ROZDZIAŁ PIERWSZY
Doktor Grey Thunder przytknął stetoskop do ple
ców pacjentki.
- Proszę oddychać powoli, głęboko.
Młoda kobieta miała nieco przyśpieszone tętno, lecz
ciśnienie i temperaturę w normie. W tarczycy nie
stwierdził żadnego zgrubienia, w płucach nie słyszał
podejrzanych szmerów. Wszystko wskazywało na to,
że pacjentka jest najzupełniej zdrowa.
Lekarz odsunął się i wziął kartę.
- Ile pani waży? Widzę, że nic się nie zmieniło od
poprzedniej wizyty. A była pani...? - Sprawdził datę.
- O! W ubiegłym tygodniu!
- Tak, osiem dni temu.
Doktor Thunder zirytował się, lecz mimo to uważ
nie popatrzył na pacjentkę.
- Proszę jeszcze raz powiedzieć, na co właściwie
pani się skarży.
- Hm, ja...
Desiree Washington zawahała się, rzuciła przystoj
nemu lekarzowi zalotne spojrzenie i spuściła oczy.
Umykanie wzrokiem zawsze jest podejrzane, po
myślał natychmiast.
RS
- Czuję się dziwnie zmęczona, wypalona. Nie
mam ani krzty energii,
- To ciekawe, - Doktor Thunder wskazał palcem
notatki sprzed tygodnia. - Poprzednio mówiła pani,
że czuje się podminowana, podenerwowana, ale pełna
energii.
- Bo wtedy lak rzeczywiście było. - Pacjentka
wydęła pąsowe wargi. - A teraz jestem zmęczona.
- Zatrzepotała rzęsami, - Może to wina hormonów?
Lekarz przytaknął w duchu. Pomyślał, zdegusto
wany, że w tym wypadku hormony istotnie odgrywa
ją dużą rolę, ale nie ma mowy o jakichkolwiek zabu
rzeniach, Z trudem opanował złość. Jako lekarz miał
obowiązek poważnie traktować wypowiedzi pacjen
tów, niezależnie od tego, jak dalece wątpił w prawdzi
wość skarg i szczerość intencji,
- Osłucham serce - powiedział zrezygnowany.
Nie uszło jego uwagi, że Desiree jest bez stanika
i że niepotrzebnie rozpięła bluzkę do samego dołu,
gdy wystarczyłoby rozpiąć dwa, trzy guziki. Przyło
żył stetoskop do ciała, zastanawiając się, czy dziew
czyna z premedytacją zamierzała obnażyć przed nim
piersi. Czuł, że ogarnia go coraz większy gniew. Mu
siał jednak zbadać pacjentkę, chociaż sytuacja wyglą
dała podejrzanie. Może naprawdę coś jej dolega i rze
czywiście wymaga jego pomocy.
W momencie gdy chłodny metal dotknął skóry,
dziewczyna przymknęła oczy i głośno westchnęła.
Doktor Thunder wystraszył się. że coś ją zabolało.
Chciał odsunąć słuchawkę, ale Desiree złapała go za
RS
rękę i przytrzymała, przyciskając jego palce do nagiej
skóry.
- Czuje pan bicie serca?
Zadała to pytanie podejrzanie przytłumionym gło
sem, a na czoło lekarza wystąpiły krople potu.
- Bije jak szalone - szepnęła. - Panie doktorze,
czemu wali jak młot?
Doktor Thunder popatrzył na jej rozrzucone włosy,
zamknięte oczy, wyprężone piersi. Ta melodrama-
tyczna scena rozbawiłaby go, gdyby rozgrywała się
gdzie indziej, nie w jego gabinecie.
Odsunął rękę. Tym razem pacjentka nie próbowa
ła go przytrzymać, ale zrobiła coś zupełnie nieocze
kiwanego. Coś, co wzburzyło go do tego stopnia, że
na moment zamarł. Jednak prędko oprzytomniał, zer
wał się na równe nogi i czym prędzej wyszedł z ga
binetu.
Każdy wódz wie, że jeśli nie można wygrać bitwy,
należy się wycofać i przegrupować szeregi. A potycz
ki z taką pacjentką nie można było wygrać.
- Siostro!
Weszła pielęgniarka, jak zwykle uśmiechnięta
i spokojna. Lori Young pracowała w przychodni od
niedawna, ale jej obecność od początku działała na
wszystkich kojąco. Emanował z niej spokój, który
teraz zdenerwowanemu lekarzowi był szczególnie
potrzebny.
-- Słucham, panie doktorze.
Grey Thunder często dziękował niebiosom za to,
że w odpowiedniej chwili zesłały mu tę kobietę. Lori
RS
szukała pracy, a on pilnie potrzebował pielęgniarki,
więc z miejsca ją zatrudnił. I nie żałował swego kro
ku ani przez chwilę.
- Proszę. -Podał dziewczynie teczkę zawierającą
kartę i wyniki badań kłopotliwej pacjentki. - Niech
siostra zajmie się panną Washington... — Urwał za
wstydzony, że nie potrafił sam wybrnąć z dwuznacz
nej sytuacji. - Proszę pomóc jej opamiętać się i ochło
nąć. Będę u siebie. - Zrobił dwa kroki, ale przystanął.
- I jeszcze jedno. Za dzisiejszą wizytę nie płaci. Jest
zdrowa jak rydz. Absolutnie nic jej nie dolega. Proszę
jej to powtórzyć.
Lori patrzyła zaintrygowana. Zastanawiało ją
wzburzenie doktora. Nie zdążyła jednak o nic zapy
tać, ponieważ Thunder odwrócił się i odszedł.
Lori szybko poradziła sobie z panną Washington,
po czym przygotowała gabinet dla następnej osoby.
Cały czas myślała o przełożonym i nagle uświadomi
ła sobie, że stanowczo za często to robi. To bardzo
niewskazane.
Poznała doktora Thundera zaledwie przed trzema
tygodniami. Wprawdzie podczas rozmowy wstępnej
doktor Thunder słuchał jej ze ściągniętą twarzą
i zmarszczonymi brwiami, ale i tak jej się spodobał.
Musiała przyznać, że określenie „przystojny" było
w stosunku do niego niewystarczające. Jego typowo
indiańskie rysy zachwyciły ją, ale jasnozielone oczy
zdumiały. Takich oczu nie miał żaden Indianin z re
zerwatu Smoke Valley.
Lori wyprostowała się i pogroziła sobie palcem. Jej
RS
sytuacja była już wystarczająco trudna i nieprzyjem
na, z całą pewnością nie potrzebowała dodatkowych
komplikacji. Decyzję o ucieczce z Kalifornii podjęła
w dramatycznych okolicznościach, po bardzo boles
nych i upokarzających przejściach. Dotarła aż do sta
nu Vermont, ale wciąż się bała, że mąż odkryje jej
miejsce pobytu. Wtedy musiałaby rzucić pracę i ucie
kać jeszcze dalej.
Instynktownie położyła rękę na brzuchu. Myśli
o dziecku zwykłe działały uspokajająco. Postanowiła
za wszelką cenę chronić swoje maleństwo przed przy
krościami. Zawsze.
- Jak przeciąć ten węzeł? - szepnęła.
Niełatwe życie oraz ostatnie przejścia nauczyły ją
ostrożności. Od pewnego czasu traktowała wszyst
kich mężczyzn z rezerwą.
Doktora Thundera zobaczyła na festynie ludowym
przed trzema tygodniami. Górował wzrostem nad in
nymi, więc natychmiast zwróciła na niego uwagę. I to
był pierwszy błąd. Jej serce nie powinno drżeć na jego
widok ani wtedy, ani teraz, podczas kontaktów służ
bowych. Trzeba panować nad nieposłusznym sercem,
okiełznać niewskazane emocje.
A to, niestety, było trudne, ponieważ wygląd zew
nętrzny nie był ani jedyną, ani najważniejszą zaletą
lekarza. Lori prędko zorientowała się, że ma do czy
nienia z człowiekiem niezwykle prawym i dobrym.
Doktor Thunder był bardzo życzliwy, pełen współ
czucia, a ponadto inteligentny i szlachetny. Zawsze
postępował tak, jak nakazywał mu honor.
RS
Jego dobroć i wspaniałomyślność przejawiły się
od razu, na początku ich znajomości. W końcu
zatrudnił nieznaną osobę bez chwili namysłu. Lori
powiedziała mu tylko, że jest pielęgniarką i pilnie
szuka pracy. Natychmiast zaangażował ją u sie
bie, a ponadto pomógł wynająć dom na terenie rezer
watu.
Przed oczami stanęło jej ich pierwsze spotkanie.
Już z daleka dostrzegła w przystojnym nieznajomym
coś szczególnego, czystego i szczerego. Jego jasno
zielone oczy miały niespotykaną głębię, a z całej
postaci emanowała siła, która wyraźnie ją przyciąga
ła. Było w nim coś tak rzadko spotykanego, że trudno
to zdefiniować. Chyba każda kobieta, patrząc na
doktora Thundera, zastanawiała się, jak by to było,
gdyby...
Lori westchnęła, przygładziła włosy, wsunęła nie
sforny kosmyk za uszy. Przywołała się do porządku,
bo pielęgniarce - szczególnie w pracy - nie wypada
marzyć.
