Lucy Clark
Moja piękna była żona
Tłumaczenie:
Iza Kwiatkowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Molly nałożyła na policzki ostatnią warstwę farby, po czym zadowolona z efektu
ruszyła do swojej szafki w przebieralni. Jako lekarza przygotowującego się do spe-
cjalizacji z chirurgii dziecięcej spotkał ją i jej kolegów zaszczyt uczestniczenia w pa-
trolu klaunów na oddziale dziecięcym. To międzyoddziałowe przedsięwzięcie miało
też cel dodatkowy – zacieśnienie więzi między pracownikami szpitala.
Tego dnia wypadał jej dyżur z Alexis oraz dwoma lekarzami z oddziału urologicz-
nego. Nie było ważne, że całą noc spędziła na bloku operacyjnym, a po południu
czekał ją wykład, ani nawet że ma zmęczone oczy i obolałe stopy.
– Liczy się przede wszystkim uśmiech dzieciaków – powiedziała na głos, spogląda-
jąc na swój kolorowy strój. Upięła włosy w płaski kok. Od kiedy na zakończenie stu-
diów przeprowadziła się z Newcastle do Sydney, jej jasne loki z powodu wilgoci
w powietrzu oraz deszczu nie dawały się porządnie uczesać.
– Przepraszam, przepraszam – wysapała Alexis, wpadając do przebieralni z peru-
ką we wszystkich kolorach tęczy w ręce. – Była taka kolejka do windy, że musiałam
wejść na piąte piętro piechotą.
– Nic się nie stało. Siadaj i odpocznij, a ja przez ten czas nałożę ci tę perukę.
Masz nosy? – zaniepokoiła się.
– Mam.
– Świetnie. – Uporawszy się z peruką koleżanki, zajęła się swoją, a następnie do-
czepiła sobie nos klauna. Który trąbił! Ścisnęła go dwa razy i obydwie wybuchnęły
śmiechem.
– Chodźmy już. Miałyśmy tam być pół godziny temu. – Alexis sięgnęła po torbę
z rekwizytami.
– Nie nasza wina, że zabiegi się przedłużyły. – Molly wzruszyła ramionami. – Dzię-
ki temu pan Derriack już nie jest zagrożony i bezpiecznie odpoczywa w sali poope-
racyjnej.
Zeszły trzy piętra niżej na oddział pediatryczny.
– Jesteśmy potwornie spóźnione – zauważyła po drodze Alexis. – Miejmy nadzieję,
że są już tam chłopcy z urologii.
– Jesteście! – cieszyła się Taylor, pielęgniarka pediatryczna.
– Operacja się przedłużyła – wyjaśniła Alexis, spiesząc do świetlicy, gdzie zebrała
się większość małych pacjentów. Dzieci, które nie mogły przyjść o własnych siłach,
czekała wizyta klaunów w ich salach.
– Dzięki Bogu, że chociaż wy się stawiłyście – zauważyła z lekkim przekąsem Tay-
lor.
– Jak to? A koledzy z urologii?
– Nadal na bloku operacyjnym. Ale na szczęście pewien profesor wizytujący za-
sięgał informacji u siostry oddziałowej i w trakcie rozmowy wyszło, że zna różne
sztuczki. I sprawdza się na medal. – Taylor wskazała na świetlicę, gdzie grupka
dzieci jak urzeczona wpatrywała się w nieznajomego. – Zabawia je już od kwadran-
sa.
– Ojej! Lekarz czarodziej. Już mi się podoba – roześmiała się Molly, zaglądając do
świetlicy, gdzie mężczyzna wyciągał z zaciśniętej pięści jedną po drugiej kolorowe
chusteczki.
Śmiech zastygł jej na wargach, gdy ujrzała jego twarz.
– Fletch… – wyszeptała. Co on robi w jej szpitalu? I to na oddziale pediatrycz-
nym?
– Molly, wkraczamy do akcji? – zapytała Alexis, klaszcząc na zakończenie pokazu.
– Molly? Co ci jest? Zrobiłaś się bledsza niż biała farba na twojej twarzy.
– Hm… – Molly odwróciła głowę, by nie patrzeć na mężczyznę, do którego kiedyś
wyrywało się jej serce, który sprawiał, że jej ciało drżało z pożądania.
– Słabo ci? Taylor poszła mu podziękować i zaraz nas przedstawi. – Przez chwilę
Alexis bacznie się jej przyglądała. – Dobrze, że masz namalowany uśmiech, bo ina-
czej byłabyś raczej upiornym klaunem.
Molly raz jeszcze spojrzała na Fletchera. Dlaczego przyjechał do szpitala Sydney
Central? Przypomniała sobie słowa Taylor. Profesor wizytujący. Jakim cudem? Powi-
nien pracować za granicą, zbawiać świat. Tak przynajmniej było, kiedy miała z nim
ostatni kontakt.
– Molly, weź się w garść. Taylor zaraz nas przedstawi.
Oby nie podała jej nazwiska. No nie. Obydwie są incognito. Ona ma ksywę „Sło-
dziak”, a Alexis „Piszczek”. Może Fletcher jej nie rozpozna.
Wyprostowała się.
– Jestem gotowa. A ty, Piszczku?
– Zaraz się zacznie zabawa supermegahiper! – zapiszczała Alexis.
Po prezentacji obaj klauni w podskokach ustawili się przed zaciekawioną widow-
nią. Molly z całych sił starała się ignorować lekarza czarodzieja.
Myślała, że zrobiwszy swoje, Fletcher wyjdzie, ale został. Razem z dzieciakami
śmiał się i klaskał. Nie wyszedł nawet, gdy skończyły swój numer i udały się do sal,
gdzie leżały dzieci obłożnie chore, więc przez cały czas czuła jego obecność. Roz-
poznał ją? Nie wpatrywał się w nią, nie zagadywał, nawet znajdował się w innym
pomieszczeniu. Dlaczego miałby się czegokolwiek domyślić?
Ich kontakt urwał się czternaście lat temu, zaraz po podpisaniu dokumentów
orzekających o rozwodzie. Myślała, że go więcej nie zobaczy. A tymczasem się
zmaterializował. W jej szpitalu. Dlaczego? Klasyczny zbieg okoliczności?
– Słodziak! Słodziak! – Mała dziewczynka szarpała ją za kolorowe spodnie. Molly
ścisnęła swój czerwony nos, by zatrąbić. Dziewczynka wybuchnęła śmiechem. Naj-
lepiej byłoby, gdyby Molly przestała myśleć o Fletcherze Thompsonie.
Robiły zwierzątka z podłużnych balonów, opowiadały zabawne historyjki, a gdy
przyszli koledzy z urologii, odegrały krótki skecz. Pełen okrzyków, upadków i podej-
rzanych odgłosów.
– No, nareszcie koniec! – westchnęła Alexis blisko dwie godziny później, gdy
opuszczały pediatrię. Zdjęła perukę. – Ale mi się głowa spociła. Tobie też tak gorą-
co? Masz dłuższe i bardziej kręcone włosy niż ja.
Molly chciała jak najszybciej dotrzeć do przebieralni, by nie natknąć się na Flet-
chera.
– Gdybym skróciła włosy i ufarbowała je na kolory tęczy, nie potrzebowałabym
peruki.
– Fajnie byłoby to zobaczyć. – Nie musiała się odwracać. Od razu rozpoznała ten
głos.
Była zła, że koleżanka przystanęła, z szerokim uśmiechem czekając na czarodzie-
ja.
– Miałem kiedyś znajomą, której włosy pod wpływem wilgotnego powietrza skrę-
cały się w sprężynki. Twoje też tak się zachowują?
Po co tu przyjechał? Dlaczego budzi jej wspomnienia zamknięte w najdalszych za-
kamarkach mózgu?
– Oto i nasz magik. – Alexis promieniała. – Jestem pod wrażeniem pana sztuczek.
Dzieciaki patrzyły jak zaczarowane.
– Dziękuję. – Podał jej dłoń. – Fletcher Thompson.
– Alexis Borello.
Molly jak najprędzej chciała dotrzeć do w przebieralni, czując, że potrzebuje wię-
cej czasu, by pozbierać myśli, zanim przyjdzie jej stanąć oko w oko z Fletcherem.
Nic z tego.
– A to moja koleżanka – dodała Alexis.
– Oj… to chyba mój telefon. – Zabrzmiało to zdecydowanie głośniej, niż zamierza-
ła. Z torby z rekwizytami wygrzebała służbowy aparat. Za późno. – Kurczę, nie
zdążyłam. Muszę lecieć.
Puściła się biegiem. Pod blokiem operacyjnym przestraszyła kilka osób, ponieważ
klaun pędzący korytarzem to w tym miejscu rzadkość.
Gdy dopadła damskiej przebieralni, serce waliło jej jak młotem. Fletcher jest tu-
taj. Jej Fletch jest w Sydney. Co robić? Był tak blisko, że czuła jego zapach i wspo-
minała jego delikatne dłonie oraz ich pieszczoty.
– Przestań! – fuknęła, zmywając makijaż. Zdążyła się z powrotem przebrać
w dżinsy i T-shirt. – To już przeszłość. Staraliście się, ale wam nie wyszło. Ten roz-
dział jest ostatecznie zamknięty.
Więc dlaczego nagle jej ciało tak się ożywiło? Na sam widok Fletcha przeszywa ją
dreszczyk. Zwiesiła głowę. Dlaczego nie potrafi wymazać go z pamięci?
– Bo to Fletch – szepnęła.
– Co się z tobą dzieje? – Do pomieszczenia weszła Alexis. Zadała to pytanie, ce-
dząc każde słowo. Molly aż podskoczyła zaskoczona. – Zwiałaś od czarującego wi-
zytującego maga. Hm, ty przecież nie unikasz czarujących facetów. O co chodzi? Co
przestraszyło cię bardziej? Jego triki czy uśmiech?
– Nie spodobała mi się jego uwaga na temat moich włosów – odparła Molly z dum-
nie uniesioną głową. – Za bardzo mi się skojarzyła…
– Naprawdę? – zdziwiła się Alexis. – To chyba nie była żadna aluzja. Odniosłam
wrażenie, że chciał być miły.
Molly ściągnęła brwi.
– Alexis, przepraszam. Jestem wykończona.
Koleżanka wpatrywała się w nią, nie kryjąc zakłopotania.
– Okej. Ja też pójdę odpocząć. Zabawianie dzieci bywa wyczerpujące. – Przytuliła
Molly. – Idź już do domu i porządnie się wyśpij. Spakuję nasze kostiumy i rekwizyty.
– Och, dzięki, fantastycznie.
Z uczuciem ulgi Molly sięgnęła po torebkę, po czym ruszyła do wyjścia z chirurgii,
w stronę korytarza głównego.
I tam go zobaczyła. Zatrzymała się jak wryta.
– Cześć, Molly. – Stał oparty o ścianę nieopodal drzwi prowadzących na oddział
operacyjny. Taki swobodny, zrelaksowany i… piękny.
Trudno było się oprzeć jego hipnotycznemu uśmiechowi. Dlaczego jest jeszcze
bardziej pociągający, niż gdy się poznali?
Włosy miał nadal ciemne, faliste, ledwie dostrzegalnie siwiejące na skroniach, te
same szerokie ramiona. Ledwie się powstrzymała, by nie dotknąć jego muskularne-
go brzucha ukrytego pod niebieską koszulą.
Ale to spojrzenie tych pięknych niebieskich oczu… dawniej obezwładniające, połą-
czyło ich teraz w sposób, z jakim zetknęła się po raz pierwszy.
– Odnoszę wrażenie, że moja obecność cię zaskoczyła.
– E… hm… tak, owszem.
– Byłaś tak zdumiona, że nawet mi nie pogratulowałaś magicznych sztuczek. –
Podchodząc do niej, rozpostarł ramiona. – Nie przytulisz mnie?
– Fletcher… – Zatrzymała go gestem. – Nie rób tego.
Opuścił ramiona, ale i tak stał na tyle blisko, że poczuła zapach, który zawsze się
jej z nim kojarzył. Zacisnęła powieki, by nie rzucić mu się na szyję. To jest Fletch,
jej Fletch. Myślała, że już nigdy go nie zobaczy, zwłaszcza po tym, co razem prze-
szli, ale teraz stał przed nią, jeszcze przystojniejszy niż dawniej. Otworzyła oczy
z postanowieniem, że zapanuje nad swoim zbuntowanym ciałem.
– Czego mam nie robić?
Nie miała ochoty z nim flirtować. Przecież spotyka się z Rogerem, a poza tym
Fletch może być żonaty. Nic o nim nie wie i chyba nie chce wiedzieć. Fletch to prze-
szłość.
– Nie zachowuj się jak przyjaciel z dawnych lat.
– Przecież jesteśmy starymi przyjaciółmi. Jak spotykam starego przyjaciela, to na
powitanie go przytulam. – Zawahał się. – Możemy… się ograniczyć do uprzejmego
skinienia głowami. – Pochylił głowę, po czym wzruszył ramionami, jakby było mu to
obojętne.
Znowu zamieszał jej w głowie, sprawił, że przyspieszyło jej tętno, a oddech stał
się płytki. Dlaczego wracają doznania, które, jak sądziła, puściła w niepamięć?
– Byłaś świetna w roli klauna.
– Rozpoznałeś mnie?
– Molly, rozpoznałbym cię na końcu świata. – Ponownie oparł się o ścianę. – Co
u ciebie?
Otworzyła usta, zamknęła je, odsunęła się od Fletcha.
– Fletcher, nie chcę.
– Nie chcesz pogadać ze starym przyjacielem?
– Nie jesteśmy przyjaciółmi. – Zabrzmiało to jak ostrzeżenie.
Powrót Fletchera zburzył jej spokój, przywołując wspomnienia, dawne emocje
i urazy. Chyba tylko śmierć rodziców przeżyła tak głęboko jak rozstanie z nim.
– Nie jesteśmy? – zdziwił się. Czyżby zapomniał, jak zakończył się ich związek?
Zapomniał, co wtedy powiedział?
– Słuchaj, ja… nie mogę. – Odwróciła się na pięcie, kierując się ku schodom. Ktoś
za nią wołał, ale nawet się nie odwróciła, by zobaczyć kto. Chciała jak najszybciej
schronić się we własnym domu, by zacząć normalnie oddychać i pozbyć się bolesne-
go ucisku w piersi.
Trudno się dziwić temu nawrotowi. Poprzednio takie napady bólu nękały ją lata
temu w trakcie kłótni z Fletcherem. Nie mogła pojąć, jak ktoś tak bardzo przez nią
kochany może do tego stopnia wyprowadzić ją z równowagi. Potrafiła pracować
dwadzieścia cztery godziny bez przerwy, nie tracąc zdolności koncentracji, potrafi-
ła zajmować się młodszym rodzeństwem, rozwiązywać przeróżne problemy. Co wię-
cej, wykonywała skomplikowane zabiegi chirurgiczne, ale żadna z tych stresujących
sytuacji nie wywoływała takiego ucisku w klatce piersiowej jak obecność Fletchera.
– Pora wezwać posiłki – mruknęła, sięgając po komórkę, po czym wybrała pierw-
szy numer na liście. – Stace, to ja – powiedziała, gdy odezwała się jej siostra.
To wielkie szczęście mieć bliskich, na których można liczyć. Mimo że była naj-
młodsza z trojaczków, nigdy nie czuła się osamotniona, mając Stacey i Corę.
Zwłaszcza w takich chwilach jak ta.
– Cześć. Czeka na mnie pacjent – odparła Stacey. – Zadzwonię później, dobrze?
– Fletcher jest w Sydney. W moim szpitalu. Przed chwilą z nim rozmawiałam.
Stacey na moment zaniemówiła.
– Okej… Gdzie jesteś?
– W drodze do domu.
– Aha, zadzwonię do ciebie za pięć minut.
– Skontaktuj się z Corą.
– Jasne. – Kojący siostrzany ton sprawił, że nareszcie mogła wziąć głębszy od-
dech. – Chwała Bogu za rodzeństwo – westchnęła, sięgając po klucze do domu, poło-
wy bliźniaka wynajmowanego od szpitala.
Aby dokończyć staż do specjalizacji z chirurgii, była zmuszona przeprowadzić się
do Sydney, niecałe dwie godziny drogi z Newcastle, jej rodzinnego miasta. Aktualnie
przebywała tam też z krótką wizytą Cora z mężem Archerem i adoptowanym ma-
łym Ni-Ty’em. Dzięki temu siły wsparcia bliskich znacznie się rozrosły.
Jej mieszkanie w parterowym bliźniaku składało się z dwóch pokoi, drugą połowę
bliźniaka wynajmowano na krótko przyjezdnym profesorom, wykładowcom czy pie-
lęgniarkom, ale oni mieli swoje życie i w niczym jej nie przeszkadzali.
Normalnie atmosfera domu wpływała na nią relaksująco, ale tym razem nie mogła
usiedzieć na miejscu. Z komórką w ręce chodziła tam i z powrotem, czekając na te-
lefon od sióstr.
– Co ja mam zrobić? – jęknęła bez słowa powitania.
– Och, Molly. – Głos Cory był pełen współczucia. – Domyślam się, jak się denerwu-
jesz.
– Jak on wygląda? – zainteresowała się Stacey, najbardziej zasadnicza z całej trój-
ki. Jej rzeczowy ton zawsze zmuszał Molly do logicznego myślenia, ale tym razem
mogło się to nie udać.
– Och… fantastycznie – westchnęła. – A jakżeby inaczej? Zawsze był przystojny,
a teraz prezentuje się wręcz bosko.
– Po co przyjechał do Sydney? Na dłużej? – ponownie odezwała się konkretna Sta-
cey.
