Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 116 877
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 901

Campbell Judy - Druga żona

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :649.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Campbell Judy - Druga żona.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 116 stron)

Judy Campbell Druga żona

PROLOG W parku było gorąco. Ludzie wygrzewali się na trawie lub szukali schronienia w cieniu drzew. Dzieci chlapały się w płytkim basenie, a ich radosne piski dobiegały do uszu Franceski, która trzymała Abby za rączkę. - Mogę tam pójść? - spytała dziewczynka, ciągnąc Francescę w kierunku basenu. - Jeśli tylko tatuś ci pozwoli - zaśmiała się kobieta. - Wybieracie się na przyjęcie i mógłby być niezadowolony, gdybyś zamoczyła sukienkę. - Tatuś nigdy się nie gniewa - zapewniła dziewczynka i zaczęła niecierpliwie podskakiwać. - Popatrz, właśnie idzie. Poprosimy go? Wysoki rudowłosy mężczyzna w okularach bez oprawek szedł szybko w ich kierunku. - Przepraszam, Francesco. Nie mogłem wyrwać się ze szpitala. Nie wiem, jak ci dziękować za opiekę nad Abby. - To żaden problem. Wiesz, że lubię się nią zajmować. - Uśmiechnęła się do niego. - Nie dziwię się, że jesteś spóźniony. Mnie też nigdy się nie udało wcześniej wyjść z dyżuru w sobotnie popołudnie. Abby wcisnęła się między nich i objęła ramionkami nogi ojca. - Proszę, tatusiu, pozwól mi pobawić się w wodzie. Wcale się nie pomoczę. Dorośli zaśmiali się, a ojciec podniósł ją i pocałował w policzek. - Trudno jest zostać suchym podczas zabawy w wodzie. Idź na chwilkę, kochanie, ale najpierw zdejmiemy sukienkę. W tym upale szybko wyschniesz. Francesca pomogła Abby zdjąć sukienkę i dziewczynka pobiegła w kierunku basenu. Rude loki fruwały jej wokół głowy przy każdym podskoku. - To takie kochane dziecko - powiedziała Francesca, patrząc na Abby. - Mądre i radosne. Musisz być z niej naprawdę dumny, Jack. RS

- Oczywiście, że jestem. - Westchnął. - Chciałbym tylko, żeby Sue mogła ją zobaczyć. Wciąż boli mnie, że nie będzie jej dane ujrzeć, jak nasza córka dorasta. Francesca spojrzała na niego ze współczuciem. Z przedwcześnie zmarłą żoną tworzyli wspaniałą parę, byli sobie serdecznie oddani i oboje uwielbiali córeczkę. Jack ciężko przeżył śmierć żony. Francesca miała wrażenie, że nigdy się nie pogodził z tą stratą. - Musi ci być naprawdę trudno, ale znakomicie wychowujesz Abby. - Nie dałbym sobie rady bez twojej pomocy. Jestem ci wdzięczny za to, że wiele razy ratowałaś mnie w potrzebie. Choćby dzisiaj, kiedy utknąłem na dyżurze, a ty odebrałaś ją od opiekunki i zajęłaś się nią, choć sama masz za sobą cały dzień na ratunkowym. - Co by ze mnie była za przyjaciółka, gdybym nie zaopiekowała się od czasu do czasu siostrzeniczką mojego narzeczonego. Poza tym oboje możemy na sobie polegać. Jesteś szwagrem Damiana i dobrze jest czasem podzielić się z tobą moimi problemami, bo on dalej siedzi w Ameryce Południowej. - Żałujesz, że przedstawiłem cię komuś, kogo ciągle nie ma w kraju? - Nie bądź niemądry. Miłość nie słabnie z odległością - westchnęła. - Chciałabym pojechać i odwiedzić go, ale upiera się, że to niebezpieczne, bo w każ- dej chwili mogą tam wybuchnąć zamieszki. Jak żywe stanęło jej przed oczyma wspomnienie pierwszego spotkania z Damianem. Był piękny letni wieczór. Jack namówił ją, by po męczącym całodzien- nym dyżurze wpadła z nim na drinka do położonego nad rzeką wiejskiego pubu i poznała jego szwagra, który na krótko wrócił do Anglii. W grupie ludzi jej uwagę przykuł pełen energii mężczyzna z pięknymi jasnymi włosami. Rozprawiał dowcipnie o warunkach życia na wysepce u wybrzeży Ameryki Południowej, gdzie pracował. Emanował pewnością siebie i przemawiał ze swadą człowieka, który jest przyzwyczajony do znajdowania się w centrum uwagi. Zupełne przeciwieństwo nieśmiałego i skromnego Jacka. RS

Frankie pamiętała moment, gdy Damian odwrócił się i dostrzegł ją u boku Jacka. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się jej w oczy, potem poczuła, że przesunął po niej wzrokiem z wyrazem podziwu i pożądania. Gdyby jakikolwiek inny mężczyzna zachował się w ten sposób, Frankie spławiłaby go bez wahania, jednak jego magnetyczny urok sprawił, że ugięły się pod nią nogi. Damian porzucił grupę swoich słuchaczy, łącznie z tęsknie zapatrzoną w niego blondynką, i całą resztę wieczoru spędził z Frankie. Wtedy zakochała się w nim bez pamięci. - Jakieś nowiny? - zapytał Jack. Frankie zwróciła do niego rozpromienioną twarz, ciemnobrązowe oczy błyszczały szczęściem. - Właśnie chciałam ci powiedzieć. Dostałam wiadomość dzisiaj rano. Przyjeżdża w przyszłym tygodniu, czyż nie wspaniale? Nie widziałam go od pół roku. - On już wraca? - Jack wyglądał na zaskoczonego. Zamilkł na chwilę i wpatrywał się w córeczkę chlapiącą się radośnie w basenie. - To znaczy, że ustalicie datę ślubu? Roześmiała się z niecierpliwym podnieceniem. - Tak sądzę. I to jak najszybciej. Oczywiście będziesz naszym świadkiem? Wiem, że Damianowi bardzo na tym zależy. Na jego twarzy pojawił się wyraz niepewności. - Może mieć inne plany. Nie chcę zakładać z góry, że mnie o to poprosi... - Nonsens! - zaprotestowała Francesca. - Przecież jest bratem Sue. Na pewno chce, żebyś świętował wraz z nami. Gdyby Sue żyła, byłaby moją druhną. Mam nadzieję, że teraz zastąpi ją Abby. Będzie ślicznie wyglądać w stroju druhny. Jack rozpogodził się na wzmiankę o córeczce. RS

