Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Bevarly Elizabeth - Duchem i ciałem

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Bevarly Elizabeth - Duchem i ciałem.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse B
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 155 osób, 110 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 218 stron)

Bevarly Elizabeth Duchem i ciałem Nie wiadomo, co podszepnęło Audrey, by kupić dziewiętnastowieczny portret i powiesić w swoim nowym sklepie z kapeluszami. Pomysł, nieco ekscentryczny, zaowocował zgoła nieprzewidzianymi skutkami. Bo za sprawą obrazu Audrey zostaje wciągnięta w wir niewyobrażalnej przygody z zimnym i nieprzystępnym bogatym biznesmenem...

Rozdział I Audrey Magill wybrała się do sklepu z antykami przy Trzeciej ulicy w poszukiwaniu krzesła, a znalazła mężczyznę. Ich spojrzenia spotkały się, kiedy weszła, co było niezwykłe, ze względu na to, że w sklepie pełno było mebli z końca XIX wieku, barokowych luster, wiktoriańskich serwisów i lamp art déco. Śledził każdy jej krok rozmarzonymi, brązowymi oczami spod opadającej na czoło fali ciemnych włosów. I uśmiechał się do niej seksownie, uwodzicielsko. Czarował ją, nie mówiąc ani słowa. Nie mogła się powstrzymać i ruszyła do niego, idąc między regałami. Zatrzymała się tuż przed nim i spojrzała mu prosto w oczy. Z bliska jego oczy były jeszcze bardziej wymowne, uśmiech jeszcze bardziej czarujący. Nie mogła na niego nie odpowiedzieć. A kiedy odkryła, że za jedne sto dolarów będzie mogła zabrać go ze sobą do domu, była zachwycona. Zwłaszcza że w cenę wliczona była również rama. - Kapitan Silas Leyton Summerfield - odezwała się ekspedientka, kiedy zauważyła, że Audrey przygląda się portretowi. Była po pięćdziesiątce, miała sięgające podbródka szpakowate włosy i duże oczy, które zdawały się jeszcze większe za grubymi szkłami dużych okularów. -Był kapitanem żeglugi rzecznej - ciągnęła, wychodząc zza lady. - Żył od 1839 do 1932 roku, a kiedy nie pływał z jedwabiem i kawą pomiędzy Nowym Orleanem i Filadelfią rezydował w Louisville. - Stanęła obok Audrey i spojrzała na obraz, a sądząc po uśmiechu, jaki pojawił się na jej twarzy, bardzo lubiła towarzystwo kapitana. - Miał dom przy tej ulicy. Mniej więcej na wysokości Magnolia Street. - Też mam tam dom - powiedziała Audrey. Sprzedawczyni spojrzała na nią. 2

- Co za zbieg okoliczności. Kapitan Summerfield mieszkał pod numerem 318. Gdyby nadal żył, może bylibyście sąsiadami? Zaskoczona Audrey wytrzeszczyła oczy, a z jej ust wyrwało się zdumione „o". - Nie, bylibyśmy współlokatorami. Mieszkam właśnie pod 318. Znów spojrzała na portret i choć wiedziała, że to niemożliwe, uśmiech mężczyzny wydawał się nieco inny niż wcześniej, jeszcze bardziej uwodzicielski i czarujący. I choć zdawała sobie sprawę, że powinna raczej wydać te sto dolarów na inne, potrzebniejsze rzeczy, zapytała: - Dlaczego jest taki tani? Sprzedawczyni spojrzała na nią dziwnie. - Tani? Kosztuje tysiąc dolarów. Cholera, zaklęła w duchu Audrey. Musiała przeoczyć jedno zero na metce z ceną zwisającej z ramy. Spojrzała na nią jeszcze raz, ściągając ciemne brwi, po czym pokazała metkę sprzedawczyni. - Tu jest sto dolarów. Sprzedawczyni już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale najpierw zerknęła na metkę. I zobaczyła to samo co Audrey - za jedynką a przed przecinkiem dziesiętnym, były tylko dwa zera. Zamknęła usta i ściągnęła brwi. - Zdaje się, że pani Tenney przeceniła go z jakiegoś powodu. To zdecydowanie jej pismo. A więc kosztuje sto dolarów. Audrey się uśmiechnęła. - W takim razie, nie mam wyjścia. Zabieram kapitana Summerfiel-da do domu. - Zupełnie, jakby tak było pisane - stwierdziła sprzedawczyni, ale w jej głosie ciągle słychać było konsternację i nadal wpatrywała się w metkę, kiedy powiedziała: - Zapakuję go. - Dziękuję - odparła Audrey. - Ale muszę jeszcze poszukać paru rzeczy. Niedawno się przeprowadziłam, a że w domu mieści się także moja firma, potrzebuję sprzętów nie tylko do części mieszkalnej. Wyjaśniła sprzedawczyni, że otwiera sklep z kapeluszami, który nazwała Finery - od Fine, swojego panieńskiego nazwiska. Ma to nastąpić za niecały tydzień - chciała, by jego otwarcie zbiegło się ż początkiem Kentucky Derby Festival. Miała nadzieję, że dwa tygodnie poprzedzające gonitwę będą niezwykle lukratywne, ponieważ każda licząca się w towarzystwie kobieta w dniu wyścigu musi mieć na głowie kapelusz. 8

Audrey Fine Magill dążyła do tego, by jej nazwisko automatycznie przychodziło ludziom do głowy, gdy przyjdzie czas na kupno nakrycia głowy na gonitwę, i miała nadzieję, że przez następne dwa tygodnie zarobi dosyć, żeby wystarczyło do końca roku. Przez parę ostatnich lat wychodziła całkiem nieźle na Kentucky Derby, robiąc kapelusze i wystawiając je na sprzedaż w lokalnych butikach i w Internecie. W końcu uznała, że najwyższy czas otworzyć własny sklep. I miała nadzieję, że się na tym nie przejedzie. Sprzedała dom na przedmieściach i kupiła okazały wiktoriański dom z cegły w Old Louisville, przeznaczając parter na butik, a górę na część mieszkalną. Jako była księgowa wiedziała, że nowe przedsięwzięcia są bardzo ryzykowne nawet w sprzyjających okolicznościach. Ale wiedziała również, że roczny dochód może zależeć od obrotu zrobionnego w bardzo krótkim czasie. W końcu zajmowała się kiedyś podatkami. Przełknęła strach, który ściskał jej gardło za każdym razem, kiedy przypominała sobie, że porzuciła wspaniale rozwijającą się karierę, żeby zająć się czymś, co wielu z jej byłych współpracowników uważało za mrzonkę. „Dlaczego akurat kapelusze?", dziwili się. „Kto w dzisiejszych czasach kupuje kapelusze?" „W Louisville? W kwietniu? Mnóstwo kobiet", odpowiadała Audrey. I wielu z nich nie drgnie nawet powieka na widok ceny opiewającej na ponad trzysta, czterysta dolarów, zwłaszcza jeśli uzyskają dzięki temu gwarancję, że ich kapelusz będzie jedyny w swoim rodzaju i znakomicie uzupełni ich strój. Od października napłynęło tyle zamówień, że nie można było powiedzieć, iż przez ostatnie miesiące próżnowała. Zanim wyszła z Tenney's Antiques, pomijając wspaniały portret kapitana Summerfielda, znalazła nie tylko krzesło, ale również dwie lampy i lustro. Nie miała pojęcia, gdzie powiesi kapitana, ponieważ część sklepową celowo urządziła w bardzo kobiecym stylu i tak potężna dawka testosteronu - nawet jeśli tylko odmalowana farbą olejną na płótnie -zupełnie tam nie pasowała. Ale na pewno coś wymyśli. To, że kiedyś był właścicielem jej domu, w połączeniu z bardzo korzystną ceną obrazu, sprawiło, że po prostu nie mogła go nie kupić. Jeśli życie czegoś nauczyło Audrey Fine Magill, to tego, że na świecie nie ma zbyt wielu porządnych facetów. Za jednego z nich wyszła -właściwie za najporządniejszego ze wszystkich, Seana Magilla - a potem go straciła. Kapitan Summerfield będzie dla niej doskonałym towarzyszem: przystojnym, delikatnym, z którym da się o wszystkim pogadać, takim jak Sean. Te trzy lata od śmierci Seana były najbardziej 9

