Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Balogh Mary - Potem uwodzenie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Balogh Mary - Potem uwodzenie.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse B
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 301 stron)

Przekład Aleksandra Januszewska

Redakcja stylistyczna Lucyna Łuczyńska Korekta Jolanta Kucharska Katarzyna Pietruszka Projekt graficzny okładki Małgorzata Foniok Zdjęcia na okładce © Zbigniew Foniok Skład Wydawnictwo Amber Monika E. Zjawińska Druk Opolgraf SA, Opole Tytuł oryginału Then Comes Seduction Translated from the English Then Comes Seduction. Copyright © 2009 by Mary Balogh. First published in the United States by Bantam Dell, a division of Random House, Inc., New York. All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2009 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-3532-5 Warszawa 2009. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00- 060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl

1 Jasper Finley, baron Montford, miał dwadzieścia pięć lat. W rzeczy samej właśnie tego dnia obchodził urodziny. A właściwie, poprawił się w myślach, świętował je wczoraj. Opadł cięŜko na fotel, rozluźnił węzeł fularu jedną ręką, podczas gdy w drugiej, wyciągniętej niedbale na oparciu trzymał napełniony do połowy kieliszek. Dochodziło dwadzieścia po czwartej nad ranem, jak wskazywał zegar w biblio- tece, który spóźniał się cztery minuty; tak było zawsze, odkąd Jasper sięgał pamięcią. Teraz, kiedy sobie o tym przypomniał, postanowił któregoś dnia go wyregulować. Po co zmuszać zegar, Ŝeby był cztery minuty za resztą świata? To niedorzeczność. Kłopot w tym, Ŝe gdyby nagle zaczął dobrze wskazywać godzinę, Jasper straciłby zmysł czasu i zawsze przychodził cztery minuty za wcześnie - czy moŜe za późno? - na posiłki. A to wzburzyłoby słuŜbę i wywołało konsternację w kuchni. Lepiej więc zostawić zegar w spokoju. Rozstrzygnąwszy tę istotną kwestię, skupił uwagę na innym te- macie. Powinien leŜeć w łóŜku od godziny albo od dwóch. A jeszcze lepiej, od trzech. Po przyjęciu u lady Hounslow powinien wrócić prosto do rezydencji - tylko Ŝe wtedy przyszedłby do domu przed północą i siedział sam w dniu swoich urodzin, co byłoby doprawdy Ŝałosne. Zatem naleŜało wrócić zaraz po wyjściu z klubu White'a ja- kąś godzinę później. Tak widocznie zrobił, skoro teraz znajdował się 5

tu, w swojej bibliotece. Nie mógł jednak pójść spać, poniewaŜ, kiedy wyszedł z klubu, paru namolnych dŜentelmenów nie chciało się z nim rozstać. Towarzyszyli mu do domu, Ŝeby obchodzić urodziny, które juŜ zdąŜyły przejść do historii. Przez spowijające jego mózg opary alkoholu - czy raczej gęstą mgłę - usiłował dociec, czy to on ich zaprosił. Diabelnie nietaktowne z ich strony, Ŝe przyszli, jeśli tego nie zrobił. Musiał to wyjaśnić. - Pytam - dukał powoli, tak Ŝeby kaŜde słowo brzmiało wyraźnie - czy któryś z was został tu zaproszony? Wszystkim mocno szumiało w głowie. Siedzieli rozwaleni w fo- telach - z wyjątkiem Charliego Fielda, który opierał się plecami o ko- minek i obracał w palcach kieliszek z godną podziwu zręcznością, bo nie uronił ani kropli cennego trunku. - Czy któryś z nas został...? - Charlie ściągnął brwi uraŜony. - Do diabła, Monty, wręcz zaciągnąłeś nas do siebie. - Za nogawki - dodał sir Isaac Kerby - Wszyscy zbieraliśmy się juŜ do domu, ale kiedy wyszliśmy od White'a, ty nie chciałeś o tym słyszeć, Monty. Upierałeś się, Ŝe noc jest jeszcze dosyć młoda i Ŝe człowiek tylko raz w Ŝyciu musi odcierpieć dwudzieste piąte uro- dziny. - Dwadzieścia pięć lat, przyjacielu, to jeszcze nie powód, Ŝeby się nad sobą roztkliwiać - odezwał się wicehrabia Motherham. - Poczekaj, aŜ dojdziesz do trzydziestki. Wtedy wszystkie krewne z kuzynkami w drugim i trzecim pokoleniu, a nawet czwarta i piąta woda po kisielu zaczną cię nagabywać, Ŝebyś oŜenił się i zapełnił swój własny pokój dziecięcy. Jasper, krzywiąc się, uciskał skronie kciukiem i środkowym pal- cem. - BoŜe uchowaj! - Bóg ci nie pomoŜe, Monty - mruknął wicehrabia. Miał trzy- dzieści jeden lat i był Ŝonaty od roku. Zona, stanąwszy na wysokości zadania, powiła mu przed miesiącem syna. - Damy w rodzinie nie dadzą ci Ŝyć. To istne diablice. 6

- Do-syć - odezwał się sir Isaac, przepychając z heroicznym wy- siłkiem to słowo przez wargi. - Dosyć tego ponuractwa. Napij się jeszcze, Motherham, i głowa do góry. - Darujmy sobie ceremonie. - Jasper machnął ręką w stronę kredensu z imponującym zestawem butelek i karafek, których za- wartość wydawała się powaŜnie naruszona. Dobry BoŜe, wszyscy z pewnością mieli juŜ mocno w czubie, kiedy zjawili się tu dwie czy trzy godziny temu. - Nie mogę wstać, Ŝeby ci nalać, Motherham. Coś się stało z moimi nogami. Wątpię, Ŝebym się na nich utrzymał. - To, czego męŜczyzna potrzebuje na dwudzieste piąte urodziny, to coś, co by go podniosło na duchu - oświadczył Charlie. -Jakiejś przygody. Czegoś ekscy-tu-tiu... Co to za słowo, do czorta? Jakiegoś wyzwania. - Wyzwania? Masz na myśli coś szalonego? - Jasper oŜywił się wyraźnie. -Jakiś zakład? - dodał z nadzieją. - Do diabła! - Charlie podniósł dłoń, Ŝeby chwycić się półki nad kominkiem, o którą się opierał. - Musisz, Monty, nająć architekta, Ŝeby się przyjrzał tej podłodze. Nie powinna się tak chwiać. To szale- nie niebezpieczne. - Siadaj, Charlie - poradził sir Isaac. - Spiłeś się jak bela, starusz- ku. Robi mi się niedobrze od samego patrzenia, jak się kołyszesz. - Spiłem się? - zdziwił się Charlie. - CóŜ za ulga. Myślałem, Ŝe to podłoga. - Podszedł chwiejnie do najbliŜszego krzesła i opadł na nie, bardzo zadowolony. - A zatem, co Monty ma zrobić tym razem? Ścigać się? - Ścigałem się do Brighton i z powrotem zaledwie dwa tygodnie temu, Charlie - przypomniał mu Jasper - i byłem pięćdziesiąt osiem minut przed ustalonym czasem. Teraz musi być coś zupełnie innego. Coś nowego. - Picie? - podpowiedział Motherham. - Upiłem Welby'ego, Ŝe upadł pod stół w zeszłą sobotę - stwierdził Jasper - a nie ma... czy nie było w tym mieście nikogo, kto by miał taką mocną głowę jak Welby. Mój BoŜe, moja głowa chyba spuchła i urosła 7

