Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Collins J. - Zabójczynie miłości

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :864.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Collins J. - Zabójczynie miłości.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 194 osób, 145 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 116 stron)

Jackie Collins ZABÓJCZYNIE MIŁOŚCI Przełożył: Edward Marek Szmigiel

Spis treści 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25

26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51

1 – Nie obchodzi mnie to, że nie umiesz robić nic innego. Nie dbam o to, czy stracisz dochody, dom, majątek. Pierdol to wszystko, skarbie. Po prostu zbierz w sobie szacunek i zwyczajnie porzuć to zajęcie. Być prostytutką to znaczy być zerem, zwykłym narzędziem mężczyzny. Nie zważaj na swoich alfonsów, na swoich szefów. My ci pomożemy. My ci przyjdziemy z wszelką pomocą, na jaką nas stać. My cię tak postawimy na nogi, że twoje przeszłe życie będzie się wydawać złym snem. Margaret Lawrence Brown mówiła od piętnastu minut, a teraz przerwała, żeby wziąć łyk wody ze szklanki stojącej na prowizorycznym podium. Tłum, który się zebrał, żeby wysłuchać jej przemowy, był zadowalająco duży. Nabrzmiała masa ludzka zajmowała olbrzymi teren Parku Centralnego. Były tam głównie kobiety i rozsiana wśród nich garstka mężczyzn. Margaret mówiła silnym, zdecydowanym głosem. Nie jąkała się w poszukiwaniu słów. Przekazywane przez nią przesłanie brzmiało głośno i wyraźnie. Była wysoką kobietą w wieku około trzydziestu lat. Bez makijażu, o silnej, promiennej twarzy, z długimi, czarnymi włosami. Miała na sobie dżinsowe ubranie, buty powyżej kostek i sznur hipisowskich, kolorowych koralików. Obiekt kultu w Ameryce. Wszyscy o niej słyszeli. Była niezmordowaną bojowniczką o prawa kobiet i odniosła wiele zwycięstw. Ciągle występowała w telewizji i napisała trzy książki. Zarobiła mnóstwo pieniędzy i wszystkie wydała na swoją organizację – LWK – Ligę Wolnych Kobiet. Kiedy podjęła sprawę prostytutek, wszyscy się śmiali. Ale teraz już się nie śmiali, nie po trzech miesiącach, nie po tym, jak tysiące kobiet zaczęło porzucać swoją wybraną profesję i podążać za Margaret. – Już teraz musicie sobie poukładać życie! – krzyknęła Margaret. – Tak! – odkrzyknęły kobiety. – Będziecie znów żyć! Odżyjecie! – Tak! Tak! – Reakcja tłumu przypominała w swoim natężeniu uniesienie religijne. – Będziecie wolne… – Tak! Kiedy tłum nadal tupał i krzykliwie wyrażał swoją aprobatę, Margaret upadła ciężko na ziemię. Krew wytrysnęła z małej, zgrabnej dziurki w jej głowie. Minęło sporo czasu, zanim tłum uświadomił sobie, co się stało, zanim rozszalały się histeria i panika. Margaret Lawrence Brown została zastrzelona. Do tego domu w Miami można było się zbliżyć jedynie po przejściu przez elektronicznie sterowaną bramę i dokładną rewizję przeprowadzaną przez dwóch mundurowych strażników z pistoletami zatkniętymi niedbale za pas. Alio Marcusi z łatwością przeszedł przez obszukiwanie. Był tłustym, starym mężczyzną o wodnistych, zamglonych od alkoholu oczach i chodzie kota w ciąży. Zbliżył się do wielkiego domu, nucąc coś z cicha pod nosem, czując się niewygodnie w zbyt obcisłym, szarym garniturze w kratkę i pocąc się od upału doskonałego, bezchmurnego dnia. Jakaś dziewczyna otworzyła drzwi. Gburowata Włoszka o wielkich kończynach słabo mówiła po angielsku, ale skinęła mu głową i powiedziała, że padrone Bassalino jest przy basenie.

Alio poklepał ją po tyłku i przeszedł przez dom do patio prowadzącego do basenu kąpielowego o olimpijskich rozmiarach. Przywitała go Mary Ann August. Wyjątkowo ładna dziewczyna z blond włosami ułożonymi w kształt ula, obdarzona niewiarygodnym ciałem wystawionym na pokaz w skąpym, białym kostiumie bikini. – Cześć – powiedziała z chichotem, podnosząc się z materaca. – Właśnie miałam zamiar zrobić sobie małego drinka. Też chcesz? Stanęła przed nim w prowokującej pozie, bawiąc się złotym łańcuszkiem zawieszonym między gigantycznymi piersiami. Alio przypatrywał się jej, oblizując wargi w oczekiwa-niu na dzień – z pewnością niezbyt odległy – kiedy Enzio będzie miał jej dość i przekaże ją dalej, tak jak wszystkie inne. – Tak, bacardi z dużą ilością lodu. A także trochę frytek, orzechów i kilka czarnych oliwek. – Ze smutkiem poklepał się po swoim dużym brzuchu. – Nie miałem dziś czasu na lunch. Taki pracowity dzień. Gdzie Enzio? Mary Ann wskazała w kierunku niekończących się ogrodów. – Chyba gdzieś tam przycina swoje róże. – Ach tak, jego róże. Alio instynktownie zerknął do tyłu na dom, no i oczywiście była tam Rose Bassalino wyglądająca przez szczelinę w zasłonach. Rose, żona Enzio. Od piętnastu lat nie opuszczała swojego pokoju i jedynymi ludźmi, z którymi chciała rozmawiać, byli jej trzej synowie. Nieustannie czuwała przy oknie, czekając i obserwując. Kręcąc biodrami, Mary Ann podeszła do barku i zaczęła przyrządzać drinki. Miała dziewiętnaście lat i żyła z Enziem Bassalinem od pół roku – poniekąd rekord. Alio usadowił się na krześle i powoli zamknął oczy. Taki bardzo pracowity dzień… – Hej, ciao, Alio, mój przyjacielu, mój chłopcze. Jak się miewasz? Alio obudził się ze wzdrygnięciem i podskoczył z poczuciem winy. Enzio majaczył nad nim. Sześćdziesięciodziewięcioletni, ale z twardym, opalonym ciałem mężczyzny o połowę młodszego, ostrymi, białymi zębami i szorstką, silną, pobrużdżoną twarzą zwieńczoną gęstymi, stalowoszarymi włosami. – Dobrze, Enzio, świetnie. Uścisnęli sobie dłonie, poklepali się po plecach. Byli kuzynami i wszystko, co Alio posiadał, zawdzięczał Enziowi. – Chcesz drinka, kochanie? – spytała Mary Ann, wtulając się ciałem w plecy Enzia i ocierając się o niego. – Nie – zbył ją szybko – idź do domu. Zadzwonię, jeśli będę cię potrzebował. Mary Ann nie spierała się. Szybko odeszła. Być może dlatego utrzymywała się dłużej niż pozostałe. – No i? – Załatwione – odparł Alio. – Sam to widziałem. Mistrzowska robota, jeden z chłopaków Tony’ego. Zniknął, zanim ktokolwiek się połapał, co się stało. Od razu tu przyleciałem. Enzio skinął głową w zamyśleniu. – Nie ma większej satysfakcji dla mężczyzny od doskonałego uderzenia. Ten chłopak od Tony’ego… Zapłać mu dodatkowy tysiąc i miej na niego oko. Taki mężczyzna może zasługiwać na awans. Publiczna egzekucja to niełatwa robota. – To prawda – zgodził się Alio, ssąc czarną oliwkę. ***

– Ona musi mieć trzydzieści lat – syknęła jedna kobieta. – Oczywiście, że tak – zgodziła się druga. Pokryte zmarszczkami i zbyt podmalowane dwie kobiety w średnim wieku obserwowały, jak Lara Crichton wychodzi z basenu w Marabella Club. Była perfekcyjnie piękną, dwudziestosześcioletnią dziewczyną. Szczupła, opalona, z zaokrąglonymi, zmysłowymi piersiami i grzywą włosów z rozjaśnionymi od słońca pasemkami, które tylko bardzo bogaci potrafili pielęgnować. Położyła się na materacu obok księcia Alfy Masseriniego i głośno westchnęła. – Nudzi mnie to miejsce, kochanie. Czy możemy pojechać gdzie indziej? Książę Alfa szybko podskoczył. – Dlaczego jesteś znudzona? – zapytał. – Czy ja cię nudzę? Dlaczego miałabyś się nudzić? Przecież jesteś ze mną. Lara znów westchnęła. On naprawdę robił się nieznośnie nudny. Ale kto jeszcze pozostał? Lara nigdy nie puszczała nikogo, dopóki na jego miejscu nie zadomowił się na dobre ktoś inny. Zaliczyła większość książąt i hrabiów, którzy byli do wzięcia, oraz paru gwiazdorów filmowych i kilku lordów. Ustawienie sobie tak wysoko poprzeczki było naprawdę męczące. – Nie rozumiem cię, Laro. – Książę Alfa nadal utyski-wał. – Żadna kobieta nigdy mi nie powiedziała, że jest mną znudzona. Nie jestem nudziarzem, jestem energiczny, żywy, jestem – jak ty to mówisz – duszą i mózgiem towarzystwa. Z jeszcze cięższym westchnieniem Lara dostrzegła, że w trakcie mówienia książę dostawał erekcji w swoich obcisłych, białych, jedwabnych szortach Cerutti. – O Boże, zamknij się – wymamrotała pod nosem. Seks stawał się największą nudą z tego wszystkiego. Taki przewidywalny, taki wypracowany, taki mechaniczny. – Chodź. – Świadomy swojej erekcji i dumny książę Alfa nakłaniał ją, żeby wstała. – Najpierw trochę odpoczniemy. – Mrugnął. – Potem pojedziemy ferrari w góry, na małą przejażdżkę, żeby pokręcić się wśród wieśniaków. – W porządku. Lara niechętnie pozwoliła się podciągnąć na nogi. Kiedy wychodzili, wszystkie oczy ich śledziły. Mieli osobne apartamenty, ale za obopólną zgodą wszelkie poczynania seksualne odbywały się u Lary. Powstrzymała go od wejścia. – O co chodzi? – zaprotestował. – Mam dobrą erekcję, bardzo dobrą. – Zachowaj ją na później – powiedziała łagodnie Lara. Miała nadzieję, że uprzejmie. – Odpocznę i zadzwonię do ciebie, kiedy się obudzę. Zamknęła drzwi w trakcie jego protestów. Czuła się niespokojna i osaczona. Uczucie, które często miewała, będąc żoną Michaela Crichtona. Rozwód rozwiązał ten problem. Ale co teraz? Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę gotowa stanowczym głosem odmówić Alfie – zdecydowanie. Ale telefon był z Nowego Jorku. – Tak? – Lara zastanawiała się, kto wiedział o miejscu jej pobytu. – Lara? Lara, czy to ty? Tak kiepsko słychać. – Kto mówi? – Lara, słyszysz mnie? Mówi Cass. Stało się coś strasznego. Margaret została zastrzelona. Zastrzelili Margaret.

