ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Trudno mi dostatecznie mocno podkres´lic´, jakie to
waz˙ne, z˙eby zatrzymac´ u nas tego człowieka.
W pia˛tkowe popołudnie doktor Tom Robinson po-
prosił pracowniko´w na spotkanie do swojego gabinetu.
Przysiadł na rogu biurka, s´cia˛gna˛ł grube siwieja˛ce brwi
i rytmicznie uderzał pie˛s´cia˛ w otwarta˛ dłon´.
Caroline jak zwykle korciło, by sie˛gna˛c´ po pe˛sete˛
i raz na zawsze te brwi rozdzielic´. Moje mys´li kra˛z˙a˛
Bo´g wie gdzie, pomys´lała z poczuciem winy, podczas
gdy doktor Robinson mo´wił o zaproszeniu Declana
McCullocha na tenisa oraz na kolacje˛, i o zdobyciu
sympatii jego narzeczonej, gdy przyjedzie na stałe
z Sydney.
– I oczywis´cie, Caroline – nagle przenio´sł na nia˛
wzrok – tobie przypadnie tu szczego´lna rola.
– Doprawdy?
– Declan McCulloch wynajmuje dom twoich rodzi-
co´w, prawda?
– No tak.
– Rozumiem, z˙e zostawili go w idealnym stanie.
– Oczywis´cie, Tom...
– Ale jez˙eli pojawia˛ sie˛ problemy, cos´ nawali...
– Tak, jasne, wezwe˛ kogos´ do naprawy.
– Natychmiast.
– Natychmiast – powto´rzyła. Bardzo lubiła szefa, ale
miał fatalny zwyczaj dra˛z˙yc´ temat bez kon´ca.
– Uwaz˙am tez˙, z˙e byłby to z twojej strony wspaniały
gest, gdybys´ powitała go zapiekanka˛i byc´ moz˙e zaopat-
rzyła spiz˙arnie˛ w podstawowe produkty.
– Zgoda – mrukne˛ła. – Chyba moge˛ to zrobic´.
Natalia bawiła sie˛ kosmykami włoso´w, Steph ziew-
ne˛ła i ukradkiem zerkne˛ła do kalendarza, Mary wyjrzała
przez okno.
Tom zmarszczył czoło i popatrzył na nie z niepoko-
jem.
– Prosze˛, z˙eby wszyscy wzie˛li to sobie do serca.
Caroline zaczerpne˛ła powietrza i przeje˛ła pałeczke˛.
– Wszyscy to rozumiemy – zapewniła. – Postaram
sie˛, z˙eby on i jego narzeczona poczuli sie˛ u nas dobrze.
Zreszta˛ Glenfallon to z natury przyjazne miejsce, ale
ba˛dz´my realistami. Ten człowiek jest obcokrajowcem
i przyjez˙dz˙a tu, poniewaz˙ zanim dopuszcza˛ go do
egzamino´w, kto´re dadza˛mu prawo do uprawiania zawo-
du w Australii, musi popracowac´ w miejscu, gdzie
brakuje lekarzy. Czyli nie w duz˙ym mies´cie, ale na
prowincji.
– Ma trzydzies´ci szes´c´ lat, jest w najlepszym wieku,
aby zapus´cic´ gdzies´ korzenie, załoz˙yc´ rodzine˛...
– Problem w tym, z˙e musimy takz˙e wzia˛c´ pod uwage˛
jego narzeczona˛. Ona pracuje w telewizji, wie˛c tutaj nie
znajdzie zaje˛cia. Czyli niezalez˙nie od tego, jak bardzo
jemu sie˛ tu spodoba, jest mało prawdopodobne, z˙eby
został dłuz˙ej niz˙ rok. Najwyz˙ej dwa lata, tyle ile trzeba,
z˙eby przygotowac´ sie˛ do egzamino´w.
