Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

White C. - Diler Prawdziwa historia handlarza narkotyków żywoty nieświętych

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

White C. - Diler Prawdziwa historia handlarza narkotyków żywoty nieświętych.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne White C
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 70 osób, 30 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 189 stron)

Cameron White przełożyła Anna Cichowicz CAPRICORN Tytuł oryginału MRNASTY Misadventures In The Drug World Projekt okładki Marta Kurczewska Zdjęcie na okładce Wojciech Kurczewski Redakcja Jacek Ring Korekta Mariola Będkowska Copyright © Cameron White, 2004 Ali rights reserved The morał right of the author has been asserted Copyright © for the Polish edition by Media Lazar First published in Great Britain in 2004 by MAINSTREAM PUBLISHING COMPANY (EDINBURGH) LTD 7 Albany Street, Edinburgh EH1 3UG Wydawnictwo CAPRICORN Warszawa 2005 al. KEN 11/182, 02-797 Warszawa capricorn.wartoczytac.pl email: capricorn@wartoczytac.pl Skład i łamanie AVANTI ul. Jarocioska 13/3, 04-171 Warszawa Druk i oprawa ABEDIK S.A. ul. Ługaoska 1, 61-311 Poznao

ISBN 83-922452-0-2 Dla Ośmiomiczki Spis treści WSTĘP Nic nie mam przeciwko tobie, to tylko biznes 9 LONDYN W starym stylu 13 AMSTERDAM Słodka kraina 59 NOWY JORK C czy D? 96 LOS ANGELES Wschodzące gwiazdy i upadłe anioły 139 BANGKOK Dym 175 BERLIN Od dworca do dworca 205 SYDNEY Opamiętanie 243 POSTSCRIPTUM Polityka świata narkotyków 273

WSTĘP Nic nie mam przeciwko tobie, to tylko biznes W piątek rano namierzyłem Gillespiego w bufecie uniwersyteckim. Siedział razem z grupą studentów i na pewno się przechwalał, jak to się wywinął policji. Wszyscy słuchali go z rozdziawionymi gębami. Czekałem cierpliwie na okazję. W koocu wstał i opuścił swoich wyznawców, przed którymi nietrudno przyszpanowad. Wciągnąłem przedtem dwie kreski koki, więc byłem nabuzowany. Już ja mu pokażę, jak się robi wrażenie. Poszedłem za Gillespiem do głównego holu i zszedłem po schodach prowadzących do drzwi budynku uniwersytetu. Zostałem z tyłu, kiedy zatrzymał się, aby pogadad z jakimiś znajomymi. Lepiej, żeby nasza rozmowa odbyła się na osobności. Kiedy skierował się do toalety w holu, ruszyłem za nim. Byliśmy sami. Stanął przed pisuarem, tyłem do mnie, tak że nie mógł mnie widzied. Pierwszym ciosem wymierzonym nisko, w lędźwie, z pewnością odbiłem mu nerkę. Sukinsyn zwinął się i osunął na kolana. Szybko poprawiłem pięścią w usta. Wargi rozwaliły mu się o zęby. Należało mu się. Leżał rozciągnięty na plecach, ale wciąż przytomny. Usiadłem na nim okrakiem i przycisnąłem mu przedramieniem szyję, wgniatając jabłko Adama, żeby zablokowad dostęp powietrza. - Jesteś durniem, Gillespie, prawda? Rozpaczliwie starał się zaczerpnąd tchu, aleja naciskałem, dlatego przychodziło mu to z trudem. - Co powiedziałeś policji? - Nic. Nic im nie powiedziałem - wydyszał. Twarz zrobiła mu się fioletowa, krew sączyła się spomiędzy zmiażdżonych warg. - Mam nadzieję - odparłem. - Bo jeśli wpakowałeś mnie w gówno, wezmę wielki miot, zacznę od twoich zasranych stóp i będę się posuwał w górę, aż nie będziesz mógł ani oddychad, ani się ruszad. Rozumiesz? Dla podkreślenia wagi swoich słów zdzieliłem go pięścią wnoś. Puściłem jego szyję. Krztusząc się, usiłował nabrad powietrza. - Nic im nie powiem. Obiecuję - wyrzęził. Na szyi miał sioce. - Tak będzie lepiej dla ciebie. - Poklepałem go po policzku i podniosłem się. - Jeśli gliny do mnie trafią, połamię ci wszystkie kości, kutasie.

Zostawiłem go rozciągniętego na zalanej moczem posadzce. Osiągnąłem swój cel. Rozniesie się, że nie toleruję głupców. Podbuduje to moją reputację irlandzkiego chłopaka, który zszedł na złą drogę i stosuje się do zasad panujących na ulicach East Endu. Jestem dilerem. Nikt mi nie podskoczy. Inaczej skooczy karmiony przez rurkę. Z mojego punktu widzenia kara, jaką wymierzyłem Gilles-piemu, była w pełni uzasadniona. Musiałem bronid nie tylko swojej wolności. Popołudnia, które spędzałem w bufecie uniwersyteckim na dystrybucji pigułek wśród jeszcze nieoświeconych mas, były zaledwie wstępem. Zamierzałem 10 Należało mu się. Leżai rozciągnięty na plecach, ale wciąż przytomny. Usiadłem na nim okrakiem i przycisnąłem mu przedramieniem szyję, wgniatając jabłko Adama, żeby zablokowad dostęp powietrza. - Jesteś durniem, Gillespie, prawda? Rozpaczliwie starał się zaczerpnąd tchu, aleja naciskałem, dlatego przychodziło mu to z trudem. - Co powiedziałeś policji? - Nic. Nic im nie powiedziałem - wydyszał. Twarz zrobiła mu się fioletowa, krew sączyła się spomiędzy zmiażdżonych warg. - Mam nadzieję - odparłem. - Bo jeśli wpakowałeś mnie w gówno, wezmę wielki młot, zacznę od twoich zasranych stóp i będę się posuwał w górę, aż nie będziesz mógł ani oddychad, ani się ruszad. Rozumiesz? Dla podkreślenia wagi swoich słów zdzieliłem go pięścią w nos. Puściłem jego szyję. Krztusząc się, usiłował nabrad powietrza. - Nic im nie powiem. Obiecuję - wyrzęził. Na szyi miał sioce. - Tak będzie lepiej dla ciebie. - Poklepałem go po policzku i podniosłem się. - Jeśli gliny do mnie trafią, połamię ci wszystkie kości, kutasie. Zostawiłem go rozciągniętego na zalanej moczem posadzce. Osiągnąłem swój cel. Rozniesie się, że nie toleruję głupców. Podbuduje to moją reputację irlandzkiego chłopaka, który zszedł na złą drogę i stosuje się do zasad panujących na ulicach East Endu. Jestem dilerem. Nikt mi nie podskoczy. Inaczej skooczy karmiony przez rurkę. Z mojego punktu widzenia kara, jaką wymierzyłem Gilles-piemu, była w pełni uzasadniona. Musiałem bronid nie tylko swojej wolności. Popołudnia, które spędzałem w bufecie uniwersyteckim na dystrybucji pigułek wśród jeszcze nieoświeconych mas, były zaledwie wstępem. Zamierzałem 10 wspiąd się na szczyt bez względu na to, kto stanąłby mi na drodze. Każdy, kto mógł stanowid dla mnie zagrożenie, byl potencjalną ofiarą.

W lipcu 1986 roku miałem osiemnaście lat i buzowały we mnie testosteron, urazy i ambicje. Właśnie stawiałem pierwsze kroki na drodze wiodącej od londyoskich klubów napędzanych chemią do pełnych hery ulic Sydney. Krocząc tą drogą, z niedzielnego amatora chemicznych używek przekształciłem się w dilera, by w koocu o mało co nie wykooczyd się przez narkotyki. Ta książka nie ma byd spowiedzią. Nie oczekuję rozgrzeszenia za to, co robiłem. Za swojego pecha, który prześladował mnie w świecie narkotyków, i tak zapłaciłem wysoką cenę. Mam zaledwie kilka szram na ciele, ale pogrążenie się w świecie, w którym nie obowiązują zasady i normy przyjęte w normalnym społeczeostwie, spustoszyło moją psyche. Nabawiłem się urazów psychicznych, trwałych jak tatuaż na duszy. Opisuję doświadczenia dziesięciu lat spędzonych na obrzeżach narkotycznej subkultury. Niezależnie od miejsca na mapie niezmienny pozostawał kierujący mną głód pieniędzy, władzy i narkotyków jako takich. Jeśli nigdy nie doświadczyłeś dreszczu emocji, jaki daje igranie z własnym życiem, moja motywacja może cię chwilami zadziwiad, ale efekt moich działao powinien byd wyraźny i czytelny - kiedy się leży na gołym materacu, a mózg przewierca cierpienie wywołane objawami abstynencyjnymi po odstawieniu heroiny, cały romantyzm życia na krawędzi i według własnych zasad cholernie szybko szlag trafia. Nie spodziewam się, że będziesz się uczyd na moich błędach, ale kiedy wpatrujesz się w lusterko z precyzyjnie odmierzonymi kreskami koki, spojrzyj głębiej i pomyśl, dokąd to może cię zaprowadzid. Ja wiem, ponieważ tam byłem. Są tu migawki z mojej wędrówki przez kulturę dpunów wokół naszej narkoplanety. To opowieśd ku przestrodze zarówno dla tych, którzy biorą, jak i dla ich dostawców. Opowiadając tę historię, zmieniłem imiona osób w niej uczest- 11 niczących, aby zachowad anonimowośd zarówno niewinnych jak i tych, którzy zawinili. Niemniej wydarzenia opisane są tak, jak przebiegały, chociaż teraz wolałbym, by potoczyły się nieco innym torem. Narkotyki miały dramatyczny wpływ na moje życie. Strąciły mnie z zawrotnych wyżyn, na których byłem ubranym w garnitur od Armaniego panem i władcą narkobiznesu, na samo dno cierpienia, jakiego ani przez chwilę nie chciałbyś doświadczad. To twoje życie. Wybór należy do ciebie. LONDYN W starym stylu Jak doszło do tego, że zostałem dilerem? Jestem najmłodszym z trzech synów w rodzinie robotni-czo-chłopskiej. Mieszkaliśmy wciąż w tym samym komunalnym mieszkaniu, do którego rodzice wprowadzili się zaraz po ślubie, z meblami kupionymi na raty.

