Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Browning Dixie - Ślub z milionerem

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :612.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Browning Dixie - Ślub z milionerem.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse B
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 113 stron)

Browning Dixie Ślub z milionerem Grace McCall próbuje powstrzymać swoją młodszą siostrę przed poślubieniem Bucka, bratanka milionera Chandlera Daye'a. Sama nic nie ma przeciwko narzeczonemu siostry, za to jego arogancki wuj doprowadza ją do szału. Grace nawet nie podejrzewa, że może szybciej wyjść za milionera niż jej siostra...

Od Autorki Dla Lee Miłość od pierwszego wejrzenia nie jest mitem. Dixie Browning ROZDZIAŁ PIERWSZY Grace McCall przysunęła gazetę bliżej światła i w skupieniu obejrzała zdjęcie doskonale ubranego mężczyzny, przyjmującego wyróżnienie z rąk prezesa fundacji charytatywnej. Nie mogła zaprzeczyć, że był szaleńczo przystojny. Może to właśnie jest ten powód, dla którego pojawia się w jej fantazjach^ Szkoda, że jest również takim nadętym bufonem, pomyślała i bezlitośnie postawiła puszkę farby na podobiźnie swego pracodawcy, Chandlera Daye'a, dyrektora generalnego i posiadacza największych udziałów Daye Department Store. Siedziała na ziemi po turecku w pomieszczeniu, które niegdyś było szopą na narzędzia. Delikatnie pociągnęła pędzlem po powierzchni komódki z szufladami, którą ozdabiała wzorem własnego autorstwa. Wijący się bluszcz doskonale pasował do uchwytów w kształcie kwietnych pąków. Kiedy farba wyschnie, trzeba będzie położyć

140 Dixie Browning przynajmniej dwie warstwy lakieru, żeby nie starła się z uchwytów, pomyślała z troską. Gdzieś w głębi domu usłyszała trzaśnięcie drzwi, a potem głośną muzykę. Pokręciła głową. Co stało się z piosenkarzami, którzy z szacunku dla pracy kompozytora starali się dopasować swój śpiew do rytmu melodii1 ?- I gdzie podziały się melodie warte słuchania i Różnica pokoleń, pomyślała z żalem. Odchyliła się do tyłu, opierając dłonie na zakrytej gazetami podłodze i zaczęła podziwiać swoje dzieło. W ostatnich latach jej styl znacznie się zmienił. Od szablonowej klasyki przeszła do autorskich wizji. - Jesteś w tym niezła, moja droga - pochwaliła siebie na głos. - Robisz się nawet coraz lepsza. Po chwili przez wściekłą radiową muzykę przebił się głos Susie. - Grace! Gra-ace, jestem już w domu! Według słów osiemnastoletniej Susie, uczennicy studium mody, sobotnie zajęcia były kompletnie beznadziejne. Grace natomiast lubiła soboty. Oznaczały nadejście weekendu i możliwość spędzenia pełnych dwóch dni w szopie na odnawianiu mebli. Mogła też wykorzystać je na poszukiwanie mebli i odwiedzanie pchlich targów, śmietników i garażowych wyprzedaży. - Tu jestem! - odkrzyknęła. Mimo że kochała swoją przyrodnią siostrę, musiała przyznać, że niewiele miały wspólnego oprócz ojca, zresztą nieobecnego od kilku lat.

141 - Fuj, ależ tu śmierdzi. Susie, zmarszczywszy nosek, stanęła w drzwiach pracowni. W jednej ręce trzymała otwartą puszkę coli, w drugiej napoczęty czekoladowy batonik. To była kolejna różnica pomiędzy siostrami. Organizm Susie radził sobie doskonale z każdą wysokokaloryczną przekąską, podczas gdy Grace swoją szczupłą sylwetkę zawdzięczała skrupulat- nemu liczeniu kalorii. Niestety, ostatnie lata, spędzone na pracy za biurkiem, sprawiły, że biodra trzydziestosześciolatki wydatnie się zaokrągliły. Na kimś, kto był zawsze suchy jak szczapa, widać było każdy dodatkowy kilogram. Według Susie, wyglądała jak wąż, który właśnie połknął jajko. Cóż, jej siostra nigdy nie była taktowna. - Jak ci poszło z projektem1 ?- Dostałaś szóstkę^- - Och, Gracie, taki stopień praktycznie nie istnieje - westchnęła, przybierając wdzięczną pozę, by jak najlepiej zaprezentować obcisłe skórzane spodnie i kurteczkę ze sztucznego futra. - Poza tym, kogo to obchodzi- Zajęcia są nudne jak flaki z olejem. Generalnie każdy, kto poważnie myśli o modzie, jest w Nowym Jorku. Może mogłabym... no wiesz... przenieść papiery^ - spytała Susie, odgryzła kawałek batona i choć miała policzki wypchane jak chomik, wciąż się jej udawało zachować rozmarzony wyraz twarzy. Grace drgnęła i zapięła guzik w starej, grubej flanelowej koszuli. Nieraz już o tym rozmawiały. Poza tym, każde zajęcia były nudne, o ile nie skupiały się na Susie McCall.

