ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Powiedziała: nie.
Rand Marshall usłyszał w głosie przyjaciela nutę
zdumienia i niedowierzania. Stłumił śmiech. Przystojny,
dobrze sytuowany i absolutnie wolny Daniel Wilcox nie był
przyzwyczajony do słowa „nie" ze strony jakiejkolwiek osoby.
Zwłaszcza płci Ŝeńskiej.
- Kto powiedział „nie"? - spytał Rand.
Siedzieli w popularnej restauracji, czekając, aŜ podadzą
kolację. O siódmej, w czwartkowy wieczór, lokal świecił
pustkami, co ułatwiało rozmowę. Podczas weekendu tłoczyła
się tu młodzieŜ.
- Ona. No wiesz, Jamie Saraceni. Ta, o której ci
opowiadam od trzech tygodni. - Daniel zmarszczył brwi.
- A tak, niezrównana Jamie. - Tym razem Rand nawet nie
próbował kryć uśmiechu rozbawienia. - Od trzech tygodni
słucham, jak planujesz kampanię, mającą zwabić tę
nieuchwytną Jamie do łóŜka. I teraz, po tych wszystkich
wysiłkach, powiedziała „nie"?
- Do łóŜka? Ha! Spędziłem trzy tygodnie, usiłując ją
namówić, by gdzieś ze mną wyszła - poprawił go posępnie
Daniel.
Rand spojrzał ze szczerym zdumieniem.
- Nawet nie umówiłeś się z nią na randkę?
- Ani razu. Posyłałem jej róŜe, czekoladki, balony,
zabawne pocztówki, pluszowe zwierzaczki. Zjawiałem się u
niej codziennie, czasem dwa razy. Załatwiłem nawet dwa
bilety do teatru na Broadwayu w Nowym Jorku.
Powiedziałem, Ŝe moŜemy pojechać na spektakl, zjeść
kolację i zostać na noc w Hotelu Plaza. Czy znasz kobietę,
która mogłaby się temu oprzeć?
- Ale powiedziała „nie"? - domyślił się Rand. - „Nie" na
wszystko? - Sam był bardziej niŜ trochę zdumiony.
- Na wszystko - potwierdził smętnie Daniel. - Rand, moŜe
ona naprawdę nie jest zainteresowana spotkaniami ze mną?
Rand uznał, Ŝe takie pytanie mógł zadać jedynie
trzydziestoczteroletni kawaler, po mniej więcej dwudziestu
latach sukcesów u kobiet. Taki był Daniel. A uczciwie rzecz
biorąc, on był taki sam.
W zadumie zmarszczył brwi i spojrzał na Daniela, którego
znał od czasów college'u. Nadal był przystojny, dobrze ubrany
i świetnie zbudowany. Miał duŜą praktykę dentystyczną, a
pacjentów zjednywał sobie nie tylko dzięki sztuce lekarskiej,
ale przede wszystkim za sprawą osobistego uroku. Nigdy nie
było kobiety, której pragnął, a której nie mógłby zdobyć. AŜ
do teraz.
- MoŜe tylko udaje - zasugerował Rand.
- TeŜ tak z początku myślałem - przyznał Ŝałośnie Daniel,
sięgając po następne skrzydełko. Stwierdził, Ŝe na talerzu
pozostały jedynie kości, i nastrój wyraźnie mu się pogorszył. -
Ale kiedy odmówiła tej nocy w Hotelu Plaza... zacząłem
myśleć, Ŝe moŜe naprawdę nie chce się ze mną spotkać. -
Westchnął cięŜko. - Nie jestem przyzwyczajony do odmowy,
Rand. Po prostu nie zorientowałem się, o co jej chodzi.
- MoŜe ma kogoś innego - wtrącił taktownie Rand. Dla
niego takŜe damska odmowa była pojęciem całkowicie
obcym.
Daniel pokręcił głową.
- Nie, nie ma. To wiem na pewno. Przyjaźni się z moją
asystentką, Angelą Kelso. To dzięki niej się spotkaliśmy.
Jamie przyprowadziła do mojego gabinetu swojego
siostrzeńca.
- I było to poŜądanie od pierwszego wejrzenia -
dokończył Rand. - Przynajmniej z twojej strony.
- Angela powiedziała, Ŝe ostatnio Jamie z nikim się nawet
nie spotyka. Myślałem, Ŝe wystarczy tylko poprosić i... -
Daniel dramatycznym gestem chwycił się za głowę. - MoŜe
dotarłem w końcu do etapu, przed którym całe lata ostrzegali
mnie rodzice... Wiesz: jeśli będziesz tak skakał z kwiatka na
kwiatek, wszystkie odpowiednie dziewczyny będą zajęte, a ty
zostaniesz sam. - ZadrŜał.
- Czy natura chce mi w ten sposób powiedzieć, Ŝe jeśli się
nie ustatkuję i nie oŜenię, to skończę jako jakiś Ŝałosny stary
kawaler, nad którym połowa świata się lituje, a druga połowa
uwaŜa, Ŝe jest pedałem?
- Zaczniesz przegrywać, jeśli uwierzysz w te głupoty.
- Rand uśmiechnął się. - Zapomnij o tej Saraceni.
Zadzwoń do kogoś innego, teraz. Gwarantuję ci, Ŝe w ciągu
dziesięciu minut będziesz umówiony na randkę. I zapomnij o
tych bzdurach na temat starych kawalerów. Ja zapomniałem o
nich juŜ lata temu.
- Rodzina powtarza ci to samo, co?
- Gorzej. Wtedy w to nie wierzyłem i teraz teŜ nie wierzę.
Chcą nas przestraszyć, Ŝebyśmy byli tacy, jakimi chcą nas
widzieć.
Ale Daniel nie znał nawet połowy prawdy, pomyślał Rand
z cynicznym uśmiechem. Rodzina Daniela była zadowolona z
jego osiągnięć, dumna z niego jako z człowieka i jako syna.
Jedynie kawalerski tryb Ŝycia budził u państwa Wilcox
dezaprobatę.
Za to jego rodzice, Dixon i Letitia Marshall, okazywali
niezadowolenie ze wszystkiego, co dotyczyło Randa.
Dziwactwa i lubieŜne powieścidła, choć przynoszące dochód,
nie pasowały do syna tak dystyngowanych ludzi. A były
zyskowne. Ostatnie dzieło Randa przyniosło mu
sześciocyfrową zaliczkę, a procent od zysku ze sprzedaŜy
ksiąŜki znacznie zwiększy tę kwotę.
A jednak na Marshallach z hrabstwa Ablemarle w
Wirginii nie robiło to wraŜenia. Dawno dorobili się majątku, a
ich korzenie sięgały do pierwszych rodów Wirginii. Erotyczne
thrillery Randa i jego swobodny tryb Ŝycia były zbyt...
czerwonokrwiste jak na ich błękitną krew. JuŜ dawno zaczęli
uwaŜać Randa, ich drugiego syna, za odszczepieńca.
Pierworodny, Dixon Junior, był spełnieniem rodzicielskich
marzeń.
Rand powrócił myślami do Daniela i jego kłopotów. Jak
zawsze pragmatyczny, wolał zająć się problemem, który
moŜna rozwiązać. Zatargi z rodziną nie mieściły się w tej
kategorii.
- Zrób sobie samemu przysługę i umów się z kimś na
dzisiejszy wieczór - poradził Danielowi. - Musisz odzyskać
pewność siebie. Zadzwoń do kobiety, która będzie
zachwycona, Ŝe jej proponujesz randkę.
- MoŜe masz rację. - Daniel był pełen wątpliwości, ale juŜ
nie tak ponury.
- Oczywiście, Ŝe tak. - Rand klepnął przyjaciela po
ramieniu.
- Mógłbym zadzwonić do Mary Jane Strayer. Dla mnie
zrezygnuje z innych spotkań.
- Wspaniale. Zaraz do niej zadzwoń i umów się jeszcze na
dzisiaj. Przy tylnym wyjściu jest automat.
- Chyba tak zrobię. Jamie Saraceni przegapiła swoją
szansę. Koniec z telefonami do biblioteki w Merlton.
- Biblioteka w Merlton? - powtórzył zaskoczony Rand.
- Tam pracuje. Jest bibliotekarką. To jedyne miejsce,
gdzie mogłem ją zastać. Domowego numeru nie ma w ksiąŜce,
a nie chciała mi go podać - dodał trochę zawstydzony.
- Ta mała jest bibliotekarką? - parsknął śmiechem Rand.
- No pewnie, śmiej się. ZałoŜę się, Ŝe teŜ nie dałbyś rady
się z nią umówić. W końcu jesteś, tak samo jak ja,
powierzchowny, arogancki, agresywny i zarozumiały.
- Ona tak powiedziała? Daniel energicznie kiwnął głową.
- Powtarzała to za kaŜdym razem, kiedy pytałem,
dlaczego nie chce się ze mną umówić. Twierdzi, Ŝe tacy ludzie
jak ja budzą w niej obrzydzenie.
- Wiesz, zaczynam nabierać przekonania, Ŝe ona
naprawdę nie udaje trudnej. Pani bibliotekarka mówi całkiem
powaŜnie. Pobudziłeś moją ciekawość. - Rand uśmiechnął się
niczym krokodyl, który właśnie dostrzegł swój następny
posiłek. - MoŜe warto przejechać się do biblioteki w Merlton,
by zobaczyć tę boginię bibliofilów.
- Proszę bardzo - oświadczył Daniel z nie skrywaną
gorliwością. - Chętnie zobaczę, jak i ty dostajesz kosza.
- Daniel, przyjacielu, nie urodziła się jeszcze kobieta,
która mnie ustrzeli. - Oczy Randa błysnęły. - JeŜeli moje
rozumowanie jest powierzchowne, aroganckie, agresywne i
zarozumiałe, to tak ma być.
- Jeszcze zobaczymy, jaki arogancki i zarozumiały się
poczujesz, kiedy Jamie Saraceni zrobi z ciebie idiotę.
- Ta perspektywa wyraźnie sprawiła Danielowi
zadowolenie. Po raz pierwszy tego wieczoru się uśmiechnął.
- Chyba zadzwonię do Mary Jane.
Pewny siebie, spręŜystym krokiem odszedł od stolika.
Rand uśmiechnął się. Bibliotekarka zadała potęŜny cios
męskiej dumie przyjaciela, ale Wilcox szybko odzyskał formę.
A potem Rand zamyślił się. Daniel Wilcox, jeden z
najbardziej atrakcyjnych kawalerów w regionie Filadelfii i
Południowego Jersey, trafił na kobietę, która nie podała mu
nawet numeru telefonu. Udało się jej wytrzymać tę kampanię
zalotów, od lat gwarantującą sukcesy w miłosnych podbojach.
Co to za kobieta?
Daniel wrócił i oznajmił, Ŝe Mary Jane Strayer z
zachwytem przyjęła zaproszenie na dzisiejszy wieczór.
Rand podjął decyzję. Jutro pojedzie do biblioteki w
Merlton i obejrzy tę bibliotekarkę, tę tajemniczą istotę
imieniem Jamie.
W bibliotece panował chaos. Dziewczyna, która miała
czytać dla grupy dwu - i trzylatków, złapała gumę na
autostradzie. Ośmioro dzieci, przywiezionych juŜ przez
rodziców na godzinę bajek, szalało na korytarzu.
Zjawili się równieŜ inni bywalcy bibliotecznej świetlicy -
dzieci w wieku od pięciu do dziesięciu lat, które przychodziły
po lekcjach i czekały, aŜ matki zabiorą je po pracy. W domu
nie miał się kto nimi zająć, a ograniczony budŜet ich rodzin
nie pozwalał na wynajęcie opiekunki. Matki uznały, Ŝe dzieci
będą bezpieczniejsze w bibliotece niŜ bez nadzoru w domu
czy na ulicy.
Cindy, nowa pomocnica, wydawała się sparaliŜowana
perspektywą rozłoŜenia ksiąŜek na półki zgodnie z
uniwersalną klasyfikacją dziesiętną. Oznajmiła, Ŝe sobie z tym
nie poradzi, i zniknęła wśród regałów z ostatnim numerem
„Rolling Stone".
Trzech starszych czytelników czekało w kolejce, by oddać
ksiąŜki.
