jakiś mężczyzna wciskał się
jej do łóżka. Nagle rozległ się znajomy głos: „Posuń się, kotku, to prezydent”. Figlował z sekretarkami także
w Gabinecie Owalnym (na podłodze, a nie w ciasnej szafie).
Długoletnią kochanką Johnsona była Alice Glass, dumna piękność o mlecznobiałej cerze i włosach jak
księżniczka, małżonka magnata prasowego Charlesa Marsha. Johnson, jeszcze jako kongresmen, nie tylko
uwiódł Alice, ale także nakłonił Marsha, by ten wspomógł jego karierę finansowo.
Przez 21 lat romansował z Madeleine Brown, którą poznał w 1948 roku na przyjęciu w Dallas.
Dziewczyna, która miała wtedy 24 wiosny, wspominała: „Spojrzał na mnie, jakbym była porcją lodów
w gorący dzień”. W trzy lata później Madeleine urodziła Johnsonowi syna, który otrzymał imiona Steven
Mark. W zamian za milczenie matka otrzymała mieszkanie z dwiema sypialniami, kartę kredytową bez limitu
i co dwa lata nowy samochód. W 1997 roku Madeleine opublikowała autobiografię „Texas in the Morning:
The love story of Madeleine Brown and President Lyndon Baines Johnson”, w której twierdziła, że jej
kochanek był zamieszany w zabójstwo prezydenta Kennedy’ego.
Teflonowy Bill
Bill Clinton, 42. prezydent USA (1993–2001), nie dorównał Kennedy’emu pod względem liczby miłosnych
podbojów. Zdobył za to wątpliwą sławę jako pierwszy amerykański przywódca, którego życie erotyczne,
a także zdrady małżeńskie, stały się powszechnie znane. Było to możliwe, ponieważ prokurator specjalny
Kenneth Starr sporządził dokładny, niemal pornograficzny, raport na temat związku prezydenta z Monicą
Lewinsky, stażystką w Białym Domu. Raport został opublikowany także w Internecie. Jak napisał amerykański
publicysta John Michael Berecz: „Clinton zapisał się w historii w sposób, który wypalił swoje nieusuwalne
piętno na narodowej psychice. Tak jak dziecko, które zostawia ślady zabłoconych stóp na jasnym dywanie,
Clinton zbrukał najważniejszy gabinet narodu – zanieczyścił go plamami prezydenckiego nasienia”.
Clintona nazywano „teflonowym Billem”, ponieważ wszelkie zarzuty i afery spływały po nim jak woda.
Słusznie zdobył sobie miano czołowego babiarza narodu. Już jako gubernator Arkansas wykorzystywał policję
stanową, aby sprowadzała mu kobiety. Policjant Larry Patterson, członek ścisłej ochrony gubernatora,
opowiadał, że pewnego razu zawiózł szefa na parking przy szkole podstawowej Brooker. Uczęszczała do niej
Chelsea, córka prezydenta. Ale Bill przyjechał nie po dziecko, lecz na randkę z ekspedientką lokalnego domu
towarowego. „Widziałem, jak Clinton przenosi się na przednie siedzenie, a potem spostrzegłem głowę tej pani
na jego udach. Przebywali w samochodzie od 40 do 50 minut”.
Życie Billa było, jak określiła to jego bliska współpracownica Betsey Wright, jedną wielką „eksplozją
panienek”. Małżonka Billa, Hillary Rodham, często odsądzała męża od czci i wiary za jego niezliczone
zdrady, obdarzała go epitetami w rodzaju: „żałosny sukinsyn”. Hillary, niczym w popularnej piosence
country „trwała jednak przy boku swego mężczyzny”. Zdawała sobie sprawę, że rozwód złamie karierę Billa,
a Hillary także chciała znaleźć się w Białym Domu i pozostać tam aż do końca kadencji.
Nad Potomakiem krążą uporczywe pogłoski, że Hillary odpłacała mężowi pięknym za nadobne, nie
tylko z mężczyznami. Clinton opowiadał jednej ze swych niezliczonych kochanek, piosenkarce Gennifer
Flowers: „W końcu moja żona nalizała się więcej cipek niż ja”. Gennifer utrzymywała później, że Bill wciąż
szukał nowych sposobów zwiększania ekstazy. Lubił mieć ręce przywiązane do stalowych słupków łóżka,
opryskiwał obnażone ciało przyjaciółki wodą z topniejącego lodu lub wyciskał na nie miód z plastikowej
butelki w kształcie misia, a potem uskuteczniał upojny masaż...
Setki kobiet uległy wdziękowi Billa-urwisa. Jeszcze raz sprawdziła się słynna reguła, że władza to
najlepszy afrodyzjak. Jedną z nielicznych, która oparła się czarowi Clintona, była Paula Jones, pracownica
administracji stanowej Arkansas. Twierdzi ona, że w maju 1991 roku gubernator Clinton zaprosił ją
do swojego pokoju w hotelu Excelsior w Little Rock. Tam Bill rozpiął rozporek, spuścił spodnie i powiedział
osłupiałej dziewczynie: „Pocałuj go”. Paula zapewnia, że stanowczo odrzuciła te zaloty, a wtedy twarz
gubernatora stała się „czerwona jak burak”. W 1994 roku Paula Jones podała Clintona do sądu
o molestowanie seksualne. W cztery lata później postępowanie zostało zakończone na mocy ugody: gospodarz
Białego Domu zapłacił oskarżającej 850 tysięcy dolarów, lecz nie przeprosił i nie przyznał się do winy.
Dochodzenie, prowadzone przez adwokatów Pauli Jones, doprowadziło wszakże do erupcji
megaskandalu, zwanego „aferą rozporkową”. Niewiele brakowało, aby „teflonowy Bill” został w sromotny
sposób wyrzucony z Białego Domu. 17 stycznia 1998 roku internetowa strona Drudge Report zamieściła
wiadomość o romansie prezydenta z 22-letnią Monicą Lewinsky, stażystką w Białym Domu. 26 stycznia
podenerwowany Clinton powiedział przed kamerami: „Chcę powiedzieć narodowi amerykańskiemu jedną
rzecz... Nigdy nie miałem kontaktów seksualnych z tą kobietą, miss Lewinsky”.
Niestety, tym razem kłamstwo prezydenta się wydało. Istniał bowiem dowód rzeczowy – błękitna
sukienka Moniki z plamami nasienia. Badania DNA wykazały, kto był sprawcą. Rozsierdzeni Republikanie
wszczęli w Kongresie procedurę impeachmentu, czyli usunięcia z urzędu „prawdomównego inaczej”
prezydenta. Clinton ocalał, ponieważ prawie wszyscy Demokraci udzielili mu poparcia, podobnie zresztą jak
większość społeczeństwa. Amerykanie uznali, że skoro Hillary nie ma do Billa pretensji, także oni nie powinni
mieszać się w prywatne sprawy Clintonów.
Monica zeznała przed prokuratorami, iż 7 stycznia 1996 roku, podczas czwartego spotkania, Bill
trzymał w ustach cygaro, potem wziął je w rękę i spojrzał na nie „w taki nieprzyzwoity sposób”. Dziewczyna
wyznała: „Popatrzyłam na cygaro i na niego, i powiedziałam: to też możemy zrobić, kiedyś”.
„Kiedyś” nadeszło 31 marca 1996 roku, także w Białym Domu. Prezydent obsypywał pocałunkami
piersi młodej przyjaciółki. W pewnym momencie wsunął jej cygaro w miejsce najbardziej intymne. Potem
włożył je sobie do ust i rzekł zadowolony: „Dobrze smakuje”.
W Niedzielę Wielkanocną 7 kwietnia 1996 roku „teflonowy Bill” znowu zabawiał się ze stażystką
w Gabinecie Owalnym, kiedy nagle zadzwonił telefon. Prezydent odebrał, lecz gestem pokazał Monice, aby
podczas rozmowy zaspokajała go ustami. Dziewczyna skwapliwie posłuchała. Prezydent roztrząsał sprawy
państwa ze swym doradcą Dickiem Morrisem, jednocześnie doświadczając zmysłowych uniesień...
Monica nazywała Billa dziwakiem, ponieważ prezydent chciał uprawiać z nią tylko seks oralny i to bez
orgazmu. Jednakże 27 lutego 1996 roku w łazience Białego Domu pod wpływem nalegań kochanki Clinton
doprowadził sprawę do końca. Owocem tej randki stała się słynna poplamiona sukienka.
Hillary Rodham zamierza w 2008 roku wystartować w wyborach do Białego Domu i być może
zostanie pierwszą kobietą prezydentem. Bill ma więc szanse, aby doprowadzić do kolejnego seksualnego
skandalu, tym razem jako Pierwszy Dżentelmen u boku prezydenckiej małżonki.
Krzysztof Kęciek
Historyk i publicysta, autor książek: „Dzieje Kartagińczyków”,
„Kynoskefalaj 197 p.n.e.”
Popiersia w biustonoszach
Kobiety sprawowały władzę nie tylko nad państwami czy rządami. Także nad masową wyobraźnią
całego świata, inspirując myślicieli, pisarzy oraz reżyserów. Oto ikony ludzkości.
autor Wojciech Lada
Od dawien dawna żyjemy w męskim świecie. Jeszcze w XVI wieku paryski chirurg Ambroży Pare pisał
o kobiecie jako o „okaleczonym samcu”. Sto lat później Casper Hoffman dowodził, że „kobieta to
niedoskonały mężczyzna, bo jest zimniejsza w humorach i temperaturze, a jej genitalia są niedoskonałą wersją
męskich, dlatego kryją się wewnątrz ciała”. Nawet ceniony do dzisiaj Zygmunt Freud był święcie przekonany,
że kobiety cierpią na kompleks braku penisa. Winston Churchill – skądinąd szczęśliwy małżonek i ojciec
czterech córek – mawiał: „Nic mnie nie przekona, bym głosował za równym prawem wyborczym dla kobiet”.
Nie dziwi więc, że sięgając w głąb historii, tak niewiele znajduje się kobiet, które odegrały w niej
znaczącą rolę. Jeśli już, to częściej są to kobiety mityczne lub legendarne, kobiety – symbole niż realnie
istniejące osoby, jak choćby Wenus, Pandora czy Ewa. Poniżej nasza subiektywna lista rzeczywistych kobiet,
które w ten czy inny sposób wpłynęły na bieg dziejów. Takich kobiet, które oddziałały na świat, nie tracąc
przy tym cech czysto kobiecych, co nader często zdarzało się np. ważnym w historii monarchiniom.
Nos, który prawie zmienił świat
Mało która naprawdę istniejąca kobieta starożytności tak silnie zapładniała wyobraźnię późniejszych stuleci jak
ostatnia władczyni z panującej w Egipcie dynastii Ptolemeuszy, Kleopatra. Zrównym powodzeniem pojawiała
się w utworach Szekspira i komiksowych przygodach Gala Asteriksa. Nakręcono o niej kilkadziesiąt filmów,
w tym najbardziej kosztowną superprodukcję początku lat 60., z Elizabeth Taylor w roli głównej. A wszystko
to dobrze ponad dwa tysiące lat po jej śmierci. Do legendy przeszła jako egzotyczna piękność znad Nilu; tak
oszałamiająca, że mężczyźni gotowi byli oddać życie za jedną spędzoną z nią noc. Jej współcześni – nie
kwestionując kobiecego czaru królowej – opisywali ją jednak w niezbyt romantyczny sposób. Była w ich
oczach „królową nierządnicą” (Pliniusz Starszy), „demoniczną uwodzicielką” (Horacy) czy po prostu dziwką
(Propercjusz). Wiele stuleci później Dante musiał uważać podobnie, skoro na kartach „Boskiej komedii”
umieścił Kleopatrę w piekle. Cóż, wbrew wyidealizowanemu obrazowi starożytności, jaki mamy dzisiaj, żyjący
wówczas ludzie uwielbiali ocierające się o pornografię epitety i Kleopatra nie jest tu żadnym wyjątkiem. O ile
więc kwestię nie najlepszego prowadzenia się królowej warto potraktować z przymrużeniem oka, jako opinie
spłodzone przez przeciwników politycznych z kręgu Rzymu, o tyle opinie o jej legendarnej urodzie są
z pewnością wymysłem literackim. Już Blaise Pascal pisał: „Gdyby nos Kleopatry był krótszy, inne byłoby
oblicze świata”. Opinię tę potwierdza wizerunek Egipcjanki, znajdujący się na denarze z 32 r. p.n.e oraz kilku
zachowanych do dnia dzisiejszego posągach.
