Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 035 643
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań639 821

Anders De la Motte - 03 - Bubble

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Anders De la Motte - 03 - Bubble.pdf

Beatrycze99 EBooki D
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 45 osób, 31 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 271 stron)

Ty​tuł ory​gi​na​łu [bub​ble] Re​dak​cja Kry​sty​na Pod​haj​ska Pro​jekt okład​ki Li​klas Lind​blad, My​sti​cal Gar​den De​sign Zdję​cie na okład​ce Dre​am​sti​me Zdję​cie au​to​ra na okład​ce An​ders Hans​son Ad​ap​ta​cja okład​ki i skład Da​riusz Pi​sku​lak Ko​rek​ta Mał​go​rza​ta De​nys We​ro​ni​ka Gi​rys-Cza​go​wiec Co​py​ri​ght © An​ders de la Mot​te 2012 Pu​bli​shed by agre​ement with Sa​lo​mons​son Agen​cy. Co​py​ri​ght for the Po​lish edi​tion © by Wy​daw​nic​two Czar​na Owca, 2013 Wy​da​nie I Wszel​kie pra​wa za​strze​żo​ne. Ni​niej​szy plik jest ob​ję​ty ochro​ną pra​wa au​tor​skie​go i za​bez​pie​- czo​ny zna​kiem wod​nym (wa​ter​mark). Uzy​ska​ny do​stęp upo​waż​nia wy​łącz​nie do pry​wat​ne​go użyt​ku. Roz​po​wszech​nia​nie ca​ło​ści lub frag​men​tu ni​niej​szej pu​bli​ka​cji w ja​kiej​kol​wiek po​sta​ci bez zgo​dy wła​ści​cie​la praw jest za​- bro​nio​ne. Wy​da​nie I ISBN 978-83-7554-597-5 ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51 Zapraszamy do naszego sklepu internetowego: www.czarnaowca.pl Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.

Spis treści Dedykacja Podziękowania Motta 1 | A whole new [geim]? 2 | Opening 3 | Timeout 4 | Knowledge is power 5 | Ghosts from the past 6 | Headgames 7 | Just because youʼre paranoid… 8 | …it doesnʼt mean they arenʼt after you 9 | Guns, guards and gates… 10 | Snake Eyes 11 | Electric Sheep 12 | Deathmatch 13 | Team Fortress 14 | Abandonware 15 | Double play 16 | Quit while you’re ahead 17 | Game change 18 | Impossible things before breakfast 19 | Being Earnest 20 | A Friend

21 | Time Bubbles 22 | And those weʼve left behind 23 | Spheres of reality 24 | Corporate invasion of private memory 25 | Quests 26 | Game change 27 | Prineville 28 | Ninjas 29 | Information is power 30 | Under the spreading chestnut tree 31 | Point of no return 32 | Insignificant bearer 33 | Mastermind 34 | The Red King 35 | Just one more thing… Przypisy

Dla Anet​te

Naj​ser​decz​niej​sze po​dzię​ko​wa​nia dla Was wszyst​kich, Mrów​ki, bo bez Wa​szej pra​cy Gra nig​dy by nie po​wsta​ła. Au​tor

In a per​so​na​li​zed world, we will in​cre​asin​gly be ty​ped and fed only news that is ple​asant, fa​mi​liar, and con​firms our be​liefs and be​cau​se the​se fil​ters are in​vi​si​ble, we won’t know what it is be​ing hid​den from us. Our past in​te​re​sts will de​ter​mi​ne what we are expo​sed to in the fu​tu​re, le​aving less room for the une​xpec​- ted en​co​un​ters that spark cre​ati​vi​ty, in​no​va​tion, and the de​mo​- cra​tic exchan​ge of ide​as1. Eli Pa​ri​ser Know​led​ge is po​wer. In​for​ma​tion is po​wer. The se​cre​ting or ho​ar​ding of know​led​ge or in​for​ma​tion may be an act of ty​ran​ny ca​mo​ufla​ged as hu​mi​li​ty2. Ro​bin Mor​gan It is not so im​por​tant who starts the game, but who fi​ni​shes it3. John Wo​oden

Bub​ble [ˈbʌbəl] – a small qu​an​ti​ty of air or gas wi​thin a li​qu​id body; – a small, hol​low, flo​ating bead or glo​be; – any​thing that is more spa​cio​us than real, a fal​se show; – a che​at or fraud; a de​lu​si​ve sche​me; an emp​ty pro​ject, a di​sho​nest spe​cu​la​tion; – a per​son de​ce​ived by an emp​ty pro​ject, a gull; – a small sphe​ri​cal ca​vi​ty in a so​lid ma​te​rial; – to che​at, to de​lu​de; – a (usu​al​ly tem​po​ra​ry) sta​te of exi​sten​ce, in which what you see, to​uch, hear, feel and smell are un​der clo​se con​trol either by tho​se aro​und you or a sys​tem; – when an elec​tro​nic de​vi​ce or per​son is re​mo​te​ly un​der su​rve​il​lan​ce (bub​bled); – a fan​ta​sy/dre​am that is so far​fet​ched it co​uldn’t ever be true4. www.bra​iny​qu​ote.com www.urban​dic​tio​na​ry.com www.wik​tio​na​ry.com

Skrzyn​ka nadaw​cza: 1 ocze​ku​ją​ca wia​do​mość - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Od: go​od​boy.821@gma​il.com Do: ma​gnus.sand​strom@fa​ro​okal​has​san.se Te​mat: Gra Man​ge, do kur​wy nę​dzy, jak mo​gło do tego dojść? Prze​cież to wy​da​wa​ło się ta​kie pro​ste. Wszyst​ko za​czę​ło się tak nie​win​nie. Ja​kiś te​le​fon ko​mór​ko​wy, któ​re​go ktoś za​po​mniał w po​cią​gu. Te​le​fon, któ​ry wie​dział, kim je​stem. I zwró​cił się do mnie po imie​niu. Chcesz za​grać w grę, Hen​ri​ku Pet​ters​so​nie? TAK czy NIE? Na po​cząt​ku wszyst​ko szło jak po ma​śle. Za​da​nia, któ​re mi zle​ca​li, były pro​ste. Zwi​nąć pa​ra​sol, od​krę​cić śru​by w ko​łach wy​pa​sio​nej bry​ki, wy​łą​czyć ze​gar nad Nor​di​ska Kom​pa​niet. Fil​mi​ki były spo​ko, fa​nom się po​do​ba​ły, a ja za​czą​łem się wspi​nać na li​ście ran​kin​go​wej. Na​pa​wa​łem się sła​wą i uzna​niem, ce​lo​wa​łem w sam szczyt, żeby zrzu​cić z nie​go Ken​ta Has​se​lqvi​sta aka gra​cza nu​mer 58. Ro​bi​łem to za wszel​ką cenę. Na​pa​ko​wa​ne​mu ste​ry​da​mi kar​ko​wi przy Bir​ka​ga​tan wy​spre​jo​wa​łem mor​dę i drzwi wej​ścio​we. Do​ko​na​łem za​ma​chu na or​szak kró​lew​ski. Rzu​ci​łem ka​mie​- niem w ra​dio​wóz przy Tra​ne​bergs​bron… Na​wet mi po​wie​ka nie drgnę​ła, Man​ge. Nie za​wa​ha​łem się ani na se​kun​dę. Ro​bi​łem wszyst​ko, żeby się​gnąć szczy​tu. Wszyst​ko dla uwiel​bie​nia przez in​- nych. Dla ich uzna​nia. Ale póź​niej spie​przy​łem spra​wę. Zła​ma​łem za​sa​dę nu​mer je​den. Nig​dy z ni​kim nie mów o Grze. Naj​pierw mnie wy​wa​li​li, póź​niej dali ostrze​że​nie. Pod​pa​li​li mi miesz​ka​nie, pró​bo​wa​li zja​rać Twój sklep. Że nie wspo​mnę o me​ga​mó​zgu Er​ma​nie – ere​mi​cie, któ​re​go w to wmie​sza​no. Pró​bo​wał się ukryć, żyć w chat​ce na wsi, z dala od naj​now​szych tech​no​lo​gii. Ale to mu nie po​mo​gło. Za​wsze grasz w Grę, czy tego chcesz, czy nie. A więc ze​mści​łem się. Wy​sa​dzi​łem ich ser​we​row​nię w po​wie​trze, wy​czy​ści​łem im kon​to i się zwi​ną​łem. Wio​dłem le​ni​we ży​cie na pla​ży w Azji – do​kład​nie ta​kie, o ja​kim wszy​scy ma​-

