Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 579
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 182

Angelsen Trine - Córka morza 02 - Wróg nieznany

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :691.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka morza 02 - Wróg nieznany.pdf

Beatrycze99 EBooki A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 87 stron)

1 TRINE ANGELSEN WRÓG NIEZNANY SAGA CÓRKA MORZA II Rozdział 1 Elizabeth otoczyła ramionami brzuch, jakby chciała go chronić. Boże kochany, modliła się w duchu, nie pozwól, bym straciła moje dziecko, zmiłuj się! Jeśli ja miałabym zapłacić życiem, to ocal chociaż to maleństwo, które noszę pod sercem. Proszę cię… Nagle obok stanął Jens. W jego głosie brzmiała troska: - Jesteś chora, Elizabeth? Boli cię brzuch? I wtedy podszedł do nich lensman. - Czy ona źle się czuje? – spytał dudniącym głosem. - Może odprowadzimy ją do domu? Elizabeth zaprotestowała, czuła, że pot spływa jej po całym ciele, nie umiała opanować drżenia. Spojrzała na niego z wysiłkiem. Był to wysoki, masowej budowy człowiek w długim czarnym płaszczu. Mogłaby go prosić, na klęczkach błagać, by ją oszczędził. Tylko jeden jedyny raz w życiu już się tak bała, czuła taki niepohamowany strach. To było wtedy, kiedy Leonard ją gwałcił. Znowu odezwał się Jens. - Elizabeth, ty potrzebujesz doktora, jeśli… Przerwała mu gniewnie: - Nie… zaraz mi przejdzie. – Nagle zaczęło jej zależeć, by lensman nie dowiedział się o dziecku. Jeszcze nie teraz! Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego chce utrzymać to w tajemnicy. Ponownie zaczęła się modlić w duchu: Wszechmogący Stwórco, pomóż mi! Tylko ten jeden jedyny raz, a ja obiecuję ci, że wkrótce wszystko wyznam. Tylko ocal to, życie, które noszę pod sercem. Jeśli mi pomożesz, to ja dotrzymam obietnicy. Przysięgam. Z wolna, początkowo tak nieznacznie, że sama bała się uwierzyć, ból łagodniał. Mogła się nawet lekko wyprostować i wspierana przez Jensa czuła, że skurcz całkiem ustępuje. - Lepiej ci? – dopytywał Jens. - Tak, - wyszeptała, ocierając drżącą ręką pot z czoła. - To widocznie przypadłość, która sama przechodzi – dodała. Lensam bąkał coś o zarazie i cofał się przezornie. - Jesteś pewna? – Jens przyglądał jej się badawczo. - Tak, jestem pewna. Może to ze strachu dostałam boleści, pomyślała z nadzieję, że tak naprawdę było. Elizabeth napotkała wzrok lensamana. Widziała, że otwiera usta i przygotowywała się na przyjęcie jego słów. Słów, które mogą skazać ją na śmierć przez ścięcie toporem! - Rozglądam się za twoim ojcem – rzekł i chrząknął. – Może Elizabeth wie, gdzie on się podziewa? Czy najpierw chce poinformować o tym ojca? – pomyślała. To przecież moja wina i moja powinna być kara. Więc oszczędź ojca, Boże. Pamiętaj o obietnicy, jaką ci złożyłam… W końcu odzyskała mowę, ale głos brzmiał dziwnie, gdy spytała:

2 - Czego lensamn chce od mojego taty? Nie odpowiedział od razu. Najpierw wodził wzrokiem gdzieś ponad fiordem, jakby rozważał, czy mam jej to przekazać już teraz. - Hartiv Pireus Olsen umarł – rzekł z wahaniem. – Jeszcze jedna krótka pauza, Elizabeth spoglądała to na lensaman, to na Jensa. - Hartvig z małą stopą – wyjaśnił Jens. Elizabeth wiedziała, o kogo chodzi. Tak nazywali tego człowieka, bo jedną stopę miał krótszą od drugiej. Tylko co Hartvig ma z tym wspólnego? – pomyślała, a w jej sercu zakiełkowało maleńkie źdźbło nadziei. - Hartvig nie miał żadnej rodziny – mówił dalej lensamn. – A jego gospodarstwo graniczy z ziemią twojego ojca, więc może Andres byłyby zainteresowany kupnem. Zęby zaczęły szczękać w ustach Elizabeth. Próbowała to opanować, ale nie potrafiła. Drżenie obejmowało całe ciało, zaczynała się trząść. Jens pogłaskał ją po plecach. - Marzniesz, Elizabeth? – spytał. Zamiast odpowiedzieć, spojrzała na lensmana i powiedziała: - Tata nie ma pieniędzy na kupno nowej ziemi. - Tę sprawę przedyskutuję z nim – odparł urzędnik surowo. Potem wskazał głową na fiord i powiedział: - O, płynie. Do widzenia. Elizabeth spojrzała w ślad za jego wzrokiem i zoczyła ojca z Marią, wracających łodzią ze sklepu. Lensman wsiadł na sanie, a ona pomyślała zdumiona: dlaczego nie zauważyłem konia, kiedy tu przyszłam? - Czemu najpierw powiedziałaś, że chodzi o dziecko, a potem, że to zwyczajny ból brzucha? – wyrwał ją z zamyślenia głos Jensa. Dopiero wtedy zauważyła łzy. Czuła smak soli, kiedy docierały do warg. Chciała rzucić mu się na szyję i wyznać wszystko. Złożyła Bogu obietnicę, a on jej tym razem pomógł. Obiecała, że wyzna winę, ale nagle nie była w stanie tego zrobić. Nie mogła, bo wciąż tkwił w niej strach. - Bo myślałam, że to dziecko – odparła szczerze. – Ale musiało być co innego. I nie chciałam też, żeby lensman wiedział, że spodziewam się nieślubnego dziecka. Jens uśmiechnął się blado. - Omal mnie śmiertelnie nie przeraziłaś – bąknął. – Jesteś pewna, że już wszystko dobrze? - Tak! – Nie znajdowała więcej słów. Przez chwilę milczeli. To Jens pierwszy przerwał ciszę: - Chciałbym ci coś powiedzieć. Rozmawiałem z Ragną i Jakobem i jutro jedziemy do pastora, żeby dać na zapowiedzi. Co ty na to? Nie jesteśmy jeszcze pełnoletni i musimy mieć zgodę – ich i twojego ojca. I pastor musi też napisać do króla, żeby dał zezwolenie, ale myślę, że nie będzie żadnego problemu. Ragna zostanie w domu z dzieciakami, Maria też na pewno może przyjść. – Zdjął z rąk wełniane rękawice i otarł jej łzy. – Teraz jesteś zadowolona, Elizabeth? Skinęła głową w odpowiedzi i musiała wiele razy głęboko wciągać powietrze, żeby się znowu nie rozpłakać. Trzeba się opanować i zachowywać normalnie. Chrząknęła. - Nigdy nie zrozumiesz, jak ja ciebie kocham, Jens – powiedziała spoglądając w stronę Nymark. – Ale muszę chyba wracać do domu i przygotować sobie ubranie na jutro. Wszystko to stało się tak szybko – powiedziała na koniec. Musiała pobyć sama, nie mogła dłużej kłamać, dlatego ruszyła ku domowi. Ale dźwięk siekiery, rozłupującej szczapy drewna, towarzyszył jej w drodze do samego końca.

3 Zanim dotarła do domu, lensam wyjechał, a ojciec z Marią weszli do izby. Ona sama wstąpiła jeszcze do wygódki, żeby sprawdzić, czy nie krwawi. Wciąż nie opuszczał jej strach, że mogłaby stracić dziecko. Z ogromną ulgą stwierdziła, że wszystko w porządku. W sieni marudziła długo, zanim w końcu była gotowa spotkać się z ojcem i siostrą. Powiesiła kurtkę na gwoździu i rozgarnęła żar na palenisku, szukając właściwych słów. - Lensman chciał z tobą rozmawiać – powiedziała w końcu. Ojciec stał odwrócony do niej plecami. Przyglądał się kawałkowi drewna, z którego miał zrobić podeszwy do pary drewniaków, odpowiedział jakoś mimochodem: - Taak, pytał mnie, czy nie chciałbym kupić ziemi po Hartvigu z małą stopą. Elizabeth wstrzymała na moment dech. Nagle stało się dla niej niezwykle ważne wszystko, co było potem. - I co mu odpowiedziałeś? – spytała. Ojciec odwrócił się od stołu i szukał czegoś wzrokiem. - Nie widziałaś młotka? – spytał. Elizabeth wskazała na skrzynię z torfem, a on wziął młotek, zanim odpowiedział na jej pytanie. - Nie, na co mi więcej ziemi? Mam tyle zwierząt, ile mi potrzeba, i ziemi też. Wystarczy mi tyle. I skąd miałbym wziąć pieniądze? Maria siedziała na skrzyni z torfem i robiła na drutach rękawice. Elizabeth pogłaskała ją po włosach. - Najlepiej byłoby spłacić dawniejsze długi, no nie? – spytała. - Co prawda, to prawda – przytakiwał ojciec z przejęciem. – I to też powiedziałem lensmanowi. Trochę się skrzywił – ojciec roześmiał się krótko. – Masz rację. Oni pewnie myślą, że każdy ma tyle pieniędzy co oni, ci bogacze. - Powinien mieć więcej rozumu – bąknęła Elizabeth i musiała wyjść do alkierza. Tam usiadła na sienniku i objęła ramionami kolana. Czuła pulsowanie krwi w całym ciele. Złożyła obietnicę. I to nie byle komu, ale samemu Bogu. Nie ulegało wątpliwości, że wysłuchał jej prośby. Ale czy ja zdołam dotrzymać przyrzeczenia? – myślała. Z drżeniem złożyła ręce do modlitwy, długo jednak nie znajdowała odpowiednich słów. Próbowała sobie przypomnieć, co pastor zwykł mówić w kościele. Może Bóg wysłucha uważniej, jeśli będzie się posługiwać pięknymi słowami? Zacisnęła powieki w głębokiej koncentracji, ale w końcu i tak zaczęła szeptać prostą modlitwę: - Kochany Boże na niebie. Składam ci gorące podziękowania za to, co zrobiłeś. Dotrzymam mojej obietnicy. Wyznam… pewnego dnia… ale chcę Cię prosić o coś jeszcze. Wybacz mi wszystkie kłamstwa, jakie muszę mówić tym, których kocham. Wierzę i ufam, że mnie rozumiesz. – Umilkła i zastanawiała się, czy powinna prosić dalej, ale w końcu dała spokój. Należy być powściągliwym w swoich oczekiwaniach wobec Boga. Teraz nie może żądać więcej. Podniosła się wolno z siennika, wygładziła spódnicę i podeszła do swojej małej skrzyni. Wyjęła stamtąd swoją konfirmacyjną sukienkę, wzięła ją do kuchni i usiadła przy piecu. Skorzystam z ciepła i światła, pomyślała i zaczęła rozpruwać boczny szew. - Co ty robisz? – spytała Maria, ledwie zerkając na siostrę znad robótki. Ćwiczyła się teraz w szybkim robieniu na drutach, to jednak wymagało uwagi, bo jak nie, to zaraz gubiła oczka. - Muszę sobie dopasować suknię na jutro. - Dlaczego? Elizabeth wsunęła wskazujący palec pod szew sukienki i spojrzała na ojca, naprawiającego but. Nie wiedzieć czemu przestraszyła się, że będzie musiała powiedzieć mu o jutrzejszej wyprawie do pastora. Dlatego zwlekała. - Jens i ja mamy jutro jechać do pastora, dać na zapowiedzi – rzekła w końcu.