Spiczasty nos i podążający jego tropem grubawy podbródek Kleopatry nie przeszkodziły królowej
rozkochać w sobie Juliusza Cezara, z którym miała syna Cezariona, a po jego śmierci wdać się w gorący,
spuentowany dwójką potomków, romans z Markiem Antoniuszem. Nie wiadomo, ile związki te miały
wspólnego z miłością, wiadomo jednak, że były doskonałym sposobem na zachowanie niezależności wówczas
już bardzo „starożytnego” Egiptu od Rzymu. O tym, jak było to potrzebne, najlepiej świadczy fakt,
że po przegranej bitwie pod Akcjum (Kleopatra i Marek Antoniusz kontra Oktawian), samobójstwie Marka
Antoniusza i rychłej śmierci samej Kleopatry, ukąszonej przez żmiję (szczegółowy opis jej samobójstwa
zawdzięczamy Plutarchowi), Egipt utracił niepodległość, by odzyskać ją dopiero 12 lutego 1922 r., a więc
po 1953 latach...
Milczący świadek
Tę historię znają chyba wszyscy. Dziewica Maria (urodzona zapewne kilka lat po śmierci Kleopatry)
„za sprawą Ducha Świętego” poczęła, a następnie urodziła syna, któremu – zgodnie z życzeniem archanioła
Gabriela – dała na imię Jezus. Niewiele więcej o Marii wiadomo. Ewangeliści przekonywali, że była żoną
cieśli Józefa, z którym mieszkała w Nazarecie. Nieco więcej szczegółów, raczej wyssanych z palca, znają autorzy
apokryfów. Na przykład Jan z Szamotuł – profesor Akademii Krakowskiej z przełomu XVI i XVII wieku –
był przekonany, że „Głowa jej była niejako podługowata, czoło nie szerokie, ale gładkie, na cztery grani,
miernie wielkie, słusznie pokorne, a zawsze w dół je spuszczała, taka bowiem głowa a czoło ukazują człowieka
opatrznego, mądrego, sromięźliwego (...) Źrenica czarna, brwi czarne, nie bardzo gęste ani włosiste, ale
słuszne (...) Jagody jej nie pucułowate, albo tłuste, albo wyschłe, ale cudne, a rumiane w barwie jako mleko
a róża. Usta najświętsze, miłe rozkoszne, wesołe, wszelkiej słodkości napełnione...”.
Poza twórcami takich tekstów (niezwykle zresztą popularnych nawet w kościelnych kazaniach,
co najmniej do Soboru Trydenckiego 1545–1563) nikt wiarygodny nie podaje, ile miała lat, jak wyglądała,
jak opiekowała się dzieckiem, jaki był jej stosunek do świętości Jezusa.
W Nowym Testamencie Maria jest przez większość czasu milczącym świadkiem wydarzeń – pomijając
dzieciństwo Jezusa – pasywnym, choć wciąż obecnym. Nie ma też żadnych pewnych doniesień, jak Maria
spędziła resztę życia po stracie syna. Obowiązującym w Kościele rzymskokatolickim dogmatem, ale bardzo
późnym, pochodzącym dopiero z roku 1950, jest dogmat o jej Wniebowzięciu. Pius XII ogłosił,
że „na koniec Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy
biegu życia ziemskiego z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako
Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panujących oraz Zwycięzcy grzechu
i śmierci”. Mówimy o religii – większość rzeczy trzeba więc wziąć (albo nie) na wiarę. Historycznym faktem
jest jednak olbrzymia rola Marii i towarzyszącego jej kultu zarówno dla rozwoju chrześcijaństwa, jak
i liberalizowania norm społecznych. Przez cztery pierwsze stulecia istnienia chrześcijaństwa Maria nie cieszyła
się większym zainteresowaniem teologów. Pozostawała przede wszystkim bohaterką religijności oddolnej,
spontanicznej, ludowej właśnie. Jej kult sprowadził chrześcijaństwo z teologicznych katedr do kuchni –
zapewne nieco zubożając w ten sposób religię, ale jednocześnie sprzyjając jej rozprzestrzenieniu u ludności
przywykłej do wielobóstwa i bliskiego kontaktu z sacrum. Zwłaszcza u kobiet. Tę bliskość najlepiej zresztą
widać w ikonografii. Maria jest w niej uniwersalną matką – dumną z dziecka, wraz z nim cierpiącą. Nieważne,
czy jest ono Bogiem, czy człowiekiem. Jak pisał amerykański historyk William Monter: „Ukatolików Maria to
Ewa, naprawiająca błąd pierwszej”.
Sybilla znad Renu
Niedożywienie, piwo i wino, spożywane tak jak dziś herbata, częste u kobiet średniowiecza frustracje seksualne
czy po prostu całe otoczenie zdominowane przez dość mroczną wówczas religijność – zdecydowanie sprzyjały
wykwitaniu mistycznych wizji. Były wśród nich dość przaśne i dwuznaczne, w których Jezus opisywany był
jako oblubieniec, zapraszany przez oblubienicę do łoża. Były też przerażające, apokaliptyczne obrazy zagłady
tego świata. Jednak poza oddaniem ogólnego klimatu ówczesnej duchowości i potwierdzeniem osobistej
dewocji ich autorek, po prawdzie niewiele z nich wynikało. Wyjątkiem były wizje Hildegardy z Bingen, której
mistyczne uniesienia przełożyły się m.in. na porcję wspaniałej poezji, wykonywanej do dziś muzyki, a nawet
na szereg badań medycznych.
WIELKA I ZMĘCZONA
Młoda królowa Elżbieta I w przeddzień
koronacji 14 stycznia 1559 r. przyjęta z rąk
alegorycznej Prawdy angielską Biblię,
a katolickich zakonników, którzy następnego
dnia przyszli ją błogosławić, odprawiła
słowami: „Zabierzcie te pochodnie. Doskonale
widzimy przy świetle dziennym”. Zakonnicy
mieli sporo szczęścia – zgodnie z tradycją
swoich poprzedników Elżbieta już wkrótce
sprawiła, że szafot był jednym z najtłumniej
odwiedzanych miejsc na Wyspach. Podczas
czterdziestopięcioletniego panowania musiała
walczyć nie tylko z opozycją religijną w kraju,
ale również z otwartymi konfliktami, jak
choćby krwawo stłumione (1583) powstanie
w Irlandii. Prowadziła też wojny
na kontynencie. Poparła niderlandzkich
powstańców, co doprowadziło do długotrwałej
wojny z Hiszpanią zakończonej dopiero
po śmierci Elżbiety. Słynny epizod tego
konfliktu – rozbicie hiszpańskiej Wielkiej
Armady w 1588 r. – przyczynił się
do ugruntowania potęgi morskiej Anglii
i wzrostu sympatii dla królowej wśród jej
poddanych. Przewijająca się do dzisiaj
w literaturze opinia o Elżbiecie – królowej
dziewicy jest raczej mocno naciąganą
legendą. Była osobą o przykuwającej uwagę
urodzie (wcielająca się właśnie po raz drugi
w jej rolę Cate Blanchett wydaje się dobrana
idealnie), w latach młodości chętnie flirtowała.
Faktycznie jednak nigdy nie wyszła za mąż
i nie zostawiła po sobie potomka, kończąc
tym samym panowanie dynastii Tudorów.
Elżbieta zmarła w 1603 r. w wieku 70 lat. Tuż
przed śmiercią miała powiedzieć: „Anglicy są
już mną zmęczeni, a ja jestem zmęczona
nimi”.
Hildegarda urodziła się w 1098 roku w rodzinie szlacheckiej. Jako dziesiąte dziecko nie mogła
oczywiście liczyć na jakiekolwiek uposażenie, zgodnie z ówczesnymi zwyczajami została więc oddana
do klasztoru. Zpewnością musiała wyróżniać się wśród mniszek – tak religijnością, jak i talentami
dyplomatycznymi – gdyż bez większego problemu przy pierwszej nadarzającej się okazji została wybrana
przeoryszą. Warto pamiętać, że były to czasy, w których zgodnie z opinią św. Augustyna (później
podtrzymaną przez św. Tomasza), kobieta była tylko wybrakowaną wersją mężczyzny i wciąż dyskusyjna
pozostawała kwestia posiadania przez nią duszy. Świadoma tego Hildegarda ze zręcznością zawodowego
polityka umacniała stopniowo swoją pozycję tak w kręgach intelektualnych (wspierał ją m.in. jeden
z wybitniejszych umysłów ówczesnej Europy Bernard z Clairvaux), jak i biskupich oraz papieskich. Dopiero
wyposażona w ich poparcie przyznała, że od dziecka regularnie komunikuje się z Bogiem i bezpośrednio
od niego otrzymuje swoją wiedzę. Formalnie inkwizycja jeszcze nie istniała, jednak antyheretyckie napięcie
związane z ekspansją sekt waldensów i katarów sprawiało, że stosy powoli zaczynały już wówczas płonąć.
Pozycja Hildegardy pozostała jednak nienaruszona. Pisywała traktaty moralne, w których krytykowała
rozwiązłość męskiego kleru. Opierając się na dobrej znajomości klasycznej filozofii greckiej, zajmowała się
badaniem minerałów i botaniką, dość mocno nadwerężając przy tym oficjalną doktrynę Kościoła
o stworzeniu przez Boga wszystkich rzeczy podczas jednorazowego aktu. W momencie śmierci była jedną
z najbardziej znanych i cenionych osobowości ówczesnej Europy, określaną często jako „Sybilla znad Renu”.
Na stos za spodnie
O tym, jakie ryzyko wiąże się z łączeniem mistyki z polityką bez uprzedniego zawiązania strategicznych sojuszy,
boleśnie przekonała się Joanna d’Arc. Umysłem tej młodziutkiej chłopki przez lata targały mesjanistyczne
wizje, w których archanioł Michał, św. Małgorzata, czasem też św. Katarzyna, nakazywali jej stanięcie na czele
armii i osadzenie na tronie francuskim Karola VII. Francja istotnie potrzebowała wówczas cudu. Od stulecia
trwała na jej terenie wyniszczająca wojna o sukcesję, w której stronami były: wybrana przez francuską szlachtę
dynastia Walezjuszy i królowie Anglii, legitymujący się pokrewieństwem z wygasłą na kontynencie dynastią
Kapetyngów. W 1429 roku ciągnący się już od ponad wieku konflikt był wciąż daleki od rozstrzygnięcia. Nic
też dziwnego, że pojawienie się na dworze Karola szesnastoletniej Joanny, wieszczącej z iście proroczym
zapałem zwycięstwo Francuzów, przyjęto za dobrą monetę i po trzytygodniowej serii teologicznych badań jej
wizji ustawiono ją na czele armii. Proroctwo spełniło się; Joanna odbiła z rąk sprzymierzonych z Anglią
Burgundczyków Orlean i Reims, gdzie wkrótce Karol koronował się na króla Francji. Sama Joanna dożyła
koronacji Karola, przeżyła ją jednak zaledwie o dwa lata. Pochwycona wkrótce przez Burgundczyków
i odsprzedana Anglikom, stanęła przed sądem biskupim w Rouen. Oskarżona o herezję czary, a przy tym
twardo podtrzymująca wersję o prawdziwości swoich wizji, została skazana na stos. Na widok miejsca kaźni
odwołała jednak swoje zeznania i karę zamieniono jej na dożywotnie więzienie. Polityka jest jednak polityką –
Joanna była jej skutecznym, ale dość wstydliwym narzędziem. Nie dość, że chłopka; nie dość, że kobieta, to
jeszcze osoba obdarzona naturalną charyzmą i ciesząca się najwyraźniej boską przychylnością, już za życia
zyskała sławę większą niż przedstawiciele którejkolwiek z walczących dynastii. Problem rozwiązano tyleż
szybko, co... osobliwie. Joannie zabrano kobiece ubrania i podrzucono strój męski. Kiedy ubrana w ten
sposób stanęła przed biskupami, ci uznali to za nawrót heretyckich przekonań i ponownie skazali ją
na spalenie na stosie (30 maja 1431 roku). W ten sposób Joanna d’Arc – dziś święta Kościoła i patronka
Francji, w której dzień jej śmierci jest świętem narodowym – stała się pierwszą i prawdopodobnie jedyną
kobietą skazaną na śmierć za noszenie spodni.
