Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 281
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 508

Cruz Melissa de la - Klika z San Francisco 02 - Jesteś zazdrosna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :929.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Cruz Melissa de la - Klika z San Francisco 02 - Jesteś zazdrosna.pdf

Beatrycze99 EBooki C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 240 stron)

Cruz Melissa de la Klika z San Francisco 02 Jesteś zazdrosna? Pieniądze, uroda, a przede wszystkim popularność – za to mogłaby zabić każda dziewczyna w szkole. Od lat na topie są niezmiennie panny Ashley, teraz w towarzystwie przebojowej Lauren, która ma zamiar na stałe wejść do ścisłej elity. Czy supermodne księżniczki oprą się pokusie wystąpienia w nowym reality show? Za nic! Co zrobią, by utrzymać się na szczycie? Wszystko! Nawet najbardziej paskudne rzeczy... Gdy w sieci rusza nowa strona z rankingiem popularności dziewczyn, okazuje się, że w walce o sławę nie ma miejsca na sentymenty. Kto stoi za powstaniem nowego portalu? I jak daleko posunie się Ashley Spencer by udowodnić, że tylko ona zasługuje na miano numeru 1?

1 MODELOWY POWRÓT DO DOMU Skarbie, tak bardzo się za tobą stęskniłam! - Ja za tobą też, mamo - uśmiechnęła się Ashley Alioto - znana także jako A. A., jedna z członkiń Kliki, stanowiącej popularną i powszechnie lubianą elitę społeczności szkoły panny Gamble. Jeanine Alioto wyglądała równie szałowo jak zawsze. Wysoka i smukła, o długich, idealnie przystrzyżonych i wymodelowanych włosach, z nieskazitelnie wyrównanymi brwiami i z ustami, w które wstrzyknięto dokładnie tyle wyciągu z wenezuelskiego miodu, by nabrały uwodzicielskiej jędr-

ności i nie wydawały się przy tym zbyt grube. Panny z klasy - rzecz jasna te spoza Kliki - pytały czasem A. A., czy bycie córką byłej supermodelki nie jest przypadkiem dołujące, zupełnie jakby posiadanie wspaniałego zestawu genów (oraz dostępu do nieskończonej ilości dżinsów) mogło się komukolwiek sprzykrzyć. W zasadzie za jedyną wadę tego stanu rzeczy mogła uznać okresy, gdy matka znikała na całe tygodnie, ponieważ jakiś bogaty facet zażyczył sobie akurat, by towarzyszyła mu na jachcie podczas rejsu po Karaibach, lub pokazała się z nim na festiwalu filmowym w Cannes. Wówczas A. A. zostawała w luksusowym apartamencie hotelu Fairmont sama, za towarzystwo mając jedynie przyrodniego brata - Neda. Oboje dawali sobie świetnie radę - no co? w końcu w hotelach mają obsługę! - ale zawsze lepiej było, kiedy mama wracała do domu. Między innymi dlatego, że z każdej wyprawy przywoziła całe tony prezentów. - A to dla ciebie, Lili - powiedziała matka i wyciągnęła z jednej ze swoich wypakowanych po brzegi walizek od Goyarda parę szałowych, czarnych butów. Wcisnęła je w niecierpliwe dłonie Ashley Li. Podarowane buciki miały siedmiocentymetrowe, łukowato wygięte obcasy i paski zawiązywane wokół kostki wąziutką wstążeczką. Otrzymywanie dizajnerskich ciuchów i akcesoriów stanowiło oczywiście jeden z licznych przy-

wilejów wiążących się z przynależnością do Kliki, lecz Lili, przycupnięta na skraju kremowego szezlonga, przyjrzała się szpilkom z dziwnie niepewnym, zaskoczonym uśmiechem. - Dziękuję bardzo, Jeanine - odpowiedziała swym najbardziej rozradowanym tonem, ale A. A. dobrze wiedziała, co naprawdę myśli przyjaciółka. Lili miała totalnego świra na punkcie marek i skoro teraz na pierwszy rzut oka nie rozpoznała wytłoczonej na wykonanych z cielęcej skórki podeszwach nazwy, automatycznie uznała podarek za rów- nie atrakcyjny jak znoszone trampki. - Czy to może jakaś argentyńska... hmm... specjalność? - Kochanie, to są buty do tanga! - Jeanine zerwała się na równe nogi. W swoich sięgających łydek botkach z kolekcji Fiorentini & Baker, w których znikały obcisłe dżinsy Ksubi, mierzyła ponad sto osiemdziesiąt centymetrów i górowała nie tylko nad drobniutką Lili, ale także nad A. A., która co prawda odziedziczyła po matce wzrost i figurę, lecz w tej chwili leżała wyciągnięta na białym dywaniku z owczego runa. - Kupiłam je dla A. A., ale potem przypomniałam sobie, że ona woli ganiać za piłką po boisku, niż założyć cokolwiek kobiecego, a wiem, że nosicie ten sam rozmiar. W Buenos Aires spędziłam kilka dni na festiwalu tanga i kupiłam je w najważniejszym z tamtejszych sklepów branżowych. Ręczna robota, a na dodatek przeraźliwie drogie.