2 Margaret Lawrence Brown została pospiesznie przewieziona do najbliższego szpitala. Nadal żyła, choć znajdowała się na krawędzi śmierci. Jej lojalne stronniczki zebrały się w zwarte, milczące grupy. Tylko najbliżsi zostali wpuszczeni do szpitala, gdzie czekali z taką nadzieją, jaką tylko potrafili w sobie wzbudzić. Nie było łez, bo Margaret nie cierpiała płaczu. Cass Long i Rio były jej chyba najbliższe. Cass była jej sekretarką, powiernicą, organizatorką, obrończynią. Chodziły razem do college’u. Rio Java była najsławniejszą zwolenniczką i bliską przyjaciółką Margaret. Undergroundowa gwiazda filmowa z czworgiem dzieci i bez męża czy choćby nawet stałego mężczyzny u boku była wierną członkinią założycielką LWK. Stały razem w pobliżu drzwi prowadzących do sali intensywnej terapii. Doktor właśnie oznajmił, że przeprowadzają transfuzję krwi. – Gdzie jest Dukey? – spytała Rio. – W drodze – odparła Cass z kredowo białą twarzą. Obserwowały w milczeniu, jak pojawiali się kolejni lekarze i wchodzili do sali. – Czy mogę ją zobaczyć? – błagała Cass, kiedy jeden z biało ubranych ludzi wynurzył się z sali. – Czy pani jest krewną? – zapytał łagodnie, dostrzegając przesiąkniętą krwią sukienkę Cass. Do przyjazdu karetki pogotowia tuliła głowę Margaret. – Tak – skłamała Cass. Doktor ujął ją za ramię. – To nie jest przyjemny widok. Cass przygryzła wargę, żeby się nie odezwać. – Cóż, skoro pani jest jej krewną. Oczywiście to wbrew przepisom, ale – w porządku. Rio skinęła głową do Cass, utwierdzając ją w tym zamiarze, i Cass weszła za doktorem na salę. Lekarze robili wszystko, co było w ich mocy. Za pośrednictwem dwóch kateterów przetaczano pierwsze półkwarcie krwi. Do nosa podłączono rurkę. Jeden lekarz wykonywał masaż serca. – Nie ma wielkiej nadziei, prawda? – zapytała Cass głosem bez wyrazu. Doktor pokręcił głową i wyprowadził ją spokojnie. – O Chryste, kto mógł coś takiego zrobić? Cass zadawała sobie to pytanie od momentu, gdy Margaret upadła. W myśli rozważała różne możliwości. Margaret miała wielu wrogów, mnóstwo ludzi zwyczajnie zazdrościło jej pozycji i tego, że nadal była młoda i niezmiernie atrakcyjna. Bardzo różnie też odnosili się do spraw, o które walczyła. Zazdrościli jej również tego, że prowadzi życie dokładnie tak, jak jej się podoba, i ma gdzieś krytykę i plotki pod swoim adresem. Mężczyzna, z którym obecnie żyła, nazywał się Dukey K. Williams, czarny piosenkarz soulowy o niepewnej i burzliwej przeszłości. Cass go nie lubiła. Uważała, że Dukey wykorzystuje Margaret. Wiedziała także o całej otrzymywanej przez Margaret poczcie z wyrazami nienawiści. „Kochanka czarnucha”, „komunistyczna kurwa” i tym podobne oszczerstwa. Były też groźby, że ją zabiją. – Lawrence Brown. Któregoś wieczoru widziałam cię w Johnny Carson Show. Nienawidzę cię, wyglądasz jak szczur. Mam nadzieję, że szybko zdechniesz. Sam mógłbym cię zabić. Podobne listy przychodziły prawie codziennie, były takie banalne, że natychmiast szły w zapomnienie.

Tym, co zawsze martwiło Cass, były groźby telefoniczne. Przytłumione głosy ostrzegające Margaret, żeby pewne sprawy pozostawiła w spokoju. Ostatnio chodziło o prostytutki, których tak wiele poszło za Margaret, że nagle sutenerzy, szefowe burdeli i część gangsterów, którzy to wszystko kontrolowali, zaczęli się martwić. Ubytek prostytutek stwarzał nieznośną sytuację, a po każdym manifestacyjnym przemówieniu Margaret następnego dnia znikały kolejne setki, zachęcone tym, że LWK oferowała im coś więcej niż tylko słowa, czyli konkretną szansę rozpoczęcia życia na nowo. Organizacja załatwiała pracę, mieszkania, a nawet pieniądze, jeśli potrzeba była pilna. Margaret wielokrotnie grożono, żądając, aby porzuciła „Wielką Rewolucję o Prostytutki”, jak to nazwał magazyn „New Month”, który niedawno zamieścił jej zdjęcie na okładce, drukując w numerze sześciostronicowy artykuł na ten temat. Dukey K. Williams przyjechał najszybciej, jak tylko mógł. Wyrwał się z sesji nagraniowej. Wejście do szpitala wiązało się z przepychanką. Roiło się tam od policjantów, dziennikarzy i ekip telewizyjnych. Dukey, w towarzystwie swojego menedżera i agenta prasowego, odmówił wszelkich komentarzy. Przepchnął się przez tłum, lecz został zatrzymany przez funkcjonariusza bezpieczeństwa, który nie pozwolił mu wejść do windy. – Och, na litość boską – powiedział Dukey. – Weźcie mi tego drania z drogi, bo go rozwalę. Gliniarz obrzucił go piorunującym spojrzeniem, a ręka zadrżała mu nerwowo przy pistolecie. – Uspokój się, Dukey – powiedział szybko menedżer. – Oni tylko chronią Margaret. Cass musi tam być. W końcu posłano po Cass i przekonano gliniarza, żeby go przepuścił. – Jak to się stało? – zapytał szybko Dukey. – Czy kogoś złapali? Czy ona przeżyje? – Chyba nie wiedzą – odparła cicho Cass. – Sprawa nie wygląda dobrze. Rio czekała na nich przy windzie. – Nic z tego – powiedziała krótko. – Margaret właśnie zmarła.