KOBIETY – WIELCY WŁADCY, BO NIE WYBITNI
Stryja i bratanka, czyli Franciszka i Łukasza
Starowieyskich zdanie na temat
Na nic nie zdadzą się wszystkie feminizmy,
na nic savoir vivre. Nawet matriarchat
społeczeństw pierwotnych okazał się teorią
fałszywą. Historia władzy – to
w przeważającej, czasem też przerażającej –
przyznajmy – większości, historia tworzona
przez mężczyzn.
„Historia rozwoju to historia mężczyzn” –
mówił Albercik w znanej mowie obronnej w filmie
„Seksmisja”. I choć, jak pamiętamy, jego
argumenty nie znalazły poklasku (patrz słynne
„Kopernik też była kobietą”), to, przeglądając
historyczne księgi i podręczniki, trudno tego nie
zauważyć.
Franciszek, stryj, ma wyrobione zdanie
na ten temat: „Mam niskie mniemanie
o umysłowości i sposobie myślenia kobiet. Są
dziedziny, w których kobiety nigdy nie istniały.
Nie ma kobiet w filozofii, rzeźbie,
w architekturze; w malarstwie pełniły role
co najwyżej drugoplanowe, praktycznie nie
dokonały żadnego znaczącego odkrycia”.
„Bo mężczyznami – kontynuuje – kierują
wielkie idee. Kobietami rzeczy mniejsze, bardziej
intymne. To ostatnie akurat w rządzeniu domem,
majątkiem, a nawet państwem nie przeszkadza,
a wręcz przeciwnie. Tu często wielka myśl,
wzniosła idea jest niepotrzebna lub wręcz
szkodliwa. Tu nie potrzeba wprowadzać
rewolucji, jak często to robią mężczyźni”.
Charakterystyczne, że jest chyba tylko jedna
znana rewolucjonistka, Róża Luksemburg, która
na szczęście do wielkiej władzy nie doszła.
Zwykle w rządzeniu lepsza jest kontynuacja.
„Tam trzeba kontynuować to, co w domu, tylko
na większą skalę i w tym kobiety radzą sobie
świetnie”.
Panie rewolucjonistkami nie są. Nawet kiedy
nie są konserwatystkami, nie chcą zaczynać
od zera. I dlatego wiele z kobiet, które tę władzę
dzierżyły, zapisało się w historii swoich krajów
złotymi zgłoskami. Tak właśnie byto z trzema
najwybitniejszymi władczyniami Anglii. Ich długie
rządy przyniosły krajowi dobrobyt. Ale ten
sukces to przede wszystkim niewielkie zmiany
i długotrwałe rządy. Daty szanse ludziom,
by sami sobie pomogli.
Za rządów Elżbiety w Anglii umocnił się
protestantyzm, rozkwitła gospodarka,
mieszczaństwo budowało podstawy rewolucji
przemysłowej i kładło podwaliny pod imperium.
Pytanie, ile w tym zasługi królowej. Chyba sporo,
bo popierała handel i rozwój protoprzemysłu, ale
najważniejsze, że rządziła prawie pół wieku.
A przecież Europą wstrząsały wtedy wojny
religijne. Paradoksem jej rządów jest to, że pokój
i spokój narodowi zapewniało krwawe tłumienie
spisków, które groziły wojną religijną lub
interwencją obcych mocarstw, Hiszpanii i Francji.
Także w przypadku Wiktorii (jej rządy trwały
63 lata) największą, być może, zaletą jej rządów
była długowieczność. W porównaniu z Elżbietą
jej władza była znacznie ograniczona.
Faktycznie rządził już parlament i kolejni
premierzy. Ale premierzy i parlamenty się
zmieniały, a ona trwała. Trwała, mimo że Europą
targały wtedy rewolucje.
W Rosji, w drugim z państw europejskich,
w którym kobiety mocno zapisały się w historii,
panie, gdy już zdobyły władzę, też rządziły
długo. Najwybitniejszą była pewnie Katarzyna
Wielka (34 lata rządów), choć my nie
wspominamy jej miło, bo to ona doprowadziła
do rozbiorów Polski. Podobnie jak Elżbieta
Angielska bezwzględna, podobnie rozwiązła.
Podobnie krwawo tłumi wszelkie bunty. Ale
Rosjanie ją wielbią i nazywają mateczką.
Głównie przez pryzmat krwi patrzy się też
na postać Katarzyny Medycejskiej. Wieloletnia
regentka małoletnich synów na tronie Francji
została zapamiętana przede wszystkim
z powodu nocy św. Bartłomieja, czyli rzezi
hugenotów. Władająca Francją Włoszka,
po włosku prowadziła politykę, za pomocą
trucizny i oręża.
„Była też władczyni zła, choć bardzo
dawno, w XIV wieku przed Chrystusem – mówi
Franciszek – to piękna egipska Nefretete”. Wraz
z mężem próbowała przebudować państwo,
wprowadziła nową religię. I doprowadziła Egipt
do ruiny.
Pań, które ze szczytów władzy wpływały
na losy świata, jest niewiele. Znacznie więcej
tych, które jako żony, kochanki, matki, babcie,
zza pleców, z bocznego siedzenia kierowały
krajami. Teraz pewnie jest podobnie, choć akurat
kobiet u władzy jest coraz więcej. W tej chwili
rządzą w 13 krajach i protektoratach, m.in.
w Irlandii, Finlandii, na Filipinach, w Liberii,
Indiach.
„A niech sobie gosposiują – mówi stryj
Franek – w tych rządach. To bardzo dobrze,
że to robią. Z tym, że są to umiejętności
prowadzenia domu, nic więcej. Ale takie
gospodarskie myślenie, myślenie gospodyni, jest
bardzo dobre. Ja bym sobie życzył, żeby ich
było jak najwięcej”.
Postscriptum stryja Franciszka: Ale jeśli
chodzi o prawa wyborcze, to zabrałbym je
mężczyznom. Tylko kobiety powinny wybierać.
Kobiety od dzieciństwa ćwiczą się, by wybrać
jednego człowieka na całe życie. Mają to tak
we krwi, ich świadomość w odróżnianiu ludzi jest
dużo większa od męskiej świadomości.
Szpieg w świecie testosteronu
Można dyskutować, czy Margareta Gertruda Zelle – bardziej znana światu jako Mata Hari – w jakikolwiek
sposób wpłynęła na losy świata. Nie ma jednak wątpliwości, że legenda zapewniła jej miejsce w kręgu
najbarwniejszych postaci kobiecych XXwieku. Również najbardziej tragicznych. Urodziła się w 1876 roku
w holenderskim Leeuwarden. Jak wiele jej rówieśniczek dała się ponieść duchowi emancypacji, w czym
zdecydowanie pomogła jej niebanalna uroda i kompletny brak pruderii. Kłopot w tym, że Margareta chciała
cieszyć się wolnością i niezależnością w świecie wciąż pękającym w szwach od nadmiaru testosteronu.
Jedynym sposobem, by dość uboga, niewykształcona kobieta mogła zrealizować wyznaczony sobie cel,
była rozsądnie poprowadzona strategia „łóżkowa”. Margareta początkowo radziła sobie z tym nieźle.
Małżeństwo z dwadzieścia lat starszym oficerem na kilka lat zapewniło jej wszelkie luksusy. Po jego rozpadzie
występy w roli ekskluzywnej egzotycznej striptizerki (i równie ekskluzywnej kurtyzany) pozwoliły utrzymać
wysoki poziom życia. Tę na poły artystyczną, a w drugiej połowie erotyczną sielankę przerwał wybuch
I wojny światowej. Pozbawiona środków do życia zwróciła się do francuskiego rządu z propozycją zostania
szpiegiem w zamian za godne wynagrodzenie. Nie wiadomo dokładnie, jakiej wartości informacje udało się jej
zdobywać i przekazywać, wiadomo jednak, że istotnie starała się dobrze zapracować na swoją pensję. Nie jest
do końca jasne, dlaczego w lutym 1917 r. nakazano jej powrót do Francji i wkrótce potem aresztowano pod
zarzutem szpiegostwa na rzecz Niemiec. Kilka miesięcy później skazano ją na śmierć przez rozstrzelanie.
Wyrok wykonano 15 października 1917 r. Czy rzeczywiście dostarczała Niemcom cennych informacji,
w rezultacie których – jak twierdziło oskarżenie – Francja ponosiła dotkliwe straty na frontach, czy była tylko
kozłem ofiarnym? Czy w ogóle szpiegowała, czy też świadczyła agentom usługi innego rodzaju? Odpowiedzi
być może kryją się gdzieś w niemieckich lub francuskich archiwach. Niezależnie od ich treści masowa
wyobraźnia wiedziała swoje – stworzyła wielką legendę Maty Hari – kobiety szpiega, przy której James Bond
wydaje się co najwyżej początkującym skautem.
Pierwsza kobieta
Jest raczej mało prawdopodobne, że na którymś z paryskich występów tanecznych Maty Hari pojawiła się
Maria Skłodowska-Curie, choć przez kilka lat obie panie mogły codziennie mijać się na ulicy. W tym jednak
czasie o dekadę starsza Skłodowska była zapewne zbyt zajęta leczeniem się ze skutków społecznej anatemy,
na jaką naraził ją burzliwy romans z mającym żonę i dzieci Paulem Langevinem (rewelacyjnie opisany
w powieści Pera Olova Enquista „Opowieść o Blanche i Marie”), by zdecydować się na jakiekolwiek życie
towarzyskie. Zostawmy jednak sekrety alkowy – w odróżnieniu od Maty Hari to nie romanse zadecydowały
o sławie Skłodowskiej, lecz genialny intelekt oraz przełomowe w historii nauki badania nad
promieniotwórczością.
Badaczka urodziła się w Warszawie, lecz w 1891 roku, w wieku dwudziestu czterech lat, przeniosła się
do Paryża, by podjąć studia na Sorbonie. Już na początku naukowego życia ustanowiła swój pierwszy rekord
– była pierwszą kobietą w dziejach tej szacownej uczelni, która zdała egzaminy na wydział fizyki i chemii.
Od tej pory jej życie stało się pasmem kolejnych pionierskich sukcesów. Osiem lat później została pierwszą
kobietą cieszącą się doktoratem z fizyki, a przy okazji Nagrodą Nobla w tejże dziedzinie, odebraną wspólnie
z mężem Pierre‘em Curie za badania nad rozpadem jąder atomów. Po tragicznej śmierci Pierre’a została
znów pierwszą kobietą profesorem Sorbony; miała własną katedrę i laboratorium. Prowadzone w nim dalsze
badania nad promieniotwórczością doprowadziły do odkrycia pierwiastków polonu i radu. Za prace nad
drugim z nich Skłodowska, a jakże, jako pierwsza kobieta otrzymała w 1911 roku drugi raz Nagrodę Nobla.
W 1995 roku została złożona w paryskim Panteonie obok największych postaci francuskiej kultury i nauki.
Rzecz jasna, jako pierwsza kobieta.
Dwa miliardy trupów
Dokładnie w momencie gdy Maria Skłodowska-Curie dożywała swych dni w alpejskim Sancellemoz, kilkaset
kilometrów na północ, w Londynie, ukazała się jedna z najgłośniejszych książek Agathy Christie „Morderstwo
w Orient Expressie”. Pomijając wyborną jakość literacką pisanych przez nią kryminałów, dramatów, powieści
obyczajowych i wierszy, o znaczeniu tej niezwykłej pisarki najlepiej świadczą liczby. W ciągu pięćdziesięciu
sześciu lat twórczej aktywności Christie opublikowała ponad osiemdziesiąt utworów, które do dzisiaj
sprzedano w łącznym nakładzie przekraczającym dwa miliardy egzemplarzy, co – jak wyliczają niektórzy –
czyni ją najbardziej poczytną pisarką na świecie, zaraz po Bogu (Biblia) i Szekspirze. Wielkim osiągnięciem
Christie było zaludnienie popkultury postaciami detektywa Herculesa Poirot i obdarzonej nie mniejszym
zmysłem śledczym staruszki, panny Marple – mniej lub bardziej intensywnie funkcjonujących w niej do dziś.
