Bolen Cheryl
Białe małżeństwo
Narzeczone z Bath - Tom 2
Glee kocha się potajemnie w przyjacielu starszego brata, Gregorym. Kiedy umiera jego
ojciec, Gregory musi ożenić się przed ukończeniem dwudziestu pięciu lat, by
odziedziczyć majątek. Wtedy Glee proponuje mu białe małżeństwo, a Gregory zgadza
się. Nie wie jednak, że zakochana w nim dziewczyna nie cofnie się przed niczym, by
zdobyć jego miłość...
1
Ukłucie igią było dla Glee Pembroke - bardzo niewprawnej w szyciu - wydarzeniem tak powszednim, że nie
powinna zwrócić na nie uwagi. Dziś jednak stało się inaczej. Glee rzuciła robótkę, tupnęła pantofelkiem z
koźlęcej skóry i zaczęła ssać pokłuty kciuk.
- Ja się po prostu nie nadaję do takiego życia, do zakopania się tutaj, w Hornsby Manor! - zaprotestowała. -
Dlaczego mój brat nie pozwala mi zamieszkać samej w Bath? Innym starym pannom wolno!
Elegancka bratowa Glee spokojnie odłożyła na bok swoją nieskazitelną robótkę i obrzuciła szwagierkę
współczującym spojrzeniem.
- Daleko ci do starej panny. Jesteś dziewiętnastoletnią panienką i nie możesz mieszkać sama.
- Wolę myśleć o sobie jak o starej pannie - zaprotestowała Glee, krzywiąc dolną wargę w dziecinnym grymasie.
- Jakkolwiek na to patrzeć, mam za sobą już dwa sezony i wciąż jeszcze nie wyszłam za mąż.
Dianna skarciła Glee spojrzeniem.
- Zapomniałaś widocznie o tych ośmiu propozycjach małżeństwa, które odrzuciłaś.
- O ośmiu i pół, gdyby wliczyć w to Percy'ego Wittinghama, którego zdołałam przekonać, żeby nie zwracał się
do mojego brata.
Dianna, dama o nienagannych manierach, posłała jej zakłopotany uśmiech.
- Wiem, jak bardzo musisz się tu nudzić, zwłaszcza teraz,
2
gdy mój połóg nie dobiegł jeszcze końca, a Felicity wybrała się w podróż po Europie.
Glee stanowczo pokręciła głową.
- Nic - nawet gdybym miała zostać przedstawiona królowej - nie zdołałoby mnie utrzymać z dala od Hornsby
Manor, kiedy na świat miała przyjść maleńka Georgette. - Rysy twarzy jej złagodniały, a w głosie pojawiła się
czułość. - Moja bratanica jest bez wątpienia najcudowniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek się urodziło.
Zadowolona Dianna skromnie spuściła oczy, chociaż widać było, że rozpiera ją duma.
- George i ja tak właśnie uważamy. Glee westchnęła.
- Ty i George... Felicity i Thomas... Otaczają mnie szczęśliwie zakochani w sobie małżonkowie, a ja tymczasem
mogę się cieszyć jedynie z tego, że jestem ciocią.
Pomimo niezrównanego sukcesu, jaki Glee odniosła podczas swoich dwóch sezonów, jedyny mężczyzna,
którego uwielbiała od najwcześniejszego dzieciństwa, jedyny, którego kiedykolwiek mogła prawdziwie
pokochać, pozostawał dla niej równie nieosiągalny jak gwiazdka z nieba. Gregory „Blanks" Blanken-ship wciąż
był dla niej na tyle daleki, że. nie miała nawet okazji zasygnalizować mu swej wielkiej sympatii. A skoro nie mo-
gła dostać Blanksa, wolała umrzeć jako stara panna.
Spojrzenie Dianny złagodniało.
- Cierpliwości, Glee. Jestem o dwa lata starsza od ciebie, a Felicity o siedem. Gdybyś była naprawdę
zrozpaczona, przyjęłabyś którąś z tych ośmiu i pół propozycji. Najprawdopodobniej otrzymasz jeszcze osiem
kolejnych. Jesteś prześliczną młodą panną. - Na zwykle łagodnej twarzy Dianny pojawił się triumfujący
uśmiech. - Wiem, dlaczego nie mogłaś się zakochać w żadnym z tych młodych ludzi.
Pełna wdzięku młoda matka mimochodem znów sięgnęła po robótkę.
- Bądź łaskawa mnie oświecić - powiedziała Glee zniecier-
3
pliwiona, patrząc, jak Dianna wraca do szycia. Zawstydziła się przy tym, porównując swoje mizerne strzępki
haftu z niezwykle starannym dziełem bratowej. Jakie to szczęście, że Dianna jest już mężatką, bo gdyby miała
się mierzyć ze śliczną bratową, wynik z całą pewnością wypadłby na niekorzyść Glee.
- Wszystko jedno, czy masz tego świadomość, czy nie, ale od dawna już jesteś zakochana w człowieku, który na
razie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak świetna z ciebie partia -wyjaśniła Dianna.
Brwi Glee wygięły się w łuk.
- Naprawdę? Dianna przytaknęła.
- To młody człowiek, którego znasz przez prawie całe swoje życie, a przynajmniej od czasu, gdy razem z
Geor-ge'em uczęszczał do Eton.
- Blanks! - wyrwało się z ust Glee niemal z nabożeństwem. W jaki sposób Dianna mogła to odgadnąć?
Glee popatrzyła bratowej prosto w oczy.
- Masz chyba świadomość, że w oczach pana Gregory'ego Blankenshipa zawsze pozostanę dwunastoletnią
dziewczynką.
Dianna pokiwała głową.
- Od ciebie zależy, czy pokażesz mu, że jest inaczej. Glee mocniej otuliła się szalem i wstała z krzesła obitego
jedwabnym adamaszkiem. Podeszła do kominka, na którym z trzaskiem płonął ogień. Odwrócona plecami do
Dianny powiedziała:
- Faktem jest również, że pana Blankenshipa nigdy nie pociągała żadna przyzwoita młoda panna. Czy on
przypadkiem nie trzyma kochanki?
- Nie powinnaś wiedzieć o takich rzeczach! - zbeształa ją Dianna.
- Może gdybym zachowywała się jak rozpustnica, spodobałabym się Blanksowi?
- To znaczy, że naprawdę ci na nim zależy!
Glee westchnęła. Przygryzła wargi, a potem na badawcze
7
spojrzenie bratowej odpowiedziała zakłopotanym skinieniem głowy.
Czyżby Dianna wiedziała, że Glee porównuje z Blanksem wszystkich mężczyzn, a skutek zawsze jest ten sam?
Nieodmiennie stwierdzała, że każdemu czegoś brakuje. Nie chodziło jedynie o to, że Błanks był wyższy i
przystojniejszy od wszystkich innych, ani też o to, że był bardzo zamożny, a poza tym miał wyszukany gust i
znakomicie jeździł konno. To wszystko prawda, lecz chodziło o coś znacznie więcej.
Blanks miał wyjątkowo ujmującą powierzchowność i z niezwykłą troską odnosił się do wszystkich napotkanych
ludzi. To właśnie Blanks, a wcale nie rodzony brat, wyrwał Glee jej pierwszy mleczny ząb. Również Blanks
pocieszał ją, gdy zdechł jej ulubiony pies. Glee z osobliwym biciem serca wspominała, jak dwunastoletni Blanks
z dumą zaniósł ją do dworu, kiedy spadła z drzewa i zraniła się w nogę.
Pamiętała również, że jego szczery uśmiech potrafił rozświetlić słońcem najbardziej pochmurny dzień. Nawet
teraz przechodził ją dreszcz, gdy go sobie wyobrażała.
Dianna uśmiechała się z zadowoleniem jak kot, który złapał kanarka.
- Kiedy Blanks postanowi się ustatkować, będzie chciał poślubić porządną dziewczynę, a nie rozpustnicę.
Glee odwróciła się do bratowej.
- Pomimo że jestem pięć lat młodsza od niego, to moje rude włosy mogą zdążyć posiwieć, zanim pan Gregory
Blanken-ship zdecyduje się ustatkować. Każdy, kto zna Blanksa, wie o jego zapiekłej awersji dd małżeństwa i
założenia rodziny, a także o tym, że zupełnie nie potrafi przyznać się do błędu.
Dianna pokiwała głową.
- Owszem, ale George, gdy go poznałam, również nie miał zamiaru się ustatkować. Miłość, moja droga, potrafi
wszystko odmienić. Nawet przekonania najbardziej zatwardziałego kawalera!
To prawda, pomyślała Glee. Miłość w bardzo wyraźny spo-
8
sób odmieniła jej brata. Nie mijał dzień, by Glee nie dziwiła się metamorfozą, jaka zaszła w Georgeu. Z chętnie
zaglądającego do kieliszka, oszalałego na punkcie hazardu lekkoducha zmienił się w zakochanego męża i
oddanego ojca. Oczywiście bardzo mu w tym pomogło oderwanie się od przyjaciół hedo-nistów w Bath i
zamieszkanie w Hornsby Manor.
- To, że Blanks nagle się we mnie zakocha, jest równie mało prawdopodobne jak to, że przestanie go interesować
gra w faraona czy wyścigi w Newmarket. To zupełnie niepodobne do historii twojej i George'a. Niemalże na
własne oczy widziałam, jak strzała Amora trafiła George'a prosto w serce już w momencie, gdy jego spojrzenie
padło na ciebie. A zapewniam cię, że mój brat zamierzał zostać kawalerem aż do trzydziestki.
Glee zapatrzyła się w ogień na kominku, w roztańczone żółte, pomarańczowe i niebieskie płomienie.
- Oczywiście jeśli chodzi o Blanksa, nie jestem przeciwna udzieleniu Amorowi odrobiny zachęty - popatrzyła na
Dian-nę z figlarnym błyskiem w oku. - Powiedz mi, czy George ma jakąś książkę, która mówi o... - Znów
odwróciła się do Dianny plecami - która mówi o tych sprawach. No wiesz, jak to się robi i w ogóle...
Odwróciła się, żeby spojrzeć na Diannę, której twarz pokryła się nagłym rumieńcem. Przez chwilę uważnie
przyglądała się bratowej.
Dianna w końcu odpowiedziała, ale w jej głosie dało się słyszeć zakłopotanie:
- Jestem pewna, że nigdy nie słyszałam o takiej książce.
- No to skąd wiesz, co robić?
Dianna wyraźnie unikała wzroku Glee. Ponownie biorąc do rąk robótkę, chrząknęła.
- Przypuszczam, że z tym jest podobnie jak z oddychaniem. To przychodzi samo z siebie. Oczywiście pod
warunkiem, że kocha się partnera.
Rozległo się skrzypnięcie wielkich drzwi i do pokoju
6
wszedł George. Był jasnowłosy, krzepki, młody i energiczny. I do szaleństwa zakochany w żonie. Jego
rozradowane oczy natychmiast odnalazły Diannę.
- Co przychodzi samo z siebie?
Dwie młode kobiety wymieniły rozbawione spojrzenia. George pocałował Diannę w policzek. Popatrzyła na
niego kochającymi oczami.
- Miłość, mój drogi.
George przeniósł spojrzenie na Glee.
- Czyżby Glee znów się zakochała?
Glee spoglądała na brata spod zmrużonych powiek.
- Proszę cię, nie wspominaj o tej idiotycznej historii, która przydarzyła mi się, kiedy byłam siedemnastoletnim
dzieckiem!
- Właśnie, George! - poparła ją Dianna. - Glee przestała już być tamtą dziewczynką, która chciała uciec z
nauczycielem tańca. Jest teraz o wiele bardziej dojrzała.
- Jestem szczerze wdzięczna, że nikt spoza rodziny nie wie o mojej młodzieńczej głupocie - przyznała Glee.
- Ja również - zgodził się z nią George.
Glee przytrzymała brata poważnym spojrzeniem.
- Z całą pewnością pamiętasz, że nigdy nie byłam zakochana w tym durniu, nauczycielu tańca.
George ze współczuciem pokiwał głową. Glee ruszyła w stronę drzwi.
- Zostawiam was, parę gołąbeczków, a sama pójdę się przejść. Jedyną rzeczą, jaką Hornsby Manor różni się na
korzyść od Bath, jest to, że tutaj mogę wychodzić bez przyzwoitki!
