Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 035 261
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań639 655

Angelini Josephine - SPB 2 - Wędrówka przez sen

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Angelini Josephine - SPB 2 - Wędrówka przez sen.pdf

Beatrycze99 EBooki A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 118 osób, 73 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 363 stron)

Angelini Josephine Spętani przez bogów 02 Wędrówka przez sen Mieszkają w amerykańskim miasteczku, chodzą do liceum i są… potomkami greckich bogów. Przeklętymi kochankami połączonymi przeznaczeniem, rozdzielonymi klątwą antycznych bogiń zemsty. Helena wie już, że tylko ona – potomkini Heleny Trojańskiej – może przerwać odwieczny cykl zemsty i uwolnić od klątwy siebie i swoją boską rodzinę. Nocą wędruje przez bezkresną krainę Podziemia. W dzień walczy z potwornym zmęczeniem i coraz bardziej traci siły – fizyczne i duchowe. Nie dałaby rady wracać tam co noc – gdyby nie Lucas. Lecz Lucas bardzo się zmienił i Helena nie jest już pewna jego uczuć. Czy Orion, nowy chłopak w szkole, pomoże jej walczyć dalej i powstrzymać gniew Furii? Świat antycznych bogów coraz bardziej przenika się ze światem śmiertelników, a życie Heleny pogrąża się w chaosie. Lecz najgorsza jest świadomość, że nie potrafi zapomnieć o Lucasie… i że wciąż myśli o Orionie. Że kocha ich obu. Czy jest gotowa oddać za nich życie?

Prolog W poniedziałek rano szkoła była wciąż zamknięta. Nie we wszystkich częściach wyspy naprawiono zerwane przewody elektryczne, a kilka ulic w centrum miasta było nieprzejezdnych z powodu uszkodzeń spowodowanych przez burzę. Jasne, przez burzę, myślał Zach, kiedy wychodził z domu. To przecież „burza" zdemolowała pół miasta, a nie ta dziwaczna nowa rodzinka, której członkowie są szybsi niż samochody. Przyspieszył, żeby zwiększyć dystans między sobą a ojcem. Nie zniósłby kolejnego dnia w domu, polegającego na wysłuchiwaniu narzekań ojca na stracone treningi drużyny futbolowej, podczas gdy tak naprawdę chodziło mu o to, że nie mógł spotkać się ze swoimi trzema gwiazdorami - niezwy- kłymi braćmi Delos. Poszedł India Street w kierunku zrujnowanego Ateneum, a potem stanął w pobliżu wraz z tłumkiem innych gapiów. Uważali, że ubiegłej nocy doszło do zwarcia w przewodach biegnących pod nawierzchnią szosy, która się roztopiła, ale Zach spojrzał na dziurę w ziemi i choć widział stopione kable, był pewien, że to nie one były przyczyną. I to nie podświetlany napis „Wyjście", wiszący nad drzwiami damskiej szatni, wypalił dużą połać trawy, szeroką na prawie pięć metrów. Dlaczego wszyscy są tacy głupi? Naprawę aż tak omamili ich bracia Delos? Przymykają oko na fakt, że marmurowe

schody do biblioteki miały niewielką szansę popękać od wiatru? Nikt nie widzi, że tu się dzieje coś poważniejszego? Dla Zacha to było oczywiste. Próbował ostrzec Helenę, ale była zbyt pochłonięta Lucasem, żeby spojrzeć na to racjonalnie. Zach widział, że jest do nich podobna, ale i tak spróbował ją przekonać. Traktowała ich tak samo, jak cala reszta mieszkańców wyspy, jak jego ojciec. Ze ślepym uwielbieniem. Zach szedł przez miasto i ze złością patrzył na załamujących ręce głupców, którzy wykrzykując „ach" i „och", wpatrywali się w stopiony asfalt. Zauważył go Matt i przywołał skinieniem dłoni. - Widziałeś? - zapytał, kiedy Zach stanął obok niego, tuż przy rozciągniętej przez policję taśmie. - To podobno najważniejszy kabel na wyspie. Nieźle, co? - Wow. Dziura. Wprost niesamowite - odciął się Zach. - Nie uważasz, że to ciekawe? - Matt uniósł brew. - Po prostu nie wierzę, że zawinił kabel wysokiego napięcia. - A co innego? - Matt jak zwykle podszedł do sprawy analitycznie i wskazał na rozciągającą się przed nimi scenę zniszczenia. Zach uśmiechnął się niepewnie. Matt był bystrzejszy, niż większość sądziła. Był przystojny, nosił porządne ubrania, został kapitanem stanowej drużyny golfowej i pochodził z szanowanej rodziny. Poza tym umiał się zachować wśród ludzi, którzy coś znaczyli i prowadził ciekawe rozmowy na przykład o sporcie. Zach był pewien, że gdyby tylko Matt zechciał, mógłby być najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Ale z jakiegoś powodu Matt zrzekł się funkcji na rzecz drużyny, a sam został Królem Kujonów. To miało coś wspólnego z Heleną. Zach wciąż nie rozgryzł, dlaczego Helena pokazywała się w towarzystwie kujonów, choć była piękniejsza niż wszystkie aktorki i modelki, jakie kiedykolwiek widział. To, że trzymała się w cieniu, było kolejnym aspektem otaczającej ją aury ta-

jemniczości. To kobieta, dla której mężczyźni byli gotowi na wiele. Chcieli poświęcić swoją pozycję, kraść, a nawet walczyć... - Nie było mnie przy tym - stwierdził Zach - ale wygląda na to, że ktoś to zrobił specjalnie. Jak gdyby wydawało mu się, że zdoła uniknąć kary. - Myślisz, że ktoś... Co?! Dla żartu rozwalił bibliotekę, wyrwał kabel pod napięciem dziesięciu tysięcy woltów gołymi rękami i wypalił metrową dziurę w ulicy? -- zapytał Matt ze zdziwieniem. Zmarszczył brwi i lekko się uśmiechnął. - Nie wiem - odpowiedział po chwili Zach. A potem coś przyszło mu do głowy: - Ale może ty będziesz widział. W końcu często widujesz się z Ariadną. - I co z tego? - rzucił Matt - Nie rozumiem, do czego zmierzasz. Czyżby Matt coś wiedział? Delosowie powiedzieli mu, co się dzieje, ale Zacha utrzymywali w nieświadomości? Przyjrzał się Mattowi uważnie, ale doszedł do wniosku, że on po prostu staje w obronie rodziny Delosów, tak jak wszyscy, gdy tylko Zach wspomniał, że są dziwni - A kto powiedział, że do czegoś zmierzam? Mówię tylko, że nie widziałem jeszcze, żeby zerwane przewody wyrządziły taką szkodę. A ty? - Czyli uważasz, że policja, ludzie z elektrowni i fachowcy od katastrof naturalnych się mylą i tylko ty masz rację, tak? Ten sposób postawienia sprawy sprawił trochę kłopotów Zachowi. Nie mógł tak po prostu powiedzieć, że rodzina su-permenów próbuje przejąć władzę nad wyspą. To by brzmiało niedorzecznie. Udając utratę zainteresowania, popatrzył na drugą stronę ulicy, na spękane stopnie Ateneum i wzruszył ramionami. A potem kogoś zobaczył, kogoś szczególnego, wyjątkowego jak Helena albo te cholerne dzieciaki od Delosów. Chociaż ten człowiek był trochę inny. Było w nim coś nieludzkiego. Kiedy się poruszał, wyglądał jak owad.