Prywatnie wiele podróżowała, dzięki czemu sceneria jej powieści – choć przeważnie rozgrywających się
w zamkniętych pomieszczeniach – przenosi się często z mglistego Londynu na Bliski Wschód (spędziła tam
sporo czasu na wykopaliskach prowadzonych przez drugiego męża Maksa Mallowana). Zwłasnego
doświadczenia znała też działanie chemikaliów, lekarstw i trucizn, którymi obficie raczyła bohaterów swoich
powieści – w czasie I wojny światowej pracowała jako aptekarka. Mimo gigantycznego sukcesu do końca życia
pozostała miłą typowo brytyjską damą; unikającą skandali i gwiazdorskich fanaberii. Do swojej twórczości
podchodziła ze skromnością: „Nie warto startować z pozycji geniusza obdarzonego iskrą Bożą” – mawiała. –
„Geniuszy rodzi się niewielu. Jesteśmy rzemieślnikami, to dobry, uczciwy fach”. Choć z drugiej strony, może
było w tym coś z wiktoriańskiej pozy? Cóż bowiem zrobić ze stateczną, kulturalną starszą panią, która
WARSZAWA 2012
Spis treści Wszystkie damy prezydentowi Popiersia w biustonoszach Żydowska kochanka cesarza Lodowata sperma diabła Ragazzo di Cracovia, czyli ostatni skandal w domu Jagiellonów Casanovy mały kompleks Niedole cnoty Awanturnik w Warszawie Jak to robiły kobiety w starożytności... Wróg podsyca stosunki bydlęce Co gryzie mecenasa Goldblatta? Jako mąż... i nie mąż Rzecz to niesłychana, pani zmieniła się w pana! Zemsta skażonego ciała Najjaśniejsza sprośna Wolna miłość na ołtarzu Dziewczyna z końskim ogonem Zkarczmy na ołtarze Nie tylko w kisielu Gwiazda kanonika Lepsza połowa Gandhiego Cesarz i dziewczyna Śmierć i koronki Puste ciąże
Raz na wozie, raz pod wozem Bóg z wydmuszki Metryczka książki
Więcej na: www.ebook4all.pl
Wszystkie damy prezydentowi Amerykanie lubią prezydentów, którzy głoszą wartości rodzinne i dochowują wierności małżonce. Z kolei gospodarze Białego Domu lubią perwersyjne skoki w bok. I jakoś to działa już ponad 200 lat. Wszyscy są zaspokojeni. autor Krzysztof Kęciek Był bohaterem wojny o niepodległość i pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych (1789–1796). Przystojny, bardzo wysoki, niezwykle podobał się kobietom. Jako młodzieniec Jerzy Waszyngton zakochany był w ślicznej sąsiadce, Sally Fairfax, która odwiedzała go często, aczkolwiek była zamężna. W 1758 roku Waszyngton zaręczył się z niezbyt urodziwą, bogatą wdową Marthą Dandridge Custis. W pożegnalnym liście zapewnił Sally, że kocha tylko ją, usiłował wszakże skłonić długoletnią przyjaciółkę do milczenia: „Nie przeinaczaj wszak moich myśli ani ich nie ujawniaj. Nic światu do tego, co ci w ten sposób wyznałem w przedmiocie mojej miłości, skoro chcę, aby pozostało to ukryte”. Rozczarowana Sally nie dała Waszyngtonowi upragnionego zapewnienia. Już jako małżonek Marthy, podczas wojny o niepodległość, generał Waszyngton zawarł bliską znajomość z Mary Gibbons, dziewczyną z New Jersey. Zniektórych dokumentów wynika, że przychodził bardzo późno w nocy do jej domu nad North River i gawędził z młodą damą także o polityce. Mary wszakże miała kochanka, pewnego Johna Clayforda, który sympatyzował z Anglikami. Panna tak uwielbiała Johna, że obsypywała go prezentami. Potajemnie zabierała dokumenty i listy z kieszeni Waszyngtona i sporządzała ich kopie, które dawała Clayfordowi. John i Mary ułożyli nawet plan pojmania generała rebeliantów i wydania go Anglikom, jednak nie odważyli się wcielić swoich zamiarów w życie. Po latach spędzonych w Białym Domu Waszyngton został szacownym plantatorem w swej posiadłości Mount Vernon w Wirginii. O miłostkach narodowego herosa krążyły barwne opowieści. Istnieją dwie wersje na temat okoliczności, w jakich pierwszy prezydent przeziębił się śmiertelnie w grudniu 1799 r. Pierwsza, patriotyczna, głosi, iż w wichurze i śnieżycy zrobił wielogodzinny objazd gospodarstwa. Według drugiej, nieoficjalnej, Waszyngton spędził ten czas na miłych, ale wyczerpujących uciechach w kwaterze swych czarnych niewolnic. Kochanek czarnej Wenus Tomasza Jeffersona, jednego z Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych i twórców Deklaracji Niepodległości, do dziś uważa się za wzór demokratycznych cnót. Jednak nie wszystkie postępki trzeciego prezydenta Stanów Zjednoczonych (18011809) godne są naśladowania. Jefferson cenił zmysłową stronę życia.
Kiedyś uwiódł żonę sąsiada, której cnoty miał strzec podczas nieobecności małżonka. Owdowiały, zwyczajem epoki, zabierał do łoża czarne niewolnice, nie przejmując się ich „prawami człowieka”, które z takim zapałem głosił. Długoletnią kochanką bohatera stała się Sally Hemings, Mulatka, niewolnica i piastunka jego córki Polly. Romans zaczął się prawdopodobnie w Paryżu w 1787 roku. Dziennikarz James Callender usiłował szantażować prezydenta z powodu tego związku, a kiedy Jefferson nie zgodził się zapłacić, złośliwy redaktor opublikował paszkwil „Jeszcze o prezydencie”, w którym napisał między innymi: „Jest rzeczą dobrze znaną, że człowiek, którego lud otacza poważaniem, żyje i przez wiele lat w przeszłości żył w konkubinacie z jedną ze swych niewolnic. Dziewka ta dała prezydentowi kilkoro dzieci... Owa afrykańska Wenus, jak mówią, prezyduje w Monticello (posiadłości Jeffersona) jako gospodyni domu”. Afrykańska Wenus była przyrodnią siostrą żony Jeffersona. Dzieci, które Sally wydała na świat, były białe, a podobieństwo chłopców do Jeffersona okazało się uderzające. Trzeci prezydent wyzwolił dwóch synów kochanki, lecz ją samą – dopiero w testamencie. Rozkosz w szafie Życie miłosne prezydentów w XIXwieku w znacznym stopniu pozostaje tajemnicą, gdyż nie było wtedy wścibskich mass mediów, a metresy lokatorów Białego Domu zachowywały dyskrecję. Sytuacja w następnym stuleciu całkowicie się odmieniła. Dziennikarze oraz zawiedzione kochanki łamali bez skrupułów wszelkie tabu. Warren Harding, 29. prezydent USA (1921–1923) pojął za żonę Florence King, kobietę starszą od siebie, wyniosłą i władczą, która zatruwała mu życie bez litości. Czy dlatego Harding szukał pociechy w romansach? A może tylko dzięki seksowi mógł przezwyciężyć nudę, wszechobecną w jego życiu? Harding miał mierny umysł – ani praca, ani rozrywki intelektualne nie sprawiały mu przyjemności. Wieloletnią kochanką Hardinga jako senatora USA była Carrie Phillips, małżonka jego przyjaciela Jamesa Phillipsa, młodsza od przyszłego prezydenta o lat 15. W tym czasie Harding regularnie spijał słodycz także z ust Nan Britton, blondynki o krągłych kształtach, młodszej o 30 wiosen. Nan zadurzyła się w przyszłym lokatorze Białego Domu już jako licealistka i uczyniła wszystko, aby ta miłość została spełniona. Harding był tak zajęty amorami, że nie pojawiał się na większości głosowań. Swe senackie biuro wykorzystywał jako miejsce schadzek. Owocem takiego upojnego spotkania stała się córka Ann Elisabeth, którą Nan Britton urodziła w 1919 roku. Partia Republikańska uczyniła Hardinga swym kandydatem do Białego Domu, nic nie wiedząc o jego amorach. Kiedy poznano prawdę, w Komitecie Wyborczym Republikanów wybuchła panika. Komitet przekazał Phillipsom 50 tysięcy dolarów i wysłał oboje w długi rejs do Japonii. Potem Republikanie systematycznie przekazywali Carrie znaczne kwoty w zamian za milczenie. To jedyny przypadek w historii USA, kiedy wielka partia polityczna płaciła kochance prezydenta. Na wniosek rodziny Hardinga, jego korespondencja z Carrie będzie utajniona aż do 2023 roku. Kiedy został prezydentem, nowa Pierwsza Dama, Florence, zażądała przyznania sobie specjalnego agenta Secret Service. Miał on pilnować, aby progu Białego Domu nie przestąpiła Nan Britton. Ale agent kiepsko się spisał. Warren znalazł sposób na przemycenie kochanki. Oboje oddawali się rozkoszy w niezbyt wygodnej kryjówce, jaką była stojąca w Gabinecie Owalnym szafa. Mebel miał powierzchnię pół metra kwadratowego. Pewnego dnia agent doniósł jednak Pierwszej Damie o pojawieniu się rywalki. Rozwścieczona małżonka pośpieszyła do Gabinetu Owalnego, ale zapobiegliwy Warren postawił przy drzwiach ochroniarza, który „na mocy rozkazu prezydenta” niewzruszenie bronił przejścia. Wtedy Florence usiłowała przedrzeć się
przez biuro George’a Christiana, jednego z prezydenckich sekretarzy. Ten wyczuł, co się święci i tak długo raczył Pierwszą Damę opowieściami, jak zajęty jest „najwyższy przywódca Ameryki”, aż Nancy zdołała uciec. Kiedy Florence wreszcie dostała się do gabinetu, Warren spokojnie siedział za biurkiem i zajmował się sprawami państwa. Inwalida z sekretarką Franklin D. Roosevelt, 32. prezydent USA (1933–1945), w 1914 roku nawiązał romans ze swą sekretarką Lucy Mercer. W cztery lata później Eleanor Roosevelt przypadkowo odnalazła w walizce małżonka jego listy miłosne. Rozgniewana, zażądała rozwodu. Ostatecznie pozostała, ale jej związek z Rooseveltem był już tylko „białym małżeństwem”. Franklin i Eleanor mieli odtąd osobne sypialnie. Prawdopodobnie żona Roosevelta znalazła seksualne spełnienie w ramionach zażyłej przyjaciółki Loreny Hickock, która z miłości do Eleanor zrezygnowała z dziennikarskiej kariery. Roosevelt w wyniku choroby, przebytej w 1921 roku, został sparaliżowany od pasa w dół. Podobno nie przeszkodziło mu to jednak w amorach z prywatną sekretarką Marguerite „Missy” Le Hand, która go uwielbiała. Prezydent zapisał jej w testamencie połowę majątku, ale „Missy” zmarła pierwsza. Kolejną miłością prezydenta była księżna Martha, żona następcy tronu Norwegii Olafa. Kiedy Norwegia została zajęta przez Niemców, Roosevelt zaprosił Marthę i jej męża do Ameryki, początkowo oboje zamieszkali nawet w Białym Domu. Martha, kobieta wysoka i pełna gracji, wielokrotnie dotrzymywała gościnnemu gospodarzowi towarzystwa. Agent specjalny pilnował, aby do Białego Domu nie weszła kochanka Hardinga. Na próżno – oboje spotkali się w... szafie. Bezsilny generał Generał Dwight Eisenhower, bohater II wojny światowej, naczelny dowódca sił alianckich w Europie i 34. prezydent Stanów Zjednoczonych (1953–1961), był żołnierzem przepojonym poczuciem obowiązku. Dochował wierności swej żonie Mary Doud przez prawie całe życie. Prawie, bo kiedy był na wojnie, z dala od małżonki, zaprzyjaźnił się gorąco z Kay Summersby, młodą, atrakcyjną Irlandką o bajecznych oczach. Ta elokwentna i energiczna dama była osobistym kierowcą generała. Kiedy narzeczony Kay zginął od wybuchu miny, pani szofer pogrążyła się w rozpaczy. Eisenhower postanowił odegrać rolę pocieszyciela. Kay wyznała