- Tak bardzo bym chciała nauczyć się tańczyć tango -westchnęła rozmarzona Lili i zarzuciła swymi lśniącymi, kruczoczarnymi włosami. Musnęłyjej ładną, owalną buzię. A. A. parsknęła krótkim śmiechem. Tak jakby Liii potrzebowała jeszcze dodatkowych zajęć pozalekcyjnych! Jeśli nie brała akurat lekcji skrzypiec czy tenisa, szlifowała francuski bądź chiński, uczęszczała na kurs fotografii albo asystowała jednemu z profesorów z Uniwersytetu Stanforda w badaniach nad genami. Gdyby A. A. miała tak napięty rozkład, na pewno by oszalała. - Wydawało mi się, że miałaś jechać do Brazylii - A. A. dotknęła tkanego błękitnego hamaka, który matka wydobyła z walizki numer jeden jakieś dwadzieścia minut temu. Ich apartament miał przestronny taras, na którym można go było rozwiesić. Będzie idealnie pasować. - Nie lubię Rio poza sezonem - westchnęła Jeanine, gładząc swe pyszne, ciemne loki. - Copacabana w deszczu wcale nie jest zabawna i miałam już dość oglądania tych niedokarmionych dziewczyn z Ipanemy kręcących się dokoła w nadziei, że odkryje je łowca talentów z Victoria's Secret. A. A. przekręciła się na brzuch i oparła brodę na dłoniach. Uwielbiała, gdy mama zaczynała nadawać na świat modelingu. Jeanine często nazywała się Ostatnią Prawdziwą Supermodelką i wspominała stare, dobre czasy, gdy to-

powe modelki znane były wyłącznie pod swymi imionami, wszystkie miały charakter i piersi, a romanse z najważniejszymi celebrytami stanowiły towarzyski obowiązek - jej pierwszy mąż, ojciec Neda, był angielską gwiazdą rocka. Wtedy, powiadała, dziewczyny z branży miały ledwie tyle lat, by móc legalnie chodzić na randki, a okładki czasopism okupowały wyłącznie rozwiązłe, hollywoodzkie aktoreczki. - Poza tym - ciągnęła Jeanine, znów na kolanach przetrząsając walizkę - Gil zastanawia się nad kupnem jakiegoś rancza w Argentynie, więc właśnie dlatego tam polecieliśmy. Gil to Richard Gilbert, informatyczny magnat, z którym Jeanine spotykała się - dość nieregularnie - przez ostatnie pół roku. A. A. i Ned już dawno zdecydowali, że nie chcą go za ojczyma, ale nie mieli jeszcze powodu do większego niepokoju - związki Jeanine z reguły ulegały samozniszczeniu zanim pojawiały się w nich zbyt poważne zobowiązania. - Nauczyliście się z panem Gilbertem tańczyć tango? - Lili zdążyła już ściągnąć swoje balerinki od Tory Burch i ostrożnie wiązała na swych szczupłych kostkach delikatne wstążki nowych butów. - Nie mam pojęcia, czego się uczył pan Gilbert - odparła Jeanine ociekającym ironią tonem. - Po trzech dniach galopowania w błocie w starym ponczo miałam serdecznie

