Cindy Hwang, która od wielu lat redaguje moje ksiąŜki,
z wyrazami wdzięczności za wsparcie, przyjaźń i trafne decyzje
1
DyliŜans z północny Anglii wtoczył się hałaśliwie na dziedziniec
londyńskiego zajazdu. Przybywał z dwugodzinnym opóźnieniem. W
samą porę, uznała pasaŜerka wciśnięta w kąt powozu, bo sztuczna
kurzajka juŜ niemal odlepiła się jej od nosa.
Siwowłosa dama w zrudziałym czarnym stroju przycisnęła ją
pospiesznie długim palcem. Nogi tak jej zdrętwiały od długiego sie-
dzenia, Ŝe musiała się wesprzeć na ramieniu słuŜącej. Rzuciła nieufne
spojrzenie spod ronda wysłuŜonego kapelusza, gdy dziewczyna
pomagała jej wysiąść. Zgięta wpół, podparła się laską, i wreszcie po-
stawiła stopę na ziemi. Rozejrzała się, czekając, aŜ słuŜąca wysiądzie
w ślad za nią.
Zajazd, gdzie dyliŜans zakończył podróŜ, niczym się nie wyróŜ-
niał. Zapach świeŜo upieczonego chleba, steku baraniego i mocnego
piwa, wraz z mniej miłym dla nosa odorem stajni sprawił, Ŝe znuŜeni
podróŜni Ŝwawo opuszczali powóz. Starszą panią bolały plecy, ssało
ją teŜ w Ŝołądku. Miała nadzieję, Ŝe jadło jest tak smaczne, jak ładnie
pachnie. Poszukała wzrokiem swojej towarzyszki.
Ledwie słuŜąca wysiadła, spostrzegła z przestrachem, Ŝe podąŜa za
nią ten sam brzuchaty jegomość w ciemnobrązowym płaszczu, który
w dyliŜansie śmiał uszczypnąć ją w pośladek! Siwowłosa dama zmar-
szczyła brwi. Mimo Ŝe całe Ŝycie spędziła na prowincji w północnym
Yorkshire, znała podobne typy. Gdy widzieli ładną buzię, nie potrafili
7
utrzymać rąk przy sobie. Ten hultaj myślał widocznie, Ŝe słuŜąca nie
oprze się zalotom tak zwanego dŜentelmena, chociaŜ sądząc z roz-
czochranych włosów i zapijaczonej fizjonomii, nie zasługiwał na to
miano. Przez całą drogę popijał rum z płaskiej srebrnej flaszki. JuŜ
ona mu pokaŜe!
Zrobiła dwa kroki, uniosła laskę i walnęła obleśnego typa w plecy
z wigorem niezwykłym u osoby w podeszłym wieku.
Gbur jęknął.
- Co pani wyrabia! ToŜ to tylko słuŜąca!
- Nauczę pana szacunku dla niewiasty, obojętne, słuŜącej czy nie,
zuchwalcze jeden! - odparła zadziwiająco młodzieńczym głosem i
nieco za późno zdała sobie sprawę, Ŝe juŜ się nie garbi jak stara,
schorowana kobieta.
Stajenny, który wyprzęgał konie, woźnica i dwaj posługacze z za-
jazdu, podobnie jak pasaŜerowie, którzy jeszcze nie weszli do oberŜy,
spojrzeli na staruszkę ze zdumieniem. Ona zaś znów się zgarbiła i
macała ziemię przed sobą końcem laski.
- Hm... ten syrop na reumatyzm, który doktor kazał mi pić - po-
wiedziała trzęsącym się głosem - działa cuda!
- Widzi mi się, Ŝe to prędzej jakaś diabelska sztuczka - wymam-
rotał stajenny - wiadomo, baby z północy są czarownicami!
Jeden ze słuŜących przeŜegnał się nerwowo. Reszta nadal popa-
trywała na staruszkę nieufnie. Dziewczyna odciągnęła ją na bok, po-
zwalając sobie na poufałość zaskakującą u sługi.
- Dość tego, Ofelio - szepnęła - bo będziemy musiały szukać
innego zajazdu!
Ofelia Applegate dała za wygraną. Kurzajka znowu się odklejała.
Zmarszczyła nos, by się podrapać, i przycisnęła brodawkę, nim
odpadła, co z pewnością jeszcze bardziej przeraziłoby natrętnych ga-
piów.
Potem pospieszyła w ślad za Kordelią, swoją siostrą bliźniaczką,
która dźwigała torbę podróŜną. Ofelia przypomniała sobie, Ŝe powin-
na podpierać się laseczką, a nie grzmocić nią natrętów, lecz cios wy-
mierzony tamtemu tłustemu gadowi sprawił jej ogromną satysfakcję,
8
podobnie jak widok zdumienia na jego twarzy. Chyba przedobrzyła,
wkładając kamyki do butów, Ŝeby kuśtykać bardziej wiarygodnie.
Efekt okazał się aŜ za dobry! MoŜe nie naleŜy do tego stopnia wczu-
wać się w rolę? Potem zapomniała, Ŝe ma dreptać jak starsza osoba, co
było powaŜnym błędem.
Gdzie przyjdzie im spędzić pierwszą noc w Londynie?
Siostra teŜ się tym martwiła.
- Nie znamy miasta - westchnęła - a nie wygląda najlepiej.
- Nie jest tak źle. - Ofelia rozejrzała się dokoła. Choć domy przy
brudnej ulicy, która zasługiwała raczej na miano zaułka, nie wyglądały
na zadbane, dla zasady sprzeciwiła się siostrze. Kordelia nie słuchała
jej, skupiona na wyminięciu leŜącego na ziemi końskiego nawozu.
- Zatrzymaj się na chwilę, muszę wyjąć kamyki z butów - jęknęła
Ofelia. - Torturują moje stopy!
- Mówiłam ci, Ŝe to głupi pomysł, przyszła królowo londyńskich
scen - burknęła Kordelia, ale przystanęła. Ofelia oparła się o siostrę,
zdjęła jeden bucik, wytrząsnęła z niego kamyki, wsunęła stopę w but i
zasznurowała go. Tak samo zrobiła z drugim butem. Wymruczała przy
tym pod nosem kilka słów, których Kordelia wolałaby nie słyszeć.
- Wiem, co myślałaś o podróŜy do Londynu. Mogłaś zostać w
domu.
- I pozwolić ci jechać samej? - Kordelia uniosła pięknie zaryso-
wane brwi. Gdy Ofelia spojrzała na nią, zobaczyła własne odbicie,
jakby patrzyła w lustro. Siostry miały takie same włosy, choć niestety
w pospolitym brązowym kolorze (ale uroczo okalały twarz), i oczy w
równie nieciekawym orzechowym odcieniu. Regularne rysy były miłe
dla oka i z pewnością Ofelia i Kordelia podobały się płci przeciwnej.
Wielbiciele na ogół mylili siostry. śaden z nich nie wzbudził
zainteresowania Ofelii.
śaden nie zdołał sprawić, by porzuciła marzenie, którego nie
ośmieliła się wyjawić ojcu ani starszym siostrom. Wiedziała, co by
usłyszała: to niemoŜliwe, nieosiągalne i bulwersujące.
Ofelia chciała zostać aktorką i grać w niezwykłych sztukach, któ-
rych miała pełną głowę. Wiedziała dobrze, co powiedziałyby starsze
9
siostry: damy nie zostają aktorkami! Gdyby jednak postawiła na swo-
im, zostałaby wykluczona z towarzystwa na zawsze. Bliscy musieliby
się jej wyrzec, bo przestano by ją przyjmować u porządnych ludzi.
Rodzina nie mogłaby Ofelii odwiedzać ani gościć. Na tę myśl łzy na-
pływały dziewczynie do oczu.
MoŜe znalazłby się jakiś sposób, by po kryjomu korespondować z
siostrami, gdyby ojciec ją wydziedziczył i wygnał z domu, co byłby
zmuszony (choć niechętnie) uczynić. Liczyła się z tym, ale wiedziała
teŜ, Ŝe wypłakiwałaby sobie oczy, gdyŜ była osobą uczuciową, a poza
tym uwielbiała ojca.
Gdy zostanie gwiazdą scen londyńskich, a była przekonana, Ŝe tak
się stanie, wynajmie jakieś miłe mieszkanko - nie, lepiej kupi dom w
Mayfair (w gazetach, które czasami czytywała, pisano, Ŝe to bardzo
wytworna dzielnica), urządzi w nim pokój gościnny i pośle od czasu
do czasu siostrom trochę pieniędzy, Ŝeby mogły ją w sekrecie odwie-
dzić...
A co one powiedzą ojcu, spytał głos rozsądku, nieznośnie podob-
ny do głosu Kordelii. Trudno, będą musiały wymyślić jakiś wykręt,
uciszyła go pospiesznie. Na przykład, Ŝe jadą w odwiedziny do krew-
nej. Co to za krewna, której ojciec nie zna?
Ofelia, pochłonięta dialogiem z sobą samą, potknęła się.
- Och! - jęknęła. Stanęła i obrzuciła wzrokiem budynki, które
mijały. Były nędzne, przyzwoitej oberŜy nie było widać. Ofelia potar
ła stłuczoną stopę na tyle, na ile jej pozwoliła zuŜyta skóra butów.
Jeśli miały nadal krąŜyć po tych nędznych zaułkach, niech przy-
najmniej będzie z tego jakiś poŜytek! Ofelia wiedziała, gdzie chce się
udać, a tam nikt nie kładzie się wcześnie do łóŜka.
Gdy doszły do kolejnego skrzyŜowania, pociągnęła siostrę za sobą
i skinęła na doroŜkę.
- Co ty robisz? - zaniepokoiła się Kordelia. - Mamy zbyt mało
pieniędzy, Ŝeby jechać doroŜką!
- A właśnie, Ŝe pojedziemy - odparła. Prawda, jazda kosztuje, ale
jeśli jej plan się powiedzie, nie będą musiały płacić za nocleg. A poza
tym bolała ją noga.
10
- Do teatru Malory Road - poleciła doroŜkarzowi.
Nie był to wprawdzie Covent Garden czy Drury Lane, lecz dla
debiutantki wystarczająco dobry teatr. Marząc o pierwszym występie,
nie zwracała uwagi na mijane domy, sklepy i mnóstwo powozów na
ulicach. Na sprawunki przyjdzie czas, kiedy juŜ zostanie gwiazdą.
Wtedy kupi sobie przepiękne stroje, kapelusze z piórami i klejnoty.
Przez całą drogę Kordelia kurczowo ściskała torbę. Gdy zajechały
przed teatr, Ofelia zapłaciła woźnicy i wysiadły. Przed teatrem stały
rozmaite powozy i roiło się od ludzi. Damy ubrane były w wieczo-
rowe suknie, towarzyszący im dŜentelmeni - w ciemne surduty, na
głowach mieli cylindry. Łobuziaki za pensa zmiatali na bok koński
nawóz, Ŝeby państwo nie pobrudzili sobie eleganckich strojów.
- Placki! PraŜone orzeszki! - nawoływali uliczni sprzedawcy.
Smakowity zapach przypomniał Ofelii, Ŝe od dawna nie jadły.
CzymŜe jednak jest pusty Ŝołądek w porównaniu z perspektywą
spełnienia największego marzenia? Z przekonaniem dyrektora teatru,
Ŝe Ofelia ma talent i zasługuje na występy w prawdziwym londyń-
skim teatrze? MoŜe nie było to najwspanialsze miejsce na debiut, ale
mimo wszystko...
Serce zabiło jej szybciej.
- Musimy kupić bilety, a potem pójdę zobaczyć się z dyrekto
rem, i...
- Nie! - powiedziała stanowczo Kordelia.
Ofelia poczuła, Ŝe jej plan jest zagroŜony.
- AleŜ Kordelio, ja muszę...
- DoroŜka kosztowała tyle, Ŝe nie mamy juŜ na nocleg. A przy-
najmniej tak mi się zdaje, bo nie wiem, ile kosztuje pokój w Londy-
nie. Nie wolno nam wydać ani pensa więcej. PrzecieŜ nie moŜemy
nocować na ulicy.
- Muszę pomówić z dyrektorem!
- MoŜesz to zrobić, nie płacąc za bilet.
Ofelia przygryzła wargę. Zazwyczaj udawało jej się przekonać
kaŜdego, prócz siostry. Na przykład przekonała teścia jednej z sióstr,
by pozwolił bliźniaczkom pojechać do najbliŜszego miasta targowego.
11
To była bagatelka! Co prawda gdyby się domyślał, Ŝe chcą uciec z
domu, byłoby trudniej! Kordelia za dobrze jednak znała swoją siostrę,
Ŝeby dać się wciągnąć w jej zamysły.
Ktoś obcy dałby się moŜe szybko przekonać. Ona miała na tyle
rozumu, Ŝeby wiedzieć, Ŝe wiele dziewcząt chce zostać aktorkami i
nie tak łatwo będzie dyrektora teatru namówić, aby dał szansę właśnie
Ofelii. Musiałaby go oczarować, takŜe urodą. Teraz zaś siostra była
ucharakteryzowana na staruszkę, i nie wyglądała czarująco. Na-
leŜałoby zmyć charakteryzację, zmienić strój i zaprezentować się z jak
najlepszej strony.