samotnymi latami w całym życiu Audrey. Miło będzie znowu mieć w domu faceta. Nawet jeśli tylko namalowanego. W sumie, to właściwie jego zaleta. - Mieszka pani niedaleko, więc dostarczymy wszystko jeszcze dziś po południu, jeśli to pani odpowiada - powiedziała sprzedawczyni do Audrey. - Jak najbardziej - odparła. Pomachała kapitanowi Summerfieldo-wi, zapłaciła i poszła do domu. Nie jest aż tak piękna, jak mu się wydało w pierwszej chwili. Owszem, ładna z niej kobieta, ma czarne jak heban włosy, które spływająna jej plecy, i niebieskie oczy, w których odbijają się jej wszystkie emocje. Ale jej usta są nieco zbyt pełne, także nos mógłby być delikatniejszy. Oczy, choć jasne i inteligentne, wydają się zbyt duże w stosunku do reszty twarzy. Za to jej figura jest znakomita, zaokrąglona w miejscach, gdzie mężczyzna lubi krągłości, szczupła tam, gdzie lubi, żeby kobieta była szczupła. A jej uśmiech... Cóż. Dodaje jej uroku i jest szerszy niż u większości kobiet. Tak, pani Magill ma bardzo ładny uśmiech. Nada się, zdecydował. Z powodzeniem. Kapitan Silas Leyton Summerfield przyglądał się z dużym zainteresowaniem swojemu gościowi - czy też raczej swojej gospodyni, skoro teraz to do niej, a nie do niego, należy dom - odnotowując z uznaniem zarówno jej delikatność, jak i precyzję ruchów. Zachwycał się tym, że umie to połączyć. Jak zaobserwował przy licznych okazjach, kobiety w większości są albo delikatne, poetyckie, albo precyzyjne i konkretne. Rzadko kiedy łącząjedno i drugie. Istniejąalbo po to, żeby pięknie wyglądać, albo po to, by ciężko pracować. Te dwa światy nigdy się nie spotykają Ale wygląda na to, że Audrey Fine Magill z powodzeniem je łączy. Intrygujące. Później zauważył, że od czasu, kiedy ostatnio był w domu, bardzo zmieniła się moda. Choć widywał w swoich czasach ogrodniczki podobne do tych, które miała na sobie Audrey, na dokerach i członkach załogi, nigdy nie widział, by nosiły je kobiety, nawet do sprzątania czy wynoszenia rzeczy na strych, co właśnie czyniła w tej chwili pani Magill. Zaś jej biała koszula - w każdym razie była biała, kiedy zaczynała pracę, potem się przybrudziła - nie ma żadnych zapięć, żadnych guzi- ków czy sznureczków, a przylega do jej ciała niczym druga skóra. Bardzo intrygujące. Mniej intrygujące - za to bardzo irytujące - było miejsce, w którym powiesiła jego portret. Człowiek z jego pozycją i reputacją nie powinien 5

wisieć na półpiętrze drugiego piętra. Miejsce jego portretu jest w salonie na dole, nad kominkiem, tam, gdzie wisiał przez ponad czterdzieści lat za jego życia. No, cóż. Wkrótce się tym zajmie. Gdy Audrey Magill uda się wreszcie na spoczynek. Właściwie, będzie musiał zająć się paroma sprawami, kiedy pani Magill pójdzie spać, i z tego wszystkiego miejsce jego portretu jest akurat najmniejszym zmartwieniem. Bądź co bądź, ma do ocalenia duszę. Pierwszej nocy po kupieniu portretu Audrey przyśnił się kapitan Summerfield. We śnie obudziła się w jednym z pokojów na piętrze, ale wyglądał inaczej niż obecnie: nie było kartonów, których jeszcze nie wypakowała i wyglądał jak żywcem wyjęty z XIX-wiecznej powieści pióra Hermana Melville'a. Bardzo męski, przesycony testosteronem. Aż za bardzo. Łóżko było w tym pokoju jedynym meblem, który można było określić od biedy jako skromny. Czarne, z kutego żelaza, piętrzył się na nim stos poduch z gęsiego pierza. Zupełnie nie przypominało należącego do niej niskiego łóżka z materacem z pianki termoplastycznej, które wstawiła do pokoju na najwyższym piętrze, gdzie postanowiła urządzić sobie sypialnię. Pozostałe meble były ogromne i mahoniowe, począwszy od olbrzymiej szafy, a kończąc na wysokiej komodzie, tak wysokiej, że Audrey, która miała niecałe metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, ledwie widziała jej blat. W oknach, w których powiesiła jasne firanki, wisiały ciężkie zasłony z granatowego aksamitu, zebrane po bokach grubym złotym sznurem. Zamiast zabytkowej lampy stojącej z haftowanym, wyszywanym paciorkami abażurem, którą wstawiła do tego pokoju, przy łóżku paliła się lampa olejowa. Zmarszczyła nos, czując nieprzyjemny zapach. Pomyślała, że to dziwne - nigdy wcześniej nie czuła w swoich snach żadnych zapachów. Usiadła na łóżku i spojrzała na siebie, częściowo spodziewając się, że będzie ubrana w staromodną białą bawełnianą koszulę nocną. Ale miała na sobie to samo, w czym się położyła: pasiaste spodnie od pidżamy i podkoszulek Louisville River Bats. Skądś wiedziała, że powinna pójść do salonu na parterze, więc wyszła z sypialni i zeszła po schodach, które skrzypiały o wiele mniej niż w rzeczywistości. Reszta domu była umeblowana w tym samym stylu co sypialnia. Nieliczne meble i kartony Audrey zniknęły, a na ich miejscu stały meble podobne do tych, które widziała dziś w sklepie z antykami. Tyle że z jakiegoś powodu nie wyglądały jak antyki, w każdym 11

razie, nie wszystkie. W domu było znacznie ciemniej niż zwykle. Ale nie były to nocne ciemności. Po prostu było ciemniej. Ciemne kolory, ciemne meble, chodniki... wszystko. Ale, co dziwne, choć w żadnym z mijanych pokojów nie paliły się lampy, widziała wszystko wyraźnie. Kiedy jej goła stopa dotknęła drewnianej podłogi salonu, znowu poczuła zapach, ale tym razem była to znacznie przyjemniejsza woń palonej fajki. Audrey uśmiechnęła się, bo ten zapach przypomniał jej ojca, który zmarł, kiedy była w college'u. Jako dziecko uwielbiała przyglądać się, jak ojciec nabija fajkę i wciąż pamiętała to metaliczne kliknięcie otwieranej zapalniczki, którą ją zapalał. Ta woń i ten dźwięk nadal sprawiały, że robiło jej się ciepło na sercu, tak samo jak zapach pieczeni rzymskiej i dźwięk składanych okularów, które przypominały jej o zmarłej matce. Trochę licząc na to, że zastanie w salonie ojca - a może nawet i matkę - szła dalej. W kominku trzaskał ogień, choć ostatnio wieczory były tak ciepłe, że nie było potrzeby go rozpalać, a na jego gzymsie, gdzie powinny leżeć jej kapelusze, stał rząd drewnianych modeli statków. Nad kominkiem, gdzie powiesiła stylizowane logo Finery, wisiał portret kapitana Summerfiel-da. Jego twarz skąpana była w tańczącym bursztynowym świetle kolejnej lampy olejowej, która paliła się na zabytkowym stoliku obok fotela model Queen Anne. Na siedzeniu leżała książka i kiedy Audrey podeszła bliżej, zobaczyła jej tytuł -Przygody młodego żeglarza Fredericka Marryata. Nie była to książka jej ojca. On zaczytywał się w kryminałach i nigdy w życiu nie tknął powieści historycznej. Wyprostowała się i już miała przejść do jadalni, kiedy kątem oka dostrzegła na półpiętrze cień, który się poruszył. Gdyby nie śniła, zaniepokoiłoby ją to. Ale gdyby nie śniła, byłaby zaniepokojona natychmiast po przebudzeniu, widząc, że wystrój jej pokoju całkowicie się zmienił, jakby była w nim ekipa programu Melville My Room, który leci od niedawna na HGTV. Tak więc, zamiast uciekać przed cieniem, Audrey odwróciła się i podeszła do schodów. Okazało się, że ten cień to kapitan Summerfield. Stał na półpiętrze i spoglądał na nią z góry. Wyglądał prawie tak samo jak na swoim portrecie, z tą różnicą że zamiast czarnej marynarki od munduru z mosiężnymi guzikami miał luźną białą koszulę rozpiętą pod szyją do tego czarne spodnie oraz czarne wysokie buty. W ręku trzymał kieliszek z rżniętego kryształu napełniony do połowy brandy. Jego ciemne włosy były nieco dłuższe niż na obrazie, ale uśmiech pozostał tak samo czarujący, a brązowe oczy tak samo przenikliwe i wymowne. Na oko miał około czterdziestu pięciu lat i był wyższy, niż Audrey przypuszczała 7