Podsumowała efekty pierwszego spotkania i roz
mowy. Gdy napomknęła o swoich problemach, nowo
poznany lekarz obiecał zatrudnić ją u siebie i pora
dził, aby zamieszkała w Mountview, miasteczku le
żącym kilkanaście kilometrów od rezerwatu. Lori
przyjęła pracę z tym większą wdzięcznością, że do
ktor Thunder nie zadawał kłopotliwych pytań. Jednak
z pewnych względów wolała nie przenosić się do
Mountview, więc obiecał dowiedzieć się, czy w re
zerwacie jest jakiś wolny dom. Lori nie przyznała się,
RS
że szuka bezpiecznego schronienia przed byłym mę
żem. Miała nadzieję, że Rodneyowi nie przyjdzie do
głowy, by szukać jej aż w Smoke Valley.
Krótko po rozpoczęciu pracy zauważyła, że do
ktor Thunder często popada - z oczywistych wzglę
dów - w niezręczne, ale na ogół zabawne tarapaty.
Uśmiechnęła się mimo woli. Uważała, że większość
mężczyzn nie miałaby nic przeciwko podobnym kło
potom. Niewątpliwie cieszyłoby ich powodzenie
u kobiet. Ale nie doktora Thundera. Zwykle irytowało
go to, a czasami wręcz złościło. Lori nie wątpiła, że
był sumiennym lekarzem i starał się leczyć jak najle
piej. Jego podejście do wszystkich pacjentów miało
jeszcze jakieś inne, dużo głębsze źródło. Ciekawe,
dlaczego czuł niechęć do kobiet, które nie ukrywały,
że je pociąga.
Lori wiedziała, że nie powinna interesować się po
wodzeniem szefa u pacjentek, ale dzięki takim my
ślom mniej dręczyły ją własne problemy. Chwilami
zapominała nawet o przykrościach, które zmusiły ją
do wyjazdu z Kalifornii.
Znowu automatycznie położyła rękę na brzu
chu. Ze względu na dziecko zerwała z dotychczaso
wym życiem. Ciąża przyspieszyła rozstanie z Rod-
neyem.
Lori otrząsnęła się ze wspomnień i rozejrzała się
uważnie. Wszystko było przygotowane dla następ
nego pacjenta, a zatem mogła poprosić doktora Thun
dera.
-; Już dobrze? - zapytała od progu.
RS
Zmarszczone brwi i chmurne oczy szefa świadczy
ły, że jeszcze nie.
Weszła za nim do gabinetu i zamknęła drzwi.
- Panie doktorze - zaczęła nieśmiało. - Proszę się
nie gniewać, ale widzę, że coś pana dręczy.
Lekarz potarł czoło i westchnął.
- Nie wiem, co z tym fantem zrobić. Nie mam
pojęcia, jak postępować. - Spojrzał Lori prosto
w oczy. - Ta pacjentka.. .no, ta Desiree Washing
ton.. . - Speszony odwrócił głowę. - Ona... dotknęła
mnie.
Lori nie wiedziała, co powiedzieć.
- Pokoiki są małe, może nie chciała.
- Na pewno chciała - przerwał gniewnie. —
Schwyciła mnie za rękę, przycisnęła do piersi... -
Oczy mu pociemniały. - I... pocałowała stetoskop.
Na dowód prawdziwości swych słów pokazał ślady
pomadki.
Lori starała się zachować powagę.
- Hmmm... pacjentom nie przysługuje prawo ca
łowania lekarskich... instrumentów. - Uśmiechnęła
się. - Oczywiście bez pozwolenia.
Doktor Thunder rzucił jej ponure spojrzenie.
Był szalenie przystojny, więc wcale nie dziwiła się
tym kobietom. Przecież sama często walczyła z dziw
nymi reakcjami na jego widok.
- Nie wiem, czy wypada mi to mówić - zaczęła
ostrożnie - ale wielu mężczyzn chętnie by się z pa
nem zamieniło i pozwoliło pacjentkom całować nie
tylko stetoskop. - Stłumiła śmiech, gdy zauważyła
RS
groźny wzrok szefa. - Powodzenie u pięknych kobiet
nie jest najgorszym nieszczęściem, jakie może spot
kać człowieka. Zachowuje się pan tak, jakby to była
jakaś tragedia. A to tylko niewielki problem. Należa
łoby raczej się cieszyć.
Doktor Thunder sposępniał i zrobił taką minę, jak
by usłyszał bluźnierstwo.
Lori poczuła się nieco zaskoczona. Zawsze uwa
żała, że nie należy traktować siebie zbyt poważ
nie. Odrobina autoironii jeszcze nikomu nigdy nie
zaszkodziła.
- Czy mogę panu powiedzieć, jakie rozwiązanie
widzę?
- T a k .
- Albo zacznie pan korzystać z okazji i od czasu
do czasu zaprosi taką wielbicielkę na kolację, albo
niech przestanie pan być mężczyzną do wzięcia.
Lori traktowała całą sprawę z przymrużeniem
oka i liczyła, że doktor, skądinąd rozsądny czło
wiek, zastanowi się nad tym, co usłyszał. Starała się
mu pomóc, jak umiała. Nie zauważyła błysku za
interesowania w zielonych oczach i skupienia na
twarzy.
A mogło to oznaczać, że szef coś postanowił i że
w jego życiu nastąpi radykalna zmiana.
W jej życiu również.
Grey czuł, że ma nerwy napięte do ostatnich granic.
Mocno zapukał do drzwi drewnianego domku, który
wynajęła Lori. Musiał porozmawiać z nią jak najprę-
RS
dzej, nie był w stanie dłużej czekać. Miał nadzieję, że
zdążyła odpocząć po pracy i zjeść kolację.
Rozwiązanie, które mu dziś podsunęła, nie dawało
mu spokoju. Wnikliwe rozważanie wszystkich plu
sów i minusów trwało już kilka godzin, więc bał się,
że dostanie szału. Czuł, że musi natychmiast rozmó
wić się z pomysłodawczynią.
Lori otworzyła drzwi.
- O, witam.
Powiedziała to ze szczerym, serdecznym uśmie
chem, który dodał Greyowi odwagi. Wprawdzie znał
Lori krótko, lecz zdążył się zorientować, że jest wy
soko wykwalifikowaną pielęgniarką i dobrym czło
wiekiem. Podała mu jedynie najważniejsze informa
cje o sobie: że spodziewa się dziecka, niedawno roz
wiodła się po półtorarocznym małżeństwie i musia
ła zmienić miejsce pobytu. Tylko tyle. Grey wolałby
wiedzieć więcej, ale zdawał sobie sprawę, że kobie
ty, które padły ofiarą przemocy, rzadko mają zaufanie
do innych mężczyzn. Dlatego postanowił cierpliwie
czekać, aż nowa pracownica dopowie coś z własnej
woli.
Tak się złożyło, że Lori pilnie szukała pracy, a on
potrzebował pielęgniarki. Dlatego zadowolił się
skąpymi informacjami. Liczył jednak na to, że z cza
sem, gdy Lori nabierze do niego zaufania, dowie się
więcej. Na razie wystarczą mu podstawowe fakty
z jej życia.
Kiedyś zauważył cień na jej zwykle pogodnej twa
rzy. Zapytał, czy coś się stało, a wtedy drgnęła jakby
RS
ze strachu przed ciosem. Jej nerwowa reakcja wzbu
dziła w nim współczucie.
Bał się, że niespodziewana wizyta też wytrąci ją
z równowagi.
- Dobry wieczór. Przepraszam, że ośmielam się
przeszkadzać, ale koniecznie muszę z panią po
mówić.
Czuł się zażenowany, bo przyszedł nieproszony, a
w dodatku z bardzo osobistą i delikatną sprawą, której
wolał nie omawiać w pracy.
Lori otworzyła szerzej drzwi.
- Zapraszam.
Weszli do niewielkiego pokoju, w którym stał stół,
kilka krzeseł, kanapa i duża lampa. Grey zauważył,
że we wnęce kuchennej panuje wzorowy porządek,
a na szafkach nic nie stoi. Także w pokoju brakowało
drobiazgów ocieplających atmosferę każdego miesz
kania: wazoników, fotografii, bibelotów. Ciekawe,
czy to zamierzona prostota, czy Lori nie stać na kupno
ozdób. A może woli posiadać jak najmniej rzeczy, na
wypadek gdyby znowu musiała uciekać?
Niestety, ta ostatnia przyczyna była bardzo pra
wdopodobna. Grey wyczuł atmosferę samotności,
smutku, niemal przygnębienia, co bardzo go zasko
czyło. W pracy Lori była zawsze pogodna i ser
deczna.
- Napije się pan herbaty?
- Nie, dziękuję, proszę nie robić sobie kłopotu.
Ogarniało go coraz większe zdenerwowanie.
Czuł się bardzo niepewnie. Jak Lori przyjmie jego
RS
szaloną propozycję? Jak zareaguje? Milczał. Zaciś
nięte ręce trzymał w kieszeniach, a oczy wbił w pod
łogę.
- Chodzi o moją pracę? - zaniepokoiła się Lori.
- Źle wywiązuję się z obowiązków? Przyszedł pan,
żeby dać mi wymówienie? Bardzo przepraszam, jeśli
zrobiłam coś...
- Nie o to chodzi. - Grey ośmielił się spojrzeć na
nią przelotnie. - Jestem bardzo zadowolony z pani
pracy, nigdy nie miałem lepszej pielęgniarki. Mówię
szczerą prawdę.
Ulżyło mu, gdy zobaczył, że jego zapewnienie
zmniejszyło napięcie Lori. Sam niestety czuł rosnący
niepokój i nie wiedział, jak przedstawić swoją propo
zycję, zwłaszcza że miały to być właściwie oświad
czyny.