4 - Ach, tak, a kiedy zamierzacie wziąć ślub? – spytał ojciec, nie podnosząc wzroku znad buta. Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że jutro spadnie śnieg, pomyślała Elizabeth. Czuła ulgę ale też rozczarowanie reakcją ojca. - Nie wiem – burknęła. – Najszybciej, jak to możliwe. Pastor musi pewnie najpierw pisać do króla o zezwolenie, nie wiem, ile czasu na coś takiego trzeba. Ale jutro ty też musisz jechać jako świadek. Nareszcie ojciec podniósł wzrok. Nie powiedział nic, patrzył tylko na nią pytająco. - Bo ja nie jestem pełnoletnia – wyjaśniła. – Musisz jechać, żeby się podpisać. Z Jensem pojedzie Jakob. Ragna zostanie w domu z dziećmi, Maria może do nich iść. – Powiedziała wszystko w szalonym tempie, żeby mieć to już za sobą. - No tak! – ojciec uważnie oglądał but. Cisza, która potem zapadła, trwała tak długo, że Elizabeth obawiała się, czy ojciec nie odmówi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie rozmawiali o weselu. Ojciec dowiedział się, że wezmą ślub i że dostaną dom w Dalen. Więcej jednak nigdy o sprawie nie mówiono. Ojciec nie należał do gadatliwych. Nie okazywał też uczuć, ani radości, ani smutku. Gdyby jednak miał coś przeciwko, to by chyba powiedział. Na tyle Elizabeth swego ojca zna. Andres otarł wargi, zerknął w okno i uśmiechnął się. - W takim razie rzuć okiem na moje świąteczne ubranie, Elizabeth – rzekł w końcu. – Człowiek nie co dzień wybiera się na plebanie. Widziała jak się przy tym wyprostował, poczuła zazdrość i zarazem żal. Zazdrość, że ona nie odczuwa tej samej radości, a żal dlatego, że musi kłamać ojcu. Słońce stało jeszcze nisko na niebie, kiedy następnego dnia wyruszyli do pastora. Jakob siedział z przodu, Andres przy nim, Elizabeth i Jens zajęli tylną ławeczkę sań. Elizabeth przymknęła oczy i wyobrażała sobie, że zimowe słońce ją grzeje. Dobrze, że mroczny czas nareszcie się skończył. W normalnej sytuacji miarowy stukot końskich kopyt o zamarzniętą drogę działałby usypiająco, ale dzisiaj Elizabeth nie myślała o spaniu. Potrzebowała jednak spokoju, dlatego udawała, że drzemie. Tak strasznie bała się tego, co musi nadejść! Rano nie była w stanie przełknąć ani kęsa jedzenia, a podczas gdy ojciec szykował się do drogi, ona siedziała w wygódce i walczyła z mdłościami. Teraz próbowała uspokajać się myśląc, ile trudniejszych chwil już przeżyła, ale to nie pomagało – wprost przeciwnie. Będzie musiała kłamać pastorowi i powiedzieć, że dziecko jest Jensa. Pastor jest człowiekiem stojącym bliżej Boga, to wiedziała. Nie jest taki jak inni. Może Bóg życzy sobie, by to pastorowi wyznała swój grzeszny postępek? Może to znak od niego, że Jens, chciał, aby pojechali właśnie dzisiaj? Nie, obiecała, że wyzna winę pewnego dnia, ale przecież nie mówiła kiedy. Może pastor odmówi ślubu, ponieważ jesteśmy za młodzi, myślała. Co powiedzą, jeżeli zapyta, dlaczego nie dali na zapowiedzi wcześniej, a już zwłaszcza dlaczego nie zaczekali z dzieckiem, dopóki sami nie będą dorośli? Jens chce być wpisany do kościelnej księgi jako ojciec jej dziecka, ale co będzie, jeśli później zacznie tego żałować? Panie Boże na niebie pomóż mi jeszcze tylko ten jeden raz, prosiła w milczeniu i składała ręce pod futrzanym okryciem, które dzieliła z Jensem. Nie dalej jak dwa lata temu stawała przed tym samym pastorem jako konfirmantka. Sam dzień konfirmacji był wspaniały. Elizabeth pamięta wszystko ze szczegółami. Katechizm umiała śpiewająco, nie groziło jej, że w przyszłym roku będzie musiała powtarzać naukę. Było ponad siedemset pytań, a ona znała wszystkie odpowiedzi, choć oczywiście na wszystkie odpowiadać nie musiała. Jacy dumni byli z niej rodzice! Po raz pierwszy miała na sobie długą suknię, taką jakie noszą dorosłe kobiety. Dzisiaj ma oto znowu stanąć twarzą w

5 twarz z pastorem, w tej samej konfirmacyjnej sukni i z dzieckiem w brzuchu. Myśl była tak przerażająca, że dziewczyna skuliła się, kiedy wjechały na dziedziniec plebanii i stanęły. Jakaś młoda dziewczyna otworzyła po tym, gdy Jakob zapukał do drzwi. Najpierw chrząknął, potem przeczesał palcami swoją bujną brodę. - Dzień dobry i pokój temu domowi. Czy pastor w domu? – spytał. - Pastor jest w kantorze – odparła dziewczyna. – Chcecie z nim rozmawiać? - Tak, gdyby zechciał poświęcić nam trochę czasu, to… - Jak nazwisko? Jakob Myran. - Chwileczkę – powiedziała dziewczyna i zamknęła mu drzwi przed nosem. Elizabeth mocniej chwyciła ramię Jensa. Służąca patrzy na nas jak na gówno, pozbawione wszelkiej wartości, pomyślała, tracąc resztki pewności siebie. Nagle drzwi otworzyły się znowu. - Pastor czeka w kantorze – poinformowała dziewczyna krótko. Mężczyźni zdjęli czapki, przekraczając próg tak, jak to robią w kościele. Dziewczyna pokazała drogę przez duży hol z podłogą pokrytą miękkim dywanem. Elizabeth przypomniało to pierwsze spotkanie z Leonardem, kiedy Kristian wskazywał im drogę do jego kantorka. - Ci ludzie chcą rozmawiać z pastorem oznajmiła służąca i dygnęła głęboko, zanim pożeglowała z powrotem w swoich miękkich, skórzanych butach. Pastor podawał im po kolei rękę, a oni witali się, przedstawiali po nazwisku, potem głos zabrał Jakob: - Niech nam pastor wybaczy, że niepokoimy, ale przywieźliśmy tu młodą parę, która chciałaby dać na zapowiedzi – rzekł cicho i znowu chrząknął. - Aha, tego chcą – mruknął pastor, przyglądając się spod zmrużonych powiek Elizabeth i Jensowi. Elizabeth miała ochotę wpić znowu palce w ramię Jensa, które wypuściła z uścisku, kiedy wchodzili na plebanię. - No dobrze. jak się nazywacie? – pytał pastor, wyjmując wielką księgę, którą potem przeglądał długo. Oboje wykrztusili swoje imiona, nazwiska, daty urodzenia, chrztu i konfirmacji. Pastor wodził palcem po stronnicach w górę i w dół a potem zwrócił się do Jakoba i Andresa. - Wy możecie wyjść, chciałbym porozmawiać z młodymi na osobności. Elizabeth miała wrażenie, że tamci z ulgą znikają za drzwiami. Sama najchętniej zrobiłaby to samo. - Siadajcie, proszę bardzo – mówił dalej pastor, i machnął dwojgu stojącym przed biurkiem ręką. Elizabeth zdjęła czarną chustkę z głowy i ściskała ją na podołku. Kurtkę zdjęła w holu, mogła pokazać swoją piękną suknie. To ważne, by wyglądać porządnie, uważała. - Jesteście młodzi – stwierdził pastor, zerkając pospiesznie na daty w księdze. – Chciałbym się więc dowiedzieć, co was tak nagli do małżeństwa? Odchylił się w tył i przyglądał się swoim gościom. Elizabeth wolno uniosła wzrok, starała się nie wyglądać na zuchwałą, która ma odwagę patrzeć pastorowi prosto w oczy. Najpierw zwróciła uwagę, na jego siwą brodę, prostokątnie przystrzyżoną. Ciekawe, ile on może mieć lat. pastorowa jest podobno dużo młodsza od męża, ale Elizabeth nigdy jej nie widziała. Proboszcz zapytał ich o coś, więc musiał otrzymać odpowiedź. Bez dalszych kłamstw, pomyślała Elizabeth i zaczęła: - Spodziewam się dziecka – wyznała i jedynie delikatnie drżenia głosu ujawniło, jak bardzo się boi. Możliwe, że pastor wyczuł ten lęk, bo na jego twarzy pojawił się jakiś łagodny, niemal bolesny wyraz. Na ułamek sekundy, nie dłużej. A może zresztą ona to sobie tylko wyobraziła?

6 - Nie mieliśmy takich zamiarów – wtrącił Jens. – No ale jak już się stało, to ja chcę być odpowiedzialny. Elizabeth patrzyła w dół i skubała frędzle chusteczki. Jens zataił prawdę i może to powinno się nazywać kłamstwem? I czy ona jest tak dużo lepsza, skoro Jensowi na to pozwoliła? Odepchnęła od siebie wszystkie złe myśli, uniosła wzrok i popatrzyła wprost na pastora. - Dziecko urodzi się na początku lata, tak że chcielibyśmy wziąć ślub najszybciej jak to możliwe – oznajmiła stanowczo. Pastor pochylił się nad biurkiem i przyglądał im się po kolei. Długo. Elizabeth pociła się pod intensywnym spojrzeniem jego niebieskich oczu. - Wystąpiliście przeciwko temu, co napisane jest w Biblii, dzieci przynależą do małżeństwa. I tylko do małżeństwa – rzekł ostrym głosem. Elizabeth zesztywniała ze strachu. Słowa, które sobie przygotowała, kompletnie gdzieś przepadły. Znowu spuściła wzrokiem by się opanować, gdy usłyszała spokojny głos Jensa. - Ja rozumiem, że pastor się na nas gniewa. Ale my się kochamy, a wtedy trudno jest sobie… tego nie okazywać. A każde jedno dziecko jest darem od Boga, to też stoi w Biblii. Dlatego wierzę, że to nasze też jest zesłane przez Boga. Elizabeth zaciskała powieki, aby się nie rozpłakać. Jens wypowiedział najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszała. - I teraz chcemy wziąć ślub – mówił dalej Jens. – A potem wprowadzić dziecko do Kościoła przez chrzest święty. Nie chcemy dłużej żyć w grzechu i dlatego prosimy pastora, żeby nam pomógł. Cisza, która potem zaległa, była przytłaczająca. W końcu Elizabeth uniosła głowę i popatrzyła na proboszcza. - Czy wy wiecie, że potrzebne wam będzie zezwolenie od króla? – spytał. Elizabeth z trudem przełknęła ślinę. - Tak, wiemy. Mamy jednak nadzieję, że pastor zechce napisać do króla ten list w naszym imieniu. Wierzymy, że zarówno król, jak i pastor uznają, że mimo wszystko tak jest najlepiej. Co dobrego komu przyjdzie gdyby dziecko miało się urodzić poza małżeństwem? Czy należy je karać za to, co zrobili rodzice? chciała mówić jeszcze, ale umilkła. Może już i tak powiedziała zbyt wiele. Może pastor się na nią rozgniewa. Znowu spuściła wzrok i złożyła zimne, spocone dłonie. - Ten, kto popełnił coś złego, powinien za to zapłacić – rzekł pastor. W tej sytuacji to wy powinniście ponieść karę ze wszystkimi jej konsekwencjami. Elizabeth czuła, że ze złości łzy pieką ją pod powiekami i musiała zagryzać wargi, żeby nie zacząć głośno krzyczeć. Kiedy pastor znowu się odezwał, w dalszym ciągu wpatrywała się w swój podołek. - Pamiętam cię z konfirmacji, Elizabeth. Umiałaś wszystko znakomicie. Czy ty jeszcze pamiętasz dziesięć przykazań? – spytał. Elizabeth przytaknęła. - To mogłabyś mi w takim razie powiedzieć, jak brzmi trzecie przykazanie? Zwilżyła wargi, wciągnęła głęboko powietrze raz i drugi, potem patrząc pastorowi w oczy, zaczęła recytować: I siódmego dnia Pan Bóg twój wyznaczył sabat, byś żadnych czynności wtedy nie wykonywał, ani syn twój, ani córka, ani sługa, ani służebnica twoja, ani też obcy, któryby stanął u twoich bram. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił. Pastor uśmiechnął się po raz pierwszy. - No, no nieźle. Mówisz, jakbyś czytała z książki. Wierzę, że w dalszym ciągu pamiętasz sakramenty święte i artykuły wiary? Elizabeth znowu przytaknęła skinieniem głowy. To samo zrobił też Jens.

7 - No dobrze. Teraz nie będę was już dłużej dręczył takimi pytaniami. Pastor przewracał stronice swojej księgi, aż znalazł jeszcze całkiem czystą. Ujął wtedy pióro, umoczył je w kałamarzu i coś zapisał. - No, teraz jeszcze tylko podpisy tych dwóch za drzwiami – rzekł swobodnie. – Wesele możecie urządzić w trzecią niedzielę kwietnia. Elizabeth podniosła się niepewnie i kątem oka widziała, że Jens zachowuje się podobnie. - A co z listem do króla? – spytała. - To z pewnością nie będzie nastręczać żadnych problemów – odparł pastor krótko. Jens wyciągnął rękę na pożegnanie, ukłonił się i podziękował, ale kiedy pastor zwrócił się do Elizabeth, ona się zawahała. - A co, jakby król odmówił? – spytała. - Tego nie zrobi – odparł pastor spokojnie i Elizabeth nie miała wyjścia, musiała zadowolić się odpowiedzią. Potem mocno uścisnęła pastorowi rękę i wyszli. W drodze do domu Elizabeth czuła, że napięcie z niej spływa. Ostatnie dni były niczym koszmarny sen na jawie. Trzeba się modlić i mieć nadzieję, że od tej chwili będzie lepiej. Rozdział 2 Elizabeth wyjęła z pieca dwa upieczone bochenki. W prawnymi palcami ostukała skórę, zadowolona ułożyła chleb na ławie i przykryła czystą serwetką. Potem spojrzała na ciasto leżące d dzieży. – Nie, ono musi jeszcze trochę wyrosnąć – powiedziała głośno sama do siebie i wyciągnęła się na posłaniu. Dobrze jest tak odpocząć, choćby parę minut. Rozkoszować się ciszą, wypełniającą dom, kiedy nikogo więcej nie ma. Mimo woli położyła rękę na brzuchu, wtedy poczuła delikatne kopnięcie. Rozmyślała o przyszłości, spoglądając w sufit. Trzeba tu porządnego mycia, bo wszystko jest czarne od sadzy, stwierdziła, zasypiając. Była bardzo zmęczona. Nie tyle pracą, ile tymi ciągłymi spekulacjami. Nigdy by Ne przypuszczała, że myśli mogą człowieka tak wyczerpać. Przez cały czas rozglądała się za jakimś znakiem, któryby wskazywał, że teraz to już powinna wyznać prawdę. Za każdym razem jednak, kiedy już sądziła, że czas nadszedł, wycofywała się. nie mogła. W końcu wyjęła zniszczoną Biblię, należącą do rodziców. To było niczym opętanie. Nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że musi wypełnić obietnice. Jeśli będzie czytać Biblię każdego wieczora, przed zaśnięciem, jeśli będzie modlić się w każdej wolnej chwili, to może Bóg spojrzy na nią łaskawie i uwolni ją? Dlatego w milczeniu błagała, by dał jej znak w sprawie tego, co ma się stać w przyszłości, prosiła o wybaczenie i miłosierdzie, ale nic się nie działo. Wtedy zaczęła wzywać Linę-Laponkę. Jak tylko została sama, wielokrotnie powtarzała szeptem jej imię. Wyczekiwała na nią w mroku nocy, szukała obolałymi oczyma w każdym ciemnym kącie, ale Lina też się nie pokazywała. Były takie dni, że Elizabeth wciąż płakała. Słone łzy spływały do wiadra, kiedy doiła owce, chowała się w szopie na łodzie i szlochała z rozpaczy, a nocą popłakiwała cichutko pod okryciem ze skór. Kiedy wspomnienia płynęły strumieniem, zakrywała ramieniem oczy, przepełniona wstydem, że kiedyś uważała, iż najlepiej byłoby zrobić z tym wszystkim koniec. Jensa unikała, jak tylko się dało, tłumaczyła się mnóstwem obowiązków. Nie mogła też jeść, bo chociaż była głodna, nie miała na nic ochoty. Pewnego wieczora, gdy była gotowa wyjść do obory, ojciec chwycił ją mocno za ramię i popatrzył jej w oczy. - Teraz będziesz taka dobra i zaczniesz jeść, Elizabeth, powiedział. Powinnaś pamiętać, że musisz się troszczyć nie tylko o siebie. Lekkim skinieniem głowy wskazywał jej brzuch. Powiedzieć, że córka jest w ciąży, to dla niego dużo, pomyślała.

