Aska182212

  • Dokumenty43
  • Odsłony4 608
  • Obserwuję8
  • Rozmiar dokumentów78.2 MB
  • Ilość pobrań3 249

Dorota Milli - Płomień wspomnień

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Dorota Milli - Płomień wspomnień.pdf

Aska182212 EBooki
Użytkownik Aska182212 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 493 stron)

Dorota Milli PŁOMIEŃ WSPOMNIEŃ

1. Mimo że za oknami panowała zima, Zoe Jones postanowiła wyruszyć w drogę. Nadszedł styczeń, a przeszywające mrozy dawały się mocno we znaki mieszkańcom Nowej Anglii, jak określano wschodnie wybrzeże Ameryki Północnej. Śnieg zalegał tonami na poboczach drogi, odgarniany hałdami przez liczne pługi śnieżne. Tylko dzięki temu autostrady i miejskie uliczki były przejezdne i w miarę bezpieczne, bo szczodrze posypane solą. Jadąc samochodem, Zoe zaczęła rozmyślać. Dlaczego teraz? Dlaczego po tak długim czasie wracała do rodzinnego domu, do wspomnień, z którymi nigdy nie udało jej się pogodzić? Przecież nigdy nie zapomniała i nie wybaczyła losowi, że tak okrutnie ją potraktował. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz odwiedziła rodziców. Cztery lata temu spędziła z nim święta wielkanocne. To były tylko dwa krótkie dni, które im wtedy poświęciła. Mogła zostać dłużej, ale zawsze będąc tam, wracała myślami do przykrych wspomnień, więc uciekała, a jako wymówkę podawała pracę, której tak naprawdę poświęciła się bez reszty. Pracowała w dużym, ruchliwym Bostonie, gdzie życie tętniło całą dobę, a ludzie funkcjonowali razem z jego dźwięcznym rytmem. Była głównym informatykiem i grafikiem firmy reklamowej „Touch", którą od bardzo wielu lat traktowała jak drugi dom. Powolutku wspinała się na szczyt i ostatecznie zajmowała najwyższe stanowisko w dziale informatycznym w firmie. Miała pod sobą kilku podopiecznych, z którymi pracowała na co dzień. Nie traktowała ich jednak typowo jak swoich podwładnych. Wszyscy bardzo się ze sobą zżyli i stanowili dobrany, a nawet zgrany zespół. W pracy była wymagająca i nieustępliwa. Podejmowała szybkie decyzje, kierując się chłodną logiką i zimną analizą problemu. Chciała, aby każdy traktował ją poważnie i z szacunkiem. Nigdy nie pozwoliła sobie na odrobinę luzu czy

niesubordynacji w pracy, w życiu prywatnym również stosowała się do tych zasad... choć Zoe właściwie nie miała życia prywatnego, praca stała się jej całym i jedynym światem. Kiedyś pragnęłam zupełnie czegoś innego - pomyślała, odpływając w dawno minioną przeszłość i głośno przy tym wzdychając. Mijane krajobrazy przywracały wspomnienia, które na nowo odżyły w jej głowie. Zoe marzyła o zostaniu strażakiem. To było jej największym pragnieniem i jedynym celem, jaki sobie postawiła. Marzenia i życie w jej przypadku okazały się jednak dwoma osobnymi biegunami, które nigdy się ze sobą nie spotkały. Kiedy nie ukończyła szkoły strażackiej, o której marzyła od dziecka, jej świat momentalnie się zawalił. Liczne plany, marzenia i cele rozsypały się jak domek z kart, pozostawiając jedynie pustkę i rozgoryczenie. Zmarnowała cztery długie lata swojego życia. Cztery lata ciężkiej walki, które w rezultacie poszły na marne, jak podarta kartka rzucona w kąt. Pozostał tylko niesmak i urażone ambicje. Do teraz czuła ból i palące rozczarowanie. Kierowana strachem i niemocą wybrała więc najprostsze rozwiązanie na swoją przyszłość. Rozpoczęła studia informatyczne. W końcu zawsze lubiła pracę z komputerem i jego licznymi programami. Poznawanie jego tajemnic i rozwiązywanie jego potęgi traktowała jak dobrą zabawę, więc gdy jej marzenia spełzły na niczym, bez zastanowienia zapisała się na ten kierunek. Studia wiązały się z wyjazdem i opuszczeniem rodzinnych stron, na czym najbardziej jej zależało. Była dobrą uczennicą, zawsze chętną do nauki. Odebranie dyplomu jako jedna z najlepszych studentek nie sprawiło jej więc żadnego problemu. W porównaniu do szkoły pożarniczej i jej warunków nauczania była to dla niej wręcz dziecinna igraszka. Zaliczała wszystkie przedmioty we wcześniejszym terminie. Nauka stała się jej odskocznią od rzeczywistości, od której chciała się odgrodzić. Po pierwszym roku studiów podjęła praktykę w firmie reklamowej, a po roku stażu została

zauważona i dostała cały etat. Zaczęła zarabiać, więc bez problemu mogła wynająć własne niewielkie mieszkanko. Życie ze studentami w akademiku było dla niej męczące. Lubiła ciszę i spokój, co nie było możliwe z tysiącem osób w jednym budynku i trzema osobami, które mieszkały razem z nią w pokoju. Dzięki tej pracy mogła się w końcu wyprowadzić i żyć według swoich własnych zasad. Potrzebowała wtedy spokoju i wyciszenia. Po traumatycznych przeżyciach, jakich doświadczyła w szkole strażackiej przez swojego wykładowcę, zamknęła się w sobie, odgradzając się szczelnym murem od otoczenia. Unikała kontaktów towarzyskich i jakichkolwiek imprez. Uciekała w świat wirtualny, gdzie dobrze i pewnie się czuła i gdzie nic nie mogło jej zaskoczyć, a tym bardziej skrzywdzić. To był jej świat i w nim czuła się najbezpieczniej. I tak minęło jej pięć lat studiów. Po nich dostała wiele propozycji pracy, lecz została w firmie, od której rozpoczęła swoją karierę. Otrzymała większą pensję, awansowała, aż w końcu została managerem działu informatycznego. Odniosła sukces i robiła to, co naprawdę kochała. Może gdyby dało się cofnąć czas, nigdy nie poszłabym do szkoły strażackiej, tylko od razu na studia informatyczne - myślała nieraz, popadając w melancholię. - Nie przeżyłabym takiego upodlenia, jakiego tam doświadczyłam. Może nie zmieniłabym się i nie zamknęłabym dla otoczenia. Czasu jednak nie dało się cofnąć, on zawsze biegł swoim nieprzerwanym, monotonnym rytmem. Z rodzicami utrzymywała kontakt telefoniczny, ale i tak rzadko do nich dzwoniła. Jedynie ze starszym bratem często rozmawiała. Tyler był starszy od niej o cztery lata i to właśnie przez niego postanowiła zostać strażakiem. W dzieciństwie to on pierwszy chciał zostać pożarnikiem i często bawili się w gaszenie pożarów. Jej brat był dla niej idolem. Był starszy, silniejszy i oczywiście wiedział wszystko. Pokazał i wmówił jej, że gasze-

