Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Brockway Connie - Urzeczenie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Brockway Connie - Urzeczenie.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse B
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 312 stron)

1 CONNIE BROCKWAY Urzeczenie Tytuł oryginału So Enchanting RS

2 Dla D.B. Dziękuję za magię RS

3 1 Mayfair, wytworna dzielnica Londynu 1892 Ciekawe, kiedy londyńscy spirytyści zebrali się razem i podjęli decyzję, że w zaświatach powinno zalatywać drzewem sandałowym? Lord Greyson Sheffield zastanawiał się nad tym, wdychając zapach rozchodzący się po salonie, w którym miał się odbyć seans. Z pewnością musiała to być wspólnie podjęta decyzja, gdyż podczas wszystkich seansów, w których brał udział – a uczestniczył w wielu – ten mdły, słodkawy odór rozchodził się zawsze po pokoju na chwilę przedtem, nim medium oznajmiało, że udało mu się nawiązać kontakt ze światem pozagrobowym. I rzeczywiście, jak na zawołanie, oczy Alphonse'a Browna rozszerzyły się i przybrały wyraz dziecięcego zachwytu. Jeśli chodzi o powierzchowność, Alphonse Brown był typowym medium rodzaju męskiego: blady, z bardzo jasnymi włosami i cienkim jedwabistym wąsikiem, szczupły i niewysoki. Na uwagę zasługiwały jedynie duże oczy o ciężkich powiekach, tak pełne fałszywej niewinności, że robiły wrażenie bezdennie głupich. Kobiety, które zetknęły się z tym spirytystą, utrzymywały, iż ładny z niego chłopiec; Grey jednak podejrzewał, że byli z Brownem mniej więcej w tym samym wieku – rok czy dwa po trzydziestce. Nikt by się tego jednak nie domyślił, gdyż Brown istotnie wyglądał na przygłupiego młodzieniaszka. Co prawda, trudno byłoby znaleźć dwóch mniej do siebie podobnych mężczyzn niż on i Brown. Grey doskonale wiedział, że ze swą śniadą cerą i nieregularnymi rysami, zwłaszcza złamanym w jednej z wielu bójek nosem, oraz zarostem, nieodmiennie ocieniającym mu szczękę, wygląda na typowego walijskiego osiłka, nadającego się tylko do ciężkiej pracy fizycznej. Jego potężna postura również przekreślała szanse na istnienie jakiegokolwiek podobieństwa. Grey był wysoki, barczysty, muskularny. Idealnie nadawał się na boksera, nic więc dziwnego, że był w swoim regimencie mistrzem bokserskim przez trzy lata z rzędu. Na szczęście, te czasy miał już za sobą: nigdy nie lubił narażać się na ciosy. Obecna sytuacja Sheffielda wymagała większego wyrafinowania, a RS

4 przynajmniej jego pozorów. Był synem markiza, więc stworzenie ich nie kosztowało go zbyt wiele wysiłku. – Przeczuwam, że dziś wieczorem nasze starania zostaną uwieńczone prawdziwym sukcesem – oznajmiło głośno medium, zwracając się do niewielkiej grupki osób, zebranych w mrocznym pokoju. – Czy nie czujecie państwo woni zaświatów? Nasi drodzy nieobecni są w pobliżu! Odpowiedział mu gwar podnieconych, choć dość cichych głosów. Potem zaś nastąpiło to, co zwykle: nieśmiałe wyrazy nadziei, łzawe samooskarżenia, niecierpliwe pytania. Brown odpowiadał na to wszystko dość wykrętnie. Bogaty przemysłowiec kiwał z przejęciem głową. Ogólnie znany członek parlamentu, który niedawno otrzymał tytuł szlachecki, przełknął nerwowo ślinę; jego żona dyskretnie otarła łzy. Pulchna diwa odetchnęła głęboko, wciągając w płuca dość powietrza, by odśpiewać wielką arię, a siedzący po drugiej stronie Greya wiekowy Niemiec wpatrywał się ze smutkiem w sufit, czekając cierpliwie na to, by choć przez sekundę mignęła mu przed oczami ukochana twarz utraconej na zawsze osoby. Przy stole pozostało tylko jedno wolne miejsce – dokładnie na wprost Browna, po drugiej stronie śpiewaczki operowej, sąsiadki Greya. – Cóż za boski zapach – szepnęła z zachwytem diwa. Greyowi woń kojarzyła się raczej z dymem, mającym odstraszać insekty. Ciekawe, którędy ten zapaszek przedostał się do salonu? Grube, aksamitne draperie pokrywały ściany od podłogi aż do sufitu. Jedynymi otworami były drzwi, przez które tu weszli, drzwiczki niewielkiej szafki w kącie pokoju oraz wnętrze kominka, w którym nie rozpalono ognia. Grey dyskretnie obejrzał kominek, gdy czekali na pojawienie się gospodarza. Z żadnego z tych trzech otworów nie wydobywał się ów „niebiański” zapach. – Ma pan dość sceptyczną minę, panie Kidd – zauważył Brown. Grey przeklął w duchu własną głupotę. Spirytyści cieszyli się powodzeniem, gdyż potrafili dostrzec i właściwie zinterpretować każdy wyraz twarzy swoich ofiar, każde ich słówko, a przy tym zawsze wiedzieli, co powiedzieć. A Brown cieszył się doprawdy wielkim powodzeniem. – Skądże. Zamyśliłem się tylko – odparł Grey. Zdobycie zaproszenia na seans zajęło mu dobrych kilka tygodni. Brown był ostrożny. Zapraszał tylko tych, którzy ufali mu bezgranicznie... i mieli bardzo, ale to bardzo dużo pieniędzy. Greyowi udało się w końcu zdobyć zaproszenie, gdyż podawał się za dopiero co RS

5 przybyłego do Anglii, niezmiernie bogatego wdowca. – Nie śmiem żywić zbyt wielkich nadziei – dodał. Jego odpowiedź uspokoiła Browna, gdyż pochylił się nad stołem i pocieszająco poklepał rękę Greya, który zesztywniał, starając się, by na jego twarzy nie odbiły się żadne uczucia. Nauczył się nie myśleć o wydarzeniach, które dały początek jego karierze specjalnego agenta prokuratury, działającego w imieniu Lorda Sędziego Najwyższego. Zadaniem Greya było demaskowanie oszustów, którzy dla korzyści materialnych zwodzili całkowicie im ufające ofiary. Od czasu do czasu jednak przeszłość ożywała i serce Greya rozdzierało się na nowo, zanim znów zmusił je brutalnie do posłuchu. Kiedy Brown poklepał go po ręce, Grey poczuł się znowu chłopcem, drżącym z bezsilnego gniewu, gdy jego ojciec płaszczył się przed bardzo z siebie zadowolonym łajdakiem. Ten odrażający gad dawał ojcu do zrozumienia, że być może zdoła nawiązać w imieniu markiza kontakt z jego zmarłą córką, przyrodnią siostrą Greya, Johanną. Grey stał u boku ojca, upokorzony i bezsilny. Obrzydły gad dostrzegł odrazę chłopca i – jak przed chwilą Brown – poklepał go po ręce. Bezlitosne oczy szydziły z Greya, gdy oszust zapewniał z afektacją: – Nie martw się, chłopcze. Z pewnością znajdę twoją drogą siostrę i sprowadzę ją tu, ku radości twego tatusia. Nieważne, ile to nam zajmie czasu. Zajęło dwa lata i doprowadziło do sprzedaży znacznej części rodowych klejnotów oraz wyzbycia się większości dóbr nieobjętych majoratem. Po śmierci ojca celem życia Greya stało się odzyskanie każdego grosza, każdej cennej pamiątki rodzinnej. I ostateczne zniszczenie podłego gada. Grey nie poprzestał jednak na tym. Odkrył, że odpowiada mu rola drapieżnika. Ścigał więc swe ofiary do ostatniego tchu i zaciągał je przed sąd, gdzie demaskował tych nędznych szarlatanów, niszcząc ich reputację i pozbawiając środków do życia. – Zaczynamy – oznajmił spirytysta i Grey powrócił do rzeczywistości. Z zainteresowaniem przyglądał się poczynaniom medium. Brown wstał i skierował się w stronę szafki na tyłach pokoju. Choć Grey zetknął się już z podobnymi meblami, nigdy dotąd nie widział, aby to mężczyzna posługiwał się jedną z nich. Zazwyczaj wchodziła do niej kobieta-medium i natychmiast wpadała w trans. Dopiero w tym stanie mogła nawiązać kontakt z duchem-przewodnikiem, RS

