po tym, kiedy po raz pierwszy dostrzegli stały ląd, rzucili kotwicę przy wejściu
do wielkiej zatoki, prawdopodobnie w miejscu obecnego portu Sitka. Czirikow
kazał spuścić jedną z dwóch dużych szalup
- barkasów i wysłał nią oficera pokładowego oraz dziesięciu ludzi, by
dokładniej zbadać wody zatoki. Nigdy już tej łodzi nie zobaczono. Upłynęło kilka
dni, zanim Czirikow wysłał bosmana i sześciu ludzi w drogiej łodzi na
poszukiwania zaginionych. Ta łódź także zniknęła. Święty Paweł pozostał w tym
rejonie jeszcze kilka dni, ale wobec braku szalup i kończącego się zapasu wody
pitnej, Czirikow, po konsultacji ze swoimi oficerami, zdecydował się na jak
najszybszy powrót na Kamczatkę.
Święty Paweł dopłynął do macierzystego Pietropawłowska w październiku 1741 roku.
Powracający żeglarze opowiadali o bogactwie zwierzyny, którą oglądali podczas
wyprawy - o wydrach morskich, fokach i morsach, widocznych na skalistych
brzegach.
Bliźniaczy statek Święty Piotr, gdy stracono z oczu Świętego Pawła, przyjął kurs
północno-wschodni. Jego załoga również dostrzegła ląd - wysokie szczyty Gór
Świętego Eliasza na Alasce.
Alaska 9
Podczas drogi powrotnej na Kamczatkę cierpiąca na szkorbut załoga musiała
walczyć z mgłą i deszczem, huraganowymi wiatrami i gwałtownym sztormem, który
zniósł statek setki mil na Pacyfik. Dopiero pierwszego listopada dotarli
wreszcie do lądu, jak się okazało do jednej z Wysp Komandorskich przy
syberyjskim brzegu Kamczatki. Kapitan Bering umarł i został pochowany na wyspie,
której nadano jego imię. Reszta załogi ocalała i odzyskawszy siły zbudowała łódź
ze szczątków statku strzaskanego podczas przybijania do brzegu. W sierpniu 1742
roku czterdziestu sześciu członków siedemdziesięciosiedmioosobowej załogi
pożeglowało do Pietropawłowska z cennym ładunkiem futer z wyspy.
Było to oczywistym dowodem dla promyszlenników i Kozaków, że ląd na wschodzie
obfitował w zwierzęta. Wydra morska, tak rzadko widywana na brzegu syberyjskim,
występowała tam w ogromnych ilościach. Nie zrażeni odległością - w końcu
przebyli już dotychczas około pięciu tysięcy mil - odczuwali magnetyczną siłę
przyciągania tego dalekiego lądu. Przemożna była ciekawość poznania, co
rzeczywiście znajduje się za nieznanymi wodami, ciekawość tak silna jak
pragnienie podbicia nowego lądu i zaanektowania go dla Imperium. Rosja
obejmowała już swym obszarem Europę i Azję. Dlaczegóż by nie pomyśleć o Ameryce?
Do 1742 roku Anglia miała blisko tuzin kolonii wzdłuż atlantyckiego wybrzeża
Ameryki Północnej. Francja uzurpowała sobie prawa do terytorium nad rzeką
Missisipi, od jej źródeł do ujścia. Hiszpania podbiła Meksyk i wybrzeże
Kalifornii. Rosja szykowała się do sięgnięcia po swój udział w terytorialnych
zyskach na bogatym kontynencie północnoamerykańskim.
GENEALOGIA
?
Łuka Karakow (1717-1746) Zimowy Łabędź (1726-1768)
Tasza Tarakanowa (1746-1818)
_____________________ I_____________________
------------------- zp -------------------
?
Andriej Tołstych (1722-1769)
I Zachar Tarakanow (1762-1808)
1
bezimienny Rosjanin
I
Michał Tarakanow (1776-1843)
zm------------------
Katia (1767-1792)
I
Larissa (1790-1821)
zm
CalebStone (1775-1836?)
I Matthew Stone (1811-1885)
zp bezimienna Eskimoska
córka Matty (1874-1945)
zm
Billy Townsend (1868-1945)
? zp
Córka Kruka (1786-1836)
I
Wilk Tarakanow (1802-1877)
zm
Maria (1805-1867)
Anastazja (1834-1890)
zm
Nikołaj Politowski (1827-1886)
Lew (1827-1870)
zm
Aila (1830-1869)
I
Nadia (1851-1889)
zm
Gabe Blackwood (1842-1900)
Marisza/Glory St. Clair (1878-1974)
zm
Deacon Cole (1870-1915)
I
??? Cole (1901-
zm
Trudy Hannighan (1906-
I
Wylie Cole (1921-
zm
Anita Lockwood (1924-
córka Dana (1945-
Ewa (1860-1915)
Stanisław (1829-1875)
zm
Dominika (1832-1873)
I
Dymitr (1849-1907)
zp - związek pozamałżeński zm - związek małżeński
Prolog
Pietropawłowsk na Kamczatce, Syberia Sierpień 1742 roku
Przytłumione krzyki z zewnątrz wyrwały ze snu Łukę Iwanowicza Karakowa.
Wygrzebał się z pryczy i sięgnął po strzelbę, którą poprzedniego dnia położył
obok. Twarz przecięta postrzępioną raną, która nikła dopiero w gęstej brodzie i
powodowała, że lewe oko było zawsze półprzymknięte, drgała nerwowo. W pełni już
rozbudzony i czujny znieruchomiał na moment, by ustalić kierunek nadchodzącego
ataku, lecz w dobiegających z zewnątrz odgłosach nie było nic alarmującego.
Jednocześnie uświadomił sobie, że znajduje się za bezpieczną palisadą ostrogu w
Pietropawłowsku, a nie w zimnej, odludnej chacie na dzikiej Syberii.
Kiedy twarz przestała drgać, Łuka poczuł silne łomotanie w głowie, niewątpliwy
skutek nocy spędzonej na piciu raki z innymi promydziennikami. Podniecone
okrzyki i szczekanie psów nadal dochodziły z zewnątrz. Wciągnął przez głowę
opończę obramowaną skórą, nie ściągając jej nawet pasem. Na rozczochrane włosy
nasunął zgrzebny kaptur i wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Dokuczliwy,
przenikający mgliste powietrze deszcz padał z ołowianych chmur, zawieszonych nad
zielonymi w sierpniu pagórkami otaczającymi Pietropawłowsk. Nie bacząc na
okropną pogodę, mieszkańcy pospieszyli w stronę portu położonego u wlotu Zatoki
Awaczyńskiej.
Łuka podążył za nimi. Statki wyjątkowo rzadko przybijały do tego najbardziej na
wschód wysuniętego południowego krańca rosyjskiego imperium Romanowów. Ukazanie
się statku było prawdziwym wydarzeniem.
Dopiero kilka tygodni temu Łuka dowiedział się o wyprawie Czirikowa z tego
właśnie portu w kierunku Ochocka. Stacjonujący w ostrogu Kozacy zrelacjonowali
mu zasłyszane od załogi Świętego Pawła opowieści o podróży
12 Janet Dailey
na północne wybrzeże kontynentu amerykańskiego. Potwierdzili lokalne pogłoski o
bolszoj ziemli - wielkim lądzie za ciemnymi wodami, a także o podróży, z której
ich bliźniaczy statek Święty Piotr nigdy nie powrócił. Może silny sztorm zmusił
załogę Świętego Pawła do zawrócenia z rejsu?
Łuka bardzo chciał się dowiedzieć czegoś więcej o tych niezliczonych wyspach,
gdzie -jak mu mówiono - wydra morska, tak rzadka na Kamczatce, oraz inne
zwierzęta futerkowe występują w wielkiej obfitości.
Promyszlennik -łowca futer - on znał ich wartość, a już szczególnie wartość
skóry wydry morskiej. Może ona osiągnąć cenę dziewięćdziesięciu rubli, a nawet -
jak twierdzono - na chińskiej granicy o wiele więcej. Zbliżając się do nabrzeża,
Łuka nie dostrzegł żadnego większego statku zakotwiczonego w zatoce, prócz
zacumowanej w doku topornej jednostki, długości najwyżej trzydziestu stóp.
Skrzeczące mewy krążyły nad głowami, powiększając hałaśliwe zamieszanie
spowodowane przybyciem obcego statku. Wszędzie dookoła ludzie obejmowali dziko
wyglądających mężczyzn, ubranych w skóry.
Łuka rozpoznał spieszącego z powrotem do ostrogu Kozaka, z którym pił zeszłej
nocy, i zatrzymał go.
- Skąd to zamieszanie? Kim są ci mężczyźni?
- To Święty Piotń Oni nie zginęli!
Łuka wpatrywał się w obdartą gromadę czterdziestu mężczyzn, z długimi,
niechlujnymi brodami, odzianych w zwierzęce skóry; wielu z nich uśmiechało się
bezzębnymi ustami. Statek nie zaginął na morzu wraz z załogą, jak powszechnie
uważano. Niektórzy przeżyli. Mogli teraz opowiedzieć historię wielkiego lądu,
którą Łuka tak pragnął usłyszeć. Zmieszał się z ocalałymi, wyłapując strzępy
rozmów i wpatrując się w ich futrzane okrycia ze skór wydry morskiej, lisa i
foki.
- Liny nam zerwało i statek uderzył o skały...
- ...myśleliśmy, że to Kamczatka...
- Nie. Bering nie żyje. Również Łagunow. My...
- Okazało się, że to była wyspa...
Przystając Łuka zwrócił się do mówiącego. Nie miał on połowy zębów, a te, które
zostały, były czarne od szkorbutu. Nie zważając na przykrą woń bijącą od
mężczyzny, Łuka wpatrywał się w jego lisie futro.
- Gdzie jest ta wyspa? - dopytywał się.
- Na wschód stąd, nie wiem, jak daleko - odpowiedział zagadnięty, z widoczną
przyjemnością kontynuując opowieść o niefortunnych przygodach, które szczęśliwie
miał już za sobą.
Alaska
13
- Wypłynęliśmy dziesięć dni temu, ale już na trzeci dzień nasza łódź zaczęła
przeciekać. Musieliśmy wyrzucić za burtę większość obciążenia i amunicji, żeby
nie nabierać wody. To cud, żeśmy tu dotarli. - Przeżegnał się pospiesznie, z
prawej strony na lewą zwyczajem prawosławnych. - Sami zbudowaliśmy ten statek ze
szczątków Świętego Piotra. Wszyscy cieśle okrętowi zginęli i...
Łuka Iwanowicz Karakow to promyszlennik, a nie żeglarz, interesowało go futro,
jakie nosił ten człowiek, i skąd pochodziło, a nie sposób, w jaki dotarł on
tutaj.
- Czy były lisy na tej wyspie?
- Wszędzie. - Nieprzyjemny grymas twarzy rozmówcy odkrył bezzębne dziąsła. -
Kiedy po raz pierwszy wyszliśmy na brzeg wyspy, jedynym zwierzęciem, jakie
zobaczyliśmy, był lis arktyczny. Były odważne, aż bezczelne - stwierdził, klnąc
je siarczyście. - Gdy któryś z nas umierał, nie mieliśmy szans go pochować, bo
lisy rzucały się na zwłoki. Nie można ich było odpędzić, a nie mieliśmy dość
prochu, żeby do nich strzelać. Byliśmy też słabi. Na początku tylko kilku z nas
miało dość siły, by polować.
- A co z wydrą morską? - Łuka wskazywał na jednego z ocalonych, ubranego w
długi strój zszyty ze skór wydry. - Czy ich też było dużo?
- Było ich pełno w wodach otaczających wyspę. - Mężczyzna uśmiechnął się
triumfalnie, złapał Łukę za ramię szponiastymi palcami i poprowadził do
nabrzeża.
- Patrz!
Na ziemi leżały stosy futer, rosnące w miarę opróżniania ładowni. Pomiędzy
belami skór lisa i foki Łuka rozpoznał ciemne, połyskliwe futra wydry morskiej.
Przyklęknął przy jednym ze stosów. Przeciął nożem skórzane sznury i uwolnione
futra rozsypały się na ziemię. Podniósł jedno z nich przeciągając dłonią po
prawie czarnej sierści i obserwując jej opalizujący, migotliwy blask. Zagłębił
palce w miękkiej gęstwinie włosów prawie na cal głęboko, zanim dotknął skóry.
Pięć stóp długości i dwie stopy szerokości - była prawie trzy razy większa od
skóry sobola. To było futro pierwszej jakości, warte swojej wagi w złocie.
Prawdziwe „miękkie złoto". Wszędzie dookoła leżały bele, każda po czterdzieści
skór.
Rok, może dwa lata temu sam zabił dziesięć wydr morskich na ogromnej krze, która
dotarła do wybrzeża Kamczatki. Wtedy Łuka uważał się za szczęściarza. Teraz
patrzył na setki skór chciwie i z podziwem.
- ...jakieś dziewięćset skórek. Nie licząc lisa i uchatek - dosłyszał Łuka
przechwałki mężczyzny. Poczuł ucisk w gardle ze złości i oburzenia. To on był
myśliwym. Czy ci żeglarze doceniają fortunę, jaką stanowią te futra? To
14
Janet Dailey
on każdej zimy zagłębiał się w dzikie tereny, łapiąc sobole w pułapki, ryzykując
życie w bezlitosnym zimnie Syberii, pomiędzy nieucywilizowanymi szczepami
wrogich tubylców; to od Czukczów właśnie otrzymał pamiątkę w postaci szramy na
twarzy. Powracał z tych wypraw, przywożąc coraz mniej skór, ledwo wiążąc koniec
z końcem.
- Czy zabiliście wszystkie wydry morskie na tej wyspie, zanim odpłynęliście?
Czy jeszcze jakieś zostały? - Wpatrywał się ze złością w mężczyznę, który aż
cofnął się pod przenikliwym spojrzeniem ciemnych, głęboko osadzonych oczu i
przykrym widokiem bladej, poszarpanej szramy, biegnącej od brwi do brody.
- Tak. Powiedziałem ci, że są na całej wyspie. - Mężczyzna w pośpiechu związał
belę na nowo. Szybko oddalił się, by znaleźć innego rozmówcę, łaknącego wieści o
ocaleniu.
Łuka wciąż czuł miękkie, grube futro pod palcami, mimo że jego ręce były już
puste. Chciał zadać więcej pytań, ale nie zdobył się na żaden gest, by
powstrzymać odchodzącego. Stosy bezcennych futer piętrzyły się przed nim, a szum
rozmów wokół wciąż trwał. Jednak uwagę jego zaprzątało już coś zgoła innego.
Oczy utkwione miał w dalekim horyzoncie, gdzieś poza krótkim cyplem Zatoki
Awaczyńskiej, usiłując dojrzeć, co się kryje poza nim. To dawała znać o sobie
krew promyszlennika, burząca się w pragnieniu poznania nieznanego, tam dalej, za
jeszcze jedną górą. Ale Łuka Iwanowicz Karakow nie miał żadnej góry przed sobą.
Otaczało go morze. Dziś uświadomił sobie, że za szarą, wzburzoną wodą leżał
„wielki ląd" nie kończących się gór i rzek, kraina nieocenionych bogactw.
Kiedy wpatrywał się w to nieznane, poczuł dojmującą, głęboką - typowo rosyjską-
tęsknotę za miejscem, które go wołało. Jego przodkowie przemierzali niziny
Syberii i Góry Stanowe, by w pogoni za sobolem dotrzeć do Kamczatki.
Stare tereny łowieckie były już prawie wyeksploatowane, ale przed nim
rozpościerały się nowe. Nie było powodu bać się odległości. Wrogiem był czas.
Miał dwadzieścia pięć lat i młodość poza sobą. Bogactwo, którego szukał, dopiero
na niego czekało.
Skrzeczące mewy krążyły nad głową, podrywane silnym wiatrem, który owiewał mu
twarz morską mgłą. Niskie chmury pędziły w głąb lądu. Wpatrywał się -jak w
transie - w miejsce, gdzie ciemnoszare niebo stapiało się z ciemnoszarym morzem.
To niewątpliwie dobra wróżba, że znalazł się tutaj w dniu, w którym mógł na
własne oczy zobaczyć dowody istnienia wyspy obfitującej w wydry morskie.
Alaska
15
Jeszcze wczoraj był zdecydowany nie spędzać nocy w Pietropawłowsku, lecz udać
się na miejsce zbiórki członków tegorocznego artelu myśliwskiego. Zamierzał
zatrzymać się tutaj tylko po to, by otrzymać błogosławieństwo batiuszki na
pomyślne polowanie. Poprzedniego roku zaniedbał tę sprawę i upolował niewiele
soboli.
Łuka Iwanowicz Karakow nie zastanawiał się nad motywami nagłego impulsu
religijnego, który niewątpliwie miał swoje źródło w przesądach, a do pewnego
stopnia nawet w chciwości. Podobnie nie czuł nic niewłaściwego w pójściu na
popijawę z Kozakami po pobożnej modlitwie w pietropawłows-kiej cerkwi.
i ? ? ? owrót marynarzy ocalałych z rozbitego statku Vitusa Beringa zachęcił
Łukę do pozostania w wiosce jeszcze jeden dzień i do uczestniczenia w
uroczystości. Ten prazdnik był jednym z najlepszych, wjakich kiedykolwiek brał
udział. Jeszcze wczoraj wydawało się, że nie ma tu w nadmiarze mięsa, wódki i
tytoniu, a na uroczystości było tego w bród. Gęśle grały do tańca, a opite
alkoholem kobiety i dziewczęta z tubylczych chat chętnie towarzyszyły
mężczyznom.
Podczas zabawy Łuce udało się nawiązać kontakt z wieloma członkami pechowej
załogi. Wszyscy, choć w różnym stopniu, potwierdzali opowieści jego pierwszego
rozmówcy. Dowiedział się wiele nowego o skalistych, bezdrzewnych wyspach,
wyrastających z morza jak gigantyczna zapora i o otaczających je wodach
obfitujących w morskie zwierzęta futerkowe.
I ej zimy polował na sobole na jałowych, suchych nizinach Syberii i w niektóre
pogodne dni obserwował zjawisko trzech pozornych słońc, tworzących łuk ponad
słońcem prawdziwym. Miał czas, żeby rozmyślać nad zasłyszanymi opowieściami i
przywoływać widok stosów skór złożonych na nabrzeżu. Daleki ląd wzywał go. W
czasach swojej młodości przewędrował Kamczatkę wzdłuż i wszerz, a teraz jego
dusza wyrywała się na wezwanie lądu poza horyzontem. Poprzysiągł sobie, że tam
dotrze - to było jego przeznaczenie. Bogactwo futer, które wymknęło mu się
tutaj,
na Kamczatce, odnajdzie na tamtych wyspach koło Ameryki.
? Vi
-
Cześć pierwsza
Aleuci
V
Wrzesień 1745 roku
Wydęte przez wiatr rejowe żagle z nie wyprawionych skór renifera naciągały
mocujące je rzemienie. Pozatykane mchem szpary zbudowanego z zielonkawego drewna
żaglowca prawie nie przepuszczały wody, gdy jego dziób, prując fale, najpierw
unosił się ku niebu, a potem znikał w ich zagłębieniu. Płaskodenna łódź,
skonstruowana na wzór statków przeznaczonych do przewożenia towarów na Wołdze,
była prawie pozbawiona kilu, dzięki czemu zachowując stabilność na wodzie łatwo
dawała się wyciągnąć na brzeg. Z powodu stałego braku żelaza na gwoździe jej
zielone deski były umocowane lub raczej „zszyte" skórzanymi rzemieniami, co
nadało jej nazwę szytik, od rosyjskiego czasownika szyt', co znaczy szyć.
Z zatłoczonego pokładu widać było jedynie wzburzone i posępne Morze Beringa.
Stojący w lekkim rozkroku, co pomagało mu utrzymać równowagę przy bocznym
kołysaniu szytika, Łuka Iwanowicz Karakow obserwował płaski horyzont na
południowym wschodzie.
Nie obchodziło go, że szytik nigdy nie był przeznaczony do żeglowania po
oceanie.
Podobny statek, pod komendą sierżanta kozackiego z garnizonu na Kamczatce,
wyruszył przed dwoma laty z ekspedycją na Wyspy Komandorskie, tam gdzie zmarł
Bering. Powrócił szczęśliwie ubiegłego lata z bogatym ładunkiem futer,
udowadniając wątpiącym swoją przydatność do żeglugi morskiej. Łuka nie należał
wtedy do sceptyków. Odmówiono mu szansy dołączenia do załogi szytika Kapiton,
dając ją ocalałym marynarzom z załogi Beringa.
Nie przeszkadzało mu również, że jego szytik zbudowali ludzie nie mający
20 Janet Dailey
wiedzy o budowie statków. Jego własne doświadczenie w tej dziedzinie ograniczało
się do konstruowania małych łodzi pływających po rzekach Syberii lub
wykorzystywanych do przepraw przez jeziora. Jedynym, który miał do czynienia z
morzem, był nawigator i dowódca szytika. Złotnik z zawodu, Michaił Niewodczikow,
przybył na Syberię w poszukiwaniu bogactw. Na Kamczatce okazało się, że nie miał
paszportu, został więc zmuszony do służby dla rządu jako członek załogi na
Świętym Piotrze - statku Beringa. Niektórzy twierdzili - chociaż nie było to
całkiem pewne - że Niewodczikow odkrył grupę wysp w pobliżu Ameryki. W kierunku
tych właśnie wysp płynął szytik przyjmując południowo--wschodni kurs.
Sześć dni wcześniej opuścili ujście rzeki Kamczatki i minęli Wyspy Komandorskie,
te same, które już poprzednio były celem wyprawy szytika Kapiton pod wodzą
garnizonowego sierżanta. Przychylne wiatry niosły statek w kierunku jego
przeznaczenia, ku dziewiczym terenom myśliwskim, czekającym wyłącznie na nich.
Belki statku trzeszczały pokonując wysokie fale. Po następnych sześciu dniach te
złowrogie odgłosy stały się czymś zwyczajnym i nie wzbudzały niepokoju.
Początkowo Łuka wyobrażał sobie, że przepastne wąwozy pomiędzy falami pochłoną
statek, ale to on pokonywał ich strome ściany, a następnie w przyprawiający o
mdłości sposób sięgał dna wodnej doliny i wynurzał się z niej cało. Łuka czuł
lekkie nudności, ale z czasem kołysanie statku przestało mu przeszkadzać.
Inni uczestnicy wyprawy nie byli tak odporni. Odór wymiotów mieszał się z
cuchnącym zapachem nie mytych ciał. Podczas któregoś z silniejszych przechyłów
szytika ktoś jęknął głośno. Łuka spojrzał obojętnie na mężczyznę na wpół
opartego o reling. Podtrzymywał on brzuch omdlałymi rękami, głowę miał
przechyloną na bok, a z półotwartych ust mazista ciecz sączyła się na brodę i
ubranie.
Bez specjalnego zainteresowania obserwował Łuka Kozaka, Władimira Szekurdina,
przechodzącego między chorymi i zwilżającego im wargi mokrą szmatką. Łuka
rozejrzał się po swych towarzyszach łowieckiej wyprawy. Byli to wszystko
brutalni, nieokrzesani mężczyźni - w sumie około pięćdziesięciu - zawodowi
myśliwi, lecz o różnym pochodzeniu. Niektórzy z nich byli kryminalistami:
złodziejami, mordercami, ściganymi przez prawo przestępcami podatkowymi. Inni to
zesłańcy lub chłopi pańszczyźniani, uciekający przed
Alaska
21
tyranią swych panów. Jeszcze inni, tacy jak on, synowie promyszlenników
opanowani żądzą przygody. Przeszłość tych ludzi nie miała dla niego znaczenia.
Jego własne życie, pełne brutalności i przemocy, też miało swe ciemne strony.
Spojrzenie Łuki padło na wyraziste rysy Kamczadala - oczy pod ciężkimi powiekami
i uwydatnione kości policzkowe typowe dla rasy mongolskiej. Dotknął ręką szramy
na policzku i poczuł, jak opanowuje go zimna nienawiść do tego pobratymca
Czukczy. To właśnie Czukcza zaszlachtował jego ojca i trwale oszpecił jego
samego. Garstka Kamczadali należała do wyprawy łowieckiej; przyjęli oni chrzest
w cerkwi i tym sposobem stali się równi każdemu mieszkańcowi guberni
moskiewskiej. Ale nie dla Łuki - nigdy dla Łuki.
Niespodziewanie potrącony z tyłu Łuka obrócił się ze złością, lecz pohamował się
widząc Jakowa Pietrewicza Czuprowa, który właśnie próbował odzyskać równowagę na
rozkołysanym pokładzie. Wytrzymał długie spojrzenie jego mądrych oczu i krótko
skinął mu głową. Reputacja Czuprowa jako myśliwego była mu dobrze znana i Łuka
wolał nie zadzierać z mężczyzną o płowej brodzie, który mógł być wybrany na
dowodzącego polowaniem. Chwilę przedtem widział, jak Czuprow rozmawiał z
nawigatorem.
- Kiedy dotrzemy do wyspy? Czy Niewodczikow powiedział? - spytał Łuka. Od czasu
minięcia Wysp Komandorskich nie widzieli żadnego lądu, wciąż tylko ciemnoszare
morze i niebo, z chwilowymi przebłyskami słońca przez chmury.
- Myśli, że nastąpi to szybko. - Mewa przemknęła nisko nad dziobem statku.
- Według niego ptaki morskie wskazują bliskość lądu. - Łuka zauważył ptaki w
powietrzu, ale rozpoznawał tylko niektóre. Znał się przecież na zwierzętach
lądowych, a nie mieszkańcach powietrza i wód.
Bliska perspektywa ujrzenia lądu, o którym tak uporczywie myślał przez ostatnie
lata, potęgowała emocje.
- Czy ty wierzysz temu, co mówi?
- Wiatry są stałe i pogoda jest ładna. - Promyszlennik wzruszył ramionami. - On
był tutaj przedtem. Ja nie.
Na prawej burcie jeden z Kamczadali cierpiących na morską chorobę wołał o wodę.
Wyprostowana, wysoka postać Kozaka Szekurdina torowała sobie
22 Janet Dailey
drogę przez zatłoczony pokład. Łuka popatrzył lekceważąco na dumną, szczupłą
twarz Kozaka i jego porządnie przystrzyżoną brodę.
- Czy masz zamiar marnować naszą wodę dla niego Władimirze And-rejewiczu? -
zaatakował go Łuka, używając dwóch imion zgodnie z rosyjskim zwyczajem.
- Ten człowiek ma pragnienie. - Szekurdin spokojnie szedł dalej. Drogę
zablokował mu jednak inny promyszlennik, wielki, mocno zbudowany
mężczyzna.
- Możesz ją równie dobrze wylać za burtę. I tak się tam w końcu znajdzie.
Uśmiech Bielajewa odsłaniał szeroką szparę między przednimi zębami, co
nadawało mu głupi wygląd, mimo że małe i przebiegłe czarne oczy nakazywały
ostrożność. Szekurdin bezskutecznie próbował przejść obok.
- On nie dostanie wody.
- Widziałem niejeden raz, jak rzygałeś za burtę. - Kozak nie dał się
zastraszyć.
- Ale sam chodziłem po wodę, kiedy chciało mi się pić. - Bielajew wciąż się
uśmiechał, co wraz z wyglądem jego niechlujnej czarnej brody i okalających usta
wąsów przyciągało uwagę do ciemnej szpary między zębami. - Jeżeli ten Kamczadal
nie może obsługiwać się sam, wyrzuć go za burtę. Będziemy mieli więcej skór do
podziału.
Łuka zgadzał się z tym. Wszyscy mężczyźni zaangażowani do tej wyprawy mieli
odnieść korzyści wynikające z podziału łupów. Połowa uzysku z polowania należeć
miała do dwóch kupców, którzy sfinansowali podróż. Drugą połowę postanowiono
podzielić między załogę w równych częściach, z wyjątkiem nawigatora, któremu
należeć się miała trzykrotna część, i pieriedowifa - czyli przywódcy -
pobierającego dwukrotny przydział; jedną część przeznaczono dla kościoła. Jeśli
polowanie będzie pomyślne, część każdego promyszlennika stanowiłaby małą
fortunę,
wystarczającą na kupienie farmy czy założenie przedsiębiorstwa - lub też, gdy
taka byłaby jego wola, na upijanie się przez okrągły rok.
- Patrzcie! - ktoś krzyknął. - Co to za czarny kształt na horyzoncie?
Zapowiadająca się kłótnia na pokładzie nagle przestała być ważna. Łuka
obrócił się gwałtownie, by zbadać horyzont to ukazujący się, to znikający za
falującym dziobem szytika. Ktoś wdrapał się po olinowaniu na maszt. Wszyscy
czekali w napięciu, słysząc na razie tylko trzeszczenie kołyszącego się statku.
Alaska 23
- Czy widzisz coś? - Łuka przepchnął się w kierunku relingu na dziobie.
Nieskończenie długie sekundy upłynęły, zanim wyciągnięta ręka wskazała kierunek
za prawą burtą - ląd!
