1
Rozdział 1
Elizabeth spojrzała na Sivgarda i przeszedł ją dreszcz. Teraz pojęła: Pål łatwo wpadł w
złość, jednak był niegroźny, za to Sivgard mógł okazać się niebezpieczny. Poza trym bogaty i
potężny. Ludzie z pewnością daliby wiarę jego słowom.
- To Elizabeth stoi za tym wszystkim! – krzyczała Helene. – Słyszałam, jak mówiła
Pålowi, ze musi uważać, bo ona jest mocniejsza i potężniejsza od niego.
Elizabeth zrobiła krok w stronę przyjaciółki.
- Co ty wygadujesz? – spytała cicho, niemal szeptem. – Rozumiesz chyba, że nie
miałam z tym nic wspólnego – dodała po chwili już nieco pewniejszym głosem.
Niewiele brakowało, a Helene skoczyłaby jej do gardła; w ostatniej chwili dwóch
mężczyzn chwyciło ją i powstrzymało. Kobieta wyrwała się im i rzucała na wszystkie strony,
po policzkach płynęły jej łzy.
- Zabrałaś mi go, wiedźmo! – wykrzyczała schrypnięta.
Elizabeth stała jak sparaliżowana i patrzyła na przyjaciółkę. Jak ona może mówić takie
rzeczy…
Poczuła na ramieniu rękę Kristiana i, zdruzgotana, oparła się o niego. Gdyby tak mógł
ochronić ją przed niechętnymi spojrzeniami ludzi, przed szeptami, które stawały się coraz
głośniejsze, i przed przerażającym krzykiem Helene.
- Zabierzcie ją do Dalsrud – powiedział Kristian do mężczyzn, którzy próbowali
uspokoić służącą.
Elizabeth widziała, jak przyjaciółka się opiera, jak płacze zrozpaczona, i serce jej się
krajało.
- Musze z nią porozmawiać – rzekła, po czym skierowała się w jej stronę.
- Nie rób tego, to nic nie da – powstrzymał ją Kristian. – teraz cię nie posłucha –
dodał.
- Ale… - zaczęła Elizabeth słabym głosem, jednak szybko umilkła.
Kristian miał rację. Jakakolwiek próba rozmowy w tej chwili tylko pogorszyłaby
sprawę. Rozejrzała się dookoła. Mężczyźni wydobyli już Påla spod śniegu. Zapewne będą
chcieli zwieść go na dół, do gospodarstwa, w którym pracował. Ktoś zrobił znak krzyża,
jakaś kobieta złożyła ręce i zmówiła pacierz.
Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste, jakby działo się gdzieś w innym świecie
i w ogóle jej nie dotyczyło. Jednak spojrzenia ludzi i rozdzierający płacz Helene wyraźnie
świadczyły o tym, że nie był to sen.
- Muszę zejść na dół – zdecydowała. – dziewczynki się przestraszą, kiedy zobaczą
Helene w takim stanie.
Kristian pokiwał głową.
- Dobrze, idź – powiedział. – Ja też zaraz przyjdę – dodał.
Elizabeth zaczęła schodzić ze wzgórza i zauważyła, że Lina i Ole poszli przodem.
Pewnie wyjaśnią Amandzie, co się wydarzyło. Pomyślała, że Ane i Mara pewnie są w domu;
miała nadzieję, ze będzie mogła sama im o wszystkim opowiedzieć. Nagle wzdrygnęła się;
poczuła, ze ktoś chwyta ją za rękę.
- Nie ma dymu bez ognia, jak to się mówi – odezwała się starsza kobieta, przeglądając
się jej natarczywie.
- Co masz na myśli? – spytała Elizabeth chłodno. – Jak śmiesz sugerować, że… -
zaczęła i nagle urwała.
Staruszka roześmiała się drwiąco.
- Sama najlepiej wiesz, o co mi chodzi – powiedziała i odeszła.
2
Elizabeth stała i patrzyła na ni. Tak, dobrze wiedziała, co staruszka miała na myśli.
Teraz wreszcie ludzie będą mieli temat do rozmów. Im bardziej przykre zdarzenie, tym lepiej,
a takiej historii dawno tu nie było.
Okryła się szczelniej chustą i ruszyła w dół, ku Dalsrud. Nie mogła nic zrobić trzeba
będzie pogodzić się z ludzkim gadaniem, z plotkami. To prawda: p[przeczuwała, ze wkrótce
ktoś umrze, ale że miał to być Pål, tego w ogóle nie brała pod uwagę. Owszem, bywało, że
chciała, by zniknął jej z oczu, ale przecież nie w ten sposób.
Maria i Ane czekały na nią na schodach.
- Co się stało Helene? – spytały niemal równocześnie.
- Krzyczy, szlocha, nie da się z nią rozmawiać – powiedziała Ane, patrząc na matkę
wielkimi oczami.
- Wejdźcie do środka – nakazała Elizabeth stanowczym głosem. – Zaraz do was
przyjdę – dodała, popychając je lekko.
Zamknęła drzwi i weszła do kuchni.
Mężczyźni, którzy sprowadzili Helene na dół, stali teraz w korytarzu.
- trochę się uspokoiła, ale chyba postradała zmysły – powiedział jeden z nich.
- To moja przyjaciółka – wtrąciła Elizabeth, czując nagle, jak bardzo jest zmęczona,
- Tylko pozazdrościć – wymamrotał pod nosem drugi mężczyzna.
Nim Elizabeth zdążyła cokolwiek powiedzieć, już ich nie było. Nagle drzwi do kuchni
otworzyły się i w korytarzu stanęła Lina. Wyraźnie zmieszana, stała, obracając w palcach
guziki bluzki i rozglądała się niepewnie dookoła.
- Nie jest mi łatwo o tym mówić… - zaczęła. – To ma coś wspólnego z Helene…
- Na litość boską, mówi śmiało – próbowała zachęcić ją Elizabeth. Widziała, że Lina
zaraz się rozpłacze.
- Ole i Amanda są teraz u niej, ale cienie nie chce widzieć. Upiera się, ze to twoja
wina, że Pål nie żyje. Może lepiej będzie, jeśli na razie do niej nie pójdziesz…
Elizabeth zagryzła wargę i skinęła głową. Z izby doszedł ją głośny krzyk, który po
chwili przeszedł w rozdzierający płacz. Tak bardzo pragnęła teraz być przy niej.
- Chciałabym móc coś dla niej zrobić – powiedziała cicho, właściwie sama do siebie.
Lina nie odpowiedziała; dalej bawiła się guzikami, wpatrując się w podłogę.
- Idź do niej – poprosiła Elizabeth. – Ja porozmawiam z dziewczynami.
Odwróciła się i już miała odejść, kiedy nagle spytała:
- Wierzysz w to, co mówi Helene?
Ale Lina wróciła już do izby i jej nie usłyszała.
Kiedy Elizabeth weszła do pokoju, Maria siedziała, trzymając Ane na kolanach.
- Co się stało? – spytała.
Sprawiała wrażenie spokojnej, ale głos jej drżał lekko. Elizabeth opadła na kanapę
obok nich.
- Lawina porwała Påla – powiedziała bez ogródek i natychmiast pożałowała swoich
słów. – Zginął na miejscu – dodała szybko.
Maria przełknęła głośno ślinę, a Ane patrzyła na matkę wielkimi oczami.
- Helene odchodzi od zmysłów, krzyczy i… - urwała Elizabeth, zastanawiając się, czy
powinna mówić dalej. W końcu doszła do wniosku, że prędzej czy później, dziewczęta i tak
wszystkiego się dowiedzą, więc lepiej będzie od razu chwycić byka za rogi.
- Wiecie, jak to jest, kiedy przydarza się nam coś bardzo przykrego, prawda? Wtedy
często złościmy się na innych.
Ane przytaknęła.
- Ja zawsze o wszystko obwiniam Marię – powiedziała.
3
Elizabeth wzięła głęboki wdech.
- No więc Helene twierdzi teraz, że to moja wina, że Pål nie żyje.
- Jak ona może mówić takie rzeczy? – spytała Maria przerażona.
Elizabeth zadrżała, znów zaczerpnęła powietrza.
- Oczywiście nie myśli tego poważnie. Po prostu jest jej strasznie przykro. Pamiętacie,
że Pål był jej narzeczonym, wkrótce mieli brać ślub.
- Tak, ale… - zaczęła Maria, lecz Elizabeth dała jej znak ręką, żeby zamilkła.
- Helene potrzebuje teraz spokoju, wszyscy musimy być dla niej bardzo mili.
Dziewczęta pokiwały zgodnie głowami.
- Mogę do niej pójść? – spytała Maria.
- Nie teraz – odpowiedziała Elizabeth.
Nawet tu, w pokoju, słychać było krzyki Helene. Może powinna zaparzyć
jakichkolwiek ziółek na uspokojenie i poprosić dziewczęta, żeby zaniosły jej do izby? Nie,
pomyślała. W stanie, w jakim teraz znajdowała się przyjaciółka, i tak niczego by nie wypiła.
- Aż przykro słuchać – powiedziała Maria i jakby czytając w myślach Elizabeth,
spytała: - Naprawdę nie możesz jej w żaden sposób pomóc?
- W tej chwili, nie. skoro nie chce dopuścić mnie do siebie, inni muszą ją pocieszać
możemy tylko zdać się na czas.
Ane wtuliła twarz w pierś Marii i zatkała rękami uszy. Elizabeth zrobiło się jej żal.
- Cóż za straszna sierść w ciemności i zimnie – powiedziała Maria i wzdrygnęła się. –
Myślisz, że długo tam leżał? – spytała i zamilkła, jakby nagle uświadomiła sobie, że trzyma
na kolanach Ane.
- Nie – odparła Elizabeth z przekonaniem. – Śmierć nastąpiła natychmiast. Słyszałam,
jak ktoś powiedział, że ma złamany kark.
Nie była to prawda, niczego takiego nie słyszała, ale Bóg zapewne wybaczy jej to
kłamstwo. Za wszelką cenę chciała chronić dziewczęta.
- Czy to go bolało? – spytała Ane, wyglądając zza Marii. Najwyraźniej wszystko
dokładnie słyszała.
- Nie, pewnie nie zdążył nic poczuć.
- Skąd wiesz?
- Dorośli wiedzą takie rzeczy – odpowiedziała Elizabeth po prostu.
Często chwytała się tego wyjaśnienia, kiedy Ane zaczynała zadawać jej zbyt trudne
pytania. Albo też mówiła wtedy, że dowie się tego, kiedy dorośnie.
- Czy Pål miał jakąś rodzinę? – spytała Maria.
- tak, gdzieś w Helgoland, ale pochowany zostanie pewnie tutaj.
Elizabeth dołożyła drew do ognia, dopiero teraz zauważyła, że ma mokry brzeg
spódnicy.
- Musze się przebrać – powiedziała. – Nie ruszajcie się stąd.
Wyszła na korytarz i stanęła bez ruchu. Serce jej się krajało, kiedy słyszała rozpacz w
głosie Helene, była tak blisko i nie mogła jej pocieszyć. Przez moment zastanawiała się, czy
może jednak powinna do niej pójść? Szybko jednak odrzuciła tę myśl u raźnym krokiem
ruszyła na górę.
Przebrała się pospiesznie. Powiesiła morką spódnicę na krześle i włożyła inną,
brązową. Nie pasowała wprawdzie do szarej bluzki, ale to nie miało teraz znaczenia. Poszła
do tkalni, z jej okna widać było miejsce, w którym zeszła lawina. Wciąż srali tam ludzie. Na
pewno wymieniali uwagi i spostrzeżenia. Może mówili o niej?
Wzdrygnęła się i zeszła na dół.
4
Rozdział 2
Maria trzymała w ręku książkę i czytała głośno. Jej głos działa uspakajająco na Ane.
Elizabeth podeszła na palcach do okna, nie chciała przeszkadzać. Nagle spostrzegła Kristiana.
Szedł szybkim krokiem ze spuszczoną głową. Tuż za rogiem budynku zatrzymał się i rzucił
ostatnie spojrzenie na miejsce wypadku. Po chwili ruszył w stronę schodów, chowając głowę
w ramionach.
- Mario, weź ze sobą Ane i zajmij ją czymś. Idzie Kristoan, chcę porozmawiać z nim
chwilę sama – zwróciła się Elizabeth do siostry.
- Chodź, Ane, pójdziemy na strych, pokażę ci prezenty gwiazdkowe. Wszystko, co
przygotowałam!
Maria chwyciła Ane za rączkę i po chwili obie zniknęły.
Elizabeth wyszła Kristianowi na spotkanie. Zauważyła, że wygląda na zmęczonego i
przygnębionego.
- Wszystko w porządku? – spytał, biorąc ją w ramiona.
Elizabeth nie była w stanie wydobyć z siebie słowa; czuła, że się rozpłacze. Chciała
mu powiedzieć, że nic nie jest w porządku. Że jest jej okropnie smutno i przykro. Helene
odchodzi od zmysłów, człowiek stracił życie w lawinie, a ona została o wszystko oskarżona.
Jak on mógł w takiej chwili pytać, czy wszystko jest w porządku?
- Moja biedna maleńka Elizabeth – wyszeptał i pocałował ją w głowię.
Przyniósł ze sobą zapach zimna, który teraz mieszał się z innymi, dając jej poczucie
bezpieczeństwa. Objęła go w pasie i przyłożyła policzek do jedzenia piersi.
- Coś jeszcze się wydarzyło po moim odejściu? – spytała, kiedy w końcu doszła trochę
do siebie.
- Nie, Pål został zwieziony na dół na Aniach, część ludzi stała jeszcze chwilę, inni
wrócili do domu.
- Pewnie rozmawiali o mnie.
- Musisz się z tym liczyć, ja jednak niczego nie słyszałem. Tak czy inaczej, nie
przejmuj się ludzkim gadaniem – powiedział. – Chodź, wejdźmy do środka.
W korytarzu nadal słychać było płacz, krzyki i złorzeczenia Helene.
- Chyba nie wierzysz w to co mówi Helene? – spytała Elizabeth, mimo że dobrze
znała odpowiedź.
- Oczywiście, że nie – zapewnił ją i Elizabeth poczuła ulgę.
- Kristianie… - zaczęła z lekkim wahaniem. – Pamiętasz, jak mówiłam ci, że
otrzymałam ostrzeżenie, że ktoś umrze?
- Nie, a co to było za ostrzeżenie?
- Śnił mi się pogrzeb.
- Kochanie, to nie miało nic wspólnego z Pålem. Mnie ciągle śnią się jakieś pogrzeby i
nieboszczycy, ale nie nazwałabym tego oskarżeniem.
Żałowała, że mu o tym powiedziała i dlatego postanowiła nie wspomnieć, że słyszała i
dlatego postanowiła nie wspominać, że słyszała także bicie kościelnych dzwonów. Nie
uwierzy jej, a może jeszcze zacznie podejrzewać, że postradała rozum?
- Rozmawiałeś z Sivgardem?
- Nie. powiedzieliśmy już sobie wszystko – odparł z nagła powagą.
Powiesił kurtkę na krześle i zaczął ściągać buty.
Elizabeth znów poczuła ulgę. Kristian nie wybaczył jeszcze Sivgardowi, że pociął jej
ubranie na kawałki, ani też nie wybaczył mu kłamstw o jej rzekomej niewierności. Może więc
nie uwierzy również jego twierdzeniu, że to Leonard jest ojcem Ane? Ale co będzie, jeśli
Sivgard komuś to powtórzy i Kristian dowie się od innych?
5
Wzdrygnęła się.
- Zimno ci? – spytał Kristian.
- trochę. Usiądźmy bliżej ognia.
Mężczyzna zdjął czapkę. Był spocony, włosy miał zmierzwione. Popatrzyła na niego z
czułością.
- Jak zareagowały dziewczynki? – spytał,.
- Chyba dobrze. rozmawiałam z nimi.
W tym momencie ich spojrzenia się spotkały siedzieli, nasłuchując. Pierwsza
odezwała się Elizabeth.
- Zrobiło się tak cicho. Nie słyszę już jej krzyków.
Niemal w tym samym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła Lina.
- Coś się stało z Helene! – zawołała.
Oboje gwałtownie poderwali się z kanapy.
- Co z nią? – spytała – schrypniętym głosem Elizabeth.
- Siedzi i patrzy przed siebie, jakby… Sama nie wiem.
Głos dziewczyny się załamał, w jej oczach pojawiły się łzy.
Elizabeth i Kristian ruszyli pospiesznie do izby.
- Co się dzieje? – spytał mężczyzna, patrząc na Amandę.
- Nie wiem. Ledwie się trzymała na nogach, musiałam ją podpierać, a potem nagle
upadła jak nieżywa.
Elizabeth podeszła do łóżka i zaczęła ostrożnie gładzić Helene po policzku.
Przyjaciółka patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, nie poruszała się.
- Helene, słyszysz mnie?
Żadnej reakcji, nic nie świadczyło, że usłyszała jej pytanie.
- Helene, to ja, Elizabeth.
- Nie żyje? – spytała Amanda przestraszona. Przełożyła małego Jonasa z jednego
biodra na drugie. Dziecko zaczynało trochę kaprysić.
- Oczywiście, że żyje – powiedziała Elizabeth ostrzejszym tonem niż zamierzała. –
Idź, zanieś Jonasa na górę, nie powinien tu być. Niech Maria się nim zajmie – dodała.
Amanda natychmiast ruszyła do drzwi. Elizabeth odwróciła się do Kristiana.
- Boję się, że Helene straciła przytomność – rzekła łamiącym się głosem.
Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco.
- Trzeba wezwać doktora. Ole, jedź po niego – zarządziła Elizabeth.
- Myślicie, że ona kiedyś znów będzie taka jak dawniej? – spytała Lina.
Siedziała na brzegu łóżka Helene. Kristian i Elizabeth stali nieco dalej, przy ścianie.
Byli wyraźnie zaniepokojeni, ale jedynie, co w tej chwili można było zrobić, to czekać, co w
tej chwili można było zrobić, to czekać na przybycie lekarza.
- Oczywiście – odpowiedziała Elizabeth.
Starała się, by jej głos brzmiał pewnie i przekonywująco, chociaż sama miała
wątpliwości. Jeśli Helene rzeczywiście postradała zmysły, nigdy sobie tego nie daruje.
Spojrzała na przyjaciółkę, która leżała na łóżku nieruchoma, milcząca, a jej piękne
rudokasztanowe włosy były rozsypane wokół głowy. Na jej twarzy widać było ślady łez, ale
oczy były puste, bez życia.
Dobry Boże, nie zabieraj mi Helene, zaczęła się modlić w duchu Elizabeth, składając
ręce pod fartuchem.
Kristian przyciągnął ją do siebie. Jakie to szczęście, że go mam , pomyślała, czując
jego silną rękę wokół swojej talii.
W tym momencie wróciła Amanda.
- Gdzie jest Ole? – spytała.
- Pojechał po doktora, sami niewiele możemy jej pomóc – powiedziała Elizabeth.
6
- Boję się, ze doktor też nie będzie wstanie wiele poradzić – wyszeptała Amanda i
usiadła na brzegu łóżka, obok Liny.
- Może powinniśmy się za nią pomodlić? – zaproponowała Lina.
Elizabeth uwolniła się delikatnie z objęć Kristiana i wyszła z izby. Jeśli dziewczęta
wierzą, że modlitwa coś pomoże, to niech się modlą. Ona sama nie była już pewna niczego.
Pastor twierdził, że Bóg widzi wszystko, że czyta w naszych myślach. jeśli tak, to powinien
przyjść z pomocą także wtedy, gdy ktoś modlił się jedynie w głębi swojej duszy.
Po chwili dołączył do niej Krystian.
- Mam wrażenie, ze przydałaby ci się kawa z odrobiną czegoś mocniejszego.
Podszedł do szafki, wyjął butelkę i po chwili podał jej filiżankę kawy z odrobiną
alkoholu. Elizabeth wypiła łyk. Napój rozgrzewał i palił ją w gardle. Wypiła kolejny łyk po
chwili poczuła się już spokojniejsza.
Bóg dał mi moc łagodzenia bólu, potrafię zatamować krew, dlaczego więc nie jestem
w stanie pomóc komuś, kto stracił przytomność? – zastanawiała się. szybko wypiła resztę
kawy.
- Nie odezwała się. nagle usłyszeli rżenie konia na dziedzińcu, więc podeszli do okna.
Po chwili Ole, który już zeskoczył z konia, wsadził głowę do kuchni.
- Doktora nie ma w domu.
- Co takiego?
Elizabeth poczułam jak uginają się pod nią nogi; musiała się chwycić framugami, żeby
nie upaść. Doktor był jedyną nadzieją na ratunek. Wierzyła, że przywróci Helene do zdrowia,
że poda jej jakieś lekarstwo, bardziej skuteczne niż jej zioła.
- Kiedy wróci? – dopytywał się Kristian.
- Dopiero za tydzień.
- To dużo czasu – powiedziała Lina.
- A jeśli trzeba będzie oddać ją do domu wariatów? – niemal wyszeptała Amanda.
- Nigdy! – krzyknęła Elizabeth. – Nawet o tym nie wspominajcie! Nigdzie jej nie
oddam, nawet gdybym postradała zmysły. Jej miejsce jest tutaj, z nami.
- Przepraszam – wymamrotała Amanda.
Elizabeth znów podeszła do Helene. Zamknęła drzwi i przysunęła krzesło bliżej łóżka.
Przyjaciółka spała. Oddychała spokojnie, niemal bezgłośnie. Pewnie jest bardzo zmęczona,
biedaczka, pomyślała Elizabeth. Nie tylko tym, co dzisiaj się stało, ale i wydarzeniami
ostatnich tygodni. Nie był to dobry czas. Pål nagle zniknął, a potem się okazało, ze ją
zdradził. Helene z pewnością mu wybaczyła, ale czy potrafiła zapomnieć?
Z kuchni dochodziły ją głosy i stukanie naczyń. Słyszała Ane i Marię. Najwyraźniej
zeszły już ze strychu. Nastawiła uszu, ale docierały do niej jedyne strzępy rozmów. Słyszała,
że mówią o Helene i doktorze, który wyjechał. Dziewczęta były przestraszone, i nic
dziwnego. Sama też się bała.
Pogładziła Helene po policzku i okryła szczelniej kołdrą, żeby nie marzła.
- Kochane – szeptała jej. – Musisz szybko wyzdrowieć. Bardzo cię proszę.
Usłyszała delikatnie pukanie do drzwi. Wzdrygnęła się, ale po chwili wstała i poszła
otworzyć.
- Ktoś do ciebie – powiedziała Lina.