A moŜe jednak przebranie będzie działać na jej korzyść? Gdy dy-
rektor zobaczy, jak przekonująco wcieliła się w rolę starszej kobiety,
na pewno dostrzeŜe w niej materiał na aktorkę.
Ofelia grała juŜ główne role, ale w amatorskich przedstawieniach
sztuk własnego pióra. (Jej siostry takŜe w nich występowały, jedynie
Kordelia zawsze odmawiała udziału w tych, jak je nazywała, błazeń-
stwach). To jednak nie to samo co występ na prawdziwej scenie.
Skoro zaś damy nie bywały aktorkami, Ofelia nie miała gdzie na-
być doświadczenia. No i, rzecz jasna, nie wstąpiłaby nigdy do trupy
objazdowej! O nie, Londyn albo nic. A Ŝe damy nie grywają...
Miała juŜ dość tej śpiewki. Potrząsnęła głową tak mocno, Ŝe z wło-
sów posypał się puder. Ofelia kichnęła. Siostra machnęła gwałtownie
dłonią, Ŝeby rozproszyć obłoczek proszku.
- UwaŜaj, przestaniesz być siwa i twoja charakteryzacja będzie do
niczego.
- Nic nie rozumiesz! - Ofelia powiedziała to ostrzejszym tonem,
niŜ zamierzała. Przechodzień, który ich mijał i z uznaniem przyglądał
się Kordelii, uniósł brwi, lecz Ofelia, nic sobie z tego nie robiąc, skie-
rowała się ku wejściu do teatru.
- Bilecik, szanowna pani? Ostatnie przedstawienie... Dwa szy-
lingi...
- Chcę mówić z dyrektorem.
- Jest zajęty - chrząknął bileter. - Jeśli nie chce pani zobaczyć
sztuki, proszę się odsunąć i nie tarasować wejścia.
12
- Ale...
- Proszę odejść! - powtórzył, a ktoś z tyłu popchnął ją i chcąc nie
chcąc, znalazła się z dala od drzwi.
- Musi tu gdzieś być inne wejście - powiedziała do siostry i skrę-
ciły za róg budynku. Jedna z kobiet wchodzących do teatru spojrzała
na ich skromne podróŜne stroje i prychnęła z jawną pogardą. Suknię,
którą Ofelia włoŜyła, przebierając się za staruszkę, znalazła na strychu
u teścia swojej siostry; naleŜała zapewne do jego matki, osoby niewąt-
pliwie zacnej i godnej szacunku.
Ofelia wypatrzyła boczne wejście i zastukała w drewniane drzwi.
Gdy się otworzyły, zaczęła:
- Chciałabym mówić z dyrektorem...
MęŜczyzna, który stał w drzwiach, zignorował ją, spojrzał za to z
zainteresowaniem na Kordelię.
- A, debiutantka? Ile ma pani lat?
Zirytowana Ofelia zapragnęła mieć na sobie własną suknię, włosy
bez białego pudru i twarz bez sztucznych zmarszczek i kurzajki.
- To ja chcę mówić z dyrektorem. śyczę sobie, Ŝeby mnie prze-
słuchał.
- Nie potrzeba nam dziś starych bab! - MęŜczyzna zaśmiał się
rubasznie. - Lepiej się zajmij czym innym, matko!
I nim zdołała zaprotestować, zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
- Och! - parsknęła ze złością.
- MoŜe ucharakteryzowałaś się za dobrze - mruknęła siostra. -
Powinnaś tu jutro wrócić we własnym ubraniu, no i z własną twarzą.
- TeŜ tak sądzę - przytaknęła Ofelia, choć w duchu pieniła się ze
złości. Nie udało jej się dostać na przesłuchanie u dyrektora, nie miały
gdzie spędzić nocy. Ofelia gorączkowo zastanawiała się, co teraz?
Nagle krzyknęła:
- Dobry BoŜe! Kordelio, spójrz!
- Och! Ktoś się włamuje do teatru!
Ściśle mówiąc, nie do teatru, tylko do przylegającej do niego ofi-
cyny. W oknie na górze wyraźnie rysowała się sylwetka męŜczyzny.
13
- Na pomoc! - zaczęła krzyczeć Kordelia. - Włamywacz!
Jej krzyk podchwycili przechodnie. Zrobiło się zamieszanie.
Spłoszony męŜczyzna zjechał błyskawicznie na dół po linie jak
pająk i wmieszał się w tłum.
- Chodźmy stąd - szepnęła Kordelia. - Ludzie na nas patrzą!
- PrzecieŜ zapobiegłyśmy włamaniu! Powinni nam być wdzięcz
ni! - odparła gniewnie Ofelia.
Jednak nikt nie zamierzał im dziękować ani zaprosić na rozmowę z
dyrektorem teatru. Nadzieje na przesłuchanie rozwiały się, gdy tęgi
jegomość ze srogą miną zaczął się im podejrzliwie przyglądać.
Ofelia cofnęła się o krok.
- Pewnie myśli, Ŝe naleŜymy do złodziejskiej szajki - mruknęła
Kordelia.
- Czemu w takim razie wszczęłyśmy alarm? - oburzyła się Ofelia.
Nie miała jednak ochoty wyjaśniać tego jegomościowi, który obrzucał
je gniewnym spojrzeniem. A jeśli to jest dyrektor teatru? Och,
wszystko okazało się duŜo trudniejsze, niŜ sobie wyobraŜała.
Poczuła się nagle bardzo zmęczona. Było juŜ późno, a one nie
miały się gdzie podziać. Musiała przyznać, Ŝe jej wspaniały plan miał
pewne luki. W Londynie nie miały przyjaciół, u których mogłyby się
zatrzymać, a na nocleg w hotelu zabrakło im pieniędzy.
Poszły przed siebie. Na ulicy, na której się znalazły, wprawdzie
było więcej przechodniów, ale nie były to osoby z ich sfery. Ich stroje
były liche i zniszczone, siostry zauwaŜyły teŜ mocno wydekoltowane
kobiety, które spoglądały zuchwale.
- Nie oglądaj się, Ofelio - szepnęła trwoŜnie Kordelia. - Jakiś
obdartus idzie za nami!
Ofelii zrobiło się zimno, niekoniecznie z powodu chłodnego
wieczoru. MęŜczyzna w zniszczonym brązowym kapeluszu i wy-
strzępionym płaszczu zaszedł im drogę.
- Szukasz pani moŜe noclegu? - spytał. - Mogę zaprowadzić.
- Bardzo to uprzejme z pańskiej strony, ale... - zaczęła Ofelia,
lecz zaschło jej w ustach. Rozpaczliwie spojrzała na Kordelię.
- Dziękujemy, moja pani idzie do krewnych - odparła „słuŜąca".
14
- O tak, dziękujemy - dodała pewniejszym tonem Ofelia. Jednak
męŜczyzna schwycił ją mocno za ramię, a kiedy próbowała się oswo
bodzić, wzmocnił jedynie chwyt.
Przez chwilę szamotała się z nim, póki nie pchnął jej tak silnie, Ŝe
upadła jak długa, i nawet nie zdąŜyła krzyknąć, gdy złapał Kordelię.
- JuŜeś za stara, ropucho, ale za twoją słuŜącą dostanie mi się parę
groszy!
Daremnie Kordelia usiłowała go odepchnąć i kopnąć w goleń.
Ofelia wstała i z całej siły rąbnęła laską napastnika w plecy. MoŜe po-
radziłyby sobie z tym drabem, ale przyszedł mu z pomocą kompan.
Chwycili Kordelię z obu stron i mimo jej protestów wlekli ze sobą.
- Ratunku! - krzyknęła Ofelia.
2
Nikt nie zwracał na nie uwagi, mimo Ŝe Kordelia szamotała się z
napastnikami, a Ofelia wzywała pomocy. Kordelia nie krzyczała, bo
uświadomiła sobie, Ŝe w tej dzielnicy nikt im nie przyjdzie z pomocą,
mogą liczyć tylko na siebie.
Och, po co przyjechały do tego strasznego miasta! Kordelia zacie-
kle walczyła ze zbirami, czując, Ŝe czeka ją Ŝałosny koniec. PoderŜną
jej gardło, a ciało wrzucą do Tamizy, albo zaprowadzą do domu pub-
licznego. Gdyby nawet udało się jej uciec, nie będzie śmiała nikomu
spojrzeć w oczy.
Broniła się więc z całej siły. Pierwszego napastnika kopnęła w pa-
chwinę i z satysfakcją usłyszała, jak zawył z bólu. Drugiemu podrapała
twarz do krwi, Ŝylasty drab był jednak silniejszy i zdołał wykręcić jej
ręce do tyłu.
- Ratunku! - krzyczała Ofelia. - Ratujcie moją siostrę!
Rzuciła się na jednego opryszka, lecz z łatwością ją odepchnął,
drugi zaś wymierzył jej silny cios w Ŝołądek. Ofelia zgięła się wpół i
runęła na ziemię.
15
Kordelia krzyknęła z rozpaczy. MęŜczyźni byli wprawdzie chudzi,
ale bardzo silni. Mimo Ŝe ich gryzła, kopała i drapała, wlekli ją ciem-
nym zaułkiem.
- Ma diabła za skórą! - syknął pierwszy zbir. - Policzę sobie eks-
tra za tę dziką kocicę!
- A jakŜe, poskarŜ się madame Nell! - skrzywił się drugi. - MoŜe
zrobi to na niej wraŜenie!
Zarechotali, dysząc Kordelii w twarz.
Próbowała się wyrwać, ale bez powodzenia. Przed oczyma stanęła
jej ponura przyszłość.
MoŜe naleŜało spróbować innej metody? Kordelia zamknęła oczy
i osunęła się na ziemię.
- Zemdlała. W sam czas, dzika bestia! Bierz ją za nogi.
Gdy jeden z napastników schylił się, by chwycić ją za kostki nóg,
kopnęła go z całej siły w brzuch.
- Auć, boli! Uspokój się, ty dziwko!
Zbir, który oberwał, wywijał teraz nieduŜą pałką.
- Nie lubię tracić zarobku, choć czasem nie ma rady, co, Dinty?
- Zostaw tę pałkę, bo figa nam się dostanie za fatygę. Potrzebuję
forsy! - warknął gniewnie jego kamrat.
PrzeraŜona Kordelia nie zauwaŜyła, jak to się stało, Ŝe ten, który
trzymał pałkę, zachwiał się i chybił celu.
Zaskoczony wrzasnął, a męŜczyzna, który wyrósł na ulicy jak
spod ziemi, zadał mu dwa szybkie ciosy. Nim drugi zdołał
oprzytomnieć, Kordelia poczuła, Ŝe nieznajomy chwyta ją mocno za
ramię.
- Radziłbym zostawić tę damę w spokoju - powiedział. Miał re-
gularne rysy, mocno zarysowany podbródek i ciemne, gęste brwi.
- Ja... mam... nóŜ - wystękał opryszek i wyciągnął długie ostrze.
Kordelia wstrzymała oddech.
- Nieładnie - mruknął odziany w wytworny wieczorowy strój
nieznajomy, zamierzając się hebanową laską.
Drugi drab zaśmiał się szyderczo.
- Mam się wielmoŜnemu panu pięknie kłaniać? - zadrwił. -
A moŜe dać nogę ze strachu? Przed laską?
16
Wybawca Kordelii błyskawicznym ruchem odkręcił gałkę laski.
W środku kryło się cienkie, błyszczące ostrze. Zbir przestał się śmiać
i zaklął, a potem puścił Kordelię i pchnął ją na nieznajomego.
Krzyknęła ze strachu, Ŝe nadzieje się na ostrze jak prosię na roŜen,
lecz jej obrońca błyskawicznie je opuścił i Kordelia znalazła się w jego
ramionach. Napastnicy czym prędzej wzięli nogi za pas.
Przez chwilę Kordelia myślała, Ŝe teraz naprawdę zemdleje. Bli-
skość męŜczyzny, uścisk jego silnych ramion sprawiał, Ŝe kręciło jej
się w głowie.
PrzecieŜ nawet go nie znasz, upominała samą siebie. UwaŜaj,
Kordelio, przecieŜ jesteś rozsądną osobą!
Przyszedł mi z pomocą, i to w najcięŜszej opresji, broniła się w
myślach. WciąŜ jeszcze czuła strach, kolana uginały się pod nią i
ledwie mogła oddychać. Trzymała się kurczowo surduta swojego
wybawcy.
- W porządku - szepnął jej do ucha. - Proszę powoli nabrać
powietrza. Wiem, Ŝe to było okropne przeŜycie, ale nic juŜ pani nie
grozi.
Kordelia nie mogła wydobyć z siebie głosu, więc tylko skinęła
głową i przywarła do niego. Czuła się bezpieczniej w jego ramionach
niŜ podczas całego swojego Ŝycia; całkiem jak na kolanach ojca, tylko
Ŝe to, co czuła, wdychając zapach czystej bielizny, mydła i męskiej
skóry, nie przypominało uczuć dziecka dla ojca.
Zaskoczona własnymi doznaniami stwierdziła, Ŝe się czerwieni, i
odwróciła oczy, bo nieznajomy patrzył na nią przenikliwie. Tylko Ŝe...