8 Ale nie słowa zrobiły na niej największe wrażenie tylko to, że ojciec tak powiedział. Dlatego podjęła decyzję. Biblia została odłożona z powrotem do skrzyni. Elizabeth przestała się też modlić. Odmawiała tylko wieczorny pacierz, te, którego nauczyła ją matka, recytowała go razem z siostrą co wieczór. I niech się dzieje co chce. Jeśli Bóg uzna, że ktoś może odkryć, co zrobiła, zanim sama się do tego przyzna, to niech tak będzie. Ale jeśli Bój jest sprawiedliwy, w co chciała wierzyć, to ją jeszcze przez jakiś czas oszczędzi. Przynajmniej dopóki dziecko nie przyjdzie na świat. Bo nikt prócz Boga nie wie, jak bardzo Elizabeth żałuje, tego, co zrobiła Leonardowi i jak bardzo chciałaby, żeby to się nigdy nie stało. Przecież nie miała zamiaru go zabijać – chciała tylko sprowadzić na niego chorobę, z zemsty za to, co on jej zrobił. Podniosła się mozolnie i otarła rękami twarz. Płakała, nawet tego nie zauważając. Wprawnymi ruchami wzięła dzieżę z ciastem na chleb i wyrzuciła je na stół. Wkładała w pracę wszystkie siły, jakby swoją rozpacz wgniatała w to ciasto. Szybki małego okna pokryte były kwiatami z mrozu. Trzeba się ciepło ubrać, zanim wyjdę, pomyślała. Miała się spotkać z Ragną, jak tylko skończy z chlebem. Wybierały się razem do Dalen, żeby obejrzeć dom. Nagle ogarnęła ją taka złość, że zaczęła tłuc ciasto pięścią. Czy Ragna nie mogła dać jej klucza i pozwolić, by poszła tam sama, albo z Jensem? Ale nie, Ragna, jak to ona, tak wszystko urządziła, że mężczyźni już tam poszli, żeby obejrzeć oborę i zabudowania gospodarskie. Teraz one będą oglądać dom. Oblepioną mąką dłonią odgarnęła włosy i zaczęła formować bochenki. Może jest niesprawiedliwa. Oboje z Jensem mają szczęście, że dostali ten dom, a Ragna robi to z pewnością w najlepszej wierze. Włożyła gotowe bochenki do pieca. Sprzątała ze stołu, pogrążona w swoich sprawach. W Ragnie było coś, czego Elizabeth nie umiała rozgryźć… otrząsnęła się teraz z ponurych myśli. Chciała posprzątać w kuchni, a tymczasem chleb się upiecze. Próbowała przeżywać radośnie ten dzień, w którym po raz pierwszy zobaczy swój nowy dom. Już z daleka zobaczyła czekającą na wzgórzu Ragnę. Pewnie jest przekonana, że ja już tam poszłam sama – wpadło jej do głowy. Kiedy znalazła się na wzniesieniu, przystanęła i ogarnęła wzrokiem dom. Był zbudowany z solidnych, smołowanych bali. W dłuższej ścianie znajdowały się dwa okna. Patrzcie, dwa okna. U nas w domu jest tylko jedno, pomyślała. Pewnie, że widziała tę małą zagrodę już setki razy, ale teraz naprawdę pierwszy raz widzi swój nowy dom. Próbowała powiedzieć to głośno: - Nowy dom mój i Jensa. – Ale żadnych wielkich uczuć przy tym nie doświadczała. Wiedziała, że w czasach kiedy Dalen było komorniczą zagrodą należącą do gospodarstwa Heimly, mieszkała tu wielodzietna rodzina. Musiało to być przed jej urodzeniem, ale historię znała. Mówiono, że Olai, gospodarz, się powiesił, a w jakiś czas potem jego żona wzięła dzieci i gdzieś się wyprowadziła. Nikt nie był pewien, co się z nimi stało, ludzie nie pojmowali, jak komornica mogła sobie poradzić sama z taką gromadą dzieci. Mówiono też, że Olai nie zaznał spokoju w grobie, i że teraz podobno straszy w Dalen. Elizabeth nie wiedziała, co o tym myśleć. Że upiory istnieją, przekonała się sama. Lina- Laponka była tego wyraźnym dowodem. Ale ona przyszła, żeby pomóc Elizabeth. A jaki jest Olai, jeśli naprawdę tłucze się po domu? - Szybko chodzisz – powiedziała Ragna, kiedy Elizabeth dogoniła ją przy obejściu. Dopiero teraz dotarło do Elizabeth, że tamta chciała wejść na górę przed nią.

9 - Widzisz, ja jestem młoda i mam lekki chód – odparła. – Ale coś mi się zadaje, że tobie bardzo się spieszyło, żebyśmy już zaczęły oglądać. A przy okazji, czy nie czas, żebym dostała klucz? Ragna dość niechętnie wygrzebała klucz w kieszeni spódnicy. Elizabeth czuła ciężar metalu w dłoni, dopiero teraz jej ciało ogarnęła niepewna jeszcze radość. Oczekiwanie i dziecinna ciekawość. - Jens powinien tu z nami być – powiedziała i musiała chrząknąć. W tej samej chwili weszli mężczyźni, Jakob, Jens i Andres. - Nie ma zbyt wiele roboty przy gospodarskich zabudowaniach, jak mi się zdaje – oznajmił Jakob. Parę nowych przegród w oborze i to wszystko. wiosną położycie tylko świeży torf na dachy, poza tym budynki trzymają się dobrze. Trochę wzruszona tą chwilą i uwagą zebranych Elizabeth pomyślała, że jej mała siostrzyczka też powinna tu być. Ona jednak wolała iść do Dorte. Elizabeth protestowała, ale Maria z uporem postawiła na swoim: obiecała Dorte pomóc w jakiejś pracy, to obietnicy dotrzyma. Elizabeth przeniknął zimny dreszcz, kiedy siostra to powiedziała. - Chyba otworzysz, zanim wszyscy zamarzniemy na śmierć – ponaglał Jens, wyrywając ją z zamyślenia. Pospiesznie wsunęła klucz do zamka. Zgrzytnęło żałośnie, takim samym zgrzytem zawtórowały zawiasy, kiedy popchnięte drzwi otwierały się niechętnie. Weszli do niewielkiej sionki, stamtąd do izby. Pierwsze wrażenie Elizabeth było takie, że pomieszczenie jest większe, niż się spodziewała. Przejęta szła dalej. Drzwi z izby prowadziły do mniejszego pomieszczenia, mającego, zdaniem Elizabeth, jakieś dziesięć łokci na pięć. Przypuszczalnie alkierz, stwierdziła, ale natychmiast przyszło jej do głowy, że tu zrobi izbę. Tak będzie. Małe okienko z sześcioma szybkami nie wpuszczało do środka zbyt wiele światła. Zarosło brudem, pokrywały je kwiaty z lodu, ale mimo wszystko to jednak okno. Widziałam je ze wzgórza. Drugie musi być w kuchni, pomyślała. Podeszła do okna i chwilę chuchała w zamarzniętą szybkę, stwierdziła, że szkło jest zielonkawe. Kiedy oczy przywykły już do ciemności, mogła ocenić meble. W izbie znajdowało się łóżko, skrzynia, cztery stołki i stół. Jens wołał coś z kuchni. Niechętnie poszła w jego stronę, bo najchętniej zostałaby w alkierzu i rozmyślała, jak go urządzi. Czuła mrowienie w palcach z niecierpliwości, żeby już zaczynać. Trzeba usunąć pajęczyny, zdechłe muchy i zastarzały brud. Otworzyć okna i wpuścić do domu świeże powietrze. Miała też zamiar utkać szmaciane chodniki na podłogi. W każdym razie do izby. Jens zapalił lampę, stojącą na kuchennym stole. - Nie sądzisz, że tu jest bardzo ładnie? – spytał. – Będzie nam dobrze w tym domu, mnie, tobie i naszemu dziecku. Elizabeth poczuła, że się rumieni i odwróciła głowę. Czy on musiał mówić o dziecku w obecności wszystkich? Zabrzmiało to jakoś sztucznie. Równocześnie Elizabeth zawstydziła się swoich myśli. Powinna raczej odczuwać wdzięczność. - Tak, będzie, tu bardzo ładnie – powiedziała głośno. - Sama nie wiem, jak mam dziękować za taki dar. I dobrze, że te słowa padły, ulżyły trochę jej sumieniu. - No, tego by tylko brakowało, żeby was zostawić bez niczego – wymamrotał Jakob skrępowany. Przez chwilę panowała dręcząca cisza, podczas gdy Elizabeth rozglądała się po kuchni. Znajdował się tu murowany piec, niewielki blat kuchenny z szufladami i szafkami, przy ścianie też stały szafy. Pod oknem widziała ławę, na której można było sypiać i kuchenny stół. Tutaj będę siadywać i patrzeć jak się rozwidnia, czekając, aż rodzina się pobudzi, zdecydowała Elizabeth.

10 - Popatrz tutaj – rzekł Jens, otwierając drzwi szafy. Elizabeth podeszła do niego i poczuła, że przepełnia ją budząca radość. - Toż to przecież serwis, i kieliszki! – Zawołała, wyciągając z zapałem jedną z szuflad. – A patrz tutaj, Jens, sztućce! Wszystko, czego potrzebujemy, znajduje się w tej szafie. Naprawdę możemy to odziedziczyć? – spytała. Ragna wzruszyła obojętnie ramionami. - Pewnie, jeśli o mnie chodzi, to możesz sobie to po prostu wziąć. Jak ci się przyda, to proszę bardzo. Elizabeth starała się nie dostrzegać sarkazmu w jej głosie, bo równocześnie zauważyła strome, wąskie schody wiodące na strych. - Możemy tam wejść i popatrzeć? – spytała. A skoro nikt nie odpowiadał, ruszyła w tamtą stronę. Nagle zesztywniała i musiała złapać się mocno barierki, żeby nie upaść. Jakby powstrzymywała ją jakaś niewidzialna ściana. Owionął ją lodowaty wiatr. Kara od Boga… to była pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy. Teraz to koniec! Nagle dotarł do nie płacz dziecka… a może kobiety? Nie, to i dziecko, i kobita. Elizabeth miała kolana jak z waty. Pokój kręcił się dookoła niej. Wydawało jej się, że krzyczy, ale nie była pewna, pogrążona w półmroku. Płacz przybierał na sile, przesycony rozpaczą i żalem. Czuła nędzę i ubóstwo tamtych, czuła jak głód szarpie ich kiszki. Czyjeś głosy… jakiś mężczyzna krzyczał coś, czego do końca nie rozumiała. Szła po omacku przed siebie, by dotrzeć do tych ludzi. Bardzo chciała im pomóc, ale byli poza jej zasięgiem. Powoli zaczęło się rozjaśniać, w końcu zdała sobie sprawę, że ktoś powtarza jej imię. - Elizabeth! Elizabeth, słyszysz mnie? – To był Jens. Co on tu robi? Zdezorientowana przewracała oczami, widziała, że tamci ją otaczając, a ona sama leży na podłodze, która pod jej plecami wydawała się lodowata. Elizabeth dzwoniła zębami. Strach przed czymś niewiadomym, co właśnie przeżyła, sprawiał, że w ustach jej zasychało i nie mogła słowa wykrztusić. Ale ramiona Jensa były oparciem, chwyciła je więc i ukryła twarz w jego samodziałowej kurtce, gdzie nic złego nie mogło jej dosięgnąć. - Ty zemdlałaś? – spytała Ragna. Elizabeth zrozumiała, że tamta chce wyjaśnień, ale ona nie miała nic do powiedzenia. Co ja takiego słyszałam? – myślała zdjęta trwogą. Głosy i płacz były tak donośne, że pozostali ludzie w izbie też musieli słyszeć. Czy to tylko sen? Nie, słyszała przecież, jakby była całkiem przytomna. Postanowiła, że nie powie tamtym, co przeżyła. Oni by tego nie zrozumieli, myśleliby, że może Elizabeth zwariowała. - Niewiele dzisiaj jadłam – wyszeptała na koniec. – Nie najlepiej się ostatnio czułam. Unikała patrzenia na otaczających ją ludzi. Chciała jak najprędzej stąd odejść. Jens nadal ją mocno obejmował. Nikt już nic nie mówił, skrępowani wycofywali się. jedno za drugim znikali za drzwiami. – Ragna jako ostatnia. - Dlaczego ic nie jadasz? – spytał Jens zatroskany, kiedy zostali sami. Nie odpowiedziała na to pytanie, rzekła natomiast podniecona: - Jens, ja słyszałam upiory! – Dostrzegła rozpacz w jego spojrzeniu. – To prawda. Musisz mi wierzyć! Słyszałam głosy, ktoś krzyczał. Jakieś dziecko. Było strasznie zimno… i ja byłam głodna… i… - Jesteś pewnie bardzo zmęczona, Elizabeth – przerwał Jens i spoglądał jej się natarczywie. Sama mówisz, że jeszcze dzisiaj nie jadłaś. A tutaj jest zimno jak w jakiejś szopie. Nic dziwnego, że zmarzłaś na tej podłodze. - Jens! – warknęła i odepchnęła go lekko od siebie. – Posłuchaj mnie teraz, ja mówię prawdę. Obiecałeś kiedyś, że zawsze będziesz mi wierzył, więc teraz udowodnij, że tak jest. Z

