Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Castle Jayne - Światło i mrok

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Castle Jayne - Światło i mrok.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 193 osób, 132 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 158 stron)

Jayne Ann Krentz Światło i mrok

Rozdział pierwszy Na wielkim kontynencie Zantalii uważano powszechnie, że mordercami mogą być tylko męż­ czyźni. Kalena stała na szerokim progu westybulu Sto­ warzyszenia Kupców i ściskając w dłoni umowę małżeńską zastanawiała się, co znaczy być wy­ jętym spod prawa. Na wykonanie tego śmier­ telnego zadania czekała od chwili, gdy skończyła dwanaście lat, i miała nadzieję, że wtedy będzie wolna. Wreszcie stała u progu nowego życia, ale nie potrafiła wyobrazić sobie siebie jako ko­ biety wolnej, niezależnej od nikogo. Patrzyła ciekawie na hałaśliwą krzątaninę w sze­ rokim holu. Dopiero wczoraj przyjechała do Cross- purposes, tego dobrze prosperującego miasta, a już dotychczasowe życie w małym farmerskim osiedlu wydawało jej się bardzo odległe. Nie miała zamiaru wracać nigdy do starego życia w żyznej kotlinie Interlock, w otoczeniu pedantycznych, konserwa­ tywnych farmerów i wieśniaków. Nie miała rów­ nież ochoty wracać do oschłej i zgorzkniałej ciotki. Kontrakt ślubny, który trzymała w ręku, był jej 5

Jayne Ann Krentz biletem umożliwiającym wydostanie się z prowincjonalnej nudy i przytłaczających wymagań ciotki, dawał jej szansę zrobienia pierwszego kroku ku wolności. Ale Kalena nie uwolniła się jeszcze całkowicie od przeszłości. Wszystko ma swoją cenę, myślała, więc ona również musi zapłacić za ten bilet do nowego życia. Za pomocą trucizny, zaszytej w torbie podróżnej, miała wypełnić swój ostatni obowiązek w stosunku do rodu Ice Harvest. Kalena, ostatnia córka wielkiego rodu Ice Harvest, została wysłana do Crosspurposes, żeby pomścić swoją rodzinę. Mandat ten został jej wręczony przez ostatnią damę rodu, siostrę ojca, Olarę, która wiedziała, tak jak każdy, że po­ wierzenie misji zemsty kobiecie jest pomysłem ryzykownym, ale nie miała wyboru. Olara i Kalena były ostatnimi człon­ kiniami rodu Ice Harvest, matka Kaleny bowiem zmarła wkrótce po otrzymaniu wiadomości o śmierci męża i syna. Ponieważ Olara była Uzdrowicielką i jako taka nie mogła zabijać, została więc tylko Kalena. Olara nie była zachwycona tym, że jej siostrzenica ma zostać morderczynią, ale cóż miała robić? Ktoś musiał wy­ pełnić ten obowiązek i zabić człowieka odpowiedzialnego za śmierć mężczyzn z rodu Ice Harvest. To było więcej niż morderstwo, bo wraz z ich śmiercią cały wielki ród skończył swój żywot. Przestępstwo takie wymagało zemsty w wielkim stylu, nawet jeśli karę wymierzyć miała kobieta. To tak musiało być. Stosownie do sytuacji, Olara opracowała plan działania. Nie wiedziała jednak, że Kalena obmyśliła już swój. Kalena przypatrywała się pełnej koloru scenie, rozgrywającej się przed jej oczami, i smakowała mocny smak wolności. Musi wypełnić swój obowiązek, tak jak wymagał honor. Co do tego nie było wątpliwości. Kalena wiedziała, co znaczy odpowie­ dzialność i honor, zanim zaczęła chodzić. Ale nie chciała ograniczyć się do zemsty. Za śmierć tego człowieka miała zamiar kupić sobie nową przyszłość, taką bezkresną, taką, jakiej jeszcze nie widziano na Zachodnim Kontynencie. Kiedy skończyła dwanaście lat, opracowała swój plan uwzględniający te dwa cele. Ciotka Olara nawet przez moment nie pozwoliła jej zapomnieć, do czego ją przeznaczyła. Ale 6 Światło i mrok kiedy minął szok po śmierci rodziny i kiedy Kalena zaakcep­ towała już wykonanie powierzonego jej niebezpiecznego zada­ nia, zaczęła myśleć o własnym życiu. Życie to Spectrum. Na każde działanie skierowane było inne, przeciwnie działające, które zapewniało końcową równowagę. Kalena rozumiała tę podstawową zasadę filozoficzną. Chociaż dorastała w farmerskim miasteczku, była doskonale wykształ­ cona. Ciotka Olara zadbała o to, żeby Kalena zdobyła wiedzę właściwą pozycji jej rodu. Mogła korzystać ze wszystkich dzieł najznakomitszych filozofów Zantalii i studiować je dokładnie. Teraz spojrzała na drugą kondygnację pokojów biurowych, które otaczały wielki westybul Stowarzyszenia. Była pod wrażeniem wspaniałej architektury. To było coś zupełnie innego niż w Inerlock Valley. Budynek miał dwa piętra, opatrzone masywnymi, łukowatymi oknami sięgającymi pod­ łogi, przez które do głównego holu wlewało się jasne światło. Na drugim piętrze po czterech stronach znajdowały się małe pokoje. Każda płaszczyzna konstrukcji, od inkrustowanej podłogi do ciężkich rzeźbionych kolumn z drogiego drzewa księżycowego, podkreślała bogactwo, którego Crosspurposes dorobiło się na handlu. Kalena patrzyła na drugie piętro - snujący się po nim ludzie wychylali się przez balustradę, żeby wygodniej obserwować tłum na dole. Dziewczyna zastanawiała się, czy któraś z tych obcych twarzy należy do mężczyzny, którego nazwisko napi­ sane było obok jej nazwiska na kontrakcie małżeńskim. Trzech roześmianych i żartujących mężczyzn pojawiło się w otwartym wejściu znajdującym się za Kalena. Ich skórzane buty pokryte były błotem, a spodnie i koszule z szerokimi rękawami nosiły ślady kurzu podróżnego. Kalena domyśliła się, że byli to kupcy wracający z jakiejś ryzykownej wyprawy, i usunęła się im z drogi. Kiedy ją minęli, dwóch z nich zawołało coś do przyjaciela, którego dostrzegli w tłumie, a trzeci odwrócił się i zobaczył Kalenę stojącą w cieniu arkady. Roześmiał się obleśnie i zaczął coś do niej mówić, lecz nie zdążył jeszcze nic powiedzieć, gdy inna grupa mężczyzn wtoczyła się przez drzwi i zasłoniła dziewczynę. Wykorzys­ tując to małe zamieszanie, wślizgnęła się w tłum. 7

Jayne Ann Krentz Przechodząc przez ruchliwy hol rozglądała się za kimś, kto byłby skłonny poświęcić jej minutę. Większość mijanych mężczyzn rozprawiała głośno o interesach. Przechodząc dalej, dostrzegła w tłumie zgromadzonym na drugiej kondygnacji kilka kobiet. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciła uwagę, były kolorowe bluzy wypuszczone na wąskie spodnie. Były one znacznie krótsze niż ta, którą nosiła ona, sięgały tylko do kolan i były znacznie wyżej rozcięte po bokach. Już wcześniej, idąc ulicą, zwróciła uwagę na krój damskiej odzieży. Miejska moda była oczywiście bardziej śmiała niż fasony noszone w kotlinie Interlock. Kalena pomyślała, że musi jak najszybciej poczynić pewne zmiany w swojej garderobie. Powinna również zrobić coś z włosami. Tutaj kobiety nosiły włosy krótko przycięte z tyłu, a z przodu długie anglezy okalające twarz. Kalena czuła się okropnie niemodna ze swoją gęstą masą złocistorudych loków ściągniętych do tyłu szeroką, haftowaną przepaską. Kobieta, której się przyglądała, odwróciła się nagle. Kalena zawstydzona swoją natarczywością chciała się wycofać, ale w ostatniej chwili zmieniła zamiar. Łatwiej zasięgnąć in­ formacji u innej kobiety, niż pytać któregoś z tych szorstkich i krzepkich mężczyzn. Uśmiechnęła się niepewnie. - Czy mogłabyś mi pomóc? Próbuję kogoś znaleźć. Po­ wiedziano mi, że o tej porze powinien być w Stowarzy­ szeniu. Kobieta przez moment patrzyła na nią badawczo, pra­ wdopodobnie oceniając jej prowincjonalny wygląd. Oczywiste było, że współczuje Kalenie; po chwili zapytała grzecznie: - Kogo próbujesz znaleźć? - Podeszła bliżej, żeby mogły rozmawiać pomimo panującego zgiełku. - Mężczyzny o imieniu Ridge. Nie znam nazwy jego firmy. Wiem natomiast, że pracuje u kupca barona Quintela z firmy Gilding Fallon. Kobieta uniosła brwi i zacisnęła na moment usta. - Masz sprawę do Fire Whipa? Kalena potrząsnęła głową. - Nie, on nazywa się Ridge. Jestem tego pewna. Tak jest napisane na kontrakcie. 8 Światło i mrok Kobieta spojrzała ciekawie na zwinięty dokument, który Kalena trzymała w ręku. - Na kontrakcie? Jaki rodzaj kontraktu masz z Fire Whipem Quintela? - Kontraktową umowę małżeńską. - Kalena śmiało i głośno wypowiedziała te słowa. Kontraktowe małżeństwa były legal­ ne, ale raczej nie były szanowane. Odczuła, że kobieta stojąca przed nią wie wszystko o takich małżeństwach. -I nie jest to nikt nazywający się Fire Whip. Jest to mężczyzna o imieniu Ridge. - Ridge, który pracuje u Quintela, jest znany jako Fire Whip - wyjaśniła cierpliwie kobieta. - Proszę pokazać mi ten kontrakt. Wprost nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście z nim podpisałaś umowę małżeńską. On nie jest faktycznie kupcem. Jest prywatną bronią Quintela, który używa go w taki sam sposób, jak inni używają sintara. - Rozumiem - powiedziała Kalena, chociaż, prawdę mówiąc, nic nie rozumiała. - Czy... czy Fire Whip to nazwa rodu tego człowieka, Ridge'a? Kobieta roześmiała się, jakby pytanie Kaleny było wyjątkowo śmieszne. - Nie, Ridge nie pochodzi z żadnego rodu. Jest bękartem. Niektórzy ludzie mówią, że bardziej niż ktokolwiek inny. Ma usposobienie, które może zrobić... - Przerwała patrząc na zmartwioną twarz Kaleny. - Nie szkodzi. Mądrzy ludzie mówią, że lepiej nie wchodzić mu w drogę, nie prowokować go. - Jeśli on pracuje u Quintela, to musi być tym człowiekiem, którego szukam - powiedziała spokojnie Kalena. Zdała sobie sprawę, że kobieta nie zrozumiała jej. Kalena nie była zaniepo­ kojona, że jej przyszły mąż ma popędliwe usposobienie; nie zamierzała być z nim na tyle długo, żeby się o tym przekonać. Była raczej zaskoczona, że podpisała handlowy kontrakt małżeński z mężczyzną, który nie legitymował się żadnym nazwiskiem rodowym. Olara nic nie wspomniała o takim aspekcie sprawy. Kalena zawahała się, ale podała kobiecie dokument, przy­ glądając się bacznie, jak go czyta. Była zafascynowana pierw­ szym zetknięciem z wolną kobietą, która tworzyła własne życie i sama podejmowała decyzje. Przy odrobinie szczęścia 9

Jayne Ann Krentz i po dokonaniu aktu zemsty ona również będzie mogła przyłączyć się do szeregu takich wolnych kobiet. Kobieta stojąca przed nią była kilka lat starsza. Była mocno zbudowana, dosyć pełna i wydawała się agresywna. Jej ciemne włosy były modnie ułożone - ładną twarz z wyrazistymi oczami otaczały długie loki. Nie nosiła na przegubie ręki bransolety, co nie było niczym zdumiewającym. Tylko przed­ stawiciele wielkich rodów nosili ten symbol godności i dowodu uznania, członkowie pośledniejszych rodów nie byli do tego upoważnieni. Na ogół kobietom ze sławnych rodów nie wolno było zajmować się handlem ani innymi tego typu sprawami. Kalena była wyjątkiem ze względu na szczególne zdarzenia w jej życiu. Jej rodowa bransoleta ukryta była w torbie podróżnej razem z wysadzanym klejnotami sintarem ojca i fiolką truciz­ ny. Od tego lata, kiedy skończyła dwanaście lat, nie miała prawa używać prawdziwego nazwiska swojego rodu. Był to zakaz Olary, która chciała ukryć tożsamość siostrzenicy. Kalena więc przywykła przedstawiać się jako córka rodziny o nazwisku Summer Wind, ale głęboko w sercu zawsze była świadoma swego prawdziwego nazwiska i dziedzictwa. Jednak u nowej towarzyszki zainteresował ją nie brak bransolety, tylko fakt, że nie nosiła na szyi symbolu małżeń­ stwa - zamka z kluczem. Z doświadczenia wiedziała, że kobiety w tym wieku zawsze są zamężne. Przynajmniej tak było w kotlinie Interlock. Do tej pory wyobraźnia Kaleny wyczarowywała tylko mętny, niewyraźny obraz życia wolnej kobiety. Teraz sama mogła się przekonać, jakiego rodzaju wolność była rzeczywiście możliwa. Jej marzenia mogły stać się rzeczywistością. Nie chciała dłużej czekać. Kobieta spojrzała na nią z widocznym rozbawieniem. - Na Kamienie, mówiłaś prawdę. Rzeczywiście, masz hand­ lową umowę małżeńską z Fire Whipem Quintela. Nazywasz się Kalena z rodu Summer Wind? Kalena skinęła głową zawstydzona, że nie potrafiła przed­ stawić się odpowiednio. - Jestem z kotliny Interlock. - W kontrakcie nie było oczywiście żadnego powiązania jej osoby z rodziną Ice Harvest. Kalena i Olara posługiwały się fałszywymi nazwiskami. 10 Światło i mrok - Witaj w Crosspurposes, Kaleno - powiedziała kobieta przyjacielskim teraz tonem. - Jestem Arrisa. - Milczała chwilę, po czym dodała niedbale: - Z rodu Wet Fields. - Rzadko używała nazwy swojego rodu, ponieważ brzmiała chropawo. - Chętnie zaprowadzę cię do Ridge'a. - Jesteś bardzo miła. - Ależ skąd. - Arrisa roześmiała się prowadząc ją w odległy koniec zatłoczonego holu. - Bawi mnie to. Kalena, urażona w swej dumie, hardo uniosła głowę. - Sądzisz, że cię rozbawię? - Zobaczymy. Ridge jest prawdopodobnie na górze, na drugim piętrze, tam znajdują się biura handlowe. Arrisa prowadziła ją szerokimi, krętymi schodami, koń­ czącymi się drugim poziomem galerii. Kalena podążała za nią przyciskając mocno swój drogocenny kontrakt. Olara przeko­ nała ją, że zawarcie kontraktu było niezbędne, żeby mogła się znaleźć w najbliższym otoczeniu człowieka, swojej potencjalnej ofiary. Ten człowiek był zbyt dobrze chroniony, żeby można było dosięgnąć go w inny sposób. Tak, pomyślała, kontrakt jest ciągle cenny, nawet jeśli jej przyszły mąż jest bękartem. Nie miało znaczenia, że stal tak nisko, ponieważ to krótkotrwałe małżeństwo miało być tylko jej biletem do wolności. Olara zapewniła ją, że kiedy wykona swoje zadanie, nie będzie już musiała pełnić roli żony kontrak­ towej. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Kalena wypełni swój obowiązek w noc poślubną. Olara w głębokim transie widziała, że ofiara Kaleny umiera podczas hałaśliwego przyjęcia weselne­ go. Widzenia Olary sprawdzały się zawsze z dużą dokładnością. Kiedy Olara wyszła z tego szczególnego transu, zapewniła siostrzenicę, że wszystko będzie wyglądało na atak serca, a zamieszanie, jakie będzie wtedy panowało w domu z powodu przyjęcia, ułatwi Kalenie ukrycie dowodów zbrodni. Krótko­ terminowe małżeństwo przetrwa przecież tylko do śmierci Quintela. Kalena była zadowolona z zapewnień Olary, tym bardziej że jej przyszły mąż nie pochodził ze znamienitego rodu. Co prawda honor i obowiązek mogły wymagać wiele poświęcenia od kobiety z pozycją Kaleny, ale rola żony bękarta, nawet kontraktowej, to już zbyt wiele. Perspektywa koniecz­ ności popełnienia morderstwa była wystarczająco okropna. 11

