Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Anderson Caroline - Lekarz tylko rodzinny

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :665.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Anderson Caroline - Lekarz tylko rodzinny.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 210 osób, 147 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 90 stron)

CAROLINE ANDERSON Lekarz tylko rodzinny

ROZDZIAŁ PIERWSZY Allie usłyszała za sobą odgłos kroków. – Anna, nareszcie! – powiedziała. – Myślałam, że nigdy nie przyjdziesz. Musimy szybko przygo... – Urwała, bo ktoś zasłonił jej oczy. Odruchowo chwyciła czyjeś silne palce. – Zgadnij, kto to? – zapytał męski głos, a ona zamarła, przywołując na pomoc wszystkie zmysły. – Mark? – spytała z niedowierzaniem. – Do licha, zgadłaś. – Ręce się odsunęły. Odwróciła się, nagle rozradowana. – To naprawdę ty! – zawołała, przytulając się do niego. Przez chwilę rozkoszowała się tą bliskością, po czym zrobiła krok do tyłu i śmiejącymi się oczami spojrzała na przystojną twarz. – Ty podstępny lisie! Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć? Od mojej mamy? – Owszem – przyznał z uśmiechem, który rozświetlił szare oczy i ujawnił drobne zmarszczki w ich kącikach. – Co tutaj robisz? – Chciałem złożyć ci życzenia urodzinowe. – I w tym celu przyjechałeś aż z Londynu? – Prawdę mówiąc, nie. Wracam z gabinetu Andrew Barretta. Od dziś zaliczam tutaj praktykę na pediatrii. – Serio? Więc będziemy współpracować! Och, Mark, tak się cieszę. Nie widzieliśmy się od wieków. – Od pięciu lat. – Aż tylu? Cóż, chyba tak. Teraz kończę dwadzieścia trzy. Mark, cudownie znów cię widzieć. Musimy gdzieś usiąść i pogadać. Zjemy razem lunch? Nie, to odpada. Umówiłam się na drinka z moimi współlokatorkami. Może się przyłączysz? – Wolałbym cię mieć tylko dla siebie. W tłumie trudno się zwierzać. A co robisz wieczorem? Jesteś wolna? – Tak. Beth i Lucy idą na przyjęcie, dlatego zaprosiłam je do kawiarni na urodzinowy lunch. – Nie masz randki z jakimś przystojniakiem? – Żadnej randki. – Zaśmiała się, trochę zakłopotana. – Gdzie mieszkasz? – Tuż za szpitalem, w niedużym szeregowcu. A ty? – Na razie w takim ohydnym szpitalnym pomieszczeniu jak z akademika. Ale przynajmniej mam swój prysznic. – Powinieneś wynająć sobie mieszkanie. – Zamierzam kupić dom. Obiecano mi etat w tej okolicy, więc chyba warto pomieszkać na

swoich śmieciach. A po wczorajszej nocy z radością przeprowadziłbym się już dziś. – Starzejesz się – rzekła z przekornym uśmieszkiem. – Pewnie tak. – Zerknął na zegarek i westchnął. – Muszę lecieć. Urwałem się na dziesięć minut, a już minęło piętnaście. Spotkamy się o siódmej przy tylnym wyjściu? – Jasne. Dokąd pójdziemy? – Nie mam pojęcia. Ty coś zaproponuj. – Świetnie. Do zobaczenia o siódmej. Z rozanieloną miną odprowadziła wzrokiem wysoką postać. – Kto to był, na Boga? – spytała Anna. – Jakiś aktor? – Stary przyjaciel. Nazywa się Mark Jarvis i praktykuje u nas na pediatrii. Wpadł złożyć mi życzenia urodzinowe. – Dzisiaj są twoje urodziny? – Owszem, i z tej okazji zaraz zmienię Darrenowi woreczek na kał. Pomożesz? – Podopinguję cię okrzykami. A teraz mów, jak poznałaś tego wspaniałego faceta, ty szczęściaro! – Zwyczajnie. Pięć lat temu mieszkał u nas, kiedy zaliczał internę u mojego ojca. – Jest żonaty? Czyżby Mark wpadł Annie w oko? Dziwne, ale to przypuszczenie wydało się Allie dziwnie rozstrajające. – Nic nie wiem o jego obecnym życiu. – Mark był kiedyś ich gościem, jej matka za nim przepadała, ojciec uważał go za wspaniały materiał na lekarza, a ona... cóż, lepiej nie wspominać tamtych dni. Dzięki temu na dłużej zachowa zdrowe zmysły! Pogwizdując, Mark szedł do izby przyjęć, świadomy faktu, że uśmiecha się do siebie. Allie Baker, dorosła i jeszcze piękniejsza niż przed laty. Kto by pomyślał. Ciekawe, czy kogoś ma. Jej matka nic o tym nie wspomniała, a on nie chciał pytać. Lecz to, że Allie nie była na wieczór z nikim umówiona, napawało nadzieją. Skręcił za róg, pchnął dwuskrzydłowe drzwi i podszedł do znajdującego się pośrodku sali stanowiska przełożonej pielęgniarek. – Cześć, jestem doktor Mark Jarvis. Wzywaliście mnie. – Tak. – Młoda kobieta posłała mu szeroki uśmiech. – Mamy dziewczynkę z objawami zapalenia wyrostka robaczkowego. Może pan ją przyjąć i zawiadomić chirurgię? – Spróbuję. Wkrótce Mark przekonał się, że w szpitalu Audley Memoriał panuje podobny styl pracy jak w innych placówkach służby zdrowia, gdzie odbywał praktyki. Interesowała go głównie chirurgia, lecz zaliczył też kursy z innych dziedzin medycyny, by dysponować wiedzą niezbędną lekarzowi pierwszego kontaktu. Już mógłby nim być, gdyby wcześniej wybrał kierunek specjalizacji. Ale początkowo kusiła go chirurgia i dopiero po pewnym czasie stwierdził, że woli

być internistą. Obecnie cieszyła go perspektywa stabilizacji. Miał dosyć przenoszenia się z miejsca na miejsce. Marzył o tym, aby wreszcie gdzieś zapuścić korzenie. Pielęgniarka miała rację – dziecku rzeczywiście należało usunąć wyrostek. Załatwił więc niezbędne formalności i wrócił tam, gdzie widział się z Allie, lecz tym razem jej nie spotkał. Za to jej ruda koleżanka posłała mu powłóczyste spojrzenie. Już wcześniej odniósł wrażenie, że wpadł jej w oko. Oby nie okazała się zanadto agresywna, pomyślał. Zamierzał bowiem rozwinąć znajomość z Allie. Oczywiście jeśli ona tego zechce. – Cześć, jestem Anna Long, a pan to zapewne doktor Jarvis, prawda? – zaszczebiotała ruda, pożerając go wzrokiem. – Żadnych problemów pierwszego dnia? – dodała zalotnie. – Na razie nie. Wszystkie praktyki są do siebie podobne, więc jakoś sobie radzę. I proszę mówić do mnie po imieniu. – Z przyjemnością. – Przywieziono już tę dziewczynkę z wyrostkiem? – Zaraz tu będzie. Allie szykuje dla niej łóżko. – Ruda spojrzała na niego z ukosa. – Ty i Allie już się znacie? – Tak. – Ciekawe, czy ruda usiłuje go wybadać. – Parę lat temu mieszkałem u jej rodziców. Od tego czasu się nie widzieliśmy. Mamy sobie masę do opowiadania. Anna skinęła głową. Mark nie był pewien, czy przypadkiem sobie nie pochlebia, ale po jej twarzy przemknął cień rozczarowania. Wkrótce przyjął na oddział chore dziecko, porozmawiał z jego rodzicami i wypełnił kartę, a chirurg zbadał małą i oświadczył, że lada chwila zabiorą ją na operację. Mark właśnie zamierzał odejść, gdy na korytarzu mignęła mu Allie, a raczej jej długie, jasne włosy. – Allie! – Dogonił ją i dotknął jej ramienia, a ona drgnęła i odwróciła się. – To ty! Śmiertelnie mnie wystraszyłeś. Jak nasza mała pacjentka? – Zaraz przygotują ją do zabiegu. Teraz muszę zajrzeć do jakiegoś dzieciaka po nacięciu okrężnicy. Chłopak nazywa się Darren... jakoś tam. – Darren Forsey. Dasz sobie radę? – Chyba tak – odparł ze śmiechem. – Jesteś zajęta? – Jak zwykle. Do zobaczenia wieczorem. Odprowadził ją wzrokiem, podziwiając łagodnie kołyszące się biodra, i poczuł przypływ dawnego, dobrze znanego pożądania. Godzina siódma wydawała się taka odległa... Chyba całkiem zwariowała. Szkoda, że nie mogła umówić się z Markiem na lunch. Spotkania w południe nie kojarzą się z randką. Mark na pewno chce tylko pogawędzić, a ona już zarezerwowała stolik w małym bistro tuż za rogiem. I teraz zastanawiała się, czy nie palnęła głupstwa. Może Mark miał na myśli tylko drinka z orzeszkami. Cóż, nie powinna aż tak się przejmować. Zamierzała zapłacić za siebie – przecież nigdy nie szastała pieniędzmi, więc czasem mogła pozwolić sobie na kolację poza domem. Tylko dlaczego