- Jeśli tylko jesteś pewna, że chcesz, aby czterolatka uczepiła się trenu twojej ślubnej sukni... - Spojrzał na zegarek i zawołał do dziecka: - Wyskakuj już, Abby. Najwyższy czas iść do Sama na przyjęcie. Trzeba się ubrać! Abby posłusznie wyszła z basenu i zachichotała, gdy jakieś dzieci na pożegnanie opryskały ją wodą. - Już biegnę. Zaraz dam wam mokrego całusa! - Nie chcesz zamoczyć tatusia, prawda? - zapytał Jack i podniósł małą w ramionach. - Właśnie, że tak! - zawołała. Z figlarną miną spojrzała na młodą kobietę. - Ty też z nami pójdziesz? Francesca właśnie miała powiedzieć, że będzie jej bardzo miło przejść się z nimi, kiedy Jack wtrącił pospiesznie: - Frankie poświęciła ci już wystarczająco dużo czasu, Abby. Musi pomyśleć o sobie. Ma wiele własnych spraw, o które musi się zatroszczyć. Kiedy wyjdzie za Damiana, nie będziemy mogli jej tak często widywać. Dolna warga dziewczynki wykrzywiła się w podkówkę. - Ale ja chcę, żeby poszła z nami. Wszyscy mają ze sobą mamusie i tatusiów. Myśleliby, że jest moją mamą. Na twarzy Jacka pojawił się smutek. - Muszę ci wystarczyć, kochanie - powiedział cicho. - Chętnie będę ci towarzyszyła, Jack - wtrąciła się Francesca, pełna współczucia dla dziewczynki. Jack spojrzał na nią z trudnym do zdefiniowania wyrazem twarzy. - Nie, nie - odrzekł energicznie. - Nie ma potrzeby. Zobaczymy się w poniedziałek. Dziękuję za pomoc. Chodźmy już, skarbie. Wezmę cię na ręce. Odszedł, niosąc dziecko w ramionach, a Francesca patrzyła za nimi z dziwnym poczuciem Straty. Uwielbiała przebywać w towarzystwie Jacka i mat- kować małej Abby. Spodziewała się, że kiedy dziewczynka będzie bawiła się na RS

przyjęciu dla dzieci, znajdą chwilę, by nad filiżanką herbaty wymienić ostatnie ploteczki, przedyskutować kwestię rodzinnej firmy, którą Damian zamierzał stworzyć po powrocie, i porozmawiać o Abby i jej nowej szkole. Zaskoczyło ją, że Jack nie wystąpił z taką propozycją. Wszak często razem spędzali sobotnie popołudnia. Odwróciła się i - dziwnie bez humoru - ruszyła w stronę małego domku, który wynajmowała w sąsiedztwie parku. Jack ma rację, upominała się w myślach. Ma przecież swoje własne życie, a wkrótce wraca Damian. Nie będzie mogła zwracać się do Jacka z każdą wymagającą reperacji usterką ani mu towarzyszyć w wyjściach do teatru albo na kolację z przyjaciółmi. Za bardzo przywykła do dotychczasowej rutyny. Teraz, po powrocie Damiana z Ameryki, sprawy muszą ulec radykalnej zmianie! Zatrzymała się na ganku i zobaczyła jeszcze, jak wysoka sylwetka mężczyzny znika w oddali między drzewami. Przez ostatnich parę miesięcy bardzo się zaprzyjaźnili. Był świetnym kompanem i niezawodnym przyjacielem. Zastanawiała się, czy od śmierci Sue minęło już wystarczająco dużo czasu, by spróbować znaleźć mu odpowiednią dziewczynę. Może będą mogli spotykać się w czwórkę. To jest dobry pomysł! RS

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Nie uwierzyłabyś, co się działo wczoraj wieczorem. Przerażające doświadczenie. Sama nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Corey Davidson opadła na ławę w pubie. Francesca Lovatt podniosła głowę znad listu, który czytała w kółko, jakby nie wierzyła w jego treść. - Co mówiłaś? - zapytała z roztargnieniem. - Och, ta zbiorowa randka. Miało być przyjemnie. - Nie umiem na poczekaniu wymyślać pytań i konwersować z ludźmi, z którymi nie mam nic wspólnego. Nie znoszę sportu, a każdy z obecnych mężczyzn miał jakąś sportową pasję: piłka nożna, golf lub tenis... - Może powinnaś zapisać się do klubu tenisowego - zasugerowała Frankie, chowając list do kieszeni. Ciągle nie mogła otrząsnąć się z szoku, jakim była jego lektura. - Mowy nie ma! - jęknęła Corey. - To było takie upokarzające. Nikt nie chciał mojego numeru telefonu. - A ty chciałaś wziąć numer telefonu kogoś z obecnych? - zapytała Frankie i nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok zabawnego grymasu na twarzy przyjaciółki. - Nie - przyznała Corey. Spojrzała z zazdrością na Frankie. - Jesteś szczęściarą. Masz Damiana. Czy w czasie jego pobytu wyznaczyliście datę ślubu? - Jeszcze nie. - Frankie z trudem przełknęła ślinę. - Musiał wcześniej wrócić do Ameryki, kiedy niespodziewanie umarł zarządca jego fabryki. Ale to nie wszystko. - Przygryzła wargi i spojrzała na przyjaciółkę, nie kryjąc rozpaczy. - Właśnie dostałam od niego list. Nie wie, kiedy będzie mógł wrócić i nie chce, żebym do niego przyjechała, bo nie może mi zapewnić bezpieczeństwa. Głos Frankie się załamał, a Corey współczująco położyła jej dłoń na ramieniu. RS