- Nieważne. Tak naprawdę w ogóle mnie to nie obchodzi - powiedział w końcu znudzonym tonem. - Miłego gapienia się na dziurę w jezdni. Odszedł, bo nie chciał marnować więcej czasu na kogoś tak ostentacyjnie trzymającego stronę Delosów. Chciał dowiedzieć się, co się tu odbywa i co przed nim ukrywają. Poszedł za nieznajomym aż do portu, gdzie zobaczył piękny jacht. Jakby wyjęty z kart powieści. Wysokie maszty, pokład z tekowego drewna, kadłub z włókna szklanego i czerwone żagle. Zach zbliżył się do niego z otwartymi ustami. Ten jacht był czymś najpiękniejszym, co widział w życiu. No, z wyjątkiem jednej twarzy. Jej twarzy. Poczuł, że ktoś klepie go w ramię, a gdy się odwrócił, zapadła ciemność.

Rozdział 1 Czerwona krew ciekła spod połamanych paznokci Heleny, zbierała się w zagłębieniach skórek w kształcie półksiężyców, a potem wąskimi strumyczkami spłynęła jej po palcach. Mimo bólu, lewą dłonią mocniej chwyciła się krawędzi, żeby prawą móc wyciągnąć przed siebie. Pod paznokciami miała brud i krew, palce jej się ślizgały, czuła takie skurcze, że dłonie zaczynały jej drżeć. Złapała się prawą ręką, ale nie miała siły podciągnąć się ani odrobinę dalej. Z westchnieniem osunęła się tak, że wisiała już tylko na sztywnych palcach. Sześć pięter poniżej jej wierzgających stóp była zarośnięta rabatka, obłożona omszałymi cegłami i zasypana połamanymi dachówkami, które zsunęły się z dachu zrujnowanej posiadłości. Nie musiała patrzeć w dół, żeby wiedzieć, że z nią stanie się dokładnie to samo, jeśli rozluźni uchwyt na rozpadającym się parapecie. Jeszcze raz podjęła próbę rozhuśtania się i zarzucenia nogi na parapet, do wnętrza pokoju, ale im zamaszyściej wierzgała, tym mniej pewny był jej uchwyt. Z popękanych warg wydostał się szloch. Wisiała na parapecie, odkąd tej nocy znalazła się w Podziemiu. Wydawało się jej, że trwa to godziny, może nawet dni, i jej wytrzymałość była na wyczerpaniu. Krzyknęła z desperacją. Musiała zejść z parapetu i wyruszyć na poszukiwanie erynii. Była Podziemnym Wędrowcem, a to jej zadanie: znaleźć w Podziemiu erynie, w jakiś sposób je unieszkodliwić i uwolnić Sukcesorów od,

ich wpływu. Musiała przerwać niekończący się krąg zemsty, który zmuszał Sukcesorów do zabijania siebie wzajemnie, ale zamiast się tym zajmować, zwisała właśnie z parapetu. Nie chciała spaść, ale widziała, że nie zbliży się ani o krok do odnalezienia erynii, jeśli będzie tu wisiała całą wieczność. A w Podziemiu każda noc trwała wiecznie. Musiała zakończyć tę noc i zacząć od nowa kolejnej, oby bardziej sprzyjającej. A skoro nie mogła się podciągnąć, pozostawało tylko jedno wyjście. Mięśnie w palcach prawej dłoni zaczęły drgać i uścisk słabł. Przekonywała się, że ma z tym nie walczyć i że lepiej spaść i mieć to już za sobą, ale mimo to trzymała się z całą siłą, jaka jeszcze jej w prawej dłoni pozostała. Bała się puścić. Zagryzła w skupieniu zakrwawioną wargę, ale palce zaczęły zsuwać się z krawędzi i wreszcie całkiem straciły kontrolę. Nie dała rady się utrzymać. Kiedy uderzała o ziemię, usłyszała, że w lewej nodze coś trzasnęło. Helena z plaśnięciem zakryła dłonią usta, żeby powstrzymać krzyk, który wypełniłby jej cichą sypialnię w domu w Nantucket. Na zaciśniętych palcach czuła krzemienny smak Podziemia. W szarobłękitnym świetle przedświtu wsłuchiwała się w odgłosy, jakie wydawał jej ojciec, szykujący się do pracy. Na szczęście zdawał się nie słyszeć nic niepokojącego i zszedł na dół, żeby zrobić śniadanie. Helena leżała w łóżku i czekała, aż jej ciało samo uzdrowi złamaną nogę i nadwerężone mięśnie. Gorące łzy spływały jej po policzkach i zostawiały ciepłe strumyki na wychłodzonej skórze. W sypialni było lodowato. Wiedziała, że żeby wyzdrowieć, musi odpowiednio się odżywiać, ale nie mogła iść na dół ze złamaną nogą. Nakazała sobie uspokoić się i zaczekać. Za jakiś czas jej ciało będzie wystarczająco silne, żeby się poruszać, potem wstać, a w końcu chodzić. Zostanie w łóżku i powie, że zaspała. Potem, przy