jest aż tak podniecona? Dziabnęła się w oko szczoteczką do tuszu i syknęła, zła na siebie. Chyba rzeczywiście zwariowała. Mark nigdy się nią nie interesował, a ona już dawno przestała go wspominać. Prawda? Po policzku słynęło kilka czarnych łez, więc je wytarła, zaczęła ratować makijaż i w końcu dała sobie z tym spokój. Na dworze już było ciemno, a w bistro panował półmrok. Mark nic nie zauważy, a gdyby nawet, to co z tego. Włożyła płaszcz i wyszła na ulicę. Pokonując w późnych godzinach trasę do szpitala, zawsze była trochę spięta. Miejscowi narkomani wiedzieli, gdzie mieszkają pielęgniarki, i czasem nagabywali je, żądając strzykawek lub leków. Z duszą na ramieniu dotarła do bramy, minęła strażnika i podeszła do drzwi akurat wtedy, gdy stanął w nich Mark. – Co za synchronizacja – stwierdziła radośnie, a jej serce głośno zabiło. Ciekawe, jak długo będzie tak szaleńczo reagować, gdy tylko spojrzy na Marka – przez parę dni, parę tygodni, czy jeszcze dłużej? – Mam tu samochód – rzekł. – Jedziemy czy idziemy? – Och, możemy się przejść, to niedaleko. Zarezerwowałam stolik w bistro, chyba że chcesz iść do pubu. – Skądże, wolę bistro. Umieram z głodu. Szybkim krokiem dotarli na miejsce, prawie nie rozmawiając z powodu lodowatych podmuchów wiatru. W restauracji Mark usiadł wygodnie i z uśmiechem popatrzył na Allie. – Opowiadaj o sobie – poprosił. – Kiedy zrobiłaś dyplom? – W zeszłym roku. A ty? Chyba już masz ze dwadzieścia siedem lat. To podeszły wiek! – Niestety – przyznał pogodnie. – Nie widzieliśmy się kawał czasu. – Śmiejące się szare oczy błądziły po jej twarzy. – Czego dokonałaś? – Niewiele poza skończeniem studium i zdobyciem pielęgniarskiej specjalizacji z pediatrii. – Więc nie wyszłaś za mąż. – Nie. Nadal jestem sama jak palec. No, może niezupełnie. Mieszkam z koleżankami. A ty? Ożeniłeś się? – Nie. Nadal jestem sam jak palec. Podobnie jak ty. Odetchnęła z ulgą. – Twoja kariera rozwija się zgodnie z planem? – spytała, zmieniając temat na neutralny. – Zawsze marzyłeś o chirurgii. – Cóż, jeśli o to chodzi... – Dobry wieczór państwu. Mogę przyjąć zamówienie? – Ale co wybrać? – Allie uśmiechnęła się do kelnera. – Jakie danie poleca szef kuchni? Zazwyczaj bywa pyszne. – Dzisiaj sugerowałbym tagliatelle carbonara. To nadzwyczajne, prawdziwa poezja. – W głosie kelnera zabrzmiała durna. – Spaghetti ze wspaniałym, kremowym sosem oraz sałatka. Proszę mi wierzyć, na pewno będą państwo zachwyceni.

– Chyba dam się skusić – stwierdziła Allie. – A co dla pana? – Poproszę o to samo. – Mark zamknął kartę. – A do tego butelkę wina. Może być czerwone, Allie? – Oczywiście. – Skinęła głową. – Co słychać u twoich rodziców? Dobrze się czują? Długo się z nimi nie kontaktowałem. – Jakoś się trzymają. Ale praktyka lekarza rodzinnego to ciężki kawałek chleba, toteż ojciec postanowił przejść na wcześniejszą emeryturę. Wkrótce skończy pięćdziesiąt pięć lat i po Bożym Narodzeniu wycofuje się z życia zawodowego. Wciąż powtarza, że razem z mamą zafundują sobie wreszcie urlop, ale ja się o niego martwię. Mam wrażenie, że jest zestresowany albo na coś chory, tylko nie chce się do tego przyznać. Jest za młody na emeryta. – Za młody? – Mark zaśmiał się niewesoło. – Mój ojciec zmarł, mając pięćdziesiąt osiem lat. Najpierw mówił o wcześniejszej emeryturze, a potem zmienił zamiar. Gdyby się na nią zdecydował, to może jeszcze by żył. – Przykro mi z powodu twojego ojca. To musiało być dla was bolesne. Mama pisała mi o tym, ale nie miałam twojego adresu, więc nie mogłam się do ciebie odezwać. Zmarł nagle? – Tak, na zawał. A myślał, że to niestrawność. Chryste, przecież był lekarzem. Powinien się zorientować. Kelner postawił przed nimi talerze i życzył smacznego. To sprawiło, że porzucili smutny wątek. Podczas jedzenia Allie opowiadała o swojej pracy na pediatrii. – To naprawdę porządny szpital – stwierdziła, nawijając na widelec długi pasek makaronu, i zlizała z ust trochę sosu. Mark właśnie robił to samo, ona zaś jak urzeczona wpatrywała się w czubek jego języka zbierający sos z warg. I nagle poczuła przypływ pożądania – szalonego i nieznanego. – Spaghetti rzeczywiście jest świetne – przyznał Mark, a ona jakimś cudem zdołała złapać oddech. – Cieszę się, że ci smakuje – mruknęła, niezdolna do prowadzenia błyskotliwej konwersacji, ponieważ jej ciało zachowywało się jak ostatni zdrajca. Z kłopotu wybawił ją brzęczyk telefonu. – Wybacz. – Wyjęła komórkę z torebki. – Halo? – Kochanie, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – rzekła matka. – Jak ci minął dzień? Dzwoniłam do domu, ale cię nie zastałam. Dobrze się bawisz? Allie napotkała wzrok Marka. – Prawdę mówiąc, tak – odparła. – Właśnie siedzę w bistro z Markiem Jarvisem, któremu wypaplałaś, że mam dziś urodziny. Później do ciebie zadzwonię, bo teraz jemy. – Schowała aparat i spojrzała na Marka. – A przy okazji: ta kolacja to mój pomysł, więc płacimy po połowie. – Wykluczone. Dobrze pamiętam, że to ja cię zaprosiłem. – Ale ja zasugerowałam spotkanie... – A ja spytałem, czy wieczorem jesteś wolna. Moje na wierzchu.

– Bynajmniej. Ja zarezerwowałam stolik. – Dowodząc znakomitego gustu. Ale ja i tak stawiam. Ze śmiechem wzniosła oczy ku niebu. – Nie mogę się zgodzić. – Wiesz co? Jesteś przesadnie niezależna, ale nie zamierzam się tym przejmować. Mam ochotę cię porozpieszczać. Co w tym złego? – Nic. – Westchnęła. – O ile nie dasz się ponieść. – To zabrzmiało fascynująco – odparł tym swoim aksamitnym, seksownym głosem. – Kiedy zaczynamy? Trzepnęła go w rękę, gdy sięgał po słony paluszek. Odłamał kawałek i włożył go jej w usta. – Wszystkiego najlepszego, Allie – mruknął zmysłowo, a ona omal się nie zakrztusiła. Te jego oczy! Długo rozkoszowali się deserem w postaci czekoladowego kremu z bitą śmietaną. Później zamówili jeszcze brandy i czarną kawę oraz miętowe czekoladki. – Wydaje mi się, że Anna poluje na faceta – zauważył, gdy zaczęli gawędzić na temat personelu. Wyjął z opakowania cieniutką jak wafel czekoladkę i zbliżył ją do warg Allie. Wzięła czekoladkę zębami i spojrzała Markowi głęboko w oczy. I znów przeszedł ją dreszcz pożądania. – Anna? To możliwe. Pytała o ciebie. – I co jej powiedziałaś? – Że nic o tobie nie wiem. To niestety prawda. – Trzeba jakoś rozwiązać ten problem – stwierdził. – Masz jeszcze na coś ochotę? – Nie, dziękuję. Najadłam się jak chomik. Mark gestem wezwał kelnera, uregulował rachunek, a w szatni podał Allie płaszcz i troskliwie postawił jego kołnierz. Następnie sam się ubrał i oboje wyszli na ulicę. Powietrze było czyste i rześkie, ale wiatr przycichł, więc zrobiło się cieplej. – Odprowadzę cię. Nie możesz o tej porze wracać sama. – A ty? Ciebie też może ktoś napaść. – Wątpię. Ważę ze trzydzieści kilo więcej od ciebie. – Też coś – prychnęła. – Najwyżej dwadzieścia. – Rzecz w tym, że jestem większy, cięższy i zapewne o wiele groźniejszy niż ty, moje maleństwo. – Dobrze, niech ci będzie. To tam. Przed drzwiami oboje przystanęli. Allie odniosła wrażenie, że Mark jakby się zawahał. – Dziękuję ci za miły wieczór. Było cudownie. – To dobrze – powiedział, lecz nie ruszył się z miejsca, tylko patrzył jej w oczy. Wiedziała, że dłużej nie zniesie tej niepewności. – Nie mogę pozwolić ci odejść bez urodzinowego całusa – mruknął. Poczuła jego ciepłe, pachnące czekoladą usta i przypomniała sobie tamten pocałunek sprzed pięciu lat. Mark pożegnał ją wówczas takim samym muśnięciem warg, a jej serce później