rzą. Na​praw​dę pró​bo​wa​łem cie​szyć się swo​ją eme​ry​tu​rą. Było tak so​bie. Trze​ba uwa​żać, o czym się ma​rzy. Uda​ło mi się po​zo​sta​wać w ukry​ciu czter​na​ście mie​się​cy, wresz​cie zna​leź​li mnie w Du​ba​ju. Wro​bi​li mnie w za​bój​stwo Anny Ar​gos, za​mknę​li i tor​tu​ro​wa​li. Ale wy​rwa​łem się z ich łap. Po​sta​no​wi​łem się do​wie​dzieć, kto chciał śmier​ci Anny Ar​gos. I przy oka​zji mo​jej. Wy​da​wa​ło się, że od​po​wiedź znaj​dę w Ar​go​seye.com. Że śmierć Anny ma coś wspól​ne​go z ich – naj​ła​god​niej mó​wiąc – szem​ra​ny​mi prak​ty​ka​mi: ku​po​wa​niem blo​ge​rów, two​rze​niem ty​się​cy ściem​nio​nych pro​fi​lów in​ter​ne​to​wych, za po​mo​cą któ​rych ko​men​tu​ją i oce​nia​ją pod dyk​tan​do klien​tów fir​my. Mie​li na​rzę​dzia do przy​sła​nia​nia, ukry​wa​nia i roz​wad​nia​nia pew​nych te​ma​tów. Ta​kie jak na przy​- kład Gra… Na​wet im do​ko​pa​li​śmy, choć tro​chę nas to kosz​to​wa​ło. Za​sa​dzi​łem w ich sys​te​- mie tro​ja​na, któ​re​go za​pro​jek​to​wa​łeś. Zro​bił, co zro​bić po​wi​nien. Wy​cią​gnął trol​le na świa​tło dzien​ne, żeby zgi​nę​ły. Udu​pił Phi​li​pa Ar​go​sa i po​- trak​to​wał całą ban​dę tych kon​spi​ra​tor​skich gno​jów tak, jak na to za​słu​ży​ła. I by​ło​by spo​koj​nie. Gdy​by nie on. Tage Sam​mer. Albo wu​jek Tage, jak na​zy​wa go Re​bec​ca. Twier​dzi, że jest sta​rym kum​plem ojca. Fa​cet pew​nie wkrę​cił sio​rę, ale ja wiem, kim na​praw​dę jest. Przy​wód​cą. Mó​zgiem tego wszyst​kie​go. Zle​cił mi za​da​nie, Man​ge. Ostat​nie za​da​nie, któ​re uczy​ni mnie sław​nym. Pró​bu​ję wy​kom​bi​no​wać, jak tego unik​nąć. Jak wy​rwać sie​bie i Re​bec​cę z jego uści​sku. Je​śli otrzy​masz tego mej​la, wiedz, że nie da​łem rady. Że zmu​si​li mnie do re​ali​za​cji za​da​nia. I że naj​praw​do​po​dob​niej je​stem mar​twy. Ci​cho tu te​raz. Zbyt ci​cho. Ale wiem, że oni tam są i ob​ser​wu​ją każ​dy mój ruch. Za chwi​lę się za​cznie. Py​ta​nie: Czy je​stem go​to​wy wziąć udział w ostat​niej roz​gryw​ce? Jak są​dzisz? TAK czy NIE? Twój sta​ry kum​pel HP - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Wia​do​mość ocze​ku​je na wy​sła​nie w póź​niej​szym ter​mi​nie.

Jak​by go ktoś wal​nął pię​ścią w klat​kę pier​sio​wą. Mniej wię​cej to wła​śnie po​czuł. Miał wra​że​nie, że mo​ment ude​rze​nia ja​kimś cu​dem roz​cią​ga się w cza​sie. W jed​nej chwi​li do​strzegł każ​dy naj​mniej​szy szcze​gół. Broń skie​ro​wa​ną pro​sto w nie​go, prze​cią​głe, pa​nicz​ne krzy​ki w tłu​mie. Cia​ła ko​tłu​ją​ce się w zwol​nio​nym tem​pie. Jak gdy​by pró​bo​wa​ły od​su​nąć się od nie​go moż​li​wie naj​da​lej. Mimo wszyst​kich oznak, mimo że za​pach pro​chu pa​lił go w noz​drza, a od​głos strza​łu wciąż od​- bi​jał się echem w uszach, jego mózg za​prze​czał rze​czy​wi​sto​ści. Jak​by się bro​nił przed nie​moż​li​wym, nie​wy​obra​żal​nym, nie​sły​cha​nym… To po pro​stu nie mo​gło się zda​rzyć. Nie te​raz! Nig​dy! Ona go za​strze​li​ła… ONA GO ZA​STRZE​LI​ŁA! JEGO!!! Wciąż trzy​ma​ła pi​sto​let wy​mie​rzo​ny pro​sto w nie​go. Pa​trzy​ła lo​do​wa​tym wzro​kiem, cał​ko​wi​cie po​zba​wio​nym emo​cji. Jak​by nie swo​im, lecz ob​ce​go. Pró​bo​wał pod​nieść rękę w jej stro​nę, otwo​rzyć usta, by coś po​wie​dzieć, ale je​dy​nym dźwię​kiem, jaki zdo​łał z sie​bie wy​do​być, był ni​kły jęk. Na​gle, bez naj​mniej​sze​go ostrze​że​nia, czas od​zy​skał swo​- ją nor​mal​ną pręd​kość. Ból za​czął roz​pły​wać się po klat​ce jak fala, brnął da​lej w dół cia​ła, spra​wił, że as​falt pod sto​pa​mi za​czął się ko​ły​sać. Ko​la​na mu się ugię​ły, więc zro​bił parę chwiej​nych kro​ków wstecz, żeby utrzy​mać rów​no​wa​gę. Pię​tą za​wa​dził o kra​wędź chod​ni​ka. Na se​kun​dę, wal​cząc z gra​wi​ta​cją, zna​lazł się w sta​nie nie​waż​ko​ści. Chwi​lę póź​niej po​czuł, że spa​da swo​bod​nie. Jak we śnie. I dla nie​go Gra się już skoń​czy​ła.

Więcej na: www.ebook4all.pl 1 | A whole new [geim]?5 Jak tyl​ko się obu​dził, za​uwa​żył, że coś jest nie tak. Mi​nę​ło jed​nak parę se​kund, za​nim się zo​- rien​to​wał, co mu nie pa​su​je. Było ci​cho. Za ci​cho. Okno sy​pial​ni wy​cho​dzi​ło na uli​cę Guld​gränd, więc HP daw​no oswo​ił się z cią​głym szu​- mem do​bie​ga​ją​cym z od​da​lo​nej o kil​ka​set me​trów ob​wod​ni​cy Söder​le​den. Na​wet nie za​wra​- cał so​bie nim gło​wy. Tym ra​zem noc wy​peł​nia​ły nie zwy​czaj​ne, ni​skie po​mru​ki uli​cy prze​ry​wa​ne od cza​su do cza​su wy​ciem sy​ren. Wy​peł​nia​ła ją gro​bo​wa ci​sza. Zer​k​nął na ra​dio. Na wy​świe​tla​czu wid​nia​ła trze​cia pięć​dzie​siąt osiem. Ro​bo​ty dro​go​we – za​czął zga​dy​wać. Pew​nie za​mknę​li Söder​le​den, Söder Mälar​strand i Slus​sen, żeby znów po​ła​tać as​falt. W ta​kim ra​zie Bob Bu​dow​ni​czy i jego pacz​ka mu​sie​li to ro​bić bez​sze​lest​nie. Poza tym HP za​czął zda​wać so​bie spra​wę, że bra​ku​je rów​nież in​nych dźwię​ków. Nie sły​szał żad​nych roz​- no​si​cie​li ga​zet tłu​ką​cych się przy drzwiach wej​ścio​wych ani żuli drą​cych ryje na Horns​ga​- tan. Nic, na​wet jed​no małe pi​śnię​cie nie wska​zy​wa​ło na to, że sto​li​ca żyje. Jak gdy​by jego miesz​ka​nie oto​czy​ła gi​gan​tycz​na bań​ka i od​cię​ła go od resz​ty świa​ta. Zmu​si​ła do ży​cia we wła​snym uni​wer​sum, w któ​rym nie obo​wią​zu​ją stan​dar​do​we re​gu​ły. Co po​nie​kąd było wła​ści​wie praw​dą… Za​uwa​żył, że ser​ce za​czy​na mu bić moc​niej. Na dźwięk lek​kie​go szme​ru do​cho​dzą​ce​go z miesz​ka​nia na​gle ze​sztyw​niał. Wła​ma​nie? Nie​moż​li​we. Za​mknął drzwi na wszyst​kie spu​sty, jak to zwykł ro​bić. Spo​ro za nie za​bu​lił. War​te były jed​nak każ​dej sumy. Sta​lo​we fu​try​ny, po​dwój​ne zam​ki i ta​kie tam. Z czy​sto lo​- gicz​ne​go punk​tu wi​dze​nia nikt nie mógł się we​drzeć do środ​ka. Mimo to schi​za go nie opusz​cza​ła. Ze​śli​zgnął się z łóż​ka, prze​mknął przez sy​pial​nię i zer​k​nął ostroż​nie do po​ko​ju go​ścin​ne​go. Mi​nę​ło kil​ka se​kund, za​nim jego wzrok przy​zwy​cza​ił się do pół​mro​ku. Wnio​sek był jed​no​- znacz​ny: nic, na​wet jed​ne​go ru​chu – ani w go​ścin​nym, ani w od​dziel​nej ma​łej kuch​ni. Wszyst​ko w po​rząd​ku, żad​nych oznak nie​bez​pie​czeń​stwa. Z wy​jąt​kiem tej nie​na​tu​ral​nej, uciąż​li​wej ci​szy, któ​ra wciąż wy​peł​nia​ła prze​strzeń.