3 Enzio Bassalino był wielkim i potężnym człowiekiem. Mary Ann August bawiło niezmiennie, kiedy wpadał w nastrój do gotowania obiadu. Opróżniał kuchnię z wszelkiej pomocy, zawiązywał sobie fartuch, po czym zabierał się do gotowania spaghetti i chleba czosnkowego oraz specjalnego sosu mięsnego à la Enzio. – Kochanie, wyglądasz tak zabawnie w tym fartuchu – powiedziała Mary Ann wibrującym głosem. Wolno jej było wejść do kuchni tylko w roli obserwatorki. – Nie chcesz, żeby Mała Mama ci pomogła? Tak właśnie Enzio ją nazywał. Nie wiedziała, że tak się nazywała każda dziewczyna przed nią. Enzio pokręcił głową. – Przynieś mi jeszcze wina – odparł. Mary Ann spełniła prośbę, po czym usadowiła się na stole kuchennym, kołysząc długimi nogami. Miała na sobie niezmiernie obcisłą, czarną sukienkę z bardzo dużym dekoltem. Enzio sam wybierał jej rzeczy, które zawsze były w tym samym stylu. Nie wolno jej było nosić spodni, koszul czy czegoś swobodnego. Mary Ann nie miała nic przeciwko temu. Życie z Enziem było z pewnością znacznie lepsze od dotychczasowego, więc zaspokajała jego wszystkie zach-cianki. W końcu Enzio Bassalino był sławnym człowiekiem; przebywanie z nim było dla niej podniecającym przeżyciem i zaszczytem. – Spróbuj tego. – Enzio dumnie poczęstował ją łyżką parującego, pożywnego sosu mięsnego. Mary Ann otworzyła sumiennie usta. – Au, głuptasie, to gorące! – Wydęła wargi. – Sparzyłeś swoją Małą Mamę… Enzio ryknął śmiechem. Świętował. Dzisiaj wieczorem będzie się śmiał ze wszystkiego. – Jesteś podły. – Mary Ann przestawiła się na dziecięcą mowę – Dlaczego jesteś taki podły dla swojej malusińskiej dziewczynki? – Nawet nie masz pojęcia, co to podłość – powiedział Enzio, zanurzając palec we wrzącym sosie, oblizując go, wyrażając aprobatę i dolewając wina. – Jesteś fajnym, małym dzieciakiem. Pozostań taka, a nie stanie ci się krzywda. Na swój osobliwy sposób Enzio całkiem lubił Mary Ann. Była głupsza od większości ciź i nigdy nie zadawała żadnych pytań. Miała takie pełne kształtne ciało, jakie lubił, i była usłużna. Nic nigdy nie stanowiło dla niej zbyt wielkiego kłopotu. Miał powyżej dziurek w nosie zwykłej rutyny. Wprowadzały się do człowieka, a nim minęło kilka tygodni, myślały, że mają go na własność. Zadawały pytania i robiły się wścibskie, a czasami nawet skarżyły się na ból głowy, kiedy chciał się kochać. Enzio był bardzo dumny z tego, że nawet teraz, w wieku sześćdziesięciu kilku lat, nadal potrafił osiągnąć erekcję kilka razy w tygodniu. Czasem myślał z przyjemną nostalgią o czasach, gdy to było raz, dwa lub nawet trzy albo cztery razy w ciągu jednej nocy. Ale był mężczyzną! Jakim dawcą przyjemności! Teraz do jego synów należało kontynuowanie tradycji rodziny Bassalinów z kobietami. A miał ich trzech; trzech wspaniałych młodych mężczyzn, z których był bardziej niż dumny. Byli jego życiem. Dzięki nim nazwisko Bassalino będzie przekazywane dalej. A kiedy się zestarzeje, naprawdę zestarzeje, oni będą przy nim, żeby go chronić tak, jak on ich chronił. Całe szczęście, że nie wdali się w matkę. W mniemaniu Enzia Rose była obłąkana. Siedziała zamknięta w swoim pokoju, szpiegując, obserwując, rozmawiając jedynie z synami, kiedy przyjeżdżali w odwiedziny. To trwało od piętnastu lat. Przez cały ten czas starała się w ten sposób złamać Enzia, próbując wzbudzić w nim poczucie winy.

Ale on się na to nie zgodził. Niech to ona cierpi. To, co robił w życiu, było jego sprawą, i nie miała prawa próbować w to ingerować. U szczytu popularności Enzio Bassalino uzyskał przydomek Byk. A powodem tego był jego zwyczaj wspinania się na każdą chętną kobietę, którą napotkał na swojej drodze. Niekiedy nie były aż tak jednoznacznie do wzięcia i podczas miłosnych igraszek z żoną jednego ze swoich przyjaciół, znanego jako Vincent Świnia, zarobił swoją jedną jedyną ranę od kuli. – Prosto w dupę – opowiadano. – Vincent Świnia przy-łapał ich na tym i strzelił mu prosto w dupę. Na szczęście dla Enzia ta historia nie odpowiadała ściśle prawdzie. Vincent Świnia strzelił do niego, a jakże, ale kula wylądowała w mięsistej części jego pośladków i nie spowodowała żadnej prawdziwej szkody. Trudno było to pominąć milczeniem i po tamtym incydencie Vincent Świnia doznał serii nieszczęść, które zapoczątkowało spalenie się jego domu, a zakończyło wyłowienie z rzeki jego zwłok przytwierdzonych do betonowej podstawy. Enzio nie odnosił się życzliwie do kpin, a opowieść o jego postrzeleniu wywołała wiele niepożądanych chichotów. Wkrótce po tamtym wydarzeniu poznał i poślubił Rose Vacco Moran, która była córką jedynego przyjaciela. Szczupła, o dumnej twarzy i kruchości Madonny charakterystycznej dla młodej, włoskiej dziewicy. Mieli wielki ślub i długie wesele. Rose była ubrana w białe koronki, a Enzio w lśniący, czarny frak, białe buty, rękawiczki i czerwony goździk. Rose miała osiemnaście lat, a Enzio trzydzieści trzy. Stali się popularną parą. Rose niebawem strząsnęła z siebie powłokę surowego wychowania i przyłączyła się do bardziej ekscentrycznego stylu życia męża. Nie chciała zostać gospodynią, nie chciała siedzieć w domu i zajmować się gotowaniem, dziećmi i działalnością kościelną. Sumiennie urodziła pierwszego syna, ale pozostawiła go w domu z nianią, spędzając cały czas poza domem z Enziem. On nie miał nic przeciwko temu, właściwie to mu pochlebiało. Rose stawała się piękną, inteligentną kobietą i Enzio wiedział, jak bardzo ludzie mu zazdroszczą. Gdy inni mężczyźni zostawiali żony w domu i zabierali na tory wyścigowe, do barów i klubów swoje dziewczyny, Enzio wszędzie zjawiał się z Rose. Stała się jednym z chłopaków, ich przyjacielem i powiernikiem. Enzio często zdumiewał się własnym szczęściem, które pozwoliło mu znaleźć kobietę taką jak Rose. Zaspokajała go pod każdym względem i w trzy lata po urodzeniu pierwszego syna sprezentowała mu drugiego. Nie miał przed nią żadnych tajemnic. Wiedziała wszystko o jego interesach i w miarę, jak z każdym rokiem odnosił coraz większe sukcesy, przejmował coraz większe terytorium, eliminował kolejnych rywali, ona była przy jego boku, a nawet mu pomagała. Nieraz była przy tym, kiedy wymierzał na swój sposób sprawiedliwość ludziom, którzy go wykiwali. – Ta Rose ma więcej jaj od faceta – opowiadał wszystkim Alio. – To wspaniała kobieta. Miała wielu wielbicieli i Enzio o tym wiedział. Duma mu rozsadzała pierś, to była jego kobieta i koniec kropka. Po narodzinach Angela, ich trzeciego syna, obok pozostałej dwójki dzieci, teraz w wieku dziewięciu i dwunastu lat, Rose zdecydowała, że powinna spędzać więcej czasu w domu. Enzio się zgodził. Nie było sensu, żeby jeździła na krótkie wypady do Chicago i na Zachodnie Wybrzeże. Mieli piękny dom i właściwą rzeczą było, aby Rose pozostawała w nim z dziećmi i czerpała z tego przyjemność. Przekonała go, że powinni powiększyć krąg swoich przyjaciół. Wszyscy ich przyjaciele byli w taki czy inny sposób zaangażowani w nielegalne machinacje, a Rose nagle chciała się znaleźć w towarzystwie innych ludzi. Był wśród nich jeden aktor mieszkający z żoną w pobliskiej posiadłości i Rose zaczęła ich do siebie zapraszać. Następnie pojawiła się rodzina bankierów, a potem Cardwellowie utrzymujący się na dolnym krańcu wielkiego towarzystwa. Powoli Rose otoczyła rodzinę nowymi ludźmi, a stare twarze stopniowo się oddaliły.

Enziowi to się nie podobało. Jego wyjazdy w interesach stały się dłuższe, kupił też małe mieszkanie. Skolekcjonował ciąg nierządnych przyjaciółek. Nazywał je „tępymi łbami”. Nadal wielbił Rose. Dlaczego się zmieniła? Pewnej nocy wrócił wiele godzin wcześniej, niż Rose go się spodziewała. Chciał jej zrobić niespodziankę; był to tydzień ich dwudziestej pierwszej rocznicy ślubu. Chciał porozmawiać spokojnie. Chciał wyjaśnić, co czuje. Chciał, aby ich intymność powróciła. W wieku trzydziestu dziewięciu lat Rose nadal była ogromnie atrakcyjną kobietą. Miała gęste, czarne włosy, ciemną cerę i figurę, która w miarę upływu lat nabierała zmysłowych kształtów. Przywitała go ozięble. Chciała rozwodu, chciała poślubić Charlesa Cardwella. Wiedziała wszystko o mieszkaniu męża i jego kurwach. Chciała być wolna. Enzio słuchał ze zdumieniem. Charles Cardwell miał dwadzieścia sześć lat i był próżniakiem bez pieniędzy. Enzio zachował się spokojnie. Zapytał, czy z nim spała. „Tak”, odparła Rose. Nigdy nie kłamała. Nigdy się nie bała. Enzio udał, że zgadza się na jej prośby. Poczekał, aż pójdzie spać. Wtedy zadzwonił do kilku ludzi i jeszcze tej samej nocy Charles Cardwell został sprowadzony do ich domu. Był bladym, młodym mężczyzną, najwyraźniej wstrząśniętym i przerażonym swoją eskortą – czterech najbardziej zaufanych poruczników Enzia. Uśmiechnął się słabo do Enzia. – Niech pan posłucha… – zaczął. Enzio rozkazał, żeby mu zaklejono usta i związano ręce. Zanieśli go do sypialni Rose. Szybko się obudziła. Popatrzyła na bezradną postać swojego kochanka, a potem przeniosła wzrok na Enzia. Pokręciła głową. Znała sposób wymierzania sprawiedliwości przez swojego męża. Wytaszczył ją z łóżka i przytrzymał tak, aby nie mogła się ruszyć, tylko obserwować. A potem w ruch poszły noże i na jej oczach Charles Cardwell został pocięty na śmierć.