jedzeniu będzie ukrywała bolącą nogę przed ojcem, uśmiechała się i prowadziła nic nieznaczącą rozmowę. Kiedy już trochę się naje, proces zdrowienia pójdzie szybciej. Wkrótce poczujesz się lepiej, mówiła sobie, i płakała najciszej, jak się dało. Musiała wytrzymać. Ktoś zamachał ręką tuż przed jej twarzą. - Co jest? - zapytała zdumiona. Odwróciła się i zobaczyła Matta, który chciał przywrócić ją do rzeczywistości. - Przepraszam, Lennie, ale wciąż nie rozumiem. Co to jest Sukcesor Tułacz? - zapytał, a czoło miał zmarszczone z troską. - Ja jestem Tułaczem - powiedziała trochę za głośno. Wyłączyła się na moment i wciąż nie mogła wrócić do toku rozmowy. Wyprostowała skulone ramiona i rozejrzała się wokół po to tylko, żeby zauważyć, że wszyscy się na nią gapią. Wszyscy z wyjątkiem Lucasa. On wpatrywał się w swoje leżące na kolanach dłonie, a usta miał ściągnięte. Helena, Lucas, Ariadna i Jazon siedzieli po szkole przy kuchennym stole w domu Delosów i usiłowali wytłumaczyć Mattowi i Claire wszystko na temat półbogów. Matt i Claire to najlepsi śmiertelni przyjaciele Heleny, oboje bardzo inteligentni, ale wiele rzeczy dotyczących Heleny i jej przeszłości było zbyt skomplikowanych, żeby mogli uwierzyć w nie na słowo. Po wszystkim, co przeszli, Matt i Claire zasługiwali na wy- jaśnienia. Przed siedmioma dniami zaryzykowali życie, żeby pomóc Helenie i reszcie rodziny Delosów. Siedem dni, pomyślała Helena, odliczając na palcach, żeby się upewnić. Z powodu czasu spędzanego w Podziemiu wydaje się, jakby to było siedem tygodni. A może dla mnie to właśnie tyle trwało? - Brzmi dziwacznie, ale tak nie jest - powiedziała Ariadna, kiedy zdała sobie sprawę, że Helena nie zamierza mówić dalej. - Są Cztery Domy i każdy Dom jest winien reszcie

spłatę długu krwi z czasów wojny trojańskiej. Dlatego erynie chcą zmusić nas do mordowania członków innych Domów. Z zemsty. - Miliard lat temu ktoś z Domu Atrydzkiego zabił kogoś z Domu Tebańskiego, a teraz wy musicie spłacić dług krwi? -zapytał Matt z powątpiewaniem. - Mniej więcej tak, tyle że chodzi o więcej niż jedną śmierć. Mówimy o wojnie trojańskiej. Zginęło wiele osób, Sukcesorów i śmiertelników, takich jak wy - wyjaśniła Ariadna przepraszająco. - Wiem, że wiele osób zginęło, ale dokąd ta cała sprawa z długiem krwi ma was zaprowadzić? - dopytywał Matt. - Toniekończąca się historia, szaleństwo! Lucas roześmiał się niewesoło i przeniósł wzrok ze swoich kolan na Matta: - Masz rację. Erynie doprowadzają nas do szaleństwa -powiedział cicho i cierpliwie. - Będą nas ścigać, dopóki się nie poddamy. Helena dobrze pamiętała ten ton. Nazywała go profesorskim tonem Lucasa. Mogłaby go słuchać cały dzień, choć świetnie wiedziała, że nie powinna tego chcieć. - Chcą, żebyśmy się pozabijali, żeby uczynić zadość jakiejś pokręconej sprawiedliwości - mówił dalej Lucas tym samym tonem. - Zabijają kogoś z naszego Domu, my zabijamy kogoś od nich w odwecie i tak bez końca, od trzech i pół tysiąca lat. A jeśli Sukcesor zabije kogoś ze swojego własnego Domu, staje się Wygnańcem. - Jak Hektor - podsunął Matt. Nawet dźwięk imienia brata i kuzyna uruchomił klątwę erynii i rodzina Delosów rozsierdziła się. - Zabił waszego kuzyna Kreona, bo Kreon zabił waszą ciotkę Pandorę, a teraz wy odczuwacie nieposkromione pragnienie zabicia jego, mimo że wciąż go kochacie. Wybaczcie, ale ja nie widzę w tym nawet cienia jakiejkolwiek sprawiedliwości. Helena rozejrzała się wokół i zobaczyła, że Ariadna, Jazon i Lucas zgrzytają zębami. Jazon opanował się jako pierwszy.

- Dlatego misja Heleny jest tak ważna - odparł. - Wyrusza do Podziemia po to, żeby pokonać erynie i przerwać ten bezsensowny ciąg morderstw. Matt w końcu się poddał. Niełatwo mu było zaakceptować istnienie erynii, ale widział, że nikt ze zgromadzonych przy stole nie był z ich powodu zadowolony. Claire wciąż potrzebowała wyjaśnień. - W porządku. On jest Wygnańcem. Ale Tułacze, tacy jak Lennie, to Sukcesorzy, których rodzice pochodzili z dwóch różnych Domów, lecz oni mogą należeć tylko do jednego i wciąż są winni spłatę długu krwi drugiemu Domowi? - Claire mówiła powoli, jak gdyby wiedziała, że to będzie dla Heleny przykre, ale nie miała wyjścia. - Ty należysz do swojej matki, Dafne. A raczej do jej Domu. - Do Domu Atrydzkiego - powiedziała beznamiętnie Helena i przypomniała sobie, jak jej od zawsze nieobecna matka postanowiła dziewięć dni temu zrujnować jej życie, przynosząc wieści, których Helena wcale nie oczekiwała. - Ale twój prawdziwy ojciec, nie Jerry, choć muszę przyznać, że Jerry zawsze będzie dla mnie twoim prawdziwym ojcem - zapewniła gorliwe Claire - no więc twój biologiczny ojciec, którego nie znałaś i który zmarł przed twoimi narodzinami... - Był z Domu Tebańskiego. - Helena przez sekundę patrzyła Lucasowi w oczy, ale szybko odwróciła wzrok. - Nazywał się Ajaks Delos. - Nasz wuj - dodał Jazon, spoglądając na Ariadnę i Lucasa. - No dobrze - rzekła Claire niepewnie. Patrzyła to na Helenę, to na Lucasa, którzy nie podtrzymywali jej spojrzenia. - A ponieważ wy dwoje należycie do różnych Domów, na początku chcieliście się pozabijać. Przeszło wam dopiero gdy... - przerwała. - Gdy każde z nas spłaciło dług krwi dla Domu przeciwnika. Wówczas omal nie zginęliśmy, ratując się wzajemnie -