– Spo´jrzmy na to bardziej optymistycznie – odrzekł
Tom z werwa˛, prostuja˛c plecy. Caroline po raz pierwszy
zobaczyła, z˙e ten tyczkowaty me˛z˙czyzna zaczyna sie˛
garbic´. – Moz˙e ich zwia˛zek nie przetrzyma pro´by czasu!
Wszyscy wybuchne˛li s´miechem, jakby powiedział
dobry dowcip. Nie, on mo´wił to serio, pomys´lała Caro-
line. Za dobrze go znam. Obym nie poz˙ałowała, z˙e
rodzice wynaje˛li dom Declanowi McCullochowi. Czy
mogłabym poprosic´ Chrisa o pomoc?
Stłumiła westchnienie. Nie, to nie byłoby w porza˛d-
ku. Jej brat pos´lubił co´rke˛ hodowcy owiec i zajmował
sie˛ ogromna˛ posiadłos´cia˛ ziemska˛, kto´ra˛ Sandie odzie-
dziczyła po rodzicach. Chris i Sandie dos´c´ cze˛sto
przyjez˙dz˙ali do miasta, ale Caroline nie chciała do-
kładac´ dodatkowego zaje˛cia do listy spraw, kto´re mieli
zazwyczaj do załatwienia.
Po zakon´czeniu zebrania pracownice poszły do sie-
bie, by uporza˛dkowac´ biurka. Tom szefował szes´ciu
kobietom, do kto´rych nalez˙ały: sekretarka, trzy laboran-
tki i dwie cytoloz˙ki. Caroline była jedna˛ z tych dwo´ch,
opro´cz Natalii, kto´ra pracowała w niepełnym wymiarze
godzin.
Kiedy Caroline zamierzała wyła˛czyc´ mikroskop, za-
dzwonił telefon. To pewnie Josh, uznała, podnosza˛c
słuchawke˛. Na pocza˛tku roku szkolnego os´wiadczył, z˙e
nie be˛dzie dłuz˙ej chodzic´ do s´wietlicy. Domagał sie˛
własnego klucza, chciał wracac´ ze szkoły na rowerze
i byc´ niezalez˙ny.
Caroline była sceptyczna wobec tego pomysłu, wyra-
ziła jednak zgode˛. Poza tym miała sa˛siadke˛, kto´ra
z daleka pilnowała Josha, a chłopiec dota˛d dobrze sobie
radził. Skon´czył jedenas´cie lat, bywał roztargniony, ale
5MIŁOSNA TERAPIA
mimo wszystko przewaz˙ał w nim rozsa˛dek. A jednak ze
dwa razy w tygodniu dzwonił do niej mniej wie˛cej o tej
porze.
– Moge˛ sobie wzia˛c´ lody? Jest okropnie gora˛co.
Taki był zwykle powo´d jego telefonu, a poniewaz˙
takz˙e i tego dnia był upał, wie˛c...
– Czes´c´ – odezwała sie˛ ciepło.
Cisza na odległym kon´cu linii powiedziała jej, z˙e to
nie Josh, zanim jeszcze me˛ski głos zapytał:
– Czy mo´wie˛ z Caroline Archer?
– Och, tak. Tak, to ja, przepraszam.
Głos był nieznany, a jednak nie miała wa˛tpliwos´ci, do
kogo nalez˙y, poniewaz˙ usłyszała irlandzki akcent.
– Declan McCulloch, dzwonie˛ z Sydney. Pani rodzi-
ce dali mi ten numer.
– Tak, oczywis´cie. – Rodzice wyjechali na wybrzez˙e
i obarczyli ja˛ sprawami domu. – Prosze˛ wybaczyc´,
sa˛dziłam, z˙e to mo´j syn. W czym moge˛ pomo´c, dok-
torze? – zapytała.
– Chciałbym, jes´li moz˙na, z˙eby moja narzeczona
jutro obejrzała z pania˛ dom.
– Prosze˛ bardzo.
– Niestety, nie moge˛ tam byc´, ale Suzy spotkałaby
sie˛ z pania˛ około dziesia˛tej, jez˙eli to pani odpowiada.