dosyć. Poza tym, powiedzmy, że on w Argentynie nie interesował się wyłącznie końmi. Wyciągnęła z walizki jedwabny szal w fioletowe wzory i zarzuciła go na ramiona A. A., po czym wyjęła kolejny, tym razem z mieniącymi się jak w kalejdoskopie zielonymi i różowymi paskami. - Też dla ciebie - stwierdziła, machając szalem w kierunku Lili. - To niestety tylko Pucci. Oba kupiłam już na lotnisku. Miałam chwilę, bo opóźnił się mój lot. Wzięłam też niebieski dla Ashley. Wiem, jak bardzo lubicie nosić takie same ciuchy. - Czyli zerwałaś z Gilem? - A. A. starała się ukryć zadowolenie. Usiadła, poprawiła swoje legendarne kucyki i otuliła się szalem. - Umówmy się, że potrzebuję kogoś na tyle męskiego, by tańczył tango ze mną i tylko ze mną - odpowiedziała Jeanine, balansując na piętach. Rzuciła dziewczynom swój firmowy uśmiech rodem z okładki „Cosmo". - Zresztą na pewno pamiętacie, co wam zawsze powtarzam - dodała. - Zostaw faceta, póki jeszcze dobrze wyglądasz! - wyrecytowały wesołym chórem A. A. i Lili. Po raz milionowy w swym dwunastoletnim życiu A. A. poczuła się szczęśiwa, że jej matka jest taka fajna, że jest bardziej przyjaciółką niz rodzicem. Tak łatwo się z nią rozmawiało. Kiedy Jeanine była w domu, wszystko szło lepiej - nawet mimo tego, że

nieco zbyt często nalegała na zmianę wystroju ich luksusowego apartamentu. Póki jednak nie pozwalała swemu przemądrzałemu dekoratorowi pozbyć się pokaźnej kolekcji gier wideo ani zmienić wiszącej w gigantycznym salonie plazmy na mniejszą, póty ani Ned, ani ona nie narzekali. - No dobra, mówcie, co tam słychać w Hogwarcie? -spytała matka, po czym zabrała szalik A. A. i kilkoma ruchami zawiązała go sobie na głowie, zupełnie bez wysiłku, tworząc supermodną opaskę. - Klub Towarzyski zarządził pierwszą imprezę z chłopakami z Gregory Hall - odpowiedziała Lili. - Prawie wszystko zorganizowałam sama... - I prawie udało ci się przy tym zabić Ashley - wtrąciła A. A., po czym na wyścigi zaczęły opowiadać Jeanine szalone wydarzenia ubiegłego tygodnia. Waniliowe babeczki, które zamówiła Lili, spowodowały poważny atak alergii u Ashley Spencer, która wieczór zakończyła padając nieprzytomna na parkiet. Poza A. A. nikt nie miał pojęcia ojej chorobie, a i A. A. przypomniała sobie tajemnicę przyjaciółki, dopiero gdy próbująca wkupić się w łaski Kliki kujonica Lauren Page spytała, czy Ashley nie jest przypadkiem na coś uczulona. Gdyby Lauren tak szybko nie ogarnęła sytuacji, Lili większą część swego przyszłego życia zamiast w elitarnym liceum w Groton spędziłaby w poprawczaku.

-Wygląda na to, że macie wobec tej Lauren dług - stwierdziła Jeanine. Na zewnątrz deszcz zaczął bębnić o terakotę tarasu i matka sięgnęła po pilota, którym wyczarowała ogień w granitowym kominku. A. A. i Lili wymieniły się spojrzeniami: Ta cała nuworyszka Lauren wciąż przebywała na zesłaniu na towarzyskiej Syberii - oczywiście jej ewentualne ułaskawienie zależało wyłącznie od decyzji Kliki. Lili i A. A. były w tej kwestii neutralne, a Ashley od czasu imprezy miała zupełnie inne rzeczy na głowie. Ściślej mówiąc, jedną rzecz: Tri Fitzpatricka. Chłopaka, którego A. A. znała od zawsze jako kolegę od gier wideo. Tri był najładniejszym (i zarazem najniższym) siódmokla-sistą w Gregory Hall. Chłopcem, który powinien się bujać w niej, a nie w Ashley. Oczywiście sama nie była nim zainteresowana, nie rozumiała tylko, dlaczego tak niefajnie się czuje od chwili, gdy znalazł sobie laskę odwzajemniającą jego uczucia. - W sumie nieważne. Sprawa Lauren i tak już dawno przebrzmiała. Teraz wszyscy mówią o czym innym - zapewniła mamę A. A. - Na początku tygodnia stało się coś dziwnego. - Pojawił się taki nowy blog... - podjęła dźwięcznie Lili, tonem wyrażającym podobnie wysoki poziom ekscyta-