11 wolna docierały do niej własne słowa. Akurat ona jest ostatnią osobą, która powinna rozprawiać o dotrzymywaniu obietnic. Dobrze było czuć jego ramię na plecach, więc odwróciła wzrok, żeby nie patrzeć mu w oczy, a rumieńce ukryła na jego piersi. - Ja ci wierzę – odparł stanowczo. – Ale teraz powinniśmy już iść. Bo niezależnie od tego, co mówisz, jesteś wyczerpana. On ma rację. Jestem potwornie zmęczona, pomyślała, nie była w stanie protestować. Nadal kręciło jej się w głowie, więc najlepiej było opierać się na Jensie, kiedy schodzili ze zbocza. Trochę też marzła i głód ściskał jej żołądek. - Po południu przyjdziemy tu sami, tylko ty i ja – obiecał Jens. Elizabeth skinęła bez słowa i objęła go w pasie. Nie chciała nikomu o tym wspominać. Z drugiej strony miała ochotę porozmawiać dłużej z Jensem. Dowiedzieć się na pewno, czy jej wierzy, czy tylko udaje. Zatrzymali się przy rozstaju dróg. Elizabeth ujęła jedną dłoń Jensa w obie ręce i głaskała kciukiem jego rękawicę. Któregoś dnia, już niedługo, to ona będzie robić dla niego rękawice. Obetnie sobie trochę włosów, które potem uprzędzie razem z wełną, żeby rękawice były wyjątkowo miękkie i mocne. Nagle zapragnęła nie wypuszczać go od siebie. Nie chciała, żeby teraz odchodził. - Jens – zaczęła. – Czy w domu czeka na ciebie jakaś praca? Pokręcił przecząco głową. - To może moglibyśmy iść na chwilę do szopy na siano i spokojnie porozmawiać? – spytała. Tym razem pokiwał twierdząco i uśmiechnął się nieśmiało. Elizabeth wsunęła rękę w jego dłoń i ruszyli w stronę Nymark. Dym unosił się z komina, kiedy przemykali pod domem. Więc ojciec jest w domu. Elizabeth nie chciała, żeby ich zauważył. Wygrzebali głęboką dziurę w sianie, wpełzli do środka i otulili się szczelnie. Elizabeth leżała na ramieniu Jensa i gapiła się w sufit. - Pomyśl, Jens, że już niedługo będziemy małżeństwem – rzekła po chwili milczenia. – Bo nie wierzę, żeby król Oskar miał coś przeciwko temu. A ty? - Nie, dlaczego miałby mieć coś przeciwko temu? - Właściwie to nie wiem. – Elizabeth zastanawiała się. - On tu przecież nie mieszka i nie wie, kim jesteśmy. Jens śmiał się cicho, serdecznie. - Ty kurzy móżdżku, to przecież nie ma nic do rzeczy, że on tu nie mieszka. Słyszałem, że to porządny człowiek, na pewno uzna, że najlepiej będzie, jak weźmiemy ślub. Elizabeth nie protestowała. Mówił tak przekonująco. Przytuliła się tylko mocniej do niego, przymknęła oczy, czując oddech Jensa na swoim czole. Tak jest dobrze, myślała. Bezpiecznie a równocześnie słodko. Jens nie jest taki, żeby ją tuta siła przymusić. Ale dopóki tak nieruchomo leżał przy niej, Elizabeth miała wrażenie, że chciałby czegoś więcej. Dlatego odchyliła głowę w tył i delikatnie pocałowała jego wargi. On odpowiedział raz, a potem jeszcze… najpierw ostrożnie i nieśmiało, potem coraz bardziej natarczywie. Ułożyła się wygodniej, podciągnęła w górę i wsunęła ramię pod kark Jensa. - Słodka jesteś, Elizabeth – wymamrotał jej prosto do ucha. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Te słowa wywołały dziwne drżenie w ciele Elizabeth i jeszcze bardziej ją ośmieliły. - No to oszalej – szepnęła zaczepnie, tuląc się do niego. On jęknął i wsunął dłoń pod bluzkę Elizabeth, drugą ręką odpinał guziki i w końcu znalazł to, czego szukał. Elizabeth chciała się odsunąć, kiedy dłoń Jensa zamknęła się na jej piersi. Za szybko to idzie, pomyślała. Wydawało jej się to obce, przerażające… a zarazem bardzo rozkoszne. Chciała protestować, kiedy on nagle uniósł się, pochylił głowę i przywarł wargami do brodawki jej piersi. Pod pieszczotami Elizabeth opadła jednak na siano i poddała się

12 rozkoszy. Pulsujące ciepło pojawiło się w dole brzucha, ciało domagało się czegoś więcej. Czuła dużą dłoń Jensa, gładzącą biodro, a później zaciskająca się na pośladku, przesuwającą się po udzie. Jeszcze mogła go powstrzymać albo uciec, ciało jednak pragnęło być posłuszne mężczyźnie. Kiedy jego palec odnalazł drogę w głąb jej ciała, jęknęła z rozkoszy i przywarła do niego mocno. - Musisz mi pomóc, Elizabeth – wymamrotał Jens, gorączkowo chwytając ją za rękę. - Nie, nie przestawaj – szepnęła, pozwoliła mu jednak prowadzić swoją rękę, jak chciał. Pojękiwała, gdy poczuła jego twardy, pulsujący członek. Było to i przerażające, i podniecające, nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła. Całe szczęście, że tu tak ciemno, pomyślała niejasno i robiła, co chciał. A kiedy on pieścił ją rytmicznie palcami, całkowicie się temu poddała. Nagle poczuł, że narasta w niej coś niezwykłego i w chwilę potem pod jej powiekami eksplodowały tysiące gwiazd, a cudowne fale rozkoszy zalewały jej ciało jedna za drugą. Jak przez mgłę czuła, że ciałem Jensa też wstrząsają spazmy, a on jęczy głośno. Potem długo leżała bez sił, pogrążona w cudownym spokoju. Mięśnie, takie przed chwilą napięte, miała rozluźnione, a oddech Jensa przy jej głowie był ciężki, jak po długim biegu. Dopiero kiedy zdała sobie sprawę, że on całuje jej włosy, zaczęła dochodzić do siebie. Policzki jej płonęły, gdy cofnęła rękę. Co to się właściwie stało – myślała przestraszona i zawstydzona. - Lubisz to? – spytał Jens. Udała, że nie słyszy, o co on pyta. - Chyba musisz iść, Jens – powiedziała zamiast tego, odsuwając się na bok i poprawiając ubranie. - Jesteś na mnie zła? – spytał Jens. - Nie. Ale tata pewnie się zastanawia, gdzie się podziałam. A twoi też nie wiedzą, co się z tobą stało. mówiąc to zapinała guziki bluzki. Kiedy dotknęła dłonią brodawki piersi, poczuła, że jest nadal twarda i lekko wilgotna po jego pocałunkach. – Porozmawiamy jeszcze po południu – rzekła łagodnie, odwrócona do niego plecami. Słyszała, że Jens porządkuje ubranie, potem pogłaskał ją po włosach. - Kocham cię, Elizabeth – wyszeptał, zanim przeczołgał się obok niej na sianie i zniknął w drzwiach szopy. Elizabeth opadła z powrotem na siano i pogłaskała dłonią zagłębienie, w którym dopiero co spoczywała jego głowa. - I ja ciebie kocham, Jens – szepnęła w mrok, mrużąc oczy. Poleżę jeszcze chwilę, pomyślała wyczerpana. Rozdział 3 Słyszała, jak ktoś wołał ją po imieniu, wiele razy: Elizabeth! Elizabeth, obudź się! Zirytowana, że jej przeszkadzają, odwróciła się na drugi bok i chciała spać dalej. Jakieś twarde źdźbło uwierało ją w policzek. Zdezorientowana rozejrzała się po ciemnej szopie. Głos przywodził na myśl Linę-Laponkę. Usiadła, nagle całkowicie przytomna, przeszukiwała wzrokiem ciemne kąty, ale nigdzie nie było śladów lapońskiej żebraczki. Czy sen może człowieka obudzić, jakby naprawdę ktoś wołał? Podniosła się mozolnie i otrzepywała siano z ubrania, kiedy spadło na nią potworne przerażenie. Nagi strach. Ktoś potrzebuje pomocy… od niej. Bez zastanowienia wybiegła z szopy. I dopiero wtedy do jej uszu dotarło wołanie. Dziecięcy głos wzywający ratunku. Elizabeth obiegła dom i natychmiast zobaczyła na kamienistym brzegu małą Indianne. Kawałek od brzegu, na podpierając się rękami. Z otwartej buzi nie wydobywał się żaden dźwięk. niebieskie oczy rozszerzone strachem patrzyły spod brązowej grzywki. Reszta

13 włosów chowała się pod czarną chusteczką. Wszystko to Elizabeth zarejestrowała, biegnąc w dół, na brzeg. Po drodze zerwała z siebie spódnicę, potem skarpety, spod długiej kurtki widać było majtki. - Już idę, Maria, moja kochana! Siedź spokojnie – wołała, zrzucając kolejne części ubrania. Chciała powiedzieć coś więcej, ale dech jej zaparło, kiedy ciało zderzyło się z lodowatą wodą. W ułamku sekundy przemknęło jej przez głowę, żeby się poddać, bo siła tej wody jest większa, niż myślała. Ale na widok przerażonych oczu siostry brnęła dalej przed siebie. Ze zgrozą stwierdziła, że kra powoli, ale nieustannie się do niej oddala, niesiona przez fale, które ona sama wytwarza. Z każdym jej ruchem Maria odpływa. Elizabeth chciała ją uspokajać, ale z zimna słowa zdawały się zamarzać na wargach. Panika ją paraliżowała, brakowało jej powietrza w płucach. Zaraz umrę, myślała. Maria też umrze i utonie w morzu. Ta myśl dodała jej sił. - Maria, trzymaj się mocno – błagała i próbowała iść wolniej, wyciągając ramiona do przodu. Z przerażeniem stwierdziła, że siostra też wyciąga rączki ku niej. Kra zakołysała się złowieszczo. Elizabeth nie wiedziała, czy głośno wypowiada słowa, czy też tylko myśli, że siostrzyczka powinna zachować spokój, ale potem Maria znowu usiadła. Indianne już nie krzyczała. Ile czasu właściwie minęło? Jeszcze krok, potem drugi, a będzie mogła chwycić krę, musi tylko iść ostrożnie, by nie wzbudzać fal. Musi podejść blisko, zanim woda sięgnie jej do szyi. I właśnie wtedy piaszczyste dno usunęło jej się spod nóg. Uskok, przemknęło jej przez głowę, gdy zsuwała się w głębię. Lodowata woda zamknęła się nad nią, ciemna, zimna i dławica. Elizabeth opadała coraz niżej. Kiedy myślała, że zimnej być już nie może i wszystkie członki miała zdrętwiałe od mrozu, dostrzegła przed sobą siostrzyczkę. Jej wielkie niebieskie oczy, grzywkę przyciętą krzywo, cienkie warkoczyki, ledwie wystające spod chusteczki. Odepchnęła się nogami, zrobiła parę wymachów rękoma, poczuła, że woda wynosiła ją ku górze, chciała otworzyć oczy, ale nie była w stanie. Jakby w jej ciele znajdowały się tylko płuca, domagające się powietrza, gotowe w każdej chwili pęknąć. Jeszcze troszkę, sekundę, proszę – myślała. Już dłużej nie mogła, otworzyła usta i wciągnęła z jękiem powietrze, gdy tylko głowa przebiła taflę wody. W następnej chwili znowu zaczęła opadać w dół, ale teraz ciało było tak kompletnie pozbawione sił, że nie stawiała żadnego oporu. Zaczynało ją otaczać delikatne ciepło. Jak w balii, pomyślała zadowolona. I wszystko stało się tym ciepłym mrokiem. Teraz śnię, myślała, widząc Jensa klęczącego w łodzi. Maria leżała na dnie niczym mały tłumoczek, a lodowa kra odpływała pusta i samotna. Więc on uratował małą Marię, pomyślała i chciała wracać do tego łagodnego ciepła. Wtedy zobaczyła, że Jens odwraca się ku niej i poczuła, że ciągnie ją za ramiona. Pracował z wysiłkiem, twarz mu poczerwieniała. - Sprowadź więcej ludzi, do cholery – wrzeszczał do kogoś w stronę lądu, gdzie Indianne wciąż stała niczym posąg, zagapiona przed siebie. Elizabeth chciała go prosić, żeby tak nie krzyczał na swoją młodszą siostrę, ale słowa nie docierały do warg. On jej nie słyszał. To zresztą bez znaczenia, myślała obojętnie odwracając się od niego plecami. Tutaj jest tak ciepło. Pogrążyła się w przyjemnym, czerwonawym świetle. Nigdy przedtem nie widziała takiego światła. Jakby do niej przemawiało bez słów, wabiło ją do siebie: chodź tutaj, zostań z nami! Elizabeth posłuchała bez wahania. Była pozbawiona ciężaru, płynęła w powietrzu, kiedy nagle usłyszała jeszcze jeden głos: - Wracaj, Elizabeth. To jeszcze za wcześnie. - Czy to mama? – zdziwiła się. – Mama? – Zaczęła niepewnie, rozglądając się, ale nie widziała nikogo. – Odpowiedz mi, mamo – powiedziała znowu, ale i tym razem nie doczekała się odpowiedzi. Po chwili głos wrócił.

