Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

Zender_Wiktoria_-_Strefa_swiatla_-_Walka_o_szczescie_-_historia_prawdziwa

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Zender_Wiktoria_-_Strefa_swiatla_-_Walka_o_szczescie_-_historia_prawdziwa.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Zender Wiktoria
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 19 osób, 13 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 221 stron)

WIKTORIA ZENDER Strefa światła Walka o szczęście – historia prawdziwa

Nie mogła sobie przypomnieć, jak znalazła się w karetce. W głowie huczał jej monotonny, przytłumiony dźwięk syreny. Z zawrotną szybkością mknęli przed siebie. Obok siedziała pielęgniarka. Ula czuła aksamitny dotyk kobiecej ręki, która co jakiś czas szczelniej okrywała ją kocem. – Zimno ci? – Nie – odpowiedziała dziewczyna słabym, ledwo słyszalnym głosem. Nie było jej zimno, właściwie nie czuła nic oprócz błogiego spokoju, który spłynął na nią, gdy tylko obudziła się w szpitalu po kilku dniach śpiączki. Nie miała pojęcia, dokąd jedzie, chociaż zapewne wcześniej jej mówiono, jaki jest cel tej podróży. Zapomniała. Usłyszała czyjś głos, ale jakby z oddali. Na pewno nie została sama, ktoś chciał jej pomóc. Otaczał ją nieprzenikniony mrok, lecz ciemność była dobra, potrzebna, wyciszająca. Ula nie bała się, nie myślała o strachu. Spróbowała zmienić pozycję, ale dość wąskie łóżko nie pozwalało na zbytnią swobodę ruchów, poza tym była szczelnie owinięta kocem, więc osłabiona zrezygnowała. Nie miała pojęcia, że jej życie wisi na włosku i nie wszyscy wierzą w jej ocalenie. Śmierci również się nie obawiała, bo jeszcze tak niedawno sama jej . pragnęła. Śmierć miała być jej wyzwoleniem, lecz nawet wtedy Ula podświadomie czuła, że nie umrze, bo jeszcze nie nadszedł jej czas. A teraz chciała żyć, chociaż jeszcze nie zdawała sobie sprawy, w jak beznadziejnej jest sytuacji. Na razie nie zamierzała się nad tym zbytnio zastanawiać. Nie miała siły rozmyślać. Zdezorientowana, pogrążona w mrocznej otchłani, mogła tylko czekać na to, co przyniesie los. – Jak się czujesz? – znowu usłyszała ten sam kobiecy, delikatny głos. – Dobrze. – Nie mogła poruszać ustami, ale to w tej chwili nie było zmartwieniem. Chciała jak najszybciej zasnąć. Suchość w gardle stawała się coraz bardziej dokuczliwa, ale ta myśl przemknęła równie szybko, jak pozostałe. Pożałowała nagle, że nie jest w stanie zobaczyć kobiety, która nad nią czuwa. Oczyma wyobraźni widziała ją jako niewysoką brunetkę o dużych, ciemnych oczach. Pielęgniarka miała włosy upięte w gładki kok... – Dokąd jedziemy? – Uznała, że powinna to wiedzieć. Pomimo wielkiego zmęczenia nie mogła zasnąć. – Do Siemianowic Śląskich, do szpitala – wyjaśniła kobieta. – Prześpij się trochę. Wszystko będzie dobrze. – Ula poczuła mocniejszy uścisk dłoni. Oszołomiona to budziła się, to zasypiała. W chwilach świadomości czuła wielką, wszechogarniającą ulgę i radość nie do opisania. Wreszcie nie było przy niej Romana, już nic nie mógł jej zrobić. Wreszcie nie musiała się bać. Nic poza tym się nie liczyło. Chciała się uśmiechnąć, ale zwęglona, martwa twarz nie pozwoliła nawet na najmniejszy grymas. Miała dziwne wrażenie, że jej twarz pokrywa ciasna maska, którą ktoś wcisnął na siłę i której nie można zdjąć. Zamarłe powieki, nieruchome usta, nienaturalnie mały nos... Ale ta twarda, brązowa skorupa nadal była jej twarzą. Wbrew wszystkiemu Ula nadal żyła.

Karetka się zatrzymała. Dziewczynę wyniesiono na noszach. Poczuła chłodny wiatr na szyi. Ktoś do niej mówił, ale szumiało jej w głowie i nie rozumiała słów. Zmęczenie przytłaczało. Całkowita bezradność wkradała się do każdego zakamarka jej umysłu. Ale przecież nie mogła się poddać, jeszcze nie teraz! Może później, lecz nie teraz. Chciała, aby wreszcie wszyscy dali jej spokój, by mogła leżeć w bezruchu, w ciszy, we śnie. Jednak ciągle ktoś przeszkadzał. Jechała długim, wąskim korytarzem. Przez szparę w powiekach dostrzegała nad sobą migające, zamglone światła lamp. Dotychczas była przekonana, że straciła wzrok, choć właściwie to nawet się nad tym specjalnie nie zastanawiała. Polubiła ciemność, tę ciepłą osłonę, która chroniła ją przed rzeczywistością. A teraz nagle w jej sercu zakiełkowało nieśmiało ziarno nadziei. Nie wiedziała, co jest prawdą, a co tylko złudzeniem. Kolejna myśl przemknęła jak rozpędzony samochód. Skręcili w prawo, potem jeszcze raz w prawo. Zatrzymali się. Poczuła, że ktoś przenosi ją na łóżko. Wreszcie mogła odpocząć na szerokim, wygodnym materacu. Ukłucie na prawej dłoni. Nie miała siły pytać ani uciekać. Nie chciała już nic wiedzieć. Ula pragnęła snu jak nigdy wcześniej. Kiedy się obudziła, nie wiedziała, ile czasu minęło. Spróbowała wstać, ale bezskutecznie. Z trudem uniosła się na łokciach i odchyliła głowę, bo tylko w ten sposób zdołała cokolwiek zobaczyć przez wąską szparę lewego oka. Z trudem rozróżniała otaczające ją przedmioty. Obok stały puste, równo zaścielone łóżka. Po prawej stronie znajdowało się wielkie okno, a naprzeciw drzwi. Była całkiem sama, otoczona plątaniną rurek i dziwnych pikających urządzeń. Część z nich udało jej się odłączyć. Czuła się całkiem dobrze mimo zawrotów głowy. Przez chwilę zastanawiała się, czy uda jej się wstać. Musiała to sprawdzić. Poruszyła nogami, ale z nimi wszystko było w porządku, więc po kilku próbach przysiadła na brzegu łóżka. Prawą stopą wymacała podłogę. Kucnęła, bo nagle jej nogi zrobiły się jak z waty i wszystko strasznie zawirowało. Odczekała chwilę. W długiej, białej, szpitalnej koszuli, podpierając się stojakiem od kroplówki, podeszła do okna. Żałowała, że nie jest w stanie szerzej otworzyć oczu. Nie miała pojęcia, czy widzi tylko na jedno oko, czy oba patrzą tak samo i tylko ona nie potrafi poczuć różnicy. Widok za oknem był zamazany, niewyraźny. Rozmyte plamy zieleni i kolorowych samochodów zaparkowanych pod budynkiem. Koniecznie chciała komuś powiedzieć, że trochę widzi, że jednak nie jest całkiem ślepa, ale nikt nie przechodził korytarzem. W oddali słyszała czyjeś kroki odbijające się echem i niewyraźne głosy. Na podłodze migotały pojedyncze promyki słońca. A więc jednak to nie było złudzenie! Obrazy rozmywały się w gęstej mazi, która zalewała jej oczy, ale musiała wytrzymać jeszcze trochę, jeszcze tylko moment, aby nacieszyć się tą chwilą wolności. Powolutku podreptała do łazienki i stanęła przy małej umywalce. Dziwne, nigdy nie sądziła, że zwykła ciepła woda spływająca na dłonie może sprawić tak wiele radości. Wszystko było nowe, nierealne i niesamowite. Miała wrażenie, jakby dopiero się urodziła albo jakby ocknęła się z bardzo długiego snu. Zwyczajne rzeczy i czynności uprzednio tak oczywiste stały się niezwykłe. Wyszła na korytarz. Nagle usłyszała spanikowany kobiecy głos:

– O Boże! Nie wolno pani wychodzić! Poczuła, że ktoś podbiega do niej i chwyta ją za ramię, prowadzi z powrotem do sali. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że jest żywym trupem, że tak naprawdę żyje na kredyt, bo powinno już jej nie być. Nawet przez moment nie zastanowiła się nad swoim wyglądem, bo to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Ula znajdowała się w dziwnej krainie spokoju i wytchnienia, w świecie, którego nikt oprócz niej nie znał. – Nic mi nie jest, chciałam tylko... Ja widzę – próbowała cicho wyjaśnić. – Już dobrze, połóż się. Zaraz przyjdzie lekarz. Bez sprzeciwu wróciła na wygodne łóżko, tym chętniej że poczuła się bardzo zmęczona i potwornie osłabiona, jakby nagle opuściły ją wszystkie siły. Kiedy się obudziła, chwilę nasłuchiwała. – Czy ktoś tutaj jest? – zapytała cicho, bo nie miała pewności, czy rzeczywiście ktoś znajduje się w pokoju. Nie była w stanie niczego zobaczyć. Jakaś gęsta, mętna maź znowu zalała jej oczy, a szczeliny okazały się zbyt wąskie. Spróbowała unieść powieki, ale nieruchome skorupki, spod których wyciekał kleisty płyn, nawet nie drgnęły. – Jestem lekarzem, muszę założyć pani sondę. Nie będzie to zbyt przyjemne, ale da się wytrzymać. – Co to jest? – zaniepokoiła się. – To taka rurka, przez którą będziemy panią karmić. Na razie nie może pani normalnie jeść – odpowiedział spokojnie mężczyzna, a po chwili przysiadł na brzegu łóżka. – Proszę odchylić głowę, nie ruszać się... i przełykać ślinę – nakazał zdecydowanie. Dławiła się, nie mogła oddychać. Próbowała się odsunąć, ale ktoś mocno przytrzymywał jej ramiona i głowę. Chciała krzyczeć. Łzy spływały po wyschniętych policzkach. Nie wiedziała, że to dopiero początek jej drogi krzyżowej, że to tylko namiastka prawdziwego cierpienia. – Sonda jest konieczna – oznajmił surowo lekarz. – Ma pani powiększoną śluzówkę i oparzenia gardła od oparów jakiegoś żrącego płynu, a trzeba zacząć coś jeść, bo same kroplówki nie wystarczą. Na razie tak musi być. – Poklepał ją po ramieniu. – Aha, nie wolno pani wstawać z łóżka – dodał po chwili i wyszedł. Ula natychmiast zasnęła, a kiedy się obudziła, znowu ktoś przy niej stal. – Nie ruszaj się – usłyszała kobiecy głos. Jasne światło wdzierało się pod powiekę lewego oka. Czyjeś ręce dotykały jej głowy, ale nie wiedziała dokładnie, co się dzieje. – Jak się czujesz? – Nie wiem. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. Było jej wszystko jedno, co z nią zrobią, i nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę. – Muszę zbadać twoje oczy. Poczujesz lekkie pieczenie... to tylko krople znieczulające. Ula nie liczyła dni i nie pytała, co dalej. Dziwna obojętność otulała ją niczym ciepły kokon. Nie broniła się, kiedy ostre igły wbijały się w spojówki jej poparzonych oczu, kiedy kolejne wenflony łączyły ją z kroplówkami, a ciepła zupa spływała przez rurkę wprost do żołądka. Pokochała ciszę, tę dziwną nicość, w której utknęła. Nie czuła znudzenia. Czas nie istniał, mrok