- Przyszedłem w związku z tym, co usłyszałem
od pani dziś po południu.
Lori znowu stała się nieufna.
- Cokolwiek to było, przysięgam, że nie chciałam
pana urazić.
Grey już wcześniej zauważył, że zbyt często czuje
się winna i przeprasza. Intrygowało go to, ale teraz
nie miał czasu zastanawiać się nad przyczynami. Naj
pierw trzeba załatwić ważniejszą sprawę.
- Nie ma mowy o żadnej przykrości - odparł
prędko. - Lecz pani uwaga sprawiła... - Urwał, szu
kając odpowiednich słów. - Otworzyła mi oczy na
coś, czego do tej pory nie widziałem. Dała mi do
myślenia.
RS
Napięte nerwy nie pozwoliły mu mówić dalej, więc
umilkł.
- Proszę wybaczyć, ale nic z tego nie rozumiem
- szepnęła Lori. - Chyba jednak coś przeskrobałam
i dlatego jeszcze raz przepraszam...
Grey niecierpliwie machnął ręką.
- To nie pani wina, ale moja. Nie bardzo wiem,
jak wyrazić to, o co mi chodzi.
Chciał się uśmiechnąć uspokajająco, ale usta wy
krzywił mu gorzki grymas.
Lori patrzyła na niego oczami, w których malował
się coraz większy niepokój.
- Proszę usiąść. - Wskazała kanapę. -I dokładnie
powtórzyć, co powiedziałam, bo na razie nie mam
pojęcia, co pana tak wzburzyło.
Grey przysiadł na samym brzegu kanapy i oparł
łokcie na kolanach.
- Radziła mi pani przestać być mężczyzną do
wzięcia.
Lori zrobiła wielkie oczy, co sprawiło, że wyglą
dała jeszcze ładniej niż zwykle. Ale Grey nie zamie
rzał napawać się jej wdziękami, choć była naprawdę
pociągająca. Doświadczenie nauczyło go, że lepiej
w ogóle nie myśleć o kobietach. Musiał jednak przy
znać, że Lori jest piękna.
- Och. - Jej ślicznie wykrojone usta rozchyliły się
w uśmiechu. - Powiedziałam to żartem. Natomiast
poważnie radziłam, żeby zaczął pan się umawiać z ty
mi kokietkami. Nie zaszkodzi, jeśli pozna je pan bli
żej. Nigdy nie wiadomo, czy któraś...
RS
- Niemożliwe - przerwał ostro. - To nie byłoby
przyzwoite. Zresztą tu chodzi o coś więcej niż etyka
zawodowa.
Lori patrzyła na niego pytająco.
- Wiem, powinienem wyjaśnić wszystko dokład
niej, ale historia jest długa i dość przykra. Na razie
powiem tylko, że umawianie się z pacjentkami
w ogóle nie wchodzi w rachubę.
Teraz na dobre rozbudził ciekawość Lori i dziew
czyna żałowała, że nie wypada jej o nic pytać. Była
przekonana, że szef nie przyszedł wyłącznie po to, by
opowiadać o swej przeszłości. W tej chwili chodziło
mu raczej o przyszłość.
- Powiedziała pani, że jeśli przestanę być materia
łem na męża... gdy nie będę do wzięcia... To miał
być sposób rozwiązania mojego... ehem... kłopotu.
Doszedłem do wniosku, że ma pani rację.
- Ale ja naprawdę tylko żartowałam - broniła się
Lori.
Grey jakby nie słyszał.
- To rzeczywiście jedyne rozwiązanie, jakie wi
dzę. - Nerwowym ruchem przygładził włosy. -
Chwilami boję się, że zwariuję przez te kobiety. Mu
szę znaleźć sposób, by uniknąć... żeby skończyć z ta
kimi incydentami. Źle wpływają na moją pracę, a te
go nie ścierpię.
Lori przez chwilę ważyła słowa, po czym odezwała
się zdecydowanym głosem:
- Dlaczego nie powie pan otwarcie pannie Wa
shington, że jej prowokacje na pana nie działają?
RS
- Myśli pani, że nie próbowałem? Raz prawie się
wściekłem i bez ogródek wygarnąłem jej prawdę. Po
wiedziałem, że nie pociąga mnie ani ona, ani inne
pacjentki. Nie uwierzyła. Nawet nie słuchała moich
argumentów. Pewnie uważa, że zmieni moje nasta
wienie.
- Typowa kobieta - mruknęła Lori. - Każda z nas
jest przekonana, że właśnie jej uda się zmienić wy
branego mężczyznę. - Uśmiechnęła się ironicznie. -
Niestety, przeważnie zawsze się mylimy.
Grey zrozumiał, że za tymi gorzkimi słowami kryje
się osobisty dramat dziewczyny. Był jednak zbyt
zaabsorbowany swoim problemem, by zainteresować
się cudzymi kłopotami.
- Gdyby chodziło tylko o pannę Washington! Ale
są jeszcze inne!
- Wiem. Mam oczy, więc to i owo zauważyłam.
Myślę, że powinien pan traktować uwodzicielki ostro,
bo widocznie nie rozumieją subtelnych aluzji. Skoro
nie przyjmują uprzejmej odmowy, musi pan stać się
ostentacyjnie niemiły. Nie warto przejmować się ich
uczuciami. Gdy potraktuje je pan z pogardą, a przy
najmniej lekceważąco, przestaną narzucać się tak na
chalnie.
Tak, Grey chętnie powiedziałby niektórym pacjen
tkom, co o nich myśli. Wiedział, że to przyniosłoby
mu ulgę, ale nie mógł postąpić w ten sposób.
- Nie zrobię tego. Po prostu nie mogę. Dziadek
wpoił mi pewne zasady. Mówił, że człowiek dojrzały,
z charakterem, zawsze nad sobą panuje i wybacza
RS
ludziom ich głupotę. Nie wiem, czy pani mnie rozu
mie. To nie tylko filozofia życia. To uniwersalna pra
wda leżąca u podstaw postępowania członków nasze
go plemienia. Mam obowiązek szanować innych
i muszę traktować bliźnich tak, jak sam chciałbym
być przez nich traktowany.
- Przecież te kobiety pana nie szanują - zawołała
Lori.
-Możliwe - odrzekł Grey innym tonem. -
W dniu sądu odpowiedzą za to przed Wielkim Du
chem. Ja będę odpowiadać i pokutować za własne
czyny.
Wiele osób, z którymi się zetknął, pokpiwało z ta
kiego podejścia i wyśmiewało tradycje plemienia,
z którego się wywodził. Ale ci ludzie nie wychowali
się w rezerwacie, nie dorastali w specyficznej atmo
sferze, nie słuchali historii i nauk starszych. Dlatego
uważali jego poglądy za prymitywne i staroświeckie.
Jednak Grey był dumny ze swego pochodzenia. Ple
mienne dziedzictwo i wiedza przekazana przez
przodków stanowiły niezachwiany fundament jego
życia.
Bacznie obserwował Lori. Był przygotowany na
to, że uśmiechnie się pobłażliwie, ale ona słuchała
z powagą, nawet z szacunkiem. Urósł we własnych
oczach.
- Rozumiem, że ma pan niewzruszone zasady -
powiedziała Lori cicho. — Pan nie urazi tych kobiet,
nie powie brutalnie tego, na co według mnie zasługu
ją. A zatem faktycznie musi pan coś zrobić, aby uwol-
RS
nić się od nich raz na zawsze. - Pokiwała głową.
- Cóż, nie pozostaje nic innego, jak znaleźć sobie
miłą dziewczynę i jak najczęściej pokazywać się z nią
publicznie.
Grey ucieszył się, że myśli Lori idą właściwym
torem.
- Interesuje mnie coś bardziej konkretnego... bar
dziej definitywnego.
- Małżeństwo?
- Tak. Pomyślałem... że pani... że ty... Czy ze
chcesz zostać moją żoną?
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
- Pan oszalał!
Pierwszy raz w życiu Lori ośmieliła się krzyknąć
na przełożonego. Lecz jak inaczej zareagować, gdy
ktoś bredzi, a nie ma gorączki? Ten dotąd zrównowa
żony człowiek chyba zwariował. Z pewnością po
stradał zmysły. Długo nie mogła się uspokoić.
- Panie doktorze...
Urwała, gdy zauważyła, że oczy Greya zalśniły
wesoło. Wyglądał jak uwodziciel, któremu nie oprze
się żadna kobieta.
Zrozumiała, że jego poprzednie zdenerwowanie
wynikało z niepewności. Bał się zadać zasadnicze py
tanie, a gdy wreszcie je wykrztusił, napięcie błyska
wicznie znikło i pojawiło się radosne podniecenie.
Zielone, błyszczące oczy mówiły coś takiego, że
serce Lori tłukło się w piersi jak strwożony ptak,
a przez głowę przelatywały coraz dziwniejsze myśli.
Oczami wyobraźni ujrzała ślub i zastanawiała się na
wet nad swoją reakcją na pierwszy pocałunek.
Przestań! Usłyszała trzeźwy wewnętrzny głos, któ
ry zwykle ściągał ją na ziemię, gdy zbyt wysoko
bujała w obłokach. Rozsądek mówił, że starczy do-
RS
tychczasowych kłopotów, lepiej nic już sobie nie do
kładać. Radził nie ulegać Greyowi, chociaż był jedy
nym znanym jej człowiekiem o dobrym sercu. Prze
cież zatrudnił ją bez zbędnych korowodów, gdy już
niemal straciła nadzieję na znalezienie pracy.