- To pan! - zesztywniała w jego objęciach, ale nie oswobodziła
się z nich. - To pan próbował włamać się do teatru! Czy jest pan zło
dziejem?
Nieznajomy uniósł brwi.
- Na to wygląda. Pani zaś wszczęła alarm, a ludzie omal nie we
zwali policji. Zostałbym wówczas oskarŜony i groziłaby mi szubie
nica.
Chciała zaprotestować.
2 - Królowa skandalu 17
- AleŜ...
Nie pozwolił jej dokończyć.
- Czy nie świadczy o mojej szlachetności, Ŝe ratuję pani honor
i Ŝycie, ryzykując swoje? Nadstawiałem dla pani karku!
Uniósł dłoń i lekko dotknął jej szyi. Powinna była się przerazić,
lecz - dziwna rzecz - czuła coś całkiem przeciwnego. Jego jasne, sta-
lowoszare oczy spoglądały na nią drwiąco, choć ton głosu wcale taki
nie był. Wysławiał się jak ktoś dobrze wychowany, jak dŜentelmen.
JakŜe mógł być złodziejem? A jednak widziała go w oknie, on zresztą
nie zaprzeczał. Jeśli istotnie był złodziejem, to jakŜe mogła przebywać
w jego towarzystwie?
Czy jednak nie powinna być wdzięczna za uratowanie jej z rąk nie-
bezpiecznych zbirów? Obejmował ją co prawda mocno, ale i delikat-
nie, a jego bliskość sprawiała, Ŝe działo się z nią coś bardzo dziwnego.
Poczuła, Ŝe czerwieni się jeszcze mocniej.
- Muszę panu podziękować za pomoc. Nie powinnyśmy były tu
taj przyjeŜdŜać, ale moja siostra koniecznie chciała zostać aktorką i...
och BoŜe, gdzie ona jest?!
Gdy znaleźli Ofelię, jęczała, trzymając się za Ŝołądek. Kordelia
pomogła jej wstać. Przyszła królowa scen londyńskich była blada i z
trudem stała na nogach.
- Czy z tobą wszystko w porządku? - spytała Kordelia i dopiero
wtedy poczuła, jak bardzo sama jest słaba.
Ofelia skinęła głową.
- A z tobą? - spytała słabym głosem. - Te okropne łotry...
- Ten pan... och, jak właściwie brzmi pańskie nazwisko? - spytała
w nadziei, Ŝe Ofelia oszołomiona napadem nie rozpozna w męŜczyź-
nie włamywacza. Poza tym zrobiło się juŜ tak ciemno, Ŝe niewiele
było widać. Kordelia słyszała, Ŝe w zamoŜniejszych dzielnicach Lon-
dynu są gazowe latarnie, lecz na tej ulicy były tylko lampy olejowe
dające niewiele światła.
Nieznajomy spojrzał uwaŜnie na siostry.
- Powinniśmy juŜ iść, bo to nie jest bezpieczna okolica. Mieszka
ją tu jeszcze bardziej podejrzane indywidua niŜ tamci dwaj łajdacy.
18
Ofelia się wzdrygnęła.
- Czy panie mają się gdzie zatrzymać? Odprowadzę panie.
Siostry wymieniły spojrzenia.
- Nie przyjechały panie chyba do Londynu, nie znając tu nikogo,
kto mógłby udzielić im gościny? - spytał nieznajomy, a w jego głosie
zabrzmiało niedowierzanie. - CzyŜby spodziewała się pani, Ŝe dyrek-
tor teatru Malory Road z miejsca zaoferuje jej rolę?
- Ja potrafię grać! - Ofelia wyprostowała się energicznie, nie
zwaŜając na swoje upudrowane włosy i strój wiekowej damy.
- Naprawdę? A moŜna wiedzieć, gdzie pani do tej pory wystę-
powała, moja droga? - nieznajomy najwyraźniej domyślił się, Ŝe wy-
gląd Ofelii jest wynikiem charakteryzacji. Pozwolił sobie na ironiczną
poufałość, ale sądził widocznie, Ŝe mówi do aktorki, a nie do damy.
Kordelia przygryzła wargę i czekała na odpowiedź siostry. Ofelia mil-
czała.
- Tak teŜ myślałem. Aktorem nie moŜe być kaŜdy, proszę naiw-
nych panien z prowincji, a Nettles, dyrektor Malory Road, schrupie
was z kosteczkami, jeŜeli nie będziecie się pilnować. Coś mi się zresztą
zdaje, Ŝe on zbija majątek nie tylko na sztukach. Obawiam się, Ŝe
młode, ładne dziewczęta, którymi nikt się nie opiekuje, mogą paść
ofiarą jeśli nie jego, to kogoś innego.
Kordelia szła z tyłu ze spuszczoną głową, wpatrując się w bruk.
Kurczowo trzymała siostrę za rękę, jakby Ofelia znów miała zniknąć,
i ledwie do niej docierał sens słów ich wybawcy.
CzyŜby miały trafić do półświatka? Wielkie nieba!
- Przenigdy! - oświadczyła Ofelia teatralnym tonem.
- Na pewno nie! - zawtórowała jej Kordelia, mniej dramatycznie,
ale równie zdecydowanie.
- Doprawdy? - spytał, a Kordelia wyczuła jego sceptycyzm. -Wa-
sze poczucie godności jest chwalebne, obawiam się jednak, Ŝe pusty
brzuch moŜe uciszyć wyrzuty sumienia. Chodźmy. Nie zasługują pa-
nie na to, Ŝeby zagubić się w tym otoczeniu.
Szli pospiesznie w wilgotnym mroku. W pewnej chwili musieli
niemal przywrzeć do ściany, by nie przejechał ich powóz. W padającym
19
z niego świetle Kordelia dostrzegła, Ŝe mgła zaczyna tworzyć niewiel-
kie obłoczki. Zdawało się jej, Ŝe zaszli juŜ bardzo daleko, a imaginacja,
choć moŜe nie tak bujna jak siostry, była jednakŜe dość Ŝywa. Dokąd on
je zabierał? Do swojego mieszkania?
Mogła zaŜądać, Ŝeby zaprowadził je do porządnego hotelu, lecz
chyba Ŝaden w tej okolicy nie mógłby uchodzić za bezpieczny, a gdyby
nawet znalazł się taki, z pewnością nie wystarczyłoby im pieniędzy na
pokój.
Och, gdyby ich nie wydały na doroŜkę! Niech licho weźmie am-
bitne plany Ofelii! Podczas podróŜy wydały więcej, niŜ się spodzie-
wały. Musiały coś jeść. Powinny były głodować i oszczędzać! Przy-
pomniała sobie przypaloną baraninę i łykowate kurczaki, za które
oberŜyści zdzierali skórę z podróŜnych. Nie mieli oni jednak wiel-
kiego wyboru, bo trudno obyć się bez posiłków. Przyszły jej na myśl
ostrzeŜenia nieznajomego i westchnęła.
Co prawda Ofelia i Kordelia miały jeszcze ostatniego asa w ręka-
wie. Lord Gabriel Sinclair, ich przyrodni brat, mógł bawić w Londy-
nie. Choć ledwie go znały, z pewnością poŜyczyłby im pieniądze, by
mogły wrócić do Yorkshire. Oby tylko zdołała namówić siostrę do
powrotu. Chyba Ofelia nie ma zamiaru skazywać jej na przymieranie
głodem w stolicy? To juŜ przesada!
Przez szalone plany Ofelii o mało nie zostały porwane. Kordelia
stanowczo nie była w stanie traktować ich wyrozumiale, nawet jeśli
chodziło o największe marzenie ukochanej siostry.
Gdzie on je właściwie prowadzi? Jak długo będą iść w tych ciem-
nościach?
- Nie chcesz czasem uŜyć sobie, kochasiu? - rozległ się w pobliŜu
kobiecy głos.
Kordelia aŜ podskoczyła. ZbliŜali się właśnie do jednej z nielicz-
nych lamp. Ujrzała kobietę stojącą w niewielkim kręgu Ŝółtawego
światła, uróŜowaną i wydekoltowaną. To była ulicznica! Kordelia za-
drŜała. Czy chodzi o jedną z tych, które głód zmuszał do wykony-
wania najhaniebniejszego zajęcia? Poczuła litość. Gdyby porywaczom
się powiodło, podzieliłaby los tej dziewczyny.
20
- Nie, dziękuję - odparł uprzejmie ich towarzysz.
- Ano, toć juŜ masz niezgorszy harem! - zauwaŜyła, gdy dojrzała
we mgle sylwetki sióstr. - O rety, ile ci ich trzeba?
- Mam wiele zadziwiających talentów - odpowiedział, nie tracąc
pewności siebie.
Kordelia zacisnęła dłonie w pięści. Czuła teŜ wzrastające napięcie
siostry. Dokąd on je prowadzi? Nie powinna mu była mówić, Ŝe nikt z
ich krewnych nie mieszka w Londynie.
- Nasz brat przyrodni jest lordem i bywa w stolicy - powiedziała
odrobinę za głośno.
- Ach, ja równieŜ jestem zamoŜnym dŜentelmenem - odparł sar-
donicznym tonem - lecz jeśli przyprowadzę do domu dwie młode
damy, moŜe to wywołać plotki. Tego wieczoru jednak znajdą panie
bezpieczne lokum.
Ale to były jedynie słowa. Słowa nieznajomego. Ocalił je wpraw-
dzie przed łotrami. MoŜe miał w tym mimo wszystko własny cel? Był
złodziejem, nie zaprzeczał temu. Nikt nie wiedział, Ŝe one wybrały się
do Londynu. Nikt by ich nie szukał.
- Co zrobimy? - spytała ją szeptem Ofelia.
- Nie wiem! - odparła równie cicho. - Nie moŜemy przecieŜ spać
na ulicy, a nie mamy pieniędzy i nie odszukamy dziś naszego
przyrodniego brata, nawet jeśli jest teraz w Londynie. Twój plan był
szaleństwem, Ofelio, czyŜ ci nie mówiłam?
Szli jeszcze przez jakiś czas w ciemności, które rozświetlał tylko
księŜyc wyglądający od czasu do czasu zza chmur. Nagle Ofelia
schwyciła siostrę kurczowo za rękę.
- Uciekajmy!
3
Kordelia i Ofelia pędziły przed siebie. Zostawiły swojego wybawcę i
zniknęły w mroku.
21
Dopiero wtedy, gdy -jak sądziły - uciekły wystarczająco daleko, a
takŜe dlatego, Ŝe zabrakło im tchu, zatrzymały się zdyszane. Nikt ich
nie gonił.
- Ofelio, przecieŜ mówiłam ci, Ŝe nie moŜemy spać na ulicy? O
czym ty myślisz?
- Powiedziałaś takŜe, Ŝe nie wiemy, czy moŜna ufać temu czło-
wiekowi, czy nie. MoŜe to jest szlachetny obrońca, a moŜe zły wilk w
owczej skórze? - zapytała dramatycznie. - Nie, nie będziemy spać na
ulicy.
- AleŜ...
- Kiedy księŜyc wyjrzał zza chmur, dostrzegłam kościelną wieŜę!
- Ofelia urwała, bo zabrakło jej tchu, a potem ciągnęła, juŜ wolniej: -
Znajdziemy ten kościół. Jest niedaleko. Musi tam być i plebania,
gdzie nam z pewnością pomogą. A jeśli nie, to moŜemy się schronić w
samym kościele.
Kordelia skinęła potakująco głową, czując wielką ulgę. Dadzą so-
bie radę bez pomocy podejrzanego nieznajomego, któremu nie mogły
ufać. Nie był to najlepszy plan, lecz jednak jakiś plan.
- Doskonale - szepnęła - ale mówmy ciszej. Po co wskazywać
temu człowiekowi, gdzie jesteśmy?
A czyŜ one go w ogóle obchodziły? MoŜe zresztą zniechęcił się i
zrezygnował? MoŜe uznał, Ŝe narobiły mu juŜ i tak za wiele kłopotu,
obojętne, czy chciał im pomóc, czy teŜ miał wobec nich jakieś mniej
chwalebne zamiary?
Stały więc i nasłuchiwały.
Było dziwnie cicho jak na duŜe miasto. Do Kordelii docierały sła-
be odgłosy toczących się gdzieś w oddali pojazdów oraz inne dalekie
dźwięki, lecz tutaj domy były pogrąŜone w ciemności. Mgła niosła ze
sobą tak mocną woń rynsztoków i stajen, Ŝe Kordelia się skrzywiła.
Ciemność zacierała kontury okolicznych budynków, co nie sprzyjało
poszukiwaniom. Mrok z kaŜdą chwilą gęstniał, a księŜyc, kapryśny
sprzymierzeniec, znów skrył się za chmurami.
Za jakiś czas na pewno wynurzy się znowu, pomyślała Kordelia,
patrząc na szare chmury. Czekały zatem, a ona próbowała przekonać
22
siebie samą, Ŝe nieznany im wybawca - och, z pewnością ktoś uczci-
wy by się przedstawił! - nie odnajdzie ich tutaj.
