Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Cornick Nicola - Niebezpieczna maskarada

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :605.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Cornick Nicola - Niebezpieczna maskarada.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 184 osób, 165 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 232 stron)

Nicola Cornick Niebezpieczna maskarada

Rozdział pierwszy Październik 1803 Młody mężczyzna, który pewnego wieczoru wsiadł do powozu panny Rebeki Raleigh, wyglądał tak, jakby uciekł z domu rozpusty. Rebeka absolutnie nie spodziewała się tego spotkania. Powóz zatrzymał się na chwilę, by uniknąć zderzenia z dwoma pijanymi przechodniami, którzy chwiejnym krokiem przemierzali Bond Street. Rebeka z westchnieniem zasłoniła okienko, żałując, że tak późno wyszła z klubu "Archanioł". O tej porze ulice pełne były młodych mężczyzn, szukających przygód, a powóz z godłem klubu na drzwiczkach mógł prowokować, jako że „Archanioł" uchodził za najbardziej tajemniczy męski klub w całym Londynie. Pojazd już ruszał, gdy drzwiczki otworzyły się i do środka wsiadł młodzieniec. Rebeka przyjrzała mu się uważnie. Miał około dziewiętnastu lat, ciemne włosy i piwne oczy, a chłopięcy urok mógł zmiękczyć serce najbardziej surowej wdowy. Teraz jednak brakowało mu ważnych części garderoby, czuć było od niego alkohol, tanie perfumy i tytoń, a twarz miał pokrytą karminowymi cętkami, jakby został obdarzony tysiącem żarłocznych pocałunków. Rebeka z trudem powstrzymała się od śmiechu. Zorientowawszy się, że w powozie siedzi kobieta, młodzieniec jęknął jak kot, któremu nadepnięto na ogon, i zamachał rękami, usiłując zakryć tę część ciała, której widok mógł stanowić obrazę dla damy. Miał bowiem na sobie jedynie koszulę. W swojej pracy, podobnie jak w życiu prywatnym, Rebeka widywała już tak różne rzeczy, że widok półnagiego młodzieńca nie mógł jej zaskoczyć. Gdy chłopak opadł na oparcie siedzenia, spokojnie zdjęła pelerynę i podała mu ją z uśmiechem.

- Proszę to wziąć - poradziła. - Tak będzie skromniej i cieplej. Odnoszę wrażenie, że przemarzł pan do szpiku kości. To zbyt zimny wieczór na chodzenie bez ubrania. Młody człowiek z wdzięcznością otulił się peleryną. Cały czas patrzył jednak uważnie na Rebekę, tak jakby spodziewał się, że zemdleje albo wezwie policjanta. Rebeka pchnęła podgrzaną cegłę ku bosym stopom młodzieńca i kiwnęła głową w geście zachęty. Nieproszony gość z westchnieniem ulgi oparł nogi o cegłę. - Bardzo dziękuję - powiedział. - Bardzo panią przepraszam za najście. Wolę sobie nie wyobrażać, co pani o mnie myśli. - Słowa przychodziły mu bez trudu; jego pewność siebie znamionowała arystokratę. Rebeka od razu domyśliła się, że jej niespodziewany pasażer to młody dandys, któremu spłatano figla. - Myślę, że ta sytuacja jest bardzo dziwna - zauważyła - ale jestem pewna, że da się wyjaśnić. Młody człowiek popatrzył na nią spod zdumiewająco długich czarnych rzęs. - Taak, oczywiście. - Starał się przybrać ton światowca, jednak nie wypadło to przekonująco, zwłaszcza że wciąż dzwonił zębami z zimna. - Czy mógłbym się przedstawić? Lord Stephen Kestrel, do usług. - Uścisnął dłoń Rebeki. Peleryna zsunęła się nieznacznie; odskoczył jak oparzony i odruchowo się skulił. - Proszę porzucić oficjalny ton - zaproponowała z uśmiechem Rebeka. - Miło mi pana poznać. Jestem panna Rebeka Raleigh. W powozie zapadła cisza. Rebeka uznała, że lord Stephen próbuje odgadnąć, kim ona jest. Twarz młodzieńca przybrała wyraz zakłopotania, a czoło przecięła zmarszczka. Miał przed sobą niezamężną kobietę, samotnie podróżującą wieczorem, skromnie ubraną, o ile dostrzegł to w skąpym świetle latarni

powozu. Nie młodziutka dziewczyna, lecz przecież nie stara, mówiła jak dama, chociaż trudno byłoby ją uznać za arystokratkę... Rebeka uśmiechnęła się nieznacznie i postanowiła nie pomagać młodzieńcowi w rozwiązaniu zagadki. Jeśli zobaczył herb klubu „Archanioł" na drzwiczkach powozu, z pewnością nasunęły mu się różne podejrzenia co do jej profesji. Klub skupiał mężczyzn z kręgu elit, którzy miewali różne zachcianki i pieniądze na to, by je spełniać. Rebeka słyszała o tym, że „Archanioł" słynie z rozpusty, postanowiła jednak przyjąć zlecenie z klubu - musiała zarabiać na utrzymanie. Najwyraźniej jednak lord Stephen nie zauważył herbu. Po chwili milczenia odezwał się do Rebeki z szacunkiem należnym damie. - Bardzo przepraszam, panno Raleigh - zaczął. - Byłem w klubie... - powiedział to z odcieniem dumy, jakby dopiero od wczoraj mógł chodzić do „White'a" czy „Boodle'a" - i moi koledzy postanowili spłatać mi figla. - Spochmurniał. - Wypiliśmy za dużo brandy, ale przez pewien czas doskonale się bawiłem. Założyłem się z kolegami o pięćdziesiąt gwinei, że jeśli dadzą mi dwie minuty przewagi, uda mi się uciec i dotrzeć do domu, zanim mnie złapią. Rebeka popatrzyła na niego ze współczuciem. - Domyślam się, że pan przegrał? - Zgubiłem się - odparł ponuro. - Myślałem, że znam Londyn jak własną kieszeń, ale trudno jest znaleźć drogę w ciemnościach, idąc pieszo, bez pomocy służącego. Zanim zdążyłem się zorientować w terenie, byłem już przy Norton Street, zobaczyłem nadbiegających kolegów, więc wpadłem do najbliższego budynku, a to był... - Urwał, zakłopotany. - Dom schadzek? - podsunęła Rebeka.

