Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 287
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 122

Clayton Donna - Piesn dla Lori

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :595.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Clayton Donna - Piesn dla Lori.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Donna Clayton Pieśń dla Lori

ROZDZIAŁ PIERWSZY Doktor Grey Thunder przytknął stetoskop do ple­ ców pacjentki. - Proszę oddychać powoli, głęboko. Młoda kobieta miała nieco przyśpieszone tętno, lecz ciśnienie i temperaturę w normie. W tarczycy nie stwierdził żadnego zgrubienia, w płucach nie słyszał podejrzanych szmerów. Wszystko wskazywało na to, że pacjentka jest najzupełniej zdrowa. Lekarz odsunął się i wziął kartę. - Ile pani waży? Widzę, że nic się nie zmieniło od poprzedniej wizyty. A była pani...? - Sprawdził datę. - O! W ubiegłym tygodniu! - Tak, osiem dni temu. Doktor Thunder zirytował się, lecz mimo to uważ­ nie popatrzył na pacjentkę. - Proszę jeszcze raz powiedzieć, na co właściwie pani się skarży. - Hm, ja... Desiree Washington zawahała się, rzuciła przystoj­ nemu lekarzowi zalotne spojrzenie i spuściła oczy. Umykanie wzrokiem zawsze jest podejrzane, po­ myślał natychmiast. RS

- Czuję się dziwnie zmęczona, wypalona. Nie mam ani krzty energii, - To ciekawe, - Doktor Thunder wskazał palcem notatki sprzed tygodnia. - Poprzednio mówiła pani, że czuje się podminowana, podenerwowana, ale pełna energii. - Bo wtedy lak rzeczywiście było. - Pacjentka wydęła pąsowe wargi. - A teraz jestem zmęczona. - Zatrzepotała rzęsami, - Może to wina hormonów? Lekarz przytaknął w duchu. Pomyślał, zdegusto­ wany, że w tym wypadku hormony istotnie odgrywa­ ją dużą rolę, ale nie ma mowy o jakichkolwiek zabu­ rzeniach, Z trudem opanował złość. Jako lekarz miał obowiązek poważnie traktować wypowiedzi pacjen­ tów, niezależnie od tego, jak dalece wątpił w prawdzi­ wość skarg i szczerość intencji, - Osłucham serce - powiedział zrezygnowany. Nie uszło jego uwagi, że Desiree jest bez stanika i że niepotrzebnie rozpięła bluzkę do samego dołu, gdy wystarczyłoby rozpiąć dwa, trzy guziki. Przyło­ żył stetoskop do ciała, zastanawiając się, czy dziew­ czyna z premedytacją zamierzała obnażyć przed nim piersi. Czuł, że ogarnia go coraz większy gniew. Mu­ siał jednak zbadać pacjentkę, chociaż sytuacja wyglą­ dała podejrzanie. Może naprawdę coś jej dolega i rze­ czywiście wymaga jego pomocy. W momencie gdy chłodny metal dotknął skóry, dziewczyna przymknęła oczy i głośno westchnęła. Doktor Thunder wystraszył się. że coś ją zabolało. Chciał odsunąć słuchawkę, ale Desiree złapała go za RS

rękę i przytrzymała, przyciskając jego palce do nagiej skóry. - Czuje pan bicie serca? Zadała to pytanie podejrzanie przytłumionym gło­ sem, a na czoło lekarza wystąpiły krople potu. - Bije jak szalone - szepnęła. - Panie doktorze, czemu wali jak młot? Doktor Thunder popatrzył na jej rozrzucone włosy, zamknięte oczy, wyprężone piersi. Ta melodrama- tyczna scena rozbawiłaby go, gdyby rozgrywała się gdzie indziej, nie w jego gabinecie. Odsunął rękę. Tym razem pacjentka nie próbowa­ ła go przytrzymać, ale zrobiła coś zupełnie nieocze­ kiwanego. Coś, co wzburzyło go do tego stopnia, że na moment zamarł. Jednak prędko oprzytomniał, zer­ wał się na równe nogi i czym prędzej wyszedł z ga­ binetu. Każdy wódz wie, że jeśli nie można wygrać bitwy, należy się wycofać i przegrupować szeregi. A potycz­ ki z taką pacjentką nie można było wygrać. - Siostro! Weszła pielęgniarka, jak zwykle uśmiechnięta i spokojna. Lori Young pracowała w przychodni od niedawna, ale jej obecność od początku działała na wszystkich kojąco. Emanował z niej spokój, który teraz zdenerwowanemu lekarzowi był szczególnie potrzebny. -- Słucham, panie doktorze. Grey Thunder często dziękował niebiosom za to, że w odpowiedniej chwili zesłały mu tę kobietę. Lori RS