nie pożarów i ratowanie ludzi to wspaniała przygoda. Uważał, że wtedy zostaje się prawdziwym bohaterem. - Wszyscy cię lubią i zazdroszczą ci, że jesteś odważny i walczysz z ogniem! - wykrzykiwał nieraz. Te słowa zafascynowały małą Zoe i wpłynęły na jej dziecinną wyobraźnię. Od tamtej pory mała dziewczynka postanowiła zostać prawdziwym bohaterem. Z czasem stało się to jej pasją. Przeczytała mnóstwo książek o pożarnictwie, obejrzała wiele filmów i mimo ukończenia osiemnastu lat nadal pragnęła zostać strażakiem. Niestety, życie okazało się dla niej brutalne i bardzo szybko musiała wyrosnąć z marzeń. Tylerowi szybciej niż jej znudziło się „strażakowanie". Obecnie na stałe zamieszkał w Wielkiej Brytanii. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej wyjechał do Londynu i podjął studia na kierunku architektonicznym. Nie ukończył ich, gdyż w międzyczasie odnalazł w sobie pasję do nauki języków obcych. Już w szkole podstawowej bardzo dobrze radził sobie z angielskim i niemieckim. Później zaczął uczyć się francuskiego i hiszpańskiego. Kiedy rzucił studia, miał już gotowy plan na swoje życie. Obecnie pracował w dużej firmie, jako główny przedstawiciel biznesowy. Prowadził interesy z firmami zarówno zachodnimi, jak i wschodnimi. Zoe wiedziała, że zawsze lubił podróże, unikał monotonności i kochał adrenalinę pulsującą w żyłach. Miała pewność, że był szczęśliwy w odróżnieniu od niej samej.

2. Zoe skręciła z autostrady w zjazd prowadzący do jej rodzinnego miasta. Wszystko wyglądało tak jak dawniej. Nie dostrzegała wielu zmian w otoczeniu i mijanych miejscach. To w Warwick w stanie Rhode Island urodziła się i wychowała. Tu zrodziły się jej marzenia i umarły wszystkie nadzieje. Doświadczyła wszystkiego: od ogromnej radości do wielkiej pustki. Pustki, która nadal była w niej, a powstałe rany nigdy się nie zabliźniły. Do dziś nic się nie zmieniło. Od tamtej pory nigdy więcej wewnętrznie się nie otworzyła i nie pogodziła z losem ani z tamtymi wydarzeniami, które stały się dla niej przestrogą na przyszłość. Szybko zmieniła kierunek i skręciła w prawą stronę, wjeżdżając w jednokierunkową drogę. Nadłoży drogi, ale nie chciała przejeżdżać koło szkoły pożarniczej, do której uczęszczała przez cztery lata studiów. Nic to jednak nie pomogło, bo po chwili przed oczami pojawiły jej się obrazy z tamtych lat. Wspomnienia zaczęły napływać ogromną, wzburzoną falą. Zrobiło jej się gorąco i duszno, zaczęła szybko oddychać, a mimo to, nadal brakowało jej tchu. Gdy tylko zobaczyła supermarket, szybko zjechała z drogi i zaparkowała przed sklepem. Wyłączyła silnik i ze łzami w oczach cofnęła się do wspomnień z tamtych lat. Był letni wrześniowy poranek. Byłam szczęśliwa i pełna nadziei na przyszłość. W końcu dostałam się do wymarzonej szkoły, która miała pomóc mi w spełnieniu marzeń, czyli zostaniu zawodowym inżynierem pożarnictwa. Ukończyłam liceum z wyróżnieniem, a po nim miałam zamiar spędzić kolejne cztery lata nauki na wybranych studiach. Studia dzienne na Wydziale Inżynierii Bezpieczeństwa Pożarowego i kierunku: inżynieria bezpieczeństwa przeciwpożarowego, były moim celem życiowym i trwały osiem semestrów. Niewiele osób mogło poszczycić się uczęszcza

niem do tej zacnej uczelni. Była to jedyna taka szkoła w stanie, w dodatku liczba miejsc była ograniczona, a lista chętnych bardzo długa. Wtedy myślałam, że najtrudniejsze były egzaminy wstępne zaczynające się od specjalistycznych badań lekarskich. Później doszły obowiązkowe testy z chemii, fizyki, matematyki i języka obcego oraz egzamin sprawnościowy z wychowania fizycznego. Na koniec badania psychologiczne oraz ocena stanu zdrowia przez komisję lekarską, wreszcie ostateczna rozmowa kwalifikacyjna. Z powodzeniem udało mi się zaliczyć wszystko. Po egzaminie wstępnym w pierwszych dniach sierpnia rozpoczęłam tak zwane szkolenie kandydackie, prowadzone w warunkach poligonowych. Trwało ono osiem tygodni i stanowiło przygotowanie do udziału w akcjach ratowniczo-gaśniczych oraz do pełnienia służby w straży. Po jego ukończeniu złożyłam ślubowanie i zostałam podchorążym Szkoły Głównej Służby Pożarniczej. Pierwszy rok, pierwszy poranek i pierwszy dzień nowego życia - wspominała. Poznałam osoby z mojej grupy, w której było nas piętnaścioro. Trzy dziewczyny, w tym ja, i dwunastu chłopaków. Wtedy zdziwiłam się tak małą liczbą koleżanek w grupie. Na egzaminie wstępnym młode kobiety chętne do nauki zawodu znacznie przeważały nad liczbą mężczyzn, ale szybko poznałam tego przyczynę. Na mojej drodze pojawił się „ON". To spotkanie zaważyło na moim życiu tak bardzo, że pamiętam każde wypowiedziane przez niego słowo i każdy jego gest. Staliśmy całą grupą w hali strażackiej, prosto w rządku jak na apelu w szkole podstawowej. Ja stałam jako pierwsza od strony wejścia. Pierwszy szedł nasz wykładowca wychowania fizycznego i opiekun grupy Patrick Walker, za nim podążało dwóch jego asystentów, Erie Wolt i John Kelly. Uwaga wszystkich z grupy skupiła się na Walkerze, który już wkrótce miał stać się moim największym życiowym koszmarem.