Mama pracowała jako pielęgniarka na nocne zmiany w londyoskim szpitalu Świętego Tomasza. To ona zarabiała na chleb i starała się utrzymad rodzinę razem. Jako irlandzka, katolicka matrona co niedziela ciągnęła trzech chłopców na mszę. Większe znaczenie miało jednak to, że wpoiła nam przekonanie o konieczności zdobycia przyzwoitego wykształcenia, abyśmy mogli wyjśd na ludzi. Przyzwyczaiła się do mrocznych stron życia, bo miała do czynienia ze skutkami burd na ulicach East Endu - w pracy musiała zszywad rany od noży i kul. Tata pracował jako sprzedawca używanych mebli biurowych u Lenny'ego Abletta, miejscowego kombinatora i drobnego gangstera. Praca dla Lenny'ego stanowiła ciężki kawałek chleba - mój stary był wyłącznie na prowizji. Jeśli nic nie sprzedał, nie dostawał pieniędzy. 13 Okropny typ, zwolennik surowej dyscypliny, który przy najmniejszym wykroczeniu lał nas pasem. Prawdę mówiąc, było w rym coś z sadyzmu. Tata miał skłonnośd do hazardu i przegrywał swoje zarobki na wyścigach. Spędzał też wieczory w pubie, głównie w Neas-den czy Kilburn, gdzie swoją prowizję wysikiwał pod murem. Był nieobecny, często również duchem, z dala od żony i dzieciaków, które niejednokrotnie z lękiem czekały na jego powrót na East End. Przerażał mnie. Było ciężko, ale kiedy nadchodziły kłopoty, trzymaliśmy się razem i nie wpuszczaliśmy obcych za próg, jak to w rodzinie. Każdego piątkowego wieczoru przychodził lichwiarz, żeby się rozliczyd. Raz piątka, kiedy indziej dziesiątka, pożyczone wtedy, gdy tacie nie udało się sprzedad żadnego zniszczonego biurka ani szafy na kartotekę i nie było co do garnka włożyd. Nie różniliśmy się od sąsiadów, którzy w ciężkich czasach też korzystali z jego usług, by móc zapłacid rachunki. Był miejscową instytucją i zapisywał długi i spłaty w grubym rejestrze, który zawsze nosił ze sobą. Miałem siedem lat, kiedy lichwiarz przyszedł do nas pewnego grudniowego wieczoru w 1975 roku. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem znajomą twarz pana Goldblatta, miłego, uśmiechającego się faceta, który zmierzwił mi włosy. Wyczułem, że coś nie gra - Goldblatt nie był sam. Za nim stało dwóch osiłków, których nieprzyjazny wzrok mnie zmroził. - Ojciec w domu, synku? - Tato, tato, przyszedł pan lichwiarz. Ojciec wyszedł na korytarz. Tym razem dług był nie do spłacenia. Tata pogrążył się zbyt głęboko. Goldblatt i jego sługusy przyszli zabrad to, co według nich przedstawiało jakąś wartośd. Wzięli telewizor i radio, komplet srebrnych sztudców, który matka odziedziczyła po swojej babci i naprawdę ceniła, nawet używany rower kupiony przez brata z zarobków roznosiciela gazet. Na zewnątrz zgromadzili się sąsiedzi, żeby gapid się na wynoszenie naszych nędznych dóbr doczes- 14

nych. Dla nich to była rozrywka, dwudziestowieczny odpowiednik publicznej chłosty. Mama siedziała w pokoju od frontu - w samotności pochlipywała cicho, przełykając swój ból i upokorzenie. Tego wieczoru tata nie poszedł do pubu. Pamiętam, jak przyglądałem się, kiedy tak siedział w milczeniu przy kuchennym stole, zadumany, przeklinając los, który zmuszał go do miotania się od jednej beznadziejnej sprzedaży do drugiej. Na moment odwrócił głowę i popatrzył na mnie. Jego spojrzenie wyrażało rezygnację i ból. Właśnie w tym momencie postanowiłem, że nie chcę skooczyd tak jak on. Kręci się w kółko, starając się związad koniec z koocem, ciągnąc za sobą na dno rodzinę. Moje życie będzie lepsze, z dala od niedostatku i ciężkiej harówki, wśród których się wychowywałem. Miałem zamiar wyrwad się stąd i na tym zbudowad swoją siłę. Niech Goldblattowie całego świata żyją w strachu przed moją władzą i sławą. Jako nastolatek byłem dzieckiem swoich czasów, emocjonalnym udziałowcem w Thaatchi PLC*. Z lat 70. i początku 80., kiedy kształtowała się moja osobowośd, wyniosłem przekonanie, że nie chcę żyd obok, tak jak moi rodzice, bo to nie wystarczy. Chciałem byd uczestnikiem. Była to sprawa pokoleniowa, tak samo jak przemiany, jakie zaszły w muzyce popularnej w latach 60. Wtedy dzieciaki domagały się rock and rolla zamiast ballad nuconych przez przylizanych bardów przy akompaniamencie gitary. Lata 80. zaznaczyły się wzrostem poziomu aspiracji, które wypierały pragnienie swobód i wyższej jakości dźwięku na własnym stereo - najważniejszych życzeo w ciągu dwóch poprzednich dziesięcioleci. W latach 80., za rządów pani Thatcher, ukształtował się mój kult pieniądza. Bycie ambitnym spotykało się ze społeczną akceptacją. Nikogo nie raziło szukanie okazji osiągnięcia wyższego poziomu społecznego czy finansowego. Nie musiałem już się martwid, że jedynie ciężka praca zapewni sukces. * Wielka Brytania za rządów pani Thatcher jako spółka akcyjna z ograniczoną odpowiedzialnością (przyp. tłum.). 15 Jeśli do szybkich samochodów i eleganckich lokali wiodła jakaś inna droga, byłem święcie przekonany, że ją znajdę, zbadam i wykorzystam. Obsesja mojej matki na punkcie zapewnienia dzieciom odpowiedniego wykształcenia przyniosła korzyści. Obaj moi starsi bracia zostali prawnikami, ale mnie w tym czasie nie interesowały zawiłości brytyjskiego systemu prawnego. Ja byłem samozwaoczym biznesmenem. Jeszcze nie wiedziałem, jakiego rodzaju biznes będę prowadzid, ale już chciwośd i zawiśd zatruwały mi krew w żyłach. Chod nam trzem nie brakowało ambicji, duma i powściągliwośd charakteryzujące moich braci sprawiły, że byli bardziej stateczni. To mnie, najmłodszego, cechowała największa przebojowośd. Popadałem w konflikty z prawem jak wielu nastolatków i rodzice uznali, że wpadłem w złe towarzystwo. Ale prześlizgnąłem się przez szkołę i ku zaskoczeniu wszystkich dostałem się na uniwersytet. Po pomyślnie zdanych egzaminach przyjęto mnie na wydział marketingu i zarządzania Uniwersytetu Westminster-skiego. Tu nauczyłem się podstawowych praw ekonomii; jest taki dowcip o ekonomistach: jeśli pokaże się im w praktyce, że coś działa, dowiodą teoretycznie, że nie powinno. Uniwersytet stanowił dla mnie poligon doświadczalny, na którym mogłem sprawdzad działanie akademickich zasad ekonomicznych w świecie rzeczywistym. Był też pierwszym terenem mojej działalności dilerskiej.

Zacząłem brad ecstasy natychmiast po wstąpieniu na uczelnię. Pigułek było pełno w klubach i wszyscy mieli z nimi do czynienia. Trawę paliłem od lat, więc teraz miałem ochotę wznieśd się na wyższy poziom. Moment przełomowy nastąpił w marcu 1986 roku, kiedy dokonałem swojej pierwszej transakcji. Nie było to zaplanowane, ale przesądziło o moich następnych dziesięciu latach. Doszło do tego przypadkiem. Byłem w klubie na londyoskim West Endzie z kilkoma przyjaciółmi. Siedzieliśmy w bocznej salce i właśnie mieliśmy łyknąd pierwsze tego wieczoru dropsy, kiedy z mroku wyłoniła się jakaś postad. - Ktoś ma na zbyciu eskę? 16 Wszyscy jednocześnie pokręciliśmy głowami, ale ja po raz pierwszy poczułem dreszcz emocji, jaki mogą obudzid szybkie pieniądze zarobione przy minimalnym wysiłku. Kupiliśmy wspólnie nasze pigułki od hurtownika, którego kwaterę stanowił pub na Holloway Road w północnym Londynie. Sprzedawał je nam po piętnaście funtów sztuka, jeśli kupowaliśmy partiami po dwadzieścia sztuk. Było to o wiele taniej, niż wynosiła cena detaliczna na koocu łaocucha dystrybucji - w klubach. Wiedziałem, że dwie pigułki, które mam w kieszeni dżinsów, są warte dużo więcej, niż za nic zapłaciłem, więc wykonałem ruch. - Mam tylko jedną na zbyciu. Możesz ją mied za dwadzieścia pięd. - Dobra. Niech będzie. I po wszystkim. Kilka dyskretnych ruchów, wymiana z ręki do ręki i już byłem dychę do przodu. Niewielkie pieniądze, wiem, ale to były pieniądze za nic, najlepsza z możliwych transakcji. Następnym razem, kiedy wybraliśmy się do klubów, miałem w kieszeni dziesięd pigułek, które rozeszły się w godzinę. Nie musiałem snud się po klubie, poszukując potencjalnych nabywców. Po prostu stałem przy barze i czekałem, aż ktoś podejdzie i zapyta, czy mam towar. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie przygotował się na wieczór i teraz rozpaczliwie szuka towaru. Miałem dostawcę i klientów - zostałem dilerem. W ciągu kilku tygodni rozszerzyłem działalnośd i stałem się głównym źródłem zaopatrzenia w dropsy całego mojego roku. Koledzy w większości byli bogatymi lek-koduchami z hrabstw w głębi kraju, którzy po raz pierwszy w życiu znaleźli się w światłach wielkiego miasta. Mieli więcej pieniędzy niż rozumu, ale brakowało im dojścia do nielegalnych substancji, które podsycałyby ich młodzieoczy bunt z dala od rodziców. To przypominało łowienie ryb w beczce. Dzięki forsie, którą szybko zarabiałem, stałem się postacią na londyoskiej scenie klubowej. I mało brakowało, a przypłaciłbym to życiem. Co ja wiedziałem? Byłem nastolatkiem. Wydawało mi się, że jestem nieśmiertelny. Ludzie z biznesu narkotykowego dobrze wiedzą, że należy się wystrzegad ta- 17 kich złudzeo i stosują o wiele praktyczniejsze podejście - są niewidzialni. Jako jednostka nie wyróżniam się z tłumu. Nie mam żadnych cech szczególnych, dzięki którym łatwo byłoby mnie zapamiętad. To bardzo użyteczne, kiedy prowadzi się nielegalne interesy. Nigdy nie miałem jakiegoś nadzwyczajnego samochodu, nie nosiłem rzucających się w oczy ubrao, nie