- Naprawdę mi przykro. Plotę głupstwa o moim koszmarnym wieczorze, a ty masz prawdziwy problem. Frankie podsunęła jej list. - Przeczytaj ostatnią część. Ciągle nie wierzę własnym oczom. Nie wiem, jak zareagować. - Najpierw przyniosę drinki. Mam wrażenie, że nie są to dobre wieści, a po dzisiejszym dniu na ratunkowym potrzebujemy czegoś orzeźwiającego, i to z procentami. Corey przepchnęła się w kierunku baru, a Frankie rozsiadła się wygodniej i oparła nogi o poprzeczkę pod stołem, by dać odpocząć zmęczonym stopom. W izbie przyjęć panował dzisiaj wyjątkowy ruch, więc cały dzień uwijała się jak w ukropie. Zadymiony gwarny bar nie był najlepszym miejscem na relaks - zwłaszcza po otrzymaniu listu od Damiana. Była odrętwiała i oszołomiona. Nadal nie docierało do niej w pełni znaczenie jego słów. Corey wróciła z dwoma drinkami na bazie białego wina. Uważnie przyjrzała się bladej twarzy Frankie i jej podkrążonym oczom. - Fatalnie wyglądasz. Może to postawi cię na nogi. - Jestem zupełnie rozbita - przyznała Frankie. - Ale ty też musisz być wykończona. Przez cały dzień nie miałyśmy czasu przysiąść nawet na sekundę. Po odejściu Larry'ego Higsona naprawdę brakuje nam ludzi. - Szczególnie dla ciebie to ciężka sytuacja. Niełatwo być jedynym starszym lekarzem na oddziale. Na szczęście jest już ktoś nowy. Spotkałam go dzisiaj w czasie lunchu. - Dlaczego o wszystkim dowiaduję się ostatnia? Kto to jest? Znamy go? - Nie sądzę. Na imię ma Jack, nie pamiętam nazwiska. Chce być konsultantem na oddziale ratunkowym, co znaczy, że jest zupełnie szalony. - Pracowałam poprzednio z Jackiem, ale wyjechał niespodziewanie i słuch po nim zaginął. Zresztą są setki lekarzy specjalistów o tym imieniu. RS

Jack Herrick, szwagier Damiana. Frankie westchnęła. Do tej pory nie mogła zrozumieć, dlaczego zniknął z dnia na dzień, bez uprzedzenia. Nie poczekał nawet, by się zobaczyć z Damianem, który miał przyjechać parę dni później. Pamiętała, jakim wstrząsem było to, że niczego jej nie wyjaśnił. Zostawił tylko zdawkową notkę przypiętą do jej szafki w pracy, że ma nadzieję jeszcze ją zobaczyć, być może na jej weselu. Przez wspólnych znajomych dotarły do niej wieści, że się zaręczył, co ją zdziwiło, bo od śmierci Sue z nikim się nie spotykał. Niewytłumaczone zniknięcie Jacka bolało do tej pory. Pracowali razem na dużym oddziale ratunkowym szpitala w St. Mary, trzydzieści mil stąd. Miała wrażenie, że zaprzyjaźnili się i stanowią dla siebie nawzajem prawdziwe oparcie. Okazał się niezawodny, gdy Damian wyjechał w sprawach rodzinnego biznesu. Był nie tylko ogniwem łączącym ją z narzeczonym, ale i kimś, przy kim można bezpiecznie się wypłakać. On też opowiadał jej o problemach związanych z wy- chowywaniem córeczki i o samotności po śmierci żony. Gdy wyjechał, straciła przyjaciela, ale sposób, w jaki to zrobił, odebrała jako policzek. Nawet się z nią nie pożegnał. Głos Corey przywołał ją do rzeczywistości. Wszystko to stanowi już historię. Ona pracuje teraz w innym szpitalu i prawdziwym powodem do zmartwienia jest list od Damiana. - Pokaż, co tam narzeczony napisał, że tak cię zmartwił - powiedziała Corey. - Przeczytaj, ale wolałabym, żebyś na razie zachowała to dla siebie. - Chyba znasz mnie wystarczająco dobrze. Oczy Corey w miarę czytania robiły się coraz większe. Gwizdnęła przeciągle i z niedowierzaniem spojrzała na Frankie. - Chyba zwariował! To niemożliwe, że chce zerwać zaręczyny. Przecież cię kochał, chciał się z tobą ożenić. - Też myślałam, że mnie kocha - rzekła Frankie z goryczą. - Kiedy przyjechał, deklarował, że już nigdy się ze mną nie rozstanie. Najwyraźniej coś przeoczyłam. RS

- Dlaczego ci nie powiedział twarzą w twarz, tylko przysłał list? Cóż za parszywy tchórz! - Może robi to dla mojego dobra - powiedziała bezbarwnie Frankie. - Zostanie w Ameryce jeszcze przez rok i uznał, że nie mogę czekać na niego w nie- skończoność. - Raczej sam nie chce mieć związanych rąk - zauważyła cynicznie Corey. - Co naprawdę o tym myślisz, Frankie? - Myślę, że masz rację - przyznała. - Chce być wolny, choć nie pisze, że kogoś ma. Nie ma sensu na silę utrzymywać narzeczeństwa, jeśli mężczyzna cię już nie kocha. Chciałabym jednak poznać prawdę. Poczuła napływające do oczu łzy i zaczęła sączyć drinka, by nie rozpłakać się jak dziecko. Corey ma rację. Dlaczego nie miał odwagi powiedzieć jej tego, gdy byli razem? Gorycz odrzucenia zastąpił piekący gniew. Czemu nigdy nie dał po sobie poznać, że jego miłość wygasła? Wszystko stało się tak nagle. Jak grom z jasnego nieba. - I co teraz? - zapytała Corey, obejmując koleżankę i przytulając ją serdecznie. Frankie wyciągnęła z kieszeni fotografię i przyjrzała jej się ponuro. - Nie mogę go zabić - powiedziała z wymuszonym humorem - więc spróbuję o nim zapomnieć. Corey spojrzała przez ramię na zdjęcie. - Jest zabójczo przystojny, ale brakuje mu piątej klepki, skoro zrezygnował z takiej wspaniałej dziewczyny. - Przyjrzała się uważnie przyjaciółce, jej pięknej twarzy w kształcie serca, obramowanej gęstymi kasztanowymi włosami. - Mogę się założyć, że nie będziesz się mogła opędzić przed całym tłumem adoratorów! Frankie zacisnęła usta i podarła zdjęcie na malutkie kawałeczki. - Wątpię, Corey. Zresztą w tym momencie ostatnią rzeczą, która mogłaby przyjść mi do głowy, jest poszukiwanie kolejnego mężczyzny. Po co? Żeby znów mieć złamane serce? Damian zerwał ze mną bez powodu, bez żadnego ostrzeżenia. RS