4 Larze niełatwo było się uwolnić od księcia. Żyli ze sobą przez pół roku i Alfa był bardzo zaborczy, podejrzliwy i zazdrosny. Kiedy mu powiedziała, że musi natychmiast wyjechać do Nowego Jorku, wyciągnął pospiesznie jedynie wniosek, na jaki stać było jego umysł. – Kim on jest? Co ma ci do zaoferowania, czego ja ci nie mogę dać? – Nie chodzi o mężczyznę – wyjaśniła cierpliwie Lara. – To sytuacja rodzinna. – Ale ty nie masz rodziny. Zawsze mi tak mówiłaś. Lara skinęła głową. – Wiem, ale mam dalekich krewnych. Mam siostrę przyrodnią, która ma na imię Beth. Ona mnie potrzebuje. – Siostrę przyrodnią! – krzyknął książę Alfa. – Nie można ot tak sobie mieć siostry przyrodniej. Wiem, że to mężczyzna, Laro, wiem o tym… – Och, proszę. Myśl, co chcesz. Muszę wyjechać i już. – Pojadę z tobą. – Nie chcę, żebyś przy mnie był. Kłócili się jeszcze przez jakiś czas, aż wreszcie wyszedł. Lara dokończyła pakowanie i prawie z ulgą, że pozbyła się księcia, pojechała na lotnisko. Wszędzie, gdziekolwiek się pojawiała, Lara Crichton zawsze miała obsługę najwyższej jakości. Młoda, piękna, była żona jednego z najbogatszych ludzi w Londynie, naprawdę należała do tych, których prasa nazywała „pięknymi ludźmi”. Ciągle przedstawiana w magazynach mody drukowanych na lśniącym papierze jako błyszczący przykład prawdziwej kobiecości, miała w sobie wszystko, przeciwko czemu występowała Margaret Lawrence Brown. Dziennikarską bombą byłoby, gdyby ktoś odkrył, że w rzeczywistości były przyrodnimi siostrami; miały tego samego ojca, lecz różne matki. Z różnych osobistych powodów, od kiedy stały się popularne, nie czuły potrzeby ujawniania tego faktu przed kimkolwiek. Wychowywały się w różnych krajach, życie jednej było całkowicie obce życiu drugiej. Spotykały się od czasu do czasu i wtedy panowała między nimi prawdziwa serdeczność. Pewnego rodzaju miłość, która przekraczała bariery bardzo wyraźnych różnic między nimi; rozumiały się i jedna nigdy nie krytykowała stylu życia drugiej. Ich ojciec, Jim Lawrence Brown, nigdy nie poślubił żadnej z ich matek. Margaret miała pięć lat, kiedy zmarła jej matka. Jim ruszył w drogę, zabierając ze sobą dziecko do Kalifornii, gdzie poznał zamężną kobietę, której mąż wyjechał na rok. Wprowadził się do niej i w końcu urodziła się Lara. Po powrocie męża kobieta dała Jimowi dziecko i pięć tysięcy dolarów, żeby dalej ruszył w drogę… Za te pieniądze kupił stary samochód i przyczepę, która służyła za pewnego rodzaju dom. Właściwie to pięcioletnia Margaret opiekowała się Larą. Jim nie był złym ojcem, ale zawsze tylko marzył, grał na gitarze lub spał. Pojechali do Arizony i zatrzymali się na farmie, której właścicielką była wdowa, Mary Chaucer. Margaret zaczęła wtedy naukę w szkole. Była bardzo bystrym, ponad wiek rozwiniętym dzieckiem. Jim wkrótce zaczął odczuwać niepokój. Już zbyt długo przebywał w jednym i tym samym miejscu, ale

był związany dziećmi. Być może dlatego poślubił Mary Chaucer. Była to starsza od Jima, pulchna, uśmiechnięta pani i patrząc wstecz, Margaret mogła jedynie przypuszczać, że poślubił ją po to, aby zapewnić jej i Larze jakieś bezpieczeństwo, bo sam musiał już planować dalszą wędrówkę. Wyjechał dokładnie miesiąc po ślubie. Margaret miała wtedy dziewięć lat. Znalazła jego krótki list. To był list tchórza, pełen przeprosin, z dołączonymi pięcioma setkami dolarów. Później Mary urodziła trzecią córkę Jima, Beth, dziecko, o którym nigdy nawet się nie dowiedział. Od tamtej pory sprawy wyglądały inaczej. Bez mężczyzny na farmie praca stała się byle jaka i zdezorganizowana. Mary była zmęczona i chora. Dziecko śmiertelnie ją zmęczyło. Pieniądze zaczęły się kończyć, podobnie jak pogodne niegdyś usposobienie Mary. Margaret została wysłana do szkoły z internatem, a Lara – do krewnych Mary w Anglii. Nie widziały się przez dziesięć lat, w którym to czasie Margaret poszła do college’u, a Lara dobrze sobie radziła jako modelka w Londynie. Beth miała teraz dziesięć lat i mieszkała wraz z Mary w małym mieszkanku. Chodziła do szkoły, a Mary pracowała. Margaret bardzo chciała im pomóc, ale miała kłopoty z opłaceniem własnej nauki. Była jednak zdecydowana zdobyć wykształcenie bez względu na przeszkody. W jednym z magazynów Lara wygrała wycieczkę do Hollywood. W wieku szesnastu lat była naprawdę piękna i zupełnie naturalna; bez polotu, którego nabrała później. Była szczęśliwa w Anglii i Margaret wydawało się, że siostra czuje się stuprocentową Angielką – z akcentem i tak dalej. Spędziły wtedy razem tydzień, wracając do bliskości z lat dzieciństwa. Czas mijał i poszły oddzielnymi, bardzo się różniącymi ścieżkami. Niekiedy pisały do siebie lub telefonowały. Ale nawet jeśli nie odczuwały potrzeby kontaktu, i tak istniała między nimi głębsza więź miłości i wzajemnej lojalności. Mary zmarła na raka, kiedy Beth miała piętnaście lat. Obie siostry zaproponowały jej wspólne zamieszkanie, ona wybrała jednak niezależność i wyjechała ze swoim chłopakiem Maksem, aby żyć w hipisowskiej komunie. Margaret nie wyraziła sprzeciwu. Już wtedy zajmowała się problemem równouprawnienia kobiet. Jej pierwsza książka Kobiety – nierówna płeć miała ukazać się lada dzień. Gwiazda Margaret zaczynała błyszczeć. W Londynie Lara poznała i poślubiła Michaela Crichtona – jego ojciec był jednym z najbogatszych ludzi w Europie, a Michael jego jedynym spadkobiercą. Małżeństwo trwało rok. Dostatecznie długo, aby Lara stała się osobistością. „Women’s Wear Daily” i „Vogue” rzadko szły do druku bez jej zdjęcia lub jakiejś anegdoty o tym, co miała na sobie, co robiła lub z kim ją widziano. Zastrzelenie Margaret Lawrence Brown zdominowało nagłówki gazet, ale mimo to fotografowie pojawili się na lotnisku Kennedy’ego, aby przywitać Larę Crichton. Pozowała krótko w męskim kostiumie Yves’a Saint Laurenta i dużym kapeluszu, ze swoimi chłodnymi, zielonymi oczami schowanymi za modnymi, dużymi okularami przeciwsłonecznymi i z bransoletką Gucciego pobrzękującą przy zegarku Cartiera z czarną tarczą. – Jaki jest cel pani przyjazdu, panno Crichton? – zapytał niespokojnie jakiś reporter. – Interesy – odparła Lara poważnie – bardzo osobiste interesy. Czekała na nią limuzyna, w której rozsiadła się wygodnie i próbowała odprężyć. Podczas drogi do śródmieścia Nowego Jorku Lara przypomniała sobie szczegółowo swoje ostatnie spotkanie z Margaret. Przyjechała do Nowego Jorku tylko na dwa dni, żeby zrobić trochę zakupów. Jak zwykle, Margaret

zaprosiła ją do siebie. Lara zmieściła wizytę między lunch w Pavilion a sesję depilacji nóg w salonie kosmetycznym Elizabeth Arden. Margaret przywitała ją w swoim zwykłym stroju składającym się z dżinsów i wypłowiałej koszuli. Miała okulary przeciwsłoneczne z niebieskimi szkłami, które poprawiały jej wzrok, rozczochrane włosy, a twarz bez makijażu. Lara wyraziła swoją dezaprobatę: – Gdybyś zadała sobie trochę trudu, mogłabyś wyglądać zachwycająco. Margaret roześmiała się jej w twarz. – Czy zdajesz sobie sprawę, ile czasu marnujesz na oblepianie się tym szajsem? – Mam objąć posadę dyrektorki wielkiego koncernu kosmetycznego – powiedziała zdecydowanym głosem Lara. – Przyślę ci skrzynkę perfum, pomadek, błyszczyków do ust, najróżniejszych rzeczy. – Wypchaj się! Margaret wybuchnęła śmiechem. Obie nawzajem nienawidziły swojego wyglądu. To była przyjazna nienawiść. – A więc co nowego? Margaret przyrządziła jej drinka i usiadły wśród bałaganu w mieszkaniu Margaret, po czym Lara otworzyła przed nią serce. Zawsze się otwierała przed siostrą. To było lepsze od chodzenia do psychoanalityka. Przez godzinę mówiła o swoich problemach. Czy książę Alfa był tym jedynym? Czy powinna sprzedać część swoich wysoko notowanych akcji? Co Margaret myśli o jej nowym szmaragdowym pierścionku? Nudna gadka o błahostkach. Przypominając to sobie, Lara wzdrygnęła się. Nigdy nie pytała Margaret o jej osobiste sprawy, nigdy nie zadawała sobie tego trudu. Jaka ograniczona musiała się wydawać siostrze, jaka samolubna i całkowicie skoncentrowana na sobie. A jednak Margaret zawsze słuchała cierpliwie, jakby w ogóle nie miała nic innego do roboty. Dlaczego tak się zawsze dzieje, że człowiek odkrywa, jak bardzo potrzebuje drugiej osoby, akurat wtedy, gdy jest za późno?