szukała pracy, a on pilnie potrzebował pielęgniarki, więc z miejsca ją zatrudnił. I nie żałował swego kro­ ku ani przez chwilę. - Proszę. -Podał dziewczynie teczkę zawierającą kartę i wyniki badań kłopotliwej pacjentki. - Niech siostra zajmie się panną Washington... — Urwał za­ wstydzony, że nie potrafił sam wybrnąć z dwuznacz­ nej sytuacji. - Proszę pomóc jej opamiętać się i ochło­ nąć. Będę u siebie. - Zrobił dwa kroki, ale przystanął. - I jeszcze jedno. Za dzisiejszą wizytę nie płaci. Jest zdrowa jak rydz. Absolutnie nic jej nie dolega. Proszę jej to powtórzyć. Lori patrzyła zaintrygowana. Zastanawiało ją wzburzenie doktora. Nie zdążyła jednak o nic zapy­ tać, ponieważ Thunder odwrócił się i odszedł. Lori szybko poradziła sobie z panną Washington, po czym przygotowała gabinet dla następnej osoby. Cały czas myślała o przełożonym i nagle uświadomi­ ła sobie, że stanowczo za często to robi. To bardzo niewskazane. Poznała doktora Thundera zaledwie przed trzema tygodniami. Wprawdzie podczas rozmowy wstępnej doktor Thunder słuchał jej ze ściągniętą twarzą i zmarszczonymi brwiami, ale i tak jej się spodobał. Musiała przyznać, że określenie „przystojny" było w stosunku do niego niewystarczające. Jego typowo indiańskie rysy zachwyciły ją, ale jasnozielone oczy zdumiały. Takich oczu nie miał żaden Indianin z re­ zerwatu Smoke Valley. Lori wyprostowała się i pogroziła sobie palcem. Jej RS

sytuacja była już wystarczająco trudna i nieprzyjem­ na, z całą pewnością nie potrzebowała dodatkowych komplikacji. Decyzję o ucieczce z Kalifornii podjęła w dramatycznych okolicznościach, po bardzo boles­ nych i upokarzających przejściach. Dotarła aż do sta­ nu Vermont, ale wciąż się bała, że mąż odkryje jej miejsce pobytu. Wtedy musiałaby rzucić pracę i ucie­ kać jeszcze dalej. Instynktownie położyła rękę na brzuchu. Myśli o dziecku zwykłe działały uspokajająco. Postanowiła za wszelką cenę chronić swoje maleństwo przed przy­ krościami. Zawsze. - Jak przeciąć ten węzeł? - szepnęła. Niełatwe życie oraz ostatnie przejścia nauczyły ją ostrożności. Od pewnego czasu traktowała wszyst­ kich mężczyzn z rezerwą. Doktora Thundera zobaczyła na festynie ludowym przed trzema tygodniami. Górował wzrostem nad in­ nymi, więc natychmiast zwróciła na niego uwagę. I to był pierwszy błąd. Jej serce nie powinno drżeć na jego widok ani wtedy, ani teraz, podczas kontaktów służ­ bowych. Trzeba panować nad nieposłusznym sercem, okiełznać niewskazane emocje. A to, niestety, było trudne, ponieważ wygląd zew­ nętrzny nie był ani jedyną, ani najważniejszą zaletą lekarza. Lori prędko zorientowała się, że ma do czy­ nienia z człowiekiem niezwykle prawym i dobrym. Doktor Thunder był bardzo życzliwy, pełen współ­ czucia, a ponadto inteligentny i szlachetny. Zawsze postępował tak, jak nakazywał mu honor. RS

Jego dobroć i wspaniałomyślność przejawiły się od razu, na początku ich znajomości. W końcu zatrudnił nieznaną osobę bez chwili namysłu. Lori powiedziała mu tylko, że jest pielęgniarką i pilnie szuka pracy. Natychmiast zaangażował ją u sie­ bie, a ponadto pomógł wynająć dom na terenie rezer­ watu. Przed oczami stanęło jej ich pierwsze spotkanie. Już z daleka dostrzegła w przystojnym nieznajomym coś szczególnego, czystego i szczerego. Jego jasno­ zielone oczy miały niespotykaną głębię, a z całej postaci emanowała siła, która wyraźnie ją przyciąga­ ła. Było w nim coś tak rzadko spotykanego, że trudno to zdefiniować. Chyba każda kobieta, patrząc na doktora Thundera, zastanawiała się, jak by to było, gdyby... Lori westchnęła, przygładziła włosy, wsunęła nie­ sforny kosmyk za uszy. Przywołała się do porządku, bo pielęgniarce - szczególnie w pracy - nie wypada marzyć. Podsumowała efekty pierwszego spotkania i roz­ mowy. Gdy napomknęła o swoich problemach, nowo poznany lekarz obiecał zatrudnić ją u siebie i pora­ dził, aby zamieszkała w Mountview, miasteczku le­ żącym kilkanaście kilometrów od rezerwatu. Lori przyjęła pracę z tym większą wdzięcznością, że do­ ktor Thunder nie zadawał kłopotliwych pytań. Jednak z pewnych względów wolała nie przenosić się do Mountview, więc obiecał dowiedzieć się, czy w re­ zerwacie jest jakiś wolny dom. Lori nie przyznała się, RS

