Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Cabot Meg - Nie chcę być dziewczyną z wybiegu [całość]

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Cabot Meg - Nie chcę być dziewczyną z wybiegu [całość].pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 121 stron)

1 Meg Cabot Top Modelka 2 Nie chcę być dziewczyną z wybiegu. Tytuł orginału: An Airheadn Novel Being Nikki Przekład: Agnieszka Kabala AMBER Warszawa 2009. Wydanie I by Hazaja www.chomikuj.pl/Hazaja

2 Benjaminowi 1. Zimno mi. Właściwie zamarzam. Fale rozbijają się o moje łydki, a woda, która po południu była ciepło-turkusowa, teraz zmieniła się w lodowato-czarną. Skały, których się kurczowo trzymam, wrzynają mi się w palce i podeszwy stóp. W dodatku są śliskie, a nie mogę ich puścić, bo wpadnę do przerażająco zimnej wody, w której – nie przesadzam – roi się od rekinów. Nie mam się czym obronić przed ostrymi jak brzytwa zębami. Jestem ubrana w wyjątkowo skąpe białe bikini, a do uda mam przyczepiona pochwę na sztylet, który ściskam między zębami. Jeśli puszcze się skały, rekiny odgryzą mi rękę albo nogę – ból będzie o wiele gorszy od tego, który czuję teraz. Muszę ukończyć misję i dostarczyć przesyłkę do rezydencji zbudowanej na klifie nade mną… Albo wysłuchiwać tego zrzędy Andre, dyrektora artystycznego, jak truje mi o tym przez cały wieczór. - Nie, nie, nie! – wrzeszczał Andre z łodzi z której reżyserował zdjęcia. – Viv, nałóż na nowo żel na tamto miejsce. Nie na to, na tamto! Serio. Lepiej byłoby wpaść do wody i dać się zeżreć rekinom. Byłam pewna, że chcą mnie zjeść mimo, że Dom – facet, od którego Stark Enterprises wynajęło łódź – mówił co innego. Twierdził, że to tawrosze, zupełnie nieszkodliwe rekinki, które bardziej boją się nas niż my ich. Przekonywał, że zwabiły je tylko jasne światła ustawione przez Francesca, naszego fotografa, i że wcale nie kręcą się tutaj po to, żeby zrobić sobie ze mnie przekąskę. Ale skąd mógł to wiedzieć? Tawrosze czy ludojady na pewno uznałyby mnie za smakowitą. - Nik? – zawołał z łodzi Brandon Stark – Jak się trzymasz? Jakby go to obchodziło. Był to tylko dlatego, że chciał się załapać na przejażdżkę firmowym samolotem i spędzić dzień na śmiganiu wokół wyspy St. John na nartach wodnych. Teraz udawał troskliwego, bo tego się po nim spodziewano. Albo dlatego że miał nadzieję dobrać mi się później do majtek. Jakby to kiedykolwiek zadziałało. W każdym razie nie ostatnio - Och, świetnie! – odkrzyknęłam. Tyle że przez sztylet w moich ustach nie można było zrozumieć, co mówię. A nie mogłam go wyjąć, bo ręce miałam zajęte czepianiem się skał, żeby nie stać się przekąską dla rekinów. W kącikach ust zbierała mi się ślina. Cudnie. - Potrzebujemy jeszcze parę ujęć, Nikki – zawołał Andre. – Postaraj się nie drżeć? - Nie drżę – sprostowałam – Trzęsę się. Z zimna. - Co ona powiedziała? – spytał Andre Brandona. Znów ten sztylet. - A skąd mam wiedzieć? – odparł. – Nikki – zwrócił się do mnie. – Co powiedziałaś? - Że mi zimno – odwrzasnęłam. Fale były coraz większe i moczyły mi już dół bikini. Tyłek mi zdrętwiał. Super. Nie czuję własnego tyłka!

3 Po co to robiłam? To miała być reklama perfum Starka czy telefonu komórkowego? Nawet nie pamiętałam. A Lulu wmawiała mi, jaką to jestem szczęściarą, że lecę w grudniu na Wyspy Dziewicze, kiedy każdy inny nowojorczyk będzie – dokładnie cytuję – odmrażał sobie tyłek. Gdyby tylko znała prawdę. To ja odmrażam sobie tyłek. I to dosłownie. - Nie wiem, o co jej chodzi - usłyszałam Brandona. - Nieważne, Francesco, rób zdjęcia – rzucił Andre do fotografa. – Nikki, pstrykamy! Nie wiedziałam, co się dzieje, bo łódź była za mną. Ale zobaczyłam błyski fleszy. Wyciągnęłam szyję i spojrzałam w górę, na brzeg klifu, próbując wczuć się w rolę. Starałam się nie myśleć o tym, że mam na sobie skąpe, białe bikini. Wyobrażałam sobie, że to zbroja. Nie byłam sobą Em Watts. Byłam Lenneth Valkyrie, rekrutującą dusze podległych wojowników i prowadzącą je do Walhalli. Wiedziałam, że dam radę. Potrafiłam wszystko. Tyle że na szczycie klifu nie widziałam Walhalli. Była tam droga, która turyści jeździli na lotnisko, z poboczem porośniętym krzaczorami. I niestety nie miałam zbroi. To kompletnie bez sensu! Szkolny zabójca – którym zdaje się miałam być – wspinał się po skałach boso i w bikini, bez jednej kieszeni, w której mógłby schować chociażby komórkę. No chyba, że w pochwie na sztylet. Może dlatego trzymam nóż w zęach, zamiast tam, gdzie trzymanie go miałoby jakiś sens? Niestety już dawno zauważyłam, że projektanci postaci z gier – albo dyrektorzy artystyczni – nigdy nie zastanawiali się nad praktyczną stroną strojów, w które ubierali swoich bohaterów czy modelki. I wiecie, co jeszcze miałoby sens? Sfotografowanie mnie w miłym, ciepłym studiu w Nowym Jorku, a potem komputerowe doklejenie klifu, dal i blasku księżyca wokół mnie. Ale Francesco chciał mieć na zdjęciach autentyczne emocje. Dlatego Stark go zatrudnił. Dla Stark Enterprises liczyli się tylko najlepsi. Rekiny, które kłębiły się pode mną, żeby mnie zjeść, jak tylko spadnę, były superautentyczne. - Świetnie ci idzie, Nikki – wołał Francesco, ciągle pstrykając – Naprawdę widzę determinację na twojej twarzy… Przysięgałam sobie właśnie, że jak tylko zejdę z tego klifu, złapię sztylet i dźgnę nim Francesca w oko. Tyle że ostrze noża było plastikowe. Ale mogłam się założyć, że doskonale by się do tego nadawało. - Widzę desperację dziewczyny, z której okoliczności wydobyły najbardziej pierwotne instynkty – ciągnął Francesco. – Która walczy o przetrwanie w świecie, gdzie wszyscy i wszystko zdają się sprzysięgać przeciwko niej… Najśmieszniejsze jest to, że Francesco właśnie opisał moją codzienną egzystencję. - Właściwie myślę… - przerwał Andre zaniepokojony – że ona powinna być szczęśliwa. Bo wie, że użyła dezodorantu Starka, która daje dziewczyną pewność, że wykonują swoją robotę. Aha. Więc to miała być reklama dezodorantu. - Szczęśliwa, Nikki – zawołał Andre. – Bądź szczęśliwa! Jesteśmy na wyspach! Powinnaś się świetnie bawić! Wiedziałam, że Andre ma rację. Powinnam być szczęśliwa. Bo niby co mogłoby mnie unieszczęśliwiać? Miałam wszystko, o czym marzą dziewczyny w moim wieku. Robiłam karierę jako twarz Stark Enterprises , za co płacono mi lepiej niż dobrze. Miałam własne poddasze z dwiema sypialniami w ekskluzywnym apartamentowcu w centrum Manhattanu. Dzieliłam je z przeuroczym pudelkiem miniaturką i przezabawną – chociaż nie wiem, czy

4 robiła to specjalnie – współlokatorką, celebrytką, która regularnie wkręcała nas do najlepszych imprezowni w mieście. Byłam bogata. W pękających szafach miałam ubrania od najlepszych projektantów, na wielkim łożu prześcieradła Frette, własną łazienkę z jacuzzi, wspaniałą kuchnię z blatami z czarnego granitu i markowym sprzętem, a do tego pomoc domową w masażystkę w jednym, która – jak ostatnio odkryłam – umiała (prawie) bezboleśnie woskować. W szkole ciągle nieźle sobie radziłam, mimo zarwanych nocy i bardzo bolesnych poranków, co zawdzięczałam owej rozrywkowej współlokatorce. I owszem, szóstkową średnią raczej miałam z głowy, jako że mój pracodawca wiecznie wyrywał mnie z lekcji. Najczęściej po to, żeby wysłać na jakąś tropikalną wyspę, gdzie świeciłam tyłkiem nad stadem rekinów, bo jemu zachciało się mojego zdjęcia po ciemku. Ale gdybym każdą wolną chwilę poświęcała na naukę, może udałoby się mi skończyć szkołę razem z moimi kolegami z klasy. Nieźle jak na dziewczynę, która spędziła miesiąc w szpitalu, w śpiączce. W takim razie, dlaczego byłam taka zdołowana? - Zrób coś, żeby wyglądała na szczęśliwą – powiedział Andre do Brandona, który z kolei zawołał do mnie: - Hej, Nik! Tu jest tak samo jak wtedy, kiedy byliśmy razem w Mustique w zeszłym roku, pamiętasz? Kiedy robiłaś sesję do brytyjskiego „Vogue’a” i mieliśmy prywatna kabinę plażową? I wypiliśmy cały Goldschlager? A potem poszliśmy pływać nago? Boże, wtedy to było fajnie… I wtedy sobie przypomniałam. To znaczy, przypomniałam sobie, dlaczego jestem zdołowana. W tym samym momencie odpadłam od skalnej ściany. Tak po prostu. Nagle poczułam, że wolę być zjedzona przez rekiny, niż słuchać opowieści Brandona. A to dlatego, że przez ostatni miesiąc, słyszałam mnóstwo podobnych historii – nie tylko z ust Brandona, ale od chłopaków z całego Manhattanu. Doskonale wiedziałam, jak się skończy ta opowieść. Jak na siedemnastolatkę - w dodatku rzekomo randkującą z jedynym synem swojego szefa – Nikki Howard miała trochę za wielu chłopaków. Usłyszałam krzyki z łodzi. Ale tak naprawdę miałam to gdzieś. Uderzyłam plecami o wodę. Była jeszcze zimniejsza, niż sobie wyobrażałam. Całe powietrze uciekło mi z płuc, a szok był tak silny, że przez sekundę zdawało mi się, przegryzł mnie na pół. Widziałam z filmu dokumentalnego, który oglądaliśmy z Chistoperem, że zęby rekina są piekielnie ostre i ofiary nie czują pierwszego chrupnięcia. Często nie zdają sobie sprawy, że są ranne… Aż do chwili, gdy otoczy je ciepła rzeka ich własnej krwi. Ale ścinające krew w żyłach zimno nie było jedynym niemiłym wrażeniem, jakiego doświadczyłam. Pogrążyłam się w ciemności. Przynajmniej na początku. Do czasu, gdy wzrok nie przyzwyczaił się do mrocznej wody. Ujrzałam światła z łodzi, rozświetlające ocean wokół mnie. Wtedy już wiedziałam, że nie jestem przegryziona na pół. Nie dostrzegłam żadnych ciemnych chmur krwi wokół mnie. Tylko ciemne kształty, które okazały się rekinami próbującymi jak najszybciej, byle dalej ode mnie. Dom chyba miał rację – o wiele bardziej bały się nas niż my ich. Widziałam też swoje włosy, kołyszące się wokół mnie jak złote wodorosty. Ledwie czterdzieści minut wcześniej, wioząc mnie do klifu w pontonie, cała ekipa trzęsła się nade mną, żebym przypadkiem nie zamoczyła sobie włosów ani bikini. A ja wszystko popsułam. Vanessa, stylistka, która przez ponad godzinę układała moje blond pukle, będzie wściekła, kiedy się wynurzę, mokra jak syrena. Jeśli się wynurzę.

