Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Przedmowa
Damy z Grace Adieu
Na Wzgórzu Rozpasania
Pani Mabb
Jak książę Wellington zapodziewa swojego wierzchowca
Pan Simonelli czyli elfi wdowiec
Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby
Meandry groteski
John Uskglass i węglarz z Cumbrii
Podziękowania
O autorce
Rodzicom, Janet i Stuartowi Clarke’om
Przedmowa
pióra profesora Jamesa Sutherlanda, kierownika studiów nad Sidhe na Uniwersytecie
w Aberdeen
Sięgnąłem po ten zbiór, mając na uwadze dwa bardzo skromne cele. Pierwszym było rzucenie po
trosze światła na rozwój magii na Wyspach Brytyjskich w różnych epokach, drugim zaś zapoznanie
czytelnika z pewnymi sposobami, w jakie Faerie rzutuje na nasze własne powszednie życie – innymi
słowy, stworzenie swoistego kompendium dotyczącego Faerie i elfów.
Tytułowa historia „Damy z Grace Adieu” plasuje się w pierwszej kategorii, w poruszający sposób
ukazując trudności, jakim musiały stawić czoło kobiety parające się magią na początku
dziewiętnastego wieku – w czasach, kiedy ich praca była zwyczajnie ignorowana przez ich męskich
odpowiedników (reprezentowanych tutaj nade wszystko przez Gilberta Norrella i Jonathana
Strange’a). O wydarzeniach relacjonowanych w tej historii wspomniano w raczej mało znanej
powieści wydanej kilka lat temu. Jeśli któryś z czytelników zetknął się z dziełem „Jonathan Strange
i pan Norrell” (Bloomsbury, Londyn 2004), to zwracam uwagę na przypis w rozdziale 43, który
opisuje, ile trudu zadał sobie Jonathan Strange, by wyrwać swojego pełniącego obowiązki pastora
szwagra z hrabstwa Gloucester i zapewnić mu beneficjum w hrabstwie Northampton. „Damy z Grace
Adieu” przedstawiają pełniejsze objaśnienie dość zagadkowej reakcji Strange’a.
Opowiadania „Na Wzgórzu Rozpasania” oraz „Meandry groteski” opisują nieco swobodniejsze, nie
tak napięte kontakty z elfami i magią, którymi niegdyś cieszyli się nasi angielscy i szkoccy
przodkowie.
„Pan Simonelli albo elfi wdowiec” to wyjątek z pamiętników Alessandro Simonellego. Simonelli to
– rzecz jasna – szalenie irytujący pisarz, na każdym kroku ukazuje zarozumiałość i arogancję swojej
rasy. (I mówię tu o Anglikach, nikim innym). Redaktorowi zaleca się podchodzić do jego
pamiętników ze szczególną ostrożnością. Simonelli opublikował je po raz pierwszy w połowie lat
dwudziestych XIX wieku. Dwadzieścia lat później dokonał korekty i opublikował je ponownie. To
samo zrobił w latach sześćdziesiątych. W rzeczy samej przez cały wiek XIX i początki XX jego
pamiętniki i wspomnienia były nieustannie pisane na nowo i publikowane w nowych wydaniach; i za
każdym razem Simonelli przekuwał przeszłość tak, by promować swoją najnowszą obsesję – bez
względu na to, czy była to akurat historia starożytnych Sumerów, edukacja kobiet, podniesienie
moralności Sidhe (elfów), zaopatrzenie pogan w Biblie, tudzież skuteczność nowego rodzaju mydła.
W ramach próby obejścia tej przeszkody wybrałem fragment z pierwszego wydania, który opisuje
początki nadzwyczajnej kariery Simonellego. Możemy tylko żywić nadzieję, że zachował on jakiś
związek z wydarzeniami, które rzeczywiście miały miejsce.
W latach, które nastąpiły po Waterloo, stosunki między Sidhe (elfami) i Brytyjczykami zacieśniły
się. Brytyjscy politycy na wszelkie sposoby rozważali „kwestię elfią”, ale wszyscy zgadzali się, że jest
to sprawa kluczowa dla interesów kraju. Jednakże poniższe historie ukazują nic innego, jak tylko
przerażający brak przygotowania typowego dziewiętnastowiecznego dżentelmena, kiedy przypadkiem
natknie się na Faerie. Książę Wellington to doskonały tego przykład. Kobiety, zdaje się, nieco lepiej
radzą sobie w tak kłopotliwych okolicznościach; bohaterka „Pani Mabb”, Venetia Moore,
konsekwentnie wykazuje zdolność intuicyjnego wyczuwania zasad obowiązujących w Faerie, czego
całkowicie brakuje starszemu i bardziej doświadczonemu księciu.
„Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby” to opowiadanie obfitujące w fakty
ciekawe dla badacza Faerie. Jednakże nie widzę powodu, by powtarzać moją wcześniejszą ocenę tej
historii, przedstawioną w 1999 roku (i zasługującą, moim zdaniem, na szerszy odbiór). Czytelnik
znajdzie ją we wstępie do samej opowieści.
Zdecydowałem się zamknąć zbiór historią cudownego pisarza, Johna Waterbury’ego, lorda
Portisheada. Poza okresem 1808-1816, kiedy siedział pod pantoflem Gilberta Norrella, pisarstwo
Waterbury’ego – a w szczególności jego wersja starych opowieści o Królu Kruków – to niekończąca
się przyjemność. „John Uskglass i węglarz z Cumbrii” to przykład historii z rodzaju tych (jakże
uwielbianych w średniowieczu), w których ludzie niższego stanu okazują się zdolni przechytrzyć ludzi
bogatych i wpływowych. (Myślę tu o opowieściach o Robin Hoodzie czy balladzie o „Królu Janie
i opacie Canterbury”). W średniowiecznej północnej Anglii nikt nie był bogatszy i potężniejszy od
Johna Uskglassa i w efekcie północnoangielski folklor obfituje w opowieści o Uskglassie, który wpada
do dziur w ziemi, zakochuje się w niestosownych damach albo z różnych skomplikowanych
i nieprawdopodobnych powodów zobowiązuje się do ugotowania owsianki dla udręczonych żon
oberżystów.
Smutny stan rzeczy przedstawia się tak, że podobnie jak we wszystkich okresach naszej historii, tak
i obecnie zewsząd atakują nas błędne informacje na temat Faerie. Dzięki takim opowieściom jak
poniższe pilny badacz kultury Sidhe może zajrzeć do Faerie, dostrzec przelotnie złożoność tej krainy,
panujące tam sprzeczności i pojąć niebezpieczną fascynację, jaką może ona wzbudzić.
James Sutherland
Aberdeen, kwiecień 2006
Damy z Grace Adieu
Nade wszystko pamiętajcie o tej jednej rzeczy: magia należy do serca w równym stopniu jak do
rozumu i wszystko, co jest czynione, winno być czynione z miłości, radości lub słusznego gniewu.
I jeśli będziemy honorować tę zasadę, odkryjemy, że nasza magia urasta większa niż suma
wszystkich zaklęć, których kiedykolwiek się nauczyliśmy. Wtedy staje się dla nas tym, czym jest lot
dla ptaków, ponieważ nasza magia wywodzi się z mrocznego i rozmarzonego serca, tak jak lot ptaka
płynie z jego serca. I czyniąc magię, będziemy odczuwać tę samą radość, jaką czuje ptak, gdy rzuca
się w pustkę, i pojmiemy, że magia stanowi część człowieka, tak jak lot jest częścią istoty ptaka.
To zrozumienie to dar dla nas od Króla Kruków, drogiego króla wszystkich magów, który stoi
między Anglią a Innymi Ziemiami, między wszelkim dzikim stworzeniem a światem ludzi.
Z Księgi lady Katarzyny z Winchesteru (1209-67), przetłumaczonej z łaciny przez Jane Tobias (1775-
1819)
Kiedy pani Field zmarła, pogrążony w żałobie wdowiec rozejrzał się i odkrył, że świat jest pełen
ładnych, młodych kobiet, tak samo jak to było za czasów jego młodości. W następnej kolejności
dotarło do niego, że jest zamożniejszym człowiekiem niż dawniej i chociaż w jego domu przebywała
już jedna ładna, młoda kobieta (jego siostrzenica i wychowanica, Cassandra Parbringer), uznał, że
jeszcze jedna z pewnością by nie zaszkodziła. Uważał, że nie zmienił się zgoła nic, którą to opinię
Cassandra w pełni podzielała – myślała bowiem w głębi duszy: „Jestem przekonana, drogi panie, że
był pan równie nużący jako dwudziestojednoletni młodzieniec, jak jako czterdziestodziewięcioletni
mężczyzna”. Pan Field ożenił się zatem powtórnie. Dama była ładna, bystra i tylko rok starsza od
Cassandry, ale możemy rzec na jej obronę, że nie miała pieniędzy i musiała albo poślubić pana Fielda,
albo zostać nauczycielką w szkole. Druga pani Field i Cassandra były sobie wielce rade i wkrótce
serdecznie się polubiły. W rzeczy samej, smutny stan rzeczy przedstawiał się tak, że o wiele bardziej
lubiły się nawzajem niż pana Fielda. Była jeszcze jedna dama, ich przyjaciółka (nazywała się panna
Tobias); często widywano je, jak we trzy spacerują w pobliżu wioski, w której mieszkały – Grace
Adieu w hrabstwie Gloucester.
W wieku lat dwudziestu Cassandra Parbringer była uważana za ideał swoistego typu urody, do
którego mają słabość pewni dżentelmeni. Jej mleczna cera miała przyjemnie różowawy odcień.
Jasnoniebieskie oczy niezmiernie uroczo harmonizowały ze srebrzysto-złotymi lokami, a całość
stanowiła wizerunek, w którym kobiecość i dziewczęcość słodko współbrzmiały. Pan Field –
dżentelmen nieobdarzony przesadną lotnością umysłu – z ufnością wierzył, że cechują ją infantylna
naiwność i przyjemna kobieca uległość licujące z jej twarzyczką.
W owym czasie jej perspektywy prezentowały się lepiej niż wcześniej możliwości pani Field.
Mieszkańcy Grace Adieu już dawno temu ustalili między sobą, że Cassandra winna poślubić pastora,
pana Henry’ego Woodhope’a, a i sam Woodhope nie sprawiał wrażenia, że ten pomysł go mierzi.
– Pan Woodhope cię lubi, Cassandro – powiedziała pani Field.
– Doprawdy?
Panna Tobias (która także znajdowała się w pokoju) wtrąciła:
– Panna Parbringer jest mądra i zachowuje dla siebie zdanie na temat pana Woodhope’a.
– Och! – wykrzyknęła Cassandra. – Możecie je poznać, skoro takie jest wasze życzenie. Pan
Woodhope to nieco rozciągnięty pan Field, dzięki czemu jest chudszy i wyższy. Jest młodszy, a zatem
z natury rzeczy stanowi milsze towarzystwo i ma bystrzejszy umysł, ale w ostatecznym rozrachunku
to tylko repetycja z pana Fielda.
– Czemu więc go zachęcasz? – zapytała pani Field.
– Ponieważ muszę kogoś poślubić, a za panem Woodhope’em to jedno przemawia: że mieszka
w Grace Adieu i, poślubiając go, nie będę musiała rozstawać się z moją drogą panią Field.
– To bardzo skromne aspiracje: pragnąć ślubu z panem Fieldem dowolnego rodzaju. – Pani Field
westchnęła. – Nie pragniesz niczego lepszego?
Cassandra rozważyła pytanie.
– Zawsze ogromnie pragnęłam odwiedzić hrabstwo York – odpowiedziała. – Wyobrażam sobie, że
jest tam dokładnie tak jak w powieściach pani Radcliffe.
– Tam jest dokładnie tak jak wszędzie indziej – odparła panna Tobias.
– Och, panno Tobias, jak możesz tak mówić? – zapytała Cassandra. – Jeśli magia nie trwa
w Yorkshire, to gdzie jeszcze możemy ją znaleźć? „Na bagnach pod gwiazdami u obłąkańca boku”[1].
Tak właśnie wyobrażam sobie hrabstwo York.
– Jednakże wiele wody upłynęło, odkąd Król-obłąkaniec przebywał tam po raz ostatni i przez ten
czas mieszkańcy Yorkshire weszli w posiadanie rogatek, gazet, dyliżansów, objazdowych
wypożyczalni książek i wszystkiego tego, co jest najbardziej nowoczesne i pospolite.
Cassandra pociągnęła nosem.
– Rozczarowujesz mnie.
Panna Tobias była guwernantką dwóch dziewczynek we wspaniałym domostwie w wiosce, zwanym
Królestwem Zimy. Rodzice dzieci nie żyli i mieszkańcy Grace Adieu z upodobaniem powtarzali sobie,
że to nie jest dom dla dzieci, bo jest zbyt przestronny, mroczny i za dużo w nim pokojów o dziwnych
kształtach i osobliwych płaskorzeźb. Młodsza dziewczynka rzeczywiście często się bała i co rusz
dręczyły ją koszmary. Biedaczka wierzyła, że prześladują ją sowy. Niczego na świecie nie bała się tak
bardzo jak sów. Nikt inny nie widział ptaków, ale dom był stary, pełen szczelin i dziur, którymi
mogłyby wlatywać, i obfitował w spasione myszy, które mogłyby je skusić, więc może dziecko miało
słuszność. W wiosce nie przepadano zbytnio za guwernantką – była za wysoka, za poważna i za bardzo
lubiła książki. Nadto – ciekawa rzecz – nigdy się nie uśmiechała, o ile nie dostrzegła powodu do
uśmiechu. Jednakże panienka Ursula i panienka Flora były dziewczynkami bardzo grzecznymi
i niezmiernie przywiązanymi do panny Tobias.
Chociaż czekała je wspaniała przyszłość spadkobierczyń fortuny, pod względem krewnych
dziewczynki były biedne jak mysz kościelna. Jedynym opiekunem był kuzyn ich zmarłej matki. Przez
wszystkie długie lata ich sierocej doli dżentelmen ów odwiedził je tylko dwukrotnie i raz napisał do
nich bardzo krótki list na Boże Narodzenie. Ponieważ jednak kapitan Winbright był żołnierzem,
oficerem w ––shires, nieobecność i milczenie zostały mu wybaczone, a panienka Ursula i panienka
Flora (chociaż miały zaledwie – odpowiednio – osiem i cztery lata) już zaczęły zdradzać typową dla
ich płci słabość, wynosząc jego towarzystwo ponad wszystkich innych swoich znajomych.
Mówiło się, że pradziad dziewczynek studiował magię i zostawił po sobie rozległą bibliotekę.
Panna Tobias często do niej zaglądała; nikt nie wiedział, czym się tam zajmowała. Ostatnio jej
przyjaciółki, pani Field i panna Parbringer, także często bywały w rezydencji. Uważano jednak, że po
prostu odwiedzają dzieci, ponieważ (jak powszechnie wiadomo) damy nie studiują magii. Magowie to
odrębna kwestia – damy (jak powszechnie wiadomo) garną się do magów. (Jak inaczej wyjaśnić
ogromną popularność pana Norrella we wszystkich modnych salonach Londynu? Pan Norrell niemal
w równym stopniu słynie z pospolitej twarzy i małomówności, jak z niezrównanej biegłości w sztuce
magicznej, a uczeń pana Norrella, pan Strange, ze swoją niemal przystojną twarzą i umiejętnością
prowadzenia ożywionej konwersacji, jest mile widziany, gdziekolwiek się zjawi). Musimy więc
przypuszczać, że stąd wyniknęło pytanie, które Cassandra Parbringer zadała pannie Tobias pewnego
wrześniowego, pięknego dnia na styku lata i jesieni:
– Czytałaś może artykuł pana Strange’a w „The Review”? Jakie jest twoje zdanie na jego temat?
– Uważam, że pan Strange wyraził się ze znamienną dla siebie klarownością. Każdy może go
zrozumieć, niezależnie od tego, ile pojmuje z teorii i praktyki magii. Wyraził się dowcipnie i zręcznie,
jak to on zazwyczaj. Najogólniej rzecz biorąc, artykuł godny podziwu. To błyskotliwy człowiek.
– Mówisz jak guwernantka.
– A cóż w tym dziwnego?
– Nie pragnę poznać twojej opinii jako guwernantki, chcę usłyszeć twoje zdanie jako... Ach,
mniejsza o to. Co sądzisz o jego przemyśleniach?
– Nie zgadzam się z żadnym.
– O, proszę, to właśnie chciałam usłyszeć.
– Współcześni magowie – powiedziała pani Field – poświęcają więcej energii na deprecjonowanie
magii niż na jej uprawianie. Bezustannie słyszymy, że pewne rodzaje magii są zbyt niebezpieczne, by
się nimi parać (chociaż wspomina się o nich we wszystkich starych opowieściach). Albo nie można
już ich wypróbować, bo zaginęła formuła. Albo nigdy nie istniała. A co do mieszkańców Innych Ziem,
pan Norrell i pan Strange sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli, czy takie istoty w ogóle istnieją.