przynosił ukojenie. Nie mogła otwierać oczu na więcej niż parę minut. Wystarczało kilka chwil, aby znowu zaszły gęstą mgłą. Rzadko była zupełnie sama, ale jakaś bolesna, dokuczliwa samotność przypominała o sobie od czasu do czasu, by za moment zniknąć w sennych majakach tak szybko, jak się pojawiła. Dziewczyna zbadała swoją twarz palcami, ale nie poczuła zupełnie nic. Nos był najbardziej fascynujący. Nienaturalnie mały, chociaż nadal właściwego kształtu. Usta duże, opuchnięte i takie... plastikowe, bez czucia, nieruchome. Powieki również wydawały się nie należeć do niej. Jakby sztuczne uszy chyba silą woli trzymały się na swoim miejscu – wysuszone, kruche wiórki. Kiedy mocniej ścisnęła spalony płatek prawego ucha, odpadł. Nie poczuła przerażenia, raczej narastające zdziwienie. Oto w dłoni trzymała kawałek siebie i nie za bardzo wiedziała, co powinna o tym wszystkim myśleć. Zycie stało się snem na jawie. Niezwykła rzeczywistość przeniosła Ulę w całkiem inny wymiar, w którym nie chciała rozumieć ani wiedzieć, ale wciąż pragnęła żyć. To była pierwsza rozmowa. – Nazywam się Jolanta Mrozek i jestem psychologiem. Czy mogę ci zająć chwilę? – Kobieta przysunęła krzesło bliżej łóżka. – Proszę. – Ula nie spała już od dłuższego czasu. Bezczynne leżenie wypełniało jej czas i było właściwie całkiem przyjemne. – Jak się czujesz? – Sama nie wiem, chyba dobrze – odparła obojętnie. – Boisz się czegoś? – Nie wiem... chyba już nie – stwierdziła Ula po chwili namysłu. Nie zastanawiała się nad tym. – W porządku. – Pani psycholog skrupulatnie coś notowała w dużym zeszycie rozłożonym na kolanach. – Co chciałabyś jeszcze w życiu zrobić? – Szczerze mówiąc, nie myślałam o tym ostatnio. – Uśmiechnęła się niezauważalnie. – Kiedyś planowałam skończyć studia, malować... – Lubisz malować? – Tak, ale zawsze brakowało mi na to czasu. Trochę szkicowałam. Nic specjalnego. – Jak naprawdę się czujesz? – Psycholog patrzyła na nią uważnie, jakby chciała przejrzeć dziewczynę na wylot. – Nie najgorzej. Wreszcie odzyskałam spokój i jest mi z tym dobrze. – Dzisiaj dzwonili twoi rodzice, pytali o ciebie. Martwią się, prosili, aby ci przekazać, że bardzo cię kochają i myślami są z tobą. Nie mogą na razie przyjechać, ale będą dzwonić. Lekarz z nimi rozmawiał. – Dziękuję. – Ula poczuła ucisk w gardle. Nagle w jej poparzonych oczach pojawiły się łzy. Nie chciała płakać, ale wzruszyła ją wiadomość, że rodzice jednak myślą o niej i nadal ją

kochają. – Wiesz, co się stało? – psycholog kontynuowała rozmowę. – Chyba tak. Chociaż... nie jestem pewna. – Możesz mi powiedzieć, co pamiętasz? – Coś się stało z moją twarzą. Człowiek, z którym mieszkałam, coś mi zrobił. Kiedy się ocknęłam i spróbowałam wstać, stał nade mną. Widziałam jego uśmiechniętą twarz... – Obrazy z przeszłości wracały tylko na chwilkę, jak szybko oglądane zdjęcia. Podświadomość wciąż usiłowała chronić Ulę przed prawdą, nie pozwalała zrozumieć, zagłębić się w te tragiczne wydarzenia. – Boisz się śmierci? – Dziewczyna usłyszała kolejne pytanie. – Kiedyś chciałam umrzeć, ale chyba już nie chcę – odpowiedziała z niedostrzegalnym uśmiechem. – Czy czegoś żałujesz? – Z pewnością jest wiele takich rzeczy, ale teraz to raczej nie ma większego znaczenia. – Nie chciała o tym myśleć. Po co przywoływać bolesne wspomnienia... Rozmowa zaczynała ją męczyć, pytania stawały się coraz bardziej niewygodne i bolesne. Ula odwróciła głowę w stronę okna. – Dobrze, na dzisiaj chyba wystarczy. – Oznajmiła psycholog z uśmiechem na twarzy i poklepała dłoń Uli. Odsunęła krzesło. – Prześpij się. Niedługo przyjdzie lekarz. To było pierwsze i ostatnie spotkanie Uli z psychologiem. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale już rosła w niej wielka siła, odradzało się pragnienie życia. Podświadomie rozumiała, że psychologowie mogą próbować, ale w gruncie rzeczy tylko ona sama będzie w stanie sobie pomóc, bo nikt nie potrafił zajrzeć w jej myśli, nie znał dobrze jej uczuć. Nikt nie zdołałby odebrać jej cierpienia. Nie było sposobu, by wyrwać ją z tego chorego ciała. Została w nim uwięziona niczym w jakiejś surrealistycznej pułapce. Musiała pogodzić się z myślą, że tego, co się stało, nie da się zmienić i zrozumieć, że moc pokonania koszmarów przeszłości leży w jej wnętrzu. Na razie o tym nie rozmyślała. Po prostu była. – Jutro pewnie przewieziemy panią do szpitala chirurgii plastycznej w Polanicy Zdroju – poinformował Ulę lekarz podczas wieczornego obchodu. – Czekamy tylko na decyzję tamtejszego ordynatora. Obok stały dwie pielęgniarki. Jedna skrupulatnie zapisywała coś w zeszycie, druga sprawdzała kroplówkę i cewnik. – Dlaczego nie mogę zostać tutaj? – zapytała Ula niepewnie. Lubiła leżeć bez ruchu w ciszy. Czuła się całkiem dobrze i nie miała ochoty nigdzie wyjeżdżać. – My niewiele już możemy dla pani zrobić. Potrzebne są operacje plastyczne. Nie zajmujemy się rekonstrukcją, a poparzenia są zbyt głębokie, by lekarstwa i maści wystarczyły. Tam pani pomogą. Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze. – Lekarz pogładził jej stopę, wystającą spod kołdry.

– Kiedy powiecie mi coś więcej? – Jutro rano. Wysłaliśmy już prośbę do tamtego szpitala, musimy teraz poczekać na odpowiedź. To najlepsza klinika w kraju i można śmiało powiedzieć, że oni dokonują cudów, więc proszę się trzymać. Ula nie zrozumiała, co lekarz miał na myśli. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że tylko cud może ocalić jej życie. Do tej pory nikt nie miał odwagi oznajmić dziewczynie, że umiera, że jej szanse na przeżycie są niewielkie. Nie przyszło jej jeszcze nawet do głowy, że nie odzyska swojej twarzy. Liczyła na to, że niedługo wreszcie wróci do domu. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że już nigdy nie zobaczy swojego odbicia w lustrze – tego, które jeszcze pamiętała – że na zawsze już pozostanie inna, a jej życie nigdy nie będzie zwyczajne. Nie, nie zastanawiała się nad przyszłością. Żyła chwilą. A może – na chwilę? – Dzwonili pani rodzice... – Tak, wiem. Mówiła mi psycholog. Lekarz dokładnie sprawdził kartę i wydał nowe zalecenia. – Dzień dobry. – Ulę obudził kobiecy głos. Ktoś odczepił kroplówkę, ktoś inny pomógł jej usiąść. – Dzień dobry – mruknęła niewyraźnie. Chciała jeszcze spać. – Musimy panią przygotować do wyjazdu. Za pół godziny przyleci helikopter, więc nie mamy za dużo czasu – wyjaśniła pielęgniarka. Oszołomiona tak nagłą pobudką, dziewczyna bezwolnie poddała się wszystkim zabiegom. Nie chciało jej się mówić, więc bez słowa wsadziła ręce w rękawy pasiastej koszuli, włożyła skarpetki i spodnie na gumce. Przelotnie zaciekawiło ją, jaki kolor ma jej ubranie. Ktoś przetarł dłonie Uli wilgotnym ręcznikiem. Poczuła się jak małe, bezradne dziecko. O nic nie pytała. Nie interesowało jej, ile osób jest w sali ani kto pcha jej wózek przez długie szpitalne korytarze. Gdy wyjechała z windy, dziewczynę przeszył zimny wiatr. Poczuła zawroty głowy i szum w uszach, i nagle zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie ogarnąć do końca tego wszystkiego, co się wokoło dzieje. Nareszcie jak przez dziurkę od klucza dostrzegła śmigłowiec, obok ludzi ubranych w czerwone kombinezony. Niewyraźny widok znowu przysłoniła gęsta mgła. Obrazy otaczającej ją rzeczywistości pojawiały się i znikały. – Dasz radę przejść kilka kroków? – usłyszała pytanie. – Tak. – Kiwnęła głową. Ktoś pomógł jej wstać, a potem powolutku poprowadził w stronę wielkiej maszyny. Wreszcie znowu mogła się położyć, czego najbardziej pragnęła. Nie miała już siły mówić ani nawet siedzieć. Każdy krok, każde słowo i każdy oddech odbierały siły i obezwładniały. Wątłe, blade ciało zostało szczelnie owinięte kilkoma kocami, na uszy założono jej duże nauszniki. Zrobiło się znacznie ciszej, spokojniej, cieplej. Wycieńczona, spróbowała podziękować tym wszystkim dobrym ludziom. – Nic nie mów. – Młoda kobieta w czerwonej kamizelce ścisnęła jej dłoń i poprawiła słuchawki.