pod koniec życia w swych wspomnieniach: „To było jak eksplozja. Nagle opletliśmy się ramionami. Jego pocałunki całkowicie mnie oszołomiły. Głodne, silne, wymagające. A ja odpowiedziałam tak samo namiętnie. Oddychaliśmy ciężko, jakbyśmy wbiegli na dwunaste piętro...”. Niestety, Eisenhower nie sprawdził się jako mężczyzna, zapewne dręczyło go poczucie winy wobec żony, a viagry w aptekach jeszcze nie było. Wszystkie próby intymnych kontaktów zakończyły się fiaskiem. Po raz ostatni generał i pani szofer usiłowali się kochać 14 października 1945 roku, w 55. urodziny Eisenhowera. „Ike był czuły, ostrożny, kochający. Ale to nie działało. Ubieraliśmy się powoli, uśmiechając się smutno” – napisze rozczarowana Kay. Podobno Eisenhower i tak złożył prośbę o zwolnienie z armii, aby mógł się rozwieść, ale zezwolenia nie uzyskał. Skruszony, wrócił do żony, która dowiedziała się o romansie i nigdy do końca mężowi nie wybaczyła. Sułtan w Białym Domu John F. Kennedy, 35. prezydent Stanów Zjednoczonych (19611963), był wprost opętany seksem i nie przepuścił nawet niezbyt urodziwej dziewczynie. Kiedyś Kennedy’ego odwiedził w Białym Domu czołowy polityk Partii Demokratycznej z Kalifornii i przyprowadził ze sobą „naprawdę kościste babki”. Agenci ochrony bardzo się wtedy krzywili: „Cholera, co prezydent robi z czymś takim? Wydawałoby się, że stać go na coś lepszego”. Ale John dobrze pamiętał radę swego ojca Josepha, „aby bzykać tak często, jak się da” i jej podporządkował życie. Spośród wszystkich gospodarzy Białego Domu był rekordzistą na polu seksualnych wyczynów. Jako sutenerów wykorzystywał agentów Secret Service. Lista prezydenckich podbojów byłaby dłuższa niż niniejszy artykuł. Wiadomo, że zażywał rozkoszy z królowymi piękności (Inga Arvard), aktorkami (Angie Dickinson, Marilyn Monroe, Jayne Mansfield), pracownicami Białego Domu, a także ze stewardesami, sekretarkami, asystentkami i licznymi kobietami podsyłanymi przez przyjaciół. Żył jak sułtan, niekiedy znudzony swoim haremem. Zapominał imion niezliczonych kochanek, nawet tych, z którymi spotykał się przez kilka lat. Witał je po prostu: „Cześć, maleńka”, a jeśli potrzebował przypomnieć sobie tożsamość swojej flamy, prosił o pomoc portiera. Obecnie lokatorzy Białego Domu, czujnie obserwowani przez dziennikarzy, nie mieliby szans na takie zmysłowe dolce vita. Ale „Jack” roztaczał wprost boską charyzmę. Żaden z amerykańskich przywódców nie cieszył się taką miłością przyjaciół, reporterów, podwładnych. Życzliwi żurnaliści i pracownicy prezydenckiej administracji skrupulatnie chronili Kennedy’ego, zaś Pierwsza Dama, śliczna i elegancka Jacqueline, cierpiała w milczeniu. Dzięki temu, co jest wprost niewiarygodne, za życia JFK nie doszło do żadnego skandalu. Kennedy’ego porównywano do legendarnego króla Artura w Camelocie. Ekscesy 35. prezydenta kilkakrotnie naraziły kraj na niebezpieczeństwo. Biograf Kennedy’ego Thomas Reeves opowiada, jak gospodarz Białego Domu parę razy znikł bez śladu, zostawiając nawet agenta ze słynną nuklearną walizką z kodem do odpalenia atomowych rakiet międzykontynentalnych. Bez prezydenta rakiety te nie mogłyby w razie sowieckiego ataku zostać wystrzelone. Okazało się później, że w tym czasie JFKfiglował z dziewczynami w podziemnych tunelach pod Nowym Jorkiem. Związany z mafią piosenkarz Frank Sinatra naraił „Jackowi” młodą i uwielbiającą męskie towarzystwo Judith Campbell. Ta „dama do towarzystwa” została później kochanką Sama Giancany, ojca chrzestnego gangów chicagowskich, mającego wiele krwi na rękach. Kennedy’emu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie – pasowało do niektórych planów. Prezydent zamierzał bowiem zlecić gangsterom zabójstwo Fidela Castro, lecz poprzez swe konszachty z pozbawionymi skrupułów kryminalistami najwyższy urzędnik w państwie narażał się na szantaż z ich strony. Judith nie była zachwycona męskimi przymiotami prezydenta.
We wspomnieniach „My Story” wyjawiła: „Zaczęłam odnosić wrażenie, że zależy mu wyłącznie na tym, żebym kładła się do łóżka i po prostu to robiła. (...) Poczucie, że jestem mu potrzebna tylko po to, żeby go obsługiwać, stawało się dla mnie z dnia na dzień bardziej męczące”. Ale Kennedy nadal imponował swą jurnością. Wiosną 1963 roku nawiązał romans z Ellen Rometsch, luksusową call girl z Waszyngtonu, pobierającą 200 dolarów za noc. Zachwycona prezydentem Ellen świadczyła mu swe usługi gratis. Kennedy zabierał ją na „rozbierane przyjęcia” przy basenie w Białym Domu, podczas których „pięciu facetów baraszkowało z tuzinem dziewczyn”. W SZPONACH KENNEDYCH Marilyn Monroe związała się z rodziną Kennedych na śmierć i życie – tak przynajmniej twierdzą biografowie, publicyści i twórcy kina, którzy sugerują, jakoby rozstała się ze światem za sprawą prezydenckiej rodziny. Monroe zmarła 5 sierpnia 1962 roku w swym domu w Brentwood w Los Angeles. Za oficjalną przyczynę zgonu uznano samobójstwo. Marilyn przedawkowała tabletki nasenne. Do dziś jednak nie milkną konspiracyjne teorie, że gwiazda Hollywood została zamordowana z powodu intymnych związków z braćmi Kennedy. John nawiązał płomienny romans z aktorką w połowie lat pięćdziesiątych. W czasie kampanii prezydenckiej spotykali się już niemal otwarcie. Monroe była częstym gościem w Gabinecie Owalnym – nagrania kochanków pełne są erotycznych treści. Na kilka tygodni przed śmiercią aktorka wyznała psychoanalitykowi, że ma kłopoty z osiąganiem orgazmu. Wyznała wtedy również: „Marilyn Monroe jest żołnierzem. Jej naczelny dowódca to najwspanialszy i najpotężniejszy mężczyzna na świecie. Głównym obowiązkiem żołnierza jest posłuszeństwo naczelnemu dowódcy”. Kennedy’ego irytowała ta wylewność przyjaciółki. Podobno nawet prosił przyjaciół, aby nakłaniali Monroe do milczenia, ale gwiazda „wysunęła pewne żądania”. Czy pragnął jej śmierci?
Ostatnio coraz popularniejsza jest wersja, jakoby to brat prezydenta, Robert, przyczynił się do tragedii. Na trop spisku wpadł australijski reżyser Philippe Mara, który opublikował fragmenty odtajnionych akt FBI w „Sydney Morning Herald”. Robert i Marilyn mieli poznać się niedługo przed jej śmiercią. Wiosną 1962 roku Robert uczestniczył w seksimprezie, na którą zaproszona była również aktorka. Między prokuratorem generalnym i piękną gwiazdą szybko zaiskrzyło. Robert bywał na orgiach w Los Angeles, a nawet miał zaangażować się w lesbijski trójkąt. Gdy Marilyn straciła kontrakt ze studiem 20th Century Fox, zadzwoniła do biura prokuratora, a ten obiecał, że „wszystko załatwi”. Kochanek okazał się jednak niesłowny. Odmówił także porzucenia żony, czego żądała gwiazda. Zazdrosna Marilyn zagroziła więc ujawnieniem „ich brudnych sekretów”. Kennedy miał dość i postanowił pozbyć się niewygodnej kochanki. W spisek mieli być zamieszani: gosposia Eunice Murray, lekarz psychiatra, który przepisał aktorce feralne tabletki, oraz jej najbliższy przyjaciel Peter Lawford (mąż siostry Roberta). Marilyn znana była z „samobójstw na pokaz”, które miały wzbudzić współczucie jej otoczenia. Tuż przed śmiercią rozmawiała przez telefon z Lawfordem. Może liczyła, że on lub gosposia pośpieszą jej na ratunek. Okazało się, że ktoś inny kupił ich lojalność... Agnieszka Barańska Oczywiście prezydent nie wiedział, że Ellen pochodzi z Niemiec Wschodnich, należy do partii komunistycznej i prawdopodobnie jest agentką wywiadu NRD. Kiedy pojawiły się pierwsze pogłoski na ten temat, w Camelocie zapanował blady strach. Kennedy i jego brat Robert, prokurator generalny, zdawali sobie sprawę, że w powietrzu wisi skandal, który zmiecie całą administrację. Ztrudem zażegnano kryzys. W sierpniu 1963 roku na żądanie Departamentu Stanu Ellen Rometsch została deportowana do Niemiec. Być może frywolny żywot JFKprzyczynił się do jego zgonu. Na kilka tygodni przed fatalną podróżą do Dallas prezydent naderwał sobie pachwinę podczas erotycznych igraszek na basenie. Na polecenie lekarzy nosił więc gorset ortopedyczny, utrzymujący ciało w sztywnej pozycji. Kiedy 22 listopada 1963 roku w Dallas pierwsza kula zamachowca ugodziła prezydenta w szyję, pozostał wyprostowany jak doskonały cel. Drugi
pocisk roztrzaskał głowę Kennedy’ego. Erotoman bez stylu 36. prezydent Stanów Zjednoczonych (1963–1969) był erotomanem o prostackich obyczajach i prymitywnym umyśle. Lubił dyktować swym współpracownikom, gdy siedział na sedesie i wypróżniał się głośno, roztaczając odrażające zapachy. Zazdrościł seksualnych podbojów Johnowi F. Kennedy’emu (przy którym był wiceprezydentem) i chwalił się: „Miałem więcej kobiet niechcący, niż JFKcelowo”. Zapewniał, że swoim „jumbo” (tak nazywał penisa) potrafi dokonywać cudów. Żona Johnsona, Claudia Alta Taylor, była istotą pokorną i uległą, która wybaczała wszystko swemu mężczyźnie. Jako prezydent, Johnson zatrudnił sześć ślicznych sekretarek i przespał się z pięcioma z nich. Bezwstydnie chełpił się przed przyjaciółmi: „Przykładałem dużą wagę do urody. Nie potrafię znieść przy sobie kobiety brzydkiej albo grubej, która wygląda jak krowa siedząca na własnym wymieniu”. Jedną z sekretarek zaprosił na swą farmę. Zdziwiona dziewczyna spostrzegła, że drzwi do jej pokoju nie mają klucza. W nocy obudziła się z przerażeniem – oto jakiś mężczyzna wciskał się jej do łóżka. Nagle rozległ się znajomy głos: „Posuń się, kotku, to prezydent”. Figlował z sekretarkami także w Gabinecie Owalnym (na podłodze, a nie w ciasnej szafie). Długoletnią kochanką Johnsona była Alice Glass, dumna piękność o mlecznobiałej cerze i włosach jak księżniczka, małżonka magnata prasowego Charlesa Marsha. Johnson, jeszcze jako kongresmen, nie tylko uwiódł Alice, ale także nakłonił Marsha, by ten wspomógł jego karierę finansowo. Przez 21 lat romansował z Madeleine Brown, którą poznał w 1948 roku na przyjęciu w Dallas. Dziewczyna, która miała wtedy 24 wiosny, wspominała: „Spojrzał na mnie, jakbym była porcją lodów w gorący dzień”. W trzy lata później Madeleine urodziła Johnsonowi syna, który otrzymał imiona Steven Mark. W zamian za milczenie matka otrzymała mieszkanie z dwiema sypialniami, kartę kredytową bez limitu i co dwa lata nowy samochód. W 1997 roku Madeleine opublikowała autobiografię „Texas in the Morning: The love story of Madeleine Brown and President Lyndon Baines Johnson”, w której twierdziła, że jej kochanek był zamieszany w zabójstwo prezydenta Kennedy’ego. Teflonowy Bill Bill Clinton, 42. prezydent USA (1993–2001), nie dorównał Kennedy’emu pod względem liczby miłosnych podbojów. Zdobył za to wątpliwą sławę jako pierwszy amerykański przywódca, którego życie erotyczne, a także zdrady małżeńskie, stały się powszechnie znane. Było to możliwe, ponieważ prokurator specjalny Kenneth Starr sporządził dokładny, niemal pornograficzny, raport na temat związku prezydenta z Monicą Lewinsky, stażystką w Białym Domu. Raport został opublikowany także w Internecie. Jak napisał amerykański publicysta John Michael Berecz: „Clinton zapisał się w historii w sposób, który wypalił swoje nieusuwalne piętno na narodowej psychice. Tak jak dziecko, które zostawia ślady zabłoconych stóp na jasnym dywanie, Clinton zbrukał najważniejszy gabinet narodu – zanieczyścił go plamami prezydenckiego nasienia”. Clintona nazywano „teflonowym Billem”, ponieważ wszelkie zarzuty i afery spływały po nim jak woda. Słusznie zdobył sobie miano czołowego babiarza narodu. Już jako gubernator Arkansas wykorzystywał policję stanową, aby sprowadzała mu kobiety. Policjant Larry Patterson, członek ścisłej ochrony gubernatora, opowiadał, że pewnego razu zawiózł szefa na parking przy szkole podstawowej Brooker. Uczęszczała do niej