farbowałem włosów. Starałem się wydawad pieniądze po cichu i w tygodniu chodzid wcześnie spad. Istny model chłopaka z rodzinnego serialu. Ale taki nie byłem. Stałem się rozpoznawalny dla ludzi, którzy potrzebowali prochów. Dbałem o swój wizerunek. Nosiłem dobre ciuchy, ale nie przekraczałem stanu konta. Starałem się roztaczad wokół siebie aurę dilera. Trudno to określid, ale dilerzy jakby emanowali jakąś niewidzialną siłą, która nakazuje ci się zatrzymad i dokonad zakupu, ale mówi też, że nigdy, pod żadnym pozorem, nie wolno ci próbowad sobie z nimi pogrywad. Lepiej, jeśli to jest jasne. Wcześnie nauczyłem się, że wywrzaskiwanie komuś w twarz morderczych gróźb i pienienie się przy tym z wściekłości jest o wiele mniej skuteczne niż cichy szept do ucha, że będzie się mu łamało palce, aż wreszcie się opamięta i przyjmie nasz punkt widzenia. Dla szerszej publiczności było to praktycznie niedostrzegalne, ale moi dostawcy, ludzie z ich otoczenia, a także klienci dokładnie wiedzieli, że zarzucam Londyn górą pigułek. Miałem byd Twarzą, Imieniem, dilerem, z którym trzeba się liczyd. Ta cecha kameleona, zdolnośd wtopienia się w tło, czy to będzie porządek na sali wykładowej, czy chaos w pubie na East Endzie pełnym komiksowych czarnych charakterów, pozwoliła mi nawiązad większośd kontaktów, z których korzystałem w ciągu następnych dziesięciu lat. W każdej sytuacji miałem dośd sprytu i determinacji, żeby sobie poradzid. Piąłem się w górę i nie dbałem o tych, których depczę. Pod starannie wypracowaną, nierzucającą się w oczy maską, gdzieś w głębi miałem coś -jakąś podłośd, zimną zaciekłośd, instynkt mordercy - co pchało mnie na szczyt. 18 Przemocy nie mam we krwi. Oczywiście potrafię zaprezentowad niebywałą gruboskórnośd i okrucieostwo, ale zawsze kooczy się tylko na pięściach. Że pobiłem Gillespiego? Tak należało. Wpadł z trzema moimi pigułkami w klubie i inni powinni zobaczyd, jak szeregowy dystrybutor dostaje nauczkę. Musiało stad się dla nich jasne, że wydanie glinom swojego dostawcy po prostu nie wchodzi w rachubę. To brzydko, wiem, ale jakoś niezbyt mi żal wszystkich Gil-lespiech świata. Czasem trzeba się zniżyd i samemu wykonad brudną robotę, ale brutalnośd nie leży w mojej naturze, nie mieści się w mojej filozofii. Tak naprawdę nie bawi mnie robienie komuś krzywdy. Zawsze wolałem zostawid to zadanie innym. Fakt, dla własnych celów mogłem zaaranżowad sytuacje, które mnie samego przyprawiały o dreszcze. Jeśli z kimś należało zrobid porządek, sprawiałem, że robiono. Nie brudziłem przy tym rąk. Wystarczyło moje słowo i do dzieła brał się jeden z moich ludzi, których z czasem starannie dobrałem spośród szkolnych kumpli. Moje działania były przemyślane, ich opłacalnośd wyliczona, przeprowadzałem bilans ryzyka i korzyści. Bezrozumną przemoc najlepiej jest zostawid zawodowcom i nauczyłem się zlecad akcje, po których niewygodne jednostki lądowały w szpitalnych lodówkach. Handel narkotykami to szalony biznes, ale ja nigdy nic wątpiłem w słusznośd swojego wyboru. Zdobywanie ciężkiej forsy stało się moją mantrą, a wspomnienie o lichwiarzu uświadamiało mi, że pieniądze to coś więcej niż dwadzieścia funtów w kieszeni. Wspinaczka po szczeblach narkotykowej kariery wzbudzała szacunek wśród przestępczej braci z mojego świata. Moc wywoływania u innych lęku jest równie uzależniająca jak narkotyk. Nie musiałem sam wymierzad kary. Wystarczało, że ofiara

wiedziała, kto za tym stoi. Poza tym przemoc zawsze w jakiejś formie wraca, a nie chciałem byd ścigany przez prawo za danie komuś w pysk albo sięgnięcie po mocniejsze argumenty. Lepiej zostawid to szeregowym żołnierzom. 19 Wykooczenie kogoś takiego jak Gillespie nie miało znaczenia. To pionek. Wiedziałem, że będę miał do czynienia z ludźmi, którzy bez namysłu podwiartowaliby mnie, gdybym ich wkurzył. Chciałem w tym byd. Pragnąłem niebezpieczeostwa, adrenaliny, napędu, ale nie chciałem, żeby policja wtrąciła mnie do celi za moje grzechy. Musiałem wprowadzid w biznes innych, żeby wzięli na siebie to ryzyko. Mój udział w przemocy, która w miarę jak skala interesów rosła, coraz częściej dochodziła do głosu, ograniczał się głównie do poziomu umysłowego. To kwestia opinii budowanej dzięki własnej przemyślności i wspólnikom starannie dobranym ze względu na psychopatyczną osobowośd. Czy ta potrzeba uznania była dla mnie silniejszym czynnikiem motywującym niż chęd zapewnienia sobie lepszego życia? Myślę, że jedno i drugie odgrywało rolę w moim parciu do przodu. Można by pomyśled, że jestem zimnokrwisty, bezduszny, owładnięty żądzą pieniądza i pozbawiony skrupułów, ale... porażka nie wchodziła w grę. Musiałem wygrad, by okazad swą wartośd i poprawid własny los. Nie zamierzałem byd jeszcze jednym dzieciakiem z komunalnego mieszkania, w tandetnych łachach, i niech diabli wezmą cierpienie, jakie sprawiałem innym. Narkotyki mogą zabid i nie szukam usprawiedliwienia ani dla tego, co robiłem, ani w jaki sposób to robiłem. Trzeba odwagi, żeby na serio przyłożyd komuś pistolet do głowy. Ja wszystko robiłem serio. Niekoniecznie musiałem trzymad palec na spuście, ale to ja pociągałem za sznurki w oddziale narkotykowych najemników, który stworzyłem. Byłem kanalią z natury, i tyle. Myślę, że naprawdę udało mi się dogłębnie zrozumied siłę strachu. Wiedziałem, jak stworzyd sytuację, w której ludzie bali się mnie albo przynajmniej tego obrazu mnie, jaki mieli. Poznałem też strach od drugiej strony, kiedy to pod moim adresem rzucano poważne groźby. Wydaje mi się, że to właśnie zrozumienie sprawiało, że w obliczu ryzyka często udawałem zblazowanego faceta i przez to nieuchronnie popadałem w coraz większe kłopoty. Wychodziłem cało z jednej trudnej sytuacji, by 20 po chwili wplątad się w drugą. Każdy dii prochami pogrążał mnie coraz bardziej. Miałem poczucie, że ogólnie przyjęte zasady mnie nie dotyczą i że jestem ponad wszelkie zagrożenia. Myliłem się. Społeczno-ekonomiczne tło tamtych czasów było dla mnie idealne. Londyn drugiej połowy lat 80. XX wieku nakręcała pogoo za szybkim pieniądzem i łatwym życiem. Panowała etyka japiszonów. Szmal płynął strumieniami, a ja byłem szczęśliwy, mogąc płynąd z prądem. Złote czasy. Ludzie pracy mieli coraz większe aspiracje, a ich marzenia się spełniały: własny dom, dobry samochód, co roku dwa tygodnie słonecznego urlopu za granicą. Ulice wschodniego Londynu dawały komuś z jajami życiową szansę. Puby i kluby tworzyły scenę, na której toczyło się życie towarzyskie równolegle do zwykłego życia rodzinnego, tyle że kwitła działalnośd przestępcza. Chcesz nowe stereo do samochodu? Koszulkę MTV po niższej cenie? Dwa gramy koki i dwiartkę trawy? Witaj na wolnym rynku, synu.

Pokolenie moich rodziców nie miało tylu rozrywek towarzyskich. Nocne kluby dostępne były tylko dla sławnych i bogatych. Sobotni wieczór spędzało się raczej w knajpie na rogu, człowiek nie włóczył się do wczesnych niedzielnych godzin porannych po modnych nocnych lokalach w Soho. W latach 60. modne stały się zakazane narkotyki. Nawet popularne zespoły beatowe tamtych czasów popalały trawkę i eksperymentowały z kwasem. Heroina zawsze była w zasięgu ręki, ale ciężkie dpuny wciąż stanowiły wyjątek, dopóki pod koniec lat 70. nie nastał punk. Dzieciaki brały amfę i LSD, a twardsze narkotyki zaczęły się pojawiad na liście weekendowych zakupów obok dotychczasowej dwiartki uncji czerwonego libaoskiego haszyszu. To przypływ gotówki w latach 80. napędził narkotykową falę po obu stronach Atlantyku. Młodzi ludzie mieli do dyspozycji więcej pieniędzy niż kiedykolwiek przedtem. Rozpowszechniła się postawa „pracuj ciężko, graj ostro", która objęła wszystkie grupy społeczne, od brokerów giełdowych 21 z City z ich butelkami bollingera, po otumanionych bywalców klubów, łykających właśnie trzecią tego wieczoru pigułkę. Było mnóstwo pieniędzy do wydania na nieustającym party, kiedy gospodarka w miarę upływu kolejnych lat dekady zaczynała pracowad pełną parą, a recesja lat 70. stawała się odległym wspomnieniem. Kluby zaczęły przekształcad się z tandetnych dyskotek, które były czymś niewiele lepszym od podlanego piwem targu żywym towarem, w przemyślane, starannie zaaranżowane miejsca, mające dostarczyd wrażeo tym, którzy chcą się zabawid przy narkotykach. Na przełomie lat 1986/1987 pojawiło się nowe zjawisko - rave. Tysiące klubowiczów opuszczało większe i mniejsze miasta i jechało kawalkadą samochodów, aby szaled w amoku na błotnistym polu w takt nieprzerwanego basowego łomotu dobiegającego z przeciążonych głośników. Łykanie ecstasy stało się czymś równie normalnym jak palenie skrętów. Najważniejsze było chłonięcie muzyki i całej towarzyszącej jej atmosfery. Szczerze mówiąc, niektórzy z uczestników tych imprez byli naprawdę straszni. Co tam melodia, ważne było, żeby się miotad w transie przy ogłuszającym łomocie i dźwięku imitującym wycie alarmu przeciwlotniczego. Owocem wyżu demograficznego lat 50. i 60. była nowa generacja nastolatków: niezależnych, ambitnych, z pieniędzmi, poszukujących nowych narkotycznych wrażeo. Ecstasy odpowiadała ich potrzebom. Totalny ubaw w pigułce. Naiwnością jest przekonanie, że zło szerzy się przez ludzi, którzy z podejrzanych furgonetek z lodami rozdają za darmo próbki i kuszą swoje nieświadome ofiary hipnotycznym szeptem: „No, dalej dziecko, spróbuj, będzie zabawa". Nastawienie do twardych narkotyków w latach 80. znacznie się zmieniło. Strach przestał odgrywad rolę, akceptowano już wciągnięcie paru działek koki w jeden wieczór lub łyknięcie pigułki, żeby dobrze ruszad nogami. Nawet heroina przez chwilę była w modzie, chod piętno bycia dpunem wciąż oznaczało wykluczenie ze społeczeostwa, jeśli kieszonkowe od tatusia nie wystarczało na zaspokojenie nałogu, bez konieczności uciekania się do kradzieży kabla z dachu kościoła. 22 Dzieciaki w pogoni za dreszczem emocji wolały pigułkę ecstasy od kufla piwa. Ich rodzice żłopali ciemne piwo i jamajski rum i byd może palili skręty, słuchając płyt Boba Mar-leya. Moje pokolenie chciało pozostawid własny ślad.