I na dodatek nieszczególnie się tym przejmują, bo nawet jeśli istnieją, to zdaje się, że nie mamy po co
się z nimi zadawać. A Król Kruków, jak się dowiadujemy, to jedynie wymysł rozgorączkowanych
średniowiecznych umysłów przyćmionych nadmiarem magii.
– Pan Strange i pan Norrell zamierzają strywializować magię i uczynić ją równie pospolitą jak ich
własne nudne osoby – orzekła Cassandra. – Zaprzeczają istnieniu Króla, z obawy, że porównanie
z jego wielką magią ukaże nędzę ich własnych dokonań.
Pani Field się roześmiała.
– Cassandra – powiedziała – nie potrafi przestać strofować pana Strange’a.
I tak, zacząwszy od konkretnych grzechów wielkiego pana Strange’a i jeszcze większego pana
Norrella, zaczęły roztrząsać temat jadowitości mężczyzn w ogólności, po czym naturalnym biegiem
rzeczy przeszły do dyskusji nad tym, czy Cassandra powinna poślubić pana Woodhope’a.
* * *
W tym samym czasie, kiedy damy z Grace Adieu rozmawiały, pan Jonathan Strange (mag i drugi
fenomen epoki) siedział w bibliotece z panem Gilbertem Norrellem (magiem i pierwszym fenomenem
epoki). Pan Strange powiadamiał pana Norrella, że zamierza opuścić Londyn na kilka tygodni.
– Mam nadzieję, drogi panie, że nie spowoduje to żadnej niedogodności. Następny artykuł do
Edinburgh Magazine jest już gotowy, o ile nie zechce pan poczynić w nim żadnych zmian (z czym, jak
mniemam, doskonale poradzi pan sobie i beze mnie).
Pan Norrell zapytał z marsową miną, dokąd wybiera się pan Strange, ponieważ (jak było
powszechnie wiadomo w całym Londynie), starszy mag – milczący, oschły, mały człowieczek – nie
lubił rozstawać się z młodszym magiem nawet na dzień czy choćby pół dnia. Więcej nawet: niechętnie
dzielił się panem Strange’em z innymi ludźmi, którzy chcieliby z nim choćby porozmawiać.
– Wybieram się do hrabstwa Gloucester, mój panie. Obiecałem pani Strange, że zabiorę ją do jej
brata, który jest pastorem w tamtejszej wiosce. Musiał pan słyszeć, jak wspominałem o panu Henrym
Woodhope’ie, nie mylę się?
* * *
Następnego dnia w Grace Adieu padał deszcz i panna Tobias nie była w stanie opuścić Królestwa
Zimy. Spędziła dzień z dziećmi, ucząc je łaciny („Nie widzę powodu, by ją pomijać jedynie z racji
waszej płci. Pewnego dnia może znajdziecie dla niej zastosowanie”) oraz opowiadając im historie
o uwięzieniu Thomasa Dundale’a w Innych Ziemiach i o tym, jak został pierwszym człowiekiem na
służbie u Króla Kruków. Kiedy drugi dzień okazał się ładny i suchy, panna Tobias skorzystała
z okazji, żeby wymknąć się na pół godziny i odwiedzić panią Field, zostawiwszy dziewczynki pod
opieką piastunki. Tak się złożyło, że pan Field udał się do Cheltenham (rzadkie zdarzenie, ponieważ,
jak zauważyła pani Field, nie było człowieka bardziej przywiązanego do domu. Obawiam się, że przez
nas żyje mu się w nim aż nazbyt wygodnie, powiedziała), więc panna Tobias wykorzystała jego
nieobecność, przedłużając swoją wizytę. (Wtedy wydawało się, że nie ma w tym nic złego).
W drodze powrotnej do Królestwa Zimy minęła kraniec Grace and Angels Lane, gdzie stał kościół,
a obok niego plebania. Bardzo elegancki powozik skręcał właśnie z głównej drogi w uliczkę. Już to
samo w sobie było dostatecznie interesujące, ponieważ panna Tobias nie rozpoznała powozu ani jego
pasażerów, ale jeszcze bardziej niezwykłym czynił ten obraz fakt, że końmi powoziła z wielką
pewnością siebie i swadą dama. Obok niej na koźle siedział ogromnie swobodny dżentelmen, z rękami
w kieszeniach i nogą założoną na nogę. Robił duże wrażenie. Nie można powiedzieć, że jest
szczególnie przystojny, pomyślała panna Tobias. Ma za długi nos. A mimo to nosi się z arogancją
typową dla przystojnych mężczyzn.
Najwidoczniej był to dzień wizyt. Na podwórzu Królestwa Zimy stał gig i dwa rącze konie. Davey
(stangret) i stajenny zajęli się już nimi pod bacznym spojrzeniem chudego, śniadego mężczyzny,
niezwykle niechlujnej persony (czyjegoś służącego), który opierał się o mur kuchennego ogrodu,
grzejąc się w słońcu i paląc fajkę. Koszulę miał rozpiętą i kiedy panna Tobias go mijała, podrapał się
bez pośpiechu po nagiej piersi długim, ciemnym palcem i posłał jej uśmiech.
Odkąd panna Tobias poznała ten dom, główny hol zawsze wyglądał tak samo – wypełniały go tylko
cisza, cienie i drobinki kurzu wirujące w szerokich, ukośnych snopach światła, dziś jednak dźwięczał
echem donośnych głosów, muzyki i wysokiego, podekscytowanego śmiechu. Otworzyła drzwi do
jadalni. Do nakrycia stołu wybrano najlepszą zastawę, najlepsze srebra i najlepsze stołowe szkło.
Posiłek przygotowano i postawiono na stole, ale potem najwyraźniej o nim zapomniano. Wniesiono
kufry podróżne i pudła, wyciągnięto różne stroje i porozrzucano; męska i kobieca garderoba
poniewierała się po podłodze, stanowiąc cokolwiek rozwiązły obrazek. Mężczyzna w oficerskim
mundurze siedział na krześle, z panienką Ursulą na jednym kolanie. Trzymał kieliszek wina, który
przytykał jej do ust, a kiedy próbowała się napić, odsuwał kielich. Śmiał się i dziecko także się
śmiało. Widząc zarumienioną twarzyczkę i ekscytację dziecka, panna Tobias doprawdy nie miała
pewności, czy dziewczynce nie udało się już upić nieco zawartości kielicha. Pośrodku pokoju drugi
mężczyzna (bardzo przystojny mężczyzna), także w mundurze, stał pośród strojów i świecidełek
i także się śmiał. Młodsza dziewczynka, panienka Flora, stała z boku, przyglądając się im wszystkim
wielkimi, zdumionymi oczętami. Panna Tobias natychmiast do niej podeszła i wzięła ją za rękę.
W mroku w głębi jadalni młoda kobieta siedziała przy fortepianie i bardzo podle grała włoską
piosenkę. Być może wiedziała, że melodia brzmi fatalnie, bo sprawiała wrażenie, że gra z wielką
niechęcią. Piosenkę wypełniały długie pauzy; kobieta często wzdychała i nie wyglądała na szczęśliwą.
Wtem niespodziewanie przerwała. Przystojny mężczyzna pośrodku pokoju natychmiast się do niej
odwrócił.
– Dalejże, dalej! – zawołał. – Wszyscy uważnie słuchamy, zapewniam cię. Piosenka jest – tu
odwrócił się do drugiego mężczyzny i mrugnął do niego porozumiewawczo – zachwycająca.
Będziemy uczyć moje małe kuzyneczki tańców ludowych. Fred jest najlepszym nauczycielem tańca
na świecie. Musisz więc grać, moja droga, sama rozumiesz.
Nie kryjąc znużenia, młoda kobieta podjęła grę.
W tej samej chwili siedzący mężczyzna, który najwidoczniej miał na imię Fred, zauważył pannę
Tobias. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie i poprosił o wybaczenie.
– Ach! – wykrzyknął przystojny oficer. – Panna Tobias nam wybaczy, Fred. Jesteśmy z panną
Tobias starymi przyjaciółmi.
– Dzień dobry, kapitanie Winbright – powiedziała panna Tobias.
* * *
O tej porze państwo Strange’owie siedzieli już wygodnie w uroczym salonie pana Woodhope’a. Pani
Strange została oprowadzona po całej plebanii pana Woodhope’a; porozmawiała już z gospodynią,
kucharką, dojarką, służącą, stajennym, ogrodnikiem i pomocnikiem ogrodnika. Panu Woodhope’owi
było nadzwyczaj śpieszno poznać kobiecą opinię na temat wszystkiego w plebanii i nie pozwolił pani
Strange usiąść, zjeść czegoś ani się napić, dopóki nie zaaprobowała domu, służby i organizacji spraw
domowych. Zatem, jak przystało na dobrą i życzliwą siostrę, obejrzała wszystko, uśmiechała się do
służby, łamiąc sobie głowę nad prostymi pytaniami, które mogłaby im zadać, a potem oznajmiła, że
jest zachwycona.
– Zapewniam cię, Henry – powiedziała z uśmiechem – że panna Parbringer będzie równie
zadowolona.
– Rumieni się – zauważył Jonathan Strange, odrywając wzrok od gazety. – Zjawiliśmy się, Henry,
w jednym celu: aby poznać pannę Parbringer, o której tak wiele piszesz, i kiedy już ją zobaczymy,
ponownie odjedziemy.
– Doprawdy? Cóż, mam nadzieję zaprosić panią Field i jej siostrzenicę przy pierwszej sposobności.
– Och, nie ma powodu tak się kłopotać – odparł Strange – ponieważ przywiozłem teleskop.
Staniemy w oknach sypialni i będziemy ją szpiegować, kiedy będzie chodzić po wiosce.
To mówiąc, rzeczywiście wstał i podszedł do okna.
– Henry – powiedział – nadzwyczajnie podoba mi się twój kościół. Podoba mi się murek, który
biegnie wokół budynków i drzew, ciasno je opasując. Dzięki temu całość wygląda jak statek. Jeśli
kiedykolwiek powieje tu solidny wiatr, kościół i drzewa pożeglują razem w zupełnie nowe miejsce.
– Strange – powiedział Henry Woodhope – jak zwykle wygadujesz głupstwa.
– Nie przejmuj się nim – wytrąciła się Arabella Strange. – Ma umysł maga. Oni wszyscy są trochę
szaleni.
– Z wyjątkiem Norrella – dodał Strange.
– Strange, proszę cię jako przyjaciela, żebyś nie czarował tu podczas swojego pobytu. To bardzo
spokojna wioska.
– Mój drogi Henry – odparł Strange – nie jestem ulicznym sztukmistrzem z budą i żółtą kurtyną.
Nie zamierzam rozstawić się w kącie kościelnego cmentarza, żeby zwabić paru klientów. Obecnie
admirałowie, kontradmirałowie, wiceadmirałowie i wszyscy ministrowe Jego Wysokości przysyłają
mi pełne szacunku listy z prośbami o moje usługi i (co więcej) bardzo dobrze mi za nie płacą.
Szczerze wątpię, czy jest w Grace Adieu choć jedna osoba, którą byłoby na mnie stać.
* * *
– Co to za pokój? – zapytał kapitan Winbright.
– To stara sypialnia pana Enderwhilda, proszę pana – odpowiedziała panna Tobias.
– Maga?
– Owszem, maga.
– A gdzie trzymał swój skarb, panno Tobias? Mieszka tu pani tak długo, że musiała to pani odkryć.
Ponad wszelką wątpliwość kryją się tu suwereny poupychane w najdziwniejszych przypadkowych
dziurach i kątach.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo.
– Ależ panno Tobias, w jakim celu starcy uczą się magii, jeśli nie po to, by odnaleźć złoto rywali? –
Najwyraźniej ta myśl go trapiła. – Nic nie wskazuje na to, że odziedziczyły rodzinny geniusz, prawda?
Mam na myśli dziewczynki. Nie, oczywiście, że nie. Kto słyszał o kobietach parających się magią?
– Były dwie kobiety magowie, drogi panie, obie wielce poważane. Lady Katarzyna z Winchesteru,
która uczyła Martina Pale’a, i córka Gregory’ego Absaloma, Maria, która przez ponad wiek była panią
Domu Cieni.
Kapitan Winbright nie sprawiał wrażenia zbytnio tym zainteresowanego.
– Proszę mi pokazać pozostałe pokoje – polecił.
Przeszli kolejnym rozbrzmiewającym echem korytarzem, który – podobnie jak większość
rozległego, mrocznego domostwa – przeszedł we władanie myszy i pająków.
– Czy moje kuzynki to zdrowe dzieci?
– Owszem, proszę pana.
Pan Winbright milczał przez chwilę, a potem orzekł:
– Oczywiście, to w każdej chwili może ulec zmianie. Jest tak wiele dziecięcych chorób, panno
Tobias. Ja sam, kiedy miałem raptem sześć, siedem lat, omal nie umarłem na szkarlatynę. Czy te
dzieci przechodziły już szkarlatynę?
– Nie, proszę pana.
– Doprawdy? Moim zdaniem nasi dziadowie lepiej pojmowali te kwestie. Nie pozwalali sobie na
nadmierne przywiązanie do dzieci, dopóki nie przeszły dziecięcych prób i chorób. To dobra zasada.
Nie przywiązywać się nadmiernie do dzieci.
Pan Winbright zauważył spojrzenie panny Tobias i poczerwieniał. Zaraz się roześmiał.
– Ależ to tylko żart. Jakaż pani poważna. Ach, droga panno Tobias, już wszystko pojmuję.
Zdecydowanie zbyt długo dźwigała pani na swoich barkach całą odpowiedzialność za ten dom i moje
kuzynki, moje małe bogate kuzyneczki. Kobiety nie powinny dźwigać takiego brzemienia samotnie.
Ich śliczne białe ramiona nie zostały do tego stworzone. Rozumie pani jednak, właśnie przybyłem
z pomocą. Wraz z Fredem. Fred także zamierza zostać kuzynem. Bardzo lubi dzieci.
– A dama, kapitanie Winbright? Ona także zatrzyma się tutaj i zostanie kolejną kuzynką, razem
z panem i drugim dżentelmenem?
Pan Winbright uśmiechnął się do niej ufnie. Jego błękitne oczy były tak błyszczące i roześmiane,
a uśmiech tak otwarty i niewymuszony, że potrzeba było kobiety o opanowaniu panny Tobias, żeby
nie odwzajemnić uśmiechu.
– Powiem pani w zaufaniu, że została źle potraktowana przez mego towarzysza broni, oficera w –
shires. Mam jednak miękkie serce, widok kobiecych łez porusza mnie w takim stopniu, że gotowy
jestem uczynić niemal wszystko.
Tak powiedział kapitan Winbright w korytarzu, kiedy jednak ponownie weszli do jadalni, widok
kobiecych łez (młoda dama właśnie płakała) sprowokował go tylko do robienia jej afrontów. Kiedy
wypowiedziała jego imię, łagodnie i z pewnym lękiem, odwrócił się do niej i krzyknął:
– Och, czemuż nie wrócisz do Brighton?! Dobrze wiesz, że możesz to zrobić bez najmniejszych
przeszkód. Tak byłoby dla ciebie najlepiej.
– Reigate – poprawiła go delikatnie.
Spojrzał na nią wielce poirytowany.
– A tak, Reigate.
Młoda dama miała słodką, bojaźliwą twarz, wielkie ciemne oczy i drobne usta jak pączek róży,
wiecznie drżące na granicy łez. Był to jednak ten rodzaj urody, który szybko więdnie, kiedy tylko coś
na kształt cierpienia pojawi się w pobliżu, a biedaczka była ostatnimi czasy bardzo nieszczęśliwa.
Przypominała pannie Tobias dziecięcą lalkę-szmaciankę, dostatecznie ładną na początku, ale bardzo
smutną i nędzną, kiedy już znikną wypychające ją gałganki. Młoda dama spojrzała na pannę Tobias.
– Nigdy nie myślałam... – zaczęła i wybuchnęła płaczem.
Panna Tobias przez chwilę milczała.
– Cóż – orzekła w końcu – może tak panią wychowano.
* * *
Tego wieczoru pan Field znowu zasnął w salonie. Ostatnio przydarzało mu się to dość często.
A odbyło się to następująco: służący wszedł do pokoju z listem dla pani Field, która zaczęła go
czytać. Kiedy żona czytała, pan Field poczuł (jak ujął to na własny użytek) „zasnuwające go
pajęczyny” snu. Po kilku chwilach (w swoim mniemaniu) obudził się i wieczór dalej biegł swoim
torem, z Cassandrą i panią Field siedzącymi przy ogniu. Pan Field spędził doprawdy bardzo
przyjemny wieczór, z rodzaju tych, jakie uwielbiał spędzać w towarzystwie dwóch dam. Fakt, że był
to jedynie sen o miłym wieczorze (bo biedny głuptas w rzeczywistości spał), w żaden sposób nie
umniejszył przyjemności.