Chelsea, córka prezydenta. Ale Bill przyjechał nie po dziecko, lecz na randkę z ekspedientką lokalnego domu towarowego. „Widziałem, jak Clinton przenosi się na przednie siedzenie, a potem spostrzegłem głowę tej pani na jego udach. Przebywali w samochodzie od 40 do 50 minut”. Życie Billa było, jak określiła to jego bliska współpracownica Betsey Wright, jedną wielką „eksplozją panienek”. Małżonka Billa, Hillary Rodham, często odsądzała męża od czci i wiary za jego niezliczone zdrady, obdarzała go epitetami w rodzaju: „żałosny sukinsyn”. Hillary, niczym w popularnej piosence country „trwała jednak przy boku swego mężczyzny”. Zdawała sobie sprawę, że rozwód złamie karierę Billa, a Hillary także chciała znaleźć się w Białym Domu i pozostać tam aż do końca kadencji. Nad Potomakiem krążą uporczywe pogłoski, że Hillary odpłacała mężowi pięknym za nadobne, nie tylko z mężczyznami. Clinton opowiadał jednej ze swych niezliczonych kochanek, piosenkarce Gennifer Flowers: „W końcu moja żona nalizała się więcej cipek niż ja”. Gennifer utrzymywała później, że Bill wciąż szukał nowych sposobów zwiększania ekstazy. Lubił mieć ręce przywiązane do stalowych słupków łóżka, opryskiwał obnażone ciało przyjaciółki wodą z topniejącego lodu lub wyciskał na nie miód z plastikowej butelki w kształcie misia, a potem uskuteczniał upojny masaż... Setki kobiet uległy wdziękowi Billa-urwisa. Jeszcze raz sprawdziła się słynna reguła, że władza to najlepszy afrodyzjak. Jedną z nielicznych, która oparła się czarowi Clintona, była Paula Jones, pracownica administracji stanowej Arkansas. Twierdzi ona, że w maju 1991 roku gubernator Clinton zaprosił ją do swojego pokoju w hotelu Excelsior w Little Rock. Tam Bill rozpiął rozporek, spuścił spodnie i powiedział osłupiałej dziewczynie: „Pocałuj go”. Paula zapewnia, że stanowczo odrzuciła te zaloty, a wtedy twarz gubernatora stała się „czerwona jak burak”. W 1994 roku Paula Jones podała Clintona do sądu o molestowanie seksualne. W cztery lata później postępowanie zostało zakończone na mocy ugody: gospodarz Białego Domu zapłacił oskarżającej 850 tysięcy dolarów, lecz nie przeprosił i nie przyznał się do winy. Dochodzenie, prowadzone przez adwokatów Pauli Jones, doprowadziło wszakże do erupcji megaskandalu, zwanego „aferą rozporkową”. Niewiele brakowało, aby „teflonowy Bill” został w sromotny sposób wyrzucony z Białego Domu. 17 stycznia 1998 roku internetowa strona Drudge Report zamieściła wiadomość o romansie prezydenta z 22-letnią Monicą Lewinsky, stażystką w Białym Domu. 26 stycznia podenerwowany Clinton powiedział przed kamerami: „Chcę powiedzieć narodowi amerykańskiemu jedną rzecz... Nigdy nie miałem kontaktów seksualnych z tą kobietą, miss Lewinsky”. Niestety, tym razem kłamstwo prezydenta się wydało. Istniał bowiem dowód rzeczowy – błękitna sukienka Moniki z plamami nasienia. Badania DNA wykazały, kto był sprawcą. Rozsierdzeni Republikanie wszczęli w Kongresie procedurę impeachmentu, czyli usunięcia z urzędu „prawdomównego inaczej” prezydenta. Clinton ocalał, ponieważ prawie wszyscy Demokraci udzielili mu poparcia, podobnie zresztą jak większość społeczeństwa. Amerykanie uznali, że skoro Hillary nie ma do Billa pretensji, także oni nie powinni mieszać się w prywatne sprawy Clintonów. Monica zeznała przed prokuratorami, iż 7 stycznia 1996 roku, podczas czwartego spotkania, Bill trzymał w ustach cygaro, potem wziął je w rękę i spojrzał na nie „w taki nieprzyzwoity sposób”. Dziewczyna wyznała: „Popatrzyłam na cygaro i na niego, i powiedziałam: to też możemy zrobić, kiedyś”. „Kiedyś” nadeszło 31 marca 1996 roku, także w Białym Domu. Prezydent obsypywał pocałunkami piersi młodej przyjaciółki. W pewnym momencie wsunął jej cygaro w miejsce najbardziej intymne. Potem włożył je sobie do ust i rzekł zadowolony: „Dobrze smakuje”. W Niedzielę Wielkanocną 7 kwietnia 1996 roku „teflonowy Bill” znowu zabawiał się ze stażystką w Gabinecie Owalnym, kiedy nagle zadzwonił telefon. Prezydent odebrał, lecz gestem pokazał Monice, aby podczas rozmowy zaspokajała go ustami. Dziewczyna skwapliwie posłuchała. Prezydent roztrząsał sprawy
państwa ze swym doradcą Dickiem Morrisem, jednocześnie doświadczając zmysłowych uniesień... Monica nazywała Billa dziwakiem, ponieważ prezydent chciał uprawiać z nią tylko seks oralny i to bez orgazmu. Jednakże 27 lutego 1996 roku w łazience Białego Domu pod wpływem nalegań kochanki Clinton doprowadził sprawę do końca. Owocem tej randki stała się słynna poplamiona sukienka. Hillary Rodham zamierza w 2008 roku wystartować w wyborach do Białego Domu i być może zostanie pierwszą kobietą prezydentem. Bill ma więc szanse, aby doprowadzić do kolejnego seksualnego skandalu, tym razem jako Pierwszy Dżentelmen u boku prezydenckiej małżonki. Krzysztof Kęciek Historyk i publicysta, autor książek: „Dzieje Kartagińczyków”, „Kynoskefalaj 197 p.n.e.”
Popiersia w biustonoszach Kobiety sprawowały władzę nie tylko nad państwami czy rządami. Także nad masową wyobraźnią całego świata, inspirując myślicieli, pisarzy oraz reżyserów. Oto ikony ludzkości. autor Wojciech Lada Od dawien dawna żyjemy w męskim świecie. Jeszcze w XVI wieku paryski chirurg Ambroży Pare pisał o kobiecie jako o „okaleczonym samcu”. Sto lat później Casper Hoffman dowodził, że „kobieta to niedoskonały mężczyzna, bo jest zimniejsza w humorach i temperaturze, a jej genitalia są niedoskonałą wersją męskich, dlatego kryją się wewnątrz ciała”. Nawet ceniony do dzisiaj Zygmunt Freud był święcie przekonany, że kobiety cierpią na kompleks braku penisa. Winston Churchill – skądinąd szczęśliwy małżonek i ojciec czterech córek – mawiał: „Nic mnie nie przekona, bym głosował za równym prawem wyborczym dla kobiet”. Nie dziwi więc, że sięgając w głąb historii, tak niewiele znajduje się kobiet, które odegrały w niej znaczącą rolę. Jeśli już, to częściej są to kobiety mityczne lub legendarne, kobiety – symbole niż realnie istniejące osoby, jak choćby Wenus, Pandora czy Ewa. Poniżej nasza subiektywna lista rzeczywistych kobiet, które w ten czy inny sposób wpłynęły na bieg dziejów. Takich kobiet, które oddziałały na świat, nie tracąc przy tym cech czysto kobiecych, co nader często zdarzało się np. ważnym w historii monarchiniom. Nos, który prawie zmienił świat Mało która naprawdę istniejąca kobieta starożytności tak silnie zapładniała wyobraźnię późniejszych stuleci jak ostatnia władczyni z panującej w Egipcie dynastii Ptolemeuszy, Kleopatra. Zrównym powodzeniem pojawiała się w utworach Szekspira i komiksowych przygodach Gala Asteriksa. Nakręcono o niej kilkadziesiąt filmów, w tym najbardziej kosztowną superprodukcję początku lat 60., z Elizabeth Taylor w roli głównej. A wszystko to dobrze ponad dwa tysiące lat po jej śmierci. Do legendy przeszła jako egzotyczna piękność znad Nilu; tak oszałamiająca, że mężczyźni gotowi byli oddać życie za jedną spędzoną z nią noc. Jej współcześni – nie kwestionując kobiecego czaru królowej – opisywali ją jednak w niezbyt romantyczny sposób. Była w ich oczach „królową nierządnicą” (Pliniusz Starszy), „demoniczną uwodzicielką” (Horacy) czy po prostu dziwką (Propercjusz). Wiele stuleci później Dante musiał uważać podobnie, skoro na kartach „Boskiej komedii” umieścił Kleopatrę w piekle. Cóż, wbrew wyidealizowanemu obrazowi starożytności, jaki mamy dzisiaj, żyjący wówczas ludzie uwielbiali ocierające się o pornografię epitety i Kleopatra nie jest tu żadnym wyjątkiem. O ile więc kwestię nie najlepszego prowadzenia się królowej warto potraktować z przymrużeniem oka, jako opinie spłodzone przez przeciwników politycznych z kręgu Rzymu, o tyle opinie o jej legendarnej urodzie są
z pewnością wymysłem literackim. Już Blaise Pascal pisał: „Gdyby nos Kleopatry był krótszy, inne byłoby oblicze świata”. Opinię tę potwierdza wizerunek Egipcjanki, znajdujący się na denarze z 32 r. p.n.e oraz kilku zachowanych do dnia dzisiejszego posągach. Spiczasty nos i podążający jego tropem grubawy podbródek Kleopatry nie przeszkodziły królowej rozkochać w sobie Juliusza Cezara, z którym miała syna Cezariona, a po jego śmierci wdać się w gorący, spuentowany dwójką potomków, romans z Markiem Antoniuszem. Nie wiadomo, ile związki te miały wspólnego z miłością, wiadomo jednak, że były doskonałym sposobem na zachowanie niezależności wówczas już bardzo „starożytnego” Egiptu od Rzymu. O tym, jak było to potrzebne, najlepiej świadczy fakt, że po przegranej bitwie pod Akcjum (Kleopatra i Marek Antoniusz kontra Oktawian), samobójstwie Marka Antoniusza i rychłej śmierci samej Kleopatry, ukąszonej przez żmiję (szczegółowy opis jej samobójstwa zawdzięczamy Plutarchowi), Egipt utracił niepodległość, by odzyskać ją dopiero 12 lutego 1922 r., a więc po 1953 latach... Milczący świadek Tę historię znają chyba wszyscy. Dziewica Maria (urodzona zapewne kilka lat po śmierci Kleopatry) „za sprawą Ducha Świętego” poczęła, a następnie urodziła syna, któremu – zgodnie z życzeniem archanioła Gabriela – dała na imię Jezus. Niewiele więcej o Marii wiadomo. Ewangeliści przekonywali, że była żoną cieśli Józefa, z którym mieszkała w Nazarecie. Nieco więcej szczegółów, raczej wyssanych z palca, znają autorzy apokryfów. Na przykład Jan z Szamotuł – profesor Akademii Krakowskiej z przełomu XVI i XVII wieku – był przekonany, że „Głowa jej była niejako podługowata, czoło nie szerokie, ale gładkie, na cztery grani, miernie wielkie, słusznie pokorne, a zawsze w dół je spuszczała, taka bowiem głowa a czoło ukazują człowieka opatrznego, mądrego, sromięźliwego (...) Źrenica czarna, brwi czarne, nie bardzo gęste ani włosiste, ale słuszne (...) Jagody jej nie pucułowate, albo tłuste, albo wyschłe, ale cudne, a rumiane w barwie jako mleko a róża. Usta najświętsze, miłe rozkoszne, wesołe, wszelkiej słodkości napełnione...”. Poza twórcami takich tekstów (niezwykle zresztą popularnych nawet w kościelnych kazaniach, co najmniej do Soboru Trydenckiego 1545–1563) nikt wiarygodny nie podaje, ile miała lat, jak wyglądała, jak opiekowała się dzieckiem, jaki był jej stosunek do świętości Jezusa. W Nowym Testamencie Maria jest przez większość czasu milczącym świadkiem wydarzeń – pomijając dzieciństwo Jezusa – pasywnym, choć wciąż obecnym. Nie ma też żadnych pewnych doniesień, jak Maria spędziła resztę życia po stracie syna. Obowiązującym w Kościele rzymskokatolickim dogmatem, ale bardzo późnym, pochodzącym dopiero z roku 1950, jest dogmat o jej Wniebowzięciu. Pius XII ogłosił, że „na koniec Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panujących oraz Zwycięzcy grzechu i śmierci”. Mówimy o religii – większość rzeczy trzeba więc wziąć (albo nie) na wiarę. Historycznym faktem jest jednak olbrzymia rola Marii i towarzyszącego jej kultu zarówno dla rozwoju chrześcijaństwa, jak i liberalizowania norm społecznych. Przez cztery pierwsze stulecia istnienia chrześcijaństwa Maria nie cieszyła się większym zainteresowaniem teologów. Pozostawała przede wszystkim bohaterką religijności oddolnej, spontanicznej, ludowej właśnie. Jej kult sprowadził chrześcijaństwo z teologicznych katedr do kuchni – zapewne nieco zubożając w ten sposób religię, ale jednocześnie sprzyjając jej rozprzestrzenieniu u ludności przywykłej do wielobóstwa i bliskiego kontaktu z sacrum. Zwłaszcza u kobiet. Tę bliskość najlepiej zresztą