Wszyscy stłoczyli się po jednej stronie pokładu. Minutę później wybuchły radosne
okrzyki na widok górzystego przylądka. Nawet najsłabsi z chorych znaleźli w
sobie dość siły, aby przywlec się na dziób i popatrzeć na błogosławiony ląd.
Wolno, lecz pewnie, żaglowiec zbliżył się do wyspy. Łuka, jak zwykle przy
wkraczaniu na nowe terytorium, czuł wzrastające podniecenie, rodzaj wyostrzonego
postrzegania zarówno zmysłowego, jak i umysłowego. Znajdowali się wystarczająco
blisko lądu, aby usłyszeć, jak ogromne fale rozbijają się o skalisty brzeg
wyspy.
Płynąc wzdłuż jej północnej strony Łuka obserwował bezdrzewny teren, gęsto
pokryty niską roślinnością. Nawet spomiędzy skał wyrastały trawiaste warkocze. W
głębi lądu poszarpane góry układały się w przedziwne kształty, wskazujące na
wulkaniczne pochodzenie wyspy. Wyłaniały się ponure i nagie, kontrastujące z
dolinami o soczystej zieleni, gdzie wiatr poruszał wysokimi pędami życicy.
Wysłano człowieka, aby wysondował dno, podczas gdy nawigator, Niewod-czikow,
starając się uniknąć ukrytych od strony północnego brzegu mielizn, opływał na
wpół pogrążone w wodzie skały.
Skierowali się na południe przepływając obok najdalej na wschód wysuniętego
cypla, osłaniającego rozległą zatokę. Pomiędzy wodorostami przy skalistym brzegu
widać było bogactwo fauny morskiej. Wiedziony niecierpliwością, by przyjrzeć się
wydrom morskim wychylającym głowy ponad wodę, Łuka tłoczył się wraz z innymi
mężczyznami przy relingu. To był widok przyprawiający o dreszcz podniecenia
każdego łowcę futer.
Chmury przesłoniły słońce; Łuka zauważył niewielką zmianę temperatury. Jakby to
miejsce, gdzie zimne wody Morza Beringa łączyły się z cieplejszymi prądami
Pacyfiku, promieniowało dodatkowym ciepłem. Piskom ptaków towarzyszyły odgłosy
łopotania żagli na wietrze i rytmiczne uderzenia fal o kadłub statku. Poszarpane
skalne urwiska bieliły się od ptasich odchodów. Obserwując osłoniętą zatokę i
jej brzegi Łuka nie zauważał żadnych śladów obecności człowieka, mimo że miał w
pamięci opowieści nawigatora o dzikich mieszkańcach tych wysp.
24 Janet Dailey
- Sądziłem, że tutaj żyją krajowcy - Łuka podzielił się swoimi wątpliwościami
ze stojącym obok Szekurdinem.
- Może nie na wszystkich wyspach - odpowiedział Kozak. - Wyspa Beringa nie była
zamieszkana, ta również może być bezludna.
- To jest duża wyspa-jakieś siedemdziesiąt wiorst długości. Wioski mogą • być z
innej strony. - Łuka nie tracił czujności. Nie podobała mu się pewność
siebie Szekurdina.
Ten mężczyzna miał wszelkie cechy przywódcy. Był inteligentny i doświadczony,
jego wysoki wzrost i szczupła budowa ciała wcale nie wskazywały na to, że w
rzeczywistości był bardzo silny. Bezsporną odwagę wykazał reagując na wyzwania
Bielajewa. Jednak sposób, w jaki traktował Kamczadali na pokładzie, nie dawał
Łuce spokoju.
Miękkie, skórzane żagle wydęły się na wietrze i statek zaczął oddalać się od
wyspy.
- Dlaczego się oddalamy? - zabrzmiał szorstki głos Bielajewa. - Tu są wydry.
Powinniśmy się zatrzymać.
- To typowe dla ciebie, Bielajew - kpił Łuka. - Gdy czegoś chcesz, łapiesz to
nie zastanawiając się, czy obok nie ma czegoś lepszego.
Komentarz ten powitały wybuchy śmiechu, lecz zaraz przycichły w obawie, że
wojowniczy Bielajew może się obrazić. Ale jego brodata twarz przybrała swój
zwykły pogodny wyraz.
- Jeśli będzie coś lepszego, też to wezmę! - stwierdził. - Przynajmniej to
pierwsze nie przeleci mi między palcami, kiedy będę czekał na coś więcej.
Szytik oddalał się od mijanej wyspy w poszukiwaniu następnej z łańcucha. Łuka
obserwował znikający ląd, pierwszy, jaki widział od wielu dni. Morze nie było
jego żywiołem, więc z niecierpliwością, podobnie jak reszta załogi, oczekiwał
momentu, gdy wysiądzie z tego zatłoczonego statku i postawi stopę na stałym
lądzie. Mitygował jednak swą niecierpliwość, zainteresowany wszystkim co nowe
wokół niego.
- Tym razem zgadzam się z Bielajewem - powiedział Szekurdin, kiedy Łuka znów
wpatrywał się usilnie w morze, by dostrzec kawałek lądu. - Ja rzuciłbym kotwicę
w jednej z tych zatok.
Łuka spojrzał na dumny profil Szekurdina, cienki, prosty nos, tak smukły jak
cała postać właściciela.
- Jest rano. Mamy mnóstwo czasu, aby poszukać następnej wyspy.
- Zakładając oczywiście, że taka istnieje. Mamy na to tylko słowa
Alaska 25
Niewodczikowa - wieśniaka, złotnika, którego jedynym doświadczeniem była żegluga
z tym Duńczykiem Beringiem. - Szekurdin mówił półgłosem, rzeczowo. - Musimy
uzupełnić zapasy wody pitnej. Ta wyspa stwarzała do tego okazję, zanim
popłynęliśmy dalej. Mogliśmy też zaopatrzyć się na niej w świeże mięso. Nie mamy
tak wiele zapasów.
Jego rozumowanie było trafne i Łuka nie zamierzał otwarcie się z nim kłócić.
Zawsze można było znaleźć argumenty popierające ten czy inny punkt widzenia.
Wyruszyli w tę podróż z niewielkim zapasem żywności: trochę szynek, zjełczałego
masła, żytniej i pszennej mąki, by upiec z niej chleb - na prosforę, suszony
łosoś i - co najważniejsze - duży zapas zakwasu do wypieku chleba chroniącego
przed szkorbutem. Upolowane zwierzęta i złowione ryby miały uzupełniać ich
jadłospis.
- Jeśli o mnie chodzi, to chcę zobaczyć więcej tych wysp - stwierdził Łuka. -
Dobry myśliwy wybiera najlepsze tereny łowieckie, zamiast zatrzymywać się w
pierwszym lepszym miejscu.
Szekurdin, ociągając się jeszcze parę minut, opuścił swoje miejsce przy relingu
i wmieszał się pomiędzy innych członków załogi. Szytik nadal trzymał się
południowo-wschodniego kursu, mewy krążyły nad nim, a kormorany nurkowały w
ołowianym morzu łowiąc ryby.
Niedługo potem Łuka usłyszał niezadowolone pomruki promyszlenników. Jedną wyspę
minęli, a następnej nie było widać. Pochwycił urywki zdań o zmniejszającym się
zapasie wody i zrozumiał źródło niezadowolenia.
Gdzieś w południe dostrzeżono drugą wyspę. Tym razem - w miarę zbliżania się do
niej - załoga obserwowała nie tylko ląd, ale i nawigatora. Łuka czuł napięcie
wiszące w powietrzu - mężczyźni czekali, jaka zapadnie decyzja.
Ta wyspa wydawała się mniejsza od pierwszej, ale statek zbliżał się w ten sam
sposób, płynąc równolegle do poszarpanego brzegu. Kiedy znaleźli się u wejścia
do podkowiastej zatoczki, z łachą białego piasku w środku jej łukowatego brzegu,
Łuka zobaczył Czuprowa rozmawiającego z nawigatorem. Kilka sekund później wydano
rozkaz opuszczenia jednego z grotżagli.
Napięcie wśród załogi wyraźnie zmalało, gdy szytik skierował się ku zielonemu
urwisku za białą plażą, słychać było śmiechy i pomruki zadowolenia. Posłano
człowieka na dziób, by doglądał sondowania dna i baczył na podwodne skały.
26 Janet Dailey
- Tu rzucimy kotwicę na noc - powiedział Niewodczikow podnosząc głos, by
wszyscy mogli go usłyszeć.
- Czy zejdziemy na brzeg? - zakrzyknął jeden z mężczyzn.
- Dopiero rano. Czuprow weźmie ludzi, żeby poszukać wody. Wykorzystamy dzień,
aby zbadać okolicę i wybrać dogodne miejsce do rzucenia kotwicy na noc. Potem
poszukamy najlepszej lokalizacji na przezimowanie.
Łuka dostrzegł, że twarz Szekurdina tężeje z gniewu - nie został wybrany do
prowadzenia grupy penetrującej brzeg. Łuka aprobował jednak zarówno ostatnią
decyzję, jak i wybór przywódców; bardziej szanował doświadczenie i osąd Czuprowa
niż tego Kozaka.
Kiedy szytik wprowadzono do zatoczki, żagle zostały zwinięte, a drewniana
kotwica, obciążona kamieniami, rzucona za burtę. Na gościnnie wyglądającym
kawałku plaży nie było śladów obecności tubylców. Popołudniowe godziny nie
zostały przeznaczone na leniwy odpoczynek ani na oglądanie lądu. Pamiętając o
wyprawie najbliższego ranka, robiono przegląd łodzi, czyszczono strzelby i
przygotowywano zbiorniki na wodę. Statek kołysał się na kotwicy pod gromadzącymi
się chmurami, fale uderzały o jego boki, by następnie sunąc ku plaży rozbić się
o skaliste wybrzeże.
Zj nadejściem świtu zaczął się ruch na pokładzie. Łuka przyłączył się do
krótkiej kolejki czekających na swoją dzienną rację wody, chcąc jak najszybciej
pozbyć się obezwładniającego uczucia senności. Wśród ziewających,
przeciągających się, drapiących po brodach mężczyzn słychać było tylko ściszone
rozmowy zagłuszane przez fale i wiatr.
Kiedy przyszła jego kolej, zanurzył kubek w zbiorniku i podniósł go do ust. Po
pierwszym łyku nieświeżej wody spojrzał leniwie w kierunku brzegu, na którym
miał już niedługo wyruszyć z poranną ekspedycją Czuprowa. Plaża nie była pusta.
- Gdzie jest Czuprow? - krzyknął, cały czas wpatrując się w plażę.
- A bo co? - burknął ktoś.
- Znajdź go. Mamy gości. - Łuka wskazał ręką trzymającą kubek na dużą grupę
tubylców zgromadzonych na plaży.
Zapominając, że wciąż czuje suchość w ustach, wetknął ria pół opróżniony kubek w
rękę następnego w kolejce mężczyzny i przesunął się do relingu.
Alaska 27
Reszta zaskoczonej załogi znieruchomiała wpatrując się w ląd, ktoś krzyknął, by
zaalarmować promyszlenników.
- Ilu ich tam jest? - spytał jeden z nich.
- Wygląda na to, że około setki - zgadywał inny.
Tubylcy mieli na sobie przedziwne płaszcze i jeszcze dziwniejsze kapelusze na
głowach. Z tej odległości wydawało się, że długie do kostek płaszcze były
zrobione z piór i ukazywały tylko bose nogi. Kapelusze miały kształt
asymetrycznych stożków, z wysuniętą przednią częścią osłaniającą oczy.
Widząc obserwujących ich z pokładu mężczyzn, tubylcy zaczęli wołać w jakimś
niezrozumiałym języku, wymachiwać włóczniami, łukami i strzałami. W tym samym
momencie Łuka usłyszał bicie w bębny. Dźwięk ten przeleciał mu dreszczem po
plecach i zjeżył włosy na karku.
- Skąd oni się wzięli? - mężczyzna obok Łuki zastanawiał się głośno. Nikt nie
próbował zgadywać. Czuprow wyszedł na pokład, wszyscy
rozstąpili się, umożliwiając mu dojście do relingu. Przez małą lunetę obserwował
dużą grupę tubylców tańczących na plaży i przebijających powietrze dzidami.
Bielajew wepchnął się obok Łuki.
- Myślę, że będą atakować. Powinniśmy być przygotowani... Czuprow obniżył
lunetę ogarniając teraz wzrokiem całą scenę.
- Rozdać strzelby i proch - rozkazał nie odwracając się.
Bielajew uśmiechnął się i odszedł od relingu, żeby wykonać rozkaz. Lubił rzeczy
i sytuacje, które rozpalają ciało - kobiety, wódkę i walkę. Łuka odczuwał
podobną żądzę krwi, ale miała ona swe korzenie w głębokiej, zapiekłej
nienawiści.
Szekurdin szybko zajął miejsce przy relingu.
- Według Niewodczikowa ci tubylcy mieli być przyjacielsko nastawieni, Michaile
Aleksandrowiczu - zawołał do nawigatora stojącego za promyszlen-nikami. - Czy
nie mówiłeś, że tubylcy na tych wyspach pomogli ci w powrotnej podróży?
Łuka obrócił się, żeby usłyszeć odpowiedź nawigatora, chociaż Czuprow nie
wykazał zainteresowania.
- Tak - potwierdził Niewodczikow. - Zabrakło nam wody do picia. Zdołaliśmy
wytłumaczyć nasze położenie jakimś krajowcom w łodzi i oni przywieźli nam dwa
pojemniki z foczych pęcherzy.
28 Janet Dailey
Patrząc znów na plażę Szekurdin obserwował taneczne ruchy tubylców w kolorowych
kostiumach.
- Wydaje mi się, że chcą, żebyśmy zeszli na ląd. Patrzcie, w jaki sposób do nas
machają. W żadnym wypadku nie są to groźby. - Odwrócił głowę w stronę Czuprowa,
lecz było coś wyzywającego w tym geście. - Gdyby nasza grupa zeszła na brzeg z
pustymi pojemnikami, mogliby zaprowadzić nas do wody.
- Oni są uzbrojeni i mają przewagę liczebną. - Łuka odrzucił tę sugestię.
- Kozacy zawsze byli w mniejszości w stosunku do swoich wrogów, ale to nie
powstrzymało ich przed marszem przez Syberię i zajęciem jej dla cara. Nasza broń
ma ogromną wyższość nad ich uzbrojeniem. Strzelby zawsze zwyciężą włócznie.
Każdy promyszlennik na pokładzie walczył kiedyś z wrogimi tubylcami i zawsze był
tym, który miał niniejsze szanse. Ale Łuka uważał, że co innego jest znaleźć się
w takiej sytuacji, a co innego jej szukać.
- Zaczekamy - odpowiedział niewzruszony Czuprow. - Starczy czasu na walkę,
jeśli będzie ona konieczna.
Nadal słychać było bicie w bębny, ich łomotanie towarzyszyło dzikim tańcom.
Wyglądały na spontaniczne, jeden rozbawiony tubylec rozpoczynał taniec, a inni
przyłączali się do niego. Kiedy ci byli już zmęczeni, natychmiast zaczynało
kilku innych. Cały czas słychać było śpiew, sprawiający raczej wrażenie
przekrzykiwania się podniesionych głosów. Wydawało się, że tubylcy celowo
doprowadzają się do szaleństwa.
- Czy ktokolwiek może ich zrozumieć? - Łuka spytał Czuprowa.
- To nie jest język Kamczadali. A może koriacki? - zasugerował, myśląc o innym
syberyjskim plemieniu.
- Nie. Ja rozumiem koriacki, Czukczów też - odpowiedział ktoś z grupy.
- Może to są Aleuci. - Ktoś inny wspomniał plemię tubylców z Syberii, które
mieszkało na wybrzeżu i zdecydowanie opierało się płaceniu Rosji daniny.
Uwaga ta wywołała odgłosy trwogi w całej kompanii. Wszyscy pospiesznie odbierali
strzelby, naboje i proch, które rozdzielał Bielajew. Łuka zaczął ładować i
przygotowywać swą skałkową strzelbę, a Czuprow skierował się do ładowni, skąd
szybko wrócił niosąc kilka paczek. Z niewielkiej liczby towarów, jakie wiózł
statek, na handel przeznaczone były tanie szklane paciorki, materiały na
ubrania,
narzędzia cynowe i miedziane, marnej jakości noże i igły. Paczki Czuprowa
zawierały te dwa ostatnie.
Alaska 29
- Co masz zamiar z nimi zrobić? - spytał Łuka.
- Dać im w podarunku i może w ten sposób odwieść ich od wrogich zamiarów. -
Uśmiech wykrzywił usta Czuprowa, chociaż - jak zwykle - nie odbił się w jego
oczach.
- Smak ołowiu prędzej zmieni ich zamiary. - Bielajew uniósł z lekka swoją
strzelbę, jego grube palce silnie obejmowały lufę.
- Jesteś bardziej żądny krwi niż te dzikusy, Nikołaju Dimitrowiczu
- pogardliwie skonstatował Szekurdin. - Oni pewnie tu przyszli, żeby handlować.
A jeśli mają skóry wydr?
Argument ten nie zrobił wrażenia na Bielajewie. Tym razem jego usta wykrzywił
paskudny grymas. Uważał, że zabicie krajowców będzie najłatwiejszym i najtańszym
sposobem odebrania im skór wydr morskich
- jeżeli w ogóle je mają. Takie okrucieństwo ani nie szokowało, ani nie
oburzało Łuki. Wystarczająco długo przebywał w dzikich ostępach Syberii, by
wiedzieć, że jedyną drogą ocalenia we wrogim środowisku jest zastraszenie
tubylców. Łuka uważał to za konieczne. Poza tym nie ufał żadnemu z nich. Wszyscy
oni byli podstępni, Aleuci bardziej niż inni. Handlował z nimi, bo musiał, ale
wolał, aby żaden z nich nie stał nigdy za jego plecami.
Czuprow pozdrawiał tubylców na plaży i wymachiwał paczkami nad głową, aby
zwrócić ich uwagę. Wysiłki te odnosiły zamierzony skutek i podniecenie rosło.
Bębnienie towarzyszące dzikim skokom stawało się coraz głośniejsze, a przyjazne
gesty zapraszające na brzeg coraz wyraźniejsze. Ignorując zaproszenie Czuprow
rzucił paczki w kierunku plaży. Kiedy fale wyniosły je na piasek, kilku
bosonogich tubylców rzuciło się w ich kierunku. Tworzyli dziwnie ukształtowane
skupisko bogato zdobionych kapeluszy. Zawartość paczek wzbudziła podziw grupy -
poszczególne przedmioty podawano z ręki do ręki, aby każdy mógł je obejrzeć i
wypróbować. Już po chwili krajowcy odwzajemnili się, rzucając na pokład szytika
świeżo zabite ptaki.
- Oni chcą handlować! - Szekurdin natychmiast próbował przekonać swoich
rosyjskich towarzyszy, że od początku właściwie ocenił przyjacielskie intencje
tubylców.
Krajowcy nadal wykonywali gesty zapraszające do zejścia na ląd. Kołysząc swoją
strzelbą Łuka spojrzał z ukosa na Czuprowa. Promyszlennik nadal sceptycznie
przyglądał się dzikim harcom tubylców.
30 Janet Dailey
- My naprawdę potrzebujemy wody - powiedział cicho.
- Tak - ponuro przytaknął Łuka. Czuprow odszedł od relingu.
- Opuścić szalupę - rozkazał.
Łuka znalazł się w grupie pięciu mężczyzn mających towarzyszyć Czuprowowi na
brzeg. Uzbrojeni w strzelby wzięli jeden pojemnik na wodę i weszli do drewnianej
łodzi wiosłowej. Czekali na dowódcę. Czuprow wkrótce wskoczył do łodzi
zabierając ze sobą większą ilość artykułów handlowych - tytoń i fajki. Łuka i
inni chwycili za wiosła: wyruszyli w kierunku plaży.
Kilka jardów od brzegu, już na płytkiej wodzie, wciągnęli wiosła i płynęli na
grzbietach fal. Ze strzelbą w ręku Łuka przerzucił nogi przez burtę i brnął
dalej w wodzie po pas, aby wyciągnąć łódź na piasek. Kilku tubylców ruszyło ku
niemu. Łuka znieruchomiał na moment, ale szybko okazało się, że krajowcy chcieli
mu pomóc.
Przyjrzał się dokładnie ich broni, składającej się z prymitywnych włóczni
zakończonych kamiennymi ostrzami i strzał. Szybko podszedł do Czuprowa, gdy ten
stanął na piasku. Aleuci, mimo przewagi liczebnej, pojedynczo nie byli groźni,
ale w grupie mogli stać się niebezpieczni.
Było chłodno. Łuka czuł jednak pot oblewający ciało, kiedy pełni podniecenia,
rozgadani w swym dziwnym języku, krajowcy tłoczyli się wokół nich. Oblizał suche
wargi i silniej ścisnął strzelbę trzymając palec blisko spustu. Napięta uwaga
powodowała pulsowanie krwi w skroniach.
Długie płaszcze tubylców zrobione były z ptasich skór - głównie kormoranów,
maskonurów i nurzyków - noszonych piórami na wierzch i obramowane futrem morsa.
Ich dziwne kapelusze skonstruowane z cienkich pasków drewna, wygiętych i
połączonych ze sobą, były jaskrawo pomalowane w pokrętne wzory geometryczne,
niektóre nawet przystrojone piórami albo rzeźbionymi figurkami z kłów morsa.
Łukę bardziej interesowały jednak twarze przesłonięte kapeluszami. Miały te same
co u wielu szczepów syberyjskich mongolskie rysy - grube fałdy oczne, lekko
spłaszczone nosy i brązowe oczy. Wielu tubylców nosiło cienkie wąsy i rzadkie
brody, ale żaden nie miał gęstej, dużej brody wyróżniającej Rosjan.
Tłoczyli się dokoła Łuki i jego towarzyszy jak podniecone dzieci. Tubylcy byli
ciekawi wszystkiego. Trajkocząc niezrozumiale wskazywali na jego
Alaska
31
ubranie, nóż i buty. Stojąc ramię w ramię w grupie z promyszlennikami Łuka cały
czas bacznie obserwował krajowców, uważając na każdą zmianę ich zachowania.
Kątem oka zauważył, że Czuprow oferuje gromadzie tytoń i fajki. Oglądali je
uważnie, mimo że - co było oczywiste - nie wiedzieli, do czego służą. Jeden z
tubylców dał Czuprowowi laskę z głową foki wyrzeźbioną w kości i wykonał gest w
stronę jego strzelby.
- Nie - odmówił chłodno Czuprow.
Łuka dostrzegł gasnące uśmiechy i wyczuł zmianę atmosfery. Twarze Aleutów
pociemniały z gniewu. Zobaczył z daleka kilku tubylców gromadzących się przy
łodzi na plaży.
- Szalupa! - ostrzegawczo krzyknął Łuka do towarzyszy.
Stanęli wokół łodzi, zabezpieczając w ten sposób swój jedyny środek transportu
zapewniający odwrót. Część krajowców natychmiast zaczęła obrzucać włóczniami
drewniane boki łodzi, reszta skierowała zaostrzone kamienne groty ku otoczonym
promyszlennifam.
Łuka wiedział, że są pozostawieni sami sobie, a ludzie na pokładzie szynka nie
mogą im pomóc. Statek zakotwiczono w dużej odległości od brzegu, a jedyna łódź
wiosłowa była w ich posiadaniu. Oczywiste, że chcąc dostać się z powrotem na
szytik będą musieli utorować sobie drogę siłą. Łuka słyszał złowrogi dźwięk
włóczni uderzających o drewniane boki lodzi i zastanawiał się, jak długo
wytrzyma ona ten atak.
- Ognia! - krzyknął Czuprow.
Nie trzeba było szukać celu. Tubylców było wielu i stali blisko. Łuka nacisnął
spust i zielone pagórki przy zatoce odbiły echo wystrzału. Krew buchnęła z ręki
tubylca stojącego obok Łuki, plamiąc biały piasek. Większość odskoczyła,
przestraszona hukiem. Podczas gdy trzech innych promyszlenników szybko ładowało
broń, Łuka pomógł dwóm pozostałym wciągnąć łódź do wody i skrzyknął towarzyszy.
Tubylcy zaatakowali biegnących przez fale przyboju ludzi. Padły kolejne strzały
i ponownie ich grzmiący odgłos wywołał krótką chwilę wahania. Nie było czasu na
powtórne załadowanie broni, więc mężczyźni w wielkim pośpiechu gramolili się do
łodzi obsypani gradem spadających włóczni. Łuka chwycił za wiosła kierując łódkę
w poprzek fali w stronę szytika. Cudem dotarli na pokład prawie bez obrażeń,
tylko z drobnymi skaleczeniami.
32 Janet Dailey
Natychmiast wydano rozkaz podniesienia kotwicy i rozwinięcia żagli. Łuka starał
się utrzymywać równowagę na kołyszącym się statku, a słona woda opryskiwała mu
twarz. Obserwował chmury nisko pędzone przez wiatr i myślał, kiedy znowu zobaczy
wyspę, cel ich podróży.
Tej nocy rzucili kotwicę w jednej z zatok przy pierwszej napotkanej wyspie.
Wrogie spotkanie z tubylcami nauczyło ich ostrożności. Wystawiono straż.
*
Następnego ranka Czuprow zszedł na ląd z uzbrojoną gromadą. Spostrzegli ślady
potwierdzające obecność krajowców na wyspie, ale nie spotkali nikogo. Nie
znaleźli również źródła wody pitnej w najbliższym sąsiedztwie zatoki. Szytik
pożeglował znowu, trzymając się brzegu tak blisko, jak na to pozwalały ostre
rafy i skały podwodne, a załoga wypatrywała dogodnego miejsca lądowania.
Wraz z zapadnięciem nocy niezadowolenie promyszlenników narastało. Zapas wody
pitnej skurczył się do jednej małej beczułki. Mężczyźni, jak to mają w zwyczaju,
zaczęli rozmawiać o straconych okazjach, o sprawach, które powinny być
załatwione inaczej. Gdyby od razu zatrzymali się na pierwszej wyspie... Gdyby
wzięli krajowca jako zakładnika... Gdyby... Nazwisko Szekurdina wymieniano
równie często jak Czuprowa.
O świcie następnego dnia wyznaczono Łukę do grupy udającej się na ląd, ponieważ
jego umiejętność porozumiewania się na migi mogła okazać się przydatna. Tym
razem przewodził Szekurdin. Wiatr, omiatający porywistymi podmuchami skaliste
góry, był tak silny, że uderzając w brodatą twarz Łuki utrudniał mu oddychanie.
Wokół nie było drzew, bo wiatr nie dawał im szansy zakorzenienia się.
Gdzieniegdzie Łuka dostrzegał rachityczny krzew, rosnący nisko przy ziemi, z
gałęziami rozpostartymi blisko skał, chroniących go przed porywistym wiatrem.
Chodzenie sprawiało trudność. Ostre skały wulkaniczne wbijały się w podeszwy
butów i kaleczyły, gdy ktoś potknął się lub upadł. Doliny porośnięte były
wysokimi chwastami, ostrymi trawami i paprociami. Ta bujna roślinność maskowała
gąbczastość tundry - grząskiego, zbitego kompostu
34 Janet Dailey
z cienką warstwą wulkanicznego piasku, który przylegał do butów. Każdy krok
wymagał wysiłku. Nieliczna grupa zwiadowcza trzymała się na tyle blisko brzegu,
na ile pozwalało ukształtowanie terenu, aby nie tracić z oczu wolno płynącego
szytika i w razie potrzeby wezwać pomoc.
Późnym popołudniem Łuka wdrapał się na czubek bocznej krawędzi wystającej na
kształt gigantycznych szponów z poszarpanego łańcucha gór i zatrzymał się na
chwilę, żeby złapać oddech. Po tylu dniach spędzonych na pokładzie szytika nie
był w dobrej kondycji, brakowało mu tchu i sapał z wysiłku. Wybrał miejsce
osłonięte od wiatru, gdzie mógł odpocząć. Za skalistym grzebieniem schroniła się
też reszta grupy zwiadowczej, gdy po uciążliwej wspinaczce, wyczerpana,
osiągnęła szczyt.
Poniżej widać było zatokę z połyskującymi grzywami fal oraz ciągnącą się za
plażą dolinę. Rozglądając się po okolicy Łuka zauważył biały strumień wody
spadający z wysokiej, zielonej skały, który wił się dalej schowany w wysokich
trawach doliny, zanim znalazł swe ujście w wodach zatoki.
- Patrz. Jest woda - wskazał Szekurdinowi. Zgarbione plecy Kozaka wyprostowały
się.
- Chodźmy - rozkazał szorstko czując przypływ nowych sił na myśl, że jego
wyprawa zakończyła się sukcesem.
Łuka westchnął ciężko i podniósł swoją strzelbę. Zmusił obolałe nogi do dalszego
marszu, potem poprawił wpijające mu się w ramiona sznury, którymi drewniana
beczułka była przywiązana do pleców. Zaczął schodzić ze stromego grzebienia
skalnego za Szekurdinem. Mokra trawa była śliska, kiedy mozolnie opuszczali się
w dół.