– Postaram się na kilka dni wpaść do ciebie – wtrąciła Cora. – Poproszę Archera,
żeby mnie zastąpił.
Czując siostrzane wsparcie, Molly odetchnęła z ulgą. Stres z powodu Fletchera
powoli ją opuszczał. Dystans, konieczny jest dystans. To, że Cora jest skłonna rzucić
wszystko i do niej przyjechać, uprzytomniło jej, że jej położenie nie jest aż tak tra-
giczne.
– Nie, nie trzeba. Sama rozmowa z wami działa na mnie kojąco.
– Po to jesteśmy – zauważyła Cora.
– Nie wiesz, co on robi w szpitalu?
– Wiem od jednej z pielęgniarek pediatrycznych, że jest wizytującym profesorem.
Nie wiem, w jakiej dziedzinie, ale… – Coś przyszło jej do głowy.
– Molly, jesteś tam?
– Po południu idę na wykład. – Molly ciężko westchnęła.
– Wydawało mi się, że wykłady masz innego dnia.
Cora znała jej rozkład zajęć. Miała fenomenalną pamięć. W obliczu czekających
ją egzaminów końcowych Molly żałowała, że to nie ona z całej trójki została wypo-
sażona we wręcz fotograficzną pamięć.
– Wykład jest wyjątkowo dzisiaj, ponieważ zjawił się jakiś wizytujący profesor,
który pragnie się z nami podzielić swoją wiedzą oraz innowacjami. Tak mówi Alexis.
Twierdzi, że należy pójść, bo pewne metody, które ma przedstawić, mogą być tema-
tem egzaminu z chirurgii.
– Podejrzewasz, że to Fletcher? – zainteresowała się Cora. – Ciekawe, jaki jest
temat tego wykładu.
– Kochana, nie o to chodzi.
– Naprawdę myślisz, że Fletcher jest tym wykładowcą? Mógł przyjechać z innego
powodu.
– Ha! – roześmiała się ponuro Molly. – To oczywiste, że to on. Mam pecha. Nie
uda mi się go uniknąć.
– Zaczekaj. Wiedział, że pracujesz w Sydney Central? – dopytywała się Stacey.
– Nie wiem. Miałam wrażenie, że mój widok wcale go nie zaskoczył. Gdy zobaczył
mnie po raz pierwszy, byłam w przebraniu klauna.
– Hm, jeżeli jest wizytującym profesorem, to znaczy, że przyjechał na krótko.
– Stace, masz rację! – ucieszyła się Molly.
– Zaciśnij zęby, trzymaj emocje na wodzy, a on znowu zniknie – dodała Stacey.
– A my będziemy cię wspierać.
– Będziesz go widywała tylko w szpitalu, a dyżury w poradni, w sali operacyjnej
i na ratunkowym pomogą ci go unikać.
– Jak tylko będziesz miała jakiś problem, możemy go razem omówić.
Zorientowała się, że oddycha swobodnie, a ból w klatce piersiowej ustąpił.
– Macie rację. To nie potrwa długo, a w weekend będę z wami.
– Siostrzyczko, dasz radę – zapewniła ją Cora.
– Tak, będę go widywała tylko w szpitalu. – Ledwie to powiedziała, usłyszała pu-
kanie do drzwi. – Dam radę. Zaczekajcie, ktoś puka.
Z telefonem w ręce otworzyła drzwi. I stanęła oko w oko z Fletcherem Thompso-
nem.
– Molly?!
– Fletcher?!
– Mieszkasz tutaj. – To nie było pytanie, a stwierdzenie.
– Tak – warknęła. – Śledziłeś mnie?
– Skądże! – Dopiero teraz zauważyła, że jest w tym samym garniturze co w szpi-
talu, trzyma w ręce pęk kluczy, a obok niego stoi walizka. Wskazał na sąsiednie
drzwi. – Ja… hm… Ulokowano mnie tam na najbliższe dwa tygodnie.
Wyjął z kieszeni arkusz papieru i wręczył go jej, jakby koniecznie chciał udowod-
nić, że jej nie śledził.
Zła na nieoczekiwaną reakcję swojego ciała chwyciła papier. Rzeczywiście, dok-
tor Fletcher Thompson, członek Królewskiego Towarzystwa Chirurgów, wizytujący
profesor, miał przez dwa tygodnie być jej sąsiadem.
Zaskoczona podniosła na niego wzrok.
– To prawda – mruknęła. – Jesteś moim sąsiadem.
Ku jej rozpaczy na jego wargi wypełzł lekki uśmiech, a w oczach zamigotały weso-
łe iskierki.
– Co słychać, sąsiadko? – Mrugnął do niej. – Może mi pani pożyczyć szklankę cu-
kru?
ROZDZIAŁ DRUGI
Zszokowana zaskakującym zwrotem wydarzeń zamknęła mu drzwi przed nosem.
Z telefonem przy uchu umknęła w najdalszy kąt mieszkania, by nie słyszeć, co dzie-
je się za ścianą.
Siostry uspokajały ją, jak mogły, ale znowu poczuła się jak zwierzę uwięzione
w klatce. Do tej pory była skrajnie zmęczona, ale teraz funkcjonowała już tylko
dzięki zastrzykowi adrenaliny sprowokowanemu strachem. Trudno byłoby w takim
stanie skupić się na jakimkolwiek wykładzie, a co dopiero tym wygłaszanym przez
Fletchera. Niedługo zostanie dyplomowanym chirurgiem, ale do tego musi się zmo-
bilizować.
Uczono ją, jak porządkować myśli, by koncentrować się wyłącznie na pacjencie,
wszystko inne odsuwając na bok. Teraz musi wykorzystać tę wiedzę. Przestać my-
śleć o człowieku, który kiedyś był miłością jej życia, i skupić się na tym, co Fletcher
Thompson, ceniony chirurg, ma do przekazania.
Zamiast zostać w domu i próbować nie słyszeć, jak Fletcher krząta się za ścianą,
wróciła do szpitala. Jeżeli nie ma szansy odpocząć, zajmie się czymś praktycznym.
Na przykład korespondencją oraz wpisami do kart pacjentów.
Siedziała w gabinecie, który dzieliła z Alexis, gdy ta weszła do pokoju.
– Myślałam, że jesteś w domu. – Alexis nie kryła zdziwienia.
– Mam zamęt w głowie.
– Hm… – Alexis usiadła przy swoim biurku. – Czy ma to związek z wykładem Flet-
chera Thompsona?
– Więc to prawda, że on go poprowadzi – westchnęła z rezygnacją. – Jak to? Dla-
czego? Jak to możliwe?
Alexis szeroko się uśmiechnęła.
– Widzę, że nieźle cię nastraszył.
– Oczekuję odpowiedzi na te pytania.
Alexis wzruszyła ramionami.
– Wiem tylko tyle, że w zeszłym tygodniu dyrektor poinformował nasz oddział, że
pewien wizytujący profesor chce na zakończenie serii wykładów ostatni wygłosić
w Sydney Central i że zjawi się w tym tygodniu. Z czternastodniowym cyklem wy-
kładów oraz pokazów praktycznych na bloku operacyjnym. – Popatrzyła z niepoko-
jem na koleżankę. – Molly, co jest grane?
Zamknąwszy oczy, Molly westchnęła. Skup się na pracy!
– Wiadomo, czego będą dotyczyć te pokazy? Czy to jakaś nowa technika?
– Pewnie jedno i drugie. Niedługo się dowiemy.
Molly uśmiechnęła się blado.
– Cały Fletch. Musi dzielić się swoimi wynalazkami, które pomagają innym.
– Fletch? – Alexis wysoko uniosła brwi. Dopiero wtedy Molly się połapała, że po-
wiedziała to na głos.
– O co tu chodzi? Jesteś kłębkiem nerwów. Nie mam wątpliwości, że znasz wiel-
kiego Thompsona. Co się stało?
Molly podniosła na nią wzrok.
– Lexi… nie chcę o tym mówić. – Potrząsnęła głową. – Nie teraz.
– Okej. – Gdy szły korytarzem, Alexis położyła jej dłoń na ramieniu. – Wolisz wejść
do sali wykładowej tylnym wejściem, żeby znowu się na niego nie nadziać?
– Dzięki.
Ku zadowoleniu Molly w sali wykładowej na moment przed rozpoczęciem pokazu
slajdów wygaszono oświetlenie. Mimo że widziała jego sylwetkę nieopodal katedry,
uznała, że jeśli skupi się na slajdach, ma szansę zapamiętać, co na nich zobaczy.
Wkrótce jednak zaczęła wspominać, jak genialnym człowiekiem był Fletch. Kiedy
się poznali, był świeżo po studiach. Chciał zostać chirurgiem, by poświęcić się pracy
w krajach zacofanych, niosąc pomoc potrzebującym, a nawet opracowując nowe
metody oraz sprzęt i aparaturę. Gdy się rozstawali, między innymi dlatego czuła, że
tak należało postąpić. Tak, łączyła ich silna więź, tak, sprzeczali się i, tak, spotkała
ich tragedia, ale w jej opinii swoją przyszłość widzieli inaczej, więc nie mogła odbie-
rać mu szansy realizacji marzeń.
Kiedy się poznali, miała osiemnaście lat, a dwadzieścia jeden, gdy widziała go
ostatni raz… do dzisiaj. Teraz jako kobieta trzydziestoczteroletnia nie jest tamtą
dziewczyną, impulsywną i naiwną. Owszem, lubi tańczyć i lubi towarzystwo, ale
osobista tragedia nauczyła ją cieszyć się życiem, nie tracąc z oczu tego, co ważne.
Ważna jest rodzina, ważna jest praca oraz zdrowie. Udało się jej osiągnąć idealną
równowagę bez rezygnowania z rozrywek. Decyzje pod wpływem chwili sprowa-
dzają się do drobnych spraw, takich jak zakup nowego żakietu albo pary butów, ale
nie lotu do Las Vegas, żeby…
– Proszę włączyć światło. – Słowa Fletchera sprowadziły ją na ziemię.
Przegapiła kilka ostatnich minut prezentacji. Będzie zmuszona poprosić Alexis
o pożyczenie notatek. Zła na siebie poprawiła się na krześle.
– O, widzę, że mamy ochotniczkę. Zapraszam.
Rozejrzała się. Coś jej umknęło? Poprosił o coś jeszcze oprócz włączenia oświe-
tlenia? Czuła na sobie spojrzenia kolegów i koleżanek. W kilku przypadkach pełne
zawiści. Co się dzieje?
– Tak, doktor Wilton. Dziękuję za chęć asystowania, kiedy będę państwu demon-
strował, jak działa to urządzenie. Pani doktor będzie też moją prawą ręką podczas
jutrzejszej operacji, kiedy pokażemy pełną procedurę.
Tym razem była zła nie na siebie, ale na niego. Dlaczego tak się na nią uwziął?
Mało mu, że wypadło jej mieszkać z nim przez ścianę, że spotyka go w szpitalu i wy-
słuchuje jego wykładu? Dlaczego musi ją dręczyć na oczach jej kolegów?
Tymczasem dwóch stażystów przygotowywało manekina do pokazu, a Fletcher
zapewniał zebranych, że w trakcie jutrzejszej operacji zapoznają się z kolejnymi za-
letami tej innowacyjnej metody.
Zdawała sobie sprawę, że spotkał ją wielki zaszczyt, ale mogła się skupić wyłącz-
nie na tym, jak przetrwać tych kilkanaście minut u boku Fletchera. Czuła jego za-
pach, bijące od niego ciepło, a gdy dotknął jej dłoni, ustawiając ją prawidłowo na
rozwieraczu, zadrżała.
Dlaczego ją wybrał? Na moment zamknęła oczy, by zapanować nad emocjami, by
myśleć logicznie jak Stacey, skupić się jak Cora.
– Radzę… – mówił Fletcher do mikrofonu – mieć oczy otwarte przez cały czas
trwania tej procedury.
Spiorunowała go wzrokiem, a jemu drgnęły kąciki warg.
– Jestem przekonany, że doktor Wilton postara się o to podczas jutrzejszej opera-
cji. – Nie zabrzmiało to jak przygana, raczej jak żarcik, który rozbawił kilka osób.
Po wykładzie wizytującego profesora otoczył wianuszek zainteresowanych, któ-
rzy chcieli z nim porozmawiać, zadać mu pytania. Molly czym prędzej wymknęła się
z sali z zamiarem udania się do domu, by się przespać i spróbować przestać myśleć
o Fletcherze.
Zdawała sobie sprawę, że nie będzie to łatwe, ale przyszło jej do głowy, że może
zaryglować drzwi oraz okna, zamknąć się w sypialni i ze słuchawkami na uszach
włączyć głośną muzykę. Wtedy będzie odcięta od całego świata. Nie ma dyżuru pod
telefonem, ale na wszelki wypadek może trzymać komórkę w ręce i gdyby coś się
stało, poczuje jej drgania.
– Molly, zaczekaj! – Biegła ku niej Alexis. – Nie pędź tak! Dokąd tak się spieszysz?
– Do domu.
– Cieszysz się, że będziesz mu jutro asystować? Zazdroszczę ci, to niebywała
szansa. Zwłaszcza dla kogoś, kto dopiero robi specjalizację. Byłam pewna, że wy-
bierze któregoś z konsultantów. – Promieniejąc, szturchnęła Molly w bok. – Może
dobrze, że coś was kiedyś łączyło.
– Ty tak byś to odebrała – powiedziała cicho Molly. – Zawsze starasz się widzieć
tylko to, co dobre.
– Chętnie znalazłabym się na twoim miejscu. – Alexis szeroko rozłożyła ramiona,
po czym nagle je opuściła. – O rany, Roger. – Przysunęła się bliżej Molly. – Ile razy
się z nim umawiałaś?
– Cztery, jeżeli można nazwać to randkami. Zawsze spotykaliśmy się w szerszym
gronie. – Uśmiechnęła się sztucznie do mężczyzny, który akurat podniósł wzrok
znad jakichś dokumentów.
– Witam. Co za spotkanie w takich korytarzowych okolicznościach! – Puścił do
Molly oko, a ona przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo go lubi. Owszem, podo-
bał się jej, ale przede wszystkim zawsze był wesoły. Kojarzył się jej z życiem, jakie
prowadziła, zanim podjęła ostatni rok studiów.
Skończyły się potańcówki, organizowanie balów dobroczynnych, imprezowanie,
a zaczęły poradnie, operacje, dyżury, wykłady, egzaminy, obchody. Wiec gdy jakiś
czas temu Roger zaproponował jej spotkanie, nie odmówiła.
Powiódł palcem po jej policzku blisko ucha.
– Znowu bawiłaś się w przebieranki? – Pokazał białą farbę na jej palcu.
– Ojej. Rano byłam dyżurnym klaunem. – Potarła policzek. – Cały czas z tym cho-
dzę? – Spojrzała z wyrzutem na Alexis. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Bo nie zauważyłam.
– Coś się stało? – Roger uważnie się im przyjrzał.
– Chyba tylko to, że Molly ma jutro asystować wizytującemu profesorowi podczas
pokazowej operacji. To będzie pionierski zabieg.
– Naprawdę? Świetnie.
– On prezentował nowy sprzęt, a ja stałam przed całym audytorium z umazaną
twarzą. – Zła tarła policzek. To przez Fletchera.
– O której jest ta pokazowa operacja?
– O drugiej – odparła Alexis.
– Dlaczego pytasz? – zaniepokoiła się Molly.
– Chciałbym to zobaczyć.
– Nie jesteś chirurgiem.
– To nie znaczy, że nie interesują mnie nowości w dziedzinie chirurgii. Poza tym…
– ponownie pogładził ją po policzku, ale tym razem nie po to, by zmazać resztki ma-
kijażu – nadarza się okazja zobaczyć moją najlepszą dziewczynę w akcji przy stole
operacyjnym.
– Czyją najlepszą dziewczynę? – To pytanie zadane za ich plecami niskim dźwięcz-
nym głosem sprawiło, że obydwie się odwróciły. – Fletcher Thompson – przedstawił
się, podając dłoń Rogerowi. – Wizytujący wykładowca.
– Roger Armistad, internista. – Przez dłuższą chwilę szacowali się wzrokiem,
a Molly serce waliło tak mocno, że bała się, że wszyscy to słyszą.
– Ha, najlepsza dziewczyno, musimy się spotkać, żeby omówić jutrzejszy zabieg.
– Oczywiście. – Molly przygryzła wargę.
– Świetne posunięcie – odezwał się Roger. – Wybór kandydata na specjalistę za-
miast konsultanta – pochwalił Roger. – Molly jest bardzo dobra. – Wymownie poru-
szył brwiami.
Alexis się roześmiała, ale skarcona wzrokiem przez Molly pokryła to atakiem
kaszlu.
– Zapoznałem się z przebiegiem kariery doktor Wilton i przyznaję, jestem pod
wrażeniem. Poza tym jak, starając się o specjalizację, można ją zdobyć bez zaznajo-
mienia się z przebiegiem konkretnych procedur?
– Prawda, święta prawda.
– Ta procedura sprawdza się najlepiej w krajach Trzeciego Świata i wszędzie
tam, gdzie bardzo często sprzęt jest przestarzały, nie to, co w takim szpitalu jak
Sydney Central. Tutaj specjaliści są na miejscu, chociaż zdarza się, że działają ruty-
nowo. Być może taki młody chirurg jak doktor Wilton zechce przenieść zdobyte
umiejętności za granicę, tam, gdzie niewielu specjalistów chce pracować w prymi-
tywnych warunkach.
– Słusznie – przyznał Roger, po czym zerknął na zegarek. – Ups, jestem spóźniony.