14 - Zawróć, Elizabeth. Tylu ludzi cię potrzebuje. - Muszą radzić sobie sami – odparła i chciała znowu zanurzyć się w tę ciepła poświatę. - Maria sobie bez ciebie nie poradzi. A i ty oczekujesz dziecka, któremu jesteś potrzebna. Słowa zapadały w jej duszę i zmuszały do reakcji. Nie mogła opuścić małej siostry i dziecka, które ma się urodzić. Sama o tym nie wiedząc, zawróciła, opuściła ciepłe światło i popłynęła z powrotem ku czemuś lodowatemu zanim wszystko stało się czarne i puste niczym pozbawiony marzeń sen. Mimo mrozu Jensa oblewał pot. Gwałtownym ruchem zerwał z głowy czapkę i cisnął ją na łodzi. Przez chwilę bał się, że mała łódź zacznie nabierać wody, bo ubrania Elizabeth były ciężkie, a ciało bezwładne, pozbawione życia, ale jakoś sobie poradził. Powinien dziękować Stwórcy, że miał łódź gotową do spuszczenia na wodę, kiedy usłyszał wołania Indianne. A i tak minęło trochę czasu nim odkrył Elizabeth i Marię. Kiedy spuszczał łódź i potem do nich płynął, odczuwał przejmujący ból w piersi i żołądku. Marię wyciągnął najpierw, bo była bliżej. Kiedy Elizabeth zniknęła w głębinie myślał, że widzi ją po raz ostatni, ale nagle znowu zamajaczyły mu w wodzie jej włosy, a w parę sekund później trzymał ją za kubrak. A teraz leży w łodzi tuż za nim, bez życia. Maria siedzi podobna do maleńkiego tobołka na dnie łodzi, rękami otoczyła chude kolana, trzęsie się cała, ale dotychczas nie powiedziała ani słowa. I nie płacze. To prawdziwy cud, pomyślał, ale żyje w każdym razie. Co do Elizabeth pewności nie miał. Nie chciał zresztą tracić czasu na oględziny, bo każda sekunda wydawała się droga. W lewej nodze złapał go skurcz, wyciągnął ją wiec przed siebie i mocno oparł o burtę. Pochylał się nisko, machał wiosłami, za każdym razem brał szeroki zamach, napinając wszystkie muskuły. - Elizabeth – szepnęła nagle Maria. – Nie umieraj, nie zostawiaj mnie. Jens słyszał te słowa niczym echo jeszcze przez kilka sekund. Elizabeth nie umieraj, nie umieraj… I wtedy zjawiły się łzy. Jens płakał niczym dziecko, nie próbując nawet tego ukrywać. - Nie możesz mi jej zabrać. Biada ci, gdybyś to zrobił! – wołał ku szaremu niebu. Jakbym to ja mógł decydować za Boga, pomyślał, kiedy łódź dobijała do brzegu. A tam czekało na nich mnóstwo ludzi, cała wieś się zbiegła. Silny, rosły Jakob wziął Elizabeth, jakby była dzieckiem. Andres wziął na ręce Marię, która przywarła do niego i ukryła buzię na jego piersi. - Zabierzcie ją do domu – szlochał Jens, wyciągnął łódź jeszcze kawałek dalej, zacumował i pokuśtykał za nimi. Jak ciasno zrobiło się w kuchni, pomyślał Jens nie wiedząc, czym się zając. Dorte siedziała z Marią na kolanach i kołysała ją tam i z powrotem. Jakob dokładał torfu do pieca. Nikt nic nie mówił. Z alkierza wyszedł Andres. - Kobiety, zdejmijcie z niej ubranie. Wszystko. ona żyje – dodał. Ale oddycha ledwo, ledwo. Strasznie się nałykała wody, na szczęście zwymiotowała. Stali tak, trzej mężczyźni z rekami zwieszonymi po bokach, bezczynni. To wszystko było obce i przerażające, nastrój panował ciężki. - Ogrzewajcie kołdry, futrzane okrycia, ubrania, co się da. Trzeba przywrócić ciepło do jej ciała! – wołała Ragna z alkierza. Nareszcie coś co zrobienia. Rzucili się każdy w swoją stronę. Jens do drzwi, bełkocząc coś, że trzeba więcej torfu, choć skrzynia buła pełna. W szopie stanął i spojrzał w górę, w szare zimowe niebo.

15 - Dziękuję ci, Boże. Jeśli zachowasz Elizabeth i dziecko, to nie będę cię prosił o nic więcej – wyszeptał. Czarna nicość, otaczająca ją od tak dawna, zaczęła się przerzedzać, zamieniać w szarą, jaśniejącą z wolna mgłę. W oddali słyszała głosy, ale nie umiała rozróżnić poszczególnych słów, ani czy mówią kobiety czy mężczyźni. Czuła, że znajduje się gdzieś pośrodku między snem i jawą, między niebem a ziemią, życiem i śmiercią. Najbardziej ze wszystkiego pragnęła spać, ale coś jej nie pozwalało, pchało ją ku temu szaremu światłu. Głosy! Wykrzykiwały jej imię. Chciała odpowiadać, ale nie mogła. Wtedy poczuła chłód. Przejmujący, bolesny mróz szczypał zajadłe jej ciało, wygryzał się w miejsca, gdzie jeszcze zachowała czucie, czy to możliwe, żeby marznąć aż tak strasznie, myślała. - Elizabeth. Słyszysz mnie? – dotarł do niej czyjś pytający głos, ale słyszała go jak przez mgłę. Próbowała zrozumieć, dlaczego tak strasznie marznie, ale myśli wypełniały głowę niczym gęsty syrop. Maria! Imię wyłoniło się z nicości. Mała Maria. Wspomnienia sączyły się wolno, a zarazem docierało do niej, że leży pod ciężarem grubej warstwy kołder i okryć. Twarde dłonie tarły, przywracając czucie jej stopom. - Maria – wyszeptała ochryple. Czuła, że jest przy niej jakiś obcy człowiek i otworzyła lekko oczy. To Dorte przysuwała ucho do jej warg. - Mała Maria – wyszeptała ponownie, czując, że każde słowo odbiera jej siły. - Z Marią wszystko dobrze – odparła Dorte. – Jens uratował was obie. Elizabeth zadowolona zamknęła oczy. Teraz mogła wrócić do swojej ciemności, bo Maria ma się dobrze. Jens ją uratował. Na nim zawsze można polegać. Rozdział 4 Jens poruszał zdrętwiałymi stopami. Pulsowało w nich i kłuło, szczelniej otulił się okryciem ze skór, bo od dziurawej podłogi ciągnęło chłodem. Noc była ciemna i cicha, słyszał tylko pochrapywanie z sąsiedniej izby, gdzie spał Andres. Jens uprosił, że w tę pierwszą noc on będzie czuwał przy Elizabeth. - Pierwsza noc – powtórzył głośno i zdjął go dreszcz. Miał głęboką nadzieję, że nie będzie takich nocy więcej, że Elizabeth ocknie się wkrótce i wyzdrowieje. To straszne, że śpi i śpi, myślał. Elizabeth poruszyła się niespokojnie, więc pogłaskał ją ostrożnie po policzku. Jaja rozpalona, przestraszył się. rozgorączkowana poprawił się w myślach i położył rękę na jej czole, by się upewnić. Obudzić Andresa? – Zastanawiał się, ale zaraz zrezygnował. Nic dziwnego, że dostała gorączki po kąpieli w lodowatej wodzie. Powinien traktować to spokojnie i robić jej chłodne kompresy na czoło. Maria leżała kawałek dalej na wypchanym słomą sienniku. Ostrożnie, by nie budzić dziecka, przyniósł miskę z wodą i szmatkę. Niepewny, czy dobrze robi, zdjął z Elizabeth kilka kołder, by ją trochę ostudzić i śpiąca natychmiast się uspokoiła. Siedział ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywał się w pustkę ciemnego alkierza, słuchając równych oddechów Elizabeth i Marii. To dziwne tak siedzieć, pomyślał. Sam, w środku nocy, jakby był jedynym człowiekiem na świecie. Tyle myśli przychodzi wtedy do głowy. Są takie dziwne. Chociaż próbował, nie był w stanie uwolnić się od razu Elizabeth opadającej bezwładnie w morską głębinę. Strachu, jaki wtedy odczuwał, nigdy nie będzie w stanie wyrazić słowami, nie potrafi opisać. Oparł się wygodniej o ścianę i szczelniej otulił okryciem ze skór. Serce kurczyło się boleśnie, kiedy głaskał palcem policzek Elizabeth i czuł, że wciąż jest tak samo gorąca. Złożył ręce i modlił się w duchu: - Boże kochany, spraw, by Elizabeth wyzdrowiała. Amen.

16 To była krótka modlitwa, pomyślał. Może Bóg łaskawiej ją zapamięta. Ale akurat teraz pozostawało siedzieć i czekać, żadna siła na ziemi nie była w stanie zrobić dla niej więcej, niż oni już zrobili. teraz Wszechmogący musi dokonać reszty. Jens w domu też miał swoje obowiązki, dlatego przez kilka dni nie mógł czuwać przy Elizabeth. Ale gdy tylko nadarzyła się okazja, pobiegł do niej. Spieszył się tak bardzo, że tchu mu brakowało. - Dzień dobry – przywitał się, kiedy Andres wyszedł na schody. – No i jak tam z Elizabeth? – spytał, zdejmując czapkę i przeczesując palcami jasną grzywkę. - No, wielkiej zmiany nie ma. Wciąż leży w gorączce – odparł Andres, zapinając kurtkę. Jens kiwał głową. Tak, pomyślał. Leży tak już strasznie długo… chyba za długo. - Musze iść do obory – rzekł Andres. – Maria poszła do Dorte. A ty idź do Elizabeth. Nie lubię, żeby zostawała sama. Jens znowu skinął głową i wszedł do małego domku. Kiedy dostała gwałtownego ataku kaszlu, Elizabeth położyła się na boku. Świstało i charczało jej w płucach, pot zlewał całe ciało i oddychała z trudem. boże, jak gorąco, pomyślała. Koszula lepiła jej się do ciała, włosy były tłuste, przylegały mocno do skóry głowy, kaszlała tak, że w końcu chwyciły ją wymioty. Potem wypiła parę łyków wody i z powrotem opadła na poduszkę. Dyszała głośno, drżącą ręką ocierała twarz. Matka tak samo leżała przed śmiercią, pomyślała nagle, przypominając sobie matkę kaszlącą tak, że wargi jej siniały. Czyżby teraz przyszła kolej na nią? Czy w ten sposób ma umrzeć? Spływające z oczy łzy łaskotały ją w policzki i szyję. Ocierała je, ale wciąż spływały nowe, w końcu dała za wygraną. Matka nie chciała, żebym wróciła do Dalsrud, przypomniała sobie Elizabeth. Córka obiecała więc, że zostanie w domu, dopóki matka nie wyzdrowieje, i siedziała potem przy niej przez cały czas. Ale ona sama… czy będzie musiała umierać w samotności? Czy powinnam zawołać ojca lub Marię? – zastanawiała się oszołomiona, odsuwając kołdrę dla ochoty. W dalszym ciągu jednak było jej tak samo gorąco. Przy każdym oddechu i piszczało i bulgotało w piersiach. - Tata – wyszeptała. Zdumiało ją, jak wiele wysiłku trzeba, by wypowiedzieć jedno proste słowo. Spróbowała, ale w kuchni było zupełnie cicho. Może to noc i ojciec śpi, zastanawiała się, przymykając oczy ze zmęczenia. Elizabeth przyśniło się, że zbliża się do niej wielka bela wełny. Wydostała się z otwartych drzwi kuchni i teraz przysuwa się coraz bliżej, robi się większa i większa już prawie wypełnia cały pokój. dotarła do stóp chorej i zaczyna przesuwać się w górę. Elizabeth chciała krzyczeć, ale głos odmawiał jej posłuszeństwa. Ręce też nie chciały się poruszać. Wolno bela wełny przetaczała się przez jej nogi, brzuch i piersi. Kiedy miała zakryć twarz i udusić ją, Elizabeth się ocknęła. Nos miała zatkany, większy niż zwykle. Napotkała spojrzenie ciemnoniebieskich oczu Jensa i o mało nie rozpłakała się z ulgi. - Wody – wyszeptała, i zaraz potem mogła się napić do syta z kubka, który jej podał. Przez chwilę leżała, zbierając siły. Kiedy dotknęła ręką policzka, poczuła, że schudła. Jak długo właściwie tak tutaj leżę? pomyślała. - Tak się o ciebie baliśmy – wykrztusił Jens, jakby czytał w jej myślach. – Tyle dni nie było z tobą kontaktu. Próbował uśmiechnąć się blado, a potem mówił dalej. – Jakob rozmawiał z pastorem. Król daje nam zezwolenie na małżeństwo. Elizabeth poruszała chwilę językiem w ustach, jakby chciała sprawdzić, czy zdoła coś powiedzieć. - To dobrze. ale ty się nie bój, Jens – wyszeptała zdumiona, że potrafi powiedzieć aż tyle. – Ja niedługo wyzdrowieję, muszę tylko trochę odpocząć.

