Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Cornick Nicola - Zbuntowana panna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :518.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Cornick Nicola - Zbuntowana panna.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 271 osób, 191 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 109 stron)

Nicola Cornick Zbuntowana panna Damy z Fortune’s Folly 03 tytuł oryginału: The Undoing of a Lady Tony’emu, Judy i Clare z miłością 1 CZĘŚĆ PIERWSZA O świcie wstał diabeł z siarkowej łożnicy, Gdy wstał, na przechadzkę szedł wkrótce, Chciał wzrokiem świat zmierzyć, swe sielskie obejście, I dobrze się przyjrzeć swej trzódce. Jechał gig, dama w nim, a w jej twarzy Taki rys diabeł w mig zauważył, Że jak raz mógłby ją ucałować; Spostrzegł, że śliczna ta, sprytna ta pani toczy okiem złym – tyle zła trudno zoczyć. „The Devil’s Walk”, 1799 Robert Southey 2 Rozdział pierwszy Fortune Hall, Yorkshire, czerwiec 1810 roku, nieco przed północą Lśniący księżyc wędrował wysoko po niebie. Ciepłe podmuchy wiatru szeleściły koronami drzew, niosąc zapachy sosny i rozgrzanej trawy. Gdzieś w głębi lasu przeciągle zahukała sowa. Lady Elizabeth Scarlet siedziała przy oknie, wpatrując się w mrok i oczekując odgłosu kroków na ścieżce przed domem. Wiedziała, że Nat Waterhouse nie zawiedzie. Przychodził, gdy go

wzywała. Liczyła się z tym, że będzie zirytowany. Ostatecznie każdy mężczyzna byłby rozeźlony, gdyby zakłócono mu wieczór kawalerski w przededniu ślubu. Nie wątpiła jednak, że się stawi. Był wyjątkowo odpowiedzialny, nie zlekceważyłby więc wołania o pomoc. Umiała przewidzieć jego reakcję, bo przecież dobrze go znała. Wystukując palcami natarczywy rytm na kamiennym parapecie, sprawdziła godzinę na zegarku, który podkradła bratu. Zdawało jej się, że czeka od wielu godzin, ze zdziwieniem przekonała się jednak, że od jej ostatniego spojrzenia na cyferblat minęło zaledwie osiem minut. Odczuwała zaniepokojenie, co bardzo ją zdziwiło. Przecież zaplanowała to wszystko dla dobra Nata. Do tego ślubu nie wolno było dopuścić. Nat jej kiedyś za to podziękuje. Zza łąk i pól dobiegł ją cichy pogłos kościelnego dzwonu. Północ. Żwir na ścieżce zachrzęścił pod czyimiś stopami. Nat przyszedł dokładnie wtedy, gdy miał przyjść, jak to on. Siedziała jak mysz pod miotłą, gdy otwierał drzwi. W sieni było ciemno; Lizzie ustawiła płonącą świecę w izbie na piętrze. Jeśli udało jej się wszystko przewidzieć, Nat wejdzie po krętych schodach na górę, 3 co da jej czas na zamknięcie drzwi zewnętrznych i schowanie klucza. Innego wyjścia nie było. Jej brat, sir Montague Fortune, kazał postawić miniaturowy fort, miał więc on wąskie otwory strzelnicze, przez które człowiek nie mógłby się przecisnąć. – Lizzie! Podskoczyła. Nat znajdował się na zewnątrz, tuż przy drzwiach. Wydawał się zniecierpliwiony. – Lizzie? Gdzie pani jest? Wbiegł na schody, przeskakując po dwa stopnie, a ona niczym duch wychynęła z ukrycia i drżącymi palcami przekręciła klucz w ciężkich dębowych drzwiach. Wiedziała, co powiedziałaby jej przyjaciółka Alice Vickery, gdyby mogła ją w tej chwili zobaczyć: „Znowu wpadłaś na jakiś szalony pomysł, Lizzie. Tylko nie to! Daj spokój, póki nie jest za późno!”. Jednak było za późno, a Lizzie wolała się nad tym nie zastanawiać, bo jeszcze mogłaby w ostatniej chwili stchórzyć. Nat nie zdoła stąd wyjść, póki ona mu na to nie pozwoli. Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona z siebie. Wiedziała, że nie ma potrzeby nikogo wtajemniczać w ten plan. Mogła urzeczywistnić porwanie samodzielnie. To było całkiem łatwe. Nat stanął u szczytu schodów ze świecą w dłoni. Jego postać rzucała wydłużony, groźny cień. Nic dziwnego. Nat był groźny, Lizzie była jednak pewna, że nie wyrządzi jej krzywdy. Potrafiła przewidzieć, jak się zachowa, znała go przecież bardzo dobrze. – Lizzie? Co się stało, do diabła? Był pijany. Nie do tego stopnia, by upaść bez czucia, ale dostatecznie, żeby nie przejmować się używaniem wulgarnych słów w obecności damy, czego zazwyczaj nie robił. Prawdę mówiąc, gdyby to ona miała poślubić nazajutrz rano pannę Florę Minchin, też przeklinałaby jak szewc i by się spiła. 4 W tej chwili przypomniało jej się, po co to wszystko. Nat nie poślubi panny Minchin ani nazajutrz rano, ani później. Ściągnęła go tutaj, aby w tej kwestii uzyskać absolutną pewność. Musiała go ratować. – Dobry wieczór, Nat – powiedziała uprzejmie i dostrzegła jego gniewny grymas. – Ufam, że ostatni wieczór wolności spędził pan przyjemnie? – Niech mi pani oszczędzi grzecznościowych formułek, Lizzie – odparł. – Nie jestem w odpowiednim nastroju. – Uniósł świecę wyżej, żeby światło padło na jej twarz. Jego czarne oczy były przymrużone i spoglądały surowo. – Co mogło być takie pilne, żebyśmy musieli potajemnie się spotkać w ostatni wieczór przed moim ślubem? Lizzie nie od razu odpowiedziała. Uniosła nieco spódnicę i ruszyła po schodach na górę.

Przez cały czas czuła na sobie wzrok Nata, mimo że na niego nie patrzyła. Odsunął się, by mogła bez przeszkód wejść do pokoju. Był ciasny, a umeblowanie składało się ze stołu, krzesła i kanapy. Monty Fortune, stworzywszy tę dziwaczną budowlę, zupełnie nie miał pomysłu, jak ją zagospodarować. Stanąwszy na dywaniku pośrodku, Lizzie odwróciła się twarzą do Nata. Teraz widziała go już dokładnie. Ciemne włosy miał potargane, surdut rozpięty, a fular rozwiązany. Na jego policzkach widniały ślady zarostu. – Czekam – ponaglił. Lizzie rozłożyła ręce, jakby niczemu nie była winna. – Zaprosiłam pana, aby przekonać, że nie powinien pan jutro brać ślubu – wyjaśniła śmiało i spojrzała na niego błagalnie. – Pan przecież wie, że przy Florze pan się zanudzi. Jest nawet gorzej. Pan już się nią znudził, Nat, i nie dba pan o nią nic a nic. Popełni pan straszliwy błąd. Nat przeczesał dłonią włosy. – Już o tym rozmawialiśmy. 5 – Wiem – przyznała – i dlatego musiałam to zrobić. Dla pańskiego dobra. – Co takiego zrobić? Lizzie nie odpowiedziała, więc ponowił pytanie: – Co takiego? – Zamknęłam pana na klucz – rzekła szybko. –Obiecuję, że jutro pana wypuszczę… kiedy tylko minie wyznaczona godzina ślubu. Wątpię, czy Flora lub jej rodzice zechcą panu wybaczyć, że nie stawił się pan w kościele. Do tej pory Lizzie uważała, że hrabia Nat Waterhouse ma twarz urodzonego hazardzisty, z której trudno cokolwiek wyczytać. Teraz jednak można było odkryć jego myśli całkiem łatwo. W pierwszej chwili osłupiał ze zdumienia. Zaraz potem obrócił się na pięcie i zbiegł po schodach, zabrawszy świecę. Lizzie została w ciemności, łagodzonej jedynie przez wątłą poświatę sączącą się z otworów strzelniczych. Głęboko odetchnęła. Nie miała czasu, aby wziąć się w garść, Nat zaraz wróci, gdy tylko się przekona, że naprawdę nie może się wydostać. Słyszała, jak szarpie za dębowe wrota. Przekleństwa dowodziły, że nie sposób ich ruszyć. Potem płomień świecy zaczął wędrować, Nat zapewne oglądał sień. Następnie najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie zdoła wyjść, bo popisał się wyjątkowo barwną wiązanką przekleństw. Malutki ustęp wystawał nad fosę, ale jego niewielki otwór nie dawał szans przeciśnięcia się rosłemu mężczyźnie mającemu sześć stóp wzrostu. Z pokoju na górze klapa prowadziła na dach otoczony blankami, ale Lizzie zamknęła ją już wcześniej, a klucz ukryła. Była zdecydowana nie popełnić żadnego błędu. Nat wrócił. Pulsował mu mięsień w policzku. Jednak gdy się odezwał, jego głos zabrzmiał ze złudną łagodnością. – Dlaczego pani to robi? – zapytał. 6 Lizzie otarła dłonie o suknię, ale nad ich drżeniem nie umiała zapanować. Dziwiło ją to, wiedziała bowiem, że postępuje właściwie. Nie przewidziała tylko, że będzie ją to tyle kosztować. – Już panu powiedziałam – odparła. – Chcę uchronić pana przed ogromną życiową pomyłką. – Nic podobnego. Uniemożliwia mi pani zdobycie pięćdziesięciu tysięcy funtów, których rozpaczliwie potrzebuję. Wie pani, jakie to dla mnie ważne. – Za mało, aby zrekompensować nudne życie. – To jest mój wybór. – To jest zły wybór. Dlatego muszę pana przed nim uchronić. –Lizzie zachowywała pozorny

spokój, choć była coraz bardziej zdenerwowana. – Pan starał się mną opiekować. Teraz moja kolej. Robię to, ponieważ jest pan moim przyjacielem, a ja pana lubię. Dostrzegła błysk niedowierzania w oczach Nata, lecz się tym nie przejęła. Była pełna temperamentu lub zwyczajnie kłótliwa, zależnie od tego, kto wygłaszał opinię. W każdym razie uważała, że Nat powinien być jej wdzięczny za ratunek przed nieudanym małżeństwem. Tymczasem on odstawił świecę na stolik i zbliżył się do niej o krok. Sześć stóp wzrostu i szerokie barki robiły swoje. Lizzie starała się opanować lęk, ale na próżno. – Proszę dać mi klucz – powiedział łagodnie. – Nie. Wyraźnie nad nią górował i było w tym coś bardzo niepokojącego. Tłumaczyła sobie w duchu, że przez dziewięć lat ich znajomości ani razu nie dał jej powodu, by się go bała. – Gdzie on jest? – Dobrze schowany, żeby pan go nie znalazł. Nat westchnął z irytacją i wyciągnął rękę. 7 – To nie jest zabawa – oznajmił. Widziała, że stara się zachować rozważnie. Nat Waterhouse był wszak rozsądny, rozumny, a przede wszystkim odpowiedzialny. Zapewne więc to jej brakowało roztropności, gdy oczekiwała, że spojrzy na sytuację z jej punktu widzenia. Naturalnie była przekonana o swojej racji. Nie wątpiła też, że z czasem Nat to zrozumie. Na razie jednak myślał o tym, że straci majątek Flory. Na marne poszłyby zaloty do dziedziczki, które musiały niewyobrażalnie go znużyć. – Pani igra z ogniem. – Wciąż starał się nad sobą zapanować. – Zamknęła się pani tutaj razem ze mną. Czy mam to odebrać jako śmieszną próbę postawienia mnie w kompromitującej sytuacji, abym musiał poślubić panią, a nie Florę? Ostatnia sugestia oburzyła Lizzie. – Na pewno nie! – oświadczyła. – Wolałabym sobie obciąć uszy, niż pana poślubić. – Nie wierzę. Celowo naraziła pani swoją reputację, zamykając nas tu RS razem. – Brednie! – uniosła się Lizzie. – Nie zamierzam o tym nikomu mówić. Chcę tylko przetrzymać pana dostatecznie długo, aby ślub się nie odbył, a potem otworzę drzwi. – To miło z pani strony – stwierdził. – Najpierw niszczy pani moją przyszłość, a potem każe mi stawić czoło konsekwencjom. – Niech pan nie będzie taki melodramatyczny! Przede wszystkim nie powinien był pan zostawać łowcą posagów. To do pana nie pasuje. – I kto to mówi? Kobieta z pięćdziesięcioma tysiącami funtów posagu i zacięciem sędziego. Co pani może wiedzieć? 8 – Wiem wszystko o panu! – odparła gniewnie Lizzie. – Znam przecież pana od ponad dziewięciu lat i lubię go… – Nie kieruje panią bezinteresowna przyjaźń –przerwał jej Nat. – Robi to pani, bo jest rozpieszczoną i niedojrzałą egoistką i nie chce, żeby inna kobieta miała do mnie większe prawa. Pragnie mnie pani zatrzymać dla siebie. – Jest pan zarozumialcem! – zawołała Lizzie. – A pani rozpuszczonym bachorem. Od dawna uważam, że powinna pani wreszcie dorosnąć. Stali twarzą w twarz, mierząc się wzrokiem. Płomień świecy to strzelał