Lord Stephen zaczerwienił się. Rebeka miała wrażenie, że czuje ciepło bijące z jego twarzy. - Cóż, hm, myślę, że można to tak nazwać. - Poruszył się niespokojnie. - Wbiegłem tam, a one rzuciły się na mnie z wielką radością, tak że ledwie uszedłem z życiem. Rebeka wątpiła w to, by panienkom lekkich obyczajów chodziło o życie Stephena; na szczęście udało jej się stłumić uśmiech. - To pech - przyznała. - Mało powiedziane! - Lord Stephen zamknął oczy, jakby chciał odegnać wspomnienia. Rebeka zorientowała się, że do tej pory młodzieniec nadrabiał miną. - W jednej chwili zostałem rozebrany niemal do naga, a te kobiety zaczęły przywiązywać mi nadgarstki do łóżka... - Lord Stephen urwał. - Pewnie nie chce pani tego słuchać, panno Raleigh. - Istotnie - przyznała Rebeka. - To zrozumiałe. - Lord Stephen posmutniał. - To nie jest opowieść dla dam. Na szczęście udało mi się wyrwać, ale wtedy nadszedł policjant, więc uciekłem. - I wskoczył pan do pierwszego napotkanego powozu - dokończyła Rebeka. Lord Stephen poruszył się, najwyraźniej zakłopotany. - No tak... Bardzo przepraszam, panno Raleigh, ale była pani moją ostatnią szansą. Lucas będzie na mnie wściekły - dodał ponuro. - Lucas? - Mój brat, Lucas Kestrel. - Twarz Stephena rozjaśniła się nagle w pełnym szczerego uwielbienia uśmiechu. - Jest ogromnie popędliwy. Kiedy dowie się, co się stało, będę miał za swoje. Zresztą zasłużyłem sobie na to... - zakończył z westchnieniem.

- Nie musi mu pan o niczym mówić - zasugerowała Rebeka. - Jeśli uda się panu niepostrzeżenie wejść do domu, pański brat o niczym się nie dowie. Stephen popatrzył na nią z nadzieją. - To znaczy, że mnie pani nie wyda? Panno Raleigh, jest pani cudowna! - zapewnił. Rebeka roześmiała się. Stephen Kestrel budził w niej matczyne uczucia, chociaż była od niego starsza najwyżej o pięć lat. - Nie widzę powodu, dla którego miałabym opowiedzieć o wszystkim pańskiemu bratu. Nie jestem pańską niańką. Powóz jechał w stronę domu Rebeki w Clerkenwell. Lord Stephen zapewne mieszkał w innej części miasta, w okolicach Grosvenor czy Berkeley Square. - Myślę - dodała - że stangret nie będzie miał kłopotu z odnalezieniem drogi do pańskiego domu, lordzie Stephenie. Jeśli poda mi pan adres, powiem mu, żeby nas tam zawiózł. Okazało się, że lord Stephen mieszka w Mayfair, tak jak przypuszczała Rebeka. Powóz zawrócił i skierował się w stronę West Endu. W drodze do domu lord Stephen opowiadał Rebece o sobie i rodzinie: o tym, że właśnie przyjechał z Cambridge, że jest najmłodszym bratem księcia Kestrela, ma dwóch braci i dwie siostry, a jego ukochanym bratem jest Lucas, który służył w wojsku i jest dzielnym żołnierzem. Zanim dojechali do Grosvenor Square, imię i nazwisko lorda Lucasa Kestrela zostały wymienione tyle razy, że Rebeka miała tego powyżej uszu. Z opowieści wyłaniała się postać typowego dandysa, a ona ich organicznie nie znosiła. Była wdzięczna losowi, że nie postawił go na jej drodze. Powóz zatrzymał się przed eleganckim domem. Lord Stephen wyjrzał przez okno, lecz natychmiast się cofnął i zaklął pod nosem.

- Do diabła! Przepraszam za te słowa, panno Raleigh, ale Lucas jest w domu. Ale pech! Miałem nadzieję, że będzie jeszcze w klubie i nie zobaczy mnie w tym stanie. - Nie może pan skorzystać z wejścia dla służby? - zapytała Rebeka. Najczęściej w ten właśnie sposób wchodziła do różnych domostw, jednak Stephenowi najwyraźniej nie wpadło to wcześniej do głowy, gdyż niespodziewanie się rozpromienił. - Doskonały pomysł! Panno Raleigh, jestem pani bardzo wdzięczny... - Urwał. Drzwiczki powozu szczęknęły złowrogo, gwałtownie otwarte z zewnątrz. Do środka wdarł się podmuch mroźnego powietrza. W drzwiach stał mężczyzna z latarnią w dłoni. Wyglądał jak anioł zemsty, z kasztanowymi włosami i grą światłocieni na wyrazistej twarzy o wydatnych kościach policzkowych. Popatrzył na Rebekę szacującym spojrzeniem piwnych oczu. Był na oko dziesięć lat starszy od lorda Stephena, lecz równie przystojny. Nie miał chłopięcego uroku Stephena, wręcz budził onieśmielenie. Rebeka odgadła, że ma przed sobą Lucasa Kestrela. Lord Lucas najwyraźniej nie zamierzał już wychodzić z domu, gdyż był ubrany z nonszalancją, na jaką mógł sobie pozwolić tylko w zaciszu własnego salonu. Miał rozpięty surdut i rozluźniony fular. Swobodny strój nie ujmował mu jednak męskości. Rebekę przeszył dreszcz. To właśnie przed takimi mężczyznami ostrzegały przyzwoitki. Uznała, że musi mieć się na baczności. Brat Stephena był typem uwodziciela. Wcisnęła się w kąt powozu, gdyż do wnętrza wdarł się kolejny podmuch wiatru. Lordowi Stephenowi nie udało się w porę chwycić peleryny i znów zaprezentował swą męskość w świetle latarni.