widać w ikonografii. Maria jest w niej uniwersalną matką – dumną z dziecka, wraz z nim cierpiącą. Nieważne, czy jest ono Bogiem, czy człowiekiem. Jak pisał amerykański historyk William Monter: „Ukatolików Maria to Ewa, naprawiająca błąd pierwszej”. Sybilla znad Renu Niedożywienie, piwo i wino, spożywane tak jak dziś herbata, częste u kobiet średniowiecza frustracje seksualne czy po prostu całe otoczenie zdominowane przez dość mroczną wówczas religijność – zdecydowanie sprzyjały wykwitaniu mistycznych wizji. Były wśród nich dość przaśne i dwuznaczne, w których Jezus opisywany był jako oblubieniec, zapraszany przez oblubienicę do łoża. Były też przerażające, apokaliptyczne obrazy zagłady tego świata. Jednak poza oddaniem ogólnego klimatu ówczesnej duchowości i potwierdzeniem osobistej dewocji ich autorek, po prawdzie niewiele z nich wynikało. Wyjątkiem były wizje Hildegardy z Bingen, której mistyczne uniesienia przełożyły się m.in. na porcję wspaniałej poezji, wykonywanej do dziś muzyki, a nawet na szereg badań medycznych. WIELKA I ZMĘCZONA Młoda królowa Elżbieta I w przeddzień koronacji 14 stycznia 1559 r. przyjęta z rąk alegorycznej Prawdy angielską Biblię, a katolickich zakonników, którzy następnego dnia przyszli ją błogosławić, odprawiła słowami: „Zabierzcie te pochodnie. Doskonale widzimy przy świetle dziennym”. Zakonnicy mieli sporo szczęścia – zgodnie z tradycją swoich poprzedników Elżbieta już wkrótce sprawiła, że szafot był jednym z najtłumniej odwiedzanych miejsc na Wyspach. Podczas czterdziestopięcioletniego panowania musiała walczyć nie tylko z opozycją religijną w kraju, ale również z otwartymi konfliktami, jak choćby krwawo stłumione (1583) powstanie w Irlandii. Prowadziła też wojny na kontynencie. Poparła niderlandzkich powstańców, co doprowadziło do długotrwałej wojny z Hiszpanią zakończonej dopiero po śmierci Elżbiety. Słynny epizod tego konfliktu – rozbicie hiszpańskiej Wielkiej Armady w 1588 r. – przyczynił się do ugruntowania potęgi morskiej Anglii
i wzrostu sympatii dla królowej wśród jej poddanych. Przewijająca się do dzisiaj w literaturze opinia o Elżbiecie – królowej dziewicy jest raczej mocno naciąganą legendą. Była osobą o przykuwającej uwagę urodzie (wcielająca się właśnie po raz drugi w jej rolę Cate Blanchett wydaje się dobrana idealnie), w latach młodości chętnie flirtowała. Faktycznie jednak nigdy nie wyszła za mąż i nie zostawiła po sobie potomka, kończąc tym samym panowanie dynastii Tudorów. Elżbieta zmarła w 1603 r. w wieku 70 lat. Tuż przed śmiercią miała powiedzieć: „Anglicy są już mną zmęczeni, a ja jestem zmęczona nimi”. Hildegarda urodziła się w 1098 roku w rodzinie szlacheckiej. Jako dziesiąte dziecko nie mogła oczywiście liczyć na jakiekolwiek uposażenie, zgodnie z ówczesnymi zwyczajami została więc oddana do klasztoru. Zpewnością musiała wyróżniać się wśród mniszek – tak religijnością, jak i talentami dyplomatycznymi – gdyż bez większego problemu przy pierwszej nadarzającej się okazji została wybrana przeoryszą. Warto pamiętać, że były to czasy, w których zgodnie z opinią św. Augustyna (później podtrzymaną przez św. Tomasza), kobieta była tylko wybrakowaną wersją mężczyzny i wciąż dyskusyjna pozostawała kwestia posiadania przez nią duszy. Świadoma tego Hildegarda ze zręcznością zawodowego polityka umacniała stopniowo swoją pozycję tak w kręgach intelektualnych (wspierał ją m.in. jeden z wybitniejszych umysłów ówczesnej Europy Bernard z Clairvaux), jak i biskupich oraz papieskich. Dopiero wyposażona w ich poparcie przyznała, że od dziecka regularnie komunikuje się z Bogiem i bezpośrednio od niego otrzymuje swoją wiedzę. Formalnie inkwizycja jeszcze nie istniała, jednak antyheretyckie napięcie związane z ekspansją sekt waldensów i katarów sprawiało, że stosy powoli zaczynały już wówczas płonąć. Pozycja Hildegardy pozostała jednak nienaruszona. Pisywała traktaty moralne, w których krytykowała rozwiązłość męskiego kleru. Opierając się na dobrej znajomości klasycznej filozofii greckiej, zajmowała się badaniem minerałów i botaniką, dość mocno nadwerężając przy tym oficjalną doktrynę Kościoła o stworzeniu przez Boga wszystkich rzeczy podczas jednorazowego aktu. W momencie śmierci była jedną z najbardziej znanych i cenionych osobowości ówczesnej Europy, określaną często jako „Sybilla znad Renu”. Na stos za spodnie O tym, jakie ryzyko wiąże się z łączeniem mistyki z polityką bez uprzedniego zawiązania strategicznych sojuszy, boleśnie przekonała się Joanna d’Arc. Umysłem tej młodziutkiej chłopki przez lata targały mesjanistyczne wizje, w których archanioł Michał, św. Małgorzata, czasem też św. Katarzyna, nakazywali jej stanięcie na czele armii i osadzenie na tronie francuskim Karola VII. Francja istotnie potrzebowała wówczas cudu. Od stulecia
trwała na jej terenie wyniszczająca wojna o sukcesję, w której stronami były: wybrana przez francuską szlachtę dynastia Walezjuszy i królowie Anglii, legitymujący się pokrewieństwem z wygasłą na kontynencie dynastią Kapetyngów. W 1429 roku ciągnący się już od ponad wieku konflikt był wciąż daleki od rozstrzygnięcia. Nic też dziwnego, że pojawienie się na dworze Karola szesnastoletniej Joanny, wieszczącej z iście proroczym zapałem zwycięstwo Francuzów, przyjęto za dobrą monetę i po trzytygodniowej serii teologicznych badań jej wizji ustawiono ją na czele armii. Proroctwo spełniło się; Joanna odbiła z rąk sprzymierzonych z Anglią Burgundczyków Orlean i Reims, gdzie wkrótce Karol koronował się na króla Francji. Sama Joanna dożyła koronacji Karola, przeżyła ją jednak zaledwie o dwa lata. Pochwycona wkrótce przez Burgundczyków i odsprzedana Anglikom, stanęła przed sądem biskupim w Rouen. Oskarżona o herezję czary, a przy tym twardo podtrzymująca wersję o prawdziwości swoich wizji, została skazana na stos. Na widok miejsca kaźni odwołała jednak swoje zeznania i karę zamieniono jej na dożywotnie więzienie. Polityka jest jednak polityką – Joanna była jej skutecznym, ale dość wstydliwym narzędziem. Nie dość, że chłopka; nie dość, że kobieta, to jeszcze osoba obdarzona naturalną charyzmą i ciesząca się najwyraźniej boską przychylnością, już za życia zyskała sławę większą niż przedstawiciele którejkolwiek z walczących dynastii. Problem rozwiązano tyleż szybko, co... osobliwie. Joannie zabrano kobiece ubrania i podrzucono strój męski. Kiedy ubrana w ten sposób stanęła przed biskupami, ci uznali to za nawrót heretyckich przekonań i ponownie skazali ją na spalenie na stosie (30 maja 1431 roku). W ten sposób Joanna d’Arc – dziś święta Kościoła i patronka Francji, w której dzień jej śmierci jest świętem narodowym – stała się pierwszą i prawdopodobnie jedyną kobietą skazaną na śmierć za noszenie spodni. KOBIETY – WIELCY WŁADCY, BO NIE WYBITNI Stryja i bratanka, czyli Franciszka i Łukasza Starowieyskich zdanie na temat Na nic nie zdadzą się wszystkie feminizmy, na nic savoir vivre. Nawet matriarchat społeczeństw pierwotnych okazał się teorią fałszywą. Historia władzy – to w przeważającej, czasem też przerażającej – przyznajmy – większości, historia tworzona przez mężczyzn. „Historia rozwoju to historia mężczyzn” – mówił Albercik w znanej mowie obronnej w filmie „Seksmisja”. I choć, jak pamiętamy, jego argumenty nie znalazły poklasku (patrz słynne „Kopernik też była kobietą”), to, przeglądając historyczne księgi i podręczniki, trudno tego nie zauważyć. Franciszek, stryj, ma wyrobione zdanie na ten temat: „Mam niskie mniemanie
o umysłowości i sposobie myślenia kobiet. Są dziedziny, w których kobiety nigdy nie istniały. Nie ma kobiet w filozofii, rzeźbie, w architekturze; w malarstwie pełniły role co najwyżej drugoplanowe, praktycznie nie dokonały żadnego znaczącego odkrycia”. „Bo mężczyznami – kontynuuje – kierują wielkie idee. Kobietami rzeczy mniejsze, bardziej intymne. To ostatnie akurat w rządzeniu domem, majątkiem, a nawet państwem nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Tu często wielka myśl, wzniosła idea jest niepotrzebna lub wręcz szkodliwa. Tu nie potrzeba wprowadzać rewolucji, jak często to robią mężczyźni”. Charakterystyczne, że jest chyba tylko jedna znana rewolucjonistka, Róża Luksemburg, która na szczęście do wielkiej władzy nie doszła. Zwykle w rządzeniu lepsza jest kontynuacja. „Tam trzeba kontynuować to, co w domu, tylko na większą skalę i w tym kobiety radzą sobie świetnie”. Panie rewolucjonistkami nie są. Nawet kiedy nie są konserwatystkami, nie chcą zaczynać od zera. I dlatego wiele z kobiet, które tę władzę dzierżyły, zapisało się w historii swoich krajów złotymi zgłoskami. Tak właśnie byto z trzema najwybitniejszymi władczyniami Anglii. Ich długie rządy przyniosły krajowi dobrobyt. Ale ten sukces to przede wszystkim niewielkie zmiany i długotrwałe rządy. Daty szanse ludziom, by sami sobie pomogli. Za rządów Elżbiety w Anglii umocnił się protestantyzm, rozkwitła gospodarka, mieszczaństwo budowało podstawy rewolucji przemysłowej i kładło podwaliny pod imperium. Pytanie, ile w tym zasługi królowej. Chyba sporo, bo popierała handel i rozwój protoprzemysłu, ale najważniejsze, że rządziła prawie pół wieku. A przecież Europą wstrząsały wtedy wojny religijne. Paradoksem jej rządów jest to, że pokój i spokój narodowi zapewniało krwawe tłumienie spisków, które groziły wojną religijną lub interwencją obcych mocarstw, Hiszpanii i Francji.