Kiedy pan Field spał, pani Field i Cassandra pośpiesznie udały się do Królestwa Zimy.
* * *
Na plebanii Henry Woodhope i pani Strange życzyli już sobie dobrej nocy, ale pan Strange zamierzał
jeszcze poczytać. Jego lekturą było Życie Martina Pale’a autorstwa Thaddeusa Hickmana. Doszedł do
dwudziestego szóstego rozdziału, w którym Hickman omawiał pewne przypisywane Martinowi
Pale’owi teorie, głoszące, że niekiedy będący w wielkiej potrzebie magowie odkrywają, że są zdolni
do wspanialszych czynów magicznych niż wszystko to, czego się do tej pory nauczyli czy choćby
o czym słyszeli.
– Pfu! – zirytował się ogromnie Strange – Co za niedorzeczność!
– Dobrej nocy, Jonathanie – powiedziała Arabella i pocałowała go tuż powyżej zmarszczonych
brwi.
– Tak, tak – mruknął, nie odrywając wzroku od książki.
* * *
– A ta młoda kobieta – szepnęła pani Field – kim jest?
Panna Tobias uniosła brew i powiedziała:
– Twierdzi, że jest panią Winbright, ale kapitan Winbright temu zaprzecza. Nie przypuszczałam, że
tego rodzaju kwestia może zostawiać pole do tak rozbieżnych interpretacji.
– A jeśli coś się stanie... mam na myśli dzieci – szepnęła pani Field – czy kapitan Winbright może
na tym w jakiś sposób skorzystać?
– Och, z pewnością zostałby bardzo bogatym człowiekiem i od czegokolwiek uciekł, przyjeżdżając
tutaj, czy były to długi, czy też skandal, najpewniej nie przysparzałoby mu to dalszych trosk.
Trzy damy znajdowały się w sypialni dzieci. Panna Tobias siedziała w ciemności otulona szalem.
W przestronnym mrocznym pokoju paliły się dwie świece, jedna blisko łóżka dzieci, a druga na
rozchwierutanym małym stoliku przy drzwiach, żeby każdy, kto wejdzie do sypialni, był natychmiast
widoczny. Gdzieś w domu, na końcu rozlicznych długich, ciemnych korytarzy było słychać jednego
mężczyznę, który śpiewał, i drugiego, który się śmiał.
Panienka Flora zapytała niespokojnie, czy w pokoju są jakieś sowy.
Panna Tobias zapewniła ją, że żadnej nie ma.
– Myślę jednak, że mimo to mogą się zjawić – powiedziała przerażona panienka Flora – o ile pani
tu nie zostanie.
Panna Tobias zapewniła ją, że zostaną w sypialni jeszcze chwilę.
– A teraz bądźcie już cicho – dodała. – Panna Parbringer opowie wam historię, jeśli ładnie ją
poprosicie.
– Jaką historię mam wam opowiedzieć? – zapytała Cassandra.
– O Królu Kruków – poprosiła panienka Ursula.
– Dobrze – zgodziła się Cassandra.
A oto historia, którą Cassandra opowiedziała dzieciom.
– Zanim Król Kruków został w ogóle królem, był tylko Kruczym Dzieckiem i mieszkał we
wspaniałym domu z wujem i ciotką. (To nie byli jego prawdziwi krewni, tylko dobrzy ludzie, którzy
wzięli go do siebie na wychowanie). Pewnego dnia wuj, który czytał książki o magii w wielkiej
bibliotece, posłał po Krucze Dziecko i zapytał je uprzejmie, jak się miewa. Krucze Dziecko
odpowiedziało, że miewa się bardzo dobrze.
– Cóż – powiedział wuj Oberon – jako twój opiekun, małe ludzkie dziecię, muszę się w tej kwestii
upewnić. Pokaż mi swoje sny z ostatniej nocy.
Krucze Dziecko wyjęło zatem swoje sny, a wuj Oberon zrobił na nie miejsce na stole w bibliotece.
Na blacie znajdowały się setki najróżniejszych rzeczy – księgi historii nienaturalnej, mapa ukazująca
względne położenie Męskiej Dwulicowości i Kobiecej Uczciwości (tudzież sposób, w jaki można
przejść od jednej do drugiej) oraz zestaw pięknych mosiężnych instrumentów w mahoniowym
pudełku, a wszystkie bardzo sprytnie sprokurowane do pomiaru Ambicji, Zazdrości, Miłości,
Poświęcenia, Wierności dla Kraju, Marzeń o Królobójstwie oraz wielu innych Przywar i Cnót,
o których warto wiedzieć. Wszystkie te rzeczy wuj Oberon odłożył na podłogę, ponieważ nie był
przesadnie schludną osobą, za co zresztą wiecznie go ganiono. Potem rozłożył sny Kruczego Dziecka
na stole i przyjrzał im się przez małe okulary w drucianej oprawce.
– A cóż to?! – wykrzyknął. – Tu jest sen o wysokiej czarnej wieży w ciemnym lesie pośród
śniegów. Wieża całkiem popadła w ruinę, blanki wyglądają jak połamane zęby. Czarne ptaki
o wystrzępionych skrzydłach latają wokół niej bez ustanku, a ty siedzisz w wieży i nie możesz z niej
wyjść. Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen?
– Nie, wuju – odpowiedziało Krucze Dziecko – w nocy śniłem o wieży, w której się urodziłem,
i o krukach, które przynosiły mi wodę do picia, kiedy byłem za mały, żeby choćby raczkować.
Czemuż miałbym się bać?
Wobec tego wuj Oberon spojrzał na następny sen, a kiedy go zobaczył, wykrzyknął:
– Ależ tu jest sen o okrutnie lśniących ślepiach i nikczemnych, oślinionych zębiskach! Małe
ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen?
– Nie, wuju – odrzekło Krucze Dziecko. – W nocy śniłem o wilkach, które karmiły mnie swoim
mlekiem i które kładły się obok mnie i grzały, kiedy byłem za mały, żeby choćby raczkować. Czemuż
miałbym się bać?
I tak wuj Oberon spojrzał na następny sen, a kiedy go ujrzał, zadrżał i powiedział:
– Ależ to sen o mrocznym jeziorze i smutnym, deszczowym zmierzchu. Uroczysko jest potwornie
ciche, a po wodzie żegluje upiorna łódź. Przewoźnik jest chudy i powykręcany jak korzeń żywopłotu,
jego twarz ginie w cieniu. Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen?
Wtedy Krucze Dziecko z irytacją uderzyło pięścią w stół i tupnęło w podłogę.
– Wuju Oberonie! – wykrzyknęło. – To łódź elfów i elfi przewoźnik, którego ty i ciotka Tytania
sami wysłaliście po mnie, żeby doprowadził mnie do waszego domu. Czemuż miałbym się bać?
– Proszę – odezwała się trzecia osoba, która do tej pory nie zabierała głosu. – Jakże to dziecko
chlubi się swoją odwagą!
Osobą, która się odezwała, był sługa wuja Oberona. Siedział wysoko na półce, przebrany (aż do tej
chwili) za popiersie Williama Shakespeare’a. Wuja Oberona zaskoczyło to nagłe pojawienie się sługi,
ale Krucze Dziecko od początku wiedziało o jego obecności.
Sługa wuja Oberona zerknął z wysokiej półki na Krucze Dziecko, a Krucze Dziecko spojrzało
w górę na niego.
– Istnieją najprzeróżniejsze rzeczy na niebie i ziemi – powiedział sługa wuja Oberona – które
pragną wyrządzić ci krzywdę. Jest ogień, który chce cię sparzyć. Miecze, które marzą, by przeszywać
cię raz za razem, sznury, które chcą mocno cię skrępować. Istnieją tysiące, tysiące rzeczy, o których
nawet ci się nie śniło: stworzenia, które mogą podkradać ci sny, rok za rokiem, aż ledwie będziesz
w stanie sam siebie poznać; ludzie, którzy się jeszcze nie narodzili, a którzy będą cię przeklinać
i przeciwko tobie spiskować. Małe ludzkie dziecię, nadszedł czas, byś poznało trwogę.
Jednakże Krucze Dziecko odpowiedziało:
– Robinie Goodfellow, od początku wiedziałem, że to ty podsyłasz mi te sny. Jestem jednak
ludzkim dzieckiem, a zatem jestem sprytniejszy od ciebie i kiedy te nikczemne istoty zjawią się, by
mnie skrzywdzić, okażę się sprytniejszy także od nich. Jestem ludzkim dzieckiem i do mnie należy
cała kamienista, deszczowa angielska ziemia. Jestem angielskim dzieckiem i do mnie należą rozległe
szare angielskie przestworza, pełne łopoczących czarnych skrzydeł i szarych duchów deszczowych
westchnień. Powiedz mi, wobec tego, Robinie Goodfellow, czemu mam się lękać?
Krucze Dziecko pokręciło głową, potrząsając kruczoczarną grzywą włosów, i zniknęło.
Pan Goodfellow zerknął wtedy odrobinę nerwowo na wuja Oberona, żeby sprawdzić, czy nie
zagniewała go śmiałość, z jaką przemówił do ludzkiego wychowanka, lecz wuj Oberon (który był nie
najmłodszym dżentelmenem) już jakiś czas temu przestał słuchać obydwu i odszedł, by podjąć swoje
poszukiwania książki. Zawierała zaklęcie, które zamieniłoby członków parlamentu w użytecznych
obywateli, i właśnie teraz, kiedy wuj Oberon umyślił sobie zrobić z niego użytek, nigdzie nie mógł jej
znaleźć (chociaż miał ją w ręku niecałe sto lat temu). Wobec tego pan Goodfellow nie odezwał się już
ani słowem i po cichu zmienił się z powrotem w popiersie Williama Shakespeare’a.
* * *
Na plebanii pan Strange nadal czytał. Doszedł do rozdziału czterdziestego drugiego, gdzie Hickman
opowiada, jak Maria Absalom pokonała swoich wrogów, ukazując im prawdziwe odbicie ich dusz
w zwierciadłach w Domu Cieni, i jak okropny widok, który ujrzeli (i pojęli w głębi serc, że to
prawda), tak ich przeraził, że nie potrafili już stawić jej oporu.
Na karku pana Strange’a było szczególnie wrażliwe miejsce i wszyscy jego przyjaciele słyszeli, jak
pan Strange mówi, że zawsze, gdy w pobliżu działa dowolnego rodzaju magia, on odczuwa w owym
punkcie ciarki i świąd. Nieświadom nawet, że to robi, zaczął teraz pocierać to miejsce.
* * *
Tak wiele ciemnych korytarzy, pomyślała Cassandra, jakie mam szczęście, że znam drogę, bo wielu
ludzi w okamgnieniu by tu zabłądziło. Biedaczyska, zaraz by się przerazili, bo droga jest tak daleka,
ale ja wiem, że jestem już bardzo blisko głównych schodów i wkrótce będę mogła wymknąć się
z domu do ogrodu.
Zadecydowano, że pani Field zostanie i popilnuje dzieci przez resztę nocy, więc Cassandra wracała
do domu pana Fielda całkiem sama.
Nie wydaje mi się jednak (pomyślała), by to wysokie, prześwietlone księżycem okno powinno
znajdować się w tym miejscu. O wiele bardziej by mi odpowiadało, gdyby było za mną. Albo może po
lewej stronie. Jestem bowiem przekonana, że nie było go tam, kiedy tu weszłam. Och, zgubiłam się!
Jakie to... A teraz głosy tych dwóch przeklętych mężczyzn rozlegają się echem w tym ciemnym
przejściu, obaj są wyraźnie pijani i w dodatku mnie nie znają. A ja znalazłam się w miejscu, w którym
nie mam prawa być.
(Cassandra szczelniej otuliła się szalem).
– Mimo to – mruknęła – czemuż miałabym się bać?
* * *
– Niech diabli wezmą ten dom! – wykrzyknął Winbright. – Nic, tylko okropne czarne korytarze. Co
widzisz, Fred?
– Tylko sowę. Ładną, białą sowę. Skąd, u diabła, sowa w środku domu?
– Fred! – krzyknął Winbright, opierając się o ścianę i osuwając nieco. – Bądź tak dobry i przynieś
mi mój pistolet.
– W tej chwili, kapitanie! – wykrzyknął Fred. Zasalutował kapitanowi Winbrightowi i natychmiast
o wszystkim zapomniał.
Kapitan Winbright się uśmiechnął.
– A oto – powiedział – biegnie nam na spotkanie panna Tobias.
– Drogi panie – zawołała panna Tobias, wynurzając się nagle z ciemności – co pan wyprawia?!
– Do diaska, po domu lata sowa. Zastrzelimy ją.
Panna Tobias obejrzała się na poruszającą się wśród cieni sowę i odparła pośpiesznie:
– Przyznaję, panowie, że jesteście wolni od wszelkich przesądów. Jutro z miejsca możecie
otworzyć interes jako wydawcy ateistycznej encyklopedii. Podziwiam waszą odwagę, choć jej nie
podzielam.
Dwaj dżentelmeni popatrzyli na nią, niczego nie pojmując.
– Nigdy nie słyszeliście, że sowy należą do Króla Kruków? – spytała.
– Niech mnie pani nie straszy, panno Tobias – powiedział kapitan Winbright. – Przez panią mam
wrażenie, że widzę w ciemnościach wysokie korony z kruczych piór. To najlepszy dom do takich
majaków, bez kwestii. Niech ją diabli, Fred, zachowuje się, jakby była też moją guwernantką.
– A przypomina twoją guwernantkę? – zapytał Fred.
– Sam nie wiem, miałem ich tak wiele. Wszystkie mnie zostawiły. Pani by mnie nie zostawiła,
prawda, panno Tobias?
– Nie potrafię odpowiedzieć, proszę pana.
– Fred – powiedział kapitan Winbright – teraz są dwie sowy. Dwie ładne małe sówki. Pani jest jak
Minerwa, panno Tobias, taka wysoka, mądra i pełna przygany. Minerwa z dwiema sowami. Nazywa
się pani Jane, prawda?
– Nazywam się panna Tobias.
Winbright zagapił się w ciemność i zadrżał.
– Pamiętasz tę grę, w którą bawią się w hrabstwie York, Fred? Kiedy wysyła się dzieci same
w ciemność, żeby przyzwały Króla Kruków? Jakie słowa wypowiadają?
Fred westchnął i pokręcił głową.
– Coś o zjadaniu serc – odpowiedział. – Tylko tyle sobie przypominam.
– Jak one się na nas gapią, Fred – zauważył Winbright. – To nad wyraz impertynenckie sowy.
Zawsze myślałem, że to takie nieśmiałe, drobne stworzenia.
– Nie lubią nas – orzekł ze smutkiem Fred.
– Wolą ciebie, Jane. Proszę, jedna usiadła ci na ramieniu. Nie boisz się?
– Nie, proszę pana.
– Te pióra – powiedział Fred – te delikatne piórka między skrzydłami a piersią tańczą niczym
płomienie, kiedy sowy pikują. Gdybym był myszą, pomyślałbym, że oto nadeszły ognie piekielne, by
mnie pochłonąć.
– W rzeczy samej – mruknął Winbright i obaj mężczyźni patrzyli, jak sowy szybują, na przemian
znikając i wynurzając się z mroku.
Nagle jedna z nich krzyknęła – rozległ się ohydny wrzask, od którego krew się ścina w żyłach.
Panna Tobias spuściła wzrok i skrzyżowała ręce – uosobienie skromnej guwernantki.
– Panowie wiedzą, że one to robią – wyjaśniła – by ich ofiara, jak by to ująć... skamieniała ze
strachu. To okrutna, dzika magia sów.
Nikt jej jednak nie odpowiedział, ponieważ nie było w korytarzu nikogo oprócz niej samej i dwóch
sów (a każda trzymała coś w dziobie).
– Jakie jesteście głodne, moje najmilsze – zauważyła z aprobatą panna Tobias. – Raz, dwa, trzy
i już kąsek wpada do brzucha.
* * *
Około północy książka wydała się panu Strange’owi tak nudna, a noc tak słodka, że wyszedł z domu
i ruszył do sadu jabłkowego. Sadu nie otoczono murem, a jedynie trawiastym wałem. Pan Strange
położył się pod gruszą i chociaż zamierzał rozmyślać o magii, wkrótce zasnął.
Nieco później usłyszał (albo przyśniło mu się, że usłyszał) śmiech i kobiece głosy. Podniósłszy
wzrok, ujrzał trzy damy w jasnych sukniach idące (niemal tanecznym krokiem) wałem ponad nim.
Otaczały je gwiazdy; nocny wiatr rozdymał wokół nich suknie. Wyciągały ręce do wiatru (naprawdę
wyglądały, jakby tańczyły). Pan Strange przeciągnął się i westchnął z zadowolenia. Zakładał (całkiem
rozsądnie), że nadal śni.
Damy jednak przystanęły i spojrzały w dół na trawę.