- Stephen? - zapytał z niedowierzaniem Lucas Kestrel, marszcząc brwi. Popatrzył na Rebekę, niemal przygwożdżając ją wzrokiem do siedzenia. Poczuła skurcz żołądka; strach połączony z podekscytowaniem. Serce zaczęło jej bić mocniej, spłonęła rumieńcem. - Stephen - powtórzył Lucas Kestrel, nie odrywając wzroku od Rebeki - co tu się dzieje? - Cz - cześć, Lucas - zająknął się Stephen Kestrel. - Bardzo przepraszam. To m - musi wyglądać podejrzanie... Ja... To jest panna Raleigh... - Witam, panno Raleigh - powiedział wolno i przeciągle Lucas Kestrel. - Chyba dotąd nie mieliśmy okazji się spotkać. - Dobry wieczór, lordzie Lucasie - zwróciła się do niego Rebeka, skłoniwszy głowę. - Jestem pewna, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Na pewno bym to zapamiętała. Pańska rodzina przyciąga uwagę. Po tych słowach Lucas znów przyjrzał się jej uważnie. Dopiero gdy oderwał od niej wzrok, Rebeka głębiej odetchnęła. Wygładziła spódnicę i poprawiła rękawiczki. Te machinalne czynności pomogły jej się uspokoić. Była zupełnie nieprzygotowana na pojawienie się Lucasa Kestrela. Musiała przyznać, że zrobił na niej duże wrażenie. - Stephen, wysiadaj - polecił lord Lucas. - Za pół godziny chcę cię widzieć w bibliotece. Byłbym wdzięczny, gdybyś zjawił się w kompletnym stroju. Rebeka patrzyła, jak Stephen otula się peleryną w geście zdetronizowanego władcy, rozpaczliwie starającego się zachować resztki dostojeństwa, po czym wysiada z powozu. Już na chodniku młodzieniec odwrócił się w stronę Rebeki i nie bez trudu wykonał dość komiczny skłon. - Jestem pani niezmiernie wdzięczny, panno Raleigh - powiedział. - Jeśli zechciałaby pani dać mi swój adres,

złożyłbym pani wizytę, by serdecznie podziękować za pomoc. I, oczywiście, oddać pelerynę... - Dość już, Stephen - przerwał Lucas. - Ja zajmę się panną Raleigh. Rebece nie spodobał się ton jego głosu. Uniosła brwi. Nie zwracając uwagi na Lucasa, zwróciła się do jego brata, który trząsł się na wietrze jak osika. - Miło było mi pana poznać, lordzie Stephenie - powiedziała. - Cieszę się, że mogłam panu pomóc. Stephen skłonił się ostrożnie i udał do domu. Kamerdyner o pozbawionej wyrazu twarzy otworzył przed nim drzwi. Rebeka była przestraszona, mimo to popatrzyła na Lucasa z przyganą. - Nie musi się pan mną zajmować, milordzie - powiedziała. - Proszę łaskawie zamknąć drzwiczki powozu, a natychmiast stąd odjadę. Cała ta sprawa zajęła mi już zbyt wiele czasu. W odpowiedzi Lucas szerzej otworzył drzwi. - Gdyby zechciała pani wejść do domu, panno Raleigh - rzekł z nienaganną uprzejmością - moglibyśmy porozmawiać w ciepłym pomieszczeniu. - Nie, dziękuję - odparła Rebeka. Na twarzy Lucasa pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Rebeka pomyślała, że jej rozmówca nie jest jednak ponurakiem. - To nie było zaproszenie - oznajmił. Rebeka uśmiechnęła się. - Cokolwiek to było, nie zostało przyjęte - odparła. - Proszę wysiąść z powozu, panno Raleigh - powtórzył ostrzejszym już tonem lord Lucas. - Nie, dziękuję - powtórzyła. - Tylko szalona kobieta zgodziłaby się wejść do domu mężczyzny, którego poznała zaledwie przed chwilą.

Lucas zacisnął usta w wąską kreskę. Powiedział coś do stangreta, po czym wsiadł do powozu i zatrzasnął drzwiczki. Rebeka miała wrażenie, że w środku brakuje powietrza. Obecność Stephena Kestrela nie onieśmielała jej, mimo że młodzieniec był prawie nagi, tymczasem Lucas wprawiał ją w niepokój. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Powóz ruszył z szarpnięciem; końskie kopyta zastukały o bruk. Rebekę ogarnął strach. Sytuacja wyglądała groźnie. Służący klubu „Archanioł" byli przyzwyczajeni do przyjmowania najdziwniejszych poleceń bez żadnych sprzeciwów, za co otrzymywali sowitą zapłatę. Lucas Kestrel mógł być członkiem klubu. Gdyby nawet zażądała od stangreta, by zawrócił, z pewnością zignorowałby jej polecenie. Być może jej zwłoki zostaną wyłowione z Tamizy... Mimo iż starała się nie dać po sobie niczego poznać, jej obawy musiały być wypisane na twarzy, gdyż Lucas Kestrel nakrył jej dłoń swoją i powiedział uspokajającym tonem: - Niech się pani nie boi. Pomyślałem, że skoro nie chce pani dołączyć do mnie, to ja dołączę do pani. Poleciłem stangretowi, żeby pokręcił się trochę po okolicy, by rozgrzać konie. Jeśli będzie pani posłuszna, wkrótce pojedzie pani do domu. Rebeka wyczuła groźbę kryjącą się za tymi słowami. - W jaki sposób mogłabym pomóc jego lordowskiej mości? Lucas leniwie przewędrował szacującym wzrokiem od gęstych kasztanowych włosów skrytych pod prostym czepkiem, do stóp w nankinowych trzewikach, sięgających kostki. Rebeka zawrzała gniewem. Nie zamierzała tolerować tak zuchwałych oględzin. - Przychodzi mi do głowy wiele sposobów, w jakie mogłaby mi pani pomóc - powiedział ściszonym głosem - ale