5 Beth Lawrence Brown przyjechała do Nowego Jorku pociągiem. To był jej pierwszy pobyt w tym mieście. Właściwie to był pierwszy pobyt poza komuną, która od chwili ukończenia przez nią piętnastego roku życia była jej domem. Teraz, w wieku dwudziestu lat, była blondynką o jasnej cerze, z prostymi i gęstymi włosami sięgającymi poniżej pasa. Nigdy nie robiła makijażu, a twarz miała prawie dziecięcą, z dużymi, niebieskimi oczami i szerokimi, zmysłowymi ustami. Jak zwykle była ubrana w długą, połataną w paru miejscach suknię skrojoną w indiańskim stylu, na gołych stopach miała sandały zawiązywane na rzemyk i mnóstwo naszyjników z cienkiej skóry, z których zwisały ręcznie malowane koraliki oraz emblematy. Przy samej szyi miała bardzo obcisły, cienki, złoty łańcuszek ze złotym krzyżykiem. Na krzyżyku były wygrawerowane słowa MIŁOŚĆ-POKÓJ- MARGARET. Obie siostry były sobie bardzo bliskie – pomimo oddalenia, podobnie jak Lara i Margaret, czuły, że są jednością. Beth miała ze sobą dużą, zamszową, workowatą torbę, w której trzymała swoje rzeczy – szczotkę do włosów, parę dżinsów, koszulę oraz mnóstwo książek. Nie wierzyła w posiadanie rzeczy, jej namiętnością było czytanie. – Chcesz mi postawić drinka, skarbie? – Jakiś pijak podkradł się do niej z ukosa. – W zamian zrobię ci szybki numerek. Zignorowała go. Na jej twarzy malował się wyraz melancholii i zamyślenia. Margaret powiedziałaby mu, żeby się odpierdolił, a Lara pomyślałaby: „Cóż za okropny facecik”. Cass obiecała, że ktoś po nią wyjdzie na dworzec. Miała czekać przy informacji. Ale pociąg przyjechał przed czasem i nie chciała wystawać bezczynnie, postanowiła pójść pieszo do mieszkania Cass. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Śmierć Margaret wydawała się nie do pomyślenia. Margaret była taka dobra, taka sprytna. No dobrze, była twarda. Wszyscy o tym wiedzieli, ale jak inaczej zdołałaby przetrwać w dżungli, w której zdecydowała się pracować. Beth widziała ją pół roku temu. Przyjechała z Cass na kilkudniowy pobyt. Wszyscy członkowie komuny ją lubili, właściwie z radością ją witali. Przywoziła wszelkie nowe książki, albumy płytowe i zabawki dla dzieci – inteligentne zabawki, a nie komercyjne rupiecie. Na farmie mieszkało dziesięcioro dzieci; pięć kobiet i ośmiu mężczyzn tam mieszkających wspólnie się nimi zajmowało. Jedno dziecko, czteroletnia dziewczynka, należało do Beth. Margaret uczestniczyła w pracach na farmie. Nie miała nic przeciwko wykonywanym zajęciom: myła podłogi, pomagała przy gotowaniu, pracowała w ogrodzie. Mówiła, że to jej pomaga się odprężyć. Zanim wyjechała, urządzili imprezę. Ze wspaniałą muzyką i wspaniałym haszyszem, który Max przywiózł z Kalifornii. Margaret poszła do łóżka z Clasherem, ponieważ był mały i brzydki i wydawało się, że będzie ostatni, na którego padnie jej wybór. Seks traktowano tam bardzo swobodnie; bez problemów natury emocjonalnej, bez zazdrości, bez nacisków. Kiedy nazajutrz rano Margaret wyjeżdżała, dała Beth złoty łańcuszek, pocałowała ją i szepnęła: – Naprawdę ci się poszczęściło. Masz tu doskonałe życie. Beth uśmiechnęła się szerokim, dziecięcym uśmiechem i kazała Margaret obiecać, że szybko tu wróci. – Jak się skończy lato – przyrzekła Margaret.

Teraz lato właśnie dobiegało końca, a Beth była w Nowym Jorku. Nie wiedziała, na jak długo, ale po prostu uważała, że tu właśnie powinna być. *** Enzio odebrał telefon w gabinecie. Uśmiechnął się i skinął głową. Oczywiście, że sprawy wróciły do normy. Miał rację. Jego decyzja była jedynym wyjściem. Może i był na wpół emerytowany, ale w każdej poważniejszej sprawie wszyscy zwracali się właśnie do niego. Jego najstarszy syn Frank zaproponował inne sposoby rozwiązania problemu. Ale cóż on wiedział? Trzydzieści sześć lat, dobry biznesmen, ale kiedy przychodziło do podejmowania decyzji, wszystkie jego pomysły były godne mięczaka. Jaki jest pożytek z gróźb? Zdecydowane działanie jak za starych czasów było jedynym rozwiązaniem. Margaret Lawrence Brown nie żyła dopiero od dwóch tygodni, a kłopoty już się skończyły. Bez przewodnika, bez przywódczyni, do której mogłyby się zwrócić, prostytutki straciły impet. Prawie jakby wraz z zabójstwem Margaret ich duch walki też został zabity. Dziewczyny, które zniknęły i podjęły inne prace, powoli przydryfowały z powrotem. Wydawały się niepomne pobicia i zniewag, które je spotkały. Wydawały się jeszcze raz pokonane. Enzio był w pogodnym nastroju. Zamówił dla Mary Ann futro szynszylowe do kostek, które dostarczono w ciągu kilku godzin. Świętowali z tej okazji. Mary Ann nie miała pewności, co świętują, ale była chętną partnerką we wszystkim, co Enzio chciał robić. – Jesteś moim wspaniałym, wielkim, włoskim kochankiem – zamruczała jak kot – moim wielkim, wielkim mężczyzną. – A ty jesteś gorącą, soczystą, małą sztuką – odparł z uśmiechem. – Moją ulubioną odmianą lazanii! Lubił na nią patrzeć, na jej blond włosy, zaokrąglone ciało, zdumiewająco duże piersi, jedwabistą skórę i wydęte wargi. Sporo czasu upłynie, zanim ona mu się znudzi.

6 Prawdziwe imię dziewczyny nie brzmiało Lola. Była chuda i niechlujna, miała czarne oczy i ubranie, które ujawniało jej tożsamość prostytutki. Przez cały czas obgryzała paznokcie, wykonując łapczywe, nerwowe, małe skubnięcia. Ramiona stanowiły żywą historię jej narkomanii. Miała dziewiętnaście lat. Została pobita. Nie brutalnie, jedynie kilka sińców na ciele, przypalenie od papierosa na pośladkach. Tylko tyle, aby jej uświadomić fakt, że to jeszcze nie koniec. Wiedziała o wszystkim. Wiedziała, zanim to się stało. Mieszkała z Charliem Mailerem. Charlie był jednym z chłopaków Tony’ego. Charlie dokonał zamachu na Margaret Lawrence Brown. Lola truchtała ulicą. To był pierwszy raz od tamtego wydarzenia. Pierwszy raz wyszła z domu, pierwszy raz się odważyła. Miała na sobie krótką spódniczkę, letnie buty sznurowane powyżej kostek i obcisły sweter. Jej długie włosy były splątane, a rzęsy kolczaste. Charlie wykopał ją z łóżka, mówiąc: – Wyłaź na ulicę i zarób coś, to potem może załapiemy się na jakiś film. Nie wracaj bez przynajmniej kilku stów. Kuliła się w łóżku przez dwa tygodnie i Charliemu to nie przeszkadzało. Podniecony własnym sukcesem często przebywał poza domem. Tony był z niego zadowolony. Tony chciał go mieć przy sobie. Wiedziała, że Charlie szykował się, żeby ją rzucić. Jego pozycja rosła i nie chciał, żeby Lola była kulą u nogi. Jej to nie przeszkadzało. Wiedziała, co zrobi. Jakiś mężczyzna zatrzymał ją, ciągnąc za ramię. Strząsnęła rękę faceta. – Nie dziś – powiedziała ze złością. – Dziś nie pracuję. Pospieszyła dalej, niekiedy spoglądając za siebie, aby się upewnić, czy nie jest śledzona. Trzymała kawałek gazety, adres. Przystanęła i zerknęła na niego. – Dokąd idziesz, mała? – zapytał przechodzący pijak. – Odwal się! – warknęła. Kiedy znalazła właściwy budynek, zawahała się, czy wejść. Pomyślała o swojej małej siostrze Susan, po czym splunęła ze złością na chodnik i weszła do środka. – Chcę się zobaczyć z Cass Long – powiedziała. – Nie jestem umówiona, ale proszę jej powiedzieć, że to pilne. Portier obejrzał ją od stóp do głów. Był stary i skwaszony, a kiedy dzwonił do mieszkania Cass, nie odrywał wodnistych oczu od jej nóg. Cass kazała mu przysłać dziewczynę na górę. Od śmierci Margaret tak wiele kobiet przychodziło się z nią zobaczyć, że przyzwyczaiła się do tego. Częstowała je kawą, wdawała się w krótką pogawędkę i wręczała zdjęcie Margaret z podpisem „Pokój Miłość”. Świadomość, jak wielu ludzi przejęło się śmiercią Margaret, w pewnym sensie była pociechą. Beth wpuściła Lolę, a potem zaprowadziła ją do kuchni, żeby poczęstować napojem i przekąską. Natychmiast się domyśliła, że Lola jest narkomanką. – Nic nie chcę – oznajmiła Lola. – Przyszłam coś powiedzieć, więc będę się streszczać. Wtedy weszła Cass. Pod oczami miała głębokie cienie, wyglądała na zmęczoną. – Nie chcę nagrody – powiedziała pospiesznie Lola. – Nie chcę pieniędzy, litości, niczego. Widzisz, kim jestem. To żadna tajemnica. Margaret dawała ludziom nadzieję, mnie by nie postawiła na nogi, bo ja jestem przegrana, ale miałam siostrę, była jeszcze dzieckiem. Cholera, nawet nie chcę o tym mówić. –