wyżej, to przygasał, jakby udzielił mu się nastrój niepokoju. – Kiedy pańskim zdaniem zachowałam się jak rozpieszczona i niedojrzała egoistka? – brnęła Lizzie, mimo że rozsądek nakazywał jej nie podsycać konfliktu. Nat roześmiał się kpiąco. – Nawet nie wiem, od czego zacząć. Nie interesuje pani nikt ani nic oprócz jej własnych poglądów i spraw. Ostentacyjnie pojawiła się pani na RS ogłoszeniu moich zaręczyn z Florą, aby odwrócić od niej uwagę. Flirtuje pani z każdym, kto nosi spodnie. Przez wiele miesięcy zwodziła pani Lowella Listera i Johna Jerrolda, chociaż ani jeden, ani drugi nie interesuje pani poza tym, że obaj mile łechcą jej próżność. A jeśli mamy mówić o poważnym braku szacunku dla innych, to podczas sprzedaży Drummond Castle kupiła pani część dobytku miłego sercu Milesa Vickery’ego i nigdy nie okazała dość wielkoduszności, aby mu to wszystko zwrócić… Lizzie zasłoniła uszy. Nat chwycił ją za nadgarstki i odsunął jej ręce. – Sama prosiła się pani, żeby to usłyszeć. Wiedziałem, że nie starczy pani odwagi, żeby znieść słowa prawdy. 9 Puścił jej ręce, jakby za nic nie chciał jej dotykać, i odsunęli się od siebie. Oboje ciężko oddychali. Lizzie poczuła się tak, jakby słowa Nata obdarły ją ze skóry. Łzy napłynęły jej do oczu. Po chwili Nat przeczesał dłonią włosy i znów wyciągnął rękę. – Niech pani da mi klucz i zapomnimy o tym niefortunnym zdarzeniu – zaproponował. Oboje wiedzieli jednak, że jest na to za późno. – Nie – odparła Lizzie, krzyżując ramiona na piersiach. – Zresztą nie mam go. Tłumaczyła sobie, że nie interesuje jej, co myśli ten człowiek. Zdawała sobie jednak sprawę, że tylko się okłamuje. Opinia Nata miała dla niej duże znaczenie. Kiedyś go szanowała, teraz zdawało jej się, że go nienawidzi. – Niewątpliwie schowała go pani gdzieś przy sobie – powiedział, rozbierając ją wzrokiem. – Nie! Zaskoczył ją ton głosu Nata i wyraz jego oczu. Do tej pory nie zdarzyło się, żeby patrzył na nią tak, jakby była ladacznicą z Covent Garden, eksponującą wdzięki na sprzedaż. Upokorzyło ją to bezgranicznie. Zarazem jednak obudziło się w niej coś nieznanego, pierwotnego. Ogarnęło ją dziwne ożywienie. Nat chwycił ją tak niespodziewanie, że nie zdążyła odskoczyć. Nagle jego dłonie znalazły się na jej ciele, wścibskie, poszukujące, naruszające intymność, pozostawiające po sobie gęsią skórkę. Lizzie poczuła, że robi jej się gorąco. Szarpnęła się, chcąc przerwać tę upokarzającą scenę. – Niech pan mnie puści. Przecież mówię, że nie mam klucza – powiedziała niemal błagalnym tonem. – Ale wie pani, gdzie jest. 10 Mimo wszystko ją puścił. Oddychał ciężko i patrzył na nią przenikliwie, a zarazem groźnie. Uprzytomniła sobie, że Nat na co dzień bezlitośnie tropi przestępców. Dotąd nie zdarzało jej się zastanawiać nad tą stroną jego charakteru, zresztą rzadko stykała się z jej przejawami, teraz jednak wyczuwała jego gniew i desperację. Przypomniała sobie Nata mówiącego, jak bardzo potrzebuje pięćdziesięciu tysięcy funtów Flory Minchin. Wiedziała, że chce odnowić Water House i wspomóc swoją rodzinę – miał starych rodziców i siostrę Celeste – ostatnio jednak w jego zachowaniu dał się zauważyć pośpiech, jakby potrzeba zdobycia pieniędzy stała się jeszcze pilniejsza. Lizzie nie znała przyczyny i nigdy o nią nie spytała. Może rzeczywiście Nat miał rację, że za bardzo pochłaniają ją własne sprawy. Spojrzała na niego i wydawało jej się, że widzi obcego człowieka.

Speszyło ją to tak bardzo, że była bliska kapitulacji. Nat dostrzegł jej wahanie i cicho się roześmiał. – Proszę przynajmniej raz wykazać się dorosłością. Niech pani już przyniesie ten klucz. Nieoczekiwanie pogarda słyszalna w jego głosie wzmogła opór Lizzie. Wyobraziła sobie, jak Nat opowiada swoim przyjaciołom, Dexterowi Anstrutherowi i Milesowi Vickery’emu o jej planie, o tym, co wymyśliła ta dziecinna, rozpieszczona panna żywiąca do niego słabość. No nie! To byłoby nie do zniesienia. A poza tym nie byłoby prawdą. Przecież ona po prostu próbuje uchronić Nata przed fałszywym życiowym krokiem. Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. – Nie wyjdę stąd i pan też zostanie. – Do diabła, ma pani kompletnie nie po kolei w głowie! – Nat przestał maskować wściekłość. 11 – A pan ma żałosne maniery, do diabła! – Złość dodała jej animuszu. – W dodatku jest pan arogancki i zarozumiały, jeśli wydaje mu się, że go lubię. – A nie jest tak? – Ani trochę! Nie cierpię pana. Zwłaszcza teraz, po tych wszystkich okropieństwach, które pan o mnie nawygadywał. Myśli pan, że chcę skorzystać z tych śmiesznych średniowiecznych praw Monty’ego? Chyba nie wyobraża pan sobie, że go tutaj zamknęłam, żeby przed samym pańskim ślubem uprawiać rozpustę? – Zmierzyła go spojrzeniem, mając nadzieję, że jest równie zuchwałe jak to, którym on ją otaksował. Nie miała doświadczenia w spoglądaniu na mężczyzn tak, jakby byli towarem na sprzedaż. – Na to nie starczyłoby pani odwagi – odparł ironicznie. – Niech pani skończy te niemądre żarty. Porwała się pani na coś, co ją przerasta, proszę to przyznać. To po prostu jedna z dziecinnych gier, w której zanadto się pani zagalopowała. Lizzie położyła rękę na ramieniu Nata. – Myśli pan, że nie potrafię go uwieść? Zacisnął dłoń na jej przegubie i przez chwilę go nie puszczał. – Niech pani nie będzie śmieszna. Lizzie wspięła się na palce i niewprawnie przycisnęła usta do jego warg. Nie zareagował, a przecież dobrze wiedziała, że nie pozostał obojętny. Czuła się głupio, przesuwając usta niczym po marmurowym posągu, i choć rozumiała, że Nat chce ją wprawić w zakłopotanie, musiała przyznać, że mu się to udaje. Może po prostu nie umiała się całować, ale trudno jej było cokolwiek w tej sprawie zawyrokować. Kilku mężczyzn już z nią tego próbowało, za każdym razem było to jednak doświadczenie głęboko rozczarowujące, choć nie wiedziała, czy winę ponosiły jej zbyt daleko idące oczekiwania, czy brak doświadczenia partnerów. 12 Cofnęła się i spojrzała na Nata spod przymkniętych powiek. Może jednak wcale nie był taki opanowany, za jakiego chciał uchodzić. Upojona świadomością igrania z niebezpieczeństwem, zapomniała nawet o bólu, jaki wywoływały ich pełne urazy słowa. – Skończyła pani? Z zamyślenia wyrwał Lizzie przesadnie uprzejmy głos Nata. A więc rzeczywiście chciał ją upokorzyć. Na to nie mogła pozwolić. Z nią nie wygra. – Nie – odparła chłodno. Znów zbliżyła się do niego, tak że poczuła ciepło ciała. Jak mogła go zaskoczyć? Bez przesady, naturalnie, tylko na tyle, aby przyznał, że się pomylił, nie doceniając jej. Dzieckiem nie była i nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek traktował ją w ten sposób. Położyła mu rękę na torsie. – Lady Ainsworth była pana kochanką, nieprawdaż? – szepnęła mu do ucha. Przesunęła

dłoń niżej i wyciągnęła mu koszulę ze spodni. – Słyszałam, jak służące o tym rozmawiały. Jej osobista pokojówka twierdziła, że jest pan wyjątkowo hojnie wyposażony przez naturę. To mnie bardzo zaciekawiło… – Niech pani przestanie – zaprotestował Nat, starając się opanować dreszcz. – Pani nie rozumie, co robi. – Rozumiem, rozumiem. Nie jestem dzieckiem. Rozpięła mu koszulę i pogładziła jego obnażony tors. Usłyszała głośny wdech i to dodało jej śmiałości. Nat pachniał wodą kolońską, była też domieszka, którą Lizzie zaklasyfikowała jako własny zapach Nata. Znała go dobrze, wydawał jej się bardzo podniecający. Nat lekko obrócił głowę. Lizzie czuła, że granica jest bardzo blisko. Rozbudzone zmysły oszałamiały ją poczuciem triumfu. Przeniosła dłonie na jego plecy. – Na miły Bóg… 13 Spodobało jej się, że słyszy w głosie Nata desperację. Świadomość, że doprowadziła go do takiego stanu, działała kojąco na jej urażoną dumę. Wiedziała, że powinna w tej chwili powiedzieć „dość” i się odsunąć, ale mimo woli pozwoliła ręce zabłądzić na zapięcie spodni, a potem jeszcze niżej. W tym momencie z ust Nata padło wulgarne przekleństwo i to ją otrzeźwiło. Uświadomiła sobie, że posunęła się za daleko. Mierzyli się wzrokiem i nagle Nat wykazał się szybkością, o jaką Lizzie by go nie podejrzewała. Zanim się zorientowała, wargi Nata naparły na jej usta. Zrozumiała, że tamci mężczyźni rzeczywiście nie mieli pojęcia o całowaniu, i to była jej ostatnia sensowna myśl, bo ogarnięta falą gwałtownych doznań, straciła kontakt z rzeczywistością. W pocałunkach, które wymieniali, niewiele było czułości. Lizzie, porażona siłą gniewu i pożądania Nata, nie była pewna, czy nie chodzi mu wyłącznie o to, aby ją ukarać, ale właściwie nie było to ważne. Ogromnie pragnęła tego wszystkiego, co Nat mógł jej zaoferować. Położył jej ręce na ramionach i jednym szarpnięciem rozprawił się z jej kostiumem jeździeckim i koszulką. Deszcz haftek posypał się na podłogę, a chwilę potem Nat pchnął ją na ławę pod oknem i zaczął okrywać piersi pocałunkami. Poczuła się bezwstydnie rozpustna, ale przyjemność była silniejsza. Otrzeźwił ją dopiero ból dostatecznie silny, by głośno syknęła. Nat jednak nie zwrócił na to uwagi. Czuła go teraz w sobie, raz po raz zagłębiał się w jej ciele. Jej wnętrze wypełniał żar, a ból stopniowo się w nim roztapiał. Krzyknęła, gdy rozkosz omal jej nie rozerwała. Usłyszała, że Nat wtóruje jej swoim okrzykiem, i kurczowo zamknęła go w ramionach. Zapadła cisza. Czas jakby się zatrzymał. Lizzie pogrążyła się w błogostanie, jej myśli leniwie dryfowały. Z niezbitym przekonaniem wiedziała, 14 że kocha Nata. Zawsze był jej, a teraz i ona należała do niego. Na pewno on też ją kocha. Otworzyła oczy i zamrugała zaskoczona, migotliwy blask świecy okazał się bowiem znacznie bardziej jaskrawy niż zwykle. Nat pospiesznie się ubierał. Twarz miał skrytą w cieniu. Lizzie czekała, aż się odezwie, powie jej o swojej miłości. Zaraz potem rzeczywiście się odwrócił i serce drgnęło jej 7. nadzieją. Jednak milczenie trwało. Wbiła wzrok w jego twarz i dojrzała w niej jedynie zdumienie, niedowierzanie i budzącą się zgrozę. – Lizzie… Zmartwiała. Zdawało jej się, że w ułamku sekundy wszystko w niej umarło. Nat jej nie kocha i nigdy nie kochał. Czytała to w jego pełnym trwogi spojrzeniu. Opuściła spódnicę, zebrała, na ile można było, obie części stanika sukni i spróbowała wstać. Kolana się pod nią ugięły i omal nie upadła. Ta słabość ją przeraziła. Nat zbliżał się do niej, a ją ogarnęła panika. Nie mogła z nim