Marnie z towarzystwem w Bath tej zimy, żalił się w duchu Gregory „Blanks" Blankenship, jedną ręką okręcając
na szyi wełniany szalik, drugą zaś manewrując lejcami swego powozu - giga. Jakże tęsknił za starym kochanym
Georgeem! Nie było takiego figla, do którego nie udałoby się namówić tego uwielbiającego przyjemności
kompana, zwłaszcza gdy się trochę wstawił. Gregory zaśmiał się pod nosem,
10
wspominając, jak to Timothy Appleton rzucił George'owi wezwanie, żeby wypił kufel świńskiego moczu, co
George natychmiast uczynił, za co wygrał od Gregory'ego całych pięć funtów.
Jednakże na wspomnienie dzisiejszej poważnej misji z twarzy Gregory'ego zniknął uśmiech. Zatrzymał giga
przed budynkiem, w którym mieściło się biuro jego prawnika, i zobaczył małego chłopca, przyglądającego mu
się z chodnika.
Chłopczyk, bez płaszcza, z palcem wystającym Z dziury w znoszonych butach, niemal przybiegł do
Gregory'ego, a szeroki uśmiech odsłonił brak zęba z przodu. Gregory doszedł do wniosku, że chłopiec musi mieć
jakieś sześć lat.
- Dzień dobry, pszepana! - powiedział. Gregory zeskoczył na chodnik.
- Założę się, młody człowieku, że masz dobrą rękę do koni. Przypilnuj mojego, a możesz liczyć na koronę.
Dobrze wiedział, że korona to niebotyczne wynagrodzenie za tak proste zadanie, lecz wygląd chłopca świadczył
o tym, że pieniądze z całą pewnością bardzo mu się przydadzą.
Chłopcu aż zaokrągliły się oczy.
- Jasne, pszepana! Nigdy dotąd nie widziałem korony! Mały wziął lejce i delikatnie zaczął głaskać siwka,
łagodnie
do niego przemawiając. Gregory ruszył po schodach na górę. W biurze pana Willowby'ego powitał go młody
urzędnik.
- Dzień dobry, panie Blankenship. Z przykrością dowiedziałem się o śmierci pańskiego ojca, proszę przyjąć
wyrazy współczucia.
Gregory, który miał sześć tygodni na przyzwyczajenie się do myśli, że ojciec nie żyje, przyjął kondolencje z
ponurym skinieniem głowy. Potem wyciągnął z kieszeni gwineę i położył ją na biurku urzędnika.
- Bardzo proszę, aby zajął się pan tym małym łobuziakiem, który krąży przed waszym budynkiem. Niech się pan
zatroszczy o ciepły płaszcz dla niego i o nowe buty.
Urzędnik wziął monetę, odsunął krzesło i podszedł do
8
okna, z którego wyjrzał na dziecko. Zaczął właśnie prószyć drobny śnieg.
- Jego matka u nas sprząta, a ojca, jak mi się wydaje, biedaczek nie ma wcale.
W otwartych drzwiach do gabinetu pana Willowbyego ukazał się szczupły mężczyzna z ostro zarysowanym
podbródkiem. Zwrócił się do Gregory'ego:
- Zechce pan wejść do mego gabinetu, panie Blankenship?
Gregory wszedł za prawnikiem i usiadł na krześle naprzeciwko Willowby'ego, który zajął miejsce za
nieskazitelnie czystym biurkiem.
- Poprosiłem pana o przybycie, ponieważ chciałem pomówić z panem na osobności przed spotkaniem z całą
rodziną - oświadczył Willowby.
Gregory uniósł brwi.
Prawnik odchrząknął i otwarcie spotkał pytające spojrzenie Gregory'ego.
- Chciałem pana przygotować. Gregory spojrzał na niego.
- Przygotować? Do czego? Willowby westchnął głęboko.
- Testament pańskiego zmarłego ojca jest odrobinę niecodzienny.
Gregory poprawił się w fotelu. Serce zaczęło uderzać mu mocniej. Nie wiadomo skąd wiedział, że ta rozmowa
nie będzie przyjemna. Nie odrywając oczu od Willowby'ego, poprosił:
- Zechce pan kontynuować.
- Ostatni raz, gdy widziałem się z pańskim ojcem, stwierdziłem, że popadł pan jakby u niego w niełaskę. Ojciec
pański sugerował, że jest pan zbyt... hm... nieustatkowany.
Gregory tylko kiwnął głową.
- Będzie pan miał okazję przeczytać dokładnie jego słowa, lecz na razie mogę panu powiedzieć, jaka jest ich
wymowa. Ojciec pański mianowicie nie życzył sobie, by pan roztrwonił rodzinny majątek na swoje
lekkomyślne przedsięwzięcia.
12
- Zatem pominął mnie w testamencie? Pan Willowby zawahał się przez moment.
- Dokładnie tak bym nie powiedział. Zgodnie z ostatnią wolą pańskiego ojca, jeśli nie ożeni się pan do dnia
swych dwudziestych piątych urodzin, cały majątek przejdzie na drugiego syna z kolei, na pańskiego
przyrodniego brata Jonathana.
- Na dobrego syna! - przerwał mu Gregory, a na twarzy pojawił mu się nieodłączny uśmiech.
Wiadomość wcale go nie uszczęśliwiła, Gregory tym uśmiechem po prostu pragnął ukryć ból. Uśmiech ten
stanowił maskę, w której noszeniu Gregory wprawiał się przez całe lata. Macocha od zawsze miała mu za złe, że
to właśnie on, nie zaś jej rodzony syn, odziedziczy kiedyś fortunę męża.
A więc mimo wszystko, myślał Gregory z goryczą, to Jonathan dostanie w spadku majątek Blankenshipów. Ich
stateczny ojciec zawsze wolał Jonathana, prawdopodobnie zresztą słusznie. Jonathan był bardzo podobny do
ojca. Poważny. Oszczędny. I zupełnie nie umiał się bawić. Krótko mówiąc, stanowił całkowite przeciwieństwo
Gregory'ego.
Gregory odsunął krzesło.
- Jestem panu wdzięczny za uprzedzenie mnie o woli ojca - powiedział, wstając i kierując się ku drzwiom.
Pan Willowby chrząknął.
- Ile pan ma lat w obecnej chwili, panie Blankenship? Gregory zatrzymał się i obejrzał. Napotkał rozbawione
spojrzenie Willowby'ego.
- W czerwcu skończę dwadzieścia pięć.
- Wobec tego nie jest jeszcze za późno, by spełnił pan warunki, jakie pana ojciec postawił w testamencie.
- Miałbym się ożenić? - Oczy Gregory'ego zwęziły się podejrzliwie.
Willowby skinął głową.
- Ależ do tej daty zostały mniej niż cztery miesiące! Nie mam zresztą kandydatki na narzeczoną.
Poza tym wcale nie chciał jej mieć. Nigdy.
10
- Przypuszczam, że mnóstwo kobiet byłoby więcej niż szczęśliwe, mogąc wyświadczyć panu taką przysługę.
Zwłaszcza że gra idzie o tak wielkie pieniądze.
- Mój brat natychmiast by się zorientował i przeciwstawił się takiemu rozwojowi wypadków.
- Można się zakochać w bardzo krótkim czasie! Proszę, na przykład, spojrzeć na panią Willowby i na mnie.
Oświadczyłem się jej zaledwie w tydzień po tym, jak się poznaliśmy.
Gregory, który nigdy nie miał okazji spotkać pani Willowby, wyobraził sobie nagłe prawnika w towarzystwie
żony o podbródku równie ostrym jak jego, prowadzących gromadkę dzieci o takich samych podbródkach,
odziedziczonych po rodzicach. Oto wystarczający powód, by unikać małżeństwa!
- Obym miał takie szczęście - mruknął Gregory. Podszedł do prawnika i położył mu mocną rękę na ramieniu.
- Dziękuję panu, Willowby.
Gdy Gregory przechodził przez kancelarię, wciągając rękawiczki, mające ochronić go przed chłodem,
spostrzegł, że urzędnik Willowby'ego gdzieś zniknął. Gregory miał nadzieję, że młody człowiek poszedł
wystarać się o płaszcz i buty dla nieszczęsnego chłopca, który zaopiekował się jego koniem.
Chłopak stał wiernie przy siwku Gregory'ego pomimo płatków śniegu topniejących na jego jasnych włosach.
Gregory poklepał chłopca po głowie.
- Widzę, że dotrzymujesz słowa! - Rzucił małemu koronę. - Jest zdecydowanie za zimno, żebyś biegał po dworze
bez okrycia. Bądź grzecznym chłopcem i idź się ogrzać do biura pana Willowby'ego na piętrze. - Wzrokiem
wskazał na budynek.
Obserwował, jak mały, ściskając w ręku monetę, wchodzi do środka. Dopiero potem Gregory usiadł na koźle i
skierował powóz w dół Milsom Street. Pomimo dającego się we znaki chłodu, nie miał ochoty wracać do
swojego domu w mieście. Nie był w nastroju do uprzejmych konwersacji ani do słania przelotnych uśmiechów
wbrew sobie. Chociaż
14
przed Willowbym okazał stoicki spokój, to mimo wszystko czuł się gorzej niż zbity pies.
Ojciec jeszcze raz potraktował go okrutnie, faworyzując Jonathana. Gregory pragnął nienawidzić przyrodniego
brata tak jak nienawidził ojca, ale nie potrafił. Jonathan był młodszy i drobniejszy, przez co zawsze budził w
Gregorym czułość i troskę pomimo faktu, iż brat traktował go jak przeciwnika. Chociaż dzieliła ich niewielka
różnica wieku, zaledwie dwa lata, nigdy nie byli sobie naprawdę bliscy. Jonathan miał Gregory'emu za złe, że
bratu lepiej szły rachunki lub że jego wierzchowiec pobiegł szybciej. Jonathan z zazdrością też patrzył na
wszystko, co Gregory sobie sprawił, chociaż w kwestiach gustu bardzo się od siebie różnili. Gregory często
ulegał i oddawał bratu upragniony przez niego drewniany mieczyk, srebrne ostrogi czy też tomik poezji, jedynie
po to, by później patrzeć, jak rzeczy te, znalazłszy się w posiadaniu Jonathana, pokrywają się kurzem.
Gregory, przejeżdżając przez most Pulteney, zauważył, że rzeka Avon niemal całkiem zamarzła. Za bardzo
jednak się rozgniewał, by zważać na chłód, chociaż przeniknął go aż do kości. Nigdy wcześniej nie przyszło mu
do głowy, że nie całe życie może mu upłynąć w równie ekstrawaganckim stylu jak pierwsze dwadzieścia cztery
lata.
Z Jonathanem sprawa przedstawiała się odmiennie. Wychowano go w inny sposób, więc nie miał tak wielkich
wymagań jak Gregory i nie wiedziałby nawet, jak wykorzystać tak ogromne sumy pieniędzy. Życiową
namiętnością Jonathana było wyciskanie z każdego szylinga, ile się tylko dało. Gdy przebywał w wynajętym
mieszkaniu w Londynie, odmawiał sobie wszystkiego, co inni młodzi mężczyźni z jego pozycją uważali za
absolutnie niezbędne. Nie trzymał konia, nie miał kominka w swojej sypialni, a zamiast wysokiej jakości świec z
wosku używał pospolitych łojowych. A i tych oszczędzał. Gregory przypuszczał, że jego brat potrafi odłożyć
sporą część ze swoich trzech setek, które miał rocznie do dyspozycji. Jonathan często nocował
12
w Sutton Manor, chcąc oszczędzić na własnych wydatkach.
Gregory nie rozumiał tej skłonności brata do oszczędzania. Na co komu pieniądze, jeśli nie mogą być
spożytkowane na rzeczy, którymi raduje się dusza? Przez jedną ponurą sekundę myśl o tym, że znalazł się
niebezpiecznie blisko utraty całej fortuny, mało nie zwaliła Gregory'ego z nóg. Dobry Boże, czyżby przyszło mu
zrezygnować z koni? I z usług krawca? Z hazardu? Serce waliło mu w piersi. Czyżby musiał rozstać się z
Carlottą?
Jak on sobie z tym poradzi? Przypomniał sobie, że jego najlepszy przyjaciel, George, stracił kiedyś tę odrobinę
majątku, którą pozostawił mu ojciec wicehrabia. Jak też George sobie radził, zanim poślubił siostrę bajecznie
bogatego pana Thomasa Morelanda?
Może George znajdzie dla niego jakąś odpowiednią radę? Niech to wszyscy diabli! Trzeba jechać do
Warwickshire, w odwiedziny do przyjaciela, wicehrabiego.
Z okna na piętrze budynku przylegającego do biura pana Willowby'ego Jonathan Blankenship patrzył, jak jego
brat wsiada do giga. Z uśmieszkiem zadowolenia na twarzy Jonathan obserwował Gregory'ego, dopóki ten nie
przejechał na drugi brzeg rzeki. Teraz jeszcze musiał opuścić budynek w taki sposób, żeby stary Willowby go
nie zauważył i nie dowiedział się, że Jonathan słyszał całą tę rozmowę.