Pod​szedł ci​cho do okna i wyj​rzał na ze​wnątrz. Żad​nej fa​cja​ty na uli​cy. W za​sa​dzie nie po​- win​no go to dzi​wić. Na Ma​rii Trap​p​gränd więk​szy ruch za​wsze był​by czymś wy​jąt​ko​wym. Za​mknę​li na czas ro​bót. Na stó​wę. W ogó​le cały ten pie​przo​ny Söder​malm wy​glą​dał jak wy​ko​pa​li​ska w Bir​ka6, dla​cze​go więc spo​dzie​wać się, że bę​dzie tęt​nił nocą? As​fal​cia​rze wal​- nę​li so​bie pew​nie prze​rwę na kawę. Bar​dzo praw​do​po​dob​ne! Ale mimo wszyst​ko nadal drę​czy​ło go złe prze​czu​cie. Zo​stał jesz​cze przed​po​kój. Prze​szedł na pal​cach po nie​daw​no po​ło​żo​nej pod​ło​dze, omi​ja​jąc trze​cią i pią​tą de​skę, bo wie​dział, że skrzy​pią. Kie​dy zna​lazł się kil​ka me​trów od drzwi wej​ścio​wych, wy​da​ło mu się, że blasz​ka za​sła​nia​- ją​ca otwór na li​sty drgnę​ła. Mo​men​tal​nie za​stygł w bez​ru​chu, a tęt​no ru​szy​ło z ko​py​ta. Mi​nę​ły dwa lata, od kie​dy ktoś wlał przez otwór naf​tę i pod​pa​lił mu cha​tę. To była cho​ler​- nie nie​faj​na przy​go​da, po któ​rej wy​lą​do​wał w szpi​tal​nym łóż​ku z ma​ską tle​no​wą na py​sku. Do​pie​ro po ja​kimś cza​sie ska​po​wał, że ak​cja ozna​cza​ła mały strzał ostrze​gaw​czy, któ​ry miał mu przy​po​mnieć o za​sa​dach Gry. Ostroż​nie wcią​gnął no​sem to po​dej​rza​nie ci​che po​wie​trze, ale nie po​czuł za​pa​chu naf​ty. Jed​ne​go był na​to​miast cał​ko​wi​cie pe​wien. Od​gło​sy do​bie​ga​ły od drzwi wej​ścio​wych. Może to jed​nak roz​no​si​ciel ga​zet? Zro​bił ko​lej​ne kil​ka kro​ków do przo​du i po​wo​li zbli​żył oko do wi​zje​ra. O kur​wa! Przez chwi​lę wi​dział tyl​ko mrocz​ki. Ser​ce pra​wie mu sta​nę​ło. Ko​lej​ny trzask wy​rwał go ze sta​nu odrę​twie​nia. Ktoś wła​śnie pró​bo​wał wy​wa​żyć drzwi do miesz​ka​nia! Że​la​zna fu​try​na za​czę​ła się ru​szać. Kto​kol​wiek to był, miał wię​cej pary niż Hulk. Trze​cie ude​rze​nie, me​tal w me​tal, ża​den cho​ler​ny Bru​ce Ban​ner, lecz ra​czej po​rząd​ny młot. Pew​- nie kil​ka mło​tów. Fu​try​na prze​su​nę​ła się o ko​lej​ne kil​ka cen​ty​me​trów i na​gle w ma​łej szcze​li​nie mi​gnę​ły bol​- ce zam​ka. Wy​star​czy​ło​by ude​rzyć jesz​cze parę razy. Ro​biąc zwrot, po​tknął się o wła​sne nogi i ru​nął jak dłu​gi na pod​ło​gę. Po ko​lej​nym wal​nię​- ciu w drzwi po​czuł, jak na jego gołe łyd​ki spa​da świsz​czą​cy grad od​pa​da​ją​ce​go od ścia​ny tyn​ku. Sto​py śli​zga​ły się po drew​nie, ręce szu​ka​ły byle ja​kie​go trzy​ma​dła. Wstał. Po​biegł – do sa​lo​nu, do sy​pial​ni. Ko​lej​ne wal​nię​cie w drzwi! Po​smak krwi w ustach, ser​ce roz​sa​dza​ją​ce klat​kę pier​sio​wą. Ręce trzę​sły mu się tak, że miał po​waż​ne trud​no​ści z prze​krę​ce​niem klu​czy​ka w zam​ku. Co tu się, do ja​snej kur​wy nę​dzy, dzie​je?! Ko​lej​ne rąb​nię​cie do​cho​dzą​ce z przed​po​ko​ju, a po nim trzask, któ​ry naj​praw​do​po​dob​niej ozna​czał, że fu​try​na się pod​da​ła. Chwy​cił ko​mo​dę, na​prę​żył wszyst​kie mię​śnie i omal nie wy​rżnął ma​ską o gle​bę, bo oka​za​ło się, że me​bel swo​bod​nie pod​jeż​dża pod drzwi.

Gów​nia​ne wió​ry! Sko​ro sta​lo​we wro​ta nie dały rady za​trzy​mać na​past​ni​ków, to tym bar​dziej nie mo​gła tego zro​bić ja​kaś sklej​ka znad Bał​ty​ku. Co naj​wy​żej zy​skał​by dzię​ki niej kil​ka se​kund. Roz​cią​gnął się na łóż​ku i po omac​ku za​czął ba​dać rę​ka​mi sto​lik noc​ny. Te​le​fon, gdzie, do cho​le​ry, jest te​le​fon? Tu! Dupa, to pi​lot do te​fa​ły. Usły​szał szyb​kie kro​ki w przed​po​ko​ju, po​krzy​ku​ją​ce do sie​bie gru​be gło​sy, był jed​nak za bar​dzo sku​pio​ny na szu​ka​niu, żeby zro​zu​mieć, co mó​wią. Na​gle jego pal​ce tra​fi​ły na te​le​fon. Tak gwał​tow​nie, że ten spadł na pod​ło​gę. Fak! Brzęk klam​ki, na​stęp​nie cięż​ki ryk. – Tu​ta​aaaj! HP rzu​cił się na pod​ło​gę i za​czął roz​pacz​li​wie jeź​dzić po niej rę​ka​mi. Jest, tuż obok le​we​go ra​mie​nia. Chwy​cił ko​mór​kę i za​czął nie​zdar​nie stu​kać w przy​ci​ski. Pal​ce wciąż się trzę​sły jak w za​- awan​so​wa​nym sta​dium par​kin​so​na. Je​den, je​den, dwa – ła​twa spra​wa… No, za​je​bi​ście. Wal​nię​cie w drzwi pra​wie wy​wró​ci​ło ko​mo​dę z IKE-i do góry no​ga​mi. – Halo, Cen​trum Po​wia​da​mia​nia Ra​tun​ko​we​go. W czym mogę po​móc? – po​wie​dział ma​to​- wy głos w słu​chaw​ce. – Po​li​cja! – krzyk​nął HP. – Po​móżc… Ośle​pił go błysk moc​ne​go świa​tła. Na​stęp​nie HP po​czuł ude​rze​nie. Tak moc​ne, że stra​cił od​dech. Se​kun​dę póź​niej był ich. * – Wró​cił – po​wie​dzia​ła. – Ten van – do​da​ła po chwi​li, po​nie​waż nie za​re​ago​wał od razu. Zer​k​nął szyb​ko w lu​ster​ko. – Ten sam co wczo​raj? – Yhy – od​par​ła, nie od​ry​wa​jąc wzro​ku od do​dat​ko​we​go lu​ster​ka za​mon​to​wa​ne​go na przed​niej szy​bie po stro​nie pa​sa​że​ra. A niby jaki inny? – do​da​ła w my​ślach. – Czte​ry sa​mo​cho​dy za nami. Jest tam od ja​kie​goś cza​su. Do​kład​nie tak jak wczo​raj. I pra​- wie w tym sa​mym miej​scu. – Je​steś pew​na, że to ten sam? Spo​ro bia​łych do​staw​cza​ków jeź​dzi po mie​ście. – Je​stem pew​na – od​po​wie​dzia​ła krót​ko. – Zwol​nij tro​chę tak, żeby się zbli​żył. – Ale wte​dy stra​cę Vip​pe​na – od​parł i mach​nął ręką w stro​nę spor​to​we​go sa​mo​cho​du przed nimi. – Za​po​mnij o re​gu​la​mi​nie, Kjel​l​gren, i bądź tro​chę ela​stycz​ny – syk​nę​ła nie​po​trzeb​nie po​- iry​to​wa​na. Kjel​l​gren zdjął zbyt szyb​ko nogę z gazu. Wte​dy kie​row​ca z sa​mo​cho​du za nimi za​trą​bił