17 Czytała w jego wzroku, że może nie jest tego tak bardzo pewien i przymknęła oczy, żeby nie pokazywać, jak bardzo ona sama się boi. Ta krótka rozmowa wyczerpała ją bardzo, a jest tyle rzeczy do powiedzenia. Tymczasem ona jest tak potwornie zmęczona i marzy tylko o tym, żeby spać. Ale coś ją powstrzymywało… coś, co nie zostało załatwione. Nie wiedziała tylko, co to jest. Bulgotało jej w piersiach, kiedy próbowała powstrzymywać kaszel. W końcu jednak musiała się poddać i kaszlała, zakrywając ręką usta. Potem poczuła szorstką, spracowaną rękę ojca na czole i usłyszała jego głos: - Będzie dobrze, moje dziecko. Elizabeth chwyciła tę rękę i chciała przyciągnąć ją do siebie, ale wszelkie siły opuściły jej ciało. Ojciec siedział w kucki przy sienniku i nie mógł się do niej zbliżyć. Zawiązało się między nimi jakieś nowe porozumienie, jakaś nieznana dotychczas otwartość i Elizabeth chciała, by ojciec był tak blisko niej, jak to tylko możliwe. Jens wstał i stoi przy drzwiach, stwierdziła. - Tato, ja się boję – wyznała cicho. – Myślałam o mamie i… - nie była w stanie dokończyć tego zdania. Nie mogła powiedzieć „o śmierci”. - Posyłaliśmy po doktora – powiedział ojciec, najpierw jednak musiała chrząknąć. – Tylko że on gdzieś wyjechał. Ale dzisiaj spróbujemy jeszcze raz. Musisz wierzyć, że będziesz zdrowa, Elizabeth. Słyszała, że głos ojca lekko drży. Żebyś tylko ty w to wierzył, pomyślała. Nagle usłyszała, że ktoś mówi w kuchni i poznała głos Ragny. W tym momencie przypomniała sobie, co chciała powiedzieć. - Muszę najpierw odpocząć – bąknęła – a potem zwróciła się do Jensa. – Poproś tutaj Ragne, muszę z nią porozmawiać. Ragna ukucnęła przy sienniku. - No i co z tobą? – spytała. Elizabeth jakby nie słyszała tego pytania. - Jestem taka wdzięczna, że daliście nam dom, Ragna. - Musiała zrobić długą przerwę, zanim znowu była w stanie mówić, odszukała chusteczkę do nosa i starannie go wycierała. – Myślę o tym, ile trzeba zrobić w Dalen – powiedziała w końcu. – Trzeba tam wszystko wymyć i… - O tym nie myśl – przerwała jej Ragna. Rozmawiałam już z Dorte i razem jutro tam pójdziemy. – Popatrzyła na Jensa i Andresa, niemal jakby oczekiwała, że zaczną klaskać, pomyślała Elizabeth ale zaraz zawstydziła się takiej paskudnej myśli. - Mogę też poprosić córkę Laury ze Storvika, żeby nam pomogła – mówiła dalej Ragna. Im się przelewa, ucieszą się z każdej płatnej pracy. Dom w Dalen wysprzątamy, ale wesele urządzimy u nas w Heimly. Elizabeth miała wrażenie, że słowa tamtej docierają skądś z bardzo daleka. W izbie było tak strasznie gorąco. - Dziękuję – wyszeptała i przymknęła oczy. Usłyszała czyjeś kroki i uchyliła lekko powieki. Ragna nadal stała przy niej, ale ojciec z Jensem wyszli. Nagle głos Ragny się zmienił. Teraz był zimny niczym lód. - Robimy to wszystko dla Jensa, nie dla ciebie. Nie wyobrażaj sobie niczego, ty latawico! Elizabeth nie odpowiedziała. Sił starczyło jej tylko na to, by odwrócić twarz do ściany, żeby ukryć łzy. Nienawistne słowa Ragny odczuła tak, jakby jej ktoś wymierzył policzek. Łzy spływały po rozpalonej od gorączki twarzy, kiedy usłyszała przed zaśnięciem, to głos ojca. - Ma taką straszną gorączkę, bardzo mi się to nie podoba. Boję się, że nie da sobie rady, musimy posłać po doktora.

18 Elizabeth śniło się, że idzie do Dalen. Była późna noc, ale sierp księżyca był na tyle jasny, widziała drogę przed sobą. Była zła na siebie, że nie wzięła latarki. Miała wrażenie, że ktoś za nią idzie, wiele razy musiała się oglądać, żeby sprawdzić, ale nikogo nie zauważyła. Mimo to nie opuszczało jej nieprzyjemne wrażenie czyichś rąk, które się za nią wyciągają. Kościstych, powykrzywianych rąk. Czuła, że włosy jeżą jej się na głowie. Szła coraz szybciej, raz po raz podbiegła kawałek, a serce tłukło się w piersi boleśnie. Teraz poczuła wyraźny, lodowaty oddech na karku. Cierpki oddech i głos, który szeptał jej imię: - Elizabeth, i tak cię dopadnę, chociaż próbujesz mi uciekać, Elizabeth… Uniosła spódnicę, biegła ciężko dysząc, kiedy ostre pazury wbiły się w jej ciało. Nareszcie dopadła do drzwi, ale one były zamknięte. Klucz! Pomyślała i rozpaczliwie zaczęła go szukać w kieszeni w spódnicy, a tymczasem intensywnie ciepło było bliżej i bliżej. Chociaż to zima, otaczała ją wielkie gorąco, jakby stała w środku pożaru. Nagle drzwi otworzyły się same, Elizabeth zataczając się wpadła do środka, zatrzasnęła drzwi i oparła o nie plecy. Nareszcie bezpieczna! Wtedy usłyszała coś jakby cichy złośliwy śmiech. Miała wrażenie, że dociera do niej wszystkich stron równocześnie. - No i mam cię, Elizabeth – chichotał głos. – Teraz cię mam. Kto to może być? – myślała w panice, rozglądając się wokół. Wtedy poczuła coś chłodnego na czole i jakiś dziwną mowę docierającą z daleka: - Ona ma wysoką gorączkę. Wsłuchiwała się w obcy język, było w nim coś bezpiecznego. Poza tym już kiedyś słyszała tego człowieka, nie pamiętała tylko kiedy. - Gorąco – wyszeptała, ale nikt jej nie słyszał. Mężczyzna mówił dalej: - Mnie więcej połowa chorych na zapalenie płuc z tego wychodzi. Ale ja nie mam nic przeciwko zbijaniu gorączki. Róbcie nadal wszystko, żeby ją ochładzać. Elizabeth otworzyła leciutko oczy i stwierdziła, że jest w domu. Nad nią stał jakiś mężczyzna. To doktor z Dalsrud, przyszło jej do głowy. Ten, który badał Leonarda. Zanim znowu odpłynęła w mrok, jeszcze raz usłyszała głos doktora: - Nie mogę gwarantować co się stanie z dzieckiem… Jens siedział przy stole i wpatrywał się w małe kuchenne okienko. Ile to razy Elizabeth tutaj siadywała, wypatrując go daleka? – zastanawiał się. był kompletnie bezradny. Gdyby tylko mógł coś dla niej zrobić! Minęły już trzy doby od wizyty doktora. Jens i Andres na zmianę czuwali przy Elizabeth i robili jej zimne kompresy. Czasami, w chwilach przytomności, zdołała przełknąć parę łyków wody. Nic więcej zrobić nie można, powiedział doktor. Nie ma lekarstwa na tę chorobę. Jens zmęczoną dłonią otarł twarz. W tej samej chwili usłyszał lekkie kroki w sieni, a zaraz potem do izby weszła Maria. - Gdzieś ty była? – spytał, próbując się uśmiechnąć. - U Dorte – odparła, wieszając na gwoździu kurtkę i chusteczkę. Potem usiadła na ławie i podciągnęła kolana pod brodę. - Jak dorosnę, to zostanę służącą u Dorte. Będę pomagać w domu i pilnować jej dziecka. - Świetnie – to wszystko, co zdołał wykrztusić. - A co z Elizabeth? – spytała Maria nagle. - Zdaje mi się, że idzie ku lepszemu – skłamał. - To Elizabeth jednak nie umrze? – spytała Maria zagryzając kosmyk swoich włosów. Chodziła potargana teraz, kiedy Elizabeth się nią nie zajmowała. – Mama umarła dlatego, ze kaszlała – dodała, a oczy jej się zaszkliły.

19 - Elizabeth na pewno nie umrze, nie musisz się martwić – zapewniał Jens i musiał odchrząknąć wiele razy, zanim był w stanie mówić dalej. – Nie każdy, kto zachoruje, od razu umiera. - To ja jestem winna, bo zachciało mi się pływać na krze – powiedziała dziewczynka, ukrywając twarz kolanami. Jens był bezradny, nie wiedział, co powiedzieć, żeby ją pocieszyć. Słowa są takie ubogie i tak trudno znaleźć właściwe. - Elizabeth wkrótce wyzdrowieje – zaczął. – A wtedy bardzo się ucieszy, jak cię znowu zobaczy. Bała się, że utoniesz. Jesteś przecież jej małą Maryjką, musisz o tym pamiętać. Zdawało mu się, że słowa brzmią beznadziejnie, ale Maria uśmiechnęła się i otarła wierzchem dłoni oczy. - Myślisz, że jutro będzie już zdrowa? – spytała z nadzieją. - Możliwe – odparł i pragnął nie obiecywać zbyt wiele. Dziecko może tego nie wytrzymać. Usłyszeli, że Elizabeth w alkierzu kaszle, majaczyła coś w gorączce, ale po chwili się uspokoiła. Jens wyczuwał na sobie spojrzenie Marii, ale udawał, że nic wielkiego się nie dzieje. Spojrzał w okno i zobaczył swoją przybraną matkę. - Goście idą – rzekł, kierując uwagę Marii na inne tory. - Pokój temu domowi – przywitała się Ragna, wchodząc do kuchni i zdejmując okrycie. – Jak tam Elizabeth? - Już jej lepiej, a jutro będzie całkiem dobrze – odparła Maria z ożywieniem. Tylko że wciąż jeszcze bardzo kaszle – dodała. Jens hałasował bez potrzeby krzesłem, robił miejsce dla Ragny. - Usiądź – powiedział, wskazując jej miejsce. I nagle przypomniał sobie tamten dzień, kiedy powiedział w domu, że chce ożenić się z Elizabeth. Ale się Rgna rozzłościła! Nazywała Elizabeth dziadówką i latawicą, wykrzykiwała, jaki to wstyd być w ciąży przed ślubem i to w takim młodym wieku. On bronił Elizabeth, powiedział, że było ich do tego dwoje i że każde dziecko jest darem od Boga. To zresztą były własne słowa Ragny, i one w końcu zamknęły jej usta. Później zrozumiał, jakim szokiem ta nowina musiała być dla przybranej matki. Miała wobec niego zupełne inne plany. Ale to w gruncie rzeczy dobra kobieta i pewnie jakoś się dogadają, jak Elizabeth nareszcie wyzdrowieje. Jeśli wyzdrowieje, szeptał mu jakiś cieniutki głos w duszy. - Porobiłam różne przygotowania do wesela. Elizabeth powinna chyba do tego czasu wyzdrowieć na tyle, żeby nie trzeba było przekładać terminu. Jens skinął głową. - Pewnie – powiedział, ale przekonany nie był. Spoglądał raz po raz na Marię, ale ona zajmowała się jakąś książką. to musi być ta, którą dostała na gwiazdkę od swojej matki. Elizabeth mu o tym opowiadała. - Tak, cały dom w Dalen został wyszorowany, ale przyjęcie będzie u nas. Mamy i zastawę, i miejsca dość. Jens nie chciał dłużej słuchać. Wszystko jest takie niepewne. Czy Ragna nie może mówić o czymś innym, pomyślał, czując, że narasta w nim gniew. Już miał coś powiedzieć, gdy drzwi alkierza się otworzyły i do kuchni wszedł Andres. - Czy ktoś by przy niej trochę nie posiedział? – spytał nieśmiało. - Ja do niej pójdę – rzekła Ragna i zerwała się z miejsca. Zanim któryś zdążył coś powiedzieć, zamknęła za sobą drzwi. Elizabeth szła przez jakieś bagna. Otaczała ją szara mgła tak gęsta, że nie widziała, gdzie stawia stopy. Było coś złowieszczego w powietrzu, coś tak nieprzyjemnego, że czuła