miał ponad metr osiemdziesiąt. Była pewna, że nie czuje się ani trochę przytłoczony przez te wszystkie olbrzymie meble, w które wyposażył dom, kiedy był jego właścicielem. Skąd wiem, że to są meble, w które wyposażył dom? - zapytała natychmiast sama siebie. To sen. Wszystkie te meble są wytworem jej wyobraźni, tak samo jak kapitan. - Madam - przywitał ją. Jego głos był nieco mroczny jak on sam, a jednocześnie głęboki i aksamitny jak alkohol w jego kieliszku. - Jak miło, że wpadła pani z wizytą. Uśmiechnęła się do niego, zastanawiając, dlaczego nie czuje się onieśmielona. - Nie wpadłam z wizytą. Teraz ja tu mieszkam. Odwzajemnił uśmiech w taki sposób, że jednak poczuła się onieśmielona. To uczucie jeszcze się pogłębiło, kiedy zaczął powoli do niej schodzić, cały czas wpatrując się w jej oczy. - Nie, teraz ja tu mieszkam - odparł pewnie. - Musi minąć jeszcze ponad sto lat, zanim zamieszka tu pani. - To tylko sen - odezwała się nieco drżącym głosem. Chciała, by zabrzmiało to przekonująco, ale nie mogło, skoro wcale się tak nie czuła. - Tak, to sen - przyznał. - Tylko czyj? Mój czy pani? Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, po czym uświadomiła sobie, że nie wie co. To musi być mój sen, chciała powiedzieć. Bo jak miałaby być świadoma jego snu? Byłaby tam tylko wytworem jego wyobraźni. Przystanął na ostatnim stopniu, przez co wydawał się wyższy i wywierał jeszcze większe wrażenie. - Teraźniejszość nie jest czymś materialnym - rzekł. - Teraz jesteśmy poza teraźniejszością. Jest tylko ten sen. Nieważne czyj. Ważne jest tylko to, że jesteśmy w nim oboje. - A to czemu? - zdziwiła się Audrey. - Ponieważ muszę z panią porozmawiać, a nie mogę uczynić tego na jawie. To znaczy, mogę - poprawił się. - Ale o wiele bardziej odpowiada mi ten sposób. Dziwny sen, pomyślała Audrey. Będzie musiała przestać opychać się na noc lodami Chunky Monkey. - O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - zapytała. - O moim pra pra... - Urwał i widać było, że się nad czymś intensywnie zastanawia. Zaczął coś liczyć na palcach., ale zaraz machnął ręką. - O moim potomku. 13

Nie myślała wcześniej o jego potomkach. Ale jego rodzina nadal może mieszkać w Louisville. Ludzie stąd niezbyt lubią przeprowadzki, więc to możliwe. - Co z nim? - spytała. - Nazywa się Nathaniel Summerfield - powiedział kapitan Sum-merfield. - Jest moim pra pra... cóż, nie wiem dokładnie, ile tego pra-... wnukiem. - Nie wiedziałam, że byłeś żonaty. Nie żeby wcześniej o tym rozmyślała. W końcu zna Silasa Summer-fielda dopiero od minionego popołudnia. Zszedł ze schodka, a ona odruchowo zrobiła krok do tyłu, zawadzając stopą o brzeg orientalnego dywanika. Zatoczyła się, ale ponieważ złapała się szybko słupka balustrady, odzyskała równowagę, zanim kapitan zdążył jej pomóc. Nagle pożałowała, że opanowała sytuację, nim dosięgła jej jego ręka. Ciekawa była, co by się stało, gdyby jej dotknął. Czyjego dłoń przeszłaby na wylot przez jej ciało? Czy może poczułaby na skórze ciepło jego palców? Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawia? Raz, że to tylko sen, dwa -jak dotąd wszystkie jego elementy wydają się takie rzeczywiste, cielesne. Czemu z kapitanem Summerfieldem miałoby być inaczej? Po chwili wahania opuścił rękę i wszedł do salonu. Audrey poszła za nim i tak jak on przystanęła przy kominku. Kapitan położył dłoń na jego gzymsie, wpatrując się w ogień. Upił spory łyk brandy i ponownie przemówił: - Moje małżeństwo trwało zaledwie sześć miesięcy. Oboje byliśmy bardzo młodzi. Była córką jednego ze wspólników mojego ojca i... -Westchnął głośno i odwrócił się, żeby spojrzeć na Audrey. - Cóż, jak powiedziałem, byliśmy bardzo młodzi. I impulsywni. I żadne z nas nie wiedziało, jakie podjąć środki zaradcze, by... - Zaszła w ciążę i musieliście się pobrać - dokończyła za niego Audrey. Wyraz jego twarzy zmienił się, choć Audrey nie wiedziała, czy to dlatego, że jest zmieszany faktem niewątpliwie niechcianej ciąży żony, czy zaskoczyła go bezpośredniość Audrey. W końcu, powiedział: - Tak, poczęła. Niestety, zmarła przy narodzinach naszego syna. -Zanim Audrey zdążyła coś wtrącić, dodał szybko: - Ponieważ jej matka także nie żyła, dzieckiem zajęła się moja matka. Po ślubie z Rebeccą zostałem kapitanem jednego ze statków kursujących między Nowym Orleanem i Nowym Jorkiem, więc rzadko bywałem w domu. Ledwie 14

znałem swojego syna, pani Magill. Szczerze mówiąc, to ledwie znałem swoją żonę. - Znów zapatrzył się w płomienie. - Nawet kiedy chłopak dorósł, ożenił się i urodziły mu się dzieci, nadal widywałem się z nim tylko sporadycznie. Nie nadawałem się do życia rodzinnego. Byłem... niespokojnym duchem. Naprawdę dziwny sen. Portret kapitana Summerfielda musiał zrobić na niej olbrzymie wrażenie, skoro śni o tym, że facet dzieli się z nią intymnymi szczegółami swego życia. - W każdym razie - ciągnął - synowie mojego syna ożenili się i mieli synów, ci synowie także się ożenili i mieli synów, i tak dalej i tak dalej, a z każdym nowym pokoleniem nazwisko Summerfield było coraz bardziej poważane i szanowane. - Spojrzał na Audrey, ale tym razem zobaczyła w jego oczach wściekłość. - Aż do teraz. Mój prapra... i tak dalej... wnuk, Nathaniel Summerfield, od jakiegoś czasu cierpi na powoli postępujący zanik poczucia obowiązku i odpowiedzialności. Przez lata zacierała się w jego duszy granica pomiędzy dobrem a złem i teraz jest już zupełnie zamazana. Chłopak stanowi sam dla siebie ogromne zagrożenie i zależy mi na tym, żeby pani z nim porozmawiała. - Ja? - zdziwiła Audrey. - Dlaczego ja? Nawet nie znam twojego prapra... i tak dalej-wnuka. - W jutrzejszej gazecie ukaże się o nim artykuł - oznajmił kapitan Summerfield. - Proszę go przeczytać, to wszystkiego pani się dowie. Od razu po przeczytaniu musi pani z nim porozmawiać. - I co mam mu powiedzieć? Że miałam niezwykły sen, w którym odwiedził mnie jego prapradziadek, który kazał mi z nim porozmawiać 0 jego medialnym wizerunku? Silas Summerfield westchnął ciężko. - Nie, pani Magill. Powie mu pani, że odwiedziłem panią we śnie i poprosiłem, żeby przekazała mu pani, że grozi mu utrata duszy. - Co takiego?! - Jeśli nic z tym nie zrobi, straci duszę na zawsze - ciągnął kapitan, zupełnie ignorując to, że Audrey krzyknęła. - Och... no cóż... w takim wypadku - Audrey nie kryła sarkazmu -jestem pewna, że uważnie wysłucha każdego mojego słowa. A potem wezwie ludzi w białych kitlach. Silas Summerfield zrobił zdziwioną minę. - Jakich ludzi w białych kitlach? - To taka przenośnia - odparła Audrey. - Proszę mi wyjaśnić. 10