że szuka bezpiecznego schronienia przed byłym mę­ żem. Miała nadzieję, że Rodneyowi nie przyjdzie do głowy, by szukać jej aż w Smoke Valley. Krótko po rozpoczęciu pracy zauważyła, że do­ ktor Thunder często popada - z oczywistych wzglę­ dów - w niezręczne, ale na ogół zabawne tarapaty. Uśmiechnęła się mimo woli. Uważała, że większość mężczyzn nie miałaby nic przeciwko podobnym kło­ potom. Niewątpliwie cieszyłoby ich powodzenie u kobiet. Ale nie doktora Thundera. Zwykle irytowało go to, a czasami wręcz złościło. Lori nie wątpiła, że był sumiennym lekarzem i starał się leczyć jak najle­ piej. Jego podejście do wszystkich pacjentów miało jeszcze jakieś inne, dużo głębsze źródło. Ciekawe, dlaczego czuł niechęć do kobiet, które nie ukrywały, że je pociąga. Lori wiedziała, że nie powinna interesować się po­ wodzeniem szefa u pacjentek, ale dzięki takim my­ ślom mniej dręczyły ją własne problemy. Chwilami zapominała nawet o przykrościach, które zmusiły ją do wyjazdu z Kalifornii. Znowu automatycznie położyła rękę na brzu­ chu. Ze względu na dziecko zerwała z dotychczaso­ wym życiem. Ciąża przyspieszyła rozstanie z Rod- neyem. Lori otrząsnęła się ze wspomnień i rozejrzała się uważnie. Wszystko było przygotowane dla następ­ nego pacjenta, a zatem mogła poprosić doktora Thun­ dera. -; Już dobrze? - zapytała od progu. RS

Zmarszczone brwi i chmurne oczy szefa świadczy­ ły, że jeszcze nie. Weszła za nim do gabinetu i zamknęła drzwi. - Panie doktorze - zaczęła nieśmiało. - Proszę się nie gniewać, ale widzę, że coś pana dręczy. Lekarz potarł czoło i westchnął. - Nie wiem, co z tym fantem zrobić. Nie mam pojęcia, jak postępować. - Spojrzał Lori prosto w oczy. - Ta pacjentka.. .no, ta Desiree Washing­ ton.. . - Speszony odwrócił głowę. - Ona... dotknęła mnie. Lori nie wiedziała, co powiedzieć. - Pokoiki są małe, może nie chciała. - Na pewno chciała - przerwał gniewnie. — Schwyciła mnie za rękę, przycisnęła do piersi... - Oczy mu pociemniały. - I... pocałowała stetoskop. Na dowód prawdziwości swych słów pokazał ślady pomadki. Lori starała się zachować powagę. - Hmmm... pacjentom nie przysługuje prawo ca­ łowania lekarskich... instrumentów. - Uśmiechnęła się. - Oczywiście bez pozwolenia. Doktor Thunder rzucił jej ponure spojrzenie. Był szalenie przystojny, więc wcale nie dziwiła się tym kobietom. Przecież sama często walczyła z dziw­ nymi reakcjami na jego widok. - Nie wiem, czy wypada mi to mówić - zaczęła ostrożnie - ale wielu mężczyzn chętnie by się z pa­ nem zamieniło i pozwoliło pacjentkom całować nie tylko stetoskop. - Stłumiła śmiech, gdy zauważyła RS

groźny wzrok szefa. - Powodzenie u pięknych kobiet nie jest najgorszym nieszczęściem, jakie może spot­ kać człowieka. Zachowuje się pan tak, jakby to była jakaś tragedia. A to tylko niewielki problem. Należa­ łoby raczej się cieszyć. Doktor Thunder sposępniał i zrobił taką minę, jak­ by usłyszał bluźnierstwo. Lori poczuła się nieco zaskoczona. Zawsze uwa­ żała, że nie należy traktować siebie zbyt poważ­ nie. Odrobina autoironii jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziła. - Czy mogę panu powiedzieć, jakie rozwiązanie widzę? - T a k . - Albo zacznie pan korzystać z okazji i od czasu do czasu zaprosi taką wielbicielkę na kolację, albo niech przestanie pan być mężczyzną do wzięcia. Lori traktowała całą sprawę z przymrużeniem oka i liczyła, że doktor, skądinąd rozsądny czło­ wiek, zastanowi się nad tym, co usłyszał. Starała się mu pomóc, jak umiała. Nie zauważyła błysku za­ interesowania w zielonych oczach i skupienia na twarzy. A mogło to oznaczać, że szef coś postanowił i że w jego życiu nastąpi radykalna zmiana. W jej życiu również. Grey czuł, że ma nerwy napięte do ostatnich granic. Mocno zapukał do drzwi drewnianego domku, który wynajęła Lori. Musiał porozmawiać z nią jak najprę- RS