– Tak, dziesia˛ta. – Na gwałt usiłowała sobie przypo-
mniec´, o kto´rej zaczyna sie˛ mecz Josha. Jez˙eli o dzie-
sia˛tej...
– A ja przyjade˛ z rzeczami po´z´nym popołudniem.
– Czyli wprowadzi sie˛ pan jutro?
Musi is´c´ po zakupy. Zrobic´ zapiekanke˛. Zaopatrzyc´
spiz˙arnie˛. I to wszystko jeszcze dzis´. Tom ma racje˛.
6 LILIAN DARCY
Trzeba ich powitac´ serdecznie, by nikogo nie obwinia-
no, a zwłaszcza jej, gdy po roku czy dwo´ch nowy
patolog wyjedzie.
– Jes´li to moz˙liwe – odparł. – Jak rozumiem, nasza
umowa obowia˛zuje od dzisiaj.
W jego słowach pobrzmiewał radosny ton, jakby ten
człowiek nalez˙ał do ludzi, kto´rzy osia˛gaja˛swo´j cel przy
pomocy z˙arto´w, a nie złos´ci czy pokazu siły.
– Oczywis´cie – odparła.
Declan McCulloch rozła˛czył sie˛, a ona zdała sobie
sprawe˛,z˙egdyzaczna˛pracowac´,znajdziesie˛ wniezre˛cz-
nej sytuacji. Zadzwonił na jej bezpos´redni numer, wie˛c
zapewneniewie,z˙ejegogospodynibe˛dziewszpitalujego
podwładna˛. Podniosła wzrok i zobaczyła w progu Toma.
– Czy to...?
– Doktor McCulloch, tak.
– I co? Ma jakies´ kłopoty? Czy...
– Tom, nie przejmuj sie˛ tak – wtra˛ciła uprzejmie.
Tom westchna˛ł.
– Nie umiem inaczej. Moge˛ z toba˛ chwile˛ pogadac´?
– No jasne.
Wszedł do s´rodka i zamkna˛ł drzwi.
– Chodzi oto... jeszcze nikomutegonie mo´wiłem. Pro-
sze˛, z˙ebys´ to zatrzymała dla siebie. Chciałbym przejs´c´
na wczes´niejsza˛ emeryture˛, za rok czy dwa. – Miał
pie˛c´dziesia˛t osiem lat. – Matka Eileen, kto´ra mieszka
w Melbourne, nie radzi sobie sama, a jest tam takz˙e
tro´jka z czworga wnuko´w. Eileen jest rozdarta. Spe˛dza
tam coraz wie˛cej czasu, a ja za nia˛te˛sknie˛ jak głupi. Nie
moz˙emy tak dalej z˙yc´ – zakon´czył nieco ochrypłym
głosem.
7MIŁOSNA TERAPIA
– Och, Tom...
– Nie odejde˛ jednak – rzekł stanowczo – dopo´ki
mojego miejsca nie zajmie kompetentny patolog. Ten
McCulloch moz˙e sie˛ okazac´ włas´ciwym człowiekiem,
jez˙eli wie˛c istnieje choc´by cien´ szansy, z˙e zdołamy go
zatrzymac´, musimy...
– Zrobie˛, co sie˛ da. Zaufaj mi.
Dwadzies´cia minut po´z´niej zajechała do domu. Wło-
z˙yła do piekarnika zamroz˙ona˛ rybe˛ i frytki, zrobiła
sałate˛ i liste˛ zakupo´w. Po posiłku Josh bez protesto´w
towarzyszył jej w wyprawie do sklepu.
Od dziesie˛ciu lat była rozwiedziona. Robert mieszkał
daleko, ale utrzymywał kontakt z synem i pokładał
w nim wielkie nadzieje. Najbliz˙szy czas miał pokazac´,
do jakiego stopnia Josh po´jdzie w s´lady ojca. W naste˛p-
nym roku chłopiec rozpoczynał nauke˛ w gimnazjum.