- Kto? – spytała Elizabeth zdziwiona, zamykając za sobą drzwi do izby.
- Przyszła Bergette. Czeka na ciebie w korytarzu.
W pierwszym odruchu Elizabeth chciała poprawić Linę, żeby odesłała ją z powrotem,
ale potem wyprostowała się i ruszyła zdecydowanie.
- Czego chcesz? – spytała krótko, krzyżując ręce na piersi. Miała dosyć kłopotów.
- Usłyszałam, co się wydarzyło i jest mi strasznie przykro. Odłóżmy na bok nasze
waśnie, dobrze? – zaproponowała Bergette.
7
Kobieta stała ze spuszczonym wzrokiem i obracała w palcach skrawek fartucha.
Chustkę przewiesiła przez ramie.
Elizabeth miała zamęt w głowie. Coś w niej się burzyło. Czy rzeczywiście potrafi
wybaczyć? Tak dużo złego się wydarzyło. Jednak z drugiej strony była już tym wszystkim
zmęczona. Brakowało jej Bergette, nie miała z kim porozmawiać, a teraz zabraknie jej także
Helene.
Kobieta wpatrywała się w swoje dłonie, jakby nigdy wcześniej ich nie widziała.
- Zastanów się – powiedziała łamiącym się głosem. – Nawet mając Kristiana, i tak
potrzebujesz przyjaciółki. Ja na pewno potrzebuję – wyznała cicho. – Brakuje mi ciebie,
Elizabeth – dodała po chwili, podnosząc głowę i patrząc jej prosto w oczy.
Elizabeth czuła, że mięknie. Nawet się uśmiechnęła.
- Wejdź do pokoju, nie stój tutaj, jest zimno – powiedziała.
- Rozmawiałam z Sivgardem o tym, co tobie zrobił. I…
Elizabeth przerwała jej.
- Niech to zostanie między wami,.
Wskazała Bergette krzesło, kobieta usiadła. Kiedy jednak zaproponowała jej filiżankę
kawy, pokręciła przecząco głowa. Nie zostanie długo, wyjaśniła.
- To straszne, ta historia z Pålem. Podobno Helene bardzo się przejęła.
Elizabeth skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Bergette bawiła się frędzlami chusty.
W końcu podniosła głowę i spojrzała Elizabeth w oczy.
- Wiem, że nie miałaś nic wspólnego z obsunięciem się śniegu.
- Skąd ta pewność? – spytała Elizabeth i szybko odwróciła wzrok. Czuła ucisk w
piersiach.
- Znam ciebie i wiem, że nie ma w tobie zła. Bywa, że wpadasz w złość, ale czegoś
takiego nie potrafiłabyś zrobić. Po prostu to wiem.
Elizabeth nie dociekała, czy Bergette sądzi, że byłaby w stanie sprowokować zejście
lawiny; uznała, ze nie chce tego wiedzieć.
- Helene straciła przytomność – powiedziała nagle.
Bergette zbladła.
- Co ty mówisz? – wyszeptała. – Słyszałam, ze trzeba było dwóch mężczyzn, żeby
sprowadzić ją na dół…
- Tak, ale później upadła na łóżko i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, nikogo nie
rozpoznając.
- Rozmawialiście z doktorem?
- Nie ma go, wyjechał.
Bergette zagryzła wargę zafrasowana.
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju zajrzała Maria
- Elizabeth! Chodź! Helene się obudziła.
- Powiedziała coś?
- Nie, leży i milczy. Wygląda, jakby za chwilę miała umrzeć.
Bergette wstała.
- Pozwól mi do niej zajrzeć. Widziałam już ludzi w takim stanie.
Elizabeth zawahała się, ale w końcu skinęła głową i Bergette wyszła pospiesznie.
Po chwili do pokoju weszła Maria, a zaraz za nią, niemal depcząc jej po piętach, Ane.
- Czy Helene znów będzie taka jak przedtem? – spytała Maria.
- Nie wiem – odpowiedziała Elizabeth szczerze. – Czas pokaże.
Dlaczego Bergette tak długo nie ma? Elizabeth chodziła niespokojnie po pokoju. Od
czasu do czasu poprawiała coś na komodzie, usunęła uschnięty liść z kwiatków na parapecie,
poprawiała obrazek na ścianie, chociaż wcale nie wisiał krzywo.
8
- Gdzie jest Kristian? – spytała. – czy już jadłyście? – rzuciła, ale nie otrzymała
odpowiedzi.
Odwróciła się i zobaczyła, ze Maria i Ane już wyszły. Wzruszyła ramionami. Na
pewno wzięły sobie coś do jedzenia. Sama nie czuła głodu, zresztą wiedziała, że nie byłaby w
stanie niczego przełknąć.
W końcu Bergette wróciła. Elizabeth spojrzała na nią pytająco.
- Nie wie, co się z nią dzieje. Może minąć wiele dni, zanim coś do niej dotrze. Lepiej
jej teraz nie odwiedzaj. Potrzebuje pokoiku. Nie wolno jej przypominać o tym, co się
wydarzyło.
- Co ty mówisz? Nie wolno mi rozmawiać z Helene? – spytała Elizabeth zasmucona.
Bergette westchnęła.
- W tej chwili, nie. z czasem pamięć jej wróci, ale dopiero, kiedy będzie na to gotowa.
Bóg wszystko dokładnie przemyślał. Pamiętaj jednak, ze wtedy wszystko powróci, wszystko
będzie przeżywała od nowa, więc będziesz musiała o nią dbać. Rozumiesz, prawda?
- Chyba tak – odpowiedziała Elizabeth i usiadła na krześle. – Jak ona się czuje? –
spytała.
- Zasnęła jeszcze zanim weszłam. To dobrze, sen jest jej potrzebny. Trzeba będzie się
nią opiekować jak dzieckiem, nawet ją karmić.
- Biedactwo. Że też musiała ją to spotkać – westchnęła Elizabeth. – Skąd ty tyle
wiesz? – zwróciła się po chwili do Bergette.
- Kiedy moja babcia została wdową, zachowywała się dokładnie tak samo. Dziadek
był wprawdzie stary i zmęczony życiem, ale żal babci i szok, jaki przeżyła, wcale nie był
mniejszy. W końcu przeżyli całe życie.
- tak, to zrozumiałe. Dziękuję, ze przyszłaś, Bergette. Nawet nie wiesz, jak bardzo się
ucieszyłam.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- To ja dziękuję, ze mnie przyjęłaś.
Elizabeth nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.
- Musze już iść – odezwała się po chwili Bergette. – Ale obiecuję, że wkrótce znów się
zobaczymy.
- Tu, w Dalsrud, zawsze jesteś mile widziana – oświadczyła Elizabeth stanowczym
tonem.
Bergette doszła do drzwi i zatrzymała się.
- Porozmawiam z ludźmi we wsi. Przekonam ich, że nie miałaś nic wspólnego z tym
wypadkiem – zapewniała.
Jej słowa sprawiły, że Elizabeth poczuła ciepło w sercu.
- Ludzie sami nie wiedzą, co mówią. Nikt nie ma takiej mocy, ja też nie.
Bergette nie skomentowała jej słów.
- Ludzie będą plotkować, bo jesteś inna, wyróżniasz się z tłumu. Ale zrobię wszystko,
żeby zamknąć im usta. Przynajmniej spróbuję – dodała i uśmiechnęła się ciepło.
Bergette ruszyła do domu. Elizabeth stała w oknie i patrzyła, jak zanika w oddali.
Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, kiedy do pokoju wszedł Kristian i stanął za
nią.
- Słyszałem, ze odwiedziła cię Bergette – powiedział matowym głosem.
- Tak, pogodziłyśmy się.
- To dobrze – stwierdził.
Odgarnął kosmyk włosów z jej szyi i pocałował ją w kark.
- Chciała porozmawiać o Sivgardzie, ale ja nie chciałam.
Poczuła, jak Kristian nagle sztywnieje. Odwróciła się.
- Uważasz, że źle postąpiłam?
9
- Nie, przeciwnie. Zresztą ja też nie chce nic o ni wiedzieć. A tym bardziej go oglądać.
Jego słowa poprawiły jej nastrój. Mogła na niego liczyć wiedziała, że ją wspiera.
Stan Helene się nie poprawiał. Dni mijały, a ona leżała na łóżku i patrzyła w sufit.
Ledwie udawało im się namówić ją, żeby od czasu do czasu coś zjadła i popiła woda.
Właściwie bez przerwy drzemała. Ale spała spokojnie, nie dręczyły ją żadne koszmary.
Doktor zajrzał do nich, jak tylko wrócił. Zbadał Helene i wyszedł z izby, kręcą głową.
- Niestety na coś takiego nie ma żadnego lekarstwa – powiedział. – Jedynie czas może
pomóc, trzeba być cierpliwym.
Elizabeth zauważyła, ze wyjeżdżając sprawiał wrażenie przygnębionego, jakby uznał,
że nie ma już nadziei.
Prace w gospodarstwie toczyły się swoim trybem. Elizabeth nie oszczędzała się, ale
dbała, żeby mieć choć trochę czasu dla siebie. Jak tego wieczora, kiedy poprosiła Kristiana,
żeby przyniósł jej na strych wodę na kąpiel. On sam kąpał się na dole, w kuchni przy
palenisku.
- Zmęczyłaś się – zauważyła, kiedy wlał do balii ostatnie wiadro.
- Wynagrodzę to sobie – uśmiechnął się do niej.
- Co masz na myśli? – spytała, a oczy jej zabłysły.
- Będę patrzył, jak się kąpiesz.
- No wiesz! Bardzo proszę, żebyś zostawił mnie samą.
- O, nie!
Wyciągnął się na łóżku, podłożył sobie pod plecy poduszki i skrzyżował swoje długie
nogi.
- I co? Bierzesz kąpiel, czy nie? woda zaraz zrobi się zimna.
Zrozumiała, że Kristian nie zamierza ustąpić i zamilkła. Niezwykle wolno zaczęła
wyjmować z włosów szpilki, Az w końcu wyjęła wszystkie i rozpuściła włosy. Stojąc
odwrócona do niego plecami, zaczęła rozpinać bluzkę, zdjęła ją i powiesiła na oparciu
krzesła. Po chwili zdjęła też spódnice, a potem bieliznę. Długie włosy okrywały jej nagie
ciało.
- Odwrócić się – poprosił Kristian schrypniętym głosem, kiedy stanęła przed nim w
samych pończochach.
Odwróciła się nieco opornie,.
- Jesteś niczym piękna wróżka, albo leśny duszek – powiedział, wodząc wzrokiem po
jej ciele.
Zauważyła, że nieco dłużej zatrzymał wzrok na jej piersiach i na jej łonie. Poczuła się
skrępowana, ale i podniecona.
- Zimno ci? – uśmiechnął się.
Pokręciła głową przecząco. Na stryszku było ciepło i przyjemnie; pamiętała, żeby
odpowiednio wcześniej rozpalić w piecu.
- Czemu tak sądzisz?
- Twoje brodawki zrobiły się sztywne.
Spojrzała na swoje piersi i zobaczyła twarde sutki, zdradzające jej podniecenie.
Zawstydzona znów odwróciła się do niego plecami i zaczęła zdejmować pończochy. Potem
szybko weszła do balii. Była większa niż ta, która miała w Dalen, ale i tak musiała nieco
zgiąć nogi w kolanach.
Zamknęła oczy, pozwalając ciepłej wodzie muskać jej ciało. Powolnymi ruchami
zaczęła się namydlać. Najpierw całe ciało, potem włosy. Miała wrażenie, że zmywa z siebie
10
całodzienne zmęczenie. Zapach sprowadzonego z Bergen perfumowanego mydła przyjemnie
drażnił jej nozdrza. Uśmiechnęła się błogo.
- Pomóc ci?
Wzdrygnęła się, usłyszawszy nagle przy uchu głos Kristiana. Znów się speszyła,
próbowała zakryć piersi ręką.
Mężczyzna przeciągnął dłonią po jej szyi i ramionach.
- Nie musisz się przede mną chować. Widziałem cię już nagą – rzekł spokojnym
głosem.
- Wiem… Tylko teraz to co innego – wyszeptała.
Nie odpowiedział, tylko odsunął jej włosy i pocałował ją w kark. Czuła jego ciepły
oddech.
- Pomożesz mi spłukać włosy? – poprosiła, z trudem łapiąc powietrze.
- Dobrze, ale musisz stanąć w balii – odparł z uśmiechem.
Kiedy wstała, szukając prześcieradła, którym mogłaby się okryć, czuła się skrępowana
jak młoda dziewczyna.
- Musisz się nim okrywać?
- Tak, inaczej zmarznę.
Spłukał jej włosy niezdarnymi ruchami. W końcu musiała zrobić to sama.
- Nie bardzo sobie radzę z takimi kobiecymi zajęciami – usprawiedliwiał się.
Elizabeth wyszła z kąpieli, usiadła przy toaletce i zaczęła rozczesywać włosy.
- To chyba nic dziwnego – powiedziała, wstając.
- Nie rozbierzesz się? – spytała po chwili. – Już późno, wszyscy śpią, woda musi
zostać do jutra. Byłoby za dużo hałasu.
Pomogła mu zdjąć ubranie, zauważyła, ze Kristian oddycha ciężej niż zwykle. Kiedy
w końcu stanął przed nią nagi, powiodła wzrokiem po jego ciele, jak on przed chwilą po niej.
- Wyglądasz jak leśny bożek… -szeptała, zastanawiając się, czy taki bożek w ogóle
istnieje.
Przyglądała się jego szerokiej klatce piersiowej i prostym ramionom. Brzuch miał
płaski, widziała jego twardą męskość. Poczuła, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach.
Wziął jej twarz w swoje szorstkie dłonie i zaczął całować. Zanim się zorientowała,
szybkim ruchem zdjął z niej prześcieradło, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
Patrzyła na jego twarz, ledwie widoczną w słabym świetle parafinowej lampki.
Widziała jego ciemne oczy i gęste, długie rzęsy. Kiedy się uśmiechał, widać było jego
olśniewająco białe zęby, jeden ząb z przodu był nieco krzywy. Mam niewiarygodne szczęście,
że mogę z nim być, pomyślała, przeciągając dłońmi po jego włosach.
- Chodź – wyszeptała i przyciągnęła go do siebie.
Kiedy w nią wszedł, objęła nogami jego biodra: chwilę potem eksplodował, a jej ciało
przeszył dreszcz.
Powoli jej serce się uspokoiło, czuła rozchodzące się po całym ciele przyjemne ciepło.
Wślizgnęła mu się pod ramię.
- Musisz zostać ze mną za zawsze Kristianie – powiedziała.
- Zostanę – odpowiedział, już niemal śpiąc.
11
Rozdział 3
Bardzo szybko wszyscy odczuli brak Helene w codziennych pracach w gospodarstwie.
To ona zawsze pilnowała, żeby wszystko było zrobione na czas; wiedziała, co trzeba zrobić,
nikt nie musiał jej niczego mówić. Mimo to Elizabeth nie najęła nikogo nowego na jej
miejsce. musieli sobie jakoś radzić.
- Nie chcę, żeby ktoś obcy chodził tu i węszył teraz, kiedy jesteśmy zajęci
przygotowaniami do świąt – powiedziała któregoś dnia, kiedy Lina zaczęła narzekać na
nadmiar zajęć. – Najmiemy kogoś do pomocy przy pieczeniu ciast, ale to wszystko.
- Może i dobrze, przynajmniej ludzie nie będą… - zaczęła Lina i urwała.
Elizabeth, która właśnie nalewała ciepłą wodę do miski, o mało nie wypuściła
kociołka z ręki.
- Co chciałaś powiedzieć? – spytała.
- Nic takiego – odparła Lina i zaczęła nagle szorować stół.
- Patrz ba mnie, kiedy do ciebie mówię – rzekła z gniewem Elizabeth, odwracając się
w jej stronę.
Lina niechętnie się wyprostowała. Jej fartuch w zielone i brązowe paski był
poplamiony, ale Elizabeth wiedziała, że dziewczyna zawsze wieczorem go pierze.
- No, mów, co słyszałaś – powiedziała nieco głośniej, niż zamierzała.
Lina nie wiedziała, co ze sobą zrobić.
- Ludzie wciąż mówią o lawinie; uważają, że to ty sprawiłaś, że zeszła – wydusiła z
siebie w końcu.
Elizabeth poczuła ulgę. A więc Sivgard nie zdradził jeszcze tej tajemnicy. Gdyby
powiedział coś Kristianowi, miałaby tylko jedno wyjście: musiałaby wszystkiemu
zaprzeczyć. I mieć nadzieję, że mąż jej wierzy.
- Coś jeszcze mówią? – spytała.
- Ja niczego więcej nie słyszała,
- Więc nie ma czym się przejmować. To nic nowego. Poza tym naprawdę nie
potrzebujemy więcej rąk do pracy; wszystko zostanie zrobione jak należy i na czas. Nie
musisz się martwić.
Wzięła miskę z wodą i poszła do Helene, która nadal leżała na łóżku i patrzyła przed
siebie pustym wzrokiem. Niekiedy Elizabeth zaczynała się bać, że przyjaciółka już nigdy nie
stanie się na powrót sobą. Zdarzało się, że przeklinała Påla w duchu, zawsze jednak niemal
natychmiast nachodziły ją wyrzuty sumienia. Gdyby potrafiła sprawić, że Helene przejrzałaby
Påla, nie doszłoby do tragedii.
Delikatnymi ruchami zaczęła myć przyjaciółkę. Nie chciała, żeby ludzie we wsi
dowiedzieli się, że Helene jest całkowicie bezradna i wszystko trzeba wokół niej robić, jak
przy dziecku. Wystarczy, że wiedzieli o tym wszyscy w gospodarstwie. Włosy Helene
wymagały umycia, ale tym razem Elizabeth tylko je rozczesała i wyszczotkowała i ponownie
zaplotła warkocze.
Wróciła do kuchni, wylała wodę i uprzątnęła przybory toaletowe. Następnie
przygotowała Helene talerz kaszy. Dodała cukru i dodatkową porcję masła, chociaż nic nie
wskazywało na to, że Helene czuje jakiekolwiek smak. Elizabeth miała poczucie, że to
marnotrawstwo. Dalsrud było wprawdzie dużym gospodarstwem, ale nawet tutaj nie można
było na co dzień jadać jak od święta. Z drugiej strony Helene była przecież chora…
Elizabeth usiadła na brzegu łóżka i zaczęła karmić przyjaciółkę łyżeczką. Masło
pociekło jej po brodzie. Widok był taki żałosny, że Elizabeth łzy stanęły w oczach.
- Boże drogi – rozpłakała się. – Jaki to ma sens? Nie widzisz, jak ona cierpi, Panie? Za
co ją tak karzesz? Czy nie dość już wycierpiała?
12
Uklękła przed łóżkiem i zacisnęła dłonie w poczuciu całkowitej bezsilności. Wstrząsał
nią płacz. Miała wrażenie, że straciła Helene już na zawsze. Ciężko było jej patrzeć, jak ta
ładna, zawsze pełna energii kobieta, leżała teraz całkowicie bezwolna, bez życia. Lepiej
byłoby, gdyby umarła, pomyślała zrozpaczona, ale natychmiast tego pożałowała. Przecież
wcale tak nie myślała!
Wzdrygnęła się, kiedy nagle trzasnęły drzwi wejściowe. Usłyszała donośne głosy
Marii i Ane. Najwyraźniej były czymś bardzo zburzone. Wstała, wytarła twarz i wyszła do
kuchni.
- Co się stało?
- Dzieci w szkole są niegrzeczne! – powiedziała Ane. –Mówiły okropne rzeczy, ale
Maria dała im nauczkę.
Elizabeth usiadła na krześle. Ogarnęły ją złe przeczucia.
- Powiedz mi, co się stało – poprosiła siostrę schrypniętym głosem.
- Nie zajmuję się plotkami – skwitowała Maria krótko. – Jakaś dziewczyna się
wygłupiała. Miałaś nikomu nic nie mówić, Ane.
- Mamie mogę, bo mama nikomu nie powtórzy – stwierdziła dziewczynka stanowczo.
– To o tobie tak brzydko mówili, wiesz? I o Helene i o…
- Przestań! – upomniała ją Maria. Jej oczy błyszczały.
- Mów – zażądała Elizabeth, patrząc na Marię. – Powiedz mi wszystko!
Dziewczynka zrozumiała, że dalsza odmowa nie ma sensu z lekkim wahaniem zaczęła
opowiadać.
- Jedna dziewczyna z mojej klasy powiedziała, że jesteś czarownicą, skoro wiedziałaś,
gdzie Påla przysypał śnieg. No i potrafisz uzdrawiać ludzi,
Zamilkła, zerkając na siostrę.
- Ach tak. To wszystko? – spytała Elizabeth. – Takie rzeczy słyszałam już nie jeden
raz, więc wale się tym nie przejmuję. Przykro mi tylko, że także was to dotyka.
- Była bardzo niemiła – powtórzyła Ane. – Ale Maria tak jej odpowiedziała, że aż jej
w pięty poszło – dodała.
Elizabeth popatrzyła wyczekująco na Marię.
- Powiedziałam, że Jezus był największym uzdrowicielem na Ziemi, a jego chyba nie
nazwie czarownikiem!
Elizabeth uśmiechnęła się, ale zaraz znów spoważniała.
- A co mówili o Helene?
- Że oszalała i że już nigdy nie będzie taka jak kiedyś. I że dawno powinno się ją
zamknąć w domu wariatów. Niektórzy uważają nawet, że jest niebezpieczna.
- Maria odpowiedziała im, że gdyby mieli w głowach choćby połowę tego, co ma
Helene, to zaszliby daleko – roześmiała się Ane. – A kiedy jedna z dziewczyn chciała ją
uderzyć, to Maria dała jej w twarz… Przepraszam, miałam tego nie mówić – umilkła nagle
zmartwiona.
- Bójka niczego nie załatwi – orzekła Elizabeth, przyglądając się siostrze poważnie.
- Wiem, ale strasznie się na nią zezłościłam. Nikomu nie wolno tak mówić, ani o
tobie, ani o Helene. Powinni cię szanować – dodała.
Elizabeth nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo w tym momencie rozległ się krzyk z izby.
Poderwała się tak raptownie, że aż przewróciła krzesło.
- Boże drogi, to chyba Helene – wykrzyknęła przerażona i wybiegła z kuchni.
Przyjaciółka leżała skulona na łóżku, wykrzykując niezrozumiałe słowa. Na pewno
wzywała Påla, poza tym jednak Elizabeth nie była w stanie niczego zrozumieć.
- Helene, kochanie, nie płacz! Jestem przy tobie. wszystko się ułoży.