Szedł pewnie, sztywno wyprostowany i emanujący pewnością siebie. Kiedy na niego spojrzałam, wyczułam bijącą od niego wściekłość, która na mnie jako pierwszej się odbiła. - Popatrzymy, co tu mamy... - odezwał się z pogardą w głosie i popatrzył na mnie swymi szarymi, zimnymi oczami. Patrick Walker miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był barczysty, ale jednocześnie szczupły. Włosy miał ciemne, krótko ostrzyżone i ułożone do przodu. Prosty nos, szerokie czoło i kształtne usta, które w tamtym momencie tworzyły jedną, zwartą linię, mocno podkreślały jego męską urodę. Od razu zdziwił mnie jego młody wiek. Był w końcu wykładowcą i opiekunem grupy, a wyglądał na niespełna trzydziestolatka. Jak się później okazało, miał dwadzieścia osiem lat, kilka lat pracy w zawodzie oraz związane z tym liczne sukcesy i nagrody oraz poparcie i uznanie przełożonych. Odznaczenia i wiele udanych akcji w terenie, szybkie awansowanie na szczeblach kariery, jak również uratowanie kilku istnień ludzkich w pożarach - to wszystko sprawiało, że był postrzegany jako bohater i wyrocznia w wielu sprawach. Przy nim czułam się jak liliput, z moim metr sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i czterdziestoma ośmioma kilogramami wagi. Byłam drobnej budowy, ni jak pasującej do szkoły pożarniczej, ale zostanie strażakiem było moim celem i postanowiłam zrealizować swoje plany za wszelką cenę. Wtedy, gdy spojrzał mi w oczy, poczułam przyśpieszone bicie serca. Dlaczego to na mnie skumulowała się cała jego wściekłość? - pomyślałam w niezrozumieniu. - Czy ty chcesz zostać strażakiem?! - zapytał z niedowierzaniem w głosie, mrużąc oczy. Byłam tak zaskoczona jego pytaniem i agresją, która od niego biła, że nic nie odpowiedziałam. Stałam lekko osłupiała i nadal nieprzerwanie patrzyłam mu w oczy. - Nawet boisz się mi odpowiedzieć! - rykną na całe gardło. - Takie coś jak ty ma ratować ludzkie życie? Co ty sobie

myślisz? Do niczego się nie nadajesz! Słyszysz? Takie chuchro nikomu nie pomoże, tracisz tylko swój... i nasz czas! Najlepiej będzie, jak od razu zrezygnujesz, możesz nawet w tej chwili -warknął, pokazując ręką wyjście. Zamurowało mnie tak, że nawet nie drgnęłam. Nie tego się spodziewałam. To było jak kubeł lodowatej wody, wylany z impetem na moją głowę. Zawsze miałam własne zdanie i potrafiłam je dobitnie przedstawić. Nie należałam do osób, którym można było pomiatać. Potrafiłam walczyć na słowa i osiągnąć zamierzony cel. Znana byłam z nieustępliwości i mocy swojego uporu, ale wtedy, w tamtym momencie odebrało mi mowę. Osłupiałam. Całkowicie mnie zaskoczył, poniżył i potraktował jak totalne zero. Dopiero po chwili doszłam do siebie, a moje wewnętrzne „ja" ożyło i od razu s/ę zbuntowało. Jeżeli myślał, że zrezygnuję ze szkoły, bo on tego zażądał, to bardzo, ale to bardzo się zdziwi - pomyślałam w napadzie gniewu. Popatrzyłam na niego z wyższością i już na końcu języka miałam konkretne przekleństwo, żeby swoją opinię wsadził sobie, i to głęboko. - Jutro i tak cię tu nie będzie - rzekł, przerywając moje rozmyślania. - Zadbam o to - zapewnił i zwrócił się do całej grupy. - A teraz przed nami dwie godziny zajęć fizycznych. W tygodniu będziemy się spotykać aż cztery razy. Liczę na waszą kondycję. Chcę zobaczyć, jak sobie radzicie, więc na początek... pięć okrążeń wokół budynku. - Uciekniesz szybciej, niż ci się wydaje - wyszeptał, mrużąc oczy, kiedy koło niego przebiegałam. I tak zaczął się mój koszmar.