– Skinął im głową na pożegnanie. – Do zobaczenia. – Uszedł kilka kroków, ale się
cofnął. – Zapraszam na drinka do pubu, tego na wprost szpitala. Od siódmej. Jeżeli
będziecie wolni. – Ruszył w stronę poradni.
– Do zobaczenia o siódmej – wyrwało się Alexis. Popatrzyła na Molly, na Fletche-
ra. – Hm, na mnie też czas. Mam pacjentów. Molly, zajmę się też twoimi, a ty idź do
domu.
– Dzięki, Lexi.
– Do jutra, doktorze. Jeżeli do następnego pokazu będą potrzebni ochotnicy, pro-
szę mnie umieścić na początku listy. Z chęcią podejmę pracę za granicą – dodała
z uśmiechem.
Zostali sami. Na szpitalnym korytarzu. Pierwszy odezwał się Fletcher.
– Bardzo sympatyczna ta doktor Borello. Też robi specjalizację z chirurgii?
Molly westchnęła, po czym ruszyła w stronę schodów.
– Tak.
Fletcher niestety postanowił jej towarzyszyć.
– A ty?
– Co ja?
– Asystowanie mi nie tylko przyda ci się na egzaminie końcowym, ale też daje
szansę wyboru, kiedy już zostaniesz specjalistą. Kraje rozwijające się potrzebują
dobrych lekarzy.
– W dalszym ciągu zbawiasz świat? – Pokiwała głową, idąc schodami. W kwe-
stiach zasadniczych Fletcher nic się nie zmienił. Chce pomóc jej oraz Alexis. Anga-
żuje się w międzynarodowe programy, te, które sam rozkręcał lata temu.
– Ktoś musi to robić.
Dotarli do drzwi wyjściowych. Nie miała ochoty dłużej rozmawiać o jego pracy, bo
był to jeden z powodów, dla których się z nim rozstała. Czy mogła uwięzić w wiel-
kim mieście człowieka, którego pragnieniem było pomaganie innym? Za każdym ra-
zem, gdy ogarniała ją tęsknota za nim, wyrzucała sobie egoizm.
Czas pokazał, że postąpiła słusznie.
– Zastanawiałaś się, co zrobisz, jak otrzymasz dyplom?
– Fletch, padam z nóg. Marzę tylko o tym, żeby pójść spać. Nie chcę rozmawiać
o swojej karierze, nie chcę odgrzebywać przeszłości. Chcę tylko… spać.
W tej chwili nie miała mu nic do zaproponowania. Ani pacjentom, nikomu. Przez
chwilę patrzył jej w oczy, po czym zaskoczył ją, dotykając dłonią jej policzka. Jak
dawniej.
Czas się zatrzymał. Oto stoją na lotnisku, niemal w takich samych pozach. Żegna-
ła go po raz kolejny, ale tym razem zdecydowanie nie chciała się z nim rozstawać.
– Już mnie wzywają. Muszę iść.
– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – powiedziała, obejmując go. Poprzedniego dnia się
pokłócili. Fletcher namawiał ją, by razem z nim przeniosła się do Sydney, ale odmó-
wiła.
Była w ciąży i chciała być bliżej rodziny. W końcu ustalili, że decyzję odłożą na
później. Tamtej nocy całował ją, tulił, kochał się z nią. W takich chwilach czuła, że
ich związek będzie trwały.
Jeszcze raz ją czule pocałował.
– Molly, ciałem będę daleko, ale zawsze będę cię nosił w sercu. – Długo nie odry-
wał od niej wzroku, ale w końcu odwrócił się, spiesząc do samolotu.
Zdawała sobie sprawę, że opuszcza ją, bo to konieczne. Jako ochotnik pomagał
potrzebującym, zdobywając punkty kwalifikujące go do udziału w programie rota-
cyjnym dla chirurgów. Gdy wracał z takich wypraw, zasiadali na patio, a on opowia-
dał o pracy w odległych krajach, o trudnych przypadkach i braku profesjonalnego
sprzętu.
Miałaby z nim rywalizować? Z człowiekiem oddanym sprawie niesienia pomocy
ludziom w potrzebie, podczas gdy jej jedynym pragnieniem było, by trwał przy niej.
Egoistka.
Gdy dotknął jej policzka, miała nieodpartą chęć przytulić się do jego dłoni, ale
nadludzkim wysiłkiem ją zdławiła. Cofnęła się o krok, a on opuścił rękę.
– Przepraszam. Idź do domu, odpocznij. Spotkamy się rano, żeby omówić trudniej-
sze punkty operacji, żebyś była jak najlepiej przygotowana.
Patrzył na nią. Szła lekko zgarbiona, zmęczona tak bardzo, że brakowało jej sił,
by zapanować nad postawą. Miał ochotę wziąć ją na ręce i zanieść do łóżka. Jak ry-
cerz z bajki.
Tak było kiedyś. Gdy zasnęła na kanapie, przenosił ją do łóżka, a potem długo
wpatrywał się w jej śpiącą twarz, nie mogąc się nadziwić, że ma prawo delikatnie
muskać jej wargi, by ją obudzić i się z nią kochać.
Gdy zniknęła za rogiem, westchnął i zwiesił głowę. Dlaczego pożera ją wzrokiem,
skoro nie ma do tego prawa? Nie jest wolny, pod wieloma względami. Musi poroz-
mawiać z Molly o pewnych aspektach prawnych, powiedzieć jej, że ma kogoś, ale
przede wszystkim wybić sobie z głowy dawne gesty i przyzwyczajenia.
Wrócił na oddział do swojego jedynego pacjenta, pana Majorsa, ale nawet praca
nie uwolniła go od myśli o Molly. Jest… niesamowita, jeszcze piękniejsza i jeszcze
bardziej pociągająca. To, co do niej czuł, kompletnie go zaskoczyło. Nie był na to
przygotowany, ale gdy tylko ją zobaczył, gdy z nią rozmawiał, uśmiechał się do niej,
automatycznie poddawał się dawnym przyzwyczajeniom. Żartował z nią, miał ocho-
tę ją przytulić, dotykać jej policzka…
Nieważne, że spotyka się z tym internistą albo że on sam jest z Elizą. Po prostu
nie jest w stanie zapanować nad swoimi reakcjami. To poważny problem, zwłaszcza
że wkrótce stanie z nią twarzą w twarz przy stole operacyjnym. Przez tę noc musi
znaleźć sposób, by sobie z tym poradzić, zachować profesjonalizm.
Czy to wykonalne, skoro w głębi serca czuje, że Molly zawsze będzie jego Molly?
Dlaczego Fletch wybrał akurat Sydney Central? Zamierza ją zatrudnić, jak tylko
otrzyma dyplom? To nim kieruje? Czy może coś innego?
Zjadła coś, przebrała się w piżamę, opuściła rolety, by jak najszybciej przestać
myśleć o Fletcherze. Zegar pokazywał dopiero piątą trzydzieści, ale ledwie trzyma-
ła się na nogach, a jutro czeka ją bardzo ważny dzień. Będzie ją obserwowało mnó-
stwo ludzi, w tym Roger, więc musi być skoncentrowana.
– Och, Fletch, dlaczego, dlaczego? – jęknęła, wtulając twarz w poduszkę. Zasnęła
kilkanaście minut później.
Wydawało się jej, że niemal natychmiast usłyszała pukanie do drzwi. Usiadła, spo-
glądając na budzik.
– Wpół do siódmej? – Spała tylko jedną godzinę?
Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe. Włożyła szlafrok i powlokła się
do drzwi. Co się stało?
Dopiero gdy je otworzyła, połapała się, że spała dwanaście godzin!
– To już rano?
– Właśnie dlatego wybrałem ciebie, żebyś mi dzisiaj asystowała – powiedział,
wchodząc do środka. – Bo jesteś bystra i pojętna.
– Co ty robisz? – zapytała zaspanym głosem, po czym potulnie ruszyła za nim do
kuchni.
Dopiero gdy postawił na stole torbę z zakupami, zorientowała się, że coś trzymał
w ręce.
– Robię nam śniadanie. Dalej lubisz jajecznicę?
– Fletch… – Westchnęła poirytowana. – Po co przyszedłeś?
– Musimy porozmawiać o dzisiejszej operacji. Ja muszę coś zjeść, ty musisz coś
zjeść, więc uznałem, że możemy to połączyć. – Krzątał się po kuchni. W pewnej
chwili podsunął jej krzesło. – Siadaj, wspaniała Molly – powiedział mocno zmienio-
nym tonem.
Zrobiło się jej ciepło na sercu. Tak szeptał jej do ucha po tym, jak się kochali, ale
wtedy była to „moja wspaniała Molly”.
– Fletch… – westchnęła, ale tym razem ze smutkiem.
Zasiadła do stołu, czując głód, poza tym chciała zapoznać się ze szczegółami ope-
racji. Z doświadczenia wiedziała, że gdy Fletcher coś sobie umyśli, trudno go od
tego odwieść.
Wziął się za przygotowania, jakby nic ich nie dzieliło, jakby nadal byli razem, jak-
by zależało mu wyłącznie na przebywaniu z nią. Dlatego tu przyjechał? Do jej szpi-
tala? Dlatego zamieszkał po sąsiedzku i wybrał ją na swoją asystentkę? Chce za-
cząć od nowa?
Czy to w ogóle możliwe? Ta myśl sprawiła, że poczuła na plecach dreszczyk. Ra-
dości… oraz lęku.
ROZDZIAŁ TRZECI
Ku swojemu zdziwieniu zauważyła, że patrzy na niego bez cienia skrępowania.
Zaczął opowiadać o operacji, o tym, jak dostrzegł potrzebę dodatkowego instru-
mentu, o jego prototypach oraz późniejszych ulepszeniach. Ostatecznie je opatento-
wał i teraz instrument ten jest dostępny dla wszystkich chirurgów na świecie.
– Głownie dla tych pracujących w krajach Trzeciego Świata i tam, gdzie jest
utrudniony dostęp do szpitala.
– Na przykład w Tarparnii. – Dawno nie jadła tak smakowitej jajecznicy.
– Tak. Byłaś tam? – Nie krył zdziwienia.
– Cora i jej mąż adoptowali chłopca z Tarparnii.
– Naprawdę? Cora wyszła za mąż?
Uśmiechnęła się.
– Stacey też.
No, no, w rodzinie Wiltonów zaszły wielkie zmiany.
– Stacey i Pierce mieszkają w Newcastle z trójką naszego młodszego rodzeństwa.
– Macie troje młodszego rodzeństwa? Pamiętam, że trzymałem na rękach małą
Jasmine. Wasza macocha urodziła więcej dzieci?
Na wspomnienie Letishy Molly posmutniała.
– Tak. Jasmine ma teraz siedemnaście lat.
– Co?! Niemożliwe. To było tak niedawno.
Molly się uśmiechnęła. Czuła się syta i zadowolona. Zadowolona, że znowu z nim
gawędzi. Od samego początku rozumieli się doskonale. Mimo że chodził z jej przy-
jaciółką Amandą, to właśnie ona przegadała z nim dwudziestopięciogodzinny lot
z Australii do Anglii.
Mieli takie samo poczucie humoru, lubili tę samą muzykę i te same książki. Na
dodatek Fletch, który właśnie ukończył studia medyczne, a ona dopiero została na
nie przyjęta, rozniecił jej zapał, opowiadając, jak ogromną satysfakcję daje pomaga-
nie innym. Już wtedy planował naprawiać świat.
Zakochała się w nim, więc gdy rozstał się z Amandą, bo nie chciała mu towarzy-
szyć w podróży po Europie i Stanach, trzymali się razem. Pod koniec tej wyprawy
zostali czymś więcej niż przyjaciółmi.
– Jakie imiona nosi twoje rodzeństwo? – Tym pytaniem przywołał ją do rzeczywi-
stości. Zorientowała się, że zabiera się do sprzątnięcia ze stołu.
– Zostaw! Zrobiłeś śniadanie. Ja posprzątam.
– Siedź. To było śniadanie z pełną obsługą. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, wy-
trzeszczając oczy. Molly, rozbawiona, uznała, że nie będzie oponować. Być może
w trakcie jego pobytu uda się żyć na stopie przyjacielskiej. – Opowiedz o swoim ro-
dzeństwie.
– Hm, Lydia ma dziesięć lat, biedny George ma dwanaście. Biedny, bo dopóki Sta-
cey i Pierce się nie pobrali, był jedynym chłopcem w domu pełnym bab. Kiedy Cora
przywiozła małego Ty’a do Australii, był tak zachwycony, że nareszcie ma kumpla,
na dodatek młodszego, że niemal natychmiast wydoroślał. – Westchnęła. – Czasami
bardzo mi przypomina tatę.
– Nie mów tak. Wasz tata ma wielkie serce i jest bardzo mądry.
– Och, ty nie wiesz. Skąd miałbyś wiedzieć?
– O czym? – Przygotował się, że usłyszy złe wieści.
– Tata i Letisha… zginęli w wypadku pół roku przed naszymi trzydziestymi urodzi-
nami. Prawie pięć lat temu. – Smutno potrząsnęła głową. – Nie mogę uwierzyć, że
upłynęło już tyle czasu.
Fletch przysiadł na krześle, by wziąć ją za ręce.
– Współczuję, z całego serca. Bardzo ich lubiłem.
– Wiem. Bardzo łatwo było ich pokochać.
– Biedna Molly. Los cię nie oszczędzał.
Pokiwała głową, przyjmując te wyrazy współczucia, jednocześnie walcząc z sobą,
by nie poddawać się świeżej korzennej nucie zapachu Fletchera, by nie wpatrywać
się w jego wargi. Lepiej nie budzić wspomnień.
– Eee… Co u ciebie słychać? – Odkaszlnęła. – Jak twoi rodzice?
– Moi rodzice? – powtórzył po chwili wahania, jakby i on wolał nie iść tą drogą. –
Dalej mieszkają w Hiszpanii… I dalej nie mam z nimi żadnego kontaktu.
Jego słowa nie bardzo do niej dotarły, ponieważ była zajęta roztrząsaniem, jak to
możliwe, że po tylu latach ich zauroczenie nic nie straciło na sile. Oraz jak ma sobie
poradzić podczas operacji. Żeby potrafiła się skoncentrować, a nie wpatrywać w te
piękne oczy.
– Zawsze uważałam, że masz piękne oczy – mruknęła i zasłoniła usta dłonią. –
Przepraszam. – Wstała od stołu.
– A mnie zawsze podobały się twoje…
– Przestań, nie mów! Nie mów nic więcej. – Stała w drugim końcu kuchni, walcząc
z pożądaniem, jakiego kiedyś doświadczała tylko w obecności Fletchera.
– Masz rację. – Przegarnął włosy palcami. – Muszę ci coś powiedzieć.
– Nie mów. W tej chwili nie chcę tego słyszeć. Nie chcę wracać do przeszłości ani
do czegokolwiek, co nie ma związku z operacją. Wszyscy będą się przyglądać, jak
sobie radzę z przyrządem, z którym nigdy nie miałam do czynienia.
Przytaknął.
– Jasne. Porozmawiamy kiedy indziej. – Splótł ramiona na piersi. – Trudno nie
wracać do dawnych przyzwyczajeń.
– Postaraj się. Od tamtej pory oboje bardzo się zmieniliśmy.
– I nadal nas dzielą dawne żale i urazy. – Pokiwał głową. – Rozumiem.
Odetchnęła z ulgą.
– Możemy wrócić do tej lekcji… do procedur chirurgicznych?
– Oczywiście. – Włączył laptopa. – Ten diagram pokazuje, co zrobić, żeby instru-
ment znalazł się we właściwym miejscu.
Skupiła się świadoma, że nie dość, że ma mu asystować, to ma wkroczyć do akcji
w najważniejszym stadium operacji. Zadawała pytania, próbowała też sobie wy-
obrazić siebie w tej roli.
– To coś poważnego?
Przeniosła na niego wzrok.
– O co pytasz?
– O ciebie i tego internistę.
– Fletch…
– Tak, tak, nie moja sprawa, ale chciałbym mieć pewność, że jesteś… szczęśliwa.
– Już nie musisz się o mnie troszczyć, tak jak i ja o ciebie.
– Ale… jesteś szczęśliwa?
– Ty jesteś? – Zdziwiło ją, gdy odwrócił wzrok. Coś jest na rzeczy. Znalazł się
w Sydney, w jej szpitalu, na jej oddziale. Podejrzany zbieg okoliczności. – Po co tu
jesteś? Dlaczego włączyłeś Sydney Central do cyklu swoich wykładów? Ma to jakiś
związek ze mną?
Ciężko wzdychając, poprawił się w fotelu.
– Ta podróż i tak się przedłużyła, bo zamierzaliśmy skoncentrować się głównie na
placówkach prowincjonalnych, na koniec zostawiając duże szpitale.
– My?
– Eliza, moja… między innymi kierowniczka tego przedsięwzięcia.
– Gdzie ona jest?
– W Melbourne. U jej ojca wykryto raka nerki. Nerkę usunięto, a teraz zaczął
chemioterapię. Wróciła do domu, żeby być przy nim. A odpowiadając na twoje
ostatnie pytanie, tak, moja obecność tutaj ma z tobą związek.
Wyraźnie unikał jej wzroku. To oczywiste, że pracując razem, się zaprzyjaźnili,
ale jak bardzo? Są razem? Poczuła ukłucie zazdrości.
Nie, jej i Fletchera nic nie łączy.
– I dlatego ją poprosiłem, żeby do listy dopisała Sydney Central.
– Dlaczego? – Ledwie to powiedziała, rozdzwoniła się jej komórka. – To Alexis.
Muszę odebrać. – Fletcher pokiwał głową. – Lexi…?
