Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 281
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 508

Brenden Laila - Hannah - 02 Prześladowana

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :811.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Brenden Laila - Hannah - 02 Prześladowana.pdf

Beatrycze99 EBooki B
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 156 stron)

LAILA BRENDEN PRZEŚLADOWANA

Rozdział 1 Hannah usiadła wygodniej w powozie i rozprostowała plecy. Tym razem jechała przez Hemsedal w pełnym świetle dnia, więc spotkanie z mieszkańcami wioski było nieuniknione. Minęło wiele miesięcy, odkąd wyruszyła z Olem w długą podróż do Danii. Wtedy opuścili wioskę wcześnie rano, zanim poranne słońce ukazało się nad szczytami świerków. Nie chcieli zwracać na siebie niczyjej uwagi. Dziś czuła, że jej elegancki powóz wzbudza powszechne zainteresowanie. Podróżowała sama. Liczyła się z tym, że jej ponowne pojawienie się we wsi wywoła zdziwienie, zazdrość i plotki u wielu mieszkańców, lecz nic nie mogło teraz popsuć jej radości z powrotu do wysokich gór i szumu rzeki Heimsila. Dopiero w tej chwili zrozumiała, jak bardzo do tego tęskniła podczas pobytu w swojej posiadłości w Danii. Gdy przejechali przez rzekę, Hannah poczuła się cudownie lekko. Dawno nie oddychała z taką swobodą. Wciągała w płuca świeże górskie powietrze. Nie mogła się już doczekać, kiedy znajdzie się w domu. Ostatni odcinek do dworu Rudningen prowadził przez las, wąską i krętą drogą, więc powóz poruszał się dość wolno. Hannah z trwogą spojrzała na wysoką skałę. Nigdy nie zapomni tamtego strasznego dnia, gdy z trudem wspinała się pod górę, spiesząc synom na ratunek. Minął dokładnie rok, odkąd straciła jednego z bliźniaków. Siłą woli odsunęła od siebie złe myśli i lekko wychyliła się z powozu, by obserwować drogę wijącą się przez las. Pomiędzy świerkami coś się poruszyło, a po chwili zza drzew wyłoniła się ciemna postać i znieruchomiała na skraju drogi. Hannah zmrużyła oczy. Nieopodal stała przygar- biona Barbo. Hannah poleciła woźnicy, by zatrzymał powóz. Zeskoczyła zwinnie na ziemię i podbiegła do starej kobiety. - Barbo, jakże się cieszę! - ujęła dłonie staruszki i je uścisnęła. Spojrzały na nią łagodne oczy, pełne mądrości i siły. Barbo nosiła spódnicę, w której Hannah rozpoznała swoje dawne ubranie. - Witaj w domu! Dobrze wyglądasz. - Głos Barbo mieszał się ze śpiewem ptaków. Hannah uznała to spotkanie za dobry znak. Chciała prosić Barbo, by pojechała razem z nią do domu, lecz zanim zdążyła coś powiedzieć, staruszka ją uprzedziła: - Spodziewałam się ciebie dzisiaj. Cieszę się, że wróciłaś. Niejeden tęsknił za tobą tej zimy. Większość ludzi we wsi serdecznie cię powita.

Hannah drgnęła. Coś w głosie staruszki obudziło jej czujność. - Miło to słyszeć - odparła. Barbo skinęła głową i położyła dłoń na ramieniu Hannah. - Musiałam się upewnić, czy przyjedziesz. - Zerknęła na pusty powóz. Hannah od razu zrozumiała, o co chodzi staruszce. Ole, syn Hannah, został w Danii, tak jak Barbo prosiła w swoim liście. Stara kobieta zbliżyła się jeszcze o krok i rzekła: - Masz dużo do zrobienia we wsi. Wielu ludziom sprawisz radość. Ale bądź czujna! Strzeż się lensmana i pastora! - Opuściła wzrok na brzuch Hannah i dodała: - Musisz chronić swój skarb. Nic więcej nie powiedziała, odwróciła się i zniknęła między świerkami. Hannah zaskoczona stała jeszcze przez chwilę i wpatrywała się w las. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie. Wiedziała, że warto słuchać ostrzeżeń Barbo. Musi uważać. Wsiadając do powozu, uśmiechnęła się do siebie. O dziwo, stara żebraczka odkryła jej tajemnicę. Wkrótce wyjechali z lasu. Droga zataczała tu duży łuk wokół dworu, do przebycia pozostało jedynie niewielkie wzniesienie. Hannah ujrzała zabudowania ze świeżo wysmołowanych drewnianych bali, które połyskiwały w promieniach słonecznych i szybko zapomniała o niepokoją- cym ostrzeżeniu Barbo. Ach, jakże tęskniła za tym miejscem! Bóstwa pogody sprawiły, że powrót do domu stał się właśnie taki, jak sobie wymarzyła. Wioska, dwór, góry, wszystko lśniło skąpane w łagodnym wiosennym słońcu. Na łące pasły się owce. Hannah wypatrywała ludzi, lecz obora przysłaniała jej widok. Wokół dało się wyczuć aromat młodej trawy, rozwijających się listków, świeżych świerkowych pędów i żyznej ziemi. Zapach obornika, nie do pomylenia z niczym innym, nie pozostawiał żadnych wątpliwości. To wiosna. Wszystko wokół było uprzątnięte i zadbane. Hannah nawet zauważyła wyreperowany płot. Powóz ze zgrzytem wtoczył się na podwórze. Między zabudowaniami panowała cisza. Hannah delikatnie postawiła stopy na własnej ziemi. Na ziemi w Hemsedal. Wielka radość z powrotu do domu przesłoniła wszystkie złe wspomnienia wiążące się z tym miejscem. Lekkimi ruchami wygładziła spódnicę i poprawiła kapelusz. W drzwiach domu dostrzegła Mari i Simena. Oboje z podziwem przyglądali się gospodyni, uśmiechając się promiennie. Po chwili przypadli do niej, zamykając w ciepłych, serdecznych objęciach. - Służbie nie przystoi takie zachowanie - odezwała się w końcu Mari. - Ale gospodyni musi wiedzieć, że nie mogliśmy się już doczekać tego dnia!

Hannah roześmiała się i nagle poczuła się w swoim eleganckim podróżnym kostiumie trochę niezręcznie. - Przygotowałaś moją codzienną spódnicę? - spytała szybko służącą tak zwyczajnie, jakby wracała tylko z wioski po załatwieniu jakiejś sprawy. - Na szczęście pomyślałam o tym - zaśmiała się Mari. - Spódnica wisi w alkierzu, czysta i gotowa do włożenia. Simen wprost nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł pokazać Hannah gospodarstwo. Cieszył się, że wszystko jest w tak dobrym stanie. Kiedy woźnica wniósł cały bagaż Hannah pod dach, Mari zrobiła wielkie oczy. Gospodyni przywiozła znacznie więcej rzeczy, niż ze sobą zabrała. Dziewczyna była bardzo zaciekawiona i ukradkiem zerkała na torby podróżne z gobelinowej tkaniny. Tymczasem Hannah starała się nacieszyć oczy widokiem wioski. Po przeciwległej stronie doliny lekko zieleniły się pola. Nieco dalej za świerkami kryły się kościół i cmentarz. Przypomniała sobie prowadzącą w tamtą stronę stromą, krętą drogę. Do kościoła ciężko było dotrzeć, lecz widok stamtąd wynagradzał wysiłek. Zaraz po przyjeździe do wioski zamierzała odwiedzić grób syna. Na wspomnienie Knuta po twarzy Hannah przemknął cień smutku. Szybko skierowała wzrok na łąkę. - Na miłość boską, jak to się stało, że mamy tyle owiec? - zdziwiona spytała Simena. - No właśnie - chłopak nie był w stanie ukryć dumy w swoim głosie. - Trzeba przyznać, że w oborze od jakiegoś czasu jest dość tłoczno. Hannah roześmiała się radośnie. - Nie bądź taki skromny - rzekła wesoło. - Bez należytej opieki nie dałoby się odchować takich silnych jagniąt. To dowód, że tej zimy domem zajmował się dobry gospodarz. Simen ucieszył się, gdy nazwała go gospodarzem, ale dobrze wiedział, że jeszcze dużo czasu upłynie, zanim będzie mógł gospodarować na własnej ziemi. Przed wejściem do domu Hannah jeszcze raz zatrzymała się i popatrzyła na podwórze. Nie zauważyła pochylonej sylwetki przemykającej do lasu. Lensman od dłuższego czasu ukrywał się za domem. Bardzo chciał być obecny w chwili powrotu Hannah do wsi, lecz jednocześnie pragnął, by nikt go nie zauważył. Miał nadzieję, że ujrzy smutną, zagubioną kobietę, spragnioną pociechy i wsparcia silnego mężczyzny. Zamiast tego zobaczył kobietę uśmiechniętą, elegancką, która bez wątpienia umiała radzić sobie sama. Za parę dni wszystko będzie wyglądało inaczej, stwierdził zadowolony, gdy zauważył, że Ole nie przyjechał. Przez zimę sporo myślał i uznał, że nie chce dłużej być sam. Był zdecydowany uczynić wszystko, co w jego mocy, by związać się z Hannah. Tak bardzo pragnął ją mieć dla siebie, że był gotów również usunąć z drogi Olego, gdyby to okazało się konieczne. Myśl o tym, by