Lori z trudem opanowała się i spojrzała szefowi
w oczy.
- Przykro mi, ale uważam, że nie przemyślał pan
konsekwencji takiego kroku. Mam rację, prawda?
Grey nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko cza
rująco i w jednej chwili Lori zrozumiała wszystkie te
pacjentki, które nie potrafiły oprzeć się jego urokowi.
Była zadowolona, że siedzi, bo ogarnęła ją dziwna
słabość. Gdyby stała, na pewno ugięłyby się pod nią
nogi.
- Chyba nadeszła pora, byśmy zaczęli mówić so
bie po imieniu - zaproponował w odpowiedzi Grey.
- Nasze kontakty wkraczają w nową fazę.
- Bynajmniej.
Greyowi zrzedła mina.
- Panie doktorze, rozumiem, że znalazł się pan
w potrzasku i szuka pan wyjścia. Chciałby pan przez
małżeństwo uniknąć kłopotów i uważa pan, że to
świetny pomysł. - Oblizała suche wargi i nerwowo
splotła palce. - Ale nie pojmuję, dlaczego zwrócił się
pan z tym akurat do mnie. Jestem rozwódką, w do
datku w ciąży. Poza tym... - Instynktownie zniżyła
głos. - Na domiar złego ukrywam się przed byłym
mężem. Moja sytuacja jest już wystarczająco skom
plikowana.
RS
- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedział niezra
żony Grey. - A jednak właśnie ciebie wybrałem.
Lori była inteligentna i na ogół nadążała za cu
dzym tokiem myślenia, ale logika Greya do niej nie
przemawiała. Zirytowała się.
- Dlaczego? - zapytała ostro. - Człowiek znający
moje położenie powinien ode mnie uciekać, a nie
proponować małżeństwo.
Grey zacisnął usta i Lori znów pomyślała o poca
łunku. Jak by to było, gdyby poczuła te zmysłowe
wargi na swoich?
Kobieto, weź się w garść! - wołał wewnętrzny głos.
Lori wiedziała, jak powinna postąpić, ale wiedzieć
coś, a zrobić, to często dwie przeciwstawne rzeczy.
Zawsze ceniła zdrowy rozsądek, a teraz o nim nieste
ty zapomniała.
- Chętnie wyjaśnię, dlaczego ośmieliłem się wy
stąpić z taką propozycją, choć przyznaję, że jest ry
zykowna.
Grey pochylił się ku niej i ostrożnie wziął ją za
rękę. Lori zadrżała. Bała się, że jego ciepły, mocny
uścisk skruszy jej opór.
- Wprawdzie wiem o tobie bardzo mało, ale nie
zamierzam wypytywać cię o sprawy, które wolisz za
chować w tajemnicy. Wiem jednak, że zostałaś - jak
to się mówi - na lodzie i dlatego małżeństwo może
okazać się zbawienne dla nas obojga. Dzięki tobie
przestanę być łakomym kąskiem dla podrywaczek,
bez skrupułów szukających zdobyczy. A i ty poczu
jesz się spokojniejsza, trudniej będzie cię znaleźć.
RS
Lori słuchała niezbyt uważnie. Grey machinalnie
głaskał jej dłoń, co przeszkadzało jej jasno myśleć.
- Zmienisz nazwisko. Zniknie Lori Young - tłu
maczył Grey. - Jako Lori Thunder na pewno będziesz
bardziej bezpieczna niż teraz. Zapewniam cię, że zro
bię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię chronić i być
dla ciebie podporą, oraz opiekunem dla twojego
dziecka.
Lori ogarnęło wzruszenie. Bała się, że za chwilę
wybuchnie płaczem. Tak bardzo chciałaby wierzyć
temu człowiekowi. Już podczas pierwszego spotkania
wzbudził jej zaufanie. Od dawna nikt o nią nie dbał,
nie troszczył się o jej potrzeby. Słowa Greya brzmiały
szczerze i niosły miłą obietnicę, że wreszcie znajdzie
się pod dobrą opieką. Zrobiło się jej lżej na duszy.
Mimo to wciąż pozostawała ostrożna i nieufna. Po
wielu okropnych przejściach nie miała odwagi zawie
rzyć prawie obcemu człowiekowi. Przecież chodziło
nie tylko o nią, ale także o dziecko. Obietnica Greya
stopiła jej serce, jakby było z wosku, ale przecież ten
człowiek nie znał całej jej historii. Nie miał pojęcia,
na co się naraża, w co się wplątuje. Nawet nie prze
czuwał, na co stać tego, od którego uciekła. Gdyby
wiedział, o kogo chodzi, nie chciałby mieć z nią nic
wspólnego, nie składałby takich obietnic. Uczciwość
nakazy wała jej powiedzieć mu całą prawdę.
Spróbowała uwolnić rękę z jego dłoni, bo gorący
dotyk przeszkadzał jasno myśleć.
- Pani Russell przedstawiła mi pana zaledwie
przed trzema tygodniami.
RS
Właśnie, najchętniej omówiłaby ten szalony po
mysł ze zrównoważoną, rzeczową Mattie Russell,
właścicielką pensjonatu, w którym zatrzymała się po
przyjeździe do Vermontu.
- Pamiętam. Nie chciałbym być posądzony o to,
że proponuję coś niestosownego.
Lori była pewna, że jako człowiek honoru nigdy
nie zrobiłby czegoś takiego.
- Chodzi mi o platoniczny związek - wyjaśnił
Grey. - Taki, który będzie korzystny i dla ciebie, i dla
mnie. Oboje potrzebujemy pomocy.
Lori pomyślała, że małżeństwo z dobrym, wrażli
wym mężczyzną byłoby spełnieniem dziewczęcych
marzeń. Zdążyła już się zorientować, jakim człowie
kiem jest Grey - poważny, inteligentny, uprzejmy,
wrażliwy na uczucia bliźnich, choć czasami posuwał
swą życzliwość za daleko. Ale to przecież nie wada,
raczej rzadka zaleta. Pod tym względem stanowił ab
solutne przeciwieństwo jej byłego męża.
Nie wątpiła, że małżeństwo z Greyem miałoby du
żo plusów. Zerknęła na jego ręce, potem na usta.
Wyobraziła sobie pieszczoty i pocałunki i ogarnęło ją
podniecenie. Dlatego gwałtownie wstała i szarpnęła
rękę.
- To szaleństwo - rzuciła ochryple. - Nie wolno
panu tego robić. To zbyt ryzykowne posunięcie. Mał
żeństwo ze mną nie byłoby dobrym rozwiązaniem.
Słyszy mnie pan?
Uważała, że nie ma prawa obciążać go swymi pro
blemami. Schwyciła go za rękaw i pociągnęła.
RS
- Poza tym... Pan nie przewidział konsekwencji.
- Lekko popchnęła go w stronę drzwi. - Nie ma pan
pojęcia, w co mógłby się uwikłać. Nic pozwolę na to,
nie mogę do tego dopuścić.
Udała, że nie widzi zdumienia w zielonych oczach.
Z trudem, krok za krokiem, doprowadziła Greya do
drzwi i wypchnęła na ganek. Prędko zasunęła zasuwę
i odetchnęła zadowolona, że pozbyła się nieocze
kiwanego kandydata na męża.
Przez chwilę stała z zamkniętymi oczami, opiera
jąc czoło o futrynę, a potem ukradkiem wyjrzała zza
firanki. Zabolało ją serce, gdy zobaczyła, że Grey
przygarbił się i wygląda jak człowiek przegrany i po
konany przez los.
- To było jedyne rozwiązanie - szepnęła, mimo że
nikt nie mógł jej słyszeć. - On ma inne zdanie, ale ja
jestem pewna, że postąpiłam słusznie.
Atmosfera w pracy zrobiła się niezręczna i napięta.
Grey przeprosił Lori dość chłodno, na co ona odpo
wiedziała w podobnym tonie. Miała nadzieję, że na
tym sprawa się skończy, ale oczywiście propozycja
małżeństwa nie mogła nie odbić się na stosunkach
między nimi. Odtąd wzajemne kontakty obojgu spra
wiały przykrość.
Lori zaraz pierwszego dnia zorientowała się, że wy
soki, przystojny lekarz przyciąga spojrzenia wszystkich
pacjentek, niezależnie od wieku. Jej samej trudno było
oderwać wzrok od wydatnych kości policzkowych, by
strych zielonych oczu i długich czarnych włosów. Uwa-
RS
żała, że tak zbudowany mężczyzna powinien być
aktorem lub modelem i mieszkać w dużym mieście,
a nie marnować się na głuchej prowincji,
Grey pociągał ją jak nikt inny, ale bardzo się sta
rała, aby się z tym nie zdradzić. Zresztą do czasu
niefortunnych oświadczyn nie zauważyła, by zwracał
na nią szczególną uwagę.
Jednak od tamtego wieczoru wszystko się zmieni
ło. Gdy zostawali razem w gabinecie, Lori odnosiła
wrażenie, że pokój staje się mały i ciasny. Wciąż ocie
rali się o siebie, wpadali jedno na drugie. Lori wyda
wało się, że Grey stale ją obserwuje. Niepokoiły ją
jego spojrzenia i często zmieniający się wyraz oczu.
Czasami widać w nich było zainteresowanie, kiedy
indziej dezaprobatę, a nawet gniew. Ale najbardziej
się bała, gdy jego twarz stawała się nieprzenikniona.