Wilgoć przenikała ją na wskroś. Usiłowała okryć się szczelniej
płaszczem, lecz cała dygotała, częściowo z zimna, a częściowo ze
strachu.
Tylko świadomość, Ŝe siostra równieŜ drŜy, nie pozwalała jej ulec
panice. Ofelia takŜe się bała. Kordelia musiała być dzielna ze względu
na nią.
- Gdzie widziałaś tę wieŜę? - szepnęła. KsięŜyc, jak na złość, juŜ
dość długo nie ukazywał się zza chmur.
- Chyba gdzieś tam...
Kordelia zauwaŜyła, Ŝe palec siostry drŜy.
- A więc musimy ruszyć w tamtym kierunku.
Ofelia się nie sprzeciwiła.
Lepiej juŜ było błądzić, niŜ stać i trząść się ze strachu. Ruszyły.
Prawie nic nie widziały.
Posuwały się w nieznośnie wolnym tempie, a mroku nic nie roz-
jaśniało. Kordelia zaczęła się niepokoić, czy idą w dobrą stronę, i po-
wiedziała to na głos, mimo Ŝe obie zaczęły się wówczas bać jeszcze
bardziej.
- WieŜa nie była aŜ tak daleko. Chyba ją minęłyśmy.
Przystanęły zdezorientowane. Wreszcie ukazał się księŜyc. Kor-
delia rozejrzała się. Dzięki Bogu, Ŝe kościelne wieŜe są takie wysokie,
pomyślała na widok wysmukłej sylwety.
- O, tam! - krzyknęła i zaraz zakryła ręką usta, przypominając
sobie, Ŝe mają być cicho. Nieznajomy najwyraźniej zajął się własnymi
sprawami, ale na ulicy mogli być jacyś inni osobnicy, których nie mia-
ły ochoty spotkać. O tej porze nie naleŜało się tu spodziewać Ŝadnych
uczciwych ludzi.
- Poszłyśmy przedtem w złym kierunku. Chodźmy, nim wieŜę
znowu stracimy z oczu - ponagliła siostrę i przyspieszyły kroku. Po
kilku minutach księŜyc ponownie zniknął za chmurami, lecz tym ra-
zem Kordelia wiedziała, Ŝe idą we właściwą stronę. Kordelia, która
szła przodem, nagle się potknęła.
- Czy nic ci się nie stało?! - zawołała siostra.
23
Ból był dotkliwy i Kordelia nie odpowiedziała od razu. Powstrzy-
mała łzy, modląc się tylko, by nie złamała sobie palca. Po chwili dogo-
niła siostrę. Bąknęła jedynie:
- Och, drobnostka!
Nagle rozległo się głośne ujadanie psa. Serce Kordelii zabiło szyb-
ciej. Był uwiązany czy nie? A jeśli się na nie rzuci?
Starała się zachować spokój, ale Ofelia, która panicznie bała się
psów, schwyciła ją kurczowo za ramię.
- Nie ruszaj się - szepnęła Kordelia. - Nie wiemy, gdzie on jest!
Pies nadal ujadał, lecz na szczęście nie biegł w ich stronę, najwy-
raźniej był uwiązany na łańcuchu. Na szczęście księŜyc znowu wyj-
rzał zza chmur.
- Widzę kościół - ucieszyła się Kordelia. - Plebania powinna być
w pobliŜu.
Schwyciła Ofelię za rękę i przeskoczyła niski kamienny murek.
Pobiegły, potykając się co chwila. JuŜ zbliŜały się do kościoła, gdy
znowu zrobiło się ciemno choć oko wykol.
Przestały biec. Posuwały się powoli, krok za krokiem w stronę
kościoła, mrucząc pod nosem niezbyt cenzuralne słowa. Dzięki Bogu
były juŜ tak blisko, Ŝe nie zabłądzą. Jednak wydawało im się, Ŝe upły-
nęło juŜ duŜo czasu, a kościoła nie było. Kordelia szła pierwsza, Ofelia
trzymała ją za suknię, a obie były zbyt znękane, by cokolwiek mówić.
Nagle Kordelia potknęła się o coś.
Złapała to coś. Poczuła pod palcami zimny kamień.
- To nagrobek.
- Och! - jęknęła Ofelia. - Mam nadzieję, Ŝe nie spoczywa pod nim
jakaś kobieta, która wpadła w łapy jegomościa obiecującego jej
pomoc...
- Ofelio! Nie czas na fantazjowanie! Musimy jak najszybciej zna-
leźć się na plebanii.
Kordelia przymknęła oczy, myśląc o parafialnym kościółku w
Yorkshire. Czy groby znajdują się od frontu? A jeśli tak, to... Siostra
wciąŜ się jej kurczowo trzymała. Gdyby się rozdzieliły... nie, nawet
nie chciała o tym myśleć!
24
Poczuła równiejszy grunt pod stopami, gdy nagle...
- Och!
- Co takiego? - spytała Ofelia.
- Krzew róŜany! UwaŜaj na ciernie! - Kordelia potarła ramię w
miejscu, gdzie się ukłuła. Uszły zaledwie kilka kroków, gdy Kordelia
padła jak długa, a Ofelia wylądowała na niej.
- Och, do licha! -jęknęła Kordelia.
Gdy próbowała się podnieść, oparła dłoń na czymś sypkim.
- Co to znowu? - narzekała Ofelia i zaczęła kaszleć. - Jestem
obsypana jakimś prochem! Wpadłyśmy chyba na stertę popiołu - do-
dała, otrzepując suknię.
- Wspaniale! - burknęła Kordelia. -Jakbyśmy nie były dość brud-
ne! Ale teraz nikt cię nie pozna! - zaczęła chichotać.
- Ani ciebie! - zawtórowała jej Ofelia.
- Jeśli ktoś wysypał tu popiół, to znaczy, Ŝe w pobliŜu jest kuch-
nia. A to z kolei znaczy, Ŝe trafiłyśmy na plebanię!
- Masz rację - wykrzyknęła uradowana Ofelia.
- Kto tam?
Zupełnie zapomniały, Ŝe mają zachowywać się cicho! CzyŜby
dogonił je nieznajomy wybawca Kordelii? Nie, był wyŜszy i szerszy
w ramionach, jasnowłosy, a takŜe miał miły głos.
- Szukamy kościoła, bo potrzebna nam pomoc. Zgubiłyśmy drogę
- odparła pospiesznie Ofelia.
- Lepiej niech panie wejdą na plebanię, a nie do kościoła, gdzie o
tej porze jest pusto i zimno. Zapraszam.
Nareszcie ją znalazły!
Przy świetle latarni dotarły bezpiecznie do drzwi plebanii.
Wysoki, młody pastor, który przedstawił się jako Giles Sheffield,
postawił latarnię na ziemi i odebrał od nich płaszcze. Pani Madigan,
gospodyni o macierzyńskim wyglądzie, pokiwała głową, ale na szczęś-
cie nic nie powiedziała na widok ich zabrudzonych strojów, twarzy
oraz jeszcze brudniejszych rąk, tylko przyniosła ciepłą wodę, mydło,
ręczniki, a potem obiecała, Ŝe zaraz poda gorącą herbatę z kanapkami.
25
Kiedy doprowadziły się do porządku, pastor wprowadził je do salo-
niku.
- Mamy juŜ jednego gościa, proszę się jednak nie przejmować -
wyjaśnił Ŝyczliwie. - Co za szkoda, Ŝe nie zastały panie krewnych ani
przyjaciół i muszą spędzić noc tutaj.
- Bardzo to uprzejme z pańskiej strony - podziękowała mu Kor-
delia z wyraźną ulgą. - Mamy za sobą trudne chwile.
- O tak, pan jest po prostu aniołem! - dodała Ofelia, jak zawsze z
przesadą. - JakŜe ja się bałam! - wyznała, najwyraźniej ujęta miłą
powierzchownością pastora.
Wielebny Sheffield otworzył drzwi salonu. Przed płonącym ko-
minkiem zwrócony do nich plecami siedział jakiś męŜczyzna. Gdy
weszły, wstał i się odwrócił.
Był to ich wybawca.
4
Topan?!
- Znają panie mojego kuzyna? - zdziwił się pastor.
Kordelia nie mogła oderwać oczu od złodzieja? wybawcy?, a on
uśmiechnął się do niej bynajmniej niezakłopotany.
- Chciał pan nas przyprowadzić właśnie tutaj? Na plebanię? -
spytała.
- CzyŜby miała pani coś przeciwko plebaniom? Mówiłem prze-
cieŜ, Ŝe odprowadzę panie w bezpieczne miejsce.
- AleŜ skąd. - Kordelia aŜ się zaczerwieniła na takie przypuszcze-
nie. - Oczywiście, Ŝe nie mam nic przeciwko plebaniom... Tylko Ŝe
pan nie powiedział, dokąd nas zabiera.
- Nie sądziłem, by mi pani uwierzyła.
Musiała przyznać, Ŝe miał rację, ale na myśl, Ŝe siedział sobie wy-
godnie przed kominkiem, podczas gdy one błądziły w ciemności, po-
tykały się o nagrobki i wpadły w popiół, poczuła złość.
26
- Nawet nie próbował pan nas odszukać!
- Skoro nie dbały panie o moją eskortę... - mruknął, a potem
uśmiechnął się złośliwie. - Gdyby panie nie popędziły tak szybko, to
pewnie bym próbował jako dobry samarytanin.
Nie ma co, ostatnie słowo naleŜało do niego! - Kordelia musiała
mu to przyznać.
Wreszcie nieznajomy się przedstawił:
- Jestem Ransom Sheffield. Wielebny Giles Sheffield jest moim
kuzynem ze strony ojca.
Ransom oparł się o ścianę. Widać było zaledwie zarys jego syl-
wetki ukryty w półcieniu, a przystojna twarz wskutek gry światła wy-
glądała jak gotycki maszkaron. Nie, doprawdy zanadto ją ponosi wy-
obraźnia, to Ofelia celuje w melodramatycznych bzdurach. Kordelia
była tą rozsądniejszą bliźniaczką.
Ransom Sheffield nie wyjaśnił jednak wszystkiego. Nadal nie
wiedziała, kim właściwie jest. Nawet nie próbował wytłumaczyć, co
robił w oknie teatru. Czy kuzyn pastora moŜe się tak zachowywać?
Był złodziejem czy nie?
- Giles lubi opiekować się zbłąkanymi owieczkami. Myślałem
więc, Ŝe to doskonały pomysł, by was tu przyprowadzić... A czy móg-
łbym poznać nazwisko pań?
- Doprawdy, Ransom, tak się nie mówi do dam! - upomniał go
kuzyn. - Jeszcze pomyślą, Ŝe nie jesteś dobrze wychowany...
- Ja... ja się nazywam Kordelia Applegate - wyjąkała - a to moja
siostra Ofelia Applegate. Jak się pan pewnie domyśla, nasz ojciec ko-
cha Szekspira.
Giles Sheffield spojrzał przelotnie na strój Ofelii i jej upudrowane
włosy, lecz był widać zbyt dobrze wychowany, by okazać zdziwienie
lub zadawać pytania.
- Szekspir. Ojciec pań ma wyborny gust literacki. A czemu nie
podróŜuje razem z wami?
Kordelia wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z siostrą.
- Niestety, nie moŜe. Nasz ojciec jest inwalidą i nie opuszcza
domu.
27
- A krewny czy przyjaciel, o którym panie wspominały, z jakiegoś
fatalnego powodu nie przebywa w Londynie?
Był przekonany, Ŝe Ŝadna dama przy zdrowych zmysłach nie
zaryzykuje podróŜy do Londynu, jeśli nie ma zapewnionej gościny.
Kordelia mruknęła więc: „Owszem, juŜ o tym mówiłam", i spojrzała
na siostrę. Ofelia wolała bez słów odwrócić się w stronę ognia.
- Nasz przyrodni brat ma dom w Londynie, lecz jest teraz... Ee...
nieobecny, a my zapomniałyśmy go uprzedzić, co było niewątpliwie
niemądre z naszej strony. A potem okropnie nas przeraził napad na
ulicy, pański zaś... ehm... kuzyn przyszedł nam z pomocą. Tak więc,
nawet jeśli moŜe się wydać niezbyt dobrze wychowany, mamy jednak
wobec niego dług wdzięczności.
Potem opisała próbę porwania. Twarz pastora spowaŜniała. Spoj-
rzał porozumiewawczo na kuzyna.
- Zapewne agenci madame Nell?
- Nie dziwiłbym się. Zwłaszcza Ŝe panie szły od strony Malory
Road. Ktoś mógł iść za nimi.
Kordelia oniemiała. A zatem napad nie był przypadkowy? IluŜ
nikczemników Ŝyło w tym mieście!
Ofelia zdjęła czarny kapelusz i wstrząsnęła włosami, rozsiewając
puder po całym pokoju. Kiedy odwróciła się do pastora, wyglądała
niemal tak jak zwykle, czyli jak młoda i ładna kobieta.
Wielebny Sheffield zdumiał się na widok tej przemiany.
- To wszystko moja wina! - oznajmiła Ofelia, a jej szeroko ot-
warte orzechowe oczy napełniły się łzami. Po chwili dodała drama-
tycznym tonem, godnym najlepszych scen londyńskich:
- Bardzo chciałam zostać aktorką. Och wiem, wiem, Ŝe to nie
przystoi damie, ale pragnienie występów po prostu mnie spalało!