6 który pojawiał się na drugim końcu pokoju. Ostrzegano, że gdyby ktoś otworzył wówczas drzwi szafki, nie tylko duch by zniknął, ale i życie medium znalazłoby się w niebezpieczeństwie. A przynajmniej jego wiarygodność – owym duchem było bowiem medium we własnej osobie, które ukrytym przejściem pędziło w przeciwległy koniec pokoju, gdzie ukazywało się w prześcieradle i peruce. Grey miał szczerą nadzieję, że Brown nie będzie się tak wygłupiał. Nawet jego bezczelność musiała mieć jakieś granice. Jednak tamten otworzył po prostu drzwi, szepnął coś do stojącej za nimi osoby i odwrócił się, oznajmiając z uśmiechem: – Moja żona, Francesca. Do pokoju wślizgnęła się sylfida. Istota utkana z blasku księżyca i nocnych cieni, nieufna, może nieco niespokojna. Czytał to w liniach jej brwi, zarysie brody. Takie było pierwsze wrażenie Greya na widok Franceski Brown. Nie poraziła go jej piękność, bo z początku ledwie ją dostrzegł. Zwrócił przede wszystkim uwagę na oddzielającą Francescę od reszty świata aurę samotności, wyobcowania, jak gdyby kobieta nie oddychała tym samym powietrzem, co zwykli śmiertelnicy. Potrząsnął głową, zaskoczony swoimi myślami. Dziewczyna była młoda, pewnie nawet nie miała dwudziestu lat, i po prostu jaśniała. Nie potrafił określić tego inaczej. Jej oczy błyszczały jak polerowany onyks. W świetle płonących lamp gazowych jej ciało lśniło, a w skrętach rozpuszczonych, opadających na plecy i wijących się wokół piersi, czarnych jak atrament włosów, migotały iskry. Suknia z półprzezroczystego batystu pozwalała na tyle dostrzec jej kształty, że uwaga wszystkich obecnych w salonie mężczyzn skupiła się na niej, a nie na Brownie. Młoda kobieta z wahaniem podchodziła do stołu, a jej spojrzenie przesuwało się po wszystkich siedzących, na krótką chwilę zatrzymało się na Greyu i spiesznie pomknęło dalej. Może tylko to sobie wyobraził? Zajęła miejsce przy stole, nie spojrzawszy na męża. Nie powinna tu być. Myśl ta pojawiła się nie wiedzieć skąd i zdominowała umysł Greya. Muszę ją stąd zabrać! Zmarszczył brwi, zdumiony i zaniepokojony. Po pierwsze, ta kobieta poślubiła innego, choć bardziej prawdopodobne, że była po prostu kochanką Browna. Po drugie zaś, jego misja, której podjął się z własnej i nieprzymuszonej woli, polegała na tropieniu osób jej pokroju, a nie na wyciąganiu ich z przestępczego środowiska. RS

7 Ta kobieta była oszustką... albo dziełem oszusta. Jej wygląd i zachowanie opracowano z rozmysłem, by zwodzić naiwnych. Grey był setki razy świadkiem podobnych komedii, choćby podczas seansów słynnej Madame Bławatskiej, kiedy rzekoma zjawa figlarnej dziewczyny z haremu przeskakiwała z kolan jednego zachwyconego dżentelmena w objęcia drugiego. Madame szczodrze wynagradzano za takie „nadprzyrodzone zjawiska”. Francesca Brown nie ma w sobie nic szczególnego, przekonywał samego siebie. Z wyjątkiem piękna, wdzięku ruchów, doskonałej czerni włosów, otchłani niezgłębionych oczu, pełni warg i cudownej, świetlistej karnacji. Ciało Greya napięło się w odpowiedzi. Była to reakcja prymitywna i wysoce niewygodna. – Za jasno! Za jasno! Usłyszawszy jęki Browna, Grey gwałtownie odwrócił głowę. Medium zajęło z powrotem miejsce przy stole, a on nawet tego nie zauważył! Potwierdzało to niezbicie jego podejrzenia, że Francesca miała odwrócić uwagę zebranych od męża. Nagle Brown wywrócił oczami. – Za jasno... Duchy nie mogą... odnaleźć drogi! Przemysłowiec zerwał się z krzesła i zgasił zawieszoną na ścianie lampę. Pokój pogrążył się w kompletnej ciemności. Grey starał się zobaczyć coś w mroku, odnaleźć Francesce. Irytowała go ta fascynacja, ale nic nie mógł na to poradzić. Z trudem zdołał ją dostrzec – smukły kształt roztapiający się w ciemności – gdy nagle pokój wypełniła obecność jakichś kłębiących się w powietrzu istot. Grey usiłował uwolnić ręce z uścisku sąsiadów, ale zarówno diwa, jak i Niemiec trzymali go z niesłabnącą siłą. Czuł się jak w imadle. – Anielskie skrzydła – wyszeptał z namaszczeniem Brown, a niezwykłe zjawisko znikło równie szybko, jak się pojawiło. Grey zgrzytnął zębami w bezsilnym gniewie. Na ułamek sekundy jego czujność osłabła, co natychmiast się na nim zemściło. Zaprzątnięty niestosownymi myślami o Francesce Brown, nie był w stanie się skoncentrować i odkryć, na czym polegała najnowsza sztuczka. Był to jeden z owych efektów specjalnych, którym Brown zawdzięczał swą sławę. Trzepot anielskich skrzydeł, przelotny dotyk ukochanej ręki, lekkie pociągnięcie za spódnicę... Świadkowie, których Grey przesłuchiwał, twierdzili, że ani Brown, ani jego żona po prostu nie RS