w tej chwili interesuje mnie tylko sprawa mojego brata. W tej chwili - powtórzył. Rebeka aż poczerwieniała z wściekłości. Postanowiła ukarać zuchwalca, przypatrując mu się równie bezczelnie jak on jej. Okazało się to fatalnym błędem, gdyż ledwie na niego spojrzała, nie mogła oderwać od niego wzroku. Lucas Kestrel miał szczupłą, ogorzałą od słońca twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi Włosy były ciemne, prawie brązowe, o kasztanowym odcieniu, brwi mocno zarysowane nad piwnymi oczami. Choć nie miał klasycznej urody, był niezmiernie atrakcyjny. Rebeka miała ochotę przyglądać mu się w nieskończoność. Zarabiając na życie jako grawer, była szczególnie wrażliwa na piękno. Lucas Kestrel stanowił ucieleśnienie marzeń rytownika, rzeźbiarza czy malarza. Musiał wspaniale prezentować się bez ubrania... Rebece było gorąco, jakby znajdowała się w cieplarni, a nie w lodowatym powozie. Do tej pory nie zdarzyło jej się tak reagować na obecność mężczyzny. Artyści często widują ludzkie ciała, podziwiając w nich jedynie piękno natury. Niestety, nie mogła tego powiedzieć o swojej reakcji na widok Lucasa Kestrela. Przyglądał jej się z pytająco uniesionymi brwiami i uśmieszkiem na ustach, jakby dobrze wiedział, o czym myśli. Przyprawiło ją to o irytację. - Powinien się pan martwić o brata - zaatakowała go, by pokryć zmieszanie. - Upija się w klubie, a potem oddaje się niemądrym zabawom z innymi młodzieńcami, biegając po ulicach... - I kończy na zabawach w powozie, w ramionach kurtyzany z klubu „Archanioł" - dokończył Lucas. - Tak, panno Raleigh... jeśli naprawdę pani tak się nazywa... zgadzam się z panią, że wyczyny Stephena mogą budzić

niepokój. Mężczyźni muszą sobie poszaleć, ale wolałbym, żeby Stephen wybrał sobie inne miejsce do zabawy. Bywalcy klubu „Archanioł" są niebezpieczni. Mogą doprowadzić mojego brata do ruiny. Rebeka oniemiała. Zmusiła się do opanowania, biorąc głęboki oddech. - Myli się pan, milordzie - odpowiedziała spokojnym głosem. - Poznałam pańskiego brata pół godziny temu, gdy wsiadł do mojego powozu na Bond Street. Kiedy opowiedział mi o swoich przygodach i o tym, że przyjaciele zostawili go w domu schadzek, postanowiłam odwieźć go do domu. Oto cała prawda o naszej znajomości. - Popatrzyła odważnie na lorda Lucasa. - Jednak sądząc po tym krótkim spotkaniu, uważam, że jest znacznie milszym towarzyszem niż pan! Lucas się roześmiał. - Też tak uważam - przyznał. - Sądzę, że Stephen był czarujący, podczas gdy ja, znając świat o niebo lepiej, nie jestem tak łatwowierny jak naiwny młodzik z mlekiem pod wąsem. Przyjrzał się krągłościom piersi pod grubą, niemodną tkaniną sukni, po czym przeniósł wzrok na usta. - Ile pani od niego wzięła, panno Raleigh? - zapytał cicho. - Sto gwinei? Więcej? Jaka jest pani cena? Rebeka gniewnie wzruszyła ramionami. - Nie jest pan tak przenikliwy, jak się panu wydaje, milordzie - wydusiła, siląc się na uprzejmość. Przydały jej się lata doświadczeń zdobywanych w pracy z klientami wuja. - Nie potrafi pan odróżnić kurtyzany od kobiety trudniącej się rzemiosłem. Lucas popatrzył na nią z niedowierzaniem. Rozsiadł się wygodniej. Rebeka natychmiast się odsunęła. Z rozbawieniem obserwował jej manewry.

- Moja droga panno Raleigh - powiedział. - Myślę, że fakty mówią same za siebie. - Wykonał nieokreślony ruch ręką. - Przecież znajdujemy się w powozie należącym do klubu „Archanioł". Zastaję panią w tym powozie z moim bratem. Stephen jest półnagi, śmierdzi alkoholem i perfumami, a na twarzy ma ślady szminki po pocałunkach. Pani... - A ja co? - nastroszyła się. - Jestem ubrana. Ma pan zbyt bujną wyobraźnię, milordzie. Sprawy mają się dokładnie tak, jak panu przedstawiłam, o czym zresztą przekona się pan, kiedy przesłucha brata. Proponuję, żeby zrobił pan to jak najprędzej. Pańskie towarzystwo zaczyna mi ciążyć! Lucas nie krył rozbawienia. - Jest pani urocza, panno Raleigh. Czy w taki sam uroczy sposób traktuje pani swoich klientów... mniejsza o to, w jakim zawodzie? Rebeka miała ochotę go zranić, najlepiej bardzo dotkliwie. - Moi klienci zasługują na uprzejme traktowanie, milordzie - odpowiedziała. - Stracił pan to prawo przez swoje zachowanie. Skłonił się z ironią. - Panno Raleigh, czy zechciałaby mi pani wyjaśnić, czym panią obraziłem? Rebeka posłała mu gniewne spojrzenie. - To chyba oczywiste! Ma pan duży talent do obrażania dam. Szczerze żałuję, że pomogłam pańskiemu bratu. Gdybym wiedziała, że narazi mnie to na konieczność przebywania w pańskim towarzystwie, poważnie bym się nad tym zastanowiła. - Muszę przyznać, że cios był celny i że dzielnie się pani broni, panno Raleigh. Niestety, pani kłamstwa są grubymi nićmi szyte. - W jego głosie pojawiła się nuta ironii. - Oboje wiemy, że ludzie związani z klubem „Archanioł" nie kierują