2
Dianna zawsze miała rację. Pelisa z wełny merynosowej nie ochroniłaby Glee przed wilgotnym chłodem
popołudnia. Nawet szmaragdowozielona peleryna, której włożenie zasu
16
gerowała bratowa, ledwie grzała Glee, która wędrowała przez nasiąknięte wilgocią pola otaczające Hornsby
Manor. Dianna wykazała się przenikliwością, również gdy chodziło o Blanksa. Glee, przyznawszy jej rację,
uwolniła się od tajemnicy, którą skrywała w sercu przez lata. Glee ściskało w żołądku i ogarniały ją słodkie
nadzieje, gdy tylko pomyślała o Gregorym Blankenshipie i swoich żarliwych uczuciach dla niego.
Wystarczyła jedna mądra uwaga Dianny i Glee zalały uczucia, których nie potrafiła nazwać. Sama myśl o Blank-
sie podniecała ją w sposób, jakiego nigdy przedtem nie doświadczyła. Z głębi jej duszy wydobyła się jakaś
gorzko-słodka tęsknota, tęsknota, którą zaspokoić mógł jedynie Blanks.
Uniosła spódnicę i przeszła przez strumyk po zalanej wodą kładce z kamieni, ani trochę nie przejmując się
przemoczonymi pantoflami. Z niewyjaśnionych przyczyn czuła się niepomiernie kobieca, dojrzała do miłości,
którą dzielić ze sobą mogą mężczyzna i kobieta. Do miłości przenikającej duszę i ciało. Wiedziała już teraz,
czego do tej pory brakowało w jej życiu. Dopóki nie zdobędzie grzesznego serca Blanksa, jej życie nigdy nie
będzie spełnione.
Ale jak zastawić sidła na tak nieuchwytny obiekt miłości? Życie Blanksa składało się w zasadzie z serii
zabawnych figli i zakazanych miłostek. Gdyby tylko Blanks uległ kiedyś urokom jakiejś damy, Glee wiedziałaby
przynajmniej, jakie kobiety mu się podobają, i miałaby wzór do naśladowania. Nie posiadała jednak takich
wskazówek. Blanksa nigdy nie pociągała kobieta, którą mógłby przyprowadzić do domu tego surowego
człowieka, jakim był jego ojciec.
Być może, pomyślała Glee z nadzieją, śmierć ojca, przez którą Blanks został teraz głową rodu, wymusi na nim
dojrzałość, pragnienie posiadania żony i rodziny. Mimo wszystko Blanks miał już dwadzieścia cztery lata, tyle
samo co George, a przecież George okazał się bardzo szczęśliwy jako mąż i ojciec.
14
Ale śmierć ojca zapewniła także Blanksowi majątek. Serce Glee zabiło niespokojnie na myśl o tym, że ta
sprzyjająca okoliczność przyciągnie do Blanksa jeszcze więcej ślicznych panien na wydaniu polujących na
fortunę. Jak gdyby niezwykle ujmująca powierzchowność Blanksa już i tak nie uczyniła z niego jednego z
najbardziej pożądanych mężczyzn w całej Anglii! A niech to! Kolejna przeszkoda do jej szczęścia.
Kiedy wyszła spośród krzewów, roztoczył się przed nią widok na Hornsby Manor, odległe o pół mili. Trzy
kondygnacje budowli z szarego kamienia stapiały się niemal z gęstymi chmurami tej samej barwy. Nagle Glee
usłyszała dobiegający z tyłu tętent kopyt, odwróciła się więc i zobaczyła młodego człowieka w powiewającym
za nim szynelu, galopującego w stronę dworu. Czyżby jej myśli wyczarowały Blanksa? Mahoniowe włosy i
elegancka swoboda, z jaką młody człowiek dosiadał konia, przemawiały za tym, iż w istocie jest to Blanks. Kiedy
jeździec, zbliżył się jeszcze trochę, Glee miała już pewność, że oto nadjeżdża mężczyzna, którego darzy sekretną
miłością.
Serce jeszcze przyspieszyło. Glee przeczesała palcami potargane włosy i odwróciła się w stronę, z której
nadjeżdżał Blanks, przygryzając przy tym wargi, by były czerwieńsze. Żałowała teraz, że usłuchała rady Dianny
i ubrała się w nie-podkreślającą kształtów obszerną pelerynę.
Kiedy Blanks znalazł się w odległości dziesięciu stóp od niej, jego twarz o surowej męskiej urodzie rozjaśnił
uśmiech, świadczący o tym, że ją poznał. Glee mimowolnie odpowiedziała mu uśmiechem, kiedy zsiadł z konia
i ruszył ku niej, prowadząc gniadosza za sobą.
- Ach, panna Pembroke! To prawdziwa przyjemność znów panią widzieć - powitał ją.
Chociaż konwersacja z Blanksem nigdy nie sprawiała Glee trudności, tym razem jednak nie potrafiła znaleźć
słów. Stała jak wmurowana, patrząc tylko na niego i lekko szczękając zębami.
18
- Czy George pana oczekuje? - zdołała w końcu Z siebie wydusić.
Blanks pokręcił głową, a na jego zniewalającym obliczu ukazała się figlarna mina.
- Czy moja wizyta sprawi jakiś kłopot?
- Och, oczywiście, że nie! - zapewniła. - George będzie zachwycony pańskim przybyciem. - I mnie również,
przyznaję, ucieszy pana towarzystwo.
Blanks zatrzymał się przy niej.
- Diabelnie zimno, prawda?
- Rzeczywiście - wykrztusiła Glee.
Blanks zdjął swój gruby wełniany płaszcz i udrapował go na ramionach Glee.
- Nie mogę słuchać, jak dzwonisz tymi ślicznymi ząbkami.
Glee podniosła głowę, patrząc w górę na jego śniadą piękną twarz. Czubkiem głowy ledwie sięgała mu do
barków. Uświadamiając to sobie, poczuła się niezwykle kobieco.
- Nie mogę przyjąć pańskiego płaszcza, panie Blankenship. Ach, znów ten jego niezwykły uśmiech, od którego
roztopiłby się nawet lód. Glee była bliska omdlenia.
- „Panie Blankenship"? - powtórzył z udawaną urazą. -Odkąd to postanowiłaś nie nazywać mnie „Blanks"?
- To ty pierwszy zwróciłeś się do mnie „panno Pembroke", a niewątpliwie faktem jest, że zostałeś teraz głową
rodziny. Poza tym żadne z nas nie jest już dzieckiem.
Bardzo dobrze, niech ma o czym myśleć!
Blanks wziął ją za rękę, poklepał po niej, a potem wsunął w zagłębienie swojej pachy. Glee w jednej chwili
przestało być zimno, czuła się rozgrzana i zadowolona jak kociak w słońcu.
- Muszę przyznać - powiedziała - że wolę mówić do ciebie „Blanks".
- A ja wolę pamiętać cię jako czarującą małą siostrzyczkę, która wymykała się z pokoju szkolnego, żeby włóczyć
się ze mną i George'em po lesie. - Roześmiał się. - Ciągle jeszcze boisz się żab?
16
Oczywiście, że się bała, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać.
- Przestałam już być niemądrym dzieckiem - oświadczyła wyniośle.
- Jak mogłem o tym zapomnieć! Urocza panna Pembroke, piękność z Bath! Trzeba się modlić, żeby konkurenci,
których odrzuciłaś, nie pozabijali się nawzajem!
A więc zauważył odniesiony przez nią sukces! To świetnie. Poza tym powiedział jej komplement na temat
zębów, no i postanowił okryć ją własnym płaszczem.
- Teraz, kiedy sieję rutkę jako stara panna, z całą pewnością zastąpi mnie inna, młodsza panienka.
To jej się udało. Niech Blanks uważa ją za dostatecznie dorosłą, by zaliczyć do grona starych panien.
Tymczasem Blanksowi z głębi potężnej piersi wyrwał się głośny śmiech.
- Daleko ci do starej panny! Glee nie całkiem o to chodziło.
- Przypuszczam, że w przyszłym sezonie będę musiała wyjść za mąż bez względu na to, czy pokocham jakiegoś
mężczyznę, czy nie. Chciałabym już być mężatką i mieć swój własny dom.
Blanks pogładził ją po ręce.
- Twój książę na pewno się zjawi. Daj mu tylko trochę czasu. Przecież mimo wszystko nie masz jeszcze
dwudziestu lat!
A więc pamiętał jej wiek. To również ją uradowało.
- Nie umiem ci nawet powiedzieć, jakie to cudowne, że będę się mogła cieszyć twoim towarzystwem w Hornsby
Manor. Straszliwie tu nudno. Jak dobrze wiesz, George i Dianna są tak kompletnie w sobie zadurzeni, że
przebywanie z nimi jest wprost nieznośne. Musisz mi obiecać, że dziś wieczorem będziesz moim partnerem w
wista.
- Grywasz już w wista? Glee znów się nachmurzyła.
20
- Musisz wiedzieć, że często zdarza mi się grać lepiej od George'a.
- Wobec tego bardzo się cieszę, że będę twoim partnerem. Ruszyli żwirową alejką, która już za moment miała
ich
doprowadzić do frontowych drzwi dworu. Glee, chcąc zatrzymać Blanksa na dłużej tylko dla siebie, specjalnie
zwolniła kroku.
- Co cię sprowadza do Hornsby Manor? - spytała, patrząc w jego męską twarz i podziwiając ciemne błyszczące
oczy. Blanks wyjątkowo się nie uśmiechał.
- Przywożę raczej niedobre nowiny. Glee opuściła brwi.
- Ach, nie!
Przecież niedawno zmarł mu ojciec. Co złego stało się tym razem?
- Wygląda na to, że moje finansowe oczekiwania nie zostaną spełnione. Potrzebuję od George'a rady: jak
przeżyć, mając bardzo skromne środki.
- Chcesz powiedzieć, że twój ojciec roztrwonił majątek, tak jak zrobił nasz ojciec?
- Ach, nie, nic podobnego! Mój ojciec najwyraźniej bał się, że to ja roztrwonię jego fortunę.
- I zostawił wszystko twemu młodszemu bratu? - spytała z niedowierzaniem w głosie.
Blanks z wielką powagą pokiwał głową.
- Rzeczywiście tak się stało, a w zasadzie jest do tego blisko. Ojciec w testamencie zastrzegł, że jeśli nie ożenię
się do dnia moich dwudziestych piątych urodzin, pieniądze i posiadłości ziemskie odziedziczy Jonathan.
- Twoje dwudzieste piąte urodziny wypadają w czerwcu, prawda?
- Dokładnie mówiąc, szesnastego czerwca.
- Będziesz więc po prostu musiał się do tego czasu ożenić! Serce Glee zrobiło w piersi koziołka. Blanks z całą
pewnością przyjechał do nich na kilka dni. Żadna inna kobieta
18
nie zdoła w tym czasie pochwycić go w swoje szpony. Wiedziała już, jakie ma przed sobą zadanie.
Skupienie się na grze w karty okazało się niezwykle trudne, kiedy Glee poczuła twarde kolano Blanksa
przelotnie dotykające jej nogi pod stołem. Zalała ją piekąca zazdrość o jego ostatnią kochankę. Jak to by było
leżeć obok niego i czuć jego długie, smagłe ciało ułożone obok siebie? Potrafiła sobie wyobrazić jego muskularny
tors, twardy i silny. W myślach przesuwała palcami przez gęste włosy na naprężonej piersi, instynkt bowiem
podpowiadał jej, że tak musi ona wyglądać. Gorąco pragnęła poczuć, jak obejmują ją jego ramiona, jak
przyciągają ją do siebie. Zrobiło jej się gorąco, a w dole brzucha zaczęło pulsować. Zapragnęła poczuć mocne
wargi Blanksa na swoich ustach. Kiedy podniósł głowę i napotkał jej wzrok, oblała się rumieńcem.
Ogromnie trudno było skoncentrować się na grze. O wiele bardziej pociągała ją jego skupiona twarz. Podczas
gdy Blanks bacznie przyglądał się kartom, Glee przyglądała się jemu.. Nie potrafiła sobie przypomnieć Blanksa
bez tego olśniewającego uśmiechu, w którym odsłaniały się idealnie równe, białe jak kreda zęby. Gdy się
uśmiechał, na jednym gładkim opalonym policzku pojawiał się dołeczek. Teraz jednak, podczas gry, Blanks
wydawał się posępny, szczęki miał napięte, a usta zaciśnięte. Patrzyła, jak migoczący płomień świecy igra w jego
krótko przystrzyżonych włosach w kolorze mahoniu. Brwi w identycznym odcieniu brązu rzucały cień na oczy
0 barwie ciemnego bursztynu. Nagle ciemne rzęsy uniosły się
1 Blanks posłał jej znajomy uśmiech, od którego Glee serce zamarło w piersi. I tak jak otoczenie odbija się w
wodzie stawu, tak ona natychmiast odpowiedziała mu uśmiechem.