Na płaskim terenie ruszyli doliną porośniętą wysoką trawą, gdzie każdy krok
powodował uginanie się bagnistego gruntu, a ziemia szczelnie przykryta zielenią
falowała jak morze. Łuka jak rasowy myśliwy wypatrywał wokół śladów życia,
obecności lisa lub wydry morskiej w skalistej zatoce. Dwa razy natknęli się na
ślady stóp krajowców, ale szybko ustalili, że pochodziły one z wczesnych godzin
rannych.
U podnóża wystającego cypla, który zamykał z jednej strony zatokę, coś
niezwykłego przykuło jego uwagę. Zwalniając krok zauważył jakiś ruch pomiędzy
nierównościami terenu. Zatrzymał się i uważnie obserwując starał się odgadnąć,
czy był to człowiek czy zwierzę.
- Aleuta. - Łuka nie spostrzegł, że Szekurdin również przystanął za-
Alaska
35
uważywszy jego zainteresowanie tą widoczną z daleka postacią. Reszta zmęczonej
gromady wytężyła wzrok.
- Czy coś jeszcze widzisz?
- Jesteśmy za daleko - potrząsnął głową Łuka. Trudno było coś zobaczyć zza tych
pagórkowatych nierówności.
- Nie sądzę, żeby on nas już zauważył. - Oczy Kozaka rozbłysły na myśl o
nadarzającej się szansie.
- Chcę go złapać i zabrać na szytik.
Branie zakładników, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo u krajowców, było
pospolitą praktyką Kozaków. Zwykle starali się chwytać dzieci wodzów lub ważnych
członków szczepu, ale Szekurdin pragnął za wszelką cenę schwytać kogokolwiek.
Nisko pochyleni posuwali się przez bagno w kierunku trawiastych wzniesień, wśród
których zobaczono krajowca. On jednak zniknął im już z oczu za jednym z niskich
pagórków.
Kiedy znaleźli się w odległości stu jardów od pierwszego wzgórza, jakaś postać
zamajaczyła na szczycie. Łuka zamarł w bezruchu, żeby nie zwracać na siebie
uwagi. Wysoka postać okazała się kobietą ubraną w futrzany strój. Miała gołą
głowę. Łuka widział czarny połysk jej włosów zebranych z tyłu w węzeł. Przez
chwilę trwała nieruchomo jak posąg, po czym Łuka zorientował się, że patrzy
prosto na niego. W sekundę później krzyknęła na alarm i zbiegła z pagórka.
Szekurdin ruszył do przodu, wzywając gestem, żeby inni szli za nim. Łuka był o
krok z tyłu. Gąbczasta tundra uniemożliwiała szybkie poruszanie się. Kiedy
dotarli do trawiastych kopców, zobaczyli małą grupę krajowców, głównie kobiet i
dzieci, biegnących wzdłuż skał i kierujących się w głąb lądu, do skalistych
kryjówek w górach.
- To nie ma sensu. - Łuka zatrzymał się, dysząc ciężko. - Przed nocą nie
dogonimy ich.
Szekurdin niechętnie przyznał mu rację i odwołał pościg.
- Ilu mężczyzn było w grupie?
- Ja widziałem tylko pięciu - odpowiedział jeden z promyszlenników.
- To jest z pewnością ich wioska. - Kozak wskazał na koszyki leżące na ziemi i
stojaki do suszenia ryb. - Oni na pewno mieszkają w podziemnych barabara jak
Kamczadale.
Łuka spojrzał na trawiasty szczyt pagórka, skąd wyłoniła się kobieta.
36 Janet Dailey
- Może ktoś jeszcze chowa się w środku. - Trzymając strzelbę w pogotowiu zaczął
wchodzić na zaokrąglone podwyższenie.
Wzmógł czujność zbliżając się do otworu wejściowego na szczycie kopca. Uklęknął
przy wejściu i zajrzał do ciemnego wnętrza. Nic nie poruszało się wewnątrz; nie
słyszał żadnego dźwięku poza szumem wiatru w trawach i hukiem fal rozbijających
się o brzeg. Sękata kłoda służyła jako drabina. Łuka opuszczał się po niej
ostrożnie, na pół oślepiony dymem lampy, która wysyłała migoczące światło do
cienistego wnętrza pod nim i wydzielała dużo ciepła.
Kiedy postawił stopę na klepisku z ubitej ziemi, pokrywająca podłogę sucha trawa
zaszeleściła mu pod nogami. Łuka odszedł nieco od drabiny, potem, obracając się
wolno, zlustrował wszystkie ciemne kąty. Barabara była duża, około czterdziestu
stóp długości i dwudziestu szerokości. Kości wieloryba jak krokwie podpierały
dach z darni, a pionowe słupy wyciosane z drewna wyrzuconego przez morze
wzmacniały ściany. Dłuższe stanowiły oparcie dla poprzecznych belek, z których
zwisały utkane z trawy maty dzielące wnętrze na części. Łuka zbliżył się
ostrożnie, odchylając jedną za drugą matę lufą strzelby. W środku było pusto.
Uspokojony zaczął oglądać przedmioty pozostawione w tej ziemiance. Stojąca na
specjalnej podstawie kamienna lampa w kształcie misy miała knot z płonącego mchu
pływającego w tłuszczu wieloryba i służyła do gotowania oraz ogrzewania wnętrza.
Zobaczył kołyskę, naczynia kuchenne, drewniane talerze i kamienne garnki, wiele
sprzętów zrobionych z kości i żadnych - co stwierdził ze zdziwieniem - naczyń
glinianych. Było też wiele koszyków różnych wielkości - od bardzo maleńkich, z
kościanymi igłami w środku, do bardzo dużych. Wszystkie zrobione z trawy i tak
mocno splecione, że wyglądały jak wykonane z tkaniny. Większość miała pokrywki z
tego samego tworzywa. Łuka podniósł jeden na pół wykończony, cienkie źdźbła
trawy sterczały jak frędzelki; po chwili odrzucił go na bok. Przewracając
koszyki zaczął szperać w poszukiwaniu jedzenia.
- Łuko Iwanowiczu - zawołał Szekurdin z włazu w dachu - czy znalazłeś coś?
- Nie. - Łuka ruszył w kierunku prymitywnej drabiny. Nagle ujrzał stojący w
cieniu duży kosz, którego przedtem nie zauważył. Kiedy podniósł pokrywę,
Alaska 37
zobaczył, że jest tam tłuszcz foczy. Dźwigając kosz, wdrapał się po drabinie.
Wychyliwszy się na zewnątrz, wypchnął kosz na darniowy dach. - To wszystko, co
tam było - powiedział Szekurdinowi.
- Będziemy tu biwakować przez noc - stwierdził Szekurdin, nie wykazując
większego zainteresowania zawartością kosza. - Rano zasygnalizujemy, żeby szytik
wysłał łódź na brzeg.
Korzystając z resztek światła tego pochmurnego popołudnia, napełnili pojemniki
wodą ze strumienia i zanieśli je do wioski. Potem szukali na plaży drewna
wyrzuconego przez morze. Kiedy zapadł zmierzch, ogień zapłonął w kuchennym dole,
w miejscu gdzie barabara była osłonięta od wiatru - mężczyźni skupili się przy
nim i żuli tłuszcz.
Obejmując pierwszą wartę, Łuka obserwował ciemniejący krajobraz ze swojego
punktu widokowego w połowie pagórka. Poniżej błyskał ogień i słychać było
chrapanie śpiących. Morze połyskiwało pocięte białymi grzywami, a wiatr poruszał
trawy akompaniując szumowi fal. Od czasu do czasu słyszał uderzenia skrzydeł
jakiegoś nocnego ptaka i dziwne, prześmiewcze wołania petrela.
Chmury rozstąpiły się i Łuka zobaczył poświatę pyłu gwiezdnego na niebie.
Siedział w ciszy, zatopiony w intymnych myślach, które często nachodzą człowieka
w samotności. Podobne rozmyślania ukształtowały kiedyś jego charakter i
spowodowały, że teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat, przepełniony był marzeniami
o przyszłości. Swobodnie wędrujące myśli nasuwały mu ciąg skojarzeń - pieśni
wiatru w żaglach szytika, skwierczenie płatka śniegu w gorącym popiele, ciepło
letniego słońca, a także wysoki z przestrachu dźwięk głosu tej tubylczej
kobiety.
Zmienił pozycję. Myśl o kobiecie podrażniła go do tego stopnia, że zaczął
zastanawiać się nad przyczyną tej irytacji. Czuł się samotny i doszedł do
wniosku, że sytuacja ta w naturalny sposób kieruje uwagę mężczyzny ku kobiecie.
Wywołał jej obraz przed oczami i zadawał sobie pytanie, dlaczego wciąż jest przy
nim.
Już przedtem sypiał z tubylczymi kobietami, które budziły w nim nie tylko żądze,
lecz również jakieś nienawistne odczucia. Znał tylko takie kobiety. Wyjątkiem
była jego matka, która była mglistym wspomnieniem czegoś miękkiego i ciepłego.
Delikatność. Teraz nie było w jego życiu nic przypominającego tę miękkość, z
wyjątkiem futer - błyszczących skór wydry morskiej; to było to, czego teraz
poszukiwał.
Alaska
39
się włócznię i natychmiast uderzył kolbą w brzuch napastnika. Kiedy krajowiec
zgiął się, Łuka przewrócił go uderzeniem lufy w głowę. Mężczyzna potoczył się po
ziemi, by po chwili stanąć niepewnie na nogach, kiwając się jak pijany i
szukając swojej broni.
Łuka ruszył w jego kierunku chcąc dosięgnąć i unicestwić znienawidzonego
przeciwnika, gdy w ostatnim momencie zauważył skierowane ku sobie ostrze włóczni
uderzającej z boku. Obrócił się i stanął do walki wręcz. Czuł w żyłach żar
walki,
bojowy nastrój, który ożywił wszystkie jego zmysły. Jednak siła fizyczna tego
mężczyzny była przeważająca i Łuka zmienił pozycję próbując przewrócić się na
plecy, by przerzucić napastnika przez głowę. Zanim jednak zdołał wykonać swój
plan, krajowiec zerwał się i zaczął biec za kobietami i dziećmi. Łuka rozpoczął
pościg.
- Zostaw go - krzyknął rozkazująco Szekurdin - mamy naszego zakładnika.
Zdyszany Łuka obrócił się i zobaczył młodego mężczyznę, młodzieńca nie
więcej niż piętnastoletniego, walczącego zaciekle w zwarciu z dwoma
promyszlennikami.
Po skończonej potyczce Łuka i pozostali członkowie grupy otoczyli zakładnika,
którego twarz wykrzywiona była z bólu, a ręce wykręcone do tyłu. Nagły okrzyk z
lewej strony zaalarmował Łukę. Obrócił się szybko.
Przy rumowisku głazów, gdzie zapewne ukrywała się w czasie ataku, stała stara
kobieta kuląc ramiona, jak gdyby była ranna. Zaawansowany wiek przygiął jej
niegdyś wysoką sylwetkę i nadał jej włosom kolor szarych chmur, ale jej opalona
twarz była gładka z wyjątkiem linii dokoła oczu. Łuka przyglądał się sznureczkom
kropek wytatuowanych na jej policzkach i równoległym liniom biegnącym przez
brodę. Tuż pod kącikami ust wystawały ze skóry dwa kawałki kości wielkości
guzików. Wreszcie wzrok Łuki padł na długi płaszcz z wydry morskiej.
- Skąd się wzięła ta stara kobieta? - pytanie Szekurdina zaostrzyło czujność
wszystkich; jej nagłe ukazanie się mogło być zapowiedzią niespodziewanego ataku
większej grupy krajowców ukrytych w pobliżu.
- Obróciłem się, a ona tam stała - powiedział Łuka. - Na pewno schowała się w
tych skałach.
Szekurdin gestem nakazał, by dwaj myśliwi przeszukali teren i sprawdzili, czy
ktoś się nie ukrywa. W tym czasie kordon straży dokoła zakładnika zacieśnił się.
Łuka zmarszczył brwi, gdy zobaczył, że stara kobieta zamiast uciekać spieszy w
ich stronę. Młody tubylec wykrzykiwał coś, co - sądząc
40 Janet Dailey
z tonu jego głosu - musiało być ostrzeżeniem. Najbliżej ?? promyszlennik
uspokoił go niezbyt mocnym uderzeniem kolby w głowę. Oszołomiony chłopak upadł
na ziemię. Stara kobieta krzyknęła, przycisnęła rękę do głowy, jakby to ona
została uderzona, i pobiegła w kierunku chłopca. Szekurdin powstrzymał ją i
odepchnął do tyłu.
- Idź - machnął ręką, wskazując jej uciekających współplemieńców. Patrzyła na
zakładnika nie ruszając się z miejsca. - Idź! Idź z innymi!
- nakazywał szybkimi gestami rąk i zniecierpliwonym głosem. Stara kobieta
spojrzała na chłopca, potem powiedziała coś do Szekurdina w swym dziwnym języku.
- Postawcie go na nogi, żeby zobaczyła, że nic mu się nie stało
- rozkazał mężczyznom pilnującym jeńca. Chłopak stanął o własnych siłach.
- Widzisz - powiedział Szekurdin do kobiety, pomagając sobie gestami rąk w
nadziei, że pojmie jego słowa. - Nic mu nie jest. Idź i powiedz to swoim
ludziom.
Stała cicho i chyba nic nie zrozumiała. Szekurdin chwycił ją za ramiona, obrócił
i popchnął w kierunku oddalających się krajowców. Pchnięcie odrzuciło ją o kilka
kroków, ale zatrzymała się i znów zbliżyła. Rozdrażniony jej głupotą Kozak
odprawił ją gestem ręki.
- Ruszamy - rozkazał.
Zanim stanął w szeregu z innymi promyszlennikami, Łuka jeszcze raz rzucił okiem
na starą kobietę. Uważał, że jest raczej uparta niż głupia, chociaż nie
wiedział,
skąd taka myśl przyszła mu do głowy. Nie był zdziwiony, kiedy ruszyła za nimi.
- Może to jego matka - zasugerował ktoś.
- Jest za stara - odpowiedział inny.
Kilka razy usiłowali ją odpędzić, ale za każdym razem cofała się tylko o kilka
kroków i zatrzymywała, by dalej za nimi iść. W końcu wszyscy, z wyjątkiem Łuki,
przestali zwracać na nią uwagę. Jak zwykle czuł się nieswojo mając tubylca za
plecami, nawet jeśli była to stara kobieta. Wciąż wlokła się za nimi, aż dotarli
do miejsca, gdzie miała przybić łódź. Kiedy czekali, aż ukaże się szytik, stała
trochę z boku, niezmiennie - jak wydawało się Łuce - obserwując chłopaka.
Domyślił się, że śledziła, dokąd go zabierają.
Gdy pojawił się szytik, Szekurdin zasygnalizował prośbę o łódź. Łuka nie znalazł
się w pierwszej grupie promyszlenników wracających na statek z zakładnikiem i
stojąc z boku widział; jak zmuszano chłopaka, aby wszedł do łodzi. Kobieta
podbiegła do niego jak najbliżej.
Alaska
41
- Odejdź, stara wariatko! - Szekurdin odepchnął ją mocno, aż potoczyła się na
piasek. Nie spuszczając z niej wzroku Kozak zajął miejsce na dziobie towarzysząc
jeńcowi i nakazał mężczyznom na brzegu, by zepchnęli ich na wodę.
Kobieta podniosła się, ale Łuka przytrzymał ją, zanim zdołała wbiec do wody i
chwycić się krawędzi. Wybełkotała coś i wskazała na pozbawiony żagli szytik
zakotwiczony przy brzegu. Potrząsnął głową i zdecydowanie odsunął ją od siebie,
nakazując podniesioną ręką, by została na brzegu. Miała zaciśnięte w
determinacji usta, ale już nie ponawiała bezskutecznych prób. Obserwował ją
przez chwilę, potem upewniwszy się, że nic nie knuje, podszedł do sześciu
pozostałych promyszlenników czekających na powrót łodzi. Jednak, gdy rozmawiali
o wspaniałych możliwościach polowania na wyspie, nie spuszczał starej kobiety z
oczu.
Gdy szalupa dotarła z powrotem do plaży, Łuka wyszedł jej na spotkanie. Ledwie
dziób dotknął płycizny, stara kobieta przebiegła obok niego i wdrapała się do
łodzi, zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać. Opadła na jedno z siedzeń i
złożyła przed sobą ręce, wykazując całą postawą stanowczą odmowę ruszenia się z
miejsca.
Łuka obserwował ją z surową powagą.
- Jeśli byłaś tak zdeterminowana, żeby dostać się na pokład szytika, stara
kobieto, to zabierzemy cię ze sobą. - Dał znak promyszlennikom nakazujący
zostawienie jej w spokoju.
Z pomocą drugiego mężczyzny zepchnął łódź na wodę i zajął wolne miejsce obok
kobiety. Patrzył na nią, zdziwiony, że nie wykazywała żadnych objawów strachu
mając wzrok utkwiony w szytiku, na który zabrano chłopaka. Łuka szacował jej
połyskujący ciemny strój z wydry morskiej. Futro miejscami było wytarte, ale
skórki ocenił bardzo wysoko.
Po przywiązaniu łodzi do szytika Łuka wspiął się na pokład i czekał przy relingu
na nową pasażerkę. Zobaczywszy starą kobietę Szekurdin wybuchnął gniewem.
- Co ona tutaj robi? Dlaczego nie zostawiliście jej na wyspie?
- Upierała się, żeby przypłynąć - odpowiedział Łuka. - A ja myślałem, -
kontynuował wypychając starą kobietę do przodu - że może będziecie mieli ochotę
obejrzeć jej płaszcz zrobiony ze skór wydry morskiej.
Bielajew nie mogąc pohamować ciekawości zbliżył się, by ocenić futro. Potem
wziął kobietę pod brodę patrząc jej w twarz.
42 Janet Dailey
- Brzydka stara jędza - uśmiechnął się. - Ciekawe, czy ma jeszcze zęby?
- Włożył kciuk i palec rozwierając usta kobiety i wtedy ona ugryzła go mocno,
sądząc po tym, jak Bielajew zaskowyczał i cofnął skaleczoną rękę.
- Ach ty stara czarownico - podniósł dłoń chcąc ją uderzyć, ale stalowy uścisk
Czuprowa, który chwycił go za nadgarstek, powstrzymał ten zamiar.
- Żadnemu z zakładników nie może stać się krzywda. - Rozkaz skierował do
wszystkich. - Nic nie zyskamy, jeśli tubylcy dowiedzą się, że źle traktowaliśmy
zakładników.
Bielajew z trudem pohamował się i opuścił rękę. Uśmiechnął się pogardliwie do
kobiety, a zaraz potem z kpiącym wyrazem twarzy zwrócił się do Łuki:
- Następnym razem, kiedy przyprowadzisz krewkie zakładniczki, Łuko Iwanowiczu,
upewnij się, że są młode. Stara czarownica, jak ta, nie sprawia mi żadnej
przyjemności.
- Kobieta jest kobietą. Noce są ciemne. Nie widać twarzy - odparł Łuka i dodał:
- A może boisz się, że odgryzie ci coś ważniejszego?
Na tę uwagę słuchacze wybuchnęli śmiechem, aż Bielajew zaczerwienił się rzucając
piorunujące spojrzenie w stronę Łuki i odwracając się z lekceważącym
prychnięciem. Stara kobieta skorzystała z tego incydentu i szybko przeszła przez
pokład, zbliżając się do chłopaka.
*
Tkaczka, jak ją zwano w wiosce, szybko obejrzała Małą Włócznię, żeby sprawdzić,
czy nie jest poważnie zraniony. Miał guz na skroni wielkości jajka mewy, ale
jego oczy były jasne i czyste. Odbijało się w nich zadowolenie, że była tutaj,
aby dzielić jego los.
Tak właśnie być powinno. Anaaąisagh. Znaczyło to: zależni od siebie. To był
zwyczaj ich szczepu: kiedy rodziło się dziecko, starsza osoba była wyznaczana
anaaąisagh wobec niego. Od dzieciństwa Małej Włóczni Kobieta Tkaczka dbała o
jedzenie, ubranie i odpowiednie szkolenie chłopca. Wszystko układało się na
zasadzie równości. Nigdy nie krytykowano jego nie krytykując jej. Kiedy on
odczuwał ból, ona za niego płakała.
Kobieta Tkaczka przeżyła już sześćdziesiąt lat, a Mała Włócznia tylko
szesnaście,
ale byli mocno złączeni węzłem współzależności. Jej kości sztywniały z wiekiem,
palce były zdeformowane, jednak zmuszała bolące ręce do plecenia pięknych
koszyków z traw, które świadczyły o jej zdolnościach. Wkrótce, za niewiele już
lat, Mała Włócznia pomoże jej opuścić ten świat, tak jak ona pomagała mu w
poznawaniu go, przy czym będzie tak dbał o nią, jak ona dbała o niego.
Tak to właśnie było. Ten obowiązek przywiódł ją na drewniany statek, pomiędzy to
dziwnie wyglądające męskie plemię. Wszystko, co przydarzy się Małej Włóczni,
musi przydarzyć się i jej. Nie dopełniłaby swojej powinności w stosunku do
niego,
gdyby tego nie zrobiła.
Miała zmęczone nogi, więc usiadła na deskach. Mała Włócznia przyłączył się do
niej. Każde z nich wiedziało z doświadczenia, kiedy można zbliżyć się
44 Janet Dailey
do drugiego człowieka, a kiedy należy zejść mu z drogi. W przypadku tej grupy
mężczyzn, wszystkie znaki widoczne dla wyćwiczonego oka wskazywały na to drugie
- wyraz ich twarzy, pulsujące żyły na skroniach, zaciskające się wargi.
Siedzieli więc cicho.
Kobieta Tkaczka zauważyła, że parka Małej Włóczni została rozdarta w czasie
walki. Rozcięcie biegło po zewnętrznej, skórzanej stronie, gdyż strona pierzasta
skierowana była do środka, blisko ciała, tak jak to było w zwyczaju, gdy pogoda
była ciepła i nie planowano żadnej uroczystości. Żałowała, że nie ma
pozostawionych w chacie igieł, żeby ją zreperować.
Niebo było zachmurzone. Nadchodził sztorm. Kobieta Tkaczka ukradkiem obserwowała
mężczyzn krążących po łodzi i zastanawiała się, dlaczego nie dostrzegają zmiany
pogody. Jej wzrok zatrzymał się z niechęcią na wielkim mężczyźnie z czarnym
zarostem, tym który wkładał jej palce do ust. Miał zimne, okrutne oczy orła z
ciemnymi punkcikami źrenic. Nie ufała mu.
Ten, który nie pozwolił jej uderzyć, z włosami koloru małej foki, musi być tu
dowódcą, pomyślała. Jeszcze nie wyrobiła sobie o nim opinii. To właśnie jego
opisywał mąż córki, który wczoraj przypłynął z wysp Agattu, aby ich ostrzec
przed najeźdźcami uzbrojonymi w grzmiące kije. To jego wioska odtańczyła
powitalny taniec na cześć cudzoziemców, ale kiedy ten mężczyzna sprowadził
swoich wojowników na plażę i otrzymał w prezencie bardzo cenny, pięknie
rzeźbiony kij z kłów morsa, nie chciał oddać w zamian swojego żelaznego kija.
Był to zły znak. Według męża jej córki on wykrzykiwał coś głośno i jego groźne
kije czyniły wtedy okropny hałas - głośniejszy niż grzmot. A kuzynowi, który
stał za blisko, zrobiła się od tego dziura w ręce. Kobieta Tkaczka uważała, że
ten jasnowłosy mężczyzna nie szanuje zwyczajów jej plemienia.
Zastanawiała się ze strachem nad dalszym losem. Prawdopodobnie statek popłynie
do wioski porywaczy, którzy uczynią ich oboje niewolnikami. Mała Włócznia był
młody i silny, ale ona czuła się stara i niewiele było już z niej pożytku. Może
nie zatrzymają jej u siebie. Kiedy ta myśl przemknęła jej przez głowę, spojrzała
na mężczyznę ze szramą. Blizna przecinająca jego twarz nadawała mu złowrogi
wygląd. Mimo widocznej żądzy mordu w jego oczach pamiętała, że nie wyrzucił jej
z łodzi. Dzięki niemu również inni mężczyźni nie protestowali przeciwko jej
obecności.
Alaska
45
Wiatr przybrał na sile, Kobieta Tkaczka skuliła ramiona i wcisnęła głowę w
kołnierz parki. Sztorm zbliżał się do tego obcego statku czarną ścianą. Dopiero
teraz ci dziwnie ubrani mężczyźni zauważyli niebezpieczeństwo.
Słuchając okrzyków i nie rozumiejąc słów, wyczuwała desperację w ich głosach i
patrzyła, jak w panice biegają po statku. Zastanawiała się, czy oni nie przybyli
z Alyeska - stałego lądu Alaski. Na pewno nie pochodzili z tych wysp;
wiedzieliby wtedy, jak szybko uderza sztorm, i mogliby przewidzieć jego
nadejście, zanim wiatr zmieni morze w kipiel.
Fale rzucały statkiem na wszystkie strony. Drewno wydawało śmiertelne jęki.
Usłyszała krzyk i zobaczyła odpływającą małą drewnianą łódkę, za którą ciągnęły
się po wodzie liny. Deszcz spadł tak ulewny, że przemoczył wszystkich i
wszystko.
Kilku mężczyzn sprowadziło ją i Małą Włócznię pod pokład.
Sztorm szalał nadal i szytik kołysał się bezradnie po wzburzonym morzu, pędzony
przez huraganowy wiatr coraz dalej od łańcucha wysp. Tylko nawigator, jego
zastępca i Czuprow zostali na pokładzie, starając się kontrolować statek.
Zielone belki kadłuba szytika trzeszczały i drgały bezustannie. Cały czas ktoś
pracował przy pompach. Małe pomieszczenia we wnętrzu statku śmierdziały suszoną
rybą, nie mytymi ciałami i wymiotami. Jednak nikt nie ośmielił się wyjść na
pokład, żeby nie zmiotły go za burtę rozszalałe fale.
Kiedy w ciągu dnia siła sztormu nie zmniejszała się, nerwy załogi były napięte
do ostateczności. Łukę ogarnęło poczucie bezradności, wściekłości na to piekło,
które wydawało się nie mieć końca. Nie mógł uwierzyć, że po tak dalekiej podróży
nie wydrze tej ziemi bogactw, których poszukiwał. Do szaleństwa doprowadzała go
niemożność działania. Nie wytrzymywał siedzenia w ciemnej, śmierdzącej ładowni,
słuchania drżenia i jęków statku, myślenia o tym, ile jeszcze trzeba będzie
wycierpieć, zanim usłyszy trzask drewna i poczuje, jak fale zamykają mu się nad
głową.
Wstając przytrzymał się poprzecznej belki, aby zachować równowagę przy dzikim
kołysaniu szytika. Kierując się w ciemności do beczułki z suszonym łososiem
potknął się o jakieś ciało. Noga w wysokim bucie kopnęła go w odwecie. Łuka ze
złością oddał kopniaka i ruszył dalej.
46 Janet Dailey
- Czy ktoś jest głodny? - podniósł pokrywę i wyjął garść suszonej ryby. Jakiś
głos odpowiedział twierdząco i Łuka rzucił kawałek ryby w tym kierunku. Dobiegł
go cichy jęk. - Chcesz? - zaproponował Łuka, podając suszonego łososia na wpół
leżącemu człowiekowi.
Mężczyzna otworzył oczy, popatrzył na rybę i jęknął znowu. Jego brzuch drgał
konwulsyjnie, wyrzucając z siebie resztki zawartości spływające wolno po
brodzie.
Łuka parsknął szyderczo i poszedł dalej. Zatrzymał się przy Szekurdinie, który
wyglądał o wiele lepiej niż reszta kompanii. Wzrok jego spotkał się z pustym
spojrzeniem zapadniętych oczu Kozaka. - Lepiej jedz coś, jeśli jesteś w stanie -
poradził mu Łuka.
Szekurdin wyciągnął rękę, wziął kawałek łososia i podniósł go do ust. Odgryzł
suchy, długi pasek.
- Daj trochę zakładnikom.
Łuka buntował się wewnętrznie przeciwko obdzielaniu dzikusów skąpymi zapasami
żywności, ale pamiętając o zasadzie, że należy dobrze opiekować się
zakładnikami,
z irytacją skinął głową.
Zauważył dwójkę tubylców skuloną w kącie i szedł w ich kierunku manewrując
między leżącymi ciałami. Mocno oparty o belkę podawał im kawałki suszonego
łososia. Chłopak odwrócił od widoku ryby chorobliwie bladą twarz, walcząc z
atakiem mdłości. Łuka rzucił mu kawałek na kolana. Kiedy usiłował podać jedzenie
starej kobiecie, nagle zachwiał się i poleciał przed siebie przy nagłym
przechyle bocznym szytika. Upadając uderzył o coś głową i przewrócił się na bok.