cji, jaka malowała się na jej twarzy. - I nikt nie ma pojęcia, kto go pisze! - Ale to musi być ktoś z naszej szkoły. Bez dwóch zdań -A. A. zdjęła swoje kaszmirowe skarpetki i zamachała palcami u nóg. - Ta stronka jest trochę podobna do Facebooka - ciągnęła Lili, niemal tracąc dech. - Trzeba ją sprawdzać codziennie albo co godzinę, a najlepiej co pięć minut! -Wszyscy uważają, że to nasza sprawka, ale to nieprawda - dodała A. A. i spojrzała na Lili, która zawzięcie pokręciła głową. - Zaraz, o czym wy mówicie? - spytała Jeanine, wysypując na lśniący parkiet zawartość swej gigantycznej kosmetyczki. Uciekającą buteleczkę lakieru Chanel chwyciła w ostatniej chwili. - Blog nazywa się „Okiem Kliki" - wyjaśniła A. A. -Dlatego panny myślą, że jest nasz. - Wszystkie siódmoklasistki są tam umieszczone w rankingu, według wyglądu i popularności. Wciąga jak nie wiem co... No wiadomo... - uśmiechnęła się Lili. - To jak oglądanie jakiegoś reality show, w którym okazuje się, kto rządzi siódmą klasą - sięgnęła do swojej beżowej torebki Fendi Spy i wyjęła z niej smartfona. Zmrużyła oczy i wystukała coś na małym ekraniku. - O, proszę. „Okiem Kliki". Ranking od pozycji pierwszej do trzydziestej szóstej.

- Ostatnia jest Cass Franklin - powiedziała ze współczuciem i pewną dozą wyższości. Nie musiała nawet odświeżać strony błoga, ponieważ znała jego zawartość na pamięć. - To ta dziewczyna, o której ci opowiadałam - zwróciła się do mamy A. A. - To ta, co powinna mieszkać w plastikowym kokonie jak Michael Jackson. Musi bez przerwy nosić w torebce buteleczkę z tlenem, na wszelki wypadek. - To okropne! - zmartwiła się Jeanine. - Tak, towarzyski zgon - pokiwała głową Lili. A. A. wybuchnęła śmiechem i zaraz zrobiło się jej trochę głupio. - Ale co ważniejsze - podjęła nieco zniecierpliwiona Lili - trzy pierwsze miejsca przypadły Klice. Stąd ten pomysł, że same to piszemy. - A jesteście pewne, że to nie wy? - Jeanine wyglądała na szczerze ubawioną. - Na pewno nie ja! - rzuciła A. A. - Ani ja! - Lili była oburzona, i A. A. wiedziała dlaczego. Lili zajmowała ledwie trzecią lokatę, za A. A. i numerem jeden, powszechnie czczoną Królową Matką szkoły panny Gamble, Ashley Spencer. Zadzwonił interkom i recepcjonista zaanonsował kolejnego gościa. A. A. poprosiła go na górę. Ashley przybyła po swoją część południowoamerykańskiego ciuchowego łupu. Na powrót mamy A. A. zareagowała tak szybko, jakby

miała wbudowany modowy system namierzający. Jeanine otworzyła właśnie kolejną walizkę i wyjęła resztę wspaniałych fatałaszków dla córki. Wszystko, czego nie chciała A. A., mogły wziąć Lili i Ashley, a ich walki o te resztki z pańskiego stołu zawsze sprawiały A. A. wiele radości. Prywatna, wjeżdżająca prosto do ich apartamentu winda, zadzwoniła i otworzyła się automatycznie. - Hej, Ash, jak zwykle rychło w czas - zawołała A. A., podnosząc wzrok z uśmiechem, który zaraz zniknął z jej ślicznej twarzy. A to dlatego, że kiedy Ashley wkroczyła do salonu -szałowa, jak zwykle stylowo ubrana blondynka - okazało się, iż nie jest sama. Jej dłoń ściskał - w najbardziej żałosny i głupi sposób, wpatrzony w dziewczynę cielęcymi oczyma - Tri Fitzpatrick.

2 W MODZIE I MIŁOŚCI WSZYSTKIE CHWYTY DOZWOLONE To dla niej takie typowe, że się spóźniła - pomyślała Lili, gdy mama A. A. wyciągnęła z bagażu splecione z muszelek bikini i podała je córce. Po chwili roześmiała się, widząc, jak przyjaciółka czerwieni się, przykładając do swoich rosnących piersi maleńkie trójkąciki. Wciąż jednak myślała o blogowym rankingu. W ogóle jej się to nie podobało. Nic, a nic. Bardzo nie lubiła czuć się gorsza od innych. Ciężko pracowała, by mieć same piątki i należeć do tylu zaawansowanych grup, jak to tylko możliwe. Poza tym, była przewodniczącą szkolnego