Także w przypadku Wiktorii (jej rządy trwały 63 lata) największą, być może, zaletą jej rządów była długowieczność. W porównaniu z Elżbietą jej władza była znacznie ograniczona. Faktycznie rządził już parlament i kolejni premierzy. Ale premierzy i parlamenty się zmieniały, a ona trwała. Trwała, mimo że Europą targały wtedy rewolucje. W Rosji, w drugim z państw europejskich, w którym kobiety mocno zapisały się w historii, panie, gdy już zdobyły władzę, też rządziły długo. Najwybitniejszą była pewnie Katarzyna Wielka (34 lata rządów), choć my nie wspominamy jej miło, bo to ona doprowadziła do rozbiorów Polski. Podobnie jak Elżbieta Angielska bezwzględna, podobnie rozwiązła. Podobnie krwawo tłumi wszelkie bunty. Ale Rosjanie ją wielbią i nazywają mateczką. Głównie przez pryzmat krwi patrzy się też na postać Katarzyny Medycejskiej. Wieloletnia regentka małoletnich synów na tronie Francji została zapamiętana przede wszystkim z powodu nocy św. Bartłomieja, czyli rzezi hugenotów. Władająca Francją Włoszka, po włosku prowadziła politykę, za pomocą trucizny i oręża. „Była też władczyni zła, choć bardzo dawno, w XIV wieku przed Chrystusem – mówi Franciszek – to piękna egipska Nefretete”. Wraz z mężem próbowała przebudować państwo, wprowadziła nową religię. I doprowadziła Egipt do ruiny. Pań, które ze szczytów władzy wpływały na losy świata, jest niewiele. Znacznie więcej tych, które jako żony, kochanki, matki, babcie, zza pleców, z bocznego siedzenia kierowały krajami. Teraz pewnie jest podobnie, choć akurat kobiet u władzy jest coraz więcej. W tej chwili rządzą w 13 krajach i protektoratach, m.in. w Irlandii, Finlandii, na Filipinach, w Liberii, Indiach. „A niech sobie gosposiują – mówi stryj Franek – w tych rządach. To bardzo dobrze,
że to robią. Z tym, że są to umiejętności prowadzenia domu, nic więcej. Ale takie gospodarskie myślenie, myślenie gospodyni, jest bardzo dobre. Ja bym sobie życzył, żeby ich było jak najwięcej”. Postscriptum stryja Franciszka: Ale jeśli chodzi o prawa wyborcze, to zabrałbym je mężczyznom. Tylko kobiety powinny wybierać. Kobiety od dzieciństwa ćwiczą się, by wybrać jednego człowieka na całe życie. Mają to tak we krwi, ich świadomość w odróżnianiu ludzi jest dużo większa od męskiej świadomości. Szpieg w świecie testosteronu Można dyskutować, czy Margareta Gertruda Zelle – bardziej znana światu jako Mata Hari – w jakikolwiek sposób wpłynęła na losy świata. Nie ma jednak wątpliwości, że legenda zapewniła jej miejsce w kręgu najbarwniejszych postaci kobiecych XXwieku. Również najbardziej tragicznych. Urodziła się w 1876 roku w holenderskim Leeuwarden. Jak wiele jej rówieśniczek dała się ponieść duchowi emancypacji, w czym zdecydowanie pomogła jej niebanalna uroda i kompletny brak pruderii. Kłopot w tym, że Margareta chciała cieszyć się wolnością i niezależnością w świecie wciąż pękającym w szwach od nadmiaru testosteronu. Jedynym sposobem, by dość uboga, niewykształcona kobieta mogła zrealizować wyznaczony sobie cel, była rozsądnie poprowadzona strategia „łóżkowa”. Margareta początkowo radziła sobie z tym nieźle. Małżeństwo z dwadzieścia lat starszym oficerem na kilka lat zapewniło jej wszelkie luksusy. Po jego rozpadzie występy w roli ekskluzywnej egzotycznej striptizerki (i równie ekskluzywnej kurtyzany) pozwoliły utrzymać wysoki poziom życia. Tę na poły artystyczną, a w drugiej połowie erotyczną sielankę przerwał wybuch I wojny światowej. Pozbawiona środków do życia zwróciła się do francuskiego rządu z propozycją zostania szpiegiem w zamian za godne wynagrodzenie. Nie wiadomo dokładnie, jakiej wartości informacje udało się jej zdobywać i przekazywać, wiadomo jednak, że istotnie starała się dobrze zapracować na swoją pensję. Nie jest do końca jasne, dlaczego w lutym 1917 r. nakazano jej powrót do Francji i wkrótce potem aresztowano pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Niemiec. Kilka miesięcy później skazano ją na śmierć przez rozstrzelanie. Wyrok wykonano 15 października 1917 r. Czy rzeczywiście dostarczała Niemcom cennych informacji, w rezultacie których – jak twierdziło oskarżenie – Francja ponosiła dotkliwe straty na frontach, czy była tylko kozłem ofiarnym? Czy w ogóle szpiegowała, czy też świadczyła agentom usługi innego rodzaju? Odpowiedzi być może kryją się gdzieś w niemieckich lub francuskich archiwach. Niezależnie od ich treści masowa wyobraźnia wiedziała swoje – stworzyła wielką legendę Maty Hari – kobiety szpiega, przy której James Bond wydaje się co najwyżej początkującym skautem.
Pierwsza kobieta Jest raczej mało prawdopodobne, że na którymś z paryskich występów tanecznych Maty Hari pojawiła się Maria Skłodowska-Curie, choć przez kilka lat obie panie mogły codziennie mijać się na ulicy. W tym jednak czasie o dekadę starsza Skłodowska była zapewne zbyt zajęta leczeniem się ze skutków społecznej anatemy, na jaką naraził ją burzliwy romans z mającym żonę i dzieci Paulem Langevinem (rewelacyjnie opisany w powieści Pera Olova Enquista „Opowieść o Blanche i Marie”), by zdecydować się na jakiekolwiek życie towarzyskie. Zostawmy jednak sekrety alkowy – w odróżnieniu od Maty Hari to nie romanse zadecydowały o sławie Skłodowskiej, lecz genialny intelekt oraz przełomowe w historii nauki badania nad promieniotwórczością. Badaczka urodziła się w Warszawie, lecz w 1891 roku, w wieku dwudziestu czterech lat, przeniosła się do Paryża, by podjąć studia na Sorbonie. Już na początku naukowego życia ustanowiła swój pierwszy rekord – była pierwszą kobietą w dziejach tej szacownej uczelni, która zdała egzaminy na wydział fizyki i chemii. Od tej pory jej życie stało się pasmem kolejnych pionierskich sukcesów. Osiem lat później została pierwszą kobietą cieszącą się doktoratem z fizyki, a przy okazji Nagrodą Nobla w tejże dziedzinie, odebraną wspólnie z mężem Pierre‘em Curie za badania nad rozpadem jąder atomów. Po tragicznej śmierci Pierre’a została znów pierwszą kobietą profesorem Sorbony; miała własną katedrę i laboratorium. Prowadzone w nim dalsze badania nad promieniotwórczością doprowadziły do odkrycia pierwiastków polonu i radu. Za prace nad drugim z nich Skłodowska, a jakże, jako pierwsza kobieta otrzymała w 1911 roku drugi raz Nagrodę Nobla. W 1995 roku została złożona w paryskim Panteonie obok największych postaci francuskiej kultury i nauki. Rzecz jasna, jako pierwsza kobieta. Dwa miliardy trupów Dokładnie w momencie gdy Maria Skłodowska-Curie dożywała swych dni w alpejskim Sancellemoz, kilkaset kilometrów na północ, w Londynie, ukazała się jedna z najgłośniejszych książek Agathy Christie „Morderstwo w Orient Expressie”. Pomijając wyborną jakość literacką pisanych przez nią kryminałów, dramatów, powieści obyczajowych i wierszy, o znaczeniu tej niezwykłej pisarki najlepiej świadczą liczby. W ciągu pięćdziesięciu sześciu lat twórczej aktywności Christie opublikowała ponad osiemdziesiąt utworów, które do dzisiaj sprzedano w łącznym nakładzie przekraczającym dwa miliardy egzemplarzy, co – jak wyliczają niektórzy – czyni ją najbardziej poczytną pisarką na świecie, zaraz po Bogu (Biblia) i Szekspirze. Wielkim osiągnięciem Christie było zaludnienie popkultury postaciami detektywa Herculesa Poirot i obdarzonej nie mniejszym zmysłem śledczym staruszki, panny Marple – mniej lub bardziej intensywnie funkcjonujących w niej do dziś. Prywatnie wiele podróżowała, dzięki czemu sceneria jej powieści – choć przeważnie rozgrywających się w zamkniętych pomieszczeniach – przenosi się często z mglistego Londynu na Bliski Wschód (spędziła tam sporo czasu na wykopaliskach prowadzonych przez drugiego męża Maksa Mallowana). Zwłasnego doświadczenia znała też działanie chemikaliów, lekarstw i trucizn, którymi obficie raczyła bohaterów swoich powieści – w czasie I wojny światowej pracowała jako aptekarka. Mimo gigantycznego sukcesu do końca życia pozostała miłą typowo brytyjską damą; unikającą skandali i gwiazdorskich fanaberii. Do swojej twórczości podchodziła ze skromnością: „Nie warto startować z pozycji geniusza obdarzonego iskrą Bożą” – mawiała. – „Geniuszy rodzi się niewielu. Jesteśmy rzemieślnikami, to dobry, uczciwy fach”. Choć z drugiej strony, może było w tym coś z wiktoriańskiej pozy? Cóż bowiem zrobić ze stateczną, kulturalną starszą panią, która