dwa razy. Szyja nie jest w stanie jej utrzymać. Czy wygląda tak, jakby była dwa razy większa? - To gorzała, Monty - skwitował Charlie. - Rano będzie wydawać się jeszcze większa... to jest, głowa. Moja teŜ, nie wspominając o Ŝołądku. - JuŜ jest rano - zauwaŜył Jasper. - Powinniśmy być w łóŜku. - Ale nie razem, Monty - wybełkotał sir Isaac. - Moglibyśmy wywołać skandal. W odpowiedzi na ten mizerny dowcip rozległ się ryk śmiechu, - po czym panowie skrzywili się jak na dany znak. - Agatha Strangelove - wymamrotał Hal Blackstone, który do piero się ocknął. Przez ostatnie pół godziny drzemał wciśnięty głębo ko w skórzany fotel i nie brał udziału w rozmowie - Co z nią, Hal? - zapytał łagodnie sir Isaac. Agatha Strangelove była tancerką w operze. Miała bujne jasne loki, usta jak pączek róŜy, nogi aŜ po szyję i była apetycznie zaokrąglona we właściwych miejscach -jak ktoś zauwaŜył, kiedy przed miesiącem czy dwoma ukazała się po raz pierwszy na scenie; męŜczyźni, którzy usłyszeli tę uwagę, rozumieli ją doskonale. Była teŜ bardzo oszczędna w rozdzielaniu łask dŜentelmenom, chociaŜ ci po kaŜdym występie tłoczyli się wokół jej garderoby. - Monty powinien pójść z nią do łóŜka - stwierdził Hal. -W cią gu najwyŜej tygodnia. Zapadło milczenie. - Zrobił to w drugim tygodniu jej pobytu w mieście - oznajmił po chwili sir Isaac, wciąŜ łagodnym głosem, jakby zwracał się do cho- rego. - Zapomniałeś, Hal? Zapisano to w księdze zakładów u White'a w poniedziałek w nocy, z tygodniowym terminem, a Monty miał ją w nocy we wtorek, środę i czwartek, i w dzień zresztą teŜ, aŜ oboje padli z wyczerpania. - A niech to. - Hal pokiwał głową. - Tak było. Musiałem się spić. Monty, juŜ godzinę temu naleŜało nas odesłać do domu. - Czy ja ciebie w ogóle zaprosiłem? Albo któregokolwiek z was? Za nic nie mogę sobie przypomnieć. W Londynie panuje widać w tym 8

roku większa nuda niŜ zwykle. Trudno wymyślić coś naprawdę inte- resującego czy oryginalnego. Zakładał się juŜ o wszystko, niech to diabli. A miał dopiero dwa- dzieścia pięć lat. Ktoś podobno powiedział, Ŝe jeśli lord Montford za- mierza naprawdę się wyszumieć, to wywoła huragan, który spustoszy połowę kraju. Jeszcze mu się nie udało, czyŜ nie? Inaczej nie warto by było Ŝyć. - A co z cnotliwą damą? - Charlie nie zawahał się narazić na nie- bezpieczeństwo rozkołysanej podłogi, Ŝeby przejść przez pokój do kredensu i znów nalać sobie trunku. - Cnotliwa dama? - Jasper odstawił pusty kieliszek na stolik obok. Uznał, Ŝe ma dość, tyle Ŝe pewnie miał juŜ dość, zanim wyszedł od White'a. - Piekielnie nudna, kimkolwiek jest. - Uwiedź ją - Charlie nie ustępował. - Och, coś takiego. - Hal zapadał znów w drzemkę, ale wybudził się, uznawszy, Ŝe rozmowa przybrała interesujący obrót. - Którą cnotliwą damę? - Najcnotliwszą, jaka nam przyjdzie do głowy - odparł Charlie z zadowoleniem, wracając bezpiecznie do krzesła. - Młodą i śliczną dziewicę. Nowicjuszkę na salonach i o nienagannej reputacji. Nie- winną jak lilia i tak dalej. - Ach tak. - Hal, na którego skierowały się wszystkie oczy, nie wiedział, co powiedzieć. Jednak zdołał się juŜ całkiem obudzić. Motherham zachichotał. - To byłoby dla ciebie coś nowego, Monty. Świetne osiągnięcie na drodze znakomitej kariery hulaki i rozpustnika. - Podniósł kieli szek, jakby wznosząc toast. - Nie zrobiłby tego - oświadczył zdecydowanie sir Isaac; wypro stował się na krześle, odstawiając kieliszek. Są pewne granice w tej za bawie, nawet dla Monty'ego. Nie mógłby uwieść niewinnej panienki z wielu powodów, które długo by wymieniać, a tego nie zrobię, bo tak się dziwnie składa, Ŝe język odmawia mi posłuszeństwa. Poza tym, prawdopodobnie nie uwiódłby jej, nawet jeśli postanowiłby spróbo wać. 9

Nie naleŜało ujmować tego w ten sposób. śaden przyzwoity dŜentelmen ani nawet notoryczny hulaka nie pomyślałby o uwiedzeniu niewinnej dziewczyny. Nie o wszystko moŜna się zakładać, choć ograniczeń było niewiele. Oczywiście, im więcej trunku, tym bardziej śmiałe zakłady zawierano. Jasper sobie nie Ŝałował - wypił tyle, ile zdołał, nie tracąc przytomności. A ktoś tu stwierdził, Ŝe nie potrafiłby czegoś zrobić, nawet gdyby próbował. - Podaj jej imię - powiedział. - O, do diabła! - Ho, ho! Monty. - Wspaniale, przyjacielu! Zachęta podziałała. Zaczęli wymieniać nazwiska młodych dam, które debiutowały w tym sezonie. Sporo ich się pojawiło. Po przedy- skutowaniu, choć bez udziału Jaspera, uznano jednak, iŜ Ŝadna się nie nadaje - z tego czy innego powodu. Panna Bota była daleką kuzynką Isaaca. Lady Anna Marie Roache miała zaręczyć się z bratem Ŝony przyjaciela brata Hala Blackstona - czy coś w tym rodzaju. Twarz pan- ny Hendy szpeciły pryszcze, więc trudno ją uznać za piękną... I tak dalej. A potem padło imię Katherine Huxtable. - Kuzynka Cona Huxtable'a? - zapytał sir Isaac. - Lepiej nie. Zawetowałby ją natychmiast, gdyby był w mieście i siedział tu dziś z nami. To by mu się nie spodobało, o nie. - Wcale by go to nie obeszło - sprzeciwił się Motherham. - Cona nie łączy z kuzynami głęboka miłość, z oczywistych powodów. Gdy- by miał szczęście urodzić się legalnie, tytuł hrabiego Merton naleŜał- by teraz do niego, a nie do tego szczeniaka. Panna Katherine Huxtable to siostra Mertona - dodał na wypadek, gdyby któryś z przyjaciół nie wiedział. - I tak jest za stara - stwierdził zdecydowanie Hal. - Musi mieć dwudziestkę co najmniej. - Ale trudno o damę bardziej niewinną, Hal - zauwaŜył Mother- ham. - Jej brat dopiero co, zupełnie niespodziewanie, odziedziczył 10