8 mogli tego dokonać z miejsca, które zajmowali przy stole, bez użycia czarów lub udziału jakiegoś ducha. Ci świadkowie byli, rzecz jasna, w błędzie. Nie istnieje nic takiego, jak czary, a nasza ziemia nie jest przystanią dla duchów. Nie ma zagadek nie do rozwiązania – po prostu nikt jeszcze nie trafił na właściwą odpowiedź. W głowie Greya pojawiło się kolejne nieproszone wspomnienie. Miał wtedy siedemnaście lat i został zmuszony do wzięcia udziału w jeszcze jednym seansie, po którym wiele się spodziewano. Ojciec przysięgał, że ta kobieta jest prawdziwym medium. Grey dotąd pamiętał dokładnie wyraz twarzy ojca, gdy ten przyglądał się, jak w słabo oświetlonym pokoju, nad stołem, materializuje się twarz. Była to zwykła gipsowa maska, pokryta fosforyzującą farbą, opuszczana na sznurku ze skrytki pod sufitem. Żałosne błazeństwo... a jednak jego ojciec wyszeptał: – Johanna... Ojciec, którego Grey tak kochał i podziwiał, został w tym momencie sprowadzony do poziomu łatwowiernego durnia. Grey wolałby, aby ci oszuści zjawili się kiedyś w nocy i zagrabili wszystko: resztę pieniędzy, każdą rodzinną pamiątkę, każdy mebel i obraz, wszelkie prawa własności, każdy weksel... byle nie pozbawiali go jednej jedynej rzeczy, której w żaden sposób nie mógł odzyskać: szacunku do ojca. Z jeszcze większą zawziętością lord Sheffield skoncentrował się na poczynaniach Browna. Przysiągł sobie, że już nic nie odciągnie jego uwagi. Jak zwykle, po chwili rozległy się głośniejsze i cichsze stukania, westchnienia i jęki, po nich zaś drażniące uszy brzdąkania i zgoła niemelodyjne piski. Jakim cudem nikt dotąd nie zauważył, że ani jeden mieszkaniec zaświatów nie przejawia najmniejszych uzdolnień muzycznych? Francesca nie odezwała się ani nie poruszyła. Nie mogła też – o ile Grey był to w stanie stwierdzić – w żaden sposób oddziaływać na dalszy przebieg wydarzeń, chyba że samą swą obecnością, co – jak musiał przyznać – miało nie byle jakie znaczenie. Brown obwieścił z zachwytem, że dźwięki rozstrojonych skrzypiec to duch Haendla, który przybył, by zagrać im serenadę. Grey nie mógł już dłużej wytrzymać! RS

9 Uwolniwszy ręce z uścisku sąsiadów, zerwał się na równe nogi i otworzył na oścież drzwi. Do salonu, w którym odbywał się seans, wpadło światło, a w drzwiach ukazało się pięciu krzepkich policjantów, czekających z polecenia Greya. Następnie, na oczach uczestników seansu, którzy mrugali nerwowo, ciężko sapali i otwierali ze zdziwienia usta, Grey ściągnął ze stołu adamaszkowy obrus, odsłaniając bosą prawą stopę, którą Brown przytrzymywał miniaturowe skrzypce, podczas gdy szarawe palce nogi lewej były zaciśnięte na maleńkim smyczku. Klapa schowka w podłodze, w którym oszust ukrywał rekwizyty, znajdowała się pod jego krzesłem i była nadal otwarta. – Oto i nasz widmowy muzyk! Ani śladu Haendla, tylko brudne nogi Browna – stwierdził z niesmakiem Grey. Jasne wąsiki medium poruszały się szybko jak wąsy królika albinosa, a wielkie, uduchowione oczy zwęziły się w pełne wściekłości szparki. Brown zerwał się, przewracając krzesło. W pokoju zapanował chaos. Diwa zasłabła z przerażenia, a pozostałe kobiety zaczęły krzyczeć. Panowie, czerwoni na twarzy z oburzenia i – Grey miał nadzieję – wstydu, skoczyli na równe nogi, by rozprawić się z oszustem. Tylko Francesca nie wykonała najmniejszego ruchu. Brown pochylił się, chwycił żonę za ramiona i zmusił ją do wstania z krzesła. Miała mu posłużyć za tarczę. Nie protestowała. W pierwszej chwili wzdrygnęła się, gdyż chwyt był bolesny, ale na jej twarzy była tylko pogarda. Greyowi zrobiło się czerwono przed oczyma. Przeskoczył przez stół, wyrwał Francescę ze szponów Browna i odepchnął ją do tyłu. Zdesperowany spirytysta złapał pierwsze z brzegu krzesło i zaczął nim wywijać. Grey jednym kopnięciem wytrącił mu je z ręki. Napierał bezlitośnie na oszusta. – Nie zbliżaj się! Nie zbliżaj się do mnie! – wrzeszczał histerycznie Brown, cofając się w popłochu. Prawe ramię Greya wystrzeliło do przodu, a jego pięść dosięgła szczęki oszusta. Brown poleciał prosto na ścianę... tylko że to nie była ściana. Rozległ się brzęk tłukącego się szkła i oszust, zaplątany w aksamitne draperie, zniknął im sprzed oczu. Stojący dotąd bez ruchu policjanci podbiegli do Greya i zdążyli jeszcze zobaczyć, jak dziesięć stóp pod nimi Brown podnosi się z chodnika i przebiega na drugą stronę ulicy. RS

10 – Ty sukinsynu! – ryknął Grey. Wyszedł na skończonego durnia. Powinien był odciąć mu drogę, włączyć do akcji policjantów czy innych mężczyzn, ale on zapragnął sam się z nim rozprawić... i, koniec końców, umożliwił oszustowi ucieczkę. Zdecydowanie odwrócił się na pięcie, chcąc przerzucić swą złość na Francesce. Kobieta leżała w zwojach cieniutkiego batystu. Czarne włosy opadły na jej pobladłą twarz. Przekleństwo zamarło Greyowi na ustach. Pragnął tylko chwycić ją na ręce i czym prędzej stąd wynieść. Czyste szaleństwo! Nawet na niego nie spojrzała. Powieki drgały jej lekko jak u kogoś, kto nagle ocknął się z koszmaru. Spojrzała dokoła nieprzytomnym wzrokiem. Następnie, powoli odchyliła głowę i wybuchnęła śmiechem. 2 „SŁYNNY SPIRYTYSTA ZDEMASKOWANY JAKO OSZUST! RELACJA NAOCZNEGO ŚWIADKA! »Ty łajdaku!« Grzmiące słowa potępienia z ust lorda Greysona ścigały uciekającego łotra. Niestety, wszelkie próby pochwycenia przestępcy spełzły na niczym i Brown zdołał się wymknąć.” – Nie nazwał go łajdakiem – mruknęła Francesca. Powiedział coś znacznie gorszego, coś nie do powtórzenia. Wiedziała od pierwszej chwili, gdy tylko weszła do salonu, że ów „pan Kidd” stanowi zagrożenie. Nie miał nic wspólnego ze zwykłą klientelą Alphonse'a. Różnił się od nich jak groźny brytan od salonowych piesków. Ten wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna o ciemnej cerze i czarnych włosach przypominał ruszającego do boju Spartanina i wydawał się równie srogi jak on. Jedynym jasnym akcentem w całej jego postaci były oczy – niezwykłe, niebieskozielone, RS