dzej, nie był w stanie dłużej czekać. Miał nadzieję, że zdążyła odpocząć po pracy i zjeść kolację. Rozwiązanie, które mu dziś podsunęła, nie dawało mu spokoju. Wnikliwe rozważanie wszystkich plu­ sów i minusów trwało już kilka godzin, więc bał się, że dostanie szału. Czuł, że musi natychmiast rozmó­ wić się z pomysłodawczynią. Lori otworzyła drzwi. - O, witam. Powiedziała to ze szczerym, serdecznym uśmie­ chem, który dodał Greyowi odwagi. Wprawdzie znał Lori krótko, lecz zdążył się zorientować, że jest wy­ soko wykwalifikowaną pielęgniarką i dobrym czło­ wiekiem. Podała mu jedynie najważniejsze informa­ cje o sobie: że spodziewa się dziecka, niedawno roz­ wiodła się po półtorarocznym małżeństwie i musia­ ła zmienić miejsce pobytu. Tylko tyle. Grey wolałby wiedzieć więcej, ale zdawał sobie sprawę, że kobie­ ty, które padły ofiarą przemocy, rzadko mają zaufanie do innych mężczyzn. Dlatego postanowił cierpliwie czekać, aż nowa pracownica dopowie coś z własnej woli. Tak się złożyło, że Lori pilnie szukała pracy, a on potrzebował pielęgniarki. Dlatego zadowolił się skąpymi informacjami. Liczył jednak na to, że z cza­ sem, gdy Lori nabierze do niego zaufania, dowie się więcej. Na razie wystarczą mu podstawowe fakty z jej życia. Kiedyś zauważył cień na jej zwykle pogodnej twa­ rzy. Zapytał, czy coś się stało, a wtedy drgnęła jakby RS

ze strachu przed ciosem. Jej nerwowa reakcja wzbu­ dziła w nim współczucie. Bał się, że niespodziewana wizyta też wytrąci ją z równowagi. - Dobry wieczór. Przepraszam, że ośmielam się przeszkadzać, ale koniecznie muszę z panią po­ mówić. Czuł się zażenowany, bo przyszedł nieproszony, a w dodatku z bardzo osobistą i delikatną sprawą, której wolał nie omawiać w pracy. Lori otworzyła szerzej drzwi. - Zapraszam. Weszli do niewielkiego pokoju, w którym stał stół, kilka krzeseł, kanapa i duża lampa. Grey zauważył, że we wnęce kuchennej panuje wzorowy porządek, a na szafkach nic nie stoi. Także w pokoju brakowało drobiazgów ocieplających atmosferę każdego miesz­ kania: wazoników, fotografii, bibelotów. Ciekawe, czy to zamierzona prostota, czy Lori nie stać na kupno ozdób. A może woli posiadać jak najmniej rzeczy, na wypadek gdyby znowu musiała uciekać? Niestety, ta ostatnia przyczyna była bardzo pra­ wdopodobna. Grey wyczuł atmosferę samotności, smutku, niemal przygnębienia, co bardzo go zasko­ czyło. W pracy Lori była zawsze pogodna i ser­ deczna. - Napije się pan herbaty? - Nie, dziękuję, proszę nie robić sobie kłopotu. Ogarniało go coraz większe zdenerwowanie. Czuł się bardzo niepewnie. Jak Lori przyjmie jego RS

szaloną propozycję? Jak zareaguje? Milczał. Zaciś­ nięte ręce trzymał w kieszeniach, a oczy wbił w pod­ łogę. - Chodzi o moją pracę? - zaniepokoiła się Lori. - Źle wywiązuję się z obowiązków? Przyszedł pan, żeby dać mi wymówienie? Bardzo przepraszam, jeśli zrobiłam coś... - Nie o to chodzi. - Grey ośmielił się spojrzeć na nią przelotnie. - Jestem bardzo zadowolony z pani pracy, nigdy nie miałem lepszej pielęgniarki. Mówię szczerą prawdę. Ulżyło mu, gdy zobaczył, że jego zapewnienie zmniejszyło napięcie Lori. Sam niestety czuł rosnący niepokój i nie wiedział, jak przedstawić swoją propo­ zycję, zwłaszcza że miały to być właściwie oświad­ czyny. - Przyszedłem w związku z tym, co usłyszałem od pani dziś po południu. Lori znowu stała się nieufna. - Cokolwiek to było, przysięgam, że nie chciałam pana urazić. Grey już wcześniej zauważył, że zbyt często czuje się winna i przeprasza. Intrygowało go to, ale teraz nie miał czasu zastanawiać się nad przyczynami. Naj­ pierw trzeba załatwić ważniejszą sprawę. - Nie ma mowy o żadnej przykrości - odparł prędko. - Lecz pani uwaga sprawiła... - Urwał, szu­ kając odpowiednich słów. - Otworzyła mi oczy na coś, czego do tej pory nie widziałem. Dała mi do myślenia. RS