tytuł. Podobno cała rodzina, klepiąc biedę, mieszkała w chatce w ja- kiejś zapadłej wiosce, o której nikt nie słyszał. I nagle okazuje się, Ŝe dama jest siostrą hrabiego i debiutuje podczas londyńskiego sezonu. Powiadam, Ŝe jest niewinna, jak nowo narodzona owieczka. A nawet bardziej. - Z pewnością posiada teŜ wiejskie cnoty - powiedział Charlie, wzdrygając się teatralnie. - Purytańską moralność i Ŝelazne zasady. Chodząca cnotliwość. Nawet Monty ze swoją urodą, wdziękiem i ta lentami uwodzicielskimi nie miałby u tej damy Ŝadnych szans. Było by okrucieństwem z naszej strony, Ŝeby na nią postawić. Tego takŜe nie naleŜało mówić. śadne wyzwanie nie podniecało tak, jak niemoŜliwy do wygrania zakład. Coś takiego, rzecz jasna, nie wchodziło w grę, ale zwycięstwo w podobnych okolicznościach stanowiło dla Jaspera treść Ŝycia. - To ta ze złotymi włosami? - zagadnął. -Wysoka, smukła, o za chęcającym uśmiechu i niezgłębionych błękitnych oczach. - Odął wargi, przywołując jej obraz przed oczami. Była piękna. Przyjaciele ryknęli śmiechem. - Oho! Monty - odezwał się sir Isaac. - JuŜ ci wpadła w oko? A moŜe ostrzysz sobie na nią zęby, bo jest niewinna, no i to siostra Mertona, co? - Myślałem - rzekł Jasper, unosząc brew - Ŝe celem ma być uwie- dzenie damy, a nie ślub. - Głosuję zatem za panną Katherine Huxtable jako tą, która ma zostać uwiedziona - obwieścił Hal. - To, oczywiście, niemoŜliwe. Ta- kie kobiety jak ona moŜe skusić tylko małŜeństwo. A nawet to mogło- by nie pomóc, gdybyś to ty, Monty, bez obrazy, przyjacielu, poprosił o jej rękę. Twoja reputacja odstrasza niewiniątka. Ten jeden raz mam pewność, Ŝe coś zyskam na tym zakładzie. To prawdziwa inwestycja. - Przez uwiedzenie - odezwał się znów sir Isaac - rozumiemy akt miłosny, czyŜ nie? Spojrzeli na niego, jakby wyrosła mu druga głowa. - Ukradkowy całus czy klaps w pośladek nie stanowiłyby dla Monty'ego godnego wyzwania - zauwaŜył Hal - nawet gdyby ów 11

całus czy klaps spotkały się z aprobatą damy. Oczywiście, Ŝe chodzi nam o akt miłosny. Ale nie gwałt, rzecz jasna. To się rozumie samo przez się. - Więc po co o tym mówić, Hal? - Jasper uświadomił sobie, Ŝe wszyscy są bardzo, bardzo pijani i jutro tego poŜałują - czy teŜ wtedy, gdy w ciągu następnych paru dni wytrzeźwieją. Uświadomił sobie takŜe, Ŝe Ŝaden z nich, nawet na trzeźwo, nie wycofałby się z zakładu, który zostanie za chwilę przyjęty i wkrótce wpisany do księgi zakła dów w jednym z klubów, gdzie kaŜdy dŜentelmen, gotów ryzykować gotówką, będzie mógł się do niego przyłączyć. Nie mieli w zwyczaju wycofywać się z zakładu. On na pewno nie. Mogłoby się wydawać, pomyślał w rzadkiej chwili moralnego niepokoju, Ŝe mają nieco wypaczone pojęcie honoru. Ale do diabła z sumieniem i honorem. Był zbyt pijany, Ŝeby dręczyć umysł tak trudnymi pojęciami. - Stawiamy zatem zakład - podsumował Motherham - Ŝe Monty uwiedzie pannę Katherine Huxtable i posiądzie ją w ciągu... Miesiąca? Dwóch tygodni? - Dwóch tygodni - zdecydował Charlie. - Wynik przyjmujemy na słowo. Dyskusja przeszła na finansowe szczegóły zakładu. - Zgoda, Monty? - zapytał Motherham, kiedy wszystko zostało uzgodnione. - Zgoda. - Machnął ręką niedbale. - Panna Katherine Huxtable sprawi mi tę przyjemność i pójdzie ze mną do łóŜka w ciągu następ- nych dwóch tygodni. MoŜna dodać, Ŝe jej takŜe to sprawi przyjem- ność. Parsknęli śmiechem. Jasper ziewnął szeroko. Wiele juŜ róŜnych zakładów zawierał i zawsze wygrywał. Ale teraz stało przed nim wyzwanie zupełnie inne niŜ wszystkie poprzednie. Bardzo interesujące. I znacznie trudniejsze. 12

Uwiedzenie Agathy Strangelove do takich nie naleŜało. W zasadzie moŜna by powiedzieć, Ŝe role się odwróciły, chociaŜ trudno uznać, iŜ został uwiedziony. Panna Katherine Huxtable, siostra młodego hrabie- go Merton, była obdarzona niezwykłą urodą. Widział ją juŜ parę razy tej wiosny i nawet przyglądał się dziewczynie ukradkiem. Jej starsza siostra poślubiła niedawno wicehrabiego Lyngate, oficjalnego opiekuna Mertona - i zapewne równieŜ panny Huxtable. Interesujące. Groźny człowiek, Lyngate. Podobnie jak Con Huxtable. Jasper nie był wcale taki pewien jak Motherham, Ŝe Con nienawidził swoich kuzynów - a przynajmniej tej kuzynki. Spotkali się kiedyś, gdy Con obwoził po mieście ją i drugą młodą damę - i co ciekawe - nie zatrzymał się, Ŝeby je przedstawić. Prawdopodobnie bronił ich niewinności - jak pasterz chroniący owieczki przed wilkiem. Con nie pochwaliłby tego zakładu, zdając sobie sprawę z jego nie- uniknionego wyniku, który był przecieŜ z góry wiadomy. Co ledwie dodało smaczku całej sprawie, bo Con, rzecz jasna, naleŜał do grona przyjaciół. Jasper zauwaŜył, Ŝe goście zbierają się do odejścia. Cieszył się, Ŝe jest u siebie w domu, choć nawet myśl, Ŝeby wstać i powlec się na górę do łóŜka, sprawiała mu przykrość. Musiał jednak podjąć ten wysiłek, inaczej jego kamerdyner zjawi się tu w ciągu pół godziny z potęŜnym lokajem czy dwoma, Ŝeby go wnieść do sypialni. To juŜ raz się zdarzyło i Jasper czuł się upokorzony. MoŜe o to chodziło Cockingowi. Nie chciał, Ŝeby taka sytuacja się powtórzyła. Tak więc przed upływem pół godziny, poŜegnawszy przyjaciół, udał się chwiejnym krokiem na piętro, gdzie, pomimo późnej - albo wczesnej, w zaleŜności od punktu widzenia - godziny czekał na niego pokojowiec. - CóŜ, Cocking - powiedział, pozwalając rozebrać się jak dziecko - to były urodziny, o których lepiej zapomnieć. - Tak jak o większości urodzin - zgodził się kamerdyner. Tyle Ŝe Jasper nie zapomni o tych urodzinach, o kolejnym, na- prawdę trudnym zakładzie. 13