Jamie Saraceni przyjrzała się tej scenie, zastanawiając się,
dlaczego kształcenie bibliotekarzy nie obejmowało zajęć
uczących zachowania się w sytuacjach kryzysowych. Na
szczęście dorastała w dość niezwykłej, niepowtarzalnej i
cudownej rodzinie Saracenich. W jej domu zawsze panował
harmider. Nauczyła się radzić sobie z atmosferą cyrku o trzech
arenach.
Nie tracąc spokoju, odszukała Cindy wśród regałów i
nakłoniła ją do czytania maluchom. Wysłała po posiłki Ashley
z piątej klasy, najstarszą z przebywających w świetlicy dzieci.
Potem szybko przyjęła ksiąŜki od czytelników i zapędziła
uczniów do bufetu czytelni na sok i kanapki.
W zadziwiająco krótkim czasie w bibliotece zagościł
spokój. Jamie wykorzystała tę chwilę, by skatalogować
dostarczone dziś nowe ksiąŜki. Usiadła za biurkiem i
pogrąŜyła się w pracy. Uniosła głowę, słysząc, Ŝe zbliŜa się
kolejny klient.
- W czym mogę panu pomóc?
Spojrzała prosto w jasnobrązowe oczy o niezwykłym
odcieniu. Nie były aŜ tak jasne, by nazwać je złocistymi, ale
jeśli ktoś był w poetyckim nastroju... Te czujne, inteligentne
oczy stanowiły najbardziej rzucający się w oczy szczegół
męskiej twarzy.
Przestudiowała uwaŜnie tę twarz: prosty nos, stanowcze,
zaciśnięte wargi, mocna szczęka, czarujący dołek w brodzie.
Gęste ciemnobrązowe włosy opadały na kołnierz spranej
szarej bluzy z Filadelfia Flyers, która wyglądała tak, jakby
ktoś od dawna naprawdę uprawiał w niej sport. DŜinsy były
równie znoszone i obcisłe. MęŜczyzna był bardzo wysoki,
miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu.
Jamie zaschło w ustach. Zatrzepotała mimowolnie
rzęsami. Erotyczny magnetyzm przybysza przywoływał
gdzieś z głębi umysłu pierwotną, kobiecą reakcję. Czuła, Ŝe
brakuje jej tchu, jakby ktoś wymierzył jej cios prosto w splot
słoneczny. Była zdezorientowana. Jeszcze nigdy w taki sposób
nie reagowała na obecność męŜczyzny. śar z wolna ogarnął
jej ciało, wywołując rumieniec na policzkach.
- Ja... szukam ksiąŜki — powiedział Rand, a potem
niemal głośno jęknął, słysząc własne słowa. A czego jeszcze
moŜna szukać w bibliotece? zadrwił z siebie w duchu.
Sprytnie, Rand, naprawdę sprytnie.
Myśli rozbiegły się nagle. Zapomniał o starannie
przygotowanym scenariuszu rozmowy. Od chwili gdy spojrzał
w ciemnobłękitne oczy nieznajomej, poczuł, Ŝe świat zatrząsł
się, a fala oszałamiającego Ŝaru zalała jego ciało.
Słyszał o urodzie zwalającej z nóg, ale po raz pierwszy
miał wraŜenie, Ŝe naprawdę tego doświadcza. Wystarczyło
jedno spojrzenie na tę kobietę, by ugięły się pod nim kolana.
Obserwując z osobna kaŜdy szczegół jej urody, trudno by
ją było zakwalifikować do kategorii klasycznych piękności.
Ale w tym przypadku te szczegóły tworzyły olśniewającą
całość. Szerokie usta ze zmysłowo pełnymi wargami, zadarty
podbródek i mały nos sprawiały, Ŝe człowiek zapominał o
kryteriach klasycznego piękna. Gładka mlecznobiała cera
intrygująco kontrastowała z czarnymi jak heban włosami,
lśniącymi, miękkimi i długimi niemal do ramion. śywe
błękitne oczy okolone długimi, ciemnymi rzęsami zrobiły na
nim największe wraŜenie.
Rand odetchnął głębiej i opuścił wzrok ku jej jedwabnej,
Ŝółtej bluzce. Piersi pod nią były jędrne, pełne i kusiły, Ŝeby
ująć je w dłonie. Kiedy zaczął sobie wyobraŜać ich kształt i
rozmiar, ledwie zdołał stłumić jęk podniecenia.
Na wpiętym w bluzkę identyfikatorze wypisane było
nazwisko: Jamie Saraceni. To ona była tą bibliotekarką! Tą,
która zmieniła Daniela Wilcoxa w podnieconego nastolatka,
sapiącego przy drzwiach biblioteki. W oczach Randa błysnęła
determinacja i zaciekawienie. Nigdy nie cofał się przez
wyzwaniem. A właściwie ostatnio trafiało mu się zbyt mało
wyzwań. Teraz właśnie patrzył na jedno z nich.
- A jakiej ksiąŜki pan szuka? - spytała Jamie.
Zmusiła się, by oderwać od niego wzrok. Był najbardziej
podniecającym męŜczyzną, jakiego widziała.
Pod wpływem jego wyzywającego spojrzenia rozdzwoniły
się dzwonki alarmowe w jej głowie. Był zapewne czarującym,
pociągającym hultajem, który łamał kobiece serca i odchodził
z uśmiechem, nieświadom wywoływanych cierpień, gdyŜ jego
serce było nie do zdobycia. Znała takich męŜczyzn, uwaŜała
się za uodpornioną na ich urok i była z tego dumna.
- Czy pan mnie słyszy? Pytałam, jakiej ksiąŜki pan szuka
- powiedziała chłodno.
Z pewnością słyszał jej pytanie, lecz rozgrywał numer ze
spojrzeniem w oczy i robił to bardzo fachowo. Zacisnęła zęby.
Rand spojrzał na stos ksiąŜek na biurku. Na samym
szczycie leŜała najnowsza powieść pełna seksu, krwi i
przemocy, dzieło Bricka Lawsona, niezwykle popularnego
autora, podziwianego przez czytelników i traktowanego z
pogardą przez wszystkich powaŜnych krytyków.
Prawdziwa toŜsamość Bricka Lawsona była pilnie
strzeŜonym sekretem, który próbowały czasem odkryć
magazyny i gazety, piszące o rosnącej popularności kolejnych
powieści. KrąŜyły plotki, Ŝe Lawson jest tajnym agentem i Ŝe
jego ksiąŜki oparte są na prawdziwych doświadczeniach.
Jedynie jego wydawca, redaktor, agent, rodzina i kilku
bliskich przyjaciół wiedziało, Ŝe twórcą tych ksiąŜek jest
zbuntowany arystokrata, Rand Marshall.
Wzrok Jamie podąŜył za spojrzeniem Randa. Podniosła
ostroŜnie najnowsze dzieło Bricka Lawsona, jakby było
zakaŜone.
- Tego pan szuka? - Daremnie próbowała ukryć ton
niesmaku.
- Nie lubi pani Bricka Lawsona? - Rand skrzywił się. Tak
wiele kalumni rzucano na bestsellery Bricka
Lawsona, Ŝe Rand wykształcił w sobie odporność na
krytykę. Wiedział, Ŝe nie była to wielka literatura, ale dobrze
bawił się przy pisaniu i, na Boga, jego ksiąŜki doskonale się
sprzedawały.
- To bardzo popularny... pisarz. - Zdawało się, Ŝe
niechętnie uŜyła tego słowa. - Mam juŜ trzystronicowy spis
osób oczekujących na tę ksiąŜkę.
Rand uznał, Ŝe najlepiej będzie, gdy nie będą dłuŜej
rozmawiali na temat najnowszej ksiąŜki Bricka Lawsona.
- PoniewaŜ nie ma mnie na tej liście, chyba poszukam
czegoś innego. - Znów spojrzał jej w oczy i ponownie poczuł
ten jakby elektryczny wstrząs, od którego pręŜyły się mięśnie.
To śmieszne, kpił z siebie. Brick Lawson pisał o
niezwykłej chemii seksu, ale to przecieŜ fikcja. Brednie, jak
określiłaby to z pewnością Jamie Saraceni. Ale oto Rand stał
w bibliotece miasta Merlton i wyraźnie odczuwał reakcje
chemiczne wzbudzone obecnością bibliotekarki.
- A co pani lubi najbardziej? - zapytał, a uśmiech i ton
głosu świadczyły, Ŝe niekoniecznie chodzi mu o lektury.
Obrzuciła go krótkim spojrzeniem, wybrała jeszcze jedną
ksiąŜkę i odpowiedziała jak bibliotekarka czytelnikowi,
ignorując wszelkie insynuacje. Jeśli w istocie nimi były.
- MoŜe zapozna się pan z tą powieścią? Polityczno -
szpiegowski thriller, dobrze napisany, ze znakomicie
skonstruowaną intrygą i...
- Nie sądzi pani, Ŝe Lawsona „Przydział: więzienie" jest
dobrze napisany i ma interesującą fabułę?
- Niech pan nie Ŝartuje! - Wzniosła oczy ku niebu.
- AŜ tak źle?
- Przyznaję, Ŝe nie czytałam, ale przyrównuje się tę
ksiąŜkę do arcydzieła Bricka Lawsona, „Kraina tysiąca
grzechów", które czytałam. A raczej próbowałam. - Spojrzenie
wielkich, wyrazistych oczu wystarczało za dodatkowe
komentarze.
- Spróbuję zgadnąć - stwierdził sucho Rand. - Nie jest
pani miłośniczką tej ksiąŜki.
- Popełniłam błąd, gdyŜ próbowałam przeczytać to
podczas lunchu. Po pierwszym rozdziale musiałam wyrzucić
kanapkę. Prolog, w którym narracja przeskakuje od gwałtu w
fabryce słodyczy do masakry w basenie z rekinami, zemdlił
mnie. Dosłownie.
Chyba powinienem się obrazić, pomyślał Rand. W końcu
thriller „Kraina tysiąca grzechów" odniósł największy sukces.
Sprzedał się w tysiącach egzemplarzy zarówno w twardej
oprawie, jak i w broszurze. Na podstawie tej ksiąŜki
nakręcono popularny miniserial dla telewizji. Rand
otrzymywał listy z podziękowaniami od producentów
cukierków, którzy byli wdzięczni za wzrost sprzedaŜy.
A ona twierdzi, Ŝe ją zemdliło.
- Przyznaję, Ŝe ta scena z rekinami była dość krwawa, ale
co pani nie spodobało się w fabryce słodyczy? - zapytał
niewinnie. - Płynna czekolada? Wanna śmietanki czy...
- Całość! - warknęła Jamie.
Przekomarzał się z nią, o czym oboje wiedzieli.
Najbardziej martwiły ją własne, gwałtowne reakcje. Była
ekspertem w ignorowaniu takich dwuznacznych uwag i
Ŝartów. Zawsze była dumna, Ŝe potrafi zniechęcić usiłujących
flirtować z nią Ŝartownisiów swym chłodnym, niezmąconym
spokojem. Ale nie tym razem. Ten męŜczyzna jakoś zdołał ją
zdenerwować.
- Chce pan wypoŜyczyć tę ksiąŜkę czy nie? - zapytała,
postanawiając skończyć tę irytującą rozmowę.
- Dobrze. Wezmę ją. - Obejrzał powieść, którą mu
poleciła. - Autor jest ulubieńcem krytyków, ale wyniki
sprzedaŜy jego dzieł nie są nawet zbliŜone do wyników Bricka
Lawsona. Przypuszczam, Ŝe uzna to pani za przejaw złego
gustu większości czytelników.
Znowu chciał ją sprowokować do dyskusji, ale tym razem
Jamie nie połknęła przynęty.
- Mogę prosić o kartę biblioteczną?
- Kartę? - O tym nie pomyślał. W końcu zjawił się tu, by
zobaczyć bibliotekarkę, a nie po to, aby poŜyczyć ksiąŜkę. -
Nie mam przy sobie karty. Mam tylko taką z biblioteki w
Haddonfield.
- Haddonfield? Tam pan mieszka?