poślubić Hannah go opętała. Teraz nadszedł czas, by zrealizować swój cel. Kobieta, której pragnął, wróciła do domu. Niewiele czasu zajęło Hannah zrzucenie podróżnego stroju i przebranie się w wygodną spódnicę na szelkach, noszoną w okolicach Hallingdal. W pasie przewiązała się rzemieniem, jednak włosy zostawiła rozpuszczone. Mari wysprzątała wszystkie kąty. W alkierzu łóżko zaścielone było bieloną na słońcu lnianą pościelą. Firanki lekko powiewały w otwartym oknie, Hannah wychyliła się przez nie, by poczuć zapach nasmołowanego drewna. W miejscu, gdzie droga znikała między drzewami, wyraźnie dostrzegła człowieka. Ktoś szybkim krokiem kierował się do wioski. Dziwne, pomyślała. Kto mógł mieć sprawę w tej okolicy? Bez konia? Przypomniały jej się ostrzegawcze słowa Barbo i przyrzekła sobie, że będzie czujna. Mari zaprosiła gospodynię na powitalny posiłek. Przygotowanie go musiało zająć dziewczynie dużo czasu. Na stole stała kwaśna śmietana, placki, kruche naleśniki, wędzone mięso, dżem z moroszek i dobre masło. - Smacznego - powiedziała służąca skrępowana. Nie bardzo wiedziała, czy może sobie pozwolić na rolę gospodyni, gdy wróciła pani tego domu. - Na wieczór będzie zupa mięsna - dodała. Hannah rozkoszowała się każdym kęsem prostego wiejskiego jedzenia. - Tak się najadłam, ale i tak już się cieszę na wieczorny posiłek. Zupa mięsna była we wsi szczególnym, odświętnym daniem, a jej przygotowanie zabierało dużo czasu. Gotowano ją na kościach i wędzonym udźcu baranim. Do porządnej zupy mięsnej należało dodać mięso wołowe, soloną słoninę i wędzoną szynkę, a oprócz tego cebulę, marchew, ziemniaki i kapustę. Hannah nawet przez moment nie wątpiła, że Mari przygotowała wszystko we- dług najlepszego przepisu. - Musicie mi wreszcie opowiedzieć, jak wam minęła zima w Rudningen - dopominała się Hannah. Simen mówił z ożywieniem. Zaczął o cieleniu krów, o wyrębie lasu i narodzinach jagniąt, o swoich wyprawach w góry po pardwy, na które zakładał sidła. Opowiadał o wszystkim, co zrobił w gospodarstwie z takim przejęciem, jakby wszelka praca była dla niego ogromną radością. W tym czasie Mari przyglądała się Hannah. Gospodyni miała bledszą cerę i coś w jej postawie się zmieniło. Trzymała się prosto jak dawniej, ale jakby dostojniej. Służąca, prawdę mówiąc, ledwie rozpoznała w niej swoją panią, gdy ta wysiadała z powozu. Hannah w eleganckim stroju podróżnym nie była zwykłą chłopką z Hemsedal. To było pewne.

Mari spojrzała uważnie na strój, w który gospodyni się przebrała, i odetchnęła z ulgą. Teraz znów stała przed nią jej dawna gospodyni. Z zamyślenia dziewczynę wyrwał Simen: - Nie opowiesz o gościach, których mieliśmy zimą? -spytał. - Oczywiście. Przez całą zimę odwiedzały nas dwa zajączki - mówiła z zapałem. - Mieszkały pod oborą, a ja od czasu do czasu wynosiłam im trochę jarzyn. Ale tylko wtedy, gdy było najzimniej - dodała, bo nagle się przestraszyła, że gospodyni uzna to za marnotrawstwo. Hannah się roześmiała. Rozczuliło ją dobre serce Mari. - No i najważniejsze, że uprosiłam Simena, by do nich nie strzelał - zakończyła Mari, wesoło patrząc na chłopaka. Hannah była zadowolona, że zastała gospodarstwo zadbane i z radością wręczyła służącym przywiezione z Danii prezenty. I Simen, i Mari zaniemówili. Po raz pierwszy tego dnia żadne z nich nie potrafiło wykrztusić z siebie ani słowa. Tego wieczoru Simen długo głaskał wspaniałą nabijaną srebrem uprząż, a Mari obmyślała fason odświętnej sukienki. Następnego dnia rano Hannah długo leżała, zasłuchana w znajome dźwięki. Ze śpiewem ptaków i szumem rzeki mieszały się odgłosy z kuchni, w której Mari już dzwoniła garnkami. Hannah przeciągnęła się i lekko pogładziła po brzuchu. Flemming powinien wiedzieć o dziecku, ale postanowiła wstrzymać się trochę z przekazaniem mu tej nowiny. Wciąż jeszcze było wcześnie i wiele mogło się wydarzyć. Znała to już z doświadczenia. Jej myśli powędrowały na polankę w lesie ponad domem. Na prawo od strumienia, tam gdzie spoczywał wielki głaz, wiele lat temu ukryła głęboko w ziemi malutkie zawiniątko. To była jej bolesna tajemnica. Tajemnica, która z czasem stała się również ucieczką. Kiedy mąż za dużo pił i robił się agresywny, Hannah wymykała się tutaj. W tym miejscu mogła być sama ze swoim żalem i myślami. Tu powracał ból, który, choć trudno w to uwierzyć, pozwalał Hannah wracać do równowagi. Nagle przypomniała sobie słowa lensmana. Co miał na myśli, mówiąc o dzieciobójstwie? Ogarnęło ją przerażenie i zaczęła się pospiesznie ubierać. Lęk, że ktoś odnalazł tę mogiłkę, ścisnął ją za serce. Przez chwilę siedziała nieruchomo, starając się oddychać spokojnie. Palcami zaczęła gładzić krawędź łóżka. Zauważyła, że Mari bardzo starannie je wyszorowała. Dawno drewno nie było takie jasne. No i... Hannah podniosła się powoli. To przecież łóżko, które zwykle stało w izbie gościnnej! Kochana Mari, pomyślała o wszystkim. Teraz Hannah nie będzie już musiała spać w tym samym łóżku, które kiedyś dzieliła z mężem. Z ojcem chłopców i zabójcą.

Jeszcze raz odetchnęła głęboko i udała się na śniadanie. Hannah wolno wspinała się pod górę, podążając wzdłuż strumienia. Nie chciała, by ktokolwiek dostrzegł, jak bardzo jest niespokojna. Dopiero gdy zniknęła za drzewami, przyspieszyła. Nie było tu żadnej ścieżki. Pamiętała, by za każdym razem wybierać inną trasę. Raz po raz musiała się schylać pod ciężkimi gałęziami świerków. Wreszcie dotarła do głazu. Zatrzymała się i rozejrzała wokoło. Pamiętała, że ostatnio śledził ją tu lensman. Dziś chciała mieć pewność, że jest sama. Natychmiast dostrzegła, że coś się tu zmieniło. Wyrównane jej własnymi rękami miejsce, które zawsze było odrobinę jaśniejsze od poszycia. Teraz pod kamieniami wznosił się niewielki kopczyk usypany z ziemi i gałązek. Znieruchomiała, wpatrując się w mogiłkę. Miała wrażenie, że jej ciało skuł lód. Ktoś skradł jej najgłębszą tajemnicę. Ktoś sprawdzał, co kryje leśne poszycie. Z jękiem opadła na kolana i zatopiła dłonie w ziemi. Przepełniona rozpaczą i gniewem zaczęła rozgarniać i uklepywać kopczyk. Ubiła ziemię i przykryła ją kawałkami luźnej darni. Po twarzy Hannah popłynęły łzy. Wycieńczona usiadła przy kamieniu i poczuła, że obręcz zaciskająca jej gardło, wreszcie zelżała. A więc przyjechała do Hemsedal, żeby znów płakać. Nie chciała jeszcze stąd odchodzić, ale gdy słońce wspięło się wysoko na niebo, uznała, że pora wracać do domu.