– Twój pacjent, pan Majors, tak bardzo się denerwuje przed operacją, że podsko-
czyło mu ciśnienie. Byłoby dobrze, gdybyś przyszła i jeszcze raz mu opowiedziała,
na czym polega ta operacja. Ale jak chcesz, zamiast ciebie mogę wysłać do niego
anestezjologa.
– Rozumiem, dzięki za informację. Przyjdziemy do niego. Za kwadrans.
– My?
– Lexi, za piętnaście minut, cześć. – Rozłączyła się. Miała sobie za złe, że wyrwa-
ła się jej ta liczba mnoga, ale wiadomością z Fletcherem się podzieliła.
– Oczywiście. – Podniósł się z fotela. – Uważam, że jesteś dobrze przygotowana
do tego zabiegu. W trakcie możesz zadawać mi pytania, a wszystko ci wyjaśnię.
– Dzięki. – Starała się nie zwracać uwagi na panujące napięcie oraz unoszące się
nad nimi niezadane pytania. – Hm, wezmę prysznic i się ubiorę.
– Okej, sam się wypuszczę.
Kierowała się do drzwi wyjściowych z uśmiechem, jakby rzeczywiście byli tylko
kolegami po fachu.
– Dzięki za cierpliwość.
– Mam niewyczerpane pokłady cierpliwości.
Z zaciśniętymi zębami, by nie powiedzieć nic, co mogłoby stać się kluczem do
puszki Pandory, ruszyła w stronę łazienki.
Jak to możliwe, że po tylu latach nadal coś ich do siebie przyciąga? Każde ma
swoje życie. Ona spotyka się z Rogerem, ale to nic poważnego. Mimo to nie powin-
na pożerać wzrokiem innych facetów, a zwłaszcza byłego męża. Do tej pory nie mo-
gła zapomnieć, jak przykre było ich ostatnie pożegnanie. Tak, zmienili się, ale było-
by absurdem ponownie narażać się na takie cierpienie.
– Nie warto – mruknęła, gładko przyczesując włosy, by zmieściły się pod czepkiem
chirurgicznym. – Między nami skończone. Definitywnie. – Spojrzała w lustro. – Po-
trafisz zachować się, jak przystało na profesjonalistkę, potrafisz stanąć z nim twa-
rzą w twarz przy stole operacyjnym i perfekcyjnie wykonać swoje zadanie.
Przed wyjściem zamierzała włączyć zmywarkę, ale okazało się, że w kuchni panu-
je idealny porządek.
Pokręciła głową. Fletcher doprowadza ją do szału, wywołuje erotyczny dreszczyk
i pobudza intelektualnie, ale na dodatek nie stroni od prac domowych. Zawsze był
taki? Gotowali razem i razem sprzątali, ale to były beztroskie czasy, więc nie liczyło
się, co robią, byle razem. Na początku znajomości miała wyrzuty sumienia, bo do-
piero co rozstał się z Amandą, ale wyjaśnił, że ich drogi zaczęły się rozchodzić dużo
wcześniej.
– Ta podróż miała nam pokazać, czy naprawdę chcemy być razem – powiedział
dwa dni po przylocie do Londynu. – Nie wytrwaliśmy razem nawet lego lotu. – Był
smutny, lecz nie rozżalony.
Jeszcze przed wylotem z Australii Amanda wyznała Molly, że nie jest pewna, czy
Fletcher jest mężczyzną jej życia.
– Mieszka na drugim końcu Australii. To bardzo utrudnia, poza tym jest też…
Bobby, chłopak w mojej nowej pracy.
– Wydawało mi się, że mówiłaś, że on ma dziewczynę.
– No to co? Mam chłopaka, ale… – Amanda westchnęła. – Bobby jest taki… tro-
skliwy i życzliwy. Odbieramy na tych samych częstotliwościach…
– A Fletcher?
– Fletcher to geniusz. Postanowił zbawić ludzkość. Jaka kobieta mogłaby się
oprzeć facetowi, który wyznacza sobie taki cel? Przez to mniej czasu poświęca
mnie, a więcej ratowaniu świata.
– To wspaniały cel.
– I on go osiągnie.
– Na pewno chcesz się wybrać w tę podróż? – zaniepokoiła się Molly. – Czuję się,
jakbym wywierała na ciebie presję?
– Nie twoja wina, że twoje siostry nie mogą się z tobą wybrać. Byłam załamana,
jak się dowiedziałam, że Cora jest w szpitalu.
– Nie wiem, czy sama chcę lecieć, zwłaszcza bez nich.
– Ale jak powiedziała Cora, musisz polecieć, żeby po powrocie dzielić się z nimi
wrażeniami.
– Szkoda, że Stacey nie może, ale tak byłoby jeszcze gorzej, bo Cora zostałaby
sama. Umówiłyśmy się, że regularnie będę im opowiadać, co widziałam.
– Zapłacisz astronomiczny rachunek za telefon. – Amanda dotknęła jej dłoni. – Faj-
nie, że mogę wykorzystać jeden z waszych biletów. Fletcher mówi, że chętnie uda
się w trzytygodniową zagraniczną podróż, żeby uczcić otrzymanie dyplomu. My po-
magamy tobie, bo nie zmarnują się bilety twoich sióstr, a ty pomagasz nam. Dzięki
temu dostaliśmy możliwość sprawdzenia, czy warto kontynuować to, co jest między
nami.
– Mam nadzieję, ale nie chciałabym być piątym kołem u wozu.
– Tak nie będzie. Fletcher jest bardzo otwarty, a poza tym właśnie dostałaś się na
studia medyczne…
– Przestań. Ciągle nie wiem, czy to jest to, na czym mi zależy.
– Fletcher dopiero co ukończył studia, więc będziecie mieli dużo wspólnych tema-
tów.
Mieli. Znacznie więcej, niż im się wydawało.
Molly otworzyła oczy, by uporządkować chaos panujący w jej umyśle. Nie czas na
wspomnienia, bo potrzebuje jej pacjent. Włożyła kurtkę, sięgnęła po torebkę i szpi-
talny klucz magnetyczny.
– Ale jesteśmy zgrani – zauważył Fletcher, zamykając swoje drzwi. – Idziemy ra-
zem?
– Hm… – Głupio było zaprzeczyć, tym bardziej że szli w to samo miejsce. – Oczy-
wiście. Dzięki za posprzątanie kuchni.
– Drobiazg. – Teatralnym gestem machnął ręką, wywołując uśmiech na jej twarzy.
– Dalej lubisz się wygłupiać.
Wzruszył ramionami.
– Owszem, żeby kogoś rozśmieszyć.
– Na bloku też tak się zachowujesz? Mam stać przy stole operacyjnym twarzą
w twarz z klaunem?
– Coś ty. W sali operacyjnej jestem śmiertelnie poważny. – Gdy wyszli zza rogu,
w oddali ukazał się budynek szpitala. – Sto procent profesjonalizmu – oznajmił z po-
wagą. – Pełna koncentracja na zabiegu i pacjencie. Reszta może poczekać.
Na męskim oddziale chirurgicznym pan Majors powitał ich szerokim uśmiechem.
Fletcher ponownie mu wytłumaczył, na czym polega operacja, i odpowiedział na
jego pytania.
– To znaczy, że wszyscy zobaczą moje flaki? – zapytał pacjent z błyskiem w oku.
– Tak jest.
– I będą na wideo?
– Tak, wszystko będzie filmowane.
– Dostanę kopię?
Molly i Fletcher wymienili pytające spojrzenia.
– Oczywiście – zapewnił go Fletcher.
– Świetnie. – Uspokojony poddał się badaniu przedoperacyjnemu.
Fletcher wraz z Molly i Alexis dokonał obchodu pozostałych pacjentów, kilka
przypadków omawiając z innymi chirurgami. Wielokrotnie pytany o opinię Fletcher
każdemu udzielał wyczerpujących wyjaśnień.
– Wszyscy już zdążyli go polubić – zauważyła Alexis, pochylając się nad lunchem. –
Nic nie zjesz?
– Za bardzo się denerwuję. – Molly popijała kawę. – To mi wystarczy.
– Nie boisz się, że w połowie operacji zacznie ci burczeć w brzuchu?
– Teraz zaczęłam się bać, dzięki, kochana.
Śmiech koleżanki pomógł jej nieco się zrelaksować.
– Jak zadzwoniłam do ciebie, powiedziałaś „my”. Co to miało znaczyć?
Molly opuściła wzrok na kubek.
– To znaczy, że masz nie wyobrażać sobie Bóg wie czego. Fletcher jest moim są-
siadem.
– Jak to? Naprawdę? To bardzo… wygodne.
– Nie powiedziałabym. Przez dwa tygodnie będzie moim sąsiadem. – Święcie wie-
rzyła, że jakoś to przeżyje. Nieważne, że znalazł się w Sydney, by ją spotkać. O co-
kolwiek mu chodzi, ona da sobie z tym radę, a potem znowu go pożegna. – To tylko
kilkanaście dni. – Kiwnęła głową zadowolona, że udało się jej zaprowadzić pewien
ład w myślach. – Nic więcej.
Alexis wysoko uniosła brwi.
– Jesteś tego pewna?
Molly zamknęła oczy.
– Nie – szepnęła.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Hej, denerwujesz się? – zapytał, gdy spotkali się pod przebieralniami.
– Raczej nie… – Zastanowiła się. – Chyba bardziej się cieszę.
– Bardzo dobrze – rzucił krótko.
O wiele pewniej czuła się w obecności rzeczowego, kompetentnego doktora Flet-
chera Thompsona niż zadziornego i rozkosznego Fletcha, który rano zrobił dla niej
śniadanie.
Chwilę później zniknął w męskiej przebieralni.
Była mu wdzięczna za możliwość asystowania przy tak ważnym zabiegu, a fakt,
że obiecał Alexis udział w podobnej operacji, świadczył o tym, że jest człowiekiem
przyzwoitym. Dawno temu Amanda nazwała go geniuszem, który chce „zbawiać
świat”, a teraz, po latach, Molly miała dowód, że od tego planu nie odstąpił.
Nieco później wymienili kilka słów z pacjentem, lekko już oszołomionym środkiem
znieczulającym, po czym wwieźli go do sali operacyjnej.
– Spojrzysz na galerię? – zapytał, szorując ręce.
– Nie. Oni dla mnie nie istnieją.
– Jak będę mówił i wydawał instrukcje, to ma być, jakbym zwracał się do ciebie?
– I do personelu, tak.
– Okej. Chcę, żeby było to dla ciebie dobre doświadczenie, które pomoże ci pod-
czas końcowego ustnego egzaminu, kiedy przyjdzie ci omówić nowe inwazyjne pro-
cedury oraz techniki. Jesteś bardzo dobrym lekarzem. Zasługujesz na dyplom z wy-
różnieniem.
– Dzięki. – Fletch w nią wierzy, a jego słowa dodają jej odwagi, pewności, że pod
jego kierownictwem nie zrobi nic głupiego.
Gdy nałożono im fartuchy, maski oraz rękawiczki, stanęli po dwóch stronach sto-
łu.
– Mikrofony i kamery włączone? – zapytał Fletcher, spoglądając na galerię.
Kilka osób gestem dawało znaki, że w słuchawkach nic nie słychać. Po chwili roz-
legł się przeraźliwy wizg, gdy jedna z pielęgniarek uregulowała głośność.
– Teraz wszyscy mnie słyszą? Monitory włączone?
Molly była pełna podziwu dla jego spokoju. Aczkolwiek nie było czemu się dziwić,
bo z wykładami oraz takimi pokazowymi operacjami objechał pół świata, ucząc mło-
dych chirurgów.
– Zaczynamy. – Na chwilę zatrzymał wzrok na jej oczach, a gdy skinęła głowa,
rozpoczął swój monolog.
Jego wynalazek był niezwykle pomysłowy: stent, który można zastosować w róż-
nych częściach ciała. Po prawidłowym umiejscowieniu mechanizmu sprężynowego
należało go zwolnić, aby umocować stent. Nawet w tak dobrze wyposażonym szpi-
talu jak Sydney Central taka operacja trwałaby blisko dwie godziny, a nie połowę
tego czasu.
– Nawet w samym sercu dżungli, wiedząc, jak to działa… – Urwał, by poprosić
Molly o przesunięcie retraktora nieco w lewo. – To całkiem prosta procedura. Na
dowód tego zaszczyt umiejscowienia go przypadnie doktor Wilton.
Nie przestraszyła się. O tym rozmawiali podczas śniadania. Przekazała retraktor
Fletcherowi, po czym wzięła do ręki coś, co przypominało bardzo krótką klamrę ze
stentem na końcu. Ostrożnie i precyzyjnie umieściła ją dokładnie tak, jak wcześniej
ją poinstruował.
Mimo kamer oraz audytorium obserwującego na ekranie ich ręce nie zawahała
się, ale gdy stent znalazł się na właściwym miejscu, głośno odetchnęła z ulgą. Za-
uważyła, że Fletcher uśmiechnął się pod maską, a w jego spojrzeniu wyczytała
dumę. Cudowne uczucie. Wspaniale jest być docenionym.
– Moje gratulacje, pani doktor. Należą się pani oklaski, ale w tej chwili byłoby to
niestosowne – zażartował.
Stent był na miejscu, ale trzeba jeszcze sporo zrobić, aby rekonwalescencja pa-
cjenta przebiegła bez powikłań. Ta część operacji poszła gładko.
Gdy pana Majorsa zabrano na oddział pooperacyjny, Molly nareszcie mogła ścią-
gnąć rękawiczki oraz maskę. Galeria opustoszała, ponieważ wszyscy wrócili do
swoich zajęć.
Widząc Fletchera przy pojemniku na zużytą odzież ochronną, szeroko się
uśmiechnęła.
– Bardzo dawno nie widziałem tego uśmiechu.
– Ulżyło mi, że już po wszystkim i że niczego nie sknociłam.
– Molly, nic byś nie sknociła. Nie tylko jesteś utalentowanym chirurgiem, ale też
jesteś żądna wiedzy. Chyba przyznasz, że warto było się pouczyć bladym świtem. –
Objął ją ramieniem.
Nie odsunęła się, nie miała ochoty. Miło było czuć jego ciepło. Podniosła na niego
wzrok.
– Ale jak przyszedłeś na śniadanie, naiwnie podejrzewałam jakiś ukryty motyw… –
Przypomniała się jej tamta momentami naładowana, niepokojąca atmosfera. Spod
opuszczonych powiek spojrzała na jego wargi, wspominając czasy, kiedy Fletch miał
pełne prawo ją całować. Zdławiła westchnienie.
Od kiedy pocałował ją po raz pierwszy, chemia między nimi przybierała na sile,
przerażająca i naturalna… jakby tak musiało być.
Tętno jej podskoczyło, gdy poczuła, że przygarnął ją mocniej. W końcu odważyła
się podnieść wzrok, by w jego oczach wyczytać to samo hamowane pożądanie co
lata wcześniej.
– Molly…
– Gratulujesz Molly udanego zabiegu? – Pytanie pielęgniarki sprowadziło ją na
ziemię. Odsunęła się od Fletchera.
– Przepraszam, muszę się przebrać. Mam jeszcze pacjentów w przychodni.
Na szczęście siostra zaczęła go wypytywać na temat operacji, co pozwoliło Molly
wymknąć się z pomieszczenia i tym samym uniknąć dalszych pytań. Im mniej perso-
nel Sydney Central będzie wiedział o ich przeszłości, tym lepiej.
– Molly, co się stało?! – Alexis wpadła do przebieralni, akurat gdy Molly, wziąwszy
prysznic, kończyła się ubierać.
– O czym mówisz? O operacji? – Uśmiechając się, sięgnęła po szczotkę do włosów.
– Co tam zabieg! – Alexis wzruszyła ramionami. – Chodzi o uroczego Fletchera.
– Uroczy Fletcher?
– Tak o nim mówi większość dziewczyn w Sydney Central.
Przeglądając się w lustrze, wyobraziła sobie, jak taka ksywka by go rozbawiła.
– Nie zmieniaj tematu – ostrzegła ją Alexis.
– Jaki to temat?
– Ty i Fletcher. Od kiedy jesteście razem?
Molly unikała jej spojrzenia. Lubiła Alexis, przyjaźniły się, więc pomyślała, że nie
wypada kłamać.
– Hm… Dlaczego pytasz?
– Bo jak zostaliście sam na sam w sali operacyjnej, to mikrofony ciągle były włą-
czone.
– Jak to?! I… było słychać na galerii? Kto jeszcze tam był? Był ktoś? – Molly opa-
dła na ławkę obok szafki, kryjąc twarz w dłoniach. – O Boże…
– Spokojnie. – Alexis przysiadła obok. – Jak zaczęliście rozmawiać, nie było nikogo
oprócz mnie. Pomyślałam, że na ciebie zaczekam, bo zostało nam trochę czasu
przed pacjentami. Mów. – Jej ciekawość nie malała. – Jak go poznałaś? Spotykali-
ście się? Musieliście, bo tak od razu cię objął. Prawie cię pocałował.
– Tak, znam go. – Zamknęła oczy. – Tak, w pewnym sensie… się spotykaliśmy. –
Podniosła powieki. – Byliśmy małżeństwem.
– Co?! – Alexis zerwała się na równe nogi, spoglądając na Molly jak na dziwadło. –
Byliście małżeństwem? Byłaś jego żoną?
– Tak.
– Chyba zauważyłaś, że jest piekielnie przystojny. Dlaczego dalej nie jesteście
małżeństwem?
– Byłam młoda, bardzo młoda.
– Kiedy się pobraliście?
– Miałam osiemnaście lat, a poznałam go podczas zagranicznej podróży… Od razu
wpadliśmy sobie w oko i kilka tygodni później… znaleźliśmy się w Las Vegas. I…
– Wzięliście ślub w Las Vegas!