Komitetu Honorowego. Okej, jasne, może w małym bajorku życia towarzyskiego siódmoklasistek musiała uznać wyższość Ashley Spencer. Ale od dnia, w którym pojawił się - zupełnie zresztą znikąd - ten tajemniczy blog, została nieoczekiwanie zepchnięta na trzecią pozycję. Brązowy medal. A Lili zawsze dotąd uważała, że jest o wiele fajniejsza od A. A. Przynajmniej od niej. Nie liczyło się to, że poniżej jej nazwiska widniały jeszcze trzydzieści trzy inne, ani to, że cała szkoła nie mówiła o niczym innym, jako tym, że to Klika opanowała czołowe miej- sca toplisty. Lili wiedziała, że nie zazna pełni szczęścia póki nie znajdzie się na samiuśkim czubku klasowej piramidy. Zresztą, dlaczego to Ashley musiała być non stop na szczycie rankingu? Gdyby którakolwiek inna dziewczyna zakochała się na potańcówce z chłopakami, zostałaby przez resztę totalnie upokorzona. Na domiar złego, Lauren „Nie mam przyjaciół" Page zachowała się jak jakaś dr Grey. Dźgnęła Ashley tą dziwną strzykawką i przywróciła ją z powrotem do świata żywych. (Oczywiście fakt, że koleżanka przeżyła, wcale Lili nie smucił - w każdym razie nie bardzo.) Ashley jednak zdołała całą sytuację przekuć w towarzyski triumf, dzięki czemu wyrwała największe ciacho spośród siódmoklasistów z Gregory Hall. Dlaczego to ona musiała być pierwszą z Kliki, która zdobyła prawdziwego chłopaka? To po prostu nieuczciwe!

Lili westchnęła. Spojrzała na drugą stronę salonu ku siedzącym na długiej sofie, wtulonym w siebie, Ashley i Tri. Wyglądali razem rzeczywiście ślicznie, musiała to przyznać. Dotąd zawsze się jej wydawało, że Tri leci na A. A. - oboje spotykali się dość często - ale, jak widać, grubo się myliła. Zresztą chłopak i tak bardziej pasował do Ashley. Z jakiegoś tajemniczego powodu przy niej wcale nie wydawał się tak niski. Tri miał ciemne włosy, ona była złocistą blondynką i para prezentowała się znakomicie. Tri wciąż miał na sobie szkolny mundurek — białą koszulę, spodnie z szarej flaneli i luźno zawiązany, granatowo--złoty krawat. Ashley z kolei - co dość oczywiste - wpadła po lekcjach do domu i przebrała się. Założyła swoje nowe dżinsy ze Stitch, wykończony koronką top i kraciastą bluzkę z głębokim dekoltem z Limited Too. Dziś w szkole Lili oświadczyła, że chłopcom nie podobają się laski, które bez przerwy chodzą odstawione jak na wybiegu. Kiedy, na litość boską, stała się w tych sprawach ekspertką? - Tri, strasznie się z nami wynudzisz - ostrzegła chłopca Jeanine. - Mamy do przymierzenia całe naręcza ciuchów! -Jemu to nie przeszkadza - oświadczyła Ashley władczym tonem. Lili spojrzała ukradkiem na Tri ciekawa, w jaki sposób zareaguje na to, że Ashley - o, przepraszam, Jego dziewczyna" - wypowiada się za niego. Jemu jednak najwyraźniej naprawdę to nie przeszkadzało.

- Pocierpię sobie w milczeniu, pani A. - odparł, nie odrywając wzroku od Ashley. A. A. mierzyła go wrogim spojrzeniem zza sporego stolika do kawy. Lili już jakiś czas temu zauważyła, że ilekroć Ashley i Tri pojawiali się razem, A. A. znajdowała jakąś wymówkę i uciekała. Tym razem nie miała jednak dokąd. Lili też wolałaby, żeby Ashley go tu nie sprowadzała. Nie chciała przymierzać nowych strojów przy chłopaku. Jak właściwie miała się w takich warunkach przebierać? - Wiem, co zrobimy - powiedziała mama A. A., jakby czytając w myślach Lili. - A. A. przynieś proszę ten japoński parawan. Będziecie mogły się za nim chować, żeby Tri nie musiał przez cały czas zamykać oczu. - Świetny pomysł - poparła Lili, która dobrze wiedziała, że nie będzie w stanie rozebrać się w obecności chłopca. Nie miała nawet braci - była średnim dzieckiem w rodzinie z pięcioma siostrami i ojcem, który większość czasu spędzał w swym wielkim, pełnym książek gabinecie. O ile oczywiście nie przesiadywał w pracy. - Pomogę ci - zaproponował Tri, ale A. A. wzruszyła tylko ramionami i prychnęła. - Dzięki - prawie warknęła. - Poradzę sobie bez ciebie. Lili zauważyła, że policzki A. A. zalewają się krwistoczerwonym rumieńcem, choć przecież nie siedziała w pobliżu kominka.