Jakbym nagle przestała istnieć, a wszystko, co nas łączyło, zostało kompletnie zapomniane. Corey wzięła Frankie za ręce i mocno je uścisnęła. - Kochanie, nawet tak nie myśl! Jesteś milion razy więcej warta niż on. - Nie martw się. Jestem twardsza, niż przypuszczasz - powiedziała Frankie zdecydowanie. Nagły hałas i niespodziewany ruch przy barze spowodowały, że obie odwróciły się w tamtą stronę. Właściciel, zwalisty mężczyzna, przepychał się tłum i ostrzegawczo groził palcem. - Natychmiast przestać! - krzyczał gniewnie. - Żadnych awantur w moim pubie! W tej chwili odstaw tę butelkę! Dobiegły do nich głośne przekleństwa i krzyki. - Och, nie - jęknęła Corey. - Mamy tego dosyć w pracy. Co tam się do diabła dzieje? - Kto wymyślił, żebyśmy się wybrały po pracy na drinka? - zapytała sarkastycznie Frankie. - Następnym razem pójdziemy na filiżankę herbaty do eleganckiej kawiarni. Dobiegł do nich odgłos przewróconego krzesła i przerażony krzyk młodej kobiety. Ktoś upadł na podłogę, a dwóch czy trzech mężczyzn przytrzymywało wysokiego młodzieńca z ogoloną głową, w czarnej skórzanej kurtce. Został obezwładniony i przyciśnięty do ściany, z rękami założonymi na karku. Człowiek na podłodze się nie poruszał. - Tylko raz go uderzyłem. Wcale nie mocno. Nie mogło mu się nic stać. Groził mi butelką. Upił się do nieprzytomności! - krzyczał chłopak. Frankie spojrzała na Corey porozumiewawczo. - Znamy się na tym - mruknęła. - Sprawdźmy lepiej, co się stało. Utorowały sobie drogę w tłumie gapiów, a Frankie powiedziała przyciszonym głosem do właściciela, który pochylał się nad ofiarą bójki: RS

- Jestem lekarką, a moja przyjaciółka pielęgniarką. Proszę nas przepuścić, obejrzymy go. Właściciel spojrzał na nie z wdzięcznością. - Dzięki Bogu. To ostatnia rzecz, jakiej mi tu potrzeba. Żaden przyzwoity klient nie będzie przychodził do baru, gdzie zdarzają się bójki. Policja i pogotowie są już w drodze, ale nie wiadomo, ile czasu zajmie im dojazd. - Spojrzał na nieruchome ciało na podłodze. - Facet jest zupełnie zalany. Młody człowiek zaczął jęczeć. - Jest przytomny - zauważyła Frankie. Wzięła go za rękę, by sprawdzić puls, a drugą ręką dotknęła czoła. - Kto wie, jak on się nazywa? - Gary Hemp - odpowiedział ktoś z tłumu. Na dźwięk swojego imienia Gary coś zabełkotał. Frankie podniosła mu powieki, żeby sprawdzić źrenice. - Żadnej reakcji - rzekła półgłosem. - Jest spocony i ma przyspieszony puls. Coś tu się nie zgadza. Czy widział pan, gdzie został uderzony? - zapytała właś- ciciela, który stał nad nimi z założonymi na piersiach rękami. - Nie wyglądało to na mocny cios - przyznał. - Trafił go w podbródek, a ten padł jak długi. - Może to wstrząśnienie mózgu po uderzeniu głową o podłogę - zastanawiała się Frankie - ale tutaj jest wykładzina, więc właściwie... - Tknięta nagłą myślą pochyliła się nad mężczyzną, powąchała go i z wyrazem triumfu spojrzała na Corey. - W jego oddechu czuć aceton. Pewnie jest cukrzykiem i mamy do czynienia z objawami hipoglikemii na skutek spożycia alkoholu. Bójka mu nie pomogła. Przynajmniej wiemy, co mu jest. - To prawda, pani doktor - powiedział ktoś z tłumu. - Gary ma cukrzycę. Codziennie robi sobie zastrzyki. Corey włożyła mężczyźnie pod głowę poduszkę z krzesła i przykryła go kocem podanym przez barmana. RS

- To niebezpieczne? - zapytał właściciel. - Myślałem, że za dużo wypił. - Diabetyk po spożyciu alkoholu może doznać nagłego wzrostu poziomu insuliny, która absorbuje zbyt wiele glukozy z jego krwi. To ma negatywne konsek- wencje dla systemu nerwowego i prowadzi do uszkodzenia mózgu - wyjaśniła. - Niech to diabli! - zaklął właściciel i otarł chusteczką czoło. - Ale nic mu nie będzie? Rozległ się dźwięk syreny, a po chwili do środka weszli dwaj policjanci i ratownik. - Nadeszła odsiecz - szepnęła Corey. - Jak tylko dostanie glukozę, zaraz mu się poprawi. Ratownik przecisnął się w ich stronę i zaskoczony spojrzał na Frankie i Corey. - Przecież zaledwie godzinę temu widzieliśmy się na ratunkowym, kiedy przywieźliśmy wam ofiary wypadku drogowego. Nie macie ochoty trafić do domu? Co się stało temu dżentelmenowi? - Hipoglikemia po spożyciu alkoholu - odparła Frankie. - Trzeba mu podać pięćdziesiąt gramów glukozy dożylnie i przewieźć do szpitala. Nazywa się Gary Hemp. Ratownik wyjął jednorazową strzykawkę i fiolkę z glukozą, po czym sprawnie zrobił zastrzyk. - Brał udział w bójce, prawda? Ma rozciętą wargę. - Nie moja wina! - krzyczał chłopak, przytrzymywany teraz przez jednego z policjantów. - Rozmawialiśmy o piłce nożnej i nagle zupełnie mu odbiło. Roz- trzaskał denko i rzucił się na mnie z butelką, jakby chciał mnie zabić. - Mógł być bardzo agresywny tuż przed zasłabnięciem - wyjaśniła Frankie drugiemu policjantowi. - Ludzie z niestabilnym poziomem insuliny mogą czasem werbalnie lub fizycznie atakować innych. Zachowują się zupełnie niezgodnie ze swoim charakterem. RS