Przebrałam się, Ŝeby nikt mnie nie rozpoznał podczas podróŜy. Siostra
towarzyszy mi, dokładając starań, bym nie czuła się, samotna. A takŜe
by strzec mojej reputacji. Samolubnie zgodziłam się, by przyjechała ze
mną. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia...
Łza stoczyła się jej po policzku i Kordelii wcale nie zdziwiło, Ŝe
pastor pospiesznie ujął Ofelię za rękę.
28
Przekład Agnieszka Dębska
Redakcja stylistyczna ElŜbieta Steglińska Korekta ElŜbieta Steglińska Anna Tenerowicz Projekt graficzny okładki Małgorzata Foniok Zdjęcie na okładce Opera Paryska Druk Opolgraf S.A. Tytuł oryginału A Lady of Scandal Copyright © 2007 by Cheryl Zach. All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2008 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-3262-1 Warszawa 2009. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl
Cindy Hwang, która od wielu lat redaguje moje ksiąŜki, z wyrazami wdzięczności za wsparcie, przyjaźń i trafne decyzje
1 DyliŜans z północny Anglii wtoczył się hałaśliwie na dziedziniec londyńskiego zajazdu. Przybywał z dwugodzinnym opóźnieniem. W samą porę, uznała pasaŜerka wciśnięta w kąt powozu, bo sztuczna kurzajka juŜ niemal odlepiła się jej od nosa. Siwowłosa dama w zrudziałym czarnym stroju przycisnęła ją pospiesznie długim palcem. Nogi tak jej zdrętwiały od długiego sie- dzenia, Ŝe musiała się wesprzeć na ramieniu słuŜącej. Rzuciła nieufne spojrzenie spod ronda wysłuŜonego kapelusza, gdy dziewczyna pomagała jej wysiąść. Zgięta wpół, podparła się laską, i wreszcie po- stawiła stopę na ziemi. Rozejrzała się, czekając, aŜ słuŜąca wysiądzie w ślad za nią. Zajazd, gdzie dyliŜans zakończył podróŜ, niczym się nie wyróŜ- niał. Zapach świeŜo upieczonego chleba, steku baraniego i mocnego piwa, wraz z mniej miłym dla nosa odorem stajni sprawił, Ŝe znuŜeni podróŜni Ŝwawo opuszczali powóz. Starszą panią bolały plecy, ssało ją teŜ w Ŝołądku. Miała nadzieję, Ŝe jadło jest tak smaczne, jak ładnie pachnie. Poszukała wzrokiem swojej towarzyszki. Ledwie słuŜąca wysiadła, spostrzegła z przestrachem, Ŝe podąŜa za nią ten sam brzuchaty jegomość w ciemnobrązowym płaszczu, który w dyliŜansie śmiał uszczypnąć ją w pośladek! Siwowłosa dama zmar- szczyła brwi. Mimo Ŝe całe Ŝycie spędziła na prowincji w północnym Yorkshire, znała podobne typy. Gdy widzieli ładną buzię, nie potrafili 7
utrzymać rąk przy sobie. Ten hultaj myślał widocznie, Ŝe słuŜąca nie oprze się zalotom tak zwanego dŜentelmena, chociaŜ sądząc z roz- czochranych włosów i zapijaczonej fizjonomii, nie zasługiwał na to miano. Przez całą drogę popijał rum z płaskiej srebrnej flaszki. JuŜ ona mu pokaŜe! Zrobiła dwa kroki, uniosła laskę i walnęła obleśnego typa w plecy z wigorem niezwykłym u osoby w podeszłym wieku. Gbur jęknął. - Co pani wyrabia! ToŜ to tylko słuŜąca! - Nauczę pana szacunku dla niewiasty, obojętne, słuŜącej czy nie, zuchwalcze jeden! - odparła zadziwiająco młodzieńczym głosem i nieco za późno zdała sobie sprawę, Ŝe juŜ się nie garbi jak stara, schorowana kobieta. Stajenny, który wyprzęgał konie, woźnica i dwaj posługacze z za- jazdu, podobnie jak pasaŜerowie, którzy jeszcze nie weszli do oberŜy, spojrzeli na staruszkę ze zdumieniem. Ona zaś znów się zgarbiła i macała ziemię przed sobą końcem laski. - Hm... ten syrop na reumatyzm, który doktor kazał mi pić - po- wiedziała trzęsącym się głosem - działa cuda! - Widzi mi się, Ŝe to prędzej jakaś diabelska sztuczka - wymam- rotał stajenny - wiadomo, baby z północy są czarownicami! Jeden ze słuŜących przeŜegnał się nerwowo. Reszta nadal popa- trywała na staruszkę nieufnie. Dziewczyna odciągnęła ją na bok, po- zwalając sobie na poufałość zaskakującą u sługi. - Dość tego, Ofelio - szepnęła - bo będziemy musiały szukać innego zajazdu! Ofelia Applegate dała za wygraną. Kurzajka znowu się odklejała. Zmarszczyła nos, by się podrapać, i przycisnęła brodawkę, nim odpadła, co z pewnością jeszcze bardziej przeraziłoby natrętnych ga- piów. Potem pospieszyła w ślad za Kordelią, swoją siostrą bliźniaczką, która dźwigała torbę podróŜną. Ofelia przypomniała sobie, Ŝe powin- na podpierać się laseczką, a nie grzmocić nią natrętów, lecz cios wy- mierzony tamtemu tłustemu gadowi sprawił jej ogromną satysfakcję, 8
podobnie jak widok zdumienia na jego twarzy. Chyba przedobrzyła, wkładając kamyki do butów, Ŝeby kuśtykać bardziej wiarygodnie. Efekt okazał się aŜ za dobry! MoŜe nie naleŜy do tego stopnia wczu- wać się w rolę? Potem zapomniała, Ŝe ma dreptać jak starsza osoba, co było powaŜnym błędem. Gdzie przyjdzie im spędzić pierwszą noc w Londynie? Siostra teŜ się tym martwiła. - Nie znamy miasta - westchnęła - a nie wygląda najlepiej. - Nie jest tak źle. - Ofelia rozejrzała się dokoła. Choć domy przy brudnej ulicy, która zasługiwała raczej na miano zaułka, nie wyglądały na zadbane, dla zasady sprzeciwiła się siostrze. Kordelia nie słuchała jej, skupiona na wyminięciu leŜącego na ziemi końskiego nawozu. - Zatrzymaj się na chwilę, muszę wyjąć kamyki z butów - jęknęła Ofelia. - Torturują moje stopy! - Mówiłam ci, Ŝe to głupi pomysł, przyszła królowo londyńskich scen - burknęła Kordelia, ale przystanęła. Ofelia oparła się o siostrę, zdjęła jeden bucik, wytrząsnęła z niego kamyki, wsunęła stopę w but i zasznurowała go. Tak samo zrobiła z drugim butem. Wymruczała przy tym pod nosem kilka słów, których Kordelia wolałaby nie słyszeć. - Wiem, co myślałaś o podróŜy do Londynu. Mogłaś zostać w domu. - I pozwolić ci jechać samej? - Kordelia uniosła pięknie zaryso- wane brwi. Gdy Ofelia spojrzała na nią, zobaczyła własne odbicie, jakby patrzyła w lustro. Siostry miały takie same włosy, choć niestety w pospolitym brązowym kolorze (ale uroczo okalały twarz), i oczy w równie nieciekawym orzechowym odcieniu. Regularne rysy były miłe dla oka i z pewnością Ofelia i Kordelia podobały się płci przeciwnej. Wielbiciele na ogół mylili siostry. śaden z nich nie wzbudził zainteresowania Ofelii. śaden nie zdołał sprawić, by porzuciła marzenie, którego nie ośmieliła się wyjawić ojcu ani starszym siostrom. Wiedziała, co by usłyszała: to niemoŜliwe, nieosiągalne i bulwersujące. Ofelia chciała zostać aktorką i grać w niezwykłych sztukach, któ- rych miała pełną głowę. Wiedziała dobrze, co powiedziałyby starsze 9
siostry: damy nie zostają aktorkami! Gdyby jednak postawiła na swo- im, zostałaby wykluczona z towarzystwa na zawsze. Bliscy musieliby się jej wyrzec, bo przestano by ją przyjmować u porządnych ludzi. Rodzina nie mogłaby Ofelii odwiedzać ani gościć. Na tę myśl łzy na- pływały dziewczynie do oczu. MoŜe znalazłby się jakiś sposób, by po kryjomu korespondować z siostrami, gdyby ojciec ją wydziedziczył i wygnał z domu, co byłby zmuszony (choć niechętnie) uczynić. Liczyła się z tym, ale wiedziała teŜ, Ŝe wypłakiwałaby sobie oczy, gdyŜ była osobą uczuciową, a poza tym uwielbiała ojca. Gdy zostanie gwiazdą scen londyńskich, a była przekonana, Ŝe tak się stanie, wynajmie jakieś miłe mieszkanko - nie, lepiej kupi dom w Mayfair (w gazetach, które czasami czytywała, pisano, Ŝe to bardzo wytworna dzielnica), urządzi w nim pokój gościnny i pośle od czasu do czasu siostrom trochę pieniędzy, Ŝeby mogły ją w sekrecie odwie- dzić... A co one powiedzą ojcu, spytał głos rozsądku, nieznośnie podob- ny do głosu Kordelii. Trudno, będą musiały wymyślić jakiś wykręt, uciszyła go pospiesznie. Na przykład, Ŝe jadą w odwiedziny do krew- nej. Co to za krewna, której ojciec nie zna? Ofelia, pochłonięta dialogiem z sobą samą, potknęła się. - Och! - jęknęła. Stanęła i obrzuciła wzrokiem budynki, które mijały. Były nędzne, przyzwoitej oberŜy nie było widać. Ofelia potar ła stłuczoną stopę na tyle, na ile jej pozwoliła zuŜyta skóra butów. Jeśli miały nadal krąŜyć po tych nędznych zaułkach, niech przy- najmniej będzie z tego jakiś poŜytek! Ofelia wiedziała, gdzie chce się udać, a tam nikt nie kładzie się wcześnie do łóŜka. Gdy doszły do kolejnego skrzyŜowania, pociągnęła siostrę za sobą i skinęła na doroŜkę. - Co ty robisz? - zaniepokoiła się Kordelia. - Mamy zbyt mało pieniędzy, Ŝeby jechać doroŜką! - A właśnie, Ŝe pojedziemy - odparła. Prawda, jazda kosztuje, ale jeśli jej plan się powiedzie, nie będą musiały płacić za nocleg. A poza tym bolała ją noga. 10
- Do teatru Malory Road - poleciła doroŜkarzowi. Nie był to wprawdzie Covent Garden czy Drury Lane, lecz dla debiutantki wystarczająco dobry teatr. Marząc o pierwszym występie, nie zwracała uwagi na mijane domy, sklepy i mnóstwo powozów na ulicach. Na sprawunki przyjdzie czas, kiedy juŜ zostanie gwiazdą. Wtedy kupi sobie przepiękne stroje, kapelusze z piórami i klejnoty. Przez całą drogę Kordelia kurczowo ściskała torbę. Gdy zajechały przed teatr, Ofelia zapłaciła woźnicy i wysiadły. Przed teatrem stały rozmaite powozy i roiło się od ludzi. Damy ubrane były w wieczo- rowe suknie, towarzyszący im dŜentelmeni - w ciemne surduty, na głowach mieli cylindry. Łobuziaki za pensa zmiatali na bok koński nawóz, Ŝeby państwo nie pobrudzili sobie eleganckich strojów. - Placki! PraŜone orzeszki! - nawoływali uliczni sprzedawcy. Smakowity zapach przypomniał Ofelii, Ŝe od dawna nie jadły. CzymŜe jednak jest pusty Ŝołądek w porównaniu z perspektywą spełnienia największego marzenia? Z przekonaniem dyrektora teatru, Ŝe Ofelia ma talent i zasługuje na występy w prawdziwym londyń- skim teatrze? MoŜe nie było to najwspanialsze miejsce na debiut, ale mimo wszystko... Serce zabiło jej szybciej. - Musimy kupić bilety, a potem pójdę zobaczyć się z dyrekto rem, i... - Nie! - powiedziała stanowczo Kordelia. Ofelia poczuła, Ŝe jej plan jest zagroŜony. - AleŜ Kordelio, ja muszę... - DoroŜka kosztowała tyle, Ŝe nie mamy juŜ na nocleg. A przy- najmniej tak mi się zdaje, bo nie wiem, ile kosztuje pokój w Londy- nie. Nie wolno nam wydać ani pensa więcej. PrzecieŜ nie moŜemy nocować na ulicy. - Muszę pomówić z dyrektorem! - MoŜesz to zrobić, nie płacąc za bilet. Ofelia przygryzła wargę. Zazwyczaj udawało jej się przekonać kaŜdego, prócz siostry. Na przykład przekonała teścia jednej z sióstr, by pozwolił bliźniaczkom pojechać do najbliŜszego miasta targowego. 11