5 No bo… Cóż, prawda była taka, że pod wodą okazało się całkiem przyjemnie. Zimno, owszem. Ale spokojnie. Cicho. Syreny wiedziały, co robią. A Ariel? Czy ona zgłupiała, że chciała mieszkać na lądzie? Było niesamowicie. Przez sekundę, czy dwie zapomniałam, jaka jestem zmarznięta i nieszczęśliwa i że nie czuję własnego tyłka. Aha! I o tym, że nie mogę oddychać i prawdopodobnie się topię. Ale właściwie po co miałam żyć? Jasne, fajnie było mieć do dyspozycji prywatny samolot Starka, nie musieć zmywać po sobie garów i mieć tyle darmowego błyszczyka, ile tylko chciałam. Chociaż naprawdę nigdy nie zależało mi na błyszczyku. Prawda była taka, że zmuszono mnie do pracy dla firmy, która powoli zmieniała Stany Zjednoczone w jedno wielkie bezduszne centrum handlowe. W dodatku chłopak, który mi się podobał, nie wiedział nawet, że żyję. Dosłownie. A gdybym mu o tym powiedziała, ludzie ze Stark Enterprises, którzy prawdopodobnie szpiegowali mnie przy każdej okazji, wsadziliby moich rodziców do więzienia. Ach! I jeszcze jeden drobiazg. Mój mózg został wyjęty z mojego ciała wsadzony do cudzego. Więc czy moje życie miało jakiś sens? Tak na poważnie. Pomyślałam sobie, że zostanę tu, pod wodą. Pod wieloma względami było to o wiele mniej stresujące niż moje życie. Naprawdę wcale nie przesadzam. Ale zanim się obejrzałam, obok mnie coś potężnie plusnęło. I nagle Brandon , kompletnie ubrany, podpłynął do mnie, złapał i zaczął holować ku powierzchni. A potem – kaszlącą i prychającą – wciągnął na łódź. Byłam trochę zła. A do tego trzęsłam się bez opamiętania. Okej, może i nie chciałam tak naprawdę zamieszkać na dnie oceanu. Ale nie potrzebowałam też, aby ktoś mnie ratował. Wcale nie miałam zamiaru siedzieć na dnie i czekać, aż się utopię. Chyba. Gdy Brandon holował mnie do łodzi, nad naprężonymi mięśniami jego ramion zobaczyłam na rufie asystentkę mojej agentki. Wpatrywała się we mnie z niepokojem. - Boże, Nikki! Wszystko w porządku? – panikowała Shauna. A Cosabella, którą trzymała na rękach, szczekała histerycznie. Cosabella. Zapomniałam o Cosabelli. Jak mogłam być taka samolubna? Kto by się zaopiekował moim pudlem miniaturką? Lulu nie jest na tyle odpowiedzialna. Czasem sama zapomina cokolwiek zjeść (nie licząc mojitos i popcornu). Nie ma mowy, żeby pamiętała o nakarmieniu małego psa. Shauna zadała właściwe pytanie. Czy wszystko w porządku? Sama od jakiegoś czasu się nad tym zastanawiałam. I czy jeszcze kiedykolwiek będzie? - Nikki – usłyszałam Francesca, wołającego z łodzi. – Dzięki Bogu, wszystko w porządku. Mam to ujęcie! Cudownie. Nie: „Nikki, dzięki Bogu nic ci się nie stało”. Tylko: „Nikki, dzięki Bogu, mam to ujęcie”. Boże, co by było, gdyby nie miał. Wtedy Stark Enterprises nie puściło by nikogo z nas do domu. - Nikki - usłyszałam Francesca, wołającego z łodzi. - Dzięki Bogu, wszystko w porządku. Mam to ujęcie! Cudownie. Nie: „Nikki, dzięki Bogu nic ci się nie stało". Tylko: „Nikki, dzięki Bogu, mam to ujęcie".

6 Boże, co by to było, gdyby go nie miał. Wtedy Stark Enterprises nie puściłoby nikogo z nas do domu. Dopóki nie mielibyśmy tego ujęcia. 2. Byłam sama w pokoju hotelowym, nie licząc Cosabelli, która wciąż zlizywała słoną wodę z mojej twarzy. Próbowałam się rozgrzać w prywatnym jacuzzi na tarasie. Brandon i reszta ekipy zdjęciowej zeszli do restauracji na kolejną kolacyjkę z sashimi za tysiąc dolców - oczywiście na koszt ojca Brandona, miliardera Richarda Starka. Wymigałam się od pójścia z nimi na rzecz jacuzzi, hamburgera przyniesionego przez obsługę hotelową i kilku rundek Journeyąuest na moim MacBooku. Słuchanie plotek o bliźniaczkach Olsen, a potem taniec zombi przy technopopie, którym na bank skończy się ten wieczór, nie wydawały mi się szczególnie pociągające po tym, co przeszłam. Właściwie nigdy nie wydawało mi się to pociągające... Chociaż Brandon długo stał pod moimi drzwiami, błagając, żebym jednak zmieniła zdanie - a tymczasem ja trzęsłam się od stóp do głów. W końcu sobie poszedł, uspokojony obietnicą, że przyjdę później. Kłamałam, oczywiście. Dlatego kiedy komórka Nikki zagrała pierwsze takty Barra-cudy, byłam pewna, że to on. Barracuda to strasznie żenujący dzwonek w telefonie. Ale jakoś nigdy go nie zmieniłam. Prawdę mówiąc, ponieważ nigdy nie pozbyłam się podejrzeń, że starkowska komórka Nikki jest na podsłuchu (jej starkowski laptop miał oprogramowanie szpiegowskie, więc dlaczego nie mieliby też podsłuchiwać jej rozmów telefonicznych?), nawet nie zadałam sobie trudu, żeby nauczyć się jej obsługi, poza wciskaniem guzika „kasuj". Po prostu starałam się jej nie używać. Do prywatnych rozmów miałam iPhone'a, którego kupiłam dzięki jednej z licznych kart kredytowych Nikki. Sprawdziłam, kto dzwoni. Nauczyłam się nie odbierać telefonów od nieznanych osób. Inaczej musiałabym wysłuchiwać niekończących się pretensji, dlaczego się nie odzywam tyle czasu, i zapewnień, jak bardzo jakiś Eduardo chciałby znów lecieć ze mną do Paryża. I zdziwiłam się, widząc, że to wcale nie Brandon, lecz Lulu. - Czego? - zapytałam. Olałyśmy grzecznościowe formułki, kiedy Lulu i Brandon porwali mnie ze szpitala po operacji, w środku nocy, w mylnym przekonaniu, że mnie ratują. - No... - zaczęła - był tu jakiś facet i chciał się z tobą zobaczyć. - Lulu. - Mieszkałam z nią krótko, ale zdążyłam pokochać jak siostrę. Więc będę pierwszą osobą, która przyzna, że tej dziewczynie brakuje paru szarych komórek. - Zawsze znajdzie się jakiś facet, który chce się za mną zobaczyć. Smutne, ale prawdziwe. Nasze mieszkanie było jak dworzec kolejowy pełen facetów. Jedyny chłopak, który nigdy nie przestąpił progu naszego poddasza, był właśnie tym, którego chcia- łam tam zobaczyć. On jakoś jeszcze nie zdecydował, czy mnie lubi. Jeśli oczywiście te dziwne spojrzenia, które posyłał mi na lekcjach przemawiania publicznego, były jakąś wskazówką. Z drugiej jednak strony, ostatnio posyłał też dziwne spojrzenia McKayli Donofrio, więc tak naprawdę to mogło nic nie znaczyć. - Ale ten był inny - powiedziała Lulu. Ta informacja kazała mi usiąść prosto w jacuzzi. - Nie wkręcasz mnie? - Od długiego siedzenia w wodzie zrobiłam się lekko pomarszczona. W dodatku miałam mokre ręce, więc prawie upuściłam komórkę. - Czego chciał? - Porozmawiać z tobą.

7 - To wiem - powiedziałam z wymuszonym spokojem. Trzeba było wiele cierpliwości, gdy miało się do czynienia z Lulu. To jakby rozmawiać o trygonometrii z pięciolatką. - Ale o czym? To znaczy, powiedział, o co chodzi? Lulu żuła gumę. Głośno. Prosto do mojego ucha. - Powiedział tylko, że będziesz wiedziała. I że to ważne, że musi się z tobą zobaczyć. I że przyjdzie jeszcze raz. Nie przedstawił się. Oklapłam, rozczarowana. To nie był Christopher. To znaczy, Christopher by się przedstawił. Taki już był. Co oznaczało, że to znów jeden z nich. Serio, można by pomyśleć, że dadzą już sobie spokój. Ciekawe, jak długo ci mistrzowie oszustwa będą mnie nękać. Wystarczy ogłosić, że bogata gwiazda ma amnezję, a nie uwie- rzycie, jakie szumowiny wypełzają z kanałów ściekowych, twierdząc, że są bliskimi przyjaciółmi albo nawet rodziną. W głowie się nie mieściło, ilu kuzynów pierwszego stopnia miała Nikki Howard. - Powiedział, że będziesz wiedziała, o co chodzi - powtórzyła Lulu. - Skąd mam wiedzieć, o co chodzi, skoro nie znam nawet jego imienia? - zapytałam. - Nie wiem - odparła Lulu. - Ale Karl pokazał mi na nagraniu ochrony, jak on wyglądał. Nie tak jak pozostali. Ten był młody. I nawet niezły. I nie miał żadnych widocznych tatuaży na szyi. Serce podeszło mi do gardła. I to raczej nie dlatego, że siedziałam w jacuzzi dłużej niż dwadzieścia minut. Zabraniano tego na tabliczce wiszącej obok timera na ścianie tarasu. - Młody? - Nie chciałam sobie robić zbytniej nadziei. Tyle razy się zawiodłam, kiedy zdawało mi się, że Christopher patrzy na mnie na przemawianiu publicznym, a okazywało się, że wpatruje się w zegar albo jakiegoś bezdomnego za oknem. Albo gapi się na McKaylę Donofrio. - Czekaj, Lulu... Czy ten chłopak miał jasne włosy? Chwila ciszy. Lulu zapewne próbowała sobie przypomnieć. - No, powiedzmy, nie za ciemne. Jest dobrze. - A był wysoki? - wypytywałam dalej. - Mhm - przytaknęła Lulu. Pomyślałam, że mam chyba zawał, przed którym ostrzegały przepisy korzystania z jacuzzi. Szczególnie narażone były osoby ciężarne albo w podeszłym wieku, ale to raczej mnie nie dotyczyło. Z drugiej strony dwa miesiące temu przeszłam poważną operację, więc nigdy nic nie wiadomo. Cosabella siedziała obok mnie na brzegu ogromnej wanny i lizała z zapałem mój policzek w miejscu, gdzie trochę wody chlapnęło mi na twarz. Hydro-masaż miałam odkręcony na maksa w nadziei, że złagodzi ból dłoni i stóp, pokaleczonych od wiszenia na skałach. Docierało do mnie, że zawód modelki bywa bolesny, a czasem nawet niebezpieczny. - Był dobrze zbudowany? - pytałam dalej. Zdecydowałam się wyjść z jacuzzi. Nie chciałam umrzeć na zawał akurat wtedy, kiedy moje marzenie miało się spełnić. No zgoda, jeszcze godzinę temu rozważałam zamieszkanie na stałe pod wodą. Ale nie serio. Tam naprawdę było koszmarnie zimno. Poza tym chciałam zobaczyć, co się będzie działo w Realms, najnowszej części Journeyąuest. Problem w tym, że dzięki umowie na wyłączność z twórcą gry Realms można było kupić tylko z najnowszym komputerem Starka, Stark Quarkiem, który miał trafić na rynek przed świętami. Fani Journeyąuest byli o to tylko trochę wściekli. No, może bardziej niż trochę. - Znaczy, nie bardzoprzypakowany, ale... wysportowany? - Trudno to stwierdzić na nagraniu z kamery ochrony - powiedziała Lulu. -Ale powiem tak: nie wyrzuciłabym go. - O mój Boże! - Sięgnęłam po ręcznik wiszący na balustradzie tarasu. Serce waliło mi tak, jakbym właśnie zeszła z bieżni. Musiałam się z nią ostatnio zaprzyjaźnić,