Jayne Ann Krentz - Biura Quintela znajdują się po tej stronie galerii - wyjaśniła Arrisa, prowadząc Kalenę przez rząd małych pokoików, w któ­ rych pilnie pracowali urzędnicy. Byli to oczywiście sami mężczyźni. Ouintel zatrudniał kobiety na pewnych odcinkach swojego handlowego przedsiębiorstwa, ale nie przy tak pre­ stiżowym zajęciu, jakim była praca urzędnicza. Kalena zastanawiała się, z jakim człowiekiem spotka się za chwilę. Może Ridge będzie nieśmiały i skromny, tak jak większość z tych urzędników. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby właśnie taki był. Wiedziała, że nie miałaby żadnych problemów z manipulowaniem takim człowiekiem. Ale naj­ prawdopodobniej będzie szorstkim i nieokrzesanym kupcem, który doszedł do czegoś w życiu. Nawet jeśli okaże się, że tak jest, powiedziała sobie, to i tak jakoś opanuję sytuację. Uwa­ żała, że łatwo będzie onieśmielić takiego człowieka manierami, które wyniosła z domu. Rozważania te podniosły ją na duchu. - Jeśli mam rację, to znajdziemy Ridge'a w tym ostatnim pokoju - powiedziała wesoło Arrisa. - Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, że zostanę, żeby popatrzeć? - Popatrzeć, na co? Arriso, to jest układ handlowy. Nie rozumiem, dlaczego uważasz, że będzie to zabawne. - Kalena stanęła za swoją przewodniczką, która zatrzymała się przed otwartymi, łukowatymi drzwiami. Arrisa plasnęła ręką w ścia­ nę, żeby zwrócić uwagę dwóch mężczyzn znajdujących się w pokoju, a Kalena próbowała dojrzeć coś zza jej pleców. - Przepraszam, panowie kupcy - wypowiedziała te słowa tak formalnie, że zabrzmiało to jak kpina. - Przyprowadziłam gościa, który mówi, że ma interes do pana Ridge'a. Jeden z mężczyzn siedzących przy biurku skrzywił się i popatrzył z irytacją. Był pulchny i łysy, a na szyi dyndały mu na sznurku okulary do czytania. Wydawał się starszy, niż Kalena się spodziewała, ale nie widziała w tym problemu. Typowa urzędnicza mentalność, pomyślała. Córka wielkiego rodu bez trudu poradzi sobie z kimś takim. Uśmiechnęła się ujmująco, ignorując drugiego mężczyznę, ciągle siedzącego do niej tyłem z butami opartymi na biurku i studiującego jakieś dokumenty. Kalena czekała, że Arrisa ją przedstawi. - Co to wszystko znaczy, Arriso? - zapytał łysy mężczyzna poirytowanym głosem. - Jestem teraz ogromnie zajęty. 12 Światło i mrok - Nie denerwuj się, Hotch - łagodnie odparła Arrisa. - Po- wiedziałam przecież, że moja towarzyszka chce zobaczyć się z Ridge'em, nie z tobą. - Do najdalszego Krańca Spectrum - wymamrotał mężczyz­ na nazwany Hotchem i złapał za pióro. - Jak mam wywiązać się z obowiązków, kiedy ciągle jestem odrywany od pracy? Zajmij się tą sprawą, Ridge, później skończymy pisanie raportu dla Quintela. Wiesz, że mam pracę do wykonania. Więc to nie ten urzędnik, pomyślała skonsternowana Kalena. Uwagę jej przyciągnął teraz znajdujący się w pokoju drugi mężczyzna, który wolno odłożył przeglądane dotąd dokumen­ ty i odwrócił głowę. Jego złociste spojrzenie prześlizgnęło się bez zbytniego zainteresowania po sylwetce Kaleny, ale za­ trzymało się na jej twarzy. Z pewnością nie jest nieśmiały, lecz zadufany w sobie, pomyślała. Wyglądało na to, że sprawy mogą nie pójść tak gładko, jak przewidywała Olara. Ridge zdjął nogi z biurka i z leniwą gracją wstał wolno. Widać było, że świadomie wybrał taki sposób zachowania się, ale nie zawsze go stosował. Jego oczy bezustannie spoczywały na twarzy Kaleny, która stwierdziła, że to złociste spojrzenie przykuwa całkowicie jej uwagę. Oczy koloru brązowozłotego widziała już wcześniej, niektórzy określali je jako żółtobrązowe, ale oczy Ridge'a nie pasowały do takiego opisu. Kiedy Kalena spotkała jego wzrok, wydawało się jej, że patrzy w płomienie ognia. To dlatego Arrisa nazwała go Fire Whip, pomyślała. Ognisty Bicz. Wyglądał na trochę starszego niż ona, o jakieś osiem lub dziewięć lat. Był ponurym, wytwornym mężczyzną o niekon­ wencjonalnej urodzie. Włosy ciemnobrązowe, prawie czarne i trochę dłuższe, niż nosiła większość mężczyzn, były niedbale założone za uszy. Ridge ubrany był w koszulę z szerokimi rękawami, taką samą, jakie nosili również kupcy przebywający piętro niżej, i wełniane, utkane z nie farbowanej wełny wdzianko, rozcięte na przodzie i zasznurowane razem z cienkim, skórzanym krawatem. Dwie górne dziurki nie były zasznurowane i Kalena dostrzegła w szczelinie ciemne włosy, które pokrywały klatkę piersiową mężczyzny. Mankiety koszuli były długie i wąskie, 13

Jayne Ann Krentz a ręce, które się z nich wyłaniały, duże i silne, zdolne do kierowania wierzchowcem, bronią i być może kobietą. Przez chwilę Kalena czulą rozbawienie na myśl, że mógłby robić to wszystko jednocześnie. Spodnie Ridge'a przepasane były szerokim, skórzanym pa­ sem, a wdzianko, ściśle opinające talię, sięgało aż do ud, uwydatniając napięte mięśnie. Na nogach miał skórzane buty do kolan. Zwykły, niczym nie upiększony sintar wisiał u jego pasa razem z prostą sakiewką na pieniądze. Był silnie zbudowanym mężczyzną o szerokich ramionach, ale miał miękkie, kocie ruchy. Nie, nie kocie, pomyślała. Kojarzył się raczej z biczem. Wyczuła śmiertelne niebezpieczeństwo. Spojrzała na sintar przypięty do jego pasa. Ta prosta, surowa broń charakteryzowała całego człowieka. Sintar był bronią, która zmieniała się w zależności od mody, często stanowiła ozdobny akcent stroju mężczyzn z wielkich rodów. Ten, który Kalena miała w swojej torbie podróżnej, był najlepszym tego przykładem. Należał do jej ojca. Oprawiony w złoto i wysa­ dzany klejnotami, był prawdziwym dziełem sztuki. Nigdy nie został użyty w walce, służył wyłącznie jako dekoracja. Ale sintar Ridge'a był zupełnie innego rodzaju. Nie było wątpliwo­ ści, że został wykuty w celu zanurzania go we krwi. Na myśl o tym Kalenę ogarnął lęk. - Jestem Ridge. W czym mogę ci pomóc? - Powiedział to spokojnym głosem ignorując Arrisę, która patrzyła na niego z rozbawieniem. Jego głos był ponury tak jak on sam i Kalena czuła, że ją drażni. Wyciągnęła dokument, który przywiozła z doliny Interlock. Spróbowała sobie uprzytomnić, że mimo onieśmielenia, jakie Ridge wywoływał, nie nosił przecież na nadgarstku bransolety wielkiego rodu. To ona przewyższała go pod tym względem. Może było to z jej strony małostkowe, szczególnie że była ostatnim członkiem nie istniejącego rodu, ale w tym momencie czerpała siłę z tej świadomości. - Jestem Kalena z kotliny Interlock - powiedziała poważnie. - Moja ciotka Olara wynegocjowała ten kontrakt z kupcem baronem Quintelem. Jest to zgoda na małżeństwo kontraktowe pomiędzy tobą i mną. Moja ciotka powiedziała, że wszystko zostało załatwione i że będziesz mnie oczekiwać. 14 Światło i mrok Ridge wziął dokument nie odrywając od niej oczu. Kalena nie mogła niczego wyczytać z jego spojrzenia, ale gdy jego palce musnęły jej dłoń, nagle dotarło do niej, jak duże ręce ma ten mężczyzna. Ridge badał dokument przez dłuższą chwilę. Kalena widziała, że jest mocno zaciekawiony, natomiast Arrisa - rozbawiona. W niej natomiast narastał niepokój. Zdała sobie sprawę, że jeśli Ridge stwierdzi, że nic nie wie o kontrakcie, będzie jej okropnie głupio wobec Hotcha i Arrisy. Rozumiała, że jej obawa jest śmieszna, ale nie mogła nic na to poradzić. Miała tylko nadzieję, że Ridge nie zrobi sceny w obecności innych, nawet jeśli będzie zaskoczony. Duma bywa czasami brzemie­ niem, a Kalena wiedziała, że ma jej w nadmiarze. Ridge podniósł oczy, jakby zaniepokojony tym, co przeczytał. Kalena wstrzymała oddech. Nagle kiwnął głową i zwinął kontrakt. - Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać o naszych sprawach - powiedział spokojnie. Kalena wypuściła wstrzymywane dotąd powietrze i uśmiech­ nęła się promiennie świadoma zaskoczenia Arrisy i Hotcha, którzy stali jak rażeni piorunem. Starszy mężczyzna po chwili zaczął mówić, zacinając się ze zdenerwowania. - Chwileczkę, Fire Whip. Nie wiem, co to wszystko zna­ czy, ale nie możesz mnie tak sobie zostawić. Muszę dostać informacje, których potrzebuję, żeby skończyć raport dla Quintela. - Dam ci te informacje później. - Ridge spojrzał na Kalenę. - To jest również sprawa Quintela i zapewniam cię, że ważniejsza niż raport dotyczący bandytów działających na Talon Pass. Poza tym, pięć dni temu zaprzestali swojej działal­ ności. Quintel wie o tym. Wyjaśniłem mu wszystko, gdy tylko wróciłem z przełęczy. Twój raport dotyczy sprawy już nieak­ tualnej. - Ale Ridge... Zignorował urzędnika i Arrisę i podszedł równym krokiem do Kaleny. Były to kroki wojownika. Zanim Kalena zdążyła pożegnać się z Arrisą, poprowadził ją w kierunku szerokich schodów znajdujących się w końcu holu. - A więc, Kaleno - odezwał się Ridge, kiedy zaczęli schodzić 15