– A cóż to? – zapytała panna Tobias.
Cassandra zerknęła w ciemność.
– Człowiek – orzekła autorytatywnie.
– Dobre nieba – odezwała się pani Field. – Jakiego rodzaju człowiek?
– Zwykłego, rzekłabym – odpowiedziała Cassandra.
– Pytałam, Cassandro, jakiego stanu, jakiej pozycji?
Jonathan Strange wstał, skonsternowany, otrzepując źdźbła trawy z ubrania.
– Panie – powiedział – proszę o wybaczenie. Myślałem, że obudziłem się na Innych Ziemiach
Króla Kruków. Wziąłem was za dwórki Tytanii, które wyszły mi naprzeciw.
Damy milczały.
– No, no! – odezwała się wreszcie pani Field. – Co za przemowa!
– Proszę o wybaczenie, droga pani. Miałem tylko na myśli, że to piękna noc (jestem pewien, że się
panie zgodzą), i już od pewnego czasu myślałem, że to jest (w najbardziej ścisłym i formalnym tego
słowa rozumieniu) noc magiczna, i uznałem, że może wy jesteście magią, która miała się wydarzyć.
– Och! – wykrzyknęła Cassandra. – Oni wszyscy wygadują takie niedorzeczności! Nie słuchaj go,
moja droga pani Field. Panno Tobias, chodźmy dalej. – Spojrzała jednak ciekawie na
Strange’a i zapytała. – Pan? A co pan wie o magii?
– Co nieco, droga pani.
– Dobrze więc, mój panie – powiedziała. – Udzielę panu dobrej rady. Nigdy nie osiągnie pan
biegłości w sztuce, dopóki będzie pan obstawał przy przebrzmiałych ideach dotyczących Króla
Kruków i mieszkańców Innych Ziem. Nie słyszał pan? Pan Strange i pan Norrell wszystko to już
odrzucili.
Pan Strange podziękował jej za radę.
– Mogłybyśmy nauczyć pana o wiele więcej... – dodała.
– Wiele na to wskazuje – odparł Strange, krzyżując ręce na piersi.
– ...tyle że nie mamy ani czasu, ani skłonności ku temu.
– Wielka szkoda – odrzekł Strange. – Na pewno nie zmieni pani zdania, droga pani? Mój mistrz
uznał mnie za najzdolniejszego ucznia, który bardzo szybko ogarnia zasady w każdej dziedzinie.
– A jak się nazywał pański ostatni mistrz? – zapytała panna Tobias.
– Norrell – odpowiedział cicho Strange.
Znowu na chwilę zapanowało milczenie.
– Pan jest londyńskim magiem – odezwała się Cassandra.
– Nie, w żadnej mierze! – wykrzyknął z urazą Strange. – Jestem magiem ze Shropshire, a pan
Norrell magiem z Yorkshire. Żaden z nas nie uważa Londynu za swój dom. Obaj pochodzimy
z prowincji. Przynajmniej to nas łączy.
– Sprawia pan wrażenie, drogi panie, nieco niekonsekwentnego, lekko sprzecznego, jeśli idzie
o charakter – zauważyła panna Tobias.
– W rzeczy samej, droga pani, inni ludzie także czynili na ten temat uwagi. A teraz, moje panie,
skoro to pewne, że znowu się spotkamy, i to wkrótce, pozwolę sobie życzyć paniom dobrej nocy.
Panno Parbringer, udzielę pani dobrej rady w zamian za pani wskazówkę (ponieważ wierzę, że
udzieliła mi jej pani w dobrej wierze). Magia jest niczym wino i jeśli się do niej nie nawykło, potrafi
otumanić. Udane zaklęcie rozwiązuje języki tak samo jak butelka dobrego bordo i rankiem odkryje
pani, że wypowiedziała pani słowa, których pani żałuje.
– Mag w Grace Adieu – powiedziała w zamyśleniu panna Tobias. – I to w takiej chwili. Cóż, nie ma
powodu do niepokoju. Zobaczymy, co przyniesie jutrzejszy dzień.
Następny dzień przyniósł uprzejmy list od pana Woodhope’a, który wyrażał nadzieję, że damy
z Grace Adieu uczynią ten zaszczyt jego siostrze i spotkają się z nią tego samego popołudnia na
plebanii. Z tej wyjątkowej okazji zaproszenie obejmowało także pannę Tobias, chociaż zazwyczaj nie
składała wizyt w wiosce (a pan Woodhope nieszczególnie za nią przepadał).
Mimo obaw żywionych przez wszystkie damy (i kilkakrotnie wyrażonych na głos przez panią
Field), pan Strange powitał je najuprzejmiej, skłonił się przed każdą i nie zdradził się w żaden sposób,
że nie pierwszy raz je widzi.
Rozmowa początkowo poruszała najzwyklejsze tematy i damy z Grace Adieu, które nie znały pana
Strange’a, uznały, że jest on osobą towarzyską, o łatwym usposobieniu, więc odrobinę zaniepokoiło je,
gdy usłyszały, jak Arabella Strange pyta go, czemu jest dzisiaj taki milczący. Pan Strange odparł, że
odczuwa lekkie zmęczenie.
– Och – powiedziała pani Strange do pani Field – siedział do późna i czytał książki o historii magii.
To zły nawyk, którego nabierają wszyscy magowie, i właśnie to w szczególności osłabia ostatecznie
ich umysły.
Uśmiechnęła się do męża, jakby spodziewała się błyskotliwej lub zuchwałej riposty, ale on tylko
patrzył na trzy damy z Grace Adieu.
W połowie ich wizyty pan Woodhope wstał i, patrząc na pannę Parbringer, z wielkim żalem
poprosił o wybaczenie, musiał bowiem wyjść, zająć się sprawami plebanii. Nadzwyczaj zależało mu
na towarzystwie pana Strange’a – do tego stopnia, że pan Strange nie miał wyboru i musiał spełnić
jego życzenie. Wtedy to panie zostały same.
Rozmowa skupiła się na artykułach, które pan Strange opublikował w kwartalnikach,
a w szczególności tych ich fragmentów, w których udowadniał, że nigdy nie istniała taka osoba jak
Król Kruków.
– Pani Strange – powiedziała Cassandra – musi się pani ze mną zgodzić, że są to nader niezwykłe
poglądy dla maga, kiedy nawet zwykli historycy podają daty życia Króla w podręcznikach historii,
obejmujące cztero-, pięciokrotnie dłuższy okres niż życie zwykłego śmiertelnika.
Arabella zmarszczyła czoło.
– Pan Strange nie zawsze pisze dokładnie to, czego sobie życzy. Rozumieją panie, wiele z tego
pochodzi od pana Norrella. Pan Norrell studiował magię znacznie dłużej niż jakikolwiek inny
dżentelmen w Anglii i z pewnością ze znacznie większym powodzeniem. Jego zdanie musi mieć
wielką wagę dla każdego, kto troszczy się o angielską magię.
– Rozumiem – powiedziała Cassandra. – Mówi więc pani, że pan Strange pisze rzeczy, w które nie
do końca wierzy, ponieważ tak mu każe pan Norrell. Gdybym była mężczyzną (a co więcej: magiem),
nigdy nie napisałabym słowa, które by mi nie odpowiadało.
– Panno Parbringer – mruknęła z dezaprobatą panna Tobias.
– Och, pani Strange wie, że nie chciałam nikogo urazić! – wykrzyknęła Cassandra. – Muszę jednak
powiedzieć, co myślę, a już w szczególności na ten temat.
Arabella Strange się uśmiechnęła.
– Sytuacja – wyjaśniła – nie prezentuje się tak, jak pani przypuszcza. Pan Strange wiele lat
studiował z panem Norrellem w Londynie, a pan Norrell od początku zarzekał się, że nie weźmie
ucznia, więc uznano to za wielki zaszczyt, że zgodził się przyjąć Jonathana. Jak panie wiedzą, mamy
tylko dwóch prawdziwych magów w Anglii, a Anglia jest w stanie wojny. Gdyby ci dwaj magowie się
poróżnili, co by z tego wynikło? Jaką większą pociechę moglibyśmy zaoferować Francji?
Panie wypiły herbatę i jedynym drobnym incydentem, jaki zakłócił resztę wizyty, był napad kaszlu,
który chwycił Cassandrę, a potem panią Field. Przez kilka chwil pani Strange szczerze się o nie
martwiła.
* * *
Kiedy Henry Woodhope i Strange wrócili, damy już wyszły. Służąca i pani Strange stały w korytarzu.
Każda trzymała małą serwetkę z białego płótna. Służąca wykrzykiwała głośno to i owo i Jonathan
Strange potrzebował dłuższej chwili, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– Co się stało? – zapytał.
– Znalazłyśmy kostki – odparła jego żona, nie kryjąc zdumienia. – Małe, białe kostki, zdałoby się,
jakichś drobnych stworzeń. I dwie małe szare skórki niczym puste strączki. Proszę, mój panie, jesteś
magiem, wyjaśnij nam to.
– To kości myszy. I mysie skórki. To robota sów. Widzisz – wyjaśnił pan Strange – skórki są
wywrócone na nice. Ciekawe, prawda?
Pani Strange nie była pod wielkim wrażeniem tych wyjaśnień.
– Bez wątpienia, ale o wiele bardziej niebywałe jest to, że znalazłyśmy te kostki w serwetkach,
którymi panna Parbringer i pani Field ocierały palce i usta. Jonathanie, chyba nie insynuujesz, że te
damy jadły myszy?
* * *
Pogoda nadal była piękna. Pan Woodhope zawiózł siostrę, państwa Fieldów oraz ich siostrzenicę do
—Hill, by nacieszyć oczy pejzażem, napić się i zjeść pod pięknym drzewem o zwisających gałęziach.
Pan Strange pojechał za nimi. I tym razem bardzo uważnie obserwował towarzystwo, i ponownie pani
Strange wytknęła mu dziwny, poważny nastrój i zauważyła, że nie jest sobą.
W pozostałe dni pan Strange wyjeżdżał samotnie i rozmawiał z farmerami i karczmarzami przy
głównym trakcie. Pan Woodhope wyjaśnił jego zachowanie, mówiąc, że Strange zawsze był bardzo
ekscentryczny i że teraz, kiedy stał się znaną osobistością i nabrał londyńskiej ważności, cecha ta
tylko przybrała na wielkości.
Pewnego dnia (był to ostatni dzień wizyty państwa Strange’ów u pana Woodhope’a) pani Field,
panna Tobias i Cassandra spacerowały po wysokich, pustych wzgórzach nad Grace Adieu.
Prześwietlony słońcem wiatr przyginał wysokie trawy. Światło i cień podążały za sobą tak szybko, że
wydawało się, że wielkie drzwi otwierają się i zamykają w niebiosach. Cassandra wymachiwała
czepkiem (który już dawno opuścił jej głowę), trzymając go za niebieskie wstążki, kiedy dostrzegła
dżentelmena na czarnej klaczy jadącego im na spotkanie.
Zbliżywszy się, pan Strange uśmiechnął się, skomentował widoki i pogodę – w ciągu pięciu minut
okazał się bardziej rozmowny niż był przez całe minione dwa tygodnie. Żadna z dam nie miała mu
wiele do powiedzenia, ale pan Strange nie należał do tego rodzaju dżentelmenów, którzy, gdy raz
postanowią mówić, dadzą się zrazić brakiem zachęty ze strony słuchaczy.
Opowiadał o nadzwyczajnym śnie, jaki miał ostatnio.
– Powiedziano mi raz na prowincji, że mag nigdy nie powinien opowiadać swoich snów, bo wtedy
sprawi, że się spełnią. Ja jednak twierdzę, że to wierutne brednie. Panno Tobias, studiowała pani ten
temat, jakie jest pani zdanie?
Panna Tobias milczała.
Strange mówił dalej:
– Przydarzył mi się ten sen, pani Field, w dość ciekawych okolicznościach. Zeszłej nocy wziąłem
ze sobą do łóżka kilka małych kostek. Natknąłem się na nie całkiem niedawno. Włożyłem je pod
poduszkę i pozostały tam przez całą noc, kiedy spałem. Pani Strange miałaby mi wiele do
powiedzenia na ten temat, gdyby się o tym dowiedziała, ale przecież żony i mężowie nie zawsze
mówią sobie wszystko, nieprawdaż, pani Field?
Pani Field nic nie powiedziała.
– Mój sen był następujący – opowiadał Strange. – Rozmawiałem z dżentelmenem (bardzo
przystojnym mężczyzną). We śnie widziałem jego rysy wyraźnie, chociaż jestem przekonany, że
nigdy w życiu go nie spotkałem. Kiedy mieliśmy uścisnąć sobie dłonie, stał się dziwnie niechętny,
czego nie pojmowałem. Sprawiał wrażenie zakłopotanego i niemal zawstydzonego. Gdy w końcu
wyciągnął rękę, nie była to wcale ręka, ale mała, porośnięta szarym futerkiem łapka. Panno
Parbringer, słyszałem, że opowiada pani cudowne historie dzieciom w wiosce. Może opowie mi pani
historyjkę, która wyjaśni ten sen?
Panna Parbringer jednak milczała.
– W dniu, kiedy przyjechaliśmy z żoną, ktoś jeszcze zjawił się w Grace Adieu. Gdzie się teraz
podziewają ci ludzie? Gdzie jest ta ciemna postać (nie wiem, chłopiec czy młoda kobieta, bo nikt nie
widział jej zbyt wyraźnie), która siedziała w gigu?
Odezwała się panna Tobias:
– Panna Pye wróciła do Reigate naszym powozem. Davey, nasz stangret, zawiózł ją do domu jej
matki i ciotki, dobrych ludzi, którzy naprawdę ją kochają i którzy bardzo, bardzo długi czas zachodzili
w głowę, czy jeszcze kiedyś ją zobaczą.
– A Jack Hogg, sługa kapitana?
Panna Tobias się uśmiechnęła.
– Och, sam wyjechał w nadzwyczajnym pośpiechu, kiedy tylko stało się dlań jasne, że nic dobrego
nie wyniknie z jego obecności tutaj.
– A gdzie jest Arthur Winbright? I Frederick Littleworth?
Milczały.
– Och, moje panie, coście uczyniły?
Po dłuższej chwili panna Tobias znowu się odezwała:
– Tamtej nocy – powiedziała – po tym, jak kapitan Winbright i pan Littleworth... nas opuścili,
widziałam kogoś. Na drugim końcu korytarza dostrzegłam bardzo niewyraźnie kogoś wysokiego
i smukłego, ptasie skrzydła łopotały wokół jego ramion. Panie Strange, ja jestem wysoka i ptasie
skrzydła przez chwilę łopotały wokół moich ramion...
– Zatem było to pani odbicie.
– Odbicie? Jakim sposobem? – zapytała panna Tobias. – Nie ma zwierciadła w tej części domu.
– Co więc pani zrobiła? – zapytał Strange odrobinę niepewnie.
– Wypowiedziałam na głos słowa wyliczanki z Yorkshire. Nawet pan, panie Strange, na pewno je
zna. – Panna Tobias uśmiechnęła się nieco sarkastycznie. – W końcu pan Norrell to mag z hrabstwa
York, nieprawdaż?
– Pozdrawiam cię, Panie, i przyjmuję cię całym sercem – powiedział pan Strange.
Panna Tobias skłoniła głowę.
Teraz przyszła kolej na Cassandrę:
– Biedaku, nie może pan nawet pogodzić tego, w co pan wierzy w głębi serca, z tym, co pan jest
zobowiązany pisać w kwartalnikach. Czy może pan wrócić do Londynu i opowiedzieć tę dziwną
historię? Obawiam się bowiem, że odkryje pan, iż pełna jest wszelkich nonsensów, które nie
spodobają się panu Norrellowi: Królów Kruków, magii dzikich stworzeń i kobiecych czarów. Nie jest
pan dla nas przeciwnikiem, ponieważ my trzy jesteśmy pogodzone, pan zaś, mimo całej swojej
mądrości, jest skłócony sam ze sobą. Jeśli kiedykolwiek nadejdzie czas, by pańskie serce i rozum
zawarły rozejm, radzę, by wrócił pan do Grace Adieu i wtedy będzie pan mógł nam powiedzieć, jaką
magię możemy, a jakiej nie możemy uprawiać.
Tym razem to Strange milczał. Trzy damy z Grace Adieu pożegnały się z nim, życząc mu miłego
poranka, i odeszły. Tylko pani Field zaszczyciła go uśmiechem (chociaż cokolwiek litościwym).
* * *
Miesiąc po powrocie pana i pani Strange do Londynu, pana Woodhope’a zaskoczył list od sir Waltera
Pole’a, polityka. Pan Woodhope nigdy nie poznał tego dżentelmena osobiście, a teraz nagle sir Walter
napisał do niego, proponując mu zamożne beneficjum w Great Hitherden, w hrabstwie Northampton.