dokończył Lucas oficjalnie, bo nie chciał, żeby ktokolwiek inny mówił o więzi łączącej go z Heleną. Helena pragnęła wykopać dziurę w pokrytej glazurą podłodze kuchni i zniknąć. Czuła na sobie pełne znaków zapytania spojrzenia. Wszyscy zastanawiali się, jak daleko posunęli się Lucas i Helena, zanim odkryli, że są kuzynami pierwszego stopnia? Tylko całowanie czy może poszli na całość? I: czy wciąż się pragną, mimo że wiedzą o swoim pokrewieństwie? Oraz; ciekawe, czy wciąż to robią od czasu do czasu. Nie byłoby w tym nic trudnego, bo obydwoje potrafią latać. Może każdej nocy wymykają się z domu i... - Heleno? Musimy wracać do pracy - przypomniała Ka-sandra z szefowską nutką w głosie. Stała w drzwiach kuchni, a zaciśniętą w pięść dłoń rniała opartą na szczupłym, chłopięcym biodrze. Gdy Helena wstała od stołu, złapała na moment spojrzenie Lucasa, który prawie niedostrzegalnie uśmiechnął się do niej, żeby dodać jej odwagi. Gdy szła za Kasandrą w kierunki rodzinnej biblioteki, czuła się znacznie pewniej. Kasandrą zamknęła za nimi drzwi i dziewczęta kontynuowały poszukiwania czegoś, co mogłoby ułatwić realizację misji Heleny. Helena wyjrzała za róg i zobaczyła, że droga jest zablokowana przez zardzewiały łuk. Wieżowiec leżał wygięty nad ulicą, jak gdyby gigantyczna ręka zmiażdżyła go niczym łodygę kukurydzy. Helena otarła z czoła piekący pot i zaczęła szukać bezpiecznej drogi, omijającej masę spękanego betonu i powyginanej stali. Trudno będzie wdrapać się na to, ale większość budynków w tym opuszczonym mieście obracała się w pył, gdy zagarniała je do siebie pustynia. Nie było sensu szukać innej drogi. Każda ulica była zablokowana przez taką czy in-

ną przeszkodę, a poza tym Helena i tak nie wiedziała, dokąd się udać. Jedyne, co mogła zrobić, to iść naprzód. Gramoliła się po wygniecionej kracie, otoczona kwaśnym zapachem rozkładającego się metalu. Nagle usłyszała ostry, ponury zgrzyt. Jakiś element konstrukcyjny obluzował się i dźwigar nad jej głową runął w dół w deszczu rdzy i kurzu. Helena instynktownie podniosła ręce, żeby go zatrzymać, ale tutaj, w Podziemiu, jej ramiona nie miały właściwej Sukce- sorom siły. Upadła boleśnie na plecy, rozpłaszczona na kracie. Ciężki dźwigar przygniatał jej brzuch i unieruchamiał. Usiłowała wyślizgnąć się spod niego, ale poruszenie nogami uniemożliwiał przenikliwy ból promieniujący od bioder. Niewątpliwie coś złamała, może biodro, może kręgosłup, a może jedno i drugie. Zmrużyła oczy i zasłoniła je dłonią. Starała się nie myśleć o pragnieniu. Była uwięziona, jak żółw wywrócony na plecy, i bezbronna. Bezchmurne niebo nie dawało nadziei na choćby chwilową ulgę. Tylko oślepiające światło i niemiłosierny upał... Helena stłumiła ziewnięcie i wyszła z prowadzonych przez pannę Bee zajęć z socjologii. Wydawało jej się, że głowę ma wypchaną i gorącą jak indyk na Święto Dziękczynienia, pieczony na wolnym ogniu. Lekcje dobiegały już końca, ale to jej nie pocieszało. Spojrzała na stopy i przypomniała sobie, co ją czeka. Każdej nocy schodziła do Podziemia i eksplorowała kolejną przerażającą krainę. Nie wiedziała, dlaczego do jednych miejsc trafia kilkakrotnie, a do innych tylko raz, ale miała wrażenie, że ma to coś wspólnego z jej nastrojem. Im podlejszy miała nastrój, idąc spać, tym gorsze rzeczy spotykały ją w Podziemiu. Skupiała się na powłóczącej nodze, kiedy poczuła, że na zatłoczonym korytarzu jakieś ciepłe dłonie muskają jej palce. Podniosła wzrok i natrafiła na szafirowoniebieskie oczy Lucasa. Zaskoczona, wciągnęła głośno powietrze i popatrzyła na niego.

Oczy miał spokojne i radosne, a kąciki ust unosiły mu się w ukradkowym uśmiechu. Szli w przeciwnych kierunkach, więc odwrócili głowy, żeby utrzymać kontakt wzrokowy, a na ich twarzach malowały się identyczne uśmiechy. Zarzucając włosami, odwróciła głowę, by patrzeć znów przed siebie, ale z twarzy nie schodził jej wyraz szczęścia. Jedno spojrzenie Lucasa i czuła się silniejsza. Jakby wracała do życia. Słyszała, jak śmieje się do siebie, odchodząc, prawie się pysznił, jak gdyby wiedział, jakie robi na niej wrażenie. Ona też się roześmiała i pokręciła głową. Wtedy zauważyła Jazona. Szedł kilka kroków za Lucasem, razem z Claire, i widział całą scenę. Usta zacisnął z niepokojem, a oczy mial smutne. Z niezadowoleniem pokręcił głową, a Helena odwróciła się, zarumieniona ze złości. Wiedziała, że są kuzynami. Flirt był zakazany. Ale jak nic innego pozwalał jej poczuć się dobrze. Czy miała przejść przez to wszystko, odmawiając sobie nawet pokrzepiającego uśmiechu Lucasa? Weszła do klasy na ostatnią lekcję, usiadła w ławce i wyciągając zeszyt, przełykała łzy. Długie ciernie otaczały Helenę i zmuszały ją do pozostania w bezruchu, jeśli chciała uniknąć nadziania się na któryś z nich. Była uwięziona wewnątrz pnia drzewa, rosnącego na środku wysuszonej, martwej prerii. Jeśli odetchnęła zbyt głęboko, długie kolce dźgały ją. Ręce miała związane z tyłu, a nogi podkulone w niekomfortowej pozycji. Wymuszało to pochylenie ciała do przodu. Jeden cierń był wycelowany prosto w jej prawe oko. Gdyby poruszyła głową, próbując się uwolnić, albo tylko rozluźniła zmęczone mięśnie karku, straciłaby oko. - Co mam zrobić? - zatkała w przestrzeń. Wiedziała, że jest zupełnie sama. - Co mam robić? - krzyknęła, a w jej pierś i plecy wbiły się kolce. Krzyk nie pomógł, ale wściekłość tak. Umocniła ją na tyle, że potrafiła pogodzić się z nieuchronnym. Sama się w to wpakowała, nawet jeśli tylko niechcący, i wiedziała, jak się wydostać.