Napięte nerwy nie pozwoliły mu mówić dalej, więc umilkł. - Proszę wybaczyć, ale nic z tego nie rozumiem - szepnęła Lori. - Chyba jednak coś przeskrobałam i dlatego jeszcze raz przepraszam... Grey niecierpliwie machnął ręką. - To nie pani wina, ale moja. Nie bardzo wiem, jak wyrazić to, o co mi chodzi. Chciał się uśmiechnąć uspokajająco, ale usta wy­ krzywił mu gorzki grymas. Lori patrzyła na niego oczami, w których malował się coraz większy niepokój. - Proszę usiąść. - Wskazała kanapę. -I dokładnie powtórzyć, co powiedziałam, bo na razie nie mam pojęcia, co pana tak wzburzyło. Grey przysiadł na samym brzegu kanapy i oparł łokcie na kolanach. - Radziła mi pani przestać być mężczyzną do wzięcia. Lori zrobiła wielkie oczy, co sprawiło, że wyglą­ dała jeszcze ładniej niż zwykle. Ale Grey nie zamie­ rzał napawać się jej wdziękami, choć była naprawdę pociągająca. Doświadczenie nauczyło go, że lepiej w ogóle nie myśleć o kobietach. Musiał jednak przy­ znać, że Lori jest piękna. - Och. - Jej ślicznie wykrojone usta rozchyliły się w uśmiechu. - Powiedziałam to żartem. Natomiast poważnie radziłam, żeby zaczął pan się umawiać z ty­ mi kokietkami. Nie zaszkodzi, jeśli pozna je pan bli­ żej. Nigdy nie wiadomo, czy któraś... RS

- Niemożliwe - przerwał ostro. - To nie byłoby przyzwoite. Zresztą tu chodzi o coś więcej niż etyka zawodowa. Lori patrzyła na niego pytająco. - Wiem, powinienem wyjaśnić wszystko dokład­ niej, ale historia jest długa i dość przykra. Na razie powiem tylko, że umawianie się z pacjentkami w ogóle nie wchodzi w rachubę. Teraz na dobre rozbudził ciekawość Lori i dziew­ czyna żałowała, że nie wypada jej o nic pytać. Była przekonana, że szef nie przyszedł wyłącznie po to, by opowiadać o swej przeszłości. W tej chwili chodziło mu raczej o przyszłość. - Powiedziała pani, że jeśli przestanę być materia­ łem na męża... gdy nie będę do wzięcia... To miał być sposób rozwiązania mojego... ehem... kłopotu. Doszedłem do wniosku, że ma pani rację. - Ale ja naprawdę tylko żartowałam - broniła się Lori. Grey jakby nie słyszał. - To rzeczywiście jedyne rozwiązanie, jakie wi­ dzę. - Nerwowym ruchem przygładził włosy. - Chwilami boję się, że zwariuję przez te kobiety. Mu­ szę znaleźć sposób, by uniknąć... żeby skończyć z ta­ kimi incydentami. Źle wpływają na moją pracę, a te­ go nie ścierpię. Lori przez chwilę ważyła słowa, po czym odezwała się zdecydowanym głosem: - Dlaczego nie powie pan otwarcie pannie Wa­ shington, że jej prowokacje na pana nie działają? RS

- Myśli pani, że nie próbowałem? Raz prawie się wściekłem i bez ogródek wygarnąłem jej prawdę. Po­ wiedziałem, że nie pociąga mnie ani ona, ani inne pacjentki. Nie uwierzyła. Nawet nie słuchała moich argumentów. Pewnie uważa, że zmieni moje nasta­ wienie. - Typowa kobieta - mruknęła Lori. - Każda z nas jest przekonana, że właśnie jej uda się zmienić wy­ branego mężczyznę. - Uśmiechnęła się ironicznie. - Niestety, przeważnie zawsze się mylimy. Grey zrozumiał, że za tymi gorzkimi słowami kryje się osobisty dramat dziewczyny. Był jednak zbyt zaabsorbowany swoim problemem, by zainteresować się cudzymi kłopotami. - Gdyby chodziło tylko o pannę Washington! Ale są jeszcze inne! - Wiem. Mam oczy, więc to i owo zauważyłam. Myślę, że powinien pan traktować uwodzicielki ostro, bo widocznie nie rozumieją subtelnych aluzji. Skoro nie przyjmują uprzejmej odmowy, musi pan stać się ostentacyjnie niemiły. Nie warto przejmować się ich uczuciami. Gdy potraktuje je pan z pogardą, a przy­ najmniej lekceważąco, przestaną narzucać się tak na­ chalnie. Tak, Grey chętnie powiedziałby niektórym pacjen­ tkom, co o nich myśli. Wiedział, że to przyniosłoby mu ulgę, ale nie mógł postąpić w ten sposób. - Nie zrobię tego. Po prostu nie mogę. Dziadek wpoił mi pewne zasady. Mówił, że człowiek dojrzały, z charakterem, zawsze nad sobą panuje i wybacza RS