142 Dixie Browning - Kochanie, obie wiemy, że na razie nie ma szans na Nowy Jork - odparta, wiedząc doskonale, że nie stać ich na wyższe czesne, chociaż Susie podjęła pracę na pół etatu. - Wchodź albo wychodź, ale zamknij drzwi. Zamarzam tutaj! - Przecież musisz oddychać, no nie?- Po prostu oferuję ci odrobinę świeżego powietrza. Na zewnątrz było zaledwie osiem stopni. Cieplejsza pogoda sprzyjałaby wysychaniu farby, ale Grace nie mogła czekać, jeśli chciała zdążyć na wiosenną wyprzedaż. - A tak przy okazji, wychodzę wieczorem - odezwała się Susie po chwili milczenia. - Powiesz coś więcej"? Grace pieczołowicie zamknęła puszkę zielonej farby i sięgnęła po przydymioną żółć. Susie zamierzała rzucić papierek po batonie na podłogę, ale powstrzymała się w pół gestu, wzruszyła ramionami i wepchnęła go do kieszeni. Grace przyjrzała się jej z podziwem. Jak ktokolwiek mógł sprawić, by wzruszenie ramion wyglądało niczym taniec egzotyczny1 ? Fakt, że siostra godzinami ćwiczyła przed lustrem, mimo to... Susie była... po prostu Susie. Niektórzy, mając osiemnaście lat, byli dorośli, inni nie. - Wychodzę z Buckiem - oznajmiła, a jej ogromne, niemożliwie błękitne oczy rozbłysły jak gwiazdy. Grace czekała. Była pewna, że w tym wyznaniu tkwi jakiś haczyk. W sobotnie popołudnia nastolatce wolno było poszaleć.

Ślub z milionerem!- 143 Kim był Buck1 ? Imiona wszystkich przyjaciół Susie zazwyczaj kończyły się na literę „i". Maggi, Timmi, Marci, Patti. Susie czasami też podpisywała się w ten sposób, ale Grace wolała raczej sta- romodny styl. - To... piłkarz1 ? - próbowała zgadnąć. - Buck Daye - niecierpliwie podpowiedziała siostra, potrząsając szopą blond loków. - Tylko nie mów, że nie mogę. Mam już osiemnaście lat! Jesteś też niestała w uczuciach, impulsywna i uparta, pomyślała Grace, ale dyplomatycznie zmilczała. Od chwili, gdy jej owdowiały ojciec ponownie się ożenił i obdarzył ją cudowną, złotowłosą siostrzyczką, natychmiast pokochała to dziecko. Tę młodą dziewczynę, poprawiła się w myślach. Grace miała wtedy osiemnaście lat, tyle co Susie teraz. Jednak czy kiedykolwiek była aż tak młoda1 ? Raczej nie. Zakochała się w tamtym dziecku od pierwszego wejrzenia. Wszyscy inni również. Odkąd Susie uśmiechnęła się po raz pierwszy bezzębnymi dzią-sełkami, każdy roztkliwiał się nad jej urodą. Była ślicznym niemowlęciem, ślicznym dzieckiem, śliczną nastolatką... wciąż była śliczna, poczynając od figury lalki Barbie, przez rozjaśnione i skręcone w misterne loki włosy, aż po uroczo zadarty nosek i różane usta. Problem tkwił w tym, że tak długo bazowała na swym wyglądzie i pogodnym usposobieniu, że nigdy właściwie nie dorosła. Grace starała się

144 Dixie Browning świecić przykładem, lecz jej wysiłki były ignorowane. I nic dziwnego. Kto chciałby przewodnictwa chudej i podstarzałej kobiety1 ? - Czy mam rozumieć, że to jeden z rodziny Daye'a