Ból zwykle ułatwiał jej powrót z Podziemia. Dopóki żyła, miała pewność, że opuści Podziemie i obudzi się we własnym łóżku. Ranna i obolała, ale przynajmniej z dala od tego miejsca. Wpatrywała się w długą drzazgę sterczącą tuż przed jej okiem i wiedziała, co musi zrobić, ale nie była pewna, czy jest w stanie. Kiedy wypełniający ją gniew ulotnił się, po policzkach spłynęły łzy desperacji. Słyszała swoje stłumione, dławiące łkania, osaczające ją w klaustrofobicznym więzieniu pnia drzewa. Mijały minuty i nienaturalnie powykręcane nogi i ręce rwały z bólu. Czas nic nie zmieni. Łzy też nie wpłyną na sytuację. Miała tylko jedno wyjście i wiedziała, że może skorzystać z niego albo teraz, albo po kilku godzinach dalszego cierpienia. Helena była Sukcesorką, stanowiła więc cel Mojr. Od zawsze miała tylko jedną drogę. Ta myśl znów wywołała gniew. Gwałtownym ruchem szarpnęła głową naprzód. Lucas nie mógł oderwać wzroku od Heleny. Nawet z drugiego końca kuchni widział, że przezroczysta skóra na jej wysokich kościach policzkowych jest tak blada, że odsłania koronkę żyłek, barwiących ją na niebiesko. Mógłby przysiąc, że kiedy rano przyszła do domu Delosów, pracować z Kasandrą, na przedramionach miała blednące sińce. Była zastraszona i znękana. Wyglądała na bardziej przerażoną niż przed kilkoma tygodniami, kiedy wszyscy myśleli, że ściga ją Tantal i fanatycznych Stu Kuzynów. Niedawno jednak Kasandra widziała, że Kuzyni skupiają wszystkie siły na odnalezieniu Hektora i Dafne, więc Helena nie ma się czego obawiać. Ale skoro to nie oni wzbudzali w niej lęk, musiało go wywoływać coś napotkanego w Podziemiu. Lucas zastanawiał się, czy była tam gnębiona, może nawet torturowana. Ta myśl rozdzierała mu wnętrzności, jak gdyby po wewnętrznej stronie żeber spinał się dziki zwierz, druzgocąc mu przy tym kości. Musiał zacisnąć zęby, żeby powstrzymać warkot, który chciał wydostać się z jego ust. Przez cały czas był

wściekły i ta wściekłość martwiła go. Ale jeszcze gorszy niż gniew był strach o Helenę. Jej widok, kiedy podskakiwała od najcichszego nawet dźwięku albo zapadała się w siebie z szeroko otwartymi oczami, spychał go niemal na skraj paniki. Czuł fizyczną potrzebę chronienia jej. Skurcz ciała pchał go do rzucenia się pomiędzy mą a zagrożenie. Ale nie mógł jej pomóc. Nie mógł dostać się do Podziemia żywy. Wciąż usiłował rozpracować ten problem. Niewielu mogło fizycznie zejść do Podziemia i przeżyć, tak jak Helena. W całej greckiej mitologii można było ich zliczyć na palcach jednej ręki. Ale nie zamierzał odpuścić. Lucas zawsze był dobry w rozwiązywaniu problemów szczególnie takich, które wydawały się nierozwiązywalne. Pewnie dlatego tak straszliwie cierpiał, patrząc na Helenę. Bo nie mógł rozwiązać jej problemu. Była tam sama, skazana na siebie i nie mógł nic z tym zrobić. - Synu, usiądź koło mnie - zaproponował Kastor, wyrywając Lucasa z zamyślenia. Ojciec wskazał miejsce po swojej prawej stronie, gdy siadali do niedzielnej kolacji. - To miejsce Kasandry - odparł Lucas i pokręcił głową choć pomyślał, że należało do Hektora. Lucas nie dałby rady usiąść na krześle, które nigdy nie powinno zostać zwolnione. Usiadł po lewej stronie ojca, na końcu stołu. - Właśnie, tato - zażartowała Kasandra i zajęła miejsce, które automatycznie odziedziczyła, gdy Hektor został Wygnańcem za zabicie Kreona, jedynego syna Tantala - chcesz mnie zdetronizować? - Nie wiedziałabyś, gdybym miał taki zamiar? Co z ciebie za wyrocznia? - przekomarzał się z nią i łaskotał w brzuch, dopóki nie zaczęła piszczeć. Lucas widział, że ojciec skwapliwie wykorzystuje okazje do zabawy z Kasandrą, bo miał świadomość, że będzie ich coraz mniej. Wyrocznia, siostrzyczka Lucasa, odsuwała się od rodziny, od ludzi. Wkrótce zostawi ich i stanie się narzędziem

w zimnych rękach Mojr. Nie będzie miało znaczenia, jak bardzo kochają ją najbliżsi. Kastor nie mógł odmówić sobie pożartowania z córką, ale Lucas wiedział, że nie był całkiem skupiony na tym. Jego myśli wędrowały gdzie indziej. Z jakiegoś powodu, którego Lucas jeszcze nie odgadł, Kastor nie chciał, żeby Lucas siedział na swoim zwykłym miejscu. Olśniło go sekundę później, gdy obok usiadła Helena, na miejscu, które z biegiem czasu stało się jej miejscem przy stole. Kiedy zrobiła krok nad ławką i usiadła obok niego, brew Kastora zmarszczyła się. Lucas zignorował niezadowolenie ojca i rozkoszował się bliskością Heleny. Chociaż była upodlona tym, co spotykało ją w Podziemiu, jej obecność napełniała Lucasa siłą. Jej sylwetka, delikatność ramienia, gdy potrącali się niechcący, podając sobie talerze, jasny, czysty głos, kiedy włączała się do rozmowy, wszystko to docierało głęboko do jego wnętrza i poskramiało potwora zamkniętego w klatce żeber. Marzył, żeby móc zapewnić jej to samo. Przez całą kolację zastanawiał się, co ją spotyka w Podziemiu, ale wiedział, że musi zaczekać, aż będą sami. Skłamałaby rodzinie, ale jego nie okłamie. - Hej! - zatrzymał ją później w mrocznym korytarzu między łazienką a gabinetem ojca. W jednej chwili napięła się, a potem rozluźniła, gdy odwróciła się do niego. - Cześć - szepnęła i przysunęła się bliżej. - Kiepska noc? Skinęła głową i zbliżyła się jeszcze bardziej, tak że czul migdałowe mydło, którym przed chwilą umyła ręce. Pewnie nie była świadoma, że instynktownie zbliżają się do siebie, ale on to widział. - Opowiedz mi. - Po prostu jest ciężko. - Wzruszyła ramionami, żeby uniknąć dalszych pytań. - Opisz.