- Zabiorą mnie do wariatkowa. - Potem, na wypadek gdyby za czasów kapitana nie funkcjonowało takie wyrażenie, dodała: - Domu wariatów. Psychiatryka. Zakładu dla obłąkanych. Miejsca, gdzie zamykają ludzi, którzy twierdzą, że widzą i słyszą rzeczy, które nie istnieją. Uśmiechnął się. - Ach... W takim razie musi pani przekazać mu to ostrzeżenie w słowach, które będą logiczne i wiarygodne. - Och, i to załatwi sprawę? - prychnęła Audrey. - Żaden problem. - Proszę zrobić to, co konieczne, pani Magill, ponieważ jutro Nathaniel zamierza podpisać umowę z bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Kryminalistą. Człowiekiem, który zrezygnował ze swojej duszy już dawno temu. I to całkiem chętnie. Efekt tej współpracy będzie katastrofalny. Już teraz dusza Nathaniela trzyma się na ostatnim włosku. Musi pani z nim porozmawiać, pani Magill, i musi to pani zrobić jutro. Inaczej chłopak będzie stracony. Na zawsze. Rozdział 2 Kiedy Audrey się obudziła, przez przeszklone drzwi jej sypialni wlewało się słoneczne światło, a ona czuła się bardziej zmęczona niż przed pójściem spać. Zupełnie jakby zamiast spać, całą noc imprezowała. Miała nawet jakby lekkiego kaca, choć przed snem niczego nie piła. Jadła tylko lody Chunky Monkey. Dziwne. I miała dziwne sny, przypomniała sobie. Zwłaszcza ten z kapitanem Summerfieldem. Gdy go śniła, wszystko było takie ostre i wyraźne, ale teraz pamiętała tylko urywki. Nie cierpi takich snów, tak realistycznych, że po przebudzeniu trudno się z nich otrząsnąć. Ale jej dom znowu wygląda tak jak wtedy, gdy poszła spać, i w ogóle nie przypomina męskiego azylu nieżyjącego kapitana. Spojrzała na delikatne złote zasłonki w przeszklonych drzwiach, które wydymał poranny wietrzyk. Dziwne, była pewna, że zamknęła je przed pójściem spać. Choć kwietniowe noce są ciepłe i łagodne, Audrey należy do ludzi, którzy po zmroku wolą mieć wszystko pozamykane. Kwietniowe poranki również są ciepłe i przyjemne, myślała, wstając z łóżka, więc czemu ma gęsią skórkę i musi rozcierać ramiona, żeby się 11

rozgrzać? Zamknęła drzwi, wciągnęła bluzę z kapturem, którą wyjęła z jednego z kartonów, i zeszła na dół. Mijając półpiętro rzuciła: „Dzień dobry, kapitanie", po czym... Obróciła się na pięcie, bo portretu Silasa Summerfielda tam nie było. W jego miejscu wisiał obrazek w stylu art deco, który wcześniej zdjęła, by powiesić tam portret. To dopiero dziwne. Dobrze pamiętała, że poprzedniego dnia powiesiła ten obraz właśnie tutaj, i że idąc do łóżka, powiedziała kapitanowi „dobranoc". Tak właśnie było, prawda? Zamknęła oczy i pocierając czoło, próbowała wszystko sobie dokładnie przypomnieć. Ale szło jej to trochę ciężko, ponieważ nie piła jeszcze kawy... Może powiesiłam portret na półpiętrze pierwszego piętra? - pomyślała. Przez ostatni tydzień bardzo ciężko pracowała i wczoraj była wyczerpana. Może po prostu pomyliły jej się półpiętra. Przecież to możliwe. W domu jest taki bałagan, że trudno odróżnić jeden pokój od drugiego. Ale na półpiętrze pierwszego piętra również nie było kapitana Summerfielda. Skołowana Audrey zeszła do salonu. Przez wychodzące na wschód okna wpadały promienie porannego słońca, rozświetlając drewnianą podłogę i orientalne dywaniki, docierając do rzeźbionych wiktoriańskich mebli z pastelowymi obiciami oraz ścian w kolorze kości słoniowej, które mieniły się w słońcu i... Audrey o mało nie upadła, bo nagle zobaczyła kapitana Summerfielda dokładnie pośrodku swojego sklepu. Wisiał nad kominkiem, tam gdzie wczoraj powiesiła duże, stylizowane logo Finery. Nie była to jedyna rzecz, która rzuciła jej się w oczy. Pod logo, na gzymsie kominka, położyła pół tuzina kapeluszy, które uważała za jedne ze swoich najlepszych prac. Warte dobre trzy tysiące dolarów majstersztyki kape-lusznictwa, zdobione delikatną koronką piórami i paciorkami, którym poświęciła parę miesięcy pracy. Teraz leżały rozrzucone, co wyglądało, jakby ktoś zamachnął się ręką posyłając je w złości na podłogę. Boże! Ktoś się w nocy włamał! Niewykluczone, że intruz ciągle jest w jej domu! Nie tracąc ani chwili, Audrey pognała prosto do frontowych drzwi. W ogóle nie zastanawiała się nad tym, że ciągle jest w pidżamie i nie ma butów. Pobiegła do sąsiedniego domu, którego właściciele przyszli powitać ją pierwszego dnia po przeprowadzce. Stephen i Finn otwierali restaurację przy Main Street dopiero w porze lunchu, więc powinni być 2 - Duchem i ciałem 17

teraz w domu, a jeśli nie oni, to może chociaż ta młoda kobieta, która wynajmuje u nich pokój. Audrey widziała ją kilka razy, ale w tej chwili nie mogła sobie przypomnieć jej imienia. Jak się okazało, byli w domu wszyscy troje, i wszyscy tak samo zaspani. - Audrey? - wymamrotał Finn, otwierając jej drzwi. Też był w pidżamie, tyle że jego była jedwabna i w zestawie ze szlafrokiem. Był po pięćdziesiątce, miał posiwiałe blond włosy i szczupłą sylwetkę. Należał do tych szczęściarzy, którzy nawet otoczeni całymi dniami przez jedzenie w ogóle nie tyją. - Coś się stało? Jest bardzo wcześnie. - Muszę skorzystać z telefonu - powiedziała Audrey. - Ktoś się do mnie włamał w nocy i boję się, że ciągle może być w domu. - Boże - sapnął z niepokojem, otwierając szerzej drzwi, żeby ją wpuścić. - Telefon jest w kuchni. To na wprost. Przechodząc obok schodów, zobaczyła schodzącego po nich Stephena, który był całkowitym fizycznym przeciwieństwem swojego partnera. Mieli mniej więcej tyle samo lat, ale Stephen był dobre piętnaście centymetrów niższy, szeroki w pasie oraz barczysty, zaś na jego nocny strój składały się spodnie dresowe i koszulka z logo Gold's Gym. - Co się dzieje? - zapytał, kierując pytanie nie do szybko oddalającej się Audrey, tylko do swojego partnera. - Włamali się do Audrey - wyjaśnił Finn. - My możemy być następni. - Nonsens - usłyszała odpowiedź Stephena, sięgając po telefon. -Takiego systemu alarmowego nie mamy nawet w restauracji. Zanim wyjdziesz, damy ci numer do faceta, który zakładał nam alarm! - zawołał do Audrey. Skinęła głową wybierając 911. Również skinieniem pozdrowiła lokatorkę Finna i Stephena, która siedziała przy kuchennym stole. Miała na sobie spodnie od pidżamy w babeczki z lukrem i bezkształtną bluzę Sullivan University. Jej krótkie, rudawobrązowe włosy były potargane, a więc też musiała dopiero co wstać, ale sine półksiężyce pod dużymi brązowymi oczami sugerowały, że raczej się nie wyspała. Jednak żadna z tych rzeczy nie była w stanie umniejszyć jej naturalnego piękna, niemal nieprawdopodobnego w swej doskonałości. Nagłe pojawienie się Audrey zaskoczyło ją i aż się wzdrygnęła. Rozpoznawszy sąsiadkę, wymamrotała jakieś pozdrowienie i nie przestając ściskać filiżanki z kawą rzuciła zaniepokojone spojrzenie Stephenowi, który wszedł do kuchni zaraz za Audrey. 18