Caroline z pomoca˛ syna dowiozła podstawowe pro-
dukty do domu doktora McCullocha. Kiedy Josh czytał
przed snem, przygotowała zapiekanke˛, a gdy o dziewia˛-
tej zgasił lampke˛, włoz˙yła potrawe˛ do piekarnika. Nie-
stety, pomimo imponuja˛cej organizacji zapomniała
sprawdzic´, o kto´rej nazajutrz zaczyna sie˛ mecz syna.
A zaczynał sie˛ o dziesia˛tej...
– Prosze˛ wybaczyc´ spo´z´nienie. – Caroline wycia˛g-
ne˛ła re˛ce, w kto´rych trzymała naczynie z zapiekanka˛, do
narzeczonej doktora McCullocha.
Miała wraz˙enie, jakby Tom stał za jej plecami i oce-
niał, czy jest wystarczaja˛co przyjazna i gos´cinna. Poza
tym wiedziała, jak wygla˛da front domu z czerwonej
cegły, przed kto´rym włas´nie stały. Dom rodzico´w był
8 LILIAN DARCY
niczym ukryty skarb, z zewna˛trz nijaki i bezbarwny,
wewna˛trz pełen uroku. Caroline miała nadzieje˛, z˙e
narzeczona doktora McCullocha nie znieche˛ci sie˛
z go´ry.
– Czy to dla nas? – zapytała młoda kobieta i wzie˛ła
naczynie z oboje˛tna˛ mina˛. – Po co ten kłopot?
Nawet nie spojrzała przez szklana˛ pokrywe˛, nie
wyraziła podzie˛kowania ani nie dała znac´, z˙e docenia
gest. Caroline ogarne˛ło krepuja˛ce uczucie, z˙e potrawa
z kurczaka i grzybo´w jest zapewne prowincjonalna
i staros´wiecka, i byc´ moz˙e jeszcze tego wieczoru zo-
stanie zasta˛piona chin´szczyzna˛ z niedawno otwartej
w Glenfallon restauracji House of Siam.
Narzeczona doktora, Suzy, wygla˛dała bardzo po
miejsku, Caroline pomys´lała jednak, z˙e to idiotyczne
stwierdzenie. Mno´stwo kobiet w Glenfallon ma kro´tkie
jasne włosy, choc´ w sobotni poranek nie wkłada spor-
towych ubran´ z metkami znanych projektanto´w.
W porza˛dku, wie˛c Suzy Scenarzystka nie wygla˛da po
miejsku, tylko ubiera sie˛ modnie, jest chuda i zapewne
przed trzydziestka˛. Przeciwnie niz˙ Caroline.
Otworzyła frontowe drzwi i weszły do s´rodka. W do-
mu było duszno, bo wczes´niej nie wywietrzyła.
– Mecz mojego syna zaczynał sie˛ o dziesia˛tej – wy-
jas´niła Caroline, szeroko otwieraja˛c okna.
– Hm – mrukne˛ła Suzy Scenarzystka bez zaintereso-
wania.
Nie moge˛ nazywac´ jej Suzy Scenarzystka˛, pomys´lała
Caroline, bo jej nie polubie˛, a to utrudni sytuacje˛.
Musimy zostac´ przyjacio´łkami. Suzy musi zakochac´ sie˛
w naszym mies´cie.
9MIŁOSNA TERAPIA
– Moz˙e pani włoz˙yc´ zapiekanke˛ do lodo´wki – powie-
działa. – Zaopatrzyłam ja˛wczoraj w podstawowe artyku-
ły, gdybys´cie nie mieli pan´stwo od razu czasu na zakupy.
– Pewnie sklepy w weekendy i tak sa˛ zamknie˛te?
– Nie, w pobliz˙u mamy duz˙y supermarket...
Suzy Scenarzystka nie słuchała. Włas´nie weszła do
kuchni, kto´ra˛rodzice Caroline wyremontowali minione-
go roku, otworzyli ja˛ na słoneczny poko´j, kto´ry z kolei
wychodził na zielony ogro´d z tyłu domu.