tańczyło przez tydzień ze szczęścia. Teraz przez moment nic się nie działo, po czym Mark złożył kilka delikatnych pocałunków na jej ustach i brodzie, a Allie przeszedł słodki dreszcz. Z jej gardła wydobył się stłumiony dźwięk. Mark go usłyszał i wtedy bez namysłu przygarnął ją do siebie i pocałował zupełnie inaczej – gwałtownie i namiętnie. Trwało to całą wieczność, a gdy nieco odsunęli się od siebie, oboje byli mocno zadyszani. – Orany! – mruknął. – Rzeczywiście... – Wybacz – szepnął z ustami w jej włosach. – To skutek pięciu lat nie zaspokojonej ciekawości. – Nie rozumiem. – Spojrzała mu w oczy. – To proste – odparł z bladym uśmiechem. – Od dnia naszego rozstania wciąż się zastanawiam, jak by to było pocałować cię naprawdę, a nie tylko cmoknąć na do widzenia. – Nonsens. Pięć lat temu prawie mnie nie zauważałeś! – Raczej usiłowałem cię ignorować, a to różnica. Byłaś siedemnastoletnią córeczką moich gospodarzy, zbyt niewinną na to, co chodziło mi po głowie. – Miałam trądzik i byłam gruba. – Skądże! – odparł ze śmiechem. – Byłaś prześliczna i smarkata, a ja nie mogłem nadużyć zaufania twoich rodziców. – A teraz? – spytała bez wahania, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. – Teraz, moja droga – odparł łagodnie – nic się nie zmieniło poza tym, że oboje jesteśmy dorośli i wolni. Może więc się przekonamy, co z tego wyniknie? Zadrżała z podniecenia i straciła głos. Coś niesłychanego. Mark znów ją pocałował, tym razem lekko, i mrugnął porozumiewawczo. – Zmykaj do środka, zanim zmienię zamiar i zapomnę, że powinienem postępować jak dżentelmen. Kierując się nieco spóźnionym poczuciem przyzwoitości, pokonała pokusę i przekręciła klucz w zamku. – Dobranoc, Mark. I dzięki za cudowny wieczór. – Cała przyjemność po mojej stronie. – W powietrzu posłał jej buziaka, odwrócił się i pomaszerował w stronę szpitala. Allie zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie plecami i westchnęła błogo. – Cóż za czułe pożegnanie. – Z saloniku wyszła Lucy. – Podglądałaś? – Allie poczuła, że się rumieni. – A powinnam? Co przegapiłam? – Coś nadzwyczajnego. – Do holu weszła Beth. – Właśnie go sobie obejrzałam, jak szedł ulicą. Gdzie go znalazłaś? – Och, znam go od pięciu lat. Praktykował u ojca. – I przez cały czas nie pisnęłaś ani słowa.

– Nie było o czym. Nie widziałam go aż do dziś. – I miłość rozkwitła! Jak w powieści! – Masz wybujałą wyobraźnię, Beth. – I dlatego widzę twoją podrapaną zarostem wargę? Allie bezwiednie dotknęła ust dłonią, a koleżanki przyjaźnie zachichotały. – Nie żałuj sobie, dzieciaku – z powagą mędrca poradziła Lucy. – Najwyższy czas. Chyba tak, pomyślała Allie, idąc do swego pokoju. Była dorosłą kobietą, pracowała w ukochanym zawodzie, ale nie miała żadnych męsko-damskich doświadczeń na koncie. Nie unikała mężczyzn, ale była z natury wybredna i ostrożna. Nasłuchała się od koleżanek tyle okropnych historii, że wolała poczekać na swego księcia z bajki. Tylko że on na razie się nie pojawiał. Owszem, pięć lat temu Mark obudził w niej jakieś niejasne uczucia, lecz wkrótce stał się nieosiągalny. Kłopot w tym, że o nim nie zapomniała. Później spotykała się z kilkoma młodymi mężczyznami, lecz żaden nie podziałał na nią wystarczająco silnie, aby zdecydowała się na związek. Wciąż pamiętała smak tamtego pożegnalnego pocałunku, któremu nie dorównał żaden następny. Podobnie jak żaden następny chłopak nie dorównywał Markowi. Wtedy marzyła o dotyku jego ręki, cieple jego ust, uścisku jego ramion. 1 najwyraźniej nadal tego pragnęła. Musnęła palcem nabrzmiałe usta i znów poczuła przypływ niemal bolesnego pragnienia. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, od lat chyba wciąż czekała na Marka. Czy było warto? Niektóre jej koleżanki zmieniały mężczyzn jak rękawiczki, lecz nie były szczęśliwe. Przeciwnie, stawały się zgorzkniałe i sfrustrowane. Nie chciała tego. Gdyby miała komuś się oddać, to tylko na zawsze. Czy Mark myśli podobnie? Wolałaby nie zaplątać się w romans, który złamie jej serce. – Och, na miłość boską! – mruknęła z irytacją, odstawiła kubek i zaczęła się rozbierać. – Chyba się zagalopowałaś, moja panno. Poszłaś na kolację do włoskiej restauracyjki i już sobie wyobrażasz nie wiadomo co. Mark wywarł na niej wrażenie już pierwszego dnia ich znajomości. Później co wieczór siedzieli na kanapie i całymi godzinami rozmawiali dosłownie o wszystkim. O religii, polityce, muzyce, lekarskiej etyce i o tym, że Allie chce zostać pielęgniarką, chociaż ojciec widział w niej przyszłą lekarkę. Mark zawsze ją wspierał i udzielał rozsądnych rad. Powtarzał, że nie należy lekceważyć powołania i robić czegoś wbrew sobie. Dlatego zebrała się na odwagę i wyjaśniła ojcu, że mimo zadatków na lekarkę woli wybrać inny zawód. Ojciec w końcu zaakceptował wybór córki – w dużym stopniu dzięki Markowi. Stała się jego dłużniczką, ale nie przypuszczała, że kiedyś znów się spotkają. Od pięciu lat nie była taka szczęśliwa jak tego wieczoru. Boże, spraw, żeby Mark czuł coś podobnego, myślała, kładąc się spać. Niech to będzie coś prawdziwego, a nie jednostronna fascynacja. Proszę, daj nam szansę...

ROZDZIAŁ DRUGI Rano obudziła się świeża i wypoczęta, bo w nocy natychmiast zasnęła. Oto co się dzieje, gdy człowiek jest szczęśliwy, pomyślała, szykując się do pracy. Lub raczej gdy wypije pół butelki wina, kieliszek brandy i na dodatek wchłonie grzeszny deser podlany alkoholem. Jak na skrzydłach pomknęła na oddział, gdzie o siódmej panował spory rozgardiasz. Dzieci przed śniadaniem tłoczyły się w łazience i należało dopilnować ich porannej toalety. Allie dwoiła się więc i troiła. Anna przyjęła raport od kończącej dyżur koleżanki i poszła do małego pokoiku, gdzie Allie zmieniała Darrenowi plastikowy woreczek na kał. Dwunastolatek trafił tu z wysoką gorączką i silnymi bólami wywołanymi przez ropień odbytu. Były to skutki beznadziejnego sposobu odżywiania i chronicznych zaparć. Po wykonaniu badań lekarze postanowili operować. Wykonano nacięcie okrężnicy powyżej ropnia i wyprowadzono koniec jelita przez powłokę brzuszną, tworząc w ten sposób przetokę okrężnico-skórną. Miało to na pewien czas odciążyć chore miejsce i pozwolić mu się zagoić. Dlatego przez kilka tygodni pacjent był skazany na noszenie przyklejonego do brzucha woreczka. Całe szczęście, że w tym przypadku to sprawa przejściowa, pomyślała Allie. Delikatnie odkleiła woreczek, zamknęła go i uśmiechnęła się do Anny. – Serwus! – powitała koleżankę. – Cześć. Jak się miewasz, Darren? – Anna przez chwilę gawędziła z chłopcem, po czym przysiadła na brzegu łóżka i popatrzyła na Allie. – Wieść niesie, że wczoraj byłaś na kolacji z doktorem Jarvisem, ty spryciaro. Allie najpierw poczuła się winna, lecz skarciła się za to w duchu. Ona trafiła na Marka już pięć lat temu! – Po prostu byliśmy w bistro – oparła, nadal niepewna, jak zakwalifikować to spotkanie. – Przecież miałam urodziny. Darren, mógłbyś podciągnąć koszulkę trochę wyżej? Dzięki. – Przyniosłaś kremówki? – Anna nie czuła urazy z powodu sprzątnięcia jej sprzed nosa kawalera, jakiego na oddziale nie było od lat. – Wybacz. – Allie zrobiła skruszoną minę. – Nie miałam czasu iść do cukierni. Zresztą kremówki tuczą. Prawda, Darren? – Jasne. A mnie i tak nie wolno ich jeść. – Wiem, ale my, dziewczyny, zawsze znajdziemy jakiś pretekst, żeby złapać parę kalorii przy kawie. – Allie wesoło mrugnęła do chłopca. – Uwielbiam ciastka – przyznał. – Tutaj karmią okropnie. Nie mogłabyś teraz skoczyć do cukierni? – Nie, a ty dobrze wiesz, że na razie ciastka są zakazane – z udawaną surowością