Cecilia, przypomniała sobie Audrey. Tak ma na imię. Na oko miała jakieś dwadzieścia pięć, dwadzieścia siedem lat, ale sprawiała wrażenie jednej z tych „starych duchem" osób o sporym bagażu życiowych doświadczeń. Audrey nie wiedziała, dlaczego tak jest, zwłaszcza że Cecilia zdawała się nigdy nie wychodzić z domu. Jej przemyślenia na temat Cecilii przerwało zgłoszenie się dyspozytora. Audrey wyjaśniła całą sytuację i podzieliła się swoimi obawami, że intruz nadal może być u niej w domu. Dyspozytor obiecał, że radiowóz zaraz przyjedzie. I rzeczywiście, ledwo Stephen wydobył z kuchennej szuflady wizytówkę faceta od alarmów, pod dom podjechał radiowóz błyskając niebieskimi światłami. Audrey po raz kolejny opowiedziała dwójce umundurowanych policjantów, co się stało, tym razem dorzucając szczegóły, mianowicie rozrzucone kapelusze i tajemniczy wędrujący obraz. Ale im dłużej mówiła, tym mniej dwójka policjantów wydawała się zaniepokojona. Tak samo Finn i Stephen. Nawet Cecilia, z początku poruszona myślą o potencjalnym włamaniu, teraz wyraźnie się uspokoiła. No dobrze, sama Audrey musiała przyznać, że zniszczone kapelusze i przewieszony portret są tak naprawdę niczym w porównaniu z napadem czy, powiedzmy, zbrodnią nienawiści. Ale i tak mogło to człowiekowi napędzić stracha. - Rozejrzymy się - powiedziała policjantka, dobrze zbudowana brunetka z koczkiem. Na identyfikatorze widniało nazwisko Milosevic. - Ale jestem pewna, że ktokolwiek to zrobił, do tej pory dawno się ulotnił. Jej partner, młody, jasnowłosy, typowy „amerykański chłopiec", niewykluczone, że prosto po akademii, pokiwał głową przyznając jej rację. - Gdyby ktoś chciał panią skrzywdzić, to miałby ku temu doskonałą okazję, kiedy pani spała. Bardzo pocieszająca myśl. - To znaczy - dodał - skoro nie słyszała pani, jak facet chodził po schodach, w dodatku taszcząc ciężki obraz, to czemu miałaby się pani obudzić, gdyby zakradł się do pani sypialni. Naprawdę bardzo pocieszająca myśl. Chłopak się uśmiechnął. - Jezu, niech pani tylko pomyśli. Gdyby chciał, mógł panią zabić. A pani nigdy by się nie dowiedziała, co... - Andrews - przerwała mu ostro Milosevic. - Idziemy się rozejrzeć. Stephen wsunął w dłoń Audrey wizytówkę. - Najlepiej jeszcze dziś zadzwoń do faceta od alarmów - powiedział cicho, żeby nie słyszeli go oddalający się policjanci. - Będziesz lepiej spała, wiedząc, że Andrews nie dostanie się do środka. 14

Audrey skinęła głową, ale nic nie powiedziała, gdyż uniemożliwiało jej to ściśnięte strachem gardło. Ale jak się okazało, nie było się czego bać. Policjanci dokładnie przeszukali dom i stwierdzili, że poza rozrzuconymi w salonie kapeluszami wszystko wydaje się w porządku. Chcieli jednak, żeby obeszła dom z nimi, aby upewnić się, czy nic nie zginęło. Ale choć Audrey bardzo starała się coś znaleźć, wyglądało na to, że nic poza portretem kapitana Summerfielda i kapeluszami nie było ruszane. Nie wyłączając jej torebki, którą zostawiła na krześle obok kominka, a więc każdy, kto by przyszedł, żeby... przewiesić obraz i strącić z gzymsu kominka kapelusze, musiałby ją zauważyć. Ale niczego nie brakowało: ani prawa jazdy, ani gotówki, ani kart kredytowych. - Nie rozumiem - powiedziała policjantom, którzy kończyli notatki do raportu. - Po co ktoś miałby przyjść przewiesić obraz i porozrzucać kapelusze? Policjanci wymienili spojrzenia, z których Audrey wyczytała, że nie sądzą aby ktokolwiek był w jej domu. Nieważne. Niezależnie od tego, co sobie myślą ona wie, że nie jest aż tak przepracowana. Choć z drugiej strony, nie miała w zanadrzu lepszego wytłumaczenia. Kiedy policjanci odjechali, zabrała się do porządków i naprawy kapeluszy. W większości uszkodzenia były niewielkie i powierzchowne, ale wiedziała, że w dwóch przypadkach nie obejdzie się bez całkowitej zmiany kształtu. Jednak bardziej martwiło ją coś innego - nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Była pewna, że takie wrażenie to typowa reakcja powłamaniowa - postanowiła zignorować sceptycyzm policjantów i sąsiadów w tej kwestii - ale, mimo wszystko... W końcu, nadal w pidżamie, usiadła przy kuchennym stole z zaległą bardzo jej potrzebną kawą i sięgnęła po rozłożoną gazetę. Dziwne, nie pamiętała, żeby przynosiła gazetę ze schodów, a tym bardziej, żeby ją kładła na stole i rozkładała. Zerknęła na datę - dzisiejsza. Co dziwniejsze, gazeta była otwarta na stronach biznesowych, które zwykle zostawiała na koniec, bo lubiła je najbardziej. Już miała zamknąć gazetę, kiedy jej wzrok padł na zdjęcie mężczyzny niezwykle podobnego do Silasa Summerfielda. Też miał zawadiacki wyraz twarzy i czarujący uśmiech, równie ciemne jak on włosy oraz oczy. Pewnie dlatego fotografia przykuła jej uwagę. A potem zobaczyła poniżej podpis, który identyfikował go jako Nathaniela Summerfielda. 20

Zaraz, czy nie tak nazywał się prapra-i-tak-dalej-wnuk, o którym opowiadał jej we śnie kapitan Summerfield? Zacisnęła powieki, próbując wszystko sobie przypomnieć. Była w swoim domu, ale pełnym mebli kapitana Summerfielda, który powiedział, że to ona jest gościem, nie on. Potem powiedział, że jego prapra-i-tak-dalej-wnukowi grozi jakieś niebezpieczeństwo. Był tym bardzo zmartwiony. Co on takiego powiedział? Co grozi jego prapra-i-tak-dalej-wnukowi? Otworzyła oczy dopiero, kiedy jej się w końcu przypomniało. Powiedział, że jego potomkowi grozi utrata duszy. Mówił jeszcze coś o jakichś mętnych interesach z kryminalistą ale nie mogła przypomnieć sobie szczegółów. Przypomniała sobie za to, że kapitan Summerfield mówił, żeby przeczytała artykuł o Nathanielu w dzisiejszej gazecie. O rany, myślała, że jej sen był dziwny? Raczej proroczy. I to dopiero jest dziwne. Znów skierowała wzrok na gazetę, konkretnie na zdjęcie Nathaniela Summerfielda. Obok była fotografia drugiego mężczyzny, niejakiego Edwarda Drydena, który był równie nijaki i przeciętny, jak Nathaniel Summerfield charyzmatyczny i przystojny. Nagłówek nad artykułem informował: „Dryden Properties wybuduje w śródmieściu luksusowe powierzchnie mieszkalne i handlowe". Sięgając po kawę, Audrey zaczęła czytać. Kiedy skończyła, nie ogarnęły jej bynajmniej złe przeczucia. W przedsięwzięciu, do którego przymierzało się Dryden Properties, nie było nic niezwykłego. Wyglądało na to, że Dryden jest zwyczajnie klientem Summerfield and Associates, a Nathaniel, jako prawnik, po prostu czuwa nad legalnością całego przedsięwzięcia. Ale było to w całości przedsięwzięcie Drydena. W artykule wyczytała wzmiankę, że przedtem na tym terenie miało coś budować miasto, ale jak to się mogło mieć do ewentualnego ryzyka utraty duszy przez Nathaniela, Audrey nie wiedziała. Czemu Silas Summerfield tak bardzo martwi się o swojego pra pra... o swojego potomka, skoro wszystko wskazuje na to, że przedsięwzięcie jego klienta jest jak najbardziej legalne? t Tak właściwie, to dlaczego w ogóle uważa, że Silas Summerfield próbował jej coś powiedzieć? Po prostu miała dziwny - dobra, bardzo dziwny - sen. Bez wątpienia wywołany tym, że weszła w posiadanie portretu przystojnego mężczyzny, który nie żyje od ponad siedemdzie- sięciu lat. I, dobra, może zjadła trochę za dużo lodów. Ale nie był to pierwszy dziwaczny sen w jej życiu, a nigdy wcześniej jakoś nie przyszło jej do głowy, że ktoś próbował jej coś powiedzieć. 16