8 żeby zachować formę. Ale to było nawet okej, bo ciało Nikki lubiło ćwiczenia, w prze- ciwieństwie do mojego dawnego. W każdym razie nie mogłam w to uwierzyć. Tyle się naczekałam - długie tygodnie.- i wreszcie Christopher do mnie przyszedł. A ja musiałam wyjechać na Wyspy Dziewicze, kiedy to się stało! - Lulu. Lulu! To był Christopher! To musiał być on! - Kiedy już wyszłam z jacuzzi, przestałam się czuć, jakbym za chwilę miała dostać zawału. Serce wciąż tłukło mi się o żebra, ale teraz robiło to w jakiś taki radosny i przyjemny sposób. Coś w stylu: „Puk-puk, Christopher chce cię zobaczyć! Puk, puk, Christopher się w końcu domyślił!" Przez ostatnie tygodnie wprost wychodziłam z siebie, żeby delikatnie dać mu do zrozumienia, że chociaż wyglądam jak idealna twarz bezdusznej korporacji, nastawionej na wysysanie ostatnich soków z małych firm, to w środku nadal jestem jego fajną, kochającą gry komputerowe i nienawidzącą korporacji przyjaciółką, Em. Oczywiście starałam się to zrobić, nie mówiąc ani słowa. Żeby nie ściągnąć na swoją głowę gniewu Richarda Starka i jego ekipy prawników. Wiedziałam, że mogę ufać Christopherowi - zakładając, że w ogóle udałoby mi się go przekonać, że mówię prawdę. Ale to zupełnie inna historia. Bałam się jednak, że ktoś ze Starka nas podsłucha. Czasem zdawało mi się nawet, że wiedzą, o czym myślę. Nie pytajcie skąd. A wracając do tematu, nie było łatwo przekonać Christophera, że za tymi idealnymi niebieskimi oczami Nikki Howard kryję się ja, Em. Szczególnie że McKayla Donofrio przeszkadzała mi w tym, jak mogła. Swoją drogą, o co chodziło z tym nagłym uczuciem do Christophera? Obciął włosy i od razu napaliła się na niego przewodnicząca licealnego klubu biznesowego? Żeby ją pokonać, musiałam ciągle nawiązywać do Journeyąuest. Tylko w ten sposób mogłam skupić na sobie jego uwagę. Czy to go zwabiło na poddasze? Na pewno. Albo wreszcie załapał, że jestem Em Watts, choć w ciele Nikki Howard, albo zaczął myśleć, że go prześladuję. Może wpadł, żeby mi powiedzieć, że chodzi z McKaylą, i delikatnie zasugerować, żebym poszukała dobrego psychiatry. Zaraz. Nie! Nie życzę sobie takich negatywnych myśli. - Poproś portierów, żeby mu przekazali, że wracam do domu. Dobrze? - poprosiłam Lulu. - Znaczy, Christopherowi. Jeśli przyjdzie jeszcze raz. Że będę w domu tak szybko, jak się da, okej? - No pewnie - powiedziała Lulu, ziewając. - To znaczy, chyba. Ale nie rozumiem, dlaczego po prostu do niego nie zadzwonisz i sama mu tego nie powiesz. Zaproś go na świąteczną imprezę... Lulu planowała tę imprezę od tygodni. Najwyraźniej ona i Nikki słynęły ze swoich świątecznych przyjęć, i ogólnie z mega imprez, jakie urządzały. Świąteczna impreza stała się przebojem, choć urządzały ją dopiero od dwóch sezonów. Znajomi byli zachwyceni. Za każdym razem przychodziły tabuny paparazzich, a zdjęcia ukazywały się potem w „Page Six", a nawet w „Vogue'u". Lulu od pierwszego grudnia nie mogła się skupić na niczym innym, ku rozpaczy swojej agentki i menedżera, którzy próbowali ją nakłonić, żeby skończyła nagrywać album - miał się ukazać jakoś na wiosnę, pod warunkiem że Lulu udałoby się wreszcie trafić do studia. Ze świąteczną imprezą Lulu był tylko jeden mały problem. Problem, o którym Lulu jeszcze nie wiedziała - nie zamierzałam się tam pojawić. Nie do końca wiedziałam, jak mam jej o tym powiedzieć. Właściwie oprócz mnie, czy raczej Nikki, Lulu nie miała żadnej rodziny. Jej rodzice się rozwiedli i zupełnie przestali się nią inte- resować. Czułam się okropnie. Miałam zamiar zostawić ją samą w święta i zupełnie olać jej odjazdową imprezę. Ale co miałam zrobić? Miałam wcześniejsze zobowiązania.

9 Zapytała o Christophera, więc jej przypomniałam: - Nie powinnam znać jego numeru, pamiętasz? Ciekawe, jak się dowiedział, gdzie mieszkam. - To akurat nie jest trudne - odpowiedziała Lulu. - Wystarczy poszukać kolejki podejrzanych, długowłosych typków, sterczących pod budynkiem. A potem sprawdzić, czy wypytują portierów, dlaczego nie chcesz im poświęcić ani chwili i dać pieniędzy, które rzekomo jesteś im winna, bo są twoimi zaginionymi bezrobotnymi kuzynami. Wytarłam się i włożyłam bieliznę, potem dżinsy i krótką koszulkę na ramiączkach - niełatwy wyczyn dla kogoś, kto kurczowo trzyma komórkę i stara się nie rozdeptać rozbrykanego miniaturowego pudla. Zdziwilibyście się, jak szybko człowiek uczy się wkładać ubranie w najdziwniejszych warunkach, kiedy ciągle ktoś go rozbiera i ubiera bez odrobiny prywatności. - Lulu, musimy teraz rozmawiać o moich fałszywych kuzynach? - Jak chcesz - odparła. - Ale tamten jeden koleś był nawet seksowny na swój niedomyty sposób-. - On też udawał mojego krewnego - przypomniałam jej. - A tak serio, Lulu. Co ja mam zrobić? Brandon chce mnie jutro zabrać na narty wodne. - Co? - Lulu wydawała się zdezorientowana. - Gdzie Brandon chce cię zabrać? - Na narty wodne - powtórzyłam. - Mówi, że jestem za bardzo spięta. - Za bardzo spięta? - zdumiała się. - Dlaczego tak pomyślał? Znowu chodzi o tę zamianę umysłów? - No... - Nie chciałam jej mówić prawdy, jak to Brandon wyciągnął mnie z oceanu, bo sama nie ruszyłam nawet ręką, żeby się ratować. To było zbyt dziwaczne. Poza tym rozmawia- łyśmy przez starkowski telefon Nikki, który na bank był na podsłuchu. Więc poruszanie takich tematów, a szczególnie paplanie o „zamianie umysłów", nie było dobrym pomysłem. Odparłam - Być może. - Ale macie już zdjęcia, tak? - No jasne. - W takim razie, w czym problem? Jesteś Nikki Howard. Twoje słowo jest rozkazem. Powiedz mu po prostu, że chcesz wracać jutro rano. - Swoich pracowników, w tym również mnie, Stark Enterprises woziło prywatnymi samolotami. To środek transportu, który bardzo oszczędza czas, ale nie jest zbyt przyjazny dla środowiska naturalnego. Mój ślad ekologiczny zrobił się ogromny. Musiałabym podarować jakąś ogromną kwotę z pieniędzy Nikki na godny cel, żeby go wymazać. Chociaż na samolocie był napis „Stark", Brandon traktował go jak swoją prywatną własność. - To jest samolot Brandona - przypomniałam jej. - Właściwie należy do jego ojca, ale nieważne. Jak mam go namówić, żebyśmy wylecieli wcześniej, niż zaplanował? - Nie namówić - stwierdziła Lulu - ale oznajmić, że musisz wyjechać jutro. I że ma dopilnować, żeby samolot był gotowy. A potem zrobisz tę swoją sztuczkę z języczkiem... - O mój Boże - przerwałam jej natychmiast. Tej rozmowy zdecydowanie nie powinni słuchać prawnicy Starka ani nikt, kto podsłuchiwał telefon Nikki Howard, jeśli rzeczywiście to robił. - Lulu! - Bo moglibyście się znowu zejść - powiedziała Lulu z entuzjazmem, jakby w tej chwili na to wpadła. - To znaczy, wiesz, że on by tego chciał. Od kiedy zerwaliście ze sobą, jest totalnie rozbity. Chociaż nie mam pojęcia, jak miałoby się to udać, skoro podoba ci się ktoś inny...

10 - Okej, Lulu - rzuciłam. Ewidentnie znowu jadła za dużo popcornu z mikrofali. Bywały dni, kiedy mnie nie było w domu, że jadała wyłącznie popcorn, bo nie umie gotować. - Muszę kończyć... - Szkoda, że nie możesz wyjechać już dziś - westchnęła Lulu. -Ale musiałabyś wracać zwykłymi liniami. Słowa „zwykłymi liniami" wypowiedziała z taką samą odrazą, z jaką moja siostra Frida mawiała „dżinsy z supermarketu". - Ooooch! - Lulu zapiszczała mi do ucha, najwyraźniej myśląc już o czymś innym. - Mam zamiar zatrudnić kogoś, kto będzie serwował ostrygi a la Rockefeller. A wiesz, czym są ostrygi? Afrodyzjakiem, ha! Jak tylko Christopher jedną zje, nie będzie mógł ci się oprzeć! To nie był czas ani miejsce, żeby uprzedzić ją, że nie będzie mnie na święta i że nie przepadam za ostrygami, więc powiedziałam: „Jasne" i się rozłączyłam. Złapałam hotelowy klucz i z Cosabellą, która dreptała za mną, ruszyłam na poszukiwania Brandona. Znalazłam go - czy raczej Cosabellą go znalazła - na pustym hotelowym tarasie, oświetlonym blaskiem księżyca. Siedział na wielkim, miękkim fotelu, z twarzą w dekolcie hotelowej hostessy. - Przepraszam - powiedziałam, rozdarta między zażenowaniem a rozbawieniem. Brandon z zaskoczenia puścił hostessę. Dziewczyna spadła z fotela, lądując na twardej podłodze tarasu ze zirytowanym - Och, tak mi przykro! - rzuciłam pospiesznie. Cosie zaszczekała wesoło, a hostessa (na plakietce miała napisane „Rhonda") masowała sobie siedzenie, spoglądając na mnie ze złością z podłogi. - Nikki. - Brandon wstał i przeszedł nad Rhondą, jakby w ogóle jej tam nie było. - Wszystko w porządku? Co tu robisz? Mówiłaś, zdaje się, że idziesz spać. - Idę - odparłam. - Niedługo. Nic pani nie jest? - spytałam Rhondę. Głupio mi było, że Brandon zapomniał o jej istnieniu. - Nie, wszystko w porządku - odparła, spopielając chłopaka spojrzeniem. Brandon nawet tego nie zauważył. - Coś się stało? - dopytywał się Brandon. Tyle że zwracał się do mnie, a nie do kobiety, której mógł uszkodzić kręgosłup, rzucając ją na ziemię. - Mam ci coś podać? Kolację? Jesteś głodna? - Nie - powiedziałam. – Dziękuję. Chciałam cię tylko o coś prosić... - Zrobię wszystko - zapewnił, cały przejęty. - O co chodzi? - Ehm... - bąknęłam, schylając się i podnosząc Cosie, która wciąż usiłowała lizać twarz Rhondy, gdy ta zbierała się z podłogi. Chciałam dać dziewczynie szansę wybrnięcia z tej głupiej sytuacji. — To może poczekać... - Nie, serio. - Brandon zupełnie nie przejmował się Rhondą i jej wysiłkami. - O co chodzi? Za jego plecami Rhonda wstała, wygładziła czarną, obcisłą spódniczkę i zabrała tacę, na której serwowała Brandonowi wieczornego drinka, po którym najwyraźniej... hm, zaczęli się zaprzyjaźniać. Odeszła z uniesioną głową, a ja wyczułam zapach jej perfum, niesiony ciepłą, tropikalną bryzą. To były perfumy Nikki, ostatnio dostępne w każdym Centrum Handlowym Starka po okazyjnej, świątecznej cenie czterdziestu dziewięciu dolarów i dziewięćdziesięciu dziewięciu centów. Wyprodukowanie jednej butelki, oczywiście w Chinach, kosztowało Starka dwa dolary, transport drogą morską jeszcze mniej. A zapach był tak cukierkowy, że nigdy w życiu bym ich nie użyła. - Chodzi o to, że... Wspominałeś, że chcesz wyjechać pojutrze - powiedziałam. - Ale tak sobie myślę, czy nie moglibyśmy wrócić trochę wcześniej?