Jayne Ann Krentz po schodach - nie jesteś taka, jak się spodziewałem, ale Ouintel zawsze wie, co robi, i jeśli zdecydował, że ty jesteś tą osobą, której potrzebuję, prawdopodobnie tak jest. Czy wcześniej podpisywałaś już umowę na żonę kontraktową? - Nie - przyznała, unosząc długą bluzę, która przeszkadzała jej w schodzeniu szybkim krokiem ze schodów. Naprawdę, musi sobie kupić jakieś nowe rzeczy, pomyślała. - Moja ciotka nie aprobuje małżeństw kontraktowych. - Rzeczywiście zdumiewające - skomentował i skrzywił się. - Większość odpowiednio wychowanych ludzi nie aprobuje takich związków. Twoja ciotka musiała być naprawdę zde­ sperowana z powodu Piasku. Kalena przypomniała sobie wymyśloną historię, która miała na celu ukrycie jej tożsamości. - Moja ciotka jest doskonalą Uzdrowicielką, Ridge, ale jest bezradna, jeśli chodzi o Piasek Eurytmii. Nie tylko ona. Wszystkie Uzdrowicielki w Interlock. Kupcy Quintela już od kilku miesięcy nie dostarczają świeżego towaru i Uzdrowicielki z Interlock są wyprzedzane przez Uzdrowicielki z dużych miast, jeśli chodzi o porcje przesyłek, które udaje się przywieźć. Wiesz o tym dobrze. - Ale twoja ciotka mądrze zadecydowała, że jeśli wyśle ciebie jako żonę kontraktową, zagwarantuje sobie przynajmniej porcję ładunku. Muszę przyznać, że jest naprawdę zmyślna. - Moja ciotka jest bardzo inteligentną kobietą. Poza tym posiada wrodzony talent Uzdrowicielki - powiedziała ostro Kalena, urażona krytycyzmem brzmiącym w jego głosie. Nie darzyła ciotki Olary wielką miłością, lecz była zbyt dumna, żeby pozwolić innym krytykować swoją jedyną krewną. Cokolwiek można by powiedzieć o Olarze, jednak pochodziła z rodu Ice Harvest, toteż Kalena darzyła ją szacunkiem, a zwykły bękart, jakim był Ridge, nie miał prawa wyrażać się o niej lekceważąco. - Nie mam wątpliwości, że twoja ciotka jest inteligentną osobą. W końcu była na tyle zręczna, żeby przekonać Quintela do podpisania tego kontraktu. Rozumiesz chyba warunki takiej umowy, prawda? Będziesz moją żoną na czas podróży. Kiedy wrócimy do Crosspurposes, dostaniesz dziesięć procent wartości całego ładunku. - Ridge uśmiechnął się smętnie. - To dosyć, żebyś stała się najbogatszą kobietą w kotlinie Interlock. 16 Światło i mrok - Trzydzieści procent - powiedziała spokojnie Kalena. Ridge spojrzał na nią w osłupieniu. - Co? - Otrzymam trzydzieści procent całego ładunku - powie­ działa dobitnie, myśląc jednocześnie, że wcale nie ma zamiaru wybierać się w niebezpieczną drogę do Heights of Variance. Musiała szybciej osiągnąć swój cel, a kiedy będzie już po wszystkim, jej handlowe małżeństwo automatycznie się zakoń­ czy. Ciotka Olara wynegocjowała tak wysoki procent głównie po to, żeby Ouintel uwierzył w wymyśloną historię Kaleny. - Nigdy nie słyszałem, żeby Ouintel zgodził się na trzydzieści procent jakiegoś ładunku, a szczególnie wysyłki Piasku. Twoja ciotka musi być niezwykłą kobietą. - O, tak, jest taka - przyznała Kalena zgodnie z prawdą. - Gdzie idziemy? - Do domu kupca barona. Zatrzymuję się tam zawsze, kiedy tylko przyjeżdżam do miasta na krótki okres - wyjaśnił zdawkowo Ridge. - Tym razem będę tylko dopóty, dopóki nie przygotuję się do podróży w góry Variance. Gdzie jest twój bagaż? - W gospodzie, w której spędziłam ostatnią noc. - Wyślę jednego ze służących Quintela, żeby go zabrał. Kalena odetchnęła, zdumiona, że wszystko poszło tak łatwo. Dwa miesiące wcześniej Olara prawidłowo odczytała pomyślne znaki podczas transu, w którym widziała daleką przyszłość. Dziwne podniecenie ogarnęło Kalenę, kiedy kroczyła wraz z Ridge'em w ciepłych promieniach słońca, ale postarała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie, kiedy powiedziała: - Obawiałam się, że możesz być zaskoczony tym kon­ traktem. Wiem, że był on negocjowany podczas twojej nie­ obecności. Ridge wzruszył ramionami. - Byłem nieobecny w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Miałem pewne sprawy do załatwienia w Talon Pass, musiałem się z nimi uporać. Wiedziałem, że Ouintel martwi się o Piasek, i byłem nawet zaskoczony, kiedy dowiedziałem się, że chce, żebym jak najszybciej skontrolował tam sytuację. Nie miałbym czasu sam szukać sobie odpowiedniej żony, więc dobrze, że on zrobił to za mnie. 17

Jayne Ann Krentz - Tak - potwierdziła Kalena - to całkiem sensowne. Rada była, że nie musi używać żadnej perswazji. Ridge wydawał się zadowolony z układu, jaki zawarł jego praco­ dawca, zarówno z kontraktu małżeńskiego, jak i z niej, jako żony handlowej. Kalena rozglądała się wokół z wielkim zainteresowaniem. Była jeszcze krótko w Crosspurposes i to rozległe, tętniące życiem miasto ciągle wydawało jej się nowe. Większość budynków zbudowana była z charakterystycznego różowego kamienia, który dawał uczucie ciepła. W ten ciepły dzień końca lata wszystkie okna wychodzące na ulicę były szeroko otwarte. Kilka budynków miało więcej niż dwa piętra, a nie­ które były nawet czteropiętrowe. Crosspurposes powstało na skrzyżowaniu wielu szlaków handlowych. Przewożono przez nie cenne klejnoty z Talon Pass, zioła lecznicze i Piasek Eurytmii z Heights of Variance oraz środki do garbowania skór i wełnę, jak również zboże z równin Antinomy. Miasto stawało się coraz bogatsze dzięki szczęśliwemu położeniu i widać to było po pięknych budynkach, zatłoczonych sklepach i dobrze ubranych mie­ szkańcach. Ulice tętniły życiem. Wiele wozów, wypełnionych różnymi towarami, ciągniętych przez ogromne, niezdolne do latania krity, turkotało po ulicach. Na brukowanych chodnikach kłębił się tłum przechodniów. Kobiety w kolorowych, krótkich bluzach i spodniach i mężczyźni w ciemniejszych koszulach, obcisłych spodniach i długich butach. Dzieci skakały wokół swoich rodziców. Kilka zabłąkanych kotlejów przebiegło przez ulicę i zniknęło w uliczce w poszukiwaniu jedzenia. Na widok długich uszu zwierząt i ich merdających ogonków Kalena uśmiechnęła się smętnie. Jej kotlej zdechł przed rokiem, a ciotka Olara nie pozwoliła jej wziąć innego zwierzaka. Pewnie dlatego, że wyczuwała, jak bardzo Kalena przywiązuje się do zwierząt. Ciotka sądziła, że nic nie powinno odrywać bratanicy od jej zasadniczego zadania. Olara nie zdawała sobie sprawy, jakie były rzeczywiste zamierzenia Kaleny, dla której nie było to tylko morderstwo, planowane od wielu lat, ale równie nowe życie, które miała potem rozpocząć. To prawda, że do tej pory nie mogła 18 Światło i mrok wyobrazić sobie przyszłości, bo nic nie wiedziała o życiu wolnych kobiet. Słyszała tylko o nich i dlatego obrazy jej przyszłości skrywały się za obłokami mgły. Nigdy jednak nie wątpiła, że taka przyszłość na nią czeka. Czuła instynktownie, że gdy wypełni obowiązek wobec rodu, przyszłe życie zarysuje się jasno i żywo. - Czy myślisz, że baron handlowy Ouintel nie będzie miał obiekcji co do mojego zamieszkania w jego domu? - zapytała miękkim głosem Kalena, kiedy stanęli pod łukowatymi drzwia­ mi z drzewa księżycowego. Za chwilę wejdzie do domu człowieka, którego miała zamordować. - Nie powinien mieć - odparł Ridge. - Sam się przyczynił do tego, że tutaj przyjechałaś, czyż nie? Może dać ci schronienie na czas naszych przygotowań do podróży. - Uniósł do góry ciężką, metalową kołatkę wiszącą u drzwi. Podczas oczekiwania na ich otwarcie Ridge zerkał na swoją towarzyszkę. Co Ouintel narobił? - zastanawiał się. Gdy dowiedział się, że ma odbyć podróż do Heights of Variance, żeby sprawdzić, co się stało z lukratywnym handlem Piaskiem, nie był zdziwiony. Nie zdziwiło go również to, że podczas jego dwumiesięcznej nieobecności Ouintel wynegocjował dla niego małżeństwo kontraktowe. Ale zdumiało go odkrycie, że jego żona na okres podróży to niewinna młoda dziewczyna, przy­ była prosto z farmy w kotlinie Interlock. Żony kontraktowe były z natury kobietami silnymi i spryt­ nymi, przyzwyczajonymi do powszechnej krytyki, której im nie szczędzono. Małżeństwa kontraktowe były, co prawda, legalnymi związkami, ale klasy wyższe i średnie ledwie je akceptowały. Nawet farmerskie córki nie zawierały związków tego rodzaju. Te godne pożałowania układy musiały być zawierane, ponieważ Uzdrowicielki z Variance nie chciały handlować z mężczyznami. Leczenie było umiejętnością pochodzącą ze Świetlistego Krańca Spectrum i leżało w kompetencji kobiet. Handel natomiast należał do mężczyzn. Kiedy Ouintel ot­ worzył szlak handlowy Piasku, naciskano go, żeby znalazł jakiś kompromis. Jego odpowiedzią było utworzenie instytucji małżeństwa kontraktowego. Tak więc bez specjalnego wy­ siłku Ouintel zawierał układy uznawane przez prawo. Za- 19

Jayne Ann Krentz chętą dla kobiet, które zawierały taki układ, był mały procent dochodów, jaki otrzymywały z handlu Piaskiem. Kobiety czasami uczestniczyły w innych podróżach handlo­ wych, a ich zadaniem było kucharzenie i dzielenia łoża z mężczyz­ ną, z którym podróżowały, ale taki rodzaj układu nie satysfakcjo­ nował Uzdrowicielek z Heights of Variance. Żądały kobiet, które byłyby odpowiednio zaślubione, chociaż nikt nie miał pojęcia dlaczego, ponieważ one same były kobietami niezamężnymi. Ridge domyślał się, dlaczego Ouintel wybrał do tej podróży siostrzenicę Uzdrowicielki. Taka osoba z pewnością sama miała talent. To było rodzinne. Ouintel żywił nadzieję, że Wielkie Uzdrowicielki z Variance Valley, które odrzucały ostatnio wszystkie próby handlu, będą bardziej skłonne do załatwiania spraw z kobietą, która jest dotknięta talentem. Przez ostatnie kilka miesięcy nie były dobrze nastawione do kobiet przyby­ wających tam z karawanami handlowymi i zyski Quintela paskudnie na tym cierpiały. Mimo że Ridge znał tę sytuację, był ogromnie zdumiony, kiedy w biurze Hotcha odwrócił się i zobaczył Kalenę. Pierwszą jego myślą było to, że jej oczy są koloru drogocen­ nego zielonego kryształu wydobywanego przez górników w górach, blisko Talon Pass. Zimne jak lód zielone oczy, które mogły zmienić się w zielone płomienie, jeśli zostaną rozgrzane przez mężczyznę. Kiedy zdał sobie sprawę, że dzięki kontrak­ towi małżeńskiemu to on miał być tym mężczyzną, który przebudzi Kalenę, zabrakło mu tchu w piersiach. Podróż zapowiadała się niezwykle interesująco. Ale nie tylko oczy zwróciły jego uwagę. We włosach Kaleny widział zachód słońca. Gęstwina drobnych, czerwono złotych kędziorów, zebrana na karku, opadała kaskadą na plecy, poniżej ramion. Ridge miał ochotę zanurzyć w nich palce. Wyobrażał sobie, jak mogą wyglądać rozrzucone na poduszce. Kalena nie była piękna, ale intrygowały go czyste i delikatne rysy jej twarzy. Coś uderzającego było w skośnych oczach, wysokich kościach policzkowych i prostym nosie. Była śred­ niego wzrostu. Gdyby stanęła blisko niego, czubek jej głowy dotykałby jego podbródka. A gdyby on schylił głowę, łatwo mógłby ją pocałować. Purpurowa bluza z długimi rękawami wypuszczona na 20 Światło i mrok żółte spodnie była przepasana paskiem, podkreślając szczupłość jej talii i delikatnie zarysowane, bardzo kobiece biodra. Jej piersi były pełne i ślicznie ukształtowane. Ridge był pewien, że przyjemnie wypełniłyby jego dłoń. Pomyślał nagle, że gdyby odgadła jego myśli, byłaby nimi przerażona. Ridge zastanawiał się, jak dalece ciotka Olara wyjaśniła siostrzenicy znaczenie małżeństwa kontraktowego. Wydawało się, że Kalena traktuje je wyłącznie jako układ handlowy. Dla prostej córki farmerskiej, która prawdopodobnie nigdy jeszcze w swoim życiu nie wyjeżdżała z kotliny Interlock, musiało to być trochę dziwaczne. Zapewne nie zdawała sobie sprawy, jak długie i samotne noce czekają ich podczas długiej podróży do Heights of Variance. Och, pomyślał, będzie dość czasu, żeby przedstawić jej wszystkie realia tej umowy. Od pierwszego momentu, kiedy Ridge dowiedział się o konieczności odbycia następnej wyprawy, zaczął patrzeć w przyszłość z pewnym wycze­ kiwaniem. Drzwi domu Quintela zrobione z księżycowego drzewa otworzyły się cicho, a on jeszcze ciągle stał pogrążony w myś­ lach. Następnie odstąpił grzecznie do tyłu i przepuścił Kalenę. Spojrzał, jak przekraczała próg domu, a jego złociste oczy szacowały ją chłodno. Może i była farmerską córką, ale miała w sobie dużo godności i gracji wielkiej damy. On był bękartem i nie pochodził z wielkiego rodu, ale pomyślał, że taki męż­ czyzna jak on, który chciał założyć własny ród, powinien sprzymierzyć się z farmerską córką, która potrafiła chodzić jak dama. Przyszło mu do głowy, że podczas podróży do Heights of Variance będzie mnóstwo czasu, żeby zdecydować, czy Kalena jest kobietą pasującą do jego dalekosiężnych planów. Mężczyzna nazywany Fire Whip stwierdził, że cieszy go myśl o tej podróży.