Audrey Fine Magill nie należała do ludzi, którzy bez zmrużenia oka kupują wszystkie nadprzyrodzone bujdy. Ale z drugiej strony, nie była zupełną sceptyczką. Wierzyła, że wszystko we wszechświecie jest ze sobą powiązane, choćby w nikły, subtelny sposób, i nawet wydarzenie zachodzące w odległym końcu świata może odbić się na każdym, znajdującym się w tej niewidzialnej sieci zależności. Wierzyła również, że są ludzie, którzy mają dostęp do rzeczy niedostępnych dla innych. Nie żeby ona sama, chociaż... Cóż. Trzy lata temu, po śmierci Seana, bywało, że Audrey czuła i słyszała różne rzeczy, które wydawały się niemożliwe. Bywało, że odnosiła wrażenie, że jej mąż, czy też jego duch, jest z nią w tym samym pomieszczeniu, obserwując ją podczas codziennych zajęć. Bywały też poranki, kiedy po przebudzeniu była przekonana, iż wystarczy, że się odwróci, a zobaczy go leżącego obok w łóżku. A raz, mogłaby przysiąc, słyszała swoje imię, wymruczane ciepłym głosem Seana. Oczywiście wszystko to można było wytłumaczyć przeżywaną przez nią żałobą. Jej pragnieniem, aby wrócił. Mogła to również być jakaś wyjątkowo realna halucynacja, wytwór jej wyobraźni, będący skutkiem tego, że nie mogła poradzić sobie z brakiem męża. Ale nie można wykluczyć możliwości, że chodziło o coś innego. Od jakiegoś czasu nic takiego nie miało miejsca, ale w ciągu tego roku po śmierci Seana było dość jego „powrotów", żeby Audrey uznała, iż czasami drzwi do życia pozagrobowego pozostają uchylone. Czy to możliwe, że kapitan Summerfield się przez nie prześliznął? Że wykorzystał jej obecność w swoim domu - w swoim dawnym domu -by przekazać wiadomość dla swojego prapra-i-tak-dalej-wnuka? A skoro już dopuszcza pewne rzeczy do świadomości, to czy przewieszenie obrazu jest jego sprawką? Czy to jego ręka pozrzucała kapelusze? A może po prostu wariuje? Upiła kolejny łyk kawy i znów spojrzała na zdjęcie Nathaniela Sum-merfielda. I, jak przez mgłę, przypomniały jej się słowa kapitana, które usłyszała we śnie: „Chłopak stanowi sam dla siebie ogromne zagrożenie". Audrey dobrze wiedziała, jak to jest. Był taki czas w jej życiu - choć oczywiście była wtedy znacznie młodsza od Nathaniela Summerfielda -kiedy znajdowała się w podobnej sytuacji. Szczęśliwie pojawił się wtedy Sean Magill i pomógł jej w powrocie na prostą. Zastanawiała się, czy Nathaniel ma kogoś, kto może mu pomóc. Kogoś oprócz od dawna nieżyjącego przodka, który nieproszony pojawia się w snach obcych ludzi. 22

Zastanawiała się również, czy może sama nie powinna sprawdzić, co się dzieje z Nathanielem. Tak na wszelki wypadek. Rozdział 3 Nathaniel Summerfield już i tak miał ciężki dzień, kiedy jego asystentka Irenę poinformowała go, że chce się z nim widzieć ktoś, kto nie jest umówiony. Normalnie powiedziałby Irenę, żeby kazała takiej osobie wrócić, kiedy już się umówi - nawet gdyby nie był to dzień, gdy jego telefon się urywa, a on stara się zapiąć wszystko na ostami guzik przed podpisaniem umowy z Edwardem Drydenem. Jezu, w związku z tą sprawą czuł na karku oddech dosłownie wszystkich, począwszy od ludzi z Fair Housing Commission, a kończąc na Smali Business Owners Association. Edward ma być u niego już za niecałe trzy godziny, a Nathaniel musi jeszcze przejrzeć część umowy. Ale kiedy Irenę powiadomiła go, że chce z nim mówić Audrey Magill, było parę minut po dwunastej, i wszyscy, do których Nathaniel mógłby mieć potrzebę zadzwonić czy coś, i tak pewnie zaraz zaczną wychodzić na lunch. Poza tym Irenę powiedziała, że pani Magill obiecała zająć mu tylko kilka minut. Jednak sprawę przesądziło coś innego; kiedy Nathaniel ujrzał przelotnie Audrey Magill stojącą tuż za drzwiami, uznał, że jest gotów poświęcić nawet więcej niż kilka minut tej kobiecie, która, krótko mówiąc, jest zachwycająca. Tak zachwycająca, że na chwilę go zatkało, kiedy weszła do jego gabinetu. Jego reakcja zaskoczyła go, bo wcale nie była kobietą którą nazwałby pięknością - w każdym razie, nie według jego własnej definicji piękna. Jak na jego standardy wyglądała aż za naturalnie, bez makijażu, z włosami zebranymi w koński ogon, w ubraniu, które bardziej pasuje na niedzielny brunch niż spotkanie korporacyjne, co sygnalizowało, że nie przyszła tu w interesach. Ale nawet jeśli tak jest, to nie rozpaczał, bo kobieta o wyglądzie Audrey Magill nie wywoływała w mężczyźnie pragnienia rozmowy o interesach. Nawet jeśli nie jest konwencjonalną pięknością jest zachwycająca. Wspominał już o tym? Koński ogon może jest prostym uczesaniem, ale jest prawie tak gruby jak jej nadgarstek, kruczoczarny, i sięga niemal połowy pleców. Aż kusiło, żeby rozpuścić te włosy, zanurzyć palce 18

w jedwabistych pasmach... a potem rozrzucić na poduszce. A jej oczy. Boże. Duże, czyste i niebieskie jak wody Zatoki Karaibskiej, z gęstymi rzęsami. Była szczupła, ale zaokrąglona, prosta spódnica khaki i jasnoniebieska bluzka doskonale uwydatniały jej biodra i piersi. Z biżuterii miała jedynie złoty łańcuszek, który chował się pod bluzką, i złote koła w uszach. Nie tylko nie jest mało oryginalną pięknością, ale nie jest też kobietą które zwykle pociągały Nathaniela. Lubił kobiety, które świadomie podkreślają swoje atrybuty, które poświęcają całe godziny na zrobienie makijażu, uczesanie włosów i wybranie odpowiedniego stroju na randkę - pod warunkiem że są gotowe, kiedy po nie przyjeżdża i nie każą mu czekać. Kobiety noszące całe mnóstwo biżuterii, która kołysze się i błyszczy, kobiety, które noszą skandalicznie kobiece stroje, aby eksponować swoje atuty. Wielu mężczyzn czuło się oszukanych przez wynalazki typu Wonderbra, ale Nathaniel nawet je lubił - choć, oczywiście, nie mógł się doczekać, żeby uwolnić kobietę od stanika. Jednak naturalna Audrey Magill nie sprawiała wrażenia kobiety, która nosi stanik typu push-up. Czyli, że to, co ma pod bluzką jest w stu. procentach naturalne. Do diabła, tak, zdecydowanie gotów jest poświęcić jej kilka minut. Poprawił nawet szafirowy krawat i wygładził parę nieistniejących zmarszczek na grafitowym garniturze, podchodząc, żeby się z nią przywitać. - Przejdę od razu do sedna, panie Summerfield - powiedziała, kiedy uścisnęli sobie dłonie. - Domyślam się, że jest pan bardzo zajęty. Uściskjej dłoni również go zaskoczył, ponieważ był mocny i konkretny, inny niż uściski dłoni kobiet, z którymi miał do czynienia, nawet tych, z którymi spotykał się w interesach. Usiadła na miejscu, które jej wskazał^ po drugiej stronie biurka, nie wydając się ani trochę onieśmielona jego gabinetem, który urządził specjalnie w stylu Early American Depot właśnie w tym celu. Ale ona tylko wyprostowała się na dużym skórzanym fotelu i spojrzała mu w oczy nad olbrzymim mahoniowym biurkiem. A potem musiała wszystko zepsuć, pytając: - Wierzy pan w duchy, panie Summerfield? Nathaniel miał nadzieję, że to, co pomyślał, nie odmalowało się na jego twarzy, a pomyślał, że powinien podnieść słuchawkę i wezwać ochronę. Zachwycająca czy nie, on nie ma czasu na wariatki. - Duchy, panno Magill? Skinęła głową po czym dodała: - Pani Magill. Nie panno. 24