To była bagatelka! Co prawda gdyby się domyślał, Ŝe chcą uciec z domu, byłoby trudniej! Kordelia za dobrze jednak znała swoją siostrę, Ŝeby dać się wciągnąć w jej zamysły. Ktoś obcy dałby się moŜe szybko przekonać. Ona miała na tyle rozumu, Ŝeby wiedzieć, Ŝe wiele dziewcząt chce zostać aktorkami i nie tak łatwo będzie dyrektora teatru namówić, aby dał szansę właśnie Ofelii. Musiałaby go oczarować, takŜe urodą. Teraz zaś siostra była ucharakteryzowana na staruszkę, i nie wyglądała czarująco. Na- leŜałoby zmyć charakteryzację, zmienić strój i zaprezentować się z jak najlepszej strony. A moŜe jednak przebranie będzie działać na jej korzyść? Gdy dy- rektor zobaczy, jak przekonująco wcieliła się w rolę starszej kobiety, na pewno dostrzeŜe w niej materiał na aktorkę. Ofelia grała juŜ główne role, ale w amatorskich przedstawieniach sztuk własnego pióra. (Jej siostry takŜe w nich występowały, jedynie Kordelia zawsze odmawiała udziału w tych, jak je nazywała, błazeń- stwach). To jednak nie to samo co występ na prawdziwej scenie. Skoro zaś damy nie bywały aktorkami, Ofelia nie miała gdzie na- być doświadczenia. No i, rzecz jasna, nie wstąpiłaby nigdy do trupy objazdowej! O nie, Londyn albo nic. A Ŝe damy nie grywają... Miała juŜ dość tej śpiewki. Potrząsnęła głową tak mocno, Ŝe z wło- sów posypał się puder. Ofelia kichnęła. Siostra machnęła gwałtownie dłonią, Ŝeby rozproszyć obłoczek proszku. - UwaŜaj, przestaniesz być siwa i twoja charakteryzacja będzie do niczego. - Nic nie rozumiesz! - Ofelia powiedziała to ostrzejszym tonem, niŜ zamierzała. Przechodzień, który ich mijał i z uznaniem przyglądał się Kordelii, uniósł brwi, lecz Ofelia, nic sobie z tego nie robiąc, skie- rowała się ku wejściu do teatru. - Bilecik, szanowna pani? Ostatnie przedstawienie... Dwa szy- lingi... - Chcę mówić z dyrektorem. - Jest zajęty - chrząknął bileter. - Jeśli nie chce pani zobaczyć sztuki, proszę się odsunąć i nie tarasować wejścia. 12
- Ale... - Proszę odejść! - powtórzył, a ktoś z tyłu popchnął ją i chcąc nie chcąc, znalazła się z dala od drzwi. - Musi tu gdzieś być inne wejście - powiedziała do siostry i skrę- ciły za róg budynku. Jedna z kobiet wchodzących do teatru spojrzała na ich skromne podróŜne stroje i prychnęła z jawną pogardą. Suknię, którą Ofelia włoŜyła, przebierając się za staruszkę, znalazła na strychu u teścia swojej siostry; naleŜała zapewne do jego matki, osoby niewąt- pliwie zacnej i godnej szacunku. Ofelia wypatrzyła boczne wejście i zastukała w drewniane drzwi. Gdy się otworzyły, zaczęła: - Chciałabym mówić z dyrektorem... MęŜczyzna, który stał w drzwiach, zignorował ją, spojrzał za to z zainteresowaniem na Kordelię. - A, debiutantka? Ile ma pani lat? Zirytowana Ofelia zapragnęła mieć na sobie własną suknię, włosy bez białego pudru i twarz bez sztucznych zmarszczek i kurzajki. - To ja chcę mówić z dyrektorem. śyczę sobie, Ŝeby mnie prze- słuchał. - Nie potrzeba nam dziś starych bab! - MęŜczyzna zaśmiał się rubasznie. - Lepiej się zajmij czym innym, matko! I nim zdołała zaprotestować, zatrzasnął jej drzwi przed nosem. - Och! - parsknęła ze złością. - MoŜe ucharakteryzowałaś się za dobrze - mruknęła siostra. - Powinnaś tu jutro wrócić we własnym ubraniu, no i z własną twarzą. - TeŜ tak sądzę - przytaknęła Ofelia, choć w duchu pieniła się ze złości. Nie udało jej się dostać na przesłuchanie u dyrektora, nie miały gdzie spędzić nocy. Ofelia gorączkowo zastanawiała się, co teraz? Nagle krzyknęła: - Dobry BoŜe! Kordelio, spójrz! - Och! Ktoś się włamuje do teatru! Ściśle mówiąc, nie do teatru, tylko do przylegającej do niego ofi- cyny. W oknie na górze wyraźnie rysowała się sylwetka męŜczyzny. 13
- Na pomoc! - zaczęła krzyczeć Kordelia. - Włamywacz! Jej krzyk podchwycili przechodnie. Zrobiło się zamieszanie. Spłoszony męŜczyzna zjechał błyskawicznie na dół po linie jak pająk i wmieszał się w tłum. - Chodźmy stąd - szepnęła Kordelia. - Ludzie na nas patrzą! - PrzecieŜ zapobiegłyśmy włamaniu! Powinni nam być wdzięcz ni! - odparła gniewnie Ofelia. Jednak nikt nie zamierzał im dziękować ani zaprosić na rozmowę z dyrektorem teatru. Nadzieje na przesłuchanie rozwiały się, gdy tęgi jegomość ze srogą miną zaczął się im podejrzliwie przyglądać. Ofelia cofnęła się o krok. - Pewnie myśli, Ŝe naleŜymy do złodziejskiej szajki - mruknęła Kordelia. - Czemu w takim razie wszczęłyśmy alarm? - oburzyła się Ofelia. Nie miała jednak ochoty wyjaśniać tego jegomościowi, który obrzucał je gniewnym spojrzeniem. A jeśli to jest dyrektor teatru? Och, wszystko okazało się duŜo trudniejsze, niŜ sobie wyobraŜała. Poczuła się nagle bardzo zmęczona. Było juŜ późno, a one nie miały się gdzie podziać. Musiała przyznać, Ŝe jej wspaniały plan miał pewne luki. W Londynie nie miały przyjaciół, u których mogłyby się zatrzymać, a na nocleg w hotelu zabrakło im pieniędzy. Poszły przed siebie. Na ulicy, na której się znalazły, wprawdzie było więcej przechodniów, ale nie były to osoby z ich sfery. Ich stroje były liche i zniszczone, siostry zauwaŜyły teŜ mocno wydekoltowane kobiety, które spoglądały zuchwale. - Nie oglądaj się, Ofelio - szepnęła trwoŜnie Kordelia. - Jakiś obdartus idzie za nami! Ofelii zrobiło się zimno, niekoniecznie z powodu chłodnego wieczoru. MęŜczyzna w zniszczonym brązowym kapeluszu i wy- strzępionym płaszczu zaszedł im drogę. - Szukasz pani moŜe noclegu? - spytał. - Mogę zaprowadzić. - Bardzo to uprzejme z pańskiej strony, ale... - zaczęła Ofelia, lecz zaschło jej w ustach. Rozpaczliwie spojrzała na Kordelię. - Dziękujemy, moja pani idzie do krewnych - odparła „słuŜąca". 14
- O tak, dziękujemy - dodała pewniejszym tonem Ofelia. Jednak męŜczyzna schwycił ją mocno za ramię, a kiedy próbowała się oswo bodzić, wzmocnił jedynie chwyt. Przez chwilę szamotała się z nim, póki nie pchnął jej tak silnie, Ŝe upadła jak długa, i nawet nie zdąŜyła krzyknąć, gdy złapał Kordelię. - JuŜeś za stara, ropucho, ale za twoją słuŜącą dostanie mi się parę groszy! Daremnie Kordelia usiłowała go odepchnąć i kopnąć w goleń. Ofelia wstała i z całej siły rąbnęła laską napastnika w plecy. MoŜe po- radziłyby sobie z tym drabem, ale przyszedł mu z pomocą kompan. Chwycili Kordelię z obu stron i mimo jej protestów wlekli ze sobą. - Ratunku! - krzyknęła Ofelia. 2 Nikt nie zwracał na nie uwagi, mimo Ŝe Kordelia szamotała się z napastnikami, a Ofelia wzywała pomocy. Kordelia nie krzyczała, bo uświadomiła sobie, Ŝe w tej dzielnicy nikt im nie przyjdzie z pomocą, mogą liczyć tylko na siebie. Och, po co przyjechały do tego strasznego miasta! Kordelia zacie- kle walczyła ze zbirami, czując, Ŝe czeka ją Ŝałosny koniec. PoderŜną jej gardło, a ciało wrzucą do Tamizy, albo zaprowadzą do domu pub- licznego. Gdyby nawet udało się jej uciec, nie będzie śmiała nikomu spojrzeć w oczy. Broniła się więc z całej siły. Pierwszego napastnika kopnęła w pa- chwinę i z satysfakcją usłyszała, jak zawył z bólu. Drugiemu podrapała twarz do krwi, Ŝylasty drab był jednak silniejszy i zdołał wykręcić jej ręce do tyłu. - Ratunku! - krzyczała Ofelia. - Ratujcie moją siostrę! Rzuciła się na jednego opryszka, lecz z łatwością ją odepchnął, drugi zaś wymierzył jej silny cios w Ŝołądek. Ofelia zgięła się wpół i runęła na ziemię. 15
Kordelia krzyknęła z rozpaczy. MęŜczyźni byli wprawdzie chudzi, ale bardzo silni. Mimo Ŝe ich gryzła, kopała i drapała, wlekli ją ciem- nym zaułkiem. - Ma diabła za skórą! - syknął pierwszy zbir. - Policzę sobie eks- tra za tę dziką kocicę! - A jakŜe, poskarŜ się madame Nell! - skrzywił się drugi. - MoŜe zrobi to na niej wraŜenie! Zarechotali, dysząc Kordelii w twarz. Próbowała się wyrwać, ale bez powodzenia. Przed oczyma stanęła jej ponura przyszłość. MoŜe naleŜało spróbować innej metody? Kordelia zamknęła oczy i osunęła się na ziemię. - Zemdlała. W sam czas, dzika bestia! Bierz ją za nogi. Gdy jeden z napastników schylił się, by chwycić ją za kostki nóg, kopnęła go z całej siły w brzuch. - Auć, boli! Uspokój się, ty dziwko! Zbir, który oberwał, wywijał teraz nieduŜą pałką. - Nie lubię tracić zarobku, choć czasem nie ma rady, co, Dinty? - Zostaw tę pałkę, bo figa nam się dostanie za fatygę. Potrzebuję forsy! - warknął gniewnie jego kamrat. PrzeraŜona Kordelia nie zauwaŜyła, jak to się stało, Ŝe ten, który trzymał pałkę, zachwiał się i chybił celu. Zaskoczony wrzasnął, a męŜczyzna, który wyrósł na ulicy jak spod ziemi, zadał mu dwa szybkie ciosy. Nim drugi zdołał oprzytomnieć, Kordelia poczuła, Ŝe nieznajomy chwyta ją mocno za ramię. - Radziłbym zostawić tę damę w spokoju - powiedział. Miał re- gularne rysy, mocno zarysowany podbródek i ciemne, gęste brwi. - Ja... mam... nóŜ - wystękał opryszek i wyciągnął długie ostrze. Kordelia wstrzymała oddech. - Nieładnie - mruknął odziany w wytworny wieczorowy strój nieznajomy, zamierzając się hebanową laską. Drugi drab zaśmiał się szyderczo. - Mam się wielmoŜnemu panu pięknie kłaniać? - zadrwił. - A moŜe dać nogę ze strachu? Przed laską? 16
Wybawca Kordelii błyskawicznym ruchem odkręcił gałkę laski. W środku kryło się cienkie, błyszczące ostrze. Zbir przestał się śmiać i zaklął, a potem puścił Kordelię i pchnął ją na nieznajomego. Krzyknęła ze strachu, Ŝe nadzieje się na ostrze jak prosię na roŜen, lecz jej obrońca błyskawicznie je opuścił i Kordelia znalazła się w jego ramionach. Napastnicy czym prędzej wzięli nogi za pas. Przez chwilę Kordelia myślała, Ŝe teraz naprawdę zemdleje. Bli- skość męŜczyzny, uścisk jego silnych ramion sprawiał, Ŝe kręciło jej się w głowie. PrzecieŜ nawet go nie znasz, upominała samą siebie. UwaŜaj, Kordelio, przecieŜ jesteś rozsądną osobą! Przyszedł mi z pomocą, i to w najcięŜszej opresji, broniła się w myślach. WciąŜ jeszcze czuła strach, kolana uginały się pod nią i ledwie mogła oddychać. Trzymała się kurczowo surduta swojego wybawcy. - W porządku - szepnął jej do ucha. - Proszę powoli nabrać powietrza. Wiem, Ŝe to było okropne przeŜycie, ale nic juŜ pani nie grozi. Kordelia nie mogła wydobyć z siebie głosu, więc tylko skinęła głową i przywarła do niego. Czuła się bezpieczniej w jego ramionach niŜ podczas całego swojego Ŝycia; całkiem jak na kolanach ojca, tylko Ŝe to, co czuła, wdychając zapach czystej bielizny, mydła i męskiej skóry, nie przypominało uczuć dziecka dla ojca. Zaskoczona własnymi doznaniami stwierdziła, Ŝe się czerwieni, i odwróciła oczy, bo nieznajomy patrzył na nią przenikliwie. Tylko Ŝe... - To pan! - zesztywniała w jego objęciach, ale nie oswobodziła się z nich. - To pan próbował włamać się do teatru! Czy jest pan zło dziejem? Nieznajomy uniósł brwi. - Na to wygląda. Pani zaś wszczęła alarm, a ludzie omal nie we zwali policji. Zostałbym wówczas oskarŜony i groziłaby mi szubie nica. Chciała zaprotestować. 2 - Królowa skandalu 17