ner​wo​wo i szyb​ko ich wy​prze​dził. Za nim ru​szył jesz​cze je​den. Re​bec​ca otwo​rzy​ła scho​wek, wy​ję​ła apa​rat fo​to​gra​ficz​ny. Trzy​ma​ła go ni​sko i bli​sko sie​bie, żeby kie​row​ca vana nie do​strzegł go przez tyl​ną szy​bę. Szyb​kie spoj​rze​nie w lu​ster​ko. Te​le​obiek​tyw był wpraw​dzie po​rząd​ny, ale przed fur​go​net​ką wciąż je​cha​ły dwa sa​mo​cho​- dy i po czę​ści ją za​sła​nia​ły. – Jesz​cze tro​chę – mruk​nę​ła do Kjel​l​gre​na i przy​go​to​wy​wa​ła apa​rat na ko​la​nie. Z tru​dem po​wstrzy​my​wa​ła się przed od​wró​ce​niem gło​wy. Na​gle Vip​pen ja​dą​cy przed nimi zmie​nił pas ru​chu, prze​kro​czył li​nię cią​głą i przy​spie​szył w stro​nę Kungs​ga​tan. Kjel​l​gren nie miał wy​bo​ru, mu​siał wy​ko​nać ma​newr. Za​klę​ła pod no​sem. Zmar​no​wa​na szan​sa. Po kil​ku se​kun​dach za​uwa​ży​ła, że van wciąż za nimi je​dzie. Tym ra​zem bli​żej, bo z sze​re​gu od​padł ko​lej​ny sa​mo​chód. Na​wet dużo bli​żej – sama nie zde​cy​do​wa​ła​by się na taką od​le​głość, gdy​by ko​goś śle​dzi​ła. Jaz​da na trój​ce mu​sia​ła za​sko​czyć kie​row​cę. Spra​wi​ła, że po​peł​nił błąd. Re​bec​ca ostroż​nie się wy​krę​ci​ła, wbi​ja​jąc ło​kieć w sie​dze​nie i wspo​ma​ga​jąc się no​ga​mi. Nu​mer re​je​stra​cyj​ny vana wciąż był nie​wi​docz​ny, przy​sła​niał go ostat​ni sa​mo​chód, któ​ry ich dzie​lił. Przez przy​ciem​nio​ną szy​bę mo​gła jed​nak do​strzec syl​wet​ki dwóch osób sie​dzą​cych z przo​du. Ja​sne ubra​nia z dłu​gi​mi rę​ka​wa​mi przy​po​mi​na​ją​ce kom​bi​ne​zo​ny, a więc do​kład​- nie tak jak wczo​raj. Ale wczo​raj nie zdą​ży​ła wy​jąć ka​me​ry. Dziś po​sta​no​wi​ła na​pra​wić ten błąd. Po​jazd za nimi na​gle włą​czył kie​run​kow​skaz, żeby zmie​nić pas. Te​raz mia​ła szan​sę. Mo​- men​tal​nie się od​wró​ci​ła, pod​nio​sła apa​rat i wy​ce​lo​wa​ła obiek​tyw w miej​sce, w któ​rym po​win​- na wi​sieć ta​bli​ca re​je​stra​cyj​na. Na​ci​snę​ła przy​cisk do po​ło​wy. Sa​mo​chód wy​je​chał z sze​re​gu. Krót​kie pik​nię​cie, au​to​fo​kus sam usta​wił ostrość… Wci​snę​ła spust do koń​ca i mi​giem zro​bi​ła kil​ka zdjęć. Ide​al​nie! Na​stęp​nie szyb​ko pod​nio​sła obiek​tyw, wy​ce​lo​wa​ła w ka​bi​nę vana, a do​kład​niej w kie​row​cę, i znów na dłu​żej wci​snę​ła spust. Te​le​obiek​tyw za​szu​miał, po czym roz​ma​za​na syl​wet​ka za kie​row​ni​cą zro​bi​ła się znacz​nie ostrzej​sza. Ale w chwi​li kie​dy au​to​fo​kus za​czął pi​kać, Kjel​l​- gren do​dał gazu. Szarp​nię​cie spra​wi​ło, że Re​bec​ca stra​ci​ła rów​no​wa​gę. Kie​dy po​now​nie uchwy​ci​ła ka​bi​nę vana w ka​drze, ten był da​le​ko z tyłu. – Do cho​le​ry, co ty ro​bisz, Kjel​l​gren? – syk​nę​ła, pra​wie na śle​po ro​biąc sze​reg zdjęć kur​czą​- cej się syl​wet​ce z vana. – Vip​pen, Wen​ner​gen ju​nior. – Wska​zał przed sie​bie na mały spor​to​wy sa​mo​chód, któ​ry pra​wie znik​nął z pola wi​dze​nia. Na​gle przy​spie​szył, jak​by mu coś od​bi​ło. – Nie chcę go zgu​- bić. Opu​ści​ła apa​rat i roz​par​ła się na sie​dze​niu. Niech to szlag! Zer​k​nę​ła w lu​ster​ko, choć i tak wie​dzia​ła, co zo​ba​czy. Po va​nie nie było śla​du. Szyb​ko za​czę​ła prze​glą​dać zdję​cia na wy​świe​tla​czu apa​ra​tu. Nu​mer re​je​stra​cyj​ny wi​dać było na nich wy​raź​nie, ale – do​kład​nie tak jak po​dej​rze​wa​ła – te, któ​re zro​bi​ła kie​row​cy, oka​-