3. Zoe Jones wychowała się w rodzinie, w której wysoko ceniono zasady moralne i szacunek dla drugiej osoby. Bycie szczerym i uczciwym było w niej tak głęboko zakorzenione, że mówienie prawdy, nawet tej nieprzyjemnej, nie sprawiało jej żadnego kłopotu. Nie robiła jednak specjalnie komuś przykrości i potrafiła czasem ugryźć się w język. Oprócz posiadania ostrego języka, była strasznie uparta. Kiedy tylko wyznaczyła sobie cel, nieprzerwanie dążyła do jego zrealizowania. Tyler zawsze powtarzał, że nikt nie potrafił Zoe odwieść od zadania, które sobie postawiła. Nawet jeśli pozbawione było sensu i szkoda było na to w ogóle czasu, ona i tak uparcie trwała przy swoim. Jej wręcz ośli upór został najbardziej wystawiony na próbę w czasie studiów na pożarnictwie. I to przez osobę, która, jak sądziła Zoe, myślała, że jest pępkiem świata... a była wykładowcą wychowania fizycznego, które na tym kierunku odgrywało kluczową rolę. Może byłam chuda, no i co z tego - pomyślała w gniewie. - Nie mogłam zrezygnować, bo on tak sobie zażyczył. To było moje życie i to ja kierowałam swoją przyszłością. Dla mnie nie był żadnym bohaterem, a tym bardziej wyrocznią. Po prostu zwykły cham i prostak, a ja starałam się mu odpłacić pięknym za nadobne. Pragnęłam, aby poczuł to samo, co ja poczułam, kiedy poniżał mnie przy całej grupie. Może gdybym była mniej uparta, dałabym sobie wtedy spokój? Może inaczej potoczyłoby się moje życie? Może...? - pomyślała, wracając do rzeczywistości, i głośno westchnęła ze smutku. Uspokojona, odetchnęła kilka razy, by przywrócić pulsowi normalny bieg. Mimo że było jej duszno i gorąco, miała zmarznięte ręce i stopy. Zawsze, gdy ten koszmar powracał, była psychicznie wypompowana. Nie chciała, by wspomnienia powróciły. Nienawidziła ich tak bardzo jak Jego". Mimo że minęło tyle czasu, nadal odczuwała ten sam ból i te same uczu-

cia przepływały przez jej zranioną duszę, ponownie ją brutalnie dźgając. Niczego nie zapomniała, jakby wszystko to wydarzyło się tydzień temu. Kiedy dotarła do domu rodziców, uśmiechnęła się w duchu. Podjechała pod niewielki piętrowy domek z zielonym gontem na dachu, czując, jak miłe wspomnienia z dzieciństwa przebiegają przez jej myśli. Tu zawsze mogła liczyć na wsparcie i tu zawsze mogła być naprawdę sobą. Gdy tylko zatrzymała samochód, z domu wyszedł jej ojciec, który z szerokim uśmiechem na twarzy pomachał jej na przywitanie. Dean Jones był niewysokim mężczyzną z wyraźnymi zmarszczkami na twarzy i znacznie przerzedzoną czupryną. Siwe włosy okalały jego okrągłą twarz, w której ciemne oczy tak jak u córki świeciły ciepłym blaskiem. - W końcu się zjawiłaś! Szybko wysiadaj, matka już nie może się ciebie doczekać - powiedział Dean, otwierając jej drzwi samochodu. - Tato! Jak się cieszę, że cię widzę! Naprawdę tęskniłam za wami - przywitała się, zarzucając mu ręce na szyję i mocno się do niego przytulając. - My za tobą też. W końcu jesteś - rzekł rozradowany, oddając uścisk. - Chodź do domu, a po twoje rzeczy wrócę później - zapewnił i razem skierowali się do wejścia. W drzwiach niespodziewanie pojawiła się pani Jones i mocno uściskała córkę na przywitanie. Lily Jones była drobnej budowy kobietą, co córka w pełni po niej odziedziczyła. Jej jasne włosy sięgały brody i końcami lekko schodziły się do środka. Niewielka grzywka zasłaniała niewysokie czoło i opadała na ciemniejsze, wąskie brwi. Duże oczy w kolorze niebieskim były kontrastem dla drobnego noska i wąskich ust. - Tak dawno cię nie było - rzekła, ledwo panując nad łzami. - Córeczka. Moja kochana córeczka! - Mamusiu... - odparła Zoe wzruszona.

- Nie stójcie tak w drzwiach, zimno leci - powiedział Dean, popychając je do środka domu i zamykając drzwi wejściowe. Już po chwili pogrążeni byli w rozmowie, wspominając minione wydarzenia i opowiadając sobie o przeżyciach i emocjach. Kiedy zjedli gorący posiłek, wszyscy usiedli przy rozpalonym kominku, każde z lampką czerwonego wina w dłoniach, i grzali się przy jego cieple. Trzask palącego się drewna uwodził słuch, a wzrok z zafascynowaniem pożerał buchające nieokiełznane płomienie. Zoe głównie opowiadała o swojej pracy, osiągnięciach i swoich współpracownikach. Jej życie prywatne nie istniało, dlatego trzymała się bezpiecznego i jedynego tematu, który mogła poruszyć. Rodzice Zoe byli obecnie na emeryturze, ich życie więc biegło spokojnym i monotonnym rytmem. Dean po wieloletniej służbie wojskowej stał się domatorem, a Lily zrezygnowała z pracy w szpitalu, porzuciła fartuch pielęgniarki i dotrzymywała mężowi towarzystwa. Oboje uwielbiali podróżować i zwiedzać, a poznawanie nowych zakątków rozległego kraju było ich pasją. Opowiedzieli więc córce o ostatniej podróży, jaką odbyli w lipcu na wyspę Key West. Pochwalili się licznymi zdjęciami i filmami video, które zrobili, zwiedzając odległe miejsca. Floryda ich zachwyciła, dlatego w przyszłości plano- wali kolejne wycieczki w tamte ciepłe wyspiarskie rejony. - Tak się cieszę, że tu jestem - wyznała Zoe w przypływie radości. - Powinnaś przyjeżdżać częściej - odparła Lily. - Moja praca jest bardzo wymagająca. Gdybym tylko mogła, byłabym tu codziennie-zapewniła, odczytując jednak z oczu matki niedowierzanie. - Oj, córeczko... - westchnęła zmartwiona Lily. - Spotykasz się z kimś? Masz może kogoś? - spytała po chwili, bacznie jej się przyglądając.