Kiwnął głową. Zaraz się zacznie, pomyślał. Standardowe
pytanie: „Więc co pan robi w Merlton?" Nie wymyślił
odpowiedzi, a powinien. Bez waŜnych powodów mieszkaniec
Haddonfield nie zjawiłby się w Merlton. Wprawdzie te dwa
miasta w Południowym Jersey leŜały tylko kilka kilometrów
od siebie, ale oddzielała je przepaść kulturalna, ekonomiczna i
społeczna.
Haddonfield było społecznością dobrze sytuowanych
ludzi, miastem pełnym eleganckich domów w zadrzewionych
alejach i małych sklepików oferujących najmodniejsze towary.
Ziemia w tym mieście była droga, gdyŜ pragnęła tu
zamieszkiwać klasa bogaczy oraz ci, którzy chcieli się do niej
dostać.
Zatłoczone, zniszczone Merlton było przemysłowym
miastem klasy pracującej; popadającą w ruinę antytezą
Haddonfield.
- Nie kaŜdy w Haddonfield jest biznesmenem czy
dziedzicem fortuny - wyjaśnił Rand. - Mamy tam równieŜ
kilku prawdziwych przedstawicieli klasy średniej.
On nie naleŜał do tej grupy, lecz instynkt mu podpowiadał,
Ŝe zyskałby wtedy w oczach Jamie Saraceni.
- Mamy takich równieŜ w Merlton. - W głosie Jamie
zabrzmiał lekko obronny ton. - Nie kaŜdy w tym mieście jest
bukmacherem czy kanciarzem.
- Stereotypy - rzucił Rand i wzruszył ramionami. - W
pewnym sensie wszyscy w nie wierzymy. Muszę wyznać, Ŝe
póki pani nie zobaczyłem, wyobraŜałem sobie bibliotekarki
jako...
- Proszę sobie darować. Zaprzecza pan stereotypom, a
jednocześnie je aprobuje - odparła, studząc jego zapał. -
Proszę, tu jest formularz. A potem moŜe pan wypoŜyczyć
ksiąŜkę.
Odstąpiła od biurka i wysunęła szufladę, dzięki czemu
Rand mógł ujrzeć całą jej sylwetkę. Natychmiast to
wykorzystał.
Przebiegł wzrokiem po wąskiej talii, podkreślonej
szerokim granatowo - Ŝółtym paskiem. Przyglądał się długo
gładkim wypukłościom bioder, dyskretnie zarysowanych pod
prostą granatową spódnicą. Dziewczyna miała około metra
sześćdziesięciu wzrostu, była szczupła, lecz we właściwych
miejscach kobieco zaokrąglona.
Poczuł, jak burzy się w nim krew. Spróbował odwrócić
wzrok od Jamie, lecz okazało się to zbyt trudne. Poddał się
pokusie obserwowania jej nóg okrytych wzorzystymi
pończochami. Łydki miała zgrabne, a kostki szczupłe.
Wyglądałaby wspaniale na wysokich obcasach. Nawet w
zwykłych, praktycznych bucikach była oszałamiająca.
Jamie odwróciła się i zobaczyła, jak Rand gapi się na jej
nogi. Znieruchomiała. Zrobił na niej wraŜenie
zdecydowanego, niebezpiecznego, kogoś spoza jej kręgu.
Po skórze przebiegł jej ostrzegawczy dreszcz. W końcu
nic o nim nie wiedziała prócz tego, Ŝe wzbudzał w niej
najsilniejsze i najbardziej intensywne fizyczne reakcje. A to
przecieŜ Ŝaden test na osobowość.
PrzecieŜ moŜe być Ŝonaty! Nawet nie wie, jak on się
nazywa!
- Rand Marshall. - Głos miał tak głęboki, niski i
aksamitny, Ŝe zadrŜało jej serce. - Mam trzydzieści cztery lata,
skończyłem uniwersytet w Wirginii i nie jestem ani teŜ nie
byłem Ŝonaty.
Zupełnie jakby czytał w jej myślach! Jamie przełknęła
ślinę i oderwała spojrzenie od jego oczu. Była spięta i
zdenerwowana. Ten męŜczyzna miał bogate doświadczenie;
zbyt dobrze znał i rozumiał kobiety.
Rand obdarzył ją budzącym zaufanie uśmiechem, który,
miał nadzieję, był teŜ uśmiechem zwycięskim. Wypełnił
formularz. Musiał ją przekonać, Ŝe nie był zarozumiałym
łamaczem serc, za którego juŜ go uznała.
- Mieszkam w Haddonfield, ale jestem tu w Merlton w
interesach - powiedział uprzejmie.
Przygarbił się lekko, próbując sprawiać wraŜenie miłego,
rozsądnego, nieszkodliwego faceta. Nie chciał spłoszyć
zwierzyny. Dyskretnie oceniał efekty swego uśmiechu i pozy.
Wyraz twarzy Jamie świadczył, Ŝe ani jedno, ani drugie
nie zrobiło na niej wraŜenia.
- Więc jest pan w Merlton w interesach? - Ironiczny
uśmiech dowodził, Ŝe zarówno jego słowa, jak i zachowanie
ocenia wyjątkowo sceptycznie.
Rand uznał, Ŝe zdobycie jej zaufania zaleŜy wyłącznie od
tej odpowiedzi. Nie mógł wspomnieć o Danielu Wilcoksie ani
przyznać się, Ŝe jest Brickiem Lawsonem. Dostatecznie jasno
wyraziła swoją opinię o jego twórczości. Jeśli się przekona, Ŝe
autor tej budzącej mdłości szmiry stoi obok niej, nie będzie
miał Ŝadnej szansy. Odepchnie go równie stanowczo jak
Daniela.
Spojrzał na krzykliwą okładkę swojej najnowszej
powieści.
- Jestem rzeczoznawcą w firmie ubezpieczeniowej - rzekł,
wypoŜyczając zawód od głównego bohatera.
Wszyscy bohaterowie Bricka Lawsona mieli nudne,
bezpieczne, zupełnie zwyczajne zawody, dzięki czemu ich
skok w świat erotyzmu i niebezpieczeństw był tym bardziej
szokujący.
- Dzisiaj mam wolny dzień, lecz klient tu, w Merlton,
wezwał mnie nieoczekiwanie, więc musiałem przyjechać. -
Brzmiało to wiarygodnie, ale oczy lśniły mu podejrzanie.
CzyŜby to było kłamstwo? Jakiś Ŝart? Jamie nie była pewna,
ale ostrzegała ją kobieca intuicja, rozbudzona reakcją na jego
obecność.
Rand wypełnił formularz i zwrócił go Jamie.
- Dziękuję, panie Marshall - powiedziała lakonicznie. -
Zaraz wypiszę panu kartę.
- Proszę mówić mi: Rand.
Nie mogła odmówić, nie Ŝyli w wiktoriańskiej Anglii,
gdzie zwracanie się do przygodnego znajomego po imieniu
uznawano za niewłaściwe. A jednak Jamie miała przed tym
opory. Wyczuwała, Ŝe stoi przed nią człowiek
przyzwyczajony do posłuszeństwa ze strony bliźnich, który
próbował dominować nad kobietami i zazwyczaj pewnie mu
się to udawało.
Ale nie z Jamie Saraceni. Przez te lata zdobyła
ugruntowaną pozycję wśród wszystkich niekonwencjonalnych
Saracenich. Nie podda się urokowi tego przystojnego, silnego
i podniecającego... eksperta od ubezpieczeń!
Rand czuł, jak narasta w niej niecierpliwość. Jamie miała
wyrazistą twarz i wszystkie jej myśli były aŜ nadto czytelne.
Wahała się, wciąŜ niepewna. Wspomniał trzytygodniową
przegraną kampanię Daniela. Rand Marshall nie knuł, nie
spiskował i Ŝadnej kobiety nie musiał prosić o spotkanie.
- Podaj mi swój numer telefonu, chciałbym do ciebie
zadzwonić - powiedział władczym tonem, pochodzącym z
niezmąconej pewności siebie. Przymilny uśmiech zniknął, a
Rand patrzył na Jamie w taki sposób, w jaki drapieŜnik
przygląda się swojej zdobyczy.
Na Jamie wywarło to natychmiastowy efekt. Ulotny
dreszcz podniecenia, który ją przebiegł, był szokująco
intensywny. A wszystkiego, co mogło w ten sposób naruszyć
jej opanowanie, naleŜało za wszelką cenę unikać.
- Raczej nie - odparła stanowczo.
- Co? - Spojrzał ze zdziwieniem.
- Wolę nie podawać swojego numeru telefonu. Nie ma
powodu, Ŝebyś do mnie dzwonił.
Był zdumiony. Niczego nie rozumiał. To się jeszcze nigdy
nie zdarzyło. Ani razu. Kiedy Rand Marshall prosił jakąś
dziewczynę o numer telefonu, natychmiast mu go podawała.
- Nie ma powodu, Ŝebym dzwonił? - powtórzył. Głos
zadrŜał mu lekko. - A rozmowa? Po to właśnie są telefony.
- Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
- Tak uwaŜasz? - Wezbrało w nim zdziwienie,
rozczarowanie i gniew. - Słuchaj, maleńka, mam ci mnóstwo
rzeczy do powiedzenia. - Urwał na chwilę, by zebrać
rozproszone myśli.
Jamie wykorzystała ten moment.
- Więc to, co masz mi do powiedzenia, powiedz od razu,
poniewaŜ nie podam ci numeru swojego telefonu.
Bez łaski! Powinien natychmiast wybiec z biblioteki i
nigdy juŜ tu nie wracać. Niewiele brakowało, by to zrobił, gdy
jego wzrok napotkał jej oczy. Dostrzegł w nich ogień. Płonęły
oburzeniem, przez co były jeszcze bardziej lśniące i piękne.
Spojrzał na jej usta, na te zaciśnięte zmysłowo, pełne wargi.
Jak te małe usteczka czułyby się na jego wargach?
Spojrzał na jej piersi, rozgrzany i podniecony patrzył, jak
unoszą się i opadają pod miękkim, gładkim materiałem bluzki.
Gniew nagle zmienił się w coś zupełnie innego. Poczuł się
pobudzony i wyzwany jak wtedy, gdy pracował nad
szczególnie interesującym zwrotem fabuły w którejś ze
swoich ksiąŜek.
- Doskonale rozumiem, o co ci chodzi - stwierdził z
przekonaniem, spoglądając na nią wyzywająco. - Myślisz, Ŝe
jeśli będziesz udawała trudną do zdobycia, staniesz się
bardziej pociągająca...
- Nie udaję trudnej do zdobycia! — krzyknęła Jamie.
Sama sugestia budziła w niej irytację. - Nie chcę, Ŝebyś mnie
zdobywał, ty wielki, zarozumiały...
- Gorylu? - podpowiedział Rand. - Wielki zarozumiały
gorylu. ChociaŜ moŜe być takŜe: czubku, ośle, kretynie lub
durniu. - Tymi epitetami bohaterki ksiąŜek Bricka Lawsona
niezmiennie obrzucały bohaterów, zanim, zwycięŜone,
znalazły się w ich ramionach. - Mogę wymyślić więcej takich
określeń, jeśli mnie o to poprosisz. Mam w pamięci cały
słownik.
- Znam wiele obelg. Nie potrzebuję twojej pomocy. Z
trudem zachowywała powaŜną minę, gdyŜ tak
naprawdę miała ochotę się roześmiać. Nie spotkała jeszcze
tak zarozumiałego łamacza serc z równie duŜym poczuciem
humoru.
Rand dostrzegł w jej oczach tłumione rozbawienie.
- Jamie, podaj mi swój numer telefonu - poprosił
przymilnie.
Jamie zmarszczyła czoło. Wyczuł, Ŝe się waha, i próbował
to wykorzystać. Był zbyt szybki i zbyt spostrzegawczy. Być
moŜe to najbardziej podniecający, przystojny i czarujący facet,
jakiego w Ŝyciu spotkała. I dlatego nie mogła ustąpić.
- Nigdy w Ŝyciu. Był niewzruszony.
- Jamie, wiem, dlaczego próbujesz się bronić. Boisz się
uczuć, jakie w tobie wzbudzam.
- Uczucia, jakie we mnie wzbudzasz, to pogarda, niechęć
i zdumienie, Ŝe istnieje ktoś aŜ tak pewny siebie.
- W tej kolejności? - roześmiał się Rand.