Jako student marketingu i zarządzania dostrzegałem w swoim otoczeniu możliwośd zaspokojenia popytu tak wyraźnie, jak nos na twarzy Michaela Jacksona. Jeśli chłopcy i dziewczęta chcą na dyskotekę dropsów i amfetaminy, żeby przełączyd się na sobotnią noc, ktoś powinien im to ułatwid. A tym kimś byłem ja. Zagłębiłem się w subkulturę, doskonaliłem swoje zdolności kameleona, poznałem odpowiednich ludzi, podjąłem stosowne działania i parłem do przodu. Gdybym wtedy wiedział to, co wiem teraz, czy postąpiłbym inaczej? Niewykluczone. Ale podróżowałem z prędkością tysiąca mil na godzinę. Granice pomiędzy normalnym społeczeostwem a strefą narkotykową z jej dystrybutorami, dilera-mi, stręczycielami i mordercami tak się zatarły, że nie wiadomo było, gdzie linie się przecinają i gdzie kryją się pułapki. Sprzedaż narkotyków to interes obciążony wysokim ryzykiem. Jest nielegalny, prowadzony w ukryciu i niebezpieczny. Utrzymanie się w nim przez dłuższy czas to rzadkośd, często zdarzają się porażki. W ciągu kilku następnych lat politycy, policja, media i lekarze publicznie wyrażali swoją troskę związaną z tak zwanym problemem narkotyków. Ecstasy działała na brukowce jak czerwona płachta na byka, a ci, którzy handlowali tym podstępnym, nowym zagrożeniem społecznym, przyrównywani byli do diabła. Czy chodziło o mnie? Pieprzyd to. Moje podejście do „problemu narkotyków" polegało na tym, żeby jako poważny gracz dostad się na sam szczyt, więc się do tego przygotowywałem. Jedna z zasad, którymi kierowałem się w interesach, brzmiała: aby odnieśd sukces, musisz znad swój towar. Ecstasy, inaczej MDMA (metylenodioksymetamfetaminę), zsyntetyzowano po raz pierwszy w 1912 roku w Niemczech 23 jako środek odchudzający, ale wypadła z łask jeszcze przed II wojną światową, ponieważ stała się zbyt modna wśród dziewcząt pragnących wyglądad jak patyczaki. Do tego narkotyku, który następnie odmieni! pokolenie, nie wracano aż do lat 70., kiedy to postępowi terapeuci w Stanach Zjednoczonych odkryli, że pomaga on w terapii małżeoskiej. Euforia pojawiająca się przy braniu eski sprawiała, że pary małżeoskie bez zahamowao i w poczuciu harmonii rozmawiały o swoich problemach. Obecnie produkcja koncentruje się w laboratoriach Holandii i Belgii, co jest bardzo wygodne, jeśli prowadzi się dystrybucję w Wielkiej Brytanii, jako że Amsterdam dzieli od Londynu zaledwie godzina lotu. Łączenie się kultury narkotykowej z muzyką, modą i dubbingiem zaczęło się prawie niedostrzegalnie na początku lat 80. od LSD. Pierwsze dudniące tony house'owe dotarły z Chicago, po czym z globalnej gejowskiej sceny klubowej eksplodowała podsycana amfetaminą energia stu dwudziestu przewiercających mózg uderzeo na minutę. Kwas może pomieszad w głowie komuś, kto nie jest przygotowany lub nie ma doświadczenia. Wyobraź sobie swój mózg jako pecet: LSD przebudowuje jego pulpit.

W Ilsington był pewien stary hipis, który po wzięciu kwasu nie odzywał się przez dwadzieścia lat. Mówiono, że odleciał, kiedy spojrzał w lustro i zobaczył gapiącego się na niego dinozaura. LSD ma ogromną moc i nie jest dla mięczaków. Musisz mied koło siebie kogoś, kto będzie cię prowadził i faszerował witaminą C, jeśli odlecisz za daleko. Nigdy nie bierz kwasu, kiedy czujesz ogólny niepokój lub masz skłonnośd do zabawy ostrymi przedmiotami. Najlepszy odlot uzależniony jest od stabilnego odbiornika i tła, odbiornikiem jest twój umysł, a tłem otoczenie fizyczne. Pamiętam białą błyskawicę kwasu w stroboskopowym świetle klubu. Kwas może dad ci poczucie synestezji, postrzegania międzyzmyslowego, dzięki czemu smakujesz kolory czy słyszysz zapachy. Napędza silniki pod skrzydłami twoich zmysłów. Pamiętam, że wtedy setki ludzi szalały wokół nas. Tao- 24 czyliśmy przy basowych dźwiękach, które mogłyby burzyd wysokie budynki, i poddawaliśmy się rytmom pulsującym w naszych głowach. W połowie lat 80. kluby acid house, ze swoimi psychodelicznymi światłami i zabawnymi taocami, oferowały oderwanie się od życia napiętnowanego codzienną harówką, tymczasową ucieczkę, zabawę. Ale nawet dla najbardziej wytrawnych bywalców tej kosmicznej sceny klubowej LSD było za mocne. Rozwiązanie? MDMA. Czy nie zastanawiało cię, kto pierwszy zorientował się, że dzieciaki gotowe są przyjąd styl życia MDMA na wielką skalę? A skala była naprawdę wielka. W połowie lat 80. co weekend Wielka Brytania pochłaniała około pół miliona pigułek ecstasy. W dodatku sprzedaż nie ograniczała się jedynie do weekendów. Powiedz mi teraz, kto, do wszystkich diabłów, nie chciałby kawałka tego tortu? Ja chciałem. Weź MDMA, a poczujesz się kochany, szczęśliwy i naładowany energią. I nie będziesz miał żadnego podłego kaca po nocy spędzonej w klubie. W poniedziałek rano wstajesz jakby nigdy nic i świeżutki idziesz do roboty. Do tego spada ci waga - ilu widziałeś grubasów na pigułkach? Ecstasy to idealna pigułka zabawy. Komentatorzy zjawisk społecznych rozpływali się nad „rEgeneracją" kultury młodzieżowej, upierając się, że „chodzi tu o muzykę". Może dla nich tak, ale dla całej reszty lata 80. były dośd jałowe, dopóki nie pojawiła się ecstasy. Punk, nowa fala, new romantics, chłopcy w stylu retro soul, każdy nowy trend z początku lat 80. przychodził i odchodził, i dopiero za sprawą pigułek zaczął rozwijad się ruch młodzieżowy, który zyskał masowy oddźwięk. Mam dwa słowa do tak zwanych kronikarzy naszej historii społecznej, którzy twierdzą, że to ścieżka dźwiękowa towarzysząca naszemu życiu kształtuje kulturę młodzieżową każdej epoki i nie jest nią bynajmniej „Happy Birthday". Otóż od 1985 roku zaczęło chodzid wyłącznie o narkotyki. Weekendowe wyjście stawało się wydarzeniem samym w so- 25

bie, a nie tylko punktem obowiązkowym złożonego programu bycia nastolatkiem. Muzyka, party, kluby i cała ta kultura dostarczały społecznie akceptowalnego pretekstu i stanowiły otoczkę, w której rozwijał się nieskrępowany hedonizm wzmacniany przez narkotyki. Do roku 1986 londyoska scena klubowa już bujnie rozkwitła. Peter Gatien, Kanadyjczyk z przepaską na oku, otworzy! lokal o nazwie Limelight w przeznaczonym na cele świeckie kościele przy Shaftesbury Avenue, wnosząc element wyrafinowania w brytyjskie życie klubowe i wykraczając daleko poza niewielkie oczekiwania klientów przyzwyczajonych do spędzania sobotniej nocy w dymie. W Limelight byl bramkarz z kolczykiem w uchu, zmieniono wystrój wnętrza, seksowna obsługa wyglądała elegancko i uśmiechem dziękowała za napiwki. Muzyka była ostra, koktajle mocne, a po północy można było zamówid sushi. Żeby się tam dostad, trzeba było stad w kolejce, a jeśli bramkarzom nie spodobał się twój wygląd albo twoje nazwisko nie figurowało na tajnej liście, odchodziłeś z niczym, żeby poszukad rozrywki gdzie indziej. Limelight, będący młodszym bratem nocnego lokalu Ga-tiena o tej samej nazwie na dolnym Manhattanie, stal się wzorem dla dzisiejszej kultury klubowej. Nie tylko aksamitne sznury i pokój dla VIP-ów służyły kształtowaniu hierarchii nocnego życia miasta. Kierownictwo klubu sięgało po wybranych klientów, oferując im rozległą rodzinę zastępczą, wraz z którą mogliby pławid się w narkotycznym hedonizmie. Limelight natychmiast przyciągnął najsłynniejszych didże-jów i sławy amerykaoskiej cyganerii, które przylatywały tanimi liniami w rodzaju dziś już nieistniejącego People Express. Narkotyki były jednym z elementów mody, muzyki i sceny artystycznej, które wszystkie razem stanowiły o roli Londynu jako pomostu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Europą. Nowe kluby różniły się od dyskotek lat 70. Były eleganckie i drogie, ludzie przychodzili tu po to, by taoczyd, a nie czatowad przez cały wieczór na płed przeciwną. Po wzięciu eski 26 jesteś najlepszym przyjacielem każdego. Możesz przez godzinę prowadzid głęboką rozmowę z dopiero co poznaną dziewczyną i do głowy ci nie przyjdzie, że mógłbyś ją przelecied. Wszyscy tu uczestniczą we wspólnym doświadczeniu i euforii, jakich dostarczają narkotyki. Clubbing osiągnął nowy poziom. Zmiany społeczno-ekonomiczne i większa swoboda obyczajowa lat 80. sprawiły, że Londyn przepełniali młodzi ludzie pragnący wydad swoje ciężko zarobione pieniądze na pogoo za przyjemnościami, czy byłby to zakup porsche, czy pigułki. W mieście wiele się działo, czuło się wibrację. Dla każdego poniżej dwudziestego piątego roku życia sobotnia noc w pubie należała do zamierzchłej przeszłości. Młodsze pokolenie, widząc sukces Limelight, chciało teraz zaadaptowad kulturę klubową dla potrzeb swoich i rówieśników. Pryszczaty student jak ja nigdy nie znalazłby się na liście gości Limelight. Ale po co miałbym o to zabiegad, skoro tacy didżeje jak Pete Tong, Paul Oakenfold i Danny Rampling w połowie lat 80. zorientowali się, skąd wieje wiatr, i odpowiedzieli na potrzeby nowego pokolenia łomotem rytmów z Ba-learów?