Rozdział drugi Do diabła - powiedział Quintel - przynajmniej częściowo przyznaj mi rację. Myślałem, że robię dobrze, bawiąc się w swata. Gdybyś ty się do tego zabrał, poszłoby ci znacznie gorzej, sam o tym wiesz. Ridge spojrzał w drugi koniec pokoju, świadom żartobliwego tonu wypowiedzi swojego pracodaw­ cy. Quintel prawie leżał w fotelu z półokrągłym oparciem, a jego czarna koszula i czarne spodnie ostro kontrastowały ze śnieżnobiałą poduszką. To nie był przypadek, że tego wieczoru Quintel ubrany był na czarno i że przyjmował gościa w śnieżnej komnacie. Człowiek ten lubił kontrasty. Jego włosy przyprószone srebrną siwizną zaczy­ nającą się nad wysokim, inteligentnym czołem, jak zawsze sczesane były do tyłu. Srebro włosów kontrastowało z czarnymi oczami, a te z jasną karnacją. Kiedy ubrany był na czarno, a często tak się ubierał, wyróżniał się w każdym towarzystwie. Dominacja ta zaznaczała się jeszcze bardziej w bia­ łym pokoju, w którym teraz siedział. Ridge musiał przyznać obiektywnie, że i bez tych akcesoriów 22 Światło i mrok Ouintel z rodu Gliding Fallon dominowałby nad tłumem. Bogaty potomek starej rodziny promieniał odziedziczoną po niej siłą i autorytetem, i nosił te atrybuty z męskim wdziękiem. Umiał być nadzwyczaj czarujący, jak tego wieczoru, kiedy Kalena została mu przedstawiona, albo bezlitosny, szczególnie w interesach. Ridge wiedział lepiej niż inni, jak bezwzględny potrafił być jego pracodawca. Zgodnie z tym, co głosiła miejscowa plotka, Ouintel nie był już zainteresowany jednym z najbardziej lukratywnych szla­ ków handlowych na Północnym Kontynencie. Niektórzy mó­ wili, że zwrócił uwagę na nowy szlak - Hall of Balance, świeżo powstałe zrzeszenie reprezentowane przez wszystkie poroz­ rzucane po kontynencie miasteczka i społeczności. Nowy zarząd i lokalne wspólnoty nie chciały zrezygnować ze swoich cennych praw i nie było wątpliwości, że miasto Concinnity, siedziba szlaku Hall of Balance, staje się coraz silniejsze. Jednym z najistotniejszych przywilejów Hall of Balance było prawo do uznawania i sankcjonowania nowo powstałych firm. Ouintel przypominał fizycznie symbol jego dumnej firmy. Miał ostre, orle rysy, podobne do drapieżnego ptaka zwanego falonem. Jego szczupłe ciało było zadziwiająco wysmukłe. Ridge był świadom tego, że kobiety uważały go za niezwykle fascynującego mężczyznę, chociaż wszystkie należące do ota­ czającego go małego grona wiedziały, że nie interesował się płcią przeciwną. Ale nie interesował się również mężczyznami. Przez wszystkie lata pracy dla swego chlebodawcy Ridge nigdy nie dostrzegł, żeby Ouintel wykazywał jakąkolwiek zmysłowość. Jego pasją były studia. Ouintel to najbardziej wykształcony człowiek, jakiego Ridge spotkał w swoim życiu. Jego zainteresowania były bardzo szerokie. Bibliotekę miał tak dużą, że mógłby jej pozazdrościć nawet Uniwersytet Spectrum. Wielokrotnie gościł u siebie różnych profesorów uniwersyteckich, a zapowiedź każdej wizyty wywoływała zawsze jego wielki entuzjazm. Osobiste zainteresowania Quintela skupiały się na sprawach intelektualnych, ale jednocześnie chciał, żeby stworzone przez niego imperium dobrze prosperowało. Towarzystwo innych uczonych mężczyzn stawiał ponad wszystko, toteż bardzo potrzebował kogoś, komu mógłby zaufać, kogoś, kto by go 23

Jayne Ann Krentz zastąpił w handlu i zajął się całą brudną robotą. Sprawy związane ze szlakiem handlowym wymagały pewnych i sil­ nych mięśni. Ridge nie potrafił nawet przypomnieć sobie, od kiedy ludzie nazywali go Fire Whipem Quiintela. Ridge podszedł do rzeźbionego, kamiennego stołu i nalał sobie następną szklankę ciepłego, czerwonego piwa, które pili razem z Quintelem. - W porządku, wykazałeś nieoczekiwanie talent do swata­ nia. Ale ona nie jest taką kobietą, jakiej się spodziewałem, po tym, co mówiłeś mi o niej dwa dni temu. - Myślałeś, że do towarzyszenia ci w góry zaangażuję jedną z tych profesjonalnych żon kontraktowych? - Wydawało mi się, że byłoby to logiczne. Ouintel potrząsnął swą srebrną głową. - Nie, Ridge. To wcale nie jest logiczne. Nie chcę, żeby cokolwiek poszło źle podczas twojej podróży, włączając w to aktualny handel Piaskiem. Twoim głównym zadaniem będzie dowiedzenie się, dlaczego trzej ostatni mistrzowie handlu i ich ładunki nie wyszły z doliny Uzdrowicielek. Poza tym, chcę świeżej dostawy Piasku. Dlatego potrzebujesz kobiety, a mój instynkt mówi mi, że tym razem potrzebujesz takiej, która obdarzona jest, choć w części, talentem Uzdrowicielki. Tylko taka będzie prawdopodobnie zaakceptowana przez Uzdrowiciel­ ki z Variance. Już od jakiegoś czasu mistrzowie handlu i ich karawany wracają z pustymi rękami. Uzdrowicielki z Variance robią coraz więcej trudności. Kobiety, niezależnie od tego, jak są utalentowane, mają dar stwarzania niepotrzebnych prob­ lemów. - Ouintel skrzywił się. - Najpierw Uzdrowicielki zaczęły zmniejszać uzgodnione zamówienia na różne preparaty medyczne i odmawiały sprzedaży ustalonych wcześniej ilości Piasku. Jeden z kupców powiedział mi, dlaczego tak się dzieje. Otóż Uzdrowicielki nie chcą współpracować z żonami hand­ lowymi, które podpisały kontrakt tylko na określoną podróż. Twierdzą, że nie mogą akceptować takich żon. - Piękne usta Quintela znowu wykrzywiły się w grymasie. - Uzdrowicielki z Variance mówią również, że kobiety te nie są ani praw­ dziwymi żonami, ani kobietami, i żadna nie ma nawet śladu talentu Uzdrowicielki. Dlatego nie chcą mieć nic z nimi do czynienia. Wtedy też zacząłem dostawać raporty o barierze 24 Światło i mrok założonej w poprzek przełęczy i wtedy już nikt, kto wyruszył do Heights of Variance, nie był w stanie przez nią przejść. - Nawet jeśli mnie uda się przejść, to nie będę mógł zabrać ze sobą zbyt dużo Piasku ani lekarstw. Będę miał tylko tyle miejsca, ile znajdować się będzie w naszych bagażach przytroczonych do siodeł. Nie mogę wziąć jucznego krita, ponieważ znacznie spowolniłoby to podróż. Ouintel skinął głową i wypił łyk piwa z wytwornego kielicha. - Potrzebuję tylko pojedynczej przesyłki. To wystarczy mi do udowodnienia, że ciągle mogę dostarczać ten cholerny towar. Kiedy wrócisz i problem zostanie rozwiązany, wtedy zorganizuję dużą wyprawę handlową. Ridge podszedł do okna i wyjrzał do ogrodu. Tak jak większość prywatnych domów w Crosspurposes, również duży dom Quintela otoczony był egzotycznym ogrodem. Od frontu miał tylko kilka wąskich okien, które zatrzy­ mywały kurz i hałas dochodzący z ulicy, ale umożliwiały cyrkulację powietrza. Od strony wewnętrznej wszystkie okna otwierały się prosto na bujną zieleń i przesycone zapachem kwiatów powietrze. Czerwony blask księżyca oświetlał wspa­ niale zaprojektowany ogród widoczny z okien śnieżnej kom­ naty. Symmetra, czerwony księżyc Zantalii, świeciła pełnym blaskiem. Ale Ridge patrzył na tę piękną scenerię bez zbytniego zainteresowania; jego myśli krążyły wokół słów wypowie­ dzianych przez Quintela. - Czy ktoś kwestionował twoje możliwości przywozu Pias­ ku? - zapytał delikatnie. Ouintel zawahał się, lecz przyznał. - Sprawa wypłynęła na ostatnim posiedzeniu Rady Miasta. Zapewniłem jej członków, że problemy były tylko przejściowe i że wkrótce wszystko wróci do normy. - Nie ośmielą się odebrać ci tej trasy i dać jej komuś innemu - powiedział z przekonaniem Ridge. - Nikt poza Radą nie ma takiej siły. Szlak handlowy Piasku uważany jest za bardzo istotną pozycję dla Crosspurposes. Daje on miastu bogactwo i siłę. Jeśli miasto obawia się, że może utracić ten szlak tylko dlatego, że baron handlowy, który jest za niego odpowiedzialny, już nad nim nie panuje, 25

Jayne Ann Krentz wtedy Rada na pewno podejmie odpowiednie działania, żeby go zachować. Obydwaj o tym wiemy. Ridge odwrócił się od okna. - Kiedy wrócę, odzyskasz swój Piasek - obiecał spokojnie. Ouintel uśmiechnął się. - Wiem. - Po krótkiej chwili dodał: - Powinienem jeszcze wspomnieć ci o czymś innym. W tym czasie, kiedy karawany wracały z pustymi rękami, mój ostatni wysłannik, mający zbadać sprawę, w ogóle nie wrócił. - Kogo wysłałeś? - Trantela. Ridge rozważał to przez moment. - On jest dobry. - Mam powody przypuszczać, że nie żyje. Ridge skrzywił się. - Uzdrowicielki mogą być uparte i trudne, ale nigdy nie zabijają. One nie mogą zabijać. Każdy o tym wie. Ouintel wzruszył ramionami. - Nie wiem, co się dzieje, Fire Whip. Dlatego wysyłam ciebie, żebyś się dowiedział. Mężczyźni w milczeniu patrzyli na siebie przez całą długość białego pokoju. Nie widzieli potrzeby dalszej dyskusji na temat omawianej misji. Ridge dostał polecenie i powinien je wykonać. Obydwaj akceptowali ten fakt. - Teraz jeśli chodzi o kobietę... - zaczął wolno Ouintel. - Co z nią? Wybrałeś ją i przypuszczam, że wiesz, co zrobiłeś, nawet jeśli jesteś początkujący w roli swata - stwier­ dził Ridge. Ouintel pominął tę kpinę milczeniem. - Ona jest naszą najlepszą gwarancją, dopóki będziemy prowadzić handel z Uzdrowicielkami z Variance. To prawda, że nie jest profesjonalną Uzdrowicielką, ale jest nią jej ciotka, a taki talent jest prawdopodobnie dziedziczony w linii żeńskiej. Przynajmniej zazwyczaj tak bywa. Kalena może nie ma talentu, żeby praktykować jako Uzdrowicielka, ale nawet dotknięcie talentem powiększa nasze szanse przekonania Uzdrowicielek z gór do handlu z nami. - Nie było szansy na dostanie prawdziwej Uzdrowicielki? - Przykro mi, ale nie. Uzdrowicielki są dumne. Większość 26 Światło i mrok z nich uważa się za lepsze niż te kobiety, które zostają żonami kontraktowymi. Do Kamieni, te najbardziej utalentowane zostają Wielkimi Uzdrowicielkami, przenoszą się do Heights of Variance i unikają kontaktu z mężczyznami. - Oskarżający ton Quintela mówił jasno, że zarówno jemu, jak i innym mężczyznom, trudno zrozumieć taką niezależność. - Normalne Uzdrowicielki i kobiety dotknięte talentem prawie zawsze są zamężne. Uważa się, że są one doskonałym materiałem na żonę. Uzdrowicielka dodaje prestiżu domowi, dużemu czy małemu. Żadna prawdziwa Uzdrowicielka nie potrzebuje zatrudniać się jako żona kontraktowa. I co mężczyzna mógłby dać takiej kobiecie w zamian za podróżowanie z nim w charak­ terze żony? Procent zysku z handlu Piaskiem? Ridge skrzywił się lekko. - Do najdalszego Krańca Spectrum, ja na pewno nic nie mógłbym dać. - Nie mógłbyś - zgodził się Ouintel. - Ty w najmniejszym stopniu. Masz tyle dumy, co jakiś pan wielkiego rodu, czyż nie? - Nawet jeśli jestem tylko bękartem - skończył Ridge gorzko. - Dlaczego nie powiedziałeś tego, Ouintel? Wiemy obaj, że to prawda. - Sprawa twojego urodzenia jest dla ciebie tylko chwilową trudnością, Ridge. Jestem tego tak pewien, jak pewien jestem pełni Symmetry każdego miesiąca - stwierdził Ouintel. - Przyj­ dzie taka chwila, że założysz swój ród i będzie on potężny. Wziąłem cię z ulicy Countervail i nauczyłem cię tylko manier, ale ogień mężczyzny, którym jesteś dzisiaj, zawsze w tobie płonął. Daleko cię to zaprowadzi. - I to wkrótce - bąknął prawie do siebie Ridge. - Bardzo szybko. - Może już po wykonaniu tego zadania - dokończył Quintel delikatnie. - Jeśli okażesz się tak dobry w uwodzeniu kobiety, jak jesteś w posługiwaniu się sintarem. Ridge zaciekawiony odwrócił szybko głowę. - O czym ty mówisz? - Mówię, że dam ci pełny profit z tej wyprawy. - Ouintel wypił następny łyk piwa, jakby czekając, że jego słowa wsiąkną w płyn. - Oczywiście bez tych trzydziestu procent, które otrzyma ta kobieta i jej ciotka. Poza tym zamierzam przekazać 27