– Właśnie. Totalna szmira, prawda?
– Ale dlaczego to się skończyło?
Molly westchnęła.
– To, że jest przystojny, jeszcze nie znaczy, że życie z nim jest usłane różami. –
Alexis wstrzymała oddech, a Molly poczuła, że należy się jej wyjaśnienie. – Nie, nie
dlatego, że mnie maltretował, nic z tych rzeczy. – Alexis odetchnęła z ulgą. – Mał-
żeństwa się rozpadają z różnych powodów. Nasz związek trwał dwa lata. Doszliśmy
wtedy do wspólnego wniosku, że postąpiliśmy zbyt pochopnie.
– Zaraz, zaraz. – Alexis powstrzymała ją gestem dłoni. – Miałaś osiemnaście lat,
jak za niego wyszłaś. To znaczy… szesnaście lat temu.
– Dokładnie.
– A kiedy widziałaś go po raz ostatni… zanim się tutaj zjawił?
– Kilka miesięcy przed trzydziestymi urodzinami.
– Czyli upłynęło już czternaście lat. Nie ożenił się ponownie? Nie jest zaręczony?
– Nie wiem. – Molly wzruszyła ramionami. – Zakładam, że ma kogoś. Dlaczego
Lucy Clark Moja piękna była żona Tłumaczenie: Iza Kwiatkowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY Molly nałożyła na policzki ostatnią warstwę farby, po czym zadowolona z efektu ruszyła do swojej szafki w przebieralni. Jako lekarza przygotowującego się do spe- cjalizacji z chirurgii dziecięcej spotkał ją i jej kolegów zaszczyt uczestniczenia w pa- trolu klaunów na oddziale dziecięcym. To międzyoddziałowe przedsięwzięcie miało też cel dodatkowy – zacieśnienie więzi między pracownikami szpitala. Tego dnia wypadał jej dyżur z Alexis oraz dwoma lekarzami z oddziału urologicz- nego. Nie było ważne, że całą noc spędziła na bloku operacyjnym, a po południu czekał ją wykład, ani nawet że ma zmęczone oczy i obolałe stopy. – Liczy się przede wszystkim uśmiech dzieciaków – powiedziała na głos, spogląda- jąc na swój kolorowy strój. Upięła włosy w płaski kok. Od kiedy na zakończenie stu- diów przeprowadziła się z Newcastle do Sydney, jej jasne loki z powodu wilgoci w powietrzu oraz deszczu nie dawały się porządnie uczesać. – Przepraszam, przepraszam – wysapała Alexis, wpadając do przebieralni z peru- ką we wszystkich kolorach tęczy w ręce. – Była taka kolejka do windy, że musiałam wejść na piąte piętro piechotą. – Nic się nie stało. Siadaj i odpocznij, a ja przez ten czas nałożę ci tę perukę. Masz nosy? – zaniepokoiła się. – Mam. – Świetnie. – Uporawszy się z peruką koleżanki, zajęła się swoją, a następnie do- czepiła sobie nos klauna. Który trąbił! Ścisnęła go dwa razy i obydwie wybuchnęły śmiechem. – Chodźmy już. Miałyśmy tam być pół godziny temu. – Alexis sięgnęła po torbę z rekwizytami. – Nie nasza wina, że zabiegi się przedłużyły. – Molly wzruszyła ramionami. – Dzię- ki temu pan Derriack już nie jest zagrożony i bezpiecznie odpoczywa w sali poope- racyjnej. Zeszły trzy piętra niżej na oddział pediatryczny. – Jesteśmy potwornie spóźnione – zauważyła po drodze Alexis. – Miejmy nadzieję, że są już tam chłopcy z urologii. – Jesteście! – cieszyła się Taylor, pielęgniarka pediatryczna. – Operacja się przedłużyła – wyjaśniła Alexis, spiesząc do świetlicy, gdzie zebrała się większość małych pacjentów. Dzieci, które nie mogły przyjść o własnych siłach, czekała wizyta klaunów w ich salach. – Dzięki Bogu, że chociaż wy się stawiłyście – zauważyła z lekkim przekąsem Tay- lor. – Jak to? A koledzy z urologii? – Nadal na bloku operacyjnym. Ale na szczęście pewien profesor wizytujący za- sięgał informacji u siostry oddziałowej i w trakcie rozmowy wyszło, że zna różne sztuczki. I sprawdza się na medal. – Taylor wskazała na świetlicę, gdzie grupka dzieci jak urzeczona wpatrywała się w nieznajomego. – Zabawia je już od kwadran- sa.
– Ojej! Lekarz czarodziej. Już mi się podoba – roześmiała się Molly, zaglądając do świetlicy, gdzie mężczyzna wyciągał z zaciśniętej pięści jedną po drugiej kolorowe chusteczki. Śmiech zastygł jej na wargach, gdy ujrzała jego twarz. – Fletch… – wyszeptała. Co on robi w jej szpitalu? I to na oddziale pediatrycz- nym? – Molly, wkraczamy do akcji? – zapytała Alexis, klaszcząc na zakończenie pokazu. – Molly? Co ci jest? Zrobiłaś się bledsza niż biała farba na twojej twarzy. – Hm… – Molly odwróciła głowę, by nie patrzeć na mężczyznę, do którego kiedyś wyrywało się jej serce, który sprawiał, że jej ciało drżało z pożądania. – Słabo ci? Taylor poszła mu podziękować i zaraz nas przedstawi. – Przez chwilę Alexis bacznie się jej przyglądała. – Dobrze, że masz namalowany uśmiech, bo ina- czej byłabyś raczej upiornym klaunem. Molly raz jeszcze spojrzała na Fletchera. Dlaczego przyjechał do szpitala Sydney Central? Przypomniała sobie słowa Taylor. Profesor wizytujący. Jakim cudem? Powi- nien pracować za granicą, zbawiać świat. Tak przynajmniej było, kiedy miała z nim ostatni kontakt. – Molly, weź się w garść. Taylor zaraz nas przedstawi. Oby nie podała jej nazwiska. No nie. Obydwie są incognito. Ona ma ksywę „Sło- dziak”, a Alexis „Piszczek”. Może Fletcher jej nie rozpozna. Wyprostowała się. – Jestem gotowa. A ty, Piszczku? – Zaraz się zacznie zabawa supermegahiper! – zapiszczała Alexis. Po prezentacji obaj klauni w podskokach ustawili się przed zaciekawioną widow- nią. Molly z całych sił starała się ignorować lekarza czarodzieja. Myślała, że zrobiwszy swoje, Fletcher wyjdzie, ale został. Razem z dzieciakami śmiał się i klaskał. Nie wyszedł nawet, gdy skończyły swój numer i udały się do sal, gdzie leżały dzieci obłożnie chore, więc przez cały czas czuła jego obecność. Roz- poznał ją? Nie wpatrywał się w nią, nie zagadywał, nawet znajdował się w innym pomieszczeniu. Dlaczego miałby się czegokolwiek domyślić? Ich kontakt urwał się czternaście lat temu, zaraz po podpisaniu dokumentów orzekających o rozwodzie. Myślała, że go więcej nie zobaczy. A tymczasem się zmaterializował. W jej szpitalu. Dlaczego? Klasyczny zbieg okoliczności? – Słodziak! Słodziak! – Mała dziewczynka szarpała ją za kolorowe spodnie. Molly ścisnęła swój czerwony nos, by zatrąbić. Dziewczynka wybuchnęła śmiechem. Naj- lepiej byłoby, gdyby Molly przestała myśleć o Fletcherze Thompsonie. Robiły zwierzątka z podłużnych balonów, opowiadały zabawne historyjki, a gdy przyszli koledzy z urologii, odegrały krótki skecz. Pełen okrzyków, upadków i podej- rzanych odgłosów. – No, nareszcie koniec! – westchnęła Alexis blisko dwie godziny później, gdy opuszczały pediatrię. Zdjęła perukę. – Ale mi się głowa spociła. Tobie też tak gorą- co? Masz dłuższe i bardziej kręcone włosy niż ja. Molly chciała jak najszybciej dotrzeć do przebieralni, by nie natknąć się na Flet- chera. – Gdybym skróciła włosy i ufarbowała je na kolory tęczy, nie potrzebowałabym
peruki. – Fajnie byłoby to zobaczyć. – Nie musiała się odwracać. Od razu rozpoznała ten głos. Była zła, że koleżanka przystanęła, z szerokim uśmiechem czekając na czarodzie- ja. – Miałem kiedyś znajomą, której włosy pod wpływem wilgotnego powietrza skrę- cały się w sprężynki. Twoje też tak się zachowują? Po co tu przyjechał? Dlaczego budzi jej wspomnienia zamknięte w najdalszych za- kamarkach mózgu? – Oto i nasz magik. – Alexis promieniała. – Jestem pod wrażeniem pana sztuczek. Dzieciaki patrzyły jak zaczarowane. – Dziękuję. – Podał jej dłoń. – Fletcher Thompson. – Alexis Borello. Molly jak najprędzej chciała dotrzeć do w przebieralni, czując, że potrzebuje wię- cej czasu, by pozbierać myśli, zanim przyjdzie jej stanąć oko w oko z Fletcherem. Nic z tego. – A to moja koleżanka – dodała Alexis. – Oj… to chyba mój telefon. – Zabrzmiało to zdecydowanie głośniej, niż zamierza- ła. Z torby z rekwizytami wygrzebała służbowy aparat. Za późno. – Kurczę, nie zdążyłam. Muszę lecieć. Puściła się biegiem. Pod blokiem operacyjnym przestraszyła kilka osób, ponieważ klaun pędzący korytarzem to w tym miejscu rzadkość. Gdy dopadła damskiej przebieralni, serce waliło jej jak młotem. Fletcher jest tu- taj. Jej Fletch jest w Sydney. Co robić? Był tak blisko, że czuła jego zapach i wspo- minała jego delikatne dłonie oraz ich pieszczoty. – Przestań! – fuknęła, zmywając makijaż. Zdążyła się z powrotem przebrać w dżinsy i T-shirt. – To już przeszłość. Staraliście się, ale wam nie wyszło. Ten roz- dział jest ostatecznie zamknięty. Więc dlaczego nagle jej ciało tak się ożywiło? Na sam widok Fletcha przeszywa ją dreszczyk. Zwiesiła głowę. Dlaczego nie potrafi wymazać go z pamięci? – Bo to Fletch – szepnęła. – Co się z tobą dzieje? – Do pomieszczenia weszła Alexis. Zadała to pytanie, ce- dząc każde słowo. Molly aż podskoczyła zaskoczona. – Zwiałaś od czarującego wi- zytującego maga. Hm, ty przecież nie unikasz czarujących facetów. O co chodzi? Co przestraszyło cię bardziej? Jego triki czy uśmiech? – Nie spodobała mi się jego uwaga na temat moich włosów – odparła Molly z dum- nie uniesioną głową. – Za bardzo mi się skojarzyła… – Naprawdę? – zdziwiła się Alexis. – To chyba nie była żadna aluzja. Odniosłam wrażenie, że chciał być miły. Molly ściągnęła brwi. – Alexis, przepraszam. Jestem wykończona. Koleżanka wpatrywała się w nią, nie kryjąc zakłopotania. – Okej. Ja też pójdę odpocząć. Zabawianie dzieci bywa wyczerpujące. – Przytuliła Molly. – Idź już do domu i porządnie się wyśpij. Spakuję nasze kostiumy i rekwizyty. – Och, dzięki, fantastycznie.
Z uczuciem ulgi Molly sięgnęła po torebkę, po czym ruszyła do wyjścia z chirurgii, w stronę korytarza głównego. I tam go zobaczyła. Zatrzymała się jak wryta. – Cześć, Molly. – Stał oparty o ścianę nieopodal drzwi prowadzących na oddział operacyjny. Taki swobodny, zrelaksowany i… piękny. Trudno było się oprzeć jego hipnotycznemu uśmiechowi. Dlaczego jest jeszcze bardziej pociągający, niż gdy się poznali? Włosy miał nadal ciemne, faliste, ledwie dostrzegalnie siwiejące na skroniach, te same szerokie ramiona. Ledwie się powstrzymała, by nie dotknąć jego muskularne- go brzucha ukrytego pod niebieską koszulą. Ale to spojrzenie tych pięknych niebieskich oczu… dawniej obezwładniające, połą- czyło ich teraz w sposób, z jakim zetknęła się po raz pierwszy. – Odnoszę wrażenie, że moja obecność cię zaskoczyła. – E… hm… tak, owszem. – Byłaś tak zdumiona, że nawet mi nie pogratulowałaś magicznych sztuczek. – Podchodząc do niej, rozpostarł ramiona. – Nie przytulisz mnie? – Fletcher… – Zatrzymała go gestem. – Nie rób tego. Opuścił ramiona, ale i tak stał na tyle blisko, że poczuła zapach, który zawsze się jej z nim kojarzył. Zacisnęła powieki, by nie rzucić mu się na szyję. To jest Fletch, jej Fletch. Myślała, że już nigdy go nie zobaczy, zwłaszcza po tym, co razem prze- szli, ale teraz stał przed nią, jeszcze przystojniejszy niż dawniej. Otworzyła oczy z postanowieniem, że zapanuje nad swoim zbuntowanym ciałem. – Czego mam nie robić? Nie miała ochoty z nim flirtować. Przecież spotyka się z Rogerem, a poza tym Fletch może być żonaty. Nic o nim nie wie i chyba nie chce wiedzieć. Fletch to prze- szłość. – Nie zachowuj się jak przyjaciel z dawnych lat. – Przecież jesteśmy starymi przyjaciółmi. Jak spotykam starego przyjaciela, to na powitanie go przytulam. – Zawahał się. – Możemy… się ograniczyć do uprzejmego skinienia głowami. – Pochylił głowę, po czym wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne. Znowu zamieszał jej w głowie, sprawił, że przyspieszyło jej tętno, a oddech stał się płytki. Dlaczego wracają doznania, które, jak sądziła, puściła w niepamięć? – Byłaś świetna w roli klauna. – Rozpoznałeś mnie? – Molly, rozpoznałbym cię na końcu świata. – Ponownie oparł się o ścianę. – Co u ciebie? Otworzyła usta, zamknęła je, odsunęła się od Fletcha. – Fletcher, nie chcę. – Nie chcesz pogadać ze starym przyjacielem? – Nie jesteśmy przyjaciółmi. – Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Powrót Fletchera zburzył jej spokój, przywołując wspomnienia, dawne emocje i urazy. Chyba tylko śmierć rodziców przeżyła tak głęboko jak rozstanie z nim. – Nie jesteśmy? – zdziwił się. Czyżby zapomniał, jak zakończył się ich związek? Zapomniał, co wtedy powiedział?