teraz rozmawiać. Nie mogła nawet na niego patrzeć. Za bardzo się wstydziła swoich uczuć, które obnażyła przed nim, podobnie zresztą jak ciało. Musiała znaleźć się jak najdalej od Nata, zanim upokorzy ją ostatecznie. Pchnęła stolik, żeby zagrodził mu drogę, i rzuciła się do ucieczki. Dopadła schodów i omal nie runęła w dół, gdy noga omsknęła jej się na stopniu. Za plecami usłyszała przekleństwo. Kątem oka zauważyła, że od świecy, która stała na stoliku, zajęła się papierowa tapeta. Udało jej się zbiec i gdy po omacku starała się dotrzeć do klucza, słyszała, jak Nat walczy z płomieniami. Zanim poczuła w dłoni chłodny metal, minęło kilka cennych sekund. Teraz drzwi… Zdawało jej się, że mija wieczność, w końcu jednak zdołała je otworzyć i wybiegła w mrok nocy. Za jej plecami rozległ się tupot na schodach. Dokąd uciekać? Gdzie się schować? 15 Na szczęście miała przed sobą las. Ciemność była tu znacznie głębsza niż na otwartej przestrzeni. Słyszała, że Nat ją woła, a wściekłość w jego głosie mieszała się ze strachem, ale Lizzie się oddalała. Była pewna, że jej nie znajdzie, dopóki sama nie będzie gotowa mu na to pozwolić. Nie potrzebowała niczyjej pomocy. Nat jej nie kocha i nigdy nie kochał, a ona popełniła straszliwą omyłkę. Ta przygnębiająca myśl tłukła jej się po głowie, głusząc wszystkie inne. Próbowała jakoś ją uciszyć. Musiała przecież zapomnieć, co się stało. Nat był wolny i mógł przyłączyć się do niej w udawaniu. Poślubi Florę, tak jak zamierzył, zdobędzie pieniądze, których potrzebował, i żadne z nich nie wspomni już ani słowem o tej nocy. Tyle że Nat nie potrafił udawać. Lizzie zarzucała mu brak wyobraźni, ale musiała też się godzić z jego zwyczajem rozpamiętywania swoich problemów, a co gorsza, również poddać się przymusowi podobnego postępowania. Nie tym razem… – Nic się nie stało – powiedziała na głos. Wygładziła resztki stanika sukni zdziwiona, że pałce wciąż jej drżą. – Nic takiego się nie stało. 16 Rozdział drugi Nat Waterhouse stał na dziedzińcu Fortune Hall, patrzył w ciemne okna sypialni Lizzie i próbował zebrać myśli. Co teraz ona zrobi? Ucieknie? Ukryje się? Dokąd pójdzie? Powinien sam odpowiedzieć sobie na te pytania. Znał przecież lady Elizabeth Scarlet, odkąd miała jedenaście lat, a on dwadzieścia. Obserwował, jak przemienia się z dziecka w kobietę. Sądził, że wie o niej wszystko, a tymczasem bardzo się pomylił. Gdzie ona teraz jest? Jego umysł zdawał się funkcjonować znacznie gorzej niż zwykle. Nat nie był w stanie się skupić ani zastanowić, jak w zaistniałej sytuacji poukładać swoje sprawy. Myślał tylko o Lizzie. Cóż on najlepszego zrobił, u diabła? Pytanie wydawało się bez sensu. Doskonale wiedział, co zrobił. Uwiódł pannę, bynajmniej nie swoją narzeczoną, w noc poprzedzającą własny ślub. Przez rok nie tknął kobiety, a kiedy w końcu przerwał ten okres abstynencji, padło akurat na tę, której pod żadnym pozorem nie wolno mu było mieć. Pozbawił ją dziewictwa. Okazał się zbyt słaby, by zachować panowanie nad sobą. Przecież nie kochał Lizzie. Właściwie nie mógłby nawet powiedzieć, że ją lubi. Kiedyś byli zaprzyjaźnieni, ale ostatnio nieraz zalazła mu za skórę. Wciąż próbowała odwieść go od małżeństwa z Florą, prowokowała go, usiłowała traktować

jak swoją własność. Liścik, który przesłała mu tego wieczoru, zirytował go nie na żarty. Omal nie zlekceważył jej wezwania i tylko poczucie odpowiedzialności za Lizzie kazało mu przyjść na spotkanie. Gorzko tego żałował. 17 Nie czas teraz na żal. Stało się. Lizzie go sprowokowała, ale naturalnie nie zamierzał jej za to winić. Prawda bowiem była taka, że nie doszłoby do niczego, gdyby sam tego nie chciał. Zapragnął Lizzie, w dodatku wciąż nie wyzbył się tego pragnienia, co go zarówno zdumiewało, jak i deprymowało. Jak mógł się doprowadzić do takiego stanu, w którym myśli jedynie o jej pięknym ciele i rozkoszy, jaką z niego czerpał? Nie był święty, jeśli chodzi o kobiety, ale nie zaliczał się do rozpustników. Do tego feralnego wieczoru nie miał pojęcia, jakie potrzeby drzemią w Lizzie. Odkąd ją poznał, zastępował jej opiekuna, ponieważ z dwóch przyrodnich braci Lizzie Montague był nieodpowiedzialnym głupkiem, a Tom przebiegłym draniem. Usłyszał odgłos kościelnego dzwonu. Gdzie ona się podziała? Musiał upewnić się, że wszystko z nią w porządku, choć naturalnie doskonale wiedział, że w porządku być nie może, skoro ją uwiódł. Zdawał sobie sprawę z tego, że mimo szalonych pomysłów i prowokującego zachowania Lizzie jest niewinna. Która szlachetnie urodzona debiutantka w wieku dwudziestu jeden lat taka nie jest? To prawda, że Lizzie była niefrasobliwa. Nieraz posuwała się za daleko, ale tym razem przestraszyła zachowaniem nawet samą siebie. Poza tym straciła niewinność. Musi z nią porozmawiać. Znowu spojrzał w ziejące czernią okna Fortune Hall. Mógł naturalnie postawić na nogi cały dom, aby rozpoczęto poszukiwania. Wywołałby skandal tym większy, gdyby okazało się, że Lizzie nie ma w domu. I tak miano jej za złe nieposkromioną naturę. Gdyby rozeszła się wieść, że o północy nie spała w swoim łóżku, plotkarze nie pozostawiliby na niej suchej nitki i reputacja Lizzie zostałaby raz na zawsze zszargana. Roześmiał się posępnie. Reputacja? I tak była zrujnowana. A jeśli Lizzie zaszła w ciążę? Aż zmroziło go na tę myśl. Przez minione lata nie zawiódł Lizzie i nie mógł zrobić tego teraz. 18 Zaczął się zastanawiać nad zaplanowanym małżeństwem. To była doskonała metoda na rozwiązanie problemów finansowych. Poza tym Flora Minchin znakomicie nadawała się na żonę. Stonowana i zrównoważona stanowiła przeciwieństwo Lizzie pod niemal każdym względem. Nawet nie przyszło mu do głowy, by zedrzeć ubranie z Flory i oddawać się miłosnym rozkoszom. Bez wątpienia gdyby objawił takie życzenie, wstrząsnęłoby to nią nad wyraz głęboko. Przez własną nieostrożność znalazł się w pułapce. Na udany mariaż i poprawę sytuacji materialnej liczyli jego rodzice, siostra Celeste… Lęk go ogarniał, gdy myślał, co może się stać, gdyby zawiódł Celeste. Nie uważał się za człowieka podatnego na szantaż, a przecież gdy przyszłość i dobre imię siostry znalazły się na szali, nie wahał się ani chwili. Wiedział, że nie wolno mu postąpić inaczej. Jego obowiązkiem było chronić tych, którzy mu ufali. Dlatego potrzebował pieniędzy… Tyle że Lizzie też była bogata. Ta myśl przyniosła mu ulgę. Poślubi Lizzie. Uratuje jej reputację, a sam zdobędzie tak bardzo potrzebne fundusze. Tak, to było wymarzone rozwiązanie. No cóż, bądźmy szczerzy, prawie wymarzone. Lizzie będzie żoną z piekła rodem. Miała diabła pod skórą, nawet gdy była jeszcze mała. Może dlatego, że już od dzieciństwa życie jej nie rozpieszczało. Matka uciekła z lokajem, ojciec albo traktował córkę jak pieska

pokojowego, albo zapominał o jej istnieniu. Kiedy miała jedenaście lat i po śmierci ojca zamieszkała w Fortune Hall, w domu przyrodnich braci, synów jej matki z pierwszego małżeństwa, sytuacja niewiele zmieniła się na lepsze. Braci nie obchodziła ani trochę. Monty Fortune, chcąc uspokoić sumienie, zatrudnił dla niej guwernantkę. Lizzie podrzucała jej myszy do łóżka i kobieta wymówiła. Żadna z jej następczyń nie 19 wytrzymała długo na posadzie, wszystkie zgodnie stwierdzały, że Lizzie jest niesforna, niezdyscyplinowana i nie sposób utrzymać jej w ryzach. Szczególnie zadowolony z takiego obrotu spraw był Tom Fortune. Nat wciąż pamiętał pierwsze spotkanie z Lizzie, kiedy jako kolega uniwersytecki Toma przyjechał do Fortune’s Folly i zobaczył tam zadziorną istotę w brudnej białej sukience, z nieziemsko potarganymi rudymi włosami i wielkimi zielonymi oczami, która wspinała się na drzewo jak chłopak. Gdy po chwili spadła i Tom zaśmiewał się do rozpuku, Nat pomógł jej się pozbierać po tym wypadku. Tak to się zaczęło i odtąd to Nat niezmiennie wyciągał Lizzie z najrozmaitszych opresji, jednak wydarzenia tego wieczoru to była istna katastrofa. Lizzie jako żona i hrabina? Nie wydawała się Natowi szczególnie odpowiednią kandydatką. Samowolna, uparta, kłótliwa i wybuchowa… Ale też piękna i niezwykle zmysłowa… Tak czy inaczej nie miał wyboru: musiał się oświadczyć. Lizzie wróciła do sypialni przez okno, wspiąwszy się po ścianie pokrytej bluszczem. Tylko ona wiedziała, że pnącze maskuje bardzo poręczne uchwyty, które kiedyś wykonali budowniczowie Fortune Hall. Korzystała z tej drogi od niepamiętnych czasów, mogła bowiem dzięki niej wychodzić i przychodzić, kiedy jej się podobało, nie opowiadając się braciom oraz unikając dyscyplinujących zakusów guwernantek lub przyzwoitek, jeśli takowe akurat przebywały w Fortune Hall. Tego wieczoru podczas wspinaczki zobaczyła przez okno Monty’ego samotnie popijającego porto w bibliotece. Drugi pusty kieliszek wskazywał na to, że wcześniej ktoś Monty’emu towarzyszył. Odkąd Tom przestał być człowiekiem wyjętym spod prawa, bracia zdołali załagodzić dawne niesnaski. Monty dyplomatycznie zapomniał, że go wydziedziczył, zdawało się też, że 20 Tom jest mu gotów przebaczyć. Lizzie uważała, że za tym ociepleniem rodzinnych stosunków stoi głównie rozsądek, nikt bowiem w Fortune’s Folly nie chciał mieć z żadnym z braci nic wspólnego. Monty’ego powszechnie nie cierpiano za jego coraz większą chciwość we wprowadzaniu zapomnianych od średniowiecza podatków, ale jeszcze większą nienawiścią otaczano Toma, który uwiódł i porzucił ciężarną Lydię Cole. Lizzie nie przestąpiłaby progu domu brata, gdyby nie to, że Monty zagroził prawnymi krokami wobec każdego, kto ośmieli się udzielić jej schronienia pod swoim dachem. Zaniedbał sprawę przyzwoitki dla siostry, w wyniku czego w noce takie jak ta Lizzie nie musiała się obawiać, że ktoś zażąda od niej wyjaśnień. Marzyła o kąpieli. Cała była obolała. Suknia i włosy wciąż pachniały dymem, czuła także zapach Nata, choć nie wykluczyłaby, że to tylko igraszki jej wyobraźni. Nie chciała pamiętać niczego z tamtych chwil. Wzdrygnęła się i zamknęła oczy, licząc na to, że pozbędzie się niepożądanych myśli. Niestety, musiała się zadowolić zimną wodą. Wracając do domu, miała wielką ochotę wskoczyć do stawu, obawiała się jednak, że znajdzie ją tam Nat. Teraz więc zapaliła nędzną świeczkę, sprawdziwszy uprzednio, czy dobrze zaciągnęła zasłony, i zdjęła z siebie porozrywaną i ubrudzoną suknię. Zwykle zostawiała ubranie na podłodze, aby zajęła się nim służąca, tym razem nie mogła sobie na to pozwolić. Haftki były poodrywane, koronki podarte, co niechybnie spowodowałoby plotki, a także, byłoby trudne do wytłumaczenia. Zdawało jej się, że w ramionach Nata umrze z rozkoszy. Nie wyobrażała sobie, że można doznać czegoś tak niezwykłego, ekscytującego, zniewalają- cego. Odniosła wrażenie, że jej zaspokojone ciało topnieje niczym rozgrzany miód. Przez