Rozdział 2 Chociaż wiosna to czas pilnych prac, ciekawi nowin ze świata sąsiedzi zaczęli zapraszać Hannah do swych domów. Starała się zaspokoić ich ciekawość. Zauważyła, że na ogół ludzie odnoszą się do niej z większym szacunkiem niż wtedy, kiedy żył Engebret. Wiedzieli, że sama przyjechała aż z Kopenhagi i że w Danii posiada majątek. Ponieważ jednak zawiść i zazdrość nierzadko gościły w sercach ludzi, Hannah bardzo się pilnowała, by nie opowiadać za wiele o swojej posiadłości w Sorholm. A mimo to nie omieszkali zauważyć, że powóz, którym przybyła do wsi, musiał niemało kosztować. Któregoś wieczoru była w gościnie u krewnych po przeciwnej stronie doliny. Podczas rozmowy dowiedziała się, że Lars, jeden z wieśniaków mieszkający kolo zagrody dla owiec, nie zapłacił dorocznej daniny pastorowi. Wszyscy wieśniacy byli bowiem co roku zobowiązani oddawać pastorowi część swoich zbiorów. Zwykle dawali sobie radę bez tego, co należne Kościołowi. - A dlaczego Lars nie zapłacił? - dopytywała się zdziwiona Hannah. - Po prostu nie starcza mu na własne życie - odparł Halvor. - Zima była dla Larsa wyjątkowo ciężka. Padły mu trzy krowy, a jesienią choroba legła mu na piersiach. - „Choroba legła mu na piersiach?" - Hannah otworzyła oczy ze zdumienia. - Jakiś dziwny ból, na który nie ma rady - odparła Ingeborg i ze smutkiem pokręciła głową. Po chwili nachyliła się do Hannah i dodała cicho: - Pastor bardzo pilnuje zbierania daniny od swoich owieczek. Gdy tylko wchodzi na ambonę, grzmi, jak to ważna jest hojność wobec Kościoła. - Ingeborg jeszcze bardziej zniżyła głos, chociaż mężczyźni byli już zajęci swoją rozmową: - Pastor nie daje Larsowi spokoju. - Wyprostowała się i zacisnęła usta. Nie wypada źle mówić o słudze bożym. I tak dość już powiedziała. Hannah, wracając do domu, rozmyślała o tym, co usłyszała podczas tej wizyty. Był ciepły czerwcowy wieczór i Hannah wypełniała radość z nadchodzącego lata. Tym razem powoziła sama, bo Mari i Simen wybrali się do przyjaciół z sąsiedniej zagrody. Pomyślała o synu. Jak Ole radzi sobie sam w Sørholm? Na szczęście może liczyć na Flemminga i to ją trochę uspokajało. Flemming, duński lekarz, zdobył jej miłość, a teraz nosiła pod sercem jego dziecko. Ostrożnie dotknęła do brzucha i puściła luźno wodze. Koń sam teraz wybierał drogę. Zbliżała się już pora przeprowadzki do letniej zagrody, a potem czekały ich sianokosy oraz tygodnie wypełnione ciężką pracą.

Hannah ziewnęła. Nie zauważyła, że na podwórze ktoś zajechał. Wystraszyła się, gdy nagłe obok niej pojawił się lensman. Ogarnęła ją irytacja i zarazem strach. Z jaką sprawą pojawia się tak późno? Ingvar wyciągnął do niej rękę. - Hannah! Chyba mogę cię przywitać? - Zapytał z odrobiną niepewności w głosie. Hannah podała mu dłoń. - Co lensmana sprowadza o tak późnej porze? - spytała, usiłując przyciągnąć do siebie rękę. Czy wiedział, że jest dzisiaj sama? Serce jej zamarło, gdy mężczyzna wciąż nie wypuszczał jej dłoni. - Chciałem się tylko upewnić, czy dobrze się miewasz - powiedział. - Trochę dziwną porę sobie na to wybrałeś - Hannah zaczęła wyprzęgać konia. Lensman przyglądał jej się bez słowa. - Daj, pomogę ci. To praca dla mężczyzny - rzekł cicho. - Nie na tyle ciężka, żebym sama sobie nie poradziła - odparła szorstko Hannah. Wyczuł niechęć w jej głosie, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. - Bardzo za tobą tęskniłem - zaczął. - Ach tak? - Hannah odprowadziła konia do stajni. Gdy wróciła na podwórze, lensman stał w tym samym miejscu. Nie miała ochoty zapraszać go do domu. Nadchodziła noc, a ona pragnęła jedynie położyć się w chłodnej pościeli i przymknąć oczy. - Hannah, przecież wiesz, że przyszedłem tu, żeby ci pomóc. - W czym? - We wszystkim. - Ingvar podszedł do niej i ujął ją za ramiona. - Pozwól mi! Hannah odebrała ten gest bardziej jak groźbę niż przyjacielską pomoc. - Mam do pomocy Mari i Simena. Lepszych służących ze świecą szukać - odparła, kierując się w stronę schodów. Przystanęła na najniższym stopniu. Noc o tej porze roku nigdy nie była całkiem czarna, nad wierzchołkami świerków widniał granatowy pas nieba. Jak pięknie byłoby, gdyby nie lensman. - Jeśli nie masz żadnych konkretnych spraw, to chciałabym się już położyć. Jej chłodny ton sprawił, że mężczyzna wpadł w złość. - Za kogo ty się uważasz? - Słowa echem odbiły się od ścian domu. Ingvar podszedł do Hannah, a ona poczuła na twarzy jego nieprzyjemny gorący oddech.

- Nie udawaj wielkiej pani, Hannah. Wiem, że chciałabyś się oczyścić z pewnych zarzutów, ale to będzie trudne bez mojej pomocy, bardzo trudne. - Złapał ją mocno za ramię i ścisnął. - Jeśli nie będziesz rozsądna, usłyszysz kolejne oskarżenia! Hannah zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć z bólu. Gniewnym szarpnięciem wyrwała się i popatrzyła na niego z wściekłością. - Uważasz, że stróżowi prawa przystoi atakowanie bezbronnej kobiety w środku nocy? - Starała się mówić jak najspokojniej, choć wiedziała, że to wzbudza w nim jeszcze większą złość. Mierzyli się gniewnymi spojrzeniami. W głowie Hannah kłębiły się różne myśli. Co on wie o jej tajemnicy, o mogiłce przy kamieniu? Jak może to wykorzystać przeciw niej? Czemu zjawia się o takiej porze, kiedy nikogo nie ma w domu? Lensman zmrużył oczy. Nie patrzył już życzliwym spojrzeniem. - Posłuchaj, Hannah! - W jego głosie pojawiła się przebiegłość. - Co powiedziałabyś, żebyśmy się zeszli? -Nadal uporczywie patrzył jej w oczy. - Inaczej czeka cię strach, że zbrodnia zostanie odkryta, i strach przed władzą... Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu. Hannah pobladła. Tak, ma teraz dowód, że to właśnie on, Ingvar, lensman, rozgrzebał mogiłę jej dziecka. A najgorsze, że ona sama nie zdoła się wyprzeć tego, co zrobiła. Mogła wprawdzie wyjawić historię martwo urodzonego maleństwa, opowiedzieć o mężu, który ją skopał, wywołując przedwczesny poród, o skurczach, które ją dopadły właśnie w tamtym miejscu, przy głazie. Mogła to wszystko wyjaśnić. Ale kto by jej uwierzył? Kto byłby skłonny przyjąć, że mówi prawdę? To z jej winy dziecko nie spoczęło w poświęconej ziemi i ten fakt może okazać się największą zbrodnią. Hannah czuła łzy cisnące się do oczu. Co robić? Czyżby lensman próbował ją szantażować? Czy miałaby uniknąć kary tylko wtedy, gdyby go poślubiła? Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze. Niespodziewanie poczuła obejmujące ją w pasie dłonie. Chciała je odepchnąć, ale straciła równowagę i zatoczyła się. Ingvar złapał ją i przyciągnął do siebie, ale i on się potknął. Upadli oboje na ziemię. Hannah przypomniała sobie ów jesienny dzień, gdy Ingvar ją zgwałcił. W panice zaczęła się wyrywać, on jednak był silniejszy. Chwycił ją za włosy i przycisnął do ziemi. - Puść mnie! - jęknęła, najpierw cicho, potem głośniej, chociaż wiedziała, że i tak nikt jej tu nie usłyszy. - Zamknij się! - syknął Ingvar, zatykając jej usta ręką. - Teraz mnie posłuchaj! - Usiadł jej okrakiem na brzuchu i natychmiast poczuł rosnące podniecenie. - Mam władzę, by i ciebie, i twojego syna skazać za zabójstwo. W lesie znalazłem też inne ślady, świadczące o tym, że coś