– Słuchaj, ja… nie mogę. – Odwróciła się na pięcie, kierując się ku schodom. Ktoś za nią wołał, ale nawet się nie odwróciła, by zobaczyć kto. Chciała jak najszybciej schronić się we własnym domu, by zacząć normalnie oddychać i pozbyć się bolesne- go ucisku w piersi. Trudno się dziwić temu nawrotowi. Poprzednio takie napady bólu nękały ją lata temu w trakcie kłótni z Fletcherem. Nie mogła pojąć, jak ktoś tak bardzo przez nią kochany może do tego stopnia wyprowadzić ją z równowagi. Potrafiła pracować dwadzieścia cztery godziny bez przerwy, nie tracąc zdolności koncentracji, potrafi- ła zajmować się młodszym rodzeństwem, rozwiązywać przeróżne problemy. Co wię- cej, wykonywała skomplikowane zabiegi chirurgiczne, ale żadna z tych stresujących sytuacji nie wywoływała takiego ucisku w klatce piersiowej jak obecność Fletchera. – Pora wezwać posiłki – mruknęła, sięgając po komórkę, po czym wybrała pierw- szy numer na liście. – Stace, to ja – powiedziała, gdy odezwała się jej siostra. To wielkie szczęście mieć bliskich, na których można liczyć. Mimo że była naj- młodsza z trojaczków, nigdy nie czuła się osamotniona, mając Stacey i Corę. Zwłaszcza w takich chwilach jak ta. – Cześć. Czeka na mnie pacjent – odparła Stacey. – Zadzwonię później, dobrze? – Fletcher jest w Sydney. W moim szpitalu. Przed chwilą z nim rozmawiałam. Stacey na moment zaniemówiła. – Okej… Gdzie jesteś? – W drodze do domu. – Aha, zadzwonię do ciebie za pięć minut. – Skontaktuj się z Corą. – Jasne. – Kojący siostrzany ton sprawił, że nareszcie mogła wziąć głębszy od- dech. – Chwała Bogu za rodzeństwo – westchnęła, sięgając po klucze do domu, poło- wy bliźniaka wynajmowanego od szpitala. Aby dokończyć staż do specjalizacji z chirurgii, była zmuszona przeprowadzić się do Sydney, niecałe dwie godziny drogi z Newcastle, jej rodzinnego miasta. Aktualnie przebywała tam też z krótką wizytą Cora z mężem Archerem i adoptowanym ma- łym Ni-Ty’em. Dzięki temu siły wsparcia bliskich znacznie się rozrosły. Jej mieszkanie w parterowym bliźniaku składało się z dwóch pokoi, drugą połowę bliźniaka wynajmowano na krótko przyjezdnym profesorom, wykładowcom czy pie- lęgniarkom, ale oni mieli swoje życie i w niczym jej nie przeszkadzali. Normalnie atmosfera domu wpływała na nią relaksująco, ale tym razem nie mogła usiedzieć na miejscu. Z komórką w ręce chodziła tam i z powrotem, czekając na te- lefon od sióstr. – Co ja mam zrobić? – jęknęła bez słowa powitania. – Och, Molly. – Głos Cory był pełen współczucia. – Domyślam się, jak się denerwu- jesz. – Jak on wygląda? – zainteresowała się Stacey, najbardziej zasadnicza z całej trój- ki. Jej rzeczowy ton zawsze zmuszał Molly do logicznego myślenia, ale tym razem mogło się to nie udać. – Och… fantastycznie – westchnęła. – A jakżeby inaczej? Zawsze był przystojny, a teraz prezentuje się wręcz bosko. – Po co przyjechał do Sydney? Na dłużej? – ponownie odezwała się konkretna Sta-
cey. – Postaram się na kilka dni wpaść do ciebie – wtrąciła Cora. – Poproszę Archera, żeby mnie zastąpił. Czując siostrzane wsparcie, Molly odetchnęła z ulgą. Stres z powodu Fletchera powoli ją opuszczał. Dystans, konieczny jest dystans. To, że Cora jest skłonna rzucić wszystko i do niej przyjechać, uprzytomniło jej, że jej położenie nie jest aż tak tra- giczne. – Nie, nie trzeba. Sama rozmowa z wami działa na mnie kojąco. – Po to jesteśmy – zauważyła Cora. – Nie wiesz, co on robi w szpitalu? – Wiem od jednej z pielęgniarek pediatrycznych, że jest wizytującym profesorem. Nie wiem, w jakiej dziedzinie, ale… – Coś przyszło jej do głowy. – Molly, jesteś tam? – Po południu idę na wykład. – Molly ciężko westchnęła. – Wydawało mi się, że wykłady masz innego dnia. Cora znała jej rozkład zajęć. Miała fenomenalną pamięć. W obliczu czekających ją egzaminów końcowych Molly żałowała, że to nie ona z całej trójki została wypo- sażona we wręcz fotograficzną pamięć. – Wykład jest wyjątkowo dzisiaj, ponieważ zjawił się jakiś wizytujący profesor, który pragnie się z nami podzielić swoją wiedzą oraz innowacjami. Tak mówi Alexis. Twierdzi, że należy pójść, bo pewne metody, które ma przedstawić, mogą być tema- tem egzaminu z chirurgii. – Podejrzewasz, że to Fletcher? – zainteresowała się Cora. – Ciekawe, jaki jest temat tego wykładu. – Kochana, nie o to chodzi. – Naprawdę myślisz, że Fletcher jest tym wykładowcą? Mógł przyjechać z innego powodu. – Ha! – roześmiała się ponuro Molly. – To oczywiste, że to on. Mam pecha. Nie uda mi się go uniknąć. – Zaczekaj. Wiedział, że pracujesz w Sydney Central? – dopytywała się Stacey. – Nie wiem. Miałam wrażenie, że mój widok wcale go nie zaskoczył. Gdy zobaczył mnie po raz pierwszy, byłam w przebraniu klauna. – Hm, jeżeli jest wizytującym profesorem, to znaczy, że przyjechał na krótko. – Stace, masz rację! – ucieszyła się Molly. – Zaciśnij zęby, trzymaj emocje na wodzy, a on znowu zniknie – dodała Stacey. – A my będziemy cię wspierać. – Będziesz go widywała tylko w szpitalu, a dyżury w poradni, w sali operacyjnej i na ratunkowym pomogą ci go unikać. – Jak tylko będziesz miała jakiś problem, możemy go razem omówić. Zorientowała się, że oddycha swobodnie, a ból w klatce piersiowej ustąpił. – Macie rację. To nie potrwa długo, a w weekend będę z wami. – Siostrzyczko, dasz radę – zapewniła ją Cora. – Tak, będę go widywała tylko w szpitalu. – Ledwie to powiedziała, usłyszała pu- kanie do drzwi. – Dam radę. Zaczekajcie, ktoś puka. Z telefonem w ręce otworzyła drzwi. I stanęła oko w oko z Fletcherem Thompso-
nem. – Molly?! – Fletcher?! – Mieszkasz tutaj. – To nie było pytanie, a stwierdzenie. – Tak – warknęła. – Śledziłeś mnie? – Skądże! – Dopiero teraz zauważyła, że jest w tym samym garniturze co w szpi- talu, trzyma w ręce pęk kluczy, a obok niego stoi walizka. Wskazał na sąsiednie drzwi. – Ja… hm… Ulokowano mnie tam na najbliższe dwa tygodnie. Wyjął z kieszeni arkusz papieru i wręczył go jej, jakby koniecznie chciał udowod- nić, że jej nie śledził. Zła na nieoczekiwaną reakcję swojego ciała chwyciła papier. Rzeczywiście, dok- tor Fletcher Thompson, członek Królewskiego Towarzystwa Chirurgów, wizytujący profesor, miał przez dwa tygodnie być jej sąsiadem. Zaskoczona podniosła na niego wzrok. – To prawda – mruknęła. – Jesteś moim sąsiadem. Ku jej rozpaczy na jego wargi wypełzł lekki uśmiech, a w oczach zamigotały weso- łe iskierki. – Co słychać, sąsiadko? – Mrugnął do niej. – Może mi pani pożyczyć szklankę cu- kru?
ROZDZIAŁ DRUGI Zszokowana zaskakującym zwrotem wydarzeń zamknęła mu drzwi przed nosem. Z telefonem przy uchu umknęła w najdalszy kąt mieszkania, by nie słyszeć, co dzie- je się za ścianą. Siostry uspokajały ją, jak mogły, ale znowu poczuła się jak zwierzę uwięzione w klatce. Do tej pory była skrajnie zmęczona, ale teraz funkcjonowała już tylko dzięki zastrzykowi adrenaliny sprowokowanemu strachem. Trudno byłoby w takim stanie skupić się na jakimkolwiek wykładzie, a co dopiero tym wygłaszanym przez Fletchera. Niedługo zostanie dyplomowanym chirurgiem, ale do tego musi się zmo- bilizować. Uczono ją, jak porządkować myśli, by koncentrować się wyłącznie na pacjencie, wszystko inne odsuwając na bok. Teraz musi wykorzystać tę wiedzę. Przestać my- śleć o człowieku, który kiedyś był miłością jej życia, i skupić się na tym, co Fletcher Thompson, ceniony chirurg, ma do przekazania. Zamiast zostać w domu i próbować nie słyszeć, jak Fletcher krząta się za ścianą, wróciła do szpitala. Jeżeli nie ma szansy odpocząć, zajmie się czymś praktycznym. Na przykład korespondencją oraz wpisami do kart pacjentów. Siedziała w gabinecie, który dzieliła z Alexis, gdy ta weszła do pokoju. – Myślałam, że jesteś w domu. – Alexis nie kryła zdziwienia. – Mam zamęt w głowie. – Hm… – Alexis usiadła przy swoim biurku. – Czy ma to związek z wykładem Flet- chera Thompsona? – Więc to prawda, że on go poprowadzi – westchnęła z rezygnacją. – Jak to? Dla- czego? Jak to możliwe? Alexis szeroko się uśmiechnęła. – Widzę, że nieźle cię nastraszył. – Oczekuję odpowiedzi na te pytania. Alexis wzruszyła ramionami. – Wiem tylko tyle, że w zeszłym tygodniu dyrektor poinformował nasz oddział, że pewien wizytujący profesor chce na zakończenie serii wykładów ostatni wygłosić w Sydney Central i że zjawi się w tym tygodniu. Z czternastodniowym cyklem wy- kładów oraz pokazów praktycznych na bloku operacyjnym. – Popatrzyła z niepoko- jem na koleżankę. – Molly, co jest grane? Zamknąwszy oczy, Molly westchnęła. Skup się na pracy! – Wiadomo, czego będą dotyczyć te pokazy? Czy to jakaś nowa technika? – Pewnie jedno i drugie. Niedługo się dowiemy. Molly uśmiechnęła się blado. – Cały Fletch. Musi dzielić się swoimi wynalazkami, które pomagają innym. – Fletch? – Alexis wysoko uniosła brwi. Dopiero wtedy Molly się połapała, że po- wiedziała to na głos. – O co tu chodzi? Jesteś kłębkiem nerwów. Nie mam wątpliwości, że znasz wiel- kiego Thompsona. Co się stało?
Molly podniosła na nią wzrok. – Lexi… nie chcę o tym mówić. – Potrząsnęła głową. – Nie teraz. – Okej. – Gdy szły korytarzem, Alexis położyła jej dłoń na ramieniu. – Wolisz wejść do sali wykładowej tylnym wejściem, żeby znowu się na niego nie nadziać? – Dzięki. Ku zadowoleniu Molly w sali wykładowej na moment przed rozpoczęciem pokazu slajdów wygaszono oświetlenie. Mimo że widziała jego sylwetkę nieopodal katedry, uznała, że jeśli skupi się na slajdach, ma szansę zapamiętać, co na nich zobaczy. Wkrótce jednak zaczęła wspominać, jak genialnym człowiekiem był Fletch. Kiedy się poznali, był świeżo po studiach. Chciał zostać chirurgiem, by poświęcić się pracy w krajach zacofanych, niosąc pomoc potrzebującym, a nawet opracowując nowe metody oraz sprzęt i aparaturę. Gdy się rozstawali, między innymi dlatego czuła, że tak należało postąpić. Tak, łączyła ich silna więź, tak, sprzeczali się i, tak, spotkała ich tragedia, ale w jej opinii swoją przyszłość widzieli inaczej, więc nie mogła odbie- rać mu szansy realizacji marzeń. Kiedy się poznali, miała osiemnaście lat, a dwadzieścia jeden, gdy widziała go ostatni raz… do dzisiaj. Teraz jako kobieta trzydziestoczteroletnia nie jest tamtą dziewczyną, impulsywną i naiwną. Owszem, lubi tańczyć i lubi towarzystwo, ale osobista tragedia nauczyła ją cieszyć się życiem, nie tracąc z oczu tego, co ważne. Ważna jest rodzina, ważna jest praca oraz zdrowie. Udało się jej osiągnąć idealną równowagę bez rezygnowania z rozrywek. Decyzje pod wpływem chwili sprowa- dzają się do drobnych spraw, takich jak zakup nowego żakietu albo pary butów, ale nie lotu do Las Vegas, żeby… – Proszę włączyć światło. – Słowa Fletchera sprowadziły ją na ziemię. Przegapiła kilka ostatnich minut prezentacji. Będzie zmuszona poprosić Alexis o pożyczenie notatek. Zła na siebie poprawiła się na krześle. – O, widzę, że mamy ochotniczkę. Zapraszam. Rozejrzała się. Coś jej umknęło? Poprosił o coś jeszcze oprócz włączenia oświe- tlenia? Czuła na sobie spojrzenia kolegów i koleżanek. W kilku przypadkach pełne zawiści. Co się dzieje? – Tak, doktor Wilton. Dziękuję za chęć asystowania, kiedy będę państwu demon- strował, jak działa to urządzenie. Pani doktor będzie też moją prawą ręką podczas jutrzejszej operacji, kiedy pokażemy pełną procedurę. Tym razem była zła nie na siebie, ale na niego. Dlaczego tak się na nią uwziął? Mało mu, że wypadło jej mieszkać z nim przez ścianę, że spotyka go w szpitalu i wy- słuchuje jego wykładu? Dlaczego musi ją dręczyć na oczach jej kolegów? Tymczasem dwóch stażystów przygotowywało manekina do pokazu, a Fletcher zapewniał zebranych, że w trakcie jutrzejszej operacji zapoznają się z kolejnymi za- letami tej innowacyjnej metody. Zdawała sobie sprawę, że spotkał ją wielki zaszczyt, ale mogła się skupić wyłącz- nie na tym, jak przetrwać tych kilkanaście minut u boku Fletchera. Czuła jego za- pach, bijące od niego ciepło, a gdy dotknął jej dłoni, ustawiając ją prawidłowo na rozwieraczu, zadrżała. Dlaczego ją wybrał? Na moment zamknęła oczy, by zapanować nad emocjami, by myśleć logicznie jak Stacey, skupić się jak Cora.
– Radzę… – mówił Fletcher do mikrofonu – mieć oczy otwarte przez cały czas trwania tej procedury. Spiorunowała go wzrokiem, a jemu drgnęły kąciki warg. – Jestem przekonany, że doktor Wilton postara się o to podczas jutrzejszej opera- cji. – Nie zabrzmiało to jak przygana, raczej jak żarcik, który rozbawił kilka osób. Po wykładzie wizytującego profesora otoczył wianuszek zainteresowanych, któ- rzy chcieli z nim porozmawiać, zadać mu pytania. Molly czym prędzej wymknęła się z sali z zamiarem udania się do domu, by się przespać i spróbować przestać myśleć o Fletcherze. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie to łatwe, ale przyszło jej do głowy, że może zaryglować drzwi oraz okna, zamknąć się w sypialni i ze słuchawkami na uszach włączyć głośną muzykę. Wtedy będzie odcięta od całego świata. Nie ma dyżuru pod telefonem, ale na wszelki wypadek może trzymać komórkę w ręce i gdyby coś się stało, poczuje jej drgania. – Molly, zaczekaj! – Biegła ku niej Alexis. – Nie pędź tak! Dokąd tak się spieszysz? – Do domu. – Cieszysz się, że będziesz mu jutro asystować? Zazdroszczę ci, to niebywała szansa. Zwłaszcza dla kogoś, kto dopiero robi specjalizację. Byłam pewna, że wy- bierze któregoś z konsultantów. – Promieniejąc, szturchnęła Molly w bok. – Może dobrze, że coś was kiedyś łączyło. – Ty tak byś to odebrała – powiedziała cicho Molly. – Zawsze starasz się widzieć tylko to, co dobre. – Chętnie znalazłabym się na twoim miejscu. – Alexis szeroko rozłożyła ramiona, po czym nagle je opuściła. – O rany, Roger. – Przysunęła się bliżej Molly. – Ile razy się z nim umawiałaś? – Cztery, jeżeli można nazwać to randkami. Zawsze spotykaliśmy się w szerszym gronie. – Uśmiechnęła się sztucznie do mężczyzny, który akurat podniósł wzrok znad jakichś dokumentów. – Witam. Co za spotkanie w takich korytarzowych okolicznościach! – Puścił do Molly oko, a ona przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo go lubi. Owszem, podo- bał się jej, ale przede wszystkim zawsze był wesoły. Kojarzył się jej z życiem, jakie prowadziła, zanim podjęła ostatni rok studiów. Skończyły się potańcówki, organizowanie balów dobroczynnych, imprezowanie, a zaczęły poradnie, operacje, dyżury, wykłady, egzaminy, obchody. Wiec gdy jakiś czas temu Roger zaproponował jej spotkanie, nie odmówiła. Powiódł palcem po jej policzku blisko ucha. – Znowu bawiłaś się w przebieranki? – Pokazał białą farbę na jej palcu. – Ojej. Rano byłam dyżurnym klaunem. – Potarła policzek. – Cały czas z tym cho- dzę? – Spojrzała z wyrzutem na Alexis. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Bo nie zauważyłam. – Coś się stało? – Roger uważnie się im przyjrzał. – Chyba tylko to, że Molly ma jutro asystować wizytującemu profesorowi podczas pokazowej operacji. To będzie pionierski zabieg. – Naprawdę? Świetnie. – On prezentował nowy sprzęt, a ja stałam przed całym audytorium z umazaną
twarzą. – Zła tarła policzek. To przez Fletchera. – O której jest ta pokazowa operacja? – O drugiej – odparła Alexis. – Dlaczego pytasz? – zaniepokoiła się Molly. – Chciałbym to zobaczyć. – Nie jesteś chirurgiem. – To nie znaczy, że nie interesują mnie nowości w dziedzinie chirurgii. Poza tym… – ponownie pogładził ją po policzku, ale tym razem nie po to, by zmazać resztki ma- kijażu – nadarza się okazja zobaczyć moją najlepszą dziewczynę w akcji przy stole operacyjnym. – Czyją najlepszą dziewczynę? – To pytanie zadane za ich plecami niskim dźwięcz- nym głosem sprawiło, że obydwie się odwróciły. – Fletcher Thompson – przedstawił się, podając dłoń Rogerowi. – Wizytujący wykładowca. – Roger Armistad, internista. – Przez dłuższą chwilę szacowali się wzrokiem, a Molly serce waliło tak mocno, że bała się, że wszyscy to słyszą. – Ha, najlepsza dziewczyno, musimy się spotkać, żeby omówić jutrzejszy zabieg. – Oczywiście. – Molly przygryzła wargę. – Świetne posunięcie – odezwał się Roger. – Wybór kandydata na specjalistę za- miast konsultanta – pochwalił Roger. – Molly jest bardzo dobra. – Wymownie poru- szył brwiami. Alexis się roześmiała, ale skarcona wzrokiem przez Molly pokryła to atakiem kaszlu. – Zapoznałem się z przebiegiem kariery doktor Wilton i przyznaję, jestem pod wrażeniem. Poza tym jak, starając się o specjalizację, można ją zdobyć bez zaznajo- mienia się z przebiegiem konkretnych procedur? – Prawda, święta prawda. – Ta procedura sprawdza się najlepiej w krajach Trzeciego Świata i wszędzie tam, gdzie bardzo często sprzęt jest przestarzały, nie to, co w takim szpitalu jak Sydney Central. Tutaj specjaliści są na miejscu, chociaż zdarza się, że działają ruty- nowo. Być może taki młody chirurg jak doktor Wilton zechce przenieść zdobyte umiejętności za granicę, tam, gdzie niewielu specjalistów chce pracować w prymi- tywnych warunkach. – Słusznie – przyznał Roger, po czym zerknął na zegarek. – Ups, jestem spóźniony. – Skinął im głową na pożegnanie. – Do zobaczenia. – Uszedł kilka kroków, ale się cofnął. – Zapraszam na drinka do pubu, tego na wprost szpitala. Od siódmej. Jeżeli będziecie wolni. – Ruszył w stronę poradni. – Do zobaczenia o siódmej – wyrwało się Alexis. Popatrzyła na Molly, na Fletche- ra. – Hm, na mnie też czas. Mam pacjentów. Molly, zajmę się też twoimi, a ty idź do domu. – Dzięki, Lexi. – Do jutra, doktorze. Jeżeli do następnego pokazu będą potrzebni ochotnicy, pro- szę mnie umieścić na początku listy. Z chęcią podejmę pracę za granicą – dodała z uśmiechem. Zostali sami. Na szpitalnym korytarzu. Pierwszy odezwał się Fletcher. – Bardzo sympatyczna ta doktor Borello. Też robi specjalizację z chirurgii?