Ślub z milionerem! 145 - Zadajesz się z bogaczami, skarbie. To nie nasza liga - upomniała ją łagodnie. - Oprzytomniej, to już nie te czasy - odparła Susie, kręcąc głową. - Polubisz go, Grace, naprawdę. Bosko się uśmiecha. Widać wtedy ten ząb, który ukruszył sobie w czasie meczu. Zobaczysz, jest superowy! - O, tak, wyszczerbiony ząb. To wspaniała podstawa udanego związku - powiedziała z przekąsem, żywiąc nadzieję, że siostra pozna się na ironii. Dzieliła je różnica całego pokolenia, więc nie zawsze udawało się int4 porozumieć. Szczególnie, gdy jedna siostra była oszałamiająco śliczną osiem-nastolatką, a druga wysuszoną trzydziestosześciolatką, która uważała za świetną rozrywkę grzebanie po śmietnikach w poszukiwaniu starych mebli. Bywało, że czuła się tak staro jak świat. Trzydzieści sześć lat to jeszcze nie grób, powtarzała sobie. Znała wiele kobiet, które cieszyły się życiem, mając pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, czy nawet więcej lat. Problem polegał na tym, że gdzieś po drodze, wybierając bezpieczną egzystencję, wpadła w rutynę. Teraz Susie była już niemal dorosła i Grace mogła znów zacząć żyć swoim życiem. Niestety, już nie pamiętała, jak to się robi. Chandler Daye szykował się na nadchodzące spotkanie. Oznaczało to włożenie szarego garnituru w delikatne prążki. Do tego wypadało

146 Dixie Browning założyć jedwabny krawat o konserwatywnym wzorze. Wprawnie go zawiązał i przyjrzał się w lustrze swojej świeżo ogolonej twarzy. Wyglądał nudno. Co więcej, był znudzony. Od czternastu lat, czyli od nagłej śmierci swego ojca, zajmował się rodzinnymi interesami. Co kwartał powtarzał się ten sam Scenariusz. Rodzinny obiad w rezydencji stryjecznego dziadka Dockery'ego, na który przybędą seniorzy. Będą obecni wszyscy osiemdziesię-ciolatkowie: cioteczna babka Henrietta, kuzyn Mortimer i bliźniaki, Perry i Patsy. Cała rodzina z wyjątkiem Bucka, który, jak zwykle, znajdzie jakąś wymówkę. Jednak Chandler powtarzał sobie, że nadejdzie kiedyś dzień,, w którym jego młody bratanek będzie zmuszony przejąć to wszystko. Zarówno sklep oraz udziały, jak i wujów, ciotki i kuzynów. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że stare wygi przeżyją go, by nękać kolejne pokolenia. Z drugiej strony, pomyślał, to tylko wyjdzie chłopakowi na dobre. Ma już dwadzieścia jeden lat i powinien się wreszcie ustatkować. Od czasu, gdy jego rodzice zginęli w wypadku, zabici przez pijanego kierowcę, Chandler starał się go lekko temperować. Sam miał dwadzieścia sześć lat, kiedy odziedziczył rodzinne imperium. Dzięki temu dorósł w przyspieszonym tempie. Naturalnie, mógł wszystko sprzedać. Dostał nawet kilka ciekawych propozycji. Jednak wiekowi krewni wciąż patrzyli mu przez ramię i kryty-

Ślub z milionerem! 147 kowali każdą decyzję. Dopiero później pojął, że Daye Department Store był nie tylko źródłem ich dochodów, ale także jedyną rozrywką. Kiedy to zrozumiał, nie miał serca pozbawiać ich rodzinnej firmy. Rzucił więc lotnictwo i marzenia o lataniu małym, szybkim samolotem bojowym, startującym ze statku. A także o uprawianiu miłości w egzotycznych portach z cudzoziemskimi pięknościami. W zamian podjął się zobowiązania na całe życie. Pracy w firmie, która nigdy go nie interesowała. A jeśli chodzi o uprawianie miłości z cudzoziemskimi lub krajowymi pięknościami, to ostatni raz miało to miejsce ponad rok temu, na zjeździe handlowców w Detroit. Dyrektorka znanej sieci sklepów zaprosiła go do swego pokoju pod pretekstem pokazania mu materiałów promocyjnych. Rzeczywiście, obejrzał wtedy wszystko dość dokładnie. Poprawił węzeł krawata i skrzywił się do swojego odbicia w lustrze. Nie cierpiał swojej gęstej grzywy już lekko szpakowatych włosów. Wiedział jednak, że wszyscy mężczyźni w jego rodzinie siwieli przed czterdziestką. - Daye, ależ z ciebie idiota! Jeszcze kilka lat, a zmienisz się w kompletnego dziwaka. Chandler porzucił lustro i zbiegł po wypolerowanych do połysku dębowych schodach. Porwał teczkę z przedpokoju i położył dłoń na klamce, gdy usłyszał głos Bucka.