Odruchowo przeniósł wzrok na jej dłonie, które trzymała splecione na skrzyżowanych nogach. Rzeczywiście, na palcu serdecznym lewej dłoni miała prostą złotą obrączkę. Zamężna i prawdopodobnie wariatka, pomyślał. To dwa poważne minusy. Ma szczęście, że natura wyposażyła ją w te zachwycające, nie-wymagające wspomagania push-upem cuda, bo inaczej byłaby już za drzwiami. - Pani Magill - poprawił się posłusznie. - Nie. Nie wierzę w duchy. Wydała miękki dźwięk, który mógł znaczyć cokolwiek. - Właściwie ja też nie. Nathaniel odetchnął z ulgą. Potem przypomniał sobie, że jest panią Magill, a więc stan jej zdrowia psychicznego - czy czegokolwiek innego co jej dotyczy - nie ma znaczenia. Lubi kobiety. Bardzo. Lubi zdobywać kobiety. Bardzo. Ale nie startuje do mężatek. Niekoniecznie z powodu moralnych skrupułów, ale dlatego, że wymaga to zbyt wiele czasu. - Ale zeszłej nocy miałam bardzo dziwny sen - ciągnęła. - Śnił mi się pański prapra... nie wiem dokładnie, ile tego pradziadek, który powiedział mi, że... Nathaniel musiał przyglądać jej się podejrzliwie, bo urwała tak nagle, że jej usta pozostały otwarte. Potem zamknęła je i uśmiechnęła się w sposób sugerujący, że zdaje sobie sprawę z tego, że to, co mówi, podaje w wątpliwość jej zdrowie psychiczne ... i trzeźwość. - Mogę zacząć jeszcze raz? - zapytała. - Zdaje się, że gadam jak wariatka. Co może być oznaką tego, że faktycznie jest wariatką. Aczkolwiek niekoniecznie. Chcąc wierzyć, że jednak nie, powiedział: - Oczywiście. Zaczerpnęła tchu i spróbowała ponownie: - Niedawno kupiłam dom w Old Louisville, który, jak się okazało, należał do jednego z pańskich przodków. - Doprawdy? - Nathaniel nie bardzo wiedział, co to ma do rzeczy. - A wczoraj, kiedy poszłam do sklepu z antykami przy Trzeciej ulicy, zobaczyłam tam portret owego przodka, kapitana żeglugi rzecznej, który nazywał się Silas Summerfield. Pomyślałam, że to interesujący zbieg okoliczności. Może i on by tak uznał, to znaczy, gdyby był tym zainteresowany. - Oczywiście, kupiłam go - dodała. „Oczywiście". Nathaniel spojrzał na zegarek. 20

- Po czym zeszłej nocy - kontynuowała - miałam bardzo dziwny sen, a obudziłam się w jeszcze dziwniejszej rzeczywistości. Przeszła do opowieści, która zapowiadała się na długą, o wiele dłuższą niż kilka minut, które już i tak wykorzystała. Mówiła coś o jego prapra-bla-bla-bla-dziadku, który objawił się jej we śnie i powiedział, że Nathanielowi grozi utrata duszy, potem mówiła o włamaniu do jej domu, które jednak nie było żadnym włamaniem, a być może sprawką ducha, a potem... Cóż, Nathaniel w tym momencie przestał słuchać - nie żeby słuchał jej nie wiadomo jak uważnie od samego początku - więc nie był pewien, o czym mówiła później. Dobrze, w sumie to nie był także pewien, o czym tak właściwie mówiła wcześniej. Wiedział tylko, że zaraz zajmie mu całą przerwę na lunch - której, co prawda, i tak nigdy nie wykorzystywał najedzenie - jakąś absurdalną historią o złowieszczym ostrzeżeniu z zaświatów, w którym generalnie chodzi o to, że jeśli wejdzie w spółkę z Edwardem Drydenem, na zawsze utraci duszę. Była zachwycająca i nie potrzebowała stanika z push-upem, ale Nathaniel nie miał całego dnia i musiał myśleć rozsądnie. Tak więc, następnym razem, kiedy urwała, żeby zaczerpnąć tchu, powiedział: - Panno Magill, doceniam pani troskę, ale jestem pewien, że pani zrozumie, kiedy powiem, iż jej nie podzielam. - Pani Magill - znów go poprawiła. Przyglądała się mu wyraźnie zmieszana. - Dlaczego miałabym zrozumieć? To znaczy, wiem, że to brzmi... - Niedorzecznie? - dokończył za nią. - To nie tylko tak brzmi. To jest niedorzeczne. Teraz patrzyła na niego wyraźnie urażona. - Proszę posłuchać, zdaję sobie sprawę, że to, co mi się przydarzyło zeszłej nocy i dziś rano, może wydawać się nieco niezwykłe... - To nie wydaje się nieco niezwykłe - przerwał jej Nathaniel. - To jest zupełnie absurdalne. - I proszę mi wierzyć - ciągnęła, jakby w ogóle się nie odzywał -że zanim tu przyszłam, głęboko się nad tym zastanawiałam, właśnie z obawy, że weźmie mnie pan za wariatkę. Urwała, wyraźnie czekając na jakąś reakcję. Więc rzucił: - I? Najwyraźniej nie o taką reakcję jej chodziło, bo spojrzała na niego, mrużąc oczy. - I nie spodziewam się, że każdy wierzy w życie pozagrobowe czy łączność pomiędzy tym i tamtym światem. Sama jestem sceptyczna, jeśli 21

chodzi o tego typu rzeczy. Ale też nie jestem na nie zupełnie zamknięta. I pomyślałam, że może pan wykaże podobną postawę i przynajmniej uzna to wszystko za... za... - Niedorzeczne? - podsunął pomocnie. No dobrze, wcale nie pomocnie, raczej uszczypliwie. - Interesujące - dokończyła krótko. - Za jakie uznałam to ja. - Panno Magill... - Pani. - Pani Magill - poprawił się po raz kolejny, zastanawiając się, dlaczego ma problem z zapamiętaniem, że jest mężatką. - Nie może pani oczekiwać, że uwierzę w pani sen, nawet jeśli rzekomo występował w nim któryś z moich przodków. Sny są tylko obrazami, które wyświetlają się w naszych mózgach, kiedy jesteśmy nieprzytomni. Nie ma powodu w nie wierzyć. Radziłbym pani skończyć z jedzeniem ciastek Hostess HoHos przed snem. Jeszcze bardziej zmrużyła oczy. - To były lody Chunky Monkey i dobrze wiem, jak bardzo nieprawdopodobnie to wszystko brzmi. Ale nie uważa pan za dziwne, że miałam taki sen? Wolała nie wiedzieć, co według niego jest naprawdę dziwne. - I rano zobaczyłam w gazecie artykuł o panu? - dodała. - Artykuł, o którym mówił we śnie pański prapra-i-tak-dalej-dziadek? - Panno Magill... - Pani - znowu go poprawiła, tym razem bardziej energicznie. - Pani Magill - znowu się poprawił, tym razem mniej grzecznie. -Od dwóch tygodni ciągle ukazują się w prasie artykuły o mnie i Edwardzie Drydenie. Przedsięwzięcie, do którego się przymierza, a w które ja inwestuję, będzie jedną z największych inwestycji w tym mieście w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Według mnie właśnie to wywołało pani sen, nie jakiś portret mojego prapra... nieważne, ile tego pra..., dziadka. A z pewnością nie rzekomo zagrażające mi niebezpieczeństwo utraty duszy. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Jednak naP dal patrzyła mu prosto w oczy, kiedy wstawała i przewieszała torebkę przez ramię. Zaczęła się odwracać, po czym jeszcze raz spojrzała na Nathaniela. - Przykro mi, jeśli myśli pan, że zmarnowałam pański czas, panie Summerfield, ale jak powiedział Szekspir... - Czyżby zamierzała pani uraczyć mnie cytatem: „Więcej jest rzeczy na niebie i ziemi, Horacy, niż się ich śniło waszym filozofom"? 27