- Byl tam głaz - zaczęła, ale przerwała. Pocierała o siebie nadgarstki i pokręciła głową. - Nie mogę. Nie chcę o tym myśleć, jeśli nie muszę. Przepraszam, Lucasie, nie chciałam cię rozgniewać - powiedziała w reakcji na jego wyrażające frustrację parsknięcie. Przyglądał się jej przez moment i zastanawiał się, jak mogła tak bardzo się mylić w interpretacji jego uczuć. Usiłował zachować spokój, gdy zadawał następne pytanie, ale i tak zabrzmiało oschlej, niż zamierzał. - Czy ktoś robi ci tam krzywdę? - Tam nie ma nikogo oprócz mnie - odparła. Ze sposobu, w jaki to powiedziała, wywnioskował, że ta samotność jest gorsza niż tortury. - Jesteś ranna. - Wyciągnął rękę i szybko dotknął blednącego siniaka na jej nadgarstku, tego, który widział wcześniej. Jej twarz nic nie wyrażała. - W Podziemiu nie mam moich mocy. Ale kiedy się budzę, regeneruję się. - Rozmawiaj ze mną - zachęcał. - Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko. - Wiem, że mogę, ale jeśli to zrobię, będę musiała za to zapłacić - mruknęła, ale było w tym słychać uśmiech. Lucas naciskał, bo wyczuł poprawę humoru i chciał jeszcze raz zobaczyć uśmiech na jej twarzy. - Jak to? Powiedz! - namawiał wesoło. - Jak bardzo może boleć rozmowa ze mną? Jej uśmiech zamarł i spojrzała na niego. Lekko rozchyliła usta, na tyle, że Lucas widział lśniące wnętrze jej dolnej wargi. Pamiętał jej dotyk, gdy ją całował. Powstrzymał się, zanim zdążył schylić głowę, by zrobić to znowu. - Potwornie - szepnęła. - Heleno! He można korzystać z... - Kasandra przerwała nagle, gdy zobaczyła znikającego za rogiem korytarza Lucasa i rumieniec gniewu, pokrywający policzki Heleny, gdy wchodziła do biblioteki.

Helena przeszła szybko przez pokój wyklejony oblażącą tapetą w petunie i ominęła zgniłe fragmenty podłogi przy zamokłej, pokrytej pleśnią kanapie. Kiedy ją mijała, kanapa zdawała się rzucać blask. Szła tędy już dziesięć razy, może więcej Świetnie wiedziała, że ani drzwi po prawe, strome, ani te po lewej donikąd nie prowadzą, więc jako ze me miała nic do stracenia, postanowiła wejść do szafy. Z kąta wynurzył się zakurzony płaszcz. Kołnierz zsypany był łupieżem, a całość śmierdziała chorym starcem. Płaszcz zaatakował, jak gdyby chciał odstraszyć ją od swojego leza. Helena zignorowała waleczne okrycie i szukała konnych drzwi dopóki ich nie znalazła, ukrytych w bocznej ścianie. Były tak małe, że mogło się przez nie swobodnie przedostać tylko małe dziecko. Uklękła, śledzona przez wełniany płaszcz, który postanowił obserwować, jak się pochyla i planował złapać ją za bluzkę, a potem wślizgnęła się w drzwi wielkości wejścia do domku dla lalek. Następny pokój byt zakurzonym buduarem, więżącym przez wieki zapach ciężkich perfum, żółte plamy i rozczarowanie. Ale przynajmniej było tam okno. Helena podbiegła do niego z nadzieją, że będzie mogła przez nie wyskoczyć i uwolnić się z tej straszliwej pułapki. Z czymś na kształt nadziei rozsunęła taftowe zasłony w kolorze wścieklej brzoskwini. Okno było zamurowane. Uderzyła w cegły pięściami, najpierw lekko, ale narastał w niej gniew i wkrótce miała kłykcie obdarte do krwi. W tym labiryncie pokojów wszystko było zgnile i rozpadające się. Wszystko, z wyjątkiem dróg wyjścia. Te były tak pancerne jak w Fort Knox. Helenie wydawało się, że jest uwięziona już od wielu dni. Była tak zdesperowana, że usiłowała zamknąć oczy i zasnąć, bo łudziła się, że obudzi się w swoim łóżku. Ale to me działało. Wciąż nie rozgryzła, jak pojawiać się w Podziemiu i jak je opuszczać bez popełniania samobójstwa. Bała się, ze tym razem naprawdę umrze i nie miała odwagi myśleć o tym, co powinna sobie zrobić, żeby się stąd wydostać.