- AleŜ... Nie pozwolił jej dokończyć. - Czy nie świadczy o mojej szlachetności, Ŝe ratuję pani honor i Ŝycie, ryzykując swoje? Nadstawiałem dla pani karku! Uniósł dłoń i lekko dotknął jej szyi. Powinna była się przerazić, lecz - dziwna rzecz - czuła coś całkiem przeciwnego. Jego jasne, sta- lowoszare oczy spoglądały na nią drwiąco, choć ton głosu wcale taki nie był. Wysławiał się jak ktoś dobrze wychowany, jak dŜentelmen. JakŜe mógł być złodziejem? A jednak widziała go w oknie, on zresztą nie zaprzeczał. Jeśli istotnie był złodziejem, to jakŜe mogła przebywać w jego towarzystwie? Czy jednak nie powinna być wdzięczna za uratowanie jej z rąk nie- bezpiecznych zbirów? Obejmował ją co prawda mocno, ale i delikat- nie, a jego bliskość sprawiała, Ŝe działo się z nią coś bardzo dziwnego. Poczuła, Ŝe czerwieni się jeszcze mocniej. - Muszę panu podziękować za pomoc. Nie powinnyśmy były tu taj przyjeŜdŜać, ale moja siostra koniecznie chciała zostać aktorką i... och BoŜe, gdzie ona jest?! Gdy znaleźli Ofelię, jęczała, trzymając się za Ŝołądek. Kordelia pomogła jej wstać. Przyszła królowa scen londyńskich była blada i z trudem stała na nogach. - Czy z tobą wszystko w porządku? - spytała Kordelia i dopiero wtedy poczuła, jak bardzo sama jest słaba. Ofelia skinęła głową. - A z tobą? - spytała słabym głosem. - Te okropne łotry... - Ten pan... och, jak właściwie brzmi pańskie nazwisko? - spytała w nadziei, Ŝe Ofelia oszołomiona napadem nie rozpozna w męŜczyź- nie włamywacza. Poza tym zrobiło się juŜ tak ciemno, Ŝe niewiele było widać. Kordelia słyszała, Ŝe w zamoŜniejszych dzielnicach Lon- dynu są gazowe latarnie, lecz na tej ulicy były tylko lampy olejowe dające niewiele światła. Nieznajomy spojrzał uwaŜnie na siostry. - Powinniśmy juŜ iść, bo to nie jest bezpieczna okolica. Mieszka ją tu jeszcze bardziej podejrzane indywidua niŜ tamci dwaj łajdacy. 18
Ofelia się wzdrygnęła. - Czy panie mają się gdzie zatrzymać? Odprowadzę panie. Siostry wymieniły spojrzenia. - Nie przyjechały panie chyba do Londynu, nie znając tu nikogo, kto mógłby udzielić im gościny? - spytał nieznajomy, a w jego głosie zabrzmiało niedowierzanie. - CzyŜby spodziewała się pani, Ŝe dyrek- tor teatru Malory Road z miejsca zaoferuje jej rolę? - Ja potrafię grać! - Ofelia wyprostowała się energicznie, nie zwaŜając na swoje upudrowane włosy i strój wiekowej damy. - Naprawdę? A moŜna wiedzieć, gdzie pani do tej pory wystę- powała, moja droga? - nieznajomy najwyraźniej domyślił się, Ŝe wy- gląd Ofelii jest wynikiem charakteryzacji. Pozwolił sobie na ironiczną poufałość, ale sądził widocznie, Ŝe mówi do aktorki, a nie do damy. Kordelia przygryzła wargę i czekała na odpowiedź siostry. Ofelia mil- czała. - Tak teŜ myślałem. Aktorem nie moŜe być kaŜdy, proszę naiw- nych panien z prowincji, a Nettles, dyrektor Malory Road, schrupie was z kosteczkami, jeŜeli nie będziecie się pilnować. Coś mi się zresztą zdaje, Ŝe on zbija majątek nie tylko na sztukach. Obawiam się, Ŝe młode, ładne dziewczęta, którymi nikt się nie opiekuje, mogą paść ofiarą jeśli nie jego, to kogoś innego. Kordelia szła z tyłu ze spuszczoną głową, wpatrując się w bruk. Kurczowo trzymała siostrę za rękę, jakby Ofelia znów miała zniknąć, i ledwie do niej docierał sens słów ich wybawcy. CzyŜby miały trafić do półświatka? Wielkie nieba! - Przenigdy! - oświadczyła Ofelia teatralnym tonem. - Na pewno nie! - zawtórowała jej Kordelia, mniej dramatycznie, ale równie zdecydowanie. - Doprawdy? - spytał, a Kordelia wyczuła jego sceptycyzm. -Wa- sze poczucie godności jest chwalebne, obawiam się jednak, Ŝe pusty brzuch moŜe uciszyć wyrzuty sumienia. Chodźmy. Nie zasługują pa- nie na to, Ŝeby zagubić się w tym otoczeniu. Szli pospiesznie w wilgotnym mroku. W pewnej chwili musieli niemal przywrzeć do ściany, by nie przejechał ich powóz. W padającym 19
z niego świetle Kordelia dostrzegła, Ŝe mgła zaczyna tworzyć niewiel- kie obłoczki. Zdawało się jej, Ŝe zaszli juŜ bardzo daleko, a imaginacja, choć moŜe nie tak bujna jak siostry, była jednakŜe dość Ŝywa. Dokąd on je zabierał? Do swojego mieszkania? Mogła zaŜądać, Ŝeby zaprowadził je do porządnego hotelu, lecz chyba Ŝaden w tej okolicy nie mógłby uchodzić za bezpieczny, a gdyby nawet znalazł się taki, z pewnością nie wystarczyłoby im pieniędzy na pokój. Och, gdyby ich nie wydały na doroŜkę! Niech licho weźmie am- bitne plany Ofelii! Podczas podróŜy wydały więcej, niŜ się spodzie- wały. Musiały coś jeść. Powinny były głodować i oszczędzać! Przy- pomniała sobie przypaloną baraninę i łykowate kurczaki, za które oberŜyści zdzierali skórę z podróŜnych. Nie mieli oni jednak wiel- kiego wyboru, bo trudno obyć się bez posiłków. Przyszły jej na myśl ostrzeŜenia nieznajomego i westchnęła. Co prawda Ofelia i Kordelia miały jeszcze ostatniego asa w ręka- wie. Lord Gabriel Sinclair, ich przyrodni brat, mógł bawić w Londy- nie. Choć ledwie go znały, z pewnością poŜyczyłby im pieniądze, by mogły wrócić do Yorkshire. Oby tylko zdołała namówić siostrę do powrotu. Chyba Ofelia nie ma zamiaru skazywać jej na przymieranie głodem w stolicy? To juŜ przesada! Przez szalone plany Ofelii o mało nie zostały porwane. Kordelia stanowczo nie była w stanie traktować ich wyrozumiale, nawet jeśli chodziło o największe marzenie ukochanej siostry. Gdzie on je właściwie prowadzi? Jak długo będą iść w tych ciem- nościach? - Nie chcesz czasem uŜyć sobie, kochasiu? - rozległ się w pobliŜu kobiecy głos. Kordelia aŜ podskoczyła. ZbliŜali się właśnie do jednej z nielicz- nych lamp. Ujrzała kobietę stojącą w niewielkim kręgu Ŝółtawego światła, uróŜowaną i wydekoltowaną. To była ulicznica! Kordelia za- drŜała. Czy chodzi o jedną z tych, które głód zmuszał do wykony- wania najhaniebniejszego zajęcia? Poczuła litość. Gdyby porywaczom się powiodło, podzieliłaby los tej dziewczyny. 20
- Nie, dziękuję - odparł uprzejmie ich towarzysz. - Ano, toć juŜ masz niezgorszy harem! - zauwaŜyła, gdy dojrzała we mgle sylwetki sióstr. - O rety, ile ci ich trzeba? - Mam wiele zadziwiających talentów - odpowiedział, nie tracąc pewności siebie. Kordelia zacisnęła dłonie w pięści. Czuła teŜ wzrastające napięcie siostry. Dokąd on je prowadzi? Nie powinna mu była mówić, Ŝe nikt z ich krewnych nie mieszka w Londynie. - Nasz brat przyrodni jest lordem i bywa w stolicy - powiedziała odrobinę za głośno. - Ach, ja równieŜ jestem zamoŜnym dŜentelmenem - odparł sar- donicznym tonem - lecz jeśli przyprowadzę do domu dwie młode damy, moŜe to wywołać plotki. Tego wieczoru jednak znajdą panie bezpieczne lokum. Ale to były jedynie słowa. Słowa nieznajomego. Ocalił je wpraw- dzie przed łotrami. MoŜe miał w tym mimo wszystko własny cel? Był złodziejem, nie zaprzeczał temu. Nikt nie wiedział, Ŝe one wybrały się do Londynu. Nikt by ich nie szukał. - Co zrobimy? - spytała ją szeptem Ofelia. - Nie wiem! - odparła równie cicho. - Nie moŜemy przecieŜ spać na ulicy, a nie mamy pieniędzy i nie odszukamy dziś naszego przyrodniego brata, nawet jeśli jest teraz w Londynie. Twój plan był szaleństwem, Ofelio, czyŜ ci nie mówiłam? Szli jeszcze przez jakiś czas w ciemności, które rozświetlał tylko księŜyc wyglądający od czasu do czasu zza chmur. Nagle Ofelia schwyciła siostrę kurczowo za rękę. - Uciekajmy! 3 Kordelia i Ofelia pędziły przed siebie. Zostawiły swojego wybawcę i zniknęły w mroku. 21
Dopiero wtedy, gdy -jak sądziły - uciekły wystarczająco daleko, a takŜe dlatego, Ŝe zabrakło im tchu, zatrzymały się zdyszane. Nikt ich nie gonił. - Ofelio, przecieŜ mówiłam ci, Ŝe nie moŜemy spać na ulicy? O czym ty myślisz? - Powiedziałaś takŜe, Ŝe nie wiemy, czy moŜna ufać temu czło- wiekowi, czy nie. MoŜe to jest szlachetny obrońca, a moŜe zły wilk w owczej skórze? - zapytała dramatycznie. - Nie, nie będziemy spać na ulicy. - AleŜ... - Kiedy księŜyc wyjrzał zza chmur, dostrzegłam kościelną wieŜę! - Ofelia urwała, bo zabrakło jej tchu, a potem ciągnęła, juŜ wolniej: - Znajdziemy ten kościół. Jest niedaleko. Musi tam być i plebania, gdzie nam z pewnością pomogą. A jeśli nie, to moŜemy się schronić w samym kościele. Kordelia skinęła potakująco głową, czując wielką ulgę. Dadzą so- bie radę bez pomocy podejrzanego nieznajomego, któremu nie mogły ufać. Nie był to najlepszy plan, lecz jednak jakiś plan. - Doskonale - szepnęła - ale mówmy ciszej. Po co wskazywać temu człowiekowi, gdzie jesteśmy? A czyŜ one go w ogóle obchodziły? MoŜe zresztą zniechęcił się i zrezygnował? MoŜe uznał, Ŝe narobiły mu juŜ i tak za wiele kłopotu, obojętne, czy chciał im pomóc, czy teŜ miał wobec nich jakieś mniej chwalebne zamiary? Stały więc i nasłuchiwały. Było dziwnie cicho jak na duŜe miasto. Do Kordelii docierały sła- be odgłosy toczących się gdzieś w oddali pojazdów oraz inne dalekie dźwięki, lecz tutaj domy były pogrąŜone w ciemności. Mgła niosła ze sobą tak mocną woń rynsztoków i stajen, Ŝe Kordelia się skrzywiła. Ciemność zacierała kontury okolicznych budynków, co nie sprzyjało poszukiwaniom. Mrok z kaŜdą chwilą gęstniał, a księŜyc, kapryśny sprzymierzeniec, znów skrył się za chmurami. Za jakiś czas na pewno wynurzy się znowu, pomyślała Kordelia, patrząc na szare chmury. Czekały zatem, a ona próbowała przekonać 22