chwilę cieszyła się również spokojem ducha, ten jednak uleciał 21 wraz z jej spojrzeniem na twarz Nata. Musi się wziąć w garść. Było, minęło. To, co przeżyła, zachowa dla siebie, nikt o tym się nie dowie. Ostrożnie zwinęła suknię i bieliznę w kłębek i starannie ukryła pod stertą koców w skrzyni. Zamierzała wyjąć je i spalić, gdy tylko będzie ku temu sposobność. Unikając spoglądania w wysokie lustro, zaczęła omywać ciało, wspomagając się dzbankiem z wodą i ściereczką. Z myciem głowy musiała poczekać do rana. Zaczęła ablucje od twarzy. Lodowata woda podziałała na nią orzeźwiająco. Teraz szyja, ramiona. Dłoń trzymająca ściereczkę znieruchomiała na piersi. Lizzie mimo woli przypomniała sobie usta Nata i znów obudziło się w niej pragnienie. Zrozumiała, że nie sposób tych wspomnień wymazać. Opuściła dłoń ze ściereczką i zaczęła przyglądać się swemu ciału w lustrze. Nie wyglądała tak jak zwykle. Miała na skórze sinawe ślady, świadectwo intensywności ich pasji, a zarazem straconej niewinności. Czekała na uczucie wstydu albo żalu. Na próżno. Musiało to dowodzić, że rzeczywiście jest tak szalona i zuchwała, jak twierdzili wszyscy dookoła. Nie wstydziła się przeRS żytego aktu miłosnego. Żałowała jedynie, że popełniła omyłkę, bo Nat nie odwzajemnił jej uczuć. Ta świadomość ją upokarzała. Na udzie znalazła niewielką plamkę zaschniętej krwi. Starła ją kilkoma energicznymi ruchami. Straciła dziewictwo i to był dowód. Jakiś mąż w przyszłości zapewne wpadnie w gniew, odkrywając, że żona nie zachowała cnoty. Mężczyźni w tych sprawach przejawiali hipokryzję. Mało ją to jednak obchodziło, choć może powinno, jednak nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w roli mężatki. Takie życie wymagało kompromisów i dojrzałości, a ona miała przykrą świadomość, że nie jest gotowa na ustępstwa. Prawdę mówiąc, odróżniała się od innych panien, nie marzyła bowiem o ślubie ani nie dążyła do 22 tego, aby stanąć przed ołtarzem. Teraz zaś możliwość wyjścia za mąż wydawała się jeszcze bardziej nierealna. Włożyła koszulę nocną, ale nie położyła się do łóżka, tylko usiadła na ławie pod oknem. Czy w spowitym mrokiem ogrodzie stoi Nat? Trudno jej było oprzeć się pokusie sprawdzenia. Powstrzymała ją jedynie świadomość, że nawet jeśli Nat tam jest, to nie z powodu, jakiego by sobie życzyła. Przyszedłby tu nie dlatego, że ją kocha, lecz z poczucia odpowiedzialności. Chciałby się upewnić, że bezpiecznie wróciła do domu, i uczciwie załatwić sprawę. Od dawna Nat okazywał jej troskę, ale uczucie to wypadało niezmiernie blado w porównaniu z miłością, jaką do niego żywiła. Troska była przeznaczona dla dzieci i staruszków. Na jej miłość Nat odpowiedział pożądaniem, a ona początkowo mylnie wzięła je za szczere uczucie. Tymczasem jej dłoń samowolnie wyciągnęła się do krawędzi zasłony. Lizzie uświadomiła to sobie i natychmiast ją opuściła. Nie chciała namiastki pokrzepienia, nie życzyła sobie troski. Wszystko albo nic. Okruchami nie warto się zadowalać. Wreszcie położyła się do łóżka. Próbowała zasnąć, nie zwracając uwagi na obolałe członki i na pragnienie, które w nich żyło po doznanej rozkoszy. Rozbudzone ciało nie chciało się pogodzić z brakiem zaspokojenia. Lizzie przewracała się z boku na bok, a kiedy wreszcie zapadła w sen, śniła o swojej matce, złej sławy hrabinie Scarlet, samowolnej, niefrasobliwej żonie, która uciekła z lokajem. We śnie Lizzie szukała zdawkowej czułości, którą matka okazywała jej od czasu do czasu, gdy przypominała sobie, że ma córkę. Sen dał jej pocieszenie, ale gdy rano się zbudziła, wróciła rzeczywistość: lady Scarlet od dawna nie żyje, a ona jest całkiem sama.

23 Rozdział trzeci Panna Flora Minchin siedziała wraz z rodziną przy śniadaniu, gdy kamerdyner zakłócił im czas posiłku i z dającą się słyszeć dezaprobatą zaanonsował przybycie pana hrabiego Nathaniela Waterhouse’a. Nie dość, że była nieprzyzwoicie wczesna godzina, to wizyta wypadła w poranek dnia ślubu, co sprawiło, że pani Minchin z tym większą niechęcią myślała o udzieleniu córce pozwolenia na spotkanie z narzeczonym. – Zabraniam ci, Floro – powiedziała krótko, mimo że córka odłożyła już serwetkę, a lokaj odsunął krzesło, aby mogła odejść od stołu. – To zupełnie niestosowne, a poza tym jak najgorzej wróży. Humphrey… – zwróciła się do pana Minchina, który czytał przy stole „Leeds Courier”. – Powiedz Florze, że nie wolno jej rozmawiać z hrabią Waterhouse’em aż do ślubu. Niemożliwe, aby miał do powiedzenia coś tak ważnego, że nie sposób z tym poczekać. – Sądzę, że to jednak jest ważne, mamo – odparła Flora. Zaskoczyło ją, jak szybko bije jej serce. Siedząc przy filiżance gorącej czekolady i skubiąc grzankę, wsłuchała się w głos intuicji i zrozumiała, że Nat Waterhouse przyjechał zerwać zaręczyny. Nie odczuła z tego powodu niczego oprócz ulgi. Zerknęła na zegar. Ślub był zaplanowany dopiero na drugą. To pozostawiało jej dość czasu, by poinformować wszystkich, że uroczystość nie dojdzie do skutku. Wiedziała, że może liczyć jedynie na siebie, ponieważ matka z pewnością dostanie waporów i żadnego pożytku z niej nie będzie. Popatrzyła na Nata. Prezentował się niesłychanie elegancko, podobnie jak w dniu, gdy występował z oświadczynami, i niemal tak samo, jak wyglądałby w kościele, gdyby stanął przed ołtarzem. Nie bardzo wiedziała, co sądzić o tym, że hrabia Waterhouse zadał sobie tyle trudu, aby zadbać o swoją prezencję, skoro zamierzał właśnie złamać, a nie potwierdzić zobowiązanie. 24 Buty lśniły mu nieskazitelnie, fular miał zawiązany z największym kunsztem, a zielony surdut z wykwintnego materiału był dopasowany bez najmniejszej fałdki. Hrabia nie był przystojny w typowym tego słowa znaczeniu, tak przynajmniej uważała Flora, miał bowiem zbyt nieregularne rysy z lekko skrzywionym nosem, jakby uszkodzonym podczas walki bokserskiej, i dołkiem w podbródku, który nadawał całej twarzy wyraz władczości i uporu. Mimo to było w nim coś takiego, co sprawiało, że wielu kobietom wydawał się atrakcyjny. Ponadprzeciętnie wysoki i dobrze zbudowany, nie musiał, w odróżnieniu od wielu mężczyzn, stosować poduszek ani klejonki, aby ubranie dobrze na nim leżało. W pociągłej twarzy zwracały uwagę ciemne oczy o hardym, czujnym spojrzeniu. To właśnie z ich powodu niejedna przyjaciółka z lekkim drżeniem w głosie pytała Florę, czy narzeczony nie wydaje jej się groźny. Bezlitosny mógł być rzeczywiście, wytrzymały też… Natowi Waterhouse’owi na pewno nie brakowało siły, Flora wolałaby więc mu się nie przeciwstawiać, zresztą nie słyszała nigdy o kobiecie, która by tego próbowała. Popatrzyła na niego, zachowując całkowitą obojętność. Kiedy zdecydowała się go poślubić, wydawało jej się dość niefortunne, że Nat nie budzi w niej żadnych uczuć. Zastanawiała się nawet, czy nie traci czegoś ważnego, decydując się na życie wyzute z namiętności i miłości. Teraz cieszyła się, że nigdy się w nim nie zakochała i dzięki temu uniknęła bólu spowodowanego stratą. Co więcej, doznała wielkiej ulgi, że jakimś cudem wymiga się od obowiązku małżeństwa, do którego przygotowywano ją przez lata. Powinnam była od razu zachować się odważniej, pomyślała. Powinnam była wiedzieć, że nie chcę spełnić życzenia rodziców. Teraz dostałam drugą szansę… Nagle poczuła przypływ odwagi.

25 – Panie hrabio… Nie odezwał się, więc wyglądało na to, że ona powinna przejąć inicjatywę i ułatwić mu zadanie. Westchnęła niezadowolona z powodu własnej ugodowej natury. Skoro chciał zerwać zaręczyny, to powinien trochę pocierpieć, aby sprawiedliwości stało się zadość. – Floro. – Ujął ją za ręce i zaprowadził na niewielką kanapę. – Muszę panią o coś poprosić. –Zawahał się i zmarszczył czoło. Zbolały wyraz jego twarzy zupełnie nie pasował do nieskazitelnego wyglądu, a Florę poruszył do głębi. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby Nat Waterhouse okazał tak silne uczucie. W tej chwili jednak wydawał się przygnębiony i bardzo nieszczęśliwy. Wiedziała już, co musi zrobić. – Chce pan, abym zwolniła go z danego mi słowa – stwierdziła. – Skąd pani wie? – spytał zdumiony. Wyswobodziła dłonie z jego uścisku. Co miała mu powiedzieć? Nie mogło to mieć zbyt wiele wspólnego z prawdą. Ta była zbyt osobista, a nigdy nie zdarzyło im się rozmawiać w tak poufałym tonie. Ich stosunki były powierzchowne i oficjalne. Tak naprawdę chciała wyjawić coś w rodzaju: „Nie możemy się pobrać, bo wiem, że uczucie łączące pana z lady Elizabeth Scarlet jest zbyt poważne, aby je zlekceważyć, a nie chcę przez całe życie pozostawać na drugim planie. Jestem pewna, że lady Elizabeth pana kocha, a pan jej pragnie w taki sposób, w jaki mnie nigdy nie pragnął”. To naturalnie było niemożliwe. Zrównoważona i mająca doskonałe maniery panna Flora Minchin nie mogła zwrócić się takimi słowami do narzeczonego, nawet jeśli miała świadomość, że wyrażają szczerą prawdę. – Myślę, że nie pasowalibyśmy do siebie. – Uśmiechnęła się do niego pięknie. – Poważnie się nad tym zastanowiłam. 26 Spoglądał na nią tak, jakby nagle postradała zmysły, co zresztą było całkiem prawdopodobne. Nie pasują do siebie? Jak mogą nie pasować, skoro w ich związku nie było nawet dość uczuć, aby pojawiła się niezgoda w jakiejkolwiek sprawie? Jak mogli nie być dla siebie stworzeni, skoro on miał tytuł, a ona pieniądze? On był łowcą posagów, a ona dziedziczką pragnącą tytułu. Bez wątpienia dobrze wiedziała, że małżeństwo to umowa w interesach, i tak na pewno mówili jej rodzice, bogaci bankierzy, którzy mogli kupić wszystko. Flora wstała i oddaliła się o kilka kroków, wygładzając po drodze i tak nieskazitelną spódnicę. – Bardzo dobrze się stało, że przyszedł pan z tym dziś rano – orzekła – i że mamy okazję załatwić tę sprawę, póki nie jest za późno. Nat pokręcił głową i przeczesał dłonią włosy. – Powinienem pani wytłumaczyć… Flora przerwała mu uniesieniem dłoni. To było niepotrzebne. Nie oczekiwała od Nata wyjaśnień. – Proszę, nie – powiedziała. – Nie mogę pozwolić, żeby pani przyjęła całą odpowiedzialność za to, co się stało. – Nat wydawał się przejęty zgrozą. – To nie jest uczciwe, żeby brała pani na siebie ciężar tej decyzji, Oto i tragedia Nata Waterhouse’a, pomyślała Flora. Jest zbyt honorowym człowiekiem, by postąpić tak, jak zrobiliby inni na jego miejscu, i chwycić się liny ratunkowej, którą mu rzuciła. Doskonale wiedziała, że niejeden mężczyzna byłby już za drzwiami, służalczo wdzięczny, że wybawiła go z kłopotu.