Pociemniało mu w oczach.
- Ta kobieta jest stara - wyrosła przed nim postać Bielajewa. - I tak umrze,
więc po co ją karmić?
- Głupi jesteś, Bielajew - zadrwił Łuka. Szytik zaczął płynąć bokiem do fali i
woda wlewała się do luku.- Prawdopodobnie wszyscy umrzemy.
Błysnął metal, kiedy Bielajew wyciągnął nóż z pochwy przy pasie.
- To zabijmy ich teraz. Jeśli my mamy umrzeć, to niech oni umrą pierwsi. Łuka
zobaczył w twarzy Bielajewa szaleństwo osaczonego zwierzęcia,
dziką gwałtowność wywołaną strachem przed zbliżającą się śmiercią. Chociaż
uważał, że nie był to właściwy czas na zabijanie zakładników, nie miał zamiaru
ryzykować życia, aby ich chronić. Ci tubylcy nie byli niezastąpieni, można było
wziąć innych zakładników. Stał nieruchomo, kiedy Bielajew rzucił się w kierunku
kobiety i chłopca.
Alaska
Al
Z mroku wyłonił się nagle Szekurdin i stanął pomiędzy Bielaje-wem a
zakładnikami.
- To są moi więżniowe i ja zdecyduję, kiedy mają umierać.
- Z drogi Kozaku - Bielajew chciał go odepchnąć.
Z nieoczekiwaną szybkością Szekurdin rzucił się na Bielajewa sięgając po jego
nóż. Obaj upadli. Łuka usłyszał stukot noża skaczącego po deskach i zorientował
się, że Bielajew został rozbrojony. Ciała przewalały się po podłodze w
ciemnościach.
Ciasnota ładowni dawała przewagę większemu, bardziej umięśnionemu Bielajewowi i
nie pozwalała Szekurdinowi na wykorzystanie jego wspaniałego refleksu. Po kilku
minutach Bielajew pokonał go i usiadł na nim okrakiem, ściskając mu gardło
rękami. Żądza mordu wykrzywiła twarz Bielajewa, kiedy dusząc Szekurdina starał
się wydrapać mu oczy rozczapierzonymi palcami.
Łuka nie mógł siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak siły opuszczają Kozaka. Zabicie
kolegi promyszlennika równało się morderstwu. Podniósł się i łapiąc Bielajewa
ręką za szyję wygiął go do tyłu, usiłując odciągnąć od gardła ofiary. Wreszcie
poczuł palce Bielajewa wpijające się w jego ramię zamiast w gardło Szekurdina.
Łuka rzucił Bielajewa na ziemię, a gdy ten usiłował wstać, posłał go kopniakiem
z powrotem na podłogę.
- Kozak ma przyjaciół, którzy chętnie zobaczą twojego trupa - ostrzegł Łuka i
ukląkł. Jego palce wyczuły słabe uderzenia pulsu pod brązową brodą. - Masz
szczęście, Bielajew. On żyje.
Odzyskawszy przytomność Szekurdin poruszył się i masując gardło usiłował złapać
powietrze. Łuka wstał i schylił się po nóż Bielajewa. Szekurdin siedział ze
zgarbionymi ramionami, usiłując oddychać.
Mijając go, Łuka podszedł do Bielajewa i oddał mu jego własność.
- Schowaj to.
Niechęć zabłysła w oczach Bielajewa, ale włożył nóż do skórzanej pochwy.
- Zapłacisz za to, Bielajew - odezwał się ochryple Szekurdin.
- Cały się trzęsę ze strachu - przedrzeźniał zaczepiony. Rzucił złe spojrzenie
na Łukę i wymamrotał ze złością: - Powinieneś pozwolić mi go zabić.
Odwracając się, Łuka zobaczył nienawiść w oczach Szekurdina, pełznącego z
powrotem na swoje poprzednie miejsce. Domyślił się, że pokonany w walce Kozak
wolałby śmierć niż upokorzenie porażki. Teraz już promyszlennicy nie
48 Janet Dailey
wybiorą go pieriedowikiem, przepadła okazja zdobycia syberyjskiej sławy jako
przywódcy polowania.
W ciemności ktoś szeptał modlitwę, ale jej dźwięki nie miały dla Łuki znaczenia.
Pamiętał wprawdzie ikony w cerkwi w Pietropawłowsku i duchownych w czarnych
sutannach, wiedział, że Bóg mieszka w świątyni, ale nie czuł jego bliskości
tutaj, na tym piekielnym statku. Byli osamotnieni i zdani na siebie. Jeśli ten
sztorm nie skończy się szybko, prawdopodobnie zwariują i pozabijają się
wzajemnie. Nawet on sam nie był pewien, czy zniósłby jeszcze jeden taki dzień.
W nocy wiatr stracił swój impet i Łukę zbudził deszcz, po prostu deszcz. Wyszedł
na pokład, aby zmyć z siebie smród luku - smród, który również miał w sobie
zapach szaleństwa.
Nawigator przyjął kurs na wyspę. Czuprow przystanął przy nim.
- Nie mamy wyboru. Jeśli znajdziemy wyspę, będziemy musieli poszukać zimowiska,
aby wyciągnąć szytik na brzeg. Straciliśmy kotwicę i szalupę-Zaśmiał się krzywo.
- Dostaniemy się tam z bożju pomoszcziu.
Łuka spojrzał na dwoje Aleutów na pokładzie w momencie, gdy stara kobieta
obróciła się z uśmiechem na twarzy. Jej palec wskazywał coś za lewą burtą.
- Attu - powiedziała.
Daleko na horyzoncie Łuka zobaczył górzysty cypel tej wyspy.
Dotarli do niej po parogodzinnym żeglowaniu. Kiedy przedtem badali wyspę, którą
Tkaczka nazywała Attu, widzieli zatokę nadającą się do zimowania. Odszukali ją,
zaczekali na przypływ i wyciągnęli swój płaskodenny statek na piasek.
Nawigator Niewodczikow był niekwestionowanym autorytetem na morzu. Teraz, kiedy
byli na lądzie, promyszlennicy wybrali swojego własnego przywódcę - Jakowa
Pietrewicza Czuprowa.
Już pierwszego wieczoru Czuprow odprawił modły do świętego patrona ich wyprawy,
a potem nakazał upieczenie chleba z racjonowanych zapasów maki i cennego
zakwasu.
Wśród załogi krążyły dzbanki z odwarem zrobionym ze sfermentowanego ziarna.
Kiedy mieli już pełne żołądki i zaróżowione od alkoholu oczy, życie znowu
nabrało kolorów; pili więc wychylając toasty na cześć morza, przez które nie
będą musieli płynąć aż do następnego roku, do powrotu z lukami wypełnionymi
skórami wydry morskiej. Pijąc śpiewali i tańczyli po kozacku, wyrzucając nogi do
przodu i kręcąc się dookoła.
Alaska 49
Następnego ranka Czuprow wraz z Łuką poprowadzili starą kobietę w kierunku
przeciwnym do miejsca postoju statku. Ofiarowali jej chustkę, metalowe igły i
naparstek, pokazując, jak używać tego ostatniego. Łuka wytłumaczył jej na migi
prośbę Czuprowa.
- Wracasz do swojej wioski - dotknął jej ramienia, potem wykonał palcami gest,
jakby szedł w stronę gór. - Powiedz swoim ludziom - rękę skierował do ust - że
nasz przywódca chce z nimi mówić. On chce z nimi wymieniać towary.
Łuka wątpił, czy kobieta zrozumiała go, mimo że potakująco kiwała głową. Starał
się wyjaśnić, tak prosto jak potrafił, że chłopak tymczasem zostanie z nim i
będzie uwolniony, kiedy ona wróci z ludźmi z wioski. Nie znając dystansu, który
dzielił wioskę od zatoki, dał jej trochę zabranego z chaty tłuszczu foczego i
pojemnik wody. Obserwował, jak szybko szła w stronę poszarpanych skał.
- Czy myślisz, że ona wróci? - spytał Czuprow.
- Mamy chłopaka. Ktoś po niego przyjdzie - stwierdził Łuka. - To tylko kwestia,
czy oni przybędą z włóczniami, czy bez nich.
Z
okrzykiem. Na jego twarzy nie widać było jednak trwogi, tylko zdumienie.
- Kobieta Tkaczka. To ona idzie - powiedział i wskazał na cypel skalny.
Kobieta Tkaczka. Przez chwilę Zimowy Łabędź zastanawiała się, czy Wąsatego nie
opadło jakieś szaleństwo lub czy w czasie walki z napastnikami nie został
uderzony w głowę. Przycisnęła syna mocniej do siebie. Jednak postać zbliżająca
się do nich była naprawdę Kobietą Tkaczką. Wytrzeszczając oczy Zimowy Łabędź
postawiła syna na ziemi, potem, jak w transie, poszła z innymi, aby powitać
starą kobietę. Milczenie - unikanie niepotrzebnych rozmów, czasem trwające
całymi dniami, było zwyczajem mieszkańców wioski - teraz zostało przerwane
huraganem pytań padających ze wszystkich stron.
- Jak uciekłaś od napastników?
- Widziałem, jak zabierali ciebie i Małą Włócznię do wielkiej łodzi, zanim
nadszedł sztorm i odepchnął łódź od brzegu. - Wąsaty patrzył na kobietę
błyszczącymi oczami.
- Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy. - Wielokrotnie w ciągu ostatnich
dni Zimowy Łabędź patrzyła ze smutkiem na nie dokończony koszyk, nad którym
pracowała Kobieta Tkaczka, zanim została porwana. Myślała, że już nigdy nie
zobaczy jej zniekształconych, lecz niezwykle zręcznych palców zwijających trawy
w ciasno utkany wzór.
- Gdzie są napastnicy?
- Co się stało z Małą Włócznią?
- On jest z nimi. - Siwowłosa kobieta odzyskała oddech i wszyscy uciszyli się,
żeby wysłuchać jej opowieści. - Wypuścili mnie po sztormie. Morze było bardzo
złe i rzucało ich statkiem na wszystkie strony, aż płakał i trząsł się z bólu.
Wiele razy myślałam, że morze go połknie.
Kilku mężczyzn pokiwało głowami ze zrozumieniem, przypominając sobie swoje
doświadczenia w kajakach.
- Gdzie jest teraz statek? - zapytał jeden z nich.
- Wyciągnęli go z wody na brzeg. - Kobieta Tkaczka opisała zatokę, w której
wylądowali cudzoziemcy. - Myślę, że chcą zostać na wyspie i polować. Ich wódz
dał mi te rzeczy i pozwolił odejść. - Pokazała im cudowny materiał z nitkami tak
cienkimi i tak mocno utkanymi, że ona, mimo
52 Janet Dailey
swojego talentu, nie potrafiłaby go wykonać. -1 patrzcie na te igły zrobione z
cieniutkich paseczków twardszych niż kamień. I to - podniosła naparstek
pokazując im, jak go używać.
- Mała Włócznia?
- On żyje - zapewniła matkę chłopca. - Nie wiem, dlaczego wódz go zatrzymał.
Myślę, że on chce, żebyście przyszli po niego. - Jej wzrok objął wszystkich
zgromadzonych. - On chce, żebyście przyszli wszyscy.
Poczuli się nieswojo po tym zaproszeniu. Wąsaty oznajmił swojej matce, że
Księżycowa Twarz i Mała Ręka zostali ciężko ranni w walce i umarli od ran.
- Czego oni od nas chcą? - Kamienna Lampa, przywódca wioski i ojciec Małej
Włóczni, zastanawiał się nad tym, co usłyszał.
- Może to jest podstęp, żeby nas wszystkich złapać, zabrać do ich wioski za
wodami i zrobić z nas niewolników - zasugerował Bystre Oko i zwrócił oczy w
stronę brzegu. - Zapytajmy Silnego Wojownika, co on o tym myśli.
Zimowy Łabędź z ulgą zobaczyła swojego męża zbliżającego się dużymi krokami w
ich stronę - dźwigał trzy duże halibuty, jak gdyby niósł koszyk kaczych piór.
Drewniane półkole na głowie ocieniało jego wąskie oczy. Włosy miał proste,
czarne i cienkie, a wąsy sterczące. Widząc go uspokoiła się natychmiast i
poczuła dumę, że jest jej mężem. Jego masywne, umięśnione ciało przykrywała
nieprzemakalna parka, zrobiona z otrzewnej morsa. Zimowy Łabędź wiedziała, że
liczyła się przede wszystkim jego siła duchowa, mająca swe źródło w potędze
fizycznej, dzięki której starszyzna wioski często zasięgała jego rady.
Silny Wojownik wysłuchał uważnie opowiadania Kobiety Tkaczki i obejrzał
podarunki, które dostała od napastników. Skończyła swą opowieść wspominając o
zaproszeniu. Jednak, mimo że Kobietę Tkaczkę potraktowano bardzo dobrze, Małej
Włóczni nie stała się krzywda, a prezenty były naprawdę wspaniałe, Zimowy Łabędź
nie wierzyła tym dziwnie wyglądającym cudzoziemcom. Teraz, jak inni, czekała na
opinię Silnego Wojownika.
Po rozważeniu sprawy oświadczył:
- Porozmawiamy z nimi. Jeśli przyjechali polować na Attu, musi być pokój między
nami.
Alaska
53
Konieczność przesądzała o pokojowym nastawieniu wyspiarzy. Myśliwi musieli
poświęcić całą swoją energię, aby utrzymać się z morza. Jeśli wioska miała być
syta, nie było czasu na walki.
- A co z zabójstwem Małej Ręki i Księżycowej Twarzy?
- Gdybyśmy w odwecie zabili dwóch cudzoziemców, czy przywróciłoby to pokój? -
pytanie to zadane przez Silnego Wojownika uświadomiło im, że nie tędy droga.
Może te zabójstwa zaspokoiły już gniew cudzoziemców i nie podejmą więcej wrogich
kroków. W każdym razie zdali sobie sprawę, że na pewno nic nie zyskają
utrzymując wrogie stosunki.
0
Duża, zrobiona ze skór wioskowa łódź, na której pokładzie zmieścili się wszyscy
mieszkańcy, ponad trzydziestu łącznie z dziećmi, wypłynęła ku zatoce na
spotkanie cudzoziemców. Kobieta Tkaczka, tak jak pozostali, miała na sobie swój
najlepszy strój, z wyjątkiem naszyjnika z bursztynu, który pożyczyła Zimowemu
Łabędziowi. Żona jej syna była jeszcze młoda i nie miała tylu ozdób co ona.
Dawno, kiedy Pogromca Wielu Wielorybów przywiózł ją do wioski, aby zamieszkała w
jego rodzinnym domu i rodziła mu dzieci, też nie miała żadnych ozdób. Jej mąż
zmarł przed laty, zabity przez takie same zwierzęta, jakie przyniosły mu
myśliwską sławę. Naszyjnik z bursztynów dostała od niego w prezencie w roku jego
śmierci.
Spojrzała na ten naszyjnik z twardych, żółtych kamyków wiszący na ciemnym futrze
płaszcza Zimowego Łabędzia, a potem na młodą kobietę. Kościane kolczyki w
kształcie kwiatów zdobiły jej uszy, a ich biały kolor pięknie kontrastował z
kruczoczarnymi włosami. Cienkie krążki z kości przymocowane poniżej kącików ust
przyciągały uwagę do pełnego wykroju warg, a jej lekko opalona skóra z różowym
cieniem na policzkach była równie gładka jak powierzchnia wody w kamiennym
naczyniu. Wewnętrzne światło spokojnej siły biło z jej rysów. Kobieta Tkaczka
wysoko ceniła żonę swojego syna, Silnego Wojownika, czuła bowiem, że byli
podobni do siebie i to ich łączyło.
Mały pięcioletni chłopiec wdrapał się na ławkę, żeby móc coś zobaczyć ponad
wysokimi burtami łodzi i zasłonił jej Zimowego Łabędzia. Gęste, proste włosy
pokrywały mu głowę jak błyszcząca czarna czapka. Trzymał się
Alaska 55
tak prosto, że wydawał się być małym mężczyzną. Jego widok podziałał kojąco na
Kobietę Tkaczkę. Był kontynuacją jej ciała - młodą i witalną, a nie starą i
zmęczoną.
- Czy już dopływamy? - Wnuk Kobiety Tkaczki spytał swoją matkę tonem dorosłego
mężczyzny.
- Już wkrótce - zapewniła Zimowy Łabędź.
Siedząca z przodu młoda kobieta obróciła się, żeby popatrzeć na Kobietę Tkaczkę.
W jej ciemnych oczach błyszczała ciekawość, twarz miała ciepły i pociągający
wyraz.
- Jeśli ci obcy mężczyźni nie są najeźdźcami, dlaczego nie przywieźli swoich
kobiet? - odważnie zapytała Kobieta o Słonecznej Twarzy.
- Ponieważ przyjechali, żeby polować. Zwierzęta morskie wyczułyby kobiety i
uciekły. - Kobieta Tkaczka nie miała cierpliwości ani do niej, ani do jej pytań.
Żałowała swojego wnuka, Chodzącego po Skałach, że wybrał kobietę, której oczy
zawsze patrzyły gdzieś w bok. Po chwili Kobieta Tkaczka zwróciła się do
Bystrookiego, swojego najstarszego syna: - Myślę, że ci mężczyźni będą prosić o
pozwolenie polowania na naszym terytorium.
Chrząknął potakująco, ale nic nie powiedział. To zależało od decyzji wodza
wioski. Przenikliwym spojrzeniem ogarnął wejście do zatoki, szukając przesmyku
wolnego od ukrytych skał. Jak inni mężczyźni ubrany był w parkę z ptasich skór
finezyjnie strzyżonych, z piórami na zewnątrz. Długie wąsy morsa zdobiły wierzch
jego drewnianego kapelusza, pomalowanego we wzór mieniący się barwami. Wszystko
po to, by zrobić wrażenie na przybyszach i nawiązać z nimi dobre stosunki. Byli
przecież pokojowo nastawionymi ludźmi, chcącymi nawet przyjąć na siebie winę za
ostatnie wydarzenia. Jeśli morze, które karmiło ich w swojej szczodrości,
zabrało komuś życie - nie szukali pomsty. Konieczne było utrzymanie harmonii.
Kiedy duża łódź krajowców - zrobiona ze zszytych skór morsa na drewnianym
szkielecie - wpłynęła do zatoki, jej pasażerowie zobaczyli wielki drewniany
statek siedzący na piasku jak wieloryb wyrzucony na brzeg. Przypominał im
nieznany gatunek monstrualnego wieloryba już wówczas, gdy zobaczyli go po raz
pierwszy. Dopiero później, kiedy zbliżył się do brzegu, obserwatorzy rozpoznali
w nim statek należący do obcych ludzi.
56 Janet Dailey
Mężczyźni z zarośniętymi twarzami obserwowali zbliżających się tubylców w
milczeniu.
- Czemu nie tańczą na powitanie? - Bystrooki spytał Kobietę Tkaczkę.
- To nie jest ich zwyczajem.
- Oni są gośćmi - powiedział Kamienna Lampa, wódz wioski. - To my musimy ich
przywitać.
- Mają przy sobie swoje grzmiące kije - zauważył jeden z mężczyzn. - Nie są tak
potężni, żeby Silny Wojownik nie mógł ich pokonać - stwierdziła Słoneczna Twarz,
rzucając pełne podziwu spojrzenie na męża Zimowego Łabędzia.
Parka ze skórek maskonura zakrywała muskularne ramiona i tors Silnego Wojownika,
dzięki którym otrzymał swoje imię. Już będąc małym chłopcem przechodził
specjalne szkolenie, by osiągnąć niepospolitą tężyznę fizyczną. Niewielu było
chętnych, by poddać się tak surowym wymaganiom, a jeszcze mniejsza ich liczba
kończyła trening. Każdy wiedział, że posiadanie takiej wielkiej siły oznaczać
może przedwczesną śmierć, a życie było w cenie.
Jednak ci godni tytułu Silnego Wojownika osiągali również moc ducha i wielką
mądrość. Silny Wojownik nie odwrócił więc głowy, aby otuliło go ciepło
spojrzenia Kobiety o Słonecznej Twarzy. To byłoby oznaką słabości, nietrwałą
chwilą - jak krótki blask słońca, zanim zasłonią go chmury czy ciepłe dni, kiedy
rozkwitają dzikie kwiaty - po której nastają długie, burzliwe miesiące zimna i
deszczu. Kobieta Tkaczka była zadowolona, że jej syn o tym wie.
Kiedy zobaczono łódź krajowców wchodzącą do zatoki, wszyscy promyszlennicy byli
w pogotowiu, trzymając strzelby w rękach. Pół tuzina mężczyzn towarzyszyło
Czuprowowi do samego brzegu, żeby stawić czoło pasażerom łodzi, reszta strzegła
wyciągniętego na brzeg szytika. Już trzy dni upłynęły od czasu, kiedy uwolnili
starą kobietę. Chociaż mieli zakładnika, poprzednie spotkania z krajowcami z
wysp wzmogły ich ostrożność. Łuka był podwójnie czujny i nieufny, mięsień
policzka z widoczną szramą drgał mu konwulsyjnie.
- Czy mają broń? - Luneta pozwoliła Czuprowowi dostrzec to, czego Łuka nie był
w stanie rozróżnić gołym okiem z tej odległości.
Alaska
57
- Nie. Mają ze sobą kobiety i dzieci. - Czuprow opuścił lunetę z wyrazem
zadowolenia na twarzy. - Oni w żadnym wypadku nie wystawiliby ich na
niebezpieczeństwo. Myślę, że możemy się odprężyć.
Łuka doszedł to tego samego wniosku, zmienił więc pozycję, a jego napięte
policzki rozluźniły się. Kiedy duża skórzana łódź przybliżyła się do brzegu,
Czuprow wyznaczył dwóch ludzi, żeby pomogli tubylcom wylądować.
- Ich łódź jest podobna do bajdarek, jakie krajowcy budują na Syberii -
zauważył Czuprow. - Taki bajdar, jak ten, mógłby być bardzo użyteczny dla nas,
przecież straciliśmy łódź w czasie burzy. Zastanawiam się, za co by go nam
przehandlowali.
Konieczność zdobycia łodzi gnębiła Łukę. Wydry morskie żyły w wodach
przybrzeżnych, rzadko opuszczając swoje naturalne siedlisko, żeby wyjść na ląd.
Aby odnieść sukces w polowaniu, łódź była konieczna. Jedynym źródłem drewna na
wyspie było to, które morze czasami wyrzucało na brzeg. Bajdar rozwiązałby ten
problem. Łuka obserwował tubylców wychodzących ze skórzanej łodzi. Z dorosłych
mężczyzn na pokładzie tylko siedmiu nadawało się do walki, inni byli za młodzi
albo za starzy i nie stanowili poważniejszego zagrożenia. Gdyby krajowcy okazali
się niechętni wymianie handlowej, można ich łatwo pokonać i zabrać im łódź. Łuka
uważał, że potrzeba jej posiadania byłaby wystarczającym usprawiedliwieniem
takiej akcji. Jeśli łodzi nie zdobędą dzisiaj, to dostaną ją jutro.
Zauważył siwowłosą kobietę w grupie kolorowo ubranych tubylców wychodzących z
bajdarki.
- Stara kobieta jest z nimi.
- Dobrze - mruknął Czuprow i szybko zidentyfikował ją pomiędzy innymi
mieszkańcami wioski zbierającymi się na plaży. Kiedy usłyszał pierwsze uderzenie
bębna, podniósł brwi z miną cierpiętnika. - Czuję, że zostaniemy uraczeni
następnym pokazem plemiennego tańca.
Prymitywne przedstawienie przyciągnęło uwagę promyszlenników, którzy strzegli
szytika. Wysunęli się do przodu zwabieni obecnością dzieci. Ci często okrutni
rosyjscy myśliwi, zachowujący się czasami jak barbarzyńcy, mieli wrodzone
uczucie czułości wobec dzieci. Harce tych czarnowłosych i czarnookich istot,
usiłujących naśladować taniec dorosłych, przemawiały nawet do Łuki, mimo jego
głębokich uprzedzeń.
58
Janet Dailey
Kiedy ostatnie echa bębnów i śpiewów odbiły się od zielonych skał, stara kobieta
przyprowadziła wodza swojej wioski, aby powitał Czuprowa. Mężczyzna był wysoki,
o typowo szerokiej twarzy i gładkiej skórze, z nielicznymi pasemkami siwizny we
włosach przypominającymi o jego wieku.
Na rozkaz Czuprowa rozdano krajowcom prezenty w postaci chustek, igieł i
naparstków, a gdy skończyło się zamieszanie, wezwano Łukę, żeby na migi
przetłumaczył słowa Czuprowa wodzowi tubylców.
- Powiedz mu, że pochodzimy z ziemi daleko za wodami, wiele dni na zachód.
Naszym władcą jest wielka i potężna kobieta, która jest bardzo mądra i bardzo
hojna dla tych, którzy są jej przyjaciółmi.
Żywa reakcja na wiadomość, że przywódcą Rosjan jest kobieta, zadowoliła Łukę -
jego sposób przekazywania informacji okazał się zrozumiały.
- On uważa, że dziwne jest, iż mężczyźni pozwalają, aby rządziła nimi kobieta -
powiedział do Czuprowa.
- Podkreśl jeszcze raz, jak jest potężna, jak ogromną ziemią rządzi, ilu
plemionom przewodzi - poinstruował Czuprow, czekając, aż Łuka to przekaże.
- Powiedz wodzowi, że podobnie jak kobiety z jego wioski, caryca ceni najwyżej
futro wydry morskiej. Powiedz mu, że widzieliśmy mnóstwo wydr morskich w wodach
okalających tę wyspę i że przyjechaliśmy, żeby na nie polować.
Patrząc na ręce tubylca i interpretując jego ruchy, Łuka tłumaczył:
- On mówi, że to prawda, wydra morska... wydra morska... - Łuka zawahał się -
wydaje mi się, że mówił o wydrze morskiej jak o swoim bracie. Jego brat, wydra
morska, żyje w wodach dokoła zatoki w wielkich ilościach. I wódz daje nam
zezwolenie na polowanie na terytorium jego wioski.
- Powiedz mu, że jeżeli jego myśliwi przyniosą nam skóry wydry morskiej, to
dokonamy wymiany. - Czuprow wskazał na rozmaitość towarów rozłożonych na kocu:
naszyjniki z tanich paciorków, miedziane i cynowe naczynia, noże marnej jakości.
Wódz Aleutów spojrzał na zgromadzone towary z zainteresowaniem, po czym dał
odpowiedź znakami.
- On mówi, że powie swoim myśliwym o twojej propozycji. Zabicie wydry morskiej
wymaga jednak ciężkiej pracy wielu myśliwych. Mężczyźni z jego wioski mogą nam
przynieść trochę skór na wymianę, ale - jak mówi
- mięso wydry morskiej nie jest smaczne, a jego myśliwi muszą stale zdobywać
żywność, aby napełnić brzuchy swoich rodzin.
Alaska
59
- Powiedz mu, że rozumiem. - Czuprow przerwał i spojrzał na Łukę z chytrym
błyskiem w oku. - I powiedz też, że nasza caryca oczekuje daniny z tej wioski -
dziesięciu skór wydry morskiej od każdego myśliwego. Kiedy nasz statek odpłynie
następnego lata, zawieziemy jej te dary.
Łuka przekazał te słowa wodzowi Aleutów, będąc świadom, że prawo nakładające
daniny na krajowców nie sięga tych wysp. Podejrzewał, że gdyby jednak otrzymali
tę daninę, Czuprow dałby jej część agentom rządowym na Syberii, a resztę
włączyłby do puli myśliwskiej i każdy myśliwy skorzystałby na tej transakcji.
Wódz nie zareagował na próbę wymuszenia daniny. Zmienił temat.
- Chce wiedzieć, co się dzieje z chłopcem - powiedział Łuka.
- Bielajew, przyprowadź go tutaj - rozkazał Czuprow.
Tubylcy obserwowali czarnobrodego myśliwego idącego w kierunku drewnianego
statku osadzonego na piasku za linią przypływu. Śledzili go z napięciem. Widząc
chłopca, idącego wolno obok powracającego Bielajewa, tubylcy zaczęli szeptać
między sobą, a napięcie ustąpiło z ich twarzy. Czuprow doprowadził chłopca do
wodza.
- Powiedz mu, że nie skrzywdziliśmy jego młodego myśliwego i że jego brzuch był
zawsze pełny.
- On mówi, że cieszy się widząc swojego syna. - Łuka podkreślił to ostatnie
słowo. Okazało się, że przez przypadek mieli wartościowego zakładnika.
Czuprow uśmiechnął się blado.