Bardzo żałowała, że doszło do tych niefortunnych
oświadczyn. Miała mu to za złe. Chciał ją wykorzystać
do swoich celów i to ją oburzało. Nie mogła sobie da
rować, że w gruncie rzeczy sama podsunęła mu ten
niekonwencjonalny sposób na uwolnienie się od narzu
cających się pacjentek. A zatem sama była sobie winna.
Zastanawiała się, dlaczego nieświadomie robi so
bie na złość. Często tak się składało, że jej słowa lub
czyny obracały się przeciwko niej. Westchnęła ze
smutkiem. Nie okłamała Greya, gdy powiedziała, że
lepiej, by nie wplątywał się w konflikt z jej mężem.
Naraziłby siebie i swoją karierę zawodową przez sam
fakt, że chce pomóc kobiecie, która uciekła od przed
stawiciela potężnej i bezwzględnej rodziny.
RS
Donna Clayton Pieśń dla Lori
ROZDZIAŁ PIERWSZY Doktor Grey Thunder przytknął stetoskop do ple ców pacjentki. - Proszę oddychać powoli, głęboko. Młoda kobieta miała nieco przyśpieszone tętno, lecz ciśnienie i temperaturę w normie. W tarczycy nie stwierdził żadnego zgrubienia, w płucach nie słyszał podejrzanych szmerów. Wszystko wskazywało na to, że pacjentka jest najzupełniej zdrowa. Lekarz odsunął się i wziął kartę. - Ile pani waży? Widzę, że nic się nie zmieniło od poprzedniej wizyty. A była pani...? - Sprawdził datę. - O! W ubiegłym tygodniu! - Tak, osiem dni temu. Doktor Thunder zirytował się, lecz mimo to uważ nie popatrzył na pacjentkę. - Proszę jeszcze raz powiedzieć, na co właściwie pani się skarży. - Hm, ja... Desiree Washington zawahała się, rzuciła przystoj nemu lekarzowi zalotne spojrzenie i spuściła oczy. Umykanie wzrokiem zawsze jest podejrzane, po myślał natychmiast. RS
- Czuję się dziwnie zmęczona, wypalona. Nie mam ani krzty energii, - To ciekawe, - Doktor Thunder wskazał palcem notatki sprzed tygodnia. - Poprzednio mówiła pani, że czuje się podminowana, podenerwowana, ale pełna energii. - Bo wtedy lak rzeczywiście było. - Pacjentka wydęła pąsowe wargi. - A teraz jestem zmęczona. - Zatrzepotała rzęsami, - Może to wina hormonów? Lekarz przytaknął w duchu. Pomyślał, zdegusto wany, że w tym wypadku hormony istotnie odgrywa ją dużą rolę, ale nie ma mowy o jakichkolwiek zabu rzeniach, Z trudem opanował złość. Jako lekarz miał obowiązek poważnie traktować wypowiedzi pacjen tów, niezależnie od tego, jak dalece wątpił w prawdzi wość skarg i szczerość intencji, - Osłucham serce - powiedział zrezygnowany. Nie uszło jego uwagi, że Desiree jest bez stanika i że niepotrzebnie rozpięła bluzkę do samego dołu, gdy wystarczyłoby rozpiąć dwa, trzy guziki. Przyło żył stetoskop do ciała, zastanawiając się, czy dziew czyna z premedytacją zamierzała obnażyć przed nim piersi. Czuł, że ogarnia go coraz większy gniew. Mu siał jednak zbadać pacjentkę, chociaż sytuacja wyglą dała podejrzanie. Może naprawdę coś jej dolega i rze czywiście wymaga jego pomocy. W momencie gdy chłodny metal dotknął skóry, dziewczyna przymknęła oczy i głośno westchnęła. Doktor Thunder wystraszył się. że coś ją zabolało. Chciał odsunąć słuchawkę, ale Desiree złapała go za RS
rękę i przytrzymała, przyciskając jego palce do nagiej skóry. - Czuje pan bicie serca? Zadała to pytanie podejrzanie przytłumionym gło sem, a na czoło lekarza wystąpiły krople potu. - Bije jak szalone - szepnęła. - Panie doktorze, czemu wali jak młot? Doktor Thunder popatrzył na jej rozrzucone włosy, zamknięte oczy, wyprężone piersi. Ta melodrama- tyczna scena rozbawiłaby go, gdyby rozgrywała się gdzie indziej, nie w jego gabinecie. Odsunął rękę. Tym razem pacjentka nie próbowa ła go przytrzymać, ale zrobiła coś zupełnie nieocze kiwanego. Coś, co wzburzyło go do tego stopnia, że na moment zamarł. Jednak prędko oprzytomniał, zer wał się na równe nogi i czym prędzej wyszedł z ga binetu. Każdy wódz wie, że jeśli nie można wygrać bitwy, należy się wycofać i przegrupować szeregi. A potycz ki z taką pacjentką nie można było wygrać. - Siostro! Weszła pielęgniarka, jak zwykle uśmiechnięta i spokojna. Lori Young pracowała w przychodni od niedawna, ale jej obecność od początku działała na wszystkich kojąco. Emanował z niej spokój, który teraz zdenerwowanemu lekarzowi był szczególnie potrzebny. -- Słucham, panie doktorze. Grey Thunder często dziękował niebiosom za to, że w odpowiedniej chwili zesłały mu tę kobietę. Lori RS
szukała pracy, a on pilnie potrzebował pielęgniarki, więc z miejsca ją zatrudnił. I nie żałował swego kro ku ani przez chwilę. - Proszę. -Podał dziewczynie teczkę zawierającą kartę i wyniki badań kłopotliwej pacjentki. - Niech siostra zajmie się panną Washington... — Urwał za wstydzony, że nie potrafił sam wybrnąć z dwuznacz nej sytuacji. - Proszę pomóc jej opamiętać się i ochło nąć. Będę u siebie. - Zrobił dwa kroki, ale przystanął. - I jeszcze jedno. Za dzisiejszą wizytę nie płaci. Jest zdrowa jak rydz. Absolutnie nic jej nie dolega. Proszę jej to powtórzyć. Lori patrzyła zaintrygowana. Zastanawiało ją wzburzenie doktora. Nie zdążyła jednak o nic zapy tać, ponieważ Thunder odwrócił się i odszedł. Lori szybko poradziła sobie z panną Washington, po czym przygotowała gabinet dla następnej osoby. Cały czas myślała o przełożonym i nagle uświadomi ła sobie, że stanowczo za często to robi. To bardzo niewskazane. Poznała doktora Thundera zaledwie przed trzema tygodniami. Wprawdzie podczas rozmowy wstępnej doktor Thunder słuchał jej ze ściągniętą twarzą i zmarszczonymi brwiami, ale i tak jej się spodobał. Musiała przyznać, że określenie „przystojny" było w stosunku do niego niewystarczające. Jego typowo indiańskie rysy zachwyciły ją, ale jasnozielone oczy zdumiały. Takich oczu nie miał żaden Indianin z re zerwatu Smoke Valley. Lori wyprostowała się i pogroziła sobie palcem. Jej RS
sytuacja była już wystarczająco trudna i nieprzyjem na, z całą pewnością nie potrzebowała dodatkowych komplikacji. Decyzję o ucieczce z Kalifornii podjęła w dramatycznych okolicznościach, po bardzo boles nych i upokarzających przejściach. Dotarła aż do sta nu Vermont, ale wciąż się bała, że mąż odkryje jej miejsce pobytu. Wtedy musiałaby rzucić pracę i ucie kać jeszcze dalej. Instynktownie położyła rękę na brzuchu. Myśli o dziecku zwykłe działały uspokajająco. Postanowiła za wszelką cenę chronić swoje maleństwo przed przy krościami. Zawsze. - Jak przeciąć ten węzeł? - szepnęła. Niełatwe życie oraz ostatnie przejścia nauczyły ją ostrożności. Od pewnego czasu traktowała wszyst kich mężczyzn z rezerwą. Doktora Thundera zobaczyła na festynie ludowym przed trzema tygodniami. Górował wzrostem nad in nymi, więc natychmiast zwróciła na niego uwagę. I to był pierwszy błąd. Jej serce nie powinno drżeć na jego widok ani wtedy, ani teraz, podczas kontaktów służ bowych. Trzeba panować nad nieposłusznym sercem, okiełznać niewskazane emocje. A to, niestety, było trudne, ponieważ wygląd zew nętrzny nie był ani jedyną, ani najważniejszą zaletą lekarza. Lori prędko zorientowała się, że ma do czy nienia z człowiekiem niezwykle prawym i dobrym. Doktor Thunder był bardzo życzliwy, pełen współ czucia, a ponadto inteligentny i szlachetny. Zawsze postępował tak, jak nakazywał mu honor. RS