Molly westchnęła, po czym ruszyła w stronę schodów. – Tak. Fletcher niestety postanowił jej towarzyszyć. – A ty? – Co ja? – Asystowanie mi nie tylko przyda ci się na egzaminie końcowym, ale też daje szansę wyboru, kiedy już zostaniesz specjalistą. Kraje rozwijające się potrzebują dobrych lekarzy. – W dalszym ciągu zbawiasz świat? – Pokiwała głową, idąc schodami. W kwe- stiach zasadniczych Fletcher nic się nie zmienił. Chce pomóc jej oraz Alexis. Anga- żuje się w międzynarodowe programy, te, które sam rozkręcał lata temu. – Ktoś musi to robić. Dotarli do drzwi wyjściowych. Nie miała ochoty dłużej rozmawiać o jego pracy, bo był to jeden z powodów, dla których się z nim rozstała. Czy mogła uwięzić w wiel- kim mieście człowieka, którego pragnieniem było pomaganie innym? Za każdym ra- zem, gdy ogarniała ją tęsknota za nim, wyrzucała sobie egoizm. Czas pokazał, że postąpiła słusznie. – Zastanawiałaś się, co zrobisz, jak otrzymasz dyplom? – Fletch, padam z nóg. Marzę tylko o tym, żeby pójść spać. Nie chcę rozmawiać o swojej karierze, nie chcę odgrzebywać przeszłości. Chcę tylko… spać. W tej chwili nie miała mu nic do zaproponowania. Ani pacjentom, nikomu. Przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym zaskoczył ją, dotykając dłonią jej policzka. Jak dawniej. Czas się zatrzymał. Oto stoją na lotnisku, niemal w takich samych pozach. Żegna- ła go po raz kolejny, ale tym razem zdecydowanie nie chciała się z nim rozstawać. – Już mnie wzywają. Muszę iść. – Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – powiedziała, obejmując go. Poprzedniego dnia się pokłócili. Fletcher namawiał ją, by razem z nim przeniosła się do Sydney, ale odmó- wiła. Była w ciąży i chciała być bliżej rodziny. W końcu ustalili, że decyzję odłożą na później. Tamtej nocy całował ją, tulił, kochał się z nią. W takich chwilach czuła, że ich związek będzie trwały. Jeszcze raz ją czule pocałował. – Molly, ciałem będę daleko, ale zawsze będę cię nosił w sercu. – Długo nie odry- wał od niej wzroku, ale w końcu odwrócił się, spiesząc do samolotu. Zdawała sobie sprawę, że opuszcza ją, bo to konieczne. Jako ochotnik pomagał potrzebującym, zdobywając punkty kwalifikujące go do udziału w programie rota- cyjnym dla chirurgów. Gdy wracał z takich wypraw, zasiadali na patio, a on opowia- dał o pracy w odległych krajach, o trudnych przypadkach i braku profesjonalnego sprzętu. Miałaby z nim rywalizować? Z człowiekiem oddanym sprawie niesienia pomocy ludziom w potrzebie, podczas gdy jej jedynym pragnieniem było, by trwał przy niej. Egoistka. Gdy dotknął jej policzka, miała nieodpartą chęć przytulić się do jego dłoni, ale nadludzkim wysiłkiem ją zdławiła. Cofnęła się o krok, a on opuścił rękę.
– Przepraszam. Idź do domu, odpocznij. Spotkamy się rano, żeby omówić trudniej- sze punkty operacji, żebyś była jak najlepiej przygotowana. Patrzył na nią. Szła lekko zgarbiona, zmęczona tak bardzo, że brakowało jej sił, by zapanować nad postawą. Miał ochotę wziąć ją na ręce i zanieść do łóżka. Jak ry- cerz z bajki. Tak było kiedyś. Gdy zasnęła na kanapie, przenosił ją do łóżka, a potem długo wpatrywał się w jej śpiącą twarz, nie mogąc się nadziwić, że ma prawo delikatnie muskać jej wargi, by ją obudzić i się z nią kochać. Gdy zniknęła za rogiem, westchnął i zwiesił głowę. Dlaczego pożera ją wzrokiem, skoro nie ma do tego prawa? Nie jest wolny, pod wieloma względami. Musi poroz- mawiać z Molly o pewnych aspektach prawnych, powiedzieć jej, że ma kogoś, ale przede wszystkim wybić sobie z głowy dawne gesty i przyzwyczajenia. Wrócił na oddział do swojego jedynego pacjenta, pana Majorsa, ale nawet praca nie uwolniła go od myśli o Molly. Jest… niesamowita, jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej pociągająca. To, co do niej czuł, kompletnie go zaskoczyło. Nie był na to przygotowany, ale gdy tylko ją zobaczył, gdy z nią rozmawiał, uśmiechał się do niej, automatycznie poddawał się dawnym przyzwyczajeniom. Żartował z nią, miał ocho- tę ją przytulić, dotykać jej policzka… Nieważne, że spotyka się z tym internistą albo że on sam jest z Elizą. Po prostu nie jest w stanie zapanować nad swoimi reakcjami. To poważny problem, zwłaszcza że wkrótce stanie z nią twarzą w twarz przy stole operacyjnym. Przez tę noc musi znaleźć sposób, by sobie z tym poradzić, zachować profesjonalizm. Czy to wykonalne, skoro w głębi serca czuje, że Molly zawsze będzie jego Molly? Dlaczego Fletch wybrał akurat Sydney Central? Zamierza ją zatrudnić, jak tylko otrzyma dyplom? To nim kieruje? Czy może coś innego? Zjadła coś, przebrała się w piżamę, opuściła rolety, by jak najszybciej przestać myśleć o Fletcherze. Zegar pokazywał dopiero piątą trzydzieści, ale ledwie trzyma- ła się na nogach, a jutro czeka ją bardzo ważny dzień. Będzie ją obserwowało mnó- stwo ludzi, w tym Roger, więc musi być skoncentrowana. – Och, Fletch, dlaczego, dlaczego? – jęknęła, wtulając twarz w poduszkę. Zasnęła kilkanaście minut później. Wydawało się jej, że niemal natychmiast usłyszała pukanie do drzwi. Usiadła, spo- glądając na budzik. – Wpół do siódmej? – Spała tylko jedną godzinę? Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe. Włożyła szlafrok i powlokła się do drzwi. Co się stało? Dopiero gdy je otworzyła, połapała się, że spała dwanaście godzin! – To już rano? – Właśnie dlatego wybrałem ciebie, żebyś mi dzisiaj asystowała – powiedział, wchodząc do środka. – Bo jesteś bystra i pojętna. – Co ty robisz? – zapytała zaspanym głosem, po czym potulnie ruszyła za nim do kuchni. Dopiero gdy postawił na stole torbę z zakupami, zorientowała się, że coś trzymał
w ręce. – Robię nam śniadanie. Dalej lubisz jajecznicę? – Fletch… – Westchnęła poirytowana. – Po co przyszedłeś? – Musimy porozmawiać o dzisiejszej operacji. Ja muszę coś zjeść, ty musisz coś zjeść, więc uznałem, że możemy to połączyć. – Krzątał się po kuchni. W pewnej chwili podsunął jej krzesło. – Siadaj, wspaniała Molly – powiedział mocno zmienio- nym tonem. Zrobiło się jej ciepło na sercu. Tak szeptał jej do ucha po tym, jak się kochali, ale wtedy była to „moja wspaniała Molly”. – Fletch… – westchnęła, ale tym razem ze smutkiem. Zasiadła do stołu, czując głód, poza tym chciała zapoznać się ze szczegółami ope- racji. Z doświadczenia wiedziała, że gdy Fletcher coś sobie umyśli, trudno go od tego odwieść. Wziął się za przygotowania, jakby nic ich nie dzieliło, jakby nadal byli razem, jak- by zależało mu wyłącznie na przebywaniu z nią. Dlatego tu przyjechał? Do jej szpi- tala? Dlatego zamieszkał po sąsiedzku i wybrał ją na swoją asystentkę? Chce za- cząć od nowa? Czy to w ogóle możliwe? Ta myśl sprawiła, że poczuła na plecach dreszczyk. Ra- dości… oraz lęku.
ROZDZIAŁ TRZECI Ku swojemu zdziwieniu zauważyła, że patrzy na niego bez cienia skrępowania. Zaczął opowiadać o operacji, o tym, jak dostrzegł potrzebę dodatkowego instru- mentu, o jego prototypach oraz późniejszych ulepszeniach. Ostatecznie je opatento- wał i teraz instrument ten jest dostępny dla wszystkich chirurgów na świecie. – Głownie dla tych pracujących w krajach Trzeciego Świata i tam, gdzie jest utrudniony dostęp do szpitala. – Na przykład w Tarparnii. – Dawno nie jadła tak smakowitej jajecznicy. – Tak. Byłaś tam? – Nie krył zdziwienia. – Cora i jej mąż adoptowali chłopca z Tarparnii. – Naprawdę? Cora wyszła za mąż? Uśmiechnęła się. – Stacey też. No, no, w rodzinie Wiltonów zaszły wielkie zmiany. – Stacey i Pierce mieszkają w Newcastle z trójką naszego młodszego rodzeństwa. – Macie troje młodszego rodzeństwa? Pamiętam, że trzymałem na rękach małą Jasmine. Wasza macocha urodziła więcej dzieci? Na wspomnienie Letishy Molly posmutniała. – Tak. Jasmine ma teraz siedemnaście lat. – Co?! Niemożliwe. To było tak niedawno. Molly się uśmiechnęła. Czuła się syta i zadowolona. Zadowolona, że znowu z nim gawędzi. Od samego początku rozumieli się doskonale. Mimo że chodził z jej przy- jaciółką Amandą, to właśnie ona przegadała z nim dwudziestopięciogodzinny lot z Australii do Anglii. Mieli takie samo poczucie humoru, lubili tę samą muzykę i te same książki. Na dodatek Fletch, który właśnie ukończył studia medyczne, a ona dopiero została na nie przyjęta, rozniecił jej zapał, opowiadając, jak ogromną satysfakcję daje pomaga- nie innym. Już wtedy planował naprawiać świat. Zakochała się w nim, więc gdy rozstał się z Amandą, bo nie chciała mu towarzy- szyć w podróży po Europie i Stanach, trzymali się razem. Pod koniec tej wyprawy zostali czymś więcej niż przyjaciółmi. – Jakie imiona nosi twoje rodzeństwo? – Tym pytaniem przywołał ją do rzeczywi- stości. Zorientowała się, że zabiera się do sprzątnięcia ze stołu. – Zostaw! Zrobiłeś śniadanie. Ja posprzątam. – Siedź. To było śniadanie z pełną obsługą. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, wy- trzeszczając oczy. Molly, rozbawiona, uznała, że nie będzie oponować. Być może w trakcie jego pobytu uda się żyć na stopie przyjacielskiej. – Opowiedz o swoim ro- dzeństwie. – Hm, Lydia ma dziesięć lat, biedny George ma dwanaście. Biedny, bo dopóki Sta- cey i Pierce się nie pobrali, był jedynym chłopcem w domu pełnym bab. Kiedy Cora przywiozła małego Ty’a do Australii, był tak zachwycony, że nareszcie ma kumpla, na dodatek młodszego, że niemal natychmiast wydoroślał. – Westchnęła. – Czasami
bardzo mi przypomina tatę. – Nie mów tak. Wasz tata ma wielkie serce i jest bardzo mądry. – Och, ty nie wiesz. Skąd miałbyś wiedzieć? – O czym? – Przygotował się, że usłyszy złe wieści. – Tata i Letisha… zginęli w wypadku pół roku przed naszymi trzydziestymi urodzi- nami. Prawie pięć lat temu. – Smutno potrząsnęła głową. – Nie mogę uwierzyć, że upłynęło już tyle czasu. Fletch przysiadł na krześle, by wziąć ją za ręce. – Współczuję, z całego serca. Bardzo ich lubiłem. – Wiem. Bardzo łatwo było ich pokochać. – Biedna Molly. Los cię nie oszczędzał. Pokiwała głową, przyjmując te wyrazy współczucia, jednocześnie walcząc z sobą, by nie poddawać się świeżej korzennej nucie zapachu Fletchera, by nie wpatrywać się w jego wargi. Lepiej nie budzić wspomnień. – Eee… Co u ciebie słychać? – Odkaszlnęła. – Jak twoi rodzice? – Moi rodzice? – powtórzył po chwili wahania, jakby i on wolał nie iść tą drogą. – Dalej mieszkają w Hiszpanii… I dalej nie mam z nimi żadnego kontaktu. Jego słowa nie bardzo do niej dotarły, ponieważ była zajęta roztrząsaniem, jak to możliwe, że po tylu latach ich zauroczenie nic nie straciło na sile. Oraz jak ma sobie poradzić podczas operacji. Żeby potrafiła się skoncentrować, a nie wpatrywać w te piękne oczy. – Zawsze uważałam, że masz piękne oczy – mruknęła i zasłoniła usta dłonią. – Przepraszam. – Wstała od stołu. – A mnie zawsze podobały się twoje… – Przestań, nie mów! Nie mów nic więcej. – Stała w drugim końcu kuchni, walcząc z pożądaniem, jakiego kiedyś doświadczała tylko w obecności Fletchera. – Masz rację. – Przegarnął włosy palcami. – Muszę ci coś powiedzieć. – Nie mów. W tej chwili nie chcę tego słyszeć. Nie chcę wracać do przeszłości ani do czegokolwiek, co nie ma związku z operacją. Wszyscy będą się przyglądać, jak sobie radzę z przyrządem, z którym nigdy nie miałam do czynienia. Przytaknął. – Jasne. Porozmawiamy kiedy indziej. – Splótł ramiona na piersi. – Trudno nie wracać do dawnych przyzwyczajeń. – Postaraj się. Od tamtej pory oboje bardzo się zmieniliśmy. – I nadal nas dzielą dawne żale i urazy. – Pokiwał głową. – Rozumiem. Odetchnęła z ulgą. – Możemy wrócić do tej lekcji… do procedur chirurgicznych? – Oczywiście. – Włączył laptopa. – Ten diagram pokazuje, co zrobić, żeby instru- ment znalazł się we właściwym miejscu. Skupiła się świadoma, że nie dość, że ma mu asystować, to ma wkroczyć do akcji w najważniejszym stadium operacji. Zadawała pytania, próbowała też sobie wy- obrazić siebie w tej roli. – To coś poważnego? Przeniosła na niego wzrok. – O co pytasz?