Dailey Janet ALASKA Przełożyła Zuzanna Maj Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1994 Tytuł oryginału THE GREAT ALONE Copyright © 1986 by Janbill, Ltd. Redaktor Danuta Mieszkowska-Mirska Ilustracja na okładce Agencja EAST NEWS Projekt okładki, skład i łamanie ?????] Grafik: Mariusz Gładysz For the Polish translation Copyright © 1994 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-86133-44-9 Czy byłeś kiedyś w Wielkiej Samotni Oświetlonej białym blaskiem księżyca, Gdzie oblodzone chmwy otaczały cię Krzycząca^ ciszą... I tylko wycie północnych wilków Towarzyszyło biwakowi na mrozie... Półżywy kształt w umarłym świecie Gorączki złota The Shooting ofDan McGrex Robert Service ?? Wstęp ? odczas gdy Ameryka zasiedlała nowe tereny kierując swą ekspansję na zachód, Rosja rozszerzała terytorium posuwając się na wschód. Od najdawniejszych czasów jedynym towarem, którego Rosja miała nadmiar i mogła nim handlować, zarówno z Europą, jak i Chinami, były futra - sobole, gronostaje, lisy, skóry niedźwiedzie, z wilków i rosomaków. Wszystko przeliczano wówczas na futra: podatki, pensje, grzywny i nagrody w ten sposób właśnie wypłacano. To promyszlennik lub raczej promyszłennicy - plemię coureurs des bois - których porównać można do amerykańskich traperów, zajmowali się eksploatacją tych naturalnych bogactw. Mimo że w kraju panowało wówczas poddaństwo, a chłopi zmuszeni byli do pańszczyźnianej uprawy ziemi dla swoich panów, owi wybrańcy mogli swobodnie poruszać się podróżując w grupach, wybierając własnych przywódców, dzieląc pomiędzy siebie zyski z polowań, a ich wyprawy finansowane były przez kupców. Opanowywali kolejno nowe tereny łowieckie, aż dotarli do najbogatszej w futra, niezmierzonej, prawie bezludnej Syberii. Promyszłennicy, jak zwiadowcy, przeprowadzali rekonesans; za nimi szli Kozacy. Ci wojownicy ze stepów nad Morzem Czarnym najwyżej cenili sobie wolność, rabowali równie często, jak handlowali, stanowiąc raczej klasę społeczną niż grupę etniczną. Dotarli do Pacyfiku w XVII wieku i usłyszeli pogłoski o wielkiej ziemi za wodą, na wschodzie. W tym samym czasie naukowcy w Europie głosili pogląd, że Azja i Ameryka stykają się w jakimś punkcie na północy. Piotr Wielki wysłał na nie znane wówczas wody północnego Pacyfiku 8 Janet Dailey i Oceanu (Morza) Arktycznego pierwszą ekspedycję, która miała zbadać, czy kontynenty te są połączone. W lipcu 1728 roku Duńczyk Vitus Bering - służący w rosyjskiej flocie - wyruszył statkiem o nazwie Światy Gabriel na morze, które w przyszłości nosić miało jego imię. Podróż rozpoczął ze zbudowanej przez siebie stoczni u ujścia rzeki Kamczatki. Powrócił już po dwóch miesiącach przekonany, że żaden ląd nie łączy obu kontynentów. Nie miał jednak na to dowodów. Znacznie większą, bardziej wszechstronną wyprawę zarządziła caryca Elżbieta. Przetransportowanie wszystkich ludzi, wyposażenia i zapasów żywności przez Syberię zajęło osiem lat. Trzeba też było wybudować dwa rejowce Święty Piotr, później pod komendą Vitusa Beringa, i Święty Paweł, którym dowodził Rosjanin, Aleksiej Czirikow. W czerwcu 1741 roku oba statki wypłynęły z Zatoki Awaczyńskiej na półwyspie Kamczatka. Po dwóch tygodniach żeglugi Święty Piotr i Święty Paweł zostały rozdzielone przez deszcze i mgły. Przypuszcza się, że załoga Świętego Pawła pierwsza dostrzegła na dalekim południu Alaski wyspę, zwaną dzisiaj Wyspą Księcia Walii. Zawróciwszy na północ, płynęli wzdłuż poszarpanej linii brzegowej, w labiryncie kanałów, zatok, przesmyków, okrążając większe i mniejsze wyspy Archipelagu Aleksandra. Dwa dni
po tym, kiedy po raz pierwszy dostrzegli stały ląd, rzucili kotwicę przy wejściu do wielkiej zatoki, prawdopodobnie w miejscu obecnego portu Sitka. Czirikow kazał spuścić jedną z dwóch dużych szalup - barkasów i wysłał nią oficera pokładowego oraz dziesięciu ludzi, by dokładniej zbadać wody zatoki. Nigdy już tej łodzi nie zobaczono. Upłynęło kilka dni, zanim Czirikow wysłał bosmana i sześciu ludzi w drogiej łodzi na poszukiwania zaginionych. Ta łódź także zniknęła. Święty Paweł pozostał w tym rejonie jeszcze kilka dni, ale wobec braku szalup i kończącego się zapasu wody pitnej, Czirikow, po konsultacji ze swoimi oficerami, zdecydował się na jak najszybszy powrót na Kamczatkę. Święty Paweł dopłynął do macierzystego Pietropawłowska w październiku 1741 roku. Powracający żeglarze opowiadali o bogactwie zwierzyny, którą oglądali podczas wyprawy - o wydrach morskich, fokach i morsach, widocznych na skalistych brzegach. Bliźniaczy statek Święty Piotr, gdy stracono z oczu Świętego Pawła, przyjął kurs północno-wschodni. Jego załoga również dostrzegła ląd - wysokie szczyty Gór Świętego Eliasza na Alasce. Alaska 9 Podczas drogi powrotnej na Kamczatkę cierpiąca na szkorbut załoga musiała walczyć z mgłą i deszczem, huraganowymi wiatrami i gwałtownym sztormem, który zniósł statek setki mil na Pacyfik. Dopiero pierwszego listopada dotarli wreszcie do lądu, jak się okazało do jednej z Wysp Komandorskich przy syberyjskim brzegu Kamczatki. Kapitan Bering umarł i został pochowany na wyspie, której nadano jego imię. Reszta załogi ocalała i odzyskawszy siły zbudowała łódź ze szczątków statku strzaskanego podczas przybijania do brzegu. W sierpniu 1742 roku czterdziestu sześciu członków siedemdziesięciosiedmioosobowej załogi pożeglowało do Pietropawłowska z cennym ładunkiem futer z wyspy. Było to oczywistym dowodem dla promyszlenników i Kozaków, że ląd na wschodzie obfitował w zwierzęta. Wydra morska, tak rzadko widywana na brzegu syberyjskim, występowała tam w ogromnych ilościach. Nie zrażeni odległością - w końcu przebyli już dotychczas około pięciu tysięcy mil - odczuwali magnetyczną siłę przyciągania tego dalekiego lądu. Przemożna była ciekawość poznania, co rzeczywiście znajduje się za nieznanymi wodami, ciekawość tak silna jak pragnienie podbicia nowego lądu i zaanektowania go dla Imperium. Rosja obejmowała już swym obszarem Europę i Azję. Dlaczegóż by nie pomyśleć o Ameryce? Do 1742 roku Anglia miała blisko tuzin kolonii wzdłuż atlantyckiego wybrzeża Ameryki Północnej. Francja uzurpowała sobie prawa do terytorium nad rzeką Missisipi, od jej źródeł do ujścia. Hiszpania podbiła Meksyk i wybrzeże Kalifornii. Rosja szykowała się do sięgnięcia po swój udział w terytorialnych zyskach na bogatym kontynencie północnoamerykańskim. GENEALOGIA ? Łuka Karakow (1717-1746) Zimowy Łabędź (1726-1768) Tasza Tarakanowa (1746-1818) _____________________ I_____________________ ------------------- zp ------------------- ? Andriej Tołstych (1722-1769) I Zachar Tarakanow (1762-1808) 1 bezimienny Rosjanin I Michał Tarakanow (1776-1843) zm------------------ Katia (1767-1792) I Larissa (1790-1821) zm CalebStone (1775-1836?) I Matthew Stone (1811-1885) zp bezimienna Eskimoska córka Matty (1874-1945) zm Billy Townsend (1868-1945)
? zp Córka Kruka (1786-1836) I Wilk Tarakanow (1802-1877) zm Maria (1805-1867) Anastazja (1834-1890) zm Nikołaj Politowski (1827-1886) Lew (1827-1870) zm Aila (1830-1869) I Nadia (1851-1889) zm Gabe Blackwood (1842-1900) Marisza/Glory St. Clair (1878-1974) zm Deacon Cole (1870-1915) I ??? Cole (1901- zm Trudy Hannighan (1906- I Wylie Cole (1921- zm Anita Lockwood (1924- córka Dana (1945- Ewa (1860-1915) Stanisław (1829-1875) zm Dominika (1832-1873) I Dymitr (1849-1907) zp - związek pozamałżeński zm - związek małżeński Prolog Pietropawłowsk na Kamczatce, Syberia Sierpień 1742 roku Przytłumione krzyki z zewnątrz wyrwały ze snu Łukę Iwanowicza Karakowa. Wygrzebał się z pryczy i sięgnął po strzelbę, którą poprzedniego dnia położył obok. Twarz przecięta postrzępioną raną, która nikła dopiero w gęstej brodzie i powodowała, że lewe oko było zawsze półprzymknięte, drgała nerwowo. W pełni już rozbudzony i czujny znieruchomiał na moment, by ustalić kierunek nadchodzącego ataku, lecz w dobiegających z zewnątrz odgłosach nie było nic alarmującego. Jednocześnie uświadomił sobie, że znajduje się za bezpieczną palisadą ostrogu w Pietropawłowsku, a nie w zimnej, odludnej chacie na dzikiej Syberii. Kiedy twarz przestała drgać, Łuka poczuł silne łomotanie w głowie, niewątpliwy skutek nocy spędzonej na piciu raki z innymi promydziennikami. Podniecone okrzyki i szczekanie psów nadal dochodziły z zewnątrz. Wciągnął przez głowę opończę obramowaną skórą, nie ściągając jej nawet pasem. Na rozczochrane włosy nasunął zgrzebny kaptur i wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Dokuczliwy, przenikający mgliste powietrze deszcz padał z ołowianych chmur, zawieszonych nad zielonymi w sierpniu pagórkami otaczającymi Pietropawłowsk. Nie bacząc na okropną pogodę, mieszkańcy pospieszyli w stronę portu położonego u wlotu Zatoki Awaczyńskiej. Łuka podążył za nimi. Statki wyjątkowo rzadko przybijały do tego najbardziej na wschód wysuniętego południowego krańca rosyjskiego imperium Romanowów. Ukazanie się statku było prawdziwym wydarzeniem. Dopiero kilka tygodni temu Łuka dowiedział się o wyprawie Czirikowa z tego właśnie portu w kierunku Ochocka. Stacjonujący w ostrogu Kozacy zrelacjonowali mu zasłyszane od załogi Świętego Pawła opowieści o podróży 12 Janet Dailey na północne wybrzeże kontynentu amerykańskiego. Potwierdzili lokalne pogłoski o bolszoj ziemli - wielkim lądzie za ciemnymi wodami, a także o podróży, z której ich bliźniaczy statek Święty Piotr nigdy nie powrócił. Może silny sztorm zmusił
załogę Świętego Pawła do zawrócenia z rejsu? Łuka bardzo chciał się dowiedzieć czegoś więcej o tych niezliczonych wyspach, gdzie -jak mu mówiono - wydra morska, tak rzadka na Kamczatce, oraz inne zwierzęta futerkowe występują w wielkiej obfitości. Promyszlennik -łowca futer - on znał ich wartość, a już szczególnie wartość skóry wydry morskiej. Może ona osiągnąć cenę dziewięćdziesięciu rubli, a nawet - jak twierdzono - na chińskiej granicy o wiele więcej. Zbliżając się do nabrzeża, Łuka nie dostrzegł żadnego większego statku zakotwiczonego w zatoce, prócz zacumowanej w doku topornej jednostki, długości najwyżej trzydziestu stóp. Skrzeczące mewy krążyły nad głowami, powiększając hałaśliwe zamieszanie spowodowane przybyciem obcego statku. Wszędzie dookoła ludzie obejmowali dziko wyglądających mężczyzn, ubranych w skóry. Łuka rozpoznał spieszącego z powrotem do ostrogu Kozaka, z którym pił zeszłej nocy, i zatrzymał go. - Skąd to zamieszanie? Kim są ci mężczyźni? - To Święty Piotń Oni nie zginęli! Łuka wpatrywał się w obdartą gromadę czterdziestu mężczyzn, z długimi, niechlujnymi brodami, odzianych w zwierzęce skóry; wielu z nich uśmiechało się bezzębnymi ustami. Statek nie zaginął na morzu wraz z załogą, jak powszechnie uważano. Niektórzy przeżyli. Mogli teraz opowiedzieć historię wielkiego lądu, którą Łuka tak pragnął usłyszeć. Zmieszał się z ocalałymi, wyłapując strzępy rozmów i wpatrując się w ich futrzane okrycia ze skór wydry morskiej, lisa i foki. - Liny nam zerwało i statek uderzył o skały... - ...myśleliśmy, że to Kamczatka... - Nie. Bering nie żyje. Również Łagunow. My... - Okazało się, że to była wyspa... Przystając Łuka zwrócił się do mówiącego. Nie miał on połowy zębów, a te, które zostały, były czarne od szkorbutu. Nie zważając na przykrą woń bijącą od mężczyzny, Łuka wpatrywał się w jego lisie futro. - Gdzie jest ta wyspa? - dopytywał się. - Na wschód stąd, nie wiem, jak daleko - odpowiedział zagadnięty, z widoczną przyjemnością kontynuując opowieść o niefortunnych przygodach, które szczęśliwie miał już za sobą. Alaska 13 - Wypłynęliśmy dziesięć dni temu, ale już na trzeci dzień nasza łódź zaczęła przeciekać. Musieliśmy wyrzucić za burtę większość obciążenia i amunicji, żeby nie nabierać wody. To cud, żeśmy tu dotarli. - Przeżegnał się pospiesznie, z prawej strony na lewą zwyczajem prawosławnych. - Sami zbudowaliśmy ten statek ze szczątków Świętego Piotra. Wszyscy cieśle okrętowi zginęli i... Łuka Iwanowicz Karakow to promyszlennik, a nie żeglarz, interesowało go futro, jakie nosił ten człowiek, i skąd pochodziło, a nie sposób, w jaki dotarł on tutaj. - Czy były lisy na tej wyspie? - Wszędzie. - Nieprzyjemny grymas twarzy rozmówcy odkrył bezzębne dziąsła. - Kiedy po raz pierwszy wyszliśmy na brzeg wyspy, jedynym zwierzęciem, jakie zobaczyliśmy, był lis arktyczny. Były odważne, aż bezczelne - stwierdził, klnąc je siarczyście. - Gdy któryś z nas umierał, nie mieliśmy szans go pochować, bo lisy rzucały się na zwłoki. Nie można ich było odpędzić, a nie mieliśmy dość prochu, żeby do nich strzelać. Byliśmy też słabi. Na początku tylko kilku z nas miało dość siły, by polować. - A co z wydrą morską? - Łuka wskazywał na jednego z ocalonych, ubranego w długi strój zszyty ze skór wydry. - Czy ich też było dużo? - Było ich pełno w wodach otaczających wyspę. - Mężczyzna uśmiechnął się triumfalnie, złapał Łukę za ramię szponiastymi palcami i poprowadził do nabrzeża. - Patrz! Na ziemi leżały stosy futer, rosnące w miarę opróżniania ładowni. Pomiędzy belami skór lisa i foki Łuka rozpoznał ciemne, połyskliwe futra wydry morskiej. Przyklęknął przy jednym ze stosów. Przeciął nożem skórzane sznury i uwolnione futra rozsypały się na ziemię. Podniósł jedno z nich przeciągając dłonią po prawie czarnej sierści i obserwując jej opalizujący, migotliwy blask. Zagłębił palce w miękkiej gęstwinie włosów prawie na cal głęboko, zanim dotknął skóry.
Pięć stóp długości i dwie stopy szerokości - była prawie trzy razy większa od skóry sobola. To było futro pierwszej jakości, warte swojej wagi w złocie. Prawdziwe „miękkie złoto". Wszędzie dookoła leżały bele, każda po czterdzieści skór. Rok, może dwa lata temu sam zabił dziesięć wydr morskich na ogromnej krze, która dotarła do wybrzeża Kamczatki. Wtedy Łuka uważał się za szczęściarza. Teraz patrzył na setki skór chciwie i z podziwem. - ...jakieś dziewięćset skórek. Nie licząc lisa i uchatek - dosłyszał Łuka przechwałki mężczyzny. Poczuł ucisk w gardle ze złości i oburzenia. To on był myśliwym. Czy ci żeglarze doceniają fortunę, jaką stanowią te futra? To 14 Janet Dailey on każdej zimy zagłębiał się w dzikie tereny, łapiąc sobole w pułapki, ryzykując życie w bezlitosnym zimnie Syberii, pomiędzy nieucywilizowanymi szczepami wrogich tubylców; to od Czukczów właśnie otrzymał pamiątkę w postaci szramy na twarzy. Powracał z tych wypraw, przywożąc coraz mniej skór, ledwo wiążąc koniec z końcem. - Czy zabiliście wszystkie wydry morskie na tej wyspie, zanim odpłynęliście? Czy jeszcze jakieś zostały? - Wpatrywał się ze złością w mężczyznę, który aż cofnął się pod przenikliwym spojrzeniem ciemnych, głęboko osadzonych oczu i przykrym widokiem bladej, poszarpanej szramy, biegnącej od brwi do brody. - Tak. Powiedziałem ci, że są na całej wyspie. - Mężczyzna w pośpiechu związał belę na nowo. Szybko oddalił się, by znaleźć innego rozmówcę, łaknącego wieści o ocaleniu. Łuka wciąż czuł miękkie, grube futro pod palcami, mimo że jego ręce były już puste. Chciał zadać więcej pytań, ale nie zdobył się na żaden gest, by powstrzymać odchodzącego. Stosy bezcennych futer piętrzyły się przed nim, a szum rozmów wokół wciąż trwał. Jednak uwagę jego zaprzątało już coś zgoła innego. Oczy utkwione miał w dalekim horyzoncie, gdzieś poza krótkim cyplem Zatoki Awaczyńskiej, usiłując dojrzeć, co się kryje poza nim. To dawała znać o sobie krew promyszlennika, burząca się w pragnieniu poznania nieznanego, tam dalej, za jeszcze jedną górą. Ale Łuka Iwanowicz Karakow nie miał żadnej góry przed sobą. Otaczało go morze. Dziś uświadomił sobie, że za szarą, wzburzoną wodą leżał „wielki ląd" nie kończących się gór i rzek, kraina nieocenionych bogactw. Kiedy wpatrywał się w to nieznane, poczuł dojmującą, głęboką - typowo rosyjską- tęsknotę za miejscem, które go wołało. Jego przodkowie przemierzali niziny Syberii i Góry Stanowe, by w pogoni za sobolem dotrzeć do Kamczatki. Stare tereny łowieckie były już prawie wyeksploatowane, ale przed nim rozpościerały się nowe. Nie było powodu bać się odległości. Wrogiem był czas. Miał dwadzieścia pięć lat i młodość poza sobą. Bogactwo, którego szukał, dopiero na niego czekało. Skrzeczące mewy krążyły nad głową, podrywane silnym wiatrem, który owiewał mu twarz morską mgłą. Niskie chmury pędziły w głąb lądu. Wpatrywał się -jak w transie - w miejsce, gdzie ciemnoszare niebo stapiało się z ciemnoszarym morzem. To niewątpliwie dobra wróżba, że znalazł się tutaj w dniu, w którym mógł na własne oczy zobaczyć dowody istnienia wyspy obfitującej w wydry morskie. Alaska 15 Jeszcze wczoraj był zdecydowany nie spędzać nocy w Pietropawłowsku, lecz udać się na miejsce zbiórki członków tegorocznego artelu myśliwskiego. Zamierzał zatrzymać się tutaj tylko po to, by otrzymać błogosławieństwo batiuszki na pomyślne polowanie. Poprzedniego roku zaniedbał tę sprawę i upolował niewiele soboli. Łuka Iwanowicz Karakow nie zastanawiał się nad motywami nagłego impulsu religijnego, który niewątpliwie miał swoje źródło w przesądach, a do pewnego stopnia nawet w chciwości. Podobnie nie czuł nic niewłaściwego w pójściu na popijawę z Kozakami po pobożnej modlitwie w pietropawłows-kiej cerkwi. i ? ? ? owrót marynarzy ocalałych z rozbitego statku Vitusa Beringa zachęcił Łukę do pozostania w wiosce jeszcze jeden dzień i do uczestniczenia w uroczystości. Ten prazdnik był jednym z najlepszych, wjakich kiedykolwiek brał udział. Jeszcze wczoraj wydawało się, że nie ma tu w nadmiarze mięsa, wódki i tytoniu, a na uroczystości było tego w bród. Gęśle grały do tańca, a opite alkoholem kobiety i dziewczęta z tubylczych chat chętnie towarzyszyły mężczyznom.
Podczas zabawy Łuce udało się nawiązać kontakt z wieloma członkami pechowej załogi. Wszyscy, choć w różnym stopniu, potwierdzali opowieści jego pierwszego rozmówcy. Dowiedział się wiele nowego o skalistych, bezdrzewnych wyspach, wyrastających z morza jak gigantyczna zapora i o otaczających je wodach obfitujących w morskie zwierzęta futerkowe. I ej zimy polował na sobole na jałowych, suchych nizinach Syberii i w niektóre pogodne dni obserwował zjawisko trzech pozornych słońc, tworzących łuk ponad słońcem prawdziwym. Miał czas, żeby rozmyślać nad zasłyszanymi opowieściami i przywoływać widok stosów skór złożonych na nabrzeżu. Daleki ląd wzywał go. W czasach swojej młodości przewędrował Kamczatkę wzdłuż i wszerz, a teraz jego dusza wyrywała się na wezwanie lądu poza horyzontem. Poprzysiągł sobie, że tam dotrze - to było jego przeznaczenie. Bogactwo futer, które wymknęło mu się tutaj, na Kamczatce, odnajdzie na tamtych wyspach koło Ameryki. ? Vi - Cześć pierwsza Aleuci V Wrzesień 1745 roku Wydęte przez wiatr rejowe żagle z nie wyprawionych skór renifera naciągały mocujące je rzemienie. Pozatykane mchem szpary zbudowanego z zielonkawego drewna żaglowca prawie nie przepuszczały wody, gdy jego dziób, prując fale, najpierw unosił się ku niebu, a potem znikał w ich zagłębieniu. Płaskodenna łódź, skonstruowana na wzór statków przeznaczonych do przewożenia towarów na Wołdze, była prawie pozbawiona kilu, dzięki czemu zachowując stabilność na wodzie łatwo dawała się wyciągnąć na brzeg. Z powodu stałego braku żelaza na gwoździe jej zielone deski były umocowane lub raczej „zszyte" skórzanymi rzemieniami, co nadało jej nazwę szytik, od rosyjskiego czasownika szyt', co znaczy szyć. Z zatłoczonego pokładu widać było jedynie wzburzone i posępne Morze Beringa. Stojący w lekkim rozkroku, co pomagało mu utrzymać równowagę przy bocznym kołysaniu szytika, Łuka Iwanowicz Karakow obserwował płaski horyzont na południowym wschodzie. Nie obchodziło go, że szytik nigdy nie był przeznaczony do żeglowania po oceanie. Podobny statek, pod komendą sierżanta kozackiego z garnizonu na Kamczatce, wyruszył przed dwoma laty z ekspedycją na Wyspy Komandorskie, tam gdzie zmarł Bering. Powrócił szczęśliwie ubiegłego lata z bogatym ładunkiem futer, udowadniając wątpiącym swoją przydatność do żeglugi morskiej. Łuka nie należał wtedy do sceptyków. Odmówiono mu szansy dołączenia do załogi szytika Kapiton, dając ją ocalałym marynarzom z załogi Beringa. Nie przeszkadzało mu również, że jego szytik zbudowali ludzie nie mający 20 Janet Dailey wiedzy o budowie statków. Jego własne doświadczenie w tej dziedzinie ograniczało się do konstruowania małych łodzi pływających po rzekach Syberii lub wykorzystywanych do przepraw przez jeziora. Jedynym, który miał do czynienia z morzem, był nawigator i dowódca szytika. Złotnik z zawodu, Michaił Niewodczikow, przybył na Syberię w poszukiwaniu bogactw. Na Kamczatce okazało się, że nie miał paszportu, został więc zmuszony do służby dla rządu jako członek załogi na Świętym Piotrze - statku Beringa. Niektórzy twierdzili - chociaż nie było to całkiem pewne - że Niewodczikow odkrył grupę wysp w pobliżu Ameryki. W kierunku tych właśnie wysp płynął szytik przyjmując południowo--wschodni kurs. Sześć dni wcześniej opuścili ujście rzeki Kamczatki i minęli Wyspy Komandorskie, te same, które już poprzednio były celem wyprawy szytika Kapiton pod wodzą garnizonowego sierżanta. Przychylne wiatry niosły statek w kierunku jego przeznaczenia, ku dziewiczym terenom myśliwskim, czekającym wyłącznie na nich. Belki statku trzeszczały pokonując wysokie fale. Po następnych sześciu dniach te złowrogie odgłosy stały się czymś zwyczajnym i nie wzbudzały niepokoju. Początkowo Łuka wyobrażał sobie, że przepastne wąwozy pomiędzy falami pochłoną statek, ale to on pokonywał ich strome ściany, a następnie w przyprawiający o mdłości sposób sięgał dna wodnej doliny i wynurzał się z niej cało. Łuka czuł lekkie nudności, ale z czasem kołysanie statku przestało mu przeszkadzać. Inni uczestnicy wyprawy nie byli tak odporni. Odór wymiotów mieszał się z cuchnącym zapachem nie mytych ciał. Podczas któregoś z silniejszych przechyłów
szytika ktoś jęknął głośno. Łuka spojrzał obojętnie na mężczyznę na wpół opartego o reling. Podtrzymywał on brzuch omdlałymi rękami, głowę miał przechyloną na bok, a z półotwartych ust mazista ciecz sączyła się na brodę i ubranie. Bez specjalnego zainteresowania obserwował Łuka Kozaka, Władimira Szekurdina, przechodzącego między chorymi i zwilżającego im wargi mokrą szmatką. Łuka rozejrzał się po swych towarzyszach łowieckiej wyprawy. Byli to wszystko brutalni, nieokrzesani mężczyźni - w sumie około pięćdziesięciu - zawodowi myśliwi, lecz o różnym pochodzeniu. Niektórzy z nich byli kryminalistami: złodziejami, mordercami, ściganymi przez prawo przestępcami podatkowymi. Inni to zesłańcy lub chłopi pańszczyźniani, uciekający przed Alaska 21 tyranią swych panów. Jeszcze inni, tacy jak on, synowie promyszlenników opanowani żądzą przygody. Przeszłość tych ludzi nie miała dla niego znaczenia. Jego własne życie, pełne brutalności i przemocy, też miało swe ciemne strony. Spojrzenie Łuki padło na wyraziste rysy Kamczadala - oczy pod ciężkimi powiekami i uwydatnione kości policzkowe typowe dla rasy mongolskiej. Dotknął ręką szramy na policzku i poczuł, jak opanowuje go zimna nienawiść do tego pobratymca Czukczy. To właśnie Czukcza zaszlachtował jego ojca i trwale oszpecił jego samego. Garstka Kamczadali należała do wyprawy łowieckiej; przyjęli oni chrzest w cerkwi i tym sposobem stali się równi każdemu mieszkańcowi guberni moskiewskiej. Ale nie dla Łuki - nigdy dla Łuki. Niespodziewanie potrącony z tyłu Łuka obrócił się ze złością, lecz pohamował się widząc Jakowa Pietrewicza Czuprowa, który właśnie próbował odzyskać równowagę na rozkołysanym pokładzie. Wytrzymał długie spojrzenie jego mądrych oczu i krótko skinął mu głową. Reputacja Czuprowa jako myśliwego była mu dobrze znana i Łuka wolał nie zadzierać z mężczyzną o płowej brodzie, który mógł być wybrany na dowodzącego polowaniem. Chwilę przedtem widział, jak Czuprow rozmawiał z nawigatorem. - Kiedy dotrzemy do wyspy? Czy Niewodczikow powiedział? - spytał Łuka. Od czasu minięcia Wysp Komandorskich nie widzieli żadnego lądu, wciąż tylko ciemnoszare morze i niebo, z chwilowymi przebłyskami słońca przez chmury. - Myśli, że nastąpi to szybko. - Mewa przemknęła nisko nad dziobem statku. - Według niego ptaki morskie wskazują bliskość lądu. - Łuka zauważył ptaki w powietrzu, ale rozpoznawał tylko niektóre. Znał się przecież na zwierzętach lądowych, a nie mieszkańcach powietrza i wód. Bliska perspektywa ujrzenia lądu, o którym tak uporczywie myślał przez ostatnie lata, potęgowała emocje. - Czy ty wierzysz temu, co mówi? - Wiatry są stałe i pogoda jest ładna. - Promyszlennik wzruszył ramionami. - On był tutaj przedtem. Ja nie. Na prawej burcie jeden z Kamczadali cierpiących na morską chorobę wołał o wodę. Wyprostowana, wysoka postać Kozaka Szekurdina torowała sobie 22 Janet Dailey drogę przez zatłoczony pokład. Łuka popatrzył lekceważąco na dumną, szczupłą twarz Kozaka i jego porządnie przystrzyżoną brodę. - Czy masz zamiar marnować naszą wodę dla niego Władimirze And-rejewiczu? - zaatakował go Łuka, używając dwóch imion zgodnie z rosyjskim zwyczajem. - Ten człowiek ma pragnienie. - Szekurdin spokojnie szedł dalej. Drogę zablokował mu jednak inny promyszlennik, wielki, mocno zbudowany mężczyzna. - Możesz ją równie dobrze wylać za burtę. I tak się tam w końcu znajdzie. Uśmiech Bielajewa odsłaniał szeroką szparę między przednimi zębami, co nadawało mu głupi wygląd, mimo że małe i przebiegłe czarne oczy nakazywały ostrożność. Szekurdin bezskutecznie próbował przejść obok. - On nie dostanie wody. - Widziałem niejeden raz, jak rzygałeś za burtę. - Kozak nie dał się zastraszyć. - Ale sam chodziłem po wodę, kiedy chciało mi się pić. - Bielajew wciąż się uśmiechał, co wraz z wyglądem jego niechlujnej czarnej brody i okalających usta wąsów przyciągało uwagę do ciemnej szpary między zębami. - Jeżeli ten Kamczadal nie może obsługiwać się sam, wyrzuć go za burtę. Będziemy mieli więcej skór do podziału.