11 - Wcześniej? - Chyba go zaskoczyłam. Nie wiem, czego się spodziewał po mojej prośbie, ale z pewnością nie tego. Podejrzewałam, że Lulu miała rację. Miał nadzieję, że spytam go, czy nie chciałby znowu ze mną być. Już od jakiegoś czasu na to liczył. Niestety, jego nadzieje nie miały się spełnić. Brandon może i był w typie Nikki, ale na pewno nie w moim. Przynajmniej na razie, póki jeszcze miałam nadzieję, że Christopher się opamięta. - O ile wcześniej? - Och, tylko trochę - odparłam. - Myślałam, że może... powiedzmy, jutro rano, koło dziewiątej? - Ale to termin ustalony przez mojego ojca — powiedział zdumiony Brandon. - Chciałem go olać i zabrać cię na wycieczkę wokół wyspy na nartach wodnych. Podczas której zapewne miałam znów zakochać się w nim po uszy. - Tak... - Zawahałam się. - To bardzo miło z twojej strony, ale coś mi wypadło. Naprawdę muszę wracać do miasta... - I nurkowanie - powiedział Brandon. - Myślałem, że jutro po obiedzie pójdziemy ponurkować. No tak, poniekąd okazałam dzisiaj zamiłowanie do nurkowania. - Brzmi super - odparłam. - Ale chcę wrócić. - Dlaczego? - upierał się Brandon. Jego ciemne brwi ściągnęły się w taki sposób, że gdybym nie znała go lepiej, pomyślałabym, że wygląda groźnie. Tyle tylko, że Brandon nie był ani odrobinę groźny. - To osobiste - powiedziałam. Nie miałam zamiaru rozwijać tematu. Przynajmniej nie z chłopakiem, który, byłam pewna, nie przeczytał ani jednej książki w życiu. - Ale... ja nie chcę wyjeżdżać wcześniej. - Brandon klapnął z powrotem na fotel, z którego przed chwilą się zerwał, i sięgnął po drinka. Widziałam po jego minie, że jest gotów się kłócić. I że nigdzie się nie ruszy, dopóki nie obiecam, że zostanę jego dziewczyną. Super. Powinnam była się domyślić, że do tego dojdzie. I nie ma mowy, żebym zrobiła sztuczkę z języczkiem. Cokolwiek to było. Usiadłam na fotelu obok Brandona i pochyliłam się do przodu. Wiedziałam, że bluzka mocno odstaje mi na dekolcie, kiedy to robię. Oczywiście miałam na sobie stanik, więc właściwie Brandon nie zobaczył niczego, czego nie widział parę godzin wcześniej, kiedy byłam w bikini. A jednak nie umiał się powstrzymać, żeby tam nie zajrzeć. To była prawda... mocy bluzeczki na ramiączkach nigdy nie należy ignorować. Frida próbowała mi to wbić do głowy lata temu, ale wtedy jej nie słuchałam, upierając się, że jako feministka, nigdy nie będę nosić ubrań, które sprawiają, że kobiece kształty stają się towarem na sprzedaż. To Lulu uświadomiła mi, że bluzki na ramiączkach nie uprzedmiotawiają, ale uwydatniają części ciała, z których wszystkie kobiety, niezależnie od rozmiaru, powinny być dumne. - Brandon, czy twój ojciec wie, że zatrzymujesz firmowy samolot na dodatkowe dwadzieścia cztery godziny? - spytałam słodko. Brandon gapił się bez żenady. - Kogo obchodzi, co myśli ojciec? - spytał lekko nadąsanym tonem. - Mamy inne samoloty. Może wziąć któryś, jeśli będzie potrzebował... - Nie masz wyrzutów sumienia, że narażasz ojca na dodatkowe koszty? Już mamy zdjęcia. A chodzi tylko o to, żebyś mógł pojeździć na nartach wodnych i ponurkować - tłumaczyłam. - Nie - odparł Brandon, patrząc, jak rysuję palcem kółko na jego kolanie. Lulu stosowała ten trik wiele razy na facetach stawiających jej drinki w nocnym klubie. Czy czułam się źle, wypróbowując go na Brandonie? Troszkę. Czy miałam nadzieję, że zadziała? Totalnie. - Wiesz, nie jesteśmy z ojcem zbyt blisko.

12 - Wiem - powiedziałam ze współczuciem. - Mama wiele lat temu zamieszkała w aśramie i od tego czasu właściwie jej nie widuję - ciągnął Brandon trochę bełkotliwe. Widziałam, że za dużo wypił. Jak zwykle. - Wiem - powtórzyłam. Tak naprawdę to nikt mi tego nie mówił. Ale czytałam o tym kiedyś w „People". Czasopisma Fridy walały się po całym domu. - Posłuchaj, nie mogę decydować za innych, ale wolałabym, żebyśmy wyjechali jutro, tak jak było planowane. Jeśli nie... — Zdjęłam rękę z jego kolana i odchyliłam się do tyłu, zabierając mu przyjemny widok na mój dekolt. To była kolejna rzecz, której nauczyła mnie Lulu. Daj troszeczkę, a potem zabierz. - Jeśli nie, lecę pierwszym samolotem, na jaki dostanę bilet. - Zwykłymi liniami? — Przeraził się zupełnie jak Lulu. Dla niego też pomysł lotu normalnym samolotem był odrażający. Tak bardzo, że złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Mocno. - Co jest takiego ważnego w Nowym Jorku, że Nikki Howard chce lecieć zwykłymi liniami? - dopytywał się natrętnie. Ehm... Ups! Brandon zupełnie nie był w moim typie, z tą swoją urodą przystojniaka ze studenckiego bractwa i kompletnym brakiem zainteresowania dla czegokolwiek prócz Bacardi i najnowszej promowanej przez niego gwiazdy hip-hopu. Pewnie dlatego ciągłe zapominałam, że był kiedyś z Nikki Howard. I że ta parka - przynajmniej tak wynikało z wycinków prasowych, które znalazłam w pokoju Nikki (przechowywała każdy artykuł na swój temat, jaki kiedykolwiek ukazał się w prasie, w dolnej szufladzie szafki nocnej)—przez co najmniej rok chodziła ze sobą na poważnie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, była zazdrość Brandona. Nie mogłam mu powiedzieć, że chcę wracać na Manhattan, bo mam nadzieję, że odwiedzi mnie chłopak, w którym jestem zakochana. - Nic takiego - odparłam niewinnie. - Po prostu muszę wrócić do szkoły. Pamiętasz? Ja ciągle jeszcze chodzę do szkoły. W tym tygodniu mam egzaminy semestralne. Uścisk Brandona trochę zelżał. Przestał trzymać mnie kurczowo, a zaczął przesuwać palce w górę po mojej ręce. - No jasne. Szkoła. - Powtórzył. - Egzaminy. Gdy jego palce dotarły do mojego karku i zanurzyły się w ciężkich, mokrych włosach, zdałam sobie sprawę, że będą z tego kłopoty. Przyjemnie było czuć palce Brandona we włosach. Problem w tym, że on doskonale o tym wiedział. To jeden ze skutków ubocznych tego, co zrobiło ze mną Stark Enterprises, przeszczepiając mi ciało Nikki Howard. Nie lubiłam Brandona Starka, w każdym razie nie w taki sposób. Ale Nikki Howard lubiła Brandona... a przynajmniej jej ciało go lubiło. Gdy chłopak zaczął delikatnie masować tył mojej głowy, powieki mi opadły - zupełnie wbrew woli. To było totalnie nie fair! Brandon doskonale wiedział, że Nikki Howard nie potrafi się oprzeć dobremu masażowi karku. Jej ciało wiotczało natychmiast, gdy ktoś zaczynał masować miejsce, gdzie czaszka łączy się w kręgosłupem. Przekonałam się o tym po raz pierwszy, gdy fryzjer to na mnie wypróbował. Brandon najwyraźniej wiedział o tym i perfidnie to wykorzystywał. - Ostatnio myślisz tylko o szkole - ciągnął. -1 o tych bzdurach, że Stark Enterprises rzekomo doprowadza kraj do ruiny. - To nie są bzdury - wyszeptałam, gdy on dalej masował mi szyję. - Firma twojego ojca przyczynia się do globalnego ocieplenia i do niszczenia drobnej przedsiębiorczości w Stanach... - O rany! Kręci mnie, kiedy mówisz takie wywrotowe rzeczy - wyszeptał. Jego głos zabrzmiał tak blisko, że otworzyłam oczy. Zaskoczył mnie widok twarzy Brandona tuż przed moją. Jego usta były centymetr od moich.

13 O nie! To się znowu działo! Czułam, jak pochylam się ku niemu - moje ciało zbliżało się do jego ciała, jakby popychała je jakaś niewidzialna siła... chociaż całowanie się z Brandonem było ostatnią rzeczą, jaką chciałam robić w tej chwili. A przynajmniej mój umysł tego nie chciał. Problem w tym, że to nie byłam ja. Nie miałam nad tym kontroli. To była Nikki. Po prostu na nią tak działali faceci. Nie żebym miała coś przeciwko kobietom, które lubią się całować z facetami. Całowanie jest fantastyczne. Właściwie nie mam pojęcia, jak mogłam przeżyć taki kawał czasu bez tego. Problem Nikki polegał na tym, że zanim przeszczepiono jej mój mózg, spędzała mnóstwo czasu, całując się z nieodpowiednimi facetami. Tak dużo, że stało się trudnym do przełamania nawykiem. Teraz jej ciało robiło to automatycznie, a ja nie mogłam go powstrzymać. Dokładnie tak jak teraz. Nim zdążyłam zareagować, moje usta dotknęły ust Brandona i zaczęliśmy się obściskiwać w tym samym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą Brandon obściskiwał hostessę Rhondę. Nie dziwiłam się Rhondzie, że na niego leciała. Usta Brandona były takie miękkie, kiedy niecierpliwie wpijały się w moje, a jego dłoń błądziła po moim karku. Czułam, że dzieje się to coś. To coś, co zawsze się działo, kiedy jakiś facet zaczynał całować Nikki, niezależnie od tego, czy podobał się mnie, Em. Przez to jakiś miesiąc czy dwa temu o mało nie skończyła się moja przyjaźń z Lulu. Zaczęłam się całować z jej chłopakiem. To było okropne, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać - czy raczej Nikki nie mogła. Teraz jej ciało wygięło się w kierunku Brandona, jakby z własnej woli, ręce sięgnęły do jego silnych, muskularnych ramion, a potem owinęły się mocno wokół jego szyi. Problem w tym, że chociaż wiedziałam, że to się dzieje... Że za chwilę całkiem w to wsiąknę... Nie mogłam się powstrzymać. Tak samo jak nie mogłam utrzymać głowy prosto, kiedy ktoś masował mi kark. Bo to nie byłam ja. Przysięgam, to nie byłam ja. A jak miałam kontrolować ciało obcej dziewczyny? Dziewczyny, którą nie byłam? Przynajmniej jeszcze nie. Nie całkowicie. I wtedy Brandon przesunął rękę, a jego palce trafiły na wciąż jeszcze obolałą, wypukłą bliznę z tyłu mojej głowy. Poczułam ostrze bólu. Odsunęłam się od niego. - Auć! -krzyknęłam. - Co? - Na twarzy Brandona pojawiło się zdziwienie. - Co zrobiłem? Co tam masz, na głowie? Czy to... Przedłużałaś sobie włosy? - Nie... to... nieważne. - Odchyliłam się do tyłu na fotelu. Moje usta ciągle trochę mrowiły od pocałunku. Czułam mnóstwo emocji, ale przede wszystkim ulgę. Nigdy nie byłam tak wdzięczna za moją bliznę. Co ja wyprawiam? Całuję się z Brandonem? O mój Boże! Lulu mówiła, żebym zrobiła sztuczkę z języczkiem, ale serio, wcale nie chciałam iść za jej radą. - To kolejny powód, dla którego powinnam wyjechać jutro, zgodnie z planem. Mój głos nie był tak opanowany, jak bym tego chciała. Bo tak naprawdę, choć oczywiście byłam wdzięczna Stark Enterprises za uratowanie życia, czasami żałowałam, że nie znaleźli mi jakiegoś innego ciała. Kogoś, kto... nie podniecałby się tak łatwo jak Nikki. - Okej - stwierdził Brandon, patrząc na swoją rękę, jakby spodziewał się zobaczyć na palcach krew. Co było śmieszne. Szwy zdjęli mi parę tygodni temu. Tyle że on o tym nie wiedział. - Wiesz co, Nik? Ostatnio jakoś nie mogę cię rozgryźć - powiedział, patrząc na mnie z fotela. - Wiem - odparłam. -1 przykro mi z tego powodu. Mam... parę problemów. Pracuję nad ich rozwiązaniem. Naprawdę cię lubię, Brandon. Uniósł brew.