Ula zapragnęła przytulić się do niej, wyrazić swoją ogromną wdzięczność. Chciała uściskać tych obcych ludzi, którzy poświęcali jej swój czas, chcieli, aby przeżyła. Gorące łzy wzruszenia ciurkiem spływały na słuchawki. Zapragnęła się rozejrzeć. Łzy na chwilę zmyły gęstą ciecz spod powiek. Dostrzegła wyjątkowo błękitne, nieruchome niebo i tylko śmigła kręcące się z szaloną szybkością przypominały, że są gdzieś wysoko w górze. Pomimo tego miała wrażenie, że stoją w miejscu. Poczuła się bezpiecznie. Helikopter ostrożnie wylądował na lotnisku, gdzie czekała już karetka. Kiedy dziewczyna wysiadała, śmigła coraz wolniej obracały się wokół własnej osi. Znowu ktoś ją przytrzymał, pomógł przejść do karetki, okrył ciepłą kurtką. Nie patrzyła, nie miała siły. Nasłuchiwała tylko, co się dzieje wokół niej, ale słowa okazały się niezrozumiałe. Wiedziała, że do niej mówią, o coś pytają. Wolała jednak wsłuchiwać się w przenikliwy, monotonny sygnał ambulansu. Zbudził ją trzask metalowych drzwi windy. Była wycieńczona i zdezorientowana. Ostatkiem sił przesiadła się na wózek. W końcu została sama. Samotność wypełniła pustkę, którą niespodziewanie odkryła w sobie. Siedziała ze spuszczoną głową w niewielkiej salce, naprzeciw okna. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, zanim ktoś przyszedł. Tym razem każda minuta trwała zbyt długo. Wreszcie mogła się położyć. Usłyszała, że drzwi się otworzyły. – Wizyta lekarska – poinformowała ją pielęgniarka i szybko sprawdziła kroplówkę. Ula nie musiała widzieć, aby się domyślić, że wokół jej łóżka zgromadziło się wiele osób. Stali ściśnięci tuż nad nią. – Ma ktoś historię choroby? – zapytał ordynator głębokim, spokojnym głosem. Zapadła całkowita cisza, jakby nikogo nie było, i tylko szelest papieru przypominał Uli, że nie jest sama. – Silne poparzenie kwasem siarkowym. Martwica tkanek skórnych całej twarzy. W tej chwili trudno ocenić, czy wzrok da się uratować. Pacjentka informowała, że ma poczucie światła w lewym oku, trochę widzi, więc może da się je ocalić... Uważnie słuchała tego, co mówił mężczyzna, który dotykał jej twarzy z ogromnym skupieniem. Czuła jego oddech i... wyczuwała w nim dobroć. Nie znała go, ale zaufała mu bezgranicznie. Instynktownie wiedziała, że był jej ostatnią i jedyną szansą na życie. – Oparzenia trzeciego i czwartego stopnia, w nielicznych miejscach drugiego... powstała martwica. Wypadek miał miejsce w niejasnych okolicznościach... – kontynuował profesor. Ula nie pojmowała, dlaczego on tak mówił, nie miała bladego pojęcia, że czwarty stopień oznaczał już zwęglenie tkanek. Przecież sprawa była oczywista, przecież to Roman! Tak bardzo chciała im wszystko wyjaśnić, ale pomyślała, że chyba nie warto, że nie ma to już znaczenia. – Powieki też są uszkodzone, nieruchome. Czeka cię, dziewczyno, długa droga i wiele operacji. – Lekarz westchnął ciężko i położył swoją dłoń na jej ramieniu. Powoli oswajała się z myślą, że jednak powrót do zdrowia nie będzie tak szybki, jak by tego

chciała, ale w tej chwili niespecjalnie się tym przejęła. Prawda docierała do niej stopniowo. Wiele operacji, długie leczenie? Zbyt abstrakcyjne określenia rzeczywistości. Niby wiedziała, że walka potrwa, ale nadal czuła się tak, jakby to, co działo się wokół, dotyczyło zupełnie kogoś innego. Nie musiała już się spieszyć, myśleć o przyszłości. Najważniejszy był spokój, którego pragnęła od dawna. Wreszcie mogła odpocząć. – Ile masz lat? – Dwadzieścia jeden. – Jesteś na coś uczulona? – Nie wiem, chyba nie. – Trzeba to sprawdzić jak najszybciej – oświadczył lekarz stanowczym tonem. Dziewczynę umieszczono w izolatce zaraz obok dyżurki pielęgniarskiej, na wypadek gdyby nagle potrzebowała pomocy. Jej stan oceniano jako bardzo ciężki z zagrożeniem życia. Zapadła cisza. Znowu była sama. Po małej salce rozlewało się przytłumione światło nocnej lampki. Teraz Ula mogła spokojnie sprawdzić, co znajduje się w pomieszczeniu. Za drzwiami odkryła oszkloną szafę, tuż obok stolik i krzesło, pod ścianą wąską kozetkę, na której leżał kraciasty koc. U wezgłowia jej łóżka wisiała mała umywalka, a nad nią... stare, zniszczone lustro. Dziewczyna czuła w głębi duszy, że w końcu powinna zobaczyć swoje odbicie. Patrzenie jednak męczyło coraz bardziej, więc musiała najpierw odpocząć. Zasnęła, lecz budziła się co chwilę. Świadomość tego, że w pokoju jest lustro, nie dawała spokoju, ale była zbyt zmęczona, by wstać i wreszcie zaspokoić ciekawość. Z samego rana stwierdziła, że spojrzy, a potem szybko wróci do łóżka i w końcu naprawdę zaśnie. Ciężka głowa opadała na piersi, a serce waliło jak oszalałe, chociaż przecież poznała już twarz dotykiem. Stanęła obok umywalki. Bez lęku, dziwnie zaciekawiona, mocno przechyliła głowę najpierw do tyłu, a później w bok, tak aby lepka maź trochę ustąpiła. Niewyraźne, zamazane odbicie brązowej, spalonej i nienaturalnie malej twarzy wydało jej się takie nierealne. Lekko dotknęła policzka. Nic nie poczuła. Zadziwił ją kolor skóry. Zastanawiała się, jak to możliwe. Przez moment widziała kogoś innego, nieprawdziwego. Kogoś, kto nie może istnieć, nie może być nią! Zmęczona, po omacku przeszła kilka kroków z powrotem do łóżka. Nadzwyczaj szybko traciła siły, choć było to dla niej zupełnie niezrozumiałe. Każdy ruch wydawał się ogromnym wysiłkiem, jak gdyby pokonywała niezliczone przeszkody, a przecież jeszcze tak niedawno chodziła bez najmniejszego trudu. We śnie jeszcze miała swoją twarz. Szła przed siebie w ulewnym deszczu, który boleśnie uderzał wielkimi kroplami o jej policzki. Głęboką czerń nocy rozświetlały nieliczne lampy. Za filarami skrywali się ludzie. Namawiali, aby do nich dołączyła i schroniła się chociaż na chwilę. Nie wiedziała, kim są nawołujący, więc parła naprzód pomimo zimna, bólu i strachu. Silny wiatr rozwiewał jej włosy i żałośnie zawodził w oddali. Nie mogła się poddać, nie chciała zawrócić.

Zatrzymała się przed pięknym pałacem, który zupełnie nagle pojawił się tuż przed nią. Minęła wysokie schody. Na ich końcu znajdowały się wielkie drzwi. Nagle zauważyła, że ma na sobie przepiękną, zieloną suknię balową. Orkiestra grała tylko dla niej. Poczuła się szczęśliwa. Pierwszy raz od tak dawna i tylko we śnie. Czasami myślała o Romanie. Nie czuła nienawiści. Nic już nie czuła. Nie zamierzała tego rozumieć ani próbować wyjaśnić, skąd ta obojętność. Najważniejsze, że wreszcie nie musiała uciekać. Była wolna. To, co się stało, oceniała jako wybawienie, chociaż innym takie stwierdzenie wydałoby się pewnie absurdalne. Wypadek stanowił koniec jej prywatnego piekła i początek drogi cierniowej, ale dzięki niemu odzyskała spokój, i to było najważniejsze. Nie zamierzała rozpaczać nad tym, czego już nie mogła zmienić, ani pozwolić, by nienawiść zatruła jej myśli a pragnienie zemsty zniszczyło to, co najważniejsze – wiarę, nadzieję i miłość. Nie mogła się doczekać chwili, kiedy wreszcie straci tę okropną, przyciasną maskę, która nadal stanowiła jej twarz. Tuż przed zabiegiem zaaplikowano jej zastrzyk. Poczuła się po nim wspaniale. Nic się nie liczyło, nie miało znaczenia. Zupełnie nie zwracała uwagi na przygotowania do operacji. Igła wenflonu zdawała się niczym więcej niż ukłuciem malutkiej muszki. Cudowna euforia nie opuściła jej aż do zaśnięcia. Piękny sen minął tak nagle, jak się zaczął. Brutalna rzeczywistość przypomniała o sobie. – Budzimy się, halo. Już po operacji – usłyszała czyjś głos z oddali, ale znowu zapadła w ciemność. Kiedy w końcu naprawdę się ocknęła, nie mogła oddychać, nie potrafiła wymówić nawet jednego słowa. Błagała w zmąconych jeszcze myślach, aby ktoś jej pomógł, coś zrobił. Zupełnie nie wiedziała, gdzie jest i co się z nią dzieje. Słyszała jednak czyjeś głosy. Ręce miała przywiązane do krawędzi łóżka. Uderzyła stopą o materac. – Co się dzieje? – zapytała jakaś kobieta. – Musisz wytrzymać. W gardle masz rurkę tracheotomiczną. Nie mogę jej teraz usunąć, bo bez niej się udusisz. Wytrzymaj jeszcze chwilkę – powtórzyła. – Jesteś na sali pooperacyjnej. O nie, Ula nie zamierzała leżeć spokojnie i czekać na ostatnie tchnienie. Była przekonana, że nadchodzi koniec, a niezrozumiałe dla niej wyjaśnienia wcale nie uspokajały. Ze wszystkich sil próbowała nabrać powietrza, ale wciąż było go zbyt mało! – Weź głęboki oddech – poinstruował ją ten sam kobiecy głos. – Za chwilkę poczujesz się o wiele lepiej. Nareszcie, co za ulga... Znowu mogła oddychać. Łzy bezradności cisnęły się pod zszyte resztki powiek oklejonych przeszczepami. Sen był najlepszym przyjacielem. Świat nie istniał, a czasu po prostu nie było. Nie było nocy ani dnia. Ula budziła się z trudem i tylko trzy razy dziennie, wtedy gdy pielęgniarka dużą strzykawką wlewała pożywną zupę w jej odarte z warg usta. Ula nie czuła głodu, więc z niemałym wysiłkiem wmuszała w siebie nie więcej niż sto pięćdziesiąt mililitrów brązowej papki.