Nigdy nie przegrał zakładu. Ale tym razem? Przez chwilę po odejściu słuŜącego, kiedy Jasper przeszedł przez pokój, Ŝeby otworzyć okno, nie mógł sobie przypomnieć, o co się załoŜył. Ale nawet wtedy miał niepokojące wraŜenie, Ŝe będzie tego Ŝałować. Zwykle nie przyglądał się zbyt uwaŜnie pannom na wydaniu. By- wały wśród nich piękności, lecz istniało teŜ niebezpieczeństwo zwa- bienia w pułapkę matrymonialną, wbrew temu, co ktoś powiedział niedawno - Ŝe Jasper odstrasza niewinne dziewczęta. Był jednak bo- gatym, utytułowanym dŜentelmenem, a to wystarczało, Ŝeby darować mu większość grzechów. Pannie Katherine Huxtable rzucił niejedno spojrzenie. Zachwyciła go nie tylko urodą. Zjawiskowo urocza, o delikat- nych, arystokratycznych rysach twarzy, wprost emanowała pełnym prostoty, naturalnym wdziękiem. I te jej oczy. Nigdy nie patrzył w nie z bliska, ale i tak zawładnęły jego wyobraźnią. Zastanawiał się nawet, co się w nich kryje. AŜ sam dziwił się temu. Nie miał zwyczaju zagłębiać się w swoje wnętrze, a tym bardziej w cudze. Być moŜe pociągało go takŜe to, Ŝe dama była spokrewniona z Conem Huxtable'em, a ten nie raczył mu jej przedstawić. A teraz ma ją uwieść w ciągu najbliŜszych dwóch tygodni. Oczywiście naleŜało przez to rozumieć akt miłosny. Do diabła! Przystał na takie warunki zakładu. To była trzeźwiąca myśl -jak najbardziej dosłownie. Gramoląc się na łóŜko, przeszedł ze stanu głębokiego oszołomienia w przykry stan fizycznej niemocy - głowa pękała mu z bólu i męczyły go mdłości. Pewnego dnia przestanie pić. I zakładać się. I oddawać się szaleństwom młodości czy jak to nazwać; wolałby zapomnieć, od jak dawna to robił. Pewnego dnia... Ale jeszcze nie teraz, miał zaledwie dwadzieścia pięć lat. 14

I musiał wygrać zakład, zanim zacznie zmieniać swoje Ŝycie. Nigdy dotąd nie przegrał. 2 Katherine Huxtable sprzyjało szczęście. Myślała o tym, spacerując pewnego ranka ze swoją siostrą Vanessą, lady Lyngate, po londyńskim Hyde Parku. Zaledwie przed paroma miesiącami mieszkała razem z najstarszą siostrą Margaret i młodszym bratem Stephenem w skromnej chacie w małej wsi Throckbridge w Shropshire. Vanessa, wówczas wdowa Dew, mieszkała z teściami w pobliskim Rundle Park. Katherine przez parę dni w tygodniu uczyła dzieci w wiejskiej szkole. śyli godnie, lecz ubogo, pieniędzy starczało tylko na jedzenie i ubranie, bo Meg odkładała na edukację Stephena. A potem nagle wszystko się zmieniło. Wicehrabia Lyngate, w owym czasie zupełnie im nieznany, zjawił się we wsi w dniu świętego Walentego, przynosząc niezwykłe i niespodziewane wieści, Ŝe Stephen jest nowym hrabią Merton i właścicielem Warren Hall w Hampshire oraz innych rozległych włości, a takŜe ogromnego majątku. Dawne Ŝycie stało się tylko wspomnieniem. Przenieśli się do Warren Hall, rezydencji z parkiem, siedziby Stephena, zabierając ze sobą Vanessę. A potem Vanessa poślubiła wicehrabiego Lyngate. Po- jechali do Londynu, na prezentację przed królową, Ŝeby wziąć udział w bogatym w wydarzenia wiosennym sezonie. Tak więc ona i Vanessa spacerowały w parku, jakby nie miały in- nych zajęć. To było takie szokująco dekadenckie - i niezaprzeczalnie przyjemne. Nagle okazało się, Ŝe posiadają wiele nowych i cudownych rzeczy - pieniądze, bezpieczeństwo, modne stroje, nowych znajomych; na wszystkie rozrywki nie starczało czasu. A przed Katherine otworzyła 15

się perspektywa świetnej przyszłości u boku jednego ze znakomitych dŜentelmenów, którzy okazywali jej zainteresowanie. W wieku dwudziestu lat wciąŜ pozostawała wolna, choć cieszyła się ogromnym powodzeniem. Nigdy jeszcze się nie zakochała. W Londynie teŜ miała wielu admiratorów i niektórych nawet szczerze lubiła. Właśnie przyznała, odpowiadając na pytanie Vanessy, Ŝe wśród znajomych dŜentelmenów nie ma nikogo wyjątkowego. - Chcesz, Ŝeby ktoś taki zjawił się w twoim Ŝyciu? - W głosie Vanessy brzmiała nutka powątpiewania. - Oczywiście, Ŝe chcę. - Katherine westchnęła. - W tym rzecz, Nessie. Musi być wyjątkowy. Dochodzę jednak do wniosku, Ŝe chyba nie ma kogoś takiego, Ŝe gonię za marzeniem. Wiedziała jednak, Ŝe romantyczna miłość jest moŜliwa. Vanessa bardzo kochała pierwszego męŜa, Hedleya Dewa, a Katherine była niemal pewna, Ŝe lorda Lyngate siostra teŜ darzyła wielkim uczuciem. - Albo być moŜe - przyznała - jest ktoś taki, ale ja nie potrafię go rozpoznać. MoŜe to moja wina. MoŜe nie jestem stworzona do namiętnej miłości czy czułego romansu... Vanessa poklepała ją pocieszająco po ramieniu i się roześmiała. - Oczywiście, Ŝe jest taki męŜczyzna - powiedziała - i oczywi ście rozpoznasz go, kiedy na niego trafisz i poczujesz to wszystko, o czym marzysz. Albo moŜe potem, kiedy odnajdziecie się, tak jak ja i Elliot. Pobraliśmy się, zanim zrozumiałam, jak bardzo go kocham, a właściwie, Ŝe w ogóle go kocham. Dopiero co sama to odkryłam i nie jestem pewna, czy dowiedziawszy się o tym, biedak nie przera ziłby się śmiertelnie. - O BoŜe. To nie brzmi zachęcająco, Nessie. Choć jestem pew na, Ŝe lord Lyngate nie zna strachu. Spojrzały na siebie i zachichotały. Całkiem moŜliwe, Ŝe wina leŜy nie po jej stronie, myślała Kathe- rine w nadchodzących dniach i tygodniach. MoŜe zbyt przywiązywa- łam się do wyobraŜenia o tym, jak ten mój męŜczyzna powinien wy- 16