14 - Tak? - spytał. - Jak bardzo? Wystarczająco, żeby do mnie wrócić? Bo muszę ci powiedzieć — w jego głosie nie było cienia wahania - że ja byłbym chętny. Przełknęłam ślinę, czując, jak narasta we mnie panika. To ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam, ale należało mi się za flirtowanie z synem szefa. Jak mogłam kiedykolwiek myśleć, że wiem, co robię, igrając w taki sposób z uczuciami Brandona? Nie byłam Nikki na tyle długo, żeby umieć to rozegrać tak jak ona. - Brandon, to bardzo miło z twojej strony - powiedziałam szybko. —Ale najpierw muszę sobie coś poukładać... uporać się z problemami. I lepiej, żebym była sama. Wiedziałam oczywiście, że jeśli po powrocie do domu sprawy ułożą się po mojej myśli i zejdę się z Christopherem, Brandon będzie wściekły, kiedy się dowie, że go okłamałam. Ale tym zajmę się potem. Spojrzał na mnie ze złością, niemal jakby czytał mi w myślach. - Nigdy w życiu nie byłaś sama, nawet przez minutę - powiedział. - Kim jest ten facet? - Nie ma żadnego faceta - zapewniłam go ze śmiechem. Miałam nadzieję, że nie usłyszał, jak niepewny jest ten śmiech. - Szczerze. Po prostu poświęcam teraz więcej czasu sobie. - Słyszałam to kiedyś u Oprah Winfrey. Da się na to nabrać? Może gdybym mu zasugerowała, żeby zrobił to samo? - Ty też mógłbyś spróbować. Na przykład przekonaj ojca, że jego firma powinna bardziej dbać o środowisko. Brandon odwrócił wzrok. - Mój ojciec i ja sami mamy parę problemów - powiedział głuchym głosem. - No tak - powiedziałam. - Jasne. - Przypomniałam sobie rozmowę jakiś miesiąc czy dwa temu. Brandon powiedział wtedy. „On nigdy nie rozmawia z towarami. Ani ze mną". - Dobra. Dzwonię do pilota, skoro tak ci zależy na wcześniejszym wyjeździe. - Brandon pogrzebał w kieszeni spodni w poszukiwaniu komórki. Wyglądał na trochę... hm, nie było innego określenia: wściekłego. Zresztą dlaczego nie? Na pewno nie było łatwo dorastać w cieniu miliardera. Oczywiście, ten chłopak miał wszystko, czego dusza zapragnie. Oprócz akceptacji swojego ojca. I Nikki Howard na otarcie łez. - Dzięki, Bran - powiedziałam, przełykając ślinę. - Jesteś świetnym facetem. - Tia - odparł, omijając mnie wzrokiem. - Wszystkie tak mówią. To niesamowite, myślałam, wracając do pokoju z Cosabellą truchtającą przy nodze. Wielka blizna na głowie uchroniła mnie przed popełnieniem kolosalnego błędu. Prawdopodobnie. Bo wątpię, żebyśmy poszli z Brandonem na całość akurat tam, na tarasie hotelowego baru. Z drugiej strony, gdyby nie operacja, w ogóle nie znalazłabym się w tej sytuacji. Za to byłabym już martwa. Patrząc, jak księżyc w pełni lśni odbity w zimnej, ciemnej wodzie, w której omal nie utonęłam ledwie parę godzin temu, pomyślałam, że najwyższy czas przestać się nad sobą użalać i zacząć doceniać życie. Jasne, że moje nowe życie nie było idealne. Ale zaczynało nabierać uroku. Zabawne, że w tej chwili naprawdę w to wierzyłam. Jak się później okazało, nie mogłam się bardziej mylić. 3.

15 Najfajniejsze w lataniu prywatnym samolotem jest to, że nie musisz być na lotnisku dwie godziny wcześniej. Zjawiasz się pięć minut przed odlotem i nie każą ci nawet przechodzić przez bramki ochrony. Otwierają specjalne wejście i pozwalają podjechać twojej limuzynie pod sam samolot. Wystarczy wysiąść z samochodu z torebką i psem, którego możesz spuścić ze smyczy, bo to twój samolot... No, samolot twojego szefa, ale to na jedno wychodzi. A potem siadasz sobie, gdzie chcesz. Nikt nie sprawdza ci biletu ani dokumentów, ani niczego. Mówią tylko: „Dzień dobry, panno Howard" i podają szampana. Albo sok pomarańczowy, jeśli jest się nastolatką, oczywiście. Po pięciu minutach odlatujesz. Żadnych pokazów, jak zapinać pasy i zakładać maski tlenowe. Żadnych wrzeszczących bobasów. Żadnych kolejek, żeby skorzystać z ciasnych toalet. Nic z tych rzeczy. Za to masz luksusowe skórzane siedzenia, błyszczące mahoniowe stoły, WiFi. O tak! Ta historia z zakazem używania WiFi i komórek podczas lotu? Totalna bzdura. Gdy lecisz liniami Stark Air, nie ma żadnego zakazu. No i są świeże kwiaty, duże okno i odtwarzacz DVD firmy Stark, jeśli tylko go potrzebujesz. A do tego ogromna biblioteka filmowych nowości do wyboru. Do takiego stylu życia można się przyzwyczaić. I mieć trudności z powrotem do zwykłego sposobu podróżowania. Czy jestem hipokrytką, skoro nienawidząc Stark Enterprises za to, co mi zrobili (mnie i tysiącom właścicieli małych przedsiębiorstw, nie wspominając środowiska naturalnego), i tak wolę latać prywatnym samolotem Richarda Starka zamiast zwykłymi liniami? Tak. Jeśli dzięki temu miałam wrócić do domu, do Christophera - i mojego nowego, szczęśliwego życia, kiedy już zaczniemy ze sobą chodzić - osiem godzin wcześniej, niż gdybym leciała zwykłym samolotem, to miałam to gdzieś. Szybciej, niż się spodziewałam, ujrzałam pod nami Manhattan, okryty szarymi deszczowymi chmurami. Jakimś cudem widok tej wyspy, sterczącej ze słonawych czarnych wód rzek Hudson i East jak wysunięty środkowy palec, zachwycił mnie o wiele bardziej niż wyspy tropikalne z ich białymi plażami. Wyciągałam szyję, próbując dojrzeć Washington Sąuare Park i blok, w którym mieszkała moja rodzina, kiedy dostałam pierwszego esemesa na moją ni estarkowską komórkę. „SOS", pisała Frida. Dzwoń jak najszybciej. Wystukałam jej numer, zanim się zastanowiłam, że to przecież moja siostra Frida, dla której sytuacją kryzysową potrafi być brak kredek do oczu w Sephorze. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to to, że tata miał zawał serca. W końcu był przepracowanym białym mężczyzną w średnim wieku. Większość tygodnia spędzał w New Haven, bo był wykładowcą w Yale. Widywałyśmy go tylko w weekendy. I doskonale wiedziałam, czym się głównie odżywiał. Pączkami z Dunkin' Donuts i zimną kawą. Ani razu nie widziałam, żeby ćwiczył. Albo zjadł jakiś owoc. - Frida? - spytałam, kiedy odebrała. Zauważyłam, że Brandon, siedzący po przeciwnej stronie, uniósł z irytacją powiekę, słysząc mój zdenerwowany głos. Całą drogę spał. Albo udawał, że śpi. A rano traktował mnie dość chłodno. Myślę, że nie do końca poradził sobie z tym, co wydarzyło się między nami zeszłego wieczoru - to znaczy, że odrzuciłam jego propozycję. Kiedy tylko się zorientował, że rozmawiam przez telefon, a nie mówię do niego, zamknął z powrotem przekrwione oko. - O co chodzi? - spytałam nagląco, ale na tyle cicho, żeby nie przeszkadzać skacowanemu synowi mojego szefa. - Coś z tatą? Wszystko w porządku? - Co? Nie, nie chodzi o tatę. - Frida, na drugim końcu linii, była ewidentnie przygnębiona. - Ale nic nie jest w porządku. To mama.

16 - Co z mamą? - Mama? Była okazem zdrowia. Każdego ranka przepływała parę basenów na studenckiej siłowni. Jadała wyłącznie sałatki i kurczaka bez skórki. Była wręcz obrzydliwie zdrowa. - Coś jej się stało? - Wszystko z nią w porządku -odpowiedziała Frida. -Przynajmniej fizycznie. Gorzej z głową. Dowiedziała się, że jestem czirliderkąi teraz chce, żeby mnie wyrzucili z drużyny. Opadłam na mój skórzany fotel. Poczułam taką ulgę, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu. I miałam ochotę zamordować Fridę za to, że mnie tak wystraszyła. - Em - ciągnęła Frida. - Musisz tu natychmiast przyjechać i spróbować jej przemówić do rozsądku. Mówi, że nie mogę jechać na obóz czirliderek. - Jestem w samolocie - powiedziałam, spoglądając przez okno na połyskującą zimno rzekę Hudson. - Byłam na Wyspach Dziewiczych, pamiętasz? Nie ma mowy, żebym mogła do was wpaść. - No i miałam o wiele ważniejsze rzeczy do roboty niż rozsądzanie kłótni między matką a siostrą. Zgoda, prawdopodobieństwo, że Christopher znowu przyjdzie, nie było wielkie... chociaż właściwie była niedziela i raczej nie miał nic lepszego do roboty. Wiedziałam, że w niedziele Christopher albo grał w Journeyąuest, albo szwendał się po sklepach z grami komputerowymi, żeby zobaczyć, czy w sobotę nie przywieźli czegoś nowego. Postanowiłam jednak, tak na wszelki wypadek, siedzieć cały dzień w domu. - Poza tym, czy nie martwisz się o ten obóz trochę za wcześnie? - spytałam siostrę. - Jest grudzień. Do lata masz parę miesięcy, żeby urobić mamę. - Albo stracić zainteresowanie machaniem pomponami i zająć się czymś bardziej angażującym umysł, jak na przykład inżynierią kosmiczną, pomyślałam. Ale nie wypowiedziałam tego głośno. - Chodzi o tygodniowy obóz w czasie ferii świątecznych, na którym mamy dopracować układy - wyjaśniła Frida. - Na Florydzie. Wszyscy z drużyny jadą. A mama mówi, że prędzej padnie trupem, niż puści córkę na obóz czirliderek, żeby się uczyła fikać nogami. - Na święta jedziemy chyba do babci? - spytałam. Cosabella, która uwielbiała latać samolotem prawie tak samo jak jeździć samochodem, zdecydowała, że widok z moich kolan już nie jest interesujący. Skoczyła na drugą stronę alejki, żeby zobaczyć, co się dzieje za oknem Brandona. Porządnie go przy tym podrapała, fundując mu pobudkę, której nie nazwałabym przyjemną. Bezgłośnie powiedziałam „sorki", ale tylko obrzucił mnie niezado- wolonym spojrzeniem. W słuchawce zapanowała niezręczna cisza. Myślałam nawet, że wlecieliśmy w miejsce, w którym nie było zasięgu, ale Frida powiedziała: - No tak. Jedziemy. Obóz czirliderek zaczyna się po świętach. Ale Em... - W takim razie problem rozwiązany - powiedziałam. - Posłuchaj, zadzwonię do mamy. Powinna być zadowolona, że masz koleżanki, dbasz o kondycję i robisz coś ponadprogramowego, co będzie dobrze wyglądać w twoich podaniach na studia. Tak mi się wydaje. I okej, piłka nożna czy lacrosse mogłyby być lepiej widziane, ale... - Nie wystarczy, że zadzwonisz - przerwała mi Frida. - Musisz tu przyjść. Ona musi usłyszeć to od ciebie osobiście. Inaczej w życiu mnie nie puści... - Dobra - powiedziałam. - Wpadnę, kiedy tylko podrzucę swoje rzeczy do domu. A tak przy okazji, to mam dla was prezenty. - Świąteczne zakupy weszły na zupełnie inny poziom, od kiedy mam na nie pieniądze. To, że mogłam kupić moim bliskim prezenty, o jakich zawsze marzyli, a na które nigdy nie było ich stać, było fantastyczne. Naprawdę fajniej było dawać, niż dostawać. Nie mogłam się doczekać miny Fridy, kiedy otworzy czarne, aksamitne pudełeczko i zobaczy, co jej kupiłam. Frida się nie odezwała, co było dosyć dziwne, bo zwykle buzia jej się nie zamykała. Może była tak przytłoczona wdzięcznością, że nie wiedziała, co powiedzieć. Tia. Jasne.