Krzyki nagle umilkły, Helene spojrzała na nią oszalałym wzrokiem.
13
- Wynoś się! Nie pokazuj mi się na oczy! To ty go zabiłaś! Morderczyni! –
wykrzyczała wściekłym głosem. Po chwili wybuchnęła płaczem.
Elizabeth wyszła i chwiejnym krokiem udała się do kuchni. Jej twarz była jak kreda.
- Mario, przyprowadź tu Linę – poprosiła. – A ty Ane, idź na górę.
-A gdzie jest Kristian? – zainteresowała się Maria, zerkając na nią przez ramię.
- Wypłynął razem z Olem na morze.
- Co jest Helene? Dlaczego tak okropnie krzyczy? – dopytywała się Ane.
- Prosiłam, żebyś poszła na stryszek. I nie schodź, dopóki kogoś po ciebie nie przyślę.
Ane natychmiast posłuchała. Kiedy matka była w takim nastroju, lepiej był jej się nie
sprzeciwiać. Dawno już się tego nauczyła.
Nadbiegły Lina i Amanda.
- Obudziła się? – spytała Lina.
- Tak, i natychmiast kazała mi wyjść. Może ty do niej pójdziesz?
Lina pokręciła głową.
- My nigdy nie byłyśmy ze sobą szczególnie blisko. Jeśli nie chce widzieć ciebie, to i
mnie nie zechce.
- Ja pójdę – powiedziała nagle Maria i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ruszyła
do izby.
Słyszały, jak Helene każe Marii wyjść, ale ta najwyraźniej nie posłuchała jeje, bo nie
wróciła do kuchni.
- Nie zajrzysz tam? – spytała Amanda zalękniona.
- Ne, niech Maria z nią zostanie – zdecydowała Elizabeth, siadając wygodniej i
krzyżując ręce na piersiach.
Wiedziała, ze siostra sobie poradzi, nie raz to już udowodniła, jak choćby dzisiaj w
szkole. Poza tym może ostre słowa Helene jej tak bardzo nie zabolą.
Krzyki ucichły, przeszły w ciche zawodzenie. Elizabeth poczuła ulgę; zaczęła się
zastanawiać, co Maria powiedziała Helene.
- Mam nastawić kawę? – spytała Amanda ostrożnie. – Chyba przyda się nam
wszystkim.
Elizabeth skinęła głową.
Kiedy Maria wyszła z izby, kawa była gorąca, a dziewczęta zdążyły już przynieść
filiżanki.
- Zasnęła – wyszeptała Maria, siadając na końcu stołu.
Wszyscy patrzyli na nią, więc mimo zmęczenia, ciągnęła dalej.
- Mam wrażenie, że najgorsze jest już za nami. Teraz będzie potrzebowała z kimś o
tym wszystkim porozmawiać.
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł – odezwała się Amanda. – Moja mama twierdzi,
że smutki i zmartwienia lepiej zatrzymać dla siebie, a nie dzielić się nimi z innymi. Każdy ma
dosyć własnych kłopotów.
Elizabeth już chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. nie tylko
matka Amandy tak uważała, wielu ludzi postępowało w taki sposób.
- Rozmawiała z tobą? – spytała Marię.
- Tak, w końcu tak.
Elizabeth zrozumiała, że siostra nie chce o tym mówić, więc zostawiła ją w spokoju.
- Wracamy do pracy – zarządziła. – Dziękuję, że zechciałyście mi pomóc – dodała
łagodniejszym tonem. – Tobie też dziękuję, Mario. Dobrze się spisałaś.
Siostra nie odpowiedziała. Stała i patrzyła przed siebie zamyślona.
W kolejnych dniach Maria spędzała z Helene dużo czasu. Opiekowała się nią, dużo
rozmawiały.
14
- Przykro ci, że nadal nie chce cię widzieć? – spytał któregoś razu Kristian, kiedy
razem siedzieli w salonie.
- Najważniejsze, że się trochę uspokoiła – odpowiedziała Elizabeth, siląc się na
obojętny ton.
Kristian popiła kawę z dużego kubka, który przyniósł sobie z kuchni.
- Nie musisz mnie okłamywać, przecież wiem, że się tym przejmujesz. Helene jest
twoją przyjaciółką, znacie się od lat.
Elizabeth odłożyła robótkę do koszyka i wyjrzała przez okno. Gęsty śnieg padał już
trzeci dzień. Spojrzała na stojącą w pokoju choinkę, na szczęście za kilka dni będzie można
już ją rozebrać, no gubiła igły. Chciała jak najszybciej pozbyć się wszelkich wspomnień po
tegorocznych świętach, a choinka była ich symbolem. Westchnęła ledwie słyszalnie. W
święta zaprosili do siebie Dorte i Jakoba z rodziną, a także Mathilde z córką, Sofie, ale nikogo
z sąsiednich gospodarstw. Uznała, że skoro Helene nadal leży w łóżku, to tak będzie najlepiej.
Świadomie rozpuściła plotki, że są chorzy, cierpią na ból gardła, i większość sąsiadów
trzymała się z daleka. Tylko Bergette powiedziała prawdę, kiedy ta przyszła życzyć im
wesołych świąt i zapytać o chorą. Elizabeth odpowiedziała jej o rozmowach Marii z Helene.
- Miałam nadzieję, że zacznie stopniowo odzyskiwać pamięć, że będzie to przebiegać
spokojnie, ale cóż, ludzie są różni, więc różnie bywa. Niech dużo odpoczywa, a wszystko
będzie dobrze.
Elizabeth przytaknęła, ona też chciała w to wierzyć.
- Rozmawiałam z ludźmi, ale nie wszyscy chcą mnie słuchać. Ludzie uwielbiają tego
rodzaju historie.
- Dopóki nie dotyczy to ich osobiście – powiedziała Elizabeth i westchnęła.
- Z czasem wszystko się uspokoi – pocieszała ją Bergette.
Elizabeth znów wróciła myślami do świąt. Spotkanie z Dorte, która zawsze wnosiła
spokój, było bardzo miłe. Dzieci szybko rosły, za każdym razem, kiedy się ponownie
widywały, z trudem je rozpoznawała. Zauważyła, że Maria niemal nie była w stanie oderwać
wzroku od Olava, a kiedy ich spojrzenia się spotykały, zawsze się czerwieniła. On natomiast
był przede wszystkim pochłonięty rozmową z Kristianem i Jakobem o uprawie ziemi i
połowach. Może jeszcze nie zaczął się interesować dziewczętami, pomyślała Elizabeth, jedni
dojrzewają wcześniej, inni nieco później, chociaż potem zwykle nadrabiają zaległości.
- Myślami jesteś gdzieś daleko stąd.
Elizabeth wzdrygnęła się na dźwięk głosu Kristiania.
- To prawda, wspominałam święta – odpowiedziała.
- Uważam, ze powinnaś spróbować porozmawiać z Helene – stwierdził Kristian. – Nie
zwracaj uwagi na to, że nie chcę cię widzieć. Zwykle nie poddajesz się tak łatwo najwyższa
pora załatwić tę sprawę.
- Może masz rację. Pomyślę o tym – uśmiechnęła się smutno; wstała i poszła do
kuchnio.
Z izby dochodziły przytłumione głosy Helene i Marii. Elizabeth usiadła przy stole i
znów pogrążyła się w myślach.
Kiedy jakiś czas temu weszła do kuchni, żeby wziąć sobie szklankę wody, drzwi do
izby były uchylone i przypadkiem usłyszała kawałek rozmowy.
- Pål był dla mnie wszystkim – mówiła Helene. – Był pierwszym mężczyzną, którego
naprawdę kochałam. Rozumiesz mnie, Mario?
- Rozumiem, ale to nie znaczy, że był jedyny.
- Myślę, że tak. Nikt mi go nie zastąpi.
- Kiedy umarł tata, byłam pewna, ze nikt mi go nie zastąpi, a jednak polubiła,
Kristiana.
- To nie to samo.
15
- Wiem, ale wierz mi, że kochałam ojca nie mnie niż ty Påla.
Zapadło milczenie. Po chwili odezwała się znów Helene, sprawiała wrażenie, jakby w
ogóle nie słyszała tego, co mówiła Maria.
- Znajdą się tacy, którzy będą mówić, że Pål był niedobrym człowiekiem, nie słuchaj
ich, Mario. Bywało, że wpadał w złość, ale zawsze miał ku temu powód. Pewnie był
zazdrosny, ale dlatego, że bardzo mu na mnie zależało. wiele razy powtarzał mi: „Helene,
boję się, że zakochasz się w kimś innym”.
Elizabeth wstała wyszła, nie miała siły dłużej tego słuchać. Maria natomiast długo
jeszcze siedziała i rozmawiała z Helene.
Teraz nie potrafiła rozróżnić słów dobiegających z izby, zlewały się ze sobą. Zdarzało
się, że Helene nie chciała słuchać słów pociechy i tylko płakała, ale Maria cierpliwie trwała
przy jej łóżku. Ma cierpliwość anioła, pomyślała Elizabeth.
Ostatnio zauważyła, że siostra jest wyraźnie zmęczona. Może przeciągające się
rozmowy z chorą były dla niej zbyt dużym obciążeniem? Coraz częściej skarżyła się na bóle
głowy. Kiedy jednak Elizabeth ją o to pytała, mówiła zawsze, że po prostu źle spała. Czyżby
z powodu Helene? – zastanawiała się Elizabeth.
W końcu podjęła decyzję. Wstała i zdecydowanym krokiem ruszyła do izby, weszła
bez pukania.
- Maria , muszę porozmawiać z Helene – powiedziała, uśmiechając się do siostry.
- Ale…
- Teraz – przerwała jej. – Poproś dziewczęta i Olego, żeby naszykowali wodę na
kąpiel.
Maria stała chwilę niezdecydowana, ale w końcu wyszła z izby, zostawiając
przyjaciółki same.
- Nie mówiłam, że nie chcę cię widzieć na oczy!?
Helene wrzasnęła tak głośni, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. Chwilę stała, wahając
się, szybko jednak wzięła się w garść i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy.
- Nie ty będziesz o tym decydować. Leżysz tu od tygodni, pozwalając, żeby wszyscy
dookoła ciebie skakali. Dosyć tego, najwyższa pora, żebyś wstała i żyła dalej.
- Nie masz pojęcia, jak ja się czuję – szlochała Helene.
- Straciłam oboje rodziców, męża i teściową. Jak w ogóle możesz tak mówić? –
powiedziała Elizabeth spokojnie, nie odrywając wzroku od chorej przyjaciółki.
Helene nie odpowiedziała, więc ciągnęła dalej.
- Tylko że ja nie mogłam po prostu położyć się do łóżka, tak jak ty. Musiałam
pracować, i nie miałam z kim rozmawiać o swoich kłopotach.
- Boże, jaka ty jesteś zimna, Elizabeth! Nie masz dla nikogo współczucia, myślisz
tylko o sobie! Jesteś zła. Jesteś złą wiedźmą!
Elizabeth milczała, pozwalając Helene się wykrzyczeć. Dochodzące ją z kuchni hałasy
świadczyły o szykowaniu kąpieli. A więc posłuchano jej
Helene wyrzucała z siebie kolejne oskarżenia, których Elizabeth starała się nie
słuchać, a przynajmniej nie brać ich do siebie. Kristian miał rację: bolały ją ze słowa
przyjaciółki, ale jeśli Helene miała żyć, Elizabeth musi być bezwzględna. Musi wstrząsnąć
przyjaciółką.
Nagle Helene jakby zabrakło słów. Chowała twarz w dłoniach i rozpłakała się. Drżała.
Elizabeth usiadła obok niej i przytuliła ją do siebie.
- Odejdź – wysyczała Helene.
- Nie! zostanę przy tobie, niezależnie od tego, co zrobisz.
Helene tym razem nie zaprotestowała, ale wyraźnie zesztywniała.
Nagle otworzyły się drzwi.. do izby weszła Maria.
- Kąpiel jest gotowa – wyszeptała.
16
Elizabeth pokiwała głową.
- Zaraz przyjdziemy – powiedziała. – Muszę ci coś wyznać, Helene – odezwała się po
chwili cichym głosem. – To prawda, że nienawidziłam Påla. Uważałam, że nie jest dla ciebie
wystarczająco dobry. Pamiętasz pewnie, że kiedyś nawet wygnałam go ze wsi, ale to nie
znaczy, że chciałam go zabić. Kto, jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że nie byłabym w stanie
tego zrobić.
Milczała chwilę.
- Maria i Ane nie będą miały łatwo, kiedy przyjdzie do wyboru męża. W moich oczach
pewnie żaden nie będzie dla nich wystarczająco dobry. Tak jak było z tobą. Ty zasługujesz na
księcia. Mówię tak, bo jesteś mi bardzo bliska. Zawsze byłaś i będziesz moją najbliższą
przyjaciółką. Wierzysz mi?
Helene długo przyglądała się własnym dłoniom. Kiedy w końcu podniosła głowę, jej
oczy były jak szparki, a głos jej się łamał.
- Mówisz, że zasługuję na najlepszego, na księcia. A on właśnie taki był. Był
najlepszy!
Elizabeth przeszedł dreszcz. Zrozumiała, że Helene nigdy nie uwierzy w to, jaki Pål
był naprawdę. To przykre, ale musi się z tym pogodzić. Odchrząknęła i zaczerpnęła
powietrza.
- Pål był twoją pierwszą wielką miłością, tak jak Jens moją. Obaj opuścili nas zbyt
szybko. Zostały nam jedynie wspomnienia, które zawsze będziemy w sobie nosiły.
Helene zerknęła na nią spod oka.
Elizabeth mówiła dalej.
- To prawda, że później wyszłam za Kristiana.
Kocham go, ale Jens na zawsze pustostanie częścią mojego życia. Ty też, Helene, masz
wielkie i gorące serce i znajdziesz w nim miejsce dla Påla. Proszę cię jednak, żebyś znalazła
w nim także miejsce dla nas wszystkich, tu w Dalsrud, bo my też cię kochamy.
Zauważyła, że przyjaciółce drży dolna warga. Szybko uścisnęła jej dłoń. Helene
odwzajemniła uścisk. Elizabeth uznała to za dobry znak; teraz już wiedziała, że przyjaciółka
zaczęła wracać do życia.
- Chodź – rzekła. – Czeka na ciebie kąpiel.
Helene usiadła ostrożnie na łóżku, a po chwili podniosła się niepewnie.
- Jakie dziwne uczucie – uśmiechnęła się lękliwie. – Tak długo leżałam, że teraz kręci
mi się w głowie.
- Chwyć się mojej ręki – powiedziała Elizabeth łagodnie.
Wyszły z izby i poszły razem do kuchni, gdzie przed paleniskiem stała już balia z
gorąca wodą. Na krześle leżała przygotowana czysta odzież i duże prześcieradło do wytarcia
się po kąpieli.
- Rozbierz się i wchodź do balii – namawiała Elizabeth.
Zaciągnęła firanki w oknie i zamknęła drzwi na haczyk. Z szafki w kącie wyjęła
mydło.
Helene uśmiechnęła się i zdjęła bieliznę.
- Zimni mi – stwierdziła, obejmując się rekami.
- Wejdź do wody, to zaraz rozgrzejesz – zachęcała ją Elizabeth.
Odwróciła się do niej plecami i zagryzła wargi. Na plecach i rękach przyjaciółki były
jeszcze ślady po sińcach. I tak strasznie schudła! Zawsze była wręcz pulchna. Teraz łopatki
sterczały jej z pleców niczym skrzydła ptaka. Sprawiała wrażenie drobniejszej, była
wymizerowana. Siedziała w balii z podkurczonymi kolanami, obejmując się ramionami.
- No dobrze – odezwała się Elizabeth, starając się, by jej głos brzmiał normalnie. –
Najpierw pomogę ci umyć włosy.
17
Zmoczyła je i delikatnymi rucham zaczęła mydlić te kiedyś piękne, błyszczące rude
włosy.
- Odzyskają swój dawny blask – zapewniała ją.
Helene odwróciła się i wzięła do ręki myjkę.
- Uważasz, że mam ładne włosy?
- Zawsze ci ich zazdrościłam. Od naszego pierwszego spotkania.
Ktoś pociągnął za klamkę, Helene się wzdrygnęła.
- Nie denerwuj się, zamknęłam je na haczyk – uspokajała Elizabeth. – Kto tam? –
spytała po chwili głośno.
- To ja, Ane. Dlaczego zamknęłaś drzwi?
- Helene bierze kąpiel.
Zapadła cisza. Nagle Ane szarpnęła mocniej za klamkę, wołając:
- Ja też chcę się kąpać!
- Nie dzisiaj, Ane. Nie mam siły nosić tyle wody.
- Mogę się wykąpać razem z tobą, Helene? – poprosiła Ane. – Skulę się, żebyś miała
dosyć miejsca – dodała.
- Helene niespodziewanie zaczęła się śmiać, radośnie, perliście. Nagle woda z mydłem
prysnęła jej do oczu i Elizabeth musiała szybko poszukać jakiejś szmatki.
- Dlaczego się śmiejecie? Ja też chcę! – zawołała Ane i niezadowolona uderzyła w
drzwi.
- Ty łobuzico! Znajdź sobie jakieś zajęcie o zostaw nas w spokoju – powiedziała
Elizabeth ze śmiechem.
Zapadła cisza.
- Głupia mama! – rozległo się po chwili i usłyszały tupot oddalających się kroków.
Elizabeth zaczęła wypłukiwać mydło z długich włosów przyjaciółki.
- Potem ci je rozczeszę i zaplotę warkocze.
- Dziękuję.
Helene wzięła myjkę, namydliła ją i zaczęła się myć.
- Nawet nie chcę myśleć, co to będzie, kiedy Ane dorośnie i się stąd wyprowadzi.
- Na szczęście prędko to nie nastąpi – roześmiała się Elizabeth.
- Wiem, ale czas szybko leci. Tak się cieszyłyśmy, kiedy wprowadziłaś się do nas ze
swoją córeczką. Wiele razy dziękowałam Bogu, że mi cię zesłał.
Elizabeth przełknęła ślinę, miała łzy w oczach.. wzięła dłoń Helene i mocno ją
ścisnęła.
18
Rozdział 4
Elizabeth usłyszała delikatne pukanie do drzwi i odruchowo rzuciła: „Proszę!”
- To ty, Amando? – spytała po chwili, wkładając dodatkową halkę, żeby nie zmarznąć.
- Tak – odpowiedziała Amanda – Chcę z tobą porozmawiać – dodała.
Dziewczyna odgarnęła kosmyk włosów z czoła. Długi warkocz miała upięty z tyłu
głowy. Była już mężatką, nie wypadało jej nosić innej fryzury. Miała osiemnaście lat, ale
wyglądała na młodszą od Marii, która przecież nawet jeszcze nie była konfirmowana.
Elizabeth wiedziała jednak, że mimo dziecinnej buzi Amanda jest silna i odważna. Dowiodła
tego, gdy sama, bez niczyjej pomocy, urodziła synka. Gdy coś ją zezłościło, jej szare oczy
ciskały gromy.
Elizabeth wyjrzała przez okno. Wiatr nareszcie ustał. Gruba śnieżna pierzyna
pokrywała ziemię. W wielu miejscach pojawiły się wielkie zaspy, które całkowicie zmieniły
krajobraz.
Na szczęście pogoda już się poprawiła i mężczyźni znów mogli wypłynąć na połów.
Modliła się do Boga, żeby pogoda nagle się nie załamała. W Dalsrud radzono sobie nie
najgorzej, ale los wielu innych rodzin zależał od tego, co zdołało zarobić na zimowych
połowach. Była to walka na śmierć i życie, jak niegdyś także dla jej rodziny, pomyślała.
Nagle zdała sobie sprawę, że Amanda coś do niej mówi.
- Pewnie już ci to mówiłam. Chodzi o to, że nie chcę skończyć z gromadą dzieci,
których nie będę w stanie wykarmić, dlatego cię o to proszę. Rozumiesz mnie, Elizabeth?
- Tak, rozumiem – pokiwała głową Elizabeth. – Możemy porozmawiać o tym później,
kiedy wrócę ze sklepu? Muszę się pospieszyć, bo pogoda może się w każdej chwili zmienić.
Amanda stała niepewna.
- Jak wrócę, usiądziemy sobie w salonie i razem się nad wszystkim zastanowimy,
dobrze?
- Tak, pewnie. Może dzisiaj dostanę list od Olego. Bardzo się o niego boję. Nie
pamiętam, kiedy ostatnio była taka okropna pogoda podczas zimowych połowów.
- To prawda – przyznała Elizabeth, przeciągając ręką po włosach. – Na pewno przyjdą
dzisiaj jakieś listy – próbowała uspokoić Amandę.
Dziewczyna pokiwała głową i odeszła. Jej lekkie kroki szybko ucichły.
Po chwili w drzwiach pokazała się głowa Ane.
- Jestem gotowa! – zawołała.
- A dokąd to się wybierasz? – spytała Elizabeth, chociaż domyślała się odpowiedzi.
- Do sklepu, z tobą. Pytałam cię i mi pozwoliłaś. Spytaj Marii, ona też to słyszała.
Elizabeth westchnęła. Ostatnio często gdzieś błądziła myślami, martwiała się o
mężczyzn, którzy wypłynęli na zimowe łowiska.
- Jedziemy? – spytała Maria, stając za Ane.
Ona też była już ubrana i gotowa do drogi.
Elizabeth pokręciła głową. Rzeczywiście ostatnio była chyba zbyt często nieobecna
myślami.
- Dobrze, chodźcie – powiedziała w końcu i nawet się uśmiechnęła.
Pozwoliła koniowi iść w swoim tempie, gdyż śniegi w wielu miejscach był głęboki, a
Anie ciężkie. Gdy droga prowadziła pod górę, schodziła z sań i szła obok; zmoczyła dół
spódnicy, ale pomyślała, że w ciepłym sklepie suknia szybko wyschnie.
Wiedziała, ze dzisiaj p[przychodzi poczta i nagle poczuła, że ma ściśnięty żołądek.
Napisała już dwa listy do Kristiana, ale oba pozostały bez odpowiedzi. Nie napisał nawet, czy
19
dotarł szczęśliwie na miejsce. oczywiście zdarzało się, że listy ginęły, ale nie potrafiła
uwolnić się od myśli, że coś mogło mu się stać. A jeśli jego łódź zatonęła? Nie, gdyby coś
takiego się stało, pastor z pewnością widziałby o tym. Ale przecież Kristian mógł
zachorować. Nie należał do tych, którzy się ze sobą cackają i z byle powodu wzywają lekarza
i teraz jest już za późno na ratunek?