Przerwała, otarła nos grzbietem dłoni. – To zrobił jeden z chłopaków Tony’ego. Nieważne kto, działał na rozkaz. Tony też działał na rozkaz. Facet, który chciał, żeby to się stało, nazywa się Enzio Bassalino. On to załatwił. Zamach to w całości jego robota. Mieszka w Miami. Mówią, że przeszedł na emeryturę, ale to on tym wszystkim kieruje. Rozkaz, żeby ją zabić, padł z jego ust – nie z jego broni. Cass milczała. Była przekonana, że dziewczyna mówi prawdę. – Muszę już iść. – Lola zaczęła się zbierać do wyjścia. – Powiesz to policji? – spytała Cass. – Nie. – Lola pokręciła głową. – To strata czasu. Połowa z nich siedzi w kieszeni Bassalina. Jeśli chcesz go dopaść, musisz to zrobić sama. – Nie rozumiem – powiedziała Cass. – Zastanów się. Mogłabyś to zrobić, jesteś sprytna, masz znajomości. – Lola nagle zadrżała, miała coś jeszcze do zrobienia. – Słuchaj, mogę się zająć facetem, który wykonał zamach, ale prawdziwym mordercą jest Bassalino. Podziwiałam Margaret Lawrence Brown. Po prostu dorwij tego skurwiela. – Czy możesz zaczekać? – poprosiła Cass. Chciała zadzwonić do Dukeya albo Rio, do kogoś, kto by to wszystko rozumiał lepiej od niej. Lola pokręciła głową. Na zewnątrz było ciemno i Lola skierowała się na Times Square. Nie musiała szukać klienta, zaliczać numeru. Ale jakoś wydawało się to naturalne, więc to zrobiła. Zajęła stanowisko w foyer kina i podeszła do pierwszego mężczyzny, który wszedł sam. Był w średnim wieku i miał gardłowy kaszel. Dobili targu i szybko poszli razem do jego hotelu w pobliżu. Nalegał, że wejdzie pierwszy, sam, a Lola pojawi się kilka minut później. Pokój był mały i ciasny, łóżko nieposłane. Lola zaczęła się rozbierać. Mężczyzna powiedział, żeby nie zdejmowała butów. Sam niczego nie zdjął, jedynie rozpiął spodnie i wytrząsnął członek na wierzch. Zaczęli i Lola gapiła się niewidzącym wzrokiem w sufit. Była spokojna i obojętna, dokładnie wiedziała, co robi. Szybko skończył; Lola wzięła pieniądze i wyszła. Udała się wolno do domu. Charlie spał. Weszła do kuchni, otworzyła colę i napiła się prosto z puszki. Od zimnych bąbelków zabolało ją gardło. Następnie przełożyła rękę ponad lodówką do miejsca, gdzie Charlie trzymał rewolwer. Sprawdziła go starannie. Był załadowany. Przykręciła tłumik. Dużo wiedziała o broni. Podeszła do drzwi sypialni i zawołała go po imieniu. Obudził się powoli, usiadł, zobaczył pistolet, którym w niego celowała. – A co to kur… – zaczął. Postrzeliła go w nogę. Przy wystrzale rozległ się zadowalający, cichy, głuchy odgłos. Charlie próbował wstać. Jego twarz zmieniła się w maskę złości i zdziwienia. Strzeliła mu między nogi, prosto w mosznę. Krzyknął z dręczącego bólu. Przestrzeliła mu serce. Upadł na podłogę. Położyła pistolet obok niego i wyszła z mieszkania. Pojechała windą na ostatnie piętro, czterdzieści pięć pięter w górę, i wyszła na dach. Nie wahała się. Podeszła prosto do krawędzi i rzuciła się w dół. Nadziała się na jakieś barierki. Zmarła w karetce pogotowia w drodze do szpitala.

7 – A więc postanowione? – spytała Rio. Rozejrzała się po małym zgromadzeniu w salonie jej mieszkania. – Nie chcę, żeby ktoś się wycofał jak przestraszony gówniarz. Jeśli się zgodzimy, to sprawa jest przypieczętowana, nie ma mowy o wy-cofaniu się. – Popatrzyła na Larę. – Nie ma mowy o znudzeniu się i ucieczce do jakiegoś małego raju śmietanki towarzyskiej. Lara mówiła spokojnie, ale na twarzy miała rumieniec. – Posłuchaj, Rio, to nie jest dla mnie gra. Margaret była moją siostrą i choć mogły być między nami różnice, kochałam ją tak jak wy wszyscy. Wiem, co muszę zrobić, i wierzcie mi, że wykonam to bardzo dobrze, naprawdę bardzo dobrze. – Rio nie miała nic na myśli – wtrąciła szybko Cass. – Wszyscy jesteśmy trochę podenerwowani. Kto by nie był po ostatnich kilku tygodniach? Teraz, gdy sprawa jest postanowiona i podjęliśmy decyzję, myślę, że wszystkim nam ulży. Wiem, że mnie na pewno. Nagle Dukey K. Williams wstał. Jego potężna sylwetka dominowała groźnie nad pokojem. – Nadal uważam, że mój sposób jest najlepszy. – Twój sposób! – szydziła Rio. – Dzień dobry, Panie Wielki Bossie Bassalino. Rozumiem, że to pan wydał rozkaz zastrzelenia Margaret. No cóż, niech pan tu podejdzie, Panie Niegodziwy, bo mam zamiar swoimi wielkimi, silnymi rękami zrobić z pana miazgę. Dukey, pierniczysz bez sensu. Ten facet to gangster największego kalibru. Gdybyś się zbliżył do niego, odstrzeliliby ci dupę. A nawet gdybyś zdołał do niego dotrzeć, to co wtedy? Zabijesz go? Cóż znaczy śmierć? Śmierć to nic, człowieku, śmierć to łatwizna. Sposób, który my obmyśliłyśmy, to jedyny sposób, żeby go dorwać – jedyny sposób. Dukey westchnął. – Rio, twoje życie toczy się między nogami. Tu się trochę rżniesz, tam trochę dajesz dupy. Co z tego? Ci faceci już zakosztowali tego wszystkiego. – Potrafię to uskutecznić – powiedziała z pewnością siebie Rio. – Tak, prawdopodobnie potrafisz. Taka dziwaczka seksualna jak ty. Lara może też, nie znam jej zbyt dobrze, ale wygląda na mocną babkę. Ale Beth? Chyba żartujesz. Takie dziecko jak ona zostanie pożarte przez facetów, o których mówisz. Beth powiedziała: – Dam radę to zrobić, Dukey. Szeroko rozwarła łagodne, niebieskie oczy i dodała: – Chcę to zrobić. – A więc postanowione – oznajmiła Rio. – Postanowione jak jasna cholera. I jutro zaczynamy. Wkrótce Dukey K. Williams opuścił zebranie. – Do ciężkiej cholery! – mruknął pod nosem. – Do wielkiej, czarnej, ciężkiej cholery! Kurwa mać! Wsiadł do swojego białego rolls-royce’a, który stał przed blokiem Cass. Rozzłoszczony wepchnął taśmę do magnetofonu stereo. Przypadkowo była to płyta Dukey K. Williams Sings Dukey K. Williams. Pierwsza piosenka miała tytuł „Soul, Grit and Margaret”. Dla niej ją napisał. Ale była upartą kobietą. Porywcza jak diabli, w łóżku i poza nim. Gdyby tylko go posłuchała… – Porzuć to wszystko – ostrzegał ją wielokrotnie. – Nie zadzieraj z wielkimi chłopakami. Uratowanie kilku prostytutek nic nie pomoże. Uratowanie kilku, utrata kilku, wszystko to jedno wielkie gówno.