Bawił się dobrze. Nie przeszkadzało mu to
przekomarzanie, gdyŜ był pewien, Ŝe w końcu osiągnie to, na
czym mu zaleŜało. KtóraŜ kobieta mogłaby mu odmówić?
Sięgnął do biurka, wyrwał kartkę z notesu, a potem chwycił
długopis.
- No proszę, skarbie, zapisz tu swój numer. Jamie patrzyła
na niego zdumiona zarozumiałością, uporem, a przede
wszystkim sposobem reagowania na odmowę. Był to
człowiek, który rzadko, jeśli w ogóle, słyszał odpowiedź „nie"
padającą z ust kobiety. ZmruŜyła gniewnie oczy. Właśnie za
chwilę ją usłyszy.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nie.
Głos miała stanowczy, czysty, nie dopuszczający
sprzeciwu.
Rand zupełnie zignorował odmowę.
- Dobrze. W takim razie ja sam zapiszę twój numer. -
Długopis zawisł nad papierem. - Podaj mi tylko pierwsze
siedem cyfr.
- Mój numer telefonu ma tylko siedem cyfr. Uśmiechnął
się.
- Sprytna dziewczynka. Myślałem, Ŝe dasz się złapać.
Niewiele brakowało, a uśmiechnęłaby się w odpowiedzi.
Powinna zachować stanowczość. Musiała przypomnieć sobie,
Ŝe przed takimi męŜczyznami broniła się skutecznie przez
wszystkie dorosłe lata. Zamiast więc uśmiechnąć się czy
cokolwiek odpowiedzieć, zignorowała Randa i zajęła się
katalogiem.
Rand westchnął przesadnie głęboko.
- No dobrze, wygrałaś. Jeśli podasz mi swój numer
telefonu, zadzwonię do ciebie dziś o ósmej.
Z niedowierzaniem otworzyła oczy.
- Czy ty w ogóle słyszałeś, co powiedziałam?
- Słyszałem kaŜde słowo, skarbie, dlatego w końcu się
poddałem i określiłem dokładną datę i godzinę, kiedy
zadzwonię. PrzecieŜ o to ci chodziło, prawda?
- Chodziło mi o to, Ŝebyś zostawił mnie w spokoju!
- Nie zostawię cię w spokoju, dopóki nie dostanę tego,
czego chcę. - Uśmiechnął się znacząco. Oczy mu błyszczały i
Jamie domyśliła się, Ŝe mówi nie tylko o numerze telefonu.
- Kiedy dostaniesz to, o co prosisz, nie zdołasz zostawić
mnie w spokoju dostatecznie szybko - rzuciła. Ona teŜ nie
mówiła o numerze telefonu. - Daj sobie spokój, Rand. Nie
chcę, Ŝebyś do mnie dzwonił. Nie chcę się z tobą spotykać.
Czy moŜna to wyrazić jaśniej? Nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego.
Na chwilę zamilkł. Zastanawiał się nad odpowiedzią, która
powinna być dowcipna, a jednocześnie zmuszająca tę
dziewczynę do uległości, gdy powietrze wypełnił piskliwy,
dziecięcy głos.
- Panno Saraceni, ten mały miał wypadek! Zanim Jamie
czy Rand zdołali się ruszyć, jasnooka,
mniej więcej dziesięcioletnia dziewczynka podbiegła do
biurka, ciągnąc za rękę chłopczyka w mokrych spodenkach.
- Więc to był tego rodzaju wypadek. - Rand odezwał się
pierwszy, wyraźnie rozbawiony.
- Co się stało, Ashley? - spytała Jamie.
- Cindy próbowała czytać „Trzy małe koźlątka", a Mark
wstał i zawołał: „Chcę siusiu". - Ashley wskazała na chłopca i
zachichotała. - Ale juŜ było za późno. Cindy powiedziała, Ŝe
sobie z tym nie poradzi. Kazała przyprowadzić go tutaj.
Rand parsknął śmiechem. Spojrzał z uwagą na parę dzieci.
- Chyba naprawdę powinien się przebrać. Gdzie jest jego
mama?
- Ma godzinę spokoju i wolności - odparła rezolutnie
Ashley. - Tak mówią nasze mamy. Cieszą się, Ŝe panna
Saraceni zorganizowała tę godzinę bajek dla maluchów, gdyŜ
dzięki temu mają trochę spokoju i wolności.
- To znaczy, Ŝe są tu inne dzieci? - zdziwił się Rand. - A
ich matki?
Jamie zerknęła na zegarek.
- Pojawią się nie wcześniej niŜ za trzydzieści pięć minut.
To cała wieczność w pokoju pełnym rozbieganych dzieci.
Lepiej zastąpię Cindy, a ją przyślę tutaj.
Mały Mark odbiegł nagle, obejrzał się na Ashley, a jego
szeroki uśmiech mówił wyraźnie: „Złap mnie, jeśli potrafisz".
- On nie chce wracać na bajkę, panno Saraceni
- zauwaŜyła Ashley. - Mogę się z nim pobawić w
dziecięcym kąciku?
- To świetny pomysł, Ashley. Ale najpierw przebierz go
w to. - Otworzyła szufladę i wyjęła małe spodnie od dresu,
przygotowane właśnie na takie przypadki. - Potem moŜesz go
zaprowadzić do dziecięcego kącika. - Wskazała głową w kąt
biblioteki, przeznaczony specjalnie dla przedszkolaków. Był
tam stolik, drewniane klocki i domek dla lalek.
Ashley kiwnęła głową i odprowadziła Marka.
- Zabawki? - zdziwił się Rand. - W bibliotece?
- To są dary lub rzeczy z przeceny - wyjaśniła Jamie.
- Chciałam stworzyć takie miejsce, gdzie małe dzieci
mogłyby się czymś zająć, kiedy ich rodzice przeglądają
ksiąŜki.
Rand z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Prowadzisz tę bibliotekę zupełnie inaczej niŜ robiono to
w mieście, w którym się wychowywałem. Nie wolno tam było
hałasować, a na samą myśl o maluchach biegających dookoła
bibliotekarka dostałaby ataku serca. Była jedną z...
- Daruj sobie stereotypy. - Jamie wyszła zza biurka.
Dostrzegła, Ŝe Rand ją obserwuje. Starała się ignorować nagłe
bicie serca wzbudzone jego poŜądliwym wzrokiem.
- Łamiesz wszelkie stereotypy - powiedział Rand,
ruszając za nią. - Jamie, ja...
Nie miał okazji dokończyć. Trąba powietrzna w krótkiej
dŜinsowej spódniczce i kurtce pojawiła się nagle i wpadła
pomiędzy nich.
- Cześć, Jamie, moŜesz mi poŜyczyć samochód?
- zapytała zdyszana nastoletnia brunetka, której gęste
włosy były pokryte pianką i lakierem, tworząc zadziwiającą
fryzurę. - Muszę pojechać do centrum.
- Mówisz tak, jakby była to sprawa Ŝycia i śmierci
- odparła Jamie tonem, który, miała nadzieję, wyraŜał
zrozumienie i sympatię. Naprawdę ogarnęło ją przeraŜenie.
Nie jej kuzynka Saran! Nie teraz!
- Bo jest! - upierała się Saran. - Ta czarna skórzana
spódnica, o której marzyłam, jest teraz na wyprzedaŜy z
czterdziestoprocentową zniŜką. Muszę zdąŜyć, Jamie.
- Skórzana spódnica? - Jamie zmarszczyła brwi.
- Wiesz, Saran, nie przypuszczam...
- Nie próbuj mnie nawet przekonywać - przerwała
gwałtownie Saran. - Przeczytałam w magazynie, Ŝe kaŜda
kobieta powinna zainwestować w czarną skórzaną spódnicę i
nosić ją do butów na wysokich obcasach.
Rand bezskutecznie próbował powstrzymać śmiech.
- Kim pan jest? - Saran zmierzyła go wzrokiem. Oczy
miała ciemnobrązowe, ale była wystarczająco podobna do
Jamie, by Rand domyślił się, Ŝe są spokrewnione.
- Nazywa się Rand Marshall i pracuje w firmie
ubezpieczeniowej - wyjaśniła cierpliwie Jamie. - A to moja
kuzynka, Saran Saraceni - przedstawiła ją Randowi.
- Aha... - Saran wzruszyła ramionami i natychmiast
straciła zainteresowanie nieznajomym. - Myślałam, Ŝe to moŜe
ten szurnięty dentysta, który za tobą łazi. Co ci dzisiaj
przysłał, Jamie?
Rand zastrzygł uszami.
- Szurnięty dentysta? - powtórzył.
- Tak. Kompletny czubek - pogardliwie dorzuciła Saran. -
Nie uwierzyłby pan, jakie przysyła jej prezenty. Kwiaty,
słodycze, balony i pluszowe zwierzaki. Jamie przeznacza to
wszystko na nagrody, kiedy dzieciaki ze świetlicy grają w
bingo. Jamie skrzywiła się.
- Saran, proszę cię! Wystarczy!
Wargi Randa drgnęły. Rozbawiło go to, Ŝe taki playboy
jak Daniel moŜe być postrzegany jako szurnięty dziwak.
- Jak słyszę, masz oddanego adoratora - zauwaŜył.
- Tylko dlatego, Ŝe powiedziałam mu „nie", a on nie
chciał się z tym pogodzić - odparła chłodno Jamie.
- Rozumiesz? Zresztą doktór Wilcox adoruje głównie
siebie. I Ŝywi zupełnie nieuzasadnione przekonanie, Ŝe
wszystko mu się naleŜy.
- A co gorsza, przyjaciółka Jamie, Angela, pracuje w jego
gabinecie i jest w nim zakochana do szaleństwa - dodała
Saran.
- Rzeczywiście interesujący zbieg okoliczności -
powiedział Rand. Zastanawiał się, czy Daniel wie o tym.
Chyba nie. Jak zauwaŜyła Jamie, Daniel zazwyczaj bywa
zajęty wyłącznie sobą.
- Cała ta sytuacja jest ogromnie kłopotliwa - stwierdziła
Jamie z wyraźnym niesmakiem. - Wolałabym o tym nie
mówić.
- Dobrze, porozmawiajmy o czymś innym - zgodziła się
Saran. Zerknęła na Randa i zmruŜyła oczy. - Spotyka się pan z
Jamie?
- Saran! - syknęła Jamie przez zaciśnięte zęby. Rand
parsknął śmiechem.
- Jeszcze się nie umówiliśmy, ale Ŝywię pewne nadzieje.
MoŜe w sobotę, Jamie?
- A moŜe dzisiaj? - wtrąciła Saran. - Moglibyście pójść na
kolację, a wtedy nie musiałabym oddawać ci samochodu przed
szóstą, Ŝebyś mogła wrócić do domu. Będę mogła bez
pośpiechu zrobić zakupy.
Jamie westchnęła głęboko. Myśl o zakneblowaniu Saran
wydała się jej niezwykle kusząca.
- Znakomity pomysł. - Rand się uśmiechnął. Ta mała
kuzynka stworzyła znakomitą okazję, by spróbować jeszcze
raz. Wykorzystał ją. - Zjesz ze mną kolację, Jamie?
- Nie, przykro mi, ale naprawdę nie mogę - odparła.
- Znam świetną chińską Rest... Nie? - Rand spojrzał na
nią zdumiony.
Jamie pokręciła głową.
- Ale dziękuję za zaproszenie - dodała z wymuszoną
uprzejmością.
„Nie?" Słowo to odbijało się echem w głowie Randa.
Znowu „nie"? Poczuł zniechęcenie. Mógł znosić jej upór przez
jakiś czas, ale bez przesady.
- Dlaczego nie? - usłyszał własny głos. - Masz jakieś inne
plany?
- Nie, nie ma innych planów - powiedziała zgryźliwie
Saran. - Po prostu Jamie nie spotyka się z nikim, kto nie
przedstawi przynajmniej dwóch listów polecających i
zaświadczenia od pastora. MoŜe mi pan wierzyć, Ŝe jej Ŝycie
towarzyskie na tym nie zyskuje.
- Saran, skręcę ci kark - obiecała słodkim głosem Jamie.
Saran uśmiechnęła się, bynajmniej nie przestraszona tą
groźbą.
- Jeśli dasz mi kluczyki do samochodu, wyniosę się stąd i
przestanę ci przeszkadzać.