Pozbawiono ją maski. Teraz jej twarz stała się jedną, wielką raną. Gruba warstwa bandaży i gazików chroniła świeże przeszczepy, pokrywające kości policzkowe, brodę i czoło. Ula nie miała już nosa ani uszu. Palcami uczyła się od nowa swojego wyglądu. Nienaturalnie płaska twarz zdziwiła Ulę jeszcze bardziej niż skorupa, którą poprzednio widziała w lustrze. Jej dłoń całą powierzchnią opierała się na obu policzkach. Chciała dotknąć ust, ale na ich miejscu znalazła niczym nieosłonięte zęby. Przeszczepy skóry chroniły przed zakażeniem. Lekarze pobrali je z ud i łydek, dlatego miała również obandażowane całe nogi. Nie zamierzała jednak wstawać. Nie potrzebowała niczego więcej oprócz długiego snu. Niczego już nie musiała. Kolejne operacje i nicość, następne przeszczepy w miejscu tych, które się nie przyjęły. Nowe opatrunki i cudowna cisza. Po prostu codzienność. Ula nie podejrzewała nawet, że zło czai się w pobliżu, aby zaatakować ze zdwojoną siłą. Za to Roman dobrze wiedział, że koszmarna zabawa dopiero się zaczyna. Nikt nawet nie spróbował go powstrzymać. – Ma pani gościa – radośnie oznajmiła pielęgniarka zaraz po śniadaniu. – Kto przyszedł? – wymamrotała sennie dziewczyna. – Jakiś starszy pan, twierdzi, że jest pani dziadkiem. Mam go wpuścić? Ula poczuła bolesny skurcz żołądka. – Nie! Proszę go nie wpuszczać, proszę mu powiedzieć, by odszedł i nie przychodził więcej. To on mi to zrobił – pełna lęku dotknęła dłonią twarzy. Bała się, że nie zdąży, że za chwilę będzie za późno. – Przywiózł pani soki i ubrania... – Pielęgniarka najwyraźniej jej nie dowierzała i nie bardzo wiedziała, co robić. – Niczego od niego nie chcę. On nie może do mnie przychodzić. – Ula była zbyt słaba, aby krzyczeć. Znowu została sama, przerażona, bezradna i zdana na łaskę tych, którzy powinni ją chronić. – Ten pan bardzo nalega na rozmowę. Zupełnie nie rozumie, dlaczego nie może wejść, i nie chce odejść. Krzyczy, że ma dla pani ważne informacje i że chce tylko pomóc. – Kobieta wróciła do izolatki. – Powiedział, że spisał dla pani testament... – Bardzo proszę go nie wpuszczać do tego pokoju, proszę go wygonić, wezwać policję, lekarzy... – błagała Ula przez ściśnięte gardło. Wspomnienia wróciły. Strach wkradał się w jej serce i obezwładniał. Pomyślała, że soki z pewnością są zatrute. Pragnął przecież jej śmierci. Chciał, aby nadal cierpiała, i w dalszym ciągu knuł swój misterny plan. – Może jednak weźmie pani od niego to, co przywiózł? – niepewnie zapytała pielęgniarka. – Niczego od niego nie chcę. Dobiegły ją strzępki rozmowy. Wiedziała, że kilka kroków dalej, tuż za drzwiami, jest Roman. Głośno próbował coś wyjaśniać. Zaczęła rozumieć, że to jeszcze nie koniec koszmaru.

Teraz już była pewna, że jej oprawca jest wolny i nikt nie wierzy w jego winę. – To naprawdę nerwowy człowiek. Musiałam wziąć od niego te soki. Ledwie się go pozbyłam, ale powiedział, że wróci, jak się pani lepiej poczuje. – Proszę je wyrzucić. Pani go nie zna, mógł coś wstrzyknąć do środka... – Kartony nie były otwierane. – Pielęgniarka dokładnie sprawdziła każde opakowanie. – Choć może rzeczywiście lepiej nie próbować – stwierdziła po chwili namysłu. – Skoro jednak on chce pani pomóc, to może warto z tego skorzystać? Jest pani to winny – zaproponowała niepewnie. – Naprawdę nie chcę mieć z nim żadnego kontaktu. Chcę tylko, aby wreszcie znikł z mojego życia. On nie martwi się o mnie, lecz boi o siebie – próbowała wyjaśnić Ula. Podczas każdej wizyty lekarskiej przypominała o zakazie odwiedzin. Strach znowu zagościł w jej myślach, choć miała nadzieję, że nigdy już nie spotka Romana. Chciała wierzyć, że kiedy jej prześladowca znajdzie się w pobliżu, ktoś go w porę zatrzyma. Wiedziała, że walka z nim nadal trwa, i bała się, że wszyscy uwierzą w jego pozornie szczere słowa i zaufają mu tak, jak ona kiedyś. Tak łatwo mu zaufać... A przecież całe jego życie to kłamstwo i cierpienie innych. Zawsze dążył do celu za wszelką cenę, kosztem drugiego człowieka. Jak miała przekonać tych, którzy gwarantowali jej bezpieczeństwo? Jak wyjaśnić, że jego elegancki ubiór i uśmiech to zwykła maska, za którą ukrywa się psychopatyczny zwyrodnialec? Jest bardzo zręczny, potrafi mówić to, co rozmówca chce usłyszeć... Wszystko, co robił, było złe, tak jak on. Nie przestawał kontrolować i dręczyć, wciąż próbował zdobywać nowe informacje. Nienawiść do świata, nienawiść do wszystkich ludzi niszczyła jego czarną duszę. Pozornie normalny, bez ustanku szukał nowych ofiar i atakował zawsze wtedy, kiedy nikt się tego nie spodziewał. Ula widziała jego prawdziwe, przerażające oblicze, zło w jego oczach. Pamiętała wciąż szok, kiedy zrozumiała, że Roman nie ma sumienia. Był zły do szpiku kości. Nigdy nie współczuł, ale świetnie potrafił udawać. Nie wiedziała wtedy, że jego chora nienawiść dosięgnie całej jej rodziny. Na szczęście – nieświadomość pomagała jej przetrwać, ocalała pozory spokoju i pozwalała zachować nadzieję. Czas płynął szybko, może dlatego, że dużo spała. Minęły już trzy tygodnie od wypadku. Nadal miała zszyte powieki i nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie widzieć. Powoli oswajała się z tą możliwością, ale nie rozmyślała nad dalszym życiem. Bała się przyszłości, która pozostawała wielką niewiadomą. Była tu i teraz. Na początku rozmowy innych pacjentów nieznośnie ją irytowały. Zakłócały odpoczynek, dręczyły i przeszkadzały. Ula nie chciała słuchać ani odpowiadać na pytania, nic jej nie interesowało. Pragnęła świętego spokoju i marzyła o tym, aby wszyscy się wreszcie od niej odczepili. Zamęt jednak nie ustawał. Odgłosy normalnego życia bolały bardziej niż rany na nogach i na twarzy. Bez przerwy ktoś wchodził i wychodził, wciąż ktoś coś mówił. Każdy dźwięk niczym świder wkręcał się w jej głowę. Po długim czasie absolutnej ciszy, którą tak

kochała, wszystko się zmieniło. W dużej sali, gdzie umieszczono też trzy inne pacjentki, nieustannie ktoś coś przestawiał i czymś szeleścił. Miała ochotę krzyczeć albo wyjść i nie wrócić, co oczywiście było nierealne, więc tkwiła w tym koszmarze. Bezsilna, leżała nieruchomo, z wielkim trudem nawiązywała nowe znajomości. Pielęgniarki wmuszały w nią jedzenie, wbijały igły i zmieniały opatrunki, a lekarze ciągle coś sprawdzali i zadawali pytania. Nie dała rady nawet usiąść! Ołowiana głowa bezwładnie opadała jej na piersi, a fala zimna zalewała całe ciało. Najgorzej było podczas zmiany pościeli. Pielęgniarki spieszyły się, ale i tak ledwo to wytrzymywała. Zupełnie nagą sadzano ją na krześle przy stole. Nie czuła wstydu. Po prostu tkwiła na tym cholernym krześle i czekała. Zbierało jej się na wymioty. Traciła i odzyskiwała przytomność. Zapominała, gdzie jest. Szum w uszach nieznośnie się nasilał. Pragnęła tylko położyć się i leżeć nieruchomo, dokładnie tak, jak dotychczas. Wycieńczona, ciężko opadała na białą poduszkę, a pielęgniarka znowu ustawiała rurkowy stelaż nad nogami dziewczyny i nakrywała ją kołdrą. Kiedy Uli zdjęto bandaże na nogach – miała rany tam, skąd pobrano materiał na przeszczepy – zostały jeszcze grube opatrunki. Kilka warstw gazy należało dokładnie wysuszyć, ktoś doradził, że najlepiej suszarką do włosów. Zdejmowała je sama – powolutku, warstwa po warstwie, bo tak mniej bolało. Te pierwsze dało się usunąć najłatwiej, ostatnia całkowicie wrosła w „nową” skórę. Bolało, czasami płynęła krew, lecz Ula nie miała innego wyboru. Bordowe, podłużne ślady na nogach goiły się niezwykle dobrze, choć straszliwie swędziały, a gdy zaczynała się drapać, bolały i niemiłosiernie piekły. Ulgę przynosiła tłusta maść, którą nieustannie wcierała w łuszczącą się skórę. Z czasem wszystko zaczęło się układać. Powoli odgłosy życia stawały się coraz mniej irytujące. Złość i poczucie alienacji minęły, cisza zaczęła uwierać Ulę jak przyciasny pantofel. Cisza przywoływała myśli i wspomnienia, kazała myśleć o przyszłości. Ula wreszcie mogła rozmawiać. Oczyma wyobraźni widziała tych, którzy czytali jej książki lub gazety, ukradkiem podawali smakołyki, opowiadali o sobie i żartowali. Otoczona życzliwością, czuła się bezpiecznie. Zapominała o Romanie. Chyba nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebuje bliskości innych ludzi. Kiedy wracała po kolejnych operacjach, mogła liczyć na pomocną dłoń. Zawsze w pobliżu znajdował się ktoś, kto podał picie, zawołał pielęgniarkę, gdy kończyła się kroplówka, lub po prostu był tuż obok. Ula chciała dziękować tym ludziom za każdy dobry gest, za słowa pociechy, cierpliwość i zrozumienie. Nauczyła się w końcu sama posługiwać dużą strzykawką. Z jej pomocą na leżąco wlewała sobie wprost do buzi wciąż tę samą brązową, pożywną miksturę, która mimo wszystko bardzo jej smakowała. – Dasz radę przejść do sali opatrunkowej? – zapytała pielęgniarka pewnego dnia. Zaskoczyło to Ulę, ponieważ dotychczas oględziny przeprowadzano w sali ogólnej, a ona nadal czuła się bardzo słabo. Nie była pewna, czy zdobędzie się na taki wysiłek.