siebie samą, Ŝe nieznany im wybawca - och, z pewnością ktoś uczci- wy by się przedstawił! - nie odnajdzie ich tutaj. Wilgoć przenikała ją na wskroś. Usiłowała okryć się szczelniej płaszczem, lecz cała dygotała, częściowo z zimna, a częściowo ze strachu. Tylko świadomość, Ŝe siostra równieŜ drŜy, nie pozwalała jej ulec panice. Ofelia takŜe się bała. Kordelia musiała być dzielna ze względu na nią. - Gdzie widziałaś tę wieŜę? - szepnęła. KsięŜyc, jak na złość, juŜ dość długo nie ukazywał się zza chmur. - Chyba gdzieś tam... Kordelia zauwaŜyła, Ŝe palec siostry drŜy. - A więc musimy ruszyć w tamtym kierunku. Ofelia się nie sprzeciwiła. Lepiej juŜ było błądzić, niŜ stać i trząść się ze strachu. Ruszyły. Prawie nic nie widziały. Posuwały się w nieznośnie wolnym tempie, a mroku nic nie roz- jaśniało. Kordelia zaczęła się niepokoić, czy idą w dobrą stronę, i po- wiedziała to na głos, mimo Ŝe obie zaczęły się wówczas bać jeszcze bardziej. - WieŜa nie była aŜ tak daleko. Chyba ją minęłyśmy. Przystanęły zdezorientowane. Wreszcie ukazał się księŜyc. Kor- delia rozejrzała się. Dzięki Bogu, Ŝe kościelne wieŜe są takie wysokie, pomyślała na widok wysmukłej sylwety. - O, tam! - krzyknęła i zaraz zakryła ręką usta, przypominając sobie, Ŝe mają być cicho. Nieznajomy najwyraźniej zajął się własnymi sprawami, ale na ulicy mogli być jacyś inni osobnicy, których nie mia- ły ochoty spotkać. O tej porze nie naleŜało się tu spodziewać Ŝadnych uczciwych ludzi. - Poszłyśmy przedtem w złym kierunku. Chodźmy, nim wieŜę znowu stracimy z oczu - ponagliła siostrę i przyspieszyły kroku. Po kilku minutach księŜyc ponownie zniknął za chmurami, lecz tym ra- zem Kordelia wiedziała, Ŝe idą we właściwą stronę. Kordelia, która szła przodem, nagle się potknęła. - Czy nic ci się nie stało?! - zawołała siostra. 23
Ból był dotkliwy i Kordelia nie odpowiedziała od razu. Powstrzy- mała łzy, modląc się tylko, by nie złamała sobie palca. Po chwili dogo- niła siostrę. Bąknęła jedynie: - Och, drobnostka! Nagle rozległo się głośne ujadanie psa. Serce Kordelii zabiło szyb- ciej. Był uwiązany czy nie? A jeśli się na nie rzuci? Starała się zachować spokój, ale Ofelia, która panicznie bała się psów, schwyciła ją kurczowo za ramię. - Nie ruszaj się - szepnęła Kordelia. - Nie wiemy, gdzie on jest! Pies nadal ujadał, lecz na szczęście nie biegł w ich stronę, najwy- raźniej był uwiązany na łańcuchu. Na szczęście księŜyc znowu wyj- rzał zza chmur. - Widzę kościół - ucieszyła się Kordelia. - Plebania powinna być w pobliŜu. Schwyciła Ofelię za rękę i przeskoczyła niski kamienny murek. Pobiegły, potykając się co chwila. JuŜ zbliŜały się do kościoła, gdy znowu zrobiło się ciemno choć oko wykol. Przestały biec. Posuwały się powoli, krok za krokiem w stronę kościoła, mrucząc pod nosem niezbyt cenzuralne słowa. Dzięki Bogu były juŜ tak blisko, Ŝe nie zabłądzą. Jednak wydawało im się, Ŝe upły- nęło juŜ duŜo czasu, a kościoła nie było. Kordelia szła pierwsza, Ofelia trzymała ją za suknię, a obie były zbyt znękane, by cokolwiek mówić. Nagle Kordelia potknęła się o coś. Złapała to coś. Poczuła pod palcami zimny kamień. - To nagrobek. - Och! - jęknęła Ofelia. - Mam nadzieję, Ŝe nie spoczywa pod nim jakaś kobieta, która wpadła w łapy jegomościa obiecującego jej pomoc... - Ofelio! Nie czas na fantazjowanie! Musimy jak najszybciej zna- leźć się na plebanii. Kordelia przymknęła oczy, myśląc o parafialnym kościółku w Yorkshire. Czy groby znajdują się od frontu? A jeśli tak, to... Siostra wciąŜ się jej kurczowo trzymała. Gdyby się rozdzieliły... nie, nawet nie chciała o tym myśleć! 24
Poczuła równiejszy grunt pod stopami, gdy nagle... - Och! - Co takiego? - spytała Ofelia. - Krzew róŜany! UwaŜaj na ciernie! - Kordelia potarła ramię w miejscu, gdzie się ukłuła. Uszły zaledwie kilka kroków, gdy Kordelia padła jak długa, a Ofelia wylądowała na niej. - Och, do licha! -jęknęła Kordelia. Gdy próbowała się podnieść, oparła dłoń na czymś sypkim. - Co to znowu? - narzekała Ofelia i zaczęła kaszleć. - Jestem obsypana jakimś prochem! Wpadłyśmy chyba na stertę popiołu - do- dała, otrzepując suknię. - Wspaniale! - burknęła Kordelia. -Jakbyśmy nie były dość brud- ne! Ale teraz nikt cię nie pozna! - zaczęła chichotać. - Ani ciebie! - zawtórowała jej Ofelia. - Jeśli ktoś wysypał tu popiół, to znaczy, Ŝe w pobliŜu jest kuch- nia. A to z kolei znaczy, Ŝe trafiłyśmy na plebanię! - Masz rację - wykrzyknęła uradowana Ofelia. - Kto tam? Zupełnie zapomniały, Ŝe mają zachowywać się cicho! CzyŜby dogonił je nieznajomy wybawca Kordelii? Nie, był wyŜszy i szerszy w ramionach, jasnowłosy, a takŜe miał miły głos. - Szukamy kościoła, bo potrzebna nam pomoc. Zgubiłyśmy drogę - odparła pospiesznie Ofelia. - Lepiej niech panie wejdą na plebanię, a nie do kościoła, gdzie o tej porze jest pusto i zimno. Zapraszam. Nareszcie ją znalazły! Przy świetle latarni dotarły bezpiecznie do drzwi plebanii. Wysoki, młody pastor, który przedstawił się jako Giles Sheffield, postawił latarnię na ziemi i odebrał od nich płaszcze. Pani Madigan, gospodyni o macierzyńskim wyglądzie, pokiwała głową, ale na szczęś- cie nic nie powiedziała na widok ich zabrudzonych strojów, twarzy oraz jeszcze brudniejszych rąk, tylko przyniosła ciepłą wodę, mydło, ręczniki, a potem obiecała, Ŝe zaraz poda gorącą herbatę z kanapkami. 25
Kiedy doprowadziły się do porządku, pastor wprowadził je do salo- niku. - Mamy juŜ jednego gościa, proszę się jednak nie przejmować - wyjaśnił Ŝyczliwie. - Co za szkoda, Ŝe nie zastały panie krewnych ani przyjaciół i muszą spędzić noc tutaj. - Bardzo to uprzejme z pańskiej strony - podziękowała mu Kor- delia z wyraźną ulgą. - Mamy za sobą trudne chwile. - O tak, pan jest po prostu aniołem! - dodała Ofelia, jak zawsze z przesadą. - JakŜe ja się bałam! - wyznała, najwyraźniej ujęta miłą powierzchownością pastora. Wielebny Sheffield otworzył drzwi salonu. Przed płonącym ko- minkiem zwrócony do nich plecami siedział jakiś męŜczyzna. Gdy weszły, wstał i się odwrócił. Był to ich wybawca. 4 Topan?! - Znają panie mojego kuzyna? - zdziwił się pastor. Kordelia nie mogła oderwać oczu od złodzieja? wybawcy?, a on uśmiechnął się do niej bynajmniej niezakłopotany. - Chciał pan nas przyprowadzić właśnie tutaj? Na plebanię? - spytała. - CzyŜby miała pani coś przeciwko plebaniom? Mówiłem prze- cieŜ, Ŝe odprowadzę panie w bezpieczne miejsce. - AleŜ skąd. - Kordelia aŜ się zaczerwieniła na takie przypuszcze- nie. - Oczywiście, Ŝe nie mam nic przeciwko plebaniom... Tylko Ŝe pan nie powiedział, dokąd nas zabiera. - Nie sądziłem, by mi pani uwierzyła. Musiała przyznać, Ŝe miał rację, ale na myśl, Ŝe siedział sobie wy- godnie przed kominkiem, podczas gdy one błądziły w ciemności, po- tykały się o nagrobki i wpadły w popiół, poczuła złość. 26
- Nawet nie próbował pan nas odszukać! - Skoro nie dbały panie o moją eskortę... - mruknął, a potem uśmiechnął się złośliwie. - Gdyby panie nie popędziły tak szybko, to pewnie bym próbował jako dobry samarytanin. Nie ma co, ostatnie słowo naleŜało do niego! - Kordelia musiała mu to przyznać. Wreszcie nieznajomy się przedstawił: - Jestem Ransom Sheffield. Wielebny Giles Sheffield jest moim kuzynem ze strony ojca. Ransom oparł się o ścianę. Widać było zaledwie zarys jego syl- wetki ukryty w półcieniu, a przystojna twarz wskutek gry światła wy- glądała jak gotycki maszkaron. Nie, doprawdy zanadto ją ponosi wy- obraźnia, to Ofelia celuje w melodramatycznych bzdurach. Kordelia była tą rozsądniejszą bliźniaczką. Ransom Sheffield nie wyjaśnił jednak wszystkiego. Nadal nie wiedziała, kim właściwie jest. Nawet nie próbował wytłumaczyć, co robił w oknie teatru. Czy kuzyn pastora moŜe się tak zachowywać? Był złodziejem czy nie? - Giles lubi opiekować się zbłąkanymi owieczkami. Myślałem więc, Ŝe to doskonały pomysł, by was tu przyprowadzić... A czy móg- łbym poznać nazwisko pań? - Doprawdy, Ransom, tak się nie mówi do dam! - upomniał go kuzyn. - Jeszcze pomyślą, Ŝe nie jesteś dobrze wychowany... - Ja... ja się nazywam Kordelia Applegate - wyjąkała - a to moja siostra Ofelia Applegate. Jak się pan pewnie domyśla, nasz ojciec ko- cha Szekspira. Giles Sheffield spojrzał przelotnie na strój Ofelii i jej upudrowane włosy, lecz był widać zbyt dobrze wychowany, by okazać zdziwienie lub zadawać pytania. - Szekspir. Ojciec pań ma wyborny gust literacki. A czemu nie podróŜuje razem z wami? Kordelia wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z siostrą. - Niestety, nie moŜe. Nasz ojciec jest inwalidą i nie opuszcza domu. 27
- A krewny czy przyjaciel, o którym panie wspominały, z jakiegoś fatalnego powodu nie przebywa w Londynie? Był przekonany, Ŝe Ŝadna dama przy zdrowych zmysłach nie zaryzykuje podróŜy do Londynu, jeśli nie ma zapewnionej gościny. Kordelia mruknęła więc: „Owszem, juŜ o tym mówiłam", i spojrzała na siostrę. Ofelia wolała bez słów odwrócić się w stronę ognia. - Nasz przyrodni brat ma dom w Londynie, lecz jest teraz... Ee... nieobecny, a my zapomniałyśmy go uprzedzić, co było niewątpliwie niemądre z naszej strony. A potem okropnie nas przeraził napad na ulicy, pański zaś... ehm... kuzyn przyszedł nam z pomocą. Tak więc, nawet jeśli moŜe się wydać niezbyt dobrze wychowany, mamy jednak wobec niego dług wdzięczności. Potem opisała próbę porwania. Twarz pastora spowaŜniała. Spoj- rzał porozumiewawczo na kuzyna. - Zapewne agenci madame Nell? - Nie dziwiłbym się. Zwłaszcza Ŝe panie szły od strony Malory Road. Ktoś mógł iść za nimi. Kordelia oniemiała. A zatem napad nie był przypadkowy? IluŜ nikczemników Ŝyło w tym mieście! Ofelia zdjęła czarny kapelusz i wstrząsnęła włosami, rozsiewając puder po całym pokoju. Kiedy odwróciła się do pastora, wyglądała niemal tak jak zwykle, czyli jak młoda i ładna kobieta. Wielebny Sheffield zdumiał się na widok tej przemiany. - To wszystko moja wina! - oznajmiła Ofelia, a jej szeroko ot- warte orzechowe oczy napełniły się łzami. Po chwili dodała drama- tycznym tonem, godnym najlepszych scen londyńskich: - Bardzo chciałam zostać aktorką. Och wiem, wiem, Ŝe to nie przystoi damie, ale pragnienie występów po prostu mnie spalało! Przebrałam się, Ŝeby nikt mnie nie rozpoznał podczas podróŜy. Siostra towarzyszy mi, dokładając starań, bym nie czuła się, samotna. A takŜe by strzec mojej reputacji. Samolubnie zgodziłam się, by przyjechała ze mną. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia... Łza stoczyła się jej po policzku i Kordelii wcale nie zdziwiło, Ŝe pastor pospiesznie ujął Ofelię za rękę. 28