- MoŜesz poŜyczyć wóz, ale masz go oddać przed szóstą.
Muszę wrócić do domu.
Gdy tylko Saran wybiegła, natychmiast pojawiła się
bardzo zirytowana Cindy.
- Panno Saraceni, nie zostanę ani chwili dłuŜej z tymi
bachorami. Jeden z nich mnie ugryzł! - Wyciągnęła rękę. -
Proszę spojrzeć na ślady po zębach! Ten mały wampir niemal
wyssał mi krew!
Podczas gdy Jamie usiłowała uspokoić Cindy, Rand
wyszedł z biblioteki. ZauwaŜył Saran otwierającą drzwi do
czystej, srebrzystoszarej hondy civic.
- Hej, Saran! - zawołał.
Dziewczyna obejrzała się i zaczekała, aŜ podejdzie bliŜej.
Barbara Boswell Złamane zasady
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Powiedziała: nie. Rand Marshall usłyszał w głosie przyjaciela nutę zdumienia i niedowierzania. Stłumił śmiech. Przystojny, dobrze sytuowany i absolutnie wolny Daniel Wilcox nie był przyzwyczajony do słowa „nie" ze strony jakiejkolwiek osoby. Zwłaszcza płci Ŝeńskiej. - Kto powiedział „nie"? - spytał Rand. Siedzieli w popularnej restauracji, czekając, aŜ podadzą kolację. O siódmej, w czwartkowy wieczór, lokal świecił pustkami, co ułatwiało rozmowę. Podczas weekendu tłoczyła się tu młodzieŜ. - Ona. No wiesz, Jamie Saraceni. Ta, o której ci opowiadam od trzech tygodni. - Daniel zmarszczył brwi. - A tak, niezrównana Jamie. - Tym razem Rand nawet nie próbował kryć uśmiechu rozbawienia. - Od trzech tygodni słucham, jak planujesz kampanię, mającą zwabić tę nieuchwytną Jamie do łóŜka. I teraz, po tych wszystkich wysiłkach, powiedziała „nie"? - Do łóŜka? Ha! Spędziłem trzy tygodnie, usiłując ją namówić, by gdzieś ze mną wyszła - poprawił go posępnie Daniel. Rand spojrzał ze szczerym zdumieniem. - Nawet nie umówiłeś się z nią na randkę? - Ani razu. Posyłałem jej róŜe, czekoladki, balony, zabawne pocztówki, pluszowe zwierzaczki. Zjawiałem się u niej codziennie, czasem dwa razy. Załatwiłem nawet dwa bilety do teatru na Broadwayu w Nowym Jorku. Powiedziałem, Ŝe moŜemy pojechać na spektakl, zjeść kolację i zostać na noc w Hotelu Plaza. Czy znasz kobietę, która mogłaby się temu oprzeć?
- Ale powiedziała „nie"? - domyślił się Rand. - „Nie" na wszystko? - Sam był bardziej niŜ trochę zdumiony. - Na wszystko - potwierdził smętnie Daniel. - Rand, moŜe ona naprawdę nie jest zainteresowana spotkaniami ze mną? Rand uznał, Ŝe takie pytanie mógł zadać jedynie trzydziestoczteroletni kawaler, po mniej więcej dwudziestu latach sukcesów u kobiet. Taki był Daniel. A uczciwie rzecz biorąc, on był taki sam. W zadumie zmarszczył brwi i spojrzał na Daniela, którego znał od czasów college'u. Nadal był przystojny, dobrze ubrany i świetnie zbudowany. Miał duŜą praktykę dentystyczną, a pacjentów zjednywał sobie nie tylko dzięki sztuce lekarskiej, ale przede wszystkim za sprawą osobistego uroku. Nigdy nie było kobiety, której pragnął, a której nie mógłby zdobyć. AŜ do teraz. - MoŜe tylko udaje - zasugerował Rand. - TeŜ tak z początku myślałem - przyznał Ŝałośnie Daniel, sięgając po następne skrzydełko. Stwierdził, Ŝe na talerzu pozostały jedynie kości, i nastrój wyraźnie mu się pogorszył. - Ale kiedy odmówiła tej nocy w Hotelu Plaza... zacząłem myśleć, Ŝe moŜe naprawdę nie chce się ze mną spotkać. - Westchnął cięŜko. - Nie jestem przyzwyczajony do odmowy, Rand. Po prostu nie zorientowałem się, o co jej chodzi. - MoŜe ma kogoś innego - wtrącił taktownie Rand. Dla niego takŜe damska odmowa była pojęciem całkowicie obcym. Daniel pokręcił głową. - Nie, nie ma. To wiem na pewno. Przyjaźni się z moją asystentką, Angelą Kelso. To dzięki niej się spotkaliśmy. Jamie przyprowadziła do mojego gabinetu swojego siostrzeńca. - I było to poŜądanie od pierwszego wejrzenia - dokończył Rand. - Przynajmniej z twojej strony.
- Angela powiedziała, Ŝe ostatnio Jamie z nikim się nawet nie spotyka. Myślałem, Ŝe wystarczy tylko poprosić i... - Daniel dramatycznym gestem chwycił się za głowę. - MoŜe dotarłem w końcu do etapu, przed którym całe lata ostrzegali mnie rodzice... Wiesz: jeśli będziesz tak skakał z kwiatka na kwiatek, wszystkie odpowiednie dziewczyny będą zajęte, a ty zostaniesz sam. - ZadrŜał. - Czy natura chce mi w ten sposób powiedzieć, Ŝe jeśli się nie ustatkuję i nie oŜenię, to skończę jako jakiś Ŝałosny stary kawaler, nad którym połowa świata się lituje, a druga połowa uwaŜa, Ŝe jest pedałem? - Zaczniesz przegrywać, jeśli uwierzysz w te głupoty. - Rand uśmiechnął się. - Zapomnij o tej Saraceni. Zadzwoń do kogoś innego, teraz. Gwarantuję ci, Ŝe w ciągu dziesięciu minut będziesz umówiony na randkę. I zapomnij o tych bzdurach na temat starych kawalerów. Ja zapomniałem o nich juŜ lata temu. - Rodzina powtarza ci to samo, co? - Gorzej. Wtedy w to nie wierzyłem i teraz teŜ nie wierzę. Chcą nas przestraszyć, Ŝebyśmy byli tacy, jakimi chcą nas widzieć. Ale Daniel nie znał nawet połowy prawdy, pomyślał Rand z cynicznym uśmiechem. Rodzina Daniela była zadowolona z jego osiągnięć, dumna z niego jako z człowieka i jako syna. Jedynie kawalerski tryb Ŝycia budził u państwa Wilcox dezaprobatę. Za to jego rodzice, Dixon i Letitia Marshall, okazywali niezadowolenie ze wszystkiego, co dotyczyło Randa. Dziwactwa i lubieŜne powieścidła, choć przynoszące dochód, nie pasowały do syna tak dystyngowanych ludzi. A były zyskowne. Ostatnie dzieło Randa przyniosło mu sześciocyfrową zaliczkę, a procent od zysku ze sprzedaŜy ksiąŜki znacznie zwiększy tę kwotę.
A jednak na Marshallach z hrabstwa Ablemarle w Wirginii nie robiło to wraŜenia. Dawno dorobili się majątku, a ich korzenie sięgały do pierwszych rodów Wirginii. Erotyczne thrillery Randa i jego swobodny tryb Ŝycia były zbyt... czerwonokrwiste jak na ich błękitną krew. JuŜ dawno zaczęli uwaŜać Randa, ich drugiego syna, za odszczepieńca. Pierworodny, Dixon Junior, był spełnieniem rodzicielskich marzeń. Rand powrócił myślami do Daniela i jego kłopotów. Jak zawsze pragmatyczny, wolał zająć się problemem, który moŜna rozwiązać. Zatargi z rodziną nie mieściły się w tej kategorii. - Zrób sobie samemu przysługę i umów się z kimś na dzisiejszy wieczór - poradził Danielowi. - Musisz odzyskać pewność siebie. Zadzwoń do kobiety, która będzie zachwycona, Ŝe jej proponujesz randkę. - MoŜe masz rację. - Daniel był pełen wątpliwości, ale juŜ nie tak ponury. - Oczywiście, Ŝe tak. - Rand klepnął przyjaciela po ramieniu. - Mógłbym zadzwonić do Mary Jane Strayer. Dla mnie zrezygnuje z innych spotkań. - Wspaniale. Zaraz do niej zadzwoń i umów się jeszcze na dzisiaj. Przy tylnym wyjściu jest automat. - Chyba tak zrobię. Jamie Saraceni przegapiła swoją szansę. Koniec z telefonami do biblioteki w Merlton. - Biblioteka w Merlton? - powtórzył zaskoczony Rand. - Tam pracuje. Jest bibliotekarką. To jedyne miejsce, gdzie mogłem ją zastać. Domowego numeru nie ma w ksiąŜce, a nie chciała mi go podać - dodał trochę zawstydzony. - Ta mała jest bibliotekarką? - parsknął śmiechem Rand.
- No pewnie, śmiej się. ZałoŜę się, Ŝe teŜ nie dałbyś rady się z nią umówić. W końcu jesteś, tak samo jak ja, powierzchowny, arogancki, agresywny i zarozumiały. - Ona tak powiedziała? Daniel energicznie kiwnął głową. - Powtarzała to za kaŜdym razem, kiedy pytałem, dlaczego nie chce się ze mną umówić. Twierdzi, Ŝe tacy ludzie jak ja budzą w niej obrzydzenie. - Wiesz, zaczynam nabierać przekonania, Ŝe ona naprawdę nie udaje trudnej. Pani bibliotekarka mówi całkiem powaŜnie. Pobudziłeś moją ciekawość. - Rand uśmiechnął się niczym krokodyl, który właśnie dostrzegł swój następny posiłek. - MoŜe warto przejechać się do biblioteki w Merlton, by zobaczyć tę boginię bibliofilów. - Proszę bardzo - oświadczył Daniel z nie skrywaną gorliwością. - Chętnie zobaczę, jak i ty dostajesz kosza. - Daniel, przyjacielu, nie urodziła się jeszcze kobieta, która mnie ustrzeli. - Oczy Randa błysnęły. - JeŜeli moje rozumowanie jest powierzchowne, aroganckie, agresywne i zarozumiałe, to tak ma być. - Jeszcze zobaczymy, jaki arogancki i zarozumiały się poczujesz, kiedy Jamie Saraceni zrobi z ciebie idiotę. - Ta perspektywa wyraźnie sprawiła Danielowi zadowolenie. Po raz pierwszy tego wieczoru się uśmiechnął. - Chyba zadzwonię do Mary Jane. Pewny siebie, spręŜystym krokiem odszedł od stolika. Rand uśmiechnął się. Bibliotekarka zadała potęŜny cios męskiej dumie przyjaciela, ale Wilcox szybko odzyskał formę. A potem Rand zamyślił się. Daniel Wilcox, jeden z najbardziej atrakcyjnych kawalerów w regionie Filadelfii i Południowego Jersey, trafił na kobietę, która nie podała mu nawet numeru telefonu. Udało się jej wytrzymać tę kampanię zalotów, od lat gwarantującą sukcesy w miłosnych podbojach. Co to za kobieta?