27 – Jeśli chce pan odzyskać wolność, sir – zwróciła mu uwagę – nie ma innego sposobu. Damie wolno zmienić zdanie, dżentelmen bez utraty honoru nie może tego zrobić. To proste. – Nie zasługuję na to, żeby pani tak bardzo ułatwiała mi życie. – Nat podszedł do Flory, pochylił się i ucałował ją w rękę. – Jest pani wyjątkową kobietą – dodał. – Nie miałem o tym pojęcia. – Co w zasadzie tylko pokazuje, dlaczego nie pasowalibyśmy do siebie – stwierdziła oschle. – Nie ciągnijmy więc tego, o czym lepiej zapomnieć. Wiedziała, że on nie chce wyjść i zostawić jej sam na sam z zamieszaniem, jakie musiało spowodować odwoływanie uroczystości ślubnej w ostatniej chwili. Wiedziała też, że koniecznie chce jej przedstawić powód swojej dezercji i wziąć winę na siebie. Zapewne wolałby, aby rzuciła się na niego ze złością, krzycząc i płacząc, ponieważ w ten sposób zmniejszyłaby nieco jego poczucie winy. Flora nie zniżyła się do okazania słabości i pozostała spokojna. Odczuła nawet z tego powodu satysfakcję, bądź co bądź była tylko człowiekiem. Poczekała, aż hrabia Waterhouse wyjdzie, a kamerdyner Irwin zamknie za nim frontowe drzwi, po czym poszła odszukać rodziców, by przekazać im, że starannie hołubione marzenie o córce hrabinie właśnie się rozwiało. Florę przepełniała nadzieja, że może jeszcze w przyszłości dostanie od losu inną szansę. – Na pewno już pani słyszała nowinę – powiedziała pani Morton, modniarka, pakując dla Lizzie muślin w niebieskie kropeczki. – Dziś rano panna Minchin odwołała ślub! – Sięgnęła po sznurek i wprawnie zawiązała węzeł. – Bardzo jestem niezadowolona, kilka dam kupiło u mnie suknie i czepki specjalnie na tę okazję i nikt ich nie zobaczy! To naprawdę niefortunna i nieprzemyślana decyzja. Dlaczego panna Minchin wystawiła hrabiego do 28 wiatru, skoro sama jest tylko córką bankiera? Myśli pani, że ma lepszą propozycję na widoku? Księcia? Czy przyjechał do nas ostatnio jakiś książę? Trzydzieści sześć szylingów i sześć pensów, proszę, lady Elizabeth. Czyżby zajęła się pani szyciem sukien? Materiału pani nigdy nie kupuje. – Tak – przyznała Lizzie, szperając w torebce, aby wygrzebać monety. Próbowała się skupić na szukaniu pieniędzy, ale w głowie jej szumiało. Flora odwołała ślub! Nie tak miało być. Za trzy godziny Nat powinien być żonatym człowiekiem, potem wyjechać do Lake District, a stamtąd do Water House niedaleko Yorku, a ona mogłaby udawać, że ostatniej nocy po prostu nie było. – Trzydzieści sześć szylingów, lady Elizabeth –powiedziała z lekkim zniecierpliwieniem pani Morton. –I w gotówce, jeśli można, a nie w papierach. Nie ufam bankom. – Naturalnie – odparła półprzytomnie Lizzie. Dość przypadkowo wyłożyła kilka monet na ladę. Było jej bardzo gorąco. Może jednak popełniła błąd, przychodząc tu. Nie chciała zostać w Fortune Hall, obawiała się bowiem wizyty Nata, zarazem jednak nie szukała towarzystwa. Zastanawiało ją, dlaczego akurat tego ranka wszystko wydawało jej się tak trudne i skomplikowane. Myślało jej się tak ciężko, jakby miała głowę z ołowiu. – Słyszałam, że większość łowców posagów już wyjechała – ciągnęła pani Morton, odliczając resztę. Brzęk monet wydał się Lizzie przeraźliwie głośny. – Szkoda. Pomysł pani brata na zabranie pieniędzy kobietom bardzo ożywił interesy. Przyjechało wielu nowych klientów. Teraz pewnie dżentelmeni dojdą do wniosku, że nie warto się tutaj fatygować, skoro zabrakło majątków do wzięcia. 29 – Pewnie tak – przyznała Lizzie. – Niech jadą swoją drogą. Mnie cieszy to – dodała – że Monty’emu niewiele wyszło z tego odkurzonego podatku niewieściego. Połowy naszych posagów mu się zachciało! Jego chciwość jest wręcz haniebna.

– To prawda, że chciwiec z niego i kobieciarz –podchwyciła pani Morton. – A Tom wcale nie lepszy. To, co zrobił z panną Cole… Jak ona po tym znajdzie przyzwoitego męża? – Pani Morton pokręciła głową. – A teraz panna Minchin… Ciekawe, skąd to zamieszanie. Żadna panna nie odwołuje ślubu rano w dniu ceremonii, jeśli nie kroi się skandal. Wspomni pani moje słowa, lady Elizabeth! „Kroi się skandal… “ Lizzie nawiedziło bolesne wspomnienie poprzedniej nocy. Oddaliła je od siebie najszybciej, jak umiała. Przecież zaraz po przebudzeniu solennie obiecała sobie więcej o tym nie myśleć. Co prawda, wtedy nie wiedziała o odwołaniu ślubu. Dlaczego Flora to zrobiła? Z pewnością Nat nie opowiedział narzeczonej, co zaszło poprzedniego wieczoru. To nie wchodziło w grę. Lizzie bardzo, chciała poznać przyczynę, ale w tym celu musiałaby stanąć twarzą w twarz z Natem, a trudno było jej sobie wyobrazić coś gorszego, skoro emocje jeszcze nie opadły. Nic się nie stało, próbowała sobie tłumaczyć. Nie ma skandalu, bo nic się nie wydarzyło. Chciała zebrać resztę z lady, ale monety posypały się na podłogę. Pani Morton zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem. – Czy pani dobrze się czuje, lady Elizabeth? Wydaje się pani roztargniona. A może coś pani wiadomo o zerwaniu zaręczyn? – Roześmiała się nieszczerze. – Przecież przyjaźni się pani z hrabią Waterhouse’em, i to bardzo, prawda? 30 Lizzie pochyliła się, aby pozbierać monety. W sklepie nagle zrobiło się nieznośnie duszno. – Jest pani najbogatszą pozostałą dziedziczką –ciągnęła nad jej głową pani Morton. – Czy zamierza pani wyjść za mąż, lady Elizabeth, zanim przyrodni brat panią okradnie? W tym momencie głośno zadźwięczał dzwonek i drzwi sklepu się otworzyły. Lizzie raptownie poderwała się z podłogi i zamarła. O kilka kroków przed nią stał Nat Waterhouse. Zaskoczona wyciągnęła rękę, by przytrzymać się lady, bo zakręciło jej się w głowie. Poczuła pod palcami śliskie drewno. Do licha, czemu dzisiaj wszystko wydaje jej się takie dziwne? Nic się nie stało… Nat wyglądał na bardzo zmęczonego. Pod oczami miał cienie, jakby całą noc nie spał, a usta zacisnął w ponurym grymasie. Mimo to wywarł dostateczne wrażenie, by pod Lizzie ugięły się kolana. – Lady Elizabeth – przywitał się, wykonując ukłon. Pomyślała, że jest zupełnie taki sam, jak w ubiegłym tygodniu. Nic się nie zmieniło. Dlaczego więc patrzyła na niego w zupełnie inny sposób? Dlaczego widziała w nim kochanka i dostrzegła porozumiewawczy błysk w oczach? Zdawało jej się również, że wszystkie uczucia ma wyraźnie wypisane na twarzy. – Hrabia Waterhouse! – Pani Morton zakrzątnęła się wokół przybysza. – Tak mi przykro z powodu pańskich zerwanych zaręczyn… – Dziękuję, pani Morton – odparł, nie odrywając wzroku od Lizzie i nie przedstawiając żadnego wyjaśnienia. Lizzie uświadomiła sobie, że ma odciętą drogę do wyjścia, między nią a drzwiami stał bowiem Nat. Bez wątpienia zajął tę pozycję celowo, aby wymusić na niej spotkanie twarzą w twarz. Nagle wydało jej się, że ściany 31 sklepiku zbliżają się do siebie, a kunsztownie ułożone na półkach bele materiałów spadają na nią i zaczynają ją dusić. – Dobrze się pani czuje, lady Elizabeth? – Pani Morton wyglądała na mocno podekscytowaną sytuacją. – Pobladła pani. Czy aby nie grozi pani omdlenie? – Z pewnością nie – odparła Lizzie. – Nie mdleję. Dzisiaj jest gorąco i dosyć duszno. Dziękuję za troskę, pani Morton. Miłego dnia, hrabio.

Okazało się, że nie jest w stanie spojrzeć na Nata. Tymczasem zbliżył się do niej i sama jego obecność zdawała się odbierać jej władzę nad głosem i giętkość ruchów. Wrażenie było przytłaczające. Co gorsza, Lizzie spostrzegła, że pani Morton przygląda im się z dużym zaciekawieniem, przenosząc wzrok to na nią, to na Nata. – Czy mogę panią odprowadzić? – spytał cicho Nat, ujmując Lizzie za łokieć. Przez jej ciało natychmiast przebiegł dreszcz. Bardzo ją to zdziwiło, bo przedtem tak na niego nie reagowała. W przeszłości dotykał jej bez wątpienia tysiące razy, kiedy pomagał zsiąść z klaczy albo towarzyszył na balu. Nagle jej ciało zaczęło reagować całkiem po swojemu, nie bacząc na rozsądek. – Dziękuję, ale nie – odparła. – Mam sprawunki do załatwienia. – Wobec tego będę pani towarzyszył. – Nie ma takiej potrzeby… – Bardzo chciałbym z panią porozmawiać. W głosie Nata słychać było silną determinację. Lizie spojrzała mu w oczy i znalazła w nich potwierdzenie tego stanu. – W moim przekonaniu mamy do omówienia pewne sprawy. –Nie… – Stanowczo tak. 32 Pani Morton nie odrywała od nich wzroku. Na szczęście ponownie odezwał się dzwonek i do sklepu weszły dwie damy. Lizzie wykorzystała chwilę zamieszania, by wysunąć ramię z uścisku Nata i szybko wymknąć się na ulicę. Dokąd uciec? Gdzie się ukryć? Wiedziała, że ma na to dosłownie sekundy, zaraz bowiem Nat również opuści sklep. Nie mogła z nim rozmawiać. Na myśl o tym ogarniała ją panika. Popełniła niewybaczalny błąd i jedynym sposobem na naprawienie go było udawanie, że nic się nie stało. Gdyby zaczęła rozmawiać z Natem, zmusiłby ją do uznania tego, co zaszło, a na to nie mogła pozwolić. Uciekaj, nakazała sobie w duchu. Przez całe swoje dotychczasowe życie uciekała. Wcześniej widziała, jak robi to jej matka. – Lady Elizabeth! Zerknęła w stronę sklepu. Nat zbliżał się do niej tak szybko, jak pozwalał mu na to ścisk na ulicy. W sobotnie przedpołudnia w Fortune’s Folly panował duży ruch. Jezdnie zajmowały powozy i konie, chodniki – spacerujący dżentelmeni, oglądające wystawy damy, kobiety dźwigające z targu kosze, drepczące przy nich dzieci, spieszący gdzieś rzemieślnicy. Nat nie zwracał uwagi na tych ludzi, starał się jak najszybciej zbliżyć do Lizzie, która schroniła się pod arkadami, gdzie minęła warsztat perukarza i sklep z pachnidłami. Wpadła do sklepu z porcelaną i natychmiast obszerną spódnicą zawadziła o talerze z wystawionego na sprzedaż, niedawno przywie-zionego z Londynu serwisu Wedgwooda. Kilka sztuk roztrzaskało się na podłodze, Lizzie jednak nawet nie przystanęła mimo wściekłego okrzyku sklepikarza, lecz wybiegła przez tylne drzwi na boczną uliczkę, gdzie natychmiast potknęła się na zgniłych liściach kapusty i śmiertelnie przestraszyła wydziobującego ziarno kurczaka. Nat zapewne zatrzymał się, by 33 zapłacić sklepikarzowi za szkody, a to dawało jej kilka minut przewagi. Bez wątpienia jak zwykle poczuwał się do odpowiedzialności za jej wybryk. Złapała ją kolka, przystanęła więc oparta o kamienną balustradę mostu nad rzeką Tune, aby zaczerpnąć głębszy oddech. Do spódnicy poprzyklejały jej się kapuściane liście. Po drugiej stronie rzeki ludzie robili zakupy, zachodzili do pijalni lub spacerowali po Fortune Row, zobaczyła też rządcę swojego brata, zbierającego na błoniach opłaty od handlujących właścicieli wozów. To był