ukrywasz. Nawet jeśli nie spodobała ci się moja propozycja, przynajmniej ją sobie przemyśl, zanim odmówisz. Ale odmowa może cię drogo kosztować. Hannah zmartwiała. Pomyślała o dziecku, które nosi pod sercem. Teraz ledwie mogła oddychać. Lensman przycisnął jej ręce do ziemi, a ona poczuła, jakby już ją ukrzyżował. Nagle zaczął się śmiać. Cichym urywanym śmiechem, od którego Hannah krew krzepła w żyłach. Tylko raz wcześniej słyszała taki śmiech. Tak właśnie śmiał się Truls-Szaleniec, którego w końcu zamknięto w domu dla umysłowo chorych. Śmiech urwał się tak nagle, jak nagle się pojawił. Hannah poczuła na ustach suche wargi lensmana. Odwróciła głowę na bok, lecz Ingvar był silniejszy. Ugryzł ją i wsunął do jej ust swój twardy język. Hannah ogarnęły mdłości. Piekły ją oczy, czuła się zupełnie bezsilna. I żadnych świadków tej brutalnej napaści. Nikomu ze wsi nie mogła opowiedzieć o tym, bo i tak nikt by jej nie uwierzył. Słowo lensmana przeciwko jej słowu. Nie miała wątpliwości, które miało większą wagę. Ten człowiek gotów był na wszystko. Znalazła się w pułapce. Znów mocno zacisnęła powieki. Przerażona, osunęła się w wielką ciemność, a chłodny powiew nocnego wiatru uniósł ją gdzieś daleko. Nawet nie zauważyła, kiedy uciskający ją ciężar zelżał. Do rzeczywistości przywróciło ją mocne szarpnięcie. - No, już dobrze! Pomogę ci wstać. - Ingvar próbował ją podnieść. Hannah poddała mu się i chwilę później stała, ledwie trzymając się na nogach. - Lepiej będzie, jak pojadę do domu - stwierdził lensman. - Chyba dasz sobie radę sama? Hannah nie odpowiedziała. - Niedługo znowu się zobaczymy. Uważaj na siebie. Następnego dnia Hannah przejrzała się w lustrze. Usta miała zapuchnięte i sine, a na policzku dwa czerwone zadrapania. Postanowiła spędzić parę dni w domu, dopóki opuchlizna nie zejdzie. Sprawdziła, czy list od lensmana z Gol, zwierzchnika Ingvara, leży tam, gdzie go schowała. Prawie zapomniała o tamtej krótkiej chwili triumfu, ale rozumiała, że nawet to jej nie pomoże w sprawie mogiłki w lesie, którą odkrył Ingvar. Drżała przestraszona za każdym razem, gdy wydawało jej się, że słyszy głosy na podwórzu. Przyłapała się też na tym, że wypatruje, czy lensmana nie ma między drzewami. Wreszcie jednak trochę się uspokoiła. Postanowiła się bronić. Nie podda się bez walki. Może powinna posłać po Flemminga i Olego? Ta myśl przyniosła jej pewną ulgę, choć przecież Hannah wiedziała, że to ostateczne wyjście. Najpierw musi się przekonać, ile jest w stanie zdziałać sama.

Kilka dni później Hannah wybrała się do Larsa. Było to na osiem dni przed świętym Janem i pogoda całkiem się zmieniła. Przez dolinę przetaczał się lodowaty wiatr, owinęła więc głowę chustką. Z lękiem zerkała na niebo. Czy jeszcze spadnie śnieg? Ciekawe, czy wiosna już dotarła do zagrody w górach? Cieplej jej się zrobiło na sercu na myśl o maleńkiej chatce na halach. Tam czuła się wolna i bezpieczna. Szła dalej, rozmyślając. Kiedy znalazła się wreszcie koło kamiennego ogrodzenia przy zagrodzie dla owiec, dostrzegła Larsa. Właśnie znosił pod stodołę drągi do suszenia siana i nie zauważył, że ma gościa. Hannah pomyślała, że tutejszym zabudowaniom rzeczywiście przydałaby się naprawa. Przywitała się i pogawędziła chwilę z Larsem. W końcu jakby od niechcenia zapytała, czy nie zechciałby naprawić jej sieci. Wiedziała, że dobrze się na tym zna. Mężczyzna podniósł głowę i wielką dłonią przeczesał włosy. Był prawdziwym wielkoludem. - Tak, chyba znajdę na to czas przed sianokosami. -Nie uśmiechał się, lecz jego głos brzmiał przyjaźnie. - Chcę mieć pewność, że sprzęt jest w dobrym stanie - dodała Hannah. Lars tylko skinął głową. Cóż miał dodać? - Może mogłabym ci pomóc w ramach zapłaty przy sianokosach albo w jakiś inny sposób? - Hannah spojrzała na niego pytająco. W szarych oczach chłopa pojawiła się czujność, ale po chwili odpowiedział: - Nie, nie. Nie trzeba. - Przecież nie mogę prosić o przysługę, nie proponując nic w zamian. - Hannah powiodła wzrokiem po spłachetkach pól, udając, że się zastanawia. Chłodne powietrze szczypało ją w policzki. - A może mogłabym jeszcze o coś cię poprosić? - spytała w końcu. Lars kiwnął głową z zakłopotaniem. Hannah widziała podobne spojrzenia u chłopów w Danii, gdy czuli się gorsi. - Bardzo byś mi pomógł, gdybyś przed zimą wziął do siebie jedną z naszych jałówek. Ciasno u nas w tym roku, a nie mam możliwości, by teraz rozbudować oborę. - To nie jest odpowiednia zapłata za naprawienie kilku sieci - zaprotestował Lars. Hannah wzruszyła ramionami, a gdy zsunęła nieco chustkę z czoła, ciemne włosy rozsypały się wokół twarzy i powiewały na wietrze. - Wcale nie powiedziałam, że to ma być zapłata -uśmiechnęła się. - Bardzo byś nam pomógł. Stado jest trochę za duże. Chciałabym, żeby zwierzę dało jeszcze trochę mleka. Nie chcę go od razu zarzynać. Lars otworzył szeroko oczy.

- Chyba nie myślisz o zabiciu krowy? - Wobec tego dogadaliśmy się. Przyślę Simena ze zniszczonymi sieciami. A jesienią musisz przygotować miejsce dla nowej krowy. - Uśmiechnęła się i podała Larsowi rękę. Szkoda, że taki rosły i dobry chłop żyje sam, pomyślała w powrotnej drodze. Przed pięcioma laty w połogu zmarła jego żona. Zmarło też nowo narodzone dziecko. Lars pozostał samotny. Długo chorował z żalu po stracie najbliższych i dopiero od dwóch lat zaczął rozmawiać z ludźmi. Nigdy jednak nie powróciła mu pogoda ducha, a i robota szła mu dużo gorzej. Hannah pospieszyła w dół wąską ścieżką. Wprawdzie miała ochotę przyjechać tu konno, ale chciała uniknąć ludzkiego gadania. Tu w dolinie, nieczęsto widywano kobietę jeżdżącą wierzchem. W dole koło rzeki napotkała Ragnhild, wracającą od położnicy. Jej kosz na upominki był pusty, a Ragnhild mimo paskudnej aury poruszała się lekko, bez wysiłku, jak w piękny letni dzień. Cała Ragnhild, nieustannie pogodna, pomocna i bezpośrednia. Nie zawsze ważyła słowa, lecz to, co mówiła, płynęło prosto z serca. - Ale paskudny dzień! Trudno uwierzyć, że już niedługo lato - uśmiechnęła się szeroko, nie zważając na ziąb i wiatr. - Słyszałaś o Oline i jej maleństwie? - Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła tym samym jasnym głosem: - Dziecko nie chciało wyjść. Sprowadzono doktora aż z Nes, żeby pomógł. Ledwie się udało. A najgorzej było z pastorem. Hannah uniosła brew i czekała na dalszy ciąg. - Posłano po niego, bo wydawało się już, że to koniec. Myślisz, że przyszedł? Wcale nie! Powiedział, że inni parafianie potrzebują jego pomocy. Ci, którzy więcej płacą i regularnie odwiedzają Kościół. Co prawda, wczoraj wieczorem zajrzał do Oline, ale tylko po to, by dać jej do zrozumienia, że musi bardziej zwrócić się ku Bogu. Wtedy jej maleństwo będzie miało lepsze życie. - A co na to Oline? - spytała Hannah, zapominając o niepogodzie. - Hm, odebrała to jak groźbę. - Ragnhild pokręciła głową. - Chyba nasz pastor powinien bardziej uważać, żeby nie wystraszyć wszystkich owieczek. Umilkła nagle. Wiedziała, że nie powinna tak mówić. Pomachała Hannah na pożegnanie i poszła w swoją stronę. Już drugi raz po powrocie do Hemsedal Hannah usłyszała niepochlebne słowa o pastorze. Ponieważ unikał jej, gdy najbardziej potrzebowała jego wsparcia, nie miała wobec niego żadnych złudzeń. Teraz zrozumiała, że jego zachowanie nie podoba się wielu mieszkańcom wioski, ale otwarcie nikt nie ośmielił się go krytykować. Ludzie nie chcieli zadzierać z Kościołem. Kiedy dotarła do domu, poprosiła służącą, by na chwilę z nią usiadła.