Daniel wrócił i oznajmił, Ŝe Mary Jane Strayer z zachwytem przyjęła zaproszenie na dzisiejszy wieczór. Rand podjął decyzję. Jutro pojedzie do biblioteki w Merlton i obejrzy tę bibliotekarkę, tę tajemniczą istotę imieniem Jamie. W bibliotece panował chaos. Dziewczyna, która miała czytać dla grupy dwu - i trzylatków, złapała gumę na autostradzie. Ośmioro dzieci, przywiezionych juŜ przez rodziców na godzinę bajek, szalało na korytarzu. Zjawili się równieŜ inni bywalcy bibliotecznej świetlicy - dzieci w wieku od pięciu do dziesięciu lat, które przychodziły po lekcjach i czekały, aŜ matki zabiorą je po pracy. W domu nie miał się kto nimi zająć, a ograniczony budŜet ich rodzin nie pozwalał na wynajęcie opiekunki. Matki uznały, Ŝe dzieci będą bezpieczniejsze w bibliotece niŜ bez nadzoru w domu czy na ulicy. Cindy, nowa pomocnica, wydawała się sparaliŜowana perspektywą rozłoŜenia ksiąŜek na półki zgodnie z uniwersalną klasyfikacją dziesiętną. Oznajmiła, Ŝe sobie z tym nie poradzi, i zniknęła wśród regałów z ostatnim numerem „Rolling Stone". Trzech starszych czytelników czekało w kolejce, by oddać ksiąŜki. Jamie Saraceni przyjrzała się tej scenie, zastanawiając się, dlaczego kształcenie bibliotekarzy nie obejmowało zajęć uczących zachowania się w sytuacjach kryzysowych. Na szczęście dorastała w dość niezwykłej, niepowtarzalnej i cudownej rodzinie Saracenich. W jej domu zawsze panował harmider. Nauczyła się radzić sobie z atmosferą cyrku o trzech arenach. Nie tracąc spokoju, odszukała Cindy wśród regałów i nakłoniła ją do czytania maluchom. Wysłała po posiłki Ashley z piątej klasy, najstarszą z przebywających w świetlicy dzieci.
Potem szybko przyjęła ksiąŜki od czytelników i zapędziła uczniów do bufetu czytelni na sok i kanapki. W zadziwiająco krótkim czasie w bibliotece zagościł spokój. Jamie wykorzystała tę chwilę, by skatalogować dostarczone dziś nowe ksiąŜki. Usiadła za biurkiem i pogrąŜyła się w pracy. Uniosła głowę, słysząc, Ŝe zbliŜa się kolejny klient. - W czym mogę panu pomóc? Spojrzała prosto w jasnobrązowe oczy o niezwykłym odcieniu. Nie były aŜ tak jasne, by nazwać je złocistymi, ale jeśli ktoś był w poetyckim nastroju... Te czujne, inteligentne oczy stanowiły najbardziej rzucający się w oczy szczegół męskiej twarzy. Przestudiowała uwaŜnie tę twarz: prosty nos, stanowcze, zaciśnięte wargi, mocna szczęka, czarujący dołek w brodzie. Gęste ciemnobrązowe włosy opadały na kołnierz spranej szarej bluzy z Filadelfia Flyers, która wyglądała tak, jakby ktoś od dawna naprawdę uprawiał w niej sport. DŜinsy były równie znoszone i obcisłe. MęŜczyzna był bardzo wysoki, miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Jamie zaschło w ustach. Zatrzepotała mimowolnie rzęsami. Erotyczny magnetyzm przybysza przywoływał gdzieś z głębi umysłu pierwotną, kobiecą reakcję. Czuła, Ŝe brakuje jej tchu, jakby ktoś wymierzył jej cios prosto w splot słoneczny. Była zdezorientowana. Jeszcze nigdy w taki sposób nie reagowała na obecność męŜczyzny. śar z wolna ogarnął jej ciało, wywołując rumieniec na policzkach. - Ja... szukam ksiąŜki — powiedział Rand, a potem niemal głośno jęknął, słysząc własne słowa. A czego jeszcze moŜna szukać w bibliotece? zadrwił z siebie w duchu. Sprytnie, Rand, naprawdę sprytnie. Myśli rozbiegły się nagle. Zapomniał o starannie przygotowanym scenariuszu rozmowy. Od chwili gdy spojrzał
w ciemnobłękitne oczy nieznajomej, poczuł, Ŝe świat zatrząsł się, a fala oszałamiającego Ŝaru zalała jego ciało. Słyszał o urodzie zwalającej z nóg, ale po raz pierwszy miał wraŜenie, Ŝe naprawdę tego doświadcza. Wystarczyło jedno spojrzenie na tę kobietę, by ugięły się pod nim kolana. Obserwując z osobna kaŜdy szczegół jej urody, trudno by ją było zakwalifikować do kategorii klasycznych piękności. Ale w tym przypadku te szczegóły tworzyły olśniewającą całość. Szerokie usta ze zmysłowo pełnymi wargami, zadarty podbródek i mały nos sprawiały, Ŝe człowiek zapominał o kryteriach klasycznego piękna. Gładka mlecznobiała cera intrygująco kontrastowała z czarnymi jak heban włosami, lśniącymi, miękkimi i długimi niemal do ramion. śywe błękitne oczy okolone długimi, ciemnymi rzęsami zrobiły na nim największe wraŜenie. Rand odetchnął głębiej i opuścił wzrok ku jej jedwabnej, Ŝółtej bluzce. Piersi pod nią były jędrne, pełne i kusiły, Ŝeby ująć je w dłonie. Kiedy zaczął sobie wyobraŜać ich kształt i rozmiar, ledwie zdołał stłumić jęk podniecenia. Na wpiętym w bluzkę identyfikatorze wypisane było nazwisko: Jamie Saraceni. To ona była tą bibliotekarką! Tą, która zmieniła Daniela Wilcoxa w podnieconego nastolatka, sapiącego przy drzwiach biblioteki. W oczach Randa błysnęła determinacja i zaciekawienie. Nigdy nie cofał się przez wyzwaniem. A właściwie ostatnio trafiało mu się zbyt mało wyzwań. Teraz właśnie patrzył na jedno z nich. - A jakiej ksiąŜki pan szuka? - spytała Jamie. Zmusiła się, by oderwać od niego wzrok. Był najbardziej podniecającym męŜczyzną, jakiego widziała. Pod wpływem jego wyzywającego spojrzenia rozdzwoniły się dzwonki alarmowe w jej głowie. Był zapewne czarującym, pociągającym hultajem, który łamał kobiece serca i odchodził z uśmiechem, nieświadom wywoływanych cierpień, gdyŜ jego
serce było nie do zdobycia. Znała takich męŜczyzn, uwaŜała się za uodpornioną na ich urok i była z tego dumna. - Czy pan mnie słyszy? Pytałam, jakiej ksiąŜki pan szuka - powiedziała chłodno. Z pewnością słyszał jej pytanie, lecz rozgrywał numer ze spojrzeniem w oczy i robił to bardzo fachowo. Zacisnęła zęby. Rand spojrzał na stos ksiąŜek na biurku. Na samym szczycie leŜała najnowsza powieść pełna seksu, krwi i przemocy, dzieło Bricka Lawsona, niezwykle popularnego autora, podziwianego przez czytelników i traktowanego z pogardą przez wszystkich powaŜnych krytyków. Prawdziwa toŜsamość Bricka Lawsona była pilnie strzeŜonym sekretem, który próbowały czasem odkryć magazyny i gazety, piszące o rosnącej popularności kolejnych powieści. KrąŜyły plotki, Ŝe Lawson jest tajnym agentem i Ŝe jego ksiąŜki oparte są na prawdziwych doświadczeniach. Jedynie jego wydawca, redaktor, agent, rodzina i kilku bliskich przyjaciół wiedziało, Ŝe twórcą tych ksiąŜek jest zbuntowany arystokrata, Rand Marshall. Wzrok Jamie podąŜył za spojrzeniem Randa. Podniosła ostroŜnie najnowsze dzieło Bricka Lawsona, jakby było zakaŜone. - Tego pan szuka? - Daremnie próbowała ukryć ton niesmaku. - Nie lubi pani Bricka Lawsona? - Rand skrzywił się. Tak wiele kalumni rzucano na bestsellery Bricka Lawsona, Ŝe Rand wykształcił w sobie odporność na krytykę. Wiedział, Ŝe nie była to wielka literatura, ale dobrze bawił się przy pisaniu i, na Boga, jego ksiąŜki doskonale się sprzedawały. - To bardzo popularny... pisarz. - Zdawało się, Ŝe niechętnie uŜyła tego słowa. - Mam juŜ trzystronicowy spis osób oczekujących na tę ksiąŜkę.
Rand uznał, Ŝe najlepiej będzie, gdy nie będą dłuŜej rozmawiali na temat najnowszej ksiąŜki Bricka Lawsona. - PoniewaŜ nie ma mnie na tej liście, chyba poszukam czegoś innego. - Znów spojrzał jej w oczy i ponownie poczuł ten jakby elektryczny wstrząs, od którego pręŜyły się mięśnie. To śmieszne, kpił z siebie. Brick Lawson pisał o niezwykłej chemii seksu, ale to przecieŜ fikcja. Brednie, jak określiłaby to z pewnością Jamie Saraceni. Ale oto Rand stał w bibliotece miasta Merlton i wyraźnie odczuwał reakcje chemiczne wzbudzone obecnością bibliotekarki. - A co pani lubi najbardziej? - zapytał, a uśmiech i ton głosu świadczyły, Ŝe niekoniecznie chodzi mu o lektury. Obrzuciła go krótkim spojrzeniem, wybrała jeszcze jedną ksiąŜkę i odpowiedziała jak bibliotekarka czytelnikowi, ignorując wszelkie insynuacje. Jeśli w istocie nimi były. - MoŜe zapozna się pan z tą powieścią? Polityczno - szpiegowski thriller, dobrze napisany, ze znakomicie skonstruowaną intrygą i... - Nie sądzi pani, Ŝe Lawsona „Przydział: więzienie" jest dobrze napisany i ma interesującą fabułę? - Niech pan nie Ŝartuje! - Wzniosła oczy ku niebu. - AŜ tak źle? - Przyznaję, Ŝe nie czytałam, ale przyrównuje się tę ksiąŜkę do arcydzieła Bricka Lawsona, „Kraina tysiąca grzechów", które czytałam. A raczej próbowałam. - Spojrzenie wielkich, wyrazistych oczu wystarczało za dodatkowe komentarze. - Spróbuję zgadnąć - stwierdził sucho Rand. - Nie jest pani miłośniczką tej ksiąŜki. - Popełniłam błąd, gdyŜ próbowałam przeczytać to podczas lunchu. Po pierwszym rozdziale musiałam wyrzucić kanapkę. Prolog, w którym narracja przeskakuje od gwałtu w
fabryce słodyczy do masakry w basenie z rekinami, zemdlił mnie. Dosłownie. Chyba powinienem się obrazić, pomyślał Rand. W końcu thriller „Kraina tysiąca grzechów" odniósł największy sukces. Sprzedał się w tysiącach egzemplarzy zarówno w twardej oprawie, jak i w broszurze. Na podstawie tej ksiąŜki nakręcono popularny miniserial dla telewizji. Rand otrzymywał listy z podziękowaniami od producentów cukierków, którzy byli wdzięczni za wzrost sprzedaŜy. A ona twierdzi, Ŝe ją zemdliło. - Przyznaję, Ŝe ta scena z rekinami była dość krwawa, ale co pani nie spodobało się w fabryce słodyczy? - zapytał niewinnie. - Płynna czekolada? Wanna śmietanki czy... - Całość! - warknęła Jamie. Przekomarzał się z nią, o czym oboje wiedzieli. Najbardziej martwiły ją własne, gwałtowne reakcje. Była ekspertem w ignorowaniu takich dwuznacznych uwag i Ŝartów. Zawsze była dumna, Ŝe potrafi zniechęcić usiłujących flirtować z nią Ŝartownisiów swym chłodnym, niezmąconym spokojem. Ale nie tym razem. Ten męŜczyzna jakoś zdołał ją zdenerwować. - Chce pan wypoŜyczyć tę ksiąŜkę czy nie? - zapytała, postanawiając skończyć tę irytującą rozmowę. - Dobrze. Wezmę ją. - Obejrzał powieść, którą mu poleciła. - Autor jest ulubieńcem krytyków, ale wyniki sprzedaŜy jego dzieł nie są nawet zbliŜone do wyników Bricka Lawsona. Przypuszczam, Ŝe uzna to pani za przejaw złego gustu większości czytelników. Znowu chciał ją sprowokować do dyskusji, ale tym razem Jamie nie połknęła przynęty. - Mogę prosić o kartę biblioteczną? - Kartę? - O tym nie pomyślał. W końcu zjawił się tu, by zobaczyć bibliotekarkę, a nie po to, aby poŜyczyć ksiąŜkę. -