ludziom ich głupotę. Nie wiem, czy pani mnie rozu­ mie. To nie tylko filozofia życia. To uniwersalna pra­ wda leżąca u podstaw postępowania członków nasze­ go plemienia. Mam obowiązek szanować innych i muszę traktować bliźnich tak, jak sam chciałbym być przez nich traktowany. - Przecież te kobiety pana nie szanują - zawołała Lori. -Możliwe - odrzekł Grey innym tonem. - W dniu sądu odpowiedzą za to przed Wielkim Du­ chem. Ja będę odpowiadać i pokutować za własne czyny. Wiele osób, z którymi się zetknął, pokpiwało z ta­ kiego podejścia i wyśmiewało tradycje plemienia, z którego się wywodził. Ale ci ludzie nie wychowali się w rezerwacie, nie dorastali w specyficznej atmo­ sferze, nie słuchali historii i nauk starszych. Dlatego uważali jego poglądy za prymitywne i staroświeckie. Jednak Grey był dumny ze swego pochodzenia. Ple­ mienne dziedzictwo i wiedza przekazana przez przodków stanowiły niezachwiany fundament jego życia. Bacznie obserwował Lori. Był przygotowany na to, że uśmiechnie się pobłażliwie, ale ona słuchała z powagą, nawet z szacunkiem. Urósł we własnych oczach. - Rozumiem, że ma pan niewzruszone zasady - powiedziała Lori cicho. — Pan nie urazi tych kobiet, nie powie brutalnie tego, na co według mnie zasługu­ ją. A zatem faktycznie musi pan coś zrobić, aby uwol- RS

nić się od nich raz na zawsze. - Pokiwała głową. - Cóż, nie pozostaje nic innego, jak znaleźć sobie miłą dziewczynę i jak najczęściej pokazywać się z nią publicznie. Grey ucieszył się, że myśli Lori idą właściwym torem. - Interesuje mnie coś bardziej konkretnego... bar­ dziej definitywnego. - Małżeństwo? - Tak. Pomyślałem... że pani... że ty... Czy ze­ chcesz zostać moją żoną? RS

ROZDZIAŁ DRUGI - Pan oszalał! Pierwszy raz w życiu Lori ośmieliła się krzyknąć na przełożonego. Lecz jak inaczej zareagować, gdy ktoś bredzi, a nie ma gorączki? Ten dotąd zrównowa­ żony człowiek chyba zwariował. Z pewnością po­ stradał zmysły. Długo nie mogła się uspokoić. - Panie doktorze... Urwała, gdy zauważyła, że oczy Greya zalśniły wesoło. Wyglądał jak uwodziciel, któremu nie oprze się żadna kobieta. Zrozumiała, że jego poprzednie zdenerwowanie wynikało z niepewności. Bał się zadać zasadnicze py­ tanie, a gdy wreszcie je wykrztusił, napięcie błyska­ wicznie znikło i pojawiło się radosne podniecenie. Zielone, błyszczące oczy mówiły coś takiego, że serce Lori tłukło się w piersi jak strwożony ptak, a przez głowę przelatywały coraz dziwniejsze myśli. Oczami wyobraźni ujrzała ślub i zastanawiała się na­ wet nad swoją reakcją na pierwszy pocałunek. Przestań! Usłyszała trzeźwy wewnętrzny głos, któ­ ry zwykle ściągał ją na ziemię, gdy zbyt wysoko bujała w obłokach. Rozsądek mówił, że starczy do- RS