przerwał jej Nathaniel. - Jeśli mam być szczery, pani Magill, w mojej filozofii mieści się wiele rzeczy, ale żadna z nich nie ma nic wspólnego z duchami czy duszami. Skinęła szybko głową. - Och, proszę mi wierzyć, panie Summerfield, wyraźnie widać, że niezbyt przejmuje się pan swoją duszą. Nie rozumiem tylko, czemu kapitan Summerfield tak bardzo się o nią martwi. Jak dla mnie, jest zupełnie jasne, że jeśli w ogóle miał pan kiedykolwiek jakąś duszę, to już jej dawno nie ma. A potem odwróciła się i ruszyła do drzwi. Nathaniel powiedział do siebie: „Całe szczęście", ale mimo to patrzył tęsknie na jej długi koński ogon, który kołysał się nawet bardziej uwodzicielsko niż jej biodra. Ostatnią rzeczą jakiej mu teraz trzeba, to historia z wariatką choćby i zachwycającą. Edward jest bardzo wymagającym klientem i będzie musiał poświęcić mu o wiele więcej czasu niż jakiemukolwiek innemu z dotychczasowych klientów, ale też zarobi na tym więcej niż kiedy- kolwiek wcześniej. Do diabła, jeśli ma go to kosztować utratę duszy, to przynajmniej będzie miał jedną rzecz mniej na głowie. Usiadł i zabrał się do przeglądania kontraktu z Edwardem, zanim za panią Magill zamknęły się drzwi. - To początek czegoś wielkiego, Nathanielu. Trzy godziny po tym, jak Audrey Magill opuściła jego gabinet, Nathaniel powitał w nim Edwarda Drydena. Razem przejrzeli kolejne punkty umowy, omówili szczegóły, przeanalizowali wszystko i zaaprobowali. Pozostało już tylko złożyć podpis w wykropkowanym miejscu - na trzech egzemplarzach - żeby umowa została zawarta. Edward podpisał się pewnie w wyznaczonych miejscach szczupłą dłonią po czym podał długopis Nathanielowi. Nathaniel pochylił się nad biurkiem, dotknął długopisem papieru i już miał złożyć pierwszy z trzech podpisów, kiedy jego dłoń znieruchomiała. Bo nagle przypomniał sobie coś, co powiedziała pod- czas swojego długiego przemówienia Audrey Magill: „Jeśli zawrze pan tę umowę z Edwardem Drydenem, na zawsze utraci pan duszę". Rzekomo było to sedno tego, co przekazał jej jego prapra-bla-bla--bla-dziadek, powstały z grobu, aby go ostrzec, wspaniały kapitan Silas Summerfield. Ostrzec, że jeśli Nathaniel zawrze niewątpliwie najbardziej intratną umowę w swojej karierze, zostanie pozbawiony duszy. Nathaniel nie wiedział nawet, czy faktycznie miał przodka, który nazywał się Silas Summerfield. Niewiele wiedział o swojej rodzinie z obu stron, głównie dlatego, że go to nie obchodziło. Matka była skłócona ze swoją rodziną więc nigdy nawet nie poznał nikogo z tamtej strony. Ojciec zmarł, kiedy Nathaniel był zbyt mały, żeby go pamiętać, i matka samotnie walczyła o to, by zapewnić byt im obojgu. Było tak przez całe jego dzieciństwo. Trudno, żeby interesował się genealogią skoro tak 28

naprawdę nie miał rodziny. Wiedział, że poza nim, są jeszcze jacyś inni Summerfieldowie - muszą być - ale nigdy o nich nie rozmyślał. Ani o żywych, ani o zmarłych. Aż tu nagle w jego życie włazi z butami ta dziwna kobieta, twierdząc, że miała jakiś sen o jego dawno nieżyjącym krewnym. Powiedział sobie, że jest szalona. Musi być szalona. Nie brak przecież ludzi, którym nie wystarcza, że sami wierzą w jakieś niestworzone historie, tylko koniecznie muszą przekonywać do swoich dziwacznych przekonań innych. Ich życie jest puste, a oni tak spragnieni zainteresowania innych, że robią wszystko, by je zyskać. Z tym, że Audrey Magill nie wygląda na taką osobę. Wydawała się całkiem normalna. Ale czasami to właśnie na tych z pozoru zupełnie normalnych trzeba szczególnie uważać. Umowa z Edwardem jest początkiem czegoś wielkiego. Okazją jaka trafia się tylko raz w całej karierze. Co z tego, że teren, który ma zagospodarować Dryden Properties, pierwotnie przeznaczony był na osiedle tanich, ale dobrej jakości domów, które miały zapewnić samotnym rodzicom i ich dzieciom - czyli dokładnie takim rodzinom, w jakiej wychowywał się Nathaniel - lepsze życie? Co z tego, jeśli zamiast bezpiecznych domów dla pokrzywdzonych przez los dzieciaków, nowej szkoły, w której by się uczyły, przedszkola, w którym by przebywały, kiedy ich matki pracują Edward zamierzał wybudować drogie aparta- menty i butiki dla ludzi, którzy mają więcej forsy niż rozumu? To nie problem Nathaniela. Nie jest moralnym kompasem świata. Jest po prostu facetem, który chce zarobić. A dzięki temu kontraktowi zarobi bajecznie dużo. - Masz jakieś wątpliwości, Nathanielu? Uniósł wzrok i zobaczył uśmiechającego się do niego Edwarda, ale w tym uśmiechu było coś nieszczerego. Jakby facet obawiał się, że Nathaniel może zmienić zdanie. Jakby, gdyby Nathaniel się rozmyślił, pociągnęłoby to za sobą nieprzyjemne konsekwencje. I to nie tylko te finansowe, wyszczególnione w umowie. Nathaniel odsunął od siebie te myśli. Edward Dryden po prostu nie uśmiecha się zbyt często, to wszystko. 24

- Oczywiście, że nie - zapewnił i przejechał długopisem po papierze, zostawiając na nim swój podpis. Powtórzył to jeszcze dwa razy na pozostałych egzemplarzach umowy. Potem rzucił długopis na biurko i uścisnął dłoń Edwardowi. - Nie ma już odwrotu - powiedział Edward ze śmiechem. - Ani mi się śni wycofywać. Klamka zapadła. Po tych słowach Nathaniel poczuł coś dziwnego w piersi, mniej więcej tam, gdzie jest serce. Nie było to straszne, nic, co by go skłoniło do natychmiastowej wizyty na ostrym dyżurze, tylko po prostu... dziwne. Jakby w jego piersi zatrzepotał skrzydłami przerażony motyl, a potem... odleciał. Jakby jakaś część niego po prostu... wyparowała. Tylko tak potrafił to opisać. Nagle ogarnęło go zimno. Zimno tak przenikliwe, że aż zadrżał. Bezwiednie uniósł rękę do klatki piersiowej, dotknął miejsca, w którym odczuwał tę dziwną pustkę, i nacisnął, jakby w ten sposób chciał to miejsce z powrotem wypełnić i pozbyć się niepokoju, który ogarniał go równie szybko jak zimno. - Dobrze się czujesz, Nathanielu? - zapytał Edward. - Jesteś jakiś blady. Nathaniel skinął głową choć wcale nie czuł się dobrze. - Nic mi nie jest - skłamał. - Pewnie coś zjadłem. To nic takiego. Tak, to nic takiego. Zjadł coś, co mu zaszkodziło, to wszystko. Bo pomimo tego, co twierdziła Audrey Magill, nie mógł niczego utracić. To było zwyczajnie niemożliwe. Rozdział 4 Za drugim razem, kiedy Audrey zobaczyła kapitana Summerfielda, nie było to we śnie w środku nocy. Nie, za drugim razem, było to parę minut po południu, kiedy weszła do spiżarni przy kuchni po puszkę tuńczyka na lunch. Pociągnęła za sznureczek zwisający z nagiej żarówki u sufitu, wypełniając słabym światłem małe pomieszczenie, i zobaczyła go, stojącego tuż przed nią pomiędzy paczką herbatników i puszką karczochów z jednej strony a słoikiem oliwek Kalamata i pudełkiem cheeriosów z drugiej. Krzyknęła, zupełnie zaskoczona jego widokiem, i odsunęła się gwałtownie, o mało nie upuszczając noża do masła, który trzymała. Za- 25