148 Dixie Browning - Nie rób nic, czego ja bym nie zrobił, wujku Chan! - zawołał chłopak ze śmiechem, ogryzając nóżkę pieczonego kurczaka. Buck miał swoje własne mieszkanie w ekskluzywnej dzielnicy. Ale równie często bywał u wuja, co u siebie. - Pewnie nie chcesz się ze mną zamienić1 !- - spytał Chandler bez cienia nadziei. Czekał go nie do zniesienia nudny wieczór i obaj o tym wiedzieli. - Nie podołałbyś temu, co mam na dziś w planach. Czeka na mnie taka superowa panienka, no mówię ci, wspaniała laska... - Kobieta - poprawił go sucho. - Ma jakieś imię 4 - Susie McCall. Chciałem powiedzieć, że jest... boska! - To może być niebezpieczne dla zdrowia. - Och, nie. Ona wcale nie jest taka. To znaczy, my nie... no wiesz... - Jeszcze nie, chciałeś powiedzieć. Po prostu pamiętaj, co ci mówiłem. - Tak... wiem. Odpowiedzialność i takie tam - mruknął. - To wcale nie znaczy, że wciąż jestem prawiczkiem - zastrzegł natychmiast. - Już dawno jestem pełnoletni. Tak, masz dwadzieścia jeden lat, jesteś rozpuszczony, niedojrzały i masz zbyt duże powodzenie u dziewczyn, by ci to wyszło na zdrowie, pomyślał Chandler, ale rozsądnie powstrzymał się od ko- mentarza. Pokiwał tylko głową i wyszedł. Obrzucił

Ślub z milionerem! 149 niebo czujnym spojrzeniem. Padający śnieg nie byłby najgorszy, ale, jego zdaniem, nadciągała marznąca mżawka. - Zostawiłam to dla ciebie - oznajmiła Cleo Watson, najbliższa koleżanka Grace w księgowości w Daye Department Storę, podając jej płachtę gazety. „Durham Herald" zamieszczał maleńkie zdjęcia pracowników, którzy dostali awans lub jakoś się wyróżnili. Podpis pod jej fotografią głosił, że „panna Grace McCall zebrała najwięcej deklaracji wpłat na lokalny fundusz dobroczynny". Sama nie mogła ofiarować wiele, więc chętnie poświęcała swój wolny czas na prace charytatywne. - Dzięki. A widziałaś pierwszą stronę w poprzednim wydaniu ? - Masż na myśli ogromne zdjęcie Jego Smako-witości odbierającego nagrodę1 ? - Jego... co? Cleo, ten facet to nadęty bufon! - Tak, ale jak przyjemnie nadęty - westchnęła pięćdziesięcioletnia kobieta, matka trojga dzieci i babcia dwójki wnucząt. Grace roześmiała się, złożyła gazetę dokumentującą jej mały sukces i upchnęła ją w torebce. Właściwie nie było powodu, by ją sobie zostawiać. Susie nawet na nią nie spojrzy, a Grace nie miała przecież poza nią nikogo. Tydzień później Grace siedziała przed komputerem, na nowo przeżywając rozmowę, którą

150 Dixie Browning odbyła z siostrą przy śniadaniu. Właściwie była to nawet konfrontacja, jeśli nie otwarte wyzwanie. Od kilku dni Susie wracała do domu dobrze po północy. To, że skończyła osiemnaście lat nie oznaczało, że nie mogła wpaść w jakieś kłopoty. - Może się nagle okazać, że nie masz jak wrócić dp domu - tłumaczyła Grace. - Wielkie rzeczy. Gdybym miała swój własny samochód... - Rozmawiałyśmy już o tym, Susan. - Świetnie! Istnieją jeszcze taksówki. Poza tym, zawsze udaje mi się kogoś namówić, by mnie podrzucił do domu. - A co, jeśli ten ktoś okaże się... niemiły - Grace! Chyba zasługuję na to, by okazać mi odrobinę zaufania? - Cóż, czytuję gazety i słucham wiadomości. - To przestań, bo to ci szkodzi! - odparła Susie i posłała jej uroczy uśmiech. Grace westchnęła i poddała się. - No, dobrze, przyznaję, że zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Różne rzeczy mogą się przydarzyć, kochanie, a ja wolałabym, żeby nie przydarzyły się akurat tobie. - Różne rzeczy - przedrzeźniała ją siostra z iskierkami rozbawienia w błękitnych oczach. Poprzedniego wieczoru Susie wróciła o trzeciej w nocy. Grace, czekając na siostrę, nie mogła zasnąć ze zdenerwowania. Gdy Susie weszła do domu, okazało się, że strój ma w nieładzie, rozmazaną szminkę i wypieki na policzkach.