najnowszy pomysł Monty’ego po podatku od psów wprowadzonym miesiąc wcześniej. Przed biblioteką zauważyła powóz z herbem rodu Vickery. Widocznie Alice przyjechała do miasta i zapewne zamierzała ją odwiedzić po zakończeniu sprawunków. Przez chwilę cieszyła się perspektywą tego spotkania, zaraz jednak uświadomiła sobie, że nie może do niego dopuścić. Alice za dobrze ją znała i natychmiast zorientowałaby się, że coś zaszło. Lizzie wiedziała, że wtedy musiałaby wszystko przyjaciółce opowiedzieć, co zakończyłoby się katastrofą. Alice współczułaby jej serdecznie, a ona rozpłynęłaby się w żalu nad sobą. – Lady Elizabeth! Lizzie wyprostowała się gwałtownie. Nat lawirował między wozami na moście. Do surduta przyczepiły się mu liście kapusty, lecz mimo to wciąż wydawał się bardzo zdeterminowany. – Nie chcę z panem rozmawiać! – krzyknęła Lizzie, płosząc konie na moście. – Proszę odejść! Dostrzegła zdziwioną twarz wychylającej się z powozu lady Wheeler i poczuła, jak wzbiera w niej histeryczny śmiech, – A to trzpiotka! – wyczytała z warg damy. Nie musiała nawet słyszeć słów, by zgadnąć, co będzie dalej. – Szalona, niesforna, przynosząca hańbę… 34 Gdyby lady Wheeler wiedziała, jak trafna to była ocena! Lizzie zastanawiała się, czy ludzie byliby dla niej łaskawsi, mając świadomość, że cierpi z powodu złamanego serca. – Lady Elizabeth! – zagrzmiał Nat. Lizzie niespodziewanie dała nura między dwa powozy. Usłyszała soczyste przekleństwo woźnicy i poczuła na twarzy koński oddech. Nie zważając na to, przeskoczyła przez balustradkę, znalazła się pod mostem i pognała brzegiem aż do miejsca, gdzie znajdowały się warsztaty wytwórcy mebli. Tam mogła obejrzeć swoje rozchełstane odbicie w niezliczonych lustrach wystawionych na sprzedaż, w nozdrza łaskotał ją zapach wosku… Gdy chciała pobiec dalej, ktoś chwycił ją za ramię. Mimo że panika mąciła jej myśli, szybko spostrzegła, że to nie Nat, lecz nieznany jej mężczyzna. Uchylił kapelusza i przyglądał jej się z nieukrywanym uznaniem. W tej samej chwili dostrzegła Nata, który nieco dalej przeciskał się wśród ludzi. Czy on nigdy nie zrezygnuje? Na szczęście nadjechała dorożka, do której wskoczyła bez namysłu. – Fortune Hall, szybko! Woźnica zaciął konia i pojazd nabrał prędkości, zanim Nat zdołał go dopaść. Oddalając się, Lizzie widziała jego rozwścieczoną twarz. Dorożki podrożały ostatnio dwukrotnie, sir Montague zabrał bowiem fiakrom połowę ich dochodów jako podatek. Niech Monty teraz sam zapłaci podatek! – pomyślała ze złością Lizzie. Po zakupach nie miała pieniędzy, a muślin w groszki musiała upuścić podczas ucieczki. Nie zamierzała jednak po niego wracać. Właściwie nie wiedziała nawet, po co go kupiła. Teraz liczyło się tylko to, że znowu okazała się szybsza od Nata. Więcej się za siebie nie obejrzała. 35 Rozdział czwarty Do diabła z tą kobietą! Ścigał ją po ulicach i zaułkach Fortune’s Folly i w rezultacie musiał zapłacić za zniszczenia kupcowi handlującemu porcelaną, udobruchać wściekłego woźnicę i uspokoić kilka spłoszonych koni, miał więc serdecznie dość odgrywania roli sumienia i portfela Lizzie. Ta rozpieszczona i uparta panna nie umiała stawić czoła życiu. Odkąd ją znał, uciekała przed odpowiedzialnością.

Teraz uciekała przed nim. Nat przygładził włosy, patrząc, jak dorożka oddala się z turkotem, otoczona chmurą letniego kurzu. Lizzie nie odwróciła się, ale nawet z tyłu jej poza z lekko przechyloną głową w słomkowym kapelusiku wyglądała wyzywająco. Wcześniej jednak spojrzał jej w oczy i ujrzał w nich przerażenie. Pochylił się po paczkę z niebieskim muślinem, leżącą w rynsztoku. Bóg jeden raczy wiedzieć, po co Lizzie kupiła ten materiał. Do szycia miała dwie lewe ręce i zawsze wykpiwała haftowanie i krojenie sukni. Nat poczuł bolesne ukłucie w sercu. Tak dobrze znał Lizzie, przyjaźnili się od lat. Bardzo ją lubił. Biegła do niego po pomoc za każdym razem, gdy wpadała w kłopoty, było mu więc przykro, że teraz od niego ucieka. Nie rozumiał nawet, dlaczego to robi, chociaż prawdopodobnie poczuła się tak przerażona i upokorzona tym, co zaszło wczoraj wieczorem, że bała się stanąć z nim twarzą w twarz. On był gotów wszystko naprawić pod warunkiem, że Lizzie mu na to pozwoli. Pierwszy krok został zrobiony. Uwolnił się od zobowiązania wobec Flory, mógł więc poślubić Lizzie. Dałby jej swoje nazwisko i zapewnił w ten sposób ochronę, a jej majątek pomógłby mu zrównoważyć poniesioną stratę. 36 Gdyby tylko potrafił zmusić ją do wysłuchania tej propozycji… Gdyby Lizzie ją przyjęła… Z nią jednak nic nigdy nie było wiadomo. Obrócił paczkę w rękach i usłyszał odgłos drącego się papieru. Mógł osobiście dostarczyć tę zgubę do Fortune Hall i zażądać, aby Lizzie go przyjęła. Tyle że ona prawdopodobnie prędzej wylazłaby na dach i uciekła do lasu, niż chciała z nim porozmawiać. Przez chwilę rozważał, czy nie zwrócić się o pomoc do jednej z przyjaciółek Lizzie. Mógł poprosić o to Laurę Anstruther lub Alice Vickery. Odrzucił jednak ten pomysł, oznaczałoby to bowiem, że musiałby wyjawić przyczynę swojego postępowania, a obie damy i tak były zaintrygowane odwołanym ślubem. Dostał liściki od swoich drużbów, Dextera i Milesa, domagających się wyjaśnień. Gdyby zaangażował ich żony w rozwiązywanie problemu, zaczęłyby snuć domysły, a chociaż w tym gronie nie należało się obawiać plotek ani skandalu, nie chciał zwracać na Lizzie niepotrzebnej uwagi. Musiał załatwić sprawę samodzielnie, zwłaszcza że czuł się winny. Powinien był wykazać więcej opanowania i samokontroli. Niestety, Lizzie wydawała mu się nieodparcie atrakcyjna i nawet teraz odczuwał pożądanie, mimo że było ono wyjątkowo niestosowne. Z drugiej strony, gdyby poślubił Lizzie, jego namiętność przestałaby być naganna i doczekałaby się zaspokojenia. W małżeńskim łożu pieszczoty nie byłyby niczym zdrożnym. Trzeba załatwić wszystko jak należy, aby doprowadzić do ślubu. Lepiej późno niż wcale. Kiedy pani Minchin wreszcie uspokoiła się po ataku histerii, a pan Minchin przestał ciskać gromy, Flora wezwała służbę, której obecność nie była niezbędna w domu, i posłała ich do gości weselnych z wiadomością o odwołaniu ślubu, wyrażając przy tym głęboki żal z powodu kłopotu, jaki im sprawiła. Następnie poinformowała rodziców, że wybiera się sama na spacer, a ponieważ oboje nadal trwali w osłupieniu, nawet nie zgłosili sprzeciwu. 37 Pierwszy raz w życiu Flora postąpiła nagannie, czym byli całkowicie zdezorientowani, do tej pory bowiem nie sprawiała im najmniejszych kłopotów. Nagle stała się dla nich kimś niemal nieznanym. Opuściła dom i skręciła w stronę wrzosowisk. Nie miała żadnego planu, po prostu szła, gdzie ją nogi poniosą. Zwróciła uwagę, że jest piękny letni dzień, wprost wymarzony na ślub. Ptaki ćwierkały, przy drodze kołysały się polne

kwiaty. Wkrótce Flora wspięła się na wzgórze, z którego roztaczał się widok na Fortune’s Folly. Zobaczyła kościół, zakole rzeki, ruiny starego opactwa, most i Fortune Row, gdzie ludzie spacerowali i przystawali, aby pogawędzić. Była teraz poza ich zasięgiem, nawet jeśli wszyscy z zapałem rozprawiali o jej odwołanym ślubie. Spojrzała pod nogi. Pantofelki wyglądały żałośnie. Doprawdy postąpiła niemądrze, że nie włożyła solidnych trzewików, bo przecież nawet latem wiejskie drogi są nierówne i pełne kurzu. Stać ją było na nową parę, a nawet na sto par, skoro nie musiała oddać pieniędzy Natowi Waterhouse’owi. Próbowała zastanowić się nad swoimi uczuciami. Nie było jej przykro ani smutno. Byłabydobrą żoną dla Nata, bo do tego ją przygotowano w domu rodzinnym. Długo wydawało jej się, że tak właśnie ułoży się jej życie, a jednak przez cały czas zdawała sobie sprawę z tego, że jego treść może być jeśli nawet nie bogatsza, to przynajmniej inna. Małżeństwo z obowiązku było tylko jedną z dróg, którą wybrali dla niej inni ludzie, a zwłaszcza matka. W swoim czasie nie stawiała oporu. Teraz jednak… Nagle poczuła się wolna i było to niecodzienne uczucie. Usiadła na murku. Ostre krawędzie kamieni uwierały ją w pośladki i uda, więc musiała dość długo zmieniać pozycję, żeby wreszcie znaleźć namiastkę wygody. Przedpołudnie było upalne, słońce zawędrowało wysoko, a ona wyszła nie dość że w pantofelkach, to jeszcze bez kapelusza i parasolki. 38 Po prawej stronie w oddali pracowali ludzie. W jednym z nich poznała Lowella Listera, brata lady Vickery. Jeszcze przed ślubem Alice widywała go, kiedy towarzyszył matce i siostrze do sal ansamblowych w Fortune’s Folly. Naturalnie nigdy nie poprosił jej do tańca. Był gospodarzem, a ona damą i nie byłoby to stosowne, mimo że jego siostra odziedziczyła wielki majątek i poślubiła utytułowanego arystokratę. Flora przyglądała się, jak Lowell i jego ludzie koszą łąkę. Lowell miał jasne włosy jak Alice i ogorzałą cerę, bo przecież spędzał większość czasu na dworze. Raz po raz pochylał się i wykonywał płynne zamachy kosą, a w ruchach jego ciała widać było sprawność i siłę. Flora widziała grę mięśni jego ramion, gdy metodycznie przesuwał się naprzód. Pomyślała, że daje dobry przykład parobkom. Nie należał do tych gospodarzy, którzy siedzieli i przyglądali się trudowi innych. Lowell wyprostował się i odgarnął kosmyk z czoła. Uniósł do warg kamienne naczynie i przełknął duży haust. Potem opuścił dłoń i spojrzał prosto na nią. Oczy miał intensywnie niebieskie, podobne do letniego nieba. Nagle Florze zrobiło się jeszcze bardziej gorąco, a tymczasem Lowell powoli ruszył w jej stronę. Ogarnął ją niepokój, wstała więc raptownie, ale spódnica zaczepiła jej się o kamienny zadzior i rozległ się trzask materiału. Wróciła na drogę i bez słowa zaczęła się szybko oddalać w stronę wsi. Czuła, że Lowell wciąż jej się przygląda, więc po jakichś dwudziestu krokach zerknęła za siebie przez ramię. Stał przy murku i trzymał w palcach strzępek żółtego muślinu, oddartego z jej sukni. – Proszę poczekać! – zawołał. Flora zawahała się. Lowell ruszył wzdłuż murku, a gdy prawie się z nią zrównał, zręcznie przeskoczył przez kamienie i stanął obok. Wydawał się pełen wigoru i tym bardzo różnił się od innych znanych jej mężczyzn. Poczuła od 39 niego zapach trawy i słońca, a gdy się uśmiechnął, jej serce przyspieszyło rytm. – Za duży upał na spacery po wzgórzach – powiedział z wyraźnym miejscowym akcentem. W odróżnieniu od swojej matki i siostry nigdy się go nie pozbył. – Napije się pani? – spytał. Flora wzięła naczynie, przyglądając mu się nieufnie. Lowell roześmiał się i wyciągnął korek z szyjki. Upiła więc duży łyk, przykładając wargi do miejsca, którego dotykały wcześniej usta Lowella. Płyn był zimny, odświeżający i smakował jabłkami. Przełknęła jeszcze trochę i stwierdziła, że Lowell wciąż wpatruje się w nią z wesołą miną. Zawstydziła się nieco i oddała mu