-Już dawno nie byłam w kościele, Mari. Wiem od różnych ludzi, że pastor nie zawsze bywa sprawiedliwy. Czy coś się tu wydarzyło podczas mojej nieobecności? Hannah z uwagą obserwowała uciekające spojrzenie dziewczyny. Czyżby Mari nie chciała o czymś powiedzieć? - Nie będę cię przymuszać... Mari wbiła wzrok w blat stołu. - Nie wiem, czy zaszło coś szczególnego - powiedziała ostrożnie - ale pastor przez całą zimę grzmiał z ambony o zbyt małych datkach na Kościół, o cudzołóstwie i grzesznych wyjazdach do miasta. To były bardzo ponure kazania i niektórzy mogli się poczuć niesprawiedliwie wytknięci jako źli parafianie. Hannah rozzłościła się. W słowach Mari odczytała wyraźną aluzję do siebie, ale to nie zmieniło dawno powziętej decyzji: dopóki pastor nie przyjdzie do niej na rozmowę, Hannah nie przestąpi progu kościoła. - Nie możemy pozwolić, by słowa pastora wprawiały nas w przygnębienie. Cóż, pewnie i on ma swoje kłopoty - stwierdziła, wstając. - Zapomnijmy na jakiś czas o tych słowach i cieszmy się, że już niedługo przeniesiemy się na hale! Mocne pukanie do drzwi przerwało ich rozmowę. Mari otworzyła i do izby wdarł się zimny powiew. Hannah wzdrygnęła się, gdy usłyszała głos lensmana. Pytał o Hannah Birgitte. Użył jej pełnego imienia, zapewne więc przyszedł w urzędowej sprawie. - Czego lensman sobie życzy? Miała nadzieję, że jej głos nie zdradza lęku, nie była jednak tego pewna. - Przynoszę list. Wezwanie. - Lensman podał jej żółtą kopertę ze stemplem. Widniało na niej starannie wypisane nazwisko. - To rzeczywiście do mnie - mruknęła. Podniosła wzrok i napotkała tryumfujące spojrzenie Ingvara. Nigdy nie przekona się do tego człowieka. Oby lensman jak najszybciej opuścił dwór. - Niedługo się spotkamy - rzucił lensman; wyprostował się i wyszedł. Hannah miała wielką ochotę splunąć za nim, lecz rozsądek zwyciężył. Zamknęła drzwi i uważnie przyjrzała się charakterowi pisma na kopercie. Ta sama ręka napisała list nakazujący jej powrót z Danii. Nagle pożałowała, że opuściła pałac w Sørholm. Zdawała sobie sprawę, jaki ciężar spoczywa na barkach dziedziczki, ale z jeszcze większą pewnością niż dotychczas poczuła, że jest gotowa go udźwignąć. Nie była natomiast przygotowana na stawienie czoła sprawom takim jak ta tutaj, w Hemsedal. Lensman odkrył jej mroczną tajemnicę. Nie wiedziała, jak się przed nim bronić.

Rozłożyła kartkę. Znalazła się na niej jedynie krótka informacja: Niniejszym nakazuje się Hannah Birgitte Sørholm stawiennictwo u lensmana drugiego dnia po świętym Janie na przesłuchanie w związku ze śmiercią jej męża Engebreta i syna Knuta wiosną 1827 roku. Wyznaczono godzinę 19. Za niestawienie się na przesłuchanie grozi kara. Z poważaniem Ingvar Markegard lensman w wiosce Hemsedal Hannah przeczytała te słowa dwukrotnie i odetchnęła z ulgą. A więc o to chodzi. Przez moment bała się, że wezwanie dotyczy mogiłki pod głazem. Będzie zatem musiała się bronić przed wyimaginowanymi oskarżeniami i podejrzeniami o to, że jest winna śmierci męża i syna w górach w ubiegłym roku. Uśmiechnęła się zimno. Ta sprawa była zakończona już dawno. Osobiście to wyjaśniła, będąc w Sorholm. Wątpliwości, oskarżenia i podejrzenia żyły wyłącznie w głowie lensmana. Nie miał prawa wzywać jej w taki sposób. I dlaczego przesłuchanie miało się odbyć o tak późnej porze? Chyba uprzedzi Simena, dokąd się wybiera.

Rozdział 3 Trzy dni po otrzymaniu pisma lensmana Hannah wybrała się na cmentarz. Niosła pierwszy w tym roku bukiecik ukwapu. Drobne niepozorne roślinki wyglądały bardzo efektownie, gdy zebrało się je w pęczek. Kwiatki szybko zasychały i w tym stanie trzymały się przez wiele tygodni. Bez pośpiechu pokonywała zbocza, zatrzymując się często, by napawać się pięknym widokiem położonej w dolinie wioski. Gdy dotarła do cmentarza, zdecydowanym krokiem skierowała się do grobu Knuta. Z ciężkim sercem uklękła przed drewnianym krzyżem i złożyła bukiecik. Kochany synku! Zaniosła się szlochem, dając upust długo tłumionemu żalowi. Znów napłynęły dramatyczne wspomnienia. Pogrążona w rozpaczy spuściła głowę. Grób Knuta znajdował się tuż przy kamiennym murku otaczającym cmentarz, więc jej klęcząca postać była prawie niewidoczna. Jednak niewysoki człowiek o surowym wyrazie twarzy, który właśnie wyszedł zza budynku kościoła zauważył kobietę przy mogile. Przystanął, a po chwili wahania wycofał się, znikając za budynkiem. Wiosna na dobre rozgościła się w dolinie. Zbocza z każdym dniem stawały się coraz zieleńsze, a na spłachetkach pól wschodziły rośliny, z których wyrosną zapasy na zimę. Świerki kłaniały się jaskrawozielonymi pędami na czubkach gałęzi. A nad tym wszystkim niczym milczący strażnicy wznosiły się góry. Pogrążona w żalu kobieta przy kamiennym ogrodzeniu była ledwie maleńkim punkcikiem wśród tego pełnego majestatu krajobrazu. Jej płacz nie mógł wstrząsnąć górami. Rozpacz nie docierała do głębi lasu, a łzy nie powstrzymywały wodospadu. Hannah pozostała sama z własnym bólem. W końcu uniosła głowę i otarła mokre policzki. Jej spojrzenie padło na ogrodzenie. Czuła się tak zmęczona, jakby to ona własnymi rękami ułożyła wszystkie te kamienie. Wstała, otrzepała spódnicę i poprawiła chustkę na głowie. Nie miała już więcej łez. Czuła wewnętrzną pustkę, ale te chwile nad grobem syna przyniosły jej ulgę. Odwróciła się wolno i poszła cmentarną alejką przed siebie. Okrążyła kościół i na moment zatrzymała przy innym grobie; na tabliczce widniała ta sama data śmierci co na tabliczce grobu, od którego właśnie odeszła. Szybko ruszyła dalej. Miała już opuścić teren cmentarza, gdy usłyszała czyjś głos. Drgnęła przestraszona. - Widzę, że nie na długo zatrzymałaś się przy grobie męża. Hannah zawahała się, zanim się odwróciła. - Pastor uważa, że to dziwne? Spojrzała w twarz duchownego i napotkała surowe spojrzenie.