Ślub z milionerem! 151 - Jesteś dziwaczna - prychnęła Susie po chwili milczenia. Dziwaczny, to było w tym tygodniu jej ulubione słówko. Przed paroma dniami z lubością używała określenia: archaiczny. - Jeśli dziwaczność oznacza troskę o ciebie, to masz rację. - To żenujące! Gracie, mam osiemnaście lat i jestem praktycznie dorosła! - Nie krzycz. Susie rzuciła na podłogę swój nowy, skórzany płaszcz, którego zakup z pewnością zbytnio obciążył konto Grace i rozzłościła się na dobre. - Mam to gdzieś! A tak dla twojej informacji, pewnie uważasz, że Buck i ja powinniśmy wziąć ślub. I według ciebie chyba dopiero wtedy moglibyśmy przyjemnie spędzać czas. - Przyjemnie... to znaczy w łóżku - Gdybyśmy wzięli ślub - ciągnęła, wzruszając ramionami - żaden zgredziak nie stałby nam nad głową, jęcząc, żebyśmy wrócili do domu przed dziewiątą! - Jeśli już chcesz mnie obrazić, to mówi się zgred, a nie zgredziak. A sama przyznasz, że trzecia nad ranem, to więcej niż trochę po dziewiątej - powiedziała, siląc się na spokój. Przynajmniej udało jej się uniknąć klasycznego dla wszystkich międzypokoleniowych kłótni świata określenia „nie, przynajmniej dopóki mieszkasz pod moim dachem". Wojowniczość i oburzenie minęły już nastolatce

152 Dixie Browning i zaczęła się dąsać. Nawet to potrafiła robić ślicznie. Łzy powoli wzbierały w olbrzymich oczach i dolna warga zaczynała lekko drżeć. - Po prostu dobrze się bawiliśmy - jęknęła Susie. - Ty zawsze zabraniasz mi zabawy. Po prostu zazdrościsz, że ja jestem piękna i młoda, a ty nie. Ale co ja mogę zrobić, jeśli ty z własnej winy nie masz powodzenia u facetów1 ?- Generalnie mówiąc, gdybyś tak stale nie śmierdziała farbą... Grace leżała bezsennie tamtej nocy, czekając na siostrę, i zastanawiała się, kiedy kończyła się niedojrzałość, a zaczynała dorosłość. Pytała samą siebie, jak daleko sięgają jej obowiązki starszej siostry. Tymczasem Susie była na tyle dorosła, by myśleć o małżeństwie. Chociaż nie brała na poważ- nie gróźb rzuconych w gniewie, chciała mieć pewność, że Susie będzie wystarczająco dojrzała, by mądrze wybrać. Matka dziewczyny nie stanowiła najlepszego przykładu, skoro odeszła od męża, porzucając dziecko i zostawiając je na głowie Grace. Ojciec już wtedy zaczął się robić... dziwny. Możliwe, że to dlatego żona go opuściła. Grace nie miała nic przeciwko temu, że jej ojciec modlił się, leżąc krzyżem na podłodze. Ale siedem nocy w tygodniu? Po trzy, cztery godziny bez przerwy1 ? Dążenie do zbawienia, zgoda, ale jakim kosztem? Nagle rozdzwonił się jej biurowy telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Chwyciła słuchawkę, jak tonący chwyta linę okrętową. - Panna McCall? Pan Daye prosi panią do swego gabinetu.

Slub z milionerem!- 153 - Mnie? Na pewno to mnie wzywa? - spytała niebotycznie zdumiona, lecz sygnał w słuchawce świadczył, że połączenie zostało przerwane. - Małpa -wymamrotała pod adresem niemiłej sekretarki szefa, wstała i wyjrzała ze swojego boksu. - To była sekretarka Jego Wysokości. Mam się natychmiast stawić w jego gabinecie. - Może chce ci pogratulować nagrody? -uśmiechnęła się Cleo. Możliwe, pomyślała Grace nieco uspokojona tą perspektywą. Przydałby się dziś jakiś miły akcent. Nocami zamartwiała się o Susie i jej najnowszego chłopaka, więc w ciągu dnia miała kłopoty z kon- centracją. Gdyby to był ktoś inny, starszy, ustatkowany, z przyzwoitą pracą, to taki związek mógłby korzystnie wpłynąć na jej siostrę. Tymczasem, jak wynikało z jej dyskretnych badań, młody Daye był męskim odpowiednikiem Susie. Playboy. Imprezowicz. Zepsuty smarkacz bez pracy. Nie musiał zajmować się niczym na poważnie, był przecież jednym z członków rodziny pana Daye'a. A rodzina McCall miała wystarczająco dużo własnych kłopotów, by dokładać sobie jeszcze cudzych. Przez wszystkie lata pracy w Daye Department Storę Grace nie miała nawet okazji znaleźć się w pobliżu dyrektorskich biur, ale, jak wszyscy, znała reputację sekretarki szefa. Prawdziwa bara-kuda. Wieść niosła, że skrycie kochała się w swym przełożonym, choć był od niej o całą dekadę młodszy. Gdy stanęła przed windą, poprawiła włosy