11 otoczone gęstwiną czarnych rzęs. Nie było w nich łagodności ani współczucia. Twarde i błyszczące, przypominały drogie kamienie. Prasa rozwodziła się nad tym, że lord Greyson Sheffield to młody prawnik, prowadzący specjalne dochodzenie z rozkazu prokuratora królewskiego. Francesca nie miała pojęcia, że poczynania Alphonse'a warte były uwagi tak wysoko postawionych osobistości. Wróciła do czytania artykułu, choć zawierał niemal to samo, co można było znaleźć w prawie każdej gazecie od dramatycznego zdemaskowania Alphonse'a przed dziesięcioma dniami. Dziś jednak wyczytała coś nowego. „Do naszej londyńskiej redakcji dotarła wieść, że Alphonse Brown, alias Alfie Pudlik, zginął wczoraj w katastrofie kolejowej w Paryżu, dokąd – jak nam doniesiono – uciekł. Żona Browna, Francesca, nadal przebywa w Londynie. Policja nie postawiła jej żadnych zarzutów, utrzymując, że udział Franceski w oszustwach męża jest »nie do udowodnienia«„. Wiedziała już oczywiście, że Alphonse nie żyje. Policja powiadomiła ją o tym. Sama była zaskoczona, że rozpłakała się na wieść o jego śmierci. Z całą pewnością nie zasługiwał na to, by go opłakiwała! Zwłaszcza po tym, jak przysłał do niej swoją kochankę. – Jestem Dorothy, ale dla Alfa zawsze „mała Dot”. – Kobieta poleciła Fanny spakować jego ubrania, a potem zabrała je ze sobą. – Alf kazał ci też powiedzieć, żebyś się nie uważała za jego żonę, bo i on się już nie uważa za twojego męża – mówiła jeszcze Dot. – Wie, że to nie twoja wina, ale jak się kładł z tobą do łóżka, to aż dreszcz go przechodził i nie mógł tego znieść. Przecież nie jesteś normalna. Cóż, to przynajmniej wyjaśniało, czemu Alphonse tak rzadko domagał się swoich małżeńskich praw. Francesca poczuła się upokorzona, ale mimo to potrafiła docenić ironię losu: przecież to Alphonse przed niespełna czterema laty usilnie namawiał ją, by z nim uciekła. I to właśnie z powodu tej nienormalności, która teraz tak go raziła. Dot zmierzyła Francescę od stóp do głów, najwyraźniej starając się odkryć, na czym polega nienormalność, która tak skutecznie odstraszyła Alfa od łóżka żony. – I jeszcze jedno: nie próbuj go odnaleźć! – Powiedz Alfowi, że tego się może nie obawiać – odparła Fanny i zatrzasnęła drzwi przed nosem „małej Dot”. RS

12 „Pani Brown – jak nadal utrzymuje wiele osób, które dawniej podziwiały jej męża – obdarzona jest nadprzyrodzoną mocą. Jeśli jest w tym choć odrobina prawdy, mimo woli przychodzi na myśl stare porzekadło: „Nie ma nic groźniejszego niż kobieta wzgardzona!” A jeśli ta kobieta w dodatku jest czarownicą? Nasuwa się pytanie: czyżby to mściwa wiedźma spowodowała śmierć Alfiego Pudlika?” Nie. Przyczyną jego śmierci był poranny pociąg z Orleanu. Francesca starannie złożyła gazetę i odsunęła ją na bok. Może powinna uznać to za komplement? W zdumiewającym tempie powiększała się liczba epitetów, jakimi ją obrzucano: oszustka, wybryk natury, spirytystka, a teraz jeszcze czarownica. Wkrótce dojdzie do tego jeszcze jedno określenie – żebraczka. Rozejrzała się po hotelowym pokoju. Nie mogła zatrzymać się tu zbyt długo – pobyt w Savoyu był kosztowny, ale innego miejsca nie znała. Nie miała też nikogo, kto by jej podsunął lepsze rozwiązanie. Jej rodzice nie żyli; oboje zatruli się konserwą wołową niespełna rok po ucieczce Fanny. Jej brat, Wesley, obwiniał ją o śmierć rodziców, utrzymując, że byli tak załamani jej oburzającym małżeństwem, że nie mieli dość sił, by zwalczyć skutki choroby. Wesley zresztą oskarżał ją dosłownie o wszystko, co wydarzyło się od czasu tamtego niesamowitego incydentu. Francesca nie chciała przecież, by stało się coś złego! Nie miała pojęcia, że osobliwa więź pomiędzy nią a zwierzętami może mieć groźne następstwa. Kiedy miała trzy lata, żyjące w ich posiadłości jelenie i sarny podchodziły do niej bez obawy. Gdy skończyła pięć lat, zające pozwalały jej się pogłaskać. Jako dziesięciolatka wyciągała ręce, a ptaki na nich przysiadały. Zdarzało się to jednak tylko wówczas, gdy owładnęło nią jakieś silne uczucie. Początkowo rodzina Franceski była zachwycona więzią łączącą dziewczynkę ze zwierzętami. Matka utrzymywała nawet, że jest to cecha rodzinna. Aż do wypadku, któremu uległ Wesley. Fanny była wtedy dwunastoletnim, chudym i niezgrabnym podlotkiem – już nie dzieckiem, ale jeszcze nie kobietą. Przeżywała ten niewdzięczny okres, gdy dziewczynka jest nadwrażliwa, niepotrzebnie dramatyzuje, czasem zaś okazuje zbytnią zuchwałość, jak to właśnie miało miejsce tamtego dnia podczas lunchu. Francesca zapomniała już, co takiego wówczas powiedziała, że ojciec odesłał ją za RS

13 karę do dziecinnego pokoju. Pamiętała tylko, że wybiegła z domu, trzaskając drzwiami. Dowiedziała się później, że wysłano Wesleya, by ją odnalazł. Brat wyszedł z domu tylnymi drzwiami, pewny, że znajdzie ją w stajni. Wesley i Fanny nigdy nie byli sobie bliscy. O pięć lat starszy od niej brat był snobem i brutalem, ponadto – jako przyszły dziedzic ojcowskiego majątku – strasznie zadzierał nosa. Fanny interesował się tylko wówczas, gdy miał ochotę z kimś się podrażnić. Tym razem był na nią zły. Może dlatego, że z jej powodu przerwano mu posiłek, może chciał okazać siostrze swoją wyższość, a może drażniło go, że najmłodszej Fanny wszyscy pobłażali. Mniejsza zresztą o motywy. Kiedy z dala dostrzegł siostrę, ukrył się w cieniu i, gdy go mijała, wyskoczył nagle z głośnym krzykiem. Przerażona Fanny wrzasnęła wniebogłosy. Wesley wybuchnął śmiechem. Wziął się pod boki i aż piał z radości, szydząc z łez, które płynęły po jej policzkach. Frances pamiętała do dziś, jak wtedy wzbierała w niej furia. Nie mogąc wykrztusić ani słowa, trzęsła się z bezsilnego gniewu i patrzyła z nienawiścią na brata, który nadal pokładał się ze śmiechu. I wówczas – równie niespodzianie, jak przed chwilą Wesley wyskoczył zza drzwi stajni – pojawił się, nie wiadomo skąd, nieduży pies, warcząc groźnie. Zaraz przyłączył się do niego drugi, większy i silniejszy. Potem jeszcze jeden. I jeszcze... Przywołane tą samą myślą psy – podwórzowe i owczarki, spaniele tresowane do polowania, brytany gajowego, a nawet mały ratlerek kucharki – rzuciły się na jej brata. Upadł z krzykiem, one zaś kłębiły się nad nim, warcząc dziko, kłapiąc pyskami i groźnie szczerząc kły. Cała wściekłość Fanny znikła. Przez króciutką chwilę stała jak ogłuszona, a potem zaczęła krzyczeć. Natychmiast, jak na komendę, psy cofnęły się, pozostawiając Wesleya tam, gdzie upadł. Leżał na boku, pokrwawiony, spłakany, z ubraniem w strzępach. W ciągu kilku sekund psy zadały mu wiele ran, po których pozostały trwałe blizny. Miał też uszkodzone ścięgno Achillesa, co skazywało go na utykanie do końca życia. Fanny nadal krzyczała, nie mogła przestać. Psy zaczęły wyć. Konie w stajennych boksach miotały się i biły kopytami. Szczury i myszy uciekały w RS