Łuka zgadzał się z tym. Wszyscy mężczyźni zaangażowani do tej wyprawy mieli odnieść korzyści wynikające z podziału łupów. Połowa uzysku z polowania należeć miała do dwóch kupców, którzy sfinansowali podróż. Drugą połowę postanowiono podzielić między załogę w równych częściach, z wyjątkiem nawigatora, któremu należeć się miała trzykrotna część, i pieriedowifa - czyli przywódcy - pobierającego dwukrotny przydział; jedną część przeznaczono dla kościoła. Jeśli polowanie będzie pomyślne, część każdego promyszlennika stanowiłaby małą fortunę, wystarczającą na kupienie farmy czy założenie przedsiębiorstwa - lub też, gdy taka byłaby jego wola, na upijanie się przez okrągły rok. - Patrzcie! - ktoś krzyknął. - Co to za czarny kształt na horyzoncie? Zapowiadająca się kłótnia na pokładzie nagle przestała być ważna. Łuka obrócił się gwałtownie, by zbadać horyzont to ukazujący się, to znikający za falującym dziobem szytika. Ktoś wdrapał się po olinowaniu na maszt. Wszyscy czekali w napięciu, słysząc na razie tylko trzeszczenie kołyszącego się statku. Alaska 23 - Czy widzisz coś? - Łuka przepchnął się w kierunku relingu na dziobie. Nieskończenie długie sekundy upłynęły, zanim wyciągnięta ręka wskazała kierunek za prawą burtą - ląd! Wszyscy stłoczyli się po jednej stronie pokładu. Minutę później wybuchły radosne okrzyki na widok górzystego przylądka. Nawet najsłabsi z chorych znaleźli w sobie dość siły, aby przywlec się na dziób i popatrzeć na błogosławiony ląd. Wolno, lecz pewnie, żaglowiec zbliżył się do wyspy. Łuka, jak zwykle przy wkraczaniu na nowe terytorium, czuł wzrastające podniecenie, rodzaj wyostrzonego postrzegania zarówno zmysłowego, jak i umysłowego. Znajdowali się wystarczająco blisko lądu, aby usłyszeć, jak ogromne fale rozbijają się o skalisty brzeg wyspy. Płynąc wzdłuż jej północnej strony Łuka obserwował bezdrzewny teren, gęsto pokryty niską roślinnością. Nawet spomiędzy skał wyrastały trawiaste warkocze. W głębi lądu poszarpane góry układały się w przedziwne kształty, wskazujące na wulkaniczne pochodzenie wyspy. Wyłaniały się ponure i nagie, kontrastujące z dolinami o soczystej zieleni, gdzie wiatr poruszał wysokimi pędami życicy. Wysłano człowieka, aby wysondował dno, podczas gdy nawigator, Niewod-czikow, starając się uniknąć ukrytych od strony północnego brzegu mielizn, opływał na wpół pogrążone w wodzie skały. Skierowali się na południe przepływając obok najdalej na wschód wysuniętego cypla, osłaniającego rozległą zatokę. Pomiędzy wodorostami przy skalistym brzegu widać było bogactwo fauny morskiej. Wiedziony niecierpliwością, by przyjrzeć się wydrom morskim wychylającym głowy ponad wodę, Łuka tłoczył się wraz z innymi mężczyznami przy relingu. To był widok przyprawiający o dreszcz podniecenia każdego łowcę futer. Chmury przesłoniły słońce; Łuka zauważył niewielką zmianę temperatury. Jakby to miejsce, gdzie zimne wody Morza Beringa łączyły się z cieplejszymi prądami Pacyfiku, promieniowało dodatkowym ciepłem. Piskom ptaków towarzyszyły odgłosy łopotania żagli na wietrze i rytmiczne uderzenia fal o kadłub statku. Poszarpane skalne urwiska bieliły się od ptasich odchodów. Obserwując osłoniętą zatokę i jej brzegi Łuka nie zauważał żadnych śladów obecności człowieka, mimo że miał w pamięci opowieści nawigatora o dzikich mieszkańcach tych wysp. 24 Janet Dailey - Sądziłem, że tutaj żyją krajowcy - Łuka podzielił się swoimi wątpliwościami ze stojącym obok Szekurdinem. - Może nie na wszystkich wyspach - odpowiedział Kozak. - Wyspa Beringa nie była zamieszkana, ta również może być bezludna. - To jest duża wyspa-jakieś siedemdziesiąt wiorst długości. Wioski mogą • być z innej strony. - Łuka nie tracił czujności. Nie podobała mu się pewność siebie Szekurdina. Ten mężczyzna miał wszelkie cechy przywódcy. Był inteligentny i doświadczony, jego wysoki wzrost i szczupła budowa ciała wcale nie wskazywały na to, że w rzeczywistości był bardzo silny. Bezsporną odwagę wykazał reagując na wyzwania Bielajewa. Jednak sposób, w jaki traktował Kamczadali na pokładzie, nie dawał Łuce spokoju. Miękkie, skórzane żagle wydęły się na wietrze i statek zaczął oddalać się od wyspy. - Dlaczego się oddalamy? - zabrzmiał szorstki głos Bielajewa. - Tu są wydry.
Powinniśmy się zatrzymać. - To typowe dla ciebie, Bielajew - kpił Łuka. - Gdy czegoś chcesz, łapiesz to nie zastanawiając się, czy obok nie ma czegoś lepszego. Komentarz ten powitały wybuchy śmiechu, lecz zaraz przycichły w obawie, że wojowniczy Bielajew może się obrazić. Ale jego brodata twarz przybrała swój zwykły pogodny wyraz. - Jeśli będzie coś lepszego, też to wezmę! - stwierdził. - Przynajmniej to pierwsze nie przeleci mi między palcami, kiedy będę czekał na coś więcej. Szytik oddalał się od mijanej wyspy w poszukiwaniu następnej z łańcucha. Łuka obserwował znikający ląd, pierwszy, jaki widział od wielu dni. Morze nie było jego żywiołem, więc z niecierpliwością, podobnie jak reszta załogi, oczekiwał momentu, gdy wysiądzie z tego zatłoczonego statku i postawi stopę na stałym lądzie. Mitygował jednak swą niecierpliwość, zainteresowany wszystkim co nowe wokół niego. - Tym razem zgadzam się z Bielajewem - powiedział Szekurdin, kiedy Łuka znów wpatrywał się usilnie w morze, by dostrzec kawałek lądu. - Ja rzuciłbym kotwicę w jednej z tych zatok. Łuka spojrzał na dumny profil Szekurdina, cienki, prosty nos, tak smukły jak cała postać właściciela. - Jest rano. Mamy mnóstwo czasu, aby poszukać następnej wyspy. - Zakładając oczywiście, że taka istnieje. Mamy na to tylko słowa Alaska 25 Niewodczikowa - wieśniaka, złotnika, którego jedynym doświadczeniem była żegluga z tym Duńczykiem Beringiem. - Szekurdin mówił półgłosem, rzeczowo. - Musimy uzupełnić zapasy wody pitnej. Ta wyspa stwarzała do tego okazję, zanim popłynęliśmy dalej. Mogliśmy też zaopatrzyć się na niej w świeże mięso. Nie mamy tak wiele zapasów. Jego rozumowanie było trafne i Łuka nie zamierzał otwarcie się z nim kłócić. Zawsze można było znaleźć argumenty popierające ten czy inny punkt widzenia. Wyruszyli w tę podróż z niewielkim zapasem żywności: trochę szynek, zjełczałego masła, żytniej i pszennej mąki, by upiec z niej chleb - na prosforę, suszony łosoś i - co najważniejsze - duży zapas zakwasu do wypieku chleba chroniącego przed szkorbutem. Upolowane zwierzęta i złowione ryby miały uzupełniać ich jadłospis. - Jeśli o mnie chodzi, to chcę zobaczyć więcej tych wysp - stwierdził Łuka. - Dobry myśliwy wybiera najlepsze tereny łowieckie, zamiast zatrzymywać się w pierwszym lepszym miejscu. Szekurdin, ociągając się jeszcze parę minut, opuścił swoje miejsce przy relingu i wmieszał się pomiędzy innych członków załogi. Szytik nadal trzymał się południowo-wschodniego kursu, mewy krążyły nad nim, a kormorany nurkowały w ołowianym morzu łowiąc ryby. Niedługo potem Łuka usłyszał niezadowolone pomruki promyszlenników. Jedną wyspę minęli, a następnej nie było widać. Pochwycił urywki zdań o zmniejszającym się zapasie wody i zrozumiał źródło niezadowolenia. Gdzieś w południe dostrzeżono drugą wyspę. Tym razem - w miarę zbliżania się do niej - załoga obserwowała nie tylko ląd, ale i nawigatora. Łuka czuł napięcie wiszące w powietrzu - mężczyźni czekali, jaka zapadnie decyzja. Ta wyspa wydawała się mniejsza od pierwszej, ale statek zbliżał się w ten sam sposób, płynąc równolegle do poszarpanego brzegu. Kiedy znaleźli się u wejścia do podkowiastej zatoczki, z łachą białego piasku w środku jej łukowatego brzegu, Łuka zobaczył Czuprowa rozmawiającego z nawigatorem. Kilka sekund później wydano rozkaz opuszczenia jednego z grotżagli. Napięcie wśród załogi wyraźnie zmalało, gdy szytik skierował się ku zielonemu urwisku za białą plażą, słychać było śmiechy i pomruki zadowolenia. Posłano człowieka na dziób, by doglądał sondowania dna i baczył na podwodne skały. 26 Janet Dailey - Tu rzucimy kotwicę na noc - powiedział Niewodczikow podnosząc głos, by wszyscy mogli go usłyszeć. - Czy zejdziemy na brzeg? - zakrzyknął jeden z mężczyzn. - Dopiero rano. Czuprow weźmie ludzi, żeby poszukać wody. Wykorzystamy dzień, aby zbadać okolicę i wybrać dogodne miejsce do rzucenia kotwicy na noc. Potem poszukamy najlepszej lokalizacji na przezimowanie. Łuka dostrzegł, że twarz Szekurdina tężeje z gniewu - nie został wybrany do prowadzenia grupy penetrującej brzeg. Łuka aprobował jednak zarówno ostatnią
decyzję, jak i wybór przywódców; bardziej szanował doświadczenie i osąd Czuprowa niż tego Kozaka. Kiedy szytik wprowadzono do zatoczki, żagle zostały zwinięte, a drewniana kotwica, obciążona kamieniami, rzucona za burtę. Na gościnnie wyglądającym kawałku plaży nie było śladów obecności tubylców. Popołudniowe godziny nie zostały przeznaczone na leniwy odpoczynek ani na oglądanie lądu. Pamiętając o wyprawie najbliższego ranka, robiono przegląd łodzi, czyszczono strzelby i przygotowywano zbiorniki na wodę. Statek kołysał się na kotwicy pod gromadzącymi się chmurami, fale uderzały o jego boki, by następnie sunąc ku plaży rozbić się o skaliste wybrzeże. Zj nadejściem świtu zaczął się ruch na pokładzie. Łuka przyłączył się do krótkiej kolejki czekających na swoją dzienną rację wody, chcąc jak najszybciej pozbyć się obezwładniającego uczucia senności. Wśród ziewających, przeciągających się, drapiących po brodach mężczyzn słychać było tylko ściszone rozmowy zagłuszane przez fale i wiatr. Kiedy przyszła jego kolej, zanurzył kubek w zbiorniku i podniósł go do ust. Po pierwszym łyku nieświeżej wody spojrzał leniwie w kierunku brzegu, na którym miał już niedługo wyruszyć z poranną ekspedycją Czuprowa. Plaża nie była pusta. - Gdzie jest Czuprow? - krzyknął, cały czas wpatrując się w plażę. - A bo co? - burknął ktoś. - Znajdź go. Mamy gości. - Łuka wskazał ręką trzymającą kubek na dużą grupę tubylców zgromadzonych na plaży. Zapominając, że wciąż czuje suchość w ustach, wetknął ria pół opróżniony kubek w rękę następnego w kolejce mężczyzny i przesunął się do relingu. Alaska 27 Reszta zaskoczonej załogi znieruchomiała wpatrując się w ląd, ktoś krzyknął, by zaalarmować promyszlenników. - Ilu ich tam jest? - spytał jeden z nich. - Wygląda na to, że około setki - zgadywał inny. Tubylcy mieli na sobie przedziwne płaszcze i jeszcze dziwniejsze kapelusze na głowach. Z tej odległości wydawało się, że długie do kostek płaszcze były zrobione z piór i ukazywały tylko bose nogi. Kapelusze miały kształt asymetrycznych stożków, z wysuniętą przednią częścią osłaniającą oczy. Widząc obserwujących ich z pokładu mężczyzn, tubylcy zaczęli wołać w jakimś niezrozumiałym języku, wymachiwać włóczniami, łukami i strzałami. W tym samym momencie Łuka usłyszał bicie w bębny. Dźwięk ten przeleciał mu dreszczem po plecach i zjeżył włosy na karku. - Skąd oni się wzięli? - mężczyzna obok Łuki zastanawiał się głośno. Nikt nie próbował zgadywać. Czuprow wyszedł na pokład, wszyscy rozstąpili się, umożliwiając mu dojście do relingu. Przez małą lunetę obserwował dużą grupę tubylców tańczących na plaży i przebijających powietrze dzidami. Bielajew wepchnął się obok Łuki. - Myślę, że będą atakować. Powinniśmy być przygotowani... Czuprow obniżył lunetę ogarniając teraz wzrokiem całą scenę. - Rozdać strzelby i proch - rozkazał nie odwracając się. Bielajew uśmiechnął się i odszedł od relingu, żeby wykonać rozkaz. Lubił rzeczy i sytuacje, które rozpalają ciało - kobiety, wódkę i walkę. Łuka odczuwał podobną żądzę krwi, ale miała ona swe korzenie w głębokiej, zapiekłej nienawiści. Szekurdin szybko zajął miejsce przy relingu. - Według Niewodczikowa ci tubylcy mieli być przyjacielsko nastawieni, Michaile Aleksandrowiczu - zawołał do nawigatora stojącego za promyszlen-nikami. - Czy nie mówiłeś, że tubylcy na tych wyspach pomogli ci w powrotnej podróży? Łuka obrócił się, żeby usłyszeć odpowiedź nawigatora, chociaż Czuprow nie wykazał zainteresowania. - Tak - potwierdził Niewodczikow. - Zabrakło nam wody do picia. Zdołaliśmy wytłumaczyć nasze położenie jakimś krajowcom w łodzi i oni przywieźli nam dwa pojemniki z foczych pęcherzy. 28 Janet Dailey Patrząc znów na plażę Szekurdin obserwował taneczne ruchy tubylców w kolorowych kostiumach. - Wydaje mi się, że chcą, żebyśmy zeszli na ląd. Patrzcie, w jaki sposób do nas machają. W żadnym wypadku nie są to groźby. - Odwrócił głowę w stronę Czuprowa, lecz było coś wyzywającego w tym geście. - Gdyby nasza grupa zeszła na brzeg z
pustymi pojemnikami, mogliby zaprowadzić nas do wody. - Oni są uzbrojeni i mają przewagę liczebną. - Łuka odrzucił tę sugestię. - Kozacy zawsze byli w mniejszości w stosunku do swoich wrogów, ale to nie powstrzymało ich przed marszem przez Syberię i zajęciem jej dla cara. Nasza broń ma ogromną wyższość nad ich uzbrojeniem. Strzelby zawsze zwyciężą włócznie. Każdy promyszlennik na pokładzie walczył kiedyś z wrogimi tubylcami i zawsze był tym, który miał niniejsze szanse. Ale Łuka uważał, że co innego jest znaleźć się w takiej sytuacji, a co innego jej szukać. - Zaczekamy - odpowiedział niewzruszony Czuprow. - Starczy czasu na walkę, jeśli będzie ona konieczna. Nadal słychać było bicie w bębny, ich łomotanie towarzyszyło dzikim tańcom. Wyglądały na spontaniczne, jeden rozbawiony tubylec rozpoczynał taniec, a inni przyłączali się do niego. Kiedy ci byli już zmęczeni, natychmiast zaczynało kilku innych. Cały czas słychać było śpiew, sprawiający raczej wrażenie przekrzykiwania się podniesionych głosów. Wydawało się, że tubylcy celowo doprowadzają się do szaleństwa. - Czy ktokolwiek może ich zrozumieć? - Łuka spytał Czuprowa. - To nie jest język Kamczadali. A może koriacki? - zasugerował, myśląc o innym syberyjskim plemieniu. - Nie. Ja rozumiem koriacki, Czukczów też - odpowiedział ktoś z grupy. - Może to są Aleuci. - Ktoś inny wspomniał plemię tubylców z Syberii, które mieszkało na wybrzeżu i zdecydowanie opierało się płaceniu Rosji daniny. Uwaga ta wywołała odgłosy trwogi w całej kompanii. Wszyscy pospiesznie odbierali strzelby, naboje i proch, które rozdzielał Bielajew. Łuka zaczął ładować i przygotowywać swą skałkową strzelbę, a Czuprow skierował się do ładowni, skąd szybko wrócił niosąc kilka paczek. Z niewielkiej liczby towarów, jakie wiózł statek, na handel przeznaczone były tanie szklane paciorki, materiały na ubrania, narzędzia cynowe i miedziane, marnej jakości noże i igły. Paczki Czuprowa zawierały te dwa ostatnie. Alaska 29 - Co masz zamiar z nimi zrobić? - spytał Łuka. - Dać im w podarunku i może w ten sposób odwieść ich od wrogich zamiarów. - Uśmiech wykrzywił usta Czuprowa, chociaż - jak zwykle - nie odbił się w jego oczach. - Smak ołowiu prędzej zmieni ich zamiary. - Bielajew uniósł z lekka swoją strzelbę, jego grube palce silnie obejmowały lufę. - Jesteś bardziej żądny krwi niż te dzikusy, Nikołaju Dimitrowiczu - pogardliwie skonstatował Szekurdin. - Oni pewnie tu przyszli, żeby handlować. A jeśli mają skóry wydr? Argument ten nie zrobił wrażenia na Bielajewie. Tym razem jego usta wykrzywił paskudny grymas. Uważał, że zabicie krajowców będzie najłatwiejszym i najtańszym sposobem odebrania im skór wydr morskich - jeżeli w ogóle je mają. Takie okrucieństwo ani nie szokowało, ani nie oburzało Łuki. Wystarczająco długo przebywał w dzikich ostępach Syberii, by wiedzieć, że jedyną drogą ocalenia we wrogim środowisku jest zastraszenie tubylców. Łuka uważał to za konieczne. Poza tym nie ufał żadnemu z nich. Wszyscy oni byli podstępni, Aleuci bardziej niż inni. Handlował z nimi, bo musiał, ale wolał, aby żaden z nich nie stał nigdy za jego plecami. Czuprow pozdrawiał tubylców na plaży i wymachiwał paczkami nad głową, aby zwrócić ich uwagę. Wysiłki te odnosiły zamierzony skutek i podniecenie rosło. Bębnienie towarzyszące dzikim skokom stawało się coraz głośniejsze, a przyjazne gesty zapraszające na brzeg coraz wyraźniejsze. Ignorując zaproszenie Czuprow rzucił paczki w kierunku plaży. Kiedy fale wyniosły je na piasek, kilku bosonogich tubylców rzuciło się w ich kierunku. Tworzyli dziwnie ukształtowane skupisko bogato zdobionych kapeluszy. Zawartość paczek wzbudziła podziw grupy - poszczególne przedmioty podawano z ręki do ręki, aby każdy mógł je obejrzeć i wypróbować. Już po chwili krajowcy odwzajemnili się, rzucając na pokład szytika świeżo zabite ptaki. - Oni chcą handlować! - Szekurdin natychmiast próbował przekonać swoich rosyjskich towarzyszy, że od początku właściwie ocenił przyjacielskie intencje tubylców. Krajowcy nadal wykonywali gesty zapraszające do zejścia na ląd. Kołysząc swoją strzelbą Łuka spojrzał z ukosa na Czuprowa. Promyszlennik nadal sceptycznie
przyglądał się dzikim harcom tubylców. 30 Janet Dailey - My naprawdę potrzebujemy wody - powiedział cicho. - Tak - ponuro przytaknął Łuka. Czuprow odszedł od relingu. - Opuścić szalupę - rozkazał. Łuka znalazł się w grupie pięciu mężczyzn mających towarzyszyć Czuprowowi na brzeg. Uzbrojeni w strzelby wzięli jeden pojemnik na wodę i weszli do drewnianej łodzi wiosłowej. Czekali na dowódcę. Czuprow wkrótce wskoczył do łodzi zabierając ze sobą większą ilość artykułów handlowych - tytoń i fajki. Łuka i inni chwycili za wiosła: wyruszyli w kierunku plaży. Kilka jardów od brzegu, już na płytkiej wodzie, wciągnęli wiosła i płynęli na grzbietach fal. Ze strzelbą w ręku Łuka przerzucił nogi przez burtę i brnął dalej w wodzie po pas, aby wyciągnąć łódź na piasek. Kilku tubylców ruszyło ku niemu. Łuka znieruchomiał na moment, ale szybko okazało się, że krajowcy chcieli mu pomóc. Przyjrzał się dokładnie ich broni, składającej się z prymitywnych włóczni zakończonych kamiennymi ostrzami i strzał. Szybko podszedł do Czuprowa, gdy ten stanął na piasku. Aleuci, mimo przewagi liczebnej, pojedynczo nie byli groźni, ale w grupie mogli stać się niebezpieczni. Było chłodno. Łuka czuł jednak pot oblewający ciało, kiedy pełni podniecenia, rozgadani w swym dziwnym języku, krajowcy tłoczyli się wokół nich. Oblizał suche wargi i silniej ścisnął strzelbę trzymając palec blisko spustu. Napięta uwaga powodowała pulsowanie krwi w skroniach. Długie płaszcze tubylców zrobione były z ptasich skór - głównie kormoranów, maskonurów i nurzyków - noszonych piórami na wierzch i obramowane futrem morsa. Ich dziwne kapelusze skonstruowane z cienkich pasków drewna, wygiętych i połączonych ze sobą, były jaskrawo pomalowane w pokrętne wzory geometryczne, niektóre nawet przystrojone piórami albo rzeźbionymi figurkami z kłów morsa. Łukę bardziej interesowały jednak twarze przesłonięte kapeluszami. Miały te same co u wielu szczepów syberyjskich mongolskie rysy - grube fałdy oczne, lekko spłaszczone nosy i brązowe oczy. Wielu tubylców nosiło cienkie wąsy i rzadkie brody, ale żaden nie miał gęstej, dużej brody wyróżniającej Rosjan. Tłoczyli się dokoła Łuki i jego towarzyszy jak podniecone dzieci. Tubylcy byli ciekawi wszystkiego. Trajkocząc niezrozumiale wskazywali na jego Alaska 31 ubranie, nóż i buty. Stojąc ramię w ramię w grupie z promyszlennikami Łuka cały czas bacznie obserwował krajowców, uważając na każdą zmianę ich zachowania. Kątem oka zauważył, że Czuprow oferuje gromadzie tytoń i fajki. Oglądali je uważnie, mimo że - co było oczywiste - nie wiedzieli, do czego służą. Jeden z tubylców dał Czuprowowi laskę z głową foki wyrzeźbioną w kości i wykonał gest w stronę jego strzelby. - Nie - odmówił chłodno Czuprow. Łuka dostrzegł gasnące uśmiechy i wyczuł zmianę atmosfery. Twarze Aleutów pociemniały z gniewu. Zobaczył z daleka kilku tubylców gromadzących się przy łodzi na plaży. - Szalupa! - ostrzegawczo krzyknął Łuka do towarzyszy. Stanęli wokół łodzi, zabezpieczając w ten sposób swój jedyny środek transportu zapewniający odwrót. Część krajowców natychmiast zaczęła obrzucać włóczniami drewniane boki łodzi, reszta skierowała zaostrzone kamienne groty ku otoczonym promyszlennifam. Łuka wiedział, że są pozostawieni sami sobie, a ludzie na pokładzie szynka nie mogą im pomóc. Statek zakotwiczono w dużej odległości od brzegu, a jedyna łódź wiosłowa była w ich posiadaniu. Oczywiste, że chcąc dostać się z powrotem na szytik będą musieli utorować sobie drogę siłą. Łuka słyszał złowrogi dźwięk włóczni uderzających o drewniane boki lodzi i zastanawiał się, jak długo wytrzyma ona ten atak. - Ognia! - krzyknął Czuprow. Nie trzeba było szukać celu. Tubylców było wielu i stali blisko. Łuka nacisnął spust i zielone pagórki przy zatoce odbiły echo wystrzału. Krew buchnęła z ręki tubylca stojącego obok Łuki, plamiąc biały piasek. Większość odskoczyła, przestraszona hukiem. Podczas gdy trzech innych promyszlenników szybko ładowało broń, Łuka pomógł dwóm pozostałym wciągnąć łódź do wody i skrzyknął towarzyszy. Tubylcy zaatakowali biegnących przez fale przyboju ludzi. Padły kolejne strzały
i ponownie ich grzmiący odgłos wywołał krótką chwilę wahania. Nie było czasu na powtórne załadowanie broni, więc mężczyźni w wielkim pośpiechu gramolili się do łodzi obsypani gradem spadających włóczni. Łuka chwycił za wiosła kierując łódkę w poprzek fali w stronę szytika. Cudem dotarli na pokład prawie bez obrażeń, tylko z drobnymi skaleczeniami. 32 Janet Dailey Natychmiast wydano rozkaz podniesienia kotwicy i rozwinięcia żagli. Łuka starał się utrzymywać równowagę na kołyszącym się statku, a słona woda opryskiwała mu twarz. Obserwował chmury nisko pędzone przez wiatr i myślał, kiedy znowu zobaczy wyspę, cel ich podróży. Tej nocy rzucili kotwicę w jednej z zatok przy pierwszej napotkanej wyspie. Wrogie spotkanie z tubylcami nauczyło ich ostrożności. Wystawiono straż. * Następnego ranka Czuprow zszedł na ląd z uzbrojoną gromadą. Spostrzegli ślady potwierdzające obecność krajowców na wyspie, ale nie spotkali nikogo. Nie znaleźli również źródła wody pitnej w najbliższym sąsiedztwie zatoki. Szytik pożeglował znowu, trzymając się brzegu tak blisko, jak na to pozwalały ostre rafy i skały podwodne, a załoga wypatrywała dogodnego miejsca lądowania. Wraz z zapadnięciem nocy niezadowolenie promyszlenników narastało. Zapas wody pitnej skurczył się do jednej małej beczułki. Mężczyźni, jak to mają w zwyczaju, zaczęli rozmawiać o straconych okazjach, o sprawach, które powinny być załatwione inaczej. Gdyby od razu zatrzymali się na pierwszej wyspie... Gdyby wzięli krajowca jako zakładnika... Gdyby... Nazwisko Szekurdina wymieniano równie często jak Czuprowa. O świcie następnego dnia wyznaczono Łukę do grupy udającej się na ląd, ponieważ jego umiejętność porozumiewania się na migi mogła okazać się przydatna. Tym razem przewodził Szekurdin. Wiatr, omiatający porywistymi podmuchami skaliste góry, był tak silny, że uderzając w brodatą twarz Łuki utrudniał mu oddychanie. Wokół nie było drzew, bo wiatr nie dawał im szansy zakorzenienia się. Gdzieniegdzie Łuka dostrzegał rachityczny krzew, rosnący nisko przy ziemi, z gałęziami rozpostartymi blisko skał, chroniących go przed porywistym wiatrem. Chodzenie sprawiało trudność. Ostre skały wulkaniczne wbijały się w podeszwy butów i kaleczyły, gdy ktoś potknął się lub upadł. Doliny porośnięte były wysokimi chwastami, ostrymi trawami i paprociami. Ta bujna roślinność maskowała gąbczastość tundry - grząskiego, zbitego kompostu 34 Janet Dailey z cienką warstwą wulkanicznego piasku, który przylegał do butów. Każdy krok wymagał wysiłku. Nieliczna grupa zwiadowcza trzymała się na tyle blisko brzegu, na ile pozwalało ukształtowanie terenu, aby nie tracić z oczu wolno płynącego szytika i w razie potrzeby wezwać pomoc. Późnym popołudniem Łuka wdrapał się na czubek bocznej krawędzi wystającej na kształt gigantycznych szponów z poszarpanego łańcucha gór i zatrzymał się na chwilę, żeby złapać oddech. Po tylu dniach spędzonych na pokładzie szytika nie był w dobrej kondycji, brakowało mu tchu i sapał z wysiłku. Wybrał miejsce osłonięte od wiatru, gdzie mógł odpocząć. Za skalistym grzebieniem schroniła się też reszta grupy zwiadowczej, gdy po uciążliwej wspinaczce, wyczerpana, osiągnęła szczyt. Poniżej widać było zatokę z połyskującymi grzywami fal oraz ciągnącą się za plażą dolinę. Rozglądając się po okolicy Łuka zauważył biały strumień wody spadający z wysokiej, zielonej skały, który wił się dalej schowany w wysokich trawach doliny, zanim znalazł swe ujście w wodach zatoki. - Patrz. Jest woda - wskazał Szekurdinowi. Zgarbione plecy Kozaka wyprostowały się. - Chodźmy - rozkazał szorstko czując przypływ nowych sił na myśl, że jego wyprawa zakończyła się sukcesem. Łuka westchnął ciężko i podniósł swoją strzelbę. Zmusił obolałe nogi do dalszego marszu, potem poprawił wpijające mu się w ramiona sznury, którymi drewniana beczułka była przywiązana do pleców. Zaczął schodzić ze stromego grzebienia skalnego za Szekurdinem. Mokra trawa była śliska, kiedy mozolnie opuszczali się w dół. Na płaskim terenie ruszyli doliną porośniętą wysoką trawą, gdzie każdy krok powodował uginanie się bagnistego gruntu, a ziemia szczelnie przykryta zielenią falowała jak morze. Łuka jak rasowy myśliwy wypatrywał wokół śladów życia, obecności lisa lub wydry morskiej w skalistej zatoce. Dwa razy natknęli się na