się szlachetnymi porywami serca. Proszę powiedzieć mi prawdę. Może być pani pewna, że Stephen nie będzie niczego przede mną taił. Rebeka zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu i dopiero potem uniosła powieki. - Zapewniam pana, milordzie - powiedziała spokojnie - że spotkanie z pańskim bratem przebiegło dokładnie tak, jak to opisałam. Moja osoba w ogóle nie powinna pana interesować. Nie jestem kurtyzaną i nie zamierzam wzbogacić się kosztem pańskiego brata ani sprowadzić go na złą drogę, czego najwyraźniej się pan obawia. Nie jestem zatrudniona przez klub „Archanioł"... - Zawahała się, gdyż niezupełnie była to prawda. Lucas natychmiast to wychwycił. - Skąd to wahanie, panno Raleigh? Już prawie udało się pani mnie przekonać... Rebeka ze złością wzruszyła ramionami. - No dobrze. Znalazłam się w tym powozie, ponieważ przyjęłam zlecenie na prace grawerskie dla klubu „Archanioł". Lucas wydawał się szczerze rozbawiony. - Zlecenie - powiedział z ironią w głosie. - No cóż, można to tak nazwać. - Nie zamierzam zapewniać pana o swojej niewinności, milordzie! - Rebeka podniosła głos. - To nie pańska sprawa. - Rzeczywiście nie musi mnie pani o niczym zapewniać, panno Raleigh - zgodził się Lucas. - Zwłaszcza że istnieją prostsze sposoby dowiedzenia swojej niewinności. Zanim zdołała odgadnąć jego zamiary, chwycił ją za rękę i powoli zsunął z niej rękawiczkę. Zaskoczona Rebeka gwałtownie zaczerpnęła tchu. Usiłowała wyrwać rękę, lecz Lucas trzymał ją mocno, delikatnie wodząc po niej palcami. Rebekę przeniknął dreszcz; krew nabiegła do twarzy. - No i widzi pan, że nie są to ręce damy - powiedziała chrapliwym głosem - ale rzemieślnika.

Miała nadzieję, że Lucas nie zauważy jej zmieszania. Był już wystarczająco arogancki. Ich spojrzenia się spotkały. Rebeka zdała sobie sprawę, że niepotrzebnie się łudziła. Lord Lucas miał wystarczająco duże doświadczenie z kobietami, by wiedzieć, kiedy robi na nich wrażenie. Wyczytała to w jego wzroku. Gładził teraz wewnętrzną część jej dłoni. - Tak, to są ręce osoby, która pracuje na utrzymanie - przyznał - ale to w niczym nie uchybia pani jako damie, panno Raleigh. - Nie zamierzam wdawać się z panem w dyskusję na ten temat, milordzie - ostrzegła. - Prawdę mówiąc, nie mam ochoty na żadną dyskusję, gotowa jestem jednak przyjąć pańskie przeprosiny. Lucas popatrzył na nią z lekkim rozbawieniem. Rebeka była świadoma tego, że między nimi zrodziła się wzajemna fascynacja. Walczyła z tym ze wszystkich sił. Lord Lucas Kestrel był niezwykle niebezpiecznym mężczyzną. - No dobrze, panno Raleigh - powiedział łagodnie. - Najserdeczniej panią przepraszam. Rebeka wysunęła dłoń z jego uścisku i odchrząknęła. - Myślę, że powinien pan już iść. - Zapukała w dach powozu. - Proszę się zatrzymać! Lord Lucas chce wysiąść. Przypuszczała, że stangret z klubu „Archanioł" zignoruje jej prośbę, jednak powóz stanął. Z lordem Lucasem poszło jej gorzej. Siedział nieruchomo, patrząc na nią wyzywająco, jakby się spodziewał, że usunie go z powozu siłą. - Chce mnie pani tu zostawić? - Jestem pewna, że zna pan Londyn lepiej niż pański brat - powiedziała z jadowitą słodyczą - a ponieważ nie zamierzam pozbawiać pana ubrania, nie będzie pan musiał nikogo prosić o pelerynę. Lucas uśmiechnął się.

- Rozbudza pani moją wyobraźnię, panno Raleigh. Rebeka spłonęła rumieńcem. Jej wyobraźnią już dawno zawładnęły śmiałe fantazje. - Proszę nie zaprzątać sobie tym głowy, milordzie. Życzę panu dobrej nocy. Lucas patrzył na nią przez dłuższą chwilę. - Nie jestem pewien, czy mam ochotę wysiąść, panno Raleigh - powiedział. Rebeka wsunęła dłoń do torebki, wyjęła rylec grawerski i wymierzyła jego ostrze w stronę Lucasa. - Zachęcam pana do odejścia, milordzie. - O, do licha! - Lucas z rozbawieniem wpatrywał się w końcówkę narzędzia. - Co to jest? - Rylec do szkła. Używam go w tym fachu, z którego przed chwilą pan szydził. - Dotknęła diamentowego ostrza palcem okrytym rękawiczką. - Diamenty to najtwardsze minerały, milordzie. Lucas potarł podbródek. - W takim razie ma pani z nimi coś wspólnego, panno Raleigh. - Mam nadzieję, że nie ma pan już żadnych wątpliwości co do mojej profesji ani co do szczerości zamiaru pozbycia się pana z powozu - powiedziała. - To prawda. - Lucas się uśmiechnął. - No dobrze, panno Raleigh, zostawiam panią, ale uprzedzam, że zamierzam dopilnować, żeby odzyskała pani swoją własność. - Proszę nie robić sobie kłopotu. - To żaden kłopot. Peleryna to spory wydatek, szczególnie dla kobiety, która musi zarabiać na utrzymanie. Dostarczę ją pani osobiście. Rebeka poczuła, że wzbiera w niej gniew. - Proszę oszczędzić sobie trudu, milordzie, i przekazać ją przez służącego. To będzie stosowniejsze rozwiązanie.