Powieki młodego mężczyzny drgnęły, po czym spojrzał ze zdumieniem na otaczające go twarze. - Co się stało? - wymamrotał. - Wszystko w porządku, Gary - rzekł ratownik. - Zapomniałeś dzisiaj wziąć insulinę, co? Nie martw się, zaraz odwieziemy cię do szpitala. Wkrótce ofiarę bójki wyniesiono na noszach, a policjant spisał dane drugiego uczestnika zajścia. Ratownik podniósł swoją medyczną torbę i zwrócił się do Frankie i Corey: - Wiem, że jesteście już po dyżurze, ale może wróciłybyście z nami? Słyszałem, że wzywali cały personel. Przy głównej ulicy zawaliła się ściana i kilka osób jest uwięzionych pod gruzami. Cześć personelu z ratunkowego została skierowana na miejsce wypadku. - A ja chciałam zrobić sobie pachnącą kąpiel, wyciągnąć się przed telewizorem i objadać się prawdziwie niezdrowym jedzeniem... - mruknęła Corey i spojrzała pytająco na Frankie. - Powiedz im, że jesteśmy w drodze - odparła Frankie. Pomyślała ponuro, że i tak nie ma w domu hic do zrobienia. Przygotowania do ślubu są nieaktualne. Szpital w Dennison Vale był ogromnym wiktoriańskim budynkiem z dobudowanymi nowoczesnymi skrzydłami, których chropowate ściany dziwnie kontrastowały z wykwintnością fasady oryginalnej budowli. Stał na wzgórzu na skraju miasteczka. Górowała nad nim centralnie usytuowana wieża zegarowa, a do wejścia prowadziły imponujące kamienne schody, choć karetki zajeżdżały od tyłu, gdzie był usytuowany oddział ratunkowy. Kiedy Frankie zatrzymała swój samochód na parkingu dla personelu, dostrzegły trzy karetki, z których wynoszono kolejnych pacjentów. Dwa samochody policyjne z migającymi światłami stały w pobliżu, a całą akcję nadzorowała zaaferowana tęga pielęgniarka. RS

- Wygląda na to, że mamy do czynienia ze zdarzeniem masowym. Moje nogi tego nie zniosą! - marudziła Corey. - Idziemy - zarządziła Frankie. - Na miejscu zapomnisz o bólu nóg. - Z pewnością nie - protestowała Corey. - Zobacz, kto ma dyżur. Ta maruda Kenney. Tylko jej mi brakuje do szczęścia. Pielęgniarka powitała je z uśmiechem ulgi. - Dobrze, że jesteście. Bardzo wam dziękuję. Mamy tu prawdziwe piekło. Wszystkie gabinety i stanowiska zabiegowe są zajęte. Doktor Burton z ortopedii pomaga w opatrywaniu ofiar z katastrofy budowlanej. Przełożony przysłał nam kilka pielęgniarek z interny. - Pewnie nie było łatwo go namówić? - spytała Frankie. - Najwyższy czas, żeby nam się zrewanżowali - odparła triumfalnie. - Proszę zajrzeć do pani Jepson w ostatnim boksie. Ma bóle w klatce piersiowej, a nikt z lekarzy jej jeszcze nie obejrzał. Duża kobieta leżąca na łóżku spojrzała na Frankie z wyraźnym przestrachem. Miała minę typową dla osób, które znalazły się w obcym środowisku, w nie- pokojącej sytuacji, otoczone dźwiękami i widokami znanymi do tej pory z ekranu telewizyjnego. Trzymała kurczowo za rękę niewysokiego mężczyznę siedzącego u jej boku. - Mam zawał serca? - spytała drżącym głosem. - Okropnie mnie boli. Wargi kobiety drżały, głos brzmiał histerycznie, więc Frankie uspokajająco położyła dłoń na ramieniu chorej. - Proszę się odprężyć - powiedziała łagodnie. - Zaraz zrobimy serię badań, które nam wyjaśnią, jaki jest powód niepokojącego bólu. Przyczyny mogą być różne. Nie należy przedwcześnie wyciągać wniosków. Z pewnością udzielimy pani pomocy. RS

- Też jej to mówiłem, pani doktor - wtrącił mężczyzna. - To może być niestrawność. Zjadła frytki i kiełbaski przed godziną. I do tego jeszcze dużą porcję szarlotki. - Jest pan mężem? - zapytała Corey, zajęta podłączaniem do ramienia pacjentki monitora pokazującego na ekranie ciśnienie krwi. - Tak - potwierdził mężczyzna. - Wybieraliśmy się do kina. Zapłaciliśmy już za bilety, gdy nagle żona poczuła się źle. - Wcześniej nie było niepokojących objawów? - upewniała się Frankie. - Było mi słabo od paru dni. Miałam silne bóle w okolicy serca. Ale dziś wieczorem stały się nie do zniesienia. - Czemu nic nie powiedziałaś, Normo? - zdziwił się mąż. - Nie chciałam cię martwić - wymamrotała kobieta. - Ciśnienie jest w normie. Czy miała pani ostatnio jakąś operację? Pani Jepson pokręciła głową, a jej mąż aż zastrzygł uszami. - Myśli pani o skrzepie krwi w płucach? Jego żona wydała przerażony okrzyk, a Frankie porozumiała się wzrokiem z Corey. Pan Jepson swoimi hipotezami doprowadzał żonę do histerii i utrudniał przeprowadzenie wywiadu. - Badania potrwają dłuższy czas, więc może napije się pan kawy w poczekalni? Mężczyzna zawahał się. - Jest pani pewna, że nie powinienem dodawać żonie otuchy? - Jak pan widzi, jest tu bardzo ciasno. Dotrzyma pan żonie towarzystwa, kiedy już skończymy. Mężczyzna wyszedł niechętnie, a na odchodnym rzucił: - Jeśli to zawał, potrzymają cię tutaj przez dłuższy czas. - Mieliśmy wyjechać na urlop w przyszłym tygodniu. Będziemy musieli go odwołać - wyjaśniła lekarce przygnębiona pani Jepson. RS