17 Niezwykła cisza. Chyba rzeczywiście lecieliśmy przez jakąś komórkową martwą strefę. Rozłączyłam się i poszłam uwolnić eks chłopaka Nikki Howard od Cosabelli. Brandon nie wyglądał na szczególnie wdzięcznego. Nie dziwiłam mu się. Cosabelli zdecydowanie przydałoby się szkolenie. Przymusowe siedzenie w samolocie było męczące nie tylko dla Cosie, choć tylko ona okazała to bez żenady. Po otwarciu drzwi natychmiast nasikała na płytę lotniska. Zrobiła dokładnie to samo, kiedy Karl, nasz portier, otworzył drzwiczki samochodu, który przywiózł nas z lotniska Teterboro. Cosie wyskoczyła i pobiegła truchtem do wielkiej donicy przed naszym domem. Gdzie indziej miała to zrobić? - Witamy w domu, panno Howard - powiedział Karl, gdy wysiadłam w lodowatą mżawkę, padającą z ołowianych chmur. Pogodzie daleko było do łagodnej bryzy z Wysp Dziewiczych i nikt nie biegł do mnie z pina coladą, jak w hotelu na St. John. - Mam nadzieję, że dobrze się pani bawiła na wyjeździe. - Było świetnie - odpowiedziałam automatycznie. Zrobiłam się nerwowa, jak zawsze, kiedy Cosie się załatwiała. Karl musiał to zauważyć, bo powiedział: - Och, ja to posprzątam, panno Howard. Proszę szybko wejść do środka i nie stać na tym zimnie. Aha... Chyba powinienem uprzedzić... w holu czeka na panią gość. Nie byłem pewien czy... zresztą, sama pani zobaczy. Serce mi zapikało, chociaż mówiłam sobie, że to nie może być on. Siedzenie w holu i czekanie, aż dziewczyna wróci do domu, zupełnie nie było w stylu Christophera. Ale gdy weszłam do holu i zobaczyłam błysk krótkich blond włosów, nie mogłam nie pomyśleć: To on! O mój Boże, to on! I nagle tak się zdenerwowałam, że zaczęłam się trząść. Co było absurdalne. W końcu od wieków byłam jego przyjaciółką. Na litość boską, urządzaliśmy sobie konkursy bekania. No dobra, to było w siódmej klasie, ale jednak. Dlaczego teraz się denerwowałam? Miałam całkiem nowe ciało, a on tego do tej pory nie rozgryzł, mimo że zostawiłam mu kiedyś bardzo ewidentną wskazówkę. Cały czas tak bardzo tęsknił za starą mną - tą, której nie zauważał, póki nie było za późno - że nie zdawał sobie sprawy (najwyraźniej do teraz), że doniesienia prasowe o mojej śmierci były mocno przesadzone. Powinnam się cieszyć, że wreszcie do niego dotarło. Więc dlaczego z nerwów zamieniałam się w galaretę? Nie mogłam się nawet zmusić, żeby spojrzeć w jego stronę. A ponieważ nie umiałam sobie poradzić z tą sytuacją i chciałam ją rozegrać na zimno, jak kiedyś doradziła mi Lulu, udałam, że go nie widzę. Ruszyłam do windy z Cosabellą truchtającą przy nodze, starając się kołysać biodrami jak Nikki Howard, choć wiedziałam, że idę niezgrabnie jak Em Watts. Nagle usłyszałam męski głos: - Nikki. Nie chciałam wyglądać na zbyt chętną. Faceci tego nie lubią - według Lulu, mojego domowego eksperta od facetów. Musiałam pozwolić mu przejąć inicjatywę. Musiałam pozwolić mu myśleć, że przyjście tutaj było jego pomysłem. Bo w sumie było. Musiałam... - Nikki. Chwileczkę. To nie on! To nie był głos Christophera. Rozejrzałam się. Owszem, w holu stał wysoki blondyn. Zbudowany dokładnie tak, jak opisała to przez telefon Lulu. 1 patrzył prosto na mnie. Ale był ubrany w polowy mundur marynarki wojennej. Christopher nigdy by nie wstąpił do wojska, jako że jego ojciec, Komendant, wykładowca nauk politycznych na uniwersytecie w

18 Nowym Jorku, wpoił synowi głęboko zakorzenioną niechęć do podlegania jakiemukolwiek zwierzchnictwu. Poza tym, jako licealista, tak jak ja, nie mógł się zaciągnąć do wojska, nawet gdyby chciał. Na twarzy blondyna malowała się głęboka niechęć. Najwyraźniej skierowana pod moim adresem. Wokół nie było nikogo innego. Świetnie. Co takiego zrobiłam temu Blondasowi? Nigdy go nawet nie widziałam. - Ehm - powiedziałam, pospiesznie, wciskając guzik przywołujący windę. - Przepraszam. Mówisz do mnie? Awersja na twarzy Blondasa się pogłębiła. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat, może trochę więcej. Na mundurze miał mnóstwo różnych znaczków. Ale byłam zbyt zafascynowana jego pełną niechęci miną, żeby oderwać wzrok od twarzy faceta i czytać, co jest na nich napisane. - Przestań się wygłupiać, Nik - powiedział, podchodząc do mnie. Jego głos był głęboki. Zauważyłam w nim słaby ślad południowego akcentu. - Ta bzdura z amnezją może i zadziała na twoich modnych przyjaciół, ale mnie na to nie nabierzesz. Zamrugałam i spojrzałam w stronę drzwi wejściowych budynku. Karl ciągle był na zewnątrz i sprzątał po Cosabelli. Co było dość niefortunne, bo jego zadaniem było zapobieganie tego typu nieprzyjemnym sytuacjom. Przyznaję, że Blondas nie wyglądał jak te łajzy z kitkami, które przychodziły tu i żądały pieniędzy, bo inaczej pójdą do jakiegoś brukowca i opowiedzą obleśną historyjkę o gorącej nocy w Vegas czy gdziekolwiek indziej. Czego innego mógłby jednak chcieć? - Przepraszam - powiedziałam. W myślach powtórzyłam sobie gadkę, którą musiałam wygłaszać już ze sto razy w ciągu ostatnich paru tygodni. Zawsze wtedy, gdy miałam do czynienia z tak zwanymi przyjaciółmi i krewnymi Nikki, którzy usiłowali mnie podejść, mówiłam: - Naprawdę mam amnezję i zupełnie nie pamiętam, kim jesteś. Będziesz musiał się przedstawić. Więc nazywasz się...? Niebieskie oczy Blondasa kogoś mi przypominały. Tylko kogo? Od początku spoglądały na mnie zimno, a teraz zrobiły się jeszcze zimniejsze. - Serio - powiedział. - Zamierzasz się przy tym upierać? Przy tym numerze z amnezją? Naprawdę myślisz, że ci się to ze mną uda? Ze mną? Słowa „Przy tym numerze z amnezją" wypowiedział w taki sposób, jakby Nikki już kiedyś próbowała na nim podobnych sztuczek. I to najwyraźniej nieskutecznie. - To nie jest żaden numer - powiedziałam, wysuwając podbródek. Chociaż oczywiście była to jedna wielka ścierna. Nie miałam żadnej amnezji. Po prostu nie byłam Nikki Howard. No... może z prawnego punktu widzenia... - Naprawdę nie mam pojęcia, kim jesteś. Jeśli nie chcesz w to uwierzyć, to lepiej wyjdź, zanim będę zmuszona zrobić coś, czego oboje pożałujemy. - Co na przykład? - spytał. - Zadzwonisz po gliny? Dokładnie o to chciałam poprosić Karla - chociaż trochę mi było głupio wzywać policję do żołnierza armii USA - więc nic nie odpowiedziałam. Blondas gapił się na mnie jeszcze chwilę. - Mój Boże - powiedział po chwili z niedowierzaniem, które powoli pojawiało się na jego przystojnej, choć trochę zmęczonej twarzy. - Naprawdę byś to zrobiła, co? Nasłałabyś na mnie gliny. - Mówię ci. - Odetchnęłam z ulgą, kiedy winda wreszcie przyjechała. - Nie mam pojęcia, kim jesteś. A teraz, jeśli pozwolisz, właśnie wróciłam z sesji i jestem potwornie zmęczona. Muszę się jeszcze rozpakować... Kompletnie mnie zaskoczył. Po prostu wyciągnął rękę i złapał mnie za ramię. Uścisk był mocny. Nie dałabym rady się z niego wyrwać, choćbym nawet próbowała. A nie miałam zamiaru tego robić, bo chciałam zachować moje kończyny w jednym kawałku.

19 Teraz zaczęłam się bać. Karl gdzieś zniknął, a hol był pusty, co jak na niedzielne popołudnie było dość niezwykłe. O tej porze pozostali lokatorzy naszego apartamentowca, pnący się po drabinie kariery i wynajmujący mieszkania za dziesięć tysięcy miesięcznie, pędzili zwykle na treningi albo do Starbucksa na latte. Kim był ten gość o lodowatym spojrzeniu i w wojskowym mundurze? - Mówię ci, Nik, przestań się wygłupiać - powiedział głosem równie twardym jak jego uścisk. Cosabella u moich stóp wyczuła, że coś się dzieje, i zaskomlała nerwowo. Blondas ją zignorował. - Wstydzisz się przyznać, że mnie znasz? Dobra. Zawsze tak było. Ale jak możesz jej robić coś takiego? Znikła, a ciebie to nawet nie obchodzi? Przecież wiesz, że nie mogłem się nią opiekować, kiedy byłem na okręcie podwodnym. A teraz jej po prostu nie ma! Nikt nie wie, gdzie się podziała, nawet jej najlepsze przyjaciółki, Leanne i Mary Beth. Nie odezwała się do nich. I nawet nie próbuj mi wmawiać, że to nie jest twoja wina. Patrzył na mnie oskarżycielsko, a ja naprawdę nie miałam pojęcia, o czym mówi. To wszystko brzmiało jak z kosmosu. Leanne? Mary Beth? I kto zniknął? Kim była „ona"? Musiała być dla niego ważna. Na tyle, że z jego oczu zniknął cały chłód. Teraz płonęło w nich uczucie. Uczucie, które dziwnie przypominało nienawiść. Do mnie. - Chwileczkę - powiedziałam, podnosząc wolną rękę. Ta druga zaczynała już drętwieć, bo żelazny uścisk Blondasa odciął dopływ krwi. - Zwolnij. Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Kto to jest Leanne? Kto to jest Mary Beth? Kim ty jesteś?! I kim jest ta zaginiona kobieta? To ostatnie pytanie walnęło go jak pięść w brzuch. Był tak zszokowany, że puścił moją rękę i cofnął się o krok, gapiąc się na mnie, jakbym była jakimś dziwnym i nieszczególnie atrak- cyjnym gatunkiem zwierzęcia, które właśnie pokazano w zoo. Może w domku dla gadów. - Twoją matką - powiedział w końcu, wskazując jedną z naszywek na piersi, na której, dopiero teraz to zauważyłam, widniało: „Howard". -A ja jestem twoim starszym bratem. Mam na imię Steven. Teraz mnie sobie przypominasz, Nikki? 4. No tak, to częściowo wyjaśniało jego nieprzychylne spojrzenia. Patrzył na mnie z dezaprobatą nawet wtedy, kiedy już wwiozłam go windą na poddasze. Niespecjalnie mu się dziwiłam. Nie wiedziałam też, co miałabym mu powiedzieć. Kręciłam się bezsensownie, parząc mu espresso w naszym luksusowym ekspresie do cappuccino i espresso, który niedawno nauczyłam się obsługiwać. Oprócz zaproponowania mu kawy, nie bardzo wiedziałam, co robić. Przecież nigdy nie miałam starszego brata. A co dopiero starszego brata, który był na mnie zły za to, że zgubiłam naszą matkę. Najwyraźniej Nikki była za nią odpowiedzialna, kiedy on był na służbie. Chyba nieszczególnie zależało mu na kawie, ale przynajmniej w końcu przyjął do wiadomości moją mnezję. Mniej więcej. Lulu, jak zwykle, okazała się baaardzo pomocna. Wyszła chwiejnym krokiem ze swojego pokoju, ubrana tylko w błyszczącą brzoskwiniową haleczkę i szorty, i z wariackim kołtunem na głowie. Najwyraźniej dopiero wstała, chociaż była już druga po południu - jak na nią, to i tak wcześnie. W każdym razie pojawiła się w kuchni, gdy usiłowałam uruchomić ekspres do kawy. Lulu rzuciła jedno spojrzenie na umundurowanego mężczyznę zajmującego mnóstwo miejsca w naszym salonie. Nie żeby był gruby, czy coś. Po prostu był wysoki i umięśniony, i... No cóż, to po prostu taki typ faceta, który zajmuje mnóstwo miejsca. - No czeeeść... - powiedziała z szerokim uśmiechem.