naczynie, zastanawiając się, czy nie powinna najpierw wytrzeć szyjki. – Dziękuję – powiedziała. – Panna Minchin, nieprawdaż? – spytał Lowell. – Flora? Podobało jej się, jak wypowiada jej imię. W jego ustach brzmiało bardzo ładnie. Skinęła głową. – A pan jest Lowell Lister. Zabawnie się ukłonił. – Co pani tu robi sama, Floro? – Chciałam się nad czymś zastanowić – odrzekła. Słońce przenikało przez koronę jesionu stojącego przy murku i migotliwie ją oślepiało. Miała ochotę usiąść i oprzeć ciężką głowę o gruby pień drzewa. Spojrzała podejrzliwie na naczynie, które Lowell trzymał w dłoni. – Czy to jest cydr? – Słyszała kiedyś, że cydr jest niebezpieczny. – Tak. Chce pani jeszcze trochę? – Nie, dziękuję. Powinien był pan mnie powstrzymać. Cydr nie jest stosownym napitkiem dla damy. Lowell wybuchnął śmiechem. 40 – Dlaczego miałbym panią powstrzymywać? Nie może pani sama zdecydować, czego chce? Flora popatrzyła na niego z uwagą. Oczy miał bardzo niebieskie, ale ze złotymi i zielonymi plamkami, a do tego smoliście czarne rzęsy. – Naturalnie, że mogę – odparła urażona. Usiadła na trawie. – Odwołałam ślub. To była moja decyzja. Lowell zrobił zdumioną minę i bez pośpiechu zajął miejsce obok Flory. – Czy nad tym chciała się pani zastanowić, przychodząc tutaj? – spytał. Flora zerknęła na niego kątem oka. Rękawy koszuli miał podwinięte, a ramię, które znalazło się tuż obok jej ramienia, było opalone na ciemny brąz i pokryte włosami złociście połyskującymi w słońcu. Florze zaschło w gardle. Pomyślała, że chyba jeszcze napije się cydru. – Tak – powiedziała. – O swoim ślubie i jeszcze.. o innych rzeczach też. – Może o tym porozmawiamy? – zaproponował – Dobrze. – Flora spojrzała na niego i uświadomiła sobie, że rzeczywiście ma na to ochotę. 41 Rozdział piąty – Najdroższa lady Elizabeth – powitała ją ze słodyczą lady Wheeler. – Jak miło nam gościć panią dziś wieczorem! To dla nas niespodzianka, bardzo przyjemna niespodzianka. Trzepotała wokół Lizzie jak olbrzymia ćma, wymachując ramionami spowitymi w drogie tkaniny. Lizzie pomyślała, że pani domu, chcąc uniknąć nieszczęśliwego wypadku, powinna trzymać się z dala od kominka. – Nigdy nas pani nie zaszczyca swoją obecnością – ciągnęła lady Wheeler. – Dzisiejszą wizytę poczytuję więc za przejaw wielkoduszności. – Och, to nic takiego – wyjąkała Lizzie. Wielu mieszkańców Fortune’s Folly uważało ją za skończoną snobkę, która rzadko zniża się do bywania na ich zgromadzeniach, ponieważ jest córką hrabiego, zbyt wysoko postawioną dla nich wszystkich, w rzeczywistości jednak tak wiele osób bezwstydnie okazywało jej uniżoną służalczość, że Lizzie jak ognia unikała balów i przyjęć. Poza tym Monty, czyli sir Montague,

zaniedbywał obowiązki prawnego opiekuna i nie obchodziło go, dokąd Lizzie chadza i co robi. Prawdę mówiąc, również tego wieczoru Lizzie nie zamierzała towarzyszyć braciom na proszoną kolację u lady Wheeler. Z Tomem w zasadzie nie rozmawiała, oburzona jego zachowaniem wobec Lydii, a do Monty’ego nie żywiła ani siostrzanych uczuć, ani szacunku, wyglądało bowiem na to, że nie robi nic innego, tylko pije na umór i obmyśla nowe sposoby wyłudzenia pieniędzy od mieszkańców Fortune’s Folly. Jednak gdy lady Wheeler osobiście stawiła się z zaproszeniem w Fortune Hall, jej córka Mary odciągnęła Lizzie na stronę i usilnie poprosiła, aby przyszła, mówiąc: 42 – Wie pani na pewno, jak bardzo rodzice mną pogardzają, odkąd rzucił mnie lord Stephen Armitage. Są gotowi zgodzić się na każdego kandydata, a ja nie mogę tego znieść. Jestem pewna, że przystaliby nawet na Toma albo i samego sir Montague’a, gdyby tylko któryś z nich mi się oświadczył. Czuję się jak dobra jałówka na targu, a może nawet nie dobra, tylko taka, która została, bo nikt nie chciał jej kupić. Lizzie w głębi ducha uważała, że porównanie do jałówki wcale nie jest takie chybione, zwłaszcza że Mary miała wielkie brązowe oczy; tym razem wykazała jednak dość taktu, by nie powiedzieć tego głośno. – Myślę, że o Monty’ego nie musi się pani martwić – powiedziała z nadzieją, że brzmi to krzepiąco. – Nie spieszy mu się do żeniaczki, odkąd pojął, że są inne sposoby na wyłudzanie pieniędzy. Natomiast Tom… – Urwała z westchnieniem. Rzeczywiście należało się spodziewać, że Tom wybierze pannę z odpowiedniej wysokości posagiem. Zdążył złożyć wizytę Florze Minchin, gdy tylko usłyszał o jej zerwanych zaręczynach. – Proszę przyjść we wtorek wieczorem – powtórzyła błagalnie Mary. – Potrzebuję pani, wierzę, że pani mnie ochroni. Lizzie z ociąganiem wyraziła zgodę. Żal jej było Mary, która niespodziewanie straciła narzeczonego, gdy ten wybrał ucieczkę z kurtyzaną. Mary była beznadziejnie zakochana w Stephenie Armitage’u, nicponiu co się zowie, więc jego dezercja bardzo ją przygnębiła. Zdaniem Lizzie, Armitage był rozpustnikiem i łowcą posagów, zatem Mary nie zachowywała się rozsądnie, usychając z tęsknoty, ale przecież to wcale nie zmniejszało jej bólu. Lizzie przekonała się na własnej skórze, jak cierpi z powodu Nata, i teraz lepiej rozumiała Mary. 43 Przynajmniej nie musiała się obawiać spotkania z Natem u Wheelerów, o czym z zadowoleniem myślała, wkraczając za panią domu do salonu. Wheelerowie nie zadawali się z jej kręgiem towarzyskim, więc obecność Nata lub któregoś z jego przyjaciół była wysoce nieprawdopodobna. Cieszyło ją to, miała bowiem dzięki temu zapewniony spokój, którego potrzebowała. Mogła skupić się na stwarzaniu pozorów własnego dobrego samopoczucia i spróbować zapomnieć o tym, co zaszło między nią a Natem. Nie widziała go od ponad tygodnia. Po jej ucieczce ze sklepu bławatnego przez kolejne pięć dni składał wizyty w Fortune Hall. Dwukrotnie nie przyjęła go pod pozorem niedyspozycji, raz kazała powiedzieć służbie, że nie ma jej w domu, a za czwartym i piątym razem po prostu się schowała. Wreszcie Nat przestał ją nachodzić, a od służby usłyszała plotkę, że wezwano go na kilka dni do Water House, ponieważ zaniemógł jego ojciec. Odczuła olbrzymią ulgę. Nie sądziła, by mogła zachować obojętność, stając z nim twarzą w twarz. Jej uczucia były zbyt świeże. Natomiast z żalem unikała spotkania z Alice Vickery. Przyjaciółka kilkakrotnie zaglądała do Fortune Hall i Lizzie zastanawiała się nawet, czy nie maczał w tym palców Nat. Doszła do wniosku, że to mocno wątpliwe. Nat nie opowiedziałby nikomu o ich sekrecie, tego była pewna. Alice znała ją doskonale i natychmiast zauważyłaby, że coś jest nie w

porządku. Nie pomogłyby wykręty. Lizzie nie mogła więc dopuścić ani Alice, ani Laury zbyt blisko, bo nie miała ochoty na zwierzenia. Lizzie weszła do salonu razem z Tomem i Montym, rozmyślając o umiejętności przystosowania się do sytuacji, jaką wykazała się lady Wheeler. W zeszłym tygodniu nazwała ją trzpiotką, teraz jednak zdawała się nie pamiętać tamtego epizodu, ponieważ Lizzie była piękną i bogatą hrabianką. Zresztą Wheelerowie mieli syna utracjusza George’a, który szukał bogatej 44 żony. Lizzie dostrzegła, że George już czyha, by ją powitać. Zauważyła Mary, która wydawała się mocno speszona, a także… Nata. Hrabia Waterhouse, który dotąd nie przestąpił progu domostwa sir Jamesa Wheelera, stał przy wysokich oknach wychodzących na taras. W wie-czorowym stroju imponował elegancją. Lizzie uświadomiła sobie nagle, że jeśli sądziła, iż wszystko między nimi skończone, to była w grubym błędzie. Właśnie rozmawiał z jasnowłosą kobietą, która prezentowała się oszałamiająco w turkusowej sukni i biżuterii z szafirów. Lizzie poczuła ukłucie zazdrości. W tle usłyszała obleśną pochwałę tej damy, którą Tom skierował do Monty’ego. Ten z kolei z widocznym uznaniem zmierzył wzrokiem szafirowy naszyjnik i kolczyki. Lizzie przypomniała sobie, że podczas przyjęcia, na którym ogłoszono zaręczyny Nata z Florą, postanowiła odwrócić uwagę Nata od narzeczonej. Nie było to trudne. Cicha, niezbyt ładna Flora ustępowała Lizzie pod każdym względem. Natomiast ta kobieta… Wspaniałe blond włosy, nieskazitelna cera, niebieskie oczy i figura z krągłościami spowita w zmysłową, prawie przezroczystą tkaninę. Do tego londyńska ogłada… Lizzie poczuła się nagle prowincjuszką. Żałowała, że nie włożyła na ten wieczór klejnotów po matce, słynnych brylantów lady Scarlet. Podeszła do niej lady Wheeler. – Czy mogę przedstawić pani naszą kuzynkę, lady Priscillę Willoughby? Owdowiała w zeszłym roku i od pewnego czasu mieszka u nas. Lizzie poszła za panią domu, rozmyślając o tym, że zbyt pochopnie uznała, iż nie może być nic gorszego niż jej nieodwzajemnione uczucie do Nata. Boleśnie przekonała się o swojej pomyłce. Widok Nata urzeczonego inną kobietą okazał się dużo gorszy. Pochwyciła jego spojrzenie i dumnie uniosła 45 podbródek, starając się przybrać obojętną minę. Nie mogła przecież zdradzić, co naprawdę czuje. Priscilla Willoughby wciąż śmiała się z ostatniej uwagi Nata. Z wyraźną niechęcią odwróciła się, słysząc formułę wypowiadaną przez kuzynkę: – Lady Elizabeth, czy mogę przedstawić pani lady Willoughby? Priscillo, to jest lady Elizabeth Scarlet. – Ach, naturalnie. – Piękna Priscilla uśmiechnęła się, demonstrując drobne, białe zęby. Głos miała modulowany, śmiech brzmiał jak dzwoneczki. – Miło mi poznać, lady Elizabeth. Nathaniel – tu przesłała Natowi uśmiech – wspomniał mi, że zna panią od dziecka. Nathaniel, odnotowała w myślach Lizzie, a nie hrabia Waterhouse. Dostatecznie nieformalne, by wskazać na poufałość, ale nie Nat, jak mówiły wszystkie znajome, z którymi łączyła go platoniczna przyjaźń. Lady Willoughby bez wątpienia musiała czymś się wyróżniać. – Mnie również miło zawrzeć znajomość, lady Willoughby – odparła Lizzie. – Czy pani zna hrabiego Waterhouse’a jeszcze z czasów jego dzieciństwa? Szafirowe oczy lady Willoughby nieco pociemniały. Położyła Natowi dłoń na przedramieniu. – Och, jesteśmy starymi przyjaciółmi, prawda, Nathanielu? Można by niemal powiedzieć, że łączy nas dawne uczucie! – Znowu perliście się roze-