Pan Woodhope mógł tylko podejrzewać, że to dzieło Strange’a – wiadomo było, że Strange i sir
Walter bardzo się przyjaźnią. Pan Woodhope z przykrością opuszczał Grace Adieu i pannę Parbringer,
ale pocieszył się myślą, że w hrabstwie Northampton muszą mieszkać niemal równie ładne damy,
a nawet jeśli nie, to cóż, będzie zamożniejszym duchownym niż byłby w Grace Adieu, więc łatwiej
przyjdzie mu znosić samotność.
Panna Cassandra Parbringer tylko się uśmiechnęła na wieść o wyjeździe pana
Woodhope’a i jeszcze tego samego popołudnia wyszła na smagane pięknym jesiennym wiatrem
wysokie wzgórza, razem z panią Field i panną Tobias. Były wolne, orzekła panna Parbringer, wolne
jak żadna inna kobieta w królestwie.
1 Przekład Piotr Budkiewicz.
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Przedmowa Damy z Grace Adieu Na Wzgórzu Rozpasania Pani Mabb Jak książę Wellington zapodziewa swojego wierzchowca Pan Simonelli czyli elfi wdowiec Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby Meandry groteski John Uskglass i węglarz z Cumbrii Podziękowania O autorce
Rodzicom, Janet i Stuartowi Clarke’om
Przedmowa pióra profesora Jamesa Sutherlanda, kierownika studiów nad Sidhe na Uniwersytecie w Aberdeen Sięgnąłem po ten zbiór, mając na uwadze dwa bardzo skromne cele. Pierwszym było rzucenie po trosze światła na rozwój magii na Wyspach Brytyjskich w różnych epokach, drugim zaś zapoznanie czytelnika z pewnymi sposobami, w jakie Faerie rzutuje na nasze własne powszednie życie – innymi słowy, stworzenie swoistego kompendium dotyczącego Faerie i elfów. Tytułowa historia „Damy z Grace Adieu” plasuje się w pierwszej kategorii, w poruszający sposób ukazując trudności, jakim musiały stawić czoło kobiety parające się magią na początku dziewiętnastego wieku – w czasach, kiedy ich praca była zwyczajnie ignorowana przez ich męskich odpowiedników (reprezentowanych tutaj nade wszystko przez Gilberta Norrella i Jonathana Strange’a). O wydarzeniach relacjonowanych w tej historii wspomniano w raczej mało znanej powieści wydanej kilka lat temu. Jeśli któryś z czytelników zetknął się z dziełem „Jonathan Strange i pan Norrell” (Bloomsbury, Londyn 2004), to zwracam uwagę na przypis w rozdziale 43, który opisuje, ile trudu zadał sobie Jonathan Strange, by wyrwać swojego pełniącego obowiązki pastora szwagra z hrabstwa Gloucester i zapewnić mu beneficjum w hrabstwie Northampton. „Damy z Grace Adieu” przedstawiają pełniejsze objaśnienie dość zagadkowej reakcji Strange’a. Opowiadania „Na Wzgórzu Rozpasania” oraz „Meandry groteski” opisują nieco swobodniejsze, nie tak napięte kontakty z elfami i magią, którymi niegdyś cieszyli się nasi angielscy i szkoccy przodkowie. „Pan Simonelli albo elfi wdowiec” to wyjątek z pamiętników Alessandro Simonellego. Simonelli to – rzecz jasna – szalenie irytujący pisarz, na każdym kroku ukazuje zarozumiałość i arogancję swojej rasy. (I mówię tu o Anglikach, nikim innym). Redaktorowi zaleca się podchodzić do jego pamiętników ze szczególną ostrożnością. Simonelli opublikował je po raz pierwszy w połowie lat dwudziestych XIX wieku. Dwadzieścia lat później dokonał korekty i opublikował je ponownie. To samo zrobił w latach sześćdziesiątych. W rzeczy samej przez cały wiek XIX i początki XX jego pamiętniki i wspomnienia były nieustannie pisane na nowo i publikowane w nowych wydaniach; i za każdym razem Simonelli przekuwał przeszłość tak, by promować swoją najnowszą obsesję – bez względu na to, czy była to akurat historia starożytnych Sumerów, edukacja kobiet, podniesienie moralności Sidhe (elfów), zaopatrzenie pogan w Biblie, tudzież skuteczność nowego rodzaju mydła. W ramach próby obejścia tej przeszkody wybrałem fragment z pierwszego wydania, który opisuje początki nadzwyczajnej kariery Simonellego. Możemy tylko żywić nadzieję, że zachował on jakiś
związek z wydarzeniami, które rzeczywiście miały miejsce. W latach, które nastąpiły po Waterloo, stosunki między Sidhe (elfami) i Brytyjczykami zacieśniły się. Brytyjscy politycy na wszelkie sposoby rozważali „kwestię elfią”, ale wszyscy zgadzali się, że jest to sprawa kluczowa dla interesów kraju. Jednakże poniższe historie ukazują nic innego, jak tylko przerażający brak przygotowania typowego dziewiętnastowiecznego dżentelmena, kiedy przypadkiem natknie się na Faerie. Książę Wellington to doskonały tego przykład. Kobiety, zdaje się, nieco lepiej radzą sobie w tak kłopotliwych okolicznościach; bohaterka „Pani Mabb”, Venetia Moore, konsekwentnie wykazuje zdolność intuicyjnego wyczuwania zasad obowiązujących w Faerie, czego całkowicie brakuje starszemu i bardziej doświadczonemu księciu. „Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby” to opowiadanie obfitujące w fakty ciekawe dla badacza Faerie. Jednakże nie widzę powodu, by powtarzać moją wcześniejszą ocenę tej historii, przedstawioną w 1999 roku (i zasługującą, moim zdaniem, na szerszy odbiór). Czytelnik znajdzie ją we wstępie do samej opowieści. Zdecydowałem się zamknąć zbiór historią cudownego pisarza, Johna Waterbury’ego, lorda Portisheada. Poza okresem 1808-1816, kiedy siedział pod pantoflem Gilberta Norrella, pisarstwo Waterbury’ego – a w szczególności jego wersja starych opowieści o Królu Kruków – to niekończąca się przyjemność. „John Uskglass i węglarz z Cumbrii” to przykład historii z rodzaju tych (jakże uwielbianych w średniowieczu), w których ludzie niższego stanu okazują się zdolni przechytrzyć ludzi bogatych i wpływowych. (Myślę tu o opowieściach o Robin Hoodzie czy balladzie o „Królu Janie i opacie Canterbury”). W średniowiecznej północnej Anglii nikt nie był bogatszy i potężniejszy od Johna Uskglassa i w efekcie północnoangielski folklor obfituje w opowieści o Uskglassie, który wpada do dziur w ziemi, zakochuje się w niestosownych damach albo z różnych skomplikowanych i nieprawdopodobnych powodów zobowiązuje się do ugotowania owsianki dla udręczonych żon oberżystów. Smutny stan rzeczy przedstawia się tak, że podobnie jak we wszystkich okresach naszej historii, tak i obecnie zewsząd atakują nas błędne informacje na temat Faerie. Dzięki takim opowieściom jak poniższe pilny badacz kultury Sidhe może zajrzeć do Faerie, dostrzec przelotnie złożoność tej krainy, panujące tam sprzeczności i pojąć niebezpieczną fascynację, jaką może ona wzbudzić. James Sutherland Aberdeen, kwiecień 2006
Damy z Grace Adieu
Nade wszystko pamiętajcie o tej jednej rzeczy: magia należy do serca w równym stopniu jak do rozumu i wszystko, co jest czynione, winno być czynione z miłości, radości lub słusznego gniewu. I jeśli będziemy honorować tę zasadę, odkryjemy, że nasza magia urasta większa niż suma wszystkich zaklęć, których kiedykolwiek się nauczyliśmy. Wtedy staje się dla nas tym, czym jest lot dla ptaków, ponieważ nasza magia wywodzi się z mrocznego i rozmarzonego serca, tak jak lot ptaka płynie z jego serca. I czyniąc magię, będziemy odczuwać tę samą radość, jaką czuje ptak, gdy rzuca się w pustkę, i pojmiemy, że magia stanowi część człowieka, tak jak lot jest częścią istoty ptaka. To zrozumienie to dar dla nas od Króla Kruków, drogiego króla wszystkich magów, który stoi między Anglią a Innymi Ziemiami, między wszelkim dzikim stworzeniem a światem ludzi. Z Księgi lady Katarzyny z Winchesteru (1209-67), przetłumaczonej z łaciny przez Jane Tobias (1775- 1819) Kiedy pani Field zmarła, pogrążony w żałobie wdowiec rozejrzał się i odkrył, że świat jest pełen ładnych, młodych kobiet, tak samo jak to było za czasów jego młodości. W następnej kolejności dotarło do niego, że jest zamożniejszym człowiekiem niż dawniej i chociaż w jego domu przebywała już jedna ładna, młoda kobieta (jego siostrzenica i wychowanica, Cassandra Parbringer), uznał, że jeszcze jedna z pewnością by nie zaszkodziła. Uważał, że nie zmienił się zgoła nic, którą to opinię Cassandra w pełni podzielała – myślała bowiem w głębi duszy: „Jestem przekonana, drogi panie, że był pan równie nużący jako dwudziestojednoletni młodzieniec, jak jako czterdziestodziewięcioletni mężczyzna”. Pan Field ożenił się zatem powtórnie. Dama była ładna, bystra i tylko rok starsza od Cassandry, ale możemy rzec na jej obronę, że nie miała pieniędzy i musiała albo poślubić pana Fielda, albo zostać nauczycielką w szkole. Druga pani Field i Cassandra były sobie wielce rade i wkrótce serdecznie się polubiły. W rzeczy samej, smutny stan rzeczy przedstawiał się tak, że o wiele bardziej lubiły się nawzajem niż pana Fielda. Była jeszcze jedna dama, ich przyjaciółka (nazywała się panna Tobias); często widywano je, jak we trzy spacerują w pobliżu wioski, w której mieszkały – Grace Adieu w hrabstwie Gloucester. W wieku lat dwudziestu Cassandra Parbringer była uważana za ideał swoistego typu urody, do którego mają słabość pewni dżentelmeni. Jej mleczna cera miała przyjemnie różowawy odcień. Jasnoniebieskie oczy niezmiernie uroczo harmonizowały ze srebrzysto-złotymi lokami, a całość stanowiła wizerunek, w którym kobiecość i dziewczęcość słodko współbrzmiały. Pan Field – dżentelmen nieobdarzony przesadną lotnością umysłu – z ufnością wierzył, że cechują ją infantylna naiwność i przyjemna kobieca uległość licujące z jej twarzyczką. W owym czasie jej perspektywy prezentowały się lepiej niż wcześniej możliwości pani Field. Mieszkańcy Grace Adieu już dawno temu ustalili między sobą, że Cassandra winna poślubić pastora, pana Henry’ego Woodhope’a, a i sam Woodhope nie sprawiał wrażenia, że ten pomysł go mierzi. – Pan Woodhope cię lubi, Cassandro – powiedziała pani Field. – Doprawdy? Panna Tobias (która także znajdowała się w pokoju) wtrąciła: – Panna Parbringer jest mądra i zachowuje dla siebie zdanie na temat pana Woodhope’a. – Och! – wykrzyknęła Cassandra. – Możecie je poznać, skoro takie jest wasze życzenie. Pan
Woodhope to nieco rozciągnięty pan Field, dzięki czemu jest chudszy i wyższy. Jest młodszy, a zatem z natury rzeczy stanowi milsze towarzystwo i ma bystrzejszy umysł, ale w ostatecznym rozrachunku to tylko repetycja z pana Fielda. – Czemu więc go zachęcasz? – zapytała pani Field. – Ponieważ muszę kogoś poślubić, a za panem Woodhope’em to jedno przemawia: że mieszka w Grace Adieu i, poślubiając go, nie będę musiała rozstawać się z moją drogą panią Field. – To bardzo skromne aspiracje: pragnąć ślubu z panem Fieldem dowolnego rodzaju. – Pani Field westchnęła. – Nie pragniesz niczego lepszego? Cassandra rozważyła pytanie. – Zawsze ogromnie pragnęłam odwiedzić hrabstwo York – odpowiedziała. – Wyobrażam sobie, że jest tam dokładnie tak jak w powieściach pani Radcliffe. – Tam jest dokładnie tak jak wszędzie indziej – odparła panna Tobias. – Och, panno Tobias, jak możesz tak mówić? – zapytała Cassandra. – Jeśli magia nie trwa w Yorkshire, to gdzie jeszcze możemy ją znaleźć? „Na bagnach pod gwiazdami u obłąkańca boku”[1]. Tak właśnie wyobrażam sobie hrabstwo York. – Jednakże wiele wody upłynęło, odkąd Król-obłąkaniec przebywał tam po raz ostatni i przez ten czas mieszkańcy Yorkshire weszli w posiadanie rogatek, gazet, dyliżansów, objazdowych wypożyczalni książek i wszystkiego tego, co jest najbardziej nowoczesne i pospolite. Cassandra pociągnęła nosem. – Rozczarowujesz mnie. Panna Tobias była guwernantką dwóch dziewczynek we wspaniałym domostwie w wiosce, zwanym Królestwem Zimy. Rodzice dzieci nie żyli i mieszkańcy Grace Adieu z upodobaniem powtarzali sobie, że to nie jest dom dla dzieci, bo jest zbyt przestronny, mroczny i za dużo w nim pokojów o dziwnych kształtach i osobliwych płaskorzeźb. Młodsza dziewczynka rzeczywiście często się bała i co rusz dręczyły ją koszmary. Biedaczka wierzyła, że prześladują ją sowy. Niczego na świecie nie bała się tak bardzo jak sów. Nikt inny nie widział ptaków, ale dom był stary, pełen szczelin i dziur, którymi mogłyby wlatywać, i obfitował w spasione myszy, które mogłyby je skusić, więc może dziecko miało słuszność. W wiosce nie przepadano zbytnio za guwernantką – była za wysoka, za poważna i za bardzo lubiła książki. Nadto – ciekawa rzecz – nigdy się nie uśmiechała, o ile nie dostrzegła powodu do uśmiechu. Jednakże panienka Ursula i panienka Flora były dziewczynkami bardzo grzecznymi i niezmiernie przywiązanymi do panny Tobias. Chociaż czekała je wspaniała przyszłość spadkobierczyń fortuny, pod względem krewnych dziewczynki były biedne jak mysz kościelna. Jedynym opiekunem był kuzyn ich zmarłej matki. Przez wszystkie długie lata ich sierocej doli dżentelmen ów odwiedził je tylko dwukrotnie i raz napisał do nich bardzo krótki list na Boże Narodzenie. Ponieważ jednak kapitan Winbright był żołnierzem, oficerem w ––shires, nieobecność i milczenie zostały mu wybaczone, a panienka Ursula i panienka Flora (chociaż miały zaledwie – odpowiednio – osiem i cztery lata) już zaczęły zdradzać typową dla ich płci słabość, wynosząc jego towarzystwo ponad wszystkich innych swoich znajomych. Mówiło się, że pradziad dziewczynek studiował magię i zostawił po sobie rozległą bibliotekę. Panna Tobias często do niej zaglądała; nikt nie wiedział, czym się tam zajmowała. Ostatnio jej przyjaciółki, pani Field i panna Parbringer, także często bywały w rezydencji. Uważano jednak, że po prostu odwiedzają dzieci, ponieważ (jak powszechnie wiadomo) damy nie studiują magii. Magowie to odrębna kwestia – damy (jak powszechnie wiadomo) garną się do magów. (Jak inaczej wyjaśnić ogromną popularność pana Norrella we wszystkich modnych salonach Londynu? Pan Norrell niemal w równym stopniu słynie z pospolitej twarzy i małomówności, jak z niezrównanej biegłości w sztuce