Jayne Ann Krentz ci udział w tym szlaku. Myślę, że jakieś dwadzieścia procent. W zamian, w przyszłości, będziesz go strzegł w moim imieniu. - Nie rozumiem - powiedział Ridge z napięciem. - Ależ tak, rozumiesz. - Ouintel pochylił się do przodu, a jego ciemne oczy wyrażały zdecydowanie. - Jest to dla mnie życiowa sprawa. Chcę, żeby ten szlak został ponownie otwarty i żebym mógł dostarczać jakieś ilości Piasku i udowodnić, że ciągle sprawuję nad nim kontrolę. Ale oprócz tego nie jestem zainteresowany w uzyskaniu profitu z tej ostatniej podróży. Piasek, który przywieziesz do Crosspurposes, będzie twój. Muszę przyznać, że jestem już zmęczony poświęcaniem czasu i uwagi temu szlakowi. Chciałbym przekazać to brzemię komuś innemu, nie tracąc jednocześnie całkowitej kontroli. A komu innemu mogę ufać tak, jak ufam tobie, Fire Whip? Pomyśl o tym, Ridge. Im więcej przywieziesz Piasku, tym będziesz bogatszy. Jeśli przywieziesz dostateczną ilość i sprze­ dasz sprytnie, będzie to dość na założenie własnej firmy. Dodaj do tego wszystkie przyszłe dochody z Piasku. Mam nadzieję, że jest to dostateczną podnietą. Pieniądze są źródłem siły. Pieniądze i siła pozwolą ci założyć firmę. Ridge poczuł, jak adrenalina popłynęła w jego żyłach, tak jakby stanął twarzą w twarz z armią napastników. Ale zamiast śmiercionośnej złości czuł gwałtowne podniecenie. Dopiero po wolnym, głębokim oddechu zdołał wykrztusić: - Jesteś bardzo wspaniałomyślny, Ouintel. - Nie, jestem praktyczny. Służyłeś mi tak długo i tak dobrze, Ridge. Zawdzięczam ci bardzo dużo. Prędzej lub później założyłbyś swoją firmę. Zrozumiałem, że taki cel przyświecał całemu twojemu życiu. To bardzo dobrze. Mogę się teraz odwdzięczyć za twoją służbę i lojalność. Dlatego chcę dać ci szansę zarobienia fortuny właśnie podczas tej jednej wyprawy. Oczy mężczyzn spotkały się. - Nie wiem, co mam powiedzieć. Ouintel uśmiechnął się. - Nic nie mów. Ale za to możesz poświęcić trochę czasu na rozmowę z Kalena. Mam nadzieję, że w rzeczywistości będzie to coś więcej niż krótka rozmowa. Potrzebna ci jej zgoda na współpracę podczas podróży. Ridge przymrużył oczy. 28 Światło i mrok - Ona jest dosyć chętna. Udział w profitach z tej podróży jest dla niej dostateczną podnietą. - Nie to miałem na myśli. Musisz spróbować zdobyć jej względy. Całkowicie. Musisz zrobić z niej prawdziwą żonę. Dwaj ostatni mistrzowie komercji, którzy dotarli do doliny Uzdrowicielek, mówili mi po powrocie, że Wielkie Uzdrowicie­ lki narzekają na kobiety, które nie są prawdziwymi żonami. - Ale przecież podczas tych podróży spali z kobietami, które wzięli ze sobą - powiedział Ridge. - Poza tym mieli przecież dokumenty, że wszystko zostało załatwione formalnie. Czego więcej potrzebowali? - Uzdrowicielki z doliny rozumieją to, ale jednak nie akceptują takich związków. - Dlaczego? - Z powodów, które tylko im są znane. One nie patrzą na dokumenty z punktu widzenia ich ważności, chociaż kiedyś je akceptowały. Mimo że nie przedstawiły żadnego adekwatnego wyjaśnienia, jednak z tego, co mówili mistrzowie komercji, wynika, że nie doszukały się żadnej więzi pomiędzy kupcami i ich żonami. Wygląda na to, że istnienie seksualnego związku i kawałek papieru, mówiący o legalności małżeństwa, nie wystarcza już Uzdrowicielkom % Variance. Chcą czegoś więcej. - To znaczy czego? - zapytał bezbarwnie Ridge. Ouintel westchnął. - Nie jestem pewny. Być może jakiejś spójni. Emocjonalnego związku między kobietą i mężczyzną, czegoś, co jest zro­ zumiałe tylko dla kobiet, czegoś więcej niż układ handlowy. Wiesz, jakie są kobiety - dodał. - Takie emocjonalne. Widocznie poprzednie żony kontraktowe były zbyt szczere w rozmowach z Najwyższymi Uzdrowicielkami, uświadamiając im przejś­ ciowy charakter małżeństwa handlowego. Wydaje się, że to zaczęło budzić obiekcje. Kto w pełni zrozumie Uzdrowicielki z Variance lub wszystkie inne kobiety? Odniosłem wrażenie, że one życzą sobie prowadzić interesy z kobietą, która jest prawdziwą żoną, a nie tylko partnerem do interesów. Myślę, Ridge, że zanim dotrzesz do gór, dobrze by było, żeby twoja żona kontraktowa była związana z tobą nie tylko formalnie. Tak więc, mistrzu komercji, czas, żebyś wykazał swój talent w sztuce uwodzenia i przeszedł pomyślnie ten test. 29

Jayne Ann Krentz Ridge popatrzył na niego. - Ciągłe nie rozumiem. - Przecież wszystko ci powiedziałem, Ridge. Zalecaj się do tej damy. Zanim dotrzesz do Heights of Variance, powinieneś być pewien, że przywiązała się do ciebie. Uzdrowicielki potrafią to ocenić i jeśli stwierdzą, że nie jest ona prawdziwie zaślubiona i zaangażowana uczuciowo, to nie będą chciały prowadzić żadnych interesów, nawet jeśli pokonasz przeszkodę, którą wzniosły w poprzek przełęczy. Ridge zaklął spokojnie. - Do licha, starasz się uczynić tę wyprawę tak trudną, jak tylko to możliwe, czyż nie? - To nie ja piętrzę przed tobą trudności, tylko te bezsensowne Uzdrowicielki. - Tak więc oczekujesz nawiązania związku uczuciowego, nawet jeśli wszystko ma się skończyć po powrocie do Cross- purposes? Ouintel skinął głową. - Tak. Nawet jeśli miałoby się to skończyć. Proces, dzięki któremu kobieta poddaje się raczej emocjom niż rozumowi, jest nazywany uwiedzeniem. Lepiej przygotuj się do wyprak­ tykowania tej szczególnej sztuki. Ridge uśmiechnął się niewesoło. - Wybrałeś złego mężczyznę do tej pracy, Quintelu. Mogę być dobry do podrzynania gardeł, ale naprawdę nie jestem zręczny w uwodzeniu. Nigdy nie byłem w tym szczególnie dobry. - Mam wielkie zaufanie do ciebie, Fire Whip. Szczególnie jeśli masz podnietę, którą ci dostarczyłem. Ridge pomyślał o szansie, jaką dał mu Ouintel. Było to coś, o czym zawsze marzył. - Muszę przyznać, że podróż zapowiada się bardzo inte­ resująco. - Jestem pewien, że taka właśnie będzie - zgodził się Ouintel. Ridge przez chwilę kontemplował zadanie, jakie miał przed sobą; potem uśmiechnął się anemicznie na myśl, która przyszła mu do głowy. - Dzisiaj wieczorem przy kolacji wykazała, że ma doskonałe maniery, prawda? - Był świadom tego, że w pewnym sensie 30 Światło i mrok odczuwał z tego faktu dziwną dumę. - Nikt by nie uwierzył, że wychowana została na farmie w Interlock. - Bez względu na to, jakie jest jej dziedzictwo, najwa­ żniejsze, że ma w rodzinie Uzdrowicielkę. One górują nad kobietami z przeciętnych farm i wiedzą o tym. Kalena nie­ wątpliwie otrzymała doskonałe wykształcenie i nauczona została dobrych manier i odpowiedniego zachowania. Rze­ czywiście jej zachowanie tego wieczoru było nienaganne. Był to czarujący gość. Jeśli nie brać pod uwagę faktu, że wydawała się zafas­ cynowana Quintelem, pomyślał Ridge, przypominając sobie te chwile podczas obiadu, kiedy widział, jak Kalena skrycie obserwuje pana domu. Ridge musiał przyznać, że zaintereso­ wanie Kaleny Quintelem rozdrażniło go w pewnym stopniu. Powinien jej wyjaśnić, że gdyby nawet Ouintel miał słabość do kobiet, której nie miał, to i tak nie był dla niej odpowied­ nim mężczyzną. To z nim, Ridge'em, podpisała kontrakt małżeński i powinna go przestrzegać zarówno w myśli, jak i w czynie. Wiedział, że nic nie powstrzyma go od powrotu z Heights of Variance z ładunkiem Piasku. Wstał nagle powziąwszy decyzję. Teraz jest najlepsza pora, żeby zacząć wyrabiać u Kaleny poczucie obowiązku. Uśmiechnął się do Quintela i na jego twarzy odmalował się wyraz zdecydowa­ nia. - Nie dałeś mi prostego zadania, Ouintel. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli nawet jest ona tylko córką farmera, to i tak może uważać, że jej dziedzictwo jest lepsze niż moje. Ouintel spojrzał na niego dziwnie. - Spędziłeś większość swojego życia udowadniając mnie i wszystkim innym, że fakt urodzenia się bękartem nie powstrzymał cię od brania tego, co chciałeś. Nie pozwolisz chyba zastraszyć się zwykłej wiejskiej dziewczynie. Poza tym będzie żoną kontraktową i chyba nie może twierdzić, że jest bardziej niż ty godna szacunku. Ridge wzruszył ramionami. - Być może, ale ciekaw jestem, czy ona o tym wie. - O czym? Że nie nosisz nazwiska rodowego? Jestem pewien, że dowiedziała się już do tej pory. Na pewno nie brak ludzi, którzy zechcieli ją poinformować, że wychowywałeś się na 31

Jayne Ann Krentz ulicach Countervail bez pieniędzy i bez ojca. Ja bym się tym nie przejmował. Ridge zacisnął szczęki, kiedy ogarnęły go wspomnienia z tamtych dni. Nie powinien o nich myśleć. Uciekł od biedy i brutalności świata, od życia, które zabiło jego matkę. Zmarła, zanim Ridge skończył osiem lat. Zmarła na jakąś chorobę płuc, którą można by łatwo wyleczyć, gdyby stać ją było na Uzdrowicielkę. Nie, jego matka nie przetrwała ciężkiego życia ulicy, ale Ridge przetrwał. Ouintel miał rację. Ridge nie powinien pozwolić, by opanowały go wspomnienia przeszłości. Jego cel był w zasięgu ręki i jeśli miał schwytać swoje przeznaczenie, to najpierw musiał uwieść swoją nową żonę. - Jeśli mi wybaczysz, to pójdę do swojego pokoju. Jest późno, a ja miałem bardzo męczący dzień - powiedział i skie­ rował się do drzwi. Ouintel odstawił puchar. - Czas również i na mnie, muszę odpocząć. Zajmowałem się moimi studiami do samego wieczora. Ridge uśmiechnął się. - Czy jest coś, co mogłoby odciągnąć cię od studiów? - Nie - szczerze odpowiedział Quintel. Wstał. Odziany był w czarno-białe szaty; jego ciało było ascetycznie chude. - Za chwilę Iwis przyniesie mi do pracowni wieczorną szkla­ neczkę wina. Ridge skinął głową i odwrócił się do wyjścia. - A więc, życzę ci dobrej nocy, mój panie. - Aha, Ridge, jest jeszcze jedna sprawa. Zatrzymał się, patrząc wyczekująco na swojego chlebodawcę. - Tak? - Sprawa waszego małżeństwa... myślę, że powinniśmy odpowiednio je uczcić. - Przecież jest to handlowa umowa i nie trzeba jej celebrować - odparł Ridge. - Inaczej patrzy na to kobieta. To uczyni małżeństwo bardziej realnym, bardziej romantycznym, bardziej związanym emocjonalnie. Poza tym - ciągnął dalej Ouintel, pozwalając sobie na rzadki uśmiech - chciałbym widzieć cię, mój chłopcze, odpowiednio zaślubionego. W przeszłości zawsze unikałeś wiązania się z żoną kontraktową. Kto wie, może ten pierwszy 32 Światło i mrok raz przyniesie ci szczęście? Może ten kontrakt z Kalena okaże się stałym związkiem? Myślę, że poza wszystkim innym powinienem pożegnać was odpowiednio. - Widzę, że chcesz zaspokoić swoje dziwne poczucie humoru moim kosztem - powiedział Ridge mocno niezadowolony. Uśmiech znikł z twarzy Quinteła. - Instynkt mówi mi, że ślub będzie pierwszym udanym krokiem w tej podróży. Chcę zebrać z niej całe szczęście. - Czy zmuszając mnie do przejścia przez tę ceremonię będziesz szczęśliwy? - Nie narzekaj. Ja za to zapłacę. - Jakkolwiek by było, to ja zapłacę za to w ten lub w inny sposób - powiedział Ridge ponownie szykując się do wyjścia. Otworzył łukowate drzwi zrobione z księżycowego drzewa, jedyną kolorową plamę w całym białym pokoju, i zszedł w dół do holu z uczuciem głębokiej irytacji. Mógł zabijać dla Quintela, kiedy zaistniała taka potrzeba. W przeszłości wielokrotnie to robił. Ale tego było jednak dla niego zbyt wiele. Zmuszanie go do przejścia przez taką ceremonię, tym bardziej że panna młoda miała być jego żoną tylko na czas podróży... Ciekaw był, jak Kalena przyjmie tę wiadomość. Z łagodnie oświetlonego holu Ridge wyszedł do zalanego światłem księżyca prostokątnego ogrodu, który oddzielał część domu zajmowaną przez Quintela od kwater służby i pokoi gościnnych. Ouintel był gościnnym panem domu, ale strzegł swojej prywatności nie zważając na to, ilu gości miał pod swoim dachem. Nikt bez pozwolenia nie mógł go tutaj niepokoić. Ridge mógł przemierzyć całą drogę wokół ogrodu pod osłoną kolumnady portyku. Kamień deszczowy, z którego zrobione były ogrodowe ścieżki, skąpany w czerwonym blasku Sym- metry, odbijał światło księżyca z niewiarygodną jasnością i błyszczał opalizujące Trudno było nie podziwiać takiej scenerii. Ridge spojrzał na to czerwone ciało niebieskie i pomyś­ lał, że prawdopodobnie Ouintel wie, co robi. Zazwyczaj wiedział. Porę miesiąca, w której Symmetra była w pełni, uważano za pomyślną na rozpoczynanie podróży. Do księżyca w pełni tradycyjnie odwoływali się kupcy i chociaż Ridge nie był jeszcze prawdziwym kupcem, jednak wierzył, że jakaś 33