oświadczyła Allie. – Twój żołądek potrzebuje paru dni odpoczynku od niezdrowego jedzonka. Poza tym już nie są moje urodziny. – Moglibyśmy udawać. – Wykluczone. Niedawno miałeś operację. Darren pokazał jej język, a Allie parsknęła śmiechem i starannie przykleiła nowy woreczek. – Poudajemy, kiedy wyzdrowiejesz. – Poklepała chłopca po ręce. – Zajrzę do ciebie później, chyba że chcesz iść na telewizję? – Nie, może jutro. – Dobrze. – Uścisnęła go, zabrała wózek do pokoju zabiegowego i zaczęła chować sprzęt. – Biedny Darren... – Fakt. – Anna kiwnęła głową. – Dla dzieciaka to koszmar. Oby miejsce po tym ropniu szybko się wygoiło. – Na szczęście bóle się zmniejszyły. Darren musi tylko inaczej jadać i na zawsze zapomnieć o ciastkach. – A propos ciastek i urodzin, jak poszło z Jarvisem? – To była szybka kolacyjka – skłamała. – Nic specjalnego. – O czym mówisz? Allie zamarła, słysząc to pytanie. Co za pech... – O niczym. – Wybaczcie. – Anna pośpiesznie wyszła, po drodze puszczając do Allie oko. – Co było niczym specjalnym? – znów spytał Mark. – Nasza wczorajsza kolacja. Powiedziałam tak, żeby Anna przestała mnie piłować. – Naprawdę? A może rzeczywiście nudziłaś się ze mną? Zastanawiała się, czy nie skłamać, ale wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Marka, by pojęła, że tylko prawda ma sens. – Skądże. Po prostu chciałam spławić Annę. – To dobrze. – Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. – Co robiłaś? – Właśnie zmieniłam woreczek Darrenowi Forseyowi. – Dam głowę, że miałaś frajdę. Zaraz do chłopca zajrzę. Jak on się czuje? – Wyje z nudów, ale poza tym jest w lepszej formie. Czeka go jeszcze parę tygodni chodzenia z woreczkiem i zakładania czopków, więc pewnie umrze ze wstydu. Ale ta twoja mała po wycięciu wyrostka już jest jak skowronek. – Szybko się pozbierała, prawda? Te dzieciaki są niesamowite. – Nagle spoważniał, a Allie odniosła wrażenie, że czyta w jej myślach. – Jeśli wczorajsza kolacja nie była wystarczająco przebojowa, to co powiesz na dzisiaj? – Dzisiaj? – Już wiedziała, że się zgodzi. – Nie rozumiem – odparła, udając gapę. – Miałabyś ochotę na drinka? Moglibyśmy coś zjeść w barze. Podobno za miastem jest niezły pub. Może powinna zagrać trudną do zdobycia i przez tydzień trzymać Marka na dystans? Nie.

– Świetny pomysł – oznajmiła. – O której? – Znów o siódmej? Przyjadę po ciebie. – Anna będzie się skręcać z ciekawości. – Anna potrzebuje kochanka. – Widziała ciebie w tej roli. – Nic z tego – mruknął, a jego szyja nabrała ceglastego odcienia. – Muszę już iść. Gdzie leży ten Darren? – Naprzeciw pokoju pielęgniarek. Dasz sobie radę? – Wciąż o to pytasz. Wątpisz we mnie? Odprowadzając go wzrokiem, westchnęła z zachwytu. Do niedawna sądziła, że idealizuje go we wspomnieniach, ale on rzeczywiście był przystojny. Spojrzała na jego lśniące włosy. Miały kolor ciemnego złota, gdzieniegdzie poprzetykanego jaśniejszymi pasemkami. Miło by było wsunąć w nie palce... A ona straci pracę i zdrowe zmysły, jeśli zaraz nie weźmie się w garść! Dokończyła porządki, jeszcze raz umyła ręce i poszła na oddział. Już z daleka usłyszała płacz małej Amy Fulcher. Półtoraroczna dziewczynka miała trudne do zdiagnozowania bóle brzucha i przebywała na obserwacji. Matka Amy wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza, więc Allie wzięła dziecko na ręce i łagodnym głosem zdołała je uspokoić. Biedactwo było ledwie żywe ze zmęczenia, ponieważ pochlipywało prawie całą noc. Dzisiaj czekała je operacja, bo tylko tak można było w tym przypadku ustalić przyczyny bólu. Allie właśnie przytuliła dziecko, gdy podszedł Mark i delikatnie pogłaskał je po główce. – Biedny maluch. Wkrótce znów zrobią jej prześwietlenie. Możliwe, że ma zrosty wokół jelit. – Czy ja wiem... – mruknęła bez przekonania. – Ewentualne zrosty ujawniają się dużo wcześniej, a Amy nie przeszła żadnego zabiegu, po którym mogłyby się pojawić. Ale objawy się zgadzają, chociaż nie są bardzo poważne. Ogólny stan jest dobry i mała nie wymiotuje. Nie chwal dnia przed zachodem słońca, pomyślała, bo Amy zwróciła śniadanie na jej płócienny strój. – Już dobrze, malutka, nie będziemy przejmować się takim głupstwem – rzekła do dziecka, położyła je w łóżeczku i spojrzała na zabrudzony uniform. To może poczekać, najpierw należy zająć się dziewczynką. – Wygląda, jakby czulą się lepiej – w zamyśleniu zauważył Mark. – Te wymioty dobrze jej zrobiły. – Czego nie można powiedzieć o mnie. – Pachniesz wspaniale. – Wielkie dzięki. – Rozciągnęła usta w pseudoradosnym uśmiechu. – Nie masz pojęcia, jaka to uciecha.

– Ktoś puścił na panią pawia, siostro? – Idący o kulach chłopak z rozbawieniem popatrzył na jej bluzę. – Maleńkiego. Jak twoje kolano? – Super. Może dzisiaj mnie wypiszą, jeśli zdjęcie nic nie wykaże. – Bardzo się cieszę. – Była to szczera prawda. Chłopcy ze złamanymi kończynami zawsze dawali się personelowi we znaki. – Pani chce się mnie pozbyć – ponuro rzekł chłopiec. – Zgadłeś, Tim. Posłał jej swawolny uśmiech i ruszył przed siebie. Uważała, że chodzi o kulach o wiele za sprawnie... – Mógłbym coś zasugerować? – spytał Mark. Spiorunowała go wzrokiem, zauważywszy błysk rozbawienia w szarych oczach i drgające kąciki ust. – Żebym się przebrała? – Właśnie. Wielkie umysły rozumują podobnie, co? – Nie mówiąc o nosach. – Znacząco pociągnęła swoim i pomaszerowała do magazynu. Tam chyba po raz tysięczny umyła ręce, włożyła czysty strój i wróciła na oddział. – Dużo lepiej – oświadczył Mark. – Cóż, takie przygody to ryzyko zawodowe – odparła pogodnie. – Zajrzę teraz do Amy. Mam wyrzuty sumienia, bo wręcz wrzuciłam ją do łóżka. Wezwałeś kogoś do niej? – Annę. – Dzięki. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością i pomknęła do dziecka. Anna właśnie je przewijała. – Jej mama zaraz przyjdzie – poinformowała koleżankę. – Była w bufecie na śniadaniu. Chirurg też już idzie. Możliwe, że wkrótce wezmą małą na operację. – Myślałam o tym. – Allie skinęła głową. – Dzieciak i tak ma pusto w brzuchu, więc obejdzie się bez dodatkowych atrakcji. Po chwili zjawiła się pani Fulcher i Allie zostawiła ją z Anną, sama zaś poszła znaleźć sobie inne zajęcie. Dyżur skończyła dopiero po czwartej zamiast o trzeciej. Po południu na oddział trafiło sporo pacjentów po różnych zabiegach chirurgicznych, miała więc masę nieprzewidzianych obowiązków. Zdążyła jeszcze pożegnać się z Timem i nagle stwierdziła, że zrobiło się późno. Pobiegła do domu, spakowała do worka brudne rzeczy i poszła do pralni. Czekając, aż wykotłują się w pralce i suszarce, przeczytała dwa stare czasopisma, a do domu wróciła wpół do siódmej. Musiała jeszcze stoczyć walkę z Lucy o prawo pierwszeństwa do skorzystania z prysznica i w rezultacie była spóźniona. A to oznaczało, że Lucy wpuści Marka i Bóg wie co mu naopowiada. Ale niepotrzebnie się martwiła. Schodząc na dół, stwierdziła, że Lucy jak zwykle paple o sobie, a Mark słucha tego z uprzejmą miną, lecz chyba jednym uchem. Zabawne, przemknęło Allie przez głowę, ale chyba już potrafię czytać w jego myślach. A może trafniej byłoby