Margaret tylko posłała mu ten swój ciepły, seksowny uśmiech i zignorowała jego radę. Nie wiedział, jak do tego doszło, ale nagle był zaangażowany po uszy. Po same pierdolone uszy. Miał pewien dług, niewielki jak dla niego, kilkaset tysięcy. To naprawdę były dla niego grosze. Mógł tyle zgarnąć za jeden album, kilka tygodni występów w jakiejś gównianej budzie w Miami. Chodziło o to, że miał dług, i w obecnej sytuacji nie mógł go spłacić od ręki. Jak na złość, właśnie teraz musiał zapłacić olbrzymią sumę byłej żonie numer dwa, a jego inne wydatki były również wielkie i pilne. Dukey K. Williams żył tak, jak prawdziwy książę chciałby pożyć. Tak więc był winien pieniądze kilku wielkim chłopakom w Vegas. Wiedzieli, że jest wypłacalny. Wiele gwiazd przegrywało przy stolikach, jeszcze zanim zarobki trafiały do ich kieszeni. Nie było w tym nic niezwykłego. Sytuacja była klawa. Nie było żadną tajemnicą, że zaczął chodzić z Margaret Lawrence Brown. Na swój sposób była równie sławna co on. Gazety i magazyny zaczęły analizować ich związek, jakby byli plastrami pierwszorzędnego steku, a nie ludźmi mającymi własne myśli i uczucia. Potem Margaret odbiło z ratowaniem prostytutek. Nie wystarczało, że pod jej wpływem wszystkie niepracujące kobiety ubogich, wiejskich okolic New Jersey ostro protestowały i były gotowe do rewolucji. Nie. Chciała pozyskać kurwy. A kiedy Margaret chciała, to Margaret dostawała. Kampanię przeprowadzała powoli i sprytnie. Na początku ludzie się śmiali. Ratowanie prostytutek! Po co? Dukey również zapatrywał się na to sceptycznie. Jego związek z Margaret był piękny, poparty wspaniałym seksem. Naprawdę ją podziwiał. Ale nawet on nie wierzył, że Margaret jest aż taka potężna. A jednak była taka potężna. Niespodziewanie ludzie przestali się śmiać. Do Dukeya zatelefonowano kilka razy i nagle był w to zaangażowany po same pierdolone uszy. Rozmowy telefoniczne zaczynały się od słów: – Przerwij działania swojej dziewczyny, a my zapomnimy o twoim małym długu. Presja stawała się coraz większa i Dukey próbował, naprawdę próbował przekonać Margaret, żeby przestała, ale ona nie chciała nawet o tym słyszeć. W końcu Dukey zapłacił im dwieście tysięcy na odczepnego. Musiał pożyczyć pieniądze od starego przyjaciela, jednego bossa od narkotyków o nazwisku Bosco Sam. Groźby telefoniczne natychmiast ustały. Tydzień później Margaret została zastrzelona. Dukey pragnął zemsty. Pragnął jej tak bardzo, jak Rio i Cass oraz dwie siostry, o których nic nie wiedział do chwili zamordowania Margaret. Ich plan nie miał szans powodzenia. Planowały seksu-alnie i mentalnie złapać trzech synów Enzia Bassalina za jaja i zrujnować im życie, a dzięki temu zrobić to samo staremu. Bzdety. Bez szans. Mimo to Dukey postanowił, że pozwoli im się pobawić, dopóki sam nie będzie gotowy do realizacji własnego planu. Sytuacja się komplikowała, ale wiedział, że w końcu sprawa zostanie załatwiona jego metodą.

8 Wysoki i przystojny Nick Bassalino był cudownym Amerykaninem włoskiego pochodzenia. Wspaniałe białe zęby, często odsłonięte w uśmiechu, do którego był bardzo skory, przyjazne, piwne oczy i lekko kręcone, czarne włosy. Miał trzydzieści trzy lata i nosił czarne, włoskie garnitury, jedwabne koszule oraz ręcznie robione buty. Nick Bassalino miał tylko to, co najlepsze. Mieszkał w dużym domu wysoko ponad światłami Hollywood. Nie będąc aktorem, dostawał wiele filmowych ofert z powodu niewiarygodnej urody. Dopiero przy bacznej obserwacji z bliska można było podejrzewać, że nos ma po operacji plastycznej, zęby pokryte koronkami, a kruczoczarne włosy nieznacznie podfarbowane. Nick był dyrektorem firmy Warehousing Incorporated, przedsiębiorstwa wielobranżowego, które zajmowało się wszystkim, co się łączy z kradzieżą i ukrywaniem samochodów i ciężarówek. Był to największy interes tego rodzaju na Zachodnim Wybrzeżu i Nick nim kierował. Będąc synem Enzia Bassalina, człowiek z pewnością nie zaczynał z pozycji przegranej. Obecną przyjaciółką Nicka była April Crawford, starze-jąca się gwiazda filmowa po czterech małżeństwach. Nick nie gustował w gwiazdkach i głupich młódkach. Lubił wzbudzać trochę szacunku, kiedy pokazywał się publicznie, a w Hollywood najpewniejszym sposobem na osiągnięcie tego celu było pokazywanie się w towarzystwie gwiazdy filmowej. Byli ze sobą od roku i ten układ odpowiadał wizerunkowi publicznemu każdej ze stron. April była zadowolona z tego, że Nick ma własne pieniądze i nie żeruje na niej. Wyglądał atrakcyjnie, nie był zbyt młody – żaden dzieciak – pod żadnym względem nie mógł z niej zrobić pośmiewiska. Żył na dobrej stopie ze wszystkimi jej przyjaciółmi i przyjaciółkami. No i oczywiście – najważniejsza sprawa dla April – był wspaniały w łóżku. Jeśli chodzi o Nicka, cieszył się z powszechnego poważania, którego to wszystko mu przysparzało. Obcowanie z przedstawicielami światka aktorskiego, zdjęcia w magazynach dla fanów, odrobina wielkiej klasy w jego życiu. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Enzio tak ostro się temu sprzeciwia. Ciągle telefonował do niego i biadolił: – Jak to jest z tobą i z tym starym babsztylem? Co jest grane? Robisz pośmiewisko z nazwiska Bassalino. – Lepiej, żebym żył z jakimś pięknym, tępym, osiemnastoletnim towarem? – odpowiadał Nick. – Dlaczego by nie? Co takiego strasznego w parze jędrnych cycków, ładnej twarzy, dziewczynie, której inni mężczyźni pragną – ale ty masz. – Po prostu nie znasz się… – mówił Nick zmęczony tym samym, starym sporem. – Dobra, nie znam się. Ale nie jestem w najgorszej sytuacji jak na staruszka, który się nie zna, a ty nie stoisz najgorzej, będąc moim synem. – Już dobrze. Daruj sobie. Przyślę ci telegram z pozdrowieniami, kiedy zerwę z April. – Osioł! – odpowiadał mrukliwie Enzio i obaj wybuchali śmiechem. Ich związek opierał się na miłości, na gorącej, dumnej miłości, która wiąże włoską rodzinę. Cokolwiek Enzio zrobił w życiu, a zrobił wiele, wiedział, że zawsze był dobrym ojcem dla swoich chłopaków. Pomimo choroby ich matki (Enzio zawsze nazywał obłęd Rose chorobą) wychował synów na wspaniałych mężczyzn. Nick wykonywał kawał dobrej roboty, kierując Warehousing Incorporated. Był

twardzielem, a jakże, ludzie dobrze się zastanawiali przed pogrywaniem z nim w kulki. Był nieodrodnym synem Enzia Bassalina. *** – Czy jesteś już gotowy, kochanie? – April Crawford podeszła do Nicka w jego garderobie. Mieli oddzielne domy, ale April lubiła, żeby Nick pozostawał u niej na weekendy. April była dobrze utrzymaną blondynką niewiele po pięćdziesiątce. Drobna, szczupła, doskonale zadbana i umalowana. Z pewnej odległości wyglądała na kobietę przed czterdziestką, ale z bliska drobne zmarszczki, zmęczenie i nieznaczna pulchność zdradzały jej sekrety. – Na ciebie zawsze jestem gotowy, kochanie – odparł Nick, chwytając ją i sprawiając, że zapiszczała radośnie. Miał osiem lat, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją na ekranie i zakochał się w niej. – Dziś chyba powinniśmy przyjść przed czasem – powiedziała April. Po czterech mężach i licznych kochankach ani razu nie doświadczyła takich rozkoszy, jakie Nick miał do zaoferowania. – Ty jesteś szefem. – Chciałabym, żebyśmy w ogóle nie musieli tam iść. Może gdybym zatelefonowała do Janiné, zrozumiałaby… – Nie zrozumiałaby – zaprzeczył stanowczo Nick. – Poza tym oboje jesteśmy ubrani i wyglądasz wspaniale – jak laleczka. Nie chciał przepuścić przyjęcia u Janiné Jameson. Była rówieśniczką April i cieszyła się równą jej sławą. Na przyjęcie pojechali czarnym mercedesem Nicka. April miała na sobie bladoniebieską sukienkę z cekinami, niektóre z nich odpadły i przyczepiły się do ubrania Nicka. Poodrywał je ze zniecierpliwieniem. – Nie opieraj się o mnie w tej sukience – ostrzegł. Zawsze lubił wyglądać nieskazitelnie. – Jesteś taki kapryśny – roześmiała się April. – Ale i tak cię kocham. Na przyjęciu zjawiło się wiele znajomych twarzy, mnóstwo gwiazd. Nick pławił się w doborowym towarzystwie. Kiedy przy barze brał drinka dla April, podeszła do niego jakaś biuściasta gwiazdka. Kiedyś poszli razem do łóżka, zanim poznał April. – Jak leci, Nicky Ticky? – spytała dziewczyna, przyciskając się do niego bujnie rozwiniętymi piersiami. – Jeszcze ci się nie znudził ten stary babsztyl? Bo wiesz, że w każdej chwili, gdy to się stanie, z radością przyjmę wiadomość od ciebie. – Co zrobisz, kiedy ci cycki zwiotczeją? – zapytał ozięble Nick. – Lepiej przestań się puszczać i zapisz się na kurs maszynopisania, bo zdaje mi się, że to niedługo nastąpi. – Skurwiel! – mruknęła wściekła dziewczyna. – Przepraszam, dama na mnie czeka – powiedział uprzejmie Nick. April nie umiała dobrze pić alkoholu. Po czterech szkockich zaczynała bełkotać, a wkrótce jej chód stawał się koślawy, a twarz sflaczała. Krótko mówiąc, rozpadała się na kawałki. Nicka to denerwowało. Sam pił niewiele, w jego branży opłacała się czujność, więc zwykle trzymał się czystego toniku. Ciągle przestrzegał April, żeby zmniejszyła ilość wypijanego alkoholu. Sam próbował mieszać jej drinki, starannie je rozwadniając. Ale ona wiedziała, co robi Nick, i chwytała nowego drinka od każdego przechodzącego kelnera.