– Jest zmywarka, mam nadzieje˛? – Suzy zobaczyła
zmywarke˛ i odetchne˛ła z ulga˛, a potem jej twarz
rozjas´nił us´miech, jakby do niej dotarło, z˙e mogłaby
zachowywac´ sie˛ nieco uprzejmiej. – Moge˛ zobaczyc´
pozostałe pomieszczenia?
– Prosze˛.
– Be˛de˛ pracowac´ nad powies´cia˛. Dec mo´wił mi, z˙e
jest tu poko´j z widokiem na ogro´d, kto´ry nadawałby sie˛
na gabinet. Nie moge˛ sie˛ doczekac´, kiedy be˛de˛ mogła
pos´wie˛cic´ ksia˛z˙ce wie˛cej czasu. Tutaj, tak daleko od
s´wiata, nic nie powinno mi przeszkadzac´.
– Tak. Czy pre˛dko sie˛ pani przeniesie?
– Nie tak pre˛dko, jak bym chciała. Niemal do kon´ca
roku jestem zwia˛zana z serialem w Sydney. Dec be˛dzie
do mnie przyjez˙dz˙ał, ja be˛de˛ go odwiedzac´. Nie bardzo
nam to odpowiada, ale nie wygramy z prawem, kto´re
reguluje zatrudnianie lekarzy z zagranicy. – Mo´wia˛c
tak, ogla˛dała dom. Po kilku minutach stwierdziła: – Dec
ma racje˛, to idealne miejsce.
Zawracaja˛c do pokoju, w kto´rym zamierzała urza˛dzic´
gabinet, zmruz˙yła oczy, jakby pro´bowała sobie wyob-
razic´, gdzie stanie biurko i komputer.
10 LILIAN DARCY
Caroline zazdros´ciła jej pewnos´ci siebie, wiary, z˙e
zdoła napisac´ dobra˛ powies´c´, z˙e be˛dzie cze˛sto przyjez˙-
dz˙ała z dalekiego Sydney, no i wiary w zwia˛zek z Dec-
lanem.
Czy ja kiedykolwiek byłam taka? – zastanowiła sie˛
Caroline. Nawet kiedy jej małz˙en´stwo z Robertem
i kariera zawodowa zapowiadały sie˛ jeszcze dobrze?
Raczej nie.
– To teraz prosze˛ mi pokazac´, jak działa zmywarka
i pralka – poprosiła Suzy.
Po chwili Caroline oddała jej klucze i zda˛z˙yła na
druga˛ połowe˛ meczu Josha.
– I jak poszło z zapiekanka˛? – spytał Tom w ponie-
działek rano. – Spodobał jej sie˛ dom? I miasto? Zrobiłas´
zakupy?
– Tak, chociaz˙ okres´lenie ,,podstawowe produkty’’
moz˙e dla nich znaczyc´ co innego niz˙ dla mnie – odparła
Caroline.
– Alez˙ ska˛d. – Poprosił ja˛ do siebie z konspiracyjna˛
mina˛. Nowy patolog był spodziewany w kaz˙dej chwili.
– No wiesz, moz˙e oni wola˛ masło od margaryny,
moz˙e stosuja˛ jaka˛s´ diete˛.
Tom patrzył na nia˛ przeraz˙ony.
– Nie pomys´lałem o tym. A co powiedział na zapie-
kanke˛?
– Nie wiem. Dałam ja˛tej kobiecie, Suzy Scenarzyst-
ce. – Cholera. – Suzy... Vaughan. Odniosłam wraz˙enie,
z˙e dla niej to troche˛, no wiesz, za bardzo swojskie.
– Ale o to chodzi, Caroline. Swojskie powitanie, do-
mowa atmosfera. Wiem, twoim zdaniem przesadzam.
11MIŁOSNA TERAPIA
– Nie, rozumiem cie˛. Ja bym sie˛ ucieszyła z domo-
wej zapiekanki, wie˛c im pewnie tez˙ było miło.