W klubach Olivera Peytona, Shoom i Raw, panowała inna atmosfera niż w Limelight, oparta na przybyszach z Eurolan-du, którzy importowali ecstasy, początkowo dla przyjaciół. Kluby te miały surowy, minimalistyczny wystrój będący przeciwieostwem przepychu Limelight. Właściciel Shoom i Raw poznał potrzeby dzieciaków i je zaspokoił. Były tu wielkie parkiety, obyto się bez designerskiego snobizmu, a zamiast tego zapewniono praktyczne bary i wygodne miejsca do siedzenia. Kiedy miałeś dośd, mogłeś po prostu usiąśd na podłodze, nie miało to znaczenia. Błyszczące kule zastąpiono laserami i lampami stroboskopowymi. W kilku strategicznych miejscach rozmieszczono podwyższenia dla szpanerów i tych, którzy nadawali ton zabawie. Wszystko to składało się na ideał przyzwoitego klubu połowy lat 80. Dzieciaki zareagowały. Limelight utorował drogę, ale po co dwie godziny stad w kolejce, płacid dwadzieścia funtów za wejście i po pięd za każdego drinka, kiedy dycha wystarczyła na spędzenie nocy 27 w Raw, pod warunkiem że wcześniej zaopatrzyłeś się w narkotyki. Niebawem każdy bystry właściciel klubu, aby przyciągnąd klientów, pozbywał się chromu i luster, malował ściany na czarno i instalował dający kopa system nagłaśniający. Korzystali na tym didżeje, którym za ich rytmy płacili nafaszero- wani pigułkami klienci, popijający evian jak zwykłą wodę, a oni im za to stwarzali upragnioną atmosferę. Pokolenie punków dorosło i wyniosło się. Nowe dzieciaki chciały pokoju i miłości w dwunastogodzinnej pigułce, która nakręci ich do stu czterdziestu uderzeo na minutę. Shoom i Raw stały się terenem mojej weekendowej działalności. Publicznośd była młodsza i nie obowiązywały stroje wieczorowe. Moi klienci byli na parkiecie, a dzięki kontaktom mogłem wejśd na salę i sprzedawad z powodzeniem. Wciąż zajmowałem niską pozycję w całym wielkim systemie. Nie kupowałem pigułek w partiach większych niż pięddziesiąt sztuk i sam chodziłem po klubach, sprzedając towar. Okazało się to ciężką pracą. Miałem więcej odłożonej gotówki niż moi koledzy studenci czy rówieśnicy w klubowej społeczności, ale wciąż działałem jak uliczny diler. Tak zastał mnie rok 1986, który nadszedł i przeminął. Ambitny, nastoletni student marketingu i zarządzania, pragnący zrobid karierę jako przedsiębiorca narkotykowy, musiał koniecznie wspiąd się wyżej. To, co z początku było łatwymi pieniędzmi i pewnym zarobkiem, dawało wiele możliwości, ale żeby je wykorzystad, musiałem zrobid z tego prawdziwy biznes. Moi koledzy uważali, że jestem kimś. Obracałem się w kręgach obcych tym dzieciakom z hrabstw w głębi kraju, którzy traktowali uniwersytet jak czteroletnią balangę, finansowane przez rodziców obijanie się. Dla nich nie była to życiowa szansa. Kompani, z którymi piłem, stanowili piętę achillesową społeczeostwa, jaką była narkotykowa subkultura East Endu. To byli kumple, wśród których dorastałem, wywodzący się z komunalnych bloków Hackney. Miałem grupę bliskich przyjaciół ze szkoły. Znałem ich i ufałem im, a oni nie osą- 28

dzali tego, co robię. Działania sprzeczne z prawem zawsze były na porządku dziennym wśród dzieciaków z przedmieśd. To właśnie do tych szkolnych przyjaciół zwróciłem się, gdy zapragnąłem wspiąd się wyżej w narkotykowej hierarchii. Moi przyjaciele z East Endu nie odwracali się, kiedy ktoś wołał Sebastiana czy Jocastę, nie jeździli na kucyku w klubie, nie dla nich był niedzielny lunch z matką, ojcem i tą prześliczną Annabellą, „która jest dokładnie w twoim wieku, kochanie". Działałem tak, by spotkad właściwych ludzi, wykonad właściwe ruchy i dokonad właściwych transakcji. Chodzi mi o to, że mógłbym rozprowadzid parę pigułek wśród pozbawionych jaj uczniów college'u, ale oni z pewnością nie ratowaliby mi tyłka przed policją, gdyby ich dopadła. Moi klienci mogli byd tępymi, prowincjonalnymi dwokami, ale zamawiali regularnie. Podobało mi się, że swoje stypendia zamieniali na pigułki czy hasz, o który rozszerzyłem ofertę. Życie było całkiem przyjemne, dopóki mój dostawca również byl zadowolony. W połowie 1987 roku podłączyłem się do Doma Bomby. Rozprowadzał pigułki i amfę dla hurtowników z północnego Londynu, braci Doherty. Dom był jak laska dynamitu z krótkim lontem - uważał, że pas to coś, poniżej czego się bije, a kopanie to czynnośd, którą się wykonuje, kiedy ktoś leży. Mógł mi dostarczad pigułki po dziesięd funtów za sztukę, pod warunkiem że będę kupował partie po minimum pięddziesiąt sztuk. Nie była to jeszcze najbardziej okazyjna cena, ale i ja jeszcze nie osiągnąłem tego poziomu, żeby kupowad za jednym razem tysiąc sztuk po kilka funtów. Na początku ecsta-sy była cholernie droga. Współpracując z Domem Bombą, nie miałem wyjścia i też narzucałem na towar maksymalną marżę studentom, którzy ode mnie kupowali. Dla ubogiego studenta piędset funtów to poważna inwestycja. Na pierwszą partię skombinowałem pożyczkę od jednego z braci. Powiedziałem mu, że chcę kupid skuter Vespa, a on nie zadawał zbędnych pytao, kiedy po dwóch tygodniach zwróciłem mu całą sumę z zarobków, mówiąc, że się rozmyśliłem. W tym czasie nikt z mojej rodziny nie wiedział, czym 29 dzali tego, co robię. Działania sprzeczne z prawem zawsze były na porządku dziennym wśród dzieciaków z przedmieśd. To właśnie do tych szkolnych przyjaciół zwróciłem się, gdy zapragnąłem wspiąd się wyżej w narkotykowej hierarchii. Moi przyjaciele z East Endu nie odwracali się, kiedy ktoś wołał Sebastiana czy Jocastę, nie jeździli na kucyku w klubie, nie dla nich był niedzielny lunch z matką, ojcem i tą prześliczną Annabellą, „która jest dokładnie w twoim wieku, kochanie". Działałem tak, by spotkad właściwych ludzi, wykonad właściwe ruchy i dokonad właściwych transakcji. Chodzi mi o to, że mógłbym rozprowadzid parę pigułek wśród pozbawionych jaj uczniów college'u, ale oni z pewnością nie ratowaliby mi tyłka przed policją, gdyby ich dopadła. Moi klienci mogli byd tępymi, prowincjonalnymi dwokami, ale zamawiali regularnie. Podobało mi się, że swoje stypendia zamieniali na pigułki czy hasz, o który rozszerzyłem ofertę. Życie było całkiem przyjemne, dopóki mój dostawca również był zadowolony. W połowie 1987 roku podłączyłem się do Doma Bomby. Rozprowadzał pigułki i amfę dla hurtowników z północnego Londynu, braci Doherty. Dom był jak laska dynamitu z krótkim lontem - uważał, że pas to coś, poniżej czego się bije, a kopanie to czynnośd, którą się wykonuje, kiedy ktoś leży. Mógł mi dostarczad pigułki po dziesięd funtów za sztukę, pod warunkiem że będę kupował partie