Droga znów prowadziła w dół, więc wskoczyła na sanie i okryła się futrem. Z tyłu za
nią siedziała Ane i cały czas trajkotała podniecona.
- Co kupisz za swoje pieniądze, Mario? – dopytywała się.
- Nie wiem.
- Coś dla swojego ukochanego? Wiem, kto się w tobie kocha. Jest ich nawet dwóch.
Powiedzieć ci? Którego z nich wolałabyś za męża? Ja nigdy nie wyjdę za mąż.
Elizabeth podziwiała cierpliwość Marii. Pewnie obie nie mogą się już doczekać, kiedy
będą wydawać swoje oszczędności. Przed wyjazdem do Storvaagen. Kristian dał im kilka
drobnych monet, mówiąc, że mogą je wydać, na co tylko zechcą.
Elizabeth wiedziała, że Maria miała też inne oszczędności. Nie szastała pieniędzmi, a
poza tym rzadko miała okazję je wydawać. Elizabeth nie mogła sobie przypomnieć, kiedy
ostatni raz były razem u kupca. Doszła do wniosku, że dla obu dziewczynek wyprawa będzie
miłym urozmaiceniem.
Kiedy dojechały na miejscem, dała koniowi worek siana, i okryła mu grzbiet grubą
derką.
- Musisz tu zostać i zaczekać nas – przemawiała do niego Ane, klepiąc go po szyi. –
Może kupię ci kostkę cukru. Ale tylko może, pamiętaj.
Otworzyły drzwi sklepu i dzwonek nad wejściem wydał radosny dźwięk. wiele kobiet
przybyło dzisiaj po listy, te starsze siedziały pod ścianą i wymieniały się nowinkami. Kiedy
Elizabeth i dziewczynki weszły do środka, rozmowy nagle ucichły. Ludzie przyglądali się im
z zaciekawieniem.
Maria ostatnio sporo urosła. Była już niemal wzrostu Elizabeth, nabrała też
zdecydowanie kobiecych kształtów. Ane uśmiechała się pogodnie do wszystkich, Maria
zaczęła przyglądać stojące na półce książki; zdawała się na nikogo nie zwracać uwagi.
Niech się gapią, pomyślała Elizabeth, siadając obok pieca. Chciała się ogrzać, a przy
okazji wysuszyć suknię i buty. Powoli ludzie wracali do przerwanych rozmów. Jedna z kobiet
zaczęła komentować ubranie dziewczynek. Obie miały na sobie długie, sznurowane z przodu
boty i spódnicę, która miała na sobie wełniane getry ze starej, sprutej wełny, do których
przyczepione były podeszwy, zrobione ze starych marynarskich rękawic. Ona sama też kiedyś
w takich chodziła.
Ale przecież nikomu niczego nie zabrała, nie mogła jej mieć niczego za złe.
- Dobrze jest ogrzać się przy piecu – odezwała się do stojącego obok mężczyzny.
- Co? – spytał starzec, przykładając rękę do ucha; najwyraźniej miał problemy ze
słuchem.
Elizabeth powtórzyła głośniej poprzednie zdanie.
- Koty grzeją się przy piecu, mówisz? To dobrze, będą lepiej łapać myszy.
Ane zakryła ręką uszy i zaczęła chichotać, aż Elizabeth musiała ją uciszyć.
- Uspokój się, nie wolno śmiać się z innych.
Wzięła córkę za rękę i podeszła do lady. Wyjęła listę zakupów i zaczęła czytać:
melasa, cukier, mąka i kawa.
Peder zaczął ustawiać rzeczy na kontuarze.
- Coś jeszcze? – spytał uprzejmie i nawet się uśmiechnął.
- Tak, poproszę czarne i brązowe nici i dwa łokcie materiału w czerwoną kratkę.
Za jej plecami zrobiło się cicho. Wiedziała, że kobiety bacznie ją obserwują, bo
kupowała rzeczy, na które nikogo innego nie było stać. Warunki tej zimy były złe i pewnie
20
kupiec niechętnie dawał kredyt. Nikt nie mógł być pewien, czy zimowy połów przyniesie
jakiś dochód.
Te same kobiety traktowały ją z pogardą, kiedy dawniej jej również brakowało
pieniędzy, ale Elizabeth nie triumfowała. Wiedziała, co czuły; wiedziała, jak to jest, kiedy
idzie się spać z pustym żołądkiem. Łatwo było o zazdrość wobec tych, którym wiodło się
lepiej.
- Może panienka zechce kupić jakąś książkę? – spytał Peder, zerkając na Marię.
Obserwował ją uważnie, odmierzając materiał, który wybrała Elizabeth.
- Nie, dziękuję – odpowiedziała Maria, odstawiając książkę na miejsce. – Poproszę
tylko papier do pisania.
- Może jeszcze jakieś przybory? Mamy piękne pióra i kałamarze, nowe modele, prosto
z Christianii – próbował skusić ją Peder.
- Nie, dziękuję, poproszę tylko papier – powtórzyła Maria.
- A ja popisze wstążkę – powiedziała Ane, kładąc swoją monetę na ladzie.
Peder dwoił się i troił, wyszukując jedwabne wstążki w różnych kolorach. Ane
wybrała niebieską.
- To dla mojego kotka – oświadczyła nie pytana. – I poproszę też kostkę cukru, dla
naszego konika.
Kupiec spojrzał na dziewczynkę, a Elizabeth się zmieszała. Szybko zebrała swoje
zakupy.
- Chyba już mamy wszystko. bardzo dziękujemy – rzekła uprzejmie.
Podała mu pieniądze, odciągnęła dziewczynki od lady i posadziła na stojącej pod
ścianą ławce.
Maria czuła, że coś jest nie w porządku, ale zachowywała spokój. Ane siedziała,
machając nogami. Podziwiała wstążkę, którą kupiła dla swojego kotka. Elizabeth cieszyła się,
że nauczyła dziewczynki nie trwonić pieniędzy. Kupowanie wstążek dla kota i cukru dla
konia można było wprawdzie uznać za rozrzutność, ale Ane zawsze kochała zwierzęta i
chętniej wydawał swoje oszczędności na nie niż na siebie. Nie mogła jej za to karcić.
Nagle otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł chłopak niosący worek z pocztą.
Postawił go za ladą, a Peder natychmiast zabrał go do kantorka na tyłach sklepu.
Elizabeth poczuła, że serce bije jej szybciej. Czy dostanie list? Złożyła dłonie, modląc
się, żeby Krystian dał jakiś znak życia.
Wszyscy w sklepie wpatrywali się w napięciu w drzwi kantorka. Denerwowali się,
podobnie jak ona. Czekano na listy od synów, mężów i ojców. O tej porze roku w okolicy
niemal nie było mężczyzn, zostali jedynie mali chłopcy i starcy. Elizabeth poluzowała chustę
przy szyi, w sklepie było tak gorąco, że ledwie mogła oddychać.
- Muszę na chwilę wyjść. Siedź spokojnie i słuchaj Marii – powiedziała do Ane i
wyszła.
Za rogiem, gdzie nikt jej nie widział, przykucnęła i wzięła głęboki oddech. Mroźne
powietrze nieco ją orzeźwiło, bowiem nagle owładnęło nią przeczucie, że Krystianowi coś się
stało. czyżby łódź się wywróciła? Złe myśl nie dawały jej spokoju. Poczuła, że się poci, więc
wzięła garść śniegu i potarła nim twarz. Zauważyła zwisające z dachu duże sople. Odłamała
jeden i zaczęła ssać. Po chwili poczuła się nieco lepiej.
Niezależnie od moich obaw i tak wszystko jest w rękach Boga, pomyślała. Wstała i
ruszyła w stronę drzwi. Koń zdążył już zjeść większą część siana. Pomrukiwał coś cicho i
dotknął ją pyskiem.
- Nic dobrego dla cienie nie mam. Musisz zaczekać na Ane – powiedziała mu.
Weszła do środka i ledwie zamknęła za sobą drzwi, kiedy Peder wyszedł ze swojego
kantorka. Ostry dźwięk dzwonka sprawił, że wszyscy się obejrzeli na nią, ale niemal
natychmiast znów odwrócili się w stronę kupca.
21
- Zaraz zobaczymy, co tu mamy – mówił Peder powoli, najwyraźniej rozkoszując się
sytuacją.
Elizabeth zauważyła, że tym razem poczty jest więcej niż zwykle. Czy jest też coś dla
niej?
- To dla ciebie – rzekł Peder, wręczając kopertę jednej z kobiet.
- Dla ciebie też coś jest – wykrzyczał do ucha przygłuchemu starcowi.
Chuda twarz mężczyzny rozpromieniła się w bezzębnym uśmiechu. Pomarszczona
dłoń drżała, kiedy wyciągnął rękę po list. Wziął go i odszedł, by usiąść na ławce w kącie.
Zauważyła, że nie co otworzył listu, tylko rozglądał się niepewnie dookoła. P chwili podeszła
do niego jedna z kobiet i wzięła list. Elizabeth pomyślała, że starzec zapewne nie potrafi
czytać, ale ludzie chętnie sobie pomagali.
Nagle drgnęła, bo Peder wywołał jej imię.
- Mam pocztę dla pani Dalsrud – oznajmił, podając jej gazetę.
Elizabeth od razu wyczuła, ze wewnątrz jest coś więcej, zajrzała i zobaczyła, że są
litery do niej, do Amandy i do Liny. Serce zabiło jej mocniej. Odchrząknęła i zwróciła się do
dziewcząt.
- Wracamy do domu – powiedziała i puściła je przodem.
22
Rozdział 5
Droga powrotna minęła Elizabeth w radosnym podnieceniu. Ciekawa była
wiadomości od Kristiana. Jak mu się wiedzie na połowach? Czy jest zdrowy? Czy tęskni za
nimi? Nie mogła się doczekać chwili, kiedy otworzy list i zobaczy tak dobrze znane je pismo!
Jakby na moment znów miała go w domu, pomyślała.
Maria pomogła jej zaprowadzić konia do stajni. Ane dała mu kostkę cukru i pobiegła
szukać kotka.
- Nie jesteś ciekawa, co pisze Kristian? – spytała Maria, gdy szły razem przez
dziedziniec.
Elizabeth spojrzała na siostrę; wiedziała, że rozumie jej lęk i tęsknotę. Żadne z tych
uczuć nie było jej obce, poznała je już we wczesnym dzieciństwie.
- Tak – wyznała. – Ale tak jest każdej zimy.
- Tym razem na pewno też wszystko będzie dobrze, zobaczysz – pocieszała ją Maria.
Kiedy Amanda i Lina dostały swoje listy, Elizabeth poszła do salonu i usiadła
wygodnie w fotelu koło pieca.
Chwyciła kopertę palcami i ścisnęła, próbując się domyślić, ile może być w niej
kartek. Nie potrafiła powiedzieć, odłożyła ją na bok. Zostawiła list na koniec, teraz już była
pewna, że z Kristianem wszystko jest w porządku. Sięgnęła po gazetę, Lofoten Tidende, którą
Kristian prenumerował. Nie była aktualna, bo poczta długo szła, ale nie miał to większego
znaczenia. Przeleciała wzrokiem strony i nagle zatrzymała się przy nekrologu.
Zmarł mój ukochany mąż, mistrz piekarski, Hilman Andreas Franch; odszedł od nas
(utonął, gdy łódź wywróciła się na morzy) 22 stycznia bieżącego roku, pozostawiając w
nieutulonym żalu i tęsknocie swoją żonę i piątkę naszych dzieci, zbyt małych, by mogły odczuć
brak ukochanego ojca, o czym niniejszym informuję naszą rodzinę i przyjaciół.
Kabelvaag, 14 lutego 1880roku
Pauline Franch z domu Tronstad
Czy to dlatego obraz wywróconej na morzu łodzi tak ją ostatnio prześladował, czy też
raczej to ostatnie. Spostrzegła kolejny nekrolog, podobny do poprzedniego. Czuła, jak coś
ściska ją w gardle.
Zmarł mój ukochany mąż, szewc, Ole Andersen, (utonął, gdy łódź wywróciła się na
morzu) 22 stycznia; został wezwany do lepszego życia z dala on nas, o czym informuje rodzinę
i znajomych pogrążona z żalu żona
Kabelvaag, 14 lutego 1880 roku
Karen Andersen z domu Aronsen
Elizabeth zauważyła, że obaj mężczyźni utonęli tego samego dnia, obaj też pochodzili
z Kabelvaag. W gazecie był artykuł, opisujący to nieszczęśliwe zdarzenie.
23
Gdyby wypadek okazał się kolejnym, którego przyczyn należy szukać w nadużywaniu
mocnych trunków, należy podnieść gromki głos przeciwko ogarniającemu kraj Złu, które tak
wielu żonom i dzieciom odebrało ich jedynych żywicieli, pogrążając ich tym samym w biedzie
i w smutku.
Przeczytała notatkę jeszcze raz i pozwoliła gazecie opisać na kolana. Czy naprawdę ci
nieszczęśni ludzie zginęli z powodu nadużywania alkoholu? Zerknęła przez okno na pokryty
śniegiem dziedziniec. Nie wierzyła, że to była prawda i nie potrafiła pojąc, jak ktoś mógł coś
takiego napisać. Jak można było dokładać cierpienia pogrążonym w żałobie wdowom i
sierotom, rzucając im w twarzy takie słowa? Jak teraz będzie wyglądało ich życie? jak
utrzymają siebie i dzieci? Przypominała sobie, jak sama się czuła po śmierci Jensa i jak często
kładła się spać głodna.
Westchnęła i sięgnęła po list od Krystiana. Otworzyła kopertę szpilką do włosów.
Kochan Elizabeth,
Twoje listy dostałem już dawno temu i przykro mi, że dotąd ci nie odpisałem. Miałem
tyle różnych spraw na głowie, co oczywiście wcale mnie nie tłumaczy. Wygląda na to, że – o
ile pogoda się nie zmieni – tegoroczne połowy nie będą obfite. Wszystko w rękach Pana,
możemy jedynie czekać.
Zakładam, że dostałaś ostatni numer Lofoten Tidende. Historia mężczyzn, którzy
stracili życie na morzu, poruszyła wszystkich mieszkańców Kabelvaag. Gazeta nie pisze o
nich dobrze i nie oddaje m sprawiedliwości, obarczając rodziny dodatkowym ciężarem.
Naprawdę wyglądało to tak: W piątek, 22 stycznia, czwórka mężczyzn wyruszyła z
Henningsveir do Kabelvaag. Wszyscy byli stęsknieni za swoimi bliskimi i mimo złej pogody
postanowili płynąć do brzegu. Byli już prawie u celu, gdy nagle łódź się przewróciła. Ludzie
na lądzie słyszeli ich krzyki, udało im się wyciągnąc z wody szewca, Karla- Kristiana Lykego,
który jednak zmarł kilka minut później. Zostawił żonę i bodajże piątkę dzieci. Ciał piekarza
Hilara, i szewca Olego nie odnaleziono. Tylko jeden mężczyzna przeżył wypadek. Nie muszę
chyba mówić, że cała osada jest sparaliżowana i pogrążona w bólu. Ludzie starają się pomóc
rodzinom zmarłych najlepiej jak potrafią.
Dla nas też są to ciężkie dni. Pogoda nie pozwala nam wypłynąć na łowiska. Dokucza
mi samotność i często myślę o was wszystkich w domu.
Co u Marii? Pewnie niecierpliwie wyczekuje konfirmacji. Postrada się kupić jej coś
ładnego w Kabelvaag. Małej Ane oczywiście też coś kupię. A ty, kochanie, co chciałabyś
dostać?
Zawsze, kiedy czytam twoje listy, mam wrażenie, jakbyś była tu przy mnie. Tęsknie za
tobą cały czas i wciąż o tobie myślę.
Serdecznie Cię pozdrawiam
Twój Kristian
Storvaagen, 25 stycznia 1880 roku
Elizabeth złożyła starannie kartki listu. Potem dołączy go do pozostałych i wszystkie
zwiąże jedwabną czerwoną wstążeczką. Listy Jensa też nadal przechowywała. Były związane
wełnianym sznureczkiem; na nic innego nie było jej wtedy stać. Oczywiście teraz też mogła
24
związać je wstążką, ale uznała, że nie były to właściwe. Jesnowi wełniany sznureczek na
pewno by odpowiadał.
Do pokoju zajrzała Amanda.
- Przeszkadzam? – spytała. – Przyniosłam kawę i dwie filiżanki, jedną dla siebie –
dodała, po czym wyjaśniła, że synek był bardzo zmęczonym więc położyła go już spać.
- Co pisze Ole? – zapytała Elizabeth, robiąc miejsce na stoliku.
Amanda odstawiła tacę.
- Pisze o nieszczęśliwym wypadku, u wybrzeży Kabelvaag.
Elizabeth pokiwała głową i zaczęła nalewać kawę.
- Kristian też o tym pisze.
Amanda uniosła filiżankę i zaczęła dmuchać na gorącą kawę.
- Dobrze, że przyszedł list. Przynajmniej wiem, że Ole jest zdrowy. Spotkał też
mojego ojca, z nim również wszystko w porządku – powiedziała dziewczyna.
Wyciągnęła robótkę z kieszeni fartucha, żeby nie siedzieć bezczynnie. Po chwili
Elizabeth sięgnęła po swoją i przez następne minuty słychać było jedynie stukanie
drewnianych drutów. W końcu Amanda przerwała milczenie.
- Przyszłam, bo chcę z tobą porozmawiać. Obiecałaś, że po powrocie ze sklepu
znajdziesz dla mnie czas.
Elizabeth przypomniała sobie ich wcześniejszą rozmowę i skinęła głową.
- No więc, jak już ci kiedyś mówiłam, dla mnie i Olego nie ma tu przyszłości, nie
chodzi o to, że jest nam tu niedobrze, nie zrozum mnie źle, ale…
- Ależ kochanie, oczywiście, że nie możecie tu mieszkać; musicie mieć coś swojego,
już o tym myślałam. Stare siedlisko stoi puste od lat, ziemia leży odłogiem, na pewno będzie
wymagać dużo pracy, ale jesteście młodzi, silni…
Wyraz oczu Amandy sprawił, że Elizabeth nagle zamilkła. Odłożyła na bok druty.
- Próbowałam rozmawiać z tobą o tym, ale nigdy nie miałaś czasu – powiedziała
Amanda cichym głosem.
Elizabeth zrobiło się wstyd.
- Przepraszam. Tyle miałam ostatnio na głowie, ta historia z Helene i w ogóle.. Proszę,
opowiedz mi o wszystkim jeszcze raz od początku. Obiecuję uważnie słuchać.
Wypiła łyk kawy i patrzyła wyczekująco na Amandę.
- No więc, jak już mówiłam, nie ma tu dla nas przyszłości. Nieważne, gdzie
zamieszkamy, i tak skończymy jak moi rodzice. dość już się napatrzyłam na biedę, na głód i
nędzę, nie chcę tego doświadczyć.
Elizabeth zaniepokoiła się.
- Jak tylko odłożymy dość pieniędzy, wyjedziemy do Ameryki.
Elizabeth słuchała zszokowana.
- Jak możesz tak mówić? Chcesz się przeprowadzić na drugi koniec świata?
Aż tak daleko to chyba nie jest wymruczała Amanda.
- Nie słyszałaś opowieści o tym, jak tam jest? O Indianach i innych dzikusach, którzy
chodzą prawie nadzy, biorą kobiety siłą, zabijają mężczyzn i podpalają domy? Zdarza się
nawet, że obcinają swoim ofiarom włosy razem ze skórą, a potem się o tym chełpią. Tam
chcesz jechać?
Amanda popatrzyła na Elizabeth wielkimi szarymi oczami.
- A tu jak jest? Kobiety rodzą co rok i po dziesięciu, dwunastu latach, chłop żeni się
po raz drugi i wszystko zaczyna się od nowa. Bieda i ciężka praca ponad siły. Ludzie chorują,
umierają z głodu. Dwunastoletni chłopcy wypływają zimą na połów – mówiła Amanda z
coraz większą złością. – A ilu ginie każdego roku? – spytała czerwona na twarzy
- Czy w Ameryce rodzi się mniej dzieci? – rzuciła Elizabeth ostrym tonem.
25
Wszystko w niej się burzyło. Amanda, niewiele starsza od Marii, była dla niej niczym
młodsza siostra. Zawsze się nią opiekowała, starała się ją chronić. Pomysł wyjazdu do
Ameryki był jakimś szaleństwem, dziecinnym marzeniem. Czy Amanda naprawdę wie, na co
się porywa?
- Może i nie mniej, ale przynajmniej rodzice mają za co je utrzymać.
- Tak? – żachnęła się Elizabeth. – A wiesz, że tam ludzie mówią innym językiem? I
wiesz, ilu umiera podczas podróży przez morze?
Wstała i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju, szukając nowych argumentów, które
mogłyby zniechęcić Amandę.
- Jesteś gotowa narazić swoje dziecko na to wszystko?
- To właśnie głownie ze względu na Jonasa podjęliśmy taką decyzję. Żeby nie musiał
być rybakiem. Żeby zapewnić mu lepsze życie.
- Jesteś młoda, Amando, chyba sama do koca nie wiesz, co mówisz.
- Ole skończy w tym roku dwadzieścia dwa lata o też się ze mną zgadza.
Elizabeth zagryzła wargi. Co ma zrobić, żeby odwieść Amandę od tego szalonego
pomysłu?
- A co na to twoi rodzice?
- Na pewno będą za nami tęsknić, ale jestem już mężatką i sama o sobie decyduję –
stwierdziła Amanda, potrząsając dumnie głową.
- Tak, jesteś mężatką – powtórzyła Elizabeth.
Po chwili wstała, zaczerpnęła powietrza i powiedziała gwałtownie:
- Nie pozwolę ci jechać! Nie chcę słyszeć o żadnej Ameryce!
Teraz Amanda też wstała.
- Zawsze byłaś uparta i zdecydowana, Elizabeth, ale tym razem nic nie wskórasz.
Postawię na swoim, zresztą nie masz tu nic do powiedzenia!
Wyszła z pokoju i z hukiem zamknęła za sobą drzwi.
Elizabeth słyszała, jak wbiega na górę. Poczuła, że uginają się pod nią nogi i usiadła
na najbliższym krześle. Patrzyła przez okno, a z oczy płynęły jej łzy, mocząc policzki i
kołnierz bluzki. Wiedziała, że nic nie może zrobić, była bezradna. Miała wrażenie, że
opuściły ją wszystkie siły.
Przypomniała sobie swój spór z Helene. Nie chciała, żeby sytuacja się powtórzyła, nie
chciała stracić przyjaciółki.