Nie mam przy sobie karty. Mam tylko taką z biblioteki w Haddonfield. - Haddonfield? Tam pan mieszka? Kiwnął głową. Zaraz się zacznie, pomyślał. Standardowe pytanie: „Więc co pan robi w Merlton?" Nie wymyślił odpowiedzi, a powinien. Bez waŜnych powodów mieszkaniec Haddonfield nie zjawiłby się w Merlton. Wprawdzie te dwa miasta w Południowym Jersey leŜały tylko kilka kilometrów od siebie, ale oddzielała je przepaść kulturalna, ekonomiczna i społeczna. Haddonfield było społecznością dobrze sytuowanych ludzi, miastem pełnym eleganckich domów w zadrzewionych alejach i małych sklepików oferujących najmodniejsze towary. Ziemia w tym mieście była droga, gdyŜ pragnęła tu zamieszkiwać klasa bogaczy oraz ci, którzy chcieli się do niej dostać. Zatłoczone, zniszczone Merlton było przemysłowym miastem klasy pracującej; popadającą w ruinę antytezą Haddonfield. - Nie kaŜdy w Haddonfield jest biznesmenem czy dziedzicem fortuny - wyjaśnił Rand. - Mamy tam równieŜ kilku prawdziwych przedstawicieli klasy średniej. On nie naleŜał do tej grupy, lecz instynkt mu podpowiadał, Ŝe zyskałby wtedy w oczach Jamie Saraceni. - Mamy takich równieŜ w Merlton. - W głosie Jamie zabrzmiał lekko obronny ton. - Nie kaŜdy w tym mieście jest bukmacherem czy kanciarzem. - Stereotypy - rzucił Rand i wzruszył ramionami. - W pewnym sensie wszyscy w nie wierzymy. Muszę wyznać, Ŝe póki pani nie zobaczyłem, wyobraŜałem sobie bibliotekarki jako... - Proszę sobie darować. Zaprzecza pan stereotypom, a jednocześnie je aprobuje - odparła, studząc jego zapał. -
Proszę, tu jest formularz. A potem moŜe pan wypoŜyczyć ksiąŜkę. Odstąpiła od biurka i wysunęła szufladę, dzięki czemu Rand mógł ujrzeć całą jej sylwetkę. Natychmiast to wykorzystał. Przebiegł wzrokiem po wąskiej talii, podkreślonej szerokim granatowo - Ŝółtym paskiem. Przyglądał się długo gładkim wypukłościom bioder, dyskretnie zarysowanych pod prostą granatową spódnicą. Dziewczyna miała około metra sześćdziesięciu wzrostu, była szczupła, lecz we właściwych miejscach kobieco zaokrąglona. Poczuł, jak burzy się w nim krew. Spróbował odwrócić wzrok od Jamie, lecz okazało się to zbyt trudne. Poddał się pokusie obserwowania jej nóg okrytych wzorzystymi pończochami. Łydki miała zgrabne, a kostki szczupłe. Wyglądałaby wspaniale na wysokich obcasach. Nawet w zwykłych, praktycznych bucikach była oszałamiająca. Jamie odwróciła się i zobaczyła, jak Rand gapi się na jej nogi. Znieruchomiała. Zrobił na niej wraŜenie zdecydowanego, niebezpiecznego, kogoś spoza jej kręgu. Po skórze przebiegł jej ostrzegawczy dreszcz. W końcu nic o nim nie wiedziała prócz tego, Ŝe wzbudzał w niej najsilniejsze i najbardziej intensywne fizyczne reakcje. A to przecieŜ Ŝaden test na osobowość. PrzecieŜ moŜe być Ŝonaty! Nawet nie wie, jak on się nazywa! - Rand Marshall. - Głos miał tak głęboki, niski i aksamitny, Ŝe zadrŜało jej serce. - Mam trzydzieści cztery lata, skończyłem uniwersytet w Wirginii i nie jestem ani teŜ nie byłem Ŝonaty. Zupełnie jakby czytał w jej myślach! Jamie przełknęła ślinę i oderwała spojrzenie od jego oczu. Była spięta i
zdenerwowana. Ten męŜczyzna miał bogate doświadczenie; zbyt dobrze znał i rozumiał kobiety. Rand obdarzył ją budzącym zaufanie uśmiechem, który, miał nadzieję, był teŜ uśmiechem zwycięskim. Wypełnił formularz. Musiał ją przekonać, Ŝe nie był zarozumiałym łamaczem serc, za którego juŜ go uznała. - Mieszkam w Haddonfield, ale jestem tu w Merlton w interesach - powiedział uprzejmie. Przygarbił się lekko, próbując sprawiać wraŜenie miłego, rozsądnego, nieszkodliwego faceta. Nie chciał spłoszyć zwierzyny. Dyskretnie oceniał efekty swego uśmiechu i pozy. Wyraz twarzy Jamie świadczył, Ŝe ani jedno, ani drugie nie zrobiło na niej wraŜenia. - Więc jest pan w Merlton w interesach? - Ironiczny uśmiech dowodził, Ŝe zarówno jego słowa, jak i zachowanie ocenia wyjątkowo sceptycznie. Rand uznał, Ŝe zdobycie jej zaufania zaleŜy wyłącznie od tej odpowiedzi. Nie mógł wspomnieć o Danielu Wilcoksie ani przyznać się, Ŝe jest Brickiem Lawsonem. Dostatecznie jasno wyraziła swoją opinię o jego twórczości. Jeśli się przekona, Ŝe autor tej budzącej mdłości szmiry stoi obok niej, nie będzie miał Ŝadnej szansy. Odepchnie go równie stanowczo jak Daniela. Spojrzał na krzykliwą okładkę swojej najnowszej powieści. - Jestem rzeczoznawcą w firmie ubezpieczeniowej - rzekł, wypoŜyczając zawód od głównego bohatera. Wszyscy bohaterowie Bricka Lawsona mieli nudne, bezpieczne, zupełnie zwyczajne zawody, dzięki czemu ich skok w świat erotyzmu i niebezpieczeństw był tym bardziej szokujący. - Dzisiaj mam wolny dzień, lecz klient tu, w Merlton, wezwał mnie nieoczekiwanie, więc musiałem przyjechać. -
Brzmiało to wiarygodnie, ale oczy lśniły mu podejrzanie. CzyŜby to było kłamstwo? Jakiś Ŝart? Jamie nie była pewna, ale ostrzegała ją kobieca intuicja, rozbudzona reakcją na jego obecność. Rand wypełnił formularz i zwrócił go Jamie. - Dziękuję, panie Marshall - powiedziała lakonicznie. - Zaraz wypiszę panu kartę. - Proszę mówić mi: Rand. Nie mogła odmówić, nie Ŝyli w wiktoriańskiej Anglii, gdzie zwracanie się do przygodnego znajomego po imieniu uznawano za niewłaściwe. A jednak Jamie miała przed tym opory. Wyczuwała, Ŝe stoi przed nią człowiek przyzwyczajony do posłuszeństwa ze strony bliźnich, który próbował dominować nad kobietami i zazwyczaj pewnie mu się to udawało. Ale nie z Jamie Saraceni. Przez te lata zdobyła ugruntowaną pozycję wśród wszystkich niekonwencjonalnych Saracenich. Nie podda się urokowi tego przystojnego, silnego i podniecającego... eksperta od ubezpieczeń! Rand czuł, jak narasta w niej niecierpliwość. Jamie miała wyrazistą twarz i wszystkie jej myśli były aŜ nadto czytelne. Wahała się, wciąŜ niepewna. Wspomniał trzytygodniową przegraną kampanię Daniela. Rand Marshall nie knuł, nie spiskował i Ŝadnej kobiety nie musiał prosić o spotkanie. - Podaj mi swój numer telefonu, chciałbym do ciebie zadzwonić - powiedział władczym tonem, pochodzącym z niezmąconej pewności siebie. Przymilny uśmiech zniknął, a Rand patrzył na Jamie w taki sposób, w jaki drapieŜnik przygląda się swojej zdobyczy. Na Jamie wywarło to natychmiastowy efekt. Ulotny dreszcz podniecenia, który ją przebiegł, był szokująco intensywny. A wszystkiego, co mogło w ten sposób naruszyć jej opanowanie, naleŜało za wszelką cenę unikać.
- Raczej nie - odparła stanowczo. - Co? - Spojrzał ze zdziwieniem. - Wolę nie podawać swojego numeru telefonu. Nie ma powodu, Ŝebyś do mnie dzwonił. Był zdumiony. Niczego nie rozumiał. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Ani razu. Kiedy Rand Marshall prosił jakąś dziewczynę o numer telefonu, natychmiast mu go podawała. - Nie ma powodu, Ŝebym dzwonił? - powtórzył. Głos zadrŜał mu lekko. - A rozmowa? Po to właśnie są telefony. - Nie mamy sobie nic do powiedzenia. - Tak uwaŜasz? - Wezbrało w nim zdziwienie, rozczarowanie i gniew. - Słuchaj, maleńka, mam ci mnóstwo rzeczy do powiedzenia. - Urwał na chwilę, by zebrać rozproszone myśli. Jamie wykorzystała ten moment. - Więc to, co masz mi do powiedzenia, powiedz od razu, poniewaŜ nie podam ci numeru swojego telefonu. Bez łaski! Powinien natychmiast wybiec z biblioteki i nigdy juŜ tu nie wracać. Niewiele brakowało, by to zrobił, gdy jego wzrok napotkał jej oczy. Dostrzegł w nich ogień. Płonęły oburzeniem, przez co były jeszcze bardziej lśniące i piękne. Spojrzał na jej usta, na te zaciśnięte zmysłowo, pełne wargi. Jak te małe usteczka czułyby się na jego wargach? Spojrzał na jej piersi, rozgrzany i podniecony patrzył, jak unoszą się i opadają pod miękkim, gładkim materiałem bluzki. Gniew nagle zmienił się w coś zupełnie innego. Poczuł się pobudzony i wyzwany jak wtedy, gdy pracował nad szczególnie interesującym zwrotem fabuły w którejś ze swoich ksiąŜek. - Doskonale rozumiem, o co ci chodzi - stwierdził z przekonaniem, spoglądając na nią wyzywająco. - Myślisz, Ŝe jeśli będziesz udawała trudną do zdobycia, staniesz się bardziej pociągająca...
- Nie udaję trudnej do zdobycia! — krzyknęła Jamie. Sama sugestia budziła w niej irytację. - Nie chcę, Ŝebyś mnie zdobywał, ty wielki, zarozumiały... - Gorylu? - podpowiedział Rand. - Wielki zarozumiały gorylu. ChociaŜ moŜe być takŜe: czubku, ośle, kretynie lub durniu. - Tymi epitetami bohaterki ksiąŜek Bricka Lawsona niezmiennie obrzucały bohaterów, zanim, zwycięŜone, znalazły się w ich ramionach. - Mogę wymyślić więcej takich określeń, jeśli mnie o to poprosisz. Mam w pamięci cały słownik. - Znam wiele obelg. Nie potrzebuję twojej pomocy. Z trudem zachowywała powaŜną minę, gdyŜ tak naprawdę miała ochotę się roześmiać. Nie spotkała jeszcze tak zarozumiałego łamacza serc z równie duŜym poczuciem humoru. Rand dostrzegł w jej oczach tłumione rozbawienie. - Jamie, podaj mi swój numer telefonu - poprosił przymilnie. Jamie zmarszczyła czoło. Wyczuł, Ŝe się waha, i próbował to wykorzystać. Był zbyt szybki i zbyt spostrzegawczy. Być moŜe to najbardziej podniecający, przystojny i czarujący facet, jakiego w Ŝyciu spotkała. I dlatego nie mogła ustąpić. - Nigdy w Ŝyciu. Był niewzruszony. - Jamie, wiem, dlaczego próbujesz się bronić. Boisz się uczuć, jakie w tobie wzbudzam. - Uczucia, jakie we mnie wzbudzasz, to pogarda, niechęć i zdumienie, Ŝe istnieje ktoś aŜ tak pewny siebie. - W tej kolejności? - roześmiał się Rand. Bawił się dobrze. Nie przeszkadzało mu to przekomarzanie, gdyŜ był pewien, Ŝe w końcu osiągnie to, na czym mu zaleŜało. KtóraŜ kobieta mogłaby mu odmówić? Sięgnął do biurka, wyrwał kartkę z notesu, a potem chwycił długopis.