Zmusiła się do skupienia się na wiście. Mimo wszystko przecież miała przekonać go, że jest dojrzała i
inteligentna, by oczyścić jego umysł ze wspomnień o dziecinnej Glee. Sumiennie liczyła atuty, przebiegle
broniła rozdania, inteligentnie wistowała.
19
I rzeczywiście, ona i Blanks wygrali pierwszą partię. Blanks z szerokim uśmiechem na opalonej twarzy
popatrzył jej w oczy.
- Wygląda na to, że z naszej Glee wyrósł naprawdę godny podziwu gracz w wista.
Nasza Glee. Czyżby naprawdę mogła żywić jakieś nadzieje? Uśmiechnęła się tylko z fałszywą skromnością i
skupiła na następnej partii. Przynajmniej zdołała udawać, że się koncentruje. Mężczyźni nie pragną dzielić życia
z rozgadanymi panienkami, a przecież jedyny mężczyzna pod słońcem, z którym ona pragnęła dzielić życie,
siedział naprzeciwko niej przy stole. Nie chciała, żeby uznał ją za rozgadaną panienkę.
- Rzeczywiście, Glee diabelnie dobrze gra w wista - mruknął George. - Chciałbym być bystrzejszy przynajmniej
od jednej z moich sióstr. One są mądre zapewne dlatego, że stale siedzą z nosami w książkach.
- Ty sam jesteś bardzo mądry - zapewniła męża Dianna. -Wątpię, żeby Felicity czy Glee zdołała tak uzdrowić
majątek, jak tobie się to udało. - Dianna posłała Glee zakłopotane spojrzenie. - Nie chciałam cię w niczym
obrazić, kochana szwagierko.
- Powiedziałaś szczerą prawdę - odparła Glee.
- Dobrze przynajmniej, że Dianna zabroniła mi obstawiać zakłady - powiedział George.
- Skoro już mowa o zakładach, Blanks - odezwała się Glee. - Jesteś mi winien suwerena.
- Dlaczego?
- Ponieważ założyłam się, że Jason Pope ożeni się, nim rok dobiegnie końca, ty zaś upierałeś się, że on nigdy...
nie da się złapać w sidła. Wiem, że tobie okropnie trudno jest przyznać się do pomyłki.
Gregory'emu oczy nieprzyjemnie pociemniały, lecz rzucił jej suwerena, wciąż nie potrafiąc przyznać się do
błędu. Glee znów zwróciła się do brata:
- Wstydź się za to, że powiedziałeś, iż Dianna zabroniła ci się zakładać. Ośmielam się twierdzić, że moja bratowa
nie jest w stanie zabronić ci czegokolwiek.
23
- Ona cię po prostu nabrała - odparł George. - Moja żona potrafi komenderować, chociaż robi to w bardzo słodki
sposób.
- A George chętnie tańczy, jak ona mu zagra - dodał Blanks. George roześmiał się.
- Poczekaj tylko, przyjacielu. Nie minie rok, a i ciebie zobaczę w kajdanach!
Śliczna twarzyczka Dianny spoważniała.
- W kajdanach?
Glee patrzyła, jak George kładzie rękę na dłoni żony i delikatnie ją głaszcze.
- Dla Blanksa to są kajdany, dla mnie niebiosa.
Glee ogromnie zazdrościła tej bezgranicznej miłości łączącej jej brata i Diannę. Niemal zawstydziła się, kiedy
Dianna elegancko złożyła usta i posłała ukochanemu pocałunek poprzez stół.
Blanks najwyraźniej nie mógł już tego dłużej znieść.
- Kto wistuje? - spytał.
- Wydaje mi się, że teraz twoja kolej, kotku - zwrócił się George do Glee. Do żony nigdy nie zwracał się „kotku",
zawsze mówił do niej „kochana".
Następna partia, zakończona ponownie zwycięstwem Glee i Blanksa, upłynęła we względnym milczeniu.
Potem zaś cała czwórka udała się na spoczynek.
Sen omijał Gregory'ego. Rozwiązanie jego problemu wszystkim wydawało się takie oczywiste. Wszystkim,
Wil-lowby'emu, Glee i George'owi. Tylko on sam, Gregory, wiedział, jak bezsensowne jest w jego wypadku
rozważanie ewentualności małżeństwa. Już dawno temu poprzysiągł sobie, że nigdy się nie ożeni. Kontakty
seksualne utrzymywał jedynie z kobietami doświadczonymi, umiejącymi się zabezpieczyć przed niepożądaną
ciążą. Za wszelką cenę nie chciał zapładniać kobiety, którą by cenił i kochał, tylko po to, by stracić ją w połogu
w taki sam sposób, w jaki stracił matkę.
24
Wyrosła w nim nienawiść do ojca, którego obwiniał za śmierć matki i za zmuszanie go do przebywania z
nieczułą macochą. Aurora nigdy nie lubiła Gregory'ego, ponieważ zagrodził jej ukochanemu Jonathanowi drogę
do ogromnej fortuny ich ojca.
A teraz Aurora wygrała. Majątek przypadnie Jonathanowi.
Sen był ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła Glee. Całą jej istotą owładnęła miłość do Blanksa. Momentami gotowa
wręcz była przekląć go za to, że tak gwałtownie położył kres jej spokojnej egzystencji, chociaż słodki zachwyt
miłością ją odurzał. Miała wrażenie, że całe jej dotychczasowe życie stanowiło jedynie preludium właśnie do
tego uczucia. Było drogą do spełnienia, cudownym podnieceniem, tęsknotą za połączeniem ich losów.
Gdyby tylko trochę więcej o nim wiedziała! Mogłaby wtedy zacząć wprowadzać w życie plan podboju jego
serca. Blanks jednak strzegł własnych uczuć jak skarbca. Uśmiech, który Glee tak serdecznie pokochała,
stanowił wyłącznie maskę. Nawet za ekstrawaganckimi wybrykami i życiem ponad stan musiał skrywać się
mężczyzna o głębokich uczuciach. Gdybyż tylko zdołała przebić się przez ten pancerz, którym otoczył swoje
serce!
Usiadła na łóżku wyprostowana. Jakaż ona niemądra, jeśli wydaje jej się, że pozyska jego uczucie! Niemożliwe,
by poszło jej łatwo, właściwie nie powinna nawet próbować. On w oczywisty sposób bał się zobowiązań, a teraz
potrzebował żony, a nie miłości. Do miłości bowiem nie był jeszcze gotów. Cóż, Glee musi nauczyć się
przyjmować szczęście w małych dawkach. Najpierw będzie musiała go nakłonić, żeby się z nią ożenił.
Będzie to małżeństwo tylko z nazwy.
Niczym generał mający przed sobą plan bitwy, podbijanie jego serca odłoży na później.
Jedna rzecz wydawała się oczywista. Blanks nie miał ocho-
22
ty na małżeństwo, nawet gdyby miało to oznaczać rezygnację z fortuny. Dlaczego małżeński stan budził w nim
aż takie obrzydzenie?
3
Kiedy Glee następnego ranka zeszła na dół, w salonie śniadaniowym zastała Blahksa samego. George
rozpieszczał Diannę od czasu urodzenia dziecka i nalegał, by jadała śniadanie w łóżku. Glee bardzo się z tego
ucieszyła, ponieważ zamierzała jak najlepiej wykorzystać towarzystwo Blanksa. Jej serce wykonało w piersi
dziwnego fikołka, gdy zobaczyła go siedzącego przy stole z orzecha. Wyglądał przez okno, nieświadomie
mieszając herbatę. Pod oczami zaznaczały mu się przydymione półksiężyce i w ogóle wyglądał inaczej niż ten
Blanks, którego z taką starannością ukazywał światu.
Gdy jednak usłyszał jej kroki, odwrócił do niej twarz z nieodłącznym olśniewającym uśmiechem. Glee natych-
miast zrozumiała, że to fałszywa maska.
- Dzień dobry - powiedziała, odpowiadając mu uśmiechem, na który wcale nie miała ochoty, a potem nalała
sobie gorącej kawy ze srebrnego termosu, stojącego na kredensie. Blanks skoczył na równe nogi, gdy ruszyła w
kierunku stołu, i zaczął odsuwać dla niej krzesło koło siebie t lewej strony.
Wczorajsze obfite chmury nie dotrzymały obietnicy deszczu i po raz pierwszy od wielu dni ukazało się ciepłe
słońce.
- Świetny dzień na konną przejażdżkę - stwierdziła Glee.
- Sądziłem, że boisz się koni. Glee westchnęła.
- Mój drogi panie Blankenship...
- Blanks - przypomniał jej.
26
Glee jednak go zignorowała.
- Czy stale muszę ci przypominać, że nie jestem już tym dzieckiem, za które chcesz mnie koniecznie uważać?
Zmysłowy uśmiech, który powoli ukazywał się na jego twarzy, wstrząsnął Glee do głębi.
- Ty chyba wciąż czekasz na swego księcia z bajki? - spytał Blanks.
- Owszem, czekałam na niego przez dwa poprzednie sezony, lecz zapewniam cię, że przestałam już snuć takie
dziecinne marzenia.
- Szkoda - podsumował z odrobiną smutku, bacznie przyglądając się jej kasztanowymi oczami.
Glee wzięła sobie babeczkę na gorąco z nakrytej tacy stojącej na stole.
- Przyznaję, że przebywanie w otoczeniu tak bezgranicznie kochających się ludzi jak George i Dianna, a także
Felicity i Thomas, nieco onieśmiela. Przypuszczam, że doświadczanie tak gorących uczuć musi być naprawdę
cudowne, lecz wiem, że nie mogę nawet o tym śnić.
Blanks uniósł brwi.
- Tak zniechęcona już w wieku dziewiętnastu lat?
Glee odłożyła babeczkę na talerz i skierowała lodowate spojrzenie na mężczyznę, którego tak kochała.
- Nie jestem już dzieckiem, panie Blankenship, tylko kobietą, która realistycznie podchodzi do swoich
oczekiwań.
- Muszę przyznać, że żal mi tamtej dziewczyny, która wierzyła w szczęśliwe zakończenia.
Jego słowa cięły ją jak rapier. Oczywiście, że wciąż wierzyła w szczęśliwe zakończenia, dobrze jednak wiedziała,
że Blanksa one nie obchodzą. Musiała więc go przekonać, że podziela jego odrazę do zakucia w małżeńskie
kajdany, tylko w ten sposób mogła zdobyć sobie jego miłość.
- Proszę, zgódź się wybrać ze mną na przejażdżkę - powiedziała, patrząc mu w oczy z nadzieją.
- To będzie dla mnie wielka przyjemność.
24
Po śniadaniu Glee wiele wysiłku poświęciła na toaletę. Z pomocą Patty, swojej pokojówki, ubrała się w
szmaragdowozielony strój do jazdy konnej. Szmaragdowy był zdecydowanie kolorem, w którym najbardziej jej
do twarzy. Doskonale pasował do barwy oczu. Przez wiele lat bolała nad tym, że nie jest blondynką o
fiołkowych oczach jak jej siostra Felicity, lecz po dwóch sezonach, podczas których odniosła niezrównany
sukces, Glee odkryła, że jej kasztanowobrązowe włosy i skóra w odcieniu kości słoniowej mogą podobać się tak
samo, jak blond loki jej siostry.
Miała nadzieję, że owego sukcesu nie zawdzięczała wspaniałej garderobie, w jaką mogła się zaopatrzyć, odkąd
Felicity poślubiła bardzo majętnego człowieka. Dzięki jego środkom powróciły do stylu życia odpowiedniego
dla rodziny wicehrabiego. Jakże Glee nie cierpiała konieczności donaszania i tak już znoszonych starych sukien
Felicity i chodzenia w dziurawych pantoflach. Najbardziej ze wszystkiego nienawidziła braku pieniędzy na
opłaty w wypożyczalniach książek. Teraz, dzięki Bogu, mogła czytać wszystko, co chciała i kiedy chciała.
Przynajmniej wówczas, gdy przebywała w Bath.
Patty na zaczesanych do tyłu włosach Glee ostrożnie umieściła na bakier zielony aksamitny kapelusz, a potem
na wszelki wypadek umocowała go szpilką. Odsunęła się o krok do tyłu, żeby ocenić wygląd swojej pani.