– Szczerze mo´wia˛c, ona mnie mniej obchodzi. – Zni-
z˙ył głos. – Masz racje˛, ona nie znajdzie tu pracy. Musi-
my liczyc´ na to, z˙e ona zniknie.
– Och nie, ona zamierza pisac´ powies´c´, a wie˛c nie
be˛dzie zwia˛zana z z˙adnym konkretnym miejscem.
– No tak. – Twarz Toma pojas´niała. – To doskonale.
– Pokłada wielkie nadzieje w tej powies´ci – dodała
Caroline, a jej wypowiedz´ została podkres´lona przez
stukanie do drzwi.
– To on – szepna˛ł Tom.
Kilka tygodni zamieszania zwia˛zanego z nowym
patologiem, nie wspominaja˛c juz˙ o jego irlandzkim
akcencie i trzech dniach zamartwiania sie˛ o zapiekanke˛,
spiz˙arnie˛ i scenarzystke˛ spote˛gowało ciekawos´c´ Caro-
line. Nies´wiadomie wstrzymała oddech i zacisne˛ła dło-
nie w pie˛s´ci.
Wszyscy pragne˛li, by nowy lekarz z nimi został.
Szpital w Glenfallon powinien sie˛ rozrastac´, jez˙eli ma
dobrze słuz˙yc´ swym pacjentom. Declan McCulloch jest
tylko pojedynczym ogniwem w łan´cuchu, ale dla tego
oddziału kluczowym.
Tom odchrza˛kna˛ł.
– Prosze˛.
W drzwiach stana˛ł wysoki, sympatycznie wygla˛daja˛-
cy me˛z˙czyzna z us´miechem na twarzy, jakby wiedział,
z˙e jest tu oczekiwany i potrzebny. Serce Caroline zabiło
mocniej.
12 LILIAN DARCY
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdyby rok wczes´niej ktos´ powiedział Declanowi, z˙e
pewnego dnia w s´rodku marca rozpocznie prace˛ na
małym oddziale patologii na australijskiej prowincji,
wys´miałby go. Przeprowadzka do Australii? Kiedy juz˙
zrobił specjalizacje˛ i zamieszkał w Londynie? Nie,
dzie˛kuje˛.
Ale wo´wczas nie brał pod uwage˛ Suzy ani tego, z˙e
kobieta moz˙e go dosłownie zwalic´ z no´g. W dalszym
cia˛gu go to zdumiewało, kiedy wracał mys´la˛ do całej
sprawy.
Poznali sie˛ w londyn´skim pubie.
– Uwielbiam irlandzki akcent – oznajmiła.
To do niej nalez˙ały kolejne ruchy. Nie przywykł do
tego, lecz spodobała mu sie˛ jej bezczelna pewnos´c´
siebie. Cie˛z˙ko pracował na swoja˛ zawodowa˛ pozycje˛,
a Suzy rozjas´niła jego zaharowany s´wiat jak egzotycz-
ny koktajl na tropikalnej plaz˙y. Od razu poszli do ło´z˙-
ka. Powaz˙nie! Tej samej nocy. To był jej pomysł. Jej
ruch.
On był raczej nies´miały, dosyc´ staros´wiecki, i jej
propozycja zszokowała go. Che˛tnie by zaczekał, ale jak
mo´gł odmo´wic´ tak fantastycznemu zaproszeniu, kto´re
zreszta˛ zaspokoiłoby jego wielki gło´d?
Ich zwia˛zek otaczała zła aura rywalizacji, jakby
obydwoje brali udział w fascynuja˛cej, ale chwilami
niebezpiecznej grze. Po paru tygodniach znajomos´ci
Suzy os´wiadczyła:
– Pokochasz Sydney.
Wo´wczas nie brał jej sło´w powaz˙nie.