glądać i jak się zachowywać. MoŜe szukam miłości w niewłaściwych miejscach. W bezpiecznych miejscach. A jeśli miłość w ogóle nie jest bezpieczna? To zaskakujące i w istocie raczej niepokojące pytanie postawiła sobie pewnego wieczoru w ogrodach Vauxhall. Margaret i Stephen wrócili niedawno do Warren Hall. Margaret, poniewaŜ przygnębiła ją wiadomość, choć nigdy by się do tego nie przyznała, Ŝe Crispin Dew, od wielu lat jej ukochany, oŜenił się z Hi- szpanką, kiedy jego regiment stacjonował na Półwyspie. Stephen dla- tego, Ŝe jako siedemnastolatek nie mógł w pełni uczestniczyć w Ŝyciu socjety; wrócił zatem, Ŝeby się uczyć i przygotować do studiów w Oksfordzie, które miał rozpocząć jesienią. Vanessa i lord Lyngate pojechali z nimi, by spędzić parę dni w Finchley Park, swoim domu w pobliŜu Warren Hall. Katherine towarzyszyłaby im z radością, ale przekonali ją, Ŝeby została w Londynie na resztę sezonu. Tak więc zamieszkała w rezydencji Moreland przy Cavendish Square z matką wicehrabiego Lyngate i jego młodszą siostrą, Cecily, która takŜe de- biutowała w tym sezonie. Wicehrabina matka, lady Lyngate, obiecała otoczyć Katherine macierzyńską troską. Ale jej oko nie było moŜe tak bystre, jak powinno, stwierdziła Katherine podczas wieczoru, kiedy obie z Cecily wzięły udział w przyjęciu wydanym przez lorda Beaton i jego siostrę, pannę Flaxley, w ogrodach Vauxhall. Ich matka miała czuwać nad młodymi ludźmi, a wicehrabina matka, lady Lyngate, postanowiła odpocząć. Towarzystwo składało się z ośmiu młodych osób, nie licząc lady Beaton. Wśród nich znajdował się nie kto inny, jak lord Montford. Katherine juŜ wiedziała, Ŝe to niebezpieczny londyński hulaka. OstrzeŜenie padło z ust jego przyjaciela, a zatem kogoś, kto wiedział, co mówi - Constantine'a Huxtable'a, jej czarującego i przystojnego kuzyna, półkrwi Greka, którego poznała niedawno, kiedy przeprowa- dziła się z rodziną do Warren Hall. Constantine wziął ją i jej kuzynkę, Cecily, pod swoje skrzydła w Londynie, oprowadzał je po mieście, po- kazując im najciekawsze miejsca, zapoznawał z ludźmi, których uznał za odpowiednich. śadna przyzwoitka nie okazałaby się surowsza, 2 - Potem uwodzenie 17

choć Katherine podejrzewała, Ŝe Con znał wiele osób o nie najlepszej reputacji i być moŜe nawet się z nimi przyjaźnił. Na przykład z lordem Montford. Ów dŜentelmen zbliŜył się do nich kiedyś, gdy odbywali przejaŜdŜkę po parku, wołając do Constantine'a, jakby uwaŜał go za co najmniej dobrego znajomego. A Constantine ledwie skinął mu głową i odjechał, nie zatrzymując się, Ŝeby dokonać prezentacji. Zdaniem Katherine zachował się niezbyt grzecznie. Baron Montford był wyjątkowo przystojny, ale w jego sposobie bycia dało się zauwaŜyć pewną nonszalancję i jakby lekcewaŜący sto- sunek do otoczenia. Nawet gdyby Constantine nie ostrzegł jej przed nim po tym przypadkowym spotkaniu, Katherine nie miała wątpli- wości, iŜ jedno spojrzenie przekonałoby ją, Ŝe od kogoś takiego lepiej trzymać się z daleka. Poza urodą, niedbałą elegancją kosztownego stroju, umiejętnościami jeździeckimi - te wszystkie cechy posiadało wielu dŜentelmenów, których poznała w ostatnich tygodniach - było w nim jeszcze coś dziwnego. Coś, czego nie potrafiła nazwać. Gdyby znała słowo „seksapil", wiedziałaby, Ŝe jej umysł właśnie tego okre- ślenia poszukuje na próŜno. Seksapil emanował z niego wszystkimi porami skóry. Otaczała go takŜe aura niebezpieczeństwa. - Jeśli zauwaŜę, Ŝe któraś z was choćby zerka w jego stronę - po- wiedział Constantine, gdy lord Montford przejechał obok, a on wy- jaśnił kuzynkom, kim był ten człowiek i dlaczego ich nie przedstawił - osobiście odprowadzę winowajczynię do domu, zamknę w pokoju, połknę klucz i będę trzymać straŜ przed jej drzwiami aŜ do nadejścia lata. Uśmiechał się do nich, mówiąc to, one teŜ były rozbawione, ale zrozumiały, Ŝe zrobiłby coś okropnego, gdyby w jakiś sposób zawarły znajomość z tym dŜentelmenem. To tylko, rzecz jasna, wzmogło zainteresowanie Katherine - wbrew jej woli. ZauwaŜyła, Ŝe rzuca lordowi Montford zaciekawione spojrzenia przy kaŜdym spotkaniu, a poniewaŜ obracali się w tych sa- mych kręgach towarzyskich, okazji nie brakowało. 18