- Do tego czasu będzie się pani dobrze czuła - zapewniła ją pogodnie Corey. - Dla pewności zrobimy pani echokardiografię - dodała Frankie. Wyjęła stetoskop, ale gdy dotknęła słuchawką do skóry pod lewą piersią, pacjentka aż podskoczyła. - Proszę mnie nie dotykać! Strasznie boli. Frankie przyjrzała się bliżej zaczerwienionej skórze i skierowała na nią lampkę. - Czy pani wie, że ma pani bardzo wyraźną wysypkę? Myślę, że to może wyjaśniać tajemniczy ból. Zapewne pojawiła się niedawno. Czy swędzi? - Trochę. Ale jest bolesna, kiedy dotykam, i do tego ten koszmarny ból w piersi... Za plecami Frankie otworzyły się drzwi i męski głos zapytał: - Ktoś tu potrzebuje echa serca? Frankie odwróciła głowę w kierunku nowo przybyłego i skamieniała. Przez chwilę nie wiedziała, czy wysoka sylwetka rudowłosego mężczyzny w okularach bez oprawek nie jest tylko przywidzeniem. Czy rzeczywiście może to być Jack Herrick? - Wielkie nieba, Jack! Co tu robisz? - Mógłbym zapytać o to samo - odparł, równie zaskoczony. - Nie wiedziałem, że tu pracujesz. - Od sześciu miesięcy. Musisz być tym nowym lekarzem specjalistą, o którym mówiła Corey. Pani Jepson wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, a ciekawość spowodowała, że na chwilę zapomniała o własnych dolegliwościach. - Są państwo starymi przyjaciółmi? - Przepraszam za zamieszanie - uśmiechnął się do pacjentki Jack. - Tak, znamy się od lat i spotkaliśmy się zupełnie nieoczekiwanie. Ale zajmijmy się teraz ważniejszymi sprawami. RS

- Proszę spojrzeć na tę wysypkę, doktorze Herrick. Ciekawa jestem twojego zdania - powiedziała Frankie sztywno. - Nie ma wątpliwości. Podręcznikowy przykład Herpes zoster. - Co to jest? - zaniepokoiła się pacjentka. - Miała pani w dzieciństwie wietrzną ospę? - Tak. Razem z całym rodzeństwem. Mama nie wiedziała, w co ręce włożyć. - Można powiedzieć, że to duch z przeszłości. Ten sam wirus uaktywnił się po latach. - Atakuje zakończenia nerwów, dlatego jest tak bolesny - wyjaśniła Frankie. - Wykwity pojawiają się na ogół po paru dniach. Kobieta opadła na poduszkę. - Nie wierzę. I to wszystko? - To bardzo nieprzyjemna dolegliwość, ale lepsza niż atak serca - uśmiechnęła się Frankie. - Jednak na wszelki wypadek zrobimy pani wszystkie badania. Nie można zakładać, że skoro ma pani półpaśca, inne problemy znikają. - O tym jednym mój Bert nie pomyślał - wykrzyknęła pani Jepson triumfalnie, wyraźnie zadowolona, że mąż nie miał racji. - Zastanawiam się, dlaczego za- chorowałam. Nie stykałam się z nikim chorym na ospę wietrzną. - Często jest to efekt stresu i osłabienia systemu immunologicznego. Może też towarzyszyć kuracji sterydowej. - Zamartwiam się o syna - przyznała smutno pacjentka. - Miał problemy z policją. Bierze narkotyki. Włamywał się do samochodów, żeby się nimi przejechać. - Ten rodzaj stresu może reaktywować zakażenie. - Jack pokiwał głową ze współczuciem. - Zobaczymy, czy pomoże pani lek antywirusowy. Powinien osłonić nerwy i złagodzić atak. - Pobiorę pani krew do badania - uprzedziła Frankie. RS

Czuła na sobie wzrok Jacka i zastanawiała się, czy choć trochę speszył się na jej widok. Czy będzie się starał wyjaśnić, dlaczego wyjechał bez słowa? Dlaczego sprawił jej taką przykrość? Było to zaskakująco grubiańskie, tego się po nim nie spodziewała. Nie spodziewała się też, że jego ukochany szwagier złamie jej serce. Ostatnio nie miała szczęścia do mężczyzn. Jękliwy głos pacjentki przywołał ją do rzeczywistości. - Mam nadzieję, że nie zemdleję. Bardzo się boję kłucia, pani doktor. - Już skończyłam. Wkrótce będą wyniki testów - zapewniła Frankie spokojnie. - Dzięki Bogu. Nie mogę się doczekać, żeby powiedzieć Bertowi. Frankie zebrała próbki i przystanęła przy Jacku. - Słyszałam, że wyjechałeś gdzieś daleko. - To prawda - przyznał zakłopotany. - Pojechałem do Londynu, ale sprawy nie ułożyły się po mojej myśli. Chyba znowu będziemy pracować razem, jak za dawnych czasów. Nie całkiem, pomyślała Frankie. Wtedy wierzyła, że łączy ich trwała przyjaźń, teraz trudno było nie odczuwać urazy wobec przyjaciela, który tak łatwo ją odrzucił. Pojawił się też dodatkowy czynnik. Nie jest już narzeczoną Damiana. Między nią a Jackiem nie ma jak dawniej perspektywy rodzinnej więzi. Nie chciała tego zresztą. Nie chciała niczego, co będzie jej przypominać o mężczyźnie, który odrzucił ją niczym nudną książkę. Tamta część życia jest nieodwołalnie zamknięta, a Jack Herrick będzie tylko kolegą z pracy. Jednym z wielu. RS