14 popłochu ze stajni. Ptaki w locie, jak oszalałe, rzucały się na okna zabudowań dworskich i padały martwe na ziemię. W końcu nadbiegli rodzice. To wydarzenie zmieniło życie Fanny raz na zawsze. Psy kazano, oczywiście, zabić, co zwiększyło jeszcze poczucie winy i rozpacz dziewczynki. Strach stał się jej nieodłącznym towarzyszem. Jak to się mogło stać? Co ona takiego zrobiła? Czy to się znów powtórzy? A jeśli następnym razem nie zdoła powstrzymać zwierząt? Tego dnia rozszczebiotane, wylewne dziecko przeistoczyło się w zamkniętą w sobie, niezwykle samotną istotę. Rodzice zapewniali ją co prawda, że nie winią jej za to, co się stało. Podobnie postąpiła starsza siostra Fanny, Jeanne. Dziewczynka jednak czuła, że zawsze spoglądają na nią podejrzliwie, z obawą. Wesley zaś nie krył swej wrogości i rozgoryczenia. Pięć lat później, kiedy Jeanne miała zadebiutować w towarzystwie, gwałtownie zaprotestował przeciwko zabraniu do Londynu młodszej siostry. Swe najgorsze przewidywania przedstawił tak żywo, że Jeanne – zawsze ulegająca bratu – błagała Fanny, żeby poprosiła rodziców o pozostawienie jej w domu. Fanny z największą przyjemnością spełniła prośbę siostry. Ona również nie chciała, by powtórzył się tamten przerażający wypadek. Bez większego trudu przekonała rodziców, żeby pozostawili ją pod opieką starej kuzynki. Londyński debiut Jeanne zakończył się sukcesem: poznała baroneta, za którego po pewnym czasie wyszła za mąż. Prawdę mówiąc, właśnie wczoraj Francesca otrzymała list od siostry, pierwszy od śmierci rodziców. Jeanne przeczytała w gazecie o zdemaskowaniu Alphonse'a i przysłała młodszej siostrze sto funtów z prośbą, by nie wspominała nikomu o łączącym je pokrewieństwie. W porywie urażonej dumy Fanny odesłała siostrze pieniądze. Mówiąc szczerze, był to nieprzemyślany postępek, gdyż Alphonse przed ucieczką do Francji zdążył opróżnić ich konto. Na szczęście, pan Brown lubił się otaczać zbytkiem. Kosztowne meble, obrazy i srebra stołowe Francesca sprzedała dzień po wtargnięciu do ich domu policji. Otrzymała za nie całkiem przyzwoitą sumkę, jednak wiedziała, że pieniądze te nie wystarczą jej na długo. Co zrobi, kiedy się skończą? Stukanie do drzwi przerwało te rozważania. Otworzyła i ujrzała na progu swego pokoju starszego dżentelmena z kapeluszem w ręku. Na jego odkrytej głowie dostrzegła łysinę, otoczoną wianuszkiem rudych włosów. Twarz RS

15 nieznajomego była piegowata i opalona – widocznie często przebywał poza domem, i to w gorącym klimacie. Starszy pan był szczupły i trzymał się niezwykle prosto. Wojskowy, pomyślała Frances. Zapewne pełnił służbę gdzieś na Wschodzie. – Pani mnie nie poznaje? – spytał. Francesca zaczęła recytować wielekroć już powtarzaną formułkę: – Jeśli pan przybył po pieniądze, które wyłudził mój mąż, obawiam się, że nic nie mogę w tej sprawie uczynić. Mąż podjął wszystkie środki z naszego konta w banku, i zabrał je ze sobą do Paryża. A teraz, gdy nie żyje, nie mam pojęcia, co się z tymi pieniędzmi stało. Przypuszczała, że „mała Dot” wie. Nie miała jednak możności sprawdzenia, czyjej podejrzenia są słuszne. – Jeśli kiedykolwiek odzyskam choć część tych pieniędzy, postaram się zwrócić tyle, ile tylko będę mogła. Gdyby pan zechciał zostawić mi swoją kartę wizytową i podać kwotę... – Źle mnie pani zrozumiała – przerwał jej starszy pan. – Pułkownik Chase, do usług. Posiadłość w Surrey, należąca do pani rodziny, graniczy z moim majątkiem. – Słucham? Ach tak, oczywiście. Przyjrzała mu się uważniej i rozpoznała mężczyznę. Lata nie obeszły się z nim łaskawie. Pamiętała Chase'a jako jowialnego, krzepkiego rudzielca, który późno się ożenił i zabrał swą oblubienicę do Indii, dokąd go wysłano. Jego żona zmarła tam młodo. Mieli chyba dziecko... – Może zechciałaby mi pani poświęcić kilka minut? Popatrzyła na niego ze smutkiem. – Nie potrafię nawiązać kontaktu ze zmarłymi, panie pułkowniku. Z pewnością czytał pan w gazetach? To było zwykłe oszustwo. – Wiem, wiem – odparł, obracając kapelusz w rękach. – Nie chodzi mi o nic podobnego, zapewniam. W nadziei, że zdołam namówić panią na rozmowę, zarezerwowałem stolik w hotelowej restauracji. Na tarasie, z widokiem na park. Odsunął się na bok, spodziewając się, że Francesca uda się tam razem z nim. Wahała się jeszcze, lecz w końcu zebrała się na odwagę. Nie może wiecznie ukrywać się w swoim pokoju. Wsparła się na ramieniu pułkownika i pozwoliła, by sprowadził ją po wielkich schodach do holu. Kiedy schodziła, dotarły do niej strzępy rozmów osób popijających tam kawę. RS

16 – Teraz mówią, że to czarownica. – Po prostu drugorzędna aktorka. – Ciekawe, czy dyrekcja hotelu wie, jak ona zarobiła pieniądze, którymi płaci za pokój... – Zarobiła? Po prostu ukradła! – Jak myślisz, czy to naprawdę czarownica? Wreszcie znaleźli się na tarasie, w jasnym świetle kwietniowego słońca. Prócz nich siedziała tam tylko jedna para, która – chcąc porozmawiać na osobności – mężnie znosiła chłód poranka. Pułkownik Chase zamówił kawę i ciastka. Gdy tylko je podano, przystąpił do rzeczy. Zapewne Francesca prawie go nie pamięta, mówił. On jednak zapamiętał ją doskonale. Zwłaszcza to wszystko, czym różniła się od innych. Prawdę mówiąc, dlatego właśnie tu przyszedł. Zobaczył jej fotografię w gazecie i od razu ją rozpoznał. – Przyszedłem, by porozmawiać z panią o mojej córce, Amelii. Ona jest taka, jak pani. – Rozejrzał się dokoła i pochylił nad stolikiem, zniżając głos do szeptu. – Ma nadprzyrodzone zdolności! 3 Taka jak ona? Nadprzyrodzone zdolności? Zdumiona Francesca opadła na krzesło. Przez następną godzinę słuchała pułkownika Chase'a, który wyliczał najważniejsze fakty z życia swojej córki. We wczesnym dzieciństwie Amelia straciła matkę i wychowywała się w Indiach do chwili, gdy kilka lat temu pułkownik przeszedł w stan spoczynku i powrócił do Anglii, by jego córka mogła zostać „prawdziwą damą”. Do niedawna ich życie w kraju nie odznaczało się niczym szczególnym. Ostatniej jednak zimy, mniej więcej w tym czasie, gdy Amelia obchodziła swe jedenaste urodziny, coraz częściej miały miejsce dziwne RS