- To byłoby dalece niewystarczające. Czy zechciałaby pani podać mi swój adres, panno Raleigh? - Oczywiście, że nie - odpowiedziała. Westchnął. - I tak się dowiem. - Ale nie ode mnie. - W takim razie opuszczam panią, panno Raleigh, z obietnicą rychłej wizyty. Otworzył drzwiczki powozu i zeskoczył na chodnik, nie wysuwając schodków. Rebeka zapamiętała jego smukłą sylwetkę w świetle lampy ulicznej, z kropelkami deszczu osiadającymi na włosach. Nie żałowała, że pomogła Stephenowi Kestrelowi, jako że okazał się miłym młodym człowiekiem. Co innego jego brat. Nieustępliwy, pewny siebie, uwodzicielski... Rebeka pokręciła głową. Z zasady trzymała się z dala od mężczyzn takich jak Lucas Kestrel, niebezpiecznych, mogących doprowadzić do zguby kobietę, która musiała sama zarabiać na utrzymanie. Wolałaby, żeby jej nie szukał, jednak była pewna, że ją odnajdzie. Lucas Kestrel stał na mokrym chodniku i rozglądał się zakłopotany. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Przez całą drogę jego uwagę pochłaniała panna Rebeka Raleigh. Teraz mógł równie dobrze znajdować się w połowie drogi prowadzącej do Brighton. Ruszył przed siebie, wiedząc, że lada chwila znajdzie punkt orientacyjny. Przeprowadził swój pułk przez pół Egiptu, więc nie martwił się, że zagubi się na przedmieściach Londynu. Żałował tylko, iż przed wyjściem z domu nie włożył peleryny. Nie przypuszczał, że panna Raleigh tak długo będzie zajmować jego uwagę, a już w żadnym razie nie przewidział, że wyrzuci go z powozu i zmusi do pieszego powrotu do domu.

Uśmiechnął się do siebie. Panna Rebeka Raleigh okazała się fascynującą kobietą. Była pewna siebie, a zarazem niewinna; silna, a przy tym bezbronna. Jej pierwsze spojrzenie było jak strzał wymierzony prosto w jego serce. Jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś podobnego. Przekonał się, że panna Raleigh nie jest córą Koryntu. Mimo że jechała powozem należącym do klubu „Archanioł", jej zachowanie i wygląd były jak najdalsze od stylu prezentowanego przez kurtyzany. Za nic w świecie nie pokazałyby się w skromnym, niemodnym ubraniu, jakie miała na sobie panna Raleigh. Nie znaczyło to wcale, że była nieatrakcyjna. Wprost przeciwnie, Lucas przypuszczał, że odpowiednio ubrana, panna Raleigh byłaby w stanie przyćmić wiele uznanych piękności sezonu. Pod szpetnym czepkiem kryła lśniące włosy, była niezwykle zgrabna i miała wspaniałe oczy. Od razu to zauważył. Nie wyobrażał sobie mężczyzny, który, spojrzawszy na pannę Rebekę Raleigh, nie zainteresowałby się nią, nie miał ochoty całować jej pięknie wykrojonych warg. Wzruszył ramionami. Jeśli panna Raleigh broniła się przed adoratorami równie skutecznie jak przed nim, takie myśli nie miały żadnego sensu. W czasie walk Lucas nieraz stał oko w oko ze śmiercią, jednak dziś po raz pierwszy grożono mu grawerskim rylcem. Musiał przyznać, że spotkała go zasłużona kara. Celowo rzucił pannie Raleigh wyzwanie, a ona stawiła mu czoło, wykazując się godnym podziwu opanowaniem i odwagą. Uśmiechnął się do siebie. Panna Raleigh nie lubiła go, jednak najwyraźniej podobał się jej jako mężczyzna. Nie potrafiła tego ukryć. Widział to w jej spojrzeniach, kiedy jej dotykał. Była w nich cudowna bezwolność. Po długim marszu skręcił w Grosvenor Square i wbiegł na stopnie prowadzące do domu. Kamerdyner, Byrne, zauważył

jego mokry surdut, jednak tylko lekko uniósł brwi. Służący byli przyzwyczajeni do powrotów Stephena w opłakanym stanie. Lucas zawsze prezentował się nienagannie. Stephen czekał na niego w bibliotece, ubrany w spodnie z koźlęcej skóry i niebieski surdut. Lucas podał swój surdut lokajowi, po czym podszedł do stołu i nalał sobie szklaneczkę brandy. - Napijesz się? Stephen pokiwał głową. Z niepokojem przyglądał się bratu. Podziękował za podaną szklaneczkę i czekał, aż Lucas zajmie miejsce przed kominkiem, po czym usiadł obok. Lucas wygodnie rozparł się w fotelu, zdjął fular, wyciągnął nogi w stronę paleniska i wpatrzył się w ogień. Był prawie pewny, że panna Raleigh mówiła prawdę, wiedział też, że Stephen nie umie kłamać. - Powiedz mi, jak doszło do tego, że wróciłeś do domu powozem klubu „Archanioł"? - zapytał, nie odwracając głowy. Kątem oka zauważył, że brat podskoczył i wylał brandy na rękaw surduta. Stephen zaklął pod nosem, zbladł i popatrzył błagalnie na Lucasa. - „Archanioł"? Nie miałem pojęcia... to znaczy... Lucas się uśmiechnął. - Chcesz mi powiedzieć, Stephenie, że aż do tego wieczoru nie miałeś żadnych kontaktów z klubem „Archanioł"? - Nigdy tam nie byłem! - zapewnił go brat. - Wskoczyłem do tego przeklętego powozu, bo akurat przejeżdżał, a ja nie wiedziałem, co mam robić! Lucas popatrzył na Stephena, który nie wyróżniał się szczególną bystrością, więc kiedy Lucas dowiedział się, że przez kilka tygodni ma go niańczyć w Londynie, przeklinał starszych braci, którzy zlecili mu to zadanie. Nie mógł jednak