ROZDZIAŁ DRUGI Następna godzina była niewiarygodnie nerwowa. Napięcie rosło, gdy obok rannych wyciągniętych spod zawalonej ściany pogotowie przywoziło jak co dzień pacjentów wymagających natychmiastowej interwencji. Dopiero o dziesiątej wieczorem udało się opanować sytuację na tyle, że Frankie i Corey przysiadły na chwilę w dyżurce. - Trzy złamania, przedawkowanie, oparzenie i pijak, który prawie udławił się własnymi wymiocinami. Do tego siostra Kenney kazała mi przenosić razem z tym niemrawym portierem, Timem, sześć butli z tlenem. Mam dosyć. Następnym razem, kiedy ktoś mnie poprosi o nadgodziny, powiem nie! - oznajmiła dramatycznie Corey. - Przecież dobrze wiem, że uwielbiasz swoją pracę - uśmiechnęła się Frankie. - Po kawie poczujesz się lepiej. - Nawet to rozpuszczalne paskudztwo mi teraz smakuje - stwierdziła Corey. - A tak przy okazji, widziałaś już tego nowego przystojniaka, Jacka Herricka? Z trudem się koncentrowałam na pracy... - Okazuje się, że to ten sam Jack, z którym pracowałam poprzednio. Tak się składa, że jest również szwagrem Damiana - przerwała jej Frankie. - Co za niezręczna sytuacja! Czy już wie, jaki numer ci wykręcił ten łobuz? - Nie mieliśmy jeszcze okazji rozmawiać na ten temat. To właśnie Jack poznał mnie z Damianem. - Mam nadzieję, że będzie umiał się zachować i okaże oburzenie. - Corey spojrzała na koleżankę badawczo. - Dobrze go znasz? Nie chciałabym, aby się okazało, że jest żonaty i ma czwórkę dzieci. - Jest wdowcem z paroletnią córeczką. Siostra Damiana zginęła w wypadku samochodowym dwa lata temu, ale... - Wiedziałam. Zaraz będzie jakieś „ale". RS

- Słyszałam, że był zaręczony i nie wiem, dlaczego podjął tutaj pracę. - Mój zwykły pech. Cóż, pora wracać do własnego ciepłego łóżka. Do zobaczenia, Frankie. Do poniedziałku. W tym momencie wpadła do dyżurki siostra Kenney, jak zwykle zaaferowana. - Zostało trochę kawy w dzbanku? Muszę się napić, zanim zacznę wypełniać rejestr nowych pacjentów. Myślę, że już opanowaliśmy sytuację. Frankie spojrzała na oddziałową z sympatią i podała jej kubek kawy. Ludzie na ogół żartowali z siostry Kenney, że jak kwoka stara się zagarnąć wszystkich pod swoje skrzydła, ale wynikało to z jej autentycznej chęci stworzenia personelowi i pacjentom jak najlepszych warunków. - Będę jeszcze potrzebna? - zapytała. - Nie, bardzo dziękuję. Nie poradzilibyśmy sobie bez twojej pomocy. Szczęśliwie się złożyło, że zatrudniliśmy tego nowego lekarza. Czy już go poznałaś? Nazywa się Jack Herrick. Robi świetne wrażenie. - Kiedyś z nim pracowałam. Dobrze go mieć w zespole. W tym momencie wszedł Jack i siostra Kenney obdarzyła go szerokim uśmiechem. - Nie wiedziałam, że pan i Frankie jesteście kolegami. Jestem pewna, że odpowie panu na wszystkie pytania, boja muszę zwolnić pielęgniarki wypożyczone z interny. Nie będą nam już potrzebne - oznajmiła i pospiesznie wymaszerowała. Jack podniósł dzbanek z kawą. - Dolać ci? - Nie. Idę już do domu, a po kofeinie nie mogę spać. - Dobrze cię zobaczyć, Frankie. To była czarująca niespodzianka - powiedział Jack spokojnie. Frankie kiwnęła głową bez uśmiechu. Nie zamierzała okazywać radości. Jack to kolejny facet, który ją zawiódł, choć w znacznie mniejszym stopniu niż Damian. RS

- Myślałam, że już nigdy cię nie spotkam. Wyjechałeś tak niespodziewanie. Zastanawiałam się, jaka była tego przyczyna. - Jest mi naprawdę przykro, Frankie. Powinienem był z tobą porozmawiać. Jestem ci winien wyjaśnienie. - Nie trzeba - odparła lodowato. - Ale kartka na szafce w pracy nie była miłym sposobem zawiadomienia o twojej decyzji. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi i zasługuję na coś więcej. Chyba że była to moja wina? Czy cię w jakiś sposób uraziłam? - Oczywiście, że nie - zaprotestował. - Na miłość boską, byłaś moją najlepszą przyjaciółką. Bardzo żałuję, że cię zraniłem. - Umilkł na chwilę, jakby chciał precyzyjnie dobrać słowa. - Stało się coś, co zmusiło mnie do natychmiastowego wyjazdu. Nie mogłem zostać. Uwierz mi, za żadne skarby świata nie chciałbym cię obrazić. W końcu będziemy rodziną. Frankie przygryzła wargi. W najbliższej przyszłości będzie musiała powtarzać w kółko tę samą informację, że została porzucona. Wszyscy jej znajomi wiedzieli o zaręczynach z Damianem, jednak nie ma sensu ukrywać prawdy. I tak wyjdzie na jaw. - Właściwie jest coś, co powinieneś wiedzieć. Spojrzał na nią pytająco. - Damian i ja nie jesteśmy już parą. - Powiedziała to sucho, prawie obojętnie, aby nie pokazać, jak bardzo była zraniona i upokorzona. Nie potrafił ukryć zdumienia. Odstawił kubek z takim rozmachem, że kawa rozlała się na stół. - Jak to? Zerwałaś? Kiedy? Wyjeżdżając do Londynu, byłem pewien, że jesteście gotowi do ślubu. - Jeśli chcesz wiedzieć, dostałam dzisiaj list. Damian pisze, że nie może się ze mną ożenić. Nie pytaj dlaczego, nie mam pojęcia. - To niewiarygodne - powiedział Jack powoli. - Ty i on... Tworzyliście idealną parę. Myślałem, że zawsze będziecie razem. RS