Jayne Ann Krentz część tego szczęścia jest i jemu przypisana. Uważał, że zawsze jest nadzieja na ludzkie szczęście, nawet jeśli człowiek musi je sam kreować. Był już w połowie drogi, dochodził prawie do czarno-białej fontanny, kiedy spostrzegł, że jego zdobycz nie czeka w swoim pokoju. Zatrzymał się i ukryty w cieniu cudownie propor­ cjonalnej fontanny patrzył na idącą przez ogród Kalenę. Może zwabiło ją czerwone światło księżyca albo bezsenność, pomyś­ lał. Chciałby wiedzieć coś więcej o kobietach. Czasami stwier­ dzał, że nie wie, co one myślą, a jeszcze trudniej przychodziło mu zrozumieć, jakie motywy nimi kierują. Ale czy mężczyzna mógł zrozumieć istotę, która wyłoniła się ze Świetlistego Krańca Spectrum? Patrzył przez moment na kroczącą w świetle księżyca Kalenę i poczuł, że sprawia mu to przyjemność. Masa rudych, skręconych kędziorów opadała luźno na tunikę, która świecia w blasku Symmetry jak pomalowana dziwnym odcieniem złota. Kalena poruszała się z gracją, na którą już wcześniej zwrócił uwagę. Zaczął sobie wyobrażać, jak by to było, gdyby poruszała się w podobny sposób w łóżku, pod jego ciężarem. Nagle zdał sobie sprawę, że dziewczyna kieruje się w stronę portyku biegnącego w kierunku części domu zajmowanej przez Quintela. Na myśl o tym poczuł dziwny ból w sercu i zdziwił się, że tak gwałtownie zareagował. Kalena nie zdawała sobie sprawy, że jeszcze ktoś inny znajduje się w ogrodzie, dopóki Ridge nie odezwał się stając tuż za nią. Na dźwięk jego głosu odwróciła się zaskoczona. - Tam są apartamenty barona handlowego - powiedział spokojnie, a jego spojrzenie w świetle księżyca zdawało się nieodgadnione. - Nikt nie może tam chodzić, jeśli nie dostał zaproszenia od samego Quintela. Kalena zebrała się w sobie, próbując odzyskać równowagę. - Przykro mi. Nie zdawałam sobie sprawy, że mogę narzucić komuś swoje towarzystwo. Ten dom jest tak duży, że łatwo w nim zabłądzić. - To ostatnie stwierdzenie było prawdziwe. Dom, z jego dwoma piętrami przestronnych pokoi, i bezkresny ogród, były daleko większe niż jakiekolwiek inne domostwo, 34 Światło i mrok które widziała do tej pory, nawet jej wielki rodzinny dom, który ledwie pamiętała z dzieciństwa. Dwór składał się z wielu pokoi i ogrodów, gustownie zaprojektowanych i co krok zaskakujących kontrastami. Koła i owale przedzielone były kwadratami, trójkątami i prostokątami, każdy pokój starannie dopasowany do przyległych sal i ogrodów. Wzmianka o rozległości domu była tylko wybiegiem i Kale­ na miała nadzieję, że Ridge nie zorientował się, że wcale nie zabłądziła, chociaż utrzymywała, że tak się właśnie stało. Wiedziała bardzo dobrze, że znajduje się blisko apartamen­ tów Quintela, ponieważ zapytała o to służącą. Instrukcje Olary były z pewnością dokładne, ale Kalena uważała, że lepiej sprawdzić wszystko u źródła. Chciała lepiej poznać wieczorne przyzwyczajenia Quintela i wtedy właśnie za­ skoczył ją Ridge. W czerwonym świetle księżyca Ridge był surowy, prawie groźny. Stojąc w cieniu wydawał się ogromny, ale jakby onieśmielony. Była świadoma jego ogromnej sylwetki i siły, lecz odczuwała również coś innego. Ze zdumieniem stwierdziła, że mężczyzna ten zniewala ją w jakiś prymitywny sposób. Przestraszyła się tego uczucia, ponieważ wiedziała, że nie jest on przeznaczony dla niej. Niewątpliwie w jej przyszłym życiu będą mężczyźni, ale nie wyobrażała sobie, żeby Ridge był wśród nich. Był związany z Quintelem, a Kalena wiedziała, że po spełnieniu swojej misji pójdzie zupełnie inną drogą. Bez­ pieczniej będzie nie spotykać potem Ridge'a. Nawet jeśli śmierć Quintela zostanie uznana za naturalną, Kalena i tak nie powinna być tutaj, kiedy ktoś zacznie coś podejrzewać. Naj­ ważniejsze jest to, że Olara zakazała jej dokonywać najbardziej niebezpiecznych odkryć: wolności seksualnej. Kalena wiedziała, że zakaz Olary nie wynikał z tego, że jej zdaniem tylko takie zachowanie jest odpowiednie dla kobiety z ich rodu, lecz z obawy, że gdyby Kalena odkryła w sobie zmysłowość, mogłoby to zniweczyć jej misję. - Nie szkodzi - powiedział Ridge pewnie biorąc ją za ramię. - Pokażę ci drogę do twojego pokoju. Poza tym chciałbym z tobą porozmawiać. Kalena spojrzała na niego niespokojnie. - Oczywiście, mistrzu komercji. 35

Jayne Ann Krentz - Myślę, że będzie lepiej, jeśli pominiesz tytuł i zaczniesz zwracać się do mnie: Ridge. - Bardzo dobrze. Jeśli tak sobie życzysz. Nie odzywał się przez moment, tylko szedł i zbierał myśli. Kalena z niepokojem oczekiwała, ciekawa, jaki temat rozmowy jest dla niego taki trudny. - Quintel chciałby, żebyśmy zostali odpowiednio zaślubieni - powiedział w końcu Ridge tonem trochę agresywnym, jakby spodziewał się z jej strony oporu. Odczuła ulgę, że nie będzie to wypytywanie o powód jej obecności w ogrodzie. - To wielka łaska z jego strony. - Huczne wesele, pomyślała, właśnie tak, jak przewidziała Olara. - Quintel uważa, że odpowiednia ceremonia ślubna będzie dobrym startem dla naszej wyprawy - ciągnął Ridge. - Jest to mężczyzna, który nie lekceważy wróżb, a jego wyczucie sytuacji jest czasami zdumiewające. - To zupełnie tak jak moja ciotka. - Kalena obserwowała go z cierpkim uśmiechem. - Czy on również wpada w trans? - Oczywiście że nie - odparł poważnie. - To jest kobieca rzecz. Żaden mężczyzna nie pretenduje do tego, żeby być zdolnym do patrzenia w przyszłość. Kalena uśmiechnęła się figlarnie. - Chodzi ci o to, że każdy mężczyzna byłby zakłopotany, gdyby musiał przyznać, że jest obdarzony takim samym talentem jak kobieta? Widać było, że spokojna odpowiedź sprawia mu dużą trudność. - Chciałem tylko powiedzieć, że mój pracodawca ma nadzwyczajny instynkt - instynkt handlowy. Nigdy nie dyskutuję z nim, kiedy podejmie jakąś decyzję - Ridge przerwał, lecz po chwili dokończył niechętnie - a przynaj­ mniej nie sprzeciwiam się zbyt mocno, bo prawie zawsze ma rację. - A ponieważ on zadecydował, że oboje musimy przejść przez tę farsę zaślubin, więc uznałeś, że jest to dobry pomysł. - Widząc jego wahania w sprawie ceremonii ślubnej, nie mogła powstrzymać się przed dokuczeniem mu. Ridge zawahał się. 36 Światło i mrok - On jest przekonany, że to przyczyni się do pomyślnego zakończenia naszej wyprawy - powiedział w końcu. - Hmm. Sądzi, że Wielkie Uzdrowicielki z Variance będą bardziej skłonne do handlu ze mną, jeśli uznają mnie za prawdziwą żonę, czy tak? Ridge zatrzymał się nagle i popatrzył na nią. Jego złote oczy wyrażały niechęć i podziw. - Chyba wiesz, że jesteś obdarzona kobiecą intuicją. - Wolę sądzić, że mam zdolność rozumowania z męską logiką - mruknęła, czując, że ten komentarz może go zirytować. - Mężczyźni nie lubią przyznawać kobiecie zdolności logicznego myślenia. Uważają, że takie myślenie jest wyłącznie domeną mężczyzn, że jest to dar dany im przez Mroczny Kraniec Spectrum. - Ku jej zdziwieniu Ridge nie chwycił przynęty. - Nie będę więcej dyskutować z tobą tej kwestii, Kaleno. Zostało zdecydowane, że za trzy dni odbędzie się ta ceremonia. Uważam, że powinnaś kupić sobie strój ślubny - powiedział niewyraźnie. - Kup wszystko, czego potrzebujesz, i powiedz, żeby rachunek przysłano do mnie. Kup również kilka rzeczy na podróż. Dam ci listę. Przy okazji możesz kupić kilka koszul dla mnie. Kalena uniosła kpiąco brwi. - Zaczynasz się tak zachowywać, jakbyś już był moim mężem. Ku jej zdziwieniu Ridge przyjął ten komentarz poważnie. . - Tak, tak się czuję. A ty nie czujesz się jak narzeczona, Kaleno? - Nie - powiedziała szczerze. - Aż tak daleko nie weszłam w tę rolę. Wszystko skończy się, gdy spełnię swój obowiązek, pomyś­ lała. To jest tylko umowa handlowa. Ridge zmrużył oczy; położył rękę na jej ramieniu. Kalena poczuła jej ciężar i siłę. Wzięła głęboki oddech. Wyczytała z jego oczu, że podjął jakąś decyzję. Nie wiedziała, czy ma żałować, że spotkała go w ogrodzie, czy się z tego cieszyć. Nie była w ogóle przyzwyczajona do towarzystwa mężczyzn, toteż fakt, że stoi w ogrodzie, w świetle księżyca, i że mężczyzna trzyma rękę na jej ramieniu, wydawał się dość niezwykły. Przypomniała sobie jednak, że wkrótce wkroczy w nowe życie i pewne jest, że będą w nim również mężczyźni. Nagle poczuła, że pozwalanie sobie na posmakowanie teraz 37

Jayne Ann Krentz tego, co przyniesie przyszłość, może przeszkodzić w wypeł­ nieniu jej misji. - Być może - wycedził Ridge podejrzanie łagodnym głosem. - Ja traktuję obowiązki męża poważnie. Jeśli zamierzam zachowywać się jak mąż, ty też powinnaś być prawdziwą żoną. Kalena stała spokojnie czując podniecenie, kiedy zdała sobie sprawę, że Ridge zamierza ją pocałować. Nagle przed jej oczami wyrosła wizja obrażonej ciotki. Olara byłaby tym zaszokowana. Po prawdzie, to i Kalena była trochę prze­ straszona. Już dawno myślała o dniu, w którym dowie się, co znaczy być w ramionach mężczyzny. I czekała na ten dzień. A teraz, kiedy nadszedł ten moment, nie wiedziała, czy chce go przeżyć. Nie była to nawet obawa przed pocałunkiem, tego była zupełnie pewna; nie miała jednak pewności, czy Ridge jest odpowiednim dla niej mężczyzną, a stawka była duża. Ale teraz i tak było za późno. Ridge schylił głowę; jego ręce zacisnęły się na jej ramionach. Przyciągnął ją mocno do siebie i dotknął ustami jej warg. Kalena poczuła się tak, jakby nagle ktoś zawiesił ją w czer­ wonym świetle księżyca, jakby nie była już sobą, ale czymś mającym połączyć się za chwilę ze swoim przeciwieństwem. Było to dziwne uczucie. Nigdy jeszcze nie doświadczyła czegoś takiego. Gdzieś z daleka dochodziło do niej ostrzeżenie Olary: „Nie może cię obejmować żaden mężczyzna, dopóki nie po­ mścisz swojego rodu. Byłoby to dla ciebie niezwykle niebez­ pieczne." Ale Olara z pewnością myślała o pełnym uprawianiu miłości, powiedziała sobie Kalena. Jakie niebezpieczeństwo może być w pocałunku? Usta Ridge'a poruszały się wolno, nieuchwytnie przejmując kontrolę i domagając się odpowiedzi. Przez krótki moment czułą, jak jego zęby leciutko ją kąsają, co wprawiło ją w zdu­ mienie. Ze zdziwienia otworzyła usta. Zanim zaprotestowała, on był w środku, w jej ustach; jego język odkrywał i smakował ją z taką zuchwałością, że pozbawiło ją to tchu. Kalena jęknęła słabo. Poczuła, jak ręce Ridge'a ześlizgują się z jej ramion w dół, na plecy, a on sam oddycha głęboko. Widziała, że Ridge również był zaskoczony, jakby nie spodziewał się odwzajemnienia pocałunku. Czuła, że silne ręce, trzymające ją w objęciach, lekko drżą. Ale prawie natychmiast Ridge odzyskał 38 Światło i mrok kontrolę zarówno nad sobą, jak i nad sytuacją. Objął jej pełne biodra i przycisnął mocno do swoich twardych ud. Kalenie zawirowało nagle w głowie z odczucia zmysłowej harmonii dwóch przeciwieństw. Delikatne owale jej piersi przygniecione były do napiętych mięśni jego klatki piersiowej. Ridge rozsunął muskularne nogi i jak w imadle ścisnął jej miękkie uda. Czuła siłę jego bezceremonialnych palców węd­ rujących po krzywiznach jej pośladków i usłyszała jego jęk. Ciepło jego ust kontrastowało z chłodem jej ciała, dostarczając uczucia, którego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Nic dziwnego, że akt miłosny uważany jest za doskonały związek dwóch przeciwstawnych sił, pomyślała Kalena. Jeśli zwykły pocałunek może dawać takie nieprawdopodobnie słodkie pomieszanie zmysłów, to mogła sobie wyobrazić, co by było, gdyby dzieliła łoże z Ridge'em. Otworzyła półprzytomne oczy, kiedy Ridge uwolnił w końcu jej usta. W czerwonym świetle księżyca patrzyła na niego zza rzęs wciąż stojąc z otwartymi ustami. Ridge w zamyśleniu przez długi moment studiował jej twarz, po czym podniósł rękę i dotknął jej włosów. - Kolor zachodzącego słońca - wymamrotał, zanurzając palce w gęstwinę loków. - Pora dnia, kiedy światło i ciemność biorą się w objęcia. Kalena nic nie mówiła, świadoma, że oczekuje czegoś jeszcze i nie wiedząc, jak o to poprosić. Palce Ridge'a przesunęły się z włosów na linię policzka, a dotyk przesuwanego palca był jeszcze bardziej zmysłowy. Nie spuszczając wzroku z jej twarzy, przesunął rękę niżej i jego dłoń dotknęła piersi dziewczyny. Gdy jego dłoń prześlizgnęła się przez brodawki, Kalena poczuła, jak odpowiadają na pieszczotę. Nieznane ciepło przepłynęło przez jej ciało i wiedziała, że Ridge był tego świadom, ponieważ jego ręka powędrowała w dół i dotykając małej krzywizny brzucha zatrzymała się w siedlisku niezwyk­ łego, raptownego ciepła, które popłynęło w jej żyłach. Stała nieruchomo. Patrzyli sobie w oczy i Kalena wiedziała, że ten kontakt może przerwać tylko jakaś siła z zewnątrz. Z zakamarków jej pamięci wyłaniała się jedna z nauk Olary, która ostrzegała: „Jeśli doskonale przeciwstawne sobie punkty na Spectrum staną się ścisłą jednością, mogą generować niszczycielską siłę." 39