Jego dobroć i wspaniałomyślność przejawiły się od razu, na początku ich znajomości. W końcu zatrudnił nieznaną osobę bez chwili namysłu. Lori powiedziała mu tylko, że jest pielęgniarką i pilnie szuka pracy. Natychmiast zaangażował ją u sie bie, a ponadto pomógł wynająć dom na terenie rezer watu. Przed oczami stanęło jej ich pierwsze spotkanie. Już z daleka dostrzegła w przystojnym nieznajomym coś szczególnego, czystego i szczerego. Jego jasno zielone oczy miały niespotykaną głębię, a z całej postaci emanowała siła, która wyraźnie ją przyciąga ła. Było w nim coś tak rzadko spotykanego, że trudno to zdefiniować. Chyba każda kobieta, patrząc na doktora Thundera, zastanawiała się, jak by to było, gdyby... Lori westchnęła, przygładziła włosy, wsunęła nie sforny kosmyk za uszy. Przywołała się do porządku, bo pielęgniarce - szczególnie w pracy - nie wypada marzyć. Podsumowała efekty pierwszego spotkania i roz mowy. Gdy napomknęła o swoich problemach, nowo poznany lekarz obiecał zatrudnić ją u siebie i pora dził, aby zamieszkała w Mountview, miasteczku le żącym kilkanaście kilometrów od rezerwatu. Lori przyjęła pracę z tym większą wdzięcznością, że do ktor Thunder nie zadawał kłopotliwych pytań. Jednak z pewnych względów wolała nie przenosić się do Mountview, więc obiecał dowiedzieć się, czy w re zerwacie jest jakiś wolny dom. Lori nie przyznała się, RS
że szuka bezpiecznego schronienia przed byłym mę żem. Miała nadzieję, że Rodneyowi nie przyjdzie do głowy, by szukać jej aż w Smoke Valley. Krótko po rozpoczęciu pracy zauważyła, że do ktor Thunder często popada - z oczywistych wzglę dów - w niezręczne, ale na ogół zabawne tarapaty. Uśmiechnęła się mimo woli. Uważała, że większość mężczyzn nie miałaby nic przeciwko podobnym kło potom. Niewątpliwie cieszyłoby ich powodzenie u kobiet. Ale nie doktora Thundera. Zwykle irytowało go to, a czasami wręcz złościło. Lori nie wątpiła, że był sumiennym lekarzem i starał się leczyć jak najle piej. Jego podejście do wszystkich pacjentów miało jeszcze jakieś inne, dużo głębsze źródło. Ciekawe, dlaczego czuł niechęć do kobiet, które nie ukrywały, że je pociąga. Lori wiedziała, że nie powinna interesować się po wodzeniem szefa u pacjentek, ale dzięki takim my ślom mniej dręczyły ją własne problemy. Chwilami zapominała nawet o przykrościach, które zmusiły ją do wyjazdu z Kalifornii. Znowu automatycznie położyła rękę na brzu chu. Ze względu na dziecko zerwała z dotychczaso wym życiem. Ciąża przyspieszyła rozstanie z Rod- neyem. Lori otrząsnęła się ze wspomnień i rozejrzała się uważnie. Wszystko było przygotowane dla następ nego pacjenta, a zatem mogła poprosić doktora Thun dera. -; Już dobrze? - zapytała od progu. RS
Zmarszczone brwi i chmurne oczy szefa świadczy ły, że jeszcze nie. Weszła za nim do gabinetu i zamknęła drzwi. - Panie doktorze - zaczęła nieśmiało. - Proszę się nie gniewać, ale widzę, że coś pana dręczy. Lekarz potarł czoło i westchnął. - Nie wiem, co z tym fantem zrobić. Nie mam pojęcia, jak postępować. - Spojrzał Lori prosto w oczy. - Ta pacjentka.. .no, ta Desiree Washing ton.. . - Speszony odwrócił głowę. - Ona... dotknęła mnie. Lori nie wiedziała, co powiedzieć. - Pokoiki są małe, może nie chciała. - Na pewno chciała - przerwał gniewnie. — Schwyciła mnie za rękę, przycisnęła do piersi... - Oczy mu pociemniały. - I... pocałowała stetoskop. Na dowód prawdziwości swych słów pokazał ślady pomadki. Lori starała się zachować powagę. - Hmmm... pacjentom nie przysługuje prawo ca łowania lekarskich... instrumentów. - Uśmiechnęła się. - Oczywiście bez pozwolenia. Doktor Thunder rzucił jej ponure spojrzenie. Był szalenie przystojny, więc wcale nie dziwiła się tym kobietom. Przecież sama często walczyła z dziw nymi reakcjami na jego widok. - Nie wiem, czy wypada mi to mówić - zaczęła ostrożnie - ale wielu mężczyzn chętnie by się z pa nem zamieniło i pozwoliło pacjentkom całować nie tylko stetoskop. - Stłumiła śmiech, gdy zauważyła RS
groźny wzrok szefa. - Powodzenie u pięknych kobiet nie jest najgorszym nieszczęściem, jakie może spot kać człowieka. Zachowuje się pan tak, jakby to była jakaś tragedia. A to tylko niewielki problem. Należa łoby raczej się cieszyć. Doktor Thunder sposępniał i zrobił taką minę, jak by usłyszał bluźnierstwo. Lori poczuła się nieco zaskoczona. Zawsze uwa żała, że nie należy traktować siebie zbyt poważ nie. Odrobina autoironii jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziła. - Czy mogę panu powiedzieć, jakie rozwiązanie widzę? - T a k . - Albo zacznie pan korzystać z okazji i od czasu do czasu zaprosi taką wielbicielkę na kolację, albo niech przestanie pan być mężczyzną do wzięcia. Lori traktowała całą sprawę z przymrużeniem oka i liczyła, że doktor, skądinąd rozsądny czło wiek, zastanowi się nad tym, co usłyszał. Starała się mu pomóc, jak umiała. Nie zauważyła błysku za interesowania w zielonych oczach i skupienia na twarzy. A mogło to oznaczać, że szef coś postanowił i że w jego życiu nastąpi radykalna zmiana. W jej życiu również. Grey czuł, że ma nerwy napięte do ostatnich granic. Mocno zapukał do drzwi drewnianego domku, który wynajęła Lori. Musiał porozmawiać z nią jak najprę- RS
dzej, nie był w stanie dłużej czekać. Miał nadzieję, że zdążyła odpocząć po pracy i zjeść kolację. Rozwiązanie, które mu dziś podsunęła, nie dawało mu spokoju. Wnikliwe rozważanie wszystkich plu sów i minusów trwało już kilka godzin, więc bał się, że dostanie szału. Czuł, że musi natychmiast rozmó wić się z pomysłodawczynią. Lori otworzyła drzwi. - O, witam. Powiedziała to ze szczerym, serdecznym uśmie chem, który dodał Greyowi odwagi. Wprawdzie znał Lori krótko, lecz zdążył się zorientować, że jest wy soko wykwalifikowaną pielęgniarką i dobrym czło wiekiem. Podała mu jedynie najważniejsze informa cje o sobie: że spodziewa się dziecka, niedawno roz wiodła się po półtorarocznym małżeństwie i musia ła zmienić miejsce pobytu. Tylko tyle. Grey wolałby wiedzieć więcej, ale zdawał sobie sprawę, że kobie ty, które padły ofiarą przemocy, rzadko mają zaufanie do innych mężczyzn. Dlatego postanowił cierpliwie czekać, aż nowa pracownica dopowie coś z własnej woli. Tak się złożyło, że Lori pilnie szukała pracy, a on potrzebował pielęgniarki. Dlatego zadowolił się skąpymi informacjami. Liczył jednak na to, że z cza sem, gdy Lori nabierze do niego zaufania, dowie się więcej. Na razie wystarczą mu podstawowe fakty z jej życia. Kiedyś zauważył cień na jej zwykle pogodnej twa rzy. Zapytał, czy coś się stało, a wtedy drgnęła jakby RS
ze strachu przed ciosem. Jej nerwowa reakcja wzbu dziła w nim współczucie. Bał się, że niespodziewana wizyta też wytrąci ją z równowagi. - Dobry wieczór. Przepraszam, że ośmielam się przeszkadzać, ale koniecznie muszę z panią po mówić. Czuł się zażenowany, bo przyszedł nieproszony, a w dodatku z bardzo osobistą i delikatną sprawą, której wolał nie omawiać w pracy. Lori otworzyła szerzej drzwi. - Zapraszam. Weszli do niewielkiego pokoju, w którym stał stół, kilka krzeseł, kanapa i duża lampa. Grey zauważył, że we wnęce kuchennej panuje wzorowy porządek, a na szafkach nic nie stoi. Także w pokoju brakowało drobiazgów ocieplających atmosferę każdego miesz kania: wazoników, fotografii, bibelotów. Ciekawe, czy to zamierzona prostota, czy Lori nie stać na kupno ozdób. A może woli posiadać jak najmniej rzeczy, na wypadek gdyby znowu musiała uciekać? Niestety, ta ostatnia przyczyna była bardzo pra wdopodobna. Grey wyczuł atmosferę samotności, smutku, niemal przygnębienia, co bardzo go zasko czyło. W pracy Lori była zawsze pogodna i ser deczna. - Napije się pan herbaty? - Nie, dziękuję, proszę nie robić sobie kłopotu. Ogarniało go coraz większe zdenerwowanie. Czuł się bardzo niepewnie. Jak Lori przyjmie jego RS
szaloną propozycję? Jak zareaguje? Milczał. Zaciś nięte ręce trzymał w kieszeniach, a oczy wbił w pod łogę. - Chodzi o moją pracę? - zaniepokoiła się Lori. - Źle wywiązuję się z obowiązków? Przyszedł pan, żeby dać mi wymówienie? Bardzo przepraszam, jeśli zrobiłam coś... - Nie o to chodzi. - Grey ośmielił się spojrzeć na nią przelotnie. - Jestem bardzo zadowolony z pani pracy, nigdy nie miałem lepszej pielęgniarki. Mówię szczerą prawdę. Ulżyło mu, gdy zobaczył, że jego zapewnienie zmniejszyło napięcie Lori. Sam niestety czuł rosnący niepokój i nie wiedział, jak przedstawić swoją propo zycję, zwłaszcza że miały to być właściwie oświad czyny. - Przyszedłem w związku z tym, co usłyszałem od pani dziś po południu. Lori znowu stała się nieufna. - Cokolwiek to było, przysięgam, że nie chciałam pana urazić. Grey już wcześniej zauważył, że zbyt często czuje się winna i przeprasza. Intrygowało go to, ale teraz nie miał czasu zastanawiać się nad przyczynami. Naj pierw trzeba załatwić ważniejszą sprawę. - Nie ma mowy o żadnej przykrości - odparł prędko. - Lecz pani uwaga sprawiła... - Urwał, szu kając odpowiednich słów. - Otworzyła mi oczy na coś, czego do tej pory nie widziałem. Dała mi do myślenia. RS