Przyjęcie u Janiné Jameson nie stanowiło wyjątku i April szybko się upiła. Nick wiedział z doświadczenia, że lepiej przez jakiś czas trzymać się od niej z dala. Po pijanemu April stawała się wojownicza i zaczepna. Rozmawiał z jakąś reporterką piszącą do kroniki towarzyskiej, kiedy po raz pierwszy zobaczył tę dziewczynę. Stała przy barze z jakąś grupką ludzi. Była średniego wzrostu, z oliwkową, opaloną skórą i grzywą kasztanowych włosów przetykanych drobnymi pasemkami. Miała przepiękne ciało odziane w obcisłą, białą sukienkę z długim rozcięciem prawie do pasa. Była chyba najpiękniejszą dziewczyną, jaką Nick kiedykolwiek widział – a w swoim życiu widział ich wiele. – A to kto? – spytał Nick. Reporterka się uśmiechnęła. Cierpko i złośliwie. – Lepiej, żeby April nie usłyszała erekcji w pańskim głosie. To Lara Crichton, jedna z tych biednych, małych bogaczek zawsze pokazywanych w magazynach mody. Nick zmienił temat. Lara od razu go dostrzegła. W końcu miała jego zdjęcia, krótki życiorys, wiedziała wszystko o jego związku z April Crawford. Obserwowała go z daleka, a potem tak ustawiła się przy barze, że kiedy podniósł oczy, stała dokładnie na linii jego wzroku. Zobaczyła jego spojrzenie, uporczywe spojrzenie, pytanie o to, kim jest. Pierwsza część zadania była łatwa, ale pierwsze wrażenie zawsze było dla Lary łatwe. Jak tylko sięgała pamięcią, mężczyźni zawsze ją dostrzegali. Nawet kiedy była sześcioletnią dziewczynką i wysłano ją do Londynu, przyciągała uwagę wszystkich. Ponieważ była bardzo ładnym dzieckiem, nie miała żadnego kłopotu z tym, żeby bezdzietne małżeństwo, do którego ją wysłano, owinąć sobie wokół palca. Była przez nich uwielbiana i choć nie mieli dużo pieniędzy, nie odmawiali jej niczego. Przyzwyczaiła się do uwagi, którą inni jej poświęcali, a w miarę dorastania nie mogła narzekać na jej brak. W wieku czternastu lat opuściła szkołę, żeby podjąć naukę tańca, dykcji i ruchu. Zgłosiła się na ogłoszony w jednym z magazynów konkurs piękności i wygrała. Nagrodą była wycieczka do Hollywood. Jedyny plus wycieczki stanowiła możliwość spędzenia czasu z Margaret. Gdy wróciła do Londynu, coraz częściej zatrudniano ją jako modelkę. Zaczęła w domach mody, a niebawem posypały się propozycje sesji fotograficznych. Miała w sobie coś z kameleona, co było niezbędną cechą dobrej modelki. Potrafiła przybrać wygląd dziewczęcy, wyrafinowany, seksowny, a nawet prosty, zwyczajny. To była kwestia ekspresji, a Lara doskonale opanowała tę sztukę. Skupiła się na pracy, stawiając ją ponad wszystkimi innymi sprawami. Nie chodziła na randki. Stosowała odpowiednią dietę, uprawiała gimnastykę, jadła zdrową żywność i spała przynajmniej osiem godzin. Jej nieprawdopodobna uroda pogłębiła się i rozkwitła. Dodała połysku diamentowi. Zaczęła się umawiać ze starannie dobranymi mężczyznami. Jeden mógł ją nauczyć wiele o winie, inny o wyścigach, jeszcze inny o bakaracie i szmendzie. Nie chodziła z nimi do łóżka. Jeszcze nie znalazła mężczyzny, który by ją nauczył seksu. Mając dwadzieścia lat, poznała Michaela Crichtona i od razu wiedziała, że to mężczyzna, którego musi poślubić. Michael odziedziczył ponadmilionowy majątek, a później miało być tego jeszcze znacznie więcej. Był młody, przystojny i zepsuty, zawsze otoczony przez dziewczyny. Choć jego pierwsza reakcja na Larę była łatwa do przewidzenia, wiedziała, że jeśli nie będzie bardzo ostrożna, to może bez śladu utonąć w morzu otaczających go nieustannie kobiet. Tak więc rozegrała sprawę bardzo sprytnie. Nie chciała się z nim ani razu umówić. Zamiast tego

zjednała sobie jego przyjaciół, tak że wszędzie, dokąd chodził, ona też się po-jawiała. Jego najlepszy przyjaciel, Eddie Stephen Keyes, zakochany w niej szybko się oświadczył. Nie była jednak gotowa, żeby na życiowej drodze iść na kompromisy. Kilka miesięcy zabrało jej dotarcie do Michaela. A potem nagle pewnego dnia było po sprawie. Wynajęli odrzutowiec i pobrali się na Tahiti, a prasa światowa ogłosiła ich Piękną Parą. Małżeństwo trwało tylko rok. Rok, podczas którego Lara stała się osobistością. Potem nagle wszystko się skończyło, oboje zapragnęli rozwodu. Byli znudzeni ograniczeniami małżeństwa, trudem przebywania ze sobą przez cały czas. Rozstali się w przyjaźni. Michael zgodził się zapłacić jej dużą sumę z tytułu rozwodu. Lara pojechała więc do Meksyku, gdzie uzyskała szybki rozwód, a następnie do Acapulco, gdzie poznała swojego pierwszego włoskiego księcia. Od tamtej pory Lara wiele podróżowała. Do najlepszych miejsc, w najlepszych momentach, z najlepszymi mężczyznami. Dopiero wtedy, gdy Margaret zastrzelono, Lara zastanowiła się nad sobą. Co robi ze swoim życiem? Dlaczego to dla niej takie ważne, aby być w odpowiednim miejscu, w odpowiednim momencie, z odpowiednim mężczyzną? Dlaczego ciągle szuka towarzystwa hedonistycznych mężczyzn? Dlaczego to takie ważne, aby być fotografowaną na każdym lotnisku, cytowaną w każdym bezsensownym magazynie mody? Dlaczego musi podróżować po całym świecie tylko po to, aby zostać sfotografowaną w najmodniejszym ubraniu? Wszystko w jej życiu wydawało się takie puste i rozmydlone. Uświadomiły jej to: śmierć Margaret, podróż do Nowego Jorku i czas spędzony z przyjaciółmi Margaret. Była zdecydowana na zmiany, postanowiła coś zrobić. Zemsta stanowiła do tego doskonałą okazję. To Rio wpadła na ten pomysł. Nie mogły zabić, nie były przecież morderczyniami, ale, tak czy owak, facet, który pociągnął za spust, został załatwiony przez Lolę strzałem prosto w jaja. Sprawiedliwości stało się zadość, zachwycała się Rio. Wynajęła detektywów do zbadania przeszłości Enzia Bassalina i jedynym niezbitym faktem wyróżniającym się w jego życiu było to, że zależało mu jedynie na trzech synach, Franku, Nicku i Angelu. Jeśli chciało się zranić Enzia Bassalina, trzeba było za-atakować jego synów. Lara przyszła na przyjęcie z Susie i Lesem Larsonem, młodą parą, której jedynym roszczeniem do sławy był fakt, że matka Lesa należała do najbogatszych kobiet na świecie. Lara przyjechała poprzedniego wieczoru. Była gościem w ich domu. Wiedziała, że przed upływem tygodnia pozna Nicka Bassalina, gdyż April Crawford była zagorzałą miłośniczką przyjęć. Spotkanie go w tak krótkim czasie to był prawdziwy traf. Spytała o niego Susie, żeby ocenić jej reakcję: – Kto to jest? – Och, Nick – odparła Susie ze śmiechem. – Chłopak April Crawford. Jest stanowczo nie do poderwania, wydaje się zwariowany na jej punkcie, nie spuszcza z niej oka. Dlaczego pytasz? Uważasz, że jest pociągający? – To aktor? – spytała Lara, kontrując pytanie Susie. – Nie, kanciarz, przebojowy krętacz. Les mówi, że jest gangsterem. – Susie zachichotała. – Ty naprawdę uważasz, że jest wart grzechu. – Właściwie nie. – Lara ziewnęła. – Trochę za bardzo po nim widać, czego chce. W obcisłych spodniach i z tymi zębami. – Tak. – Susie skinęła głową. – Tak czy owak, jak już powiedziałam, jest pod troskliwą opieką, i raczej nie w twoim stylu. Lara zastanawiała się, jaki jest jej styl według Susie.