Był jeszcze przystojniejszy, niŜ pamiętała z pierwszego spotkania w parku. Wysoki, ale nie nadmiernie wysoki, szczupły, lecz nie chudy, miał pięknie umięśnione ciało. Gęste ciemnobrązowe włosy nosił dłuŜsze, niŜ nakazywała moda, a jeden zbłąkany kosmyk zawsze spa- dał mu na czoło po prawej stronie. Ciemne oczy patrzyły sennie, choć moŜe to nie najlepsze słowo. Wydawały się senne, poniewaŜ często je mruŜył, ale Katherine stwierdziła, Ŝe pod przymkniętymi powiekami kryją się bystre, Ŝywe oczy. Spotkała nawet jego spojrzenie i musiała odwrócić wzrok, udając, Ŝe wcale mu się nie przyglądała. Za kaŜdym razem serce biło jej mocniej w piersi. Nie chciała, aby przyłapano ją na przypatrywaniu się temu męŜczyźnie. Baron sprawiał wraŜenie aroganta. Często unosił jedną brew i patrzył kpiąco; pięknie zarysowane wargi miał zwykle lekko odęte, jakby myślał o czymś niestosownym. Podobno posiadał ogromny majątek. Ale straŜnicy moralności w łonie socjety nie ubiegali się o jego towarzystwo. Constantine nie przesadził, gdy mówił, Ŝe to nieokiełznany szaleniec, rozpustnik i hu- laka, Ŝe podejmuje najbardziej wariackie, niebezpieczne zakłady. Wiele matek, nawet tych szczególnie ambitnych i gotowych na wszystko, aby tylko wydać za mąŜ swoje córki, unikały go jak trędowatego. MoŜe zresztą unikały w obawie, Ŝe spojrzy na nie kpiąco, unosząc prawą brew, a one poczują się jak pyłek u jego stóp, zaś myśl, Ŝe mógł- by zalecać się do ich córek - czy choćby poprosić je do tańca - wyda się zupełnie nie na miejscu. Nigdy nie tańczył. Wiele dam obchodziło lorda Montford z daleka jeszcze z innego powodu. Miał zwyczaj rozbierania ich wzrokiem, jeśli patrzyły zbyt śmiało w jego stronę. Katherine wiedziała, Ŝe to prawda - widziała, jak to robił, na szczęście nigdy jej coś takiego nie spotkało. Fascynował ją, taka była prawda. Nie to, Ŝeby miała ochotę coś z tą fascynacją zrobić. Ale łapała się czasem na tym, Ŝe zastanawia się, jak by to było, gdyby... Zawsze przerywała te rozwaŜania, zanim postawiła sobie pytanie, co miało nastąpić po „gdyby". 19

A teraz znalazła się w nielicznym gronie wybranych osób, wśród których i on się znalazł, musiała więc znosić jego bliskość przez cały wieczór. Wicehrabim matka, lady Lyngate przeraziłaby się, gdyby o tym wiedziała, poniewaŜ Cecily teŜ uczestniczyła w przyjęciu, a miała zaledwie osiemnaście lat i dopiero co ukończyła szkołę. Constantine wpadłby we wściekłość, tyle Ŝe przebywał teraz poza Londynem. Niedawno zakupił posiadłość w Gloucestershire i pojechał ją obejrzeć. Pani domu teŜ nie wydawała się zachwycona, wnosząc po jej kwaśnej minie. Katherine współczuła lady Beaton, poniewaŜ ta nie była przecieŜ niczemu winna. Co mogła uczynić, kiedy postawiono ją przed faktem dokonanym, a nie chciała zachować się grubiańsko? Panna Rachel Finley, równieŜ obecna, była bliską przyjaciółką panny Flaxley oraz, mimo sporej róŜnicy wieku, dobrą znajomą Cecily i Katherine. Naturalnie więc, Ŝe ją zaproszono, wraz z narzeczonym, panem Go- odingiem. Ale panu Goodingowi przytrafiło się nieszczęście: rano, wysiadając z powozu, skręcił kostkę i nie był w stanie chodzić. Nie zmieniając planów na wieczór, panna Finley zrobiła to, co mogła w tak krótkim czasie. Poprosiła brata, lorda Montford, Ŝeby jej towarzyszył, a on uprzejmie się zgodził. Gościom nie pozostało nic innego, jak tylko zachowywać się tak, jakby było najzwyklejszą rzeczą na świecie dzielić loŜę w Vauxhall ze sławetnym londyńskim hulaką. Katherine zastanawiała się, dlaczego zgodził się przyjść z siostrą. Nie wyglądało, by kierowały nim silne braterskie uczucia, a w do- datku w takim towarzystwie jak to przebywał rzadko. śaden z obec- nych tu dŜentelmenów nie naleŜał do ścisłego kręgu jego przyjaciół; wszyscy zerkali na niego niemal z podziwem, co moŜe było lepsze od otwartej wrogości. A moŜe nie. Dlaczego dŜentelmen miałby po- dziwiać hulakę i lekkoducha? Robił wraŜenie trochę znudzonego, ale i rozbawionego, jakby wspominał jakiś dowcip, nienadający się do powtórzenia w tym gronie. I cóŜ to musiał być za Ŝart! Wielkie nieba! Cecily naprawdę zdjęta strachem zaczęła się energicznie wachlować. 20

- Co mamy robić? - szepnęła do Katherine, kiedy lord Montford pojawił się z panną Finley u boku. - Con powiedział... Oczywiście, nic nie mogły zrobić. - Musimy odpręŜyć się i cieszyć wieczorem - odparła szeptem Katherine - w bezpiecznym towarzystwie lady Beaton. To nieprawdopodobne, Ŝeby lord Montford uprowadził którąś z nich w jakieś odludne miejsce, licząc, Ŝe pofolguje rozpalonym zmysłom. Ta myśl rozbawiła Katherine; uznała, Ŝe zamiast bać się, lepiej skorzystać z okazji i przyjrzeć się bliŜej mimo wszystko tajem- niczemu dŜentelmenowi. Lord Montford usadowił się obok lady Beaton, starając się ją ocza- rować - z widocznym powodzeniem. Dama juŜ nie była spięta, śmiała się, jej policzki poróŜowiały; postukiwała go nawet wachlarzem w ra- mię. Inni takŜe poddali się urokowi chwili, zaczęli swobodnie gawędzić i rozglądać dookoła. śadne miejsce nie miało więcej uroku w ciepły letni wieczór niŜ Vauxhall na południowym brzegu Tamizy. Lord Montford mówił cichym, łagodnym głosem człowieka o duŜej kulturze. Śmiał się melodyjnie. Katherine obserwowała go ukradkiem z drugiego końca loŜy, póki jej na tym nie przyłapał. Spoj- rzał na nią nagle, kiedy gryzła truskawkę. Patrzył na nią wprost, choć przez chwilę zatrzymał wzrok na truskawce w jej ustach, zauwaŜając takŜe nerwowy ruch języka, kiedy oblizała wargi, Ŝeby sok nie pociekł jej po brodzie. Patrzył, jak podnosi serwetkę i ociera usta, a potem je oblizuje; obserwował Katherine z uwagą, co wprawiło ją w zakłopotanie. O BoŜe, w ogóle nie powinnam na niego patrzeć, pomyślała, spuszczając oczy. Więcej tego nie zrobi. Mógłby pomyśleć, Ŝe wywarł na niej wraŜenie albo Ŝe z nim flirtuje czy teŜ coś równie upokarzają- cego. śałowała, Ŝe nie ma przy niej Margaret. - Czy nie zgodzi się pani ze mną, panno Huxtable? - zapytał nag- łe, kiedy podnosiła do ust kolejną truskawkę. Ręka z owocem zawisła w powietrzu. Zdziwiła się, Ŝe pamięta jej imię, choć panna Finley przedstawiła ich sobie przed niecałą godziną. 21