20 zimne dreszcze na plecach. Słyszała niski, głuchy szum, jakby jakieś wielkie ptaszysko machało skrzydłami, ale przez tę mgłę nic nie mogła zobaczyć. Nagle znowu usłyszała ten paskudny chichot. To Leonard! Chciała uciekać, biec co sił, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Ten paskudny śmiech dzwonił jej w uszach. – Myślałaś, że cię nie znajdę? – chichotał Leonard. – Ty przeklęta dziwko! Złożyłaś obietnicę i jej nie dotrzymałaś, dopóki się nie przyznasz i nie poniesiesz kary, ja będę cię prześladował. Odebrałaś życie człowiekowi i musisz zapłacić za to swoim. Rzuciła się do ucieczki. Pot spływał po całym ciele, koszula była mokra. Wciąż czuła na sobie ręce Leonarda. Minęła jakiegoś człowieka z wielkim toporem w ręce. Kat. On też się z niej wyśmiewał. - Zostaw mnie – błagała. – Leonard, proszę cię na kolanach! Oszczędź mnie przynajmniej w imię tego życia, które nosze pod sercem. Wypowiadała słowa ze szlochem, klęczała ze złożonymi rękami i prosiła. – Nie miałam zamiaru cię zabijać. Żałuję tego od pierwszej chwili. Możesz mi wierzyć. Mgła z wolna rzedła, a równocześnie Leonard, kat, bagna – wszystko znikło, w końcu Elizabeth znalazła się znowu w alkierzu. Udręczona rzucała się na posłaniu. Koszula lepiła się do ciała, nos był zatkany, a gardło obolałe. Najpierw dotknęła twarzy i stwierdziła, że jest całkiem mokra, nie wiedziała jednak czy to łzy, czy pot. Wtedy dostrzegła oczy Ragny, która stała w nogach jej siennika. Zasłoniła ręką usta, jakby chciała stłumić krzyk. Elizabeth przesunęła palcem po wargach i stwierdziła, jak bardzo są spękane. - Mogłabyś mi dać trochę wody? – wyszeptała, ale Ragna odwróciła się na pięcie i rzuciła do drzwi. Elizabeth z trudem chwytała oddech, zepchnęła z siebie kołdrę, tylko nocna koszula okrywała jej nagie ciało. Słyszała głos Ragny dochodzący z kuchni, a potem drzwi wejściowe znowu się zatrzasnęły. Elizabeth zastanawiała się, dlaczego tamtej nagle tak się spieszy. Senny koszmar wciąż jeszcze tkwił w jej głowie żywy, jakby to była rzeczywistość. Gdy tylko przymknęła oczy, natychmiast pojawiały się znowu obrazy. Chciała prosić Boga o siłę i wybaczenie, składała ręce. Po chwili ktoś otworzył drzwi do alkierza. - Słyszymy, że się obudziłaś – powiedział ojciec. tuż za nim szedł Jens z Marią. Elizabeth próbowała się uśmiechnąć, czuła jednak, że wywołuje na twarzy tylko grymas. - Był tu doktor – mówił ojciec. – Powiedział, że masz zapalenie płuc, ale że niczego innego nie można się było spodziewać po tym co przeżyłaś. Szczęście od Boga, że nie umarłaś. To dobry znak, że tak się pocisz. Razem z potem wychodzi z ciebie gorączka. - Daj mi mokrą szmatę i trochę wody – poprosiła Elizabeth. Maria natychmiast jej wszystko podała. - Jens powiedział, że jutro wyzdrowiejesz, ale widzę, że ty wyzdrowiałaś już dzisiaj. Jesteś na mnie zła, że pływałam na tej krze? – spytała w pośpiechu. Elizabeth chwyciła jej drobną rączkę. - No co ty? Nie jestem na ciebie zła. Cieszę się, że nic ci się nie stało. Maria uśmiechnęła się szeroko. - Jens mówił, że to właśnie powiesz. Elizabeth cofnęła rękę, bo znowu zaniosła się kaszlem. Pot ją oblewał. - Maria – wykrztusiła zdyszana. – Idź do mojej skrzyni i wyjmij stamtąd słoik z suszoną korą wierzbową. Zrób mi z tego herbatę, to pomaga na gorączkę. Maria posłuchała natychmiast i wkrótce wróciła z trzema słoikami. Elizabeth wybrała dwa z nich. - Zrób herbatę z mieszkanki. – Musiała przymknąć oczy z wyczerpania. Obrazy z tamtego dnia, kiedy szła na ratunek Marii przepływały przed oczami. Czy była martwa przez jakiś czas? Pamiętała światło, ciepło i tyle wabiące głosy, a także matkę.

21 - Tato, czy ja byłam przez jakiś czas martwa? – spytała. Ojciec podniósł rozbiegany wzrok. - Prawie. Ale muszę iść pomóc Marii. – Potem pospiesznie wybiegł di kuchni. Został z nią Jens. Biedny Jens, pomyślała Elizabeth. On się chyba bardzo o mnie bał. Poklepała siennik obok siebie. - Usiądź, Jens – poprosiła, odsuwając się do ściany. – Chyba tylko dzięki tobie jeszcze żyję – zaczęła cicho. - Kochana – westchnął, ocierając jej twarz szmatką. – Odpoczywaj teraz, nie rozmawiaj. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i powróciła do koszmarnego snu o Leonardzie. Bardzo by chciała opowiedzieć o tym Jensowi tak, jak opowiadała mamie o niedobrych snach. Wtedy łatwiej o nich zapomnieć. Teraz wiedziała jednak, że nie może mu o niczym opowiedzieć, by nie zdradzić strasznej tajemnicy. Dlaczego wszystko jest takie trudne? – pomyślała udręczona i przygładziła ręką włosy. Nagle zdała sobie sprawę, jak okropnie musi wyglądać, z tymi tłustymi włosami i w przepoconej nocnej koszuli. - Potrzebuję porządnego mycia – rzekła, czując, że się rumieni. - Mogę poprosić Dorte, żeby przyszła tu wieczorem i ci pomogła. Bo w dzień będziesz się jeszcze pocić. - Dorte? – powtórzyła Elizabeth z wahaniem. Nie chciała, żeby Dorte widziała ją w takim stanie. - Ona cię przez cały czas pielęgnowała – poinformował Jens, jakby czytał w jej myślach. Elizabeth skinęła głową. Dotykała ręką brzuch, twarz ukryła w kołdrze. Miała ochotę płakać. Była zmęczona, chyba i być może zrobiła krzywdę dziecku. Nieoczekiwanie poczuła leciutki ruch, potem jeszcze jeden, jakby dziecko chciało powiedzieć: spokojnie, jeszcze żyję. - Dziecko żyje – szepnęła przez łzy i zapłakana spojrzała na Jensa. – Właśnie poczułam ruchy. - Wszystko będzie dobrze – zapewnił stanowczo. – Potrzebujesz tylko odpoczynku i dużo dobrego jedzenia. Nagle ogarnęła ją radość i wielkie uczucie wdzięczności. Może to właściwa chwila, by wyznać Jensowi, jakie brzemię dźwiga. On z pewnością zrozumie. I wybaczy. Elizabeth żyje, dziecko żyje, mają się pobrać. Wszystko będzie dobrze. - Posłuchaj mnie, Jens – zaczęła go za rękę. – Jest coś, o czym muszę z tobą porozmawiać. Ale właśnie weszła Maria z dużym emaliowanym kubkiem. - Proszę, twoja herbata, Elizabeth – powiedziała i postawiła kubek na podłodze. – Tylko pamiętaj, że to strasznie gorące – ostrzegała, dmuchając lekko na kubek. Elizabeth westchnęła. Odwaga ją zawiodła – mimo wszystko nie umiała powiedzieć Jensowi nic. A co, jeżeli on zareaguje inaczej? Jeżeli komuś o tym powie? - O czym chciałaś ze mną mówić? – spytał Jens, kiedy Maria wyszła. - Zapomniałam – bąknęła, siorbiąc gorący napar. Jens przyglądał jej się uważnie i tak długo, że w końcu musiała coś powiedzieć. - Jeśli zasnę, a ty będziesz widział, że dręczą mnie koszmary, to mnie obudź. - Oczywiście – obiecał, podając jej kubek. – Spróbuj wypić jeszcze trochę. Nie mówili nic, dopóki kubek nie został opróżniony. Wtedy ona złożyła poduszkę na dwoje, by leżeć wyżej. - Mniej kaszlę, jeśli tak się położę – wyjaśniła, chociaż on o nic nie pytał. Potem przymknęła oczy, udając, że zasypia.

22 Wkrótce poczuję się lepiej, pomyślała. Muszę tylko spać. Później się wymyję i zmienię pościel, a za kilka dni będę już tak zdrowa, że wstanę z łóżka. Spotkałam śmierć, pomyślała, śmierć wabiła mnie do siebie, ale mama prosiła, żeby wrócić. To nie był żaden sen, stwierdziła stanowczo. Poznała to po oczach ojca. On wie, że byłam przez chwilę martwa. Ale o takich rzeczach z nikim się nie rozmawia. Nie chcę, żeby mówili, że kłamię, albo jestem wariatką. I z tym zasnęła. Spała spokojnie, bez marzeń. Elizabeth wytarła ostatni talerz i włożyła go do szafy, po czym podeszła do stołu i opadła na krzesełko. Wciąż szybko się męczy, trzeba czasu, żeby podźwignąć się z takiej choroby. Herbata ostygła. Podobno takie ziła pomagają na brak apetytu. Smaczne nie były, mimo to pociągnęła parę solidnych łyków. - Dobrze, że przed zimą nazbierałam ziół – powiedziała wpatrując się w ciemną kuchnię, Odkąd wyzdrowiała na tyle, by zajmować się domowymi pracami, wiele przebywała sama. ojciec pracował w gospodarstwie, Maria biegła a to do Neset, a to do Heimly, jak tylko wypełniła swoje obowiązki. Elizabeth zaniosła się suchym kaszlem, a po chwili opróżniła kubek. Jens zachodził do niej często z kawałkami mięsa, kawą, cukrem masłem i innymi smakołykami, które przywracały jej apetyt i dawały siłę. Ale Jens nie zawsze miał czas długo u niej siedzieć. Zerknęła pospiesznie przez okno. Na dworze pocieplało, woda kapała z dachu. Elizabeth powinna pójść do Heimly i porozmawiać z Ragną o weselu. Nie widziała przybranej matki Jensa od czasu, kiedy zaczęła wstawać z łóżka. Śwież powietrze jeszcze nikomu nie zaszkodziło, myślała, idąc pod górę. Wchłaniała zapachy morza o mokrej ziemi, cieszyła się, że wiosna jest już dosłownie za rogiem. Po chwili przystanęła, żeby popatrzeć na morze. Wydaje się takie spokojne teraz, kiedy mieni się w blasku słońca. Jakaś mewa z krzykiem spadła z góry za upatrzoną rybą. - Dziękuje ci, Boże, że przywróciłeś mnie do życia – wyszeptała Elizabeth. Potem wyprostowała się i poszła do Heimly. Pukając do drzwi, poczuła zapach świeżego chleba. Ale kiedy weszła, doznała skurczu serca, bo spojrzenie Ragny było przenikliwe, a głos zimny niczym lód. - O, to ty? – powiedziała tylko gospodyni. Potem znowu cała uwagę skupiła na chlebie. Elizabeth była kompletnie nieprzygotowana na takie powitanie. - Jeśli przeszkadzam, to mogę przyjść później – wykrztusiła z trudem. Nie wiedziała, gdzie ma podziać oczy, więc patrzyła po prostu na dwa gorące bochenki na ławie. - Nie, wejdź, skoro już tu jesteś – odparła Ragna po chwili przytłaczającego milczenia. Elizabeth pożałowała, że przyszła. Mimo to zdjęła chusteczkę z głowy i rozpięła kurtkę, zanim przysiadła na brzeżku krzesła. - Jesteś sama – powiedziała, głównie po to, by przerwać milczenie. Ragna krótko skinęła głową i nadal wyrabiała ciasto. Elizabeth przyglądała jej się ukradkiem. Co się stało? pokłóciła się z Jakobem, czy po prostu ma zły dzień? Ragna ruchy miała gwałtowne, zesztywniała twarz przypomniała ponurą maskę. Elizabeth popatrzyła na jej włosy. Były jak zawsze zebrane w ciasny węzeł na karku. Ani jeden włos się nie wymknął. Elizabeth westchnęła cicho i zdecydowała się na bezpieczny temat rozmowy. - Pierwszy raz po chorobie wyszłam z domu.