po minimum pięddziesiąt sztuk. Nie była to jeszcze najbardziej okazyjna cena, ale i ja jeszcze nie osiągnąłem tego poziomu, żeby kupowad za jednym razem tysiąc sztuk po kilka funtów. Na początku ecsta-sy była cholernie droga. Współpracując z Domem Bombą, nie miałem wyjścia i też narzucałem na towar maksymalną marżę studentom, którzy ode mnie kupowali. Dla ubogiego studenta piędset funtów to poważna inwestycja. Na pierwszą partię skombinowałem pożyczkę od jednego z braci. Powiedziałem mu, że chcę kupid skuter Vespa, a on nie zadawał zbędnych pytao, kiedy po dwóch tygodniach zwróciłem mu całą sumę z zarobków, mówiąc, że się rozmyśliłem. W tym czasie nikt z mojej rodziny nie wiedział, czym 29 się zajmuję. Wyobrażali sobie, że jestem przykładnym studentem, który tylko trochę za często wychodzi, co może mu przeszkadzad w nauce. Gdyby znali prawdę, wściekliby się, ale w stosunku do rodziny udawało mi się zachowywad dyskrecję. Godne pochwały. Odbierałem towar od Doma w każdą środę wieczorem, miałem więc czas na dystrybucję przed weekendowym szczytem. Spotykałem się z nim w miejscowym pubie w Finsbury Park i w męskiej toalecie odprawialiśmy nasz rytuał - on liczył pieniądze, a ja sprawdzałem towar. Misja zakooczona. Mogłem rozprowadzad eskę między kolegami studentami po dwadzieścia pięd funtów za sztukę. Pokażcie mi drugi taki interes, który przynosi sto pięddziesiąt procent czystego zysku, a ja zdradzę wam, ile zarabiam. Zachowanie maksymalnej kontroli chroni twoją marżę, ponieważ niweluje osobiste ryzyko. Zastosowałem więc strategię na zastraszenie, aby zdyscyplinowad klientów: pigułki są tylko do osobistego użytku. Jeśli przyłapię kogoś na handlowaniu bez zezwolenia, jego interesy skooczą się na tym, że oberwie. O dziwo, pomimo twardej ręki, cieszyłem się wśród klientów niesłabnącą popularnością. Miałem towar i byłem jedyną znaną im osobą, która mogła go zapewnid. Wielu dilerów w tym momencie gubi się i zaczyna mylid biznes z przyjemnością. Ale w koocu słyszą od klientów, że są lubiani tylko z tego powodu, że dostarczają towar. Gdybym chciał zdobyd nowego przyjaciela, kupiłbym sobie pieska. Byd może „amoralne" nie jest najwłaściwszym słowem na określenie mojego ówczesnego podejścia do życia. Racjonalizując, nazwałbym je podejściem ściśle biznesowym. Byłem usługodawcą. Jeśli ktoś przychodził do mnie, narzekając na kiepski odlot, po prostu przestawałem z nim handlowad. Kiedy transakcja była dokonana, najmniej mnie obchodziło, co dzieciaki robią z pigułkami. Mogły nimi faszerowad młodszych braci i siostry. Ja to robiłem dla siebie. Mniejsza o konsekwencje. Pomijając drobne irytujące sytuacje, jak ta z Gillespiem, biznes szedł dobrze. Wciąż jednak istniało ryzyko wpadki lub 30 padnięcia ofiarą przemocy, czaiło się w pobliżu jak rekin, którego płetwa grzbietowa wystaje nad powierzchnię wody. Rosło moje rozżalenie, że ciągle jestem tylko ulicznym dilerem.

Czemu to ja mam ponosid największe ryzyko, snując się po kampusie i zaopatrując detalicznych odbiorców, wśród których zawsze mógł się znaleźd ktoś, kto mnie podkabluje? To poczucie tandeciarstwa spowodowało zmianę motywacji i pchnęło mnie na drogę ku większym, chod niekoniecznie lepszym sprawom. Za narkotykową samowystarczalnością wkrótce poszła chciwośd, żądza pieniądza i uznania wśród elity tego biznesu. Studiowałem dośd pilnie, godząc to jakoś ze swoją mniej moralną nocną działalnością. Nauka prawdopodobnie utrudniała rozwój moich interesów. Przez dwa lata żyłem z działalności dilerskiej na małą skalę, aż w koocu doszedłem do wniosku, że bardziej nadaję się na menedżera. Pierwsze duże posunięcie wykonałem na początku 1988 roku, kiedy postanowiłem sprzedawad pigułki hurtowo. Był to mój trzeci rok na uniwersytecie i zacząłem planowad kolejne ruchy. W przeciwieostwie do moich kolegów z roku nie miałem ambicji zostad szefem marketingu w fabryce legalnych wyrobów. Nadszedł czas, by zlecid komuś częśd zadao w moim tajnym przedsięwzięciu. Kilku zaufanym znajomym zacząłem sprzedawad po dziesięd pigułek w cenie dwudziestu funtów za sztukę. Oni rozprowadzali towar z niewielką marżą, która wystarczała na ich własne prochy. Wciąż kupowałem od Do-ma Bomby. Opuścił cenę do ośmiu funtów za sztukę, co prawdę mówiąc, nadal było zdzierstwem. Niemniej mieliśmy układ. Dom mógł byd nieprzewidywalny, ale wiedziałem, że mnie nie wystawi, jeśli stróże prawa zapukają do jego drzwi. Nigdy mu nie brakowało towaru, a ja od czasu do czasu mogłem go trochę wkurzyd, na przykład płacąc mu parę dni później. Wiedział, że jestem w tym dobry i zawsze mogłem liczyd na towar od niego. Handel kwitł. Zrobiłem pierwszy krok w górę, oddalając się od niebezpieczeostw, jakie niosą ze sobą detaliczne transakcje uliczne. 31 Kiedy człowiek postanawia zostad dilerem, powinien wybrad narkotyk czy narkotyki, na które jest akurat największe zapotrzebowanie. Jak się okazuje, to zapotrzebowanie odzwierciedla wartości i obyczaje kultury młodzieżowej. Kultura młodzieżowa jest barometrem każdej nowej fali w biznesie narkotykowym. Zapomnij o dpunach, którzy nigdy nie mają grosza. Nawet nie myśl o dystrybucji ulicznej. Załap się na pociąg z forsą, pełen pasażerów, którzy mogą zapłacid za twój towar i bilet. Eska była dla mnie objawieniem, szczęśliwym losem na loterii. Rynek skrojony był na miarę takich jak ja. Koniec lat 80. zapewnił młodym narkotykowym biznesmenom odskocznię do zdobycia dyplomu z narkotykowego marketingu i zarządzania i wejścia w interes opanowany do tej pory przez kryminalistów starej szkoły. Ja należałem do zupełnie innej generacji niż ci weterani napadów z bronią. Ci recydywiści mieli już dośd roboty ulicznej polegającej na obrabianiu furgonetek z pieniędzmi i podmiejskich banków. W latach 80. wielu z nich przeniosło się do Hiszpanii, na Co-sta del Soi, poza zasięg brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości, a tak się dogodnie złożyło, że i z dala od brytyjskiego rynku ecstasy, dzięki czemu młodzi przedsiębiorcy, tacy jak ja, mogli zająd ich miejsce. Przestępcy mieli szmal, ale ominął ich niekwestionowany londyoski boom kooca lat 80. Finansowali za to napływ kokainy do Wielkiej Brytanii, starając się, początkowo z powodzeniem, przekształcid to wybrzeże w małe Miami, gdzie koka występuje endemicznie. Rany, jak bardzo się mylili.

Początek lat 90. przyniósł recesję i kokaina okazała się za droga nawet dla japiszonów. Szpan heroinowy na pożywce grunge rozkwitł wśród pięknych i przeklętych, i zwiądł jak roślina szklarniowa w ciągu dwóch lat. Podczas gdy weterani siedzieli i tyli w Hiszpanii, jęcząc, jak bardzo im brak przyzwoitej ryby z frytkami i kufla dobrego piwa, w Wielkiej Brytanii nastąpił boom narkotykowy, który im przeszedł koło nosa. Próbowali to nadrobid pod koniec dekady, kiedy na horyzoncie majaczyło już nowe tysiąclecie, ale nie udało im się 32 wskoczyd na falę, wylewającą się z klubowych parkietów i porywającą dzieciaki, które chciały doświadczyd wszystkiego -na pełny gaz i bez żadnych ograniczeo. Nie wszyscy przestępcy starej szkoły byli tak mało bystrzy i niektórzy z nich weszli w narkotyki, szybko organizując potężną siatkę dystrybucyjną. Ja, ze swoją działalnością, plasowałem się na niskim szczeblu. Chciałem byd tam, gdzie ludzie zaopatrujący ludzi, co zaopatrywali ludzi, którzy z kolei zaopatrywali Doma Bombę, jeśli za mną nadążacie. To wprowadziłoby mnie w nowe rejony biznesu, gdzie obowiązywał całkiem inny kodeks spisany przez moich partnerów i konkurentów, ale dokładnie wiedziałem, w co się pakuję. To bandycki kraj. Dziwna to elita, której udało się dostad na szczyt w narkotykowej grze. Reszta spędza długoterminowe wakacje pod opieką Służby Więziennej Jej Królewskiej Mości lub w jakichś stanowych czy federalnych zakładach penitencjarnych i nigdzie już nie zajdzie. Tym skazanym się poszczęściło. Żeby umrzed, wystarczy nanosekunda. Kula z czterdziest-kipiątki trafia w ciebie z prędkością od trzystu sześddziesięciu do czterystu pięddziesięciu metrów na sekundę. Okropnośd. Nawet jeśli to doświadczony konsultant do kooczenia spraw posyła ci dziewięciomilimetrową kulę w tył głowy. Wyeliminowanie kogoś z gry to najgorszy scenariusz. Robi się gorąco, a to szkodzi interesom. Przecież chodzi o czysty biznes, prawda? Dobrze wiedzied, z jakiego powodu możesz zostad zabity, przez kogo i kiedy. To podstawowa wiedza, kiedy wspinasz się coraz wyżej w narkotykowym łaocuchu pokarmowym. Nawet przechodząc z poziomu ulicznego dilera na poziom dystrybutora, możesz się znaleźd na linii ognia. Zdumiewające, jak szybko zaczynasz się znad na broni palnej. Jak często oglądasz się przez ramię, słysząc odgłos zbliżającego się motocykla. Żal mi chłopaków rozwożących pizzę: do ilu z nich celował z automatycznego colta czy beretty gracz, który wkurzył kogoś i przegrał ostatnie rozdanie w świecie zakazanych farmaceutyków? 33 Tak łatwo jest umrzed. To zdarza się ciągle, tylko ty o tym nie wiesz. Jesteśmy zbyt skoncentrowani na sobie, by zaprzątad sobie głowę szczegółami kolejnej strzelaniny, opisywanymi w zagmatwanym akapicie u dołu dwudziestej pierwszej strony gazety. Filtrujemy doniesienia o ofiarach w wieczornych wiadomościach. Zwykli ludzie ani nie muszą, ani nie chcą znad praw dżungli. Nikt nie szanuje amatora na żadnym poziomie narkotykowego biznesu. Konkurujesz z profesjonalistami, którzy zapewniają swoim organizacjom najwyższy poziom wiedzy, jaki tylko można dostad za pieniądze. Taki specjalista może na przykład ukooczyd wydział finansów międzynarodowych na Uniwersytecie Yale. Dodaj do tego magazyn pełen uzi, pistoletów maszynowych MP5 i oddział