Mogła zachować się w jedyny rozsądny sposób - powiedzieć mu, zgodnie z prawdą, Ŝe nie przysłuchiwała się tej rozmowie. Zmieszała się jednak. - Tak, w istocie - odparła. Spojrzał na nią z rozbawieniem, pod- czas gdy lady Beaton wydawała się nieco zaskoczona. Udzieliła nie- właściwej odpowiedzi. - Czy teŜ moŜe... Nagle pomyślała, Ŝe byłoby niezwykle łatwo zakochać się po uszy w kimś takim jak lord Montford. W kimś niebezpiecznym. A moŜe to nie musiał być ktoś taki jak lord Montford, w kim mogłaby się zakochać, gdyby była na tyle głupia, Ŝeby sobie na to po- zwolić. MoŜe to mógłby być właśnie on. Dziwny dreszcz przeszył jej ciało. To wtedy przyszło jej do głowy, Ŝe być moŜe miłość nie jest bez- pieczna. Ze być moŜe próby znalezienia jej w bezpiecznych miejscach sprawiały, Ŝe nie mogła jej znaleźć. Ze być moŜe nigdy jej nie znaj- dzie, jeśli nie... Nie skoczy w ciemność? Bardzo niebezpieczną ciemność? Patrzył jej w oczy dłuŜej, niŜ to było potrzebne, po czym wrócił do rozmowy z lady Beaton i wieczór toczył się dalej bez niespodzia- nek. Lord Beaton tańczył z Katherine na parkiecie przed loŜami, kie- dy zjedli kolację, a potem, z jeszcze jedną parą poszli na krótki spacer aleją oświetloną zawieszonymi na gałęziach drzew kolorowymi lam- pionami, mijając grupki innych uczestników zabawy. Lord Beaton naleŜał do najwytrwalszych wielbicieli Katherine. Przy odrobinie zachęty zacząłby się zapewne powaŜnie do niej zale- cać. Taki związek przyniósłby wiele korzyści, bo przecieŜ do niedawna była tylko wiejską nauczycielką, nawet jeśli miała za ojca dŜentelmena i wnuka hrabiego. Nigdy nie udzieliła mu zachęty. Lubiła lorda Beatona. Jasnowło- sy, przystojny, dobroduszny i... cóŜ, odrobinę nudny. Nie kojarzył się w Ŝaden sposób z niebezpieczeństwem. Uświadomiła sobie, Ŝe takie podejście stawia w gorszym świetle ją niŜ jego. Stałość charakteru powinna najsilniej za nim przemawiać. Dlaczego uznała nagle, Ŝe jednak wolałaby kogoś niebezpiecznego? 22

Czy teŜ, Ŝe mogłaby bardziej niŜ lubić pewnego niebezpiecznego dŜentelmena? NaleŜało tylko mieć nadzieję, Ŝe Ŝycie nie zweryfikuje tej niedorzecznej teorii. A jednak tak się stało. Tańczyli, jedli, rozmawiali, a potem udali się na spacer, Ŝeby wypełnić czas przed pokazem sztucznych ogni. Szli wszyscy razem główną aleją, prowadząc lekką, przyjemną konwersację - póki Kathe- rine nie została potrącona przez jakiegoś pijanego spacerowicza, który nie był w stanie iść w prostej linii; ustąpiła mu szybko z drogi i wtedy lord Montford podał jej ramię. - W tak ryzykownej podróŜy potrzeba godnego zaufania nawiga- tora - powiedział. - A pan jest takim nawigatorem? - Bardziej prawdopodobne wydawało się, Ŝe właśnie on stwarzał zagroŜenie w tej podróŜy. Nie wiedziała, czy powinna przyjąć jego ramię; bez wyraźnego powodu zabrakło jej tchu. - Z pewnością tak. Zaprowadzę panią bezpiecznie do portu, pan- no Huxtable. To uroczyste przyrzeczenie. Uśmiechnął się promiennie. Wydawał się szczery i godny zaufa- nia. DŜentelmen w kaŜdym calu, ochraniał ją przed zbyt rozbawio- nym tłumem. - W takim razie - odwzajemniła uśmiech - zgadzam się. Dzię kuję, baronie. Wsunęła rękę pod jego ramię i poczuła się głupio - tak jakby nigdy w Ŝyciu nie postąpiła w sposób równie śmiały, nie zrobiła nic równie niebezpiecznego i podniecającego. Ramię miał twarde jak skała. I ciepłe. Oczywiście, Ŝe ciepłe. Czego się spodziewała? Ze będzie spacerować z trupem? Czuła zapach jego mydła do golenia czy teŜ wody kolońskiej, subtelną, piŜmową woń, której nie znała. Bardzo... męski zapach. Tak jak on sam. Był uosobieniem męskości. Czuła, Ŝe ta męskość otacza ją dokoła, odcina od świata. Znów zabrakło jej powietrza. 23

Zachowuje się jak głupia gąska tylko dlatego, Ŝe przystojny, cza- rujący dŜentelmen - o bardzo złej reputacji - zwrócił na nią uwagę i podał jej ramię, Ŝeby przeprowadzić ją przez tłum. Ośmieszyła się. - Musi pani tęsknić za młodym Mertonem, siostrami i Lyngate'em, kiedy wyjechali na wieś - odezwał się miłym głosem, przyciągając ją odrobinę mocniej do siebie. Nie przestraszyła się. On zapewniał jej ochronę w tłoku. Czuła się zupełnie bezpiecznie. A jednak, nie wia domo dlaczego, serce waliło jej w piersi. Czy on ją znał? Wiedział, kim byli ona i członkowie jej rodziny? Wiedział, Ŝe Meg i Stephen wrócili do Warren Hall, Ŝe Vanessa i lord Lyngate udali się do Finchley Park? Odwróciła głowę, Ŝeby spojrzeć mu w twarz. Była niepokojąco blisko. - Czy jest pani smutna, tęskniąc za nimi? - zapytał. - Czy teŜ odczuwa pani ulgę, Ŝe jest wreszcie wolna? W jego oczach dostrzegła kpinę. Przyznawała mu trochę racji. Zapewne wiedział, Ŝe rodzina nie pozwoliłaby jej zbliŜyć się do niego bez opieki na odległość czterdzie- stu jardów. Naturalnie nikt nie musiał jej pilnować. Dobry BoŜe, co za pomysł! Miała dwadzieścia lat. - Nie potrzebuję brata i sióstr, Ŝeby zachowywać się, jak powin nam - odparła z wyŜszością. Roześmiał się cicho. To wystarczyło, Ŝeby dreszcz przeszedł jej po plecach. - Ani Cona? Szydziłem z niego, Ŝe zamienił się w niańkę, odkąd pani, a takŜe panna Wallace pojawiły się w mieście, tak bezlitośnie, Ŝe podkulił ogon i uciekł na wieś. - Nigdzie nie uciekł. Pojechał na wieś, Ŝeby obejrzeć nową po- siadłość. Jest w Gloucestershire. - Tak czy inaczej - przysunął do niej nieco bliŜej głowę - nie ma go, a takŜe pani brata, sióstr i szwagra. To zabrzmiało tak, jakby od dawna spiskował, Ŝeby pozbyć się jej rodziny, bo wtedy mogliby umówić się na schadzkę. Ale to nie była schadzka. Nie wiedziała nawet, Ŝe go tu spotka. Nie wiedziała, Ŝe... 24