Przed oczami pojawiły jej się białe mroczki i kilka razy prawie straciła przytomność z pragnienia i zmęczenia. Nie miała w ustach wody od tak dawna, że nawet śluzowata ciecz, skapująca od czasu do czasu z kranów w tym upiornym domu, wydawała się zachęcająca. Dziwne było to, że Helena bała się bardziej niż w jakiejkolwiek innej części Podziemia, choć tym razem nie groziło jej żadne widoczne niebezpieczeństwo. Nie zwisała z parapetu, nie była uwięziona w pniu drzewa ani przykuta łańcuchami do kamienia, który toczył się razem z nią w dół wzgórza, ku granicy klifu. Była po prostu w jakimś domu. Nieskończonym domu bez wyjścia. Wizyty w tych rejonach, w których nie groziło jej nic realnego, były zawsze najdłuższe i z perspektywy czasu - najstraszniejsze. Pragnienie, głód i przytłaczająca samotność - to najgorsza możliwa kara. Piekłu niepotrzebne były jeziora ani płomienie, żeby torturować. Czas i samotność zupełnie wystarczyły. Helena usiadła pod zamurowanym cegłami oknem i myślała o spędzeniu reszty życia w domu, w którym nie była mile widziana. W środku treningu futbolowego zaczęło padać i nagle wszystko inne straciło znaczenie. Chłopcy zaczęli się przepychać, ślizgać w błocie, dosłownie zryli murawę. Trener Brant w końcu dał za wygraną i odesłał ich do domu. Lucas obserwował trenera, kiedy ich zwalniał i zdał sobie sprawę, że nie miał dzisiaj serca do treningu. Jego syn, Zach, odszedł z drużyny dzień wcześniej. Wszyscy mówili, że trener nie zniósł tego dobrze, a Lucas zastanawiał się, jak poważna była awantura. Zach nie przyszedł dziś do szkoły. Lucas współczuł Zachowi. Wiedział, jak to jest być rozczarowaniem dla własnego ojca. - Lukę, szybciej! Zamarzam! - krzyknął Jazon. Już po drodze do szatni zaczął zdejmować ekwipunek i Lucas ruszył za nim.

Spieszyli się do domu, głodni i przemoczeni. Wpadli od razu do kuchni. Były tam Helena i Claire, z mamą Lucasa. Stroje treningowe miały mokrzusieńkie i w napięciu wpatrywały się w Noel, jednocześnie wycierając się ręcznikami. W pierwszej chwili Lucas zobaczył tylko Helenę. Miała rozczochrane włosy, a jej długie gołe nogi lśniły od deszczu. A potem usłyszał szept i przeszył go płomień nienawiści . Jego matka rozmawiała przez telefon. Po drugiej stronie był Hektor. - Nie, Lucas! - powiedziała Helena drżącym głosem. -Noel, rozłącz się! Lucas i Jazon, poganiani przez erynie, ruszyli w stronę źródła, z którego dochodził głos Wygnańca. Helena stanęła przed Noel. Wystarczyło, że wyciągnęła ręce w geście wyrażającym „stójcie!", a jej kuzyni uderzyli jakby w potężny mur. Upadli na podłogę i ciężko dyszeli, nie mogąc złapać tchu. Helena nie przesunęła się nawet o centymetr. - Przepraszam! - powiedziała i pochyliła się nad nimi zaniepokojona. - Nie mogłam dopuścić, żebyście zaatakowali Noel. - Nie przepraszaj - stęknął Lucas, pocierając pierś. Nie wiedział, że Helena jest aż tak silna, ale ta świadomość bardzo go uszczęśliwiła. Jego matka była zszokowana, ale ani jej, ani Claire nic się nie stało. Tylko to się liczyło. - Och - dodał Jazon, potwierdzając słowa Lucasa. Claire ukucnęła przy nim i ze współczuciem głaskała, kiedy on turlał się po podłodze i usiłował złapać oddech. - Nie spodziewałam się was tak wcześnie, chłopcy - wyjąkała Noel. - Hektor zwykle dzwoni, gdy jesteście na treningu. - To nie twoja wina, mamo - przerwał jej Lucas. Postawił Jazona na nogi: - W porządku, braciszku? - Nie - odpowiedział szczerze Jazon. Wziął jeszcze kilka wdechów i kiedy uderzenie w pierś przestało mu w końcu doskwierać, wyprostował się. - Nienawidzę tego. Kuzyni wymienili pełne bólu spojrzenia. Obydwaj tęsknili za Hektorem i nie mogli znieść tego, co robiły z nimi erynie. Jazon nagle odwrócił się i wyszedł na deszcz.

- Zaczekaj! - zawołała Claire i pobiegła za nim. - Nie spodziewałam się was tak wcześnie - powtórzyła Noel, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, jak gdyby nie mogła sobie darować. Lucas podszedł do niej i pocałował ją w czoło. - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedział zdławionym głosem. Musiał wyjść. Wciąż walczył z gulą w gardle, gdy szedł na górę się przebrać. W połowie drogi do swojego pokoju i do połowy rozebrany, usłyszał głos Heleny. - Myślałam, że jesteś dobrym kłamcą - rzekła miękko -ale nawet ja nie uwierzyłam, że będzie dobrze. Lucas upuścił przemoczoną koszulkę na podłogę i odwrócił się do Heleny, zbyt poruszony, by się powstrzymać w porę. Przyciągnął ją do siebie i przytulił twarz do jej szyi. Przylgnęła do niego, wzięła na siebie jego ciężar, gdy potężnymi ramionami obejmował ją, i przytulała go, dopóki nie uspokoił się na tyle, żeby przemówić. - Jakaś część mnie chce go szukać. Wytropić - wyznał. Nie mógł tego powiedzieć nikomu poza nią. - Co noc śni mi się chwila, gdy próbowałem zabić go gołymi rękami na schodach biblioteki. Widzę siebie, jak uderzam go raz za razem i budzę się z myślą, że tym razem naprawdę go zabiłem. Czuję ulgę... - Ćśś. - Helena pogładziła jego mokre włosy, przesunęła po nich ręką, dotknęła jego szyi, napiętych mięśni karku; przyciskała go coraz mocniej do siebie. - Naprawię to - obiecała. -Przysięgam ci, znajdę erynie i powstrzymam je. Lucas odsunął się tak, żeby ją widzieć i pokręcił głową. - Nie chciałem wywierać na ciebie jeszcze większej presji. Zabija mnie myśl, że to wszystko spoczywa na tobie. - Wiem. Taka była. Żadnego obwiniania, żebrania o współczucie. Tylko akceptacja. Lucas wpatrywał się w nią, dotykał palcami jej doskonałej twarzy.