– Może nie padnę – zażartowała i z trudem uniosła się na łokciach. Jej głowa chwiała się na wszystkie strony, ale chciała chociaż spróbować. Opuściła na podłogę nogi – zapiekły niemiłosiernie. Miała wrażenie, jakby przypalano je ogniem, jakby ktoś zdzierał z nich skórę bez znieczulenia. Musiała odpocząć, i to natychmiast! – Chyba nie dam rady... – Ula westchnęła. – Musisz, trzeba zacząć się ruszać! – dziewczyny z oddziału dodawały jej otuchy. Pielęgniarka pomogła Uli wstać. Gdyby nie jej czujność, upadłaby natychmiast. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Szalone zawroty głowy nie ustawały. Krew rozrywała skronie i pulsowała w nogach. Zrobienie kilku kroków okazało się ogromnym wysiłkiem. Podtrzymywana przez pielęgniarkę, dotarła w końcu do sali opatrunkowej. Rozpoczęły się oględziny. Lekarze patrzyli na Ulę i uważnie słuchali profesora. Jeden z nich zdjął wszystkie opatrunki najdelikatniej, jak mógł, aby nie uszkodzić świeżych warstw przeszczepionej skóry. Dziewczyna nawet nie udawała, że przysłuchuje się rozmowie. Była kompletnie wyczerpana. Któregoś ranka poczuła, że po jej szyi spływa lepka ciecz. Poduszka okazała się całkiem przemoczona. Ula pomyślała, że to krew, i nie za bardzo się tym przejęła. Nic jej nie bolało i to było najważniejsze. Pielęgniarka jednak, widząc cieknącą ropę, nie czekała ani chwili, od razu zadzwoniła po lekarza. Konieczne okazało się przeniesienie Uli na oddział septyczny. Strasznie się tym zmartwiła. Nie chciała opuszczać swojej sali. Tutaj czuła się dobrze i bezpiecznie, tu nie była sama. – Nie płacz – pocieszały zaprzyjaźnione pacjentki. – Będziemy cię odwiedzać – zapewniały. – Na razie to niemożliwe – stwierdziła kategorycznie pielęgniarka. – Najpierw musi się wszystko zagoić. Ropa oznacza bakterie, nie możecie, dziewczyny, przychodzić na oddział septyczny. Chcecie, żeby wam też się przestało goić? – postraszyła. Ula bała się nowego miejsca i tego, że nie będzie miała z kim porozmawiać. Ale przede wszystkim obawiała się samotności. Znowu przypomniał jej się Roman, który z pewnością krążył gdzieś w pobliżu, gotowy do kolejnego ataku... Co prawda sala znajdowała się tuż przy dyżurce, ale jak pielęgniarka miała dopilnować, aby oprawca Uli nie przemknął do jej pokoju? Płakała, choć nikt tego nie widział. Łzy przeciskały się przez zszyte powieki i wsiąkały w bandaże. Jeszcze tego samego dnia została przeniesiona na oddział septyczny. – Nie wszystkie przeszczepy się przyjęły – usłyszała. Nowa pielęgniarka przewiozła ją na salę opatrunkową. Ostry zapach eteru roznosił się w całym pomieszczeniu. – Dlaczego płaczesz? – zapytała nieznajoma pielęgniarka. Ula nie odpowiedziała. Nie miała ochoty rozmawiać ani się tłumaczyć. Okropna bezsilność doprowadzała ją do wściekłości. Nic nie mogła zrobić, zupełnie nic. Ślepej, opuszczonej, pozostawionej samej sobie w nowym miejscu pozostało tylko biernie czekać, aż los się odmieni. Wreszcie kobieta skończyła zmieniać opatrunek. Zapach bandaży nasączonych kwasem bornym

był dość przyjemny, specyficzny, lekko słodkawy. Już zawsze miał dziewczynie przypominać przeszłość, kojarzyć się z walką o życie. Długo zastanawiała się, jak wygląda nowa sala. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że na środku stoją dwa duże filary (na które, nie wiedzieć czemu, musi bardzo uważać), a ściany są pochyłe. Była pewna, że drzwi znajdują się tuż za łóżkiem, na wprost okna. Straciła orientację, a dziwne myśli mąciły jej spokój. Lekarze codziennie przychodzili po kilka razy. Troszczyli się o nią, czasami żartowali, czasami namawiali, by nie traciła odwagi i nadziei. Wspaniali, kompetentni ludzie. Dobre słowa niczym balsam spływały na jej rozdartą duszę. Nie krzyczeli, nie denerwowali się, potrafili słuchać cierpliwie i pocieszać. Niewypowiedziana wdzięczność wypełniała jej serce. – Cześć, Uleńko, co tam słychać? – Lekarz z impetem otworzył drzwi. – Jutro masz kolejną operację... Widzę, że zaczyna się ładnie goić, no, ale jeszcze trzeba trochę podokładać przeszczepów, bo nie wszystkie się przyjęły. Nic cię nie boli? Dobrze śpisz? – zasypał Ulę pytaniami. – Nie najgorzej. – No to super. Oczywiście, w dalszym ciągu proszę zmieniać opatrunki dwa razy dziennie zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami – zwrócił się do stojącej obok pielęgniarki. – Jak długo jeszcze tu zostanę? – Musiała wiedzieć, musiała w końcu zapytać. – Bądź cierpliwa. Na pewno kilka miesięcy. Teraz trudno powiedzieć dokładnie, bo to zależy od tego, jak wszystko będzie się goić. Myślę jednak, że nie dłużej niż trzy miesiące. Później pojedziesz do domu, odpoczniesz, nabierzesz sił i wrócisz do nas – wyjaśnił łagodnym głosem. – Powoli zaczniemy odstawiać niektóre lekarstwa. – Ula nie była pewna, czy mówi do niej, czy do pielęgniarki. Środki uspokajające i przeciwbólowe pomagały przetrwać i przynosiły ulgę. Postanowiła nie zamęczać innych swoimi problemami; poza tym nikt nie mógł jej przepisać lekarstwa na szczęście i na nowe, lepsze życie. Nie mogła jednak tak po prostu umrzeć. Nie chciała! Wreszcie lekarze pozwolili jej jeść coś innego niż zmiksowaną zupkę, której zaczęła już mieć serdecznie dosyć. Uli przepisano dietę półpłynną, wysokobiałkową. Wszystko gotowane i mielone, ale pyszne! Z niecierpliwością czekała na smakowite posiłki. Pragnęła jedzenia. Jeszcze nie mogła wstawać, nie była w stanie sama usiąść przy stole, ale się nie skarżyła. Krzątały się przy niej niezawodne, pełne poświęcenia pielęgniarki. Karmiły ją, zmieniały opatrunki, pomagały przy porannej toalecie. Czasami znalazły nawet chwilkę, aby porozmawiać, opowiedzieć o sobie. Uwielbiała je. – Ula, telefon do ciebie! – krzyknęła siostra Monika z sali opatrunkowej. Po chwili stała z wózkiem tuż przy łóżku dziewczyny. Ula z obawą wzięła słuchawkę do ręki. Z rodzicami rozmawiała poprzedniego dnia, więc nie miała pojęcia, kogo za chwilę usłyszy.

– Tak, słucham? – Gdzieś z oddali usłyszała męski, przytłumiony głos. – Proszę mówić wyraźniej, bo chyba jest jakiś problem z połączeniem – powiedziała głośno. Nie zdawała sobie sprawy, że to wina nie telefonu, lecz tego, że nie słyszy na lewe ucho. Ze wszystkich sił próbowała zrozumieć to, co ktoś do niej mówił, a właściwie już wykrzykiwał. – Halo, halo, kto mówi? – Wreszcie przełożyła słuchawkę na drugą stronę. – To ja, Roman!!! – wrzeszczał w nadziei, że wreszcie go usłyszy. Poznała go natychmiast, jego głos wydał jej się tak samo obrzydliwy, jak przed wypadkiem. Zamarła w bezruchu. Nie wiedziała, co ma zrobić. – Halo, jesteś?! – Jego ochrypły krzyk wyrwał ją z odrętwienia. – Czego chcesz? – Poczuła nagłą słabość, serce waliło jak oszalałe. – Uleńko, posłuchaj. To był wypadek. Jak wróciłem do domu, leżałaś na podłodze. Chciałem ci jakoś pomóc. Nie wiem, jak to się stało, nie wiem, kto to zrobił – mówił szybko, nieskładnie, jakby obawiał się, że za chwilę połączenie zostanie przerwane. – Musisz podpisać oświadczenie, że to nie ja zrobiłem, że jestem niewinny... – Jak mogłeś? Ufałam ci. Dobrze wiesz, co się stało, więc nie kłam – przerwała jego mętne wyjaśnienia i prośby. – Uleńko, przecież ja cię kocham. Chcę ci pomóc, spotkaj się ze mną. Przyjadę do ciebie... – Nie chcę cię znać, nie chcę nawet o tobie pamiętać! Daj mi wreszcie spokój, odczep się. – Z trudem usiłowała powstrzymać narastającą złość i łzy bezradności. – Wysłuchaj mnie do końca – próbował mówić cicho, z wypracowaną łagodnością. – Kupię ci, co tylko będziesz chciała, kupię ci samochód... – Przestań!!! – krzyknęła. Była u progu histerii. Miała serdecznie dosyć jego kolejnych kłamstw i pustych obietnic. – Niczego od ciebie nie przyjmę, nie chcę samochodu, nie jest mi potrzebny. Nie chcę twojej pomocy! Nie dzwoń do mnie i nie przychodź, bo i tak nikt cię nie wpuści. Wszyscy wiedzą, co zrobiłeś. – Odłożyła słuchawkę. Długo nie mogła dojść do siebie. Roztrzęsiona, niespokojna, czujnie nasłuchiwała dźwięków dochodzących z korytarza. Roman nie zamierzał czekać. W jego chorej głowie kłuł się nowy, diabelski plan. Usilnie próbował skontaktować się z rodzicami dziewczyny, z jej znajomymi, ze wszystkimi, których znała i którzy byli jej bliscy. Umówił się nawet na spotkanie z przyjacielem Uli, Marcinem, i jego ojcem. Ula sama już nie wiedziała, komu ma wierzyć, kto mówi prawdę. Czuła, że nikomu nie może zaufać; może nigdy nie mogła? Desperacko jednak chciała wierzyć, że nie została sama. Kurczowo trzymała się tej myśli, żeby nie oszaleć. Już na samym początku tego koszmaru, niedługo po tym, jak dziewczynę przywieziono na intensywną terapię, Roman spróbował ją odwiedzić. Przyszedł z kobietą i starszym mężczyzną – zapewne z adwokatem. Ula nie chciała rozmawiać. Roman jednak nie ustawał, choć ona nie wiedziała, co dzieje się poza sterylną salą, na której leżała. A działo się wiele.