- W śmierci wszyscy jesteśmy równi. - No cóż - odparła Hannah ze spokojem. - Tak już jest, że niektórzy nawet w śmierci są nam bliżsi od innych. - Śmiało patrzyła pastorowi w oczy. Zrobił parę kroków w jej stronę. Przez chwilę miała wrażenie, że zechce powitać ją z powrotem w wiosce. - Dziwne wydaje mi się to, że osoba niewierząca przychodzi na poświęconą ziemię. - Świdrował ją wzrokiem. Hannah zatkało tak, że aż odjęło jej dech w piersiach. To był bardzo ciężki zarzut, w dodatku padł tak nieoczekiwanie. - Jeśli pastor chce uważać mnie za niewierzącą, to nic na to nie poradzę. - Drżała z gniewu, lecz starała się mówić spokojnie. - Ale obawiam się, że to świadczy jedynie o zdolności osądu pastora. -Jakim prawem ty, Hannah, mówisz o zdolności osądu? Ty, samotna kobieta, która odwraca się plecami do Kościoła i zabiera dziecko do grzesznej Christianii, a nawet dalej! Bóg pokarze tego, kto nie widzi niczego innego poza własnymi żądzami. - Nie wiem, czy mówimy o tym samym Bogu, ale mój Bóg nie opuszcza mnie wtedy, gdy Go potrzebuję. Mój Bóg mnie wspiera i pociesza w ciężkich chwilach. Nie znika, gdy potrzebna mi jego pomoc. Mój Bóg towarzyszy mi również poza kościołem i zdarza się, że to On pierwszy przychodzi do mnie. Może to jest pastorowi obce? Duchowny spąsowiał. - Jeśli wierzysz w Boga, powinnaś okazywać to również uczynkami, Hannah. - Spojrzał na nią z pogardą. -Wszyscy powinniśmy być wdzięczni Bogu i trwać w bo-jaźni bożej, odwiedzając świątynię Pana. Każdy parafianin ma obowiązek wspomagać Kościół i dać wyraz pokory wobec słów Pisma. - Gdy wielebny mówi o okazywaniu wiary poprzez uczynki, to liczę, że dotyczy to również jego osoby. Nie przypominam sobie, aby pastor pomógł mi po śmierci mego syna i męża. - Hannah czuła się zmęczona tą utarczką, ale gniew nie pozwalał jej się ugiąć. - A jeśli pastor uważa, że niedostatecznie łożę na parafię, to niechże powie o tym wprost! - Gdzieś ty była, że tak się nauczyłaś mówić? W głowie ci się pomieszało. Oby Bóg miał do ciebie cierpliwość! Będę się o ciebie modlił. Hannah o mało nie pękła ze złości. - Dziękuję, sama potrafię się o siebie modlić, jeśli przyjdzie taka potrzeba. Nie takiego powitania spodziewałam się ze strony sługi Kościoła po tak długiej nieobecności we wsi. Pastor wybaczy, ale muszę już iść. - Nie czekając na odpowiedź, wyciągnęła rękę. - Dziękuję za rozmowę.

Duchowny, purpurowy na twarzy, długo nie mógł dojść do siebie. Nigdy nie spotkało go coś podobnego. Żadna kobieta nigdy nie ośmieliła się odezwać do niego w taki sposób. To przecież on, pastor miał władzę i wpływy, do niego należało mówienie parafianom, co jest dobre, a co złe, jak powinni postępować. Hannah przed furtką cmentarza gwałtownie się odwróciła. - Jeszcze jedno. Jeśli pastor byłby tak dobry i przestał dokuczać Larsowi, to już jutro przyślę Simena na plebanię z dużą ofiarą. Mocno przyciskając ręce do piersi, odwróciła się plecami do pastora i ruszyła w drogę do domu. Zbliżał się dzień świętego Jana. Wieczory stały się jasne. Ludzie przygotowywali się już do wyprowadzenia zwierząt w góry i w wiosce aż wrzało od gorączkowych zajęć. Zawsze przyjemnie było patrzeć, jak stado za stadem wędruje w górę doliny na letnie pastwiska. Czekała tam soczysta, świeża górska trawa. Na ogół gospodynie przenosiły się tam na lato same lub zatrudniały pomoc. Życie w letnich zagrodach stanowiło wytęsknioną odmianę po zimie. W ciągu kilku krótkich letnich tygodni zimowe zapasy solonego masła i sera znacznie się powiększały, a i pstrągi złowione w górskich jeziorach stanowiły cenny dodatek do zimowego pożywienia. W Rudningen też szykowano się do wyprowadzenia bydła w góry. Pakowano do worków niezbędne sprzęty, garnki i inne naczynia. Drugiego dnia po świętym Janie spadł ciepły deszcz. Hannah stała na schodach spichlerza, dziękując niebiosom za wilgoć, która dobrze zrobi zasiewom. Pędy ziemniaków wyciągały się w górę, lubczyk ogrodowy już dawno wzeszedł, a szczypiorek pod ścianą chaty wkrótce przybierze ciemnozielony kolor. Przy dobrej pogodzie za kilka tygodni będą mogli zacząć sianokosy. Hannah skierowała się w stronę chaty, pozwalając lekkim kroplom deszczu pieścić skórę. Czy poprosić Simena, by wieczorem odwiózł ją do lensmana? Bała się tego spotkania, ale próbowała sobie tłumaczyć, że Ingvar wyznaczył tak późną porę wyłącznie z uwagi na prace w go- spodarstwie. Ostatecznie podjęła decyzję, że mimo wszystko pojedzie sama. Zimowa obora była wyszorowana do czysta, a świeża pościel zebrana ze sznura, gdy Hannah wsiadła na wóz i cmoknęła na konia. Przed wyjazdem do lensmana w dobrym miejscu schowała jego oficjalne wezwanie. W niedużej gobelinowej torebce, którą zabrała ze sobą, wiozła inny list z urzędową pieczęcią. Dzięki niemu czuła się bezpieczniej. A jednak ręce miała spocone, gdy chwytała lejce. Jak daleko lensman może się posunąć w oskarżeniach? Co wie o mogiłce dziecka przy kamieniu i jaką przyjemność czerpie z rozgrzebywania starych spraw? Hannah nie była pewna, czy ma siłę się bronić. Może najlepiej by zrobiła, przyjmując oświadczyny tego człowieka? W ten sposób uniknęłaby plotek i krzywych spojrzeń. Wiedziała, że

gdy ziarno podejrzeń o dzieciobójstwo raz zostanie zasiane, ogromnie trudno jej będzie się oczyścić. Jedyny człowiek, który znał prawdę, już nie żył. Ile będzie ważyć jej słowo wobec słowa lensmana? Nawet Ole i Flemming mogą jej nie uwierzyć. Hannah była bezradna. Nie zamierzała się sprzedawać. Gdy skręciła do chaty lensmana, zauważyła, że Ingvar stoi na schodach. Oczywiste było, że wypatrywał jej przez okno. 19 - Witam! - Podał Hannah rękę i pomógł jej zsiąść z wozu. Parobek chciał wyprząc konia, lecz Hannah orzekła, że wizyta nie zajmie dużo czasu, więc koń może zaczekać przy wozie. Lensman posłał jej wymowne spojrzenie, ale nie zaprotestował. Uprzejmie, lekko ujmując Hannah za łokieć, wprowadził ją do domu. Na stole nakrytym ładnym obrusem stały dwie szklanki. W wiosce naczynia ze szkła wciąż nie były w powszechnym użyciu, na ogół korzystano z kubków, często drewnianych. Ingvar jednak najwyraźniej wystawił wszystko co najlepsze. Gdyby Hannah nie wiedziała, jak jest naprawdę, mogłaby sądzić, że to miła sąsiedzka wizyta. - Pomyślałem, że załatwimy sprawę w nieco przyjemniejszej formie - chrząknął, wskazując Hannah miejsce. Ubrany był w czystą koszulę i starannie uczesał włosy. Hannah chciała, by przesłuchanie zakończyło się jak najprędzej, więc posłusznie usiadła. Lensman nalał do szklanek chłodnego piwa, poczęstował ciastem, a potem uważnie popatrzył na Hannah. Jak się do tego zabrać? Nie chciał jej wystraszyć, pragnął ją tylko mocniej ze sobą związać. - Przyjemnie spędziłaś czas w Danii? - spytał. Hannah kiwnęła głową i odstawiła szklankę. - Owszem, dobrze mi zrobił ten pobyt, bardzo tego potrzebowałam - odparła. - Z tego, co zrozumiałem, masz tam jakiś większy majątek, którym trzeba się zająć? - Starał się nadać swemu głosowi naturalny ton, choć nie był w stanie ukryć ciekawości. Niewiele o niej wiedział. Hannah przez moment wahała się z odpowiedzią. Czy to już początek przesłuchania czy też zwykła ciekawość? - Owszem, spory. Z wieloma sprawami musiałam się zapoznać. Lensman pokiwał głową. -A Ole, twój syn, został w Danii? - Tak. Chciałby się nauczyć czegoś więcej o prowadzeniu gospodarstwa, no i ktoś musi mnie zastąpić podczas mojej nieobecności.