- Nie mam na to czasu, mamo. Moja praca... - Jest bardzo absorbująca, wiem, ale to jest słaba wymówka i dobrze o tym wiesz - Lily weszła jej w słowo. - Znowu to samo. Jeszcze się z tym nie uporałaś? Przecież tak naprawdę to nie chciałaś być tym cholernym strażakiem. - Wzburzona wstała z fotela i chodziła po salonie. - A co z tym chłopakiem, z którym się umawiałaś? Mówiłaś, że jest fajny i przystojny, no i miał własną firmę - dodała, zatrzymując się w miejscu. - To nie było to. Nie mogłam mu zaufać... Mamo, daj spokój - odparła Zoe z naciskiem, chcąc zakończyć ten drażliwy dla niej temat. - Nie, nie dam. Sprawa jest poważniejsza, niż myślałam. Masz już ponad trzydzieści lat, a nadal nie potrafisz po tym wszystkim ułożyć sobie życia i zaufać drugiej osobie. Tak nie może być. Powinnaś iść z tym do lekarza. - Mamo, przestań. Pogodziłam się z tym... tylko nie tak łatwo jest znaleźć drugą połówkę. Naprawdę się staram, ale... - Przecież widzę to w twoich oczach, Zoe. Nadal nikomu nie wierzysz. Na wszystkich patrzysz podejrzliwie. Tylko czekasz, aż ktoś cię skrzywdzi - stwierdziła zrozpaczona Lily. - Nas też rzadko odwiedzasz... - dodała z żalem. - Na dzisiaj wystarczy, Lily - wtrącił szybko Dean. -Zoe jest pewnie zmęczona podróżą. Idź, córeczko, do swojego pokoju, a ja zaraz przyniosę ci twoje rzeczy z samochodu -zakończył z uśmiechem, chcąc rozładować napięcie. Zoe wykorzystała nadarzającą się okazję i bez zbędnych protestów posłuchała ojca. - Nie męcz jej. Dopiero przyjechała, a ty już zaczynasz- rzekł z wyrzutem do żony, gdy tylko córka znikła na schodach prowadzących na wyższe piętro domu. - Nie męczę jej, tylko się o nią martwię. Ona nadal żyje wspomnieniami, a powinna już być dawno mężatką z dwójką dzieci na rękach. Powinna być już szczęśliwa i radosna. Przecież sam to widzisz.

- Nie możemy nic na to poradzić... niestety. Wiesz, jaka jest uparta - dodał, a Lily pokręciła tylko głową, głośno przy tym wzdychając. Zoe skryła się w swoim dawnym pokoju, z ulgą uciekając od bystrego wzroku matki i jej pytań. Usiadła na łóżku i kilka razy głęboko odetchnęła, po czym zamyśliła się. Popatrzyła na swój stary pokój i poczuła w powietrzu inny, nieznany jej zapach. Pokój dzieciństwa już dawno nie pachniał nią, co odczuwała bardzo wyraźnie. To już nie było jej miejsce, jej oaza. Minęło kilka lat i wszystko się zmieniło. Zoe wiedziała, że rodzice się o nią martwią, ale nie potrafiła przy nich udawać. Lily zawsze wracała do tego tematu, a ona zawsze od niego uciekała. - Nie ufam ludziom i nic nie może tego zmienić. - To wiedziała na pewno. Złe doświadczenia odbiły piętno na jej duszy i wtopiły się w jej osobowość. Zoe otoczyła się szczelnym kokonem. Dla bezpieczeństwa i wobec niezdolności obrony nikogo do siebie nie dopuszczała. Zamknęła oczy i po chwili wspomnienia same do niej powróciły. Kolejny raz cofnęła się do tamtych ciężkich dni, które teraz odpowiadały za jej dystans do świata i ludzi. Kolejne dni nauki przynosiły coraz to większe przykrości. Każdy trening było okropniejszy od poprzedniego. Jak obiecał podczas naszego pierwszego spotkania, tak i zrobił. Upokarzanie mojej osoby przed grupą było normą i cieszyło niezmiernie mojego oprawcę. Starałam się nie być mu dłużna i pyskowałam ile się dało. Odgryzałam się za każdym razem, przez co jeszcze bardziej był na mnie wściekły. Prowadziliśmy słowne gierki pod hasłem - kto komu bardziej dogryzie. Gdy mi się to udało, tym więcej musiałam wykonać pompek i dodatkowych ćwiczeń. Każda wygrana z nim runda cieszyła mnie mimo to niezmiernie. Jego brutalne słowa raniły i paliły mnie za każdym razem, ale nie dałam tego po sobie poznać. Byłam zimna i niewzruszona.

Tylko głęboko w środku ogromnie cierpiałam i powoli zamykałam się w sobie. Z czasem zaczęła narastać we mnie złość i wściekłość. Powoli stawałam się podobna do niego i to najbardziej mnie przerażało. Zmieniałam się i przestawałam być sobą. Pozostałe przedmioty, jak i sami wykładowcy, były jak opatrunek na krwawiącą ranę. Zdobywałam najlepsze stopnie i osiągnięcia. Poświęciłam się całkowicie nauce, która była moją ucieczką od bólu i upokorzenia. Nadal jednak miałam najniższe stopnie z zajęć sprawnościowych, które to „on" osobiście nadzorował. Starałam się to nadrobić i często zostawałam po zajęciach łub przychodziłam wieczorem do sali ćwiczeń, aby wciąż powtarzać techniki, które pomogłyby mi zaliczyć przedmiot, chociażby z najniższą oceną. Dziwne, ale nie szlo mi w tej dziedzinie, ewidentnie. Do dziś nie wiem, jak udało mi się przejść egzaminy wstępne. Szybko się męczyłam i miałam słabą kondycję. Czasami potykałam się o własne nogi i to właśnie wykorzystywał Walker. Wychwytywał moje porażki i wpisywał - niezaliczony. Z każdym dniem było coraz gorzej. Walker potrafił wykończyć fizycznie największego twardziela z grupy. Wyciskał z nas siódme poty, a każdy musiał dawać z siebie absolutnie sto procent mocy. Po jego zajęciach mieliśmy dość wszystkiego. To były tortury, które jemu sprawiały ogromną przyjemność. Bolały nas stawy i mięśnie. Zawsze po jego zajęciach spalam jak zabita. Na lekcjach powtarzał się zazwyczaj ten sam schemat, który Walker opanował do perfekcji, by pozbyć się mnie z uczelni. Najpierw krytyka, szykanowanie, a później upodlenie. Wyczuwałam to każdym swoim najmniejszym nerwem, który w nagłym napięciu ranił moje ciało. - Jeszcze tutaj jesteś? Chyba za mało dostałaś w dupę, ale dzisiaj również nad tym popracujemy - zapewniał z czystą satysfakcją i jadem w glosie. - Już nie mogę się doczekać - odpowiadałam z pogardą, patrząc mu prosto w oczy.