154 Dixie Browning i strzepnęła niewidoczny pyłek ze spódnicy. Zerknęła na paznokcie i gorzko westchnęła. Fiolet i zieleń. Ani sok z cytryny, ani rozpuszczalnik nie dawały rady resztkom farby. Wiedziała jednak, że z czasem kolor się zetrze. Kobieta siedząca za ogromnym mahoniowym biurkiem uniosła głowę i posłała jej uśmiech, który choć ukazywał świetnie zrobione zęby, nie niósł ani odrobiny sympatii. Grace zaczynała się czuć dość niezręcznie. - Proszę usiąść, panno... hm... McCall. Pan Daye będzie za chwilę wolny. Grace sztywno opadła na jedno z trzech krzeseł. A jeśli nie chodziło o gratulacje? Co będzie, jeśli dostanie wymówienie? Jej komputerowe umiejętności pozostawiały wiele do życzenia, ale przez ostatnie siedem lat poczyniła olbrzymie postępy, jak na kogoś, kto nigdy nie chciał pracować w biurze przy komputerze. Odkąd tylko sięgała pamięcią, zawsze marzyła o byciu artystką. Rysowała i malowała, mając nadzieję na studiowanie sztuki i znalezienie funduszy na zakup materiałów dobrej jakości, ale póki co, musiała zadowolić się ich tańszymi odpowiednikami. Cóż, tak było kiedyś, pomyślała. Teraz zaś pracowała w księgowości olbrzymiego sklepu, a wyobraźnia podsuwała jej tuziny o wiele gorszych scenariuszy. Nie mogło minąć więcej niż kilka minut, lecz Grace czuła się tak, jakby spędziła na czekaniu

Ślub z milionerem! 155 długie godziny. Wreszcie pirania w jedwabnym kostiumie spojrzała na nią uważnie i raczyła prze- mówić. - Proszę wejść, panno McCall. Grace poderwała się z krzesła, znów poprawiła włosy i wygładziła spódnicę. Z zaciśniętymi kurczowo dłońmi weszła do gabinetu dyrektora. Siedział ukryty za masywnym biurkiem i nawet nie zadał sobie trudu uniesienia głowy. Czy rzeczy- wiście w skupieniu przeglądał dokumenty, czy też chciał, by nieswojo się poczuła? Wcale nie musiał się specjalnie o to starać. W dawnych, jeszcze szkolnych czasach, kiedy Grace była wzywana do pokoju nauczycielskiego za nieuważanie na lekcjach, od razu zbierało się jej na płacz. Nigdy nie radziła sobie dobrze z auto- rytetami. Mężczyzna wciąż nie podnosił głowy, więc miała czas, aby go dokładnie obejrzeć. A musiała przyznać, że było na co popatrzeć. Biurowa poczta pantoflowa donosiła, że właśnie dobijał czterdziestki. Szpakowate włosy trochę go postarzały, podczas gdy widoczna zza biurka reszta jego sylwetki zdawała się być dużo młodsza. Miał ten typ urody, który widywało się na okładkach kolorowych magazynów. Zbyt męski na modela, chociaż... Natychmiast przestań, McCall, rozkazała sobie, czując, że jej myśli zapędzają się w niebezpieczne rejony. - Panna McCall? Proszę usiąść.

156 Dixie Browning Wyczuła, że był to rozkaz, choć wypowiedziany tonem prośby. Usiadła ze złączonymi kolanami i stopami, układając dłonie tak, by ukryć zafarbowane paznokcie. - Przypuszczam, że zna pani powód mojego wezwania i - Znam? Chodzi o... zbiórkę pieniędzy dla ubogich dzieci ? - spytała, czując lodowaty dreszcz pełznący wzdłuż kręgosłupa. - Raczej o rozrywki niektórych dzieci - powiedział i, z krzywym uśmiechem, spojrzał jej prosto w oczy. Grace czekała. Czy powinna wiedzieć, o czym on mówiła Cokolwiek to było, nie sprawiało mu radości. Kiedy tak czekała na kolejne słowa, w zachwycie wpatrywała się w jego cudowne oczy. Były jasnoszare z niemal czarną obwódką. Jaka szkoda, że jego uśmiech nie sięgał oczu. Patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, jakby usiłował sobie przypomnieć, czy już gdzieś ją widział... Na przykład na plakacie na posterunku policji.