- Ja też, Jack. Ja też. - Pozwoliła, by smutek zagościł w jej głosie, ale już po chwili dodała szorstko: - Sprawa skończona. Nie ma szansy, żebyśmy się pogodzili. Zawiódł mnie. Nigdy więcej nie mogłabym mu zaufać, niezależnie od tego, jakie miał powody do zerwania. Dziwił ją brak bólu, jakby była zupełnie odrętwiała, jakby jeszcze nie dotarły do niej konsekwencje zerwanych zaręczyn. Spojrzała na Jacka wyzywająco. - Znasz go od tylu lat. Czy podejrzewałeś, że jest niegodny zaufania? Jack tylko pokręcił głową z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia. - Jest nieprawdopodobnie odważny. Kilka razy ratował mi skórę w trudnych sytuacjach. Kiedyś nawet ocalił mi życie na górskim spływie kajakowym, choć ryzykował własnym. Zawsze uważałem, że można mu bezgranicznie ufać. Ale to... Zupełnie nie rozumiem. Sam mi mówił, że szaleje na twoim punkcie, Jack wpatrywał się w nią z trudnym do odczytania wyrazem jasnoniebieskich oczu ukrytych za szkłami okularów. Frankie spojrzała na wysoką sylwetkę, mocne ramiona skrzyżowane na piersi, szpitalny uniform rozcięty pod szyją. Całkiem niespodziewanie przyszła jej do głowy myśl, że Jack jest bardzo atrakcyjny. Zaskakująca myśl u kobiety, którą przed chwilą opuścił mężczyzna jej życia. Oczywiście, zawsze zdawała sobie sprawę, że Jack jest przystojny na spokojny i dyskretny sposób. To Damian uwielbiał być duszą towarzystwa i grał pierwsze skrzypce wszędzie, gdzie się pojawiał. Jack zadowalał się rolą życzliwego ob- serwatora. Patrzyła na Jacka jak na brata i zawsze ceniła jego kojące i miłe towarzystwo. Teraz nagle dotarło do niej, że powściągliwy sposób bycia wyraźnie podkreślał jego seksapil i zrozumiała, dlaczego wiele kobiet uważało, że jest seksowny. Odwróciła się gwałtownie, by ochłonąć. Jak można być tak płytką! Powinna rozpaczać po Damianie, a nie tracić głowę na widok innego mężczyzny z tej rodziny. RS

- Zmieńmy temat - burknęła. - Podobno ostatnio się zaręczyłeś. Kiedy jest ten szczęśliwy dzień? - Obawiam się, że to już nieaktualne. Zaręczyłem się zbyt szybko i z niewłaściwych powodów. Od początku było to skazane na niepowodzenie. Odwróciła się do niego z wyrazem szczerego współczucia na twarzy. - Za szybko po śmierci Sue? Wpatrywał się w podłogę, nerwowo zaciskając ręce. - Uwikłanie się w związek z niewłaściwą osobą jest szaleństwem, które może zrujnować człowiekowi życie - zauważył. - Nie musisz mi tego tłumaczyć. Z tego punktu widzenia być może Damian wyświadczył mi przysługę. Opowiedz lepiej o Abby. Chodzi tu do szkoły? Bardzo mi jej brakowało. Twarz Jacka rozpogodziła się, kiedy wyciągnął z kieszonki zdjęcie. - To ona w mundurku szkolnym. Jest z niego bardzo dumna. Frankie przyjrzała się fotografii i powiedziała z melancholią w głosie: - Bardzo urosła od czasu, gdy widziałam ją ostatni raz. Wygląda tak słodko, ciągle małe dziecko, a jednocześnie jest taka podobna do Sue. - Na szczęście urodę ma po matce - uśmiechnął się Jack. - Z powodu Abby przyjechałem do Dennison. Mieszkają tu moi rodzice, którzy bardzo mi przy niej pomagają. Trudno jest wychowywać dziecko w pojedynkę. - Dla nich to szansa na obserwowanie, jak rozwija się ich mała wnuczka. Chciałabym ją znowu zobaczyć. - Jeśli masz czas i ochotę, Abby ma w przyszły weekend szkolne zawody sportowe - powiedział Jack. uważnie polerując szkiełka okularów. - Może przyj- dziesz, jeśli nie masz dyżuru? Byłaby szczęśliwa. Przyjemność związaną z perspektywą zobaczenia Abby psuła jej trochę obawa, że zbyt łatwo odnawia przyjaźń, która już raz okazała się nietrwała. - Dam ci znać, jeśli będę wolna - powiedziała niezobowiązująco. RS

Jeśli zauważył rezerwę w jej głosie, nie dał tego po sobie poznać. - Przypomnę ci. - Idę już do domu. Wydarzyło się dzisiaj tyle, że muszę ochłonąć - powiedziała, otwierając drzwi. - Jest mi naprawdę przykro. - Chciałabym tylko wiedzieć, dlaczego Damian nagle poczuł, że nie może mnie dłużej kochać. Oczy zaszkliły jej się od łez, więc szybko wyszła z dyżurki. Jack popatrzył za nią i potrząsnął głową z niedowierzaniem. Jak Damian mógł być takim głupcem i zerwać z tą wyjątkową dziewczyną - utalentowaną, zabawną, piękną, a co ważniejsze serdeczną i szlachetną. To prawda, był niespokojnym duchem, żył niebezpiecznie, łatwo się nudził i ciągle szukał nowych wrażeń. Jednak kiedy poznał Frankie, wydawało się, że od- nalazł swoją drugą połówkę. Jack dopił kawę i poprawił się na krześle. Wpatrywał się w plakat, zachęcający do mycia rąk, ale go nie widział. Pamiętał, jaka uszczęśliwiona była jego żona, gdy jej brat zaręczył się z Frankie. Dziewczyny zaprzyjaźniły się serdecznie, wiele czasu spędzały razem i to stało się fundamentem przyjaźni między nim a Frankie już po śmierci Sue. Pomyślał o napiętych stosunkach między nimi i westchnął. Skrzywdził ją, gdy wyjechał bez żadnych wyjaśnień i wiele czasu zajmie mu naprawienie szkód i ponowne zasłużenie na jej zaufanie. Kiedy wyjeżdżał z St. Mary, uważał, że nie ma innego wyjścia i tak będzie najlepiej dla wszystkich. Jednak zachował się jak słoń w składzie porcelany. Zamiast rozwiązać problem, podkopał tylko swoją przyjaźń z Frankie. Po tym wszystkim, co przeszedł, żeby uciec jak najdalej, los znowu rzucił ich w jedno miejsce. Wrócił do punktu wyjścia, tylko Frankie jest teraz wolna. RS