Wstała powoli, przeciągnęła ręką po twarzy i ruszyła na górę. Amanda siedziała na
brzegu łóżka i nawet nie podniosła głowy, kiedy Elizabeth weszła do pokoju. Jonas, który
zdążył się już obudzić, wyciągnął do niej ręce, szeroko się uśmiechając.
Elizabeth podniosła chłopca; gładziła jego cienkie włoski i chłonęła zapach małego
dziecka, taki czysty, słodki. Skóra Jonasa była jedwabiście gładka, delikatna.
- Nie gniewaj się na mnie – poprosiła, zerkając na Amandę.
Dziewczyna nie odpowiadała, na policzkach miała ślady łez. Elizabeth usiadła obok
niej z Jonasem na kolanach.
- Zapomnijmy o tym, co przed chwilą sobie powiedziałyśmy.
- To niemożliwe. Wyjedziemy stąd, jak tylko uzbieramy dość pieniędzy – odrzekła w
końcu Amanda.
Elizabeth pokiwała głową.
- Rozumiem, i nie to miałam na myśli. Chodzi mi o to, że padło między nami wiele
złych słów. Chciałabym, żebyśmy o nich zapomniały. Co będzie dalej, czas pokaże.
Niepokoję się o ciebie i stąd moja reakcja. Mimo że tu tylko pracujecie, to kocham Jonasa,
jakby był częścią mojej rodziny.
- Jesteś bardzo miła – uśmiechnęła się Amand niepewnie.
1 Rozdział 1 Elizabeth spojrzała na Sivgarda i przeszedł ją dreszcz. Teraz pojęła: Pål łatwo wpadł w złość, jednak był niegroźny, za to Sivgard mógł okazać się niebezpieczny. Poza trym bogaty i potężny. Ludzie z pewnością daliby wiarę jego słowom. - To Elizabeth stoi za tym wszystkim! – krzyczała Helene. – Słyszałam, jak mówiła Pålowi, ze musi uważać, bo ona jest mocniejsza i potężniejsza od niego. Elizabeth zrobiła krok w stronę przyjaciółki. - Co ty wygadujesz? – spytała cicho, niemal szeptem. – Rozumiesz chyba, że nie miałam z tym nic wspólnego – dodała po chwili już nieco pewniejszym głosem. Niewiele brakowało, a Helene skoczyłaby jej do gardła; w ostatniej chwili dwóch mężczyzn chwyciło ją i powstrzymało. Kobieta wyrwała się im i rzucała na wszystkie strony, po policzkach płynęły jej łzy. - Zabrałaś mi go, wiedźmo! – wykrzyczała schrypnięta. Elizabeth stała jak sparaliżowana i patrzyła na przyjaciółkę. Jak ona może mówić takie rzeczy… Poczuła na ramieniu rękę Kristiana i, zdruzgotana, oparła się o niego. Gdyby tak mógł ochronić ją przed niechętnymi spojrzeniami ludzi, przed szeptami, które stawały się coraz głośniejsze, i przed przerażającym krzykiem Helene. - Zabierzcie ją do Dalsrud – powiedział Kristian do mężczyzn, którzy próbowali uspokoić służącą. Elizabeth widziała, jak przyjaciółka się opiera, jak płacze zrozpaczona, i serce jej się krajało. - Musze z nią porozmawiać – rzekła, po czym skierowała się w jej stronę. - Nie rób tego, to nic nie da – powstrzymał ją Kristian. – teraz cię nie posłucha – dodał. - Ale… - zaczęła Elizabeth słabym głosem, jednak szybko umilkła. Kristian miał rację. Jakakolwiek próba rozmowy w tej chwili tylko pogorszyłaby sprawę. Rozejrzała się dookoła. Mężczyźni wydobyli już Påla spod śniegu. Zapewne będą chcieli zwieść go na dół, do gospodarstwa, w którym pracował. Ktoś zrobił znak krzyża, jakaś kobieta złożyła ręce i zmówiła pacierz. Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste, jakby działo się gdzieś w innym świecie i w ogóle jej nie dotyczyło. Jednak spojrzenia ludzi i rozdzierający płacz Helene wyraźnie świadczyły o tym, że nie był to sen. - Muszę zejść na dół – zdecydowała. – dziewczynki się przestraszą, kiedy zobaczą Helene w takim stanie. Kristian pokiwał głową. - Dobrze, idź – powiedział. – Ja też zaraz przyjdę – dodał. Elizabeth zaczęła schodzić ze wzgórza i zauważyła, że Lina i Ole poszli przodem. Pewnie wyjaśnią Amandzie, co się wydarzyło. Pomyślała, że Ane i Mara pewnie są w domu; miała nadzieję, ze będzie mogła sama im o wszystkim opowiedzieć. Nagle wzdrygnęła się; poczuła, ze ktoś chwyta ją za rękę. - Nie ma dymu bez ognia, jak to się mówi – odezwała się starsza kobieta, przeglądając się jej natarczywie. - Co masz na myśli? – spytała Elizabeth chłodno. – Jak śmiesz sugerować, że… - zaczęła i nagle urwała. Staruszka roześmiała się drwiąco. - Sama najlepiej wiesz, o co mi chodzi – powiedziała i odeszła.
2 Elizabeth stała i patrzyła na ni. Tak, dobrze wiedziała, co staruszka miała na myśli. Teraz wreszcie ludzie będą mieli temat do rozmów. Im bardziej przykre zdarzenie, tym lepiej, a takiej historii dawno tu nie było. Okryła się szczelniej chustą i ruszyła w dół, ku Dalsrud. Nie mogła nic zrobić trzeba będzie pogodzić się z ludzkim gadaniem, z plotkami. To prawda: p[przeczuwała, ze wkrótce ktoś umrze, ale że miał to być Pål, tego w ogóle nie brała pod uwagę. Owszem, bywało, że chciała, by zniknął jej z oczu, ale przecież nie w ten sposób. Maria i Ane czekały na nią na schodach. - Co się stało Helene? – spytały niemal równocześnie. - Krzyczy, szlocha, nie da się z nią rozmawiać – powiedziała Ane, patrząc na matkę wielkimi oczami. - Wejdźcie do środka – nakazała Elizabeth stanowczym głosem. – Zaraz do was przyjdę – dodała, popychając je lekko. Zamknęła drzwi i weszła do kuchni. Mężczyźni, którzy sprowadzili Helene na dół, stali teraz w korytarzu. - trochę się uspokoiła, ale chyba postradała zmysły – powiedział jeden z nich. - To moja przyjaciółka – wtrąciła Elizabeth, czując nagle, jak bardzo jest zmęczona, - Tylko pozazdrościć – wymamrotał pod nosem drugi mężczyzna. Nim Elizabeth zdążyła cokolwiek powiedzieć, już ich nie było. Nagle drzwi do kuchni otworzyły się i w korytarzu stanęła Lina. Wyraźnie zmieszana, stała, obracając w palcach guziki bluzki i rozglądała się niepewnie dookoła. - Nie jest mi łatwo o tym mówić… - zaczęła. – To ma coś wspólnego z Helene… - Na litość boską, mówi śmiało – próbowała zachęcić ją Elizabeth. Widziała, że Lina zaraz się rozpłacze. - Ole i Amanda są teraz u niej, ale cienie nie chce widzieć. Upiera się, ze to twoja wina, że Pål nie żyje. Może lepiej będzie, jeśli na razie do niej nie pójdziesz… Elizabeth zagryzła wargę i skinęła głową. Z izby doszedł ją głośny krzyk, który po chwili przeszedł w rozdzierający płacz. Tak bardzo pragnęła teraz być przy niej. - Chciałabym móc coś dla niej zrobić – powiedziała cicho, właściwie sama do siebie. Lina nie odpowiedziała; dalej bawiła się guzikami, wpatrując się w podłogę. - Idź do niej – poprosiła Elizabeth. – Ja porozmawiam z dziewczynami. Odwróciła się i już miała odejść, kiedy nagle spytała: - Wierzysz w to, co mówi Helene? Ale Lina wróciła już do izby i jej nie usłyszała. Kiedy Elizabeth weszła do pokoju, Maria siedziała, trzymając Ane na kolanach. - Co się stało? – spytała. Sprawiała wrażenie spokojnej, ale głos jej drżał lekko. Elizabeth opadła na kanapę obok nich. - Lawina porwała Påla – powiedziała bez ogródek i natychmiast pożałowała swoich słów. – Zginął na miejscu – dodała szybko. Maria przełknęła głośno ślinę, a Ane patrzyła na matkę wielkimi oczami. - Helene odchodzi od zmysłów, krzyczy i… - urwała Elizabeth, zastanawiając się, czy powinna mówić dalej. W końcu doszła do wniosku, że prędzej czy później, dziewczęta i tak wszystkiego się dowiedzą, więc lepiej będzie od razu chwycić byka za rogi. - Wiecie, jak to jest, kiedy przydarza się nam coś bardzo przykrego, prawda? Wtedy często złościmy się na innych. Ane przytaknęła. - Ja zawsze o wszystko obwiniam Marię – powiedziała.
3 Elizabeth wzięła głęboki wdech. - No więc Helene twierdzi teraz, że to moja wina, że Pål nie żyje. - Jak ona może mówić takie rzeczy? – spytała Maria przerażona. Elizabeth zadrżała, znów zaczerpnęła powietrza. - Oczywiście nie myśli tego poważnie. Po prostu jest jej strasznie przykro. Pamiętacie, że Pål był jej narzeczonym, wkrótce mieli brać ślub. - Tak, ale… - zaczęła Maria, lecz Elizabeth dała jej znak ręką, żeby zamilkła. - Helene potrzebuje teraz spokoju, wszyscy musimy być dla niej bardzo mili. Dziewczęta pokiwały zgodnie głowami. - Mogę do niej pójść? – spytała Maria. - Nie teraz – odpowiedziała Elizabeth. Nawet tu, w pokoju, słychać było krzyki Helene. Może powinna zaparzyć jakichkolwiek ziółek na uspokojenie i poprosić dziewczęta, żeby zaniosły jej do izby? Nie, pomyślała. W stanie, w jakim teraz znajdowała się przyjaciółka, i tak niczego by nie wypiła. - Aż przykro słuchać – powiedziała Maria i jakby czytając w myślach Elizabeth, spytała: - Naprawdę nie możesz jej w żaden sposób pomóc? - W tej chwili, nie. skoro nie chce dopuścić mnie do siebie, inni muszą ją pocieszać możemy tylko zdać się na czas. Ane wtuliła twarz w pierś Marii i zatkała rękami uszy. Elizabeth zrobiło się jej żal. - Cóż za straszna sierść w ciemności i zimnie – powiedziała Maria i wzdrygnęła się. – Myślisz, że długo tam leżał? – spytała i zamilkła, jakby nagle uświadomiła sobie, że trzyma na kolanach Ane. - Nie – odparła Elizabeth z przekonaniem. – Śmierć nastąpiła natychmiast. Słyszałam, jak ktoś powiedział, że ma złamany kark. Nie była to prawda, niczego takiego nie słyszała, ale Bóg zapewne wybaczy jej to kłamstwo. Za wszelką cenę chciała chronić dziewczęta. - Czy to go bolało? – spytała Ane, wyglądając zza Marii. Najwyraźniej wszystko dokładnie słyszała. - Nie, pewnie nie zdążył nic poczuć. - Skąd wiesz? - Dorośli wiedzą takie rzeczy – odpowiedziała Elizabeth po prostu. Często chwytała się tego wyjaśnienia, kiedy Ane zaczynała zadawać jej zbyt trudne pytania. Albo też mówiła wtedy, że dowie się tego, kiedy dorośnie. - Czy Pål miał jakąś rodzinę? – spytała Maria. - tak, gdzieś w Helgoland, ale pochowany zostanie pewnie tutaj. Elizabeth dołożyła drew do ognia, dopiero teraz zauważyła, że ma mokry brzeg spódnicy. - Musze się przebrać – powiedziała. – Nie ruszajcie się stąd. Wyszła na korytarz i stanęła bez ruchu. Serce jej się krajało, kiedy słyszała rozpacz w głosie Helene, była tak blisko i nie mogła jej pocieszyć. Przez moment zastanawiała się, czy może jednak powinna do niej pójść? Szybko jednak odrzuciła tę myśl u raźnym krokiem ruszyła na górę. Przebrała się pospiesznie. Powiesiła morką spódnicę na krześle i włożyła inną, brązową. Nie pasowała wprawdzie do szarej bluzki, ale to nie miało teraz znaczenia. Poszła do tkalni, z jej okna widać było miejsce, w którym zeszła lawina. Wciąż srali tam ludzie. Na pewno wymieniali uwagi i spostrzeżenia. Może mówili o niej? Wzdrygnęła się i zeszła na dół.
4 Rozdział 2 Maria trzymała w ręku książkę i czytała głośno. Jej głos działa uspakajająco na Ane. Elizabeth podeszła na palcach do okna, nie chciała przeszkadzać. Nagle spostrzegła Kristiana. Szedł szybkim krokiem ze spuszczoną głową. Tuż za rogiem budynku zatrzymał się i rzucił ostatnie spojrzenie na miejsce wypadku. Po chwili ruszył w stronę schodów, chowając głowę w ramionach. - Mario, weź ze sobą Ane i zajmij ją czymś. Idzie Kristoan, chcę porozmawiać z nim chwilę sama – zwróciła się Elizabeth do siostry. - Chodź, Ane, pójdziemy na strych, pokażę ci prezenty gwiazdkowe. Wszystko, co przygotowałam! Maria chwyciła Ane za rączkę i po chwili obie zniknęły. Elizabeth wyszła Kristianowi na spotkanie. Zauważyła, że wygląda na zmęczonego i przygnębionego. - Wszystko w porządku? – spytał, biorąc ją w ramiona. Elizabeth nie była w stanie wydobyć z siebie słowa; czuła, że się rozpłacze. Chciała mu powiedzieć, że nic nie jest w porządku. Że jest jej okropnie smutno i przykro. Helene odchodzi od zmysłów, człowiek stracił życie w lawinie, a ona została o wszystko oskarżona. Jak on mógł w takiej chwili pytać, czy wszystko jest w porządku? - Moja biedna maleńka Elizabeth – wyszeptał i pocałował ją w głowię. Przyniósł ze sobą zapach zimna, który teraz mieszał się z innymi, dając jej poczucie bezpieczeństwa. Objęła go w pasie i przyłożyła policzek do jedzenia piersi. - Coś jeszcze się wydarzyło po moim odejściu? – spytała, kiedy w końcu doszła trochę do siebie. - Nie, Pål został zwieziony na dół na Aniach, część ludzi stała jeszcze chwilę, inni wrócili do domu. - Pewnie rozmawiali o mnie. - Musisz się z tym liczyć, ja jednak niczego nie słyszałem. Tak czy inaczej, nie przejmuj się ludzkim gadaniem – powiedział. – Chodź, wejdźmy do środka. W korytarzu nadal słychać było płacz, krzyki i złorzeczenia Helene. - Chyba nie wierzysz w to co mówi Helene? – spytała Elizabeth, mimo że dobrze znała odpowiedź. - Oczywiście, że nie – zapewnił ją i Elizabeth poczuła ulgę. - Kristianie… - zaczęła z lekkim wahaniem. – Pamiętasz, jak mówiłam ci, że otrzymałam ostrzeżenie, że ktoś umrze? - Nie, a co to było za ostrzeżenie? - Śnił mi się pogrzeb. - Kochanie, to nie miało nic wspólnego z Pålem. Mnie ciągle śnią się jakieś pogrzeby i nieboszczycy, ale nie nazwałabym tego oskarżeniem. Żałowała, że mu o tym powiedziała i dlatego postanowiła nie wspomnieć, że słyszała i dlatego postanowiła nie wspominać, że słyszała także bicie kościelnych dzwonów. Nie uwierzy jej, a może jeszcze zacznie podejrzewać, że postradała rozum? - Rozmawiałeś z Sivgardem? - Nie. powiedzieliśmy już sobie wszystko – odparł z nagła powagą. Powiesił kurtkę na krześle i zaczął ściągać buty. Elizabeth znów poczuła ulgę. Kristian nie wybaczył jeszcze Sivgardowi, że pociął jej ubranie na kawałki, ani też nie wybaczył mu kłamstw o jej rzekomej niewierności. Może więc nie uwierzy również jego twierdzeniu, że to Leonard jest ojcem Ane? Ale co będzie, jeśli Sivgard komuś to powtórzy i Kristian dowie się od innych?
5 Wzdrygnęła się. - Zimno ci? – spytał Kristian. - trochę. Usiądźmy bliżej ognia. Mężczyzna zdjął czapkę. Był spocony, włosy miał zmierzwione. Popatrzyła na niego z czułością. - Jak zareagowały dziewczynki? – spytał,. - Chyba dobrze. rozmawiałam z nimi. W tym momencie ich spojrzenia się spotkały siedzieli, nasłuchując. Pierwsza odezwała się Elizabeth. - Zrobiło się tak cicho. Nie słyszę już jej krzyków. Niemal w tym samym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła Lina. - Coś się stało z Helene! – zawołała. Oboje gwałtownie poderwali się z kanapy. - Co z nią? – spytała – schrypniętym głosem Elizabeth. - Siedzi i patrzy przed siebie, jakby… Sama nie wiem. Głos dziewczyny się załamał, w jej oczach pojawiły się łzy. Elizabeth i Kristian ruszyli pospiesznie do izby. - Co się dzieje? – spytał mężczyzna, patrząc na Amandę. - Nie wiem. Ledwie się trzymała na nogach, musiałam ją podpierać, a potem nagle upadła jak nieżywa. Elizabeth podeszła do łóżka i zaczęła ostrożnie gładzić Helene po policzku. Przyjaciółka patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, nie poruszała się. - Helene, słyszysz mnie? Żadnej reakcji, nic nie świadczyło, że usłyszała jej pytanie. - Helene, to ja, Elizabeth. - Nie żyje? – spytała Amanda przestraszona. Przełożyła małego Jonasa z jednego biodra na drugie. Dziecko zaczynało trochę kaprysić. - Oczywiście, że żyje – powiedziała Elizabeth ostrzejszym tonem niż zamierzała. – Idź, zanieś Jonasa na górę, nie powinien tu być. Niech Maria się nim zajmie – dodała. Amanda natychmiast ruszyła do drzwi. Elizabeth odwróciła się do Kristiana. - Boję się, że Helene straciła przytomność – rzekła łamiącym się głosem. Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco. - Trzeba wezwać doktora. Ole, jedź po niego – zarządziła Elizabeth. - Myślicie, że ona kiedyś znów będzie taka jak dawniej? – spytała Lina. Siedziała na brzegu łóżka Helene. Kristian i Elizabeth stali nieco dalej, przy ścianie. Byli wyraźnie zaniepokojeni, ale jedynie, co w tej chwili można było zrobić, to czekać, co w tej chwili można było zrobić, to czekać na przybycie lekarza. - Oczywiście – odpowiedziała Elizabeth. Starała się, by jej głos brzmiał pewnie i przekonywująco, chociaż sama miała wątpliwości. Jeśli Helene rzeczywiście postradała zmysły, nigdy sobie tego nie daruje. Spojrzała na przyjaciółkę, która leżała na łóżku nieruchoma, milcząca, a jej piękne rudokasztanowe włosy były rozsypane wokół głowy. Na jej twarzy widać było ślady łez, ale oczy były puste, bez życia. Dobry Boże, nie zabieraj mi Helene, zaczęła się modlić w duchu Elizabeth, składając ręce pod fartuchem. Kristian przyciągnął ją do siebie. Jakie to szczęście, że go mam , pomyślała, czując jego silną rękę wokół swojej talii. W tym momencie wróciła Amanda. - Gdzie jest Ole? – spytała. - Pojechał po doktora, sami niewiele możemy jej pomóc – powiedziała Elizabeth.
6 - Boję się, ze doktor też nie będzie wstanie wiele poradzić – wyszeptała Amanda i usiadła na brzegu łóżka, obok Liny. - Może powinniśmy się za nią pomodlić? – zaproponowała Lina. Elizabeth uwolniła się delikatnie z objęć Kristiana i wyszła z izby. Jeśli dziewczęta wierzą, że modlitwa coś pomoże, to niech się modlą. Ona sama nie była już pewna niczego. Pastor twierdził, że Bóg widzi wszystko, że czyta w naszych myślach. jeśli tak, to powinien przyjść z pomocą także wtedy, gdy ktoś modlił się jedynie w głębi swojej duszy. Po chwili dołączył do niej Krystian. - Mam wrażenie, ze przydałaby ci się kawa z odrobiną czegoś mocniejszego. Podszedł do szafki, wyjął butelkę i po chwili podał jej filiżankę kawy z odrobiną alkoholu. Elizabeth wypiła łyk. Napój rozgrzewał i palił ją w gardle. Wypiła kolejny łyk po chwili poczuła się już spokojniejsza. Bóg dał mi moc łagodzenia bólu, potrafię zatamować krew, dlaczego więc nie jestem w stanie pomóc komuś, kto stracił przytomność? – zastanawiała się. szybko wypiła resztę kawy. - Nie odezwała się. nagle usłyszeli rżenie konia na dziedzińcu, więc podeszli do okna. Po chwili Ole, który już zeskoczył z konia, wsadził głowę do kuchni. - Doktora nie ma w domu. - Co takiego? Elizabeth poczułam jak uginają się pod nią nogi; musiała się chwycić framugami, żeby nie upaść. Doktor był jedyną nadzieją na ratunek. Wierzyła, że przywróci Helene do zdrowia, że poda jej jakieś lekarstwo, bardziej skuteczne niż jej zioła. - Kiedy wróci? – dopytywał się Kristian. - Dopiero za tydzień. - To dużo czasu – powiedziała Lina. - A jeśli trzeba będzie oddać ją do domu wariatów? – niemal wyszeptała Amanda. - Nigdy! – krzyknęła Elizabeth. – Nawet o tym nie wspominajcie! Nigdzie jej nie oddam, nawet gdybym postradała zmysły. Jej miejsce jest tutaj, z nami. - Przepraszam – wymamrotała Amanda. Elizabeth znów podeszła do Helene. Zamknęła drzwi i przysunęła krzesło bliżej łóżka. Przyjaciółka spała. Oddychała spokojnie, niemal bezgłośnie. Pewnie jest bardzo zmęczona, biedaczka, pomyślała Elizabeth. Nie tylko tym, co dzisiaj się stało, ale i wydarzeniami ostatnich tygodni. Nie był to dobry czas. Pål nagle zniknął, a potem się okazało, ze ją zdradził. Helene z pewnością mu wybaczyła, ale czy potrafiła zapomnieć? Z kuchni dochodziły ją głosy i stukanie naczyń. Słyszała Ane i Marię. Najwyraźniej zeszły już ze strychu. Nastawiła uszu, ale docierały do niej jedyne strzępy rozmów. Słyszała, że mówią o Helene i doktorze, który wyjechał. Dziewczęta były przestraszone, i nic dziwnego. Sama też się bała. Pogładziła Helene po policzku i okryła szczelniej kołdrą, żeby nie marzła. - Kochane – szeptała jej. – Musisz szybko wyzdrowieć. Bardzo cię proszę. Usłyszała delikatnie pukanie do drzwi. Wzdrygnęła się, ale po chwili wstała i poszła otworzyć. - Ktoś do ciebie – powiedziała Lina. - Kto? – spytała Elizabeth zdziwiona, zamykając za sobą drzwi do izby. - Przyszła Bergette. Czeka na ciebie w korytarzu. W pierwszym odruchu Elizabeth chciała poprawić Linę, żeby odesłała ją z powrotem, ale potem wyprostowała się i ruszyła zdecydowanie. - Czego chcesz? – spytała krótko, krzyżując ręce na piersi. Miała dosyć kłopotów. - Usłyszałam, co się wydarzyło i jest mi strasznie przykro. Odłóżmy na bok nasze waśnie, dobrze? – zaproponowała Bergette.