nic na to poradzić - Justin, książę Kestrel, przebywał w swojej posiadłości w Suffolk, a Richard spędzał miesiąc miodowy i Lucas nie potrafił winić go za to, że przedkłada małżeńskie szczęście nad opiekę nad krnąbrnym młodzieńcem. Poza tym Lucas miał w Londynie pewną sprawę do załatwienia, więc trudno było się dziwić, że przypadła mu rola opiekuna niesfornego Stephena. Wyglądało na to, że ostatni wybryk brata nie był tak groźny, jak się wydawało. Stephen i panna Rebeka Raleigh złożyli wyjątkowo zgodne zeznania. - Nie wiedziałeś, że to powóz należący do jednego z najbardziej osławionych klubów w mieście? - zapytał dla pewności. - Nie! - Stephen sprawiał wrażenie nieszczęśliwego. - Lucas, przysięgam, nie miałem pojęcia... - Dobrze już, dobrze. - Przyjrzał się bratu uważnie. Stephen zmarszczył czoło, najwyraźniej próbując zrobić użytek z szarych komórek. Lucas czekał cierpliwie. - Skoro panna Raleigh była w powozie - zaczął wolno Stephen - a powóz należy do klubu „Archanioł", to panna Raleigh... - Urwał, a na jego twarzy odmalował się wyraz przerażenia. - Nie! To by znaczyło, że panna Raleigh jest kurtyzaną. To nie może być prawda. Lucas roześmiał się. Pannie Raleigh udało się wzbudzić w Stephenie poczucie lojalności, mimo że spędzili w swoim towarzystwie bardzo niewiele czasu. - To niemożliwe - powtarzał. - Dlaczego? - zapytał Lucas, ciekaw opinii brata. - Ponieważ było oczywiste, że jest damą - odpowiedział Stephen, a jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - To świetna dziewczyna! Czy wiesz, że nawet nie krzyknęła ani nie zemdlała, kiedy mnie zobaczyła? Podała mi pelerynę, żebym się nie przeziębił. Myślę, że to bardzo rozsądna osoba.

- Istotnie - mruknął Lucas. Pomyślał, że panna Raleigh zapewne nie była kurtyzaną, ale takie opanowanie na widok nagiej męskości musiało wynikać z doświadczenia. - A poza tym - dodał Stephen, wyraźnie się rozkręcając - zaproponowała, bym wśliznął się do domu wejściem dla służby, tak żebyś mnie nie zobaczył. Pomyślałem, że to bardzo sprytne. Tak więc widzisz, ona nie może być kurtyzaną. Jest na to zbyt... - Jaka? - Zbyt wyjątkowa - wyjąkał, rumieniąc się Stephen. Lucas popatrzył na młodszego brata ze współczuciem. Było oczywiste, że Stephen przeżywa właśnie pierwsze uniesienia cielęcego zauroczenia. Wcześniej czy później musiało się to zdarzyć; dobrze, że trafił na pannę Raleigh, a nie na kurtyzanę. Lucas zadrżał, przejęty zgrozą, przypomniawszy sobie epizod z własnej młodości, kiedy to starsza kobieta wykorzystała jego naiwność i nieopatrznie złożoną propozycję małżeństwa. Ojciec musiał potem dać znaczną sumę pieniędzy tej podłej harpii. Na szczęście fascynacja Stephena panną Raleigh wydawała się bardzo niewinna. Prawdę mówiąc, to on, Lucas, snuł dalekie od niewinności marzenia na temat tej kobiety. To on oczami wyobraźni widział gęste włosy Rebeki, uwolnione ze spinek i rozsypane na jego nagim torsie; jej usta miażdżone namiętnymi pocałunkami. Zapragnął zobaczyć urocze krągłości. Niespokojnie poruszył się w fotelu. - Lucas - odezwał się Stephen - czy ty też tak uważasz? - Myślałem o pannie Raleigh - wyznał szczerze. - Proszę cię, nie zaprzątaj sobie nią głowy. Prawidłowo wydedukowałeś, że nie jest kurtyzaną. Prawdę mówiąc, jest grawerem, ozdabia szkło. Wyjaśniła mi, że podjęła się zlecenia dla klubu „Archanioł". To wszystko.

Stephen sprawiał wrażenie zaskoczonego, jakby nigdy wcześniej nie słyszał o zawodzie grawera. - Aha... - Wyraźnie się rozchmurzył. - Mówiłem, że to świetna dziewczyna. - To prawda - przyznał Lucas. - Zamierzam złożyć jej wizytę i podziękować za okazaną ci pomoc. Myślę, że możemy uznać ten temat za wyczerpany. Stephen nie dowierzał, że tak łatwo mu się upiekło. Wstał i popatrzył na złocony zegar na kominku. - Lucas, czy mógłbym teraz pójść do „White'a"... - Nie - uciął starszy brat. Stephen posmutniał. - Dobrze. W takim razie dobranoc. - Dobranoc - odpowiedział Lucas z uśmiechem. - Zastanawiam się, w której części Londynu znajduje się zakład grawerski panny Raleigh - dodał. - Nie mam pojęcia - odparł Stephen, zaskoczony. - Wcale się nad tym nie zastanawiałem. - To zrozumiałe - stwierdził Lucas. - Dziwię się, że w ogóle przyszło mi do głowy, iż mógłbyś o tym pomyśleć. - Uniósł szklaneczkę brandy. - Życzę miłych snów, braciszku. Jak zechcesz, możemy jutro pójść do Tattersalla. Stephen zarumienił się z zadowolenia, a w jego oczach odmalował się podziw dla brata. - Naprawdę? Marzę o tym! Po wyjściu brata Lucas ze smutkiem pokręcił głową. Z holu dobiegł go głos Stephena, raczącego kamerdynera Byrne'a mocno podkoloryzowaną wersją swych przygód. - To bardzo ekscytujące - powiedział kamerdyner beznamiętnym tonem. Głos Stephena ucichł; słychać było tylko trzaskanie ognia w kominku. Lucas odstawił szklaneczkę brandy na stół. Powrócił myślami do panny Raleigh, tym razem jednak zajęły go bardziej rzeczowe rozważania.