za​ły się wła​ści​wie bez​u​ży​tecz​ne. Ja​sna cho​le​ra! Może to po​li​cyj​na in​tu​icja albo coś in​ne​go, ale w tym do​staw​cza​ku było coś, co ją za​nie​po​- ko​iło. Jak tyl​ko wró​ci do sie​dzi​by, spraw​dzi nu​mer re​je​stra​cyj​ny. Może na​wet wy​ko​na parę te​le​- fo​nów. Je​śli Cen​tral​ny Za​rząd Ru​chu Dro​go​we​go nic jej nie da, dla pew​no​ści zaj​rzy jesz​cze do re​je​stru po​li​cyj​ne​go. Na​gle za​czę​ła ża​ło​wać, że wark​nę​ła na Kjel​l​gre​na. Jego dzia​ła​nie było w peł​ni pra​wi​dło​we. Prze​cież Vip​pen dał po ga​rach. Gdy​by sie​dzia​ła za kie​row​ni​cą, pod​ję​ła​by taką samą de​cy​zję. Kjel​l​gren był re​we​la​cyj​nym kie​row​cą. Dla​te​go zwer​bo​wa​ła go z Po​li​cji Bez​pie​czeń​stwa. Wła​śnie do​go​nił sa​mo​chód Vip​pe​na i jak zwy​kle usta​wił się tuż za nim. – Pra​wi​dło​wo oce​ni​łeś sy​tu​ację, Kjel​l​gren – po​wie​dzia​ła, sta​ra​jąc się za​brzmieć neu​tral​nie. Kiw​nął tyl​ko gło​wą i przez kil​ka mi​nut sie​dzie​li ci​cho, na zmia​nę zer​ka​jąc w lu​ster​ko. – Mó​wi​łaś, że kie​dy wra​ca​my do For​te​cy? – spy​tał na​stęp​nie Kjel​l​gren, nie​mal z prze​sad​ną życz​li​wo​ścią. – To tro​chę za​le​ży od pla​nu Blac​ka – od​par​ła, z tru​dem od​wza​jem​nia​jąc jego uśmiech. – Okej. A tak przy oka​zji: wi​dzia​łaś ar​ty​kuł w „Da​gens Ny​he​ter”? Ob​szer​nie opi​sa​li, jak wy​- ko​rzy​stu​je się sta​re in​sta​la​cje mi​li​tar​ne do zu​peł​nie no​wych rze​czy. I jak prze​ra​bia się gro​ty w ser​we​row​nie. Wła​śnie dla​te​go prze​bu​do​wa​no sta​ry tu​nel ko​mu​ni​ka​cyj​ny tak, by z wy​brze​- ża pu​ścić wodę do sys​te​mu chło​dze​nia. Wyż​sza szko​ła jaz​dy. Za​bez​pie​cze​nia też pew​nie ni​- cze​go so​bie… Zbli​żył się do sa​mo​cho​du Wen​ner​gre​na i skrę​cił lek​ko kie​row​ni​cą w lewo, żeby wy​stra​szyć in​ne​go kie​row​cę, któ​ry pró​bo​wał wci​snąć się mię​dzy nich. – Naj​wy​raź​niej Pay​Tag chce utrzy​mać sta​tus obiek​tu chro​nio​ne​go, co moż​na zro​zu​mieć, bo wte​dy ochro​na może być uzbro​jo​na. Na parę se​kund Kjel​l​gren prze​stał pil​no​wać wzro​kiem Vip​pe​na, żeby szyb​ko zer​k​nąć na Re​bec​cę. Ta zna​ła py​ta​nie, za​nim zdą​żył otwo​rzyć usta. – A tak á pro​pos, co sły​chać na fron​cie wal​ki o uzbro​je​nie, sze​fo​wo? – Urząd wciąż roz​pa​tru​je wnio​sek… Znów – mia​ła do​dać, ale wła​śnie w kie​sze​ni ma​ry​nar​ki za​czął wi​bro​wać jej te​le​fon. Ukry​ty nu​mer. Pew​nie ko​lej​ny te​le​mar​ke​ter albo któ​ryś z by​łych kum​pli z po​li​cji szu​ka​ją​cy pra​cy. Zbli​ży​ła kciuk do czer​wo​nej ikon​ki z za​mia​rem od​rzu​ce​nia po​łą​cze​nia, ale w ostat​niej chwi​li zmie​ni​ła zda​nie. Kjel​l​gren wciąż spo​glą​dał na nią ukrad​kiem, pew​nie w ocze​ki​wa​niu na ciąg dal​szy roz​mo​wy o li​cen​cjach na po​sia​da​nie bro​ni. Zresz​tą nie tyl​ko on. Wła​ści​wie wszy​scy nowo przy​ję​ci ochro​nia​rze wzię​li tę ro​bo​tę, po​nie​waż uwie​rzy​li w ściem​nio​ną obiet​ni​cę, że będą mo​gli no​sić broń pod​czas służ​by. Je​śli nie uda się zdo​być po​zwo​le​nia… Wci​snę​ła szyb​ko zie​lo​ną ikon​kę. – Sen​try Se​cu​ri​ty, Re​bec​ca Nor​mén – po​wie​dzia​ła prze​sad​nie ofi​cjal​nym to​nem. – Wy​dział Ochro​ny, in​spek​tor Lu​dvig Ru​ne​berg – od​parł jej były szef. – Hej, Lud​de! Kopę lat! Faj​nie, że dzwo​nisz…

– Nie wiem, czy bę​dzie tak faj​nie, kie​dy skoń​czy​my roz​ma​wiać, Nor​mén. Za​brzmia​ło to tak, że Re​bec​ca mi​mo​wol​nie się wy​pro​sto​wa​ła. – Po​win​naś chy​ba przy​je​chać do nas jak naj​szyb​ciej, naj​le​piej od razu. Te​le​fon stra​cił na​gle za​sięg i na kil​ka se​kund głos Ru​ne​ber​ga znik​nął. Ale ona do​my​śli​ła się resz​ty. Z żo​łąd​ka mo​men​tal​nie zro​bił się wę​zeł. Nie, nie, nie… – …twój brat.

2 | Opening7 Jego cia​ło le​ża​ło spo​koj​nie na sto​le. Oczy miał za​mknię​te, wy​glą​dał, jak​by spał. Od ostat​nie​go razu, kie​dy go wi​dzia​ła, wło​sy mu od​ro​sły. Opa​da​ły te​raz tłu​sty​mi ko​smy​ka​- mi na bia​łą jak kre​da twarz. Świe​tlów​ka w tym ma​łym, klau​stro​fo​bicz​nym po​miesz​cze​niu spra​wi​ła, że siń​ce pod jego ocza​mi wy​da​wa​ły się prze​sad​nie ciem​ne na tle bla​do​żół​tej skó​ry. Re​bec​ca mia​ła wra​że​nie, że gapi się przez szy​bę na wo​sko​wą fi​gu​rę, a nie na ludz​kie cia​ło. Tego się wła​śnie oba​wia​ła. Już dwa lata temu, kie​dy rzu​cił ka​mie​niem w szy​bę sa​mo​cho​- du, któ​rym je​cha​ła, i omal nie za​bił jej i Kru​se​go, bała się tej chwi​li. A na​wet wcze​śniej. O wie​le, wie​le wcze​śniej… – Przy​je​chał dziś w nocy – po​wie​dział Ru​ne​berg gdzieś za jej pra​wym ra​mie​niem, ale le​d​- wo go usły​sza​ła. – Po​in​for​mo​wa​no mnie ja​kąś go​dzi​nę temu i od razu do cie​bie za​dzwo​ni​- łem. Wpraw​dzie to nie do koń​ca zgod​ne z re​gu​la​mi​nem, ale po​my​śla​łem, że wo​la​ła​byś wie​- dzieć jak naj​szyb​ciej. Przy​najm​niej ja bym chciał, gdy​by to był mój brat. Od​wró​ci​ła wzrok od szy​by i spoj​rza​ła na nie​go. – Dzię​ki, Lud​de, bar​dzo to do​ce​niam… – Sło​wa ugrzę​zły jej w gar​dle. Na parę se​kund za​pa​dła ci​sza. – Nie​mi​ła hi​sto​ria – mruk​nął na​stęp​nie Ru​ne​berg. Po​ło​żył swo​ją nie​zgrab​ną rękę na jej ra​mie​niu. Otwo​rzy​ły się drzwi i do środ​ka wszedł szczu​pły, ły​sie​ją​cy męż​czy​zna w wie​ku oko​ło sześć​dzie​się​ciu lat. Pod pa​chą niósł tecz​kę z do​ku​men​ta​mi i mimo że było lato, no​sił ciem​ny trzy​czę​ścio​wy gar​ni​tur. Ca​łość wień​czył ide​al​nie za​wią​za​ny kra​wat. Męż​czy​zna kiw​nął gło​- wą w stro​nę Ru​ne​ber​ga, po czym zwró​cił się do Re​bek​ki. – To pani za​pew​ne jest sio​strą. – Re​bec​ca Nor​mén – mruk​nę​ła i wy​cią​gnę​ła rękę. Za​miast się z nią przy​wi​tać, męż​czy​zna wy​jął z kie​sze​ni cien​kie oku​la​ry do czy​ta​nia, osten​ta​cyj​nie za​ło​żył je na nos i otwo​rzył tecz​kę. – Mó​wi​łeś, Ru​ne​berg, że pra​co​wa​ła dla Fir​my? – Teo​re​tycz​nie wciąż pra​cu​je, Stigs​son – od​parł jej były szef ofi​cjal​nym to​nem, któ​re​go do​- tych​czas nie zna​ła. – Nor​mén jest na zwol​nie​niu do koń​ca roku. Póź​niej musi się zde​cy​do​wać, gdzie chce pra​co​wać: w Po​li​cji Bez​pie​czeń​stwa czy w sek​to​rze pry​wat​nym. – Ru​ne​berg pró​bo​wał za​grać uśmie​chem, ale męż​czy​zna na​wet nie drgnął. – Ro​zu​miem – od​po​wie​dział, od​wra​ca​jąc gło​wę i zer​ka​jąc znad oku​la​rów na Re​bec​cę. – Po​nie​waż wciąż pra​cu​jesz dla po​li​cji, Nor​mén, two​je po​świad​cze​nie bez​pie​czeń​stwa, któ​re otrzy​ma​łaś w chwi​li za​trud​nie​nia, nie stra​ci​ło mocy praw​nej. Bez wzglę​du na to, czy cho​dzi o ro​dzeń​stwo, czy nie, wszyst​ko, co tu usły​szysz, jest taj​ne i pod żad​nym wa​run​kiem nie