7 Kobieta stała ze spuszczonym wzrokiem i obracała w palcach skrawek fartucha. Chustkę przewiesiła przez ramie. Elizabeth miała zamęt w głowie. Coś w niej się burzyło. Czy rzeczywiście potrafi wybaczyć? Tak dużo złego się wydarzyło. Jednak z drugiej strony była już tym wszystkim zmęczona. Brakowało jej Bergette, nie miała z kim porozmawiać, a teraz zabraknie jej także Helene. Kobieta wpatrywała się w swoje dłonie, jakby nigdy wcześniej ich nie widziała. - Zastanów się – powiedziała łamiącym się głosem. – Nawet mając Kristiana, i tak potrzebujesz przyjaciółki. Ja na pewno potrzebuję – wyznała cicho. – Brakuje mi ciebie, Elizabeth – dodała po chwili, podnosząc głowę i patrząc jej prosto w oczy. Elizabeth czuła, że mięknie. Nawet się uśmiechnęła. - Wejdź do pokoju, nie stój tutaj, jest zimno – powiedziała. - Rozmawiałam z Sivgardem o tym, co tobie zrobił. I… Elizabeth przerwała jej. - Niech to zostanie między wami,. Wskazała Bergette krzesło, kobieta usiadła. Kiedy jednak zaproponowała jej filiżankę kawy, pokręciła przecząco głowa. Nie zostanie długo, wyjaśniła. - To straszne, ta historia z Pålem. Podobno Helene bardzo się przejęła. Elizabeth skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Bergette bawiła się frędzlami chusty. W końcu podniosła głowę i spojrzała Elizabeth w oczy. - Wiem, że nie miałaś nic wspólnego z obsunięciem się śniegu. - Skąd ta pewność? – spytała Elizabeth i szybko odwróciła wzrok. Czuła ucisk w piersiach. - Znam ciebie i wiem, że nie ma w tobie zła. Bywa, że wpadasz w złość, ale czegoś takiego nie potrafiłabyś zrobić. Po prostu to wiem. Elizabeth nie dociekała, czy Bergette sądzi, że byłaby w stanie sprowokować zejście lawiny; uznała, ze nie chce tego wiedzieć. - Helene straciła przytomność – powiedziała nagle. Bergette zbladła. - Co ty mówisz? – wyszeptała. – Słyszałam, ze trzeba było dwóch mężczyzn, żeby sprowadzić ją na dół… - Tak, ale później upadła na łóżko i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, nikogo nie rozpoznając. - Rozmawialiście z doktorem? - Nie ma go, wyjechał. Bergette zagryzła wargę zafrasowana. Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju zajrzała Maria - Elizabeth! Chodź! Helene się obudziła. - Powiedziała coś? - Nie, leży i milczy. Wygląda, jakby za chwilę miała umrzeć. Bergette wstała. - Pozwól mi do niej zajrzeć. Widziałam już ludzi w takim stanie. Elizabeth zawahała się, ale w końcu skinęła głową i Bergette wyszła pospiesznie. Po chwili do pokoju weszła Maria, a zaraz za nią, niemal depcząc jej po piętach, Ane. - Czy Helene znów będzie taka jak przedtem? – spytała Maria. - Nie wiem – odpowiedziała Elizabeth szczerze. – Czas pokaże. Dlaczego Bergette tak długo nie ma? Elizabeth chodziła niespokojnie po pokoju. Od czasu do czasu poprawiała coś na komodzie, usunęła uschnięty liść z kwiatków na parapecie, poprawiała obrazek na ścianie, chociaż wcale nie wisiał krzywo.
8 - Gdzie jest Kristian? – spytała. – czy już jadłyście? – rzuciła, ale nie otrzymała odpowiedzi. Odwróciła się i zobaczyła, ze Maria i Ane już wyszły. Wzruszyła ramionami. Na pewno wzięły sobie coś do jedzenia. Sama nie czuła głodu, zresztą wiedziała, że nie byłaby w stanie niczego przełknąć. W końcu Bergette wróciła. Elizabeth spojrzała na nią pytająco. - Nie wie, co się z nią dzieje. Może minąć wiele dni, zanim coś do niej dotrze. Lepiej jej teraz nie odwiedzaj. Potrzebuje pokoiku. Nie wolno jej przypominać o tym, co się wydarzyło. - Co ty mówisz? Nie wolno mi rozmawiać z Helene? – spytała Elizabeth zasmucona. Bergette westchnęła. - W tej chwili, nie. z czasem pamięć jej wróci, ale dopiero, kiedy będzie na to gotowa. Bóg wszystko dokładnie przemyślał. Pamiętaj jednak, ze wtedy wszystko powróci, wszystko będzie przeżywała od nowa, więc będziesz musiała o nią dbać. Rozumiesz, prawda? - Chyba tak – odpowiedziała Elizabeth i usiadła na krześle. – Jak ona się czuje? – spytała. - Zasnęła jeszcze zanim weszłam. To dobrze, sen jest jej potrzebny. Trzeba będzie się nią opiekować jak dzieckiem, nawet ją karmić. - Biedactwo. Że też musiała ją to spotkać – westchnęła Elizabeth. – Skąd ty tyle wiesz? – zwróciła się po chwili do Bergette. - Kiedy moja babcia została wdową, zachowywała się dokładnie tak samo. Dziadek był wprawdzie stary i zmęczony życiem, ale żal babci i szok, jaki przeżyła, wcale nie był mniejszy. W końcu przeżyli całe życie. - tak, to zrozumiałe. Dziękuję, ze przyszłaś, Bergette. Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam. Kobieta wzruszyła ramionami. - To ja dziękuję, ze mnie przyjęłaś. Elizabeth nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. - Musze już iść – odezwała się po chwili Bergette. – Ale obiecuję, że wkrótce znów się zobaczymy. - Tu, w Dalsrud, zawsze jesteś mile widziana – oświadczyła Elizabeth stanowczym tonem. Bergette doszła do drzwi i zatrzymała się. - Porozmawiam z ludźmi we wsi. Przekonam ich, że nie miałaś nic wspólnego z tym wypadkiem – zapewniała. Jej słowa sprawiły, że Elizabeth poczuła ciepło w sercu. - Ludzie sami nie wiedzą, co mówią. Nikt nie ma takiej mocy, ja też nie. Bergette nie skomentowała jej słów. - Ludzie będą plotkować, bo jesteś inna, wyróżniasz się z tłumu. Ale zrobię wszystko, żeby zamknąć im usta. Przynajmniej spróbuję – dodała i uśmiechnęła się ciepło. Bergette ruszyła do domu. Elizabeth stała w oknie i patrzyła, jak zanika w oddali. Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, kiedy do pokoju wszedł Kristian i stanął za nią. - Słyszałem, ze odwiedziła cię Bergette – powiedział matowym głosem. - Tak, pogodziłyśmy się. - To dobrze – stwierdził. Odgarnął kosmyk włosów z jej szyi i pocałował ją w kark. - Chciała porozmawiać o Sivgardzie, ale ja nie chciałam. Poczuła, jak Kristian nagle sztywnieje. Odwróciła się. - Uważasz, że źle postąpiłam?
9 - Nie, przeciwnie. Zresztą ja też nie chce nic o ni wiedzieć. A tym bardziej go oglądać. Jego słowa poprawiły jej nastrój. Mogła na niego liczyć wiedziała, że ją wspiera. Stan Helene się nie poprawiał. Dni mijały, a ona leżała na łóżku i patrzyła w sufit. Ledwie udawało im się namówić ją, żeby od czasu do czasu coś zjadła i popiła woda. Właściwie bez przerwy drzemała. Ale spała spokojnie, nie dręczyły ją żadne koszmary. Doktor zajrzał do nich, jak tylko wrócił. Zbadał Helene i wyszedł z izby, kręcą głową. - Niestety na coś takiego nie ma żadnego lekarstwa – powiedział. – Jedynie czas może pomóc, trzeba być cierpliwym. Elizabeth zauważyła, ze wyjeżdżając sprawiał wrażenie przygnębionego, jakby uznał, że nie ma już nadziei. Prace w gospodarstwie toczyły się swoim trybem. Elizabeth nie oszczędzała się, ale dbała, żeby mieć choć trochę czasu dla siebie. Jak tego wieczora, kiedy poprosiła Kristiana, żeby przyniósł jej na strych wodę na kąpiel. On sam kąpał się na dole, w kuchni przy palenisku. - Zmęczyłaś się – zauważyła, kiedy wlał do balii ostatnie wiadro. - Wynagrodzę to sobie – uśmiechnął się do niej. - Co masz na myśli? – spytała, a oczy jej zabłysły. - Będę patrzył, jak się kąpiesz. - No wiesz! Bardzo proszę, żebyś zostawił mnie samą. - O, nie! Wyciągnął się na łóżku, podłożył sobie pod plecy poduszki i skrzyżował swoje długie nogi. - I co? Bierzesz kąpiel, czy nie? woda zaraz zrobi się zimna. Zrozumiała, że Kristian nie zamierza ustąpić i zamilkła. Niezwykle wolno zaczęła wyjmować z włosów szpilki, Az w końcu wyjęła wszystkie i rozpuściła włosy. Stojąc odwrócona do niego plecami, zaczęła rozpinać bluzkę, zdjęła ją i powiesiła na oparciu krzesła. Po chwili zdjęła też spódnice, a potem bieliznę. Długie włosy okrywały jej nagie ciało. - Odwrócić się – poprosił Kristian schrypniętym głosem, kiedy stanęła przed nim w samych pończochach. Odwróciła się nieco opornie,. - Jesteś niczym piękna wróżka, albo leśny duszek – powiedział, wodząc wzrokiem po jej ciele. Zauważyła, że nieco dłużej zatrzymał wzrok na jej piersiach i na jej łonie. Poczuła się skrępowana, ale i podniecona. - Zimno ci? – uśmiechnął się. Pokręciła głową przecząco. Na stryszku było ciepło i przyjemnie; pamiętała, żeby odpowiednio wcześniej rozpalić w piecu. - Czemu tak sądzisz? - Twoje brodawki zrobiły się sztywne. Spojrzała na swoje piersi i zobaczyła twarde sutki, zdradzające jej podniecenie. Zawstydzona znów odwróciła się do niego plecami i zaczęła zdejmować pończochy. Potem szybko weszła do balii. Była większa niż ta, która miała w Dalen, ale i tak musiała nieco zgiąć nogi w kolanach. Zamknęła oczy, pozwalając ciepłej wodzie muskać jej ciało. Powolnymi ruchami zaczęła się namydlać. Najpierw całe ciało, potem włosy. Miała wrażenie, że zmywa z siebie
10 całodzienne zmęczenie. Zapach sprowadzonego z Bergen perfumowanego mydła przyjemnie drażnił jej nozdrza. Uśmiechnęła się błogo. - Pomóc ci? Wzdrygnęła się, usłyszawszy nagle przy uchu głos Kristiana. Znów się speszyła, próbowała zakryć piersi ręką. Mężczyzna przeciągnął dłonią po jej szyi i ramionach. - Nie musisz się przede mną chować. Widziałem cię już nagą – rzekł spokojnym głosem. - Wiem… Tylko teraz to co innego – wyszeptała. Nie odpowiedział, tylko odsunął jej włosy i pocałował ją w kark. Czuła jego ciepły oddech. - Pomożesz mi spłukać włosy? – poprosiła, z trudem łapiąc powietrze. - Dobrze, ale musisz stanąć w balii – odparł z uśmiechem. Kiedy wstała, szukając prześcieradła, którym mogłaby się okryć, czuła się skrępowana jak młoda dziewczyna. - Musisz się nim okrywać? - Tak, inaczej zmarznę. Spłukał jej włosy niezdarnymi ruchami. W końcu musiała zrobić to sama. - Nie bardzo sobie radzę z takimi kobiecymi zajęciami – usprawiedliwiał się. Elizabeth wyszła z kąpieli, usiadła przy toaletce i zaczęła rozczesywać włosy. - To chyba nic dziwnego – powiedziała, wstając. - Nie rozbierzesz się? – spytała po chwili. – Już późno, wszyscy śpią, woda musi zostać do jutra. Byłoby za dużo hałasu. Pomogła mu zdjąć ubranie, zauważyła, ze Kristian oddycha ciężej niż zwykle. Kiedy w końcu stanął przed nią nagi, powiodła wzrokiem po jego ciele, jak on przed chwilą po niej. - Wyglądasz jak leśny bożek… -szeptała, zastanawiając się, czy taki bożek w ogóle istnieje. Przyglądała się jego szerokiej klatce piersiowej i prostym ramionom. Brzuch miał płaski, widziała jego twardą męskość. Poczuła, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach. Wziął jej twarz w swoje szorstkie dłonie i zaczął całować. Zanim się zorientowała, szybkim ruchem zdjął z niej prześcieradło, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Patrzyła na jego twarz, ledwie widoczną w słabym świetle parafinowej lampki. Widziała jego ciemne oczy i gęste, długie rzęsy. Kiedy się uśmiechał, widać było jego olśniewająco białe zęby, jeden ząb z przodu był nieco krzywy. Mam niewiarygodne szczęście, że mogę z nim być, pomyślała, przeciągając dłońmi po jego włosach. - Chodź – wyszeptała i przyciągnęła go do siebie. Kiedy w nią wszedł, objęła nogami jego biodra: chwilę potem eksplodował, a jej ciało przeszył dreszcz. Powoli jej serce się uspokoiło, czuła rozchodzące się po całym ciele przyjemne ciepło. Wślizgnęła mu się pod ramię. - Musisz zostać ze mną za zawsze Kristianie – powiedziała. - Zostanę – odpowiedział, już niemal śpiąc.
11 Rozdział 3 Bardzo szybko wszyscy odczuli brak Helene w codziennych pracach w gospodarstwie. To ona zawsze pilnowała, żeby wszystko było zrobione na czas; wiedziała, co trzeba zrobić, nikt nie musiał jej niczego mówić. Mimo to Elizabeth nie najęła nikogo nowego na jej miejsce. musieli sobie jakoś radzić. - Nie chcę, żeby ktoś obcy chodził tu i węszył teraz, kiedy jesteśmy zajęci przygotowaniami do świąt – powiedziała któregoś dnia, kiedy Lina zaczęła narzekać na nadmiar zajęć. – Najmiemy kogoś do pomocy przy pieczeniu ciast, ale to wszystko. - Może i dobrze, przynajmniej ludzie nie będą… - zaczęła Lina i urwała. Elizabeth, która właśnie nalewała ciepłą wodę do miski, o mało nie wypuściła kociołka z ręki. - Co chciałaś powiedzieć? – spytała. - Nic takiego – odparła Lina i zaczęła nagle szorować stół. - Patrz ba mnie, kiedy do ciebie mówię – rzekła z gniewem Elizabeth, odwracając się w jej stronę. Lina niechętnie się wyprostowała. Jej fartuch w zielone i brązowe paski był poplamiony, ale Elizabeth wiedziała, że dziewczyna zawsze wieczorem go pierze. - No, mów, co słyszałaś – powiedziała nieco głośniej, niż zamierzała. Lina nie wiedziała, co ze sobą zrobić. - Ludzie wciąż mówią o lawinie; uważają, że to ty sprawiłaś, że zeszła – wydusiła z siebie w końcu. Elizabeth poczuła ulgę. A więc Sivgard nie zdradził jeszcze tej tajemnicy. Gdyby powiedział coś Kristianowi, miałaby tylko jedno wyjście: musiałaby wszystkiemu zaprzeczyć. I mieć nadzieję, że mąż jej wierzy. - Coś jeszcze mówią? – spytała. - Ja niczego więcej nie słyszała, - Więc nie ma czym się przejmować. To nic nowego. Poza tym naprawdę nie potrzebujemy więcej rąk do pracy; wszystko zostanie zrobione jak należy i na czas. Nie musisz się martwić. Wzięła miskę z wodą i poszła do Helene, która nadal leżała na łóżku i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Niekiedy Elizabeth zaczynała się bać, że przyjaciółka już nigdy nie stanie się na powrót sobą. Zdarzało się, że przeklinała Påla w duchu, zawsze jednak niemal natychmiast nachodziły ją wyrzuty sumienia. Gdyby potrafiła sprawić, że Helene przejrzałaby Påla, nie doszłoby do tragedii. Delikatnymi ruchami zaczęła myć przyjaciółkę. Nie chciała, żeby ludzie we wsi dowiedzieli się, że Helene jest całkowicie bezradna i wszystko trzeba wokół niej robić, jak przy dziecku. Wystarczy, że wiedzieli o tym wszyscy w gospodarstwie. Włosy Helene wymagały umycia, ale tym razem Elizabeth tylko je rozczesała i wyszczotkowała i ponownie zaplotła warkocze. Wróciła do kuchni, wylała wodę i uprzątnęła przybory toaletowe. Następnie przygotowała Helene talerz kaszy. Dodała cukru i dodatkową porcję masła, chociaż nic nie wskazywało na to, że Helene czuje jakiekolwiek smak. Elizabeth miała poczucie, że to marnotrawstwo. Dalsrud było wprawdzie dużym gospodarstwem, ale nawet tutaj nie można było na co dzień jadać jak od święta. Z drugiej strony Helene była przecież chora… Elizabeth usiadła na brzegu łóżka i zaczęła karmić przyjaciółkę łyżeczką. Masło pociekło jej po brodzie. Widok był taki żałosny, że Elizabeth łzy stanęły w oczach. - Boże drogi – rozpłakała się. – Jaki to ma sens? Nie widzisz, jak ona cierpi, Panie? Za co ją tak karzesz? Czy nie dość już wycierpiała?
12 Uklękła przed łóżkiem i zacisnęła dłonie w poczuciu całkowitej bezsilności. Wstrząsał nią płacz. Miała wrażenie, że straciła Helene już na zawsze. Ciężko było jej patrzeć, jak ta ładna, zawsze pełna energii kobieta, leżała teraz całkowicie bezwolna, bez życia. Lepiej byłoby, gdyby umarła, pomyślała zrozpaczona, ale natychmiast tego pożałowała. Przecież wcale tak nie myślała! Wzdrygnęła się, kiedy nagle trzasnęły drzwi wejściowe. Usłyszała donośne głosy Marii i Ane. Najwyraźniej były czymś bardzo zburzone. Wstała, wytarła twarz i wyszła do kuchni. - Co się stało? - Dzieci w szkole są niegrzeczne! – powiedziała Ane. –Mówiły okropne rzeczy, ale Maria dała im nauczkę. Elizabeth usiadła na krześle. Ogarnęły ją złe przeczucia. - Powiedz mi, co się stało – poprosiła siostrę schrypniętym głosem. - Nie zajmuję się plotkami – skwitowała Maria krótko. – Jakaś dziewczyna się wygłupiała. Miałaś nikomu nic nie mówić, Ane. - Mamie mogę, bo mama nikomu nie powtórzy – stwierdziła dziewczynka stanowczo. – To o tobie tak brzydko mówili, wiesz? I o Helene i o… - Przestań! – upomniała ją Maria. Jej oczy błyszczały. - Mów – zażądała Elizabeth, patrząc na Marię. – Powiedz mi wszystko! Dziewczynka zrozumiała, że dalsza odmowa nie ma sensu z lekkim wahaniem zaczęła opowiadać. - Jedna dziewczyna z mojej klasy powiedziała, że jesteś czarownicą, skoro wiedziałaś, gdzie Påla przysypał śnieg. No i potrafisz uzdrawiać ludzi, Zamilkła, zerkając na siostrę. - Ach tak. To wszystko? – spytała Elizabeth. – Takie rzeczy słyszałam już nie jeden raz, więc wale się tym nie przejmuję. Przykro mi tylko, że także was to dotyka. - Była bardzo niemiła – powtórzyła Ane. – Ale Maria tak jej odpowiedziała, że aż jej w pięty poszło – dodała. Elizabeth popatrzyła wyczekująco na Marię. - Powiedziałam, że Jezus był największym uzdrowicielem na Ziemi, a jego chyba nie nazwie czarownikiem! Elizabeth uśmiechnęła się, ale zaraz znów spoważniała. - A co mówili o Helene? - Że oszalała i że już nigdy nie będzie taka jak kiedyś. I że dawno powinno się ją zamknąć w domu wariatów. Niektórzy uważają nawet, że jest niebezpieczna. - Maria odpowiedziała im, że gdyby mieli w głowach choćby połowę tego, co ma Helene, to zaszliby daleko – roześmiała się Ane. – A kiedy jedna z dziewczyn chciała ją uderzyć, to Maria dała jej w twarz… Przepraszam, miałam tego nie mówić – umilkła nagle zmartwiona. - Bójka niczego nie załatwi – orzekła Elizabeth, przyglądając się siostrze poważnie. - Wiem, ale strasznie się na nią zezłościłam. Nikomu nie wolno tak mówić, ani o tobie, ani o Helene. Powinni cię szanować – dodała. Elizabeth nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo w tym momencie rozległ się krzyk z izby. Poderwała się tak raptownie, że aż przewróciła krzesło. - Boże drogi, to chyba Helene – wykrzyknęła przerażona i wybiegła z kuchni. Przyjaciółka leżała skulona na łóżku, wykrzykując niezrozumiałe słowa. Na pewno wzywała Påla, poza tym jednak Elizabeth nie była w stanie niczego zrozumieć. - Helene, kochanie, nie płacz! Jestem przy tobie. wszystko się ułoży. Krzyki nagle umilkły, Helene spojrzała na nią oszalałym wzrokiem.