powiedzieć „nadal”? – Cześć. – Uśmiechnęła się czarująco. – Przepraszam za spóźnienie, ale musiałam iść do pralni. – Nie ma sprawy. – Wstał i pożegnał się z Lucy. – Miło było cię poznać – mruknął bez specjalnego entuzjazmu i poprowadził Allie do drzwi. Trochę zdziwiła się na widok samochodu Marka – zwykłego auta przeciętnej wielkości. Przypuszczała, że Mark ma... właściwie co? Czerwone ferrari? Najnowszy model mercedesa? Przecież nie jest żadnym krezusem. Dopiero kończy praktykę. To też wydawało się dziwne. Do tej pory powinien już robić specjalizację. Chyba że po studiach zajął się czymś innym. Teraz otworzył jej drzwiczki, obszedł pojazd i usiadł za kierownicą. A wnętrze nagle wydało się jakby dużo mniejsze i zdumiewająco intymne. – Gotowa? – Posłał jej uśmiech, a ona skinęła głową. – Dokąd jedziemy? – Do pubu w Pulham. Poprawiła się na wygodnym siedzeniu i kątem oka obserwowała Marka. Na ogół nie lubiła jeździć samochodem, gdy ktoś inny prowadził, lecz teraz mogła się odprężyć, ponieważ Mark okazał się znakomitym kierowcą, spokojnym i zdecydowanym. Wkrótce dotarli na miejsce. W pubie panował gwar i tłok, ale mieli szczęście, bo akurat zwolnił się stolik w rogu sali. Kupili więc w barze drinki i usiedli. – Zjemy tutaj czy w jakiejś restauracji? – Chyba tutaj – odparła, wziąwszy pod uwagę ceny i postanowienie, że dzisiaj płaci za siebie. – Co wybrałaś? – spytał, gdy oboje przejrzeli kartę. – Smażone krewetki z frytkami. I płacę za siebie. – Spodziewałem się tego. – Ze śmiechem wziął od niej pieniądze i poszedł zamówić jedzenie. – Oto twoja reszta, ty niezależna młoda damo – oświadczył, wróciwszy do stolika. Schowała garść bilonu, bardzo z siebie zadowolona. Nie chciała mieć wobec Marka zobowiązań. On na pewno by tego nie wykorzystał, ale kiedyś zdarzyło się, ze mężczyzna postawił jej kolację i z tego powodu uzurpował sobie prawa do jej ciała. Zdołała skutecznie go spławić, lecz niesmak pozostał. – Grosik za twoje myśli. – Nie ma mowy. Co wybrałeś? – To samo co ty. – Spojrzeli sobie w oczy i Allie odwróciła wzrok, świadoma przyśpieszonego bicia serca. Boże, jak łatwo byłoby zakochać się w Marku. – Opowiedz mi o swojej pracy – poprosiła, zdecydowana skierować rozmowę na neutralne tory. – Jakim cudem nadal odbywasz praktykę? Chyba już powinieneś być specjalistą? – Byłbym – odparł trochę zakłopotany – ale moje plany uległy zmianie. Wiesz, że chciałem zostać chirurgiem.

– Pamiętam. Mówiłeś, że to twoje powołanie. – Tak mi się wydawało, dopóki nie zacząłem pracować w tym zawodzie. Wtedy przestało mi się to podobać. Przyjmowałem pacjentów, którym ktoś inny już postawił diagnozę. Ja rozwiązywałem konkretny, wycinkowy problem, i więcej nie miałem do czynienia z tymi ludźmi. – To chyba dobrze. Nie przychodzili, bo im pomogłeś. – Możliwe, ale mnie to nie wystarczało. Szybko doszedłem do wniosku, że potrzebuję dłuższego kontaktu z pacjentami. Chcę stwierdzić, co im dolega, zalecić terapię i pilnować leczenia, gdy kontynuują je w domu. – Na tym polega praktyka lekarza rodzinnego, a ty marzyłeś, żeby zostać chirurgiem... – Zmieniłem plany, dlatego zaliczałem praktyki z położnictwa i ginekologii, interny, geriatrii oraz na izbie przyjęć, no i teraz z pediatrii. – Chcesz zostać lekarzem rodzinnym? – Tak – przyznał z uśmiechem. – Dlaczego nie? Mogłaby wymienić z tuzin argumentów. Aż za dobrze pamiętała harówkę ojca, a także jego wspólnika, który nie wytrzymał stresu i zostawił żonę z dwójką malutkich dzieci... – Dlaczego nie? – powtórzyła oszołomiona. – Bo to koszmarne życie! Lekarzem rodzinnym nie zostaje się ani dla satysfakcji, ani dla pieniędzy. To zajęcie stresujące, przeładowane papierkową robotą, wymagające dyspozycyjności, najbardziej niewdzięczne na świecie... – Z tym się nie zgodzę. A dzień pracy też wygląda lepiej niż kiedyś. Prawie wszyscy lekarze rodzinni są zrzeszeni w spółdzielniach, więc dyżurują w określonych godzinach. – Akurat – prychnęła. – Pogadaj z moim ojcem. – Rozmawiałem z nim. Przyznał mi rację. – Może pięć lat temu. Potem zmienił zdanie. Jak sądzisz, czemu idzie na wcześniejszą emeryturę? – Żeby nacieszyć się życiem, póki może? – Też coś. Ojciec to pracoholik. Ale stres go dobija. – Ja już zdecydowałem, Allie. – W głosie Marka zabrzmiała nuta stanowczości. – Nie nadaję się do medycyny w wydaniu szpitalnym. Milczała, kompletnie zaskoczona tym oświadczeniem. Mark miał zostać chirurgiem. Zawsze tego pragnął. Przecież to było jego powołanie! Machinalnie podniosła kieliszek do ust i upiła łyk, potem następny. Nawet nie usłyszała, że wywołano ich numerek. Mark przyniósł dwa koszyczki pełne aromatycznych krewetek z frytkami zawiniętymi w rożek z papierowej serwetki oraz dwa drewniane widelce i zestaw przypraw. – Proszę, Allie. Cóż za zapach! Jedzenie rzeczywiście pachniało bosko. Było też tuczące i wyjątkowo pyszne. Allie pozwoliła sobie na bezgłośne westchnienie. Ignorując wszelkie dietetyczne zalecenia, obficie posypała frytki solą i z rozkoszą schrupała pierwszy kęs. Lekarz rodzinny, pomyślała smętnie. Coś okropnego...

– Allie? – Tak? – Co się stało? Czyżby miała swoje rozterki wypisane na twarzy? – Właściwie nic. – Wzruszyła ramionami. – Tak sobie myślałam... Zawsze chciałeś być chirurgiem. – Ale już nie chcę. – Uśmiechnął się szeroko. – Wierz mi, początkowo sam byłem oszołomiony. Jakoś się z tym pogodzisz. Jedz, te krewetki są znakomite. Masz ochotę na sos tatarski? – Uhm. – Oderwała róg plastikowej torebeczki i wycisnęła z niej sos, po czym nabiła na widelec kolejny kęs. Jedzenie rzeczywiście zasługiwało na pochwały, skupiła więc uwagę na nim i usiłowała cieszyć się towarzystwem Marka, ale już nie była taka radosna. Miała wrażenie, że coś w niej zgasło. Mark odwiózł ją do domu i pożegnał kolejnym gorącym pocałunkiem. Dopiero wtedy zrozumiała, czemu jest taka smutna. Jej i Marka nie czeka wspólna przyszłość. Wykluczone, by związała się z lekarzem rodzinnym. Na pewno nie wyjdzie za kogoś takiego i nie urodzi mu dzieci, wiedząc, że mogą stracić ojca. Na własne oczy widziała, jaką cenę w tej sytuacji płaci kobieta i nie chciała tego doświadczyć. Była tak roztrzęsiona, że z pewnym opóźnieniem zdała sobie sprawę ze swej śmieszności. Znów się zagalopowała. Zaledwie dwa razy umówiła się z Markiem, a już zachowywała się tak, jakby poprosił ją o rękę. Położyła się do łóżka i zwinięta w kłębek długo nie mogła zasnąć. Z samego rana na oddział przyjęto siedmioletnią dziewczynkę z wrodzonym zwłóknieniem torbielowatym. Aktualnie Claudia Hall przechodziła kolejną poważną infekcję dróg oddechowych i lekarz zalecił dożylne podawanie antybiotyku. AUie serdecznie przywitała małą pacjentkę i jej mamę będącą w zaawansowanej ciąży. Claudia była tu już drugi raz w ciągu kilku miesięcy. Poprzednio karmiono ją w nocy za pomocą tuby wprowadzonej przez przetokę żołądkową, ponieważ dziecko jadło o wiele za mało. Allie wiedziała, że zwłóknienie torbielowate, inaczej zwane mukowiscydozą, jest chorobą nie tylko układu oddechowego. Często wywołuje ono również zaburzenia funkcji układu pokarmowego, upośledzając przyswajanie pożywienia i wydzielanie enzymów. Dlatego jedząc potrawy zawierające tłuszcz, Claudia musiała przyjmować tabletki zawierające enzymy, by jej organizm mógł prawidłowo trawić. Niezmiernie ważnym problemem było dla Claudii zachowanie odpowiedniej wagi ciała. Teraz z powodu infekcji dziewczynka znów schudła. Allie bardzo jej współczuła; w swoim krótkim życiu to dziecko już tak wiele przeszło. – Gdzie będę leżeć? – spytała Claudia. – Co powiesz na łóżeczko przy oknie? – Wspaniale. Nie chcę być w pokoju Kubusia Puchatka. – Tym razem nie musisz iść do izolatki, bo nie stwierdzono zakażenia bakteryjnego. Jak