magicznej, a uczeń pana Norrella, pan Strange, ze swoją niemal przystojną twarzą i umiejętnością prowadzenia ożywionej konwersacji, jest mile widziany, gdziekolwiek się zjawi). Musimy więc przypuszczać, że stąd wyniknęło pytanie, które Cassandra Parbringer zadała pannie Tobias pewnego wrześniowego, pięknego dnia na styku lata i jesieni: – Czytałaś może artykuł pana Strange’a w „The Review”? Jakie jest twoje zdanie na jego temat? – Uważam, że pan Strange wyraził się ze znamienną dla siebie klarownością. Każdy może go zrozumieć, niezależnie od tego, ile pojmuje z teorii i praktyki magii. Wyraził się dowcipnie i zręcznie, jak to on zazwyczaj. Najogólniej rzecz biorąc, artykuł godny podziwu. To błyskotliwy człowiek. – Mówisz jak guwernantka. – A cóż w tym dziwnego? – Nie pragnę poznać twojej opinii jako guwernantki, chcę usłyszeć twoje zdanie jako... Ach, mniejsza o to. Co sądzisz o jego przemyśleniach? – Nie zgadzam się z żadnym. – O, proszę, to właśnie chciałam usłyszeć. – Współcześni magowie – powiedziała pani Field – poświęcają więcej energii na deprecjonowanie magii niż na jej uprawianie. Bezustannie słyszymy, że pewne rodzaje magii są zbyt niebezpieczne, by się nimi parać (chociaż wspomina się o nich we wszystkich starych opowieściach). Albo nie można już ich wypróbować, bo zaginęła formuła. Albo nigdy nie istniała. A co do mieszkańców Innych Ziem, pan Norrell i pan Strange sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli, czy takie istoty w ogóle istnieją. I na dodatek nieszczególnie się tym przejmują, bo nawet jeśli istnieją, to zdaje się, że nie mamy po co się z nimi zadawać. A Król Kruków, jak się dowiadujemy, to jedynie wymysł rozgorączkowanych średniowiecznych umysłów przyćmionych nadmiarem magii. – Pan Strange i pan Norrell zamierzają strywializować magię i uczynić ją równie pospolitą jak ich własne nudne osoby – orzekła Cassandra. – Zaprzeczają istnieniu Króla, z obawy, że porównanie z jego wielką magią ukaże nędzę ich własnych dokonań. Pani Field się roześmiała. – Cassandra – powiedziała – nie potrafi przestać strofować pana Strange’a. I tak, zacząwszy od konkretnych grzechów wielkiego pana Strange’a i jeszcze większego pana Norrella, zaczęły roztrząsać temat jadowitości mężczyzn w ogólności, po czym naturalnym biegiem rzeczy przeszły do dyskusji nad tym, czy Cassandra powinna poślubić pana Woodhope’a. * * * W tym samym czasie, kiedy damy z Grace Adieu rozmawiały, pan Jonathan Strange (mag i drugi fenomen epoki) siedział w bibliotece z panem Gilbertem Norrellem (magiem i pierwszym fenomenem epoki). Pan Strange powiadamiał pana Norrella, że zamierza opuścić Londyn na kilka tygodni. – Mam nadzieję, drogi panie, że nie spowoduje to żadnej niedogodności. Następny artykuł do Edinburgh Magazine jest już gotowy, o ile nie zechce pan poczynić w nim żadnych zmian (z czym, jak mniemam, doskonale poradzi pan sobie i beze mnie). Pan Norrell zapytał z marsową miną, dokąd wybiera się pan Strange, ponieważ (jak było powszechnie wiadomo w całym Londynie), starszy mag – milczący, oschły, mały człowieczek – nie lubił rozstawać się z młodszym magiem nawet na dzień czy choćby pół dnia. Więcej nawet: niechętnie dzielił się panem Strange’em z innymi ludźmi, którzy chcieliby z nim choćby porozmawiać. – Wybieram się do hrabstwa Gloucester, mój panie. Obiecałem pani Strange, że zabiorę ją do jej
brata, który jest pastorem w tamtejszej wiosce. Musiał pan słyszeć, jak wspominałem o panu Henrym Woodhope’ie, nie mylę się? * * * Następnego dnia w Grace Adieu padał deszcz i panna Tobias nie była w stanie opuścić Królestwa Zimy. Spędziła dzień z dziećmi, ucząc je łaciny („Nie widzę powodu, by ją pomijać jedynie z racji waszej płci. Pewnego dnia może znajdziecie dla niej zastosowanie”) oraz opowiadając im historie o uwięzieniu Thomasa Dundale’a w Innych Ziemiach i o tym, jak został pierwszym człowiekiem na służbie u Króla Kruków. Kiedy drugi dzień okazał się ładny i suchy, panna Tobias skorzystała z okazji, żeby wymknąć się na pół godziny i odwiedzić panią Field, zostawiwszy dziewczynki pod opieką piastunki. Tak się złożyło, że pan Field udał się do Cheltenham (rzadkie zdarzenie, ponieważ, jak zauważyła pani Field, nie było człowieka bardziej przywiązanego do domu. Obawiam się, że przez nas żyje mu się w nim aż nazbyt wygodnie, powiedziała), więc panna Tobias wykorzystała jego nieobecność, przedłużając swoją wizytę. (Wtedy wydawało się, że nie ma w tym nic złego). W drodze powrotnej do Królestwa Zimy minęła kraniec Grace and Angels Lane, gdzie stał kościół, a obok niego plebania. Bardzo elegancki powozik skręcał właśnie z głównej drogi w uliczkę. Już to samo w sobie było dostatecznie interesujące, ponieważ panna Tobias nie rozpoznała powozu ani jego pasażerów, ale jeszcze bardziej niezwykłym czynił ten obraz fakt, że końmi powoziła z wielką pewnością siebie i swadą dama. Obok niej na koźle siedział ogromnie swobodny dżentelmen, z rękami w kieszeniach i nogą założoną na nogę. Robił duże wrażenie. Nie można powiedzieć, że jest szczególnie przystojny, pomyślała panna Tobias. Ma za długi nos. A mimo to nosi się z arogancją typową dla przystojnych mężczyzn. Najwidoczniej był to dzień wizyt. Na podwórzu Królestwa Zimy stał gig i dwa rącze konie. Davey (stangret) i stajenny zajęli się już nimi pod bacznym spojrzeniem chudego, śniadego mężczyzny, niezwykle niechlujnej persony (czyjegoś służącego), który opierał się o mur kuchennego ogrodu, grzejąc się w słońcu i paląc fajkę. Koszulę miał rozpiętą i kiedy panna Tobias go mijała, podrapał się bez pośpiechu po nagiej piersi długim, ciemnym palcem i posłał jej uśmiech. Odkąd panna Tobias poznała ten dom, główny hol zawsze wyglądał tak samo – wypełniały go tylko cisza, cienie i drobinki kurzu wirujące w szerokich, ukośnych snopach światła, dziś jednak dźwięczał echem donośnych głosów, muzyki i wysokiego, podekscytowanego śmiechu. Otworzyła drzwi do jadalni. Do nakrycia stołu wybrano najlepszą zastawę, najlepsze srebra i najlepsze stołowe szkło. Posiłek przygotowano i postawiono na stole, ale potem najwyraźniej o nim zapomniano. Wniesiono kufry podróżne i pudła, wyciągnięto różne stroje i porozrzucano; męska i kobieca garderoba poniewierała się po podłodze, stanowiąc cokolwiek rozwiązły obrazek. Mężczyzna w oficerskim mundurze siedział na krześle, z panienką Ursulą na jednym kolanie. Trzymał kieliszek wina, który przytykał jej do ust, a kiedy próbowała się napić, odsuwał kielich. Śmiał się i dziecko także się śmiało. Widząc zarumienioną twarzyczkę i ekscytację dziecka, panna Tobias doprawdy nie miała pewności, czy dziewczynce nie udało się już upić nieco zawartości kielicha. Pośrodku pokoju drugi mężczyzna (bardzo przystojny mężczyzna), także w mundurze, stał pośród strojów i świecidełek i także się śmiał. Młodsza dziewczynka, panienka Flora, stała z boku, przyglądając się im wszystkim wielkimi, zdumionymi oczętami. Panna Tobias natychmiast do niej podeszła i wzięła ją za rękę. W mroku w głębi jadalni młoda kobieta siedziała przy fortepianie i bardzo podle grała włoską piosenkę. Być może wiedziała, że melodia brzmi fatalnie, bo sprawiała wrażenie, że gra z wielką
niechęcią. Piosenkę wypełniały długie pauzy; kobieta często wzdychała i nie wyglądała na szczęśliwą. Wtem niespodziewanie przerwała. Przystojny mężczyzna pośrodku pokoju natychmiast się do niej odwrócił. – Dalejże, dalej! – zawołał. – Wszyscy uważnie słuchamy, zapewniam cię. Piosenka jest – tu odwrócił się do drugiego mężczyzny i mrugnął do niego porozumiewawczo – zachwycająca. Będziemy uczyć moje małe kuzyneczki tańców ludowych. Fred jest najlepszym nauczycielem tańca na świecie. Musisz więc grać, moja droga, sama rozumiesz. Nie kryjąc znużenia, młoda kobieta podjęła grę. W tej samej chwili siedzący mężczyzna, który najwidoczniej miał na imię Fred, zauważył pannę Tobias. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie i poprosił o wybaczenie. – Ach! – wykrzyknął przystojny oficer. – Panna Tobias nam wybaczy, Fred. Jesteśmy z panną Tobias starymi przyjaciółmi. – Dzień dobry, kapitanie Winbright – powiedziała panna Tobias. * * * O tej porze państwo Strange’owie siedzieli już wygodnie w uroczym salonie pana Woodhope’a. Pani Strange została oprowadzona po całej plebanii pana Woodhope’a; porozmawiała już z gospodynią, kucharką, dojarką, służącą, stajennym, ogrodnikiem i pomocnikiem ogrodnika. Panu Woodhope’owi było nadzwyczaj śpieszno poznać kobiecą opinię na temat wszystkiego w plebanii i nie pozwolił pani Strange usiąść, zjeść czegoś ani się napić, dopóki nie zaaprobowała domu, służby i organizacji spraw domowych. Zatem, jak przystało na dobrą i życzliwą siostrę, obejrzała wszystko, uśmiechała się do służby, łamiąc sobie głowę nad prostymi pytaniami, które mogłaby im zadać, a potem oznajmiła, że jest zachwycona. – Zapewniam cię, Henry – powiedziała z uśmiechem – że panna Parbringer będzie równie zadowolona. – Rumieni się – zauważył Jonathan Strange, odrywając wzrok od gazety. – Zjawiliśmy się, Henry, w jednym celu: aby poznać pannę Parbringer, o której tak wiele piszesz, i kiedy już ją zobaczymy, ponownie odjedziemy. – Doprawdy? Cóż, mam nadzieję zaprosić panią Field i jej siostrzenicę przy pierwszej sposobności. – Och, nie ma powodu tak się kłopotać – odparł Strange – ponieważ przywiozłem teleskop. Staniemy w oknach sypialni i będziemy ją szpiegować, kiedy będzie chodzić po wiosce. To mówiąc, rzeczywiście wstał i podszedł do okna. – Henry – powiedział – nadzwyczajnie podoba mi się twój kościół. Podoba mi się murek, który biegnie wokół budynków i drzew, ciasno je opasując. Dzięki temu całość wygląda jak statek. Jeśli kiedykolwiek powieje tu solidny wiatr, kościół i drzewa pożeglują razem w zupełnie nowe miejsce. – Strange – powiedział Henry Woodhope – jak zwykle wygadujesz głupstwa. – Nie przejmuj się nim – wytrąciła się Arabella Strange. – Ma umysł maga. Oni wszyscy są trochę szaleni. – Z wyjątkiem Norrella – dodał Strange. – Strange, proszę cię jako przyjaciela, żebyś nie czarował tu podczas swojego pobytu. To bardzo spokojna wioska. – Mój drogi Henry – odparł Strange – nie jestem ulicznym sztukmistrzem z budą i żółtą kurtyną. Nie zamierzam rozstawić się w kącie kościelnego cmentarza, żeby zwabić paru klientów. Obecnie
admirałowie, kontradmirałowie, wiceadmirałowie i wszyscy ministrowe Jego Wysokości przysyłają mi pełne szacunku listy z prośbami o moje usługi i (co więcej) bardzo dobrze mi za nie płacą. Szczerze wątpię, czy jest w Grace Adieu choć jedna osoba, którą byłoby na mnie stać. * * * – Co to za pokój? – zapytał kapitan Winbright. – To stara sypialnia pana Enderwhilda, proszę pana – odpowiedziała panna Tobias. – Maga? – Owszem, maga. – A gdzie trzymał swój skarb, panno Tobias? Mieszka tu pani tak długo, że musiała to pani odkryć. Ponad wszelką wątpliwość kryją się tu suwereny poupychane w najdziwniejszych przypadkowych dziurach i kątach. – Nic mi na ten temat nie wiadomo. – Ależ panno Tobias, w jakim celu starcy uczą się magii, jeśli nie po to, by odnaleźć złoto rywali? – Najwyraźniej ta myśl go trapiła. – Nic nie wskazuje na to, że odziedziczyły rodzinny geniusz, prawda? Mam na myśli dziewczynki. Nie, oczywiście, że nie. Kto słyszał o kobietach parających się magią? – Były dwie kobiety magowie, drogi panie, obie wielce poważane. Lady Katarzyna z Winchesteru, która uczyła Martina Pale’a, i córka Gregory’ego Absaloma, Maria, która przez ponad wiek była panią Domu Cieni. Kapitan Winbright nie sprawiał wrażenia zbytnio tym zainteresowanego. – Proszę mi pokazać pozostałe pokoje – polecił. Przeszli kolejnym rozbrzmiewającym echem korytarzem, który – podobnie jak większość rozległego, mrocznego domostwa – przeszedł we władanie myszy i pająków. – Czy moje kuzynki to zdrowe dzieci? – Owszem, proszę pana. Pan Winbright milczał przez chwilę, a potem orzekł: – Oczywiście, to w każdej chwili może ulec zmianie. Jest tak wiele dziecięcych chorób, panno Tobias. Ja sam, kiedy miałem raptem sześć, siedem lat, omal nie umarłem na szkarlatynę. Czy te dzieci przechodziły już szkarlatynę? – Nie, proszę pana. – Doprawdy? Moim zdaniem nasi dziadowie lepiej pojmowali te kwestie. Nie pozwalali sobie na nadmierne przywiązanie do dzieci, dopóki nie przeszły dziecięcych prób i chorób. To dobra zasada. Nie przywiązywać się nadmiernie do dzieci. Pan Winbright zauważył spojrzenie panny Tobias i poczerwieniał. Zaraz się roześmiał. – Ależ to tylko żart. Jakaż pani poważna. Ach, droga panno Tobias, już wszystko pojmuję. Zdecydowanie zbyt długo dźwigała pani na swoich barkach całą odpowiedzialność za ten dom i moje kuzynki, moje małe bogate kuzyneczki. Kobiety nie powinny dźwigać takiego brzemienia samotnie. Ich śliczne białe ramiona nie zostały do tego stworzone. Rozumie pani jednak, właśnie przybyłem z pomocą. Wraz z Fredem. Fred także zamierza zostać kuzynem. Bardzo lubi dzieci. – A dama, kapitanie Winbright? Ona także zatrzyma się tutaj i zostanie kolejną kuzynką, razem z panem i drugim dżentelmenem? Pan Winbright uśmiechnął się do niej ufnie. Jego błękitne oczy były tak błyszczące i roześmiane, a uśmiech tak otwarty i niewymuszony, że potrzeba było kobiety o opanowaniu panny Tobias, żeby
nie odwzajemnić uśmiechu. – Powiem pani w zaufaniu, że została źle potraktowana przez mego towarzysza broni, oficera w – shires. Mam jednak miękkie serce, widok kobiecych łez porusza mnie w takim stopniu, że gotowy jestem uczynić niemal wszystko. Tak powiedział kapitan Winbright w korytarzu, kiedy jednak ponownie weszli do jadalni, widok kobiecych łez (młoda dama właśnie płakała) sprowokował go tylko do robienia jej afrontów. Kiedy wypowiedziała jego imię, łagodnie i z pewnym lękiem, odwrócił się do niej i krzyknął: – Och, czemuż nie wrócisz do Brighton?! Dobrze wiesz, że możesz to zrobić bez najmniejszych przeszkód. Tak byłoby dla ciebie najlepiej. – Reigate – poprawiła go delikatnie. Spojrzał na nią wielce poirytowany. – A tak, Reigate. Młoda dama miała słodką, bojaźliwą twarz, wielkie ciemne oczy i drobne usta jak pączek róży, wiecznie drżące na granicy łez. Był to jednak ten rodzaj urody, który szybko więdnie, kiedy tylko coś na kształt cierpienia pojawi się w pobliżu, a biedaczka była ostatnimi czasy bardzo nieszczęśliwa. Przypominała pannie Tobias dziecięcą lalkę-szmaciankę, dostatecznie ładną na początku, ale bardzo smutną i nędzną, kiedy już znikną wypychające ją gałganki. Młoda dama spojrzała na pannę Tobias. – Nigdy nie myślałam... – zaczęła i wybuchnęła płaczem. Panna Tobias przez chwilę milczała. – Cóż – orzekła w końcu – może tak panią wychowano. * * * Tego wieczoru pan Field znowu zasnął w salonie. Ostatnio przydarzało mu się to dość często. A odbyło się to następująco: służący wszedł do pokoju z listem dla pani Field, która zaczęła go czytać. Kiedy żona czytała, pan Field poczuł (jak ujął to na własny użytek) „zasnuwające go pajęczyny” snu. Po kilku chwilach (w swoim mniemaniu) obudził się i wieczór dalej biegł swoim torem, z Cassandrą i panią Field siedzącymi przy ogniu. Pan Field spędził doprawdy bardzo przyjemny wieczór, z rodzaju tych, jakie uwielbiał spędzać w towarzystwie dwóch dam. Fakt, że był to jedynie sen o miłym wieczorze (bo biedny głuptas w rzeczywistości spał), w żaden sposób nie umniejszył przyjemności. Kiedy pan Field spał, pani Field i Cassandra pośpiesznie udały się do Królestwa Zimy. * * * Na plebanii Henry Woodhope i pani Strange życzyli już sobie dobrej nocy, ale pan Strange zamierzał jeszcze poczytać. Jego lekturą było Życie Martina Pale’a autorstwa Thaddeusa Hickmana. Doszedł do dwudziestego szóstego rozdziału, w którym Hickman omawiał pewne przypisywane Martinowi Pale’owi teorie, głoszące, że niekiedy będący w wielkiej potrzebie magowie odkrywają, że są zdolni do wspanialszych czynów magicznych niż wszystko to, czego się do tej pory nauczyli czy choćby o czym słyszeli. – Pfu! – zirytował się ogromnie Strange – Co za niedorzeczność! – Dobrej nocy, Jonathanie – powiedziała Arabella i pocałowała go tuż powyżej zmarszczonych brwi.