13 - Wynoś się! Nie pokazuj mi się na oczy! To ty go zabiłaś! Morderczyni! – wykrzyczała wściekłym głosem. Po chwili wybuchnęła płaczem. Elizabeth wyszła i chwiejnym krokiem udała się do kuchni. Jej twarz była jak kreda. - Mario, przyprowadź tu Linę – poprosiła. – A ty Ane, idź na górę. -A gdzie jest Kristian? – zainteresowała się Maria, zerkając na nią przez ramię. - Wypłynął razem z Olem na morze. - Co jest Helene? Dlaczego tak okropnie krzyczy? – dopytywała się Ane. - Prosiłam, żebyś poszła na stryszek. I nie schodź, dopóki kogoś po ciebie nie przyślę. Ane natychmiast posłuchała. Kiedy matka była w takim nastroju, lepiej był jej się nie sprzeciwiać. Dawno już się tego nauczyła. Nadbiegły Lina i Amanda. - Obudziła się? – spytała Lina. - Tak, i natychmiast kazała mi wyjść. Może ty do niej pójdziesz? Lina pokręciła głową. - My nigdy nie byłyśmy ze sobą szczególnie blisko. Jeśli nie chce widzieć ciebie, to i mnie nie zechce. - Ja pójdę – powiedziała nagle Maria i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ruszyła do izby. Słyszały, jak Helene każe Marii wyjść, ale ta najwyraźniej nie posłuchała jeje, bo nie wróciła do kuchni. - Nie zajrzysz tam? – spytała Amanda zalękniona. - Ne, niech Maria z nią zostanie – zdecydowała Elizabeth, siadając wygodniej i krzyżując ręce na piersiach. Wiedziała, ze siostra sobie poradzi, nie raz to już udowodniła, jak choćby dzisiaj w szkole. Poza tym może ostre słowa Helene jej tak bardzo nie zabolą. Krzyki ucichły, przeszły w ciche zawodzenie. Elizabeth poczuła ulgę; zaczęła się zastanawiać, co Maria powiedziała Helene. - Mam nastawić kawę? – spytała Amanda ostrożnie. – Chyba przyda się nam wszystkim. Elizabeth skinęła głową. Kiedy Maria wyszła z izby, kawa była gorąca, a dziewczęta zdążyły już przynieść filiżanki. - Zasnęła – wyszeptała Maria, siadając na końcu stołu. Wszyscy patrzyli na nią, więc mimo zmęczenia, ciągnęła dalej. - Mam wrażenie, że najgorsze jest już za nami. Teraz będzie potrzebowała z kimś o tym wszystkim porozmawiać. - Nie wiem, czy to najlepszy pomysł – odezwała się Amanda. – Moja mama twierdzi, że smutki i zmartwienia lepiej zatrzymać dla siebie, a nie dzielić się nimi z innymi. Każdy ma dosyć własnych kłopotów. Elizabeth już chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. nie tylko matka Amandy tak uważała, wielu ludzi postępowało w taki sposób. - Rozmawiała z tobą? – spytała Marię. - Tak, w końcu tak. Elizabeth zrozumiała, że siostra nie chce o tym mówić, więc zostawiła ją w spokoju. - Wracamy do pracy – zarządziła. – Dziękuję, że zechciałyście mi pomóc – dodała łagodniejszym tonem. – Tobie też dziękuję, Mario. Dobrze się spisałaś. Siostra nie odpowiedziała. Stała i patrzyła przed siebie zamyślona. W kolejnych dniach Maria spędzała z Helene dużo czasu. Opiekowała się nią, dużo rozmawiały.
14 - Przykro ci, że nadal nie chce cię widzieć? – spytał któregoś razu Kristian, kiedy razem siedzieli w salonie. - Najważniejsze, że się trochę uspokoiła – odpowiedziała Elizabeth, siląc się na obojętny ton. Kristian popiła kawę z dużego kubka, który przyniósł sobie z kuchni. - Nie musisz mnie okłamywać, przecież wiem, że się tym przejmujesz. Helene jest twoją przyjaciółką, znacie się od lat. Elizabeth odłożyła robótkę do koszyka i wyjrzała przez okno. Gęsty śnieg padał już trzeci dzień. Spojrzała na stojącą w pokoju choinkę, na szczęście za kilka dni będzie można już ją rozebrać, no gubiła igły. Chciała jak najszybciej pozbyć się wszelkich wspomnień po tegorocznych świętach, a choinka była ich symbolem. Westchnęła ledwie słyszalnie. W święta zaprosili do siebie Dorte i Jakoba z rodziną, a także Mathilde z córką, Sofie, ale nikogo z sąsiednich gospodarstw. Uznała, że skoro Helene nadal leży w łóżku, to tak będzie najlepiej. Świadomie rozpuściła plotki, że są chorzy, cierpią na ból gardła, i większość sąsiadów trzymała się z daleka. Tylko Bergette powiedziała prawdę, kiedy ta przyszła życzyć im wesołych świąt i zapytać o chorą. Elizabeth odpowiedziała jej o rozmowach Marii z Helene. - Miałam nadzieję, że zacznie stopniowo odzyskiwać pamięć, że będzie to przebiegać spokojnie, ale cóż, ludzie są różni, więc różnie bywa. Niech dużo odpoczywa, a wszystko będzie dobrze. Elizabeth przytaknęła, ona też chciała w to wierzyć. - Rozmawiałam z ludźmi, ale nie wszyscy chcą mnie słuchać. Ludzie uwielbiają tego rodzaju historie. - Dopóki nie dotyczy to ich osobiście – powiedziała Elizabeth i westchnęła. - Z czasem wszystko się uspokoi – pocieszała ją Bergette. Elizabeth znów wróciła myślami do świąt. Spotkanie z Dorte, która zawsze wnosiła spokój, było bardzo miłe. Dzieci szybko rosły, za każdym razem, kiedy się ponownie widywały, z trudem je rozpoznawała. Zauważyła, że Maria niemal nie była w stanie oderwać wzroku od Olava, a kiedy ich spojrzenia się spotykały, zawsze się czerwieniła. On natomiast był przede wszystkim pochłonięty rozmową z Kristianem i Jakobem o uprawie ziemi i połowach. Może jeszcze nie zaczął się interesować dziewczętami, pomyślała Elizabeth, jedni dojrzewają wcześniej, inni nieco później, chociaż potem zwykle nadrabiają zaległości. - Myślami jesteś gdzieś daleko stąd. Elizabeth wzdrygnęła się na dźwięk głosu Kristiania. - To prawda, wspominałam święta – odpowiedziała. - Uważam, ze powinnaś spróbować porozmawiać z Helene – stwierdził Kristian. – Nie zwracaj uwagi na to, że nie chcę cię widzieć. Zwykle nie poddajesz się tak łatwo najwyższa pora załatwić tę sprawę. - Może masz rację. Pomyślę o tym – uśmiechnęła się smutno; wstała i poszła do kuchnio. Z izby dochodziły przytłumione głosy Helene i Marii. Elizabeth usiadła przy stole i znów pogrążyła się w myślach. Kiedy jakiś czas temu weszła do kuchni, żeby wziąć sobie szklankę wody, drzwi do izby były uchylone i przypadkiem usłyszała kawałek rozmowy. - Pål był dla mnie wszystkim – mówiła Helene. – Był pierwszym mężczyzną, którego naprawdę kochałam. Rozumiesz mnie, Mario? - Rozumiem, ale to nie znaczy, że był jedyny. - Myślę, że tak. Nikt mi go nie zastąpi. - Kiedy umarł tata, byłam pewna, ze nikt mi go nie zastąpi, a jednak polubiła, Kristiana. - To nie to samo.
15 - Wiem, ale wierz mi, że kochałam ojca nie mnie niż ty Påla. Zapadło milczenie. Po chwili odezwała się znów Helene, sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie słyszała tego, co mówiła Maria. - Znajdą się tacy, którzy będą mówić, że Pål był niedobrym człowiekiem, nie słuchaj ich, Mario. Bywało, że wpadał w złość, ale zawsze miał ku temu powód. Pewnie był zazdrosny, ale dlatego, że bardzo mu na mnie zależało. wiele razy powtarzał mi: „Helene, boję się, że zakochasz się w kimś innym”. Elizabeth wstała wyszła, nie miała siły dłużej tego słuchać. Maria natomiast długo jeszcze siedziała i rozmawiała z Helene. Teraz nie potrafiła rozróżnić słów dobiegających z izby, zlewały się ze sobą. Zdarzało się, że Helene nie chciała słuchać słów pociechy i tylko płakała, ale Maria cierpliwie trwała przy jej łóżku. Ma cierpliwość anioła, pomyślała Elizabeth. Ostatnio zauważyła, że siostra jest wyraźnie zmęczona. Może przeciągające się rozmowy z chorą były dla niej zbyt dużym obciążeniem? Coraz częściej skarżyła się na bóle głowy. Kiedy jednak Elizabeth ją o to pytała, mówiła zawsze, że po prostu źle spała. Czyżby z powodu Helene? – zastanawiała się Elizabeth. W końcu podjęła decyzję. Wstała i zdecydowanym krokiem ruszyła do izby, weszła bez pukania. - Maria , muszę porozmawiać z Helene – powiedziała, uśmiechając się do siostry. - Ale… - Teraz – przerwała jej. – Poproś dziewczęta i Olego, żeby naszykowali wodę na kąpiel. Maria stała chwilę niezdecydowana, ale w końcu wyszła z izby, zostawiając przyjaciółki same. - Nie mówiłam, że nie chcę cię widzieć na oczy!? Helene wrzasnęła tak głośni, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. Chwilę stała, wahając się, szybko jednak wzięła się w garść i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy. - Nie ty będziesz o tym decydować. Leżysz tu od tygodni, pozwalając, żeby wszyscy dookoła ciebie skakali. Dosyć tego, najwyższa pora, żebyś wstała i żyła dalej. - Nie masz pojęcia, jak ja się czuję – szlochała Helene. - Straciłam oboje rodziców, męża i teściową. Jak w ogóle możesz tak mówić? – powiedziała Elizabeth spokojnie, nie odrywając wzroku od chorej przyjaciółki. Helene nie odpowiedziała, więc ciągnęła dalej. - Tylko że ja nie mogłam po prostu położyć się do łóżka, tak jak ty. Musiałam pracować, i nie miałam z kim rozmawiać o swoich kłopotach. - Boże, jaka ty jesteś zimna, Elizabeth! Nie masz dla nikogo współczucia, myślisz tylko o sobie! Jesteś zła. Jesteś złą wiedźmą! Elizabeth milczała, pozwalając Helene się wykrzyczeć. Dochodzące ją z kuchni hałasy świadczyły o szykowaniu kąpieli. A więc posłuchano jej Helene wyrzucała z siebie kolejne oskarżenia, których Elizabeth starała się nie słuchać, a przynajmniej nie brać ich do siebie. Kristian miał rację: bolały ją ze słowa przyjaciółki, ale jeśli Helene miała żyć, Elizabeth musi być bezwzględna. Musi wstrząsnąć przyjaciółką. Nagle Helene jakby zabrakło słów. Chowała twarz w dłoniach i rozpłakała się. Drżała. Elizabeth usiadła obok niej i przytuliła ją do siebie. - Odejdź – wysyczała Helene. - Nie! zostanę przy tobie, niezależnie od tego, co zrobisz. Helene tym razem nie zaprotestowała, ale wyraźnie zesztywniała. Nagle otworzyły się drzwi.. do izby weszła Maria. - Kąpiel jest gotowa – wyszeptała.
16 Elizabeth pokiwała głową. - Zaraz przyjdziemy – powiedziała. – Muszę ci coś wyznać, Helene – odezwała się po chwili cichym głosem. – To prawda, że nienawidziłam Påla. Uważałam, że nie jest dla ciebie wystarczająco dobry. Pamiętasz pewnie, że kiedyś nawet wygnałam go ze wsi, ale to nie znaczy, że chciałam go zabić. Kto, jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że nie byłabym w stanie tego zrobić. Milczała chwilę. - Maria i Ane nie będą miały łatwo, kiedy przyjdzie do wyboru męża. W moich oczach pewnie żaden nie będzie dla nich wystarczająco dobry. Tak jak było z tobą. Ty zasługujesz na księcia. Mówię tak, bo jesteś mi bardzo bliska. Zawsze byłaś i będziesz moją najbliższą przyjaciółką. Wierzysz mi? Helene długo przyglądała się własnym dłoniom. Kiedy w końcu podniosła głowę, jej oczy były jak szparki, a głos jej się łamał. - Mówisz, że zasługuję na najlepszego, na księcia. A on właśnie taki był. Był najlepszy! Elizabeth przeszedł dreszcz. Zrozumiała, że Helene nigdy nie uwierzy w to, jaki Pål był naprawdę. To przykre, ale musi się z tym pogodzić. Odchrząknęła i zaczerpnęła powietrza. - Pål był twoją pierwszą wielką miłością, tak jak Jens moją. Obaj opuścili nas zbyt szybko. Zostały nam jedynie wspomnienia, które zawsze będziemy w sobie nosiły. Helene zerknęła na nią spod oka. Elizabeth mówiła dalej. - To prawda, że później wyszłam za Kristiana. Kocham go, ale Jens na zawsze pustostanie częścią mojego życia. Ty też, Helene, masz wielkie i gorące serce i znajdziesz w nim miejsce dla Påla. Proszę cię jednak, żebyś znalazła w nim także miejsce dla nas wszystkich, tu w Dalsrud, bo my też cię kochamy. Zauważyła, że przyjaciółce drży dolna warga. Szybko uścisnęła jej dłoń. Helene odwzajemniła uścisk. Elizabeth uznała to za dobry znak; teraz już wiedziała, że przyjaciółka zaczęła wracać do życia. - Chodź – rzekła. – Czeka na ciebie kąpiel. Helene usiadła ostrożnie na łóżku, a po chwili podniosła się niepewnie. - Jakie dziwne uczucie – uśmiechnęła się lękliwie. – Tak długo leżałam, że teraz kręci mi się w głowie. - Chwyć się mojej ręki – powiedziała Elizabeth łagodnie. Wyszły z izby i poszły razem do kuchni, gdzie przed paleniskiem stała już balia z gorąca wodą. Na krześle leżała przygotowana czysta odzież i duże prześcieradło do wytarcia się po kąpieli. - Rozbierz się i wchodź do balii – namawiała Elizabeth. Zaciągnęła firanki w oknie i zamknęła drzwi na haczyk. Z szafki w kącie wyjęła mydło. Helene uśmiechnęła się i zdjęła bieliznę. - Zimni mi – stwierdziła, obejmując się rekami. - Wejdź do wody, to zaraz rozgrzejesz – zachęcała ją Elizabeth. Odwróciła się do niej plecami i zagryzła wargi. Na plecach i rękach przyjaciółki były jeszcze ślady po sińcach. I tak strasznie schudła! Zawsze była wręcz pulchna. Teraz łopatki sterczały jej z pleców niczym skrzydła ptaka. Sprawiała wrażenie drobniejszej, była wymizerowana. Siedziała w balii z podkurczonymi kolanami, obejmując się ramionami. - No dobrze – odezwała się Elizabeth, starając się, by jej głos brzmiał normalnie. – Najpierw pomogę ci umyć włosy.
17 Zmoczyła je i delikatnymi rucham zaczęła mydlić te kiedyś piękne, błyszczące rude włosy. - Odzyskają swój dawny blask – zapewniała ją. Helene odwróciła się i wzięła do ręki myjkę. - Uważasz, że mam ładne włosy? - Zawsze ci ich zazdrościłam. Od naszego pierwszego spotkania. Ktoś pociągnął za klamkę, Helene się wzdrygnęła. - Nie denerwuj się, zamknęłam je na haczyk – uspokajała Elizabeth. – Kto tam? – spytała po chwili głośno. - To ja, Ane. Dlaczego zamknęłaś drzwi? - Helene bierze kąpiel. Zapadła cisza. Nagle Ane szarpnęła mocniej za klamkę, wołając: - Ja też chcę się kąpać! - Nie dzisiaj, Ane. Nie mam siły nosić tyle wody. - Mogę się wykąpać razem z tobą, Helene? – poprosiła Ane. – Skulę się, żebyś miała dosyć miejsca – dodała. - Helene niespodziewanie zaczęła się śmiać, radośnie, perliście. Nagle woda z mydłem prysnęła jej do oczu i Elizabeth musiała szybko poszukać jakiejś szmatki. - Dlaczego się śmiejecie? Ja też chcę! – zawołała Ane i niezadowolona uderzyła w drzwi. - Ty łobuzico! Znajdź sobie jakieś zajęcie o zostaw nas w spokoju – powiedziała Elizabeth ze śmiechem. Zapadła cisza. - Głupia mama! – rozległo się po chwili i usłyszały tupot oddalających się kroków. Elizabeth zaczęła wypłukiwać mydło z długich włosów przyjaciółki. - Potem ci je rozczeszę i zaplotę warkocze. - Dziękuję. Helene wzięła myjkę, namydliła ją i zaczęła się myć. - Nawet nie chcę myśleć, co to będzie, kiedy Ane dorośnie i się stąd wyprowadzi. - Na szczęście prędko to nie nastąpi – roześmiała się Elizabeth. - Wiem, ale czas szybko leci. Tak się cieszyłyśmy, kiedy wprowadziłaś się do nas ze swoją córeczką. Wiele razy dziękowałam Bogu, że mi cię zesłał. Elizabeth przełknęła ślinę, miała łzy w oczach.. wzięła dłoń Helene i mocno ją ścisnęła.