wol​no ci ni​ko​mu tego ujaw​nić. Zro​zu​mia​łe? – Pew​nie. – Kiw​nę​ła gło​wą. – Oczy​wi​ście – do​da​ła po tym, jak za​uwa​ży​ła, że nie wy​da​wał się za​do​wo​lo​ny z pierw​szej od​po​wie​dzi. – Więc o co cho​dzi? Po dru​giej stro​nie szy​by otwo​rzy​ły się na​gle drzwi i do środ​ka we​szły dwie oso​by w ciem​- nych ma​ry​nar​kach – ko​bie​ta i męż​czy​zna. Przez kil​ka se​kund pa​no​wa​ła tam ci​sza. Na​stęp​- nie Hen​ke otwo​rzył oczy. Pod​niósł gło​wę, usiadł na sto​le, po czym po​wo​li i de​mon​stra​cyj​nie się prze​cią​gnął, jak gdy​- by wła​śnie się obu​dził. Coś po​wie​dział, ale Re​bec​ca nie usły​sza​ła. Przez chwi​lę mia​ła nie​od​- par​tą ocho​tę wtar​gnąć do po​miesz​cze​nia i dać mu w łeb. Su​chy, trzesz​czą​cy głos Stigs​so​na zmie​nił tor jej my​śli. – Twój brat jest po​dej​rza​ny o pla​no​wa​nie, ewen​tu​al​nie przy​go​to​wa​nie po​waż​ne​go prze​- stęp​stwa o cha​rak​te​rze ter​ro​ry​stycz​nym. * – Do​brze, pa​nie Hen​ri​ku. Jak już wspo​mnie​li​śmy, miał pan za​pla​no​wać lub ewen​tu​al​nie pod​- jąć przy​go​to​wa​nia w celu po​peł​nie​nia prze​stęp​stwa, któ​re pro​wa​dzi​ło​by do po​waż​nej de​sta​bi​- li​za​cji lub znisz​cze​nia po​li​tycz​nych, kon​sty​tu​cyj​nych, go​spo​dar​czych lub spo​łecz​nych struk​- tur pań​stwa – mó​wi​ła, wle​pia​jąc w nie​go oczy, krót​ko ostrzy​żo​na ciem​no​wło​sa ko​bie​ta pod czter​dziest​kę. HP wła​ści​wie jej nie wi​dział. Jego wy​mę​czo​na cza​cha pró​bo​wa​ła ogar​nąć i upo​rząd​ko​wać wszyst​kie fak​ty. Jed​ne​go był pe​wien: w prze​ci​wień​stwie do zda​rzeń sprzed dwóch lat, kie​dy to my​ślał, że zo​stał zła​pa​ny, a w rze​czy​wi​sto​ści dał się po​rząd​nie wy​ru​chać, każ​dy szcze​gół był te​raz na swo​im miej​scu – od ak​cji jed​nost​ki spe​cjal​nej w jego miesz​ka​niu po smak prze​pa​- lo​nej kawy z brą​zo​we​go pla​sti​ko​we​go kub​ka na sto​le obok. Wszyst​ko wy​da​wa​ło się praw​dzi​- we. Było praw​dzi​we. A to ozna​cza​ło…? Ka​te​go​ria: teo​rie spi​sko​we. Py​ta​nie za ty​siąc ko​ron… – Mmm… – za​czął mru​czeć, bo naj​wy​raź​niej ocze​ki​wa​li, że coś po​wie. Za​mknął oczy i uci​snął pal​ca​mi skro​nie, żeby za​grać na zwło​kę. O czym, do cho​le​ry, go​śció​wa gada? De​sta​bi​li​- za​cja po​li​tycz​nych cze​go? – Jak już po​wie​dzia​łem przy​najm​niej z dzie​sięć razy, chcę obec​no​ści ad​wo​ka​ta pod​czas prze​słu​cha​nia – wy​mam​ro​tał. Ko​bie​ta o na​zwi​sku Ro​slund albo Ro​skvist, albo coś w tym ro​dza​ju szyb​ko wy​mie​ni​ła spoj​- rze​nia ze swo​im ko​le​gą. – To zro​zu​mie​li​śmy, pa​nie Hen​ri​ku – od​parł męż​czy​zna, któ​re​go na​zwi​sko HP zdą​żył za​- po​mnieć. – Myś​le​li​śmy jed​nak, żeby za​koń​czyć drob​ne for​mal​no​ści do mo​men​tu, kie​dy po​ja​- wi się pana ad​wo​kat. Bo chy​ba się po​ja​wi? Cze​ka​my na nie​go parę go​dzin. Do ilu biur pan dzwo​nił? – Męż​czy​zna prze​krzy​wił gło​wę i uśmiech​nął się w spo​sób, któ​re​go nie moż​na było błęd​nie od​czy​tać. – Pew​nie, że się po​ja​wi – mruk​nął HP. – W ta​kim ra​zie co pan na to, że​by​śmy po​wo​li za​czę​li mimo jego nie​obec​no​ści? – spy​tał męż​czy​zna, po czym do​dał z uśmie​chem: – Żeby za​osz​czę​dzić nam tro​chę cza​su. A może

chciał​by pan za​dzwo​nić do ko​goś in​ne​go? Bli​skie​go? – Nie! – uciął HP tro​chę zbyt gwał​tow​nie, zmie​nia​jąc przy tym nie​co po​zy​cję. Zo​ba​czył ich spoj​rze​nia. Pa​lant je​den, miał prze​cież grać lu​za​ka… – Mnie się nie spie​szy, więc nie za​mie​rzam nic po​wie​dzieć, póki nie znaj​dzie się tu ad​wo​- kat – od​parł tak sta​now​czo, jak tyl​ko mógł, ga​piąc się w stół. – Je​śli chce​cie, ga​daj​cie swo​je… – wy​mam​ro​tał po kil​ku se​kun​dach głów​nie po to, żeby wy​peł​nić nie​zno​śną ci​szę. – Do​bry po​mysł, pa​nie Hen​ri​ku. – Męż​czy​zna, któ​re​go na​zwi​ska HP wciąż nie mógł so​bie przy​po​mnieć, od​su​nął krze​sło i na nim usiadł. Na​stęp​nie wy​jął z kie​sze​ni dyk​ta​fon i po​ło​żył go na dzie​lą​cym ich sto​le. – Prze​słu​cha​nie Hen​ri​ka Pet​ters​so​na, zwa​ne​go HP. Trze​ci czerw​- ca, go​dzi​na pięt​na​sta trzy​na​ście. Obec​ni ko​mi​sa​rze Ros​wall i… * – …Hel​l​ström. Stigs​son włą​czył przy​cisk tuż obok szy​by i na​gle z głoś​ni​ków po​pły​nął głos prze​słu​chu​ją​ce​- go. – Co do​kład​nie zro​bił Hen​ke? – za​py​ta​ła Re​bec​ca, nie zwra​ca​jąc się wła​ści​wie do ni​ko​go, pod​czas gdy Hel​l​ström w po​ko​ju za szy​bą da​lej ga​dał do dyk​ta​fo​nu. Sta​ra​ła się, by jej głos brzmiał spo​koj​nie, jak​by nie oba​wia​ła się od​po​wie​dzi. – Otrzy​ma​li​śmy in​for​ma​cje, że twój brat pla​nu​je coś w ro​dza​ju za​ma​chu na rząd, praw​- do​po​dob​nie w związ​ku ze ślu​bem księż​nicz​ki… – Chy​ba pan żar​tu​je! – krzyk​nę​ła, nie zdą​żyw​szy w porę się po​ha​mo​wać. Stigs​son spoj​rzał na nią. Re​bec​ca szyb​ko po​ża​ło​wa​ła, że nie ugry​zła się w ję​zyk. No pew​nie, wszyst​ko było jed​nym wiel​kim dżoł​kiem. Po​li​cja Bez​pie​czeń​stwa sły​nie prze​cież ze swo​je​go po​czu​cia hu​mo​ru, a ten Stigs​son to ist​ny ko​mik stan​du​po​wy. Nor​mén, weź się w garść, do cho​le​ry! Nie​po​ro​zu​mie​nie. Za​pew​ne cho​dzi​ło o gi​gan​tycz​ne nie​po​ro​zu​mie​nie. Mu​sie​li po​my​lić Hen​ke​go z kimś in​nym, po​mie​szać in​for​ma​cje i wy​wa​żyć złe drzwi. Nie był​by to pierw​szy raz… – Poza tym mamy in​for​ma​cje, że prze​stęp​stwo tego ka​li​bru nie jest two​je​mu bra​tu obce. – Cho​dzi o spra​wę z Da​giem? – ucię​ła. – To tak na​praw​dę nie była wina Hen​ke​go. Pró​bo​- wał mnie chro​nić. W do​dat​ku mi​nę​ło pięt​na​ście lat… Stigs​son po​trzą​snął gło​wą. – Nie, nie. Nie cho​dzi o śmierć two​je​go part​ne​ra, choć tam​to zda​rze​nie nie po​zo​sta​je bez zna​cze​nia dla cało​kształ​tu… Rzecz do​ty​czy cze​goś zu​peł​nie in​ne​go. Sama zo​bacz. Wska​zał po​kój za szy​bą, gdzie je​den z prze​słu​chu​ją​cych wła​śnie uru​cho​mił pro​jek​tor. Na ścia​nie po​ja​wił się ska​czą​cy ob​raz: czy​ste nie​bo, parę ciem​nych fa​sad. Na​stęp​nie ko​ro​ny mło​- dych drzew i rząd ogród​ków re​stau​ra​cyj​nych. Po kil​ku se​kun​dach roz​po​zna​ła miej​sce. Kung​sträd​går​den, a do​kład​niej Kung​sträd​gårds​ga​tan. W tle było sły​chać stu​kot, któ​ry zi​- den​ty​fi​ko​wa​ła do​pie​ro po chwi​li, gdy od​głos stał się wy​raź​niej​szy. Ko​py​ta. Wie​le koń​skich ko​- pyt ude​rza​ją​cych o as​falt. Kie​dy w ka​drze po​ja​wił się or​szak kró​lew​ski, po​czu​ła na​gle prze​- szy​wa​ją​cy dreszcz…