śmiała i oznajmiła: – Nathaniel i mój zmarły mąż zaciekle rywalizowali o moją rękę. – Musieliście być ze sobą we troje bardzo blisko – zauważyła z przekąsem Lizzie. – Ufam, że dokonała pani właściwego wyboru. Była świadoma, że Nat obserwuje ją spod oka. Wyraźnie czuła wzbierającą w niej chęć, żeby popisać się złym zachowaniem, wręcz 46 awanturnictwem, jak zapewne nazwałaby to lady Willoughby. Tyle że na Nacie prawdopodobnie nie wywarłoby to wrażenia. – Kto wie… – Priscilla zręcznie potrząsnęła pięknie ufryzowaną głową. – Może dostanę drugą szansę? – Drugą szansę na drugiego męża? – spytała słodko Lizzie i zwróciła się do Nata. – Dobry wieczór, hrabio Waterhouse. Jak pan się miewa? – Dziękuję, lady Elizabeth, bardzo dobrze. – Ujął ją za rękę, chociaż wcale mu jej nie podała. – A co u pani? – spytał. Zmierzył ją bacznym spojrzeniem i Lizzie poczuła, że się rumieni. Dotknięcie Nata wyzwoliło w jej ciele gwałtowne doznania. Tymczasem dostrzegła w jego oczach błysk rozbawienia. Bez wątpienia zauważył, że jest zazdrosna. Lizzie była wściekła, że tak łatwo dała się rozszyfrować. Pierwszy raz jednak ucieszyła się, iż Nat ma ją za rozpieszczone dziecko. Uniknęła w ten sposób głębokiego upokorzenia, jakie stałoby się jej udziałem, gdyby Nat wiedział, że za jej zazdrością kryje się miłość. – Była pani niedysponowana, kiedy ostatni raz próbowałem panią odwiedzić – mówił tymczasem Nat. – Mam nadzieję, że już zdrowie pani dopisuje. – Och, damy nieustannie cierpią z powodu bagatelnych niedyspozycji – wtrąciła z wdziękiem Priscilla Willoughby. – To nie ma wielkiego znaczenia, prawda, lady Elizabeth? Posługujemy się takim sposobem, aby dodać sobie tajemniczości. – Nie mam zwyczaju zajmować się bagatelami – oznajmiła Lizzie i uwolniła rękę z uścisku Nata. – Bardzo przepraszam, pozwolę państwu bez przeszkód odnawiać starą znajomość. Nie spodziewałam się zastać tu dzisiaj hrabiego Waterhouse’a – zwróciła się do lady Wheeler, która poprowadziła ją ku kolejnej grupce znajomych. 47 – Przyszedł, bo zaprosiła go Priscilla – wyjaśniła pani domu. – Oni się bardzo przyjaźnią. Czyż ona nie jest urocza? Kiedy była debiutantką, nazywano ją Chodzącą Doskonałością, tak wysoko ceniono jej urodę i zalety towarzyskie. Chodząca Doskonałość! Też mi coś! – W tamtych czasach wszyscy mieli jakieś przydomki – przypomniała Lizzie. – Słyszałam o tym od matki. Nawet lady Wheeler miała dość inteligencji, aby zrozumieć sens tej uwagi. Zaczerwieniła się i przeprosiwszy, odeszła. – Byłoby rozsądniej, gdyby pani się z nią zaprzyjaźniła – rozległ się tuż obok rozbawiony męski głos. Lizzie odwróciła się i ujrzała wicehrabiego Johna Jerrolda. Krzywo się uśmiechał, co przysparzało zmarszczek jego poczciwej twarzy. – Nie musi pani być zazdrosna – dodał. – Jest pani dziesięć lat od niej młodsza i nie może narzekać na brak urody. Wyjdzie pani za mnie? Lizzie się roześmiała. Pół roku temu odrzuciła oświadczyny Jerrolda, ale ich znajomość się nie zakończyła. Czasem zastanawiała się nawet, czy nie popełniła błędu, odmawiając swojej ręki, Zaraz jednak uświadamiała sobie, że nawet nie przeszło jej przez myśl, że chciałaby, aby John jej dotykał. – Nie – odparła. – Nawet pański tytuł mnie nie przekona. Za bardzo pana lubię, żeby wiązać się z panem ślubem. Byłabym najgorszą żoną na świecie, zapewniam. – Słusznie, Lizzie – odrzekł z uśmiechem. – Pani nie jest stworzona na żonę, a przynajmniej nie na moją. Ale zapytać musiałem.

– Po co? Pan też klepie biedę? Czyżby za odziedziczonym tytułem nie poszły pieniądze? – Nie – przyznał. 48 – Ma pan bogatą wdowę na wyciągnięcie ręki powiedziała Lizzie, wskazując skinieniem głowy Priscillę Willoughby, której dłoń najprawdopodobniej przewędrowała już całą długość ramienia Nata, aby zatrzymać się wreszcie na klapie surduta, podczas gdy Priscilla poufale szeptała coś Natowi do ucha. – Chociaż zapewne jest zbyt idealna, aby ucieszyć mężczyznę w łożu. – Oj, nie wiem – odparł Jerrold, kierując ku Priscilli baczne spojrzenie. – Może nazwano ją Chodzącą Doskonałością z innego powodu, niż się wydaje. Suknia nie sprawia wrażenia przesadnie skromnej. Lizzie upiła trochę wina, żeby głośno się nie roześmiać. – Dzięki Bogu, że pan tutaj jest, John – powiedziała. – Naszła mnie dziś wieczorem melancholia, którą wreszcie ktoś próbuje rozproszyć. Chyba dorównuje mi pan złym zachowaniem. – Nawet jestem gorszy. Pani tylko dużo mówi, Lizzie, ja słowa zamieniam w czyny. – Zmrużył oczy, skupiając się na jej twarzy. – Co się stało? Co ja takiego powiedziałem? – Nic – odparła pospiesznie Przeszył ją dreszcz. Roztarła nagie przedramiona, na których pokazała się gęsia skórka. Nat też zarzucił jej, że nie będzie miała odwagi spełnić swojej zapowiedzi, tymczasem dowiodła mu, że się pomylił. Oddała mu się z pasją i temperamentem swojej natury. – Nic – powtórzyła. Jerrold wciąż bacznie jej się przyglądał, odwróciła więc wzrok i przypadkiem zatrzymała go na Mary Wheeler. Tom przed chwilą ją opuścił, aby zgodnie z głosem rozsądku zająć się rozwijaniem stosunków z rodzicami, Mary została sama; wpatrywała się w trzymany w ręku kieliszek. – O, to jest dziedziczka dla pana – zwróciła się Lizzie do Jerrolda. – Wyświadczy jej pan przysługę, sprzątając ją sprzed nosa mojemu bratu, zanim 49 ten zepsuje jej opinię. Widzi pan, jak Tom żywo konwersuje z sir Jamesem i popiera jego poglądy? I jak od czasu do czasu zerka ku lady Wheeler, aby zapomniała, że jest kobietą w średnim wieku, i pomyślała chociaż przez chwilę, iż może się podobać? A wszystko dlatego, że ma szansę dobrać się do pieniędzy Mary. – Pani brat – stwierdził z przekąsem John Jerrold – potrafi czarować. Przy nim każdy mógłby zapomnieć, że stoi przed nim drań i oszust. – Ma do tego talent – przyznała Lizzie. – Chyba odziedziczył wdzięk po naszej matce. Kiedyś mówiono o niej, że jest najbardziej fascynującą kobietą w Anglii. – Co się z nią stało? – spytał Jerrold. – Zapiła się na śmierć – odparła Lizzie. Nie chciała rozmyślać o lady Scarlet. W jej wspomnieniach ciepło matczynych objęć mieszało się z silnym zapachem pachnidła i alkoholu. – Gdyby Mary nie odpowiadała panu jako kandydatka na żonę – podjęła – a przyznaję, że może nieco znużyć, w odróż- nieniu od jej pieniędzy, ma pan również do dyspozycji Florę Minchin. Słyszałam, że i ona wróciła na rynek. – Ma pani bardzo wulgarny sposób wyrażania myśli – powiedział z przyganą Jerrold – ale właśnie za to panią lubię. Kamerdyner zapowiedział kolację i zaaferowana lady Wheeler natychmiast zaczęła łączyć gości w pary, aby mogli przejść do jadalni. – Hrabio Waterhouse! – Jej głos brzmiał bardzo przenikliwie, bo kwestie hierarchii wprawiały ją w zakłopotanie. – Czy nie powinien pan towarzyszyć lady Elizabeth… – Och, nie róbmy ceregieli! – przerwała jej swobodnym tonem Lizzie, chwytając za ramię Jerrolda. Ruszyła ku drzwiom jadalni, pozostawiając skonsternowaną panią domu. – Pan pozwoli ze

mną, John. 50 – Rozbój na prostej drodze – mruknął ten pod nosem, ale posłusznie ruszył za Lizzie. Nie musiała szczególnie się rozglądać, by zauważyć, że Nat Waterhouse podał ramię Priscilli Willoughby. Przy kolacji Lizzie siedziała między Jerroldem a George’em Wheelerem. Priscilla najprawdopodobniej przedstawiła kuzynce swoje żądania w kwestii usadzenia gości przy stole, zajmowała bowiem miejsce obok Nata i sprawiała wrażenie niezwykle zadowolonej. Zresztą on nie wyglądał na zakłopotanego. Lizzie spostrzegła, że para starych przyjaciół prowadzi ożywioną rozmowę, a dłonie Priscilli nieustannie szukają okazji, by dotknąć nadgarstka sąsiada albo jego ramienia, jakby było to potrzebne do wzmocnienia argumentacji. Wprawiło ją to w niemałą irytację, a co gorsza, nie potrafiła przestać zwracać na nich uwagi. Ilekroć spoglądała w tamtą stronę, Priscilla pochylała się ku Natowi, eksponując alabastrowe piersi widoczne w dekolcie efektownej kreacji. Do diabła, pomyślała Lizzie, dyskretnie obciągając stanik skromnej debiutanckiej sukni. John Jerrold zrobił taką minę, jakby nie wiedział, czy się roześmiać, czy wyrazić uznanie. Wypiła trochę wina. Było kwaśne. Sir James Wheeler skąpił na zakup trunków, za to jedzenie mogło zadowolić największych smakoszy. Lizzie flirtowała z Johnem Jerroldem. Czuła się nieszczęśliwa, ale po kilku kieliszkach wina nawet komplementy George’a Wheelera wydawały jej się do przyjęcia. – Lizzie, pani za dużo wypiła – szepnęła z wyrzutem Mary Wheeler, gdy przyszedł czas, aby damy opuściły jadalnię. – W dodatku flirtowała pani. Widziałam, jak George pocałował panią w rękę. – Pan Wheeler chciał docenić moje nowe pachnidło. 51 Lizzie wzięła podaną jej przez lady Wheeler filiżankę herbaty. Napar był bardzo mocny. Najwyraźniej gospodyni uznała, że przyda się środek trzeźwiący. Lizzie pomyślała, że, podobnie jak inni, lady Wheeler chciała z niej zrobić kogoś, kim Lizzie nie była: debiutantkę z obrazka, chodzący ideał. Zirytowało ją to w najwyższym stopniu. Wiedziała, że w tym stanie ducha nie powstrzyma się od niestosownego zachowania. – Może potańczymy – zaproponował Tom, gdy dżentelmeni dołączyli do dam. – Odsuniemy dywan. Lizzie – dodał, patrząc na siostrę – bardzo dobrze gra na fortepianie. Była to prawda, ale Lizzie zdecydowanie wolałaby tańczyć, niż siedzieć przy instrumencie. Dostrzegła jednak, że lady Wheeler podchwyciła pomysł Toma, i w głowie Lizzie zrodził się przewrotny plan. Potulnie zajęła miejsce przy fortepianie, poczekała, aż służba zwinie dywan, i zagrała statecznego menueta. Lady Wheeler wyraźnie się odprężyła, na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Nat z Priscillą wyszli na środek salonu, który miał posłużyć za parkiet. Tom postanowił wykorzystać powolną melodię, by zalecać się do Mary. Przesłał siostrze konspiracyjny uśmiech, na który odpowiedziała posępnym grymasem. Następnie zagrała szybszego kontredansa i nastrój w salonie wyraźnie się ożywił. Tancerze poweseleli, goście siedzący pod ścianami wdali się w pogawędki. Służba roznosiła wino, płonęły świece. Na zakończenie rozległy się głośne oklaski, a lokaje wnieśli kolejne tace. Lizzie sięgnęła po kieliszek wina Upiła łyk i zaczęła ze skromną minką śpiewać: Kramarka od ostryg przy wannie stała. Myślała, że miło jest czuć wolę bożą, a myjąc wśród westchnień sam kwiat swego ciała, marzyła, że już ją chędożą…