18 Rozdział 4 Elizabeth usłyszała delikatne pukanie do drzwi i odruchowo rzuciła: „Proszę!” - To ty, Amando? – spytała po chwili, wkładając dodatkową halkę, żeby nie zmarznąć. - Tak – odpowiedziała Amanda – Chcę z tobą porozmawiać – dodała. Dziewczyna odgarnęła kosmyk włosów z czoła. Długi warkocz miała upięty z tyłu głowy. Była już mężatką, nie wypadało jej nosić innej fryzury. Miała osiemnaście lat, ale wyglądała na młodszą od Marii, która przecież nawet jeszcze nie była konfirmowana. Elizabeth wiedziała jednak, że mimo dziecinnej buzi Amanda jest silna i odważna. Dowiodła tego, gdy sama, bez niczyjej pomocy, urodziła synka. Gdy coś ją zezłościło, jej szare oczy ciskały gromy. Elizabeth wyjrzała przez okno. Wiatr nareszcie ustał. Gruba śnieżna pierzyna pokrywała ziemię. W wielu miejscach pojawiły się wielkie zaspy, które całkowicie zmieniły krajobraz. Na szczęście pogoda już się poprawiła i mężczyźni znów mogli wypłynąć na połów. Modliła się do Boga, żeby pogoda nagle się nie załamała. W Dalsrud radzono sobie nie najgorzej, ale los wielu innych rodzin zależał od tego, co zdołało zarobić na zimowych połowach. Była to walka na śmierć i życie, jak niegdyś także dla jej rodziny, pomyślała. Nagle zdała sobie sprawę, że Amanda coś do niej mówi. - Pewnie już ci to mówiłam. Chodzi o to, że nie chcę skończyć z gromadą dzieci, których nie będę w stanie wykarmić, dlatego cię o to proszę. Rozumiesz mnie, Elizabeth? - Tak, rozumiem – pokiwała głową Elizabeth. – Możemy porozmawiać o tym później, kiedy wrócę ze sklepu? Muszę się pospieszyć, bo pogoda może się w każdej chwili zmienić. Amanda stała niepewna. - Jak wrócę, usiądziemy sobie w salonie i razem się nad wszystkim zastanowimy, dobrze? - Tak, pewnie. Może dzisiaj dostanę list od Olego. Bardzo się o niego boję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio była taka okropna pogoda podczas zimowych połowów. - To prawda – przyznała Elizabeth, przeciągając ręką po włosach. – Na pewno przyjdą dzisiaj jakieś listy – próbowała uspokoić Amandę. Dziewczyna pokiwała głową i odeszła. Jej lekkie kroki szybko ucichły. Po chwili w drzwiach pokazała się głowa Ane. - Jestem gotowa! – zawołała. - A dokąd to się wybierasz? – spytała Elizabeth, chociaż domyślała się odpowiedzi. - Do sklepu, z tobą. Pytałam cię i mi pozwoliłaś. Spytaj Marii, ona też to słyszała. Elizabeth westchnęła. Ostatnio często gdzieś błądziła myślami, martwiała się o mężczyzn, którzy wypłynęli na zimowe łowiska. - Jedziemy? – spytała Maria, stając za Ane. Ona też była już ubrana i gotowa do drogi. Elizabeth pokręciła głową. Rzeczywiście ostatnio była chyba zbyt często nieobecna myślami. - Dobrze, chodźcie – powiedziała w końcu i nawet się uśmiechnęła. Pozwoliła koniowi iść w swoim tempie, gdyż śniegi w wielu miejscach był głęboki, a Anie ciężkie. Gdy droga prowadziła pod górę, schodziła z sań i szła obok; zmoczyła dół spódnicy, ale pomyślała, że w ciepłym sklepie suknia szybko wyschnie. Wiedziała, ze dzisiaj p[przychodzi poczta i nagle poczuła, że ma ściśnięty żołądek. Napisała już dwa listy do Kristiana, ale oba pozostały bez odpowiedzi. Nie napisał nawet, czy
19 dotarł szczęśliwie na miejsce. oczywiście zdarzało się, że listy ginęły, ale nie potrafiła uwolnić się od myśli, że coś mogło mu się stać. A jeśli jego łódź zatonęła? Nie, gdyby coś takiego się stało, pastor z pewnością widziałby o tym. Ale przecież Kristian mógł zachorować. Nie należał do tych, którzy się ze sobą cackają i z byle powodu wzywają lekarza i teraz jest już za późno na ratunek? Droga znów prowadziła w dół, więc wskoczyła na sanie i okryła się futrem. Z tyłu za nią siedziała Ane i cały czas trajkotała podniecona. - Co kupisz za swoje pieniądze, Mario? – dopytywała się. - Nie wiem. - Coś dla swojego ukochanego? Wiem, kto się w tobie kocha. Jest ich nawet dwóch. Powiedzieć ci? Którego z nich wolałabyś za męża? Ja nigdy nie wyjdę za mąż. Elizabeth podziwiała cierpliwość Marii. Pewnie obie nie mogą się już doczekać, kiedy będą wydawać swoje oszczędności. Przed wyjazdem do Storvaagen. Kristian dał im kilka drobnych monet, mówiąc, że mogą je wydać, na co tylko zechcą. Elizabeth wiedziała, że Maria miała też inne oszczędności. Nie szastała pieniędzmi, a poza tym rzadko miała okazję je wydawać. Elizabeth nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz były razem u kupca. Doszła do wniosku, że dla obu dziewczynek wyprawa będzie miłym urozmaiceniem. Kiedy dojechały na miejscem, dała koniowi worek siana, i okryła mu grzbiet grubą derką. - Musisz tu zostać i zaczekać nas – przemawiała do niego Ane, klepiąc go po szyi. – Może kupię ci kostkę cukru. Ale tylko może, pamiętaj. Otworzyły drzwi sklepu i dzwonek nad wejściem wydał radosny dźwięk. wiele kobiet przybyło dzisiaj po listy, te starsze siedziały pod ścianą i wymieniały się nowinkami. Kiedy Elizabeth i dziewczynki weszły do środka, rozmowy nagle ucichły. Ludzie przyglądali się im z zaciekawieniem. Maria ostatnio sporo urosła. Była już niemal wzrostu Elizabeth, nabrała też zdecydowanie kobiecych kształtów. Ane uśmiechała się pogodnie do wszystkich, Maria zaczęła przyglądać stojące na półce książki; zdawała się na nikogo nie zwracać uwagi. Niech się gapią, pomyślała Elizabeth, siadając obok pieca. Chciała się ogrzać, a przy okazji wysuszyć suknię i buty. Powoli ludzie wracali do przerwanych rozmów. Jedna z kobiet zaczęła komentować ubranie dziewczynek. Obie miały na sobie długie, sznurowane z przodu boty i spódnicę, która miała na sobie wełniane getry ze starej, sprutej wełny, do których przyczepione były podeszwy, zrobione ze starych marynarskich rękawic. Ona sama też kiedyś w takich chodziła. Ale przecież nikomu niczego nie zabrała, nie mogła jej mieć niczego za złe. - Dobrze jest ogrzać się przy piecu – odezwała się do stojącego obok mężczyzny. - Co? – spytał starzec, przykładając rękę do ucha; najwyraźniej miał problemy ze słuchem. Elizabeth powtórzyła głośniej poprzednie zdanie. - Koty grzeją się przy piecu, mówisz? To dobrze, będą lepiej łapać myszy. Ane zakryła ręką uszy i zaczęła chichotać, aż Elizabeth musiała ją uciszyć. - Uspokój się, nie wolno śmiać się z innych. Wzięła córkę za rękę i podeszła do lady. Wyjęła listę zakupów i zaczęła czytać: melasa, cukier, mąka i kawa. Peder zaczął ustawiać rzeczy na kontuarze. - Coś jeszcze? – spytał uprzejmie i nawet się uśmiechnął. - Tak, poproszę czarne i brązowe nici i dwa łokcie materiału w czerwoną kratkę. Za jej plecami zrobiło się cicho. Wiedziała, że kobiety bacznie ją obserwują, bo kupowała rzeczy, na które nikogo innego nie było stać. Warunki tej zimy były złe i pewnie
20 kupiec niechętnie dawał kredyt. Nikt nie mógł być pewien, czy zimowy połów przyniesie jakiś dochód. Te same kobiety traktowały ją z pogardą, kiedy dawniej jej również brakowało pieniędzy, ale Elizabeth nie triumfowała. Wiedziała, co czuły; wiedziała, jak to jest, kiedy idzie się spać z pustym żołądkiem. Łatwo było o zazdrość wobec tych, którym wiodło się lepiej. - Może panienka zechce kupić jakąś książkę? – spytał Peder, zerkając na Marię. Obserwował ją uważnie, odmierzając materiał, który wybrała Elizabeth. - Nie, dziękuję – odpowiedziała Maria, odstawiając książkę na miejsce. – Poproszę tylko papier do pisania. - Może jeszcze jakieś przybory? Mamy piękne pióra i kałamarze, nowe modele, prosto z Christianii – próbował skusić ją Peder. - Nie, dziękuję, poproszę tylko papier – powtórzyła Maria. - A ja popisze wstążkę – powiedziała Ane, kładąc swoją monetę na ladzie. Peder dwoił się i troił, wyszukując jedwabne wstążki w różnych kolorach. Ane wybrała niebieską. - To dla mojego kotka – oświadczyła nie pytana. – I poproszę też kostkę cukru, dla naszego konika. Kupiec spojrzał na dziewczynkę, a Elizabeth się zmieszała. Szybko zebrała swoje zakupy. - Chyba już mamy wszystko. bardzo dziękujemy – rzekła uprzejmie. Podała mu pieniądze, odciągnęła dziewczynki od lady i posadziła na stojącej pod ścianą ławce. Maria czuła, że coś jest nie w porządku, ale zachowywała spokój. Ane siedziała, machając nogami. Podziwiała wstążkę, którą kupiła dla swojego kotka. Elizabeth cieszyła się, że nauczyła dziewczynki nie trwonić pieniędzy. Kupowanie wstążek dla kota i cukru dla konia można było wprawdzie uznać za rozrzutność, ale Ane zawsze kochała zwierzęta i chętniej wydawał swoje oszczędności na nie niż na siebie. Nie mogła jej za to karcić. Nagle otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł chłopak niosący worek z pocztą. Postawił go za ladą, a Peder natychmiast zabrał go do kantorka na tyłach sklepu. Elizabeth poczuła, że serce bije jej szybciej. Czy dostanie list? Złożyła dłonie, modląc się, żeby Krystian dał jakiś znak życia. Wszyscy w sklepie wpatrywali się w napięciu w drzwi kantorka. Denerwowali się, podobnie jak ona. Czekano na listy od synów, mężów i ojców. O tej porze roku w okolicy niemal nie było mężczyzn, zostali jedynie mali chłopcy i starcy. Elizabeth poluzowała chustę przy szyi, w sklepie było tak gorąco, że ledwie mogła oddychać. - Muszę na chwilę wyjść. Siedź spokojnie i słuchaj Marii – powiedziała do Ane i wyszła. Za rogiem, gdzie nikt jej nie widział, przykucnęła i wzięła głęboki oddech. Mroźne powietrze nieco ją orzeźwiło, bowiem nagle owładnęło nią przeczucie, że Krystianowi coś się stało. czyżby łódź się wywróciła? Złe myśl nie dawały jej spokoju. Poczuła, że się poci, więc wzięła garść śniegu i potarła nim twarz. Zauważyła zwisające z dachu duże sople. Odłamała jeden i zaczęła ssać. Po chwili poczuła się nieco lepiej. Niezależnie od moich obaw i tak wszystko jest w rękach Boga, pomyślała. Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Koń zdążył już zjeść większą część siana. Pomrukiwał coś cicho i dotknął ją pyskiem. - Nic dobrego dla cienie nie mam. Musisz zaczekać na Ane – powiedziała mu. Weszła do środka i ledwie zamknęła za sobą drzwi, kiedy Peder wyszedł ze swojego kantorka. Ostry dźwięk dzwonka sprawił, że wszyscy się obejrzeli na nią, ale niemal natychmiast znów odwrócili się w stronę kupca.
21 - Zaraz zobaczymy, co tu mamy – mówił Peder powoli, najwyraźniej rozkoszując się sytuacją. Elizabeth zauważyła, że tym razem poczty jest więcej niż zwykle. Czy jest też coś dla niej? - To dla ciebie – rzekł Peder, wręczając kopertę jednej z kobiet. - Dla ciebie też coś jest – wykrzyczał do ucha przygłuchemu starcowi. Chuda twarz mężczyzny rozpromieniła się w bezzębnym uśmiechu. Pomarszczona dłoń drżała, kiedy wyciągnął rękę po list. Wziął go i odszedł, by usiąść na ławce w kącie. Zauważyła, że nie co otworzył listu, tylko rozglądał się niepewnie dookoła. P chwili podeszła do niego jedna z kobiet i wzięła list. Elizabeth pomyślała, że starzec zapewne nie potrafi czytać, ale ludzie chętnie sobie pomagali. Nagle drgnęła, bo Peder wywołał jej imię. - Mam pocztę dla pani Dalsrud – oznajmił, podając jej gazetę. Elizabeth od razu wyczuła, ze wewnątrz jest coś więcej, zajrzała i zobaczyła, że są litery do niej, do Amandy i do Liny. Serce zabiło jej mocniej. Odchrząknęła i zwróciła się do dziewcząt. - Wracamy do domu – powiedziała i puściła je przodem.
22 Rozdział 5 Droga powrotna minęła Elizabeth w radosnym podnieceniu. Ciekawa była wiadomości od Kristiana. Jak mu się wiedzie na połowach? Czy jest zdrowy? Czy tęskni za nimi? Nie mogła się doczekać chwili, kiedy otworzy list i zobaczy tak dobrze znane je pismo! Jakby na moment znów miała go w domu, pomyślała. Maria pomogła jej zaprowadzić konia do stajni. Ane dała mu kostkę cukru i pobiegła szukać kotka. - Nie jesteś ciekawa, co pisze Kristian? – spytała Maria, gdy szły razem przez dziedziniec. Elizabeth spojrzała na siostrę; wiedziała, że rozumie jej lęk i tęsknotę. Żadne z tych uczuć nie było jej obce, poznała je już we wczesnym dzieciństwie. - Tak – wyznała. – Ale tak jest każdej zimy. - Tym razem na pewno też wszystko będzie dobrze, zobaczysz – pocieszała ją Maria. Kiedy Amanda i Lina dostały swoje listy, Elizabeth poszła do salonu i usiadła wygodnie w fotelu koło pieca. Chwyciła kopertę palcami i ścisnęła, próbując się domyślić, ile może być w niej kartek. Nie potrafiła powiedzieć, odłożyła ją na bok. Zostawiła list na koniec, teraz już była pewna, że z Kristianem wszystko jest w porządku. Sięgnęła po gazetę, Lofoten Tidende, którą Kristian prenumerował. Nie była aktualna, bo poczta długo szła, ale nie miał to większego znaczenia. Przeleciała wzrokiem strony i nagle zatrzymała się przy nekrologu. Zmarł mój ukochany mąż, mistrz piekarski, Hilman Andreas Franch; odszedł od nas (utonął, gdy łódź wywróciła się na morzy) 22 stycznia bieżącego roku, pozostawiając w nieutulonym żalu i tęsknocie swoją żonę i piątkę naszych dzieci, zbyt małych, by mogły odczuć brak ukochanego ojca, o czym niniejszym informuję naszą rodzinę i przyjaciół. Kabelvaag, 14 lutego 1880roku Pauline Franch z domu Tronstad Czy to dlatego obraz wywróconej na morzu łodzi tak ją ostatnio prześladował, czy też raczej to ostatnie. Spostrzegła kolejny nekrolog, podobny do poprzedniego. Czuła, jak coś ściska ją w gardle. Zmarł mój ukochany mąż, szewc, Ole Andersen, (utonął, gdy łódź wywróciła się na morzu) 22 stycznia; został wezwany do lepszego życia z dala on nas, o czym informuje rodzinę i znajomych pogrążona z żalu żona Kabelvaag, 14 lutego 1880 roku Karen Andersen z domu Aronsen Elizabeth zauważyła, że obaj mężczyźni utonęli tego samego dnia, obaj też pochodzili z Kabelvaag. W gazecie był artykuł, opisujący to nieszczęśliwe zdarzenie.
23 Gdyby wypadek okazał się kolejnym, którego przyczyn należy szukać w nadużywaniu mocnych trunków, należy podnieść gromki głos przeciwko ogarniającemu kraj Złu, które tak wielu żonom i dzieciom odebrało ich jedynych żywicieli, pogrążając ich tym samym w biedzie i w smutku. Przeczytała notatkę jeszcze raz i pozwoliła gazecie opisać na kolana. Czy naprawdę ci nieszczęśni ludzie zginęli z powodu nadużywania alkoholu? Zerknęła przez okno na pokryty śniegiem dziedziniec. Nie wierzyła, że to była prawda i nie potrafiła pojąc, jak ktoś mógł coś takiego napisać. Jak można było dokładać cierpienia pogrążonym w żałobie wdowom i sierotom, rzucając im w twarzy takie słowa? Jak teraz będzie wyglądało ich życie? jak utrzymają siebie i dzieci? Przypominała sobie, jak sama się czuła po śmierci Jensa i jak często kładła się spać głodna. Westchnęła i sięgnęła po list od Krystiana. Otworzyła kopertę szpilką do włosów. Kochan Elizabeth, Twoje listy dostałem już dawno temu i przykro mi, że dotąd ci nie odpisałem. Miałem tyle różnych spraw na głowie, co oczywiście wcale mnie nie tłumaczy. Wygląda na to, że – o ile pogoda się nie zmieni – tegoroczne połowy nie będą obfite. Wszystko w rękach Pana, możemy jedynie czekać. Zakładam, że dostałaś ostatni numer Lofoten Tidende. Historia mężczyzn, którzy stracili życie na morzu, poruszyła wszystkich mieszkańców Kabelvaag. Gazeta nie pisze o nich dobrze i nie oddaje m sprawiedliwości, obarczając rodziny dodatkowym ciężarem. Naprawdę wyglądało to tak: W piątek, 22 stycznia, czwórka mężczyzn wyruszyła z Henningsveir do Kabelvaag. Wszyscy byli stęsknieni za swoimi bliskimi i mimo złej pogody postanowili płynąć do brzegu. Byli już prawie u celu, gdy nagle łódź się przewróciła. Ludzie na lądzie słyszeli ich krzyki, udało im się wyciągnąc z wody szewca, Karla- Kristiana Lykego, który jednak zmarł kilka minut później. Zostawił żonę i bodajże piątkę dzieci. Ciał piekarza Hilara, i szewca Olego nie odnaleziono. Tylko jeden mężczyzna przeżył wypadek. Nie muszę chyba mówić, że cała osada jest sparaliżowana i pogrążona w bólu. Ludzie starają się pomóc rodzinom zmarłych najlepiej jak potrafią. Dla nas też są to ciężkie dni. Pogoda nie pozwala nam wypłynąć na łowiska. Dokucza mi samotność i często myślę o was wszystkich w domu. Co u Marii? Pewnie niecierpliwie wyczekuje konfirmacji. Postrada się kupić jej coś ładnego w Kabelvaag. Małej Ane oczywiście też coś kupię. A ty, kochanie, co chciałabyś dostać? Zawsze, kiedy czytam twoje listy, mam wrażenie, jakbyś była tu przy mnie. Tęsknie za tobą cały czas i wciąż o tobie myślę. Serdecznie Cię pozdrawiam Twój Kristian Storvaagen, 25 stycznia 1880 roku Elizabeth złożyła starannie kartki listu. Potem dołączy go do pozostałych i wszystkie zwiąże jedwabną czerwoną wstążeczką. Listy Jensa też nadal przechowywała. Były związane wełnianym sznureczkiem; na nic innego nie było jej wtedy stać. Oczywiście teraz też mogła
24 związać je wstążką, ale uznała, że nie były to właściwe. Jesnowi wełniany sznureczek na pewno by odpowiadał. Do pokoju zajrzała Amanda. - Przeszkadzam? – spytała. – Przyniosłam kawę i dwie filiżanki, jedną dla siebie – dodała, po czym wyjaśniła, że synek był bardzo zmęczonym więc położyła go już spać. - Co pisze Ole? – zapytała Elizabeth, robiąc miejsce na stoliku. Amanda odstawiła tacę. - Pisze o nieszczęśliwym wypadku, u wybrzeży Kabelvaag. Elizabeth pokiwała głową i zaczęła nalewać kawę. - Kristian też o tym pisze. Amanda uniosła filiżankę i zaczęła dmuchać na gorącą kawę. - Dobrze, że przyszedł list. Przynajmniej wiem, że Ole jest zdrowy. Spotkał też mojego ojca, z nim również wszystko w porządku – powiedziała dziewczyna. Wyciągnęła robótkę z kieszeni fartucha, żeby nie siedzieć bezczynnie. Po chwili Elizabeth sięgnęła po swoją i przez następne minuty słychać było jedynie stukanie drewnianych drutów. W końcu Amanda przerwała milczenie. - Przyszłam, bo chcę z tobą porozmawiać. Obiecałaś, że po powrocie ze sklepu znajdziesz dla mnie czas. Elizabeth przypomniała sobie ich wcześniejszą rozmowę i skinęła głową. - No więc, jak już ci kiedyś mówiłam, dla mnie i Olego nie ma tu przyszłości, nie chodzi o to, że jest nam tu niedobrze, nie zrozum mnie źle, ale… - Ależ kochanie, oczywiście, że nie możecie tu mieszkać; musicie mieć coś swojego, już o tym myślałam. Stare siedlisko stoi puste od lat, ziemia leży odłogiem, na pewno będzie wymagać dużo pracy, ale jesteście młodzi, silni… Wyraz oczu Amandy sprawił, że Elizabeth nagle zamilkła. Odłożyła na bok druty. - Próbowałam rozmawiać z tobą o tym, ale nigdy nie miałaś czasu – powiedziała Amanda cichym głosem. Elizabeth zrobiło się wstyd. - Przepraszam. Tyle miałam ostatnio na głowie, ta historia z Helene i w ogóle.. Proszę, opowiedz mi o wszystkim jeszcze raz od początku. Obiecuję uważnie słuchać. Wypiła łyk kawy i patrzyła wyczekująco na Amandę. - No więc, jak już mówiłam, nie ma tu dla nas przyszłości. Nieważne, gdzie zamieszkamy, i tak skończymy jak moi rodzice. dość już się napatrzyłam na biedę, na głód i nędzę, nie chcę tego doświadczyć. Elizabeth zaniepokoiła się. - Jak tylko odłożymy dość pieniędzy, wyjedziemy do Ameryki. Elizabeth słuchała zszokowana. - Jak możesz tak mówić? Chcesz się przeprowadzić na drugi koniec świata? Aż tak daleko to chyba nie jest wymruczała Amanda. - Nie słyszałaś opowieści o tym, jak tam jest? O Indianach i innych dzikusach, którzy chodzą prawie nadzy, biorą kobiety siłą, zabijają mężczyzn i podpalają domy? Zdarza się nawet, że obcinają swoim ofiarom włosy razem ze skórą, a potem się o tym chełpią. Tam chcesz jechać? Amanda popatrzyła na Elizabeth wielkimi szarymi oczami. - A tu jak jest? Kobiety rodzą co rok i po dziesięciu, dwunastu latach, chłop żeni się po raz drugi i wszystko zaczyna się od nowa. Bieda i ciężka praca ponad siły. Ludzie chorują, umierają z głodu. Dwunastoletni chłopcy wypływają zimą na połów – mówiła Amanda z coraz większą złością. – A ilu ginie każdego roku? – spytała czerwona na twarzy - Czy w Ameryce rodzi się mniej dzieci? – rzuciła Elizabeth ostrym tonem.
25 Wszystko w niej się burzyło. Amanda, niewiele starsza od Marii, była dla niej niczym młodsza siostra. Zawsze się nią opiekowała, starała się ją chronić. Pomysł wyjazdu do Ameryki był jakimś szaleństwem, dziecinnym marzeniem. Czy Amanda naprawdę wie, na co się porywa? - Może i nie mniej, ale przynajmniej rodzice mają za co je utrzymać. - Tak? – żachnęła się Elizabeth. – A wiesz, że tam ludzie mówią innym językiem? I wiesz, ilu umiera podczas podróży przez morze? Wstała i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju, szukając nowych argumentów, które mogłyby zniechęcić Amandę. - Jesteś gotowa narazić swoje dziecko na to wszystko? - To właśnie głownie ze względu na Jonasa podjęliśmy taką decyzję. Żeby nie musiał być rybakiem. Żeby zapewnić mu lepsze życie. - Jesteś młoda, Amando, chyba sama do koca nie wiesz, co mówisz. - Ole skończy w tym roku dwadzieścia dwa lata o też się ze mną zgadza. Elizabeth zagryzła wargi. Co ma zrobić, żeby odwieść Amandę od tego szalonego pomysłu? - A co na to twoi rodzice? - Na pewno będą za nami tęsknić, ale jestem już mężatką i sama o sobie decyduję – stwierdziła Amanda, potrząsając dumnie głową. - Tak, jesteś mężatką – powtórzyła Elizabeth. Po chwili wstała, zaczerpnęła powietrza i powiedziała gwałtownie: - Nie pozwolę ci jechać! Nie chcę słyszeć o żadnej Ameryce! Teraz Amanda też wstała. - Zawsze byłaś uparta i zdecydowana, Elizabeth, ale tym razem nic nie wskórasz. Postawię na swoim, zresztą nie masz tu nic do powiedzenia! Wyszła z pokoju i z hukiem zamknęła za sobą drzwi. Elizabeth słyszała, jak wbiega na górę. Poczuła, że uginają się pod nią nogi i usiadła na najbliższym krześle. Patrzyła przez okno, a z oczy płynęły jej łzy, mocząc policzki i kołnierz bluzki. Wiedziała, że nic nie może zrobić, była bezradna. Miała wrażenie, że opuściły ją wszystkie siły. Przypomniała sobie swój spór z Helene. Nie chciała, żeby sytuacja się powtórzyła, nie chciała stracić przyjaciółki. Wstała powoli, przeciągnęła ręką po twarzy i ruszyła na górę. Amanda siedziała na brzegu łóżka i nawet nie podniosła głowy, kiedy Elizabeth weszła do pokoju. Jonas, który zdążył się już obudzić, wyciągnął do niej ręce, szeroko się uśmiechając. Elizabeth podniosła chłopca; gładziła jego cienkie włoski i chłonęła zapach małego dziecka, taki czysty, słodki. Skóra Jonasa była jedwabiście gładka, delikatna. - Nie gniewaj się na mnie – poprosiła, zerkając na Amandę. Dziewczyna nie odpowiadała, na policzkach miała ślady łez. Elizabeth usiadła obok niej z Jonasem na kolanach. - Zapomnijmy o tym, co przed chwilą sobie powiedziałyśmy. - To niemożliwe. Wyjedziemy stąd, jak tylko uzbieramy dość pieniędzy – odrzekła w końcu Amanda. Elizabeth pokiwała głową. - Rozumiem, i nie to miałam na myśli. Chodzi mi o to, że padło między nami wiele złych słów. Chciałabym, żebyśmy o nich zapomniały. Co będzie dalej, czas pokaże. Niepokoję się o ciebie i stąd moja reakcja. Mimo że tu tylko pracujecie, to kocham Jonasa, jakby był częścią mojej rodziny. - Jesteś bardzo miła – uśmiechnęła się Amand niepewnie.