miewa się Prosiaczek? – Całkiem dobrze. – Claudia podciągnęła sweter i pokazała Allie tubę zainstalowaną w przetoce żołądkowej. Zrobiono to w owym pokoju Kubusia Puchatka i dlatego tuba została nazwana Prosiaczkiem. – Zawsze w nocy podjada. – Świetnie. Zaraz wypełnimy twoją kartę i będziesz mogła iść do pokoju zabaw. – Katie jeszcze tu jest? – Już nie, skarbie. Ale są inne dziewczynki. Claudia wdrapała się na łóżko i tak się rozkasłała, że dostała torsji. Przygotowana na to Allie błyskawicznie podstawiła dziecku papierową tackę. – Ostatnie dni były trudne – rzekła Jayne, matka dziewczynki. – Kaszel się wzmagał i doktor Barrett zalecił pobyt w szpitalu. Tym razem Claudia ma zapalenie płuc. – Tak, dlatego ma dostawać gentamycynę. Musimy cię jakoś postawić na nogi, prawda, kotku? – Allie uśmiechnęła się do opartej o poręcz łóżka, wyraźnie zmęczonej dziewczynki. – Ostatnio prawie nie sypia – dodała Jayne, a cienie pod oczami dowodziły, że jej też brakuje snu. – Kiedy ma pani termin porodu? – Dopiero za trzy tygodnie, ale nie wiem, czy wytrzymam. Naciągnęłam sobie ścięgna miednicy, co jest bardzo bolesne. Muszę nosić specjalny pas, który utrudnia chodzenie, więc lekarz może zdecyduje się na wcześniejsze wywołanie porodu. Biedna kobieta, pomyślała Allie. Jakby miała za mało zmartwień. – Wkrótce pani odżyje – zapewniła i odwróciła się do Claudii. – Jak tam, maleńka? Trochę lepiej? Dziewczynka skinęła głową, ale zrobiła to tylko z grzeczności. Wyglądała jak siedem nieszczęść i Allie chętnie by ją przytuliła. – Zaraz przyjdzie doktor Jarvis. Zbada cię i podłączy kroplówkę. Dostaniesz lekarstwo i szybko wyzdrowiejesz. – Allie wyjęła z kartonowej teczki arkusz z nalepkami, na których widniały dane pacjenta: nazwisko, adres, nazwisko najbliższego krewnego, numer w szpitalnej kartotece i tak dalej. Nalepki te należało umieścić na wszystkim, co miało jakikolwiek związek z chorym. – Dane się nie zmieniły? – Nie, wszystko jest tak samo – zapewniła Jayne. – Doskonale. – Allie przylepiła nalepkę na karcie zdrowia i zawiesiła ją na łóżku. Następnie zmierzyła Claudii temperaturę i ciśnienie. Szmery oddechowe usłyszała już wcześniej, gdy dziewczynka mówiła. Teraz trochę się wzmogły. – Napije się pani herbaty? – spytała, zapisując wyniki. – Och, z przyjemnością – odparła Jayne. – Mogę ją zaparzyć? – Lepiej proszę tu zostać. Znajdę kogoś, kto się tym zajmie. Pije pani słabą, bez mleka i bez cukru, prawda? – Jakim cudem pani zapamiętała? – Jayne chyba była bliska łez.

Allie domyślała się, że ta ciąża wiele kosztuje matkę Claudii. Jayne kilkakrotnie roniła i nadal wszystko mogło się zdarzyć. Ale tym razem na szczęście zbliżał się koniec dziewiątego miesiąca. – Mam świetną pamięć do nieważnych drobiazgów. – Uśmiechnęła się i wyszła na korytarz, gdzie natknęła się na Pearl, salową z Jamajki. – Zrobiłabyś filiżankę herbaty dla Jayne Hall? Słabą, czarną, nie słodzoną. – Spokojna głowa, skarbeńku, pamiętam Jayne. Czasem mi się wydaje, że ona tu mieszka. Zaraz dam jej herbatki. I tak miałam spytać, czy czegoś nie przynieść. Allie nie po raz pierwszy stwierdziła, że Pearl to na oddziale prawdziwy skarb. Ta starsza kobieta była niezmiernie sympatyczna i cierpliwa. Z niepojętą łatwością umiała poskromić rozbrykane dzieciaki, które zresztą ją uwielbiały. Amy Fulcher po wczorajszej operacji wyglądała już dużo lepiej i drzemała, podobnie jak jej mama, wygodnie usadowiona w fotelu, przysuniętym do łóżeczka małej. Obie bardzo potrzebowały trochę zdrowego snu, toteż Allie uznała, że lepiej ich nie budzić. Spojrzała w stronę łóżka Claudii i zobaczyła gawędzącego z nią i Jayne Marka. Przysiadł obok dziewczynki i z uśmiechem próbował ją rozbawić. Dlaczego, na Boga, nie zdecydował się na zawód chirurga? Przecież tak o tym marzył... Nadal nie pojmowała, czemu Mark zrezygnował ze swych ambitnych planów. I jednocześnie usiłowała pogodzić się z rozczarowaniem. Może umówić się z Markiem na parę randek, ewentualnie trochę z nim poromansować, ponieważ był jedynym mężczyzną, który obudził w niej pożądanie. Ale nie czeka ich wspólna przyszłość. Należy zapomnieć o trwałym związku, o szczęśliwym życiu we dwoje. Przełknęła ślinę i znalazła sobie zajęcie na drugim końcu dużej sali, żeby być jak najdalej od Marka, jego śmiejących się oczu i tego cudownego uśmiechu, za sprawą którego zawsze pojawiało się słońce. Wkrótce jednak Mark poprosił, żeby pomogła mu podłączyć Claudii kroplówkę. Zamierzał zastosować długą kaniulę sięgającą od wejścia w zgięciu łokcia aż do klatki piersiowej. – Takie podłączenie jest trwalsze od zwykłej kroplówki z igłą – wyjaśnił Claudii i jej matce. – A w tym przypadku planujemy terapię kilkutygodniową. Lepiej więc założyć tę rurkę, niż co trochę cię kłuć, prawda, Claudio? Dziewczynka poważnie skinęła głową i została zawieziona do pokoju zabiegowego, ponieważ wszystkie czynności należało wykonać we względnie sterylnych warunkach. Allie była pełna szacunku dla małej pacjentki. Dzięki matce Claudia wiedziała bardzo dużo na temat swej choroby. Potrafiła imponująco nad sobą panować i tym razem prawie nie płakała. A Mark wykonał zabieg bardzo delikatnie i sprawnie, po czym Allie podała pierwszą dawkę antybiotyku. – W porządku? – spytał Mark. Claudia skinęła głową. Najwyraźniej była wykończona. To okropne, że ten dzieciak musi tak się męczyć, pomyślała Allie. Ale lepsze to niż zmaganie się z infekcją płuc, które i tak już nie

pracowały prawidłowo. – Mogę teraz iść się pobawić? – spytała Claudia, gdy Allie przewiozła ją z powrotem do sali. – Oczywiście. Ale weź papierową tackę, bo może ci się zrobić niedobrze. Chcesz, żebym przedstawiła cię dzieciom? – Nie, dam sobie radę. – Jest taka samodzielna – z dumą stwierdziła Jayne i usiadła w wielkim fotelu obok łóżka. – Można by sądzić, że z powodu choroby będzie ciapowata, ale to zupełnie nie w jej stylu. Ona nie roztkliwia się nad sobą. Zupełnie jakby... Urwała i zacisnęła usta, a Allie przez moment zastanawiała się, co czuje ciężarna matka dziecka chorego na mukowiscydozę. Przecież istnieje dwudziestopięcioprocentowe ryzyko, że kolejne dziecko będzie genetycznie obciążone tą chorobą. Serdecznie poklepała panią Hill po ramieniu i pomknęła do bufetu na zasłużony lunch. Właśnie piła herbatę, gdy podeszła Beth. – On jest boski – oświadczyła bez żadnych wstępów. – Widziałam go w poradni. Co za apetyczny osobnik. – Wiem – ponuro mruknęła Alłie. Nawet nie udawała, że nie wie, o kim Beth mówi. – Co z tobą? – Beth zmierzyła ją uważnym spojrzeniem. – To ja powinnam chodzić z nosem na kwintę. Ten wspaniały facet interesuje się tobą; mnie nie zauważyłby, nawet gdybym miała sześć nóg! – Głupstwa pleciesz. – Allie parsknęła śmiechem. – On zamierza zostać lekarzem rodzinnym – dodała po chwili. – Super. Wszędzie ich brakuje. – Ale ja nie chcę, żeby pracował w tym zawodzie. To okropnie stresujące. – Decyzja chyba należy do niego? A poza tym czy to ważne? Przystojny facet wysyła w twoim kierunku wszystkie ważne sygnały. Musiałabyś być stuknięta, żeby to zignorować. Stuknięta, nieżywa lub kompletnie aseksualna. Allie nie mogła się z tym nie zgodzić. W towarzystwie Marka na pewno czuła się jak stuprocentowa kobieta. Może nie stuknięta, lecz trochę szalona, a to co innego. Dopiła herbatę i odstawiła filiżankę. Szczęśliwe zakończenia istnieją zapewne tylko w bajkach, a w życiu trzeba cieszyć się teraźniejszością. Kto powiedział, że każdy romans ma zostać uwieńczony ślubem? Posłała Beth oszałamiający uśmiech. – Prawdziwy z ciebie skarb – oświadczyła zdumionej nieco koleżance. – Zobaczymy się później. Radosna jak skowronek wróciła na oddział i zabrała się do pracy.