A. A. przeszła przez pokój do stojącego pod ścianą parawanu. Wykonany był ze złocistego jedwabiu, na którym wyszyto trzy eleganckie żurawie w locie. Trzy lata temu Jeanine kręciła w Kraju Kwitnącej Wiśni reklamę nowego telefonu komórkowego i parawan przywiozła ze sobą w charakterze zdobyczy wojennej. Twierdziła, że jest zabytkowy i pochodzi z prawdziwego domu gejsz w Kio to. Parawan był wyższy od A. A., więc dziewczyna miała spory kłopot z jego złożeniem i uniesieniem. W każdym jej ruchu widać było jednak straszliwą determinację, by obyć się bez pomocy Tri. - No przestań, daj mi to - chłopak wstał z sofy, podszedł i chwycił drugi koniec. - Och, skoro nalegasz - wydyszała wyczerpana A. A. - O co ci chodzi? - spytał Tri nieco zdenerwowanym tonem. -O nic! — syknęła A. A. i nadęła policzki. Wciąż zawzięcie szarpała się z parawanem. - Na pewno? - nie rezygnował. Patrzył prosto na nią, zupełnie jakby tego wieczora ujrzał ją po raz pierwszy w życiu. Rozmarzone, senne spojrzenie - to, które biło z jego oczu od pamiętnej imprezy, kiedy najwyraźniej zahipnotyzowała go Ashley - zniknęło bez śladu. - Na bardzo pewno. Po prostu... wolałabym, żebyś nie... -zaczęła A. A.

- Żebym nie co? -Nic! Tri dzielnie trzymał swój kraniec jedwabnego parawanu. Wyglądał na poirytowanego. Lili pomyślała, że być może koleżanka zmieniła co do niego zdanie. A. A. od wieków utrzymywała, że się w nim nie kocha, lecz teraz zapewne ujrzała go w nowym świetle. Czy to możliwe, by była zazdrosna o Ashley? Przecież przez cały dzień, do momentu, kiedy otworzyły się drzwi windy i wyszła z niej Ashley, taszcząc uwieszonego na sobie Tri, A. A. zachowywała się normalnie. - Tu będzie dobrze? - spytał chłopak, gdy przeciągnęli już parawan po dywanie i ustawili przy szklanych drzwiach na taras. Na czole Tri lśniła cienka warstewka potu, jako że to on nadźwigał się najbardziej. A. A. burknęła coś niewyraźnie, jakby wcale jej to nie interesowało, po czym nie starając się nawet ukryć złości, opadła na niski puf obok Lili. Na sofę nawet nie spojrzała. - Mi osobiście rozbieranie się zupełnie nie przeszkadza - oświadczyła Jeanine, przyglądając się trzymanej w dłoniach jedwabnej bluzeczce. - W trakcie pokazu, na backstage'u, biega się nago przez osiemdziesiąt procent czasu. Nie można nawet założyć majteczek, bo mogą się odciskać na sukience. - Mamo! - zawołała A. A. i spojrzała znacząco na Tri.

-Aż tak dokładnych informacji nie potrzebuję - zażartował chłopak i lekko ścisnął ramię Ashley. - Może Tri powinien jednak iść. To w końcu babskie spotkanie - wymamrotała A. A., ale usłyszała ją tylko Lili - Ashley z piskiem próbowała uwolnić się od chłopaka, a Jeanine śmiała się, ponieważ udało się jej go zawstydzić. Nadeszła pora przymierzania. A. A. ruszyła za parawan, a mama zaczęła przerzucać jej ciuch za ciuchem. Wszystko, co nie spodobało się dziewczynie, wracało malowniczym łukiem na środek salonu. Ashley szybko zapomniała o tuleniu się do Tri. Porzuciła go na pastwę losu i stanęła przy parawanie, wyraźnie próbując zablokować dostęp Lili do lecących ubrań. Gdy obie zebrały już po kilka strojów, weszły za parawan i zaczęły mierzyć topy i spódnice, wciskać się w doskonałe, krótkie sukienki, zderzając się przy tym bez przerwy łokciami i biodrami. - Może to ja powinienem się schować? - zawołał Tri. Nie otrzymał jednak odpowiedzi. To nie była najlepsza pora na żarty. Za każdym razem, gdy Ashley zakładała coś nowego, stawała przed chłopakiem w kusicielskiej pozie. - I co myślisz? - spytała, wychodząc w czerwonej sukience do flamenco. - Świetnie wyglądasz - odpowiedział. Mówił to za każdym razem, kiedy mu się pokazywała, niemal automatycznie.