– Nie warto – powiedział ostrzegawczo policjant, kiedy Marcin rzucił się w kierunku Romana. – To typ, który tylko na to czeka. Po co ci bieganie po sądach? – doradzał mundurowy. Spotkali się w restauracji – Roman, Marcin i jego ojciec. Dokładnie tak, jak chciał Roman. Żarliwie przekonywał ich do swoich racji, dowodził niewinności. Nie mógł pozwolić na to, aby go oskarżono i ukarano. Wcale nie czuł się winny. – Ula brała narkotyki... rozprowadzała je – kłamał bez skrupułów. – Przykro mi to mówić, ale nie byłeś jej jedynym przyjacielem. – Spojrzał wymownie na Marcina. – Puszczała się z każdym – kontynuował z miną męczennika. Mówił cicho, przez zaciśnięte usta. Patrzył prosto w oczy. Za wszelką cenę usiłował kontrolować sytuację, chciał znać myśli innych. Tłumaczył z udawanym smutkiem, że to ona była wszystkiemu winna, to ona była ta najgorsza. Zapewne nawet zasłużyła na karę... W końcu dotarł również do rodziców Uli. – Wróciłem do domu... byłem w szoku... Zobaczyłem, że leży nieprzytomna na podłodze – opowiadał kolejne kłamstwa. Przyjeżdżał do nich, kiedy tylko miał czas, przekonany, że kropla drąży skałę, że w końcu nikt nie będzie umiał powiedzieć, co naprawdę się stało i kogo obarczyć winą. Na każdym kroku zasiewał w bliskich Uli ludziach niepewność i strach. „Musiała otworzyć komuś drzwi. Wszystko przez te narkotyki” – oczerniał ją. Chciał, aby wszyscy dowiedzieli się, jaka z niej nic niewarta szmata. Pragnienie zemsty i strach przed więzieniem wyzwalały w nim najgorsze instynkty. Walczył o siebie ze zwierzęcą bezwzględnością. Najgorsze podejrzenia Uli bladły w porównaniu z prawdą. Od rodziców dowiedziała się, że zaraz po jej wypadku zmarła babcia. Powiedzieli jej dopiero, kiedy trochę doszła do siebie i mogła samodzielnie odbierać telefon. Wcześniej nie chcieli jej dodatkowo martwić. Niezwykłe było to, że babcia wcześniej niż inni wiedziała o jej tragedii. Schorowana staruszka leżała w szpitalu na wpół przytomna i błagała wszystkich wokół, aby powiedzieli jej, co się stało. – Wciąż powtarzała, że przydarzyło ci się coś strasznego. To było w przeddzień wypadku – głos matki wydał się Uli cudownie kojący. – Nie dała się przekonać, że wszystko jest dobrze. Miała bardzo silne przeczucie. Może gdybyśmy jej uwierzyli... – w słuchawce zapadła cisza. Zabrakło słów. Ula bardzo żałowała, że nie mogła pożegnać się z babcią, że nigdy już jej nie zobaczy. Zasnęła z modlitwą w myślach. Tylko tyle mogła zrobić. Babcia przyszła do niej we śnie. Ubrana na czarno, ale uśmiechnięta i chyba szczęśliwa. W ręku trzymała czerwoną różę. Usiadła na łóżku. Podała wnuczce piękny kwiat, a później wcisnęła jej w dłoń „stare” pieniądze i nowe, te po denominacji. Ula tak bardzo chciała z nią porozmawiać, zapytać o tak wiele, lecz babcia wstała i odeszła. Dziewczyna obudziła się w środku nocy. Szpitalną ciszę zakłócał szumiący agregat. Miała niezwykłe uczucie, że ktoś siedzi na łóżku, tuż przy niej. Nagle poczuła się nieswojo. Nie mogła nic zobaczyć, więc dla pewności poruszyła nogami i poprawiła pościel. Nikogo nie było.

Dwaj policjanci siedzieli przy stole i z niedowierzaniem kręcili głowami. Nie szczędzili Uli krytycznych uwag. – Opowiesz nam wszystko, co pamiętasz – powiedział jeden z nich. – Musimy spisać twoje zeznania, a swoją drogą, jak mogłaś mieszkać z takim starym dziadem? – dodał bezmyślnie. Zabolało. Poczuła się wyjątkowo podle. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zrobiło jej się bardzo przykro i zrozumiała, że znajdą się też tacy, którzy będą ją oceniać i potępiać. Po raz kolejny dokładnie wszystko opowiedziała. Zapisali każde jej słowo, ale nie uwierzyli. Przynajmniej takie wrażenie odniosła Ula. Była dla nich idiotką, która połakomiła się na pieniądze, sprzedała się, a teraz naiwnie oczekiwała zrozumienia i pomocy. – Moja droga, dzisiaj sama przejdziesz na salę opatrunkową. Koniec lenistwa – zaszczebiotała siostra Magda. Młoda, energiczna kobieta złapała za kołdrę, którą Ula próbowała się nakryć. – Ani mi się śni. – Dziewczyna mocno przytrzymała się materaca, na wypadek gdyby pielęgniarka postanowiła wyciągnąć ją z łóżka siłą. – Nogi mnie bolą. – Pobolą i przestaną. Leżysz plackiem zdecydowanie za długo. Koniec z jeżdżeniem na wózku, koniec z jedzeniem na leżąco. Musisz zacząć chodzić – nie dawała za wygraną pielęgniarka. – Nie możesz tak leżeć całe życie. No już, wstawaj! – Znowu szarpnęła za kołdrę. – Mogę leżeć i wcale nie jest mi źle w łóżku – upierała się przy swoim dziewczyna. – Zrozum, że im dłużej leżysz, tym dla ciebie gorzej. Czas się trochę rozruszać. Na udach Uli zostały jeszcze fragmenty gazy, z którą walczyła od kilku dni, ale nie to wydawało się najgorsze. Była przekonana, że za chwilę jej nogi eksplodują. – Nie wytrzymam, nie wytrzymam – powtarzała w kółko, gdy siostra wlokła ją do drzwi. – Dasz radę, jeszcze kilka kroków. – Kobieto, daj mi krzesło, bo zaraz padnę! – jęknęła błagalnie Ula. – Nie ma mowy, jak już usiądziesz, to potem się nie ruszysz. Możliwie jak najszybciej Ula wdrapała się na stół opatrunkowy. Poczuła nieopisaną ulgę. Wreszcie nogi przestały boleć. Zupełnie opadła z sił. Siostra delikatnie zdjęła wszystkie opatrunki i ostrożnie przetarła powieki dziewczyny watą nasączoną kwasem bornym. Usunęła grubą warstwę maści z neomycyną. Ula poczuła przyjemny chłód w całym ciele. Błysnęło światło. Przez chwilę wydawało jej się, że dostrzega okno. – Boże, ja chyba widzę! – krzyknęła radośnie. – Siostrę też widzę, naprawdę widzę! – Pochyliła głowę tak, aby zobaczyć więcej. Wreszcie wyrwała się ze szponów ciemności, wreszcie mogła spojrzeć w przyszłość z nadzieją. Jej radość była nie do opisania. – Kilka szwów puściło. Naprawdę mnie widzisz? – zapytała wesoło pielęgniarka. – Tak! Niezbyt wyraźnie, ale widzę, jak siostra wywala język. – Ula się głośno zaśmiała. Była taka szczęśliwa, a życie nabierało barw. Po nałożeniu opatrunku znowu znalazła się w świecie mroku, ale już wiedziała, że gdy wygoją się wszystkie rany i usuną jej szwy na lewym oku – będzie widzieć.

W jednej chwili wszystko się zmieniło. Poczuła w sobie moc. Pragnęła żyć. Chciała biegać, patrzeć, poznawać. Nogi nadal bolały, ale już nie tak bardzo, może dlatego, że wiara w przyszłość dodawała jej odwagi i sił. Musiało być lepiej. Po prawie dwóch miesiącach szpitalnego życia, po wielu operacjach, powoli opuszczała strefę cienia. Iskierka nadziei rozpromieniała każdy dzień. Dziewczyna wiele razy odchylała opatrunek, aby sprawdzić, czy to nie sen, upewniała się, że światło, które dostrzega, nie jest tylko złudzeniem, a radość nie pryśnie po przebudzeniu. Widziała. Coraz częściej sama wybierała się na krótkie spacery po korytarzu. Wolała chodzić szybciej, co było nie lada wyczynem, ale wtedy nogi tak bardzo nie piekły. Czekała na założenie opatrunku zaraz po porannej wizycie lekarskiej. Pielęgniarka uwijała się, jak w ukropie. Pacjentów było wielu, więc miała jeszcze trochę czasu, nim przyjdzie jej kolej. Powoli przeszła do łazienki. Rząd luster nad umywalkami kusił srebrzystym blaskiem. Bała się spojrzeć, bo przecież niektórzy jej odradzali, mówili, aby poczekała, że nie ma pośpiechu. Nie, nie mogła dłużej zwlekać. Była przygotowana na wszystko. Krwawoczerwona, zdeformowana twarz bez ust i nosa odbiła się w gładkiej tafli. Ula nie poczuła przerażenia, nie zamierzała mdleć z rozpaczy, ale nie miała już wątpliwości, że stała się dziwadłem. Jej dawniej atrakcyjna twarz teraz składała się z nierównych kawałków cieniutkiej skóry, pokrywającej kości i fragmenty nieruchomych mięśni. Koszmarne, bezkształtne puzzle łączyły przyschnięte strupy. Zamiast nosa widniały dwie podłużne dziury niczym w trupiej czaszce. Ze spuchniętych powiek lewego oka sterczały niebieskie supły nici chirurgicznej. Prawe oko było zaklejone cienkim płatem skóry. Bezkształtne oczy, twarz bez ust, z zębami na wierzchu... – Nie, to nie jestem ja – wyszeptała cicho. Nie widziała zupełnie wyraźnie, ale na tyle dobrze, by zrozumieć, że może wzbudzać jedynie strach. Nie miała uszu. Pod brodą ciągnął się długi szew, łączący krwawe przeszczepy z gładką skórą na szyi. Tak jakby ktoś odciął twarz, przełożył ją na drugą stronę, a potem przyszył. Powoli tworzyły się przykurcze. Już nie potrafiła odchylić głowy do tyłu. Skóra wokół ust ściągała się coraz bardziej, odsłaniając dziąsła. Ula nadal nic nie czuła. Spróbowała poruszyć brodą, ale bezskutecznie. Twarz była zupełnie nieruchoma, mocno ściągnięta i przerażająca. Teraz tak właśnie wyglądała Ula, uwięziona w samej sobie, młoda dziewczyna, która niedawno budziła zachwyt swoją urodą. Mogła umrzeć. Mogła zakończyć ten koszmar w jednej chwili, gdyby chciała. Ale mogła też żyć dalej i walczyć. Nie wiedziała w tej chwili, co zrobi. Zycie wydawało się zbyt trudne, ale śmierć przerażała wielką niewiadomą. Dorota niepewnie zajrzała przez lekko uchylone drzwi. Zapukała. – Kto przyszedł? – Ula nieruchomo leżała na łóżku i czekała na odpowiedź. – Cześć, Ula, nareszcie jesteśmy. – Młoda kobieta postawiła podróżną torbę przy szafce i ostrożnie uściskała starszą siostrę. Z trudem powstrzymywała się od płaczu. – Marcin też tu jest –