tychczasowych kłopotów, lepiej nic już sobie nie do­ kładać. Radził nie ulegać Greyowi, chociaż był jedy­ nym znanym jej człowiekiem o dobrym sercu. Prze­ cież zatrudnił ją bez zbędnych korowodów, gdy już niemal straciła nadzieję na znalezienie pracy. Lori z trudem opanowała się i spojrzała szefowi w oczy. - Przykro mi, ale uważam, że nie przemyślał pan konsekwencji takiego kroku. Mam rację, prawda? Grey nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko cza­ rująco i w jednej chwili Lori zrozumiała wszystkie te pacjentki, które nie potrafiły oprzeć się jego urokowi. Była zadowolona, że siedzi, bo ogarnęła ją dziwna słabość. Gdyby stała, na pewno ugięłyby się pod nią nogi. - Chyba nadeszła pora, byśmy zaczęli mówić so­ bie po imieniu - zaproponował w odpowiedzi Grey. - Nasze kontakty wkraczają w nową fazę. - Bynajmniej. Greyowi zrzedła mina. - Panie doktorze, rozumiem, że znalazł się pan w potrzasku i szuka pan wyjścia. Chciałby pan przez małżeństwo uniknąć kłopotów i uważa pan, że to świetny pomysł. - Oblizała suche wargi i nerwowo splotła palce. - Ale nie pojmuję, dlaczego zwrócił się pan z tym akurat do mnie. Jestem rozwódką, w do­ datku w ciąży. Poza tym... - Instynktownie zniżyła głos. - Na domiar złego ukrywam się przed byłym mężem. Moja sytuacja jest już wystarczająco skom­ plikowana. RS

- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedział niezra­ żony Grey. - A jednak właśnie ciebie wybrałem. Lori była inteligentna i na ogół nadążała za cu­ dzym tokiem myślenia, ale logika Greya do niej nie przemawiała. Zirytowała się. - Dlaczego? - zapytała ostro. - Człowiek znający moje położenie powinien ode mnie uciekać, a nie proponować małżeństwo. Grey zacisnął usta i Lori znów pomyślała o poca­ łunku. Jak by to było, gdyby poczuła te zmysłowe wargi na swoich? Kobieto, weź się w garść! - wołał wewnętrzny głos. Lori wiedziała, jak powinna postąpić, ale wiedzieć coś, a zrobić, to często dwie przeciwstawne rzeczy. Zawsze ceniła zdrowy rozsądek, a teraz o nim nieste­ ty zapomniała. - Chętnie wyjaśnię, dlaczego ośmieliłem się wy­ stąpić z taką propozycją, choć przyznaję, że jest ry­ zykowna. Grey pochylił się ku niej i ostrożnie wziął ją za rękę. Lori zadrżała. Bała się, że jego ciepły, mocny uścisk skruszy jej opór. - Wprawdzie wiem o tobie bardzo mało, ale nie zamierzam wypytywać cię o sprawy, które wolisz za­ chować w tajemnicy. Wiem jednak, że zostałaś - jak to się mówi - na lodzie i dlatego małżeństwo może okazać się zbawienne dla nas obojga. Dzięki tobie przestanę być łakomym kąskiem dla podrywaczek, bez skrupułów szukających zdobyczy. A i ty poczu­ jesz się spokojniejsza, trudniej będzie cię znaleźć. RS

Lori słuchała niezbyt uważnie. Grey machinalnie głaskał jej dłoń, co przeszkadzało jej jasno myśleć. - Zmienisz nazwisko. Zniknie Lori Young - tłu­ maczył Grey. - Jako Lori Thunder na pewno będziesz bardziej bezpieczna niż teraz. Zapewniam cię, że zro­ bię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię chronić i być dla ciebie podporą, oraz opiekunem dla twojego dziecka. Lori ogarnęło wzruszenie. Bała się, że za chwilę wybuchnie płaczem. Tak bardzo chciałaby wierzyć temu człowiekowi. Już podczas pierwszego spotkania wzbudził jej zaufanie. Od dawna nikt o nią nie dbał, nie troszczył się o jej potrzeby. Słowa Greya brzmiały szczerze i niosły miłą obietnicę, że wreszcie znajdzie się pod dobrą opieką. Zrobiło się jej lżej na duszy. Mimo to wciąż pozostawała ostrożna i nieufna. Po wielu okropnych przejściach nie miała odwagi zawie­ rzyć prawie obcemu człowiekowi. Przecież chodziło nie tylko o nią, ale także o dziecko. Obietnica Greya stopiła jej serce, jakby było z wosku, ale przecież ten człowiek nie znał całej jej historii. Nie miał pojęcia, na co się naraża, w co się wplątuje. Nawet nie prze­ czuwał, na co stać tego, od którego uciekła. Gdyby wiedział, o kogo chodzi, nie chciałby mieć z nią nic wspólnego, nie składałby takich obietnic. Uczciwość nakazy wała jej powiedzieć mu całą prawdę. Spróbowała uwolnić rękę z jego dłoni, bo gorący dotyk przeszkadzał jasno myśleć. - Pani Russell przedstawiła mi pana zaledwie przed trzema tygodniami. RS