ROZDZIAŁ TRZECI Mark na razie się z nią nie umawiał i zaczęła się zastanawiać, czy nie obiecywała sobie zbyt wiele po tym związku. Jeśli można tak określić ich znajomość. Przecież nie utrzymywali kontaktów przez pięć lat, a potem spotkali się prywatnie zaledwie dwa razy. I może tylko dlatego, że Mark nie znał w Audley nikogo oprócz niej. Co prawda z łatwością poderwałby Annę, lecz widocznie nie gustował w rudzielcach. Allie uznała, że powinna skupić się na pracy i za wszelką cenę ignorować Marka. Ale okazało się to trudniejsze, niż sądziła. Ilekroć przebywał na oddziale, jej wewnętrzny radar natychmiast zaczynał szaleć. Wtedy przygryzała wargi i z jeszcze większym poświęceniem niż zwykłe zajmowała się pacjentami. Dzięki antybiotykowi mała Claudia Hall czuła się coraz lepiej, choć często dokuczały jej mdłości. Podawanie leku przez cewnik wzięli na siebie rodzice dziewczynki, którzy byli tak bardzo zaangażowani w terapię córeczki, ze fachowo wykonywali te zabiegi. Jak wielu współczesnych rodziców wszechstronnie doszkolili się w związku z chorobą swego dziecka. Dzięki ich wyjaśnieniom Claudia również dobrze się orientowała, co jej dolega i jak trzeba z tym walczyć. Była bardzo dzielna, lecz nie znosiła jednego z najprostszych zabiegów. Co trzy dni pobierano jej krew do analizy, by sprawdzić, czy osłabiony organizm radzi sobie z silnym antybiotykiem. Claudia sama wybierała rękę do nakłucia, następnie wcierała w nią „magiczny” krem służący do miejscowego znieczulenia i liczyła do trzech. Właśnie wtedy odklejano plaster, czego mała najbardziej nie lubiła. Wszyscy wiedzieli, że tylko ona ma prawo zdecydować, kiedy nastąpi ten przykry moment. Darren Forsey także wydobrzał po operacji, lecz nadal był mocno przygaszony i z powodu woreczka nie chciał bawić się z rówieśnikami. Allie mnóstwo razy zapewniała go, że woreczek nie pachnie brzydko ani go nie widać spod luźnej bluzy, lecz chłopak był przewrażliwiony na tym punkcie. Dopiero Mark zdołał namówić Darrena do wychodzenia z pokoju. Powiedział chłopcu, że podobnemu zabiegowi musiało się poddać kilka sławnych osób – znany dziennikarz telewizyjny oraz piosenkarz i aktor. – Niewiele by osiągnęli, gdyby nie ruszyli się z miejsca, prawda? – argumentował Mark. Darren przemyślał sobie słowa lekarza i niewątpliwie wyciągnął stosowne wnioski. W piątkowy ranek nieoczekiwanie oświadczył Allie, że idzie do sali zabaw, aby sprawdzić, co jest w telewizji. – Tam mają kablówkę – wyjaśnił, gdy Allie z niewinną miną spytała, czy przestał działać telewizorek w jego pokoju. W sali zabaw właśnie skończyła się poranna lekcja. Dzieci brykały na całego i prawie nie

zauważyły przybycia Darrena. – Ten rudy to Peter – oznajmiła Allie. – Tamten z ręką na temblaku to Adam, a dziewczynka ma na imię Claudia. Chcesz, żebym cię przedstawiła? Przecząco potrząsnął głową. Pewnie chciał dyskretnie wmieszać się w grupę. Gdy będzie gotów, sam się przedstawi, a w razie potrzeby trafi z powrotem do swego łóżka. Wychodząc na korytarz, Allie spojrzała przez ramię na Darrena – i dosłownie wpadła na Marka. Przytrzymał ją i uśmiechnął się tym przepięknym uśmiechem, a jej serce zamarło. – Właśnie cię szukałem. – I znalazłeś – odparła bez tchu i z tego powodu zła na siebie. Mark przez cały tydzień nie okazał jej cienia zainteresowania. – Jesteś wieczorem zajęta? – Dzisiaj? – Była wolna, lecz uznała, że chwila zastanowienia nie zaszkodzi. – Czemu pytasz? – Doszedłem do wniosku, że najwyższa pora wreszcie się przewietrzyć. Przez dwie ostatnie noce pracowałem i wkuwałem, więc należy mi się wychodne. Może się przyłączysz? – Zależy, do czego – odparła z udawanym wahaniem. – Jeszcze nie wiem. – Lekko wzruszył ramionami. – Może być restauracja, tańce, kino, spokojny pub, telewizja – wszystko z wyjątkiem studiowania książek medycznych! – To znacznie poszerza możliwości – rzekła ze śmiechem. – Dobrze, pomyślę, co wybrać. I spytam o radę Beth. Ona dużo lepiej zna rozrywki tego miasta. Baluje częściej niż ja. – Moje ty biedactwo. – W oczach Marka błysnęły iskierki radości, a Allie miała ochotę kopnąć się za swoją szczerość. – Niektórzy wcześnie chodzą do łóżka – oświadczyła z miną skromnisi, a usta Marka podejrzanie drgnęły. – Coraz lepiej – zamruczał, ona zaś poczuła, że się rumieni po korzonki włosów. – Wiesz, o co mi chodzi – wycedziła, a on zachichotał. – Niestety tak – przyznał. – Znam to z doświadczenia. Wiesz co? Zastanów się, na co masz ochotę, a kiedy się zdecydujesz, wpadnij po mnie, żebym mógł się odziać stosownie do okazji. Mieszkam w pokoju numer osiemnaście i powinienem tam być już od wpół do szóstej. Zgoda? – Niech będzie. To na razie. Może podczas bytności w pokoju Marka znajdzie jakieś wskazówki pozwalające lepiej poznać jego osobowość. Chciała wiedzieć, jakim obecnie jest człowiekiem. Nawet gdyby mieli przeżyć tylko gorącą przygodę, Allie potrzebowała do tego czegoś więcej niż tylko przypływu hormonów. W końcu nawet para zwykłych kolegów musi umieć ze sobą rozmawiać! – Proszę! Otworzyła drzwi i ujrzała Marka z ręcznikiem na szyi i tylko w dżinsach. Z ich nogawek wystawały bose stopy.

– Cześć. – Posłał jej wesoły uśmiech. – Przyłapałaś mnie. Właśnie wyszedłem spod prysznica. Co robimy? Wzruszyła ramionami, zafascynowana tym widokiem. Na skórze Marka nadal lśniły kropelki wody. Allie śledziła wzrokiem kilka z nich, gdy zygzakiem spłynęły pod pasek spodni. – Nie... nie wiem. – Oderwała spojrzenie od jego torsu i zarumieniła się. – Nie widziałam się ani z Beth, ani z Lucy, więc nie mogłam spytać o radę. Trzymając końce ręcznika, Mark przysiadł na brzegu okiennego parapetu i skrzyżował nogi w kostkach. Wyglądał tak seksownie, że Allie zrobiło się gorąco. – Na co masz ochotę? – spytał, a ona oniemiała. – Czy ja wiem... Moje koleżanki dziś wieczorem idą na imprezę, więc mógłbyś przyjść do mnie. Przygotuję kolację – wypaliła bez zastanowienia. – Domowe pyszności? – Szare oczy rozbłysły uśmiechem. – Wspaniale. Mówisz poważnie? – Oczywiście – odparła lekkim tonem, gorączkowo się zastanawiając, czym go nakarmi. Spiżarnia była pusta, jak zwykle zresztą. Trzeba będzie zrobić błyskawiczne zakupy i upichcić jakieś mało pracochłonne danie. – Masz ochotę na coś konkretnego? – spytała z udawanym spokojem, błagając opatrzność, aby umiała to przyrządzić. Gotowanie nie należało do jej najmocniejszych stron. – Zjem, co dasz, z wyjątkiem podrobów i fasoli. Nie jestem wybredny. Skinęła głową i zaczęła się wycofywać. – Możesz przyjść koło wpół do ósmej? Mark przytrzymał drzwi i uśmiechnął się. Stał tuż obok i było widać pulsujące miejsce pod jego uchem. Właśnie pojawiła się tam cieniutka strużka wody i Allie miała przemożną ochotę ją zlizać. Ledwie się powstrzymała. – Jasne – odparł i lekko musnął wargami jej usta. Ogarnęła ją fala żaru i mogło z tego wyniknąć Bóg wie co. Allie uznała, że lepiej nie czekać na rozwój sytuacji. Posłała Markowi uśmiech i prawie biegiem pomknęła po korytarzu. Była bliska paniki. Zaprosiła Marka na kolację i musi spędzić z nim cały wieczór. Wątpiła, czy go przetrwa! Kolejny raz zadzwonił do drzwi i przełożył butelkę wina z jednej ręki do drugiej, zastanawiając się, czemu nikt nie otwiera. Nagle usłyszał za sobą pośpieszne kroki. Odwrócił się i ujrzał Allie – właśnie skręciła z ulicy w alejkę przed domem. W dłoni ściskała papierową torebkę. – Przepraszam, Mark. – Sięgnęła po klucz. – Długo czekasz? Zapomniałam o śmietanie do sosu. Wejdź. Była zdyszana i zarumieniona od wiatru, a jej oczy lśniły jak gwiazdy. Wyglądała cudownie. Boże, pomóż mi trzymać ręce przy sobie, pomyślał, z żalem odrywając wzrok od jej falujących piersi. Wdychając apetyczne zapachy, wszedł za Allie do holu, a stamtąd do małej kuchni. Pomieszczenie było skromnie wyposażone, lecz świeżo odmalowane, zadbane i czyste jak sala operacyjna. A jedzenie pachniało bosko.