* Od razu roz​po​znał na​gra​nie. Kung​sträd​gårds​ga​tan, pra​wie rów​no dwa lata temu, or​szak kró​lew​ski z pre​zy​den​tem Gre​cji. Żoł​nie​rze z gwar​dii bu​ja​ją​cy się na ko​niach, ga​pie wzdłuż chod​ni​ka trza​ska​ją​cy foty ko​- mór​ka​mi. Wi​dział ten film set​ki razy, znał na nim każ​dą oso​bę, każ​dą minę. Ko​le​sia z psem, pa​nią w bia​łym ka​pe​lu​szu, nie​miec​kich tu​ry​stów z me​ga​ple​ca​ka​mi. Resz​tę mógł opi​sać szcze​gó​ło​wo na​wet obu​dzo​ny w środ​ku nocy. Błysk świa​tła za​mie​ni ob​raz w bia​łą jak kre​da pla​mę, a pra​wie rów​no​cze​sne jeb​nię​cie tego sa​me​go ka​li​bru co w jego miesz​ka​niu za​trzę​sie ręką fil​mu​ją​ce​go. Po​tem na​stą​pi to​tal​ny cha​os – ga​lo​pu​ją​ce ko​nie, żoł​nie​rze le​żą​cy na zie​mi, lu​dzie drą​cy w pa​ni​ce mor​dy. Za​miast sku​pić się na or​sza​ku, jak tego ocze​ki​wał HP, ka​me​rzy​sta od​da​lił na​gle ob​raz. Przez kil​ka se​kund wszyst​ko na ekra​nie się roz​ma​za​ło. Po chwi​li ka​me​ra za​czę​ła prze​su​wać się po tłu​mie wzdłuż chod​ni​ka. Na​stęp​nie uchwy​ci​ła zna​jo​mą syl​wet​kę, za​trzy​ma​ła się i po​- wo​li ro​bi​ła zbli​że​nie, aż syl​wet​ka za​ję​ła cały kadr. HP mi​mo​wol​nie za​czął się wier​cić. Po​czuł lek​kie nud​no​ści. * Ubra​ny na czar​no męż​czy​zna sie​dział okra​kiem na sku​te​rze. Wpraw​dzie jego twarz prze​sła​- nia​ła szy​ba ka​sku, ale Re​bec​ca nie mia​ła naj​mniej​sze​go pro​ble​mu z roz​po​zna​niem go. Ta po​- sta​wa, te nie​rów​ne ru​chy, spo​sób, w jaki trzy​mał gło​wę – tro​chę prze​chy​lo​ną na bok. Była stu​pro​cen​to​wo pew​na, na kogo pa​trzy​ła. Się​gnął do re​kla​mów​ki wi​szą​cej na kie​row​ni​cy, wy​jął z niej cy​lin​drycz​ny przed​miot i za​- czął przy nim maj​stro​wać. Stu​kot koń​skich ko​pyt sta​wał się co​raz gło​śniej​szy, w mia​rę jak or​- szak nad​cią​gał. Ka​me​rzy​sta zro​bił te​raz jesz​cze więk​sze zbli​że​nie. Bo​ha​ter na​gra​nia pod​niósł gło​wę, od​cze​kał se​kun​dę, trzy​ma​jąc przed​miot w obu dło​niach, po czym szarp​nął krót​ko jed​ną ręką, a dru​gą uniósł. Dla Re​bek​ki było ja​sne, czym miał rzu​cić. * Wy​buch gra​na​tu spra​wił, że i na tym na​gra​niu ob​raz się za​trząsł, ale ka​me​rzy​sta nie spu​ścił oka ze swo​je​go celu. Licz​nik w rogu ekra​nu wy​bił jesz​cze ja​kieś dzie​sięć se​kund, pod​czas któ​rych HP po​dzi​wiał swo​je dzie​ło, za​nim od​pa​lił sku​ter, gwał​tow​nie za​wró​cił, po​je​chał wzdłuż Wah​ren​dorf​fs​ga​tan i znik​nął. Film na​gle się skoń​czył. Za​pa​dła ci​sza. HP znów się wier​cił, prze​ły​ka​jąc bez​wied​nie śli​nę. Parę klik​nięć w kla​wia​tu​rę i na ekra​nie po​ja​wi​ło się jego zdję​cie. Stop-klat​ka aku​rat w tym mo​men​cie, w któ​rym rzu​cał gra​na​tem. Ręka w gó​rze, cia​ło na​pię​te jak sprę​ży​na. Je​śli uwzględ​nić jesz​cze ciem​ną szyb​kę ka​sku, to wy​glą​dał co naj​mniej strasz​nie. – A więc, pa​nie Hen​ri​ku – za​czął Hel​l​ström tym ra​zem znacz​nie mniej przy​ja​znym to​- nem. – Czy to jest…

* – …twój brat, tam na zdję​ciu? – Stig​g​son i Run​berg od​wró​ci​li się w jej stro​nę i w tej chwi​li, na parę se​kund, jej gło​wę wy​peł​ni​ła pust​ka. Ko​szu​la pod ma​ry​nar​ką za​czę​ła się le​pić do cia​ła, po​wie​trze w ma​łym po​miesz​cze​niu mo​men​tal​nie sta​ło się dusz​ne. Z tru​dem mo​gła od​dy​- chać, a ich spoj​rze​nia zda​wa​ły się prze​wier​cać ją na wy​lot. Zer​k​nę​ła w stro​nę po​ko​ju prze​słu​chań, ale i tam za​pa​no​wa​ła ci​sza. Mu​sia​ła te​raz za​grać na zwło​kę, żeby móc prze​my​śleć całą sy​tu​ację. Spoj​rze​nia obu męż​czyzn zdra​dza​ły, że ocze​- ki​wa​li na​tych​mia​sto​wej od​po​wie​dzi. Co w ta​kim ra​zie mia​ła zro​bić? Skła​mać czy po​wie​dzieć praw​dę? Po​dej​mij de​cy​zję, do cho​le​ry! Prze​łknę​ła parę razy śli​nę, żeby po​zbyć się uci​sku w gar​dle. – A więc… – za​czę​ła. – Nie mu​sisz od​po​wia​dać, Hen​rik! Drzwi do po​ko​ju prze​słu​chań otwo​rzy​ły się i do środ​ka wszedł pa​ty​ko​wa​ty męż​czy​zna z za​cze​sa​ny​mi do tyłu si​wy​mi wło​sa​mi. Ce​re​mo​nial​nie od​piął po​zła​ca​ne gu​zi​ki ma​ry​nar​ki i usiadł na krze​śle obok Hen​ke​go. W tym mo​men​cie Re​bec​ca zda​ła so​bie spra​wę, że go zna. – Mój klient od​ma​wia od​po​wie​dzi na py​ta​nie – ciąg​nął męż​czy​zna, zwró​ciw​szy się tym ra​- zem do po​li​cjan​tów. Jed​no​cze​śnie wy​jął z ak​tów​ki tecz​kę i po​ło​żył ją obok kub​ka HP. – Tak. A te​raz chciał​bym się do​wie​dzieć, dla​cze​go roz​po​czę​li pań​stwo prze​słu​cha​nie, mimo że mój klient wy​raź​nie za​ży​czył so​bie obec​no​ści ad​wo​ka​ta. Jak z pew​no​ścią pań​stwo wie​dzą, jest to dzia​ła​nie prze​ciw​ko dwu​dzie​ste​mu pierw​sze​mu pa​ra​gra​fo​wi ko​dek​su po​stę​po​wa​nia kar​ne​- go… * – Jo​han San​dels! Za​sko​cze​nie w gło​sie Ru​ne​ber​ga za​głu​szy​ło dal​szą część wy​ja​śnień ad​wo​ka​ta. – Ja​kim pie​przo​nym cu​dem twój brat zdo​łał ścią​gnąć tak gru​bą rybę w tak krót​kim cza​sie? – Nie mam po​ję​cia – od​po​wie​dzia​ła, wzru​sza​jąc ra​mio​na​mi. I w ża​den spo​sób nie mi​nę​ła się z praw​dą. O co, do ja​snej cho​le​ry, w tym wszyst​kim cho​dzi​ło?