Jayne Ann Krentz Kalena wiedziała już, że na złe czy dobre, ale miała szczęście spotkać swoje doskonałe przeciwieństwo w osobie mężczyzny nazywanego Fire Whipem. Musiała przerwać ten niebezpieczny kontakt. Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok do tyłu; drżała. Zdjęła ramiona z szyi Ridge'a, a on nie wykonał żadnego ruchu, żeby ją zatrzymać, jedynie patrzył na nią intensywnie. - Życzę ci dobrej nocy, Ridge. - Czując się tak, jakby była oplątana lepką nicią pajęczą, zrobiła jeszcze krok do tyłu. Instynkt mówił jej, że powinna od niego uciekać, a nie iść normalnym krokiem. Odwróciła się. - Kaleno! - Jego głos był dziwnie ochrypły, głębszy i bardziej chrapliwy niż zwykle. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą powin­ niśmy omówić dziś wieczorem. Nie odwróciła się, ale stanęła na ścieżce z kamienia desz­ czowego. - O co chodzi? - Ja jestem mężczyzną, którego zgodnie z kontraktem masz zaślubić. - Wiem o tym. - Quintel nie jest dla ciebie. Ani dla żadnej innej kobiety, jeśli cię to interesuje. Ale kobiety często są nim niemądrze zafas­ cynowane. Nie pozwól, żeby ciekawość popchnęła cię do zrobienia czegoś lekkomyślnego i głupiego. Jeśli coś mogło przerwać namiętną grę światła czerwonego księżyca, to było właśnie to. Kalena patrzyła na Ridge'a wyniośle i chłodno. Czy ten bezdomny bękart myśli, że może jej dawać lekcje dobrego wychowania, jej, córce wielkiego rodu? Nawet jeśli teraz udawała córkę farmera, to i tak Ridge nie był dla niej partią. - Pamiętaj, Ridge, że będziesz jedynie grał rolę męża. Nie pozwól, żeby twoje poczucie obowiązku zaprowadziło cię za daleko. - Małżeństwo kontraktowe, nawet zawarte na krótko - po- wiedział Ridge beznamiętnie - musi być prawdziwe w całym okresie jego trwania. Nie zapominaj o tym, Kaleno. Bez słowa szła spokojnie po ścieżce z kamienia deszczowego, aż doszła pod portyk. Kiedy już ukryła się w cieniu kolumnady, podniosła rąbek tuniki i pobiegła do swojej komnaty. Rozdział trzeci Kalena dotykała różnorodnych, błyszczących jedwabi; były śliskie, delikatne i niczym woda przepływały jej przez palce. Patrzyła zachwycona na rozłożone przed nią tkaniny. Bogaty asortyment kosztownego jedwabiu przywożonego tutaj z an­ typodów był tylko częścią tego, co można było kupić na ulicy Weavers. Dzisiaj zobaczyła aksamity we wszystkich ko­ lorach Spectrum, od wysokiej jakości wełnianego lanti na zimowe płaszcze i tuniki do przepięknie utkanych materiałów wyrabianych w Crosspur- poses. Kalena nigdy nie widziała takiej rozma­ itości barw i rodzajów tkanin. Czuła prawie zawrót głowy na myśl o konieczności dokonania wyboru. Jeszcze bardziej zdumiewało ją, że nie będzie musiała własnoręcznie szyć tych wszy­ stkich części garderoby. Od czasu, kiedy przestała być dzieckiem, po raz pierwszy ktoś inny miał zapłacić za tę robotę. Kalenie chciało się śmiać, że ten drobny fakt dawał jej trochę poczucia wolności. Nie o to chodzi, że nie lubiła szycia, ale było jej przyjemnie, że ktoś inny miał to 41

Jayne Ann Krentz zrobić. Na myśl o nadchodzącej wolności doświadczała za­ wrotu głowy. - Tuniki nie są problemem - powiedziała doświadczona właścicielka sklepu. - Mogą być gotowe dziś po południu. Ubrania do jazdy na kritach będą gotowe jutro. Spodnie muszą być dobrze dopasowane, żeby były wygodne podczas podróży. Kalena skinęła głową. Potrzebowała modnych tunik jak najszybciej, natomiast na kostium jeździecki mogła zaczekać. Przecież nie miała zamiaru wypuszczać się w żadną podróż. Zamówiła te ubrania, ponieważ była pewna, że Ridge sobie tego życzy. Zastanawiała się jednak, kto właściwie powinien zapłacić za jej garderobę łącznie z suknią ślubną. Ridge chciał to zrobić i w końcu zdecydowała, że może mu pozwolić na zapłacenie rachunku. Po śmierci Quintela podróż do Heights of Variance będzie wstrzymana, dopóki Rada Miasta nie wybierze innego barona handlowego. A więc ich obustronna umowa nie będzie już ważna. Kalena nie mogła jednak powiedzieć Ridge'owi, że nie będą jej potrzebne ubrania podróżne, toteż musiała mu po­ zwolić na zapłacenie rachunku. Odczuła ulgę po podjęciu tej decyzji. Kwestia ta dotyczyła drobnej sprawy, ale dla niej, córki wielkiego rodu, nawet najmniej istotna sprawa dotycząca honoru była bardzo ważna. Kiwnąwszy głową z usatysfakcjonowaniem, odwróciła się do sprzedawczyni i powiedziała: - Będzie mi potrzebna również ślubna peleryna. Właścicielka sklepu zapaliła się do tego pomysłu. Ta farmer­ ska córka nie wydawała się bogata, ale nawet kobieta po­ chodząca z małego miasta wydawała zawsze stosunkowo dużo pieniędzy na ślubną pelerynę. Nie będzie tu potrzebna wielka pomysłowość, żeby nakłonić ją do wydania więcej pieniędzy, niż pierwotnie miała zamiar. - Oczywiście, mam wiele odpowiednich tkanin. Myślę, że sarslik będzie najodpowiedniejszy. Czy zdecydowałaś się już na jakiś kolor? - Panna młoda miała prawo wyboru koloru, w którym chciała być zaślubiona. Sprawa ta była ważna, ponieważ pan młody był zobligowany do założenia peleryny w kolorze kontrastującym z kolorem panny młodej. Tradycyj­ nie narzeczone wybierały blade kolory, ze Świetlistego Krańca 42 Światło i mrok Spectrum, tym samym ułatwiając swoim partnerom wybór kontrastującego koloru. Kalena pomyślała jednak, że jest to odpowiednia okazja do zerwania z tradycją. - Coś w odcieniu czerwieni - powiedziała z perwersyjnym poczuciem humoru, pieszcząc palcami szkarłatny jedwab. Czerwień jest dobrym kolorem, bo nie ma dla niej wielu barw kontrastowych. Kalena zastanawiała się, jak Ridge potraktuje rzucone przez nią wyzwanie. Właścicielka sklepu uniosła jedną brew, ale nic nie powie­ działa. Szkarłatny sarslik był bardzo drogi i nie miała zamiaru utracić okazji dobrej sprzedaży, uprzytamniając pannie młodej, że rzuca wyzwanie konwenansom. - Nie mam w tej chwili odpowiedniej peleryny, ale mogę ją uszyć do jutrzejszego popołudnia. Kiedy jest ślub? - Pojutrze - odrzekła Kalena, przechodząc wzdłuż lady, żeby dotknąć mięsistego zielonego materiału. - Przyślij pe­ lerynę do domu Gliding Fallon, a rachunek za nią i za ubrania jeździeckie do mężczyzny zwanego Ridge'em, który pracuje dla pana tego domu. - Dom Gliding Fallon? - Zainteresowanie w oczach kobiety znacznie wzrosło. - Masz być poślubiona pracownikowi barona handlowego Quintela? Zanim Kalena zdążyła odpowiedzieć, drewniane drzwi sklepu otworzyły się i znajomy głos odpowiedział za nią. - Na własne oczy widziałam ten kontrakt, Melito. Ta córka farmerska ma poślubić mężczyznę, który pracuje dla barona Quintela, ale jej narzeczony nie jest zwyczajnym służącym, tylko prawie jego synem. - Arrisa odwróciła się z promiennym uśmiechem. - Witaj, Kaleno. Przyszła panna młoda z pewnym wahaniem uśmiechnęła się do przybyłej. - Dzień dobry, Arriso. Czy ty również robisz zakupy na ulicy Weavers? - Umm - mruknęła Arrisa i potwierdzająco skinęła głową. - Potrzebuję nowych butów, ale zobaczyłam ciebie i po­ stanowiłam dowiedzieć się, jak ci poszły wczorajsze sprawy. Co myślisz o swoim przyszłym mężu? Kalena wahała się przez moment, przypominając sobie oświetlony księżycem ogród. 43

Jayne Ann Krentz - Uważam, że w pewnym sensie jest potężny - przyznała sucho. Arrisa wybuchnęła dobrodusznym śmiechem i ruszyła wzdłuż kontuaru. - Potężny. Podoba mi się to. Cóż za piękne określenie. Ciekawe, jak to nazwiesz po nocy poślubnej, kiedy zaniesiesz swemu mężowi poranną herbatę. Kalena uśmiechnęła się grzecznie ukrywając zakłopotanie. Wydawało się, że na ulicach Crosspurposes można było poruszać prawie każdy temat. Znała oczywiście ten stary zwyczaj, że żona parzyła i podawała mężowi herbatę, zanim jeszcze opuścił łoże. Kalena przypomniała sobie, że matka przestrzegała tego rytuału. Bez względu na to, jak zamożny był dom lub jak wielu zatrudniał służących, żona sama przygoto­ wywała swojemu mężowi poranną herbatę. Wśród żonatych mężczyzn krążyło powiedzenie, że humor żony można oceniać na podstawie stopnia posłodzenia podawanej przez nią herbaty. - Czy ktoś ci powiedział, dlaczego Ridge nazywany jest Fire Whipem? - spytała wesoło Arrisa. - Przecież to ty powiedziałaś mi wczoraj, że jest nazywany biczem Quintela, ponieważ baron handlowy używa go do likwidowania różnych trudności występujących na szlakach handlowych - z rezerwą odparła Kalena. Arrisa lekceważąco machnęła ręką. - Mówiłam o ognistej części jego przezwiska, nie o biczu. Nikt nie powiedział ci o krążącej plotce? Usta Kaleny wygięły się w podkówkę. - Odniosłam wrażenie, że w domu Gliding Fallon plotki nie są mile widziane. Służący są tam raczej małomówni. Arrisa roześmiała się. - To mnie nie dziwi. Ouintel może dokonać wszystkiego, nawet zmusić służbę do milczenia. A więc dobrze, Kaleno. Ponieważ masz dzielić łoże z Ridge'em, powinnaś wiedzieć, dlaczego nazywają go „ognisty". Kobieca solidarność nakazuje, żeby ci to wyjaśnić. Powinnyśmy trzymać się razem, prawda? - Zniżyła głos, a Kalena i sprzedawczyni przysunęły się do niej. - Mówi się, że jest on jednym z tych mężczyzn, którzy siłą swojego gniewu mogą rozżarzyć do czerwoności stal Countervail. 44 Światlo i mrok W sklepie zapadła cisza. Stojąca za ladą sprzedawczyni cofnęła się i patrzyła na Arrisę wytrzeszczonymi oczami. Kalena zachmurzyła się. - Historie o takich mężczyznach zawsze są podobne - po­ wiedziała. - Są to po prostu wymyślone bzdury. Mówi się, że tacy mężczyźni trafiają się w każdej generacji, ale zdarza się to niezmiernie rzadko. Arrisa wzruszyła ramionami. - W plotce na temat Ridge'a musi być jakaś cząstka prawdy, inaczej nie nadano by mu takiego przezwiska. - Niewiele potrzeba, żeby przyczepić komuś przydomek - filozoficznie stwierdziła właścicielka sklepu. - To prawda, ale dlaczego akurat jemu? - odparowała Arrisa. - Może dlatego, że mistrz komercji ma gwałtowny charakter - powiedziała pojednawczo Kalena, nie chcąc dłużej dyskuto­ wać o tej sprawie - a legenda o zdolności rozpalania żelaza łączy się zawsze z gwałtownym usposobieniem. - Większość mężczyzn ma zły charakter - zauważyła właś­ cicielka sklepu. - Zawsze sądziłam, że niewiele potrzeba, żeby zdenerwować mężczyznę. Dlatego też po śmierci małżonka nie spieszę się z wyjściem powtórnie za mąż. Spokój w domu to ważna rzecz. I profity ze sklepu są wyłącznie moje, i mogę dysponować nimi, jak chcę. - Furia, która potrafi rozpalić żelazo, jest głęboko związana z temperamentem mężczyzny - oświadczyła Arrisa. - Sądzę, Kaleno, że powinnaś być ostrożna. Zawarłaś kontrakt na niebezpieczne małżeństwo. - To tylko umowa handlowa - łagodnie powiedziała Kalena. Odwróciła się do sprzedawczyni i dodała: - Proszę zrobić tę pelerynę z czerwonego sarsliku. Tuniki zabiorę dzisiaj po południu. - A stroje jeździeckie? - zapytała szybko kobieta, robiąc notatkę gęsim piórem umaczanym w atramencie. Kalena zastanawiała się przez moment, czy kiedykolwiek włoży te ubrania. - Zrób je w kolorze ciemnozielonym - zdecydowała. - Doskonale. - Sprzedawczyni uśmiechnęła się z satysfakcją. - Mam twoje wymiary. Natychmiast posadzę szwaczkę do roboty. To znaczy, że rachunek za pelerynę i ubranie jeździeckie 45