Lensman nagle stał się czujny. Czy to oznacza, że Hannah znów opuści wioskę? Do tego nie może dopuścić. Niespodziewanie zmienił temat. - No cóż, jesteś tu dzisiaj, by bronić się przed oskarżeniami o udział w zabójstwie. Chodzi o twego zmarłego małżonka. - Chrząknął kilkakrotnie. - Rozumiesz chyba, że sprawa nie jest tak prosta, jak się początkowo wydawała. Hannah uniosła brwi i popatrzyła na lensmana zdziwiona. - A kto właściwie oskarża mnie o zabójstwo, jeśli wolno spytać? Lensman zaskoczony mrugnął kilka razy. Zrozumiał, że siedzi przed nim kobieta, która umie się bronić. - No cóż, zarzuty wobec ciebie wynikają już z charakteru sprawy. Dopóki nie zostanie zamknięta, wciąż pozostajesz podejrzana. - A sprawę prowadzisz ty. Rozumiem więc, że to ty mnie podejrzewasz? - Ależ skąd! Ja tylko wykonuję swoje obowiązki. Z pewnością wszystko da się załagodzić. Muszę ci tylko zadać kilka pytań. - Dobrze - kiwnęła głową Hannah. - To zaczynaj! Lensman spojrzał na nią surowo, aby podkreślić powagę sytuacji. - Jak to możliwe, że nie przeszkodziłaś mężowi, gdy strzelał do Olego? Hannah odebrało mowę. To przed takimi zarzutami miała się bronić? Przecież to wyjaśniła już wcześniej. Z Olem jako świadkiem. - Właśnie to zrobiłam! Przeszkodziłam mu - odparła bardzo powoli. - Całe to zdarzenie pamiętam jak przez mgłę i nie wiem dokładnie, co się stało. Leżałam półprzytomna na śniegu i upłynęła dobra chwila, nim zrozumiałam, że Engebret mierzy w Olego. Kiedy uświadomiłam sobie, że mąż celuje w chłopca, najpewniej złapałam go za nogi, by go powstrzymać przed naciśnięciem spustu. - Mhm. Ach tak? Jesteś więc pewna, że nie wyrwałaś Engebretowi strzelby z rąk i nie strzeliłaś do niego w gniewie? Hannah nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Gdyby nie pismo, które schowała w torebce, z pewnością wpadłaby w rozpacz. Teraz jednak bezlitosny upór lensmana, który nie przestawał rozdrapywać starych ran, wprawił ją tylko w zdumienie. - Już zeznawałam w tej sprawie. Nie mam nic więcej do dodania. - Odmawiasz odpowiedzi na moje pytanie? - Ależ skąd! Nie byłam w stanie podnieść się w tym momencie, gdy Engebret celował do Olego. Działałam w panice, a za to, że kula trafiła samego Engebreta, możemy dziękować jedynie Panu Bogu.

- Przyznajesz więc, że poczułaś ulgę, gdy twój mąż padł martwy? - Gdyby lensman był zdolny wykrzesać z siebie bodaj odrobinę ludzkich uczuć, nigdy nie zadałby takiego pytania. Ingvar spuścił wzrok i zanotował coś na kartce. - Nie rozumiesz, że mogą pojawić się wątpliwości co do twojego udziału w tej sprawie? - Patrzył na Hannah z powagą. Byle tylko udało mu się zyskać jej zaufanie. I wdzięczność! - Nie, szczerze mówiąc, nie rozumiem. Sądziłam, że ta sprawa się zakończyła po poprzednim przesłuchaniu. Wówczas nikt nie wysuwał żadnych wątpliwości. - Rozumiem, że to dla ciebie trudne, Hannah, i z pewnością uda nam się wyprostować tę sprawę. Hannah słuchała ciężkich uderzeń stojącego zegara. Mało kto mógł się pochwalić równie pięknym sprzętem. Czas płynął powoli. Na zewnątrz wieczór był ponury od deszczu. Przez okno za plecami lensmana ledwie mogła dostrzec niewielki spichlerz stojący nieco dalej na podwórzu i wykorzystywany jako areszt. Ten i ów z mieszkańców wioski przesypiał tam od czasu do czasu. - Musisz mieć do mnie zaufanie, Hannah. Mogę uwolnić cię od odpowiedzialności, bylebyś tylko mi to umożliwiła. - Lensman wstał i okrążył stół. - Jak mogę wierzyć w twoją dobrą wolę? Śledzisz mnie w lesie, straszysz wieczorami i grozisz sprawą, która dawno już została zakończona. Długo uważałam cię za przyjaciela. Bardzo mi pomogłeś w tamtym trudnym czasie po wypadku i jestem ci za to wdzięczna. Ale co zrobiłeś później? Zapomniałeś, jak napadłeś na mnie przed wyjazdem? A teraz grozisz mi karą, na którą wcale nie zasłużyłam? Lensman stanął przy jej krześle i patrzył na nią z boku. Ubrana była w codzienną spódnicę i bluzkę, na głowie zawiązała chusteczkę, a na kolanach trzymała niedużą torebkę na sznurku, który wsunęła na nadgarstek. Zmieniła się. Siedziała dumnie wyprostowana, a wzrok jej nie uciekał, gdy się do niego zwracała. Biła od niej siła i pewność siebie, jaką okazać potrafią jedynie ludzie zamożni. Miała rację we wszystkim, co mówiła. W istocie zachowywał się niemądrze. Cały jego plan może spalić na panewce, jeszcze zanim zdoła jej pokazać, jaki może być dla niej dobry. Ale Hannah go opętała. Chciał, by została jego żoną, i nie odrzucał żadnego sposobu, by dopiąć celu. - Hannah... - Zsunął jej chustkę z głowy i przegarnął palcami ciemne włosy. - Ugrzęzłaś w tym po uszy, musisz to przyznać. Jeśli zechcesz, ja ci pomogę z tego wybrnąć. Pamiętasz chyba, że chodzi nie tylko o tę jedną sprawę. Hannah drgnęła. Nie zapomniał więc o kamieniu w lesie. O jej tajemnicy.

- Co masz na myśli? - Podniosła się zirytowana i wyrwała mu chustkę z ręki. - Dobrze wiesz. I zdajesz sobie sprawę, że niełatwo będzie ci dowieść swojej niewinności. - Zrobił krok w jej stronę i chciał położyć rękę na jej ramieniu, lecz Hannah gwałtownie się cofnęła. Otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej żółtą kopertę. - Chyba najwyższy czas, żebym pokazała ci list, który otrzymałam, będąc w Danii. Podała mu kopertę i dodała, że pieczołowicie schowała jego ostatnie wezwanie na przesłuchanie w dniu dzisiejszym. Ingvar Markegard rozłożył sztywny arkusik i zaczął czytać. Leciutkie drżenie kącika ust wskazywało, że narasta w nim gniew. Nagle wybuchnął niewiarygodną wściekłością. - Co to ma znaczyć? Za moimi plecami kontaktowałaś się z lensmanem w Gol? - Wypuścił list z rąk i groźnie zbliżył się do Hannah. - Jakim prawem to zrobiłaś? Wiesz, co się może stać? - wrzeszczał, aż z ust tryskały mu kropelki śliny. - Mogę stracić stanowisko! Zdajesz sobie z tego sprawę? Mogę zostać zwolniony! Jego głos niósł się po izbie tak głośno, że aż drżało szkło osłaniające tarczę wielkiego zegara. Hannah była przygotowana na jego gniew, ale takiego wybuchu się nie spodziewała. Ingvara ogarnęła furia. Mimo to Hannah zmusiła się do zachowania spokoju. - Nie bardzo rozumiem. Sądziłam, że wzywając mnie na przesłuchanie, działasz zgodnie z prawem. Nie powinna ci za to grozić utrata stanowiska. Przecież przed chwilą sam powiedziałeś, że robisz tylko to, co do ciebie należy. Słowa Hannah jeszcze bardziej rozsierdziły lensmana. Gwałtownie się odwrócił, wściekłym ruchem zmiótł szklanki i talerze na podłogę, a potem zaczął pięścią walić w ścianę. - Coś ty mu naopowiadała? Coś ty napisała lensmanowi z Gol? Opowiadaj, przeklęta babo! - Odwrócił się i spojrzał na Hannah przekrwionymi oczami. Budził przerażenie, a Hannah zrozumiała, że stojący przed nią mężczyzna jest bliski szaleństwa. Nie mogła jednak ani nie chciała łagodzić sprawy. - O niczym mu nie mówiłam. Prosiłam tylko o opinię, jak wygląda moja sprawa, to wszystko. Może się jednak zdarzyć, że z czasem będę miała ochotę wyjawić mu coś więcej. - Ostatnie zdanie wymówiła, patrząc Ingvarowi prosto w oczy. Lensman zaczął oddychać nieco spokojniej. Starał się odzyskać kontrolę nad sobą. Może ten list nie był wcale tak niebezpieczny, jak uznał w pierwszej chwili? Może zareagował przesadnie? Ale Hannah naprawdę go przeraziła. W izbie zapadło milczenie. Oboje wsłuchiwali się nawzajem w swoje oddechy. Lensman znów próbował zyskać przewagę.