- Tak? W takim razie trzydzieści pompek na dzień dobry... Cała grupa! Żeby nie było ci smutno - dodał z szyderczym uśmiechem. Złośliwy uśmieszek nie schodził mu z twarzy, gdy patrzył, jak ledwo podnosiłam się na obolałych pięściach. Przeze mnie cierpiała cała grupa, ale nic na to nie mogłam poradzić. Na szczęście nie mieli do mnie o to pretensji, raczej współczuli mi i cieszyli się, że to nie na nich skumulowała się cała jego złość. Jego wybuchowy charakter oraz wściekłość, która od niego biła, stresowały każdego, kto się z nim zetknął. Każdego wykładowcę, strażaków czy asystentów, ale zawsze traktowany był ulgowo. Schodzono mu z drogi i nie komentowano jego negatywnego i agresywnego zachowania. Koleżanki z roku, mimo jego okropnego charakteru, wzdychały do niego, a nawet po kryjomu podkochiwały się w nim, co było dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Komu może podobać się potwór?! - zastanawiałam się, nie mogąc tego pojąć. Jak widać, jego nadmiar testosteronu działał zniewalająco na kobiety. Nieraz z przyjaciółkami z grupy zastanawiałyśmy się, dlaczego był taki okrutny, wiecznie wściekły i niedostępny, aż pewnego dnia poznałyśmy odpowiedź na nasze dociekliwe pytania. Trzy tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego w nocnym pożarze budynku mieszkalnego spłonęli jego rodzice. Ponoć któryś z lokatorów używał piecyka gazowego, który byl przyczyną wybuchu ognia. Gdy czytałyśmy artykuł w miejscowej gazecie, zaskoczyła nas liczba ofiar. Budynek miał trzy piętra, na każde z nich przypadały po dwa mieszkania, zginęło jedenaście osób, w tym dwójka małych dzieci. Straż pożarna nie mogła zdążyć ich uratować. Ulatniający się gaz udusił część lokatorów, zanim wybuch pożar. Walker przeżył prawdziwą tragedię, stracił rodziców. Sama nie wiem, jak bym to przeżyła, czy w ogóle bym się z tym

pogodziła, ale na pewno nie przenosiłabym całej złości na innych. Zwłaszcza na osobę taką jak ja, słabszą i mniejszą. Nie było w tym żadnej mojej winy! Nadal go nie znosiłam i nie odpuściłam mu swojego sarkazmu i lodowatego wzroku, którym go obrzucałam za każdym razem, gdy na mnie spojrzał. Nic nie usprawiedliwiało jego okrutnego zachowania względem mnie.

4. Rano Zoe obudziła się w zdecydowanie lepszym humorze. Za oknem świeciło słońce, promieniami ogrzewając zmrożone drzewa i gałęzie, które otulone białym puchem przypominały śniegowe bałwany. Mimo mrozu i ostrego powietrza, poranek wydawał się jej radosny. Szybko wstała z łóżka i narzuciła na siebie ciepły dres. Po wizycie w łazience zeszła na dół i skierowała się prosto do kuchni. Zaparzyła świeżą kawę i z uśmiechem głośno odetchnęła. - Już wstałaś? Ranny z ciebie ptaszek - powiedział Dean, wchodząc do kuchni. Po chwili mocno uścisnął córkę w odruchu radości. - Przyzwyczajenie - odparła. - A gdzie mama? Jeszcze śpi? - Pojechała do sklepu po ciepłe bułeczki. Takie jak najbardziej lubisz. - Ale mnie rozpieszczacie. Będę chciała tu zostać na zawsze. - Mama się ucieszy - odparł roześmiany Dean. Kiedy Lily wróciła z zakupów, zjedli wspólnie śniadanie. - Powiedz nam teraz, dlaczego tak naprawdę przyjechałaś? - spytała Lily lekkim tonem. Nie do końca przekonywała ją tęsknota Zoe za domem. - Na święta, niestety, nie mogłam się wyrwać z pracy. Okres świąteczny to gorący czas w reklamie. Dlatego postanowiłam wpaść teraz. W pracy zrobiło się spokojniej, więc mogłam bez problemu wykorzystać zaległy urlop - odpowiedziała Zoe z uśmiechem, nie do końca wyznając prawdę. - Na ile możesz zostać? - Udało mi się załatwić dwa tygodnie. - Hura! - wykrzyknął Dean, uradowany nowiną. - W końcu odpoczniesz - odparła Lily i uśmiechnęła się pod nosem.

- Mam taką nadzieję. Odezwała się do mnie Grace Wilson - rzekła Zoe, zmieniając temat. - Będę chciała się z nią spotkać. Tak dawno jej nie widziałam. - Grace? Czy to z nią studiowałaś na pożarnictwie? -spytała Lily, mocno zaciekawiona. - Tak, z nią. Nie widziałyśmy się od czasu zakończenia studiów. Kilka dni temu odezwała się do mnie. Sama się zdziwiłam jej niespodziewanym telefonem. - A czego chciała? - Zadzwoniła do mnie i... chyba była pijana. Mówiła jakoś nieskładnie. Ledwo mogłam ją zrozumieć. Byłam wtedy w pracy i panował straszny zgiełk. Mówiła jakieś dziwne rzeczy. Sama nie wiem, o co jej chodziło. Dlatego chciałabym się z nią spotkać. - Grace Wilson? Tak, teraz sobie przypomniałem. - Dean niespodziewanie włączył się do rozmowy. - To była fajna dziewczyna, pamiętam ją. Bardzo ładna. Spokojna, cicha... że też musiała przeżyć taką tragedię - rzekł, kiwając głową z niedowierzania. - Jaką tragedię? Ja o niczym nie wiem? - Zaskoczona Zoe patrzyła na przemian na rodziców, nie mogąc nic wyczytać z ich niepewnych twarzy. - Zaraz po tym jak wyjechałaś do Bostonu... Kiedy Grace ukończyła studia, jej matka zginęła w wypadku samochodowym - powiedział wreszcie Dean ze smutkiem. - Och, nie! Ja nic o tym nie wiedziałam! Dlaczego mi nie powiedzieliście? - zapytała, nie rozumiejąc. - Byłaś wtedy załamana, dopiero co wyjechałaś, uciekłaś stąd, żeby zapomnieć. - Lily usprawiedliwiała swoją decyzję, z troską patrząc na córkę. - Nie chcieliśmy cię dodatkowo martwić. - Rozumiem. Wtedy było mi bardzo ciężko... ale co się stało później? Przecież Grace miała wyjechać do Minnesoty, tam miała dalszą rodzinę i tam chciała podjąć pracę? - dopytywała Zoe z coraz większymi wyrzutami sumienia.