– Tak, tak – mruknął, nie odrywając wzroku od książki. * * * – A ta młoda kobieta – szepnęła pani Field – kim jest? Panna Tobias uniosła brew i powiedziała: – Twierdzi, że jest panią Winbright, ale kapitan Winbright temu zaprzecza. Nie przypuszczałam, że tego rodzaju kwestia może zostawiać pole do tak rozbieżnych interpretacji. – A jeśli coś się stanie... mam na myśli dzieci – szepnęła pani Field – czy kapitan Winbright może na tym w jakiś sposób skorzystać? – Och, z pewnością zostałby bardzo bogatym człowiekiem i od czegokolwiek uciekł, przyjeżdżając tutaj, czy były to długi, czy też skandal, najpewniej nie przysparzałoby mu to dalszych trosk. Trzy damy znajdowały się w sypialni dzieci. Panna Tobias siedziała w ciemności otulona szalem. W przestronnym mrocznym pokoju paliły się dwie świece, jedna blisko łóżka dzieci, a druga na rozchwierutanym małym stoliku przy drzwiach, żeby każdy, kto wejdzie do sypialni, był natychmiast widoczny. Gdzieś w domu, na końcu rozlicznych długich, ciemnych korytarzy było słychać jednego mężczyznę, który śpiewał, i drugiego, który się śmiał. Panienka Flora zapytała niespokojnie, czy w pokoju są jakieś sowy. Panna Tobias zapewniła ją, że żadnej nie ma. – Myślę jednak, że mimo to mogą się zjawić – powiedziała przerażona panienka Flora – o ile pani tu nie zostanie. Panna Tobias zapewniła ją, że zostaną w sypialni jeszcze chwilę. – A teraz bądźcie już cicho – dodała. – Panna Parbringer opowie wam historię, jeśli ładnie ją poprosicie. – Jaką historię mam wam opowiedzieć? – zapytała Cassandra. – O Królu Kruków – poprosiła panienka Ursula. – Dobrze – zgodziła się Cassandra. A oto historia, którą Cassandra opowiedziała dzieciom. – Zanim Król Kruków został w ogóle królem, był tylko Kruczym Dzieckiem i mieszkał we wspaniałym domu z wujem i ciotką. (To nie byli jego prawdziwi krewni, tylko dobrzy ludzie, którzy wzięli go do siebie na wychowanie). Pewnego dnia wuj, który czytał książki o magii w wielkiej bibliotece, posłał po Krucze Dziecko i zapytał je uprzejmie, jak się miewa. Krucze Dziecko odpowiedziało, że miewa się bardzo dobrze. – Cóż – powiedział wuj Oberon – jako twój opiekun, małe ludzkie dziecię, muszę się w tej kwestii upewnić. Pokaż mi swoje sny z ostatniej nocy. Krucze Dziecko wyjęło zatem swoje sny, a wuj Oberon zrobił na nie miejsce na stole w bibliotece. Na blacie znajdowały się setki najróżniejszych rzeczy – księgi historii nienaturalnej, mapa ukazująca względne położenie Męskiej Dwulicowości i Kobiecej Uczciwości (tudzież sposób, w jaki można przejść od jednej do drugiej) oraz zestaw pięknych mosiężnych instrumentów w mahoniowym pudełku, a wszystkie bardzo sprytnie sprokurowane do pomiaru Ambicji, Zazdrości, Miłości, Poświęcenia, Wierności dla Kraju, Marzeń o Królobójstwie oraz wielu innych Przywar i Cnót, o których warto wiedzieć. Wszystkie te rzeczy wuj Oberon odłożył na podłogę, ponieważ nie był przesadnie schludną osobą, za co zresztą wiecznie go ganiono. Potem rozłożył sny Kruczego Dziecka na stole i przyjrzał im się przez małe okulary w drucianej oprawce.
– A cóż to?! – wykrzyknął. – Tu jest sen o wysokiej czarnej wieży w ciemnym lesie pośród śniegów. Wieża całkiem popadła w ruinę, blanki wyglądają jak połamane zęby. Czarne ptaki o wystrzępionych skrzydłach latają wokół niej bez ustanku, a ty siedzisz w wieży i nie możesz z niej wyjść. Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen? – Nie, wuju – odpowiedziało Krucze Dziecko – w nocy śniłem o wieży, w której się urodziłem, i o krukach, które przynosiły mi wodę do picia, kiedy byłem za mały, żeby choćby raczkować. Czemuż miałbym się bać? Wobec tego wuj Oberon spojrzał na następny sen, a kiedy go zobaczył, wykrzyknął: – Ależ tu jest sen o okrutnie lśniących ślepiach i nikczemnych, oślinionych zębiskach! Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen? – Nie, wuju – odrzekło Krucze Dziecko. – W nocy śniłem o wilkach, które karmiły mnie swoim mlekiem i które kładły się obok mnie i grzały, kiedy byłem za mały, żeby choćby raczkować. Czemuż miałbym się bać? I tak wuj Oberon spojrzał na następny sen, a kiedy go ujrzał, zadrżał i powiedział: – Ależ to sen o mrocznym jeziorze i smutnym, deszczowym zmierzchu. Uroczysko jest potwornie ciche, a po wodzie żegluje upiorna łódź. Przewoźnik jest chudy i powykręcany jak korzeń żywopłotu, jego twarz ginie w cieniu. Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen? Wtedy Krucze Dziecko z irytacją uderzyło pięścią w stół i tupnęło w podłogę. – Wuju Oberonie! – wykrzyknęło. – To łódź elfów i elfi przewoźnik, którego ty i ciotka Tytania sami wysłaliście po mnie, żeby doprowadził mnie do waszego domu. Czemuż miałbym się bać? – Proszę – odezwała się trzecia osoba, która do tej pory nie zabierała głosu. – Jakże to dziecko chlubi się swoją odwagą! Osobą, która się odezwała, był sługa wuja Oberona. Siedział wysoko na półce, przebrany (aż do tej chwili) za popiersie Williama Shakespeare’a. Wuja Oberona zaskoczyło to nagłe pojawienie się sługi, ale Krucze Dziecko od początku wiedziało o jego obecności. Sługa wuja Oberona zerknął z wysokiej półki na Krucze Dziecko, a Krucze Dziecko spojrzało w górę na niego. – Istnieją najprzeróżniejsze rzeczy na niebie i ziemi – powiedział sługa wuja Oberona – które pragną wyrządzić ci krzywdę. Jest ogień, który chce cię sparzyć. Miecze, które marzą, by przeszywać cię raz za razem, sznury, które chcą mocno cię skrępować. Istnieją tysiące, tysiące rzeczy, o których nawet ci się nie śniło: stworzenia, które mogą podkradać ci sny, rok za rokiem, aż ledwie będziesz w stanie sam siebie poznać; ludzie, którzy się jeszcze nie narodzili, a którzy będą cię przeklinać i przeciwko tobie spiskować. Małe ludzkie dziecię, nadszedł czas, byś poznało trwogę. Jednakże Krucze Dziecko odpowiedziało: – Robinie Goodfellow, od początku wiedziałem, że to ty podsyłasz mi te sny. Jestem jednak ludzkim dzieckiem, a zatem jestem sprytniejszy od ciebie i kiedy te nikczemne istoty zjawią się, by mnie skrzywdzić, okażę się sprytniejszy także od nich. Jestem ludzkim dzieckiem i do mnie należy cała kamienista, deszczowa angielska ziemia. Jestem angielskim dzieckiem i do mnie należą rozległe szare angielskie przestworza, pełne łopoczących czarnych skrzydeł i szarych duchów deszczowych westchnień. Powiedz mi, wobec tego, Robinie Goodfellow, czemu mam się lękać? Krucze Dziecko pokręciło głową, potrząsając kruczoczarną grzywą włosów, i zniknęło. Pan Goodfellow zerknął wtedy odrobinę nerwowo na wuja Oberona, żeby sprawdzić, czy nie zagniewała go śmiałość, z jaką przemówił do ludzkiego wychowanka, lecz wuj Oberon (który był nie najmłodszym dżentelmenem) już jakiś czas temu przestał słuchać obydwu i odszedł, by podjąć swoje poszukiwania książki. Zawierała zaklęcie, które zamieniłoby członków parlamentu w użytecznych
obywateli, i właśnie teraz, kiedy wuj Oberon umyślił sobie zrobić z niego użytek, nigdzie nie mógł jej znaleźć (chociaż miał ją w ręku niecałe sto lat temu). Wobec tego pan Goodfellow nie odezwał się już ani słowem i po cichu zmienił się z powrotem w popiersie Williama Shakespeare’a. * * * Na plebanii pan Strange nadal czytał. Doszedł do rozdziału czterdziestego drugiego, gdzie Hickman opowiada, jak Maria Absalom pokonała swoich wrogów, ukazując im prawdziwe odbicie ich dusz w zwierciadłach w Domu Cieni, i jak okropny widok, który ujrzeli (i pojęli w głębi serc, że to prawda), tak ich przeraził, że nie potrafili już stawić jej oporu. Na karku pana Strange’a było szczególnie wrażliwe miejsce i wszyscy jego przyjaciele słyszeli, jak pan Strange mówi, że zawsze, gdy w pobliżu działa dowolnego rodzaju magia, on odczuwa w owym punkcie ciarki i świąd. Nieświadom nawet, że to robi, zaczął teraz pocierać to miejsce. * * * Tak wiele ciemnych korytarzy, pomyślała Cassandra, jakie mam szczęście, że znam drogę, bo wielu ludzi w okamgnieniu by tu zabłądziło. Biedaczyska, zaraz by się przerazili, bo droga jest tak daleka, ale ja wiem, że jestem już bardzo blisko głównych schodów i wkrótce będę mogła wymknąć się z domu do ogrodu. Zadecydowano, że pani Field zostanie i popilnuje dzieci przez resztę nocy, więc Cassandra wracała do domu pana Fielda całkiem sama. Nie wydaje mi się jednak (pomyślała), by to wysokie, prześwietlone księżycem okno powinno znajdować się w tym miejscu. O wiele bardziej by mi odpowiadało, gdyby było za mną. Albo może po lewej stronie. Jestem bowiem przekonana, że nie było go tam, kiedy tu weszłam. Och, zgubiłam się! Jakie to... A teraz głosy tych dwóch przeklętych mężczyzn rozlegają się echem w tym ciemnym przejściu, obaj są wyraźnie pijani i w dodatku mnie nie znają. A ja znalazłam się w miejscu, w którym nie mam prawa być. (Cassandra szczelniej otuliła się szalem). – Mimo to – mruknęła – czemuż miałabym się bać? * * * – Niech diabli wezmą ten dom! – wykrzyknął Winbright. – Nic, tylko okropne czarne korytarze. Co widzisz, Fred? – Tylko sowę. Ładną, białą sowę. Skąd, u diabła, sowa w środku domu? – Fred! – krzyknął Winbright, opierając się o ścianę i osuwając nieco. – Bądź tak dobry i przynieś mi mój pistolet. – W tej chwili, kapitanie! – wykrzyknął Fred. Zasalutował kapitanowi Winbrightowi i natychmiast o wszystkim zapomniał. Kapitan Winbright się uśmiechnął. – A oto – powiedział – biegnie nam na spotkanie panna Tobias. – Drogi panie – zawołała panna Tobias, wynurzając się nagle z ciemności – co pan wyprawia?! – Do diaska, po domu lata sowa. Zastrzelimy ją.
Panna Tobias obejrzała się na poruszającą się wśród cieni sowę i odparła pośpiesznie: – Przyznaję, panowie, że jesteście wolni od wszelkich przesądów. Jutro z miejsca możecie otworzyć interes jako wydawcy ateistycznej encyklopedii. Podziwiam waszą odwagę, choć jej nie podzielam. Dwaj dżentelmeni popatrzyli na nią, niczego nie pojmując. – Nigdy nie słyszeliście, że sowy należą do Króla Kruków? – spytała. – Niech mnie pani nie straszy, panno Tobias – powiedział kapitan Winbright. – Przez panią mam wrażenie, że widzę w ciemnościach wysokie korony z kruczych piór. To najlepszy dom do takich majaków, bez kwestii. Niech ją diabli, Fred, zachowuje się, jakby była też moją guwernantką. – A przypomina twoją guwernantkę? – zapytał Fred. – Sam nie wiem, miałem ich tak wiele. Wszystkie mnie zostawiły. Pani by mnie nie zostawiła, prawda, panno Tobias? – Nie potrafię odpowiedzieć, proszę pana. – Fred – powiedział kapitan Winbright – teraz są dwie sowy. Dwie ładne małe sówki. Pani jest jak Minerwa, panno Tobias, taka wysoka, mądra i pełna przygany. Minerwa z dwiema sowami. Nazywa się pani Jane, prawda? – Nazywam się panna Tobias. Winbright zagapił się w ciemność i zadrżał. – Pamiętasz tę grę, w którą bawią się w hrabstwie York, Fred? Kiedy wysyła się dzieci same w ciemność, żeby przyzwały Króla Kruków? Jakie słowa wypowiadają? Fred westchnął i pokręcił głową. – Coś o zjadaniu serc – odpowiedział. – Tylko tyle sobie przypominam. – Jak one się na nas gapią, Fred – zauważył Winbright. – To nad wyraz impertynenckie sowy. Zawsze myślałem, że to takie nieśmiałe, drobne stworzenia. – Nie lubią nas – orzekł ze smutkiem Fred. – Wolą ciebie, Jane. Proszę, jedna usiadła ci na ramieniu. Nie boisz się? – Nie, proszę pana. – Te pióra – powiedział Fred – te delikatne piórka między skrzydłami a piersią tańczą niczym płomienie, kiedy sowy pikują. Gdybym był myszą, pomyślałbym, że oto nadeszły ognie piekielne, by mnie pochłonąć. – W rzeczy samej – mruknął Winbright i obaj mężczyźni patrzyli, jak sowy szybują, na przemian znikając i wynurzając się z mroku. Nagle jedna z nich krzyknęła – rozległ się ohydny wrzask, od którego krew się ścina w żyłach. Panna Tobias spuściła wzrok i skrzyżowała ręce – uosobienie skromnej guwernantki. – Panowie wiedzą, że one to robią – wyjaśniła – by ich ofiara, jak by to ująć... skamieniała ze strachu. To okrutna, dzika magia sów. Nikt jej jednak nie odpowiedział, ponieważ nie było w korytarzu nikogo oprócz niej samej i dwóch sów (a każda trzymała coś w dziobie). – Jakie jesteście głodne, moje najmilsze – zauważyła z aprobatą panna Tobias. – Raz, dwa, trzy i już kąsek wpada do brzucha. * * * Około północy książka wydała się panu Strange’owi tak nudna, a noc tak słodka, że wyszedł z domu
i ruszył do sadu jabłkowego. Sadu nie otoczono murem, a jedynie trawiastym wałem. Pan Strange położył się pod gruszą i chociaż zamierzał rozmyślać o magii, wkrótce zasnął. Nieco później usłyszał (albo przyśniło mu się, że usłyszał) śmiech i kobiece głosy. Podniósłszy wzrok, ujrzał trzy damy w jasnych sukniach idące (niemal tanecznym krokiem) wałem ponad nim. Otaczały je gwiazdy; nocny wiatr rozdymał wokół nich suknie. Wyciągały ręce do wiatru (naprawdę wyglądały, jakby tańczyły). Pan Strange przeciągnął się i westchnął z zadowolenia. Zakładał (całkiem rozsądnie), że nadal śni. Damy jednak przystanęły i spojrzały w dół na trawę. – A cóż to? – zapytała panna Tobias. Cassandra zerknęła w ciemność. – Człowiek – orzekła autorytatywnie. – Dobre nieba – odezwała się pani Field. – Jakiego rodzaju człowiek? – Zwykłego, rzekłabym – odpowiedziała Cassandra. – Pytałam, Cassandro, jakiego stanu, jakiej pozycji? Jonathan Strange wstał, skonsternowany, otrzepując źdźbła trawy z ubrania. – Panie – powiedział – proszę o wybaczenie. Myślałem, że obudziłem się na Innych Ziemiach Króla Kruków. Wziąłem was za dwórki Tytanii, które wyszły mi naprzeciw. Damy milczały. – No, no! – odezwała się wreszcie pani Field. – Co za przemowa! – Proszę o wybaczenie, droga pani. Miałem tylko na myśli, że to piękna noc (jestem pewien, że się panie zgodzą), i już od pewnego czasu myślałem, że to jest (w najbardziej ścisłym i formalnym tego słowa rozumieniu) noc magiczna, i uznałem, że może wy jesteście magią, która miała się wydarzyć. – Och! – wykrzyknęła Cassandra. – Oni wszyscy wygadują takie niedorzeczności! Nie słuchaj go, moja droga pani Field. Panno Tobias, chodźmy dalej. – Spojrzała jednak ciekawie na Strange’a i zapytała. – Pan? A co pan wie o magii? – Co nieco, droga pani. – Dobrze więc, mój panie – powiedziała. – Udzielę panu dobrej rady. Nigdy nie osiągnie pan biegłości w sztuce, dopóki będzie pan obstawał przy przebrzmiałych ideach dotyczących Króla Kruków i mieszkańców Innych Ziem. Nie słyszał pan? Pan Strange i pan Norrell wszystko to już odrzucili. Pan Strange podziękował jej za radę. – Mogłybyśmy nauczyć pana o wiele więcej... – dodała. – Wiele na to wskazuje – odparł Strange, krzyżując ręce na piersi. – ...tyle że nie mamy ani czasu, ani skłonności ku temu. – Wielka szkoda – odrzekł Strange. – Na pewno nie zmieni pani zdania, droga pani? Mój mistrz uznał mnie za najzdolniejszego ucznia, który bardzo szybko ogarnia zasady w każdej dziedzinie. – A jak się nazywał pański ostatni mistrz? – zapytała panna Tobias. – Norrell – odpowiedział cicho Strange. Znowu na chwilę zapanowało milczenie. – Pan jest londyńskim magiem – odezwała się Cassandra. – Nie, w żadnej mierze! – wykrzyknął z urazą Strange. – Jestem magiem ze Shropshire, a pan Norrell magiem z Yorkshire. Żaden z nas nie uważa Londynu za swój dom. Obaj pochodzimy z prowincji. Przynajmniej to nas łączy. – Sprawia pan wrażenie, drogi panie, nieco niekonsekwentnego, lekko sprzecznego, jeśli idzie o charakter – zauważyła panna Tobias.