17 zdarzenia, i to zawsze w pobliżu dziewczynki. Obrazy spadały ze ścian, wazony same się przewracały, sztućce wędrowały po stole. Niestety, przeważnie działo się to przy świadkach, więc wkrótce zaczęły na ten temat krążyć plotki. Znajomi nie przysyłali już pułkownikowi i jego córce zaproszeń na spotkania towarzyskie. Co gorsza, pewna grupa religijnych fanatyków uznała Amelię za opętaną. Rodzony ojciec miał rzekomo zaprzedać diabłu duszę córki, by zdobyć fortunę, z którą powrócił z Indii. Pułkownik Chase, niejednokrotnie odznaczany za odwagę, był roztrzęsiony po przeczytaniu anonimowego listu, w którym przekonywano go, by wygnał czarownicę z domu. Po tym pierwszym pojawiły się następne listy, coraz bardziej napastliwe. – W ostatnim napisano bez ogródek, że ciężko grzeszy ten, kto pozwala czarownicy żyć – relacjonował wzburzony pułkownik. – Nie sądzi pan chyba, że pańskiej córce naprawdę coś grozi? Pułkownik nie musiał nawet odpowiadać. Jego szeroka dłoń drżała, gdy sięgnął po kawę i upił łyk. Odstawił filiżankę na spodek, nim udzielił odpowiedzi na pytanie Franceski. – Droga pani, dwadzieścia lat temu odparłbym, oczywiście, że w to nie wierzę. Wtedy jednak nie widziałem jeszcze na własne oczy, do czego zdolny jest tłum, którym kieruje strach. Ogarnął długim spojrzeniem widok po drugiej stronie rzeki. – Pamiętam dziewczynę, którą część mieszkańców jej wioski podejrzewała o to, że rzuciła urok na ich bydło... – Chase wzdrygnął się. – Nie żyła długo. – Ale to było w Indiach – przekonywała go Francesca. – My jesteśmy w Anglii, w cywilizowanym kraju. Słowa Fanny nie uspokoiły go. – Nigdzie nie ma ludzi w pełni cywilizowanych. Tu i ówdzie powłoka cywilizacji bywa nieco grubsza, ale zawsze to tylko powłoka, pod którą kryje się motłoch. Wystarczy byle pretekst, by objawił swą dziką naturę. Londyn aż się trzęsie od plotek o siłach nieczystych i kulcie szatana. Sytuację zaogniła jeszcze seria morderstw w Whitechapel i potwór, który sam się nazwał „Rozpruwaczem”. Tak, proszę pani, sądzę, że Amelia jest w niebezpieczeństwie. Zwróciłem się do policji, ale nie mogą albo nie chcą nic uczynić w tej sprawie. RS

18 Pułkownik urwał nagle. Zacisnął zęby i starał się zapanować nad swymi emocjami. – Ja jednak mogę coś zrobić. I nie zawaham się, gdyż idzie o życie Amelii! Dlatego właśnie zamierzam wysłać ją do Szkocji. Jak najszybciej. – Pochylił się ku swojej rozmówczyni. – Mam w górach domek myśliwski. Trudno o bardziej ustronne miejsce, odgrodzone górami i rzeką od reszty świata. W pobliżu znajduje się tylko jedno miasteczko, tak małe i odosobnione, że przybysz z zewnątrz od razu rzuca się w oczy. Postanowiłem zamieszkać właśnie tam, póki się nie upewnię, że Amelii nic już nie zagraża. Fanny nie wiedziała, co odpowiedzieć. – Ale... czemu wtajemnicza pan właśnie mnie w swoje plany? Spojrzał jej prosto w oczy – Miałem nadzieję, że uda się pani razem z nami. Przybyłem tu, by zaproponować pani posadę. Te słowa całkiem zbiły ją z tropu. – Posadę? Jaką posadę? – Cóż, oficjalnie byłaby pani guwernantką Amelii. – Ależ ja... nie nadaję się na guwernantkę – wyjąkała zakłopotana. Szczerze mówiąc, nie miała żadnych kwalifikacji. – Proszę tak nie mówić, droga pani Brown – zaprotestował pułkownik – Wolałabym używać nazwiska Walcott. Było to panieńskie nazwisko jej matki. Fanny nie miała żadnych krewnych po kądzieli, którzy mogliby przeciwko temu zaprotestować, a za nic nie chciała posługiwać się nazwiskiem Alphonse'a. Pułkownik skinął głową. – Nadaje się pani idealnie do tej roli, droga pani Walcott. Otrzymała pani wychowanie godne damy, jest pani opanowana i zrównoważona, nie brak pani światowego poloru. Opanowana i zrównoważona. Oczywiście, nie mogła sobie pozwolić na nic innego. – Z pewnością zajmowała się pani prowadzeniem domu? – spytał. Istotnie tak było. Alphonse utrzymywał, że jest zbyt uduchowiony, by zajmować się prozaiczną stroną codziennego życia i pozostawiał to żonie. Francesca znalazła w tym prawdziwą radość. Nie tylko w zajmowaniu się domem, RS

19 ale i w załatwianiu interesów z kupcami i dostawcami. Byli oni mniej łatwowierni od „jaśniepaństwa” i z góry zakładali, że Brown i jego żona to oszuści. Traktowali więc Francescę zgodnie z tym przekonaniem, nie szczędząc jej porozumiewawczych mrugnięć i uśmieszków podziwu, gdyż potrafiła nabić tych paniczyków w butelkę. Francesca zaś cieszyła się, bo choć uważali ją za oszustkę, nie widzieli w niej dziwoląga. To było cudowne, nawet jeśli nie bardzo wiedziała, co znaczy „nabić paniczyków w butelkę”. – Jeśli w jakiejś dziedzinie chciałaby się pani podszkolić, potrafię pomóc. Miałem pod komendą cały garnizon – wyjaśnił pułkownik. Spojrzał na Francescę z aprobatą. – Mam wrażenie, że byłby z pani niezły porucznik. Porucznik? Ten pomysł przypadł jej do gustu. Nie miała nic przeciwko temu, by wydawać rozkazy i decydować o tym, jak potoczy się jej dalsze życie. Byłaby to niewątpliwie zmiana na lepsze. – Ale najważniejsze, że jest pani taka, jak Amelia. Uśmiech Franceski zgasł. – Myli się pan, pułkowniku. Nie jestem taka, jak pańska córka. Jeśli ma pan nadzieję, że nauczę ją wykorzystywać należycie siły, jakie według pana posiada, odpowiem od razu: nie potrafię tego dokonać. Nie mam żadnej władzy nad martwymi przedmiotami. W oczach pułkownika pojawiła się desperacja. Francesca zauważyła, jak bardzo jest zmęczony i ogarnęło ją wielkie współczucie. On naprawdę kochał swoją córkę. – W tej chwili jej odmienność ogranicza się do wprawiania w ruch martwych przedmiotów, ale Amelia ma dopiero dwanaście lat, pani Walcott. Nie wiem, co przyniesie jutro. Potrzebujemy kogoś, kto wie, czym są zjawiska nadprzyrodzone, i nie przerazi się byle czym. Kogoś o dobrym sercu. Odwróciła wzrok. Od bardzo dawna nie zastanawiała się nad stanem swojego serca. – Doskonale pamiętam, jaka była pani w dzieciństwie – powiedział miękko. – Zawsze radosna, pełna życia... Jaka szkoda... Nie myślę tylko o nieszczęściu, jakie spotkało pani brata, ale i o tym, co się stało z panią. Amelia jest taka, jaka pani była przed tym wypadkiem. Nie chcę, żeby się zmieniła! Potrzebuję pomocy kogoś, kto zrozumie, co przeżywa moje dziecko. Kto potrafi przygotować Amelię na spotkanie ze światem, zanim ten świat ją połknie! RS