- Gdyby Grace wyjechała, jej ojciec zostałby sam. Załamał się po śmierci żony i zaczął pić. Dziewczyna nie mogła zostawić go samego, musiała się nim zaopiekować - wyjaśniła Lily z żalem w głosie. - Było im naprawdę ciężko. Po jakimś czasie przez alkohol stracił pracę i zaczął nałogowo przesiadywać w knajpach. Często robił burdy w barach, Grace prawie codziennie odbierała go z aresztu. Nie dostała pracy w straży, więc imała się dorywczych prac. Ledwo wiązali koniec z końcem. Nie dawała rady ich utrzymać, a on często podbierał jej ciężko zarobione pieniądze i wszystko przepijał. Pewnego dnia znalazła ojca martwego w łazience. Od tamtej pory nie była już tą samą osobą. Zmieniła się. - Ja... nie wiedziałam. To straszne. Muszę się z nią spotkać, i to jak najszybciej - postanowiła Zoe, bardziej się upewniając w swojej decyzji. - Tylko uważaj. Ona nie jest już tą samą osobą, co wtedy. Wplątała się w nieciekawe towarzystwo. Stoczyła się na dno -ostrzegała Lily, przytaczając miejscowe plotki. - A taka fajna dziewczyna z niej była - dodała na koniec ze smutkiem. - Tym bardziej muszę się z nią spotkać. Poza tym, poprosiła mnie o pomoc. - Może jutro wieczorem ją odwiedzisz? - zaproponowała Lily. - Na dzisiaj i na jutro mam plany związane z moją córeczką - powiedziała z uśmiechem na ustach, kładąc jej rękę na dłoni. - Na pewno się ucieszysz. - Dobrze... To co zaplanowałaś?

5. Dwa dni pozwoliły Zoe zapomnieć o pracy i jakichkolwiek zmartwieniach. Razem z mamą pojechały na podbój sklepów i każdego supermarketu z odzieżą i innymi artykułami. Obkupiła się na każdą porę roku, zrobiła duży zapas bielizny i kosmetyków. Lily planowała wymienić meble w salonie, tak więc dyskonty meblowe również musiały zostać przeszukane, by odnaleźć idealny zestaw do pokoju i zadowolić wybredną panią domu. Umeblowały cały salon, łącznie z zasłonami w oknach i obrazkami na ścianach. Przyjemnie zmęczona Zoe planowała wieczorny wyjazd do przyjaciółki. Wiedziała jednak, że wspomnienia nie dadzą jej spokoju, bo już teraz powoli wdzierały się do jej świadomości z całą mocą. Znane miejsca, które tego dnia odwiedziła, przywróciły pamięci minione obrazy. Poczuła jakby cofnęła się w czasie. Jakby znowu studiowała, miała dziewiętnaście lat i... na koniec pustkę w środku. Szybko zjadła wspólny obiad z rodzicami i pod byle pretekstem uciekła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi, wiedząc, że nie powstrzyma wspomnień. Nie mogła z nimi walczyć, już nawet nie chciała. Nie miała na to sił i wytrwałości jak kiedyś. Teraz czekała ze spokojem na ich przyjście. Kończyłam swój kolejny prywatny trening na sali gimnastycznej, po zajęciach teoretycznych. Nikogo już nie było, więc mogłam spokojnie się skoncentrować. Wykonywałam ćwiczenia, które musiałam zaliczyć, aby przejść na kolejny rok studiów. Każdy ruch musiał być precyzyjny i płynny. Tor przeszkód, który przygotował Walker i jego asystenci, był bardzo trudny i fizycznie wyczerpujący. Oprócz biegu, trzeba było wykonać serię ćwiczeń i zaprezentować techniki samoobrony w walce z przeciwnikiem. Potrzeba było siły, kondycji i szybkości.

Coraz lepiej radziłam sobie ze swoim ciałem i rzadziej potykałam się o własne kończyny. Dziwne, ale moje prywatne sesje zawsze mnie zaskakiwały i motywowały. Zawsze mi wychodziło i zawsze dawałam radę wykonać każde ćwiczenie. Widocznie tylko w towarzystwie Walkera stawałam się beznadziejną łamagą. Wiedziałam jednak, że nie będzie lekko, bo nie tylko moja sprawność będzie sprawdzona, ale i psychika, bardzo wątła po atakach tyrana. Po swoich treningach bardziej wierzyłam w siebie i przeczuwałam, że zaliczę tor przeszkód, jednak z jednym zadaniem od początku miałam duży kłopot. Samoobrona spędzała mi sen z powiek i to o jej zaliczenie się obawiałam. Jak taka osoba jak ja mogła kogokolwiek obezwładnić?! Poświęciłam na trening dwie godziny i po nim miałam już wszystkiego dosyć. Całkowicie opadłam z sił, wszędzie odczuwałam ból. W szatni skorzystałam z chłodnego prysznica, po którym poczułam się znacznie lepiej. Założyłam bieliznę i naciągnęłam niebieskie jeansy. W ręku trzymałam bluzkę, kiedy moje rozmyślania przerwał jego głos. - Co ty tu, do diabła, robisz? - warknął niebezpiecznym szeptem. Stanął niedaleko mnie, na szczęście nie dość blisko, by wyczytać z moich oczu przerażenie. Zaskoczył mnie. Jak zwykle emanował wściekłością, a ja stanęłam mu na drodze. Chwilę trwało, zanim złapałam oddech i odpowiedziałam mu lodowatym tonem. - Ćwiczyłam po zajęciach i właśnie skończyłam brać prysznic. A co, nie wolno mi? - spytałam hardo, podnosząc wyżej brodę. Walker podszedł do mnie bliżej i pochylił się, tak by spojrzeć mi głęboko w oczy. Staliśmy tak kilkanaście sekund. Nie wiedziałam, co wtedy myślał, patrzyłam tylko w jego intensywnie szare oczy i nie mogłam odwrócić wzroku. Słyszałam głośne bicie swojego serca. Każde kolejne, powolne uderze-