Właśnie, najchętniej omówiłaby ten szalony po­ mysł ze zrównoważoną, rzeczową Mattie Russell, właścicielką pensjonatu, w którym zatrzymała się po przyjeździe do Vermontu. - Pamiętam. Nie chciałbym być posądzony o to, że proponuję coś niestosownego. Lori była pewna, że jako człowiek honoru nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. - Chodzi mi o platoniczny związek - wyjaśnił Grey. - Taki, który będzie korzystny i dla ciebie, i dla mnie. Oboje potrzebujemy pomocy. Lori pomyślała, że małżeństwo z dobrym, wrażli­ wym mężczyzną byłoby spełnieniem dziewczęcych marzeń. Zdążyła już się zorientować, jakim człowie­ kiem jest Grey - poważny, inteligentny, uprzejmy, wrażliwy na uczucia bliźnich, choć czasami posuwał swą życzliwość za daleko. Ale to przecież nie wada, raczej rzadka zaleta. Pod tym względem stanowił ab­ solutne przeciwieństwo jej byłego męża. Nie wątpiła, że małżeństwo z Greyem miałoby du­ żo plusów. Zerknęła na jego ręce, potem na usta. Wyobraziła sobie pieszczoty i pocałunki i ogarnęło ją podniecenie. Dlatego gwałtownie wstała i szarpnęła rękę. - To szaleństwo - rzuciła ochryple. - Nie wolno panu tego robić. To zbyt ryzykowne posunięcie. Mał­ żeństwo ze mną nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Słyszy mnie pan? Uważała, że nie ma prawa obciążać go swymi pro­ blemami. Schwyciła go za rękaw i pociągnęła. RS

- Poza tym... Pan nie przewidział konsekwencji. - Lekko popchnęła go w stronę drzwi. - Nie ma pan pojęcia, w co mógłby się uwikłać. Nic pozwolę na to, nie mogę do tego dopuścić. Udała, że nie widzi zdumienia w zielonych oczach. Z trudem, krok za krokiem, doprowadziła Greya do drzwi i wypchnęła na ganek. Prędko zasunęła zasuwę i odetchnęła zadowolona, że pozbyła się nieocze­ kiwanego kandydata na męża. Przez chwilę stała z zamkniętymi oczami, opiera­ jąc czoło o futrynę, a potem ukradkiem wyjrzała zza firanki. Zabolało ją serce, gdy zobaczyła, że Grey przygarbił się i wygląda jak człowiek przegrany i po­ konany przez los. - To było jedyne rozwiązanie - szepnęła, mimo że nikt nie mógł jej słyszeć. - On ma inne zdanie, ale ja jestem pewna, że postąpiłam słusznie. Atmosfera w pracy zrobiła się niezręczna i napięta. Grey przeprosił Lori dość chłodno, na co ona odpo­ wiedziała w podobnym tonie. Miała nadzieję, że na tym sprawa się skończy, ale oczywiście propozycja małżeństwa nie mogła nie odbić się na stosunkach między nimi. Odtąd wzajemne kontakty obojgu spra­ wiały przykrość. Lori zaraz pierwszego dnia zorientowała się, że wy­ soki, przystojny lekarz przyciąga spojrzenia wszystkich pacjentek, niezależnie od wieku. Jej samej trudno było oderwać wzrok od wydatnych kości policzkowych, by­ strych zielonych oczu i długich czarnych włosów. Uwa- RS

żała, że tak zbudowany mężczyzna powinien być aktorem lub modelem i mieszkać w dużym mieście, a nie marnować się na głuchej prowincji, Grey pociągał ją jak nikt inny, ale bardzo się sta­ rała, aby się z tym nie zdradzić. Zresztą do czasu niefortunnych oświadczyn nie zauważyła, by zwracał na nią szczególną uwagę. Jednak od tamtego wieczoru wszystko się zmieni­ ło. Gdy zostawali razem w gabinecie, Lori odnosiła wrażenie, że pokój staje się mały i ciasny. Wciąż ocie­ rali się o siebie, wpadali jedno na drugie. Lori wyda­ wało się, że Grey stale ją obserwuje. Niepokoiły ją jego spojrzenia i często zmieniający się wyraz oczu. Czasami widać w nich było zainteresowanie, kiedy indziej dezaprobatę, a nawet gniew. Ale najbardziej się bała, gdy jego twarz stawała się nieprzenikniona. Bardzo żałowała, że doszło do tych niefortunnych oświadczyn. Miała mu to za złe. Chciał ją wykorzystać do swoich celów i to ją oburzało. Nie mogła sobie da­ rować, że w gruncie rzeczy sama podsunęła mu ten niekonwencjonalny sposób na uwolnienie się od narzu­ cających się pacjentek. A zatem sama była sobie winna. Zastanawiała się, dlaczego nieświadomie robi so­ bie na złość. Często tak się składało, że jej słowa lub czyny obracały się przeciwko niej. Westchnęła ze smutkiem. Nie okłamała Greya, gdy powiedziała, że lepiej, by nie wplątywał się w konflikt z jej mężem. Naraziłby siebie i swoją karierę zawodową przez sam fakt, że chce pomóc kobiecie, która uciekła od przed­ stawiciela potężnej i bezwzględnej rodziny. RS