facetów, których świerzbią ręce, by pociągnąd za spust, gotowych tego wszystkiego użyd... teraz rozumiesz? To byli ludzie, których chciałem naśladowad, ale musiałem się zastanowid, czy poziom ryzyka jest do przyjęcia w obliczu potencjalnych korzyści. Naprawdę nie musiałem sobie łamad głowy. Puste miejsce na rynku. Popyt przewyższający podaż. Zysk rosnący z poziomu na poziom sieci dystrybucji - dwieście, piędset, tysiąc procent. Takiej okazji się nie marnuje. Didżeje puszczali płyty, moi dilerzy opylali papierki z am-fą i pigułki i wszyscy zarabiali. Klienci łykali, odlatywali i znieczuleni szli do domu. My liczyliśmy kasę. Wszyscy byli szczęśliwi. Anie? Czas mijał, nastał rok 1989 i moje studia powoli zbliżały się do kooca. Brałem na siebie więcej, niż mogłem podoład, przygotowując się do swojej dochodowej kryminalnej działalności po ukooczeniu uniwersytetu, więc cały czas uganiałem się za klientami. W weekendy mój telefon się urywał. To było za wiele jak na jedną osobę. Poważną rekrutację rozpocząłem z chwilą podjęcia decyzji o przejściu od sprzedaży kilku pigułek naraz do zostania prawdziwym hurtownikiem. Decyzja, żeby dokonad zmiany w tej chwili, miała podłoże finansowe. Oczywiście, w hurcie 34 marża jest niższa niż na ulicy, ale ryzyko wpadki znacznie się zmniejsza i człowiek obraca większymi partiami towaru, w sumie więc zarabia się więcej. Do tej pory instynkt mnie nie zawiódł, a teraz podpowiadał, że nadszedł właściwy moment, aby wykonad kolejny ruch. Wkrótce bezpośrednie zaopatrywanie mojego rynku studenckiego stałoby się mało praktyczne, a potrzebowałem też większych dostaw, żeby puszczad towar przez moich dilerów, którzy jęczeli, że nigdy nie mam go dosyd. Żeby to zmienid, potrzebowałem pomocy, więc sięgnąłem do swoich korzeni. Rzecz jasna, mój obraz siebie, jako biznesmena roku utwierdzał mnie w przekonaniu, że będę mózgiem tego przedsięwzięcia. Ale mózg, żeby coś zdziaład, potrzebuje rąk i nóg. Moja strategia na przyszłośd polegała na tym, aby brad jak najmniejsze hurtowe ilości ecstasy. Odkąd zacząłem obracad większą gotówką, podejrzewałem, że ktoś będzie chciał mnie okantowad. Ochrona i wsparcie w przywoływaniu do porządku klientów, oto czego mi było trzeba. Nie jestem mięczakiem, jak przychodzi co do czego, ale nie mam fizycznych predyspozycji, by budzid lęk w poważnych dostawcach czy drapieżnych konkurentach na tym poziomie. Na początek zorganizowałem sobie wsparcie, na wypadek gdyby się okazało, że jest afera, bo forsa i towar się nie zgadzają. Aiden Mooney Murphy: metr dziewięddziesiąt pięd czystej wrogości. Dobra, nie był to mistrz intelektu, ale głową ruszałem ja. Murph miał inne zadanie i do niego nadawał się doskonale. Wiem, bo chodziłem z facetem do szkoły. Jako najtwardszy sukinsyn na podwórku, Murph miał byd moim windykatorem. Jego rola była prosta: ochroniarz, same mięśnie, przemoc na zawołanie. Do tego był genetycznie uwarunkowany. Murph przywoływał do porządku dostawców i szeregowych

dystrybutorów. Dołączył do mnie z dwóch powodów: po pierwsze, w wieku dwudziestu jeden lat obarczony był krowiastą żoną i dwójką Murphiąt, więc potrzebował forsy; po drugie, szczerą radośd mu sprawiało 35 wywieranie fizycznej presji na każdego, kto wszedł nam w drogę. Murph poszukiwał okazji do użycia przemocy. Moją rolą było ukierunkowad jego energię na coś bardziej konstruktywnego. Jego ulubioną zabawą było Bid Studenta. Tylko mnie tolerował, bo razem dorastaliśmy. Miał niezwykłą zdolnośd, dzięki której potrafił wszędzie wywęszyd dzieciaki z college^. Straciłem już rachubę, ile razy w pubie Bricklayer's Arms w Bethnal Green byłem świadkiem, jak Murph psuł wieczór jakiemuś nieszczęsnemu sukinsynowi, który chciał się tylko zabawid. Przepełniająca go uraza i gorycz, zrodzona z własnej ignorancji i nędzy, przejawiała się używaniem pięści. Jego ulubionym sposobem na rozpoczęcie bijatyki było wepchnięcie się w kolejkę do stołu bilardowego. Ostra wymiana zdao nieuchronnie prowadziła do tego, że Murph tłukł biednego głupca kijem bilardowym. Powtarzał to w pubach w całym wschodnim Londynie, gdzie wyrobił sobie opinię faceta, z którym pod żadnym pozorem nie wolno zadzierad. Żaden właściciel pubu nie miał odwagi go powstrzymad, a jego połowica pozwalała mu na te zabawy w każdy weekend, ciesząc się zapewne, że to nie na nią spadają pięści. Nasza współpraca zaczęła się, kiedy natknąłem się na niego w pubie w piątkowy wieczór. Właśnie odebrałem dwieście pigułek z mojego nowego źródła, jakim byli bracia Doherty, i miałem zacząd trzygodzinny objazd taksówką klubów centrum Londynu, by je rozdystrybuowad. Dom Bomba wpadł z dwoma tysiącami działek kwasu i odsiadywał wieloletni wyrok w więzieniu Pentonville. Ten fakt, jak również ilośd eski, jaką obecnie obracałem, dały mi możliwośd kupowania towaru bezpośrednio od braci Doherty, którzy zaopatrywali Doma. Teraz ja zająłem jego miejsce w łaocuchu pokarmowym. Bracia Doherty jako dostawcy mieli ciekawą propozycję: sumiennie dostarczali mi tyle towaru, ile chciałem, ale robili to w atmosferze stałego zagrożenia. Nie było mowy, żebym się spóźnił z płatnością, i to oni ustalali cenę. Bez dyskusji. 36 Tego wieczoru było nieco inaczej, ponieważ połowa towaru przeznaczona była dla pewnego konkretnego dystrybutora, osobnika zwanego Łasica. Oznaczało to podróż do pubu Elgin na Ladbroke Grove w zachodnim Londynie. Moim terenem był wschodni i północno-wschodni Londyn i nie byłem zachwycony, że muszę go opuścid. Czas było pokazad, że nie jestem kompletnym jełopem. Dwa kufle piwa i dwadzieścia funtów później Murph był już moim partnerem w czymś, co wyobrażałem sobie jako frontalny atak na wyższą pozycję w narkotykowym biznesie. Potrzebowałem go, żeby udowodnid wszystkim moją pozycję prawdziwego gracza. Murph nie był zupełnym ciemniakiem i dokładnie wiedział, czym się zajmuję. Wiedział, że zarabiam poważną kasę na pigułkach. To była próbna akcja, więc był zadowolony, mając w kieszeni dwie dychy. Jednak jeśli mieliśmy pracowad w zespole, chciał udziału w zyskach. Powiedziałem mu, że będzie co tydzieo dostawał procent od zysków. Nie powiedziałem tylko, jaki procent, ale okazało się, że Murph z radością służy mi swoją osobą za dwieście funtów tygodniowo.

Ten stan trwał, dopóki biznes nie stał się międzynarodowy, a wtedy Murph, ja i jeszcze dwóch szkolnych kumpli, którzy dołączyli do naszej wesołej paczki, zostaliśmy równoprawnymi wspólnikami. Jednak wtedy, za pierwszym razem, Murph poszedł ze mną dla frajdy i drobnego napiwku. Wejście tamtego piątkowego wieczoru do Elgin z kieszeniami pełnymi pigułek klasy A było dla mnie punktem zwrotnym. Wszedłem pierwszy, żeby się rozejrzed. Murph dołączył do mnie przy barze po jakichś dwóch minutach. Sama jego obecnośd wystarczyła, by wzbudzid u innych strach, a ja poczułem bezpośredni związek pomiędzy strachem przed nim a moją władzą. Zazwyczaj z Łasicą szło opornie. Nigdy nie wykładał pieniędzy od razu i często próbował wymusid prawo zwrotu niesprzedanego towaru. Tego wieczoru jednak forsa znalazła się natychmiast. Nie miał też ochoty spierad się o cenę czy warunki. Nie mógł się doczekad, kiedy wreszcie pryśnie z Elgin, byle dalej od Murpha, 37 który z lubością wpatrywał się w niego wzrokiem, jakim przekonująco potrafi patrzed tylko prawdziwy psychopata. Chod starałem się włączyd innych ludzi w bezpośrednią sprzedaż towaru, dośd miałem ciągłych jęków i obmawiania mnie za plecami, co łączyło się z dystrybucją hurtową na mniejszą skalę. Chciałem więcej szmalu i mniej ryzyka, musiałem więc przeskoczyd parę szczebli, ale to wymagało zintensyfikowania sprzedaży. Jeśli miałem byd hurtowym dystrybutorem pełną gębą, musiałem pchad towar w naprawdę wielu klubach. Murph był odpowiedzią na moje modły. Znalazłem swoje mięśnie do wynajęcia, a co ważniejsze, znalazłem drogę do świętego Graała dystrybucji ecstasy: trzymad bramkę. Wszystko polegało na tym, że nasza klientela bawiła się w klubach. Łażenie i sprzedawanie paru pigułek tu i tam klientom, którzy chcieli się nakręcid przed pójściem do klubu, było stratą czasu. Potrzebowałem dystrybucji na samym parkiecie. To wymagało spełnienia dwóch warunków: niekwestionowanej wyłączności na dystrybucję w każdym klubie i własnego dilera na każdym parkiecie. Aby uzyskad wyłącznośd, najpierw musisz udowodnid, że możesz dostarczad towar do danego lokalu, a następnie zdecydowanie odciąd go od reszty środowiska dilerskiego, tak żeby nikt obcy nie miał wstępu na twój teren. To nieuchronnie prowadzi do nieprzyjemnych sytuacji. Zatem, żeby wprowadzid swój towar, musieliśmy trzymad bramkę w każdym klubie, który był naszym celem strategicznym. Właścicieli i menedżerów klubów łatwo obejśd, jeśli tylko zapanuje się nad ochroniarzami. To oni decydują, który klient ma prawo wejśd, a który nie. Poszło nam stosunkowo łatwo. Nasz kij: jedyne w swoim rodzaju mordercze instynkty Murpha. Nasza marchewka: plik banknotów. Murph utrzymywał swoją powiększającą się rodzinę z zasiłku. Nie miał na tyle sprytu, żeby wytrwad w najprostszej chodby robocie, poza doraźną pracą bramkarza w klubach i barach, płatną od ręki. Znał ludzi, o których nam chodziło, i wiedział, jak ich skłonid do współpracy, więc po prostu kupiliśmy sobie wejście za gotówkę wsuniętą do łapy.