- Przyjaciel pana z pewnością zemdleje, gdy tylko panienkę zobaczy!
Glee zmarszczyła brwi.
- Dlaczego sądzisz, że obchodzi mnie, co może sobie pomyśleć pan Blankenship?
- Bo znam panienkę aż za dobrze - odparła Patty.
- Czy to takie oczywiste? - dopytywała się Glee, przybierając nadąsaną minę.
- Owszem, dla kobiety wszystko jest jasne. Ale mężczyźni nie myślą o tych samych rzeczach co my. Jestem
pewna, że pan Blankenship nie dostrzeże w panience żadnej zmiany.
28
Bolen Cheryl Białe małżeństwo Narzeczone z Bath - Tom 2 Glee kocha się potajemnie w przyjacielu starszego brata, Gregorym. Kiedy umiera jego ojciec, Gregory musi ożenić się przed ukończeniem dwudziestu pięciu lat, by odziedziczyć majątek. Wtedy Glee proponuje mu białe małżeństwo, a Gregory zgadza się. Nie wie jednak, że zakochana w nim dziewczyna nie cofnie się przed niczym, by zdobyć jego miłość...
1 Ukłucie igią było dla Glee Pembroke - bardzo niewprawnej w szyciu - wydarzeniem tak powszednim, że nie powinna zwrócić na nie uwagi. Dziś jednak stało się inaczej. Glee rzuciła robótkę, tupnęła pantofelkiem z koźlęcej skóry i zaczęła ssać pokłuty kciuk. - Ja się po prostu nie nadaję do takiego życia, do zakopania się tutaj, w Hornsby Manor! - zaprotestowała. - Dlaczego mój brat nie pozwala mi zamieszkać samej w Bath? Innym starym pannom wolno! Elegancka bratowa Glee spokojnie odłożyła na bok swoją nieskazitelną robótkę i obrzuciła szwagierkę współczującym spojrzeniem. - Daleko ci do starej panny. Jesteś dziewiętnastoletnią panienką i nie możesz mieszkać sama. - Wolę myśleć o sobie jak o starej pannie - zaprotestowała Glee, krzywiąc dolną wargę w dziecinnym grymasie. - Jakkolwiek na to patrzeć, mam za sobą już dwa sezony i wciąż jeszcze nie wyszłam za mąż. Dianna skarciła Glee spojrzeniem. - Zapomniałaś widocznie o tych ośmiu propozycjach małżeństwa, które odrzuciłaś. - O ośmiu i pół, gdyby wliczyć w to Percy'ego Wittinghama, którego zdołałam przekonać, żeby nie zwracał się do mojego brata. Dianna, dama o nienagannych manierach, posłała jej zakłopotany uśmiech. - Wiem, jak bardzo musisz się tu nudzić, zwłaszcza teraz, 2
gdy mój połóg nie dobiegł jeszcze końca, a Felicity wybrała się w podróż po Europie. Glee stanowczo pokręciła głową. - Nic - nawet gdybym miała zostać przedstawiona królowej - nie zdołałoby mnie utrzymać z dala od Hornsby Manor, kiedy na świat miała przyjść maleńka Georgette. - Rysy twarzy jej złagodniały, a w głosie pojawiła się czułość. - Moja bratanica jest bez wątpienia najcudowniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek się urodziło. Zadowolona Dianna skromnie spuściła oczy, chociaż widać było, że rozpiera ją duma. - George i ja tak właśnie uważamy. Glee westchnęła. - Ty i George... Felicity i Thomas... Otaczają mnie szczęśliwie zakochani w sobie małżonkowie, a ja tymczasem mogę się cieszyć jedynie z tego, że jestem ciocią. Pomimo niezrównanego sukcesu, jaki Glee odniosła podczas swoich dwóch sezonów, jedyny mężczyzna, którego uwielbiała od najwcześniejszego dzieciństwa, jedyny, którego kiedykolwiek mogła prawdziwie pokochać, pozostawał dla niej równie nieosiągalny jak gwiazdka z nieba. Gregory „Blanks" Blanken-ship wciąż był dla niej na tyle daleki, że. nie miała nawet okazji zasygnalizować mu swej wielkiej sympatii. A skoro nie mo- gła dostać Blanksa, wolała umrzeć jako stara panna. Spojrzenie Dianny złagodniało. - Cierpliwości, Glee. Jestem o dwa lata starsza od ciebie, a Felicity o siedem. Gdybyś była naprawdę zrozpaczona, przyjęłabyś którąś z tych ośmiu i pół propozycji. Najprawdopodobniej otrzymasz jeszcze osiem kolejnych. Jesteś prześliczną młodą panną. - Na zwykle łagodnej twarzy Dianny pojawił się triumfujący uśmiech. - Wiem, dlaczego nie mogłaś się zakochać w żadnym z tych młodych ludzi. Pełna wdzięku młoda matka mimochodem znów sięgnęła po robótkę. - Bądź łaskawa mnie oświecić - powiedziała Glee zniecier- 3
pliwiona, patrząc, jak Dianna wraca do szycia. Zawstydziła się przy tym, porównując swoje mizerne strzępki haftu z niezwykle starannym dziełem bratowej. Jakie to szczęście, że Dianna jest już mężatką, bo gdyby miała się mierzyć ze śliczną bratową, wynik z całą pewnością wypadłby na niekorzyść Glee. - Wszystko jedno, czy masz tego świadomość, czy nie, ale od dawna już jesteś zakochana w człowieku, który na razie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak świetna z ciebie partia -wyjaśniła Dianna. Brwi Glee wygięły się w łuk. - Naprawdę? Dianna przytaknęła. - To młody człowiek, którego znasz przez prawie całe swoje życie, a przynajmniej od czasu, gdy razem z Geor-ge'em uczęszczał do Eton. - Blanks! - wyrwało się z ust Glee niemal z nabożeństwem. W jaki sposób Dianna mogła to odgadnąć? Glee popatrzyła bratowej prosto w oczy. - Masz chyba świadomość, że w oczach pana Gregory'ego Blankenshipa zawsze pozostanę dwunastoletnią dziewczynką. Dianna pokiwała głową. - Od ciebie zależy, czy pokażesz mu, że jest inaczej. Glee mocniej otuliła się szalem i wstała z krzesła obitego jedwabnym adamaszkiem. Podeszła do kominka, na którym z trzaskiem płonął ogień. Odwrócona plecami do Dianny powiedziała: - Faktem jest również, że pana Blankenshipa nigdy nie pociągała żadna przyzwoita młoda panna. Czy on przypadkiem nie trzyma kochanki? - Nie powinnaś wiedzieć o takich rzeczach! - zbeształa ją Dianna. - Może gdybym zachowywała się jak rozpustnica, spodobałabym się Blanksowi? - To znaczy, że naprawdę ci na nim zależy! Glee westchnęła. Przygryzła wargi, a potem na badawcze 7
spojrzenie bratowej odpowiedziała zakłopotanym skinieniem głowy. Czyżby Dianna wiedziała, że Glee porównuje z Blanksem wszystkich mężczyzn, a skutek zawsze jest ten sam? Nieodmiennie stwierdzała, że każdemu czegoś brakuje. Nie chodziło jedynie o to, że Błanks był wyższy i przystojniejszy od wszystkich innych, ani też o to, że był bardzo zamożny, a poza tym miał wyszukany gust i znakomicie jeździł konno. To wszystko prawda, lecz chodziło o coś znacznie więcej. Blanks miał wyjątkowo ujmującą powierzchowność i z niezwykłą troską odnosił się do wszystkich napotkanych ludzi. To właśnie Blanks, a wcale nie rodzony brat, wyrwał Glee jej pierwszy mleczny ząb. Również Blanks pocieszał ją, gdy zdechł jej ulubiony pies. Glee z osobliwym biciem serca wspominała, jak dwunastoletni Blanks z dumą zaniósł ją do dworu, kiedy spadła z drzewa i zraniła się w nogę. Pamiętała również, że jego szczery uśmiech potrafił rozświetlić słońcem najbardziej pochmurny dzień. Nawet teraz przechodził ją dreszcz, gdy go sobie wyobrażała. Dianna uśmiechała się z zadowoleniem jak kot, który złapał kanarka. - Kiedy Blanks postanowi się ustatkować, będzie chciał poślubić porządną dziewczynę, a nie rozpustnicę. Glee odwróciła się do bratowej. - Pomimo że jestem pięć lat młodsza od niego, to moje rude włosy mogą zdążyć posiwieć, zanim pan Gregory Blanken-ship zdecyduje się ustatkować. Każdy, kto zna Blanksa, wie o jego zapiekłej awersji dd małżeństwa i założenia rodziny, a także o tym, że zupełnie nie potrafi przyznać się do błędu. Dianna pokiwała głową. - Owszem, ale George, gdy go poznałam, również nie miał zamiaru się ustatkować. Miłość, moja droga, potrafi wszystko odmienić. Nawet przekonania najbardziej zatwardziałego kawalera! To prawda, pomyślała Glee. Miłość w bardzo wyraźny spo- 8
sób odmieniła jej brata. Nie mijał dzień, by Glee nie dziwiła się metamorfozą, jaka zaszła w Georgeu. Z chętnie zaglądającego do kieliszka, oszalałego na punkcie hazardu lekkoducha zmienił się w zakochanego męża i oddanego ojca. Oczywiście bardzo mu w tym pomogło oderwanie się od przyjaciół hedo-nistów w Bath i zamieszkanie w Hornsby Manor. - To, że Blanks nagle się we mnie zakocha, jest równie mało prawdopodobne jak to, że przestanie go interesować gra w faraona czy wyścigi w Newmarket. To zupełnie niepodobne do historii twojej i George'a. Niemalże na własne oczy widziałam, jak strzała Amora trafiła George'a prosto w serce już w momencie, gdy jego spojrzenie padło na ciebie. A zapewniam cię, że mój brat zamierzał zostać kawalerem aż do trzydziestki. Glee zapatrzyła się w ogień na kominku, w roztańczone żółte, pomarańczowe i niebieskie płomienie. - Oczywiście jeśli chodzi o Blanksa, nie jestem przeciwna udzieleniu Amorowi odrobiny zachęty - popatrzyła na Dian-nę z figlarnym błyskiem w oku. - Powiedz mi, czy George ma jakąś książkę, która mówi o... - Znów odwróciła się do Dianny plecami - która mówi o tych sprawach. No wiesz, jak to się robi i w ogóle... Odwróciła się, żeby spojrzeć na Diannę, której twarz pokryła się nagłym rumieńcem. Przez chwilę uważnie przyglądała się bratowej. Dianna w końcu odpowiedziała, ale w jej głosie dało się słyszeć zakłopotanie: - Jestem pewna, że nigdy nie słyszałam o takiej książce. - No to skąd wiesz, co robić? Dianna wyraźnie unikała wzroku Glee. Ponownie biorąc do rąk robótkę, chrząknęła. - Przypuszczam, że z tym jest podobnie jak z oddychaniem. To przychodzi samo z siebie. Oczywiście pod warunkiem, że kocha się partnera. Rozległo się skrzypnięcie wielkich drzwi i do pokoju 6
wszedł George. Był jasnowłosy, krzepki, młody i energiczny. I do szaleństwa zakochany w żonie. Jego rozradowane oczy natychmiast odnalazły Diannę. - Co przychodzi samo z siebie? Dwie młode kobiety wymieniły rozbawione spojrzenia. George pocałował Diannę w policzek. Popatrzyła na niego kochającymi oczami. - Miłość, mój drogi. George przeniósł spojrzenie na Glee. - Czyżby Glee znów się zakochała? Glee spoglądała na brata spod zmrużonych powiek. - Proszę cię, nie wspominaj o tej idiotycznej historii, która przydarzyła mi się, kiedy byłam siedemnastoletnim dzieckiem! - Właśnie, George! - poparła ją Dianna. - Glee przestała już być tamtą dziewczynką, która chciała uciec z nauczycielem tańca. Jest teraz o wiele bardziej dojrzała. - Jestem szczerze wdzięczna, że nikt spoza rodziny nie wie o mojej młodzieńczej głupocie - przyznała Glee. - Ja również - zgodził się z nią George. Glee przytrzymała brata poważnym spojrzeniem. - Z całą pewnością pamiętasz, że nigdy nie byłam zakochana w tym durniu, nauczycielu tańca. George ze współczuciem pokiwał głową. Glee ruszyła w stronę drzwi. - Zostawiam was, parę gołąbeczków, a sama pójdę się przejść. Jedyną rzeczą, jaką Hornsby Manor różni się na korzyść od Bath, jest to, że tutaj mogę wychodzić bez przyzwoitki! Marnie z towarzystwem w Bath tej zimy, żalił się w duchu Gregory „Blanks" Blankenship, jedną ręką okręcając na szyi wełniany szalik, drugą zaś manewrując lejcami swego powozu - giga. Jakże tęsknił za starym kochanym Georgeem! Nie było takiego figla, do którego nie udałoby się namówić tego uwielbiającego przyjemności kompana, zwłaszcza gdy się trochę wstawił. Gregory zaśmiał się pod nosem, 10