Kochał jej oczy. Wciąż się zmieniały, a Lucas zabawiał się tworzeniem mentalnego katalogu wszystkich ich odcieni. Kiedy się śmiała, miały kolor jasnego bursztynu, jak słoik miodu stojący na zalanym słońcem parapecie. Kiedy ją całował, ciemniały, aż osiągały nasyconą barwę mahoniu, z czerwonymi i złotymi promieniami. Teraz były ciemne i zapraszały, żeby zbliżył usta do jej warg. - Lucas! - warknął ojciec. Odskoczyli od siebie, odwrócili się i zobaczyli na szczycie schodów Kastora. Twarz miał bladą, a ciało napięte. - Ubierz się i przyjdź do mojego gabinetu. Heleno, ty idź do domu. - Tato, ona nie... - Natychmiast! - wrzasnął Kastor. Lucas nigdy nie widział swojego ojca tak rozwścieczonego. Helena umknęła. Prześlizgnęła się obok Kastora z opuszczoną głową i wybiegła z domu, zanim Noel zdążyła zapytać, co się stało. - Usiądź. - To moja wina. Martwiła się o mnie - zaczął wyjaśniać Lucas. - Nie obchodzi mnie to - Kastor wpatrywał się w Lucasa płonącymi oczami. - Nie obchodzi mnie, jak niewinny byt początek, skoro skończyło się tak, że byłeś półnagi i trzymałeś ją w objęciach dwa kroki od swojego łóżka. - Nie zamierzałem... - Lucas nie skończył nawet tego kłamstwa. Zamierzał ją pocałować, a gdyby już to zrobił, szedłby dalej, dopóki nie powstrzymałby go jakiś kataklizm albo sama Helena. Prawda była taka, że Lucasa już nie obchodziło, że jakiś jego wuj, którego nie widział na oczy, był ojcem Heleny. Kochał ją i to się nie zmieni bez względu na to, jak to było złe zdaniem wszystkich. - Pozwól, że coś ci wytłumaczę. - Jesteśmy kuzynami, wiem - przerwał Lucas. - Myślisz, że nie rozumiem tego, że jest ze mną równie blisko spokrewniona, jak Ariadna? Ale nie czuję tego.

- Nie okłamuj się - pouczył ponuro Kastor. - Sukcesorzy są skalani kazirodztwem od czasów Edypa. W naszym Domu było wcześniej wielu innych, którzy zakochali się w swoich kuzynach pierwszego stopnia, jak ty i Helena. - I co się z nimi stało? - zapytał Lucas podejrzliwie. Przeczuwał, że nie spodoba mu się odpowiedź. - Rezultat jest zawsze taki sam. - Kastor intensywnie wpatrywał się w Lucasa. - Taki jak w przypadku córki Edypa, Elektry. Dzieci zrodzone ze związków spokrewnionych ze sobą Sukcesorów zostają dotknięte najokrutniejszą karą. Szaleństwem. Lucas usiadł, a jego umysł dokonywał nadludzkiego wysiłku, żeby jakoś z tego wybrnąć. - Nie musimy mieć dzieci. Nie dostał żadnego sygnału, ostrzeżenia, że posunął się za daleko. Bez jednego dźwięku ojciec ruszył na niego jak byk. Lucas poderwał się na równe nogi, ale nie wiedział, co zrobić dalej. Był od ojca dwa razy silniejszy, ale ręce trzymał bezczynnie spuszczone wzdłuż boków, a Kastor, trzymając go za ramiona, popychał go przed sobą, a potem przycisnął do ściany. Spojrzał w oczy syna i przez moment Lucas był przekonany, że ojciec go nienawidzi. - Jak możesz być tak egoistyczny? - warknął Kastor z obrzydzeniem. - Nie ma wystarczająco wielu Sukcesorów dla was wszystkich, a wy śmiecie zadecydować, że nie będziecie mieć dzieci? Mówimy o przetrwaniu naszego gatunku! -Żeby podkreślić wagę swoich słów, docisnął Lucasa do ściany tak mocno, że zaczęła się kruszyć. - Cztery Domy muszą przetrwać i pozostać niezależne od siebie, żeby utrzymać rozejm i nie wypuścić bogów z ich więzienia na Olimpie albo ucierpi każdy śmiertelnik na tej planecie. - Wiem! - krzyknął Lucas. Gdy Lucas wyrywał się z uścisku ojca, płat tynku ze ściany opadł na nich i wypełnił powietrze pyłem. - Ale tym mogą się zająć inni Sukcesorzy! Co za różnica, jeśli Helena i ja nie będziemy mieli dzieci?

- Bo Helena i jej matka są ostatnimi reprezentantkami swojej linii! Helena musi urodzić Dziedzica, który zapewni kontynuację Domu Atrydzkiego, nie tylko dla tego pokolenia, ale i dla wszystkich następnych. Kastor krzyczał. Wydawało się, że nie zauważa białego pyłu i naruszonej ściany. Zachowywał się, jak gdyby wszystko, w co kiedykolwiek wierzył, sypało się na głowę Lucasa i dusiło go. - Rozejm obowiązuje od czterech tysięcy lat i musi przetrwać drugie tyle albo bogowie z Olimpu znów zaczną się bawić śmiertelnikami i Sukcesorami: wszczynać wojny, gwałcić kobiety i rzucać przerażające klątwy. To ich bawi. - Kastor kontynuował bezlitośnie. - Uważasz, że kilkuset z nas wystarczy, żeby nie dać zginąć naszej rasie i podtrzymać rozejm, ale to nie wystarczy, żeby powstrzymać bogów. Musimy być sil- niejsi, a żeby to osiągnąć, każdy z nas musi się rozmnażać. - Czego od nas chcesz?! - odkrzyknął niespodziewanie Lucas. Odepchnął ojca i odszedł od pochylonej i osypującej się ściany. - Zrobię dla mojego Domu to, co muszę zrobić, ona także. Jeśli będzie trzeba, będziemy mieli dzieci z kim innym, jakoś damy sobie z tym radę! Ale nie proś mnie, żebym trzymał się od niej z daleka, bo nie potrafię. Zniesiemy wszystko, tylko nie to. Mierzyli się wzrokiem, targani emocjami i pokryci białym pyłem osiadającym na ich spoconej skórze. - To dla ciebie takie proste orzec, co Helena zniesie, a czego nie? Przyglądałeś się jej ostatnio? - zapytał ostro Kastor i z wyrazem obrzydzenia na twarzy puścił syna. - Lucasie, ona cierpi. - Wiem! Przecież gdybym mógł zrobić cokolwiek, żeby jej pomóc... - Cokolwiek? Więc trzymaj się od niej z daleka. Cały gniew w jednej chwili uszedł z Kastora. Już nie krzyczał, teraz prosił. - Myślałeś o tym, że to, co ona próbuje zrobić w Podziemiu, może nie tylko przywrócić pokój między Domami, ale także oddać nam Hektora? Straciliśmy tak wielu. Ajaksa,