– W rzeczy samej, droga pani, inni ludzie także czynili na ten temat uwagi. A teraz, moje panie, skoro to pewne, że znowu się spotkamy, i to wkrótce, pozwolę sobie życzyć paniom dobrej nocy. Panno Parbringer, udzielę pani dobrej rady w zamian za pani wskazówkę (ponieważ wierzę, że udzieliła mi jej pani w dobrej wierze). Magia jest niczym wino i jeśli się do niej nie nawykło, potrafi otumanić. Udane zaklęcie rozwiązuje języki tak samo jak butelka dobrego bordo i rankiem odkryje pani, że wypowiedziała pani słowa, których pani żałuje. – Mag w Grace Adieu – powiedziała w zamyśleniu panna Tobias. – I to w takiej chwili. Cóż, nie ma powodu do niepokoju. Zobaczymy, co przyniesie jutrzejszy dzień. Następny dzień przyniósł uprzejmy list od pana Woodhope’a, który wyrażał nadzieję, że damy z Grace Adieu uczynią ten zaszczyt jego siostrze i spotkają się z nią tego samego popołudnia na plebanii. Z tej wyjątkowej okazji zaproszenie obejmowało także pannę Tobias, chociaż zazwyczaj nie składała wizyt w wiosce (a pan Woodhope nieszczególnie za nią przepadał). Mimo obaw żywionych przez wszystkie damy (i kilkakrotnie wyrażonych na głos przez panią Field), pan Strange powitał je najuprzejmiej, skłonił się przed każdą i nie zdradził się w żaden sposób, że nie pierwszy raz je widzi. Rozmowa początkowo poruszała najzwyklejsze tematy i damy z Grace Adieu, które nie znały pana Strange’a, uznały, że jest on osobą towarzyską, o łatwym usposobieniu, więc odrobinę zaniepokoiło je, gdy usłyszały, jak Arabella Strange pyta go, czemu jest dzisiaj taki milczący. Pan Strange odparł, że odczuwa lekkie zmęczenie. – Och – powiedziała pani Strange do pani Field – siedział do późna i czytał książki o historii magii. To zły nawyk, którego nabierają wszyscy magowie, i właśnie to w szczególności osłabia ostatecznie ich umysły. Uśmiechnęła się do męża, jakby spodziewała się błyskotliwej lub zuchwałej riposty, ale on tylko patrzył na trzy damy z Grace Adieu. W połowie ich wizyty pan Woodhope wstał i, patrząc na pannę Parbringer, z wielkim żalem poprosił o wybaczenie, musiał bowiem wyjść, zająć się sprawami plebanii. Nadzwyczaj zależało mu na towarzystwie pana Strange’a – do tego stopnia, że pan Strange nie miał wyboru i musiał spełnić jego życzenie. Wtedy to panie zostały same. Rozmowa skupiła się na artykułach, które pan Strange opublikował w kwartalnikach, a w szczególności tych ich fragmentów, w których udowadniał, że nigdy nie istniała taka osoba jak Król Kruków. – Pani Strange – powiedziała Cassandra – musi się pani ze mną zgodzić, że są to nader niezwykłe poglądy dla maga, kiedy nawet zwykli historycy podają daty życia Króla w podręcznikach historii, obejmujące cztero-, pięciokrotnie dłuższy okres niż życie zwykłego śmiertelnika. Arabella zmarszczyła czoło. – Pan Strange nie zawsze pisze dokładnie to, czego sobie życzy. Rozumieją panie, wiele z tego pochodzi od pana Norrella. Pan Norrell studiował magię znacznie dłużej niż jakikolwiek inny dżentelmen w Anglii i z pewnością ze znacznie większym powodzeniem. Jego zdanie musi mieć wielką wagę dla każdego, kto troszczy się o angielską magię. – Rozumiem – powiedziała Cassandra. – Mówi więc pani, że pan Strange pisze rzeczy, w które nie do końca wierzy, ponieważ tak mu każe pan Norrell. Gdybym była mężczyzną (a co więcej: magiem), nigdy nie napisałabym słowa, które by mi nie odpowiadało. – Panno Parbringer – mruknęła z dezaprobatą panna Tobias. – Och, pani Strange wie, że nie chciałam nikogo urazić! – wykrzyknęła Cassandra. – Muszę jednak powiedzieć, co myślę, a już w szczególności na ten temat.
Arabella Strange się uśmiechnęła. – Sytuacja – wyjaśniła – nie prezentuje się tak, jak pani przypuszcza. Pan Strange wiele lat studiował z panem Norrellem w Londynie, a pan Norrell od początku zarzekał się, że nie weźmie ucznia, więc uznano to za wielki zaszczyt, że zgodził się przyjąć Jonathana. Jak panie wiedzą, mamy tylko dwóch prawdziwych magów w Anglii, a Anglia jest w stanie wojny. Gdyby ci dwaj magowie się poróżnili, co by z tego wynikło? Jaką większą pociechę moglibyśmy zaoferować Francji? Panie wypiły herbatę i jedynym drobnym incydentem, jaki zakłócił resztę wizyty, był napad kaszlu, który chwycił Cassandrę, a potem panią Field. Przez kilka chwil pani Strange szczerze się o nie martwiła. * * * Kiedy Henry Woodhope i Strange wrócili, damy już wyszły. Służąca i pani Strange stały w korytarzu. Każda trzymała małą serwetkę z białego płótna. Służąca wykrzykiwała głośno to i owo i Jonathan Strange potrzebował dłuższej chwili, żeby zwrócić na siebie uwagę. – Co się stało? – zapytał. – Znalazłyśmy kostki – odparła jego żona, nie kryjąc zdumienia. – Małe, białe kostki, zdałoby się, jakichś drobnych stworzeń. I dwie małe szare skórki niczym puste strączki. Proszę, mój panie, jesteś magiem, wyjaśnij nam to. – To kości myszy. I mysie skórki. To robota sów. Widzisz – wyjaśnił pan Strange – skórki są wywrócone na nice. Ciekawe, prawda? Pani Strange nie była pod wielkim wrażeniem tych wyjaśnień. – Bez wątpienia, ale o wiele bardziej niebywałe jest to, że znalazłyśmy te kostki w serwetkach, którymi panna Parbringer i pani Field ocierały palce i usta. Jonathanie, chyba nie insynuujesz, że te damy jadły myszy? * * * Pogoda nadal była piękna. Pan Woodhope zawiózł siostrę, państwa Fieldów oraz ich siostrzenicę do —Hill, by nacieszyć oczy pejzażem, napić się i zjeść pod pięknym drzewem o zwisających gałęziach. Pan Strange pojechał za nimi. I tym razem bardzo uważnie obserwował towarzystwo, i ponownie pani Strange wytknęła mu dziwny, poważny nastrój i zauważyła, że nie jest sobą. W pozostałe dni pan Strange wyjeżdżał samotnie i rozmawiał z farmerami i karczmarzami przy głównym trakcie. Pan Woodhope wyjaśnił jego zachowanie, mówiąc, że Strange zawsze był bardzo ekscentryczny i że teraz, kiedy stał się znaną osobistością i nabrał londyńskiej ważności, cecha ta tylko przybrała na wielkości. Pewnego dnia (był to ostatni dzień wizyty państwa Strange’ów u pana Woodhope’a) pani Field, panna Tobias i Cassandra spacerowały po wysokich, pustych wzgórzach nad Grace Adieu. Prześwietlony słońcem wiatr przyginał wysokie trawy. Światło i cień podążały za sobą tak szybko, że wydawało się, że wielkie drzwi otwierają się i zamykają w niebiosach. Cassandra wymachiwała czepkiem (który już dawno opuścił jej głowę), trzymając go za niebieskie wstążki, kiedy dostrzegła dżentelmena na czarnej klaczy jadącego im na spotkanie. Zbliżywszy się, pan Strange uśmiechnął się, skomentował widoki i pogodę – w ciągu pięciu minut okazał się bardziej rozmowny niż był przez całe minione dwa tygodnie. Żadna z dam nie miała mu
wiele do powiedzenia, ale pan Strange nie należał do tego rodzaju dżentelmenów, którzy, gdy raz postanowią mówić, dadzą się zrazić brakiem zachęty ze strony słuchaczy. Opowiadał o nadzwyczajnym śnie, jaki miał ostatnio. – Powiedziano mi raz na prowincji, że mag nigdy nie powinien opowiadać swoich snów, bo wtedy sprawi, że się spełnią. Ja jednak twierdzę, że to wierutne brednie. Panno Tobias, studiowała pani ten temat, jakie jest pani zdanie? Panna Tobias milczała. Strange mówił dalej: – Przydarzył mi się ten sen, pani Field, w dość ciekawych okolicznościach. Zeszłej nocy wziąłem ze sobą do łóżka kilka małych kostek. Natknąłem się na nie całkiem niedawno. Włożyłem je pod poduszkę i pozostały tam przez całą noc, kiedy spałem. Pani Strange miałaby mi wiele do powiedzenia na ten temat, gdyby się o tym dowiedziała, ale przecież żony i mężowie nie zawsze mówią sobie wszystko, nieprawdaż, pani Field? Pani Field nic nie powiedziała. – Mój sen był następujący – opowiadał Strange. – Rozmawiałem z dżentelmenem (bardzo przystojnym mężczyzną). We śnie widziałem jego rysy wyraźnie, chociaż jestem przekonany, że nigdy w życiu go nie spotkałem. Kiedy mieliśmy uścisnąć sobie dłonie, stał się dziwnie niechętny, czego nie pojmowałem. Sprawiał wrażenie zakłopotanego i niemal zawstydzonego. Gdy w końcu wyciągnął rękę, nie była to wcale ręka, ale mała, porośnięta szarym futerkiem łapka. Panno Parbringer, słyszałem, że opowiada pani cudowne historie dzieciom w wiosce. Może opowie mi pani historyjkę, która wyjaśni ten sen? Panna Parbringer jednak milczała. – W dniu, kiedy przyjechaliśmy z żoną, ktoś jeszcze zjawił się w Grace Adieu. Gdzie się teraz podziewają ci ludzie? Gdzie jest ta ciemna postać (nie wiem, chłopiec czy młoda kobieta, bo nikt nie widział jej zbyt wyraźnie), która siedziała w gigu? Odezwała się panna Tobias: – Panna Pye wróciła do Reigate naszym powozem. Davey, nasz stangret, zawiózł ją do domu jej matki i ciotki, dobrych ludzi, którzy naprawdę ją kochają i którzy bardzo, bardzo długi czas zachodzili w głowę, czy jeszcze kiedyś ją zobaczą. – A Jack Hogg, sługa kapitana? Panna Tobias się uśmiechnęła. – Och, sam wyjechał w nadzwyczajnym pośpiechu, kiedy tylko stało się dlań jasne, że nic dobrego nie wyniknie z jego obecności tutaj. – A gdzie jest Arthur Winbright? I Frederick Littleworth? Milczały. – Och, moje panie, coście uczyniły? Po dłuższej chwili panna Tobias znowu się odezwała: – Tamtej nocy – powiedziała – po tym, jak kapitan Winbright i pan Littleworth... nas opuścili, widziałam kogoś. Na drugim końcu korytarza dostrzegłam bardzo niewyraźnie kogoś wysokiego i smukłego, ptasie skrzydła łopotały wokół jego ramion. Panie Strange, ja jestem wysoka i ptasie skrzydła przez chwilę łopotały wokół moich ramion... – Zatem było to pani odbicie. – Odbicie? Jakim sposobem? – zapytała panna Tobias. – Nie ma zwierciadła w tej części domu. – Co więc pani zrobiła? – zapytał Strange odrobinę niepewnie. – Wypowiedziałam na głos słowa wyliczanki z Yorkshire. Nawet pan, panie Strange, na pewno je
zna. – Panna Tobias uśmiechnęła się nieco sarkastycznie. – W końcu pan Norrell to mag z hrabstwa York, nieprawdaż? – Pozdrawiam cię, Panie, i przyjmuję cię całym sercem – powiedział pan Strange. Panna Tobias skłoniła głowę. Teraz przyszła kolej na Cassandrę: – Biedaku, nie może pan nawet pogodzić tego, w co pan wierzy w głębi serca, z tym, co pan jest zobowiązany pisać w kwartalnikach. Czy może pan wrócić do Londynu i opowiedzieć tę dziwną historię? Obawiam się bowiem, że odkryje pan, iż pełna jest wszelkich nonsensów, które nie spodobają się panu Norrellowi: Królów Kruków, magii dzikich stworzeń i kobiecych czarów. Nie jest pan dla nas przeciwnikiem, ponieważ my trzy jesteśmy pogodzone, pan zaś, mimo całej swojej mądrości, jest skłócony sam ze sobą. Jeśli kiedykolwiek nadejdzie czas, by pańskie serce i rozum zawarły rozejm, radzę, by wrócił pan do Grace Adieu i wtedy będzie pan mógł nam powiedzieć, jaką magię możemy, a jakiej nie możemy uprawiać. Tym razem to Strange milczał. Trzy damy z Grace Adieu pożegnały się z nim, życząc mu miłego poranka, i odeszły. Tylko pani Field zaszczyciła go uśmiechem (chociaż cokolwiek litościwym). * * * Miesiąc po powrocie pana i pani Strange do Londynu, pana Woodhope’a zaskoczył list od sir Waltera Pole’a, polityka. Pan Woodhope nigdy nie poznał tego dżentelmena osobiście, a teraz nagle sir Walter napisał do niego, proponując mu zamożne beneficjum w Great Hitherden, w hrabstwie Northampton. Pan Woodhope mógł tylko podejrzewać, że to dzieło Strange’a – wiadomo było, że Strange i sir Walter bardzo się przyjaźnią. Pan Woodhope z przykrością opuszczał Grace Adieu i pannę Parbringer, ale pocieszył się myślą, że w hrabstwie Northampton muszą mieszkać niemal równie ładne damy, a nawet jeśli nie, to cóż, będzie zamożniejszym duchownym niż byłby w Grace Adieu, więc łatwiej przyjdzie mu znosić samotność. Panna Cassandra Parbringer tylko się uśmiechnęła na wieść o wyjeździe pana Woodhope’a i jeszcze tego samego popołudnia wyszła na smagane pięknym jesiennym wiatrem wysokie wzgórza, razem z panią Field i panną Tobias. Były wolne, orzekła panna Parbringer, wolne jak żadna inna kobieta w królestwie. 1 Przekład Piotr Budkiewicz.
Na Wzgórzu Rozpasania