wspominając, jak to Timothy Appleton rzucił George'owi wezwanie, żeby wypił kufel świńskiego moczu, co George natychmiast uczynił, za co wygrał od Gregory'ego całych pięć funtów. Jednakże na wspomnienie dzisiejszej poważnej misji z twarzy Gregory'ego zniknął uśmiech. Zatrzymał giga przed budynkiem, w którym mieściło się biuro jego prawnika, i zobaczył małego chłopca, przyglądającego mu się z chodnika. Chłopczyk, bez płaszcza, z palcem wystającym Z dziury w znoszonych butach, niemal przybiegł do Gregory'ego, a szeroki uśmiech odsłonił brak zęba z przodu. Gregory doszedł do wniosku, że chłopiec musi mieć jakieś sześć lat. - Dzień dobry, pszepana! - powiedział. Gregory zeskoczył na chodnik. - Założę się, młody człowieku, że masz dobrą rękę do koni. Przypilnuj mojego, a możesz liczyć na koronę. Dobrze wiedział, że korona to niebotyczne wynagrodzenie za tak proste zadanie, lecz wygląd chłopca świadczył o tym, że pieniądze z całą pewnością bardzo mu się przydadzą. Chłopcu aż zaokrągliły się oczy. - Jasne, pszepana! Nigdy dotąd nie widziałem korony! Mały wziął lejce i delikatnie zaczął głaskać siwka, łagodnie do niego przemawiając. Gregory ruszył po schodach na górę. W biurze pana Willowby'ego powitał go młody urzędnik. - Dzień dobry, panie Blankenship. Z przykrością dowiedziałem się o śmierci pańskiego ojca, proszę przyjąć wyrazy współczucia. Gregory, który miał sześć tygodni na przyzwyczajenie się do myśli, że ojciec nie żyje, przyjął kondolencje z ponurym skinieniem głowy. Potem wyciągnął z kieszeni gwineę i położył ją na biurku urzędnika. - Bardzo proszę, aby zajął się pan tym małym łobuziakiem, który krąży przed waszym budynkiem. Niech się pan zatroszczy o ciepły płaszcz dla niego i o nowe buty. Urzędnik wziął monetę, odsunął krzesło i podszedł do 8
okna, z którego wyjrzał na dziecko. Zaczął właśnie prószyć drobny śnieg. - Jego matka u nas sprząta, a ojca, jak mi się wydaje, biedaczek nie ma wcale. W otwartych drzwiach do gabinetu pana Willowbyego ukazał się szczupły mężczyzna z ostro zarysowanym podbródkiem. Zwrócił się do Gregory'ego: - Zechce pan wejść do mego gabinetu, panie Blankenship? Gregory wszedł za prawnikiem i usiadł na krześle naprzeciwko Willowby'ego, który zajął miejsce za nieskazitelnie czystym biurkiem. - Poprosiłem pana o przybycie, ponieważ chciałem pomówić z panem na osobności przed spotkaniem z całą rodziną - oświadczył Willowby. Gregory uniósł brwi. Prawnik odchrząknął i otwarcie spotkał pytające spojrzenie Gregory'ego. - Chciałem pana przygotować. Gregory spojrzał na niego. - Przygotować? Do czego? Willowby westchnął głęboko. - Testament pańskiego zmarłego ojca jest odrobinę niecodzienny. Gregory poprawił się w fotelu. Serce zaczęło uderzać mu mocniej. Nie wiadomo skąd wiedział, że ta rozmowa nie będzie przyjemna. Nie odrywając oczu od Willowby'ego, poprosił: - Zechce pan kontynuować. - Ostatni raz, gdy widziałem się z pańskim ojcem, stwierdziłem, że popadł pan jakby u niego w niełaskę. Ojciec pański sugerował, że jest pan zbyt... hm... nieustatkowany. Gregory tylko kiwnął głową. - Będzie pan miał okazję przeczytać dokładnie jego słowa, lecz na razie mogę panu powiedzieć, jaka jest ich wymowa. Ojciec pański mianowicie nie życzył sobie, by pan roztrwonił rodzinny majątek na swoje lekkomyślne przedsięwzięcia. 12
- Zatem pominął mnie w testamencie? Pan Willowby zawahał się przez moment. - Dokładnie tak bym nie powiedział. Zgodnie z ostatnią wolą pańskiego ojca, jeśli nie ożeni się pan do dnia swych dwudziestych piątych urodzin, cały majątek przejdzie na drugiego syna z kolei, na pańskiego przyrodniego brata Jonathana. - Na dobrego syna! - przerwał mu Gregory, a na twarzy pojawił mu się nieodłączny uśmiech. Wiadomość wcale go nie uszczęśliwiła, Gregory tym uśmiechem po prostu pragnął ukryć ból. Uśmiech ten stanowił maskę, w której noszeniu Gregory wprawiał się przez całe lata. Macocha od zawsze miała mu za złe, że to właśnie on, nie zaś jej rodzony syn, odziedziczy kiedyś fortunę męża. A więc mimo wszystko, myślał Gregory z goryczą, to Jonathan dostanie w spadku majątek Blankenshipów. Ich stateczny ojciec zawsze wolał Jonathana, prawdopodobnie zresztą słusznie. Jonathan był bardzo podobny do ojca. Poważny. Oszczędny. I zupełnie nie umiał się bawić. Krótko mówiąc, stanowił całkowite przeciwieństwo Gregory'ego. Gregory odsunął krzesło. - Jestem panu wdzięczny za uprzedzenie mnie o woli ojca - powiedział, wstając i kierując się ku drzwiom. Pan Willowby chrząknął. - Ile pan ma lat w obecnej chwili, panie Blankenship? Gregory zatrzymał się i obejrzał. Napotkał rozbawione spojrzenie Willowby'ego. - W czerwcu skończę dwadzieścia pięć. - Wobec tego nie jest jeszcze za późno, by spełnił pan warunki, jakie pana ojciec postawił w testamencie. - Miałbym się ożenić? - Oczy Gregory'ego zwęziły się podejrzliwie. Willowby skinął głową. - Ależ do tej daty zostały mniej niż cztery miesiące! Nie mam zresztą kandydatki na narzeczoną. Poza tym wcale nie chciał jej mieć. Nigdy. 10
- Przypuszczam, że mnóstwo kobiet byłoby więcej niż szczęśliwe, mogąc wyświadczyć panu taką przysługę. Zwłaszcza że gra idzie o tak wielkie pieniądze. - Mój brat natychmiast by się zorientował i przeciwstawił się takiemu rozwojowi wypadków. - Można się zakochać w bardzo krótkim czasie! Proszę, na przykład, spojrzeć na panią Willowby i na mnie. Oświadczyłem się jej zaledwie w tydzień po tym, jak się poznaliśmy. Gregory, który nigdy nie miał okazji spotkać pani Willowby, wyobraził sobie nagłe prawnika w towarzystwie żony o podbródku równie ostrym jak jego, prowadzących gromadkę dzieci o takich samych podbródkach, odziedziczonych po rodzicach. Oto wystarczający powód, by unikać małżeństwa! - Obym miał takie szczęście - mruknął Gregory. Podszedł do prawnika i położył mu mocną rękę na ramieniu. - Dziękuję panu, Willowby. Gdy Gregory przechodził przez kancelarię, wciągając rękawiczki, mające ochronić go przed chłodem, spostrzegł, że urzędnik Willowby'ego gdzieś zniknął. Gregory miał nadzieję, że młody człowiek poszedł wystarać się o płaszcz i buty dla nieszczęsnego chłopca, który zaopiekował się jego koniem. Chłopak stał wiernie przy siwku Gregory'ego pomimo płatków śniegu topniejących na jego jasnych włosach. Gregory poklepał chłopca po głowie. - Widzę, że dotrzymujesz słowa! - Rzucił małemu koronę. - Jest zdecydowanie za zimno, żebyś biegał po dworze bez okrycia. Bądź grzecznym chłopcem i idź się ogrzać do biura pana Willowby'ego na piętrze. - Wzrokiem wskazał na budynek. Obserwował, jak mały, ściskając w ręku monetę, wchodzi do środka. Dopiero potem Gregory usiadł na koźle i skierował powóz w dół Milsom Street. Pomimo dającego się we znaki chłodu, nie miał ochoty wracać do swojego domu w mieście. Nie był w nastroju do uprzejmych konwersacji ani do słania przelotnych uśmiechów wbrew sobie. Chociaż 14
przed Willowbym okazał stoicki spokój, to mimo wszystko czuł się gorzej niż zbity pies. Ojciec jeszcze raz potraktował go okrutnie, faworyzując Jonathana. Gregory pragnął nienawidzić przyrodniego brata tak jak nienawidził ojca, ale nie potrafił. Jonathan był młodszy i drobniejszy, przez co zawsze budził w Gregorym czułość i troskę pomimo faktu, iż brat traktował go jak przeciwnika. Chociaż dzieliła ich niewielka różnica wieku, zaledwie dwa lata, nigdy nie byli sobie naprawdę bliscy. Jonathan miał Gregory'emu za złe, że bratu lepiej szły rachunki lub że jego wierzchowiec pobiegł szybciej. Jonathan z zazdrością też patrzył na wszystko, co Gregory sobie sprawił, chociaż w kwestiach gustu bardzo się od siebie różnili. Gregory często ulegał i oddawał bratu upragniony przez niego drewniany mieczyk, srebrne ostrogi czy też tomik poezji, jedynie po to, by później patrzeć, jak rzeczy te, znalazłszy się w posiadaniu Jonathana, pokrywają się kurzem. Gregory, przejeżdżając przez most Pulteney, zauważył, że rzeka Avon niemal całkiem zamarzła. Za bardzo jednak się rozgniewał, by zważać na chłód, chociaż przeniknął go aż do kości. Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, że nie całe życie może mu upłynąć w równie ekstrawaganckim stylu jak pierwsze dwadzieścia cztery lata. Z Jonathanem sprawa przedstawiała się odmiennie. Wychowano go w inny sposób, więc nie miał tak wielkich wymagań jak Gregory i nie wiedziałby nawet, jak wykorzystać tak ogromne sumy pieniędzy. Życiową namiętnością Jonathana było wyciskanie z każdego szylinga, ile się tylko dało. Gdy przebywał w wynajętym mieszkaniu w Londynie, odmawiał sobie wszystkiego, co inni młodzi mężczyźni z jego pozycją uważali za absolutnie niezbędne. Nie trzymał konia, nie miał kominka w swojej sypialni, a zamiast wysokiej jakości świec z wosku używał pospolitych łojowych. A i tych oszczędzał. Gregory przypuszczał, że jego brat potrafi odłożyć sporą część ze swoich trzech setek, które miał rocznie do dyspozycji. Jonathan często nocował 12
w Sutton Manor, chcąc oszczędzić na własnych wydatkach. Gregory nie rozumiał tej skłonności brata do oszczędzania. Na co komu pieniądze, jeśli nie mogą być spożytkowane na rzeczy, którymi raduje się dusza? Przez jedną ponurą sekundę myśl o tym, że znalazł się niebezpiecznie blisko utraty całej fortuny, mało nie zwaliła Gregory'ego z nóg. Dobry Boże, czyżby przyszło mu zrezygnować z koni? I z usług krawca? Z hazardu? Serce waliło mu w piersi. Czyżby musiał rozstać się z Carlottą? Jak on sobie z tym poradzi? Przypomniał sobie, że jego najlepszy przyjaciel, George, stracił kiedyś tę odrobinę majątku, którą pozostawił mu ojciec wicehrabia. Jak też George sobie radził, zanim poślubił siostrę bajecznie bogatego pana Thomasa Morelanda? Może George znajdzie dla niego jakąś odpowiednią radę? Niech to wszyscy diabli! Trzeba jechać do Warwickshire, w odwiedziny do przyjaciela, wicehrabiego. Z okna na piętrze budynku przylegającego do biura pana Willowby'ego Jonathan Blankenship patrzył, jak jego brat wsiada do giga. Z uśmieszkiem zadowolenia na twarzy Jonathan obserwował Gregory'ego, dopóki ten nie przejechał na drugi brzeg rzeki. Teraz jeszcze musiał opuścić budynek w taki sposób, żeby stary Willowby go nie zauważył i nie dowiedział się, że Jonathan słyszał całą tę rozmowę. 2 Dianna zawsze miała rację. Pelisa z wełny merynosowej nie ochroniłaby Glee przed wilgotnym chłodem popołudnia. Nawet szmaragdowozielona peleryna, której włożenie zasu 16