ROZDZIAŁ DRUGI - Być może zainteresuje panią fakt, że mój bratanek nie dostanie-ani grosza ze swych pieniędzy, póki nie ukończy dwudziestu pięciu lat - oznajmił nagle. - Buck Daye1 ? - Grace z trudem przypomniała sobie imię wymienione przez Susie. Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Przyszpilał ją chłodnym spojrzeniem szarych oczu, które doskonale pasowały do koloru jego włosów. Niespotykana o tej porze roku opalenizna czyniła tę kombinację zabójczą. - Jak mniemam, pani siostra, wykazała... hm... zainteresowanie? Spokojna, zrównoważona, grzeczna Grace, która zawsze łagodziła wszelkie konflikty, poczuła się jak smagnięta batem. - Proszę wybaczyć - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Czy pan sugeruje, że moja siostra jest zainteresowana pieniędzmi pańskiego bratanka?

158 Dixie Browning Jego spojrzenie można było odebrać jako pełne podziwu dla jej opanowania, gdyby nie lodowaty wyraz oczu. - Bingo - odparł. - Dla pańskiej informacji, moja siostra jest nie tylko piękna, ale również... - Grace urwała, szukając właściwego określenia, które stawiałoby Susie w lepszym świetle. Rozsądna? Raczej nie. Ciężko pracuje? Naciąganie faktów. Ambitna? To też jakoś nie bardzo pasowało do sytuacji. W tej chwili jej ambicją było zostać albo aktorką, albo projektantką mody, albo poślubić młodego milionera. - ...ma wielkie powodzenie u mężczyzn... młodych i tych starszych - dokończyła po chwili. - Nic więc dziwnego, że pański bratanek marzy o spotykaniu się z nią, ale, może mu pan ode mnie przekazać, że powinien wziąć numerek i stanąć w kolejce - dokończyła stanowczo. Do diabła, jęknęła w duchu. Może nie nakłamała, ale z pewnością rozmyślnie minęła się z prawdą. Wiedziała przecież, że młodzi spotykają się co najmniej od dwóch tygodni. Przystojny pan Chandler Daye w denerwujący sposób wciąż się jej przypatrywał, jakby była jakimś szczególnym okazem pod mikroskopem. Grace przełknęła gniew i zaczęła się z godnością podnosić. - Jeśli to wszystko, panie Daye, muszę wracać do pracy - oznajmiła, skoro się nie odezwał. Dotarła do drzwi, gratulując sobie w duchu, że

Slub z milionerem! 159 nie uderzyła go w twarz za paskudne insynuacje. Nagle coś jej przyszło do głowy. Zatrzymała się i powoli odwróciła. - A tak przy okazji, proszę przypomnieć bratankowi, że moja siostra musi być w domu najpóźniej o pierwszej w nocy - powiedziała królewskim tonem. - Bądź, co bądź, wciąż się uczy. Chandler oparł się w swoim wygodnym skórzanym fotelu i z niedowierzaniem wpatrzył się w obite dermą drzwi, które cichutko za sobą zamknęła. Odniosło to o wiele większy efekt, niż gdyby z całej siły nimi trzasnęła. Doskonale wiedział, że miała na to ochotę. Właściwie, wzywając ją, nie wiedział, kogo powinien się spodziewać. Harpii z tlenioną blond szopą i nadmiarem makijażu1 ? Naciągaczki i stręczycielki1 ? Przecież o to ją właśnie podejrzewał. Rozjaśnianie i farbowanie tych gęstych pięknych miedzianych włosów byłoby przestępstwem, pomyślał. A jeśli miała jakiś makijaż, nakładała go przecież większość kobiet, to był wyjątkowo dobrze dobrany i dyskretny. Natomiast nagły rumieniec gniewu, który wypłynął na jej urocze policzki, z pewnością był dziełem natury. Była niezła, musiał to przyznać. Jeśli siostrzyczki McCall coś knuły - a był gotów się założyć, że tak jest - tym bardziej podziwiał jej występ! Powoli sięgnął po telefon. - Nancy, połącz mnie proszę z Dickiem Lennonem. - Tym detektywem?