20 Chciałam ją ostrzec, że to nie jest dobry moment. Doskonale wiedziałam, co jej chodzi po głowie. Zamierzała z miejsca rozkochać w sobie Stevena, tak jak wszystkich innych przystojnych facetów, którzy stawali na jej drodze. Rozkochiwanie w sobie przystojnych facetów było jej hobby, tak jak robienie zakupów, picie mojito i okazjonalne nagrywanie piosenek do albumu, który pewnie nigdy nie zostanie wydany. Ale niepotrzebnie się martwiłam. Ponieważ Steven - brat Nikki - odpowiedział „cześć" zupełnie niezainteresowanym tonem i kontynuował temat, który zaczął jeszcze w windzie: - Amnezja? Taka jakiej dostają ludzie w operach mydlanych? - Niezupełnie. Ale podobnie - zapewniłam, chociaż dobrze wiedziałam, że coś takiego nie zdarza się naprawdę. To znaczy zdarza się, ale nie wygląda tak jak u Nikki Howard. To nie tak, że człowiek walnie się w głowę i wybiórczo zapomina o kilku rzeczach. Taki człowiek zapomina o wszystkim. Zapomina, jak się nazywa i w jakim kraju żyje. Czasem zapomina nawet, jak się wiąże sznurowadła. - I chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz - ciągnął Steven, totalnie ignorując Lulu, która przechadzała się obok niego w swoim błyszczącym kompleciku, który uzupełniła o klapki z puszkiem pod kolor - jak obiecywałaś, że zaopiekujesz się mamą, kiedy mnie nie będzie? Że dopilnujesz, żeby na czas płaciła czynsz i żeby nie miała kłopotów z salonem strzyżenia psów? Salon strzyżenia psów? Mama Nikki Howard miała salon strzyżenia psów? Szkoda, że nikt nie podzielił się ze mną wcześniej tą użyteczną informacją, podobnie jak tą, że Nikki ma brata w marynarce wojennej. Powiedzieli mi tylko tyle, że Nikki była nastolatką, która uzyskała sądownie prawo do decydowania o sobie, bo nie układało jej się z rodziną. Spojrzałam ze złością na Lulu. Siadła na barowym stołku, starannie upozowana, żeby Steven miał jak najlepszy widok na jej posmarowane samoopalaczem nogi. Przyjaciółka ignorowała mnie kompletnie, bo całą uwagę skupiła na stojącym na środku naszego salonu przystojnym blondynie w mundurze. - Ehm... - Szamotałam się z ekspresem. Lepiej było skupić się na maszynie do parzenia kawy niż na tym, co się działo w salonie. Bo cała ta sytuacja dziwnie zalatywała kłopotami. Przy okazji, miło ze strony Nikki, że miała całą szafkę zawaloną wycinkami z gazet na swój temat i ani jednego zdjęcia rodziny. - Dopóki mi się nie przedstawiłeś, nie wiedziałam nawet, że mam brata. Więc odpowiedź brzmi „nie", nie pamiętam, że obiecywałam ci coś takiego. Tak samo jak nie pamiętam mamy i jej salonu strzyżenia psów. - Jaki masz stopień? - chciała wiedzieć Lulu, która przyglądała się z zachwytem sylwetce Stevena, a konkretnie jego bicepsom rysującym się pod mundurem, gdy tak stał z założonymi rękami. Cały czas bujała nogą, przez co jej klapek z puszkiem podskakiwał w bardzo denerwujący sposób. Oczywiście robiła to specjalnie, żeby Steven patrzył na jej świeżo wydepilowane nogi. Steven uparcie nie zwracał na nią uwagi. - A te wszystkie wiadomości, które ci zostawiałem? - spytał. - Uznałaś, że możesz je po prostu zignorować? - Dostaję miliony wiadomości od ludzi, których nie znam - wyjaśniłam. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. - Wszyscy twierdzą, że są moimi krewnymi i że jestem im winna pieniądze. Więc już dawno przestałam odsłuchiwać wiadomości Nikki... znaczy, moje. - Cudownie - powiedział Steven. Odwrócił się i przeczesał ręką włosy... dokładnie w tym samym kolorze co moje, czy raczej Nikki, tyle że bez miodowych pasemek. - Po prostu fan- tastycznie. A masz je jeszcze? Te wiadomości, znaczy. Może mama próbowała się do ciebie dodzwonić albo zostawiła informację, dokąd wyjeżdża?

21 - Jesteś oficerem? - dopytywała się Lulu. Jej noga wciąż się kołysała. Zauważyłam, że zrobiła sobie pedikiur, lakier Baletowy Róż. Nie pytajcie mnie, skąd wiem takie rzeczy, skoro jeszcze trzy miesiące temu nie umiałabym odróżnić jednego lakieru od drugiego, choćby ktoś przystawił mi lufę do głowy. – Przez cały dzień wydajesz ludziom rozkazy? Uwielbiam, jak mężczyźni wydają mi rozkazy. To takie seksowne. - Przykro mi - powiedziałam, przepraszając zarówno za moją współlokatorkę, jak i za to, co miałam mu powiedzieć. Bo naprawdę było mi przykro. - Skasowałam wszystkie wiadomości. Ale... - Podstawiłam maleńką filiżankę do espresso pod odpowiedni otwór i wcisnęłam guzik z narysowaną małą filiżanką. - Przecież na pewno jeszcze zadzwoni, prawda? Steven pokręcił głową. Nagle wydał mi się jeszcze bardziej wykończony niż przed chwilą. Usiadł na barowym stołku, jakby nie miał siły dłużej stać. Lulu była wniebowzięta, znalazł się ledwie dwa stołki od niej. Najwyraźniej nie zauważyła tego subtelnego niuansu, że wybrał miejsce najdalej od niej. Natychmiast wyprostowała się dla lepszego efektu i posłała mu olśniewający uśmiech, który zignorował. - Naprawdę masz amnezję — powiedział. Jego twarz była jak maska smutku. Było mi go tak żal, że ściskało mi się serce. - Mama nigdy nie dzwoni drugi raz. Zawsze powtarzała, że jeśli ktoś nie oddzwania, to widocznie ma powody. Niby dlaczego tu jestem i pytam, czy się z tobą nie kontaktowała, zamiast siedzieć w Gasper i czekać, aż się odezwie? Lulu zupełnie zapomniała o rozkochiwaniu w sobie Stevena i zakrztusiła się własną śliną. - Powiedziałeś G-Gasper? - wysapała między napadami kaszlu. Steven wreszcie spojrzał na nią, a potem z powrotem na mnie. - Nie powiedziałaś jej? — Było to raczej stwierdzenie faktu niż pytanie. Rzucił to takim tonem, że zawahałam się, zanim postawiłam przed nim espresso z kremową pianką na wierzchu. - No... najwyraźniej nie - stwierdziłam. Oczywiście nie miałam pojęcia, o czym mówi, bo przecież nie byłam jego siostrą. Jego siostra nie żyła. Mózg Nikki pływał w słoiku z forma- liną gdzieś w czeluściach Instytutu Neurologii i Neurochirurgii Starka. A nawet jeśli reszta chodziła z moim mózgiem w środku, robiła zakupy jej kartami kredytowymi i parzyła kawkę jej bratu... To, jak na mój gust, Nikki i tak była wystarczająco martwa. Tylko że nie mogłam mu tego powiedzieć. Steven patrzył na mnie znad parującego espresso, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. - Zaraz - powiedział z niedowierzaniem w niebieskich oczach. - Domu też nie pamiętasz? Pokręciłam niepewnie głową. Nie chciałam go ranić. I tak wyglądał fatalnie. Nie potrafiłam też kłamać, stojąc z kimś twarzą w twarz, chociaż właśnie tego wymagało ode mnie Stark Enterprises. Teraz już wiedziałam, skąd znam te oczy. Patrzyłam w nie za każdym razem, kiedy zerkałam na swoje nowe odbicie w lustrze. To były oczy Nikki. Tylko bez czarnego, oryginalnego, wielowymiarowego tuszu do rzęs Chanel. Steven założył ręce na piersi, odchylił się do tyłu i zapatrzył w sufit. Przez chwilę zastanawiałam się, czy zauważył to coś, co i ja kiedyś zauważyłam - dwie okrągłe dziurki obok wpuszczanych w sufit halogenowych lamp, nie większe niż centy. Wcześniej ich tu nie było. Dziurki były zalepione, ale na szybko i byle jak. Tak jakby ktoś coś tam wsadził i dostał widomość, że jedna z lokatorek wróci wcześniej. Do czego służyły? Były zbyt wysoko, żebym mogła się tam wdrapać i sprawdzić - mieszkanie miało sześć metrów wysokości.

22 Nie służyły do niczego - to znaczy, niczego innego niż nikczemne, tajemnicze cele Stark Enterprises. A może to była tylko moja paranoja. Gdy zapytałam o te dziurki Karla, sprawdził w grafiku konserwacji i powiedział, że wygląda to na rutynową kontrolę okablowania. Okablowanie, terefere. Może „rutynowe okablowanie" było powodem, dla którego transmiter fal radiowych - czy po prostu wykrywacz pluskiew, który kupiłam w sklepie ze sprzętem szpiegowskim, krótko po tym, kiedy zauważyłam te dziury w suficie, a moja paranoja rozkręciła się na dobre - wariował, gdy tylko uruchamiałam go na naszym poddaszu. Albo to miejsce było pełne podsłuchów, albo wykrywacz był kompletnym oszustwem, chociaż za takie pieniądze to powinien być profesjonalny sprzęt. Poza tym nie piszczał nigdzie indziej - na przykład w szkole. Steven nie zauważył dziurek. Wyglądało to raczej tak, jakby gapił się w sufit, żeby powstrzymać łzy. A miał nad czym płakać. Zaginęła mu matka, a siostra nie pamiętała nawet rodzinnego miasteczka, w którym oboje się wychowali. Posłałam spanikowane spojrzenie Lulu, która na chwilę porzuciła swoją zabawę w wampa. Była równie zaniepokojona jak ja. Patrzyłyśmy na siebie, zastanawiając się, co robić. Na naszym dziewczyńskim poddaszu miałyśmy silnego żołnierza, który... płakał! Nad zaginioną matką! To było okropne. Jak Stark Enterprises mogło mnie postawić w takiej sytuacji? Żaden problem udawać przed makijażystami i ekschłopakami Nikki (przeważnie obleśnymi), że nią jestem. Ale to zupełnie co innego! Biedny facet. Byłam do niczego. No bo... chodziłam na te wszystkie zajęcia z fizyki stosowanej w jednym z najlepszych liceów na Manhattanie. I potrafiłam sprawniej niż ktokolwiek z Liceum Alternatywnego Tribeca posłużyć się wykrywaczem pluskiew, narysować wykres zdania złożonego, zaprojektować prosty procesor strumieniowy czy skorzystać ze wskazówek Manola - czyli na przykład stanąć na palcach w wodzie podczas sesji zdjęciowej na plaży, żeby nogi wyglądały na dłuższe. Nie mogłam jednak pomóc bratu Nikki Howard odnaleźć mamy? Klauzula poufności na umowie ze Starkiem i podpis rodziców wiązały mi ręce. Nie mogłam pisnąć ani słowa. A już na pewno nie tutaj, na poddaszu, które najprawdopodobniej było na podsłuchu. Nagle usłyszałam dźwięk, wydobywający się z gardła Stevena. Przez moment sądziłam, że to szloch. Jedno spojrzenie na Lulu i wiedziałam, że ona czuje się dokładnie tak samo jak ja — chciało jej się ryczeć. To naprawdę było słodkie, że ten wielki, silny facet płacze z powodu mamy. Dopiero po sekundzie czy dwóch zorientowałyśmy się, że brat Nikki wcale nie płacze. On się śmiał! Wcale nie jak ktoś, kto uważa, że coś jest naprawdę zabawne. - Ale z ciebie numer, Nik — powiedział w końcu, kiedy już oderwał wzrok od sufitu. Miał łzy w oczach, i owszem. Ale to były łzy rozbawienia. - Tak się wstydzisz Gasper, że nikomu nie powiedziałaś, gdzie się urodziłaś? Nawet najlepszej przyjaciółce? Zamrugałam, zdezorientowana. Chwila. On się śmieje?! - Zaraz. - Lulu pochyliła się do przodu na taborecie. - To cię bawi? - Żebyś wiedziała - odparł Steven. - A ciebie nie? Wiedziałaś, że kiedy byliśmy mali, ta dziewczyna mówiła wszystkim, że jest z Nowego Jorku? W ogóle się nie przyznawała do Gasper. Nie dziwię się, że ci nie powiedziała. Lulu spojrzała na mnie. - Naprawdę, Nikki? - spytała. - Mówiłaś ludziom, że jesteś z Nowego Jorku? - A skąd mam to wiedzieć? - spytałam. Ja, idiotka, myślałam, że brat Nikki płacze, a on się śmiał przez cały czas. Ze mnie! - Mam amnezję, pamiętasz?