3 | Timeout8 Bra​ma trza​snę​ła za jego ple​ca​mi. Zro​bił parę kro​ków wzdłuż Bergs​ga​tan. Znów na wol​no​ści. Dżi​zas, jak za​je​bi​ście! Oskar​że​nie wy​co​fa​no na​tych​miast. Nie​czy​tel​ny fil​mik naj​wy​raź​niej nie nada​wał się na pod​sta​wę aresz​to​wa​nia, w każ​dym ra​zie nie wte​dy, gdy spra​wą za​jął się Jo​han San​dels. Psy naj​wy​raź​niej nie od​ro​bi​ły swo​jej lek​cji, bo wciąż my​śla​ły, że mają do czy​nie​nia z drob​- nym prze​krę​ta​sem, któ​re​go mogą wy​stra​szyć noc​nym wła​ma​niem i kil​ku​go​dzin​nym prze​- trzy​ma​niem na doł​ku. Parę lat temu mo​gło​by to pew​nie za​dzia​łać. I wła​ści​wie za​dzia​ła​ło. Ale te​raz był zu​peł​nie in​nym czło​wie​kiem; grał w wyż​szej li​dze, któ​ra po​zo​sta​wa​ła da​le​ko poza in​te​lek​tu​al​ny​mi moż​li​wo​ścia​mi gli​nia​rzy. Na​wet gdy​by zde​cy​do​wał się zła​mać za​sa​dę nu​mer je​den i opo​wie​dzieć, co się na​praw​dę wy​da​rzy​ło, małe psie mó​zgi i tak by tego nie ogar​nę​ły. A więc zna​la​złem w po​cią​gu te​le​fon ko​mór​ko​wy, taki srebr​ny, błysz​czą​cy ba​jer z wy​świe​tla​czem do​- ty​ko​wym. Przez nie​go zo​sta​łem wcią​gnię​ty do gry, gry w al​ter​na​tyw​ną rze​czy​wi​stość, któ​ra na za​- wsze zmie​ni​ła moje ży​cie. Ale wy​ła​ma​łem się, a przy​najm​niej spró​bo​wa​łem to zro​bić… Ktoś za​ka​po​wał na nie​go, to ja​sne. Prze​słał fil​mik, po​dał bez​pie​ce dane. Na​gra​nie nie było żad​nym fil​mem Za​pru​de​ra, na​krę​co​nym przez przy​pad​ko​we​go tu​ry​stę, któ​re​mu uda​ło się uchwy​cić wię​cej, niż się spo​dzie​wał. Oso​bę za ka​me​rą wy​raź​nie in​te​re​so​- wał on, do​kład​nie wie​dzia​ła, gdzie się bę​dzie znaj​do​wał. To by ozna​cza​ło, że za na​gra​niem sta​ła Gra. Pro​blem jed​nak w tym, że na wsa​dze​niu go za krat​ki nie​wie​le by sko​rzy​sta​ła. Wręcz od​wrot​nie – mu​siał być wol​ny, by móc ja​koś re​ali​zo​wać zle​ce​nia, w któ​re pró​bo​wa​li go wkrę​cić. Sam roz​wa​żał umyśl​ną od​siad​kę. Po​peł​nił​by ja​kieś gów​nia​ne prze​stęp​stwo, do​stał​by z parę mie​chów i do​słow​nie wy​padł​by z gry. Ale po​dob​nie jak jego wie​le in​nych wspa​nia​łych po​my​- słów i ten zo​stał odło​żo​ny w cza​sie. Ciu​pa nie była po pro​stu jego baj​ką. Been the​re, done that…9 Za​kur​wi​sty fuks, że po​ja​wił się ten San​dels. Za​dzwo​nił do czte​rech naj​więk​szych kan​ce​la​rii, py​tał o naj​bar​dziej zna​nych ad​wo​ka​tów, ale za każ​dym ra​zem ja​kiś zry​ty pio​nek skła​dał mu fał​szy​we obiet​ni​ce, że się ode​zwą. Na​sta​- wił się więc na pa​pu​gę z dru​giej ligi i przy​najm​niej kil​ka dni le​że​nia na pry​czy. A tu na​gle, jak spod zie​mi, wy​rósł San​dels… Może ad​wo​ka​ci​nie znu​dził się ży​wot na „pro​win​cji” i go​ściu szu​kał spo​so​bu, by wy​sko​czyć do mia​sta i wy​rwać ja​kąś dupę?

A więc czy​sty zbieg oko​licz​no​ści. Albo i nie… Tak czy owak, był obo​la​ły, miał za​kaz po​dró​żo​wa​nia i – jak​by tego było mało – gli​niarz skon​fi​sko​wał mu pasz​port. Ale przy​najm​niej był wol​ny. Zro​bił jesz​cze kil​ka głę​bo​kich wde​chów i ru​szył w stro​nę kio​sku z faj​ka​mi od​da​lo​ne​go o parę prze​cznic. * Zbyt szyb​ko go wy​pu​ści​li. Mak​sy​mal​ny czas za​trzy​ma​nia może trwać 72 go​dzi​ny, a je​śli spra​wa do​ty​czy prze​stępstw o cha​rak​te​rze ter​ro​ry​stycz​nym, sąd za​zwy​czaj słu​cha Po​li​cji Bez​pie​czeń​stwa i wy​da​je na​kaz tym​cza​so​we​go aresz​to​wa​nia. A Hen​ke zo​stał za​mknię​ty na le​d​wo trzy​na​ście go​dzin. I ra​czej nie​wiel​ki wpływ na jego zwol​nie​nie miał ad​wo​kat gwiaz​dor. – Jak dłu​go Stigs​son pra​cu​je w Fir​mie? – ode​zwa​ła się do Ru​ne​ber​ga sie​dzą​ce​go po dru​giej stro​nie sto​łu w po​li​cyj​nej re​stau​ra​cji. – Cze​mu py​tasz? – Wy​da​wa​ło mi się, że znam więk​szość twa​rzy z tego wy​dzia​łu, ale ta była nowa… Ru​ne​berg drgnął nie​znacz​nie, ale Re​bec​ca to za​uwa​ży​ła. – No do​bra. Nie jest nowy, kie​dyś był moim men​to​rem, ale przez lata pra​co​wał za gra​ni​cą. ONZ, OBWE albo coś po​dob​ne​go. Wła​śnie ścią​ga​my lu​dzi z wszyst​kich moż​li​wych źró​deł. A tak w ogó​le, do​sta​łaś list? – List? – Wszy​scy na zwol​nie​niu są pro​sze​ni o po​wrót do służ​by na czas ślu​bu. Po​trze​bu​je​my każ​- de​go wy​kwa​li​fi​ko​wa​ne​go ochro​nia​rza. Za​ło​ga i tak jest skro​jo​na, bo trze​ba chro​nić de​mo​kra​- tów10 przed wy​bor​ca​mi. Masz ocho​tę? Cho​dzi tyl​ko o kil​ka ty​go​dni… Po​trzą​snę​ła gło​wą. – Nie te​raz, Lud​de. Sta​je​my na gło​wie, żeby dojść do ładu z Sen​try. Jest tro​chę za​mie​sza​- nia z no​wym ze​spo​łem i to​wa​rem. Nie wiem, w co ręce wło​żyć. Nie spo​dzie​wa​łam się cze​goś ta​kie​go… Za​uwa​ży​ła na​gle, że uda​ło mu się zmie​nić te​mat. – No do​bra. Wi​dzę, że u was jest mniej wię​cej tak jak u nas – od​parł. – Nowy dy​rek​tor ge​- ne​ral​ny i tym po​dob​ne. Ale mo​żesz cho​ciaż prze​my​śleć spra​wę. Obie​caj, że to zro​bisz. Chcesz wię​cej kawy? Za chwi​lę za​my​ka​ją. Po​dzię​ko​wa​ła ru​chem gło​wy i pod​nio​sła się z krze​sła. – Mu​szę le​cieć do domu. Mic​ke cze​ka z obia​dem. Je​stem spóź​nio​na. – Okej – od​po​wie​dział, od​su​wa​jąc krze​sło. – Jak się spra​wy mają na fron​cie pry​wat​nym z… yyy… mam na my​śli… – Tob​be​go Lun​dha? Ja​koś prze​szli​śmy przez to. Mi​cke jest ty​pem fa​ce​ta, któ​ry po​tra​fi wy​- ba​czyć. – Świet​nie. – Ru​ne​berg za​my​ślił się na kil​ka se​kund, pa​trząc w dal. – Mu​szę cię od​pro​wa​- dzić i sam wy​pu​ścić. Wiesz, jak jest – nowi sze​fo​wie, nowe pro​ce​du​ry.