160 Dixie Browning - Przedstawicielem firmy ochroniarskiej - poprawił ją. - Zastanawiałem się... hm... nad kilkoma ulepszeniami w naszym systemie alarmowym. Do diabła, pomyślał z wściekłością. Przez tę Grace McCall musiałem nakłamać własnej sekretarce! Grace przedzierała się przez swoją poranną pracę jak burza. Jej palce fruwały po klawiaturze szybciej i, niestety, częściej się myliły, niż kiedykolwiek. - Kurczę - mruknęła, kiedy po raz kolejny w pośpiechu pomyliła rzędy cyfr. Nie była nieuważna, tylko rozdrażniona. Już sam pomysł, że jej siostrzyczka zainteresowała się tamtym chłopakiem dla jego pieniędzy, był oburzający. Susie lubiła wszystkich, a ludzie odwza- jemniali jej uczucia. Grace nie skłamała, gdy powiedziała Chandlerowi Daye, że jej siostra cieszy się powodzeniem u mężczyzn. Prawda była taka, że niezależnie od płci i wieku, ludzie ją po prostu uwielbiali. Poza tym była dobra z natury. Czasem beztroska, ale nigdy umyślnie nie wyrządziła nikomu krzywdy. Nie potrafiła chować urazy dłużej niż kilka godzin. Mała Susie-Słoneczko. Tak zwykła ją nazywać Grace. Susie uwielbiała też się dobrze ubierać. Gdyby była kilka centymetrów wyższa i miała nieco mniejszy biust, z pewnością zostałaby modelką. Tymczasem, by pomóc płacić własne czesne, część

Ślub z milionerem 161 opłat odpracowywała w szkole. Natomiast ubrania obie siostry kupowały po zniżonych cenach w skle- pie, w którym Grace pracowała. Od czasu do czasu, na rachunek siostry, Susie kupowała coś w innym sklepie. Coś, co bardziej pasowało do jej wieku i gustu. Ubrania ze sklepu rodziny Daye'a pasowały Grace, bo lubiła ubierać się skromnie, klasycznie i konserwatywnie. Jej młodsza siostra chciała tego uniknąć za wszelką cenę. Łatwo było zrozumieć, że woli ubierać się tak, jak jej przyjaciele. Właściwy wygląd i odpowiednia metka. Och, tak. Marka była niesłychanie ważna. Etykietki nbszono nawet na wierzchu, by udowodnić... cóż... to czy tamto. Nie po raz pierwszy Grace zastanawiała się, jaki jest ten Buck Daye. Przystojny, z pewnością. Popularny w swoim środowisku, bez wątpienia. Ale jakie były jego prawdziwe zalety? Dwadzieścia jeden lat to niewiele, jak dla mężczyzny. Jej zdaniem dojrzałość zaczynała się po trzydziestce. Zbyt wielu niedorostków próbowało udowodnić swą męskość, pijąc zbyt wiele, jeżdżąc zbyt szybko i eksperymentując z rzeczami, które lepiej jest zostawić w spokoju. Oczywiście, mógł z tego wyrosnąć. Większość wyrastała prędzej lub później. Większość, ale niestety nie wszyscy. Grace nie zazdrościła rodzicom, próbującym wychować swe pociechy na przykładnych obywateli, gdy wokół czaiło się tyle pokus. Gdy ona dorastała, pokusy także istniały. W końcu urodziła się w szalonych latach sześćdziesiątych

162 Dixie Browning Jej ojciec, jak wielu młodych w tym czasie, protestował przeciwko wojnie, ale kiedy się ożenił, ustatkował się i znalazł pracę na farmie tytoniowej. Jeśli chodzi o Grace, to z nieśmiałej uczennicy w końcu przeistoczyła się w nudną starą pannę. Albo, używając współczesnego języka, w niezależną kobietę w średnim wieku. Wróciła myślami do najbardziej palącej kwestii. Susie spotykała się z Buckiem Dayem już prawie od miesiąca, lecz do tej pory nie przyprowadziła go do domu. Właściwie nigdy nie przyprowadzała do domu swoich sympatii i przyjaciół, przyznała w duchu Grace. Oczywiście, Susie zapewniała siostrę, że nie wstydzi się tego, jak i gdzie mieszkają. Jednak prawdą było również to, że jej znajomi mieszkali w ekskluzywnych dzielnicach, chodzili do prywatnych szkół i należeli do elitarnych klubów. Tymczasem Grace mogła poszczycić się zaledwie krótką przynależnością do bractwa na studiach, a ich dom był niewielkim ceglanym bungalowem zbudowanym w latach trzydziestych. Jego jedyną zauważalną zaletą była malownicza okolica. Dbanie o zieleń wokół domu nie powodowało kosztów, a Grace często, z pozwoleniem lub bez, brała od sąsiadów odnóżki co ciekawszych roślin. Sądziła, że te drobne pożyczki nie są nazbyt grzeszne. Grace, wracając do domu, wciąż zżymała się na posądzenie szefa, że jej siostra jest zwykłą nacią-gaczką. W dodatku było jasne, że podejrzewa, iż to Grace ją do tego namówiła. Susie była już w domu. Leżała, wygodnie roz-