Nagle poczuła się tak, jak na sekretnej schadzce. - Mieszkam w rezydencji Moreland - wyjaśniła - pod opieką wi- cehrabiny matki, lady Lyngate. - Ach! Damy, która jest nieobecna dzisiejszego wieczoru? - Jestem tu... - zaczęła uraŜonym tonem, ale przerwała, kiedy roześmiał się cicho. - ...pod opieką lady Beaton, która nie zauwaŜyła nawet, jak się wydaje, Ŝe odłączyliśmy się od towarzystwa. I tak było. Minęło ich wiele osób, oddzielając od reszty. Widziała, jak w oddali powiewają błękitne pióra kapelusza lady Beaton. - Panno Huxtable - przysunął głowę jeszcze bliŜej i patrzył Katherine w oczy - czy nie miewa pani choćby najmniejszej pokusy, Ŝeby przeŜyć przygodę? Poflirtować z niebezpieczeństwem? Oblizała wargi i stwierdziła, Ŝe nawet język ma suchy. CzyŜby czytał w jej myślach? - Nie, oczywiście, Ŝe nie. Nigdy. - Kłamczucha. - Oczy mu się śmiały. - Co takiego? - obruszyła się. - Wszyscy pragną przygody w Ŝyciu. KaŜdy chciałby poczuć dreszcz emocji. Nawet damy, którym wpojono najwłaściwsze reguły postępowania. - To niezwykle oburzające - powiedziała bez przekonania. Spuś- ciła oczy, ale czuła na sobie jego spojrzenie, wpatrywał się w nią, jakby chciał zajrzeć w głąb jej duszy, poznać kaŜde pragnienie, kaŜdą myśl. Roześmiał się znowu. - Rzeczywiście, to oburzające. Przesadziłem. Znam wiele osób, które chyba wolałyby umrzeć aniŜeli spróbować czegoś, co choćby trochę pachniało przygodą. Pani jednak do takich nie naleŜy. - Skąd ta pewność? - Sama nie wiedziała, dlaczego wdaje się z nim w dyskusję. - PoniewaŜ zadała pani pytanie, zamiast patrzeć na mnie tak, jak by nie miała pani pojęcia, o czym mówię. Broni się pani. W duchu przyznaje mi pani rację, ale boi się do tego przyznać. 25

- Naprawdę? - Starała się maskować emocje oschłym, chłodnym tonem. - Jakiej to przygody pragnę? Z jakim niebezpieczeństwem miałabym flirtować? Zbyt późno poŜałowała swoich słów. Znów przysunął do niej głowę. - Mnie, ze mną - odparł cicho. Przeszedł ją dreszcz. Wszyscy mieli rację co do barona. Constan- tine się nie mylił. Intuicja teŜ jej nie zawiodła. To naprawdę bardzo niebezpieczny człowiek. Powinna natych- miast go zostawić i pobiec do innych ile sił w nogach. Ale nie ruszyła się z miejsca. - To... bzdura - powiedziała. Prawdę mówiąc, takie niebezpieczeństwo ją pociągało. W tym wypadku zresztą nie widziała powodu do obaw. Znajdowali się na głównej alei w Vauxhall, otoczeni ludźmi, nawet jeśli reszta towa- rzystwa oddalała się z kaŜdą minutą. Niebezpieczeństwo było iluzją. - Mam na myśli pani najgłębsze, najmroczniejsze pragnie nia, panno Huxtabłe - mówił, kiedy milczała. - Oczywiście Ŝadna prawdziwa dama nigdy nie kieruje się nimi w swoim postępowaniu. A szkoda. Byłyby znacznie bardziej interesujące i szczęśliwsze, gdyby zachowywały się inaczej. Patrzyła na niego wielkimi oczami. Piorunowała go wzrokiem, przynajmniej taką miała nadzieję. Policzki jej płonęły, podobnie jak całe ciało. Serce biło tak mocno, Ŝe niemal je słyszała. - Pani teŜ - ciągnął. - Ciekaw jestem, panno Huxtable, czy przyszło pani kiedyś do głowy, Ŝe jest pani kobietą zdolną do wielkiej namiętności? Pewnie nie, dobrze wychowane damy nie mają takich myśli, a śmiem twierdzić, Ŝe jak dotąd nie spotkała pani nikogo, kto byłby w stanie wydobyć z pani prawdę. Zapewniam panią, Ŝe tak jest. - Wcale nie - szepnęła spłoszona. Nie odpowiedział. Przymknął powieki, ale oczy mu się śmiały. Szatańskie oczy. Uosobienie grzechu. 26

Zupełnie niespodziewanie parsknęła śmiechem. Na cały głos. Uświadomiła sobie ze zdumieniem i pewnym zakłopotaniem, Ŝe bawi ją ta sytuacja. Wiedziała, Ŝe będzie przez wiele dni czy nawet tygodni wracać wyobraźnią do tego wieczoru. Nigdy go nie zapomni. Rozmawiała i dotykała osławionego lorda Montford. A on flirtował z nią w niebywale niestosowny sposób. PrzeraŜenie nie sparaliŜowało jej, obraŜona cnota nie odebrała mowy; śmiała się i odpowiadała na jego pytania. Zatrzymali się. Choć wciąŜ rękę miała wsuniętą pod jego ramię, stali niemal twarzą w twarz, bardzo blisko. Tłum przepływał wokół nich. - Och, jak to nieładnie z pana strony - powiedziała śmiało. - Usi- łował pan zbić mnie z tropu. Celowo manewrował pan tak, Ŝebym zaprzeczyła zdecydowanie, iŜ posiadam cechę, do której wszyscy pragniemy być zdolni. - Namiętność? Jest pani zatem do niej zdolna, panno Huxtable? Przyznaje pani? Jakie to smutne, Ŝe dobre wychowanie tłumi u damy wszelkie zewnętrzne oznaki takiego usposobienia. - Ale jest to coś, co powinna okazywać jedynie własnemu męŜo- wi. - Poczuła się zakłopotana swoimi słowami. - Niech zgadnę. - Spoglądał na nią z rozbawieniem. - Pani ojciec był pastorem i wychowała się pani, czy to słuchając kazań, czy to na ich lekturze. Otworzyła usta i szybko zamknęła. Pomyślała tylko, Ŝe trudno znaleźć na to dowcipną odpowiedź. Ten męŜczyzna trafnie ją ocenił. - Dlaczego konwersujemy w ten sposób? - zapytała o jakieś pięć minut za późno. - To bardzo niestosowne, jak pan doskonale wie. A do dzisiejszego wieczoru nawet nie widzieliśmy się na oczy. - No, panno Huxtable, to juŜ jawne kłamstwo i oby nie smaŜyła się pani za nie w piekle. Nie tylko Ŝe spoglądała pani na mnie przed dzisiejszym wieczorem, ale robiła to celowo i więcej niŜ przy jednej okazji. Domyślam się, Ŝe ostrzeŜenie Cona... nie wątpię, Ŝe ostrzegł panią przede mną... odniosło skutek przeciwny do zamierzonego, co człowiek tak doświadczony powinien był przewidzieć. Zanim jednak 27