nie. Odczuwałam spowolniony oddech i niesamowitą ciszę w uszach. Przebiegł wzrokiem po mojej twarzy i zatrzymał się na ustach. Zrobiło mi się gorąco, wiedziałam, że zauważył lekki rumieniec, który wypłynął na moje policzki, a którego w żaden sposób nie potrafiłam zatrzymać. Nic nie mogłam na to poradzić. Wszystko się zatraciło w strachu, bólu i rozpaczy. - I tak cię złamię - wyszeptał, lekko zachrypniętym głosem, nie zmniejszając intensywności swojego spojrzenia. Odwrócił się do mnie tyłem i ruszył w kierunku wyjścia, mocno zaciskając dłonie w pięści. Szybko założyłam bluzkę, którą ściskałam w zimnych dłoniach. Zaczęłam znowu oddychać, nie zdając sobie sprawy, że wstrzymywałam oddech. Usłyszałam, że zatrzymał się, a kiedy spojrzałam w jego stronę, znowu był przy mnie. Nawet nie zdążyłam zareagować, a byłam już w górze przyciskana do ściany, czując jego oddech na mojej twarzy. Chwycił mnie w pasie i mocno podtrzymywał. - Robisz to specjalnie, prawda? Specjalnie mnie prowokujesz, tą swoją wyniosłością, lodowatym tonem i wzrokiem zimnym jak lód! - wrzasnął, tracąc panowanie. - l ten twój niewyparzony język na zajęciach. Robisz to specjalnie, żeby jeszcze bardziej mnie wkurzyć - rzucił wściekle, mocniej przyciskając mnie do zimnej ściany. Od tamtej chwili go znienawidziłam. Niszczył moje życie i deptał moje marzenia. Gdy się do niego odezwałam, oddałam mu wszystkie złe emocje, jakie do niego czułam i ukrywałam głęboko w mojej duszy. - Sam to zacząłeś! Myślałeś, że będę twoim workiem treningowym... podręcznym popychadłem! Niedoczekanie! Gardzę tobą, słyszysz? Jesteś dla mnie nikim i nic dla mnie nie znaczysz! Jeżeli myślisz, że mnie złamiesz, to jesteś w ogromnym błędzie! Takie zero jak ty, takie nic w żaden sposób mnie nie zniszczy! - krzyknęłam z całą mocą, tylko silą woli powstrzymując łzy.

- To się jeszcze okaże - zapewnił po chwili, po czym uwolnił mnie z uścisku i wyszedł z szatni, nie odwracając się za siebie. Widziałam, jaki był wzburzony po tym, co usłyszał. Cień zaskoczenia przemknął przez jego twarz, a w jego oczach dostrzegłam iskierkę niepewności, która szybko zgasła, jeszcze zanim się do końca rozpaliła. Od tamtej pory trochę mi odpuścił i dla odmiany zaczął mnie ignorować, co przyjęłam z dużą ulgą i satysfakcją. W jego oczach jednak nadal widziałam nieprzychylność i złość. Spokój nie trwał długo i szybko przestałam cieszyć się błogostanem ducha.

6. Wieczór był mroźny i wietrzny. Zoe ubrała się ciepło, dodatkowo naciągając na głowę wełnianą czapkę. Włosy przewiązała gumką, a na twarz nałożyła lekki makijaż. Specjalnie nie przygotowywała się do spotkania z dawną przyjaciółką, choć tak naprawdę bardzo się nim denerwowała. Z Grace Wilson wiele ją kiedyś łączyło. Miały podobne zainteresowania i lubiły razem spędzać czas, mimo że na studiach pożarniczych niewiele go zostawało. Wspólnie się uczyły i wymieniały się notatkami z zajęć. Grace w tamtym czasie bardzo wspierała Zoe i wiele razy pomagała jej podnieść się psychicznie po słowach i okrutnych zachowaniach Walkera. Mogły na sobie nawzajem polegać i na siebie liczyć. Związały się emocjonalnie, dzieliły się swoimi obawami i marzeniami na przyszłość. Lecz po ostatnich egzaminach kończących studia wszystko się zmieniło. Zoe się zmieniła. Ostatecznie zamknęła się w sobie, nie mogąc pogodzić się z porażką i przegraną walką, wewnętrznym upokorzeniem i wstydem z poniesionej klęski. Wtedy od wszystkich się odwróciła i po prostu uciekła. Nie chciała nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać. Musiała się od tego odciąć i nabrać dystansu, co jak do tej pory jej się nie udało. Grace mieszkała w mieście, blisko centrum, w wynajmowanym mieszkaniu. Rodzice podali Zoe ostatni adres przyjaciółki, który był im znany. Ruch na drodze był niewielki, więc szybko dotarła do celu. Nie była to zamożna dzielnica miasta, wręcz jej całkowite przeciwieństwo. Gdyby mogła, Zoe zawróciłaby i pojechała z powrotem do przytulnego i ciepłego domu rodziców, jednak szybko zwalczyła tę pokusę. Niektóre latarnie nie paliły się, a w zaułkach czaili się bezdomni. Zoe niepewnie i z trwogą rozejrzała się po okolicy, nabierając coraz większych obaw. Na szczęście łatwo znalazła wolne miejsce parkingowe położone na wprost budynku, w którym mieszkała przyjaciółka. Zaparkowała auto i zgasiła