gerowała bratowa, ledwie grzała Glee, która wędrowała przez nasiąknięte wilgocią pola otaczające Hornsby Manor. Dianna wykazała się przenikliwością, również gdy chodziło o Blanksa. Glee, przyznawszy jej rację, uwolniła się od tajemnicy, którą skrywała w sercu przez lata. Glee ściskało w żołądku i ogarniały ją słodkie nadzieje, gdy tylko pomyślała o Gregorym Blankenshipie i swoich żarliwych uczuciach dla niego. Wystarczyła jedna mądra uwaga Dianny i Glee zalały uczucia, których nie potrafiła nazwać. Sama myśl o Blank- sie podniecała ją w sposób, jakiego nigdy przedtem nie doświadczyła. Z głębi jej duszy wydobyła się jakaś gorzko-słodka tęsknota, tęsknota, którą zaspokoić mógł jedynie Blanks. Uniosła spódnicę i przeszła przez strumyk po zalanej wodą kładce z kamieni, ani trochę nie przejmując się przemoczonymi pantoflami. Z niewyjaśnionych przyczyn czuła się niepomiernie kobieca, dojrzała do miłości, którą dzielić ze sobą mogą mężczyzna i kobieta. Do miłości przenikającej duszę i ciało. Wiedziała już teraz, czego do tej pory brakowało w jej życiu. Dopóki nie zdobędzie grzesznego serca Blanksa, jej życie nigdy nie będzie spełnione. Ale jak zastawić sidła na tak nieuchwytny obiekt miłości? Życie Blanksa składało się w zasadzie z serii zabawnych figli i zakazanych miłostek. Gdyby tylko Blanks uległ kiedyś urokom jakiejś damy, Glee wiedziałaby przynajmniej, jakie kobiety mu się podobają, i miałaby wzór do naśladowania. Nie posiadała jednak takich wskazówek. Blanksa nigdy nie pociągała kobieta, którą mógłby przyprowadzić do domu tego surowego człowieka, jakim był jego ojciec. Być może, pomyślała Glee z nadzieją, śmierć ojca, przez którą Blanks został teraz głową rodu, wymusi na nim dojrzałość, pragnienie posiadania żony i rodziny. Mimo wszystko Blanks miał już dwadzieścia cztery lata, tyle samo co George, a przecież George okazał się bardzo szczęśliwy jako mąż i ojciec. 14
Ale śmierć ojca zapewniła także Blanksowi majątek. Serce Glee zabiło niespokojnie na myśl o tym, że ta sprzyjająca okoliczność przyciągnie do Blanksa jeszcze więcej ślicznych panien na wydaniu polujących na fortunę. Jak gdyby niezwykle ujmująca powierzchowność Blanksa już i tak nie uczyniła z niego jednego z najbardziej pożądanych mężczyzn w całej Anglii! A niech to! Kolejna przeszkoda do jej szczęścia. Kiedy wyszła spośród krzewów, roztoczył się przed nią widok na Hornsby Manor, odległe o pół mili. Trzy kondygnacje budowli z szarego kamienia stapiały się niemal z gęstymi chmurami tej samej barwy. Nagle Glee usłyszała dobiegający z tyłu tętent kopyt, odwróciła się więc i zobaczyła młodego człowieka w powiewającym za nim szynelu, galopującego w stronę dworu. Czyżby jej myśli wyczarowały Blanksa? Mahoniowe włosy i elegancka swoboda, z jaką młody człowiek dosiadał konia, przemawiały za tym, iż w istocie jest to Blanks. Kiedy jeździec, zbliżył się jeszcze trochę, Glee miała już pewność, że oto nadjeżdża mężczyzna, którego darzy sekretną miłością. Serce jeszcze przyspieszyło. Glee przeczesała palcami potargane włosy i odwróciła się w stronę, z której nadjeżdżał Blanks, przygryzając przy tym wargi, by były czerwieńsze. Żałowała teraz, że usłuchała rady Dianny i ubrała się w nie-podkreślającą kształtów obszerną pelerynę. Kiedy Blanks znalazł się w odległości dziesięciu stóp od niej, jego twarz o surowej męskiej urodzie rozjaśnił uśmiech, świadczący o tym, że ją poznał. Glee mimowolnie odpowiedziała mu uśmiechem, kiedy zsiadł z konia i ruszył ku niej, prowadząc gniadosza za sobą. - Ach, panna Pembroke! To prawdziwa przyjemność znów panią widzieć - powitał ją. Chociaż konwersacja z Blanksem nigdy nie sprawiała Glee trudności, tym razem jednak nie potrafiła znaleźć słów. Stała jak wmurowana, patrząc tylko na niego i lekko szczękając zębami. 18
- Czy George pana oczekuje? - zdołała w końcu Z siebie wydusić. Blanks pokręcił głową, a na jego zniewalającym obliczu ukazała się figlarna mina. - Czy moja wizyta sprawi jakiś kłopot? - Och, oczywiście, że nie! - zapewniła. - George będzie zachwycony pańskim przybyciem. - I mnie również, przyznaję, ucieszy pana towarzystwo. Blanks zatrzymał się przy niej. - Diabelnie zimno, prawda? - Rzeczywiście - wykrztusiła Glee. Blanks zdjął swój gruby wełniany płaszcz i udrapował go na ramionach Glee. - Nie mogę słuchać, jak dzwonisz tymi ślicznymi ząbkami. Glee podniosła głowę, patrząc w górę na jego śniadą piękną twarz. Czubkiem głowy ledwie sięgała mu do barków. Uświadamiając to sobie, poczuła się niezwykle kobieco. - Nie mogę przyjąć pańskiego płaszcza, panie Blankenship. Ach, znów ten jego niezwykły uśmiech, od którego roztopiłby się nawet lód. Glee była bliska omdlenia. - „Panie Blankenship"? - powtórzył z udawaną urazą. -Odkąd to postanowiłaś nie nazywać mnie „Blanks"? - To ty pierwszy zwróciłeś się do mnie „panno Pembroke", a niewątpliwie faktem jest, że zostałeś teraz głową rodziny. Poza tym żadne z nas nie jest już dzieckiem. Bardzo dobrze, niech ma o czym myśleć! Blanks wziął ją za rękę, poklepał po niej, a potem wsunął w zagłębienie swojej pachy. Glee w jednej chwili przestało być zimno, czuła się rozgrzana i zadowolona jak kociak w słońcu. - Muszę przyznać - powiedziała - że wolę mówić do ciebie „Blanks". - A ja wolę pamiętać cię jako czarującą małą siostrzyczkę, która wymykała się z pokoju szkolnego, żeby włóczyć się ze mną i George'em po lesie. - Roześmiał się. - Ciągle jeszcze boisz się żab? 16
Oczywiście, że się bała, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać. - Przestałam już być niemądrym dzieckiem - oświadczyła wyniośle. - Jak mogłem o tym zapomnieć! Urocza panna Pembroke, piękność z Bath! Trzeba się modlić, żeby konkurenci, których odrzuciłaś, nie pozabijali się nawzajem! A więc zauważył odniesiony przez nią sukces! To świetnie. Poza tym powiedział jej komplement na temat zębów, no i postanowił okryć ją własnym płaszczem. - Teraz, kiedy sieję rutkę jako stara panna, z całą pewnością zastąpi mnie inna, młodsza panienka. To jej się udało. Niech Blanks uważa ją za dostatecznie dorosłą, by zaliczyć do grona starych panien. Tymczasem Blanksowi z głębi potężnej piersi wyrwał się głośny śmiech. - Daleko ci do starej panny! Glee nie całkiem o to chodziło. - Przypuszczam, że w przyszłym sezonie będę musiała wyjść za mąż bez względu na to, czy pokocham jakiegoś mężczyznę, czy nie. Chciałabym już być mężatką i mieć swój własny dom. Blanks pogładził ją po ręce. - Twój książę na pewno się zjawi. Daj mu tylko trochę czasu. Przecież mimo wszystko nie masz jeszcze dwudziestu lat! A więc pamiętał jej wiek. To również ją uradowało. - Nie umiem ci nawet powiedzieć, jakie to cudowne, że będę się mogła cieszyć twoim towarzystwem w Hornsby Manor. Straszliwie tu nudno. Jak dobrze wiesz, George i Dianna są tak kompletnie w sobie zadurzeni, że przebywanie z nimi jest wprost nieznośne. Musisz mi obiecać, że dziś wieczorem będziesz moim partnerem w wista. - Grywasz już w wista? Glee znów się nachmurzyła. 20
- Musisz wiedzieć, że często zdarza mi się grać lepiej od George'a. - Wobec tego bardzo się cieszę, że będę twoim partnerem. Ruszyli żwirową alejką, która już za moment miała ich doprowadzić do frontowych drzwi dworu. Glee, chcąc zatrzymać Blanksa na dłużej tylko dla siebie, specjalnie zwolniła kroku. - Co cię sprowadza do Hornsby Manor? - spytała, patrząc w jego męską twarz i podziwiając ciemne błyszczące oczy. Blanks wyjątkowo się nie uśmiechał. - Przywożę raczej niedobre nowiny. Glee opuściła brwi. - Ach, nie! Przecież niedawno zmarł mu ojciec. Co złego stało się tym razem? - Wygląda na to, że moje finansowe oczekiwania nie zostaną spełnione. Potrzebuję od George'a rady: jak przeżyć, mając bardzo skromne środki. - Chcesz powiedzieć, że twój ojciec roztrwonił majątek, tak jak zrobił nasz ojciec? - Ach, nie, nic podobnego! Mój ojciec najwyraźniej bał się, że to ja roztrwonię jego fortunę. - I zostawił wszystko twemu młodszemu bratu? - spytała z niedowierzaniem w głosie. Blanks z wielką powagą pokiwał głową. - Rzeczywiście tak się stało, a w zasadzie jest do tego blisko. Ojciec w testamencie zastrzegł, że jeśli nie ożenię się do dnia moich dwudziestych piątych urodzin, pieniądze i posiadłości ziemskie odziedziczy Jonathan. - Twoje dwudzieste piąte urodziny wypadają w czerwcu, prawda? - Dokładnie mówiąc, szesnastego czerwca. - Będziesz więc po prostu musiał się do tego czasu ożenić! Serce Glee zrobiło w piersi koziołka. Blanks z całą pewnością przyjechał do nich na kilka dni. Żadna inna kobieta 18
nie zdoła w tym czasie pochwycić go w swoje szpony. Wiedziała już, jakie ma przed sobą zadanie. Skupienie się na grze w karty okazało się niezwykle trudne, kiedy Glee poczuła twarde kolano Blanksa przelotnie dotykające jej nogi pod stołem. Zalała ją piekąca zazdrość o jego ostatnią kochankę. Jak to by było leżeć obok niego i czuć jego długie, smagłe ciało ułożone obok siebie? Potrafiła sobie wyobrazić jego muskularny tors, twardy i silny. W myślach przesuwała palcami przez gęste włosy na naprężonej piersi, instynkt bowiem podpowiadał jej, że tak musi ona wyglądać. Gorąco pragnęła poczuć, jak obejmują ją jego ramiona, jak przyciągają ją do siebie. Zrobiło jej się gorąco, a w dole brzucha zaczęło pulsować. Zapragnęła poczuć mocne wargi Blanksa na swoich ustach. Kiedy podniósł głowę i napotkał jej wzrok, oblała się rumieńcem. Ogromnie trudno było skoncentrować się na grze. O wiele bardziej pociągała ją jego skupiona twarz. Podczas gdy Blanks bacznie przyglądał się kartom, Glee przyglądała się jemu.. Nie potrafiła sobie przypomnieć Blanksa bez tego olśniewającego uśmiechu, w którym odsłaniały się idealnie równe, białe jak kreda zęby. Gdy się uśmiechał, na jednym gładkim opalonym policzku pojawiał się dołeczek. Teraz jednak, podczas gry, Blanks wydawał się posępny, szczęki miał napięte, a usta zaciśnięte. Patrzyła, jak migoczący płomień świecy igra w jego krótko przystrzyżonych włosach w kolorze mahoniu. Brwi w identycznym odcieniu brązu rzucały cień na oczy 0 barwie ciemnego bursztynu. Nagle ciemne rzęsy uniosły się 1 Blanks posłał jej znajomy uśmiech, od którego Glee serce zamarło w piersi. I tak jak otoczenie odbija się w wodzie stawu, tak ona natychmiast odpowiedziała mu uśmiechem. Zmusiła się do skupienia się na wiście. Mimo wszystko przecież miała przekonać go, że jest dojrzała i inteligentna, by oczyścić jego umysł ze wspomnień o dziecinnej Glee. Sumiennie liczyła atuty, przebiegle broniła rozdania, inteligentnie wistowała. 19