- No proszę, skarbie, zapisz tu swój numer. Jamie patrzyła na niego zdumiona zarozumiałością, uporem, a przede wszystkim sposobem reagowania na odmowę. Był to człowiek, który rzadko, jeśli w ogóle, słyszał odpowiedź „nie" padającą z ust kobiety. ZmruŜyła gniewnie oczy. Właśnie za chwilę ją usłyszy.
ROZDZIAŁ DRUGI - Nie. Głos miała stanowczy, czysty, nie dopuszczający sprzeciwu. Rand zupełnie zignorował odmowę. - Dobrze. W takim razie ja sam zapiszę twój numer. - Długopis zawisł nad papierem. - Podaj mi tylko pierwsze siedem cyfr. - Mój numer telefonu ma tylko siedem cyfr. Uśmiechnął się. - Sprytna dziewczynka. Myślałem, Ŝe dasz się złapać. Niewiele brakowało, a uśmiechnęłaby się w odpowiedzi. Powinna zachować stanowczość. Musiała przypomnieć sobie, Ŝe przed takimi męŜczyznami broniła się skutecznie przez wszystkie dorosłe lata. Zamiast więc uśmiechnąć się czy cokolwiek odpowiedzieć, zignorowała Randa i zajęła się katalogiem. Rand westchnął przesadnie głęboko. - No dobrze, wygrałaś. Jeśli podasz mi swój numer telefonu, zadzwonię do ciebie dziś o ósmej. Z niedowierzaniem otworzyła oczy. - Czy ty w ogóle słyszałeś, co powiedziałam? - Słyszałem kaŜde słowo, skarbie, dlatego w końcu się poddałem i określiłem dokładną datę i godzinę, kiedy zadzwonię. PrzecieŜ o to ci chodziło, prawda? - Chodziło mi o to, Ŝebyś zostawił mnie w spokoju! - Nie zostawię cię w spokoju, dopóki nie dostanę tego, czego chcę. - Uśmiechnął się znacząco. Oczy mu błyszczały i Jamie domyśliła się, Ŝe mówi nie tylko o numerze telefonu. - Kiedy dostaniesz to, o co prosisz, nie zdołasz zostawić mnie w spokoju dostatecznie szybko - rzuciła. Ona teŜ nie mówiła o numerze telefonu. - Daj sobie spokój, Rand. Nie chcę, Ŝebyś do mnie dzwonił. Nie chcę się z tobą spotykać.
Czy moŜna to wyrazić jaśniej? Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Na chwilę zamilkł. Zastanawiał się nad odpowiedzią, która powinna być dowcipna, a jednocześnie zmuszająca tę dziewczynę do uległości, gdy powietrze wypełnił piskliwy, dziecięcy głos. - Panno Saraceni, ten mały miał wypadek! Zanim Jamie czy Rand zdołali się ruszyć, jasnooka, mniej więcej dziesięcioletnia dziewczynka podbiegła do biurka, ciągnąc za rękę chłopczyka w mokrych spodenkach. - Więc to był tego rodzaju wypadek. - Rand odezwał się pierwszy, wyraźnie rozbawiony. - Co się stało, Ashley? - spytała Jamie. - Cindy próbowała czytać „Trzy małe koźlątka", a Mark wstał i zawołał: „Chcę siusiu". - Ashley wskazała na chłopca i zachichotała. - Ale juŜ było za późno. Cindy powiedziała, Ŝe sobie z tym nie poradzi. Kazała przyprowadzić go tutaj. Rand parsknął śmiechem. Spojrzał z uwagą na parę dzieci. - Chyba naprawdę powinien się przebrać. Gdzie jest jego mama? - Ma godzinę spokoju i wolności - odparła rezolutnie Ashley. - Tak mówią nasze mamy. Cieszą się, Ŝe panna Saraceni zorganizowała tę godzinę bajek dla maluchów, gdyŜ dzięki temu mają trochę spokoju i wolności. - To znaczy, Ŝe są tu inne dzieci? - zdziwił się Rand. - A ich matki? Jamie zerknęła na zegarek. - Pojawią się nie wcześniej niŜ za trzydzieści pięć minut. To cała wieczność w pokoju pełnym rozbieganych dzieci. Lepiej zastąpię Cindy, a ją przyślę tutaj. Mały Mark odbiegł nagle, obejrzał się na Ashley, a jego szeroki uśmiech mówił wyraźnie: „Złap mnie, jeśli potrafisz". - On nie chce wracać na bajkę, panno Saraceni
- zauwaŜyła Ashley. - Mogę się z nim pobawić w dziecięcym kąciku? - To świetny pomysł, Ashley. Ale najpierw przebierz go w to. - Otworzyła szufladę i wyjęła małe spodnie od dresu, przygotowane właśnie na takie przypadki. - Potem moŜesz go zaprowadzić do dziecięcego kącika. - Wskazała głową w kąt biblioteki, przeznaczony specjalnie dla przedszkolaków. Był tam stolik, drewniane klocki i domek dla lalek. Ashley kiwnęła głową i odprowadziła Marka. - Zabawki? - zdziwił się Rand. - W bibliotece? - To są dary lub rzeczy z przeceny - wyjaśniła Jamie. - Chciałam stworzyć takie miejsce, gdzie małe dzieci mogłyby się czymś zająć, kiedy ich rodzice przeglądają ksiąŜki. Rand z niedowierzaniem pokręcił głową. - Prowadzisz tę bibliotekę zupełnie inaczej niŜ robiono to w mieście, w którym się wychowywałem. Nie wolno tam było hałasować, a na samą myśl o maluchach biegających dookoła bibliotekarka dostałaby ataku serca. Była jedną z... - Daruj sobie stereotypy. - Jamie wyszła zza biurka. Dostrzegła, Ŝe Rand ją obserwuje. Starała się ignorować nagłe bicie serca wzbudzone jego poŜądliwym wzrokiem. - Łamiesz wszelkie stereotypy - powiedział Rand, ruszając za nią. - Jamie, ja... Nie miał okazji dokończyć. Trąba powietrzna w krótkiej dŜinsowej spódniczce i kurtce pojawiła się nagle i wpadła pomiędzy nich. - Cześć, Jamie, moŜesz mi poŜyczyć samochód? - zapytała zdyszana nastoletnia brunetka, której gęste włosy były pokryte pianką i lakierem, tworząc zadziwiającą fryzurę. - Muszę pojechać do centrum. - Mówisz tak, jakby była to sprawa Ŝycia i śmierci
- odparła Jamie tonem, który, miała nadzieję, wyraŜał zrozumienie i sympatię. Naprawdę ogarnęło ją przeraŜenie. Nie jej kuzynka Saran! Nie teraz! - Bo jest! - upierała się Saran. - Ta czarna skórzana spódnica, o której marzyłam, jest teraz na wyprzedaŜy z czterdziestoprocentową zniŜką. Muszę zdąŜyć, Jamie. - Skórzana spódnica? - Jamie zmarszczyła brwi. - Wiesz, Saran, nie przypuszczam... - Nie próbuj mnie nawet przekonywać - przerwała gwałtownie Saran. - Przeczytałam w magazynie, Ŝe kaŜda kobieta powinna zainwestować w czarną skórzaną spódnicę i nosić ją do butów na wysokich obcasach. Rand bezskutecznie próbował powstrzymać śmiech. - Kim pan jest? - Saran zmierzyła go wzrokiem. Oczy miała ciemnobrązowe, ale była wystarczająco podobna do Jamie, by Rand domyślił się, Ŝe są spokrewnione. - Nazywa się Rand Marshall i pracuje w firmie ubezpieczeniowej - wyjaśniła cierpliwie Jamie. - A to moja kuzynka, Saran Saraceni - przedstawiła ją Randowi. - Aha... - Saran wzruszyła ramionami i natychmiast straciła zainteresowanie nieznajomym. - Myślałam, Ŝe to moŜe ten szurnięty dentysta, który za tobą łazi. Co ci dzisiaj przysłał, Jamie? Rand zastrzygł uszami. - Szurnięty dentysta? - powtórzył. - Tak. Kompletny czubek - pogardliwie dorzuciła Saran. - Nie uwierzyłby pan, jakie przysyła jej prezenty. Kwiaty, słodycze, balony i pluszowe zwierzaki. Jamie przeznacza to wszystko na nagrody, kiedy dzieciaki ze świetlicy grają w bingo. Jamie skrzywiła się. - Saran, proszę cię! Wystarczy! Wargi Randa drgnęły. Rozbawiło go to, Ŝe taki playboy jak Daniel moŜe być postrzegany jako szurnięty dziwak.
- Jak słyszę, masz oddanego adoratora - zauwaŜył. - Tylko dlatego, Ŝe powiedziałam mu „nie", a on nie chciał się z tym pogodzić - odparła chłodno Jamie. - Rozumiesz? Zresztą doktór Wilcox adoruje głównie siebie. I Ŝywi zupełnie nieuzasadnione przekonanie, Ŝe wszystko mu się naleŜy. - A co gorsza, przyjaciółka Jamie, Angela, pracuje w jego gabinecie i jest w nim zakochana do szaleństwa - dodała Saran. - Rzeczywiście interesujący zbieg okoliczności - powiedział Rand. Zastanawiał się, czy Daniel wie o tym. Chyba nie. Jak zauwaŜyła Jamie, Daniel zazwyczaj bywa zajęty wyłącznie sobą. - Cała ta sytuacja jest ogromnie kłopotliwa - stwierdziła Jamie z wyraźnym niesmakiem. - Wolałabym o tym nie mówić. - Dobrze, porozmawiajmy o czymś innym - zgodziła się Saran. Zerknęła na Randa i zmruŜyła oczy. - Spotyka się pan z Jamie? - Saran! - syknęła Jamie przez zaciśnięte zęby. Rand parsknął śmiechem. - Jeszcze się nie umówiliśmy, ale Ŝywię pewne nadzieje. MoŜe w sobotę, Jamie? - A moŜe dzisiaj? - wtrąciła Saran. - Moglibyście pójść na kolację, a wtedy nie musiałabym oddawać ci samochodu przed szóstą, Ŝebyś mogła wrócić do domu. Będę mogła bez pośpiechu zrobić zakupy. Jamie westchnęła głęboko. Myśl o zakneblowaniu Saran wydała się jej niezwykle kusząca. - Znakomity pomysł. - Rand się uśmiechnął. Ta mała kuzynka stworzyła znakomitą okazję, by spróbować jeszcze raz. Wykorzystał ją. - Zjesz ze mną kolację, Jamie? - Nie, przykro mi, ale naprawdę nie mogę - odparła.
- Znam świetną chińską Rest... Nie? - Rand spojrzał na nią zdumiony. Jamie pokręciła głową. - Ale dziękuję za zaproszenie - dodała z wymuszoną uprzejmością. „Nie?" Słowo to odbijało się echem w głowie Randa. Znowu „nie"? Poczuł zniechęcenie. Mógł znosić jej upór przez jakiś czas, ale bez przesady. - Dlaczego nie? - usłyszał własny głos. - Masz jakieś inne plany? - Nie, nie ma innych planów - powiedziała zgryźliwie Saran. - Po prostu Jamie nie spotyka się z nikim, kto nie przedstawi przynajmniej dwóch listów polecających i zaświadczenia od pastora. MoŜe mi pan wierzyć, Ŝe jej Ŝycie towarzyskie na tym nie zyskuje. - Saran, skręcę ci kark - obiecała słodkim głosem Jamie. Saran uśmiechnęła się, bynajmniej nie przestraszona tą groźbą. - Jeśli dasz mi kluczyki do samochodu, wyniosę się stąd i przestanę ci przeszkadzać. - MoŜesz poŜyczyć wóz, ale masz go oddać przed szóstą. Muszę wrócić do domu. Gdy tylko Saran wybiegła, natychmiast pojawiła się bardzo zirytowana Cindy. - Panno Saraceni, nie zostanę ani chwili dłuŜej z tymi bachorami. Jeden z nich mnie ugryzł! - Wyciągnęła rękę. - Proszę spojrzeć na ślady po zębach! Ten mały wampir niemal wyssał mi krew! Podczas gdy Jamie usiłowała uspokoić Cindy, Rand wyszedł z biblioteki. ZauwaŜył Saran otwierającą drzwi do czystej, srebrzystoszarej hondy civic. - Hej, Saran! - zawołał. Dziewczyna obejrzała się i zaczekała, aŜ podejdzie bliŜej.