- No cóż - odezwał się po dłuższej chwili. - Uznajmy to przesłuchanie na razie za zakończone. - Zaśmiał się krótko. - Ja po prostu chcę ci pomóc. - Okazujesz to w bardzo dziwny sposób - prychnęła Hannah, podnosząc list. Na podłodze leżały rozsypane kawałki szkła z rozbitych szklanek, przemieszane z resztkami ciasta. - Myślę, że przynajmniej na razie odłożymy tę sprawę. -Ingvar przerażony patrzył na Hannah zmierzającą do drzwi. - Uważam, że najmądrzej zrobimy, zapominając o większości spraw - oświadczyła krótko. Nie oglądając się za siebie, wsiadła na wóz i ruszyła w dół zbocza. Lensman długo stał przed domem przygarbiony. Nastrój miał podły, a w jego myślach zapanował kompletny chaos.

Rozdział 4 Dzień, w którym wyprowadzano bydło na górskie hale, przyniósł zmianę pogody. Na zaciągnięte leciutką mgiełką niebo wyszło słońce i pojawił się ciepły wiatr. Stado dwunastu krów i pięciu jałówek powolutku przeprawiło się przez rzekę i ruszyło ku górom. Zwierząt pilnowali trzej chłopcy z kijami. Hannah otwierała ten pochód, łagodnie nawołując krowy, zaś Simen szedł na końcu przy wozie ciągniętym przez konia. Tym razem pomagały im dzieci z sąsiedztwa. Zaganianie młodych zwierząt bywało męczące, ale chłopcy byli zwinni i wytrzymali. Figlowali nieustannie, zbiegając raz po raz nad rzekę, żeby sprawdzić, któremu uda się najdalej rzucić kamieniem. Za każ- dym razem, gdy kamień trafiał w brzeg po przeciwnej stronie, między nimi wybuchała wielka radość. Hannah pomyślała, że chłopcy się zmęczą, zanim pokonają połowę drogi, ale ich nie karciła. Wkrótce rzeka się rozdzieli i tam, gdzie droga zacznie wspinać się po zboczach, woda popłynie głębokim wąwozem, niedostępnym dla ludzi. Wtedy zabawa się skończy. Dotarli do mostu. Rzekę mieli przekroczyć w miejscu, gdzie rozdzielała się na dwie mniejsze odnogi, Grøndøla i Mørkedøla. Potem skierowali się wzdłuż Mørkedøla, gdzie teren wyraźnie się już wznosił. Hannah przystanęła na chwilę, zasłuchana w huk wodospadu Rjukan, dobiegający zza świerków. Woda spadała do olbrzymich kotłów, w których burzyło się i wirowało. Kiedyś zbliżyła się do samej krawędzi, by ujrzeć ten widok, lecz przeraziła ją mroczna otchłań i bijący z dołu chłód. Zaraz więc zawróciła. Teraz pomyślała o lensmanie. Jego gniew przypominał jej olbrzymie masy wody, spadające z wysokich niedostępnych gór. Choć od tamtego wieczoru go nie widziała, to huk wodospadu sprawił, że przeszły ją ciarki. Czym prędzej ruszyła dalej. Z hali położonej nieco wyżej roztaczał się widok na całą dolinę. Po pokonaniu najbardziej stromych wzniesień zdecydowali się na odpoczynek. Zimny powiew od gór przyjemnie chłodził spoconą skórę i nawet chłopcy na moment przycichli. Daleko w dole rzeka wciąż toczyła wezbrane wody, niosąc ze sobą wieści o topniejącym w górach śniegu i o wiośnie. W miarę jak szli, dolina zwężała się, a nad brzozami wczepionymi w górskie stromizny wznosiły się nagie skały. Słoneczna strona doliny, ta, którą biegła droga, opadała łagodnie. Jej barwy nie były już tak soczyste. Hannah pochwaliła chłopców. Trochę zawstydzeni rozłożyli się na trawie. Zaraz jednak wymyślili, że kije mogą służyć za miecze i zaczęła się nowa zabawa. Hannah rozejrzała się po okolicy. Ogarnęło ją radosne poczucie wolności, kiedy uświadomiła sobie, że kościół i lensman pozostali daleko. Już wkrótce będzie mogła się cieszyć górskim powietrzem, podobnie jak zwierzęta świeżą górską trawą. Wreszcie będzie mogła

zaśpiewać radosną pieśń maleńkiej istotce, która w niej rosła! I taka pyszna będzie gęsta śmietana, pstrągi i ser. Ach, jakże stęskniła się za górską zagrodą! Zamyślona wsunęła źdźbło trawy do ust. Ciekawe, jak Ole radzi sobie w Sorholm? Wprawdzie nie miała żadnych wieści z tamtych stron, ale liczyła, że nic złego się nie dzieje. Była pewna, że Flemming dogląda majątku. Powinna niedługo do niego napisać, opowiedzieć o podróży, o zagrodzie na halach i dziecku. Delikatnie dotknęła brzucha. A może jeszcze poczekać? pomyślała. Wstała i otrzepała spódnicę. Czas odpoczynku minął. - Podejdziemy jeszcze trochę, a potem zjemy. W bagażu pewnie znajdzie się coś smacznego. Chłopcy żywo się poderwali. Hannah i Simen uśmiechnęli się do siebie i przygotowali do dalszej wędrówki. Mieli już za sobą najbardziej stromą wspinaczkę, a do pokonania pozostały łagodniejsze zbocza, ale wciąż droga była daleka. Nagle Hannah zauważyła, że z przeciwka ktoś się zbliża. Człowiek prowadził z sobą konia. Gdy podeszli bliżej, rozpoznała w mężczyźnie Nilsa Lauvseta, swojego dalekiego krewniaka. Lubiła go i uważała, że Nils to dobry człowiek. Teraz przywitali się, ale Nils prawie nie podnosił wzroku. Jego ponura twarz i lekko przygarbione plecy zdradzały, że coś go trapi. - Witaj Nils! Co się stało? Masz taką chmurną minę? - Mój brat zachorował. Muszę sprowadzić doktora z Nes - Nils odchrząknął, po czym spojrzał na Hannah. - Hm, to smutne. - Sytuacja musiała być naprawdę poważna, skoro wieśniacy decydowali się na sprowadzenie lekarza. Hannah od razu pojęła, że chodzi o życie. - Czy mogę w czymś pomóc? Nils wolno pokręcił głową. - Boję się, że niewiele da się już zrobić. Chciał odejść, ale zawahał się jeszcze. - Wiesz, widziałem w górach coś bardzo, bardzo dziwnego... Hannah pamiętała, że Nils poluje i łowi ryby, więc dużo czasu spędza na płaskowyżu. Być może ostatnio zauważył tam coś niepokojącego. - A co to było? - zainteresowała się. Simen także nadstawił ucha. - No, nie chcę was niepotrzebnie straszyć, ale koło jeziorka - skinieniem głowy wskazał na wschodnie zbocza - dostrzegłem coś, ni to człowieka, ni to zwierzę. Jakaś dziwna postać. Gdy nagle się pojawiłem, to coś rzuciło się do ucieczki. Przydarzyło mi się to już kilka razy. - Jak to? Nie jesteś pewien, czy widziałeś zwierzę czy człowieka? - zdumiał się Simen. Nils pokręcił głową, ściągnął czapkę i palcami przeganiał włosy.