Napięte nerwy nie pozwoliły mu mówić dalej, więc umilkł. - Proszę wybaczyć, ale nic z tego nie rozumiem - szepnęła Lori. - Chyba jednak coś przeskrobałam i dlatego jeszcze raz przepraszam... Grey niecierpliwie machnął ręką. - To nie pani wina, ale moja. Nie bardzo wiem, jak wyrazić to, o co mi chodzi. Chciał się uśmiechnąć uspokajająco, ale usta wy krzywił mu gorzki grymas. Lori patrzyła na niego oczami, w których malował się coraz większy niepokój. - Proszę usiąść. - Wskazała kanapę. -I dokładnie powtórzyć, co powiedziałam, bo na razie nie mam pojęcia, co pana tak wzburzyło. Grey przysiadł na samym brzegu kanapy i oparł łokcie na kolanach. - Radziła mi pani przestać być mężczyzną do wzięcia. Lori zrobiła wielkie oczy, co sprawiło, że wyglą dała jeszcze ładniej niż zwykle. Ale Grey nie zamie rzał napawać się jej wdziękami, choć była naprawdę pociągająca. Doświadczenie nauczyło go, że lepiej w ogóle nie myśleć o kobietach. Musiał jednak przy znać, że Lori jest piękna. - Och. - Jej ślicznie wykrojone usta rozchyliły się w uśmiechu. - Powiedziałam to żartem. Natomiast poważnie radziłam, żeby zaczął pan się umawiać z ty mi kokietkami. Nie zaszkodzi, jeśli pozna je pan bli żej. Nigdy nie wiadomo, czy któraś... RS
- Niemożliwe - przerwał ostro. - To nie byłoby przyzwoite. Zresztą tu chodzi o coś więcej niż etyka zawodowa. Lori patrzyła na niego pytająco. - Wiem, powinienem wyjaśnić wszystko dokład niej, ale historia jest długa i dość przykra. Na razie powiem tylko, że umawianie się z pacjentkami w ogóle nie wchodzi w rachubę. Teraz na dobre rozbudził ciekawość Lori i dziew czyna żałowała, że nie wypada jej o nic pytać. Była przekonana, że szef nie przyszedł wyłącznie po to, by opowiadać o swej przeszłości. W tej chwili chodziło mu raczej o przyszłość. - Powiedziała pani, że jeśli przestanę być materia łem na męża... gdy nie będę do wzięcia... To miał być sposób rozwiązania mojego... ehem... kłopotu. Doszedłem do wniosku, że ma pani rację. - Ale ja naprawdę tylko żartowałam - broniła się Lori. Grey jakby nie słyszał. - To rzeczywiście jedyne rozwiązanie, jakie wi dzę. - Nerwowym ruchem przygładził włosy. - Chwilami boję się, że zwariuję przez te kobiety. Mu szę znaleźć sposób, by uniknąć... żeby skończyć z ta kimi incydentami. Źle wpływają na moją pracę, a te go nie ścierpię. Lori przez chwilę ważyła słowa, po czym odezwała się zdecydowanym głosem: - Dlaczego nie powie pan otwarcie pannie Wa shington, że jej prowokacje na pana nie działają? RS
- Myśli pani, że nie próbowałem? Raz prawie się wściekłem i bez ogródek wygarnąłem jej prawdę. Po wiedziałem, że nie pociąga mnie ani ona, ani inne pacjentki. Nie uwierzyła. Nawet nie słuchała moich argumentów. Pewnie uważa, że zmieni moje nasta wienie. - Typowa kobieta - mruknęła Lori. - Każda z nas jest przekonana, że właśnie jej uda się zmienić wy branego mężczyznę. - Uśmiechnęła się ironicznie. - Niestety, przeważnie zawsze się mylimy. Grey zrozumiał, że za tymi gorzkimi słowami kryje się osobisty dramat dziewczyny. Był jednak zbyt zaabsorbowany swoim problemem, by zainteresować się cudzymi kłopotami. - Gdyby chodziło tylko o pannę Washington! Ale są jeszcze inne! - Wiem. Mam oczy, więc to i owo zauważyłam. Myślę, że powinien pan traktować uwodzicielki ostro, bo widocznie nie rozumieją subtelnych aluzji. Skoro nie przyjmują uprzejmej odmowy, musi pan stać się ostentacyjnie niemiły. Nie warto przejmować się ich uczuciami. Gdy potraktuje je pan z pogardą, a przy najmniej lekceważąco, przestaną narzucać się tak na chalnie. Tak, Grey chętnie powiedziałby niektórym pacjen tkom, co o nich myśli. Wiedział, że to przyniosłoby mu ulgę, ale nie mógł postąpić w ten sposób. - Nie zrobię tego. Po prostu nie mogę. Dziadek wpoił mi pewne zasady. Mówił, że człowiek dojrzały, z charakterem, zawsze nad sobą panuje i wybacza RS
ludziom ich głupotę. Nie wiem, czy pani mnie rozu mie. To nie tylko filozofia życia. To uniwersalna pra wda leżąca u podstaw postępowania członków nasze go plemienia. Mam obowiązek szanować innych i muszę traktować bliźnich tak, jak sam chciałbym być przez nich traktowany. - Przecież te kobiety pana nie szanują - zawołała Lori. -Możliwe - odrzekł Grey innym tonem. - W dniu sądu odpowiedzą za to przed Wielkim Du chem. Ja będę odpowiadać i pokutować za własne czyny. Wiele osób, z którymi się zetknął, pokpiwało z ta kiego podejścia i wyśmiewało tradycje plemienia, z którego się wywodził. Ale ci ludzie nie wychowali się w rezerwacie, nie dorastali w specyficznej atmo sferze, nie słuchali historii i nauk starszych. Dlatego uważali jego poglądy za prymitywne i staroświeckie. Jednak Grey był dumny ze swego pochodzenia. Ple mienne dziedzictwo i wiedza przekazana przez przodków stanowiły niezachwiany fundament jego życia. Bacznie obserwował Lori. Był przygotowany na to, że uśmiechnie się pobłażliwie, ale ona słuchała z powagą, nawet z szacunkiem. Urósł we własnych oczach. - Rozumiem, że ma pan niewzruszone zasady - powiedziała Lori cicho. — Pan nie urazi tych kobiet, nie powie brutalnie tego, na co według mnie zasługu ją. A zatem faktycznie musi pan coś zrobić, aby uwol- RS
nić się od nich raz na zawsze. - Pokiwała głową. - Cóż, nie pozostaje nic innego, jak znaleźć sobie miłą dziewczynę i jak najczęściej pokazywać się z nią publicznie. Grey ucieszył się, że myśli Lori idą właściwym torem. - Interesuje mnie coś bardziej konkretnego... bar dziej definitywnego. - Małżeństwo? - Tak. Pomyślałem... że pani... że ty... Czy ze chcesz zostać moją żoną? RS
ROZDZIAŁ DRUGI - Pan oszalał! Pierwszy raz w życiu Lori ośmieliła się krzyknąć na przełożonego. Lecz jak inaczej zareagować, gdy ktoś bredzi, a nie ma gorączki? Ten dotąd zrównowa żony człowiek chyba zwariował. Z pewnością po stradał zmysły. Długo nie mogła się uspokoić. - Panie doktorze... Urwała, gdy zauważyła, że oczy Greya zalśniły wesoło. Wyglądał jak uwodziciel, któremu nie oprze się żadna kobieta. Zrozumiała, że jego poprzednie zdenerwowanie wynikało z niepewności. Bał się zadać zasadnicze py tanie, a gdy wreszcie je wykrztusił, napięcie błyska wicznie znikło i pojawiło się radosne podniecenie. Zielone, błyszczące oczy mówiły coś takiego, że serce Lori tłukło się w piersi jak strwożony ptak, a przez głowę przelatywały coraz dziwniejsze myśli. Oczami wyobraźni ujrzała ślub i zastanawiała się na wet nad swoją reakcją na pierwszy pocałunek. Przestań! Usłyszała trzeźwy wewnętrzny głos, któ ry zwykle ściągał ją na ziemię, gdy zbyt wysoko bujała w obłokach. Rozsądek mówił, że starczy do- RS