Ukryta za parawanem A. A. wsunęła dwa palce do ust i udała, że wymiotuje. Lili zachichotała, lecz A. A. wcale nie było do śmiechu. Naprawdę się wściekła i prawie nie zwracała uwagi na nowe fatałaszki. Lili miała skrytą nadzieję, że przyjaciółka lada chwila wybuchnie. W końcu tutaj przyszła, żeby się rozerwać. -Jestem zmęczona - ogłosiła A. A., zdjęła jedwabną halkę i cisnęła ją na ziemię. Założyła swój rozciągnięty T-shirt i wyszła zza parawanu. - Skończyłam, mamo. Jeśli przywiozłaś coś jeszcze, możesz to dać Ashley lub Lili. Lili ruszyła za nią, zatrzymując się tylko na moment, by zgarnąć ładny top. Usiadła na skraju kanapy i postanowiła raz jeszcze założyć swoje buty do tanga, żeby sprawdzić, jak wyglądają z małą czarną od Philipa Lima, którą minutę temu wyrwała z chciwych rąk Ashley. Ashley tymczasem wirowała przy sofie, prezentując zalety spódniczki od Temperley - A. A. zdyskwalifikowała ją jako zbyt dziecinną. - No dobra, ostatnie łupy popołudnia - powiedziała Jeanine, kołysząc się na piętach. - To jest od Chloe, ale chyba nie muszę wam tego tłumaczyć. Lili zamarła z palcami na wstążeczkach szpilek. Mama A. A. trzymała najdoskonalszą na świecie, fabrycznie postarzaną, krótką skórzaną kurtkę. Karmelową o śmietan-

kowym odcieniu. Rękawy trzy czwarte, oldskulowy wełniany kołnierz, masa suwaków i przylegająca talia. Spod niej wyzierała pufiasta sukienka bombka. Przepiękne. Lili po prostu musiała je dostać. - Przymie... - zaczęła, zrywając się na równe nogi, ale Ashley niczym akrobatka wyskoczyła w powietrze, sięgając po kurtkę. Lili chwyciła lewą połę, Ashley objęła w posiadanie prawy rękaw. - Może obie przymierzycie? - zaproponowała Jeanine i ku zaskoczeniu Lili Ashley się wycofała. - Ty pierwsza, Lili - powiedziała z krokodylim uśmiechem. Lili wśliznęła się za azjatycki parawan, gdzie zdjęła bluzeczkę od Luelli i krótkie spodenki Da Nang. Wbiła się w sukienkę, która oplotła jej ciało i zapięła kurtkę. Paso- wało świetnie, choć może rękawy były nieco za długie -w końcu Jeanine kupowała to z myślą o smukłej i wysokiej A. A. Sukienka kończyła się dokładnie w kolanach. Tkanina delikatnie muskała nogi. Dziewczyna wyszła do salonu i z wolna zakręciła się przed widzami. - Czy zbliżamy się już może do końca? -jęknął Tri i natychmiast skulił się na siedzeniu. - Nikt cię tu nie trzyma! - syknęła A. A. Nadal promieniejąca Ashley podeszła i pogładziła miękki rękaw kurtki.

- Mniamuśna! - zachwyciła się i pstryknęła palcami. -Moja kolej. Pięć minut potem wyszła z prowizorycznej przebieralni ze zwycięsko gorejącymi oczyma. - Nie czuję się świetnie, mówiąc to - zaczęła, zarzucając długimi, jasnymi włosami - bo wiem, jak to brzmi. Ale, Lili, musisz przyznać, że na mnie leży o wiele lepiej. Lili otworzyła usta, by zaprotestować, ale nie wydała z siebie ani słowa. Ashley miała rację. Strój faktycznie prezentował się na niej o wiele lepiej. Proporcje kurtki były dla niej wręcz wymarzone, a sukienka sięgała o trzy centymetry wyżej. Perfekcyjnie. - To będzie świetny zestaw z moimi nowymi botkami z krokodylowej skóry - zwróciła się do Jeanine. - Nie myśli pani, że leży na mnie jak ulał? Mama A. A. pokręciła głową i roześmiała się. - Same musicie to rozstrzygnąć, dziewczyny - odparła. - To o wiele bardziej męczące od dwunastogodzinnego lotu. A. A., skarbie, zamówisz mi ziołową herbatę? - No, Lili, jak myślisz? - spytała Ashley. - Chyba masz rację - odpowiedziała Lili niepewnie i opadła pokonana na szezlong. Właśnie tak się działo za każdym razem. Ashley zawsze dostawała to, czego chciała. Ciuchy, torebki, biżuterię, chłopaków. Lili nie miała pojęcia, jak długo to jeszcze wytrzyma.