20 To określenie wydało się Francesce dziwne, była jednak zbyt zainteresowana propozycją pułkownika, by czepiać się jego sformułowań. Samotność doskwierała jej okropnie. Nawet będąc żoną Alphonse'a, czuła się inna, wyobcowana. Zupełnie sama, szeptał jej wewnętrzny głos. Pułkownik Chase zaoferował jej znacznie więcej niż zwykłą posadę. Musiała jednak być wobec niego całkowicie szczera. – Wątpię, czy mogłabym być wzorem, jakiego pan szuka dla córki – powiedziała z żalem. – Z całą pewnością nie odniosłam sukcesu w wielkim świecie. Odparł uprzejmie, z odrobiną współczucia: – Szczerze mówiąc, drogie dziecko, nie należała pani do wielkiego świata. Stanowiła pani jedną z jego licznych atrakcji. To była brutalna szczerość. Chase usłyszał, że Fanny zaczerpnęła nagle powietrza, i poklepał ją przyjaźnie po ręce. Od lat nie zdarzyło się, by ktoś okazał jej życzliwość w tak prosty sposób. – Mam zwyczaj mówić prawdę prosto w oczy. Wybacz, moja droga. – Nie musi się pan usprawiedliwiać. – Spojrzała na niego odważnie. – Mam po uszy subtelnych dwuznaczności i wykrętów. Mówiła to zupełnie szczerze. Bezpośredniość pułkownika podziałała na nią jak oczyszczająca kąpiel w lodowatej wodzie. Każde słowo, wypowiedziane przez Alphonse'a do niej czy do klientów, było wykrętem lub unikiem. – Pozwoli pan, że odwzajemnię się taką samą szczerością – powiedziała. – Świadomie brałam udział w tej nędznej farsie. Pomagałam mężowi oszukiwać jego... naszych klientów. Pułkownik przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Wpatrywał się w stojącą przed nim kawę. Nie chcąc mu przeszkadzać, Francesca powróciła myślami do niedawnej przeszłości. Pogodziła się z rolą, jaką jej przyszło odgrywać w oszustwach Alphonse'a. Rozpaczliwie pragnęła wierzyć w dobroć tego mężczyzny o chłopięcym wyglądzie, który zjawił się w posiadłości jej rodziców, kiedy cała rodzina – prócz niej – wyjechała do Londynu, by wziąć udział w debiucie towarzyskim Jeanne. Alphonse Brown wspomniał dość mętnie o dalekim pokrewieństwie, ale ani stara kuzynka opiekująca się Francescą, ani ona sama nie wypytywały go zbyt dokładnie. RS

21 Ubiegał się o względy Fanny od samego początku. Dowiedział się o niej od wspólnych znajomych – jak twierdził – i uderzyło go podobieństwo ich losów. On miał dar kontaktowania się ze światem duchów, ona zaś nie była wcale dziwolągiem, lecz wyjątkową istotą. Nie powinna wstydzić się więzi, jaka łączyła ją z innymi boskimi stworzeniami, powinna być z tego dumna. Przyrzekał, że nauczy ją, jak wykorzystać ten dar w pełni. Talenty tego rodzaju należało koniecznie spożytkować dla dobra ludzkości. Takie postawienie sprawy było dla Fanny prawdziwym objawieniem. Oto stał przed nią ktoś z podobnym upośledzeniem i dostrzegał w nim raczej błogosławieństwo niż przekleństwo. Nawet jej nie przyszło do głowy, że Alphonse mógłby kłamać. Jakże była łatwowierna w siedemnastej wiośnie życia! Łatwowierna, ale nie kompletnie głupia: pojęła od razu, że rodzice nigdy by się nie zgodzili na to małżeństwo. Uciekła więc z Alphonse'em Brownem. Mimo jego obietnic wkrótce stało się jasne, że Alphonse nie ma żadnego pomysłu na wykorzystanie jej spontanicznych kontaktów ze zwierzętami. Był rozczarowany, gdy uświadomił sobie, że zwierzęta reagują na wezwanie Franceski tylko wówczas, gdy targają nią gwałtowne uczucia. Próbował przemocą, naprzykrzaniem się, błaganiem i pochlebstwem zmusić ją do tego, by znalazła jakiś sposób niezawodnego przywoływania zwierząt. Winna to była – tłumaczył jej – wszystkim oczekującym na znak łaski w tym jakże niełaskawym świecie. Kiedy Fanny udało się w końcu doprowadzić do tego, że zwierzęta na jej znak zjawiały się na krótką chwilę, Alphonse nie posiadał się z radości. W ciągu kilku tygodni wymyślił sposób, w jaki mogli to wykorzystać: Fanny wezwie zwierzęta do ciemnego pokoju, w którym odbywały się seanse, on zaś zasugeruje ich uczestnikom, że tajemnicze szelesty i odgłosy pochodzą z zaświatów. Wspaniały trik reklamowy! Fanny nie protestowała, gdy mąż klarował jej, że w ten sposób pomagają niedowiarkom uwierzyć w to, co nie ulega wątpliwości, a mianowicie, że istoty z zaświatów otaczają ludzi czułą opieką. Dlaczego dała się na to nabrać? Ponieważ była rozpaczliwie głupia i przez cztery lata usiłowała przekonać samą siebie, że Alphonse nie kłamie. Tak bardzo pragnęła, by jej życie miało jakiś sens. – Z pewnością nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby wrażliwego dziecka mojej opiece – mruknęła. Podniosła oczy na pułkownika Chase'a, który RS

22 bacznie się jej przyglądał. – Powinien pan gdzie indziej poszukać opiekunki dla swojej córki. Mężczyzna wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Twarz mu złagodniała. – Chyba się pani myli – powiedział. – Dawno temu odkryłem, że doświadczenie jest najlepszym nauczycielem. Wiele pani przeszła w życiu i wnioski, wyciągnięte z tych przeżyć, mogą się bardzo przydać mojej córce. Niech pani sobie wyobrazi, że będąc w wieku mojej Amelii, dysponuje pani obecnym doświadczeniem. Ile spraw przyjęłoby inny obrót? Jedno wiedziałaby z pewnością: nigdy nie przyznawaj się nikomu do tego, kim naprawdę jesteś. Dostrzegł jej wahanie. – Zostanie pani sowicie wynagrodzona za swoje trudy, zapewniam. Jestem bardzo bogaty. Kiedy zaś pani pobyt u nas dobiegnie końca, uda się pani, dokąd tylko zechce, i zrobi, co zechce, z resztą swego życia. Proszę się zgodzić. Jest pani nadal bardzo młoda, pani Walcott. Zaledwie o dziesięć lat starsza od mojej córki. Niech pani pomyśli o przyszłości. Fanny myślała o swojej przyszłości, ale myślała również o przyszłości Amelii Chase. – Nie chce pan chyba, pułkowniku, zniweczyć życiowych szans swojej córki, pozwalając jej na stałe kontakty ze mną? – Nieważne – machnął lekceważąco ręką. – Jak tylko w Londynie pojawi się nowa sensacja, wszyscy zapomną o pani. Za kilka lat nikt nie będzie pamiętał pani nazwiska. Czas wszystko zaciera, proszę mi wierzyć. Jestem tego absolutnie pewny, moja droga. Jakie są pani warunki? Dobijmy targu! Za kilka lat? Jak bardzo pragnęła uwolnić się od przeszłości! Mieć trochę czasu na rozważenie własnych szans na przyszłość... Zacząć wszystko od nowa! Przecież nadal była młoda. Miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. Ciągle się wahała. Propozycja pułkownika Chase'a zasiała w jej sercu ziarno nadziei. O ile zgodzi się na jej warunki... – Wie pani, co zrobimy? – namawiał. – Poda mi pani swoje warunki, ja je rozważę, a tymczasem zaprowadzę panią do Amelii. Jeśli po spotkaniu z moją córką dojdzie pani do wniosku, że ta propozycja jest nieodpowiednia, zakończymy naszą rozmowę. To uczciwe postawienie sprawy, nieprawdaż? Skinęła głową. RS