tychczasowych kłopotów, lepiej nic już sobie nie do kładać. Radził nie ulegać Greyowi, chociaż był jedy nym znanym jej człowiekiem o dobrym sercu. Prze cież zatrudnił ją bez zbędnych korowodów, gdy już niemal straciła nadzieję na znalezienie pracy. Lori z trudem opanowała się i spojrzała szefowi w oczy. - Przykro mi, ale uważam, że nie przemyślał pan konsekwencji takiego kroku. Mam rację, prawda? Grey nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko cza rująco i w jednej chwili Lori zrozumiała wszystkie te pacjentki, które nie potrafiły oprzeć się jego urokowi. Była zadowolona, że siedzi, bo ogarnęła ją dziwna słabość. Gdyby stała, na pewno ugięłyby się pod nią nogi. - Chyba nadeszła pora, byśmy zaczęli mówić so bie po imieniu - zaproponował w odpowiedzi Grey. - Nasze kontakty wkraczają w nową fazę. - Bynajmniej. Greyowi zrzedła mina. - Panie doktorze, rozumiem, że znalazł się pan w potrzasku i szuka pan wyjścia. Chciałby pan przez małżeństwo uniknąć kłopotów i uważa pan, że to świetny pomysł. - Oblizała suche wargi i nerwowo splotła palce. - Ale nie pojmuję, dlaczego zwrócił się pan z tym akurat do mnie. Jestem rozwódką, w do datku w ciąży. Poza tym... - Instynktownie zniżyła głos. - Na domiar złego ukrywam się przed byłym mężem. Moja sytuacja jest już wystarczająco skom plikowana. RS
- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedział niezra żony Grey. - A jednak właśnie ciebie wybrałem. Lori była inteligentna i na ogół nadążała za cu dzym tokiem myślenia, ale logika Greya do niej nie przemawiała. Zirytowała się. - Dlaczego? - zapytała ostro. - Człowiek znający moje położenie powinien ode mnie uciekać, a nie proponować małżeństwo. Grey zacisnął usta i Lori znów pomyślała o poca łunku. Jak by to było, gdyby poczuła te zmysłowe wargi na swoich? Kobieto, weź się w garść! - wołał wewnętrzny głos. Lori wiedziała, jak powinna postąpić, ale wiedzieć coś, a zrobić, to często dwie przeciwstawne rzeczy. Zawsze ceniła zdrowy rozsądek, a teraz o nim nieste ty zapomniała. - Chętnie wyjaśnię, dlaczego ośmieliłem się wy stąpić z taką propozycją, choć przyznaję, że jest ry zykowna. Grey pochylił się ku niej i ostrożnie wziął ją za rękę. Lori zadrżała. Bała się, że jego ciepły, mocny uścisk skruszy jej opór. - Wprawdzie wiem o tobie bardzo mało, ale nie zamierzam wypytywać cię o sprawy, które wolisz za chować w tajemnicy. Wiem jednak, że zostałaś - jak to się mówi - na lodzie i dlatego małżeństwo może okazać się zbawienne dla nas obojga. Dzięki tobie przestanę być łakomym kąskiem dla podrywaczek, bez skrupułów szukających zdobyczy. A i ty poczu jesz się spokojniejsza, trudniej będzie cię znaleźć. RS
Lori słuchała niezbyt uważnie. Grey machinalnie głaskał jej dłoń, co przeszkadzało jej jasno myśleć. - Zmienisz nazwisko. Zniknie Lori Young - tłu maczył Grey. - Jako Lori Thunder na pewno będziesz bardziej bezpieczna niż teraz. Zapewniam cię, że zro bię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię chronić i być dla ciebie podporą, oraz opiekunem dla twojego dziecka. Lori ogarnęło wzruszenie. Bała się, że za chwilę wybuchnie płaczem. Tak bardzo chciałaby wierzyć temu człowiekowi. Już podczas pierwszego spotkania wzbudził jej zaufanie. Od dawna nikt o nią nie dbał, nie troszczył się o jej potrzeby. Słowa Greya brzmiały szczerze i niosły miłą obietnicę, że wreszcie znajdzie się pod dobrą opieką. Zrobiło się jej lżej na duszy. Mimo to wciąż pozostawała ostrożna i nieufna. Po wielu okropnych przejściach nie miała odwagi zawie rzyć prawie obcemu człowiekowi. Przecież chodziło nie tylko o nią, ale także o dziecko. Obietnica Greya stopiła jej serce, jakby było z wosku, ale przecież ten człowiek nie znał całej jej historii. Nie miał pojęcia, na co się naraża, w co się wplątuje. Nawet nie prze czuwał, na co stać tego, od którego uciekła. Gdyby wiedział, o kogo chodzi, nie chciałby mieć z nią nic wspólnego, nie składałby takich obietnic. Uczciwość nakazy wała jej powiedzieć mu całą prawdę. Spróbowała uwolnić rękę z jego dłoni, bo gorący dotyk przeszkadzał jasno myśleć. - Pani Russell przedstawiła mi pana zaledwie przed trzema tygodniami. RS
Właśnie, najchętniej omówiłaby ten szalony po mysł ze zrównoważoną, rzeczową Mattie Russell, właścicielką pensjonatu, w którym zatrzymała się po przyjeździe do Vermontu. - Pamiętam. Nie chciałbym być posądzony o to, że proponuję coś niestosownego. Lori była pewna, że jako człowiek honoru nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. - Chodzi mi o platoniczny związek - wyjaśnił Grey. - Taki, który będzie korzystny i dla ciebie, i dla mnie. Oboje potrzebujemy pomocy. Lori pomyślała, że małżeństwo z dobrym, wrażli wym mężczyzną byłoby spełnieniem dziewczęcych marzeń. Zdążyła już się zorientować, jakim człowie kiem jest Grey - poważny, inteligentny, uprzejmy, wrażliwy na uczucia bliźnich, choć czasami posuwał swą życzliwość za daleko. Ale to przecież nie wada, raczej rzadka zaleta. Pod tym względem stanowił ab solutne przeciwieństwo jej byłego męża. Nie wątpiła, że małżeństwo z Greyem miałoby du żo plusów. Zerknęła na jego ręce, potem na usta. Wyobraziła sobie pieszczoty i pocałunki i ogarnęło ją podniecenie. Dlatego gwałtownie wstała i szarpnęła rękę. - To szaleństwo - rzuciła ochryple. - Nie wolno panu tego robić. To zbyt ryzykowne posunięcie. Mał żeństwo ze mną nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Słyszy mnie pan? Uważała, że nie ma prawa obciążać go swymi pro blemami. Schwyciła go za rękaw i pociągnęła. RS
- Poza tym... Pan nie przewidział konsekwencji. - Lekko popchnęła go w stronę drzwi. - Nie ma pan pojęcia, w co mógłby się uwikłać. Nic pozwolę na to, nie mogę do tego dopuścić. Udała, że nie widzi zdumienia w zielonych oczach. Z trudem, krok za krokiem, doprowadziła Greya do drzwi i wypchnęła na ganek. Prędko zasunęła zasuwę i odetchnęła zadowolona, że pozbyła się nieocze kiwanego kandydata na męża. Przez chwilę stała z zamkniętymi oczami, opiera jąc czoło o futrynę, a potem ukradkiem wyjrzała zza firanki. Zabolało ją serce, gdy zobaczyła, że Grey przygarbił się i wygląda jak człowiek przegrany i po konany przez los. - To było jedyne rozwiązanie - szepnęła, mimo że nikt nie mógł jej słyszeć. - On ma inne zdanie, ale ja jestem pewna, że postąpiłam słusznie. Atmosfera w pracy zrobiła się niezręczna i napięta. Grey przeprosił Lori dość chłodno, na co ona odpo wiedziała w podobnym tonie. Miała nadzieję, że na tym sprawa się skończy, ale oczywiście propozycja małżeństwa nie mogła nie odbić się na stosunkach między nimi. Odtąd wzajemne kontakty obojgu spra wiały przykrość. Lori zaraz pierwszego dnia zorientowała się, że wy soki, przystojny lekarz przyciąga spojrzenia wszystkich pacjentek, niezależnie od wieku. Jej samej trudno było oderwać wzrok od wydatnych kości policzkowych, by strych zielonych oczu i długich czarnych włosów. Uwa- RS
żała, że tak zbudowany mężczyzna powinien być aktorem lub modelem i mieszkać w dużym mieście, a nie marnować się na głuchej prowincji, Grey pociągał ją jak nikt inny, ale bardzo się sta rała, aby się z tym nie zdradzić. Zresztą do czasu niefortunnych oświadczyn nie zauważyła, by zwracał na nią szczególną uwagę. Jednak od tamtego wieczoru wszystko się zmieni ło. Gdy zostawali razem w gabinecie, Lori odnosiła wrażenie, że pokój staje się mały i ciasny. Wciąż ocie rali się o siebie, wpadali jedno na drugie. Lori wyda wało się, że Grey stale ją obserwuje. Niepokoiły ją jego spojrzenia i często zmieniający się wyraz oczu. Czasami widać w nich było zainteresowanie, kiedy indziej dezaprobatę, a nawet gniew. Ale najbardziej się bała, gdy jego twarz stawała się nieprzenikniona. Bardzo żałowała, że doszło do tych niefortunnych oświadczyn. Miała mu to za złe. Chciał ją wykorzystać do swoich celów i to ją oburzało. Nie mogła sobie da rować, że w gruncie rzeczy sama podsunęła mu ten niekonwencjonalny sposób na uwolnienie się od narzu cających się pacjentek. A zatem sama była sobie winna. Zastanawiała się, dlaczego nieświadomie robi so bie na złość. Często tak się składało, że jej słowa lub czyny obracały się przeciwko niej. Westchnęła ze smutkiem. Nie okłamała Greya, gdy powiedziała, że lepiej, by nie wplątywał się w konflikt z jej mężem. Naraziłby siebie i swoją karierę zawodową przez sam fakt, że chce pomóc kobiecie, która uciekła od przed stawiciela potężnej i bezwzględnej rodziny. RS