23 Ragna nie odpowiedziała. - Pomyślała, że powinnam porozmawiać z tobą o weselu. Może potrzebujesz w czymś pomocy? – spytała Elizabeth. - Nie rozumiem, o czym mówisz. Przecież to ty chciałaś sama przygotować wesele, a nie ja – odparła Ragna chłodno. Jakby cała krew odpłynęła z twarzy Elizabeth. - Co masz na myśli? Powiedziałaś przecież… - zaczęła, ale Ragna natychmiast jej przerwała. - Tak, możliwe, że tak mówiłam, ale wtedy ty powiedziałaś, że chcesz wszystko urządzić sama. - Kiedy to było? – spytała Elizabeth. - Tamtego dnia, kiedy byłam u ciebie ostatnio – odparła Ragna nieco przeciągle i wróciła do swojego ciasta. Elizabeth siedziała, bawiąc się chusteczką i próbowała przypomnieć sobie tamten dzień. Ale żeby nie wiem ile się zastanawiała, nie pamiętała niczego takiego. Skoro nie miała nic więcej do powiedzenia, wstała i niepewnie ruszyła ku drzwiom. Tam przystanęła i odwróciła się do Ragny. - Jeśli tak mówisz, to nie będę zaprzeczać. Bo chyba w takich sprawach nikt nie kłamie? - Akurat ty nie powinnaś chyba tak głośno rozprawiać o kłamstwie, moim zdaniem – prychnęła Ragna. - O co ci chodzi? – nie zrozumiała Elizabeth, czując niepokój. Właściwie nie chciała usłyszeć nic więcej, wciąż jednak stała przy drzwiach. - Chyba nie jesteś taka, jak udajesz – powiedziała Ragna, formując bochenek. – słyszałam to i owo tamtego dnia, kiedy odzyskałaś przytomność. Elizabeth czuła, że rumieniec oblewa jej twarz i szyję. Rany boskie, myślała, przypominając sobie swój senny koszmar. Czyżby mówiła przez sen? Co mogłam powiedzieć? Czy Ragna wie, że mam na sumieniu ludzkie życie? Nie, zapewnił ją wewnętrzny głos. Bo powiedziałaby mi to już dawno temu. - Kompletnie nie rozumiem do czego zmierzasz, Ragna. Ale jeśli ja coś powiedziałam, to musiało to być majaczenie w gorączce. I jeśli mówiłam, że sama chcę przygotować wesele, to musiałam się przejęzyczyć. Chyba rozumiesz, w takim stanie byłam. Ale w porządku, zrobię, co trzeba. Unikniesz kłopotów. Wybiegła. Szła tak szybko, jak tylko mogła i zaciskała zęby, żeby się nie rozpłakać. Przy szopie na łodzie spotkała Jensa, który wracał znad morza. - Wyszłaś na dwór? – spytał. – Ale dlaczego masz taką smutną minę? – dodał. - Dlaczego jestem smutna? – powtórzyła Elizabeth. - Dlatego, że jesteś taki głupi! Czemu mi nie powiedziałeś, że nie będzie wesela w Heimly? Czemu? I nie mów mi teraz, że nie wiedziałeś. - Moja droga – bąknął Jens przestraszony, próbując ją objąć, ale mu się wyrwała. – Ragna powiedziała, że ty chcesz urządzić przyjęcie w Dalen. Było jej przykro, nie mogła zrozumieć, dlaczego, ale przystała na twoją propozycję. To było tego dnia, kiedy Maria parzyła dla ciebie zioła, pamiętasz? - Tak, to pamiętam – prychnęła Elizabeth i zaniosła się kaszlem. Potem musiała odpiąć trochę bluzkę przy szyi i wytrzeć nos w szmatkę, która wyjęła z kieszeni spódnicy. - Ragna kłamie! Nigdy niczego takiego nie mówiłam. A teraz chcę przez chwilę być sama. Z tymi słowami na ustach odwróciła się, nie słuchając jego próśb, by zaczekała. Kiedy wróciła, ojciec był w domu. - Gdzieś ty się, na Boga, podziewała? – spytał, pomagając jej dojść do krzesła.

24 - Ragna kłamie i mówi, że ja nie chcę, żeby wesele odbyło się w Heimly, tylko w Dalen – skarżyła się Elizabeth. A tam jest tak mało miejsca i przecież nawet nie mam porządnej zastawy. Ojciec zmarszczył czoło. - Tak, tak Ragna nam o tym powiedziała. Tamtego dnia była u ciebie w alkierzu i kiedy wyszła… wyglądała bardzo dziwnie. Ja nawet spytałem, czy nie zobaczyła ducha. Ale ona nie odpowiedziała. Mówiła tylko, że masz straszną ochotę zrobić wesele w Dalen. Muszę przyznać, że wydawało mi się to niezrozumiałe, ale nie chcę się mieszać w takie sprawy. A poza tym to było niezwykłe, że w takim pośpiechu wyleciała z alkierza. Elizabeth nie słuchała dłużej. Wpatrywała się w okno, nic nie wiedząc, myśli kłębiły jej się w głowie. Musiała coś powiedzieć w gorączkowych majaczeniach. Czas pokaże, ile Ragna się dowiedziała. W każdym razie będą to jej słowa przeciwko moim – przynajmniej na razie, pomyślała. Słowa ojca wryły jej się w mózg. Z Ragną to nigdy nie wiadomo. Zawsze była z niej wielka pani. Z Jakobem to co innego, on jest z zupełnie innej gliny. Ale zobaczysz, jak pięknie przygotowaliśmy wszystko w Dalen, Elizabeth. Nie pokazuj Ragnie, że się nią przejmujesz. Jeśli jest zła, to niech będzie. Elizabeth skinęła głową i wstała. Ragna na pewno nie zepsuje jej uroczystości. O mało się nie utopiła, przeżyła zapalenie płuc, i to jest ważne. Ragna nie złamie jej swoimi podejrzeniami. Mimo wszystko zachowanie tamtej sprawiało jej ból. To musiała przyznać. Rozdział 5 Elizabeth siedziała na ławie przy kuchennym oknie. Oplotła ramionami podciągnięte w górę kolana i oparła na nich policzek. Mdły płomień z pieca rzucał czerwonawą poświatę na nierówne deski podłogi. Później, kiedy będzie już silniejsza, musi wyszorować tę podłogę piaskiem. To podłoga moja i Jensa, w naszym domu, myślała. Minęło wiele dni, zanim porozmawiała z Jensem po tamtym przykrym wydarzeniu, kiedy wracała od Ragny. Unikała go, wymawiała się pracą albo że jest chora. Nie byłam taka chora, żebym nie mogła z nim mówić, myślała, kaszląc i wycierając nos. Czuła się jednak taka zdradzona i oszukana, że nie była w stanie się z narzeczony, spotykać przynajmniej przez jakiś czas. Pewnego dnia, kiedy była w domu sama, Jens przyszedł. Zaskoczył ją, nie przygotowała sobie żadnej wymówki, musiała go przyjąć. - Nie możesz mnie dłużej zbywać, Elizabeth – powiedział na wstępie. – Wkrótce bierzemy ślub i sprzeczka z Ragną nie zniszczy chyba tego, co jest między nami? To były mądre słowa. Podejrzewała, że długo je sobie przepowiadał, zanim do niej przyszedł. - Ona kłamie! Tutaj chodzi o nasze wesele, a Ragna robi wszystko, żeby je nam zepsuć! O ile dobrze ją znam, to nie będzie ostatni raz. – Poczekała, aż słowa dotrą do Jensa i dodała z naciskiem: - Takie rzeczy to ja wiem, Jens. Oparł się o ścianę i w zamyśleniu patrzył przed siebie. - Możliwe, że masz rację – rzekł w końcu. – Rozmawiałem z nią i chociaż do niczego to nie doprowadziło, wie przynajmniej, co ja o tym myślę. Umilkł, ale na jego twarzy pojawił się jakiś łagodny wyraz, kiedy po chwili mówił dalej: - Ja nigdy w ciebie nie wątpiłem, Elizabeth. Musisz mi wierzyć. Nie możemy się kłócić. Czy to ma takie znaczenie, gdzie będzie wesele? No to zaprosimy mniej gości, nie będzie tak ładnie jak Heimly, ale chyba najważniejsze, że się pobierzemy, no nie? Elizabeth odłożyła robótkę na bok.

25 - Tak, to jest najważniejsze – rzekła. – Ale nie zniosę, żeby ktoś ze mnie w ten sposób kpił. – Resztę przemilczała, bo wciąż nie miała dość siły, by roztrząsać ponownie wszystko, co Ragna powiedziała. Że mianowicie, Elizabeth nie jest taka, jak udaje. Ale pogodzili się i więcej o Ragnie nie wspomnieli. Jens przyniósł kawy i mąki, które sam kupił w karmie. Elizabeth nigdy nie pytała, czy dostaje pieniędzy od przybranych rodziców, czy też sam je zarobił. Prościej było nie wiedzieć. Elizabeth siedziała w kuchni swojego przyszłego domu. Został jeszcze tylko jeden dzień, jutro wyjdzie za mąż. Na weselny obiad ojciec przeznaczył jagnię. Był z tego bardzo dumny. Elizabeth wiedziała, jak mu zależy na tym, żeby to on zatroszczył się o weselne przyjęcie córki. Czuła się dziwnie ociężała i przygnębiona, choć nie umiałaby powiedzieć dlaczego. Chyba nie tak powinna się czuć panna młoda w ostatni wieczór przed ślubem. Będzie miała najmilszego na świecie męża, własny dom, latem przyjdzie na świat dziecko i ma rodzinę, która ją kocha. A mimo to niekiedy miała wrażenie, jakby się zapadła w głęboką czarną dziurę, z której nie ma wyjścia. I trwało to od wielu dni, może nawet od tamtej chwili, kiedy zemściła się na Leonardzie. Niewygodnie było tak siedzieć z dużym brzuchem, włożyła więc poskładaną chustkę pod głowę i wyciągnęła się na ławie. Dzięki temu mogła przyglądać się firankom, które sama uszyła. Właściwe były to zasłonki zrobione ze starej perkalowej sukni matki. Elizabeth zakryła oczy ramieniem i myślała jak bardzo tęskni za zmarłą. Często miała wrażenie, że słyszy jej głos albo przy różnych okazjach myślała: musze o tym powiedzieć mamie. Zawsze potem docierała do niej prawda, która pogrążała ją w bólu i smutku. Myśli znowu wybiegły naprzód, do jutrzejszego dnia. Radość ze ślubu mieszała się z lękiem i wstydem. Wstyd dotyczył tego, co oboje z Jensem robili w szopie na siano i tego, że było tak przyjemnie. Więc można doświadczyć rozkoszy nie robiąc tego? Wiedziała jednak, że kiedy ona i Jens będą naprawdę mężem i żoną tamto też będzie musiało się dokonać. On na pewno będzie ostrożny, ale mimo wszystko Elizabeth musi znowu przejść przez to straszne, co robił z nią Leonard. Helene mówiła, że wszyscy małżonkowie to robią, choć sama nie za bardzo wiedziała dlaczego. No z wyjątkiem tych przypadków, kiedy chcą spłodzić dziecko. Odgarnęła włosy z twarzy. Nie chciała już o tym myśleć. Lepiej wyobrażać sobie ślub, przyjęcie, pyszne jedzenie, gości… wtedy wspomniała o Helene. Powinna była napisać do przyjaciółki, odkładała to z dnia na dzień. Nie mogła po prostu napisać obojętnego listu z wiadomością o weselu i domu. Ale prawdy też powiedzieć nie potrafiła. Poza tym bała się, żeby list nie wpadł w niepowołane ręce. Na samą myśl, że mogłaby go przeczytać Nikoline, przenikał ją dreszcz grozy. Podniosła się mozolnie, postawiła stopy na podłodze, ręce oparła o blat stołu. Po drugiej stronie izby znajdowały się schody na strych. Po tamtym pierwszym epizodzie, nie słyszała żadnych głosów, nie widziała żadnych znaków obecnych upiorów. Szczerze mówiąc, dawno zapomniała o całej sprawie, może tamto to był protest przeciwko temu, że ktoś się zamierza tu wprowadzić, ale teraz ich obecność została zaakceptowana? Zmęczona otarła twarz. Własne myśli wydały jej się śmieszne. Człowiek przy zdrowych zmysłach nie zastanawiała się nad takimi rzeczami, to pewne. Przestawiła jeden z talerzy i przyglądała się nakrytemu już stołowi. Nie było pięknego serwisu Ragny tylko mieszanina tego, co zastali w Dalen i naczyń ojca. nie było też lnianych obrusów ani srebrnych sztućców, jak marzyła, ale zrobiła, co mogła. Obrus w każdym razie był. Pożyczony z wyprawnej skrzynki matki. I świece stały na stole. Gotowe jedzenie czekało w spiżarni. Trzeba tylko napalić w piecu, jak wrócą z kościoła i odgrzać. Będzie dziewięcioro gości, wszyscy mieszkańcy wsi. Zrobi się ciasno, ale jakoś się pomieszczą.