23 - Mówiła, mówiła - odparł Steven na pytanie Lulu. Teraz, zamiast ignorować Lulu, ignorował mnie. -1 pewnie nigdy ci się nie przyznała, że ma brata? Lulu pokręciła głową, szczęśliwa, że Steven zwrócił na nią uwagę. Dzięki wczorajszemu makijażowi, który rozmazał się seksownie wokół rzęs, jej brązowe oczy były ogromne. Wyglądała zachwycająco, jak zawsze. Istna laleczka. - Nie-e - odparła. Oparła łokieć na blacie i podparła dłonią spiczasty podbródek, żeby zerkać zalotnie na Stevena. - Zapamiętałabym, gdyby wspomniała, że dorastała z kimś takim jak ty. Steven prychnął i rzucił mi zdegustowane spojrzenie. Super. Teraz moja współlokatorka i mój brat zawiązali sojusz przeciwko mnie. To nie fair. Dostawałam po łapach za coś, czego nie zrobiłam. To Nikki narozrabiała! Ale czy na pewno? - Posłuchaj, nie chcę być niemiła... - zaczęłam. Wiedziałam, że to okropny sposób na rozpoczęcie zdania, bo oczywiście kiedy mówisz: „nie chcę być niemiła", to cokolwiek za chwilę powiesz, na pewno będzie okropne. Nauczyły mnie tego Żywe Trupy, a w szczególności Whitney Robertson, która wszystkie swoje nietaktowne przytyki zaczynała właśnie w ten sposób. „Em, nie chcę być niemiła, ale myślałaś kiedyś, żeby przejść na dietę? Twój tyłek jest tak wielki, że prawie nie można cię minąć w korytarzu. Może powinnaś sobie powiesić tabliczkę z napisem »Szeroki ładunek«". „Em, nie chcę być niemiła, ale przyszło ci kiedyś do głowy, żeby nosić stanik na wuefie? Twoje cycki tak skaczą, że kiedyś wybijesz komuś oko". „Em, nie chcę być niemiła, ale czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że to twoje ciągłe nudzenie o tym, że tak niewiele kobiet chodzi na nauki ścisłe, może być jednym z powodów, dla których tam nie chodzą? Może nie chcą się zadawać z dziewczynami takimi jak ty". I choć te słowa tyle razy mnie dotknęły, sama zaczęłam od nich zdanie. I mówiłam to do mojego brata. Czy raczej do brata Nikki. - Skąd mogę mieć pewność, że jesteś tym, za kogo się podajesz? - spytałam. Różnica między mną a Whitney Robertson była taka, że ja naprawdę źle się czułam z tym: „nie chcę być niemiła". Przysięgam. Ale serio, skąd miałam wiedzieć, że Steven to naprawdę brat Nikki? No owszem, wyglądał na uczciwego i był podobny do osoby, którą widuję codziennie w lustrze... i w czasopismach, i na billboardach, i na autobusach, i... No dobra, prawie wszędzie. Od tygodni pojawiali się w naszym holu faceci (a nawet parę kobiet) z historyjkami, że są ze mną spokrewnieni. Skąd mogłam wiedzieć, że akurat on mówi prawdę? I owszem, sądząc po tym, jak wszyscy, oprócz Brando-na, zachowywali się wobec mnie, Nikki musiała być strasznie wredna. Trudno mi było uwierzyć, że postanowiła wymazać ze swojego życia starszego brata tak dokumentnie, że nie wspomniała o nim nawet najlepszej przyjaciółce. Która zresztą rzuciła mi teraz zdumione spojrzenie, słysząc to moje „nie chcę być niemiła". - Nikki! - wykrzyknęła. - No jasne, że Steven jest tym, za kogo się podaje! Jak w ogóle możesz o to pytać? - No... - zaczęłam. Źle się czułam z tym, że w ogóle musiałam o to zapytać. Naprawdę. Gdyby Nikki trzymała na poddaszu rodzinne zdjęcia zamiast wycinków prasowych na swój temat, w ogóle nie musiałabym zadawać tego pytania. Przecież to nie była moja wina. - Przepraszam. Ale ostatnio przychodziły tu całe procesje z podobnymi historyjkami, i chcę tylko... Głos mi się załamał. Steven sięgnął do tylnej kieszeni, wyciągnął portfel, otworzył go i odsłonił szkolne zdjęcie uśmiechniętej blondyneczki z kucykami na głowie i aparatem na zębach. Podsunął mi portfel pod nos.

24 Zaraz. Co to było? 5. Otóż było to zdjęcie Nikki Howard. Samo w sobie nie byłoby jeszcze tak niezwykłe, bo wszędzie, ale to wszędzie były setki - nie, tysiące - zdjęć Nikki Howard. Ale to było zdjęcie Nikki Howard w tym niezwykle trudnym okresie, który przechodzimy wszystkie między trzynastym a czternastym rokiem życia. Britney Spears nazywała to , już nie dziewczyna, jeszcze nie kobieta". Nigdy bym nie przypuszczała, że Nikki Howard przechodziła taki okres... Że w ogóle przechodziła jakikolwiek okres, który można by nazwać trudnym. Nie mówiąc już o tym, że pozwoliła sobie wtedy zrobić zdjęcie. Z tego, co wiedziałam, Nikki bezwzględnie niszczyła fotografie, na których wyglądała choć odrobinę niekorzystnie. Ale tego nie dopadła, jak widać. - Ooooch - zagruchała Lulu, pochylając się, żeby spojrzeć na fotkę. - Popatrz na siebie, Nik! Nosiłaś aparat! I używałaś rozjaśniacza do włosów? Boże, dziwię się, że nie wyłysiałaś. - Dalej - powiedział Steven. Posłusznie zerknęłam na następne zdjęcie. Była na nim Nikki z tą samą fryzurą i aparatem u boku odrobinę młodszej wersji Stevena. Spłukiwali wężem pudla - który wyglądał dokładnie jak Cosabella, tyle że miał czarną sierść - w pomieszczeniu, które wyglądało na salon piękności dla psów. Brat i siostra — a na tym zdjęciu jeszcze lepiej było widać, że są rodzeństwem - uśmiechali się szeroko. Tyle że uśmiech Nikki był jakby spięty i mówił wyraźnie „pospieszcie się z tym zdjęciem, bo mam tego powyżej uszu". Nauczyłam się rozpoznawać to niemal niedostrzegalne skrzywienie ust, oglądając niezliczone polaroidowe fotki mojej nowej twarzy z sesji zdjęciowych. - To - powiedział Steven o zdjęciu - było zrobione jakiś rok przedtem, zanim uznałaś, że wstydzisz się ze mną pokazywać. No i z mamą. Jeszcze zanim samochód tej agentki od talentów zepsuł się za miastem i zobaczyła cię w sklepie. I zanim zapytała, czy myślałaś kiedyś, żeby zostać modelką. Pamiętasz? Nawet się nie obejrzeliśmy, a już podpisała z tobą kontrakt na nową twarz Starka. Potem widywałem cię tylko na okładkach czasopism. Kiwnęłam głową. Teraz mu wierzyłam. To było tak bardzo w stylu Nikki, jaką znałam - tej, która trzymała tylko własne zdjęcia i wycinki o samej sobie. Po prostu musiało to być prawdą. - Okej - powiedziałam cicho, oddając portfel Stevenowi. - Przepraszam. Oczywiście, że jesteś moim bratem. Nie... nie chodzi o to, że ci nie wierzyłam. - Choć naprawdę nie wierzy- łam. - Po prostu... Po prostu musiałam sprawdzić. Przychodziła tu cała masa świrów, opowiadających niestworzone rzeczy. Więc... czego się dowiedziałeś do tej pory? O... hm... mamie? - Że nikt jej nie widział ani z nią nie rozmawiał od czasu twojego wypadku. - Wypowiedział słowo „wypadek", jakby w ogóle nie wierzył, że go miałam. - Od tamtej pory nie korzystała też z kart kredytowych. I nie płaciła rachunków. Lulu zachłysnęła się powietrzem. - O Boziu! — wykrzyknęła. — Widziałam kiedyś taki odcinek Prawa i porządku Ktoś zawiadomił policję? Posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie. No bo przecież mówiłyśmy o matce tego chłopaka, nie o jakimś serialu telewizyjnym. Nie chciałam, żeby się zdenerwował. A w każdym razie bardziej niż do tej pory. Lulu zauważyła moje spojrzenie, ale najwyraźniej nie skumała, że to, co mówi, mogłoby kogokolwiek wyprowadzić z równowagi.

25 - A jeśli doszło do przestępstwa? W tym odcinku Prawa i porządku wszyscy myśleli, że zaginiona kobieta uciekła z chłopakiem, a tak naprawdę ona cały czas leżała w kanapie. Chłopak walnął ją w głowę i ukrył tam ciało! Twoja mama też może leżeć zamknięta w kanapie. Czy ktoś to sprawdził? - Lulu! - rzuciłam surowo. - Zawiadomiłem miejscową policję, kiedy wróciłem do domu i zorientowałem się, że jej nie ma - odparł Steven. Zrozumiałam, że nie ruszają go słowa Lulu, bo znów ją ignorował. - Próbowałem się do ciebie dodzwonić i spytać, czy się nie odzywała, ale nie odpowiadałaś na moje telefony. Więc musiałem przy jechać. Przygryzłam dolną wargę. Co mogłam mu powiedzieć? Dzwonił na komórkę Nikki, zignorowałam go więc jak tysiące innych. Na szczęście Steven mówił dalej, nie czekając na mój komentarz. - Gliny powiedziały, że nic nie mogą zrobić. Ich zdaniem jeśli kobieta nie używa kart kredytowych, nie odbiera komórki i porzuca znienacka mieszkanie i firmę, to żadne przestępstwo. Pewnie pojechała na wakacje, nic nikomu nie mówiąc. I zabrała ze sobą psy. - No właśnie - powiedziałam z nadzieją. - Może tak zrobiła. - Uważasz, że mama tak po prostu wyjechała, nie zawiadamiając żadnego z klientów, że jej nie będzie? Nie odwołała żadnych terminów. Nie zapłaciła czynszu za mieszkanie ani za salon. Naprawdę uważasz, że ktoś, kto tak bardzo dba o swoją firmę jak nasza matka, zrobiłby coś takiego? Wyjechałby sobie na wesołe wakacje i nawet by się nie zatroszczył, kto obsłuży jej umówionych klientów? - Naprawdę myślisz - zapytała Lulu, otwierając szeroko oczy - że wasza mama... zaginęła? Nikt nie ma pojęcia, gdzie może być? - Nikt, z kim rozmawiałem - potwierdził Steven. - Nikki była moją jedyną nadzieją. Ale zdaje się - spojrzał na stojącą przed nim kawę, która już dawno wystygła - że to była strata czasu. - Może poproszę o wydruk z przychodzących rozmów, czy coś w tym rodzaju — zaproponowałam. Rozpaczliwie chciałam pomóc mu w jakikolwiek sposób. Był taki zmęczony i smutny. -Sprawdzimy, czy twoja... to znaczy, mama, nie dzwoniła. Może operator mógłby ustalić, skąd przyszło to połączenie. - Mogą namierzyć jej pozycję na podstawie położenia przekaźników - powiedziała Lulu. Kiedy oboje spojrzeliśmy na nią, rzuciła: — To też widziałam w odcinku Prawa i porządku. — A potem dodała: - Och, i mogłabyś wynająć prywatnego detektywa, Nikki! Mój tata ich zatrudniał, żeby śledzili mamę, kiedy myślał, że go zdradza. - Uśmiechnęła się promiennie do Stevena. -A potem rodzice się rozwiedli. Byłam pewna, że jeśli choć raz oglądał Wiadomości na wesoło, doskonale o tym wiedział. Ale Steven w ogóle nie zwracał uwagi na Lulu. - Nie chcę, żeby Nikki robiła cokolwiek, co mogłoby być dla niej kłopotliwe — rzucił sztywno. - To żaden problem - powiedziałam. - Zatrudnię prywatnego detektywa, żeby poszukał... mamy. Mogłabyś polecić mi kogoś naprawdę dobrego, Lulu? Skoro masz z nimi doświad- czenie... - O tak - odparła, migocząc. Nie no, serio! Migotała jak cholerny Dzwoneczek z Piotrusia Pana. - Ale wiesz, detektywi sporo kosztują. - To nie powinien być problem - powiedział Steven, posyłając mi uśmiech. - Nikki na pewno na to stać. Odpowiedziałam mu słodkim uśmiechem. Już po mnie! - pomyślałam. Nie mogłam wynająć detektywa. Odkryłby całą historię z przeszczepem mózgu i wszystko by się wydało. Za nim bym się obejrzała, zostałabym głównym tematem w CNN, i musiałabym wiać przed uzbrojonymi gorylami tatusia Brandona. I nie mówcie mi, że Richard Stark nie ma uzbrojonych