Dziwnym zrządzeniem losu trafił akurat na tę kobietę, gdy tymczasem w ciągu minionych trzech tygodni sprawdzał wszystkie zakłady grawerskie, zajmujące się ozdabianiem szkła, od wielkich salonów wystawowych najznamienitszych przedstawicieli fachu po rzemieślnicze warsztaty na poddaszach. Lucas podszedł do biurka, wyjął z kieszeni kluczyk i otworzył górną szufladę. Znajdowała się tam lista miejsc, zaznaczonych ptaszkami, krzyżykami i opatrzonych różnymi notatkami. Przebiegł ją wzrokiem. Na liście nie było nazwiska Rebeki Raleigh, lecz mogło to oznaczać, że jest u kogoś zatrudniona. Nie rozmawiali na ten temat. Poza tym, tak jak od razu podejrzewał, mogła zataić przed nim pewne fakty. Sięgnął po list od swego brata Justina z Midwinter. Przez ostatnie pół roku Kestrelowie i ich przyjaciel Cory Newlyn próbowali wytropić francuskiego szpiega, sprytnego, nieuchwytnego przestępcę. Stopniowo zbliżali się do celu. Potwierdzili niewinność wielu osób, a jednocześnie wytypowali podejrzanych. Niestety, do tej pory nie udało im się przyłapać zdrajców na gorącym uczynku, a szpieg i jego sprzymierzeńcy zuchwale prowadzili działalność tuż pod ich nosem. W trakcie śledztwa Cory Newlyn i Richard Kestrel znaleźli sobie żony w Midwinter. Lucas postanowił, że nie pójdzie za ich przykładem. W swym liście Justin donosił, że polowanie na szpiega wkracza w decydującą fazę. Zdobyli dowody na to, że wciąż przekazuje Francuzom cenne informacje na tematy mające zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa państwa, takie jak ochrona portów czy ruchy wojsk. Wiedzieli, że szpieg posługuje się szyfrem obrazkowym i że klucz do tego szyfru jest wyryty na szkle. Dysponowali próbkami, nad którymi pracował Cory, specjalista od łamania kodów.

Musieli złapać zdrajców i znaleźć grawera. To ostatnie zadanie zlecono Lucasowi i z tego właśnie powodu przebywał obecnie w Londynie. Odłożył list. Sprawa przypominała szukanie igły w stogu siana, choć w Londynie nie było aż tak wielu grawerów, gdyż ten fach wymagał ścisłej specjalizacji. Główny problem polegał na tym, że Lucas musiał rozpoznać określony styl grawerunku. Rozmawiał z wieloma rzemieślnikami, oglądał ich prace, sugerując, że zamierza wkrótce złożyć duże zamówienie. Jednak nie udało mu się znaleźć niczego, co mogłoby pomóc w sprawie. Tajemniczy grawer pozostawał niezidentyfikowany. Życie jest ciężkie, pomyślał Lucas. Panna Raleigh, młoda, samotna kobieta, musiała borykać się z losem, by zarobić na utrzymanie. Trudno byłoby mu winić ją za to, że skusiła ją nielegalna praca. Nie powinien być też zdziwiony faktem, iż przyjęła zamówienie z klubu „Archanioł". Być może szpieg z Midwinter miał powiązania z tym klubem. „Archanioł" to zdecydowanie podejrzane miejsce. Chodziły słuchy... Lucas przysunął kałamarz, wyjął z szuflady kartkę i zaczął pisać list do Justina. Jeśli istniało jakieś powiązanie między szpiegiem z Midwinter a klubem „Archanioł", to tylko Justin miał pozycję, pozwalającą mu zbadać tajemnice klubu. Lucas postanowił zająć się panną Raleigh i nakłonić ją do zwierzeń. Znieruchomiał. W obecnych okolicznościach powinien zrezygnować z osobistych planów względem panny Raleigh. Namiętność zakłóca racjonalne myślenie. Po rozpaczliwej miłosnej przygodzie w młodości postanowił, że już nigdy uczucia nie wpłyną na tok jego rozumowania. Do tej pory dotrzymanie postanowienia przychodziło mu z łatwością. Teraz jednak rzecz miała się inaczej. Opisał sytuację swemu bratu. Zapewne niepotrzebnie wyprzedzał fakty - dziewczyna mogła okazać się niewinna.

Pomyślał, że słowo „niewinna" doskonale pasuje do Rebeki Raleigh. Mimo że nie była typem pensjonarki i wykazywała dzielność osoby, która musi zarabiać na życie, pozostawała wzruszająco świeża i bezbronna. Ta przedziwna mieszanina coraz bardziej go intrygowała. Co też może kryć w sobie kobieta, która nie reaguje histerycznie na widok nagiego mężczyzny, a jednak pozostaje skromna i wstydliwa... Zaczął obracać pióro w palcach. Nie łudził się, że będzie mu łatwo poradzić sobie z sytuacją. Miał wielką ochotę spotkać się z panną Raleigh. Jednak będzie się wtedy musiał skupić na swym zadaniu. Przede wszystkim należało ją odnaleźć. Pociągnął sznur dzwonka. Kiedy Byrne cicho wszedł do pokoju, Lucas uniósł głowę znad listu. - Byrne, jutro z samego rana poślij po Toma Bradshaw - polecił. - Chciałbym, żeby pomógł mi kogoś znaleźć. - Tak, milordzie - powiedział beznamiętnie Byrne. Bradshaw, często zatrudniany przez Cory'ego Newlyna w różnych podejrzanych sprawach, był częstym gościem przy Grosvenor Square. Wszyscy służący dobrze wiedzieli, że nie należy interesować się powodami jego wizyt. Kamerdyner wyszedł. Lucas powrócił do pisania listu. Być może wyciągał pochopne wnioski. Panna Rebeka Raleigh mogła być zupełnie niewinna, a zwierzyna, na którą polował, czaiła się gdzie indziej. Jednak instynkt mówił mu, że się nie myli. Lucas zawsze doskonale wyczuwał niebezpieczeństwo. Pozwoliło mu to wyjść cało z wielu opresji i zyskać podziw żołnierzy. Teraz instynkt mówił mu, że zaczęła się gra, a zdobycz znajduje się blisko, na wyciągnięcie ręki.