dodała po chwili. – Witaj. – Poczuła uścisk jego dłoni. Tak bardzo cieszyła się z tych odwiedzin, niecierpliwie na nie czekała od momentu, kiedy dowiedziała się, że mają zamiar przyjechać. – Jakie piękne miasteczko! Szpital stoi na szczycie góry – zachwycała się Dorota. – O mało nie przegapiliśmy stacji. Wysiedliśmy w ostatniej chwili. – Marcin wciąż gładził dłoń Uli, jakby chciał zagłuszyć wyrzuty sumienia, nadrobić ten czas, kiedy go przy niej nie było. – Jechaliście całą noc, pewnie jesteście zmęczeni i głodni. Goście mogą wykupić obiad w szpitalnej kuchni, tylko że chyba jest jeszcze trochę za wcześnie. – Nic się nie martw. Mamy kanapki i po drodze kupiliśmy coś do jedzenia. Przynieśliśmy ci same pyszności. – Siostra sięgnęła po torbę i zaczęła rozkładać na stoliku owoce, słodycze i napoje. – Przywiozłam też radio, będzie ci weselej. – Nareszcie. Ta cisza już mi bokiem wychodzi. – Ale piękny widok... – Marcin podszedł do okna i odchylił żaluzje. – Widać całe miasto. – Rzeczywiście, niesamowity. Pokój też bardzo fajny. Widny, jasny i dość przytulny. – Dorota usiadła na łóżku i podała Uli czekoladkę. – Masz na coś ochotę? W porze obiadowej przejdziemy się na spacer, mogę ci coś kupić. – Chciałabym zjeść lody – rozmarzyła się Ula. – Najlepiej truskawkowe, śmietankowe i czekoladowe. I jeszcze jakieś ciastko z cukierni. – Spragniona była wszystkiego, czego jej brakowało przez ostatnie miesiące. – Kupimy ci całą górę lodów – zaśmiał się Marcin. – Mam nadzieję, że zostaniecie kilka dni? – zapytała z nadzieją Ula. – Tylko do jutra, ale za to do wieczora, więc mamy jeszcze sporo czasu. – A co w domu? – Musiała o to zapytać. Bała się odpowiedzi i rozmowy na ten temat, ale musiała wiedzieć. Może jednak nikt jej nie chce i nie będzie miała dokąd wracać? Przerażała ją myśl, że stanie się dla rodziny ciężarem, kłopotem, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić. – Wszystko w porządku. Nie zamartwiaj się. Rodzice planują cię odwiedzić. Nie wiem dokładnie kiedy, ale może już za tydzień. Razem z nami nie dało rady, bo ktoś musi zostać z Kubą i dziadziusiem... Wiesz, wszyscy są w szoku i nikt nie może uwierzyć w to, co się stało. Najważniejsze, że widzisz. Umieraliśmy ze strachu, że straciłaś wzrok, ale teraz to będzie tylko lepiej. – Rozumiem... – Ula nie za bardzo wiedziała, co powiedzieć. Dla wszystkich było to tak trudne. – Był u ciebie Roman? Pytam, bo do nas cały czas wydzwania. Kilka razy nawet przyjechał. – Pieprzony skurwiel. Policja przesłuchiwała wszystkich z naszej klasy, mnie też – wtrącił Marcin. Nie przyznał się, że rozmawiał z Romanem. – Czemu? – zdziwiła się dziewczyna. – Nie wiem, pytali o Romana, o to, czy kręcił się koło szkoły, czy go znamy, co mówiłaś, co

robiłaś... Takie tam. – Odwrócił wzrok, jakby się bał, że ktoś odgadnie prawdę. – Jak dowiedzieliście się, że miałam wypadek? – Od policji. Obudzili nas w środku nocy. Od razu przyjechaliśmy do szpitala. Nie pamiętasz, bo byłaś nieprzytomna. Czuła straszny smutek i żal. Tak bardzo chciałaby zmienić przeszłość, naprawić błędy, zacząć wszystko od nowa. Nie mogła nic zrobić. – Roman już wtedy, w szpitalu, nas zaczepiał. Mówił, że nie ma z tym nic wspólnego, że to wypadek i ktoś zaatakował cię w mieszkaniu, kiedy go nie było. Ojciec go nie słuchał. Był w takim szoku, że zapomniał, jak się prowadzi samochód. Dla wszystkich jest to traumatyczne przeżycie. – Dorota dłonią otarła łzy, których Ula i tak nie mogła dostrzec przez gęsty opatrunek. – Podobno później miał zawał, ale szybko wypisał się ze szpitala na własne życzenie. Pewnie sam go sobie wywołał, pieprzony alchemik – warknął Marcin. – Najpierw pilnowali go ci z policji, ale potem przestali. Miał przy sobie wypchany foliowy worek, ale nie pozwalał nikomu do niego zajrzeć... – Skąd to wiesz? – Ulę zaciekawiły te wiadomości. Czuła, jak rośnie w niej złość i poczucie niesprawiedliwości. Ten potwór był na wolności, całkowicie bezkarny. Zupełnie tego nie rozumiała. – Moja mama ma znajomą, która pracuje w szpitalu. – Jesteś pewna, że to on ci to zrobił? – cicho zapytała Dorota. Niestety, nie tylko ona miała wątpliwości. – Tak. Widziałam go – odpowiedziała Ula szybko i zdecydowanie. – Mieliśmy ci tego nie mówić, ale chyba Roman jechał z nami w tym samym pociągu. – Próbował ukryć się w taksówce, jak już wysiedliśmy – odezwał się Marcin. – Gdyby przyszedł, szybko zawołaj pielęgniarkę. Nic ci nie zrobi, nie bój się – pocieszała Dorota. – Pomyślałam, że powinnaś o tym wiedzieć. – Nie wierzcie mu! Naprawdę to on mnie skrzywdził. – Bała się, że Roman zrobi wszystko, aby nadal mu ufali. – Już jesteśmy. Zrobiliśmy całkiem spore zakupy. Mamy obiecane lody, do tego ciastko z kremem i makowe... – wyliczała Dorota. – Zęby się tutaj wdrapać, trzeba mieć niezłą kondycję. Schodów chyba z tysiąc. – Gdzie mam to postawić? – Marcin stanął z zakupami na środku pokoju. – Tutaj – Dorota wskazała miejsce obok łóżka i zaczęła wszystko wykładać na szafkę i do szuflady. Od jakiegoś czasu Ula miała coraz większy apetyt. Mogła jeść bez przerwy, jakby nadrabiała zaległości. Cały pojemnik lodów, dwa duże ciastka, opakowanie czekoladek, no i wcześniej ogromny obiad... Salowa przywoziła jej podwójne porcje. Na stole w porze obiadowej stały dwa talerze zupy i dwa drugie dania. Podobnie było podczas śniadania i kolacji. Po prostu nie mogła przestać. Łaknienie wypełniało jej myśli. Żyła w nieustającym lęku przed brakiem żywności,

więc gdy tylko zostawały jakieś resztki, chomikowała je w szufladzie, a później z wielkim apetytem pochłaniała kolejne skórki od chleba. Nie zawracała sobie głowy tym, skąd to poczucie głodu. Chciała jeść, najlepiej bez przerwy, bo to przynosiło ulgę i uspokajało. Jadła zbyt dużo, co wszystkich wokół dziwiło, ale nikt nie potrafił odmówić jej tej przyjemności, poza tym organizm potrzebował sił do regeneracji, a ona drobnej radości z życia. Nie zależało jej na utrzymaniu wagi. Jedzenie zajmowało większość czasu spędzonego w łóżku, odsuwało na dalszy plan zmartwienia. Każdy smak był niepowtarzalny i wyjątkowy. Jadła bez opamiętania, jakby chciała zagłuszyć dręczący smutek. Dobry, sprawdzony sposób na odreagowanie stresu. Teraz niezdarnie wpychała do buzi kolejne kęsy, które z trudem przeciskały się między zębami. Nie potrafiła otworzyć ust więcej niż na pół centymetra. Zagojone przeszczepy kurczyły się i ściągały skórę szyi, ograniczały ruchy. – Zjadłaś chyba wszystko – zaśmiała się Dorota i wilgotną ściereczką przetarła jej szyję i zęby wybrudzone czekoladą. Próbowała też oczyścić bandaże, ale bezskutecznie. – Pielęgniarka padnie z wrażenia, jak cię zobaczy – stwierdził Marcin z rozbawieniem. – Cała jesteś wysmarowana jedzeniem. – Może wyjdziemy na spacer? – zapytała Dorota. – Dobry pomysł. Muszę się trochę rozruszać. – Bezczynne leżenie w łóżku coraz bardziej doskwierało Uli. Zza okna dobiegał radosny śmiech bawiących się dzieci. Piękna pogoda zachęcała do wyjścia z budynku. Przyszpitalny ogród był nieco zaniedbany, ale bujna zieleń budziła zachwyt. Ula wreszcie mogła zaczerpnąć świeżego powietrza. Namiastka wolności przyprawiała o zawrót głowy. Zwykły spacer okazał się niezwykłym przeżyciem. Ciepły wiatr przyjemnie owiewał poranione ciało Uli. Usiedli na drewnianej ławce, pod drzewem. – Przepiękne miejsce – zachwycała się Dorota – To prawda, szpital jest dość stary, ale otoczenie niezwykłe – przytaknął Marcin. Szary, kilkupiętrowy budynek z mnóstwem okien wyłaniał się z zieleni na szczycie wysokiego wzniesienia. Przejście pod filarami, gdzie można było schronić się przed deszczem lub silnym wiatrem, prowadziło wprost do ogrodu. Świat wydawał się nierealny, zupełnie inny od tego sprzed wypadku. Ula zapragnęła wolności, swobody i przestrzeni, ale lęk okazał się zbyt silny. Słaba, przestraszona, wyniszczona nie mogłaby pobiec przed siebie. Brakowało sil. Wszystko na wyciągnięcie ręki, a jednak tak daleko. Wysokie drzewa, szumiący strumyk tuż obok szpitala, błękitne niebo, śpiewające ptaki – to wszystko nie pasowało do jej życia. Przypominało tylko, jak wiele mogła stracić i jak odlegle jest szczęście. Ula nie pasowała do tego idealnego świata. Kawałek trawnika, cień rozłożystej gruszy to było zarazem wiele i zbyt mało. Czuła się dziwnie. Radość mieszała się z wielkim smutkiem. Tak bardzo chciałaby być zdrowa... Odchyliła opatrunek, ale zmęczone oko odmówiło posłuszeństwa. Jak miała poczuć się wolna, podziwiać piękno natury i cieszyć się każdym łykiem ciepłego powietrza? Musiała szybko przysłonić oko, które od jasnego światła zaczęło intensywnie łzawić.