23 – Proszę mi więc powiedzieć, jakie są pani warunki? – Jego oczy patrzyły na nią z uprzejmym zainteresowaniem, ale też z determinacją. Zamierzał postawić na swoim. – Zgodzę się na wszystko. Wystarczy, że pani wyrazi swoje życzenie. – Chcę rozpocząć wszystko od nowa. Z całkiem czystym kontem. Zamrugał oczyma, zdezorientowany. Zaraz jednak uśmiechnął się szeroko. – Droga pani, jeśli tylko o to chodzi, możemy z powodzeniem wykreślić z pamięci kilka ostatnich lat. – Nie tylko to miałam na myśli. Chcę stać się całkiem nową osobą. Jeśli wyrażę zgodę i przyjmę pańską propozycję, będę zupełnie kimś innym: nie wyróżniającą się niczym kobietą o nieskalanej przeszłości. Nikt nie może się dowiedzieć, czyją naprawdę byłam żoną, ani poznać mego panieńskiego nazwiska, ani żadnego szczegółu z mojej przeszłości, o ile ja sama nie zechcę tego wyjawić. Zbliżył się do nich kelner, aby dolać kawy. Francesca milczała, póki nie odszedł. Potem znowu się odezwała: – Jeśli zgodzę się na pańską propozycję, gdy przyjdzie pora rozstania z panem i Amelią, będę już miała ustaloną tożsamość, jako... – Zawahała się, po czym mówiła coraz pewniej. – Jako Fanny Walcott, wdowa po jednym z podległych panu, młodszych oficerów. Nie wspomnimy już nigdy o Francesce Burns, dziwacznym dziecku pańskich sąsiadów. – Zgoda! – przytaknął, uderzając dłonią o blat stołu. – Przekona się pani, jak wspaniale Amelia potrafi dochować sekretu. Francesca potrząsnęła głową, nadal patrząc pułkownikowi prosto w oczy. – Pańska córka również nie może się dowiedzieć o mojej przeszłości. Nie zgodzi się odgrywać roli jakiejś mistycznej mentorki, Merlina w modnej spódnicy! Jeśli chciała mieć jakiekolwiek szanse na normalne życie, musi od samego początku być zwykłą, niczym nieodbiegającą od przeciętności kobietą. Chase zmarszczył brwi. – Ależ takie postawienie sprawy uniemożliwi coś, na czym najbardziej mi zależało – zaprotestował. – Jeśli Amelia nie będzie wiedziała, że pani jest kimś podobnym do niej, jak zdołają pani wesprzeć swoim doświadczeniem i ułatwić jej życie? – Nie zrobię tego, ponieważ i tak nie byłabym do tego zdolna. Był pan ze mną szczery, panie pułkowniku, więc odpłacę się tym samym. Nie mam pojęcia, RS

24 czemu zwierzęta reagują na moje emocje. Chce pan, żebym udzielała porad płynących z doświadczenia? Proszę bardzo. Pańska córka nie powinna zgłębiać fenomenu, który utrudnia jej życie, tylko ignorować te niedogodności i skoncentrować się na tym wszystkim, co łączy ją z otoczeniem, a nie na tym, co ją od niego różni. – Ale... – protestował pułkownik Chase – Amelia będzie się zastanawiała, czemu wybrałem akurat panią na jej opiekunkę. – Niech jej pan powie, że wybrał właśnie mnie, ponieważ wieść o jej niezwykłych właściwościach nie wprawiła mnie w przerażenie. Proszę jej powiedzieć, że jestem kobietą nowoczesną, która nie wątpi, że bardzo rzadko, pod wpływem czynników od nas niezależnych, niektórzy ludzie rodzą się nieco odmienni od reszty. Jednak nie daje im to prawa do przypisywania sobie jakichś nadprzyrodzonych zalet, których w rzeczywistości nie posiadają. Na wyrazistej twarzy pułkownika odmalowało się współczucie, kiedy odgadł, że Francesce dręczą wyrzuty sumienia. – Moja droga, nie znałem pani dość dobrze, gdy byliśmy sąsiadami, ale znam się trochę na ludzkich charakterach, ponadto przyjaźniłem się z pani rodzicami. Nie złożyłbym tej propozycji, gdybym wątpił w pani uczciwość! Francesca poczuła nagłą wdzięczność dla pułkownika, ale gestem ręki przerwała dalsze próby pocieszenia jej. – Nie jestem bez winy. Jednak postępowałam źle przede wszystkim z głupoty, nie ze złej woli. Takie są moje warunki, panie pułkowniku, i od nich nie odstąpię. – Nie wiem... – zastanawiał się pułkownik Chase. Wyraźnie był w rozterce. – Miałem nadzieję, że Amelia znajdzie w pani najdoskonalszą przewodniczkę i powiernicę, która wie z doświadczenia, czym naprawdę są nadprzyrodzone zdolności. Usta Franceski wygięły się w lekkim uśmiechu. – Nie istnieje nic takiego jak czary czy nadprzyrodzone zdolności, panie pułkowniku. Zdarzają się tylko osobliwe fenomeny i ludzie tacy jak my, obarczeni ciężkim brzemieniem. Pułkownik Chase nie dawał jednak za wygraną. RS

25 – Spędziłem większość życia w egzotycznych krajach, droga pani, i widziałem tam rzeczy, w które nigdy by nie uwierzył przeciętny Anglik. – Pochylił się ku niej. – Naprawdę istnieje coś takiego jak czary, drogie dziecko. Popatrzyła na niego ze współczuciem. Miał taki sam wyraz twarzy, jak uczestnicy seansu spirytystycznego. I podobnie jak oni rozpaczliwie pragnął wierzyć w cuda. Ludzie tego pokroju byli święcie przekonani, że mysz przebiegająca w ciemności po ich rękawie to dotknięcie ręki zmarłego syna, szelest przelatującego nietoperza to trzepot anielskich skrzydeł, a harce kota na poddaszu to dowód pamięci ze strony dawnego przodka. Pułkownik, starając się uparcie dostrzec w upośledzeniu swojej córki boskie wyróżnienie, okazał się w końcu jednym ze starych, zabobonnych ludzi. Nie warto się z nim sprzeczać. – Być może, panie pułkowniku, ale nie jesteśmy w Indiach – odparła łagodnie. – Nikt w Londynie nie ma ochoty zapraszać na obiad czarownicy, chyba że chce zabawić gości widokiem takiego dziwoląga. Chyba nie życzy pan swojej córce podobnego losu? – Chcę, żeby była bezpieczna i szczęśliwa. W tej kolejności – odparł. Naprawdę tego chciał. Całe szczęście. Przyjrzał się uważnie twarzy Franceski i nie wyczytawszy w niej nic, co świadczyłoby o tym, że zmieni zdanie, westchnął z rezygnacją. – Cóż, jeśli mogę sobie zapewnić pani pomoc wyłącznie na takich warunkach, niech i tak będzie. Tylko pani i ja wiemy, że była pani niegdyś Francescą Brown. – A przedtem małą Fanny Burns. – Istotnie, Fanny Burns. – Wyciągnął rękę. – Umowa stoi? Ona jednak w ostatnich latach nauczyła się ostrożności. – Muszę najpierw poznać pańską córkę. Roześmiał się, z pewnym trudem podnosząc się z krzesła. – Jeśli tylko o to chodzi, jestem całkiem spokojny. Amelia z pewnością panią oczaruje. Miał całkowitą słuszność: oczarowała ją kompletnie. RS