Jayne Ann Krentz mam wysiać do Ridge'a w Gliding Fallon, a za inne części garderoby zapłacisz sama? Kalena zrozumiała niezbyt subtelną aluzję. Wyjęła małą sakiewkę, którą nosiła przy pasku, i zaczęła liczyć grany. Ciężkie monety stukały o kontuar pod czujnym okiem właś­ cicielki sklepu. Kiedy Kalena ułożyła z nich odpowiedni stosik, sprzedawczyni uśmiechnęła się znowu i zgarnęła wszystkie do szuflady. Arrisa obserwowała z zainteresowaniem całą transakcję. - Co dalej? - zapytała widząc, że Kalena ma zamiar opuścić sklep. - Może buty? - Tak - zgodziła się Kalena. - I kilka koszul dla Ridge'a. - Kupujesz mu koszule? A więc on już czerpie korzyści z posiadania żony. Potem poprosi cię o wyhaftowanie inicjałów na koszulach. - Arrisa roześmiała się kpiąco i zapytała: - A ta sprawa z peleryną... - Z pewnych względów baron handlowy Ouintel życzy sobie formalnej ceremonii ślubnej, żeby przypieczętować kon­ trakt - wyjaśniła Kalena. - I Ridge zgodził się z tym, oczywiście. On zrobi wszystko dla swojego pracodawcy. Pamiętaj o tym, Kaleno - niespo­ dziewanie poważnie powiedziała Arrisa. - Ridge będzie zawsze lojalny w stosunku do Quintela. Podobno Ouintel uratował go od tułania się po ulicach Countervail. Od dnia, w którym się spotkali, Ridge odpłaca mu absolutną lojalnością. - Już w następnej chwili Arrisa powróciła do swojego zwykłego sposobu bycia. - Ale jeśli masz poświęcić siebie na ołtarzu kontraktowego ślubu, powinnaś mieć odpowiednie pożeg­ nanie, jak przystało na żonę kontraktową - oznajmiła z en­ tuzjazmem. - Odpowiednie pożegnanie? - Kalena spojrzała pytająco na swą towarzyszkę. - Myślę o ostatniej nocy twojej wolności. Jutro wieczorem razem z przyjaciółkami przyjdę po ciebie - powiedziała zdecy­ dowanie Arrisa. - Mam ich kilka i wszystkie z ochotą spędzą z nami ten wieczór. Na pewno będziesz zadowolona z tej nocnej wyprawy. - Nocnej? Spędzimy wieczór w gospodzie? - Kalena osłupia­ ła, ale po chwili z podniecenia zaświeciły jej się oczy. Nigdy nie 46 Światło i mrok słyszała, żeby dziewczęta tak spędzały czas. Żadna szanująca się kobieta nie chodziła wieczorem do gospody ani sama, ani w towarzystwie innych dam. Ale prawdopodobnie inaczej było tutaj, w tym mieście. Był to jeszcze jeden urok prawdziwej wolności. - Czy masz na to ochotę? - spytała Arrisa i uśmiechnęła się szeroko. - Ogromną - odpowiedziała entuzjastycznie Kalena. - Założę jedną z moich nowych tunik. Zamówiłam teraz krótsze, takie, jakie ty nosisz, Arriso. Jesteś bardzo łaskawa, zapraszając mnie do grona twoich przyjaciółek. Arrisa zachichotała. - Będzie to bardzo zabawny wieczór. Oficjalna sala jadalna we wspaniałym domu Quintela urzą­ dzona była w subtelnie kontrastujących ze sobą kolorach garbowanej skóry i jasnego błękitu. Kalena przyzwyczajona była do bardziej kontrastujących ze sobą kolorów stosowanych powszechnie w tym domu, ale dzisiaj te łagodne odcienie piasku i morza sprawiały jej przyjemność. Zazwyczaj Kalena lubiła żywe kolory, jednak dzisiejszego wieczoru te odcienie ze środka Spectrum łagodziły jej nerwy. Musiała przyznać, że spożywanie posiłku z mężczyznami, z których jednego miała zabić, a drugiego poślubić, było dość stresujące. Kiedy myślała o tym w domu i patrzyła na to z dystansu, wszystko wydawało się abstrakcją. Mężczyzna nazywany Quintelem miał tylko imię i był postacią z opowiastek, snutych bez końca przez ciotkę. Małżeństwo z obcym męż­ czyzną zwanym Ridge'em było tychże historii zakończeniem. Ale przez dwa ostatnie wieczory dzieliła stół z tymi męż­ czyznami i przez ten czas gorzka opowieść ciotki przybrała realną postać. Dziwiła się, że podczas posiłku czuła się wprost nienormalnie spokojna. Niski, okrągły stół, stojący w centrum komnaty, inkrus­ towany był maleńkimi płytkami w egzotycznych kolorach, uformowanych w kłębowisko nieodgadnionych wzorów. Ka­ lena próbowała przeanalizować znaczenie tych wzorów, ale 47

Jayne Ann Krentz nic z tego nie wyszło. Niepokojący chaos wzoru, który tworzyły płytki, dekoncentrował ją. Kalena, Ridge i Ouintel siedzieli na poduszkach. Mężczyźni w niedbałych pozach. Ich stroje pozwalały na swobodną zmianę pozycji, kiedy tylko przyszła im na to ochota. Kalena, chociaż ubrana już w krótszą tunikę, mogła spoczy­ wać tylko w najwygodniejszej pozycji przyjętej dla kobiety, a było nią klęczenie. Nogi ukryte w nogawkach spodni miała wdzięcznie skrzyżowane, a plecy wyprostowane. Od kobiety w takiej pozycji oczekiwano usługiwania przy stole. Służba nie brała w tym udziału, przynosiła tylko jedzenie i w mil­ czeniu stawiała na stole. Nalewanie wina i podawanie potraw było obowiązkiem kobiety. Kalena z uśmiechem wypełniała swą powinność, mówiąc sobie, że jest to tylko przejściowe zajęcie. Była ciekawa, co Ridge i Ouintel robią, kiedy są sami przy stole. Była pewna, że radzą sobie zupełnie dobrze. Nalewała właśnie Ridge'owi następny puchar złotego wina Encany, kiedy przerwał rozmowę z Quintelem i zwrócił się do niej. - Czy zrobiłaś dzisiaj zakupy? - Tak - odpowiedziała grzecznie, odstawiając kryształowy dzbanek z winem. - Kupiłam wszystko, o co prosiłeś, włącznie z twoimi koszulami. Przyślę ci je dzisiaj późnym wieczorem. Z pewnych względów zdecydowała nie wspominać, że ogarnęło ją niespodziewane, tradycyjne poczucie obowiązku w stosunku do przyszłego męża. Może były to wyrzuty sumienia? Sama nie wiedziała, dlaczego oprócz koszul kupiła również jedwabne nici do wyszywania i igły. Przed obiadem zaczęła wyszywać na jego koszulach małą, dyskretną literę R. Ganiła się w myślach za ten staromodny gest, który był wyrazem okazywania mężczyźnie szacunku. Wiedziała, że jeszcze żadna kobieta nie troszczyła się o to, żeby nadać osobiste cechy jego koszulom. Byłoby dziwne, gdyby tak było, biorąc po uwagę, że był bezdomnym bękartem. Kalena powiedziała sobie, że Ridge, w mniejszym czy większym stopniu, był niewinnym pionkiem w całym planie zemsty, w który ona była wplątana. Pomyślała sobie, że może wyszyć dla niego jedną czy dwie koszule. Skromnie opuściła oczy na stojące przed nią jagody polane 48 Światło i mrok bitą śmietaną. Nie miała chęci uczestniczyć w rozmowie toczącej się przy stole, Ridge jednak wydawał się zdecydowany zmusić ją do tego. - A co z twoją peleryną ślubną? Wybrałaś jakąś? Kalena stłumiła śmiech i odrzekła: - Tak, Ridge, wybrałam jedną. - Jaki kolor wybrałaś, Kaleno? - włączył się do rozmowy Ouintel. Uniosła oczy i napotkała wzrok Ridge'a. - Czerwony - oświadczyła odważnie. - Najbardziej inten­ sywny odcień szkarłatu. Ouintel roześmiał się rozbawiony; podniósł kielich i popa­ trzył z kpiną w stronę skrzywionego Ridge'a. - Bardzo dobrze. Dama rzuciła ci wyzwanie, Fire Whip. Zdecydowała, że nie będzie nudną panną młodą. Powiedz mi, jak odpowiesz na to wyzwanie? Ridge podniósł kielich z winem i wypił je. - Wybrała czerwony kolor Symmetry. Cóż, dała mi niewiel­ ki wybór. Będę musiał nałożyć czarną pelerynę, nieprawdaż? Czerń nocy, która bierze w objęcia księżyc, to tak jak mężczyz­ na obejmujący swoją żonę. Kalena poczuła ciepło napływające do twarzy. - W tych warunkach cała sprawa ślubu wydaje się bezsen­ sowna. - Nie - zaprzeczył Ouintel delikatnie - to nie jest bezsensow­ ne. Poza tym, wszystko zostało już przygotowane. Zgodnie ze zwyczajem ślub odbędzie się w godzinie zachodu słońca i zakończy odpowiednią ucztą. - Czy zaprosiłeś dużo ludzi? - Z niepokojem zapytała Kalena. Tłum gości mógł jej ułatwić wykonanie zadania. Poza tym Olara widziała w transie duże zgromadzenie. - Zaprosiłem wielu kupców z ich towarzyszkami. Są to mężczyźni, którzy znają Ridge'a. Wybacz mi, Kaleno, że nie spytałem, czy chciałabyś kogoś zaprosić. Przypuszczałem, że skoro jesteś sama w tym mieście, to nie masz znajomych. - Powiem ci o tym jutro wieczorem - odrzekła z dużą pewnością siebie. Ridge natychmiast podchwycił tę uwagę. Rzucił jej krótkie, domyślne spojrzenie. 49

Jayne Ann Krentz - A co ma się zdarzyć jutro wieczorem? - Mam nadzieję poznać nowe przyjaciółki i być może zaproszę je na ślub. Panna młoda też ma prawo mieć swoich świadków, prawda? Ma również prawo mieć przyjaciółki, do towarzystwa i w prywatnym czasie, który jej przysługuje po ceremonii ślubnej, aż do momentu przyjścia do jej pokoju pana młodego. Kalenie bardzo zależało na tej wolnej godzinie, bo w tym czasie chciała spełnić swój obowiązek. - Oczywiście, że możesz zaprosić, kogo tylko sobie życzysz - mruknął Ouintel. Ridge rozmyślał o czymś zachmurzony. - Jakie przyjaciółki masz spotkać? Przecież nie znasz nikogo w tym mieście. - Z wyjątkiem Arrisy. Pamiętasz ją? - Kalena znowu była pełna entuzjazmu; oczy jej błyszczały. - Ona urządzi dla mnie pożegnanie żony kontraktowej. Razem z przyjaciółkami przyj­ dzie po mnie jutro wieczorem. Och, przypomniało mi się - dodała, zwracając się do Quintela. - Bardzo proszę nie spodziewać się mnie jutro na wieczornym posiłku. Ridge przesunął się lekko; jedną ręką objął kolano, a drugą chwycił kielich z winem. Jego złociste oczy patrzyły podej­ rzliwie. - Masz zamiar spędzić wieczór z Arrisą i jej przyjaciółkami? - Właśnie była tak miła i zaprosiła mnie, kiedy wpadłyśmy na siebie dziś rano na ulicy Weavers. - Nie wiem, czy zdajesz sobie dokładnie sprawę, co to będzie za wieczór. - Ridge mówił to ze znaną jej już arogancją mężczyzny, który wygarnia wszystko bez ogródek naiwnej kobiecie. - Arrisa i jej przyjaciółki to nie jest dla ciebie odpowiednie towarzystwo. - Dlaczego? - No, w przeszłości wiele z nich było żonami kontraktowymi lub towarzyszyły karawanom w... hmm... pewnym charak­ terze. Wszystkie mają reputację kobiet znanych ze swobodnego prowadzenia. Kalena uśmiechnęła się promiennie. - Przecież ja również będę żoną kontraktową. Z takimi osobami będę w przyszłości kojarzona. Powinnam je poznać, być przez nie zaakceptowana. 50 Światło i mrok Ridge zacisnął usta. - Twoja ciotka jest szanowaną Uzdrowicielką. Jestem pe­ wien, że nie zaaprobowałaby tych planów na jutrzejszy wieczór. Kalena powstrzymała się od uwagi, że to właśnie jej ciotka załatwiła ten kontrakt małżeński. - Myślę, że masz rację. Moja ciotka ma nadzwyczaj skrajne poglądy - przyznała dyplomatycznie. - Ale nawet w połowie nie tak skrajne jak poglądy twojego męża. - Ridge zabrzęczał ostrzegawczo pucharem stawiając go na stole. Kalena zignorowała ten gest. - Nie mam męża. Jeszcze nie - powiedziała miękko. - Za dwa dni to się zmieni - stwierdził Ridge. - A przez ten czas będziesz zachowywała się właściwie. - Będę zachowywała się w sposób odpowiedni dla żony kontraktowej - odparła grzecznie Kalena. - Ale skoro nie wiem dokładnie, jak zachowują się żony kontraktowe, muszę się najpierw czegoś nauczyć, czyż nie? - Nie od Arrisy i jej przyjaciółek - zimno stwierdził Ridge. Widząc, że ta wymiana zdań bawi Quintela, Kalena po­ stanowiła zakończyć dyskusję. Nie miała potrzeby spierać się w tej materii. Jutro wieczorem i tak zamierzała spotkać się z Arrisą i jej przyjaciółkami i Ridge nie mógł tego zmienić. Niczego nie zyskała, robiąc z siebie przedstawienie przy stole barona handlowego. Potulnie wróciła do jedzenia swojej porcji jagód. Nie są tak dobre jak w kotlinie Interlock, pomyślała. Ridge, zamyślony, patrzył na nią przez krótki czas i stwier­ dził, że prawdopodobnie zapanował już nad sytuacją. Poczuł ulgę i dumę z pierwszej udanej próby podporządkowania Kaleny mężowskiej woli. - Czy kupiłaś ubranie jeździeckie? - Tak, Ridge. Właścicielka sklepu powiedziała, że jutro po południu będzie gotowe. -A buty? - Również zamówiłam. Będą dostarczone jutro. Usatysfakcjonowany skinął głową. - Ja zatroszczyłem się o wszystko inne. - Domyślam się. Zignorował to i zwrócił się do Quintela. 51