ślady stóp krajowców, ale szybko ustalili, że pochodziły one z wczesnych godzin rannych. U podnóża wystającego cypla, który zamykał z jednej strony zatokę, coś niezwykłego przykuło jego uwagę. Zwalniając krok zauważył jakiś ruch pomiędzy nierównościami terenu. Zatrzymał się i uważnie obserwując starał się odgadnąć, czy był to człowiek czy zwierzę. - Aleuta. - Łuka nie spostrzegł, że Szekurdin również przystanął za- Alaska 35 uważywszy jego zainteresowanie tą widoczną z daleka postacią. Reszta zmęczonej gromady wytężyła wzrok. - Czy coś jeszcze widzisz? - Jesteśmy za daleko - potrząsnął głową Łuka. Trudno było coś zobaczyć zza tych pagórkowatych nierówności. - Nie sądzę, żeby on nas już zauważył. - Oczy Kozaka rozbłysły na myśl o nadarzającej się szansie. - Chcę go złapać i zabrać na szytik. Branie zakładników, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo u krajowców, było pospolitą praktyką Kozaków. Zwykle starali się chwytać dzieci wodzów lub ważnych członków szczepu, ale Szekurdin pragnął za wszelką cenę schwytać kogokolwiek. Nisko pochyleni posuwali się przez bagno w kierunku trawiastych wzniesień, wśród których zobaczono krajowca. On jednak zniknął im już z oczu za jednym z niskich pagórków. Kiedy znaleźli się w odległości stu jardów od pierwszego wzgórza, jakaś postać zamajaczyła na szczycie. Łuka zamarł w bezruchu, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Wysoka postać okazała się kobietą ubraną w futrzany strój. Miała gołą głowę. Łuka widział czarny połysk jej włosów zebranych z tyłu w węzeł. Przez chwilę trwała nieruchomo jak posąg, po czym Łuka zorientował się, że patrzy prosto na niego. W sekundę później krzyknęła na alarm i zbiegła z pagórka. Szekurdin ruszył do przodu, wzywając gestem, żeby inni szli za nim. Łuka był o krok z tyłu. Gąbczasta tundra uniemożliwiała szybkie poruszanie się. Kiedy dotarli do trawiastych kopców, zobaczyli małą grupę krajowców, głównie kobiet i dzieci, biegnących wzdłuż skał i kierujących się w głąb lądu, do skalistych kryjówek w górach. - To nie ma sensu. - Łuka zatrzymał się, dysząc ciężko. - Przed nocą nie dogonimy ich. Szekurdin niechętnie przyznał mu rację i odwołał pościg. - Ilu mężczyzn było w grupie? - Ja widziałem tylko pięciu - odpowiedział jeden z promyszlenników. - To jest z pewnością ich wioska. - Kozak wskazał na koszyki leżące na ziemi i stojaki do suszenia ryb. - Oni na pewno mieszkają w podziemnych barabara jak Kamczadale. Łuka spojrzał na trawiasty szczyt pagórka, skąd wyłoniła się kobieta. 36 Janet Dailey - Może ktoś jeszcze chowa się w środku. - Trzymając strzelbę w pogotowiu zaczął wchodzić na zaokrąglone podwyższenie. Wzmógł czujność zbliżając się do otworu wejściowego na szczycie kopca. Uklęknął przy wejściu i zajrzał do ciemnego wnętrza. Nic nie poruszało się wewnątrz; nie słyszał żadnego dźwięku poza szumem wiatru w trawach i hukiem fal rozbijających się o brzeg. Sękata kłoda służyła jako drabina. Łuka opuszczał się po niej ostrożnie, na pół oślepiony dymem lampy, która wysyłała migoczące światło do cienistego wnętrza pod nim i wydzielała dużo ciepła. Kiedy postawił stopę na klepisku z ubitej ziemi, pokrywająca podłogę sucha trawa zaszeleściła mu pod nogami. Łuka odszedł nieco od drabiny, potem, obracając się wolno, zlustrował wszystkie ciemne kąty. Barabara była duża, około czterdziestu stóp długości i dwudziestu szerokości. Kości wieloryba jak krokwie podpierały dach z darni, a pionowe słupy wyciosane z drewna wyrzuconego przez morze wzmacniały ściany. Dłuższe stanowiły oparcie dla poprzecznych belek, z których zwisały utkane z trawy maty dzielące wnętrze na części. Łuka zbliżył się ostrożnie, odchylając jedną za drugą matę lufą strzelby. W środku było pusto. Uspokojony zaczął oglądać przedmioty pozostawione w tej ziemiance. Stojąca na specjalnej podstawie kamienna lampa w kształcie misy miała knot z płonącego mchu pływającego w tłuszczu wieloryba i służyła do gotowania oraz ogrzewania wnętrza. Zobaczył kołyskę, naczynia kuchenne, drewniane talerze i kamienne garnki, wiele
sprzętów zrobionych z kości i żadnych - co stwierdził ze zdziwieniem - naczyń glinianych. Było też wiele koszyków różnych wielkości - od bardzo maleńkich, z kościanymi igłami w środku, do bardzo dużych. Wszystkie zrobione z trawy i tak mocno splecione, że wyglądały jak wykonane z tkaniny. Większość miała pokrywki z tego samego tworzywa. Łuka podniósł jeden na pół wykończony, cienkie źdźbła trawy sterczały jak frędzelki; po chwili odrzucił go na bok. Przewracając koszyki zaczął szperać w poszukiwaniu jedzenia. - Łuko Iwanowiczu - zawołał Szekurdin z włazu w dachu - czy znalazłeś coś? - Nie. - Łuka ruszył w kierunku prymitywnej drabiny. Nagle ujrzał stojący w cieniu duży kosz, którego przedtem nie zauważył. Kiedy podniósł pokrywę, Alaska 37 zobaczył, że jest tam tłuszcz foczy. Dźwigając kosz, wdrapał się po drabinie. Wychyliwszy się na zewnątrz, wypchnął kosz na darniowy dach. - To wszystko, co tam było - powiedział Szekurdinowi. - Będziemy tu biwakować przez noc - stwierdził Szekurdin, nie wykazując większego zainteresowania zawartością kosza. - Rano zasygnalizujemy, żeby szytik wysłał łódź na brzeg. Korzystając z resztek światła tego pochmurnego popołudnia, napełnili pojemniki wodą ze strumienia i zanieśli je do wioski. Potem szukali na plaży drewna wyrzuconego przez morze. Kiedy zapadł zmierzch, ogień zapłonął w kuchennym dole, w miejscu gdzie barabara była osłonięta od wiatru - mężczyźni skupili się przy nim i żuli tłuszcz. Obejmując pierwszą wartę, Łuka obserwował ciemniejący krajobraz ze swojego punktu widokowego w połowie pagórka. Poniżej błyskał ogień i słychać było chrapanie śpiących. Morze połyskiwało pocięte białymi grzywami, a wiatr poruszał trawy akompaniując szumowi fal. Od czasu do czasu słyszał uderzenia skrzydeł jakiegoś nocnego ptaka i dziwne, prześmiewcze wołania petrela. Chmury rozstąpiły się i Łuka zobaczył poświatę pyłu gwiezdnego na niebie. Siedział w ciszy, zatopiony w intymnych myślach, które często nachodzą człowieka w samotności. Podobne rozmyślania ukształtowały kiedyś jego charakter i spowodowały, że teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat, przepełniony był marzeniami o przyszłości. Swobodnie wędrujące myśli nasuwały mu ciąg skojarzeń - pieśni wiatru w żaglach szytika, skwierczenie płatka śniegu w gorącym popiele, ciepło letniego słońca, a także wysoki z przestrachu dźwięk głosu tej tubylczej kobiety. Zmienił pozycję. Myśl o kobiecie podrażniła go do tego stopnia, że zaczął zastanawiać się nad przyczyną tej irytacji. Czuł się samotny i doszedł do wniosku, że sytuacja ta w naturalny sposób kieruje uwagę mężczyzny ku kobiecie. Wywołał jej obraz przed oczami i zadawał sobie pytanie, dlaczego wciąż jest przy nim. Już przedtem sypiał z tubylczymi kobietami, które budziły w nim nie tylko żądze, lecz również jakieś nienawistne odczucia. Znał tylko takie kobiety. Wyjątkiem była jego matka, która była mglistym wspomnieniem czegoś miękkiego i ciepłego. Delikatność. Teraz nie było w jego życiu nic przypominającego tę miękkość, z wyjątkiem futer - błyszczących skór wydry morskiej; to było to, czego teraz poszukiwał. Alaska 39 się włócznię i natychmiast uderzył kolbą w brzuch napastnika. Kiedy krajowiec zgiął się, Łuka przewrócił go uderzeniem lufy w głowę. Mężczyzna potoczył się po ziemi, by po chwili stanąć niepewnie na nogach, kiwając się jak pijany i szukając swojej broni. Łuka ruszył w jego kierunku chcąc dosięgnąć i unicestwić znienawidzonego przeciwnika, gdy w ostatnim momencie zauważył skierowane ku sobie ostrze włóczni uderzającej z boku. Obrócił się i stanął do walki wręcz. Czuł w żyłach żar walki, bojowy nastrój, który ożywił wszystkie jego zmysły. Jednak siła fizyczna tego mężczyzny była przeważająca i Łuka zmienił pozycję próbując przewrócić się na plecy, by przerzucić napastnika przez głowę. Zanim jednak zdołał wykonać swój plan, krajowiec zerwał się i zaczął biec za kobietami i dziećmi. Łuka rozpoczął pościg. - Zostaw go - krzyknął rozkazująco Szekurdin - mamy naszego zakładnika. Zdyszany Łuka obrócił się i zobaczył młodego mężczyznę, młodzieńca nie więcej niż piętnastoletniego, walczącego zaciekle w zwarciu z dwoma
promyszlennikami. Po skończonej potyczce Łuka i pozostali członkowie grupy otoczyli zakładnika, którego twarz wykrzywiona była z bólu, a ręce wykręcone do tyłu. Nagły okrzyk z lewej strony zaalarmował Łukę. Obrócił się szybko. Przy rumowisku głazów, gdzie zapewne ukrywała się w czasie ataku, stała stara kobieta kuląc ramiona, jak gdyby była ranna. Zaawansowany wiek przygiął jej niegdyś wysoką sylwetkę i nadał jej włosom kolor szarych chmur, ale jej opalona twarz była gładka z wyjątkiem linii dokoła oczu. Łuka przyglądał się sznureczkom kropek wytatuowanych na jej policzkach i równoległym liniom biegnącym przez brodę. Tuż pod kącikami ust wystawały ze skóry dwa kawałki kości wielkości guzików. Wreszcie wzrok Łuki padł na długi płaszcz z wydry morskiej. - Skąd się wzięła ta stara kobieta? - pytanie Szekurdina zaostrzyło czujność wszystkich; jej nagłe ukazanie się mogło być zapowiedzią niespodziewanego ataku większej grupy krajowców ukrytych w pobliżu. - Obróciłem się, a ona tam stała - powiedział Łuka. - Na pewno schowała się w tych skałach. Szekurdin gestem nakazał, by dwaj myśliwi przeszukali teren i sprawdzili, czy ktoś się nie ukrywa. W tym czasie kordon straży dokoła zakładnika zacieśnił się. Łuka zmarszczył brwi, gdy zobaczył, że stara kobieta zamiast uciekać spieszy w ich stronę. Młody tubylec wykrzykiwał coś, co - sądząc 40 Janet Dailey z tonu jego głosu - musiało być ostrzeżeniem. Najbliżej ?? promyszlennik uspokoił go niezbyt mocnym uderzeniem kolby w głowę. Oszołomiony chłopak upadł na ziemię. Stara kobieta krzyknęła, przycisnęła rękę do głowy, jakby to ona została uderzona, i pobiegła w kierunku chłopca. Szekurdin powstrzymał ją i odepchnął do tyłu. - Idź - machnął ręką, wskazując jej uciekających współplemieńców. Patrzyła na zakładnika nie ruszając się z miejsca. - Idź! Idź z innymi! - nakazywał szybkimi gestami rąk i zniecierpliwonym głosem. Stara kobieta spojrzała na chłopca, potem powiedziała coś do Szekurdina w swym dziwnym języku. - Postawcie go na nogi, żeby zobaczyła, że nic mu się nie stało - rozkazał mężczyznom pilnującym jeńca. Chłopak stanął o własnych siłach. - Widzisz - powiedział Szekurdin do kobiety, pomagając sobie gestami rąk w nadziei, że pojmie jego słowa. - Nic mu nie jest. Idź i powiedz to swoim ludziom. Stała cicho i chyba nic nie zrozumiała. Szekurdin chwycił ją za ramiona, obrócił i popchnął w kierunku oddalających się krajowców. Pchnięcie odrzuciło ją o kilka kroków, ale zatrzymała się i znów zbliżyła. Rozdrażniony jej głupotą Kozak odprawił ją gestem ręki. - Ruszamy - rozkazał. Zanim stanął w szeregu z innymi promyszlennikami, Łuka jeszcze raz rzucił okiem na starą kobietę. Uważał, że jest raczej uparta niż głupia, chociaż nie wiedział, skąd taka myśl przyszła mu do głowy. Nie był zdziwiony, kiedy ruszyła za nimi. - Może to jego matka - zasugerował ktoś. - Jest za stara - odpowiedział inny. Kilka razy usiłowali ją odpędzić, ale za każdym razem cofała się tylko o kilka kroków i zatrzymywała, by dalej za nimi iść. W końcu wszyscy, z wyjątkiem Łuki, przestali zwracać na nią uwagę. Jak zwykle czuł się nieswojo mając tubylca za plecami, nawet jeśli była to stara kobieta. Wciąż wlokła się za nimi, aż dotarli do miejsca, gdzie miała przybić łódź. Kiedy czekali, aż ukaże się szytik, stała trochę z boku, niezmiennie - jak wydawało się Łuce - obserwując chłopaka. Domyślił się, że śledziła, dokąd go zabierają. Gdy pojawił się szytik, Szekurdin zasygnalizował prośbę o łódź. Łuka nie znalazł się w pierwszej grupie promyszlenników wracających na statek z zakładnikiem i stojąc z boku widział; jak zmuszano chłopaka, aby wszedł do łodzi. Kobieta podbiegła do niego jak najbliżej. Alaska 41 - Odejdź, stara wariatko! - Szekurdin odepchnął ją mocno, aż potoczyła się na piasek. Nie spuszczając z niej wzroku Kozak zajął miejsce na dziobie towarzysząc jeńcowi i nakazał mężczyznom na brzegu, by zepchnęli ich na wodę. Kobieta podniosła się, ale Łuka przytrzymał ją, zanim zdołała wbiec do wody i chwycić się krawędzi. Wybełkotała coś i wskazała na pozbawiony żagli szytik
zakotwiczony przy brzegu. Potrząsnął głową i zdecydowanie odsunął ją od siebie, nakazując podniesioną ręką, by została na brzegu. Miała zaciśnięte w determinacji usta, ale już nie ponawiała bezskutecznych prób. Obserwował ją przez chwilę, potem upewniwszy się, że nic nie knuje, podszedł do sześciu pozostałych promyszlenników czekających na powrót łodzi. Jednak, gdy rozmawiali o wspaniałych możliwościach polowania na wyspie, nie spuszczał starej kobiety z oczu. Gdy szalupa dotarła z powrotem do plaży, Łuka wyszedł jej na spotkanie. Ledwie dziób dotknął płycizny, stara kobieta przebiegła obok niego i wdrapała się do łodzi, zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać. Opadła na jedno z siedzeń i złożyła przed sobą ręce, wykazując całą postawą stanowczą odmowę ruszenia się z miejsca. Łuka obserwował ją z surową powagą. - Jeśli byłaś tak zdeterminowana, żeby dostać się na pokład szytika, stara kobieto, to zabierzemy cię ze sobą. - Dał znak promyszlennikom nakazujący zostawienie jej w spokoju. Z pomocą drugiego mężczyzny zepchnął łódź na wodę i zajął wolne miejsce obok kobiety. Patrzył na nią, zdziwiony, że nie wykazywała żadnych objawów strachu mając wzrok utkwiony w szytiku, na który zabrano chłopaka. Łuka szacował jej połyskujący ciemny strój z wydry morskiej. Futro miejscami było wytarte, ale skórki ocenił bardzo wysoko. Po przywiązaniu łodzi do szytika Łuka wspiął się na pokład i czekał przy relingu na nową pasażerkę. Zobaczywszy starą kobietę Szekurdin wybuchnął gniewem. - Co ona tutaj robi? Dlaczego nie zostawiliście jej na wyspie? - Upierała się, żeby przypłynąć - odpowiedział Łuka. - A ja myślałem, - kontynuował wypychając starą kobietę do przodu - że może będziecie mieli ochotę obejrzeć jej płaszcz zrobiony ze skór wydry morskiej. Bielajew nie mogąc pohamować ciekawości zbliżył się, by ocenić futro. Potem wziął kobietę pod brodę patrząc jej w twarz. 42 Janet Dailey - Brzydka stara jędza - uśmiechnął się. - Ciekawe, czy ma jeszcze zęby? - Włożył kciuk i palec rozwierając usta kobiety i wtedy ona ugryzła go mocno, sądząc po tym, jak Bielajew zaskowyczał i cofnął skaleczoną rękę. - Ach ty stara czarownico - podniósł dłoń chcąc ją uderzyć, ale stalowy uścisk Czuprowa, który chwycił go za nadgarstek, powstrzymał ten zamiar. - Żadnemu z zakładników nie może stać się krzywda. - Rozkaz skierował do wszystkich. - Nic nie zyskamy, jeśli tubylcy dowiedzą się, że źle traktowaliśmy zakładników. Bielajew z trudem pohamował się i opuścił rękę. Uśmiechnął się pogardliwie do kobiety, a zaraz potem z kpiącym wyrazem twarzy zwrócił się do Łuki: - Następnym razem, kiedy przyprowadzisz krewkie zakładniczki, Łuko Iwanowiczu, upewnij się, że są młode. Stara czarownica, jak ta, nie sprawia mi żadnej przyjemności. - Kobieta jest kobietą. Noce są ciemne. Nie widać twarzy - odparł Łuka i dodał: - A może boisz się, że odgryzie ci coś ważniejszego? Na tę uwagę słuchacze wybuchnęli śmiechem, aż Bielajew zaczerwienił się rzucając piorunujące spojrzenie w stronę Łuki i odwracając się z lekceważącym prychnięciem. Stara kobieta skorzystała z tego incydentu i szybko przeszła przez pokład, zbliżając się do chłopaka. * Tkaczka, jak ją zwano w wiosce, szybko obejrzała Małą Włócznię, żeby sprawdzić, czy nie jest poważnie zraniony. Miał guz na skroni wielkości jajka mewy, ale jego oczy były jasne i czyste. Odbijało się w nich zadowolenie, że była tutaj, aby dzielić jego los. Tak właśnie być powinno. Anaaąisagh. Znaczyło to: zależni od siebie. To był zwyczaj ich szczepu: kiedy rodziło się dziecko, starsza osoba była wyznaczana anaaąisagh wobec niego. Od dzieciństwa Małej Włóczni Kobieta Tkaczka dbała o jedzenie, ubranie i odpowiednie szkolenie chłopca. Wszystko układało się na zasadzie równości. Nigdy nie krytykowano jego nie krytykując jej. Kiedy on odczuwał ból, ona za niego płakała. Kobieta Tkaczka przeżyła już sześćdziesiąt lat, a Mała Włócznia tylko szesnaście, ale byli mocno złączeni węzłem współzależności. Jej kości sztywniały z wiekiem, palce były zdeformowane, jednak zmuszała bolące ręce do plecenia pięknych
koszyków z traw, które świadczyły o jej zdolnościach. Wkrótce, za niewiele już lat, Mała Włócznia pomoże jej opuścić ten świat, tak jak ona pomagała mu w poznawaniu go, przy czym będzie tak dbał o nią, jak ona dbała o niego. Tak to właśnie było. Ten obowiązek przywiódł ją na drewniany statek, pomiędzy to dziwnie wyglądające męskie plemię. Wszystko, co przydarzy się Małej Włóczni, musi przydarzyć się i jej. Nie dopełniłaby swojej powinności w stosunku do niego, gdyby tego nie zrobiła. Miała zmęczone nogi, więc usiadła na deskach. Mała Włócznia przyłączył się do niej. Każde z nich wiedziało z doświadczenia, kiedy można zbliżyć się 44 Janet Dailey do drugiego człowieka, a kiedy należy zejść mu z drogi. W przypadku tej grupy mężczyzn, wszystkie znaki widoczne dla wyćwiczonego oka wskazywały na to drugie - wyraz ich twarzy, pulsujące żyły na skroniach, zaciskające się wargi. Siedzieli więc cicho. Kobieta Tkaczka zauważyła, że parka Małej Włóczni została rozdarta w czasie walki. Rozcięcie biegło po zewnętrznej, skórzanej stronie, gdyż strona pierzasta skierowana była do środka, blisko ciała, tak jak to było w zwyczaju, gdy pogoda była ciepła i nie planowano żadnej uroczystości. Żałowała, że nie ma pozostawionych w chacie igieł, żeby ją zreperować. Niebo było zachmurzone. Nadchodził sztorm. Kobieta Tkaczka ukradkiem obserwowała mężczyzn krążących po łodzi i zastanawiała się, dlaczego nie dostrzegają zmiany pogody. Jej wzrok zatrzymał się z niechęcią na wielkim mężczyźnie z czarnym zarostem, tym który wkładał jej palce do ust. Miał zimne, okrutne oczy orła z ciemnymi punkcikami źrenic. Nie ufała mu. Ten, który nie pozwolił jej uderzyć, z włosami koloru małej foki, musi być tu dowódcą, pomyślała. Jeszcze nie wyrobiła sobie o nim opinii. To właśnie jego opisywał mąż córki, który wczoraj przypłynął z wysp Agattu, aby ich ostrzec przed najeźdźcami uzbrojonymi w grzmiące kije. To jego wioska odtańczyła powitalny taniec na cześć cudzoziemców, ale kiedy ten mężczyzna sprowadził swoich wojowników na plażę i otrzymał w prezencie bardzo cenny, pięknie rzeźbiony kij z kłów morsa, nie chciał oddać w zamian swojego żelaznego kija. Był to zły znak. Według męża jej córki on wykrzykiwał coś głośno i jego groźne kije czyniły wtedy okropny hałas - głośniejszy niż grzmot. A kuzynowi, który stał za blisko, zrobiła się od tego dziura w ręce. Kobieta Tkaczka uważała, że ten jasnowłosy mężczyzna nie szanuje zwyczajów jej plemienia. Zastanawiała się ze strachem nad dalszym losem. Prawdopodobnie statek popłynie do wioski porywaczy, którzy uczynią ich oboje niewolnikami. Mała Włócznia był młody i silny, ale ona czuła się stara i niewiele było już z niej pożytku. Może nie zatrzymają jej u siebie. Kiedy ta myśl przemknęła jej przez głowę, spojrzała na mężczyznę ze szramą. Blizna przecinająca jego twarz nadawała mu złowrogi wygląd. Mimo widocznej żądzy mordu w jego oczach pamiętała, że nie wyrzucił jej z łodzi. Dzięki niemu również inni mężczyźni nie protestowali przeciwko jej obecności. Alaska 45 Wiatr przybrał na sile, Kobieta Tkaczka skuliła ramiona i wcisnęła głowę w kołnierz parki. Sztorm zbliżał się do tego obcego statku czarną ścianą. Dopiero teraz ci dziwnie ubrani mężczyźni zauważyli niebezpieczeństwo. Słuchając okrzyków i nie rozumiejąc słów, wyczuwała desperację w ich głosach i patrzyła, jak w panice biegają po statku. Zastanawiała się, czy oni nie przybyli z Alyeska - stałego lądu Alaski. Na pewno nie pochodzili z tych wysp; wiedzieliby wtedy, jak szybko uderza sztorm, i mogliby przewidzieć jego nadejście, zanim wiatr zmieni morze w kipiel. Fale rzucały statkiem na wszystkie strony. Drewno wydawało śmiertelne jęki. Usłyszała krzyk i zobaczyła odpływającą małą drewnianą łódkę, za którą ciągnęły się po wodzie liny. Deszcz spadł tak ulewny, że przemoczył wszystkich i wszystko. Kilku mężczyzn sprowadziło ją i Małą Włócznię pod pokład. Sztorm szalał nadal i szytik kołysał się bezradnie po wzburzonym morzu, pędzony przez huraganowy wiatr coraz dalej od łańcucha wysp. Tylko nawigator, jego zastępca i Czuprow zostali na pokładzie, starając się kontrolować statek. Zielone belki kadłuba szytika trzeszczały i drgały bezustannie. Cały czas ktoś pracował przy pompach. Małe pomieszczenia we wnętrzu statku śmierdziały suszoną
rybą, nie mytymi ciałami i wymiotami. Jednak nikt nie ośmielił się wyjść na pokład, żeby nie zmiotły go za burtę rozszalałe fale. Kiedy w ciągu dnia siła sztormu nie zmniejszała się, nerwy załogi były napięte do ostateczności. Łukę ogarnęło poczucie bezradności, wściekłości na to piekło, które wydawało się nie mieć końca. Nie mógł uwierzyć, że po tak dalekiej podróży nie wydrze tej ziemi bogactw, których poszukiwał. Do szaleństwa doprowadzała go niemożność działania. Nie wytrzymywał siedzenia w ciemnej, śmierdzącej ładowni, słuchania drżenia i jęków statku, myślenia o tym, ile jeszcze trzeba będzie wycierpieć, zanim usłyszy trzask drewna i poczuje, jak fale zamykają mu się nad głową. Wstając przytrzymał się poprzecznej belki, aby zachować równowagę przy dzikim kołysaniu szytika. Kierując się w ciemności do beczułki z suszonym łososiem potknął się o jakieś ciało. Noga w wysokim bucie kopnęła go w odwecie. Łuka ze złością oddał kopniaka i ruszył dalej. 46 Janet Dailey - Czy ktoś jest głodny? - podniósł pokrywę i wyjął garść suszonej ryby. Jakiś głos odpowiedział twierdząco i Łuka rzucił kawałek ryby w tym kierunku. Dobiegł go cichy jęk. - Chcesz? - zaproponował Łuka, podając suszonego łososia na wpół leżącemu człowiekowi. Mężczyzna otworzył oczy, popatrzył na rybę i jęknął znowu. Jego brzuch drgał konwulsyjnie, wyrzucając z siebie resztki zawartości spływające wolno po brodzie. Łuka parsknął szyderczo i poszedł dalej. Zatrzymał się przy Szekurdinie, który wyglądał o wiele lepiej niż reszta kompanii. Wzrok jego spotkał się z pustym spojrzeniem zapadniętych oczu Kozaka. - Lepiej jedz coś, jeśli jesteś w stanie - poradził mu Łuka. Szekurdin wyciągnął rękę, wziął kawałek łososia i podniósł go do ust. Odgryzł suchy, długi pasek. - Daj trochę zakładnikom. Łuka buntował się wewnętrznie przeciwko obdzielaniu dzikusów skąpymi zapasami żywności, ale pamiętając o zasadzie, że należy dobrze opiekować się zakładnikami, z irytacją skinął głową. Zauważył dwójkę tubylców skuloną w kącie i szedł w ich kierunku manewrując między leżącymi ciałami. Mocno oparty o belkę podawał im kawałki suszonego łososia. Chłopak odwrócił od widoku ryby chorobliwie bladą twarz, walcząc z atakiem mdłości. Łuka rzucił mu kawałek na kolana. Kiedy usiłował podać jedzenie starej kobiecie, nagle zachwiał się i poleciał przed siebie przy nagłym przechyle bocznym szytika. Upadając uderzył o coś głową i przewrócił się na bok. Pociemniało mu w oczach. - Ta kobieta jest stara - wyrosła przed nim postać Bielajewa. - I tak umrze, więc po co ją karmić? - Głupi jesteś, Bielajew - zadrwił Łuka. Szytik zaczął płynąć bokiem do fali i woda wlewała się do luku.- Prawdopodobnie wszyscy umrzemy. Błysnął metal, kiedy Bielajew wyciągnął nóż z pochwy przy pasie. - To zabijmy ich teraz. Jeśli my mamy umrzeć, to niech oni umrą pierwsi. Łuka zobaczył w twarzy Bielajewa szaleństwo osaczonego zwierzęcia, dziką gwałtowność wywołaną strachem przed zbliżającą się śmiercią. Chociaż uważał, że nie był to właściwy czas na zabijanie zakładników, nie miał zamiaru ryzykować życia, aby ich chronić. Ci tubylcy nie byli niezastąpieni, można było wziąć innych zakładników. Stał nieruchomo, kiedy Bielajew rzucił się w kierunku kobiety i chłopca. Alaska Al Z mroku wyłonił się nagle Szekurdin i stanął pomiędzy Bielaje-wem a zakładnikami. - To są moi więżniowe i ja zdecyduję, kiedy mają umierać. - Z drogi Kozaku - Bielajew chciał go odepchnąć. Z nieoczekiwaną szybkością Szekurdin rzucił się na Bielajewa sięgając po jego nóż. Obaj upadli. Łuka usłyszał stukot noża skaczącego po deskach i zorientował się, że Bielajew został rozbrojony. Ciała przewalały się po podłodze w ciemnościach. Ciasnota ładowni dawała przewagę większemu, bardziej umięśnionemu Bielajewowi i nie pozwalała Szekurdinowi na wykorzystanie jego wspaniałego refleksu. Po kilku
minutach Bielajew pokonał go i usiadł na nim okrakiem, ściskając mu gardło rękami. Żądza mordu wykrzywiła twarz Bielajewa, kiedy dusząc Szekurdina starał się wydrapać mu oczy rozczapierzonymi palcami. Łuka nie mógł siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak siły opuszczają Kozaka. Zabicie kolegi promyszlennika równało się morderstwu. Podniósł się i łapiąc Bielajewa ręką za szyję wygiął go do tyłu, usiłując odciągnąć od gardła ofiary. Wreszcie poczuł palce Bielajewa wpijające się w jego ramię zamiast w gardło Szekurdina. Łuka rzucił Bielajewa na ziemię, a gdy ten usiłował wstać, posłał go kopniakiem z powrotem na podłogę. - Kozak ma przyjaciół, którzy chętnie zobaczą twojego trupa - ostrzegł Łuka i ukląkł. Jego palce wyczuły słabe uderzenia pulsu pod brązową brodą. - Masz szczęście, Bielajew. On żyje. Odzyskawszy przytomność Szekurdin poruszył się i masując gardło usiłował złapać powietrze. Łuka wstał i schylił się po nóż Bielajewa. Szekurdin siedział ze zgarbionymi ramionami, usiłując oddychać. Mijając go, Łuka podszedł do Bielajewa i oddał mu jego własność. - Schowaj to. Niechęć zabłysła w oczach Bielajewa, ale włożył nóż do skórzanej pochwy. - Zapłacisz za to, Bielajew - odezwał się ochryple Szekurdin. - Cały się trzęsę ze strachu - przedrzeźniał zaczepiony. Rzucił złe spojrzenie na Łukę i wymamrotał ze złością: - Powinieneś pozwolić mi go zabić. Odwracając się, Łuka zobaczył nienawiść w oczach Szekurdina, pełznącego z powrotem na swoje poprzednie miejsce. Domyślił się, że pokonany w walce Kozak wolałby śmierć niż upokorzenie porażki. Teraz już promyszlennicy nie 48 Janet Dailey wybiorą go pieriedowikiem, przepadła okazja zdobycia syberyjskiej sławy jako przywódcy polowania. W ciemności ktoś szeptał modlitwę, ale jej dźwięki nie miały dla Łuki znaczenia. Pamiętał wprawdzie ikony w cerkwi w Pietropawłowsku i duchownych w czarnych sutannach, wiedział, że Bóg mieszka w świątyni, ale nie czuł jego bliskości tutaj, na tym piekielnym statku. Byli osamotnieni i zdani na siebie. Jeśli ten sztorm nie skończy się szybko, prawdopodobnie zwariują i pozabijają się wzajemnie. Nawet on sam nie był pewien, czy zniósłby jeszcze jeden taki dzień. W nocy wiatr stracił swój impet i Łukę zbudził deszcz, po prostu deszcz. Wyszedł na pokład, aby zmyć z siebie smród luku - smród, który również miał w sobie zapach szaleństwa. Nawigator przyjął kurs na wyspę. Czuprow przystanął przy nim. - Nie mamy wyboru. Jeśli znajdziemy wyspę, będziemy musieli poszukać zimowiska, aby wyciągnąć szytik na brzeg. Straciliśmy kotwicę i szalupę-Zaśmiał się krzywo. - Dostaniemy się tam z bożju pomoszcziu. Łuka spojrzał na dwoje Aleutów na pokładzie w momencie, gdy stara kobieta obróciła się z uśmiechem na twarzy. Jej palec wskazywał coś za lewą burtą. - Attu - powiedziała. Daleko na horyzoncie Łuka zobaczył górzysty cypel tej wyspy. Dotarli do niej po parogodzinnym żeglowaniu. Kiedy przedtem badali wyspę, którą Tkaczka nazywała Attu, widzieli zatokę nadającą się do zimowania. Odszukali ją, zaczekali na przypływ i wyciągnęli swój płaskodenny statek na piasek. Nawigator Niewodczikow był niekwestionowanym autorytetem na morzu. Teraz, kiedy byli na lądzie, promyszlennicy wybrali swojego własnego przywódcę - Jakowa Pietrewicza Czuprowa. Już pierwszego wieczoru Czuprow odprawił modły do świętego patrona ich wyprawy, a potem nakazał upieczenie chleba z racjonowanych zapasów maki i cennego zakwasu. Wśród załogi krążyły dzbanki z odwarem zrobionym ze sfermentowanego ziarna. Kiedy mieli już pełne żołądki i zaróżowione od alkoholu oczy, życie znowu nabrało kolorów; pili więc wychylając toasty na cześć morza, przez które nie będą musieli płynąć aż do następnego roku, do powrotu z lukami wypełnionymi skórami wydry morskiej. Pijąc śpiewali i tańczyli po kozacku, wyrzucając nogi do przodu i kręcąc się dookoła. Alaska 49 Następnego ranka Czuprow wraz z Łuką poprowadzili starą kobietę w kierunku przeciwnym do miejsca postoju statku. Ofiarowali jej chustkę, metalowe igły i naparstek, pokazując, jak używać tego ostatniego. Łuka wytłumaczył jej na migi prośbę Czuprowa.