Tęsknota za normalnością zaatakowała ze zdwojoną siłą. Myśli pełne sprzeczności... i świat tak bliski – i tak bardzo obcy. – Chcesz już wracać? – Dorota schowała do torby plastikowe kubki. – Chyba tak. – Ula westchnęła ciężko i pozwoliła zaprowadzić się do małej salki, która była jej azylem. Tak naprawdę w mroku czuła się najpewniej. Dwa dni radości minęły jak chwilka. Później Ula poczuła się jeszcze bardziej opuszczona, ale przynajmniej miała radio. Dzięki temu mogła przestać wsłuchiwać się w ciszę. – Ula, to ja – wyszeptał tuż nad jej głową. Nie wiedział, czy dziewczyna śpi, ponieważ nadal miała na twarzy grube warstwy opatrunku. Roman wkradł się do jej pokoju niezauważony przez nikogo. Nie widziała go, ale dobrze słyszała. Bała się poruszyć. Zaskoczył ją swoją wizytą, a jego głos w jednej chwili zburzył jej spokój i poczucie bezpieczeństwa. Bała się zawołać o pomoc. Miała nadzieję, że ktoś za chwilę przyjdzie lub może on sam odejdzie, jeśli Ula będzie leżeć nieruchomo. – Słyszysz mnie? – nie dawał za wygraną. – To ja, Roman. – Wyjdź stąd natychmiast – wyszeptała. Strach paraliżował. Nie potrafiła krzyczeć przez ściśnięte gardło. Nie miała pojęcia, co on chce zrobić. – Przywiozłem ci soki, ubrania i słodycze – zupełnie jej nie słuchał. – Rozmawiałem już z twoimi rodzicami. Oni mi wierzą... – Wyjdź, bo zacznę krzyczeć. – To, co usłyszała, wydawało się zbyt straszne, żeby było prawdą. Wiele razy rozmawiała z rodzicami przez telefon. Nigdy nie wspominali o Romanie. Przeszłość była zbyt bolesna, zbyt świeża, przyszłości rodzice bali się bardziej niż ona sama. Obawiali się, że stracą córkę, a jeśli ona nawet przetrwa, jej życie stanie się wegetacją. Liczyło się tylko to, co teraz. Okazywali jej wsparcie, a każdy telefon napełniał ją nadzieją. – Wrócę, jak poczujesz się lepiej – wycedził Roman przez sztuczne zęby i odszedł. Nikt nie wiedział, że był. Nikt go nie zauważył. Zostawił strach i niepewność. Kolejna operacja, znowu ból – pulsujący, nieustanny, taki, na który żadne leki nie pomagają. Zamieszkał w jej głowie, odbierał sens życia, dusił i męczył. Każdy dzień był taki sam, nieskończenie długi, bezsenny i przytłaczający. Ból nie dawał chwili wytchnienia. Jak miała z nim walczyć, jak przed nim uciec? Zaczęła nadzwyczaj wyraźnie postrzegać upływ czasu. Dwa tygodnie koszmaru. Musiała wytrzymać, przeczekać. Kiedy po następnej operacji nieoczekiwanie poczuła ulgę, myślała, że w końcu odpocznie. Trwało to jednak krótko. Ból wątroby okazał się gorszy niż ten, który wcześniej mieszkał w jej głowie. Ostry niczym skalpel, aż skręcał wnętrzności. To mścił się nadmierny apetyt dziewczyny. Nie mogła leżeć, nie mogła wstawać ani nawet słuchać radia. Miała ochotę walić głową w ścianę i wyć z rozpaczy. Ograniczenie jedzenia niewiele pomogło. Ból ściskał gdzieś w środku z całą mocą, odchodził i wracał. Zastrzyki pomagały, ale tylko na chwilę. Nie chciała tak żyć. Niezliczone dni po prostu trwała, z podkurczonymi nogami, zwinięta w kłębek. Już nawet siostry

miały dosyć jej jęków i nawoływania. Pewnego dnia koszmar powrócił. – Jakiś starszy pan przyszedł do ciebie, mam go wpuścić? – Pielęgniarka stanęła w drzwiach i czekała na decyzję Uli. – To Roman. Niech mu siostra powie, żeby się wynosił. – Wiele razy opowiadała siostrze Monice o Romanie. Teraz kobieta stanęła z nim oko w oko. – Dobrze. – Zamknęła drzwi, aby nikt nie mógł zajrzeć do środka, ale za moment znowu pojawiła się w pokoju. – Chce ci tylko przekazać kwiaty i kilka pudełek czekoladek. Weź je lepiej. Nie musisz się z nim widzieć, ale wtedy może sobie pójdzie. To prawdziwy furiat. Wymachuje papierami i biega po korytarzu. Krzyczy, że musisz podpisać jakiś dokument. – Dobrze, niech siostra weźmie to od niego, tylko niech on się trzyma z daleka ode mnie. Nie będę z nim rozmawiać ani niczego podpisywać – zastrzegła, na wypadek gdyby pielęgniarka miała jakieś wątpliwości. – Wiem, pamiętam – zapewniła kobieta i już jej nie było. Ula przypomniała sobie, jak kiedyś Roman opowiadał o znajomym, którego bez przerwy odwiedzał w szpitalu. Dręczył go tak długo, aż ten człowiek umarł. „Teraz moja kolej” – pomyślała. Nerwowy skurcz ścisnął jej żołądek. W dużym wazonie przyniesionym z dyżurki stanął ogromny bukiet bordowych róż. Dwadzieścia jeden pięknych, długich kwiatów przypominało Uli o urodzinach. Na stole leżało kilka bombonierek, jedna z nich czerwona, w kształcie serca. Dziewczyna skrzywiła się z niesmakiem i z trudem powstrzymała gniew. Pomyślała, że podaruje kwiaty tym, którym dotychczas nie była w stanie się odwdzięczyć. Tak bardzo chciała podziękować profesorowi. – Przyniosłam ci kartkę z życzeniami. – Do sali wparowała zasapana portierka. Kobieta podeszła do szafki i położyła na niej kartonik. – Może mi pani przeczytać, co tam jest napisane i od kogo? – poprosiła Ula. – Życzę ci wszystkiego, co najlepsze – szybkiego powrotu do zdrowia i jeszcze piękniejszej buzi, niż miałaś. Chciałem być przy tobie w dniu urodzin, ale nie czułaś się dobrze. Roman – wydukała portierka i poskrobała się w głowę, jakby nad czymś myślała. – Proszę to wyrzucić do kosza. – Ula nie chciała wdawać się w dyskusje z obcą kobietą, ale czuła, jak wszystko się w niej gotuje. – Nie odrzucaj pomocnej dłoni, dziewczyno. To porządny chłop, chce ci pomóc... – Pani nie wie, co mówi! Kim pani w ogóle jest? Jakim prawem mówi mi pani, co mam robić? – przerwała jej gniewnie dziewczyna. – Nie zamierzam z panią rozmawiać na ten temat. – Była pewna, że głupia baba jest w zmowie z Romanem. Tak, na pewno. Musiał z nią rozmawiać. Czuła się taka bezradna! – Jestem portierką – odpowiedziała tamta z taką dumą, jakby było to najważniejsze stanowisko w całym szpitalu. Tak, teraz poznała jej głos. Słyszała go, kiedy po omacku szła do ubikacji któregoś dnia.

Baba zachodziła jej drogę, zagadywała, próbowała żartować, ale fałsz i nieszczerość były wyczuwalne tak bardzo, że nic nie zdołało ich zamaskować. – Rób, jak chcesz, ale lepiej się zastanów. On ma pieniądze, a przed tobą bardzo długie leczenie. – Wstrętny babsztyl z ciekawością przyglądał się Uli. – Zastanowiłam się. Proszę już iść. Roztrzęsiona dziewczyna próbowała nie myśleć o ostatnich wydarzeniach. Było to jednak niezwykle trudne, myśli same pchały się do głowy. – Zaraz przyjdą twoi rodzice. – Pielęgniarka pospiesznie poprawiła pościel i zmieniła opatrunek. – Czekają na korytarzu. Ula bardzo bała się tego spotkania, ale jak nigdy wcześniej pragnęła bliskości rodziców. Podekscytowana, nasłuchiwała cichych dźwięków dobiegających z korytarza. – Jesteśmy, córeńko – usłyszała głos matki, która podeszła do łóżka i pocałowała obandażowaną twarz Uli. Nie mogła powstrzymać się od płaczu, gdy z dojmującym bólem patrzyła na swoje zmaltretowane dziecko. Ojciec stał obok, chusteczką ocierał mokre oczy. – Jak się czujesz? – odezwał się przez ściśnięte gardło. – Nic cię nie boli? – Już nie, dłuższy czas miałam straszne bóle głowy, a potem brzucha, ale na szczęście przeszło. Niewidoczne łzy wsiąkały w wilgotną gazę, Ula nie mogła ich powstrzymać, chociaż bardzo chciała mówić spokojnie. – Kochamy cię, Uleńko, i chcemy dla ciebie jak najlepiej. – Widzisz coś? – zapytał ojciec. Nie za bardzo wiedział, jak z nią rozmawiać. To, co miał przed oczami, sprawiało, że zamierały mu słowa na wargach i czuł nieznośny ból w sercu. – Tak, na lewe oko całkiem nieźle. Jeszcze mam zszyte powieki, ale powoli nici puszczają i jest coraz lepiej. – Dzięki Bogu – westchnęła matka i delikatnie uścisnęła jej dłoń. – Tak bardzo baliśmy się, że nie będziesz widzieć. Dzwoniliśmy do lekarzy prawie codziennie. – Rozmawialiście z profesorem? – Ula zajadała z apetytem pysznego banana, którego matka kroiła na małe kawałki. – Jeszcze nie. Na razie ma jakieś ważne spotkanie – odpowiedział ojciec. Stanął przy oknie i zapatrzył się w dal. – Wiesz, Ula... nie przyjechaliśmy sami – zaczęła matka ostrożnie. – Nie denerwuj się tylko – wtrącił ojciec i usiadł na krześle. – Przyjechał z nami Roman – wyrzucił z siebie jednym tchem. Zapadła przerażająca cisza. – To żart, prawda? – zapytała Ula z nadzieją w głosie. To przecież nie mogła być prawda! Nie zniosłaby myśli, że rodzice mu wierzą. – On chce tylko z tobą porozmawiać... – Jak możecie mi to robić? – zaniosła się płaczem. Radość ze spotkania prysła w jednej chwili. – Nie chcę go widzieć. Nie rozumiecie, że to przez niego tu jestem? – Łkała głośno,