38 Pierwszym klubem, który przejęliśmy w sensie dystrybucji narkotyków, było miejsce o nazwie, powiedzmy, Utopia -ogromna stodoła w Hackney, w której co wieczór, od czwartku do soboty, bywało dwa tysiące dzieciaków. Grana tam była zawrotna mieszanka pokrzepiającej muzyki house, techno i trans - idealne tło muzyczne dla amatorów pigułek. Dotarliśmy do naszych nakręconych bywalców klubu dzięki umowie dystrybucyjnej, która okazała się bardzo opłacalna: bramkarze co wieczór dostawali sto funtów. W zamian za to nasz diler miał prawo do wejścia i sprzedaży w głównej sali, bez protestów ze strony ochrony wewnętrznej. Jego zmartwieniem pozostawali wyłącznie tajniacy. Inni dilerzy albo nie byli wpuszczani, albo już wewnątrz doprowadzani do porządku przez Murpha, jeśli okazywali się na tyle szaleni, żeby w ogóle spróbowad. Rządziliśmy my. Powiązanie ze zwierzakami stojącymi na bramce było dośd karkołomne. Każdy z nich co wieczór był sprawdzany po przyjściu do pracy i znowu na koniec zmiany, wcześnie rano. Pieniądze, jakie mieli w kieszeniach, były przeliczane przed pracą i po niej. Właściciele i menedżerowie lokali albo nie ufali nikomu, albo chcieli mied w klubach znajomych dile-rów. Powstał zatem problem: jak przekazywad szmal naszym oswojonym bramkarzom? Odpowiedzią był Murph i jego hobby - siłownia. Londyoskie siłownie to niesamowita mieszanka nielegalnego handlu sterydami i napakowanego narcyzmu. Spotykałem się z Murphem popołudniami w coraz to innym obskurnym pomieszczeniu, zazwyczaj nad jakimś sklepem czy magazynem. Była to godzina duchów dla mięśniaków, którzy chcieli pakowad swoje bi, tri i co tam jeszcze. Szary urzędniczy tłum dawno już wrócił po przerwie na lunch do swoich biurek i komputerów. Czułem się jak w więziennej sali wychowania fizycznego. Między trzecią a piątą po południu zakłady, które odwiedzałem, okupowane były przez nabite miechem monstra. Ci faceci dla jaj podnieśliby ciężar odpowiadający wadze małego samochodu. 39 Zawsze Murph załatwia! interesy, jako że potrafi! się dostosowad do wywołanej sterydami zmienności nastrojów naszych ochroniarzy. Zdumiewało mnie, jak wielu tych twardych macho było faktycznie gejami. Przyjęcie postawy i wyrzucenie z siebie potoku wyuczonych słów dla większości z tych osiłków było szczytem możliwości. Coraz bardziej mnie dziwiło, że absolutnie heteroseksual-ny i pełen uprzedzeo Murph tak sprawnie radzi sobie z tymi ciotami o stalowych mięśniach, z którymi mieliśmy do czynienia. Żyj i daj żyd innym, powiedziałbym. Doktryną Murpha była czysta przemoc wobec wszystkich bez wyjątku, którzy nie przestrzegali „prawa Murphy'ego". Może nie był takim tępakiem, za jakiego go uważałem. Należy mu oddad sprawiedliwośd, to on przez swoje kontakty załatwi! zasadniczą dla nas sprawę - opanowanie bramki w klubie. Sto funtów za wieczór było dobrze wydaną forsą, zważywszy na możliwości wyciągnięcia przez weekend z każdego lokalu od dwóch do trzech tysięcy funtów czystego zysku, gotowego do ponownego zainwestowania.

Większośd pieniędzy pochodziła ze sprzedaży pigułek, a nie amfy, co nam odpowiadało. Pigułkę łatwiej schowad, ukryd w dłoni i sprzedad niż papierek z amfetaminą, który ma wymiary dwa i pó! na jeden i trzy dziesiąte centymetra. Co ważniejsze, przy sprzedaży eski marża wynosiła minimum pięddziesiąt procent. Po sukcesie akcji opanowania bramki w Utopii szybko rozszerzyliśmy swoją obecnośd na pól tuzina innych klubów we wschodnim Londynie. Był to kolejny skok na mojej drodze w górę łaocucha pokarmowego, ale pojawiły się dwa problemy. Po pierwsze, potrzebowałem o wiele większych dostaw po lepszej cenie hurtowej niż ta, którą obecnie płaciłem braciom Doherty, ale nie mogłem sobie pozwolid na zerwanie tego układu. Nie był to rodzaj umowy, z której można się wycofad. Po drugie, potrzebowałem kogoś w rodzaju starszego sprzedawcy, który wnosiłby towar do każdego z opanowanych przez nas klubów i przekazywał naszemu starannie wy- 40 branemu dilerowi wewnątrz. Każdy z nich miał ustalony procent od ceny detalicznej. Moim głównym zmartwieniem jednak było utrzymanie dobrych stosunków z bradmi D. W marcu 1989 roku zostałem przedstawiony Johnowi, Mickowi i Patowi Dohertym w jednym z ich barów w Manor House, w północnym Londynie. Wieczór pełen przechwałek i gróźb pod moim adresem przypieczętował nawiązanie naszej trwałej współpracy. Ani przez chwilę nie czułem się przy nich swobodnie, ale mieli byd moimi dostawcami, musiałem więc odsunąd na bok swoje obawy, na przykład czy wyjdę z pubu z nienaruszonymi nerkami. Zyski inwestowali w legalne przedsięwzięcia - posiadali kilka barów i klubów w północnym Londynie, jak również parę warsztatów samochodowych, dzięki którym przerzucali narkotyki i prali pieniądze. Najstarszy z braci, John, zadawał pytania. Zazwyczaj John unikał kłopotów, ale kiedy spotkałem się z nim po raz pierwszy twarzą w twarz w jednym z jego klubów, odstąpił od tej zasady. Po kilku godzinach przyglądania się sobie nawzajem i wspólnego wciągania gigantycznych ilości kolumbijskiej koki John w koocu przyjął do wiadomości, że nie jestem tajnia-kiem. Zorientował się, że mogę byd użyteczny dla ich organizacji, rozprowadzając towar w niektórych lokalach East Endu. Koka była mu potrzebna, żeby mnie sprawdzid. - Coś ci powiem, pieprzony mądralo, Mo... (Mo to był mój pseudonim w kręgach dilerskich). - Pchasz tylko nasz towar, okay? - Tak, tak. Nie ma sprawy, John. - Ty mi tu nie taktakuj, gnojku. Jak tylko dostaniemy cynk, że nas dymasz, przygwoździmy ci pieprzone kulasy do podłogi. Rozumiesz? - Nie ma sprawy, John. Wasz towar i nic innego. Jeśli grasz w drużynie braci Doherty, wszystko jest w porządku: regularne dostawy, sprawna dystrybucja, zero problemów z policją i co najważniejsze, żadnej agresji ze strony samych braci. Trzeba się tylko starad, żeby byli zadowoleni. Pat Doherty byl niepokojąco przywiązany do broni automa- 41

tycznej dużego kalibru. W tamtych czasach absolutnie nie była to nasza liga. Ci chłopcy stali na szczycie narkotykowej drabiny. Nie można sobie życzyd lepszego dostawcy. Bracia Doherty działali w całym północnym Londynie, najwyraźniej nietykalni dla policji. Podobno mieli jakieś kontakty w brygadzie antynarkotykowej i mogli polegad na pewnych ważnych osobach, gdybym miał jakieś problemy dotyczące ewentualnych nalotów. Jeśli chodzi o sprzedaż, to sami raczej nie wykraczali poza rejon północnego Londynu, ale z bradmi Doherty nigdy nic nie wiadomo: pośrednio, dzięki zaopatrywaniu mnie, postawili przecież nogę na East Endzie, a wiedziałem też o kilku innych przedsięwzięciach franszyzowych w różnych częściach Londynu. Handel narkotykami zmienił topografię gangsterskiego Londynu. Do kooca lat 80. Islington było ośrodkiem całej działalności przestępczej na północ od Tamizy. Stąd wywodziły się dwie wielkie rodziny: Adamsów i White'ów (skojarzenie przypadkowe). Klan Adamsów był sławniejszy, do ich tradycji należały napady z bronią, pobieranie haraczu i handel narkotykami. W latach 80. i 90. zapuszczali się do północnego i południowego Londynu. Południowy Londyn był ziemią niczyją. Tutejsza czarnoskóra społecznośd w dalszym ciągu handlowała zielskiem. Siłą dominującą byli bracia Arif specjalizujący się w napadach na furgonetki z pieniędzmi, w starym stylu, dla sfinansowania swoich operacji heroinowych. Hera była głównie domeną londyoskich Turków - i nadal jest - więc rodziny przestępcze z północnego Londynu rozsądnie trzymały się z daleka, koncentrując się na pigułkach i kokainie. We wschodnim Londynie ja rozwijałem działalnośd, ale miałem do pokonania konkurencję kilku ryzykantów i bandy wieśniaków z Essex. Nie bez znaczenia były również wpływy IRA w północnym i wschodnim Londynie. Co piątek w pubach jacyś kolesie puszczali w obieg wiadro, zbierając datki na dzielnych chłopaków za wodą. Te zaimprowizowane składki szły na finan- 42 sowanie terrorystów z Tymczasowego Skrzydła IRA, ci z kolei służyli pożytecznymi kontaktami z Ameryką, co zapewniało dostawę narkotyków, zwłaszcza kokainy, niektórym londyoskim rodzinom przestępczym. Bracia Doherty koncentrowali się wyłącznie na narkotykach i mieli dośd sprytu, żeby załapad się na nową falę chemikaliów napływającą do Londynu. W tamtych latach nie było tajnych laboratoriów produkujących pigułki, chociaż na prowincji wytwarzano amfetaminę - duża produkcja, ale niski zysk. Tak więc bracia Doherty zostali przy dystrybucji i z daleka trzymali się od produkcji. Handel narkotykami stworzył nową rasę przestępców o innym stylu działania niż ten, który prezentowali gangsterzy starej szkoły z East Endu, przesiadujący całymi dniami w pubie Fox w Dalston. W przeszłośd odszedł przestępczy kodeks etyczny, nastała epoka broni palnej i ultraprzemocy. Mafia Adamsów była dośd zachowawcza i trudna do przeniknięcia dla kogoś z zewnątrz, takiego jak ja. Bracia Doherty byli bardziej wyrafinowani: mieli stałe międzynarodowe kontakty zapewniające im dostawy i dobrze zorganizowaną sied dystrybucji. Chod byli mocno powiązani z Belfastem, unikali krwawych wojen, jakie czasami wybuchały pomiędzy Adamsami a innymi rodzinami przestępczymi z Islington.