– O ciebie i tego internistę. – Fletch… – Tak, tak, nie moja sprawa, ale chciałbym mieć pewność, że jesteś… szczęśliwa. – Już nie musisz się o mnie troszczyć, tak jak i ja o ciebie. – Ale… jesteś szczęśliwa? – Ty jesteś? – Zdziwiło ją, gdy odwrócił wzrok. Coś jest na rzeczy. Znalazł się w Sydney, w jej szpitalu, na jej oddziale. Podejrzany zbieg okoliczności. – Po co tu jesteś? Dlaczego włączyłeś Sydney Central do cyklu swoich wykładów? Ma to jakiś związek ze mną? Ciężko wzdychając, poprawił się w fotelu. – Ta podróż i tak się przedłużyła, bo zamierzaliśmy skoncentrować się głównie na placówkach prowincjonalnych, na koniec zostawiając duże szpitale. – My? – Eliza, moja… między innymi kierowniczka tego przedsięwzięcia. – Gdzie ona jest? – W Melbourne. U jej ojca wykryto raka nerki. Nerkę usunięto, a teraz zaczął chemioterapię. Wróciła do domu, żeby być przy nim. A odpowiadając na twoje ostatnie pytanie, tak, moja obecność tutaj ma z tobą związek. Wyraźnie unikał jej wzroku. To oczywiste, że pracując razem, się zaprzyjaźnili, ale jak bardzo? Są razem? Poczuła ukłucie zazdrości. Nie, jej i Fletchera nic nie łączy. – I dlatego ją poprosiłem, żeby do listy dopisała Sydney Central. – Dlaczego? – Ledwie to powiedziała, rozdzwoniła się jej komórka. – To Alexis. Muszę odebrać. – Fletcher pokiwał głową. – Lexi…? – Twój pacjent, pan Majors, tak bardzo się denerwuje przed operacją, że podsko- czyło mu ciśnienie. Byłoby dobrze, gdybyś przyszła i jeszcze raz mu opowiedziała, na czym polega ta operacja. Ale jak chcesz, zamiast ciebie mogę wysłać do niego anestezjologa. – Rozumiem, dzięki za informację. Przyjdziemy do niego. Za kwadrans. – My? – Lexi, za piętnaście minut, cześć. – Rozłączyła się. Miała sobie za złe, że wyrwa- ła się jej ta liczba mnoga, ale wiadomością z Fletcherem się podzieliła. – Oczywiście. – Podniósł się z fotela. – Uważam, że jesteś dobrze przygotowana do tego zabiegu. W trakcie możesz zadawać mi pytania, a wszystko ci wyjaśnię. – Dzięki. – Starała się nie zwracać uwagi na panujące napięcie oraz unoszące się nad nimi niezadane pytania. – Hm, wezmę prysznic i się ubiorę. – Okej, sam się wypuszczę. Kierowała się do drzwi wyjściowych z uśmiechem, jakby rzeczywiście byli tylko kolegami po fachu. – Dzięki za cierpliwość. – Mam niewyczerpane pokłady cierpliwości. Z zaciśniętymi zębami, by nie powiedzieć nic, co mogłoby stać się kluczem do puszki Pandory, ruszyła w stronę łazienki. Jak to możliwe, że po tylu latach nadal coś ich do siebie przyciąga? Każde ma swoje życie. Ona spotyka się z Rogerem, ale to nic poważnego. Mimo to nie powin-
na pożerać wzrokiem innych facetów, a zwłaszcza byłego męża. Do tej pory nie mo- gła zapomnieć, jak przykre było ich ostatnie pożegnanie. Tak, zmienili się, ale było- by absurdem ponownie narażać się na takie cierpienie. – Nie warto – mruknęła, gładko przyczesując włosy, by zmieściły się pod czepkiem chirurgicznym. – Między nami skończone. Definitywnie. – Spojrzała w lustro. – Po- trafisz zachować się, jak przystało na profesjonalistkę, potrafisz stanąć z nim twa- rzą w twarz przy stole operacyjnym i perfekcyjnie wykonać swoje zadanie. Przed wyjściem zamierzała włączyć zmywarkę, ale okazało się, że w kuchni panu- je idealny porządek. Pokręciła głową. Fletcher doprowadza ją do szału, wywołuje erotyczny dreszczyk i pobudza intelektualnie, ale na dodatek nie stroni od prac domowych. Zawsze był taki? Gotowali razem i razem sprzątali, ale to były beztroskie czasy, więc nie liczyło się, co robią, byle razem. Na początku znajomości miała wyrzuty sumienia, bo do- piero co rozstał się z Amandą, ale wyjaśnił, że ich drogi zaczęły się rozchodzić dużo wcześniej. – Ta podróż miała nam pokazać, czy naprawdę chcemy być razem – powiedział dwa dni po przylocie do Londynu. – Nie wytrwaliśmy razem nawet lego lotu. – Był smutny, lecz nie rozżalony. Jeszcze przed wylotem z Australii Amanda wyznała Molly, że nie jest pewna, czy Fletcher jest mężczyzną jej życia. – Mieszka na drugim końcu Australii. To bardzo utrudnia, poza tym jest też… Bobby, chłopak w mojej nowej pracy. – Wydawało mi się, że mówiłaś, że on ma dziewczynę. – No to co? Mam chłopaka, ale… – Amanda westchnęła. – Bobby jest taki… tro- skliwy i życzliwy. Odbieramy na tych samych częstotliwościach… – A Fletcher? – Fletcher to geniusz. Postanowił zbawić ludzkość. Jaka kobieta mogłaby się oprzeć facetowi, który wyznacza sobie taki cel? Przez to mniej czasu poświęca mnie, a więcej ratowaniu świata. – To wspaniały cel. – I on go osiągnie. – Na pewno chcesz się wybrać w tę podróż? – zaniepokoiła się Molly. – Czuję się, jakbym wywierała na ciebie presję? – Nie twoja wina, że twoje siostry nie mogą się z tobą wybrać. Byłam załamana, jak się dowiedziałam, że Cora jest w szpitalu. – Nie wiem, czy sama chcę lecieć, zwłaszcza bez nich. – Ale jak powiedziała Cora, musisz polecieć, żeby po powrocie dzielić się z nimi wrażeniami. – Szkoda, że Stacey nie może, ale tak byłoby jeszcze gorzej, bo Cora zostałaby sama. Umówiłyśmy się, że regularnie będę im opowiadać, co widziałam. – Zapłacisz astronomiczny rachunek za telefon. – Amanda dotknęła jej dłoni. – Faj- nie, że mogę wykorzystać jeden z waszych biletów. Fletcher mówi, że chętnie uda się w trzytygodniową zagraniczną podróż, żeby uczcić otrzymanie dyplomu. My po- magamy tobie, bo nie zmarnują się bilety twoich sióstr, a ty pomagasz nam. Dzięki temu dostaliśmy możliwość sprawdzenia, czy warto kontynuować to, co jest między
nami. – Mam nadzieję, ale nie chciałabym być piątym kołem u wozu. – Tak nie będzie. Fletcher jest bardzo otwarty, a poza tym właśnie dostałaś się na studia medyczne… – Przestań. Ciągle nie wiem, czy to jest to, na czym mi zależy. – Fletcher dopiero co ukończył studia, więc będziecie mieli dużo wspólnych tema- tów. Mieli. Znacznie więcej, niż im się wydawało. Molly otworzyła oczy, by uporządkować chaos panujący w jej umyśle. Nie czas na wspomnienia, bo potrzebuje jej pacjent. Włożyła kurtkę, sięgnęła po torebkę i szpi- talny klucz magnetyczny. – Ale jesteśmy zgrani – zauważył Fletcher, zamykając swoje drzwi. – Idziemy ra- zem? – Hm… – Głupio było zaprzeczyć, tym bardziej że szli w to samo miejsce. – Oczy- wiście. Dzięki za posprzątanie kuchni. – Drobiazg. – Teatralnym gestem machnął ręką, wywołując uśmiech na jej twarzy. – Dalej lubisz się wygłupiać. Wzruszył ramionami. – Owszem, żeby kogoś rozśmieszyć. – Na bloku też tak się zachowujesz? Mam stać przy stole operacyjnym twarzą w twarz z klaunem? – Coś ty. W sali operacyjnej jestem śmiertelnie poważny. – Gdy wyszli zza rogu, w oddali ukazał się budynek szpitala. – Sto procent profesjonalizmu – oznajmił z po- wagą. – Pełna koncentracja na zabiegu i pacjencie. Reszta może poczekać. Na męskim oddziale chirurgicznym pan Majors powitał ich szerokim uśmiechem. Fletcher ponownie mu wytłumaczył, na czym polega operacja, i odpowiedział na jego pytania. – To znaczy, że wszyscy zobaczą moje flaki? – zapytał pacjent z błyskiem w oku. – Tak jest. – I będą na wideo? – Tak, wszystko będzie filmowane. – Dostanę kopię? Molly i Fletcher wymienili pytające spojrzenia. – Oczywiście – zapewnił go Fletcher. – Świetnie. – Uspokojony poddał się badaniu przedoperacyjnemu. Fletcher wraz z Molly i Alexis dokonał obchodu pozostałych pacjentów, kilka przypadków omawiając z innymi chirurgami. Wielokrotnie pytany o opinię Fletcher każdemu udzielał wyczerpujących wyjaśnień. – Wszyscy już zdążyli go polubić – zauważyła Alexis, pochylając się nad lunchem. – Nic nie zjesz? – Za bardzo się denerwuję. – Molly popijała kawę. – To mi wystarczy. – Nie boisz się, że w połowie operacji zacznie ci burczeć w brzuchu? – Teraz zaczęłam się bać, dzięki, kochana. Śmiech koleżanki pomógł jej nieco się zrelaksować. – Jak zadzwoniłam do ciebie, powiedziałaś „my”. Co to miało znaczyć?
Molly opuściła wzrok na kubek. – To znaczy, że masz nie wyobrażać sobie Bóg wie czego. Fletcher jest moim są- siadem. – Jak to? Naprawdę? To bardzo… wygodne. – Nie powiedziałabym. Przez dwa tygodnie będzie moim sąsiadem. – Święcie wie- rzyła, że jakoś to przeżyje. Nieważne, że znalazł się w Sydney, by ją spotkać. O co- kolwiek mu chodzi, ona da sobie z tym radę, a potem znowu go pożegna. – To tylko kilkanaście dni. – Kiwnęła głową zadowolona, że udało się jej zaprowadzić pewien ład w myślach. – Nic więcej. Alexis wysoko uniosła brwi. – Jesteś tego pewna? Molly zamknęła oczy. – Nie – szepnęła.
ROZDZIAŁ CZWARTY – Hej, denerwujesz się? – zapytał, gdy spotkali się pod przebieralniami. – Raczej nie… – Zastanowiła się. – Chyba bardziej się cieszę. – Bardzo dobrze – rzucił krótko. O wiele pewniej czuła się w obecności rzeczowego, kompetentnego doktora Flet- chera Thompsona niż zadziornego i rozkosznego Fletcha, który rano zrobił dla niej śniadanie. Chwilę później zniknął w męskiej przebieralni. Była mu wdzięczna za możliwość asystowania przy tak ważnym zabiegu, a fakt, że obiecał Alexis udział w podobnej operacji, świadczył o tym, że jest człowiekiem przyzwoitym. Dawno temu Amanda nazwała go geniuszem, który chce „zbawiać świat”, a teraz, po latach, Molly miała dowód, że od tego planu nie odstąpił. Nieco później wymienili kilka słów z pacjentem, lekko już oszołomionym środkiem znieczulającym, po czym wwieźli go do sali operacyjnej. – Spojrzysz na galerię? – zapytał, szorując ręce. – Nie. Oni dla mnie nie istnieją. – Jak będę mówił i wydawał instrukcje, to ma być, jakbym zwracał się do ciebie? – I do personelu, tak. – Okej. Chcę, żeby było to dla ciebie dobre doświadczenie, które pomoże ci pod- czas końcowego ustnego egzaminu, kiedy przyjdzie ci omówić nowe inwazyjne pro- cedury oraz techniki. Jesteś bardzo dobrym lekarzem. Zasługujesz na dyplom z wy- różnieniem. – Dzięki. – Fletch w nią wierzy, a jego słowa dodają jej odwagi, pewności, że pod jego kierownictwem nie zrobi nic głupiego. Gdy nałożono im fartuchy, maski oraz rękawiczki, stanęli po dwóch stronach sto- łu. – Mikrofony i kamery włączone? – zapytał Fletcher, spoglądając na galerię. Kilka osób gestem dawało znaki, że w słuchawkach nic nie słychać. Po chwili roz- legł się przeraźliwy wizg, gdy jedna z pielęgniarek uregulowała głośność. – Teraz wszyscy mnie słyszą? Monitory włączone? Molly była pełna podziwu dla jego spokoju. Aczkolwiek nie było czemu się dziwić, bo z wykładami oraz takimi pokazowymi operacjami objechał pół świata, ucząc mło- dych chirurgów. – Zaczynamy. – Na chwilę zatrzymał wzrok na jej oczach, a gdy skinęła głowa, rozpoczął swój monolog. Jego wynalazek był niezwykle pomysłowy: stent, który można zastosować w róż- nych częściach ciała. Po prawidłowym umiejscowieniu mechanizmu sprężynowego należało go zwolnić, aby umocować stent. Nawet w tak dobrze wyposażonym szpi- talu jak Sydney Central taka operacja trwałaby blisko dwie godziny, a nie połowę tego czasu. – Nawet w samym sercu dżungli, wiedząc, jak to działa… – Urwał, by poprosić Molly o przesunięcie retraktora nieco w lewo. – To całkiem prosta procedura. Na
dowód tego zaszczyt umiejscowienia go przypadnie doktor Wilton. Nie przestraszyła się. O tym rozmawiali podczas śniadania. Przekazała retraktor Fletcherowi, po czym wzięła do ręki coś, co przypominało bardzo krótką klamrę ze stentem na końcu. Ostrożnie i precyzyjnie umieściła ją dokładnie tak, jak wcześniej ją poinstruował. Mimo kamer oraz audytorium obserwującego na ekranie ich ręce nie zawahała się, ale gdy stent znalazł się na właściwym miejscu, głośno odetchnęła z ulgą. Za- uważyła, że Fletcher uśmiechnął się pod maską, a w jego spojrzeniu wyczytała dumę. Cudowne uczucie. Wspaniale jest być docenionym. – Moje gratulacje, pani doktor. Należą się pani oklaski, ale w tej chwili byłoby to niestosowne – zażartował. Stent był na miejscu, ale trzeba jeszcze sporo zrobić, aby rekonwalescencja pa- cjenta przebiegła bez powikłań. Ta część operacji poszła gładko. Gdy pana Majorsa zabrano na oddział pooperacyjny, Molly nareszcie mogła ścią- gnąć rękawiczki oraz maskę. Galeria opustoszała, ponieważ wszyscy wrócili do swoich zajęć. Widząc Fletchera przy pojemniku na zużytą odzież ochronną, szeroko się uśmiechnęła. – Bardzo dawno nie widziałem tego uśmiechu. – Ulżyło mi, że już po wszystkim i że niczego nie sknociłam. – Molly, nic byś nie sknociła. Nie tylko jesteś utalentowanym chirurgiem, ale też jesteś żądna wiedzy. Chyba przyznasz, że warto było się pouczyć bladym świtem. – Objął ją ramieniem. Nie odsunęła się, nie miała ochoty. Miło było czuć jego ciepło. Podniosła na niego wzrok. – Ale jak przyszedłeś na śniadanie, naiwnie podejrzewałam jakiś ukryty motyw… – Przypomniała się jej tamta momentami naładowana, niepokojąca atmosfera. Spod opuszczonych powiek spojrzała na jego wargi, wspominając czasy, kiedy Fletch miał pełne prawo ją całować. Zdławiła westchnienie. Od kiedy pocałował ją po raz pierwszy, chemia między nimi przybierała na sile, przerażająca i naturalna… jakby tak musiało być. Tętno jej podskoczyło, gdy poczuła, że przygarnął ją mocniej. W końcu odważyła się podnieść wzrok, by w jego oczach wyczytać to samo hamowane pożądanie co lata wcześniej. – Molly… – Gratulujesz Molly udanego zabiegu? – Pytanie pielęgniarki sprowadziło ją na ziemię. Odsunęła się od Fletchera. – Przepraszam, muszę się przebrać. Mam jeszcze pacjentów w przychodni. Na szczęście siostra zaczęła go wypytywać na temat operacji, co pozwoliło Molly wymknąć się z pomieszczenia i tym samym uniknąć dalszych pytań. Im mniej perso- nel Sydney Central będzie wiedział o ich przeszłości, tym lepiej. – Molly, co się stało?! – Alexis wpadła do przebieralni, akurat gdy Molly, wziąwszy prysznic, kończyła się ubierać. – O czym mówisz? O operacji? – Uśmiechając się, sięgnęła po szczotkę do włosów.
– Co tam zabieg! – Alexis wzruszyła ramionami. – Chodzi o uroczego Fletchera. – Uroczy Fletcher? – Tak o nim mówi większość dziewczyn w Sydney Central. Przeglądając się w lustrze, wyobraziła sobie, jak taka ksywka by go rozbawiła. – Nie zmieniaj tematu – ostrzegła ją Alexis. – Jaki to temat? – Ty i Fletcher. Od kiedy jesteście razem? Molly unikała jej spojrzenia. Lubiła Alexis, przyjaźniły się, więc pomyślała, że nie wypada kłamać. – Hm… Dlaczego pytasz? – Bo jak zostaliście sam na sam w sali operacyjnej, to mikrofony ciągle były włą- czone. – Jak to?! I… było słychać na galerii? Kto jeszcze tam był? Był ktoś? – Molly opa- dła na ławkę obok szafki, kryjąc twarz w dłoniach. – O Boże… – Spokojnie. – Alexis przysiadła obok. – Jak zaczęliście rozmawiać, nie było nikogo oprócz mnie. Pomyślałam, że na ciebie zaczekam, bo zostało nam trochę czasu przed pacjentami. Mów. – Jej ciekawość nie malała. – Jak go poznałaś? Spotykali- ście się? Musieliście, bo tak od razu cię objął. Prawie cię pocałował. – Tak, znam go. – Zamknęła oczy. – Tak, w pewnym sensie… się spotykaliśmy. – Podniosła powieki. – Byliśmy małżeństwem. – Co?! – Alexis zerwała się na równe nogi, spoglądając na Molly jak na dziwadło. – Byliście małżeństwem? Byłaś jego żoną? – Tak. – Chyba zauważyłaś, że jest piekielnie przystojny. Dlaczego dalej nie jesteście małżeństwem? – Byłam młoda, bardzo młoda. – Kiedy się pobraliście? – Miałam osiemnaście lat, a poznałam go podczas zagranicznej podróży… Od razu wpadliśmy sobie w oko i kilka tygodni później… znaleźliśmy się w Las Vegas. I… – Wzięliście ślub w Las Vegas! – Właśnie. Totalna szmira, prawda? – Ale dlaczego to się skończyło? Molly westchnęła. – To, że jest przystojny, jeszcze nie znaczy, że życie z nim jest usłane różami. – Alexis wstrzymała oddech, a Molly poczuła, że należy się jej wyjaśnienie. – Nie, nie dlatego, że mnie maltretował, nic z tych rzeczy. – Alexis odetchnęła z ulgą. – Mał- żeństwa się rozpadają z różnych powodów. Nasz związek trwał dwa lata. Doszliśmy wtedy do wspólnego wniosku, że postąpiliśmy zbyt pochopnie. – Zaraz, zaraz. – Alexis powstrzymała ją gestem dłoni. – Miałaś osiemnaście lat, jak za niego wyszłaś. To znaczy… szesnaście lat temu. – Dokładnie. – A kiedy widziałaś go po raz ostatni… zanim się tutaj zjawił? – Kilka miesięcy przed trzydziestymi urodzinami. – Czyli upłynęło już czternaście lat. Nie ożenił się ponownie? Nie jest zaręczony? – Nie wiem. – Molly wzruszyła ramionami. – Zakładam, że ma kogoś. Dlaczego