– Mógłbym ci pomóc, Allie? – Nakryjesz do stołu? O, wino! Dzięki, zupełnie o tym zapomniałam, ale nie trzeba było... – Dlaczego nie? Ty zadałaś sobie tyle trudu. – Gestem wskazał garnki na kuchence, a Allie uśmiechnęła się i stała jeszcze bardziej słodka. – Dziękuję... Jest prześliczna, pomyślał znów Mark z niepokojem. – Gdzie są sztućce? – Tutaj. – Otworzyła szufladę, podszedł więc do niej i oprócz apetycznego zapachu potraw poczuł jeszcze inny aromat. Mydła? Perfum? Skóry Allie? Chwycił sztućce i uciekł w bezpieczne miejsce po przeciwnej stronie stołu, by usiąść, zanim wprawi w zażenowanie ich oboje. Allie wręczyła mu korkociąg, więc z ulgą zajął się otwieraniem butelki. Napełnił dwa kieliszki i przysunął jeden w stronę Allie. – Proszę, spróbuj. Podziękowała uśmiechem, wypiła łyczek i znów się uśmiechnęła. – Pyszne. Dziękuję, że pamiętałeś. – Nie ma za co. Wypijmy za spotkania po latach. – Uniósł kieliszek. – Oraz za nas – dodał cicho. Jest naprawdę wspaniałym kompanem, pomyślała Allie, gdy kończyli jeść. Z siebie też była zadowolona – niczego nie przypaliła i nie zepsuła, a Markowi chyba smakowało. To wszystko zakrawało na cud. Wstawiła talerze do zlewu i włączyła ekspres do kawy, po czym wypchnęła Marka z kuchni, by nie zabrał się za zmywanie. Zaprowadziła go do saloniku i popchnęła na kanapę, lecz natychmiast, złapana za rękę, wylądowała obok niego. A on otoczył ją ramieniem, musnął wargami jej usta i uśmiechnął się. – Kolacja była wspaniała. Dzięki. Jej serce załomotało w przyśpieszonym tempie. – Proszę bardzo. – Odsunęła się i z podwiniętymi pod siebie nogami usadowiła się w przeciwległym rogu. Tutaj, w pewnej odległości od Marka, czuła się bezpieczniej. – Wiesz, mam poczucie dejà vu – przyznała. – Pięć lat temu siedzieliśmy tak całymi godzinami, porządkując świat. – Pamiętam. Ale nie odnieśliśmy oszałamiającego sukcesu, prawda? – Byłam okropna. Zabierałam ci masę czasu – mruknęła, wpatrzona w swoje dłonie. – Nie dawałam ci chwili spokoju. – Byłaś rozkoszna. Uwielbiałem tamte dyskusje. Uśmiechnęła się, przypominając sobie, ile zrozumienia jej okazywał. – Tak cierpliwie umiałeś słuchać mojego paplania. Uważałam cię za najwspanialszego mężczyznę na świecie. – Dlatego na mnie leciałaś?

– O Boże, to było aż tak oczywiste? – Zaczerwieniła się. – Chyba nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to robię. Byłam takim naiwnym głupiątkiem. Wybacz. – Nie przepraszaj. Masz pojęcie, jak bardzo miałem ochotę dać ci się skusić? Poczuła, że znów się czerwieni, i wcisnęła się w róg kanapy. – Nawet dobrze nie wiedziałam, co prowokuję. Gdybyś nie okazał się dżentelmenem, pewnie umarłabym ze strachu. – O ile dobrze pamiętam, zapłaciłem za to dwoma tygodniami bezsenności. Wciąż sobie wyobrażałem, co jest pod tą skromną nocną koszulką, biłem się z myślami... – Nie miałam pojęcia, że przeżywałeś takie katusze – rzekła skruszona. – Sądziłam, że uważasz mnie za dzieciaka. Nawet wtedy, gdy pocałowałeś mnie na pożegnanie, myślałam, że chciałeś tylko sprawić mi przyjemność. – Tobie? Po prostu musiałem cię pocałować, ale nie wyszło mi to na dobre. Później przez całe lata torturowałem się wspomnieniami. A gdy niedawno pocałowałem cię naprawdę... Cóż, przeszło to moje najśmielsze oczekiwania. Coś między nimi zaiskrzyło i Allie ledwie mogła oddychać. Jej serce znów wyczyniało jakieś harce, a spojrzenie Marka działało wręcz hipnotyzująco. Kiedy więc wyciągnął po nią ręce, pozwoliła się objąć i na wpół się osunęła, a na w pół padła w jego ramiona. Leżąc na plecach, patrzyła w piękne, szare oczy, lśniące jak dwa jasne kamyki na dnie przejrzystego, górskiego strumienia. – Och, Allie. – Pochylił się i dotknął wargami jej ust. Nie było w tym pocałunku nawet cienia pośpiechu, nic alarmującego, tylko sama czułość z odrobiną wahania, łagodnie sugerującego nadchodzącą namiętność. – Masz cudowny smak... Mogę się położyć przy tobie? Skinęła głową, więc się podniósł, zsunął buty i wyciągnął się obok niej, po czym wziął ją w ramiona. – Trafiłem do raju – stwierdził z westchnieniem i odnalazł jej usta. Gdy silne, ciężkie udo rozsunęło jej nogi, bezwiednie jęknęła, wtulając się w szerokie ramiona Marka. Czuła się w nich zadziwiająco dobrze i bezpiecznie. – Jesteś śliczna, Allie – powiedział z takim przekonaniem, że mu uwierzyła. Znów zaczął ją całować i tym razem podziałało to na nią tak oszałamiająco, że całkiem się zatraciła. Stopniała w objęciach Marka, drżąca i bezradna, gotowa spełnić każdą jego prośbę. Ale on niczego nie żądał, tylko całował ją do utraty tchu, później zaś wsunął sobie jej głowę pod brodę, a zamknięta w uścisku Allie oparła skroń na piersi Marka i wsłuchała się w bicie jego serca. Oboje milczeli, dopóki tętna ich nie wyrównały się, a namiętność nie opadła. – Wieki temu chyba parzyłaś kawę? Kawę? Ależ on jest przyziemny, pomyślała. – Uhm. Na pewno od dawna jest gotowa. – Pozwól, że się tym zajmę. – Cmoknął ją w policzek i zostawił na kanapie – bezwładną i zdumiewająco spokojną, mimo dręczącej ciało frustracji. Mark wrócił po kilku minutach i postawił na stoliku tacę z kawą oraz paczką cieniutkich miętowych czekoladek. Allie nagle

otrzeźwiała. – Skąd wziąłeś te rozpustne pyszności? – Z kieszeni swojego płaszcza. – To moje ulubione słodycze – stwierdziła niemal z pretensją w głosie. – Wiem. – Uśmiechnął się, wyraźnie z siebie zadowolony. – W tamtym bistro wchłonęłaś ich chyba z tysiąc. Parsknęła śmiechem. – Utkwiło ci to w pamięci. – Jak każdy inny szczegół o tobie – wyjaśnił lekkim tonem, lecz Allie wyczuła, że jest to prawdziwe wyznanie, i zrobiło się jej ciepło na sercu. Przesunęła się na brzeg kanapy, wzięła z rąk Marka filiżankę, na moment zanurzyła czekoladkę w parującym napoju i ssąc ją, włożyła do ust. – Ohyda – mruknął Mark z czułością. – Zawsze wszystko musiałaś namoczyć. – Tak lepiej smakuje. Sam spróbuj. – Wykluczone. Lubię zimne i kruche. Usiadł obok, otoczył ją ramieniem i przytulił. Oparła się o niego, rozkoszując się ciepłem jego ciała i tą chwilą cudownego relaksu w jego towarzystwie. Przez parę minut oboje milczeli, chrupiąc, maczając i popijając. – Masz chęć na jeszcze jedną kawę? – spytała, gdy zjedli ostatnią czekoladkę, a Mark odstawił pustą filiżankę. – Nie, dziękuję. Padam na nos ze zmęczenia i muszę wcześnie iść spać. Co robisz jutro? – Jutro? – powtórzyła niemądrze, usiłując skłonić rozum, by zapanował nad jej rozbudzonym ciałem. – Chyba nic. Idę na dyżur dopiero w niedzielę. Czemu pytasz? – Zamierzam rozejrzeć się za jakimś domem. Agentka poleciła mi dwa w Pulham. Może chciałabyś obejrzeć je ze mną? – Naprawdę szukasz domu? – Allie trochę się zdziwiła. – Przez rok będę miał praktykę lekarza rodzinnego w rejonie Pulham, więc uznałem, że warto pomieszkać jak człowiek. Nigdy nie kupowałem domu, więc zapewne nieźle się ubawisz, patrząc, jak się miotam. Przyznaję, że sam nie wiem, czego szukać. – Ukrytych wad – odparła z uśmiechem. A więc Mark zostanie i będą mogli się widywać! Zdumiewające, że tak się z tego ucieszyła. – Bardzo chętnie się z tobą wybiorę – odparła bez wahania. – Uwielbiam oglądać domy. Do niczego się nie przydam, ale z radością pomyszkuję po kątach. – Świetnie. Wpadnę po ciebie o dziesiątej. Ubierz się w coś odpowiedniego do chodzenia. Chciałbym sprawdzić trasy spacerowe i połazić po okolicy, jeśli zdążymy. – Włożę kalosze. Wstał, podniósł ją i objął, kolejnym pocałunkiem znów zburzył jej kruchy spokój i znów obudził w niej kocicę, która właśnie zaczynała milutko mruczeć. Następnie odsunął się,