- Wracasz do swojej wioski - dotknął jej ramienia, potem wykonał palcami gest, jakby szedł w stronę gór. - Powiedz swoim ludziom - rękę skierował do ust - że nasz przywódca chce z nimi mówić. On chce z nimi wymieniać towary. Łuka wątpił, czy kobieta zrozumiała go, mimo że potakująco kiwała głową. Starał się wyjaśnić, tak prosto jak potrafił, że chłopak tymczasem zostanie z nim i będzie uwolniony, kiedy ona wróci z ludźmi z wioski. Nie znając dystansu, który dzielił wioskę od zatoki, dał jej trochę zabranego z chaty tłuszczu foczego i pojemnik wody. Obserwował, jak szybko szła w stronę poszarpanych skał. - Czy myślisz, że ona wróci? - spytał Czuprow. - Mamy chłopaka. Ktoś po niego przyjdzie - stwierdził Łuka. - To tylko kwestia, czy oni przybędą z włóczniami, czy bez nich. Z
okrzykiem. Na jego twarzy nie widać było jednak trwogi, tylko zdumienie. - Kobieta Tkaczka. To ona idzie - powiedział i wskazał na cypel skalny. Kobieta Tkaczka. Przez chwilę Zimowy Łabędź zastanawiała się, czy Wąsatego nie opadło jakieś szaleństwo lub czy w czasie walki z napastnikami nie został uderzony w głowę. Przycisnęła syna mocniej do siebie. Jednak postać zbliżająca się do nich była naprawdę Kobietą Tkaczką. Wytrzeszczając oczy Zimowy Łabędź postawiła syna na ziemi, potem, jak w transie, poszła z innymi, aby powitać starą kobietę. Milczenie - unikanie niepotrzebnych rozmów, czasem trwające całymi dniami, było zwyczajem mieszkańców wioski - teraz zostało przerwane huraganem pytań padających ze wszystkich stron. - Jak uciekłaś od napastników? - Widziałem, jak zabierali ciebie i Małą Włócznię do wielkiej łodzi, zanim nadszedł sztorm i odepchnął łódź od brzegu. - Wąsaty patrzył na kobietę błyszczącymi oczami. - Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy. - Wielokrotnie w ciągu ostatnich dni Zimowy Łabędź patrzyła ze smutkiem na nie dokończony koszyk, nad którym pracowała Kobieta Tkaczka, zanim została porwana. Myślała, że już nigdy nie zobaczy jej zniekształconych, lecz niezwykle zręcznych palców zwijających trawy w ciasno utkany wzór. - Gdzie są napastnicy? - Co się stało z Małą Włócznią? - On jest z nimi. - Siwowłosa kobieta odzyskała oddech i wszyscy uciszyli się, żeby wysłuchać jej opowieści. - Wypuścili mnie po sztormie. Morze było bardzo złe i rzucało ich statkiem na wszystkie strony, aż płakał i trząsł się z bólu. Wiele razy myślałam, że morze go połknie. Kilku mężczyzn pokiwało głowami ze zrozumieniem, przypominając sobie swoje doświadczenia w kajakach. - Gdzie jest teraz statek? - zapytał jeden z nich. - Wyciągnęli go z wody na brzeg. - Kobieta Tkaczka opisała zatokę, w której wylądowali cudzoziemcy. - Myślę, że chcą zostać na wyspie i polować. Ich wódz dał mi te rzeczy i pozwolił odejść. - Pokazała im cudowny materiał z nitkami tak cienkimi i tak mocno utkanymi, że ona, mimo 52 Janet Dailey swojego talentu, nie potrafiłaby go wykonać. -1 patrzcie na te igły zrobione z cieniutkich paseczków twardszych niż kamień. I to - podniosła naparstek pokazując im, jak go używać. - Mała Włócznia? - On żyje - zapewniła matkę chłopca. - Nie wiem, dlaczego wódz go zatrzymał. Myślę, że on chce, żebyście przyszli po niego. - Jej wzrok objął wszystkich zgromadzonych. - On chce, żebyście przyszli wszyscy. Poczuli się nieswojo po tym zaproszeniu. Wąsaty oznajmił swojej matce, że Księżycowa Twarz i Mała Ręka zostali ciężko ranni w walce i umarli od ran. - Czego oni od nas chcą? - Kamienna Lampa, przywódca wioski i ojciec Małej Włóczni, zastanawiał się nad tym, co usłyszał. - Może to jest podstęp, żeby nas wszystkich złapać, zabrać do ich wioski za wodami i zrobić z nas niewolników - zasugerował Bystre Oko i zwrócił oczy w stronę brzegu. - Zapytajmy Silnego Wojownika, co on o tym myśli. Zimowy Łabędź z ulgą zobaczyła swojego męża zbliżającego się dużymi krokami w ich stronę - dźwigał trzy duże halibuty, jak gdyby niósł koszyk kaczych piór. Drewniane półkole na głowie ocieniało jego wąskie oczy. Włosy miał proste, czarne i cienkie, a wąsy sterczące. Widząc go uspokoiła się natychmiast i poczuła dumę, że jest jej mężem. Jego masywne, umięśnione ciało przykrywała nieprzemakalna parka, zrobiona z otrzewnej morsa. Zimowy Łabędź wiedziała, że liczyła się przede wszystkim jego siła duchowa, mająca swe źródło w potędze fizycznej, dzięki której starszyzna wioski często zasięgała jego rady. Silny Wojownik wysłuchał uważnie opowiadania Kobiety Tkaczki i obejrzał podarunki, które dostała od napastników. Skończyła swą opowieść wspominając o zaproszeniu. Jednak, mimo że Kobietę Tkaczkę potraktowano bardzo dobrze, Małej Włóczni nie stała się krzywda, a prezenty były naprawdę wspaniałe, Zimowy Łabędź nie wierzyła tym dziwnie wyglądającym cudzoziemcom. Teraz, jak inni, czekała na opinię Silnego Wojownika. Po rozważeniu sprawy oświadczył: - Porozmawiamy z nimi. Jeśli przyjechali polować na Attu, musi być pokój między nami.
Alaska 53 Konieczność przesądzała o pokojowym nastawieniu wyspiarzy. Myśliwi musieli poświęcić całą swoją energię, aby utrzymać się z morza. Jeśli wioska miała być syta, nie było czasu na walki. - A co z zabójstwem Małej Ręki i Księżycowej Twarzy? - Gdybyśmy w odwecie zabili dwóch cudzoziemców, czy przywróciłoby to pokój? - pytanie to zadane przez Silnego Wojownika uświadomiło im, że nie tędy droga. Może te zabójstwa zaspokoiły już gniew cudzoziemców i nie podejmą więcej wrogich kroków. W każdym razie zdali sobie sprawę, że na pewno nic nie zyskają utrzymując wrogie stosunki. 0 Duża, zrobiona ze skór wioskowa łódź, na której pokładzie zmieścili się wszyscy mieszkańcy, ponad trzydziestu łącznie z dziećmi, wypłynęła ku zatoce na spotkanie cudzoziemców. Kobieta Tkaczka, tak jak pozostali, miała na sobie swój najlepszy strój, z wyjątkiem naszyjnika z bursztynu, który pożyczyła Zimowemu Łabędziowi. Żona jej syna była jeszcze młoda i nie miała tylu ozdób co ona. Dawno, kiedy Pogromca Wielu Wielorybów przywiózł ją do wioski, aby zamieszkała w jego rodzinnym domu i rodziła mu dzieci, też nie miała żadnych ozdób. Jej mąż zmarł przed laty, zabity przez takie same zwierzęta, jakie przyniosły mu myśliwską sławę. Naszyjnik z bursztynów dostała od niego w prezencie w roku jego śmierci. Spojrzała na ten naszyjnik z twardych, żółtych kamyków wiszący na ciemnym futrze płaszcza Zimowego Łabędzia, a potem na młodą kobietę. Kościane kolczyki w kształcie kwiatów zdobiły jej uszy, a ich biały kolor pięknie kontrastował z kruczoczarnymi włosami. Cienkie krążki z kości przymocowane poniżej kącików ust przyciągały uwagę do pełnego wykroju warg, a jej lekko opalona skóra z różowym cieniem na policzkach była równie gładka jak powierzchnia wody w kamiennym naczyniu. Wewnętrzne światło spokojnej siły biło z jej rysów. Kobieta Tkaczka wysoko ceniła żonę swojego syna, Silnego Wojownika, czuła bowiem, że byli podobni do siebie i to ich łączyło. Mały pięcioletni chłopiec wdrapał się na ławkę, żeby móc coś zobaczyć ponad wysokimi burtami łodzi i zasłonił jej Zimowego Łabędzia. Gęste, proste włosy pokrywały mu głowę jak błyszcząca czarna czapka. Trzymał się Alaska 55 tak prosto, że wydawał się być małym mężczyzną. Jego widok podziałał kojąco na Kobietę Tkaczkę. Był kontynuacją jej ciała - młodą i witalną, a nie starą i zmęczoną. - Czy już dopływamy? - Wnuk Kobiety Tkaczki spytał swoją matkę tonem dorosłego mężczyzny. - Już wkrótce - zapewniła Zimowy Łabędź. Siedząca z przodu młoda kobieta obróciła się, żeby popatrzeć na Kobietę Tkaczkę. W jej ciemnych oczach błyszczała ciekawość, twarz miała ciepły i pociągający wyraz. - Jeśli ci obcy mężczyźni nie są najeźdźcami, dlaczego nie przywieźli swoich kobiet? - odważnie zapytała Kobieta o Słonecznej Twarzy. - Ponieważ przyjechali, żeby polować. Zwierzęta morskie wyczułyby kobiety i uciekły. - Kobieta Tkaczka nie miała cierpliwości ani do niej, ani do jej pytań. Żałowała swojego wnuka, Chodzącego po Skałach, że wybrał kobietę, której oczy zawsze patrzyły gdzieś w bok. Po chwili Kobieta Tkaczka zwróciła się do Bystrookiego, swojego najstarszego syna: - Myślę, że ci mężczyźni będą prosić o pozwolenie polowania na naszym terytorium. Chrząknął potakująco, ale nic nie powiedział. To zależało od decyzji wodza wioski. Przenikliwym spojrzeniem ogarnął wejście do zatoki, szukając przesmyku wolnego od ukrytych skał. Jak inni mężczyźni ubrany był w parkę z ptasich skór finezyjnie strzyżonych, z piórami na zewnątrz. Długie wąsy morsa zdobiły wierzch jego drewnianego kapelusza, pomalowanego we wzór mieniący się barwami. Wszystko po to, by zrobić wrażenie na przybyszach i nawiązać z nimi dobre stosunki. Byli przecież pokojowo nastawionymi ludźmi, chcącymi nawet przyjąć na siebie winę za ostatnie wydarzenia. Jeśli morze, które karmiło ich w swojej szczodrości, zabrało komuś życie - nie szukali pomsty. Konieczne było utrzymanie harmonii. Kiedy duża łódź krajowców - zrobiona ze zszytych skór morsa na drewnianym szkielecie - wpłynęła do zatoki, jej pasażerowie zobaczyli wielki drewniany statek siedzący na piasku jak wieloryb wyrzucony na brzeg. Przypominał im
nieznany gatunek monstrualnego wieloryba już wówczas, gdy zobaczyli go po raz pierwszy. Dopiero później, kiedy zbliżył się do brzegu, obserwatorzy rozpoznali w nim statek należący do obcych ludzi. 56 Janet Dailey Mężczyźni z zarośniętymi twarzami obserwowali zbliżających się tubylców w milczeniu. - Czemu nie tańczą na powitanie? - Bystrooki spytał Kobietę Tkaczkę. - To nie jest ich zwyczajem. - Oni są gośćmi - powiedział Kamienna Lampa, wódz wioski. - To my musimy ich przywitać. - Mają przy sobie swoje grzmiące kije - zauważył jeden z mężczyzn. - Nie są tak potężni, żeby Silny Wojownik nie mógł ich pokonać - stwierdziła Słoneczna Twarz, rzucając pełne podziwu spojrzenie na męża Zimowego Łabędzia. Parka ze skórek maskonura zakrywała muskularne ramiona i tors Silnego Wojownika, dzięki którym otrzymał swoje imię. Już będąc małym chłopcem przechodził specjalne szkolenie, by osiągnąć niepospolitą tężyznę fizyczną. Niewielu było chętnych, by poddać się tak surowym wymaganiom, a jeszcze mniejsza ich liczba kończyła trening. Każdy wiedział, że posiadanie takiej wielkiej siły oznaczać może przedwczesną śmierć, a życie było w cenie. Jednak ci godni tytułu Silnego Wojownika osiągali również moc ducha i wielką mądrość. Silny Wojownik nie odwrócił więc głowy, aby otuliło go ciepło spojrzenia Kobiety o Słonecznej Twarzy. To byłoby oznaką słabości, nietrwałą chwilą - jak krótki blask słońca, zanim zasłonią go chmury czy ciepłe dni, kiedy rozkwitają dzikie kwiaty - po której nastają długie, burzliwe miesiące zimna i deszczu. Kobieta Tkaczka była zadowolona, że jej syn o tym wie. Kiedy zobaczono łódź krajowców wchodzącą do zatoki, wszyscy promyszlennicy byli w pogotowiu, trzymając strzelby w rękach. Pół tuzina mężczyzn towarzyszyło Czuprowowi do samego brzegu, żeby stawić czoło pasażerom łodzi, reszta strzegła wyciągniętego na brzeg szytika. Już trzy dni upłynęły od czasu, kiedy uwolnili starą kobietę. Chociaż mieli zakładnika, poprzednie spotkania z krajowcami z wysp wzmogły ich ostrożność. Łuka był podwójnie czujny i nieufny, mięsień policzka z widoczną szramą drgał mu konwulsyjnie. - Czy mają broń? - Luneta pozwoliła Czuprowowi dostrzec to, czego Łuka nie był w stanie rozróżnić gołym okiem z tej odległości. Alaska 57 - Nie. Mają ze sobą kobiety i dzieci. - Czuprow opuścił lunetę z wyrazem zadowolenia na twarzy. - Oni w żadnym wypadku nie wystawiliby ich na niebezpieczeństwo. Myślę, że możemy się odprężyć. Łuka doszedł to tego samego wniosku, zmienił więc pozycję, a jego napięte policzki rozluźniły się. Kiedy duża skórzana łódź przybliżyła się do brzegu, Czuprow wyznaczył dwóch ludzi, żeby pomogli tubylcom wylądować. - Ich łódź jest podobna do bajdarek, jakie krajowcy budują na Syberii - zauważył Czuprow. - Taki bajdar, jak ten, mógłby być bardzo użyteczny dla nas, przecież straciliśmy łódź w czasie burzy. Zastanawiam się, za co by go nam przehandlowali. Konieczność zdobycia łodzi gnębiła Łukę. Wydry morskie żyły w wodach przybrzeżnych, rzadko opuszczając swoje naturalne siedlisko, żeby wyjść na ląd. Aby odnieść sukces w polowaniu, łódź była konieczna. Jedynym źródłem drewna na wyspie było to, które morze czasami wyrzucało na brzeg. Bajdar rozwiązałby ten problem. Łuka obserwował tubylców wychodzących ze skórzanej łodzi. Z dorosłych mężczyzn na pokładzie tylko siedmiu nadawało się do walki, inni byli za młodzi albo za starzy i nie stanowili poważniejszego zagrożenia. Gdyby krajowcy okazali się niechętni wymianie handlowej, można ich łatwo pokonać i zabrać im łódź. Łuka uważał, że potrzeba jej posiadania byłaby wystarczającym usprawiedliwieniem takiej akcji. Jeśli łodzi nie zdobędą dzisiaj, to dostaną ją jutro. Zauważył siwowłosą kobietę w grupie kolorowo ubranych tubylców wychodzących z bajdarki. - Stara kobieta jest z nimi. - Dobrze - mruknął Czuprow i szybko zidentyfikował ją pomiędzy innymi mieszkańcami wioski zbierającymi się na plaży. Kiedy usłyszał pierwsze uderzenie bębna, podniósł brwi z miną cierpiętnika. - Czuję, że zostaniemy uraczeni następnym pokazem plemiennego tańca. Prymitywne przedstawienie przyciągnęło uwagę promyszlenników, którzy strzegli
szytika. Wysunęli się do przodu zwabieni obecnością dzieci. Ci często okrutni rosyjscy myśliwi, zachowujący się czasami jak barbarzyńcy, mieli wrodzone uczucie czułości wobec dzieci. Harce tych czarnowłosych i czarnookich istot, usiłujących naśladować taniec dorosłych, przemawiały nawet do Łuki, mimo jego głębokich uprzedzeń. 58 Janet Dailey Kiedy ostatnie echa bębnów i śpiewów odbiły się od zielonych skał, stara kobieta przyprowadziła wodza swojej wioski, aby powitał Czuprowa. Mężczyzna był wysoki, o typowo szerokiej twarzy i gładkiej skórze, z nielicznymi pasemkami siwizny we włosach przypominającymi o jego wieku. Na rozkaz Czuprowa rozdano krajowcom prezenty w postaci chustek, igieł i naparstków, a gdy skończyło się zamieszanie, wezwano Łukę, żeby na migi przetłumaczył słowa Czuprowa wodzowi tubylców. - Powiedz mu, że pochodzimy z ziemi daleko za wodami, wiele dni na zachód. Naszym władcą jest wielka i potężna kobieta, która jest bardzo mądra i bardzo hojna dla tych, którzy są jej przyjaciółmi. Żywa reakcja na wiadomość, że przywódcą Rosjan jest kobieta, zadowoliła Łukę - jego sposób przekazywania informacji okazał się zrozumiały. - On uważa, że dziwne jest, iż mężczyźni pozwalają, aby rządziła nimi kobieta - powiedział do Czuprowa. - Podkreśl jeszcze raz, jak jest potężna, jak ogromną ziemią rządzi, ilu plemionom przewodzi - poinstruował Czuprow, czekając, aż Łuka to przekaże. - Powiedz wodzowi, że podobnie jak kobiety z jego wioski, caryca ceni najwyżej futro wydry morskiej. Powiedz mu, że widzieliśmy mnóstwo wydr morskich w wodach okalających tę wyspę i że przyjechaliśmy, żeby na nie polować. Patrząc na ręce tubylca i interpretując jego ruchy, Łuka tłumaczył: - On mówi, że to prawda, wydra morska... wydra morska... - Łuka zawahał się - wydaje mi się, że mówił o wydrze morskiej jak o swoim bracie. Jego brat, wydra morska, żyje w wodach dokoła zatoki w wielkich ilościach. I wódz daje nam zezwolenie na polowanie na terytorium jego wioski. - Powiedz mu, że jeżeli jego myśliwi przyniosą nam skóry wydry morskiej, to dokonamy wymiany. - Czuprow wskazał na rozmaitość towarów rozłożonych na kocu: naszyjniki z tanich paciorków, miedziane i cynowe naczynia, noże marnej jakości. Wódz Aleutów spojrzał na zgromadzone towary z zainteresowaniem, po czym dał odpowiedź znakami. - On mówi, że powie swoim myśliwym o twojej propozycji. Zabicie wydry morskiej wymaga jednak ciężkiej pracy wielu myśliwych. Mężczyźni z jego wioski mogą nam przynieść trochę skór na wymianę, ale - jak mówi - mięso wydry morskiej nie jest smaczne, a jego myśliwi muszą stale zdobywać żywność, aby napełnić brzuchy swoich rodzin. Alaska 59 - Powiedz mu, że rozumiem. - Czuprow przerwał i spojrzał na Łukę z chytrym błyskiem w oku. - I powiedz też, że nasza caryca oczekuje daniny z tej wioski - dziesięciu skór wydry morskiej od każdego myśliwego. Kiedy nasz statek odpłynie następnego lata, zawieziemy jej te dary. Łuka przekazał te słowa wodzowi Aleutów, będąc świadom, że prawo nakładające daniny na krajowców nie sięga tych wysp. Podejrzewał, że gdyby jednak otrzymali tę daninę, Czuprow dałby jej część agentom rządowym na Syberii, a resztę włączyłby do puli myśliwskiej i każdy myśliwy skorzystałby na tej transakcji. Wódz nie zareagował na próbę wymuszenia daniny. Zmienił temat. - Chce wiedzieć, co się dzieje z chłopcem - powiedział Łuka. - Bielajew, przyprowadź go tutaj - rozkazał Czuprow. Tubylcy obserwowali czarnobrodego myśliwego idącego w kierunku drewnianego statku osadzonego na piasku za linią przypływu. Śledzili go z napięciem. Widząc chłopca, idącego wolno obok powracającego Bielajewa, tubylcy zaczęli szeptać między sobą, a napięcie ustąpiło z ich twarzy. Czuprow doprowadził chłopca do wodza. - Powiedz mu, że nie skrzywdziliśmy jego młodego myśliwego i że jego brzuch był zawsze pełny. - On mówi, że cieszy się widząc swojego syna. - Łuka podkreślił to ostatnie słowo. Okazało się, że przez przypadek mieli wartościowego zakładnika. Czuprow uśmiechnął się blado.