I rzeczywiście, ona i Blanks wygrali pierwszą partię. Blanks z szerokim uśmiechem na opalonej twarzy popatrzył jej w oczy. - Wygląda na to, że z naszej Glee wyrósł naprawdę godny podziwu gracz w wista. Nasza Glee. Czyżby naprawdę mogła żywić jakieś nadzieje? Uśmiechnęła się tylko z fałszywą skromnością i skupiła na następnej partii. Przynajmniej zdołała udawać, że się koncentruje. Mężczyźni nie pragną dzielić życia z rozgadanymi panienkami, a przecież jedyny mężczyzna pod słońcem, z którym ona pragnęła dzielić życie, siedział naprzeciwko niej przy stole. Nie chciała, żeby uznał ją za rozgadaną panienkę. - Rzeczywiście, Glee diabelnie dobrze gra w wista - mruknął George. - Chciałbym być bystrzejszy przynajmniej od jednej z moich sióstr. One są mądre zapewne dlatego, że stale siedzą z nosami w książkach. - Ty sam jesteś bardzo mądry - zapewniła męża Dianna. -Wątpię, żeby Felicity czy Glee zdołała tak uzdrowić majątek, jak tobie się to udało. - Dianna posłała Glee zakłopotane spojrzenie. - Nie chciałam cię w niczym obrazić, kochana szwagierko. - Powiedziałaś szczerą prawdę - odparła Glee. - Dobrze przynajmniej, że Dianna zabroniła mi obstawiać zakłady - powiedział George. - Skoro już mowa o zakładach, Blanks - odezwała się Glee. - Jesteś mi winien suwerena. - Dlaczego? - Ponieważ założyłam się, że Jason Pope ożeni się, nim rok dobiegnie końca, ty zaś upierałeś się, że on nigdy... nie da się złapać w sidła. Wiem, że tobie okropnie trudno jest przyznać się do pomyłki. Gregory'emu oczy nieprzyjemnie pociemniały, lecz rzucił jej suwerena, wciąż nie potrafiąc przyznać się do błędu. Glee znów zwróciła się do brata: - Wstydź się za to, że powiedziałeś, iż Dianna zabroniła ci się zakładać. Ośmielam się twierdzić, że moja bratowa nie jest w stanie zabronić ci czegokolwiek. 23
- Ona cię po prostu nabrała - odparł George. - Moja żona potrafi komenderować, chociaż robi to w bardzo słodki sposób. - A George chętnie tańczy, jak ona mu zagra - dodał Blanks. George roześmiał się. - Poczekaj tylko, przyjacielu. Nie minie rok, a i ciebie zobaczę w kajdanach! Śliczna twarzyczka Dianny spoważniała. - W kajdanach? Glee patrzyła, jak George kładzie rękę na dłoni żony i delikatnie ją głaszcze. - Dla Blanksa to są kajdany, dla mnie niebiosa. Glee ogromnie zazdrościła tej bezgranicznej miłości łączącej jej brata i Diannę. Niemal zawstydziła się, kiedy Dianna elegancko złożyła usta i posłała ukochanemu pocałunek poprzez stół. Blanks najwyraźniej nie mógł już tego dłużej znieść. - Kto wistuje? - spytał. - Wydaje mi się, że teraz twoja kolej, kotku - zwrócił się George do Glee. Do żony nigdy nie zwracał się „kotku", zawsze mówił do niej „kochana". Następna partia, zakończona ponownie zwycięstwem Glee i Blanksa, upłynęła we względnym milczeniu. Potem zaś cała czwórka udała się na spoczynek. Sen omijał Gregory'ego. Rozwiązanie jego problemu wszystkim wydawało się takie oczywiste. Wszystkim, Wil-lowby'emu, Glee i George'owi. Tylko on sam, Gregory, wiedział, jak bezsensowne jest w jego wypadku rozważanie ewentualności małżeństwa. Już dawno temu poprzysiągł sobie, że nigdy się nie ożeni. Kontakty seksualne utrzymywał jedynie z kobietami doświadczonymi, umiejącymi się zabezpieczyć przed niepożądaną ciążą. Za wszelką cenę nie chciał zapładniać kobiety, którą by cenił i kochał, tylko po to, by stracić ją w połogu w taki sam sposób, w jaki stracił matkę. 24
Wyrosła w nim nienawiść do ojca, którego obwiniał za śmierć matki i za zmuszanie go do przebywania z nieczułą macochą. Aurora nigdy nie lubiła Gregory'ego, ponieważ zagrodził jej ukochanemu Jonathanowi drogę do ogromnej fortuny ich ojca. A teraz Aurora wygrała. Majątek przypadnie Jonathanowi. Sen był ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła Glee. Całą jej istotą owładnęła miłość do Blanksa. Momentami gotowa wręcz była przekląć go za to, że tak gwałtownie położył kres jej spokojnej egzystencji, chociaż słodki zachwyt miłością ją odurzał. Miała wrażenie, że całe jej dotychczasowe życie stanowiło jedynie preludium właśnie do tego uczucia. Było drogą do spełnienia, cudownym podnieceniem, tęsknotą za połączeniem ich losów. Gdyby tylko trochę więcej o nim wiedziała! Mogłaby wtedy zacząć wprowadzać w życie plan podboju jego serca. Blanks jednak strzegł własnych uczuć jak skarbca. Uśmiech, który Glee tak serdecznie pokochała, stanowił wyłącznie maskę. Nawet za ekstrawaganckimi wybrykami i życiem ponad stan musiał skrywać się mężczyzna o głębokich uczuciach. Gdybyż tylko zdołała przebić się przez ten pancerz, którym otoczył swoje serce! Usiadła na łóżku wyprostowana. Jakaż ona niemądra, jeśli wydaje jej się, że pozyska jego uczucie! Niemożliwe, by poszło jej łatwo, właściwie nie powinna nawet próbować. On w oczywisty sposób bał się zobowiązań, a teraz potrzebował żony, a nie miłości. Do miłości bowiem nie był jeszcze gotów. Cóż, Glee musi nauczyć się przyjmować szczęście w małych dawkach. Najpierw będzie musiała go nakłonić, żeby się z nią ożenił. Będzie to małżeństwo tylko z nazwy. Niczym generał mający przed sobą plan bitwy, podbijanie jego serca odłoży na później. Jedna rzecz wydawała się oczywista. Blanks nie miał ocho- 22
ty na małżeństwo, nawet gdyby miało to oznaczać rezygnację z fortuny. Dlaczego małżeński stan budził w nim aż takie obrzydzenie? 3 Kiedy Glee następnego ranka zeszła na dół, w salonie śniadaniowym zastała Blahksa samego. George rozpieszczał Diannę od czasu urodzenia dziecka i nalegał, by jadała śniadanie w łóżku. Glee bardzo się z tego ucieszyła, ponieważ zamierzała jak najlepiej wykorzystać towarzystwo Blanksa. Jej serce wykonało w piersi dziwnego fikołka, gdy zobaczyła go siedzącego przy stole z orzecha. Wyglądał przez okno, nieświadomie mieszając herbatę. Pod oczami zaznaczały mu się przydymione półksiężyce i w ogóle wyglądał inaczej niż ten Blanks, którego z taką starannością ukazywał światu. Gdy jednak usłyszał jej kroki, odwrócił do niej twarz z nieodłącznym olśniewającym uśmiechem. Glee natych- miast zrozumiała, że to fałszywa maska. - Dzień dobry - powiedziała, odpowiadając mu uśmiechem, na który wcale nie miała ochoty, a potem nalała sobie gorącej kawy ze srebrnego termosu, stojącego na kredensie. Blanks skoczył na równe nogi, gdy ruszyła w kierunku stołu, i zaczął odsuwać dla niej krzesło koło siebie t lewej strony. Wczorajsze obfite chmury nie dotrzymały obietnicy deszczu i po raz pierwszy od wielu dni ukazało się ciepłe słońce. - Świetny dzień na konną przejażdżkę - stwierdziła Glee. - Sądziłem, że boisz się koni. Glee westchnęła. - Mój drogi panie Blankenship... - Blanks - przypomniał jej. 26
Glee jednak go zignorowała. - Czy stale muszę ci przypominać, że nie jestem już tym dzieckiem, za które chcesz mnie koniecznie uważać? Zmysłowy uśmiech, który powoli ukazywał się na jego twarzy, wstrząsnął Glee do głębi. - Ty chyba wciąż czekasz na swego księcia z bajki? - spytał Blanks. - Owszem, czekałam na niego przez dwa poprzednie sezony, lecz zapewniam cię, że przestałam już snuć takie dziecinne marzenia. - Szkoda - podsumował z odrobiną smutku, bacznie przyglądając się jej kasztanowymi oczami. Glee wzięła sobie babeczkę na gorąco z nakrytej tacy stojącej na stole. - Przyznaję, że przebywanie w otoczeniu tak bezgranicznie kochających się ludzi jak George i Dianna, a także Felicity i Thomas, nieco onieśmiela. Przypuszczam, że doświadczanie tak gorących uczuć musi być naprawdę cudowne, lecz wiem, że nie mogę nawet o tym śnić. Blanks uniósł brwi. - Tak zniechęcona już w wieku dziewiętnastu lat? Glee odłożyła babeczkę na talerz i skierowała lodowate spojrzenie na mężczyznę, którego tak kochała. - Nie jestem już dzieckiem, panie Blankenship, tylko kobietą, która realistycznie podchodzi do swoich oczekiwań. - Muszę przyznać, że żal mi tamtej dziewczyny, która wierzyła w szczęśliwe zakończenia. Jego słowa cięły ją jak rapier. Oczywiście, że wciąż wierzyła w szczęśliwe zakończenia, dobrze jednak wiedziała, że Blanksa one nie obchodzą. Musiała więc go przekonać, że podziela jego odrazę do zakucia w małżeńskie kajdany, tylko w ten sposób mogła zdobyć sobie jego miłość. - Proszę, zgódź się wybrać ze mną na przejażdżkę - powiedziała, patrząc mu w oczy z nadzieją. - To będzie dla mnie wielka przyjemność. 24
Po śniadaniu Glee wiele wysiłku poświęciła na toaletę. Z pomocą Patty, swojej pokojówki, ubrała się w szmaragdowozielony strój do jazdy konnej. Szmaragdowy był zdecydowanie kolorem, w którym najbardziej jej do twarzy. Doskonale pasował do barwy oczu. Przez wiele lat bolała nad tym, że nie jest blondynką o fiołkowych oczach jak jej siostra Felicity, lecz po dwóch sezonach, podczas których odniosła niezrównany sukces, Glee odkryła, że jej kasztanowobrązowe włosy i skóra w odcieniu kości słoniowej mogą podobać się tak samo, jak blond loki jej siostry. Miała nadzieję, że owego sukcesu nie zawdzięczała wspaniałej garderobie, w jaką mogła się zaopatrzyć, odkąd Felicity poślubiła bardzo majętnego człowieka. Dzięki jego środkom powróciły do stylu życia odpowiedniego dla rodziny wicehrabiego. Jakże Glee nie cierpiała konieczności donaszania i tak już znoszonych starych sukien Felicity i chodzenia w dziurawych pantoflach. Najbardziej ze wszystkiego nienawidziła braku pieniędzy na opłaty w wypożyczalniach książek. Teraz, dzięki Bogu, mogła czytać wszystko, co chciała i kiedy chciała. Przynajmniej wówczas, gdy przebywała w Bath. Patty na zaczesanych do tyłu włosach Glee ostrożnie umieściła na bakier zielony aksamitny kapelusz, a potem na wszelki wypadek umocowała go szpilką. Odsunęła się o krok do tyłu, żeby ocenić wygląd swojej pani. - Przyjaciel pana z pewnością zemdleje, gdy tylko panienkę zobaczy! Glee zmarszczyła brwi. - Dlaczego sądzisz, że obchodzi mnie, co może sobie pomyśleć pan Blankenship? - Bo znam panienkę aż za dobrze - odparła Patty. - Czy to takie oczywiste? - dopytywała się Glee, przybierając nadąsaną minę. - Owszem, dla kobiety wszystko jest jasne. Ale mężczyźni nie myślą o tych samych rzeczach co my. Jestem pewna, że pan Blankenship nie dostrzeże w panience żadnej zmiany. 28