A potem zaproponowano jej prace˛ scenarzysty. Jej
agent w Sydney powiedział, z˙e byłaby idiotka˛, gdyby to
odrzuciła. W Londynie pro´bowała pisac´ dla teatru i tele-
wizji, ale mine˛ło kilka miesie˛cy i nic sie˛ nie wydarzyło.
Tymczasem praca w Sydney była konkretna˛ oferta˛,
kto´ra mogła prowadzic´ do dalszych propozycji. A zatem
Suzy posłuchała agenta.
Wtedy powiedziała Declanowi bardziej stanowczo:
– Sydney na pewno ci sie˛ spodoba. – I ubrała swoje
słowa w tak pie˛kne barwy, z˙e przestał sie˛ z niej s´miac´,
a zacze˛li rozmawiac´, jak to zorganizowac´.
Nie miał krewnych w Londynie, nie zda˛z˙ył jeszcze
nabyc´ z˙adnej nieruchomos´ci.
– Jez˙eli nie wypali, moz˙esz wro´cic´ – mo´wiła Suzy.
Wzia˛ł dwuletni urlop bezpłatny ze szpitala. Nie spalił
za soba˛wszystkich mosto´w. Jeszcze nie podja˛ł ostatecz-
nej decyzji, gdy dowiedział sie˛, z˙e nie be˛dzie mo´gł
zamieszkac´ w Sydney przynajmniej przez rok czy dwa,
jez˙eli chce pracowac´ w swym zawodzie. Zawsze z´le
reagował na wies´c´, z˙e cos´ jest niemoz˙liwe.
Suzy poleciała do Sydney trzy miesia˛ce przed nim,
zanim uporza˛dkował swoje londyn´skie sprawy. Dwa
pierwsze letnie miesia˛ce w Australii przelez˙ał na plaz˙y
i poznawał Suzy w nowych okolicznos´ciach. No i wresz-
cie wyla˛dował w Glenfallon.
W przeciwien´stwie do Suzy nie pochodził z maje˛tnej
14 LILIAN DARCY
rodziny. Cie˛z˙ko na wszystko pracował i nigdy dota˛d nie
pozwolił sobie na dwa miesia˛ce wakacji. Szczerze
mo´wia˛c, po pierwszych dwo´ch tygodniach musiał do-
kładnie planowac´ dzien´ za dniem, by nie umrzec´ z nu-
do´w. Nauczył sie˛ surfowac´, opanował sztuke˛ gotowania
i zacza˛ł przygotowywac´ sie˛ do egzamino´w, kto´rych
nawet londyn´ski specjalista nie powinien lekcewaz˙yc´.
– Declan! – zawołał teraz Tom Robinson. Wycia˛g-
na˛ł re˛ke˛ i serdecznie us´ciskał dłon´ gos´cia. – Witaj.
Ciesze˛ sie˛, z˙e cie˛ widze˛. Juz˙ rozpakowany? Wszystko
w porza˛dku? Obejrzałes´ miasto? W razie jakichkolwiek
problemo´w w domu zwro´c´ sie˛ do niej. – Wskazał na
kobiete˛, kto´ra stała z tyłu. – Caroline Archer, Declan
McCulloch – dokonał prezentacji.
Caroline, w słuz˙bowej niebieskiej bluzce i prostej
niebieskiej spo´dnicy, stała oparta o krawe˛dz´ biurka ze
skrzyz˙owanymi na piersi re˛kami, jakby mo´wiła: Tylko
prosze˛ nie s´ciskac´ mi dłoni.
– Caroline to twoja gospodyni – wyjas´niał dalej
Tom.
Declan był zmieszany. Doktor Robinson zaprosił
jego gospodynie˛, z˙eby powitała go w pierwszym dniu
jego nowej pracy? Ale po co?
– To dom moich rodzico´w – dodała Caroline.
Rumien´ce na policzkach dodawały jej uroku. Miała
spie˛te z tyłu, ciemne błyszcza˛ce włosy, zielone oczy
i figure˛, kto´ra˛wie˛kszos´c´ kobiet uznałaby za zbyt puszy-
sta˛. Przeciwnie niz˙ wie˛kszos´c´ me˛z˙czyzn...