3 UŚCISKI TO STANOWCZO ZA MAŁO Ashley Spencer zaczęła z uśmiechem zbierać swoje lupy.Jej życie było najlepszym z możliwych. Miała rodziców, którzy totalnie szaleli na jej punkcie; piękny, pełen obrazów dom z widokiem na zatokę San Francisco, służbę, która znała ją od małego i zrobiłaby dla niej wszystko. Dostawała każdy ciuch i gadżet, o jakim zamarzyła - nawet jeśli marzyła o nim przez marne pięć minut. A poza tym, była Ashley Spencer - najważniejszą dziewczyną z najpopularniejszej Kliki w najbardziej ekskluzywnej szkole w mieście. A teraz dodatkowo została pierwszą z Kliki,

która wyrwała prawdziwego chłopaka i to niewiarygodnie ślicznego. I bezgranicznie ją uwielbiającego. Cóż, dlaczego miałby jej nie wielbić? Nic dziwnego, że to ona została królową błoga „Okiem Kliki". Czyż życie może być piękniejsze? Okej - w sumie kilka spraw mogłoby się jeszcze polepszyć. Mogła zostać odlotową modelką, jak matka A. A., która większość czasu spędzała, latając do najmodniejszych miast i wracała do domu tylko po to, by opróżnić walizki z Najbardziej Wyczesanych Ciuchów Świata. Dziś zresztą udało się jej dostać totalnie najlepsze sztuki. Od początku wiedziała, że Lili jej ustąpi. Ona zawsze ustępowała. Wszystko było dokładnie tak, jak być powinno. Mogła się cieszyć towarzystwem swoich kumpelek i co więcej, spędzać czas z własnym chłopakiem. Jej chłopak! Kto by przypuszczał, że Tri może być taki zabawny. Popatrzyła na niego czule, głaszcząc jednocześnie szczególnie szałowy sweterek z Pringle, który dostała, ponieważ A. A. wyglądała w nim nieco tłustawe Tri przez całe popołudnie wygłaszał prześmieszne komentarze na temat przymierzanych przez nią ciuchów. Gdy pokazała mu się w leginsach i kloszowej sukience, spytał, czy zamierza udawać abażur. Nie miał pojęcia, do czego służą plisowane, ciepłe opaski na przeguby. - Mnie tam nadgarstki nigdy nie marzną - powiedział,

kręcąc swym uroczym nosem - a odczepiany kołnierz ze swetra Burberry zdumiał go wręcz niepomiernie. Biedny chłopiec. - To ma być golf czy koszula? - spytał rozbawiony. -Skąd wy wiecie, co się z tym wszystkim robi? - Czyż nie jest wspaniały? - Ashley spytała A. A., tarmosząc włosy chłopaka. Owszem, był nieco niski, ale z niskimi siódmoklasistami sprawa miała się identycznie jak z małymi biustami ich rówieśniczek - w swoim czasie urosną. Tata powiedział jej kiedyś, że w szkole aż do dziewiątej klasy był najmniejszym chłopakiem, a teraz mierzył prawie dwa metry. Ashley miała nadzieję, że Tri nie zostanie miniaturką ciacha zbyt długo, ale z drugiej strony mógł sobie jeszcze przez jakiś czas pozostać na poziomie Elijaha Wooda. A. A. tylko prychnęła w odpowiedzi. Co z nią? Dzisiaj nawet niespecjalnie fascynowała się strojami; nie śmiała się też z walczących o ciuchy Ashley i Lili. Postanowiła zignorować to oburzające ponuractwo. Nie chciała, by cokolwiek popsuło jej dobry nastrój. Odkąd powstał ten tajemniczy blog, ten, o którym wszyscy mówili, czuła się taka szczęśliwa i wspaniałomyślna. Zdawała sobie sprawę, iż krążą plotki, że za nową stroną stoi Klika. Phi! Przecież one nie potrzebowały, by jakiś anonimowy, pryszczaty komputerowiec tłumaczył im to, co i tak już wiedziały - że są miłościwie panującą rodziną królewską