– Caroline jest nasza˛ piele˛gniarka˛ cytologiem, i to
bardzo dobrym, jak sie˛ wkro´tce przekonasz.
– Tak, teraz juz˙ wszystko rozumiem.
15MIŁOSNA TERAPIA
– To dobrze – rzekła Caroline. – Powinnam była
wytłumaczyc´, kiedy rozmawialis´my przez telefon.
Us´miechne˛ła sie˛, Tom takz˙e rozcia˛gna˛ł wargi
w us´miechu. Declan stwierdził, z˙e i jemu wypada sie˛
us´miechna˛c´.
– W domu wszystko w porza˛dku? – spytała Caroline.
– Tak. A, ten kurczak z czyms´ był pyszny. Naprawde˛
niepotrzebnie sie˛ pani trudziła.
– Chcemy przyja˛c´ was jak najlepiej – oznajmił Tom.
Bardzo chca˛, i nie potrafia˛ tego ukryc´, pomys´lał
Declan. Caroline podzielała jego opinie˛. Na moment
spotkali sie˛ wzrokiem. Swoim spojrzeniem i us´miechem
usiłował powiedziec´ jej: ,,Spokojnie. Tom chce dobrze,
widze˛ to, nie zamierzam stawiac´ cie˛ w kre˛puja˛cej
sytuacji’’.
Co prawda wyraz oczu i skrzywienie warg nie po-
trafia˛ przekazac´ tylu informacji, cos´ jednak najwyraz´-
niej trafiło do adresatki, gdyz˙ popatrzyła na niego
z wdzie˛cznos´cia˛. Miała bardzo ładny us´miech – moz˙e
nie ols´niewaja˛cy, za to tajemniczy i dyskretny. Takiemu
us´miechowi moz˙na zaufac´.
– No co´z˙ – podja˛ł Tom – pozwo´l, z˙e cie˛ oprowadze˛.
Caroline, ba˛dz´ tak dobra i przygotuj te preparaty, kto´re
chciałem pokazac´ Declanowi.
– Sa˛ juz˙ na moim biurku.
Zaczekała, az˙ me˛z˙czyz´ni wyjda˛, po czym wytarła
wilgotne dłonie w spo´dnice˛.
– Co on sobie o nas pomys´li? – mrukne˛ła pod nosem.
W zasadzie znała odpowiedz´. A wie˛c pomys´lał pew-
nie, z˙e z nich przedpotopowi dziwacy, z˙e maja˛ dobre
che˛ci, i z˙e on be˛dzie traktował ich taktownie. Oczywis´-
16 LILIAN DARCY
cie, ma racje˛. A co ona o nim sa˛dzi? A wie˛c jest
przystojny. Nie tak wysoki jak Tom, ale lepiej zbudowa-
ny, ma szerokie ramiona i niezłe mie˛s´nie, kto´re łagodza˛
kontury szczupłego ciała.
Jego oczy sa˛ szaroniebieskie, włosy bra˛zowe, w od-
cieniu, kto´ry nie pozwala szybko zauwaz˙yc´ w nich
siwych kosmyko´w. Caroline znała sie˛ na tym dobrze,
poniewaz˙ jej włosy miały inny odcien´ bra˛zu, kto´ry ostro
kontrastował z siwizna˛. Ostatnio musiała wyrwac´ sobie
kilka siwych włoso´w.
Skon´czyła trzydzies´ci cztery lata. Gdyby nie wie-
działa, z˙e Declan McCulloch jest Irlandczykiem, na pod-
stawie stanu jego sko´ry uznałaby, z˙e jest młodszy. Au-
stralijczyk po trzydziestce ma juz˙ kurze łapki, u niego
nie były jeszcze widoczne. Miał dobra˛ cere˛ – gładka˛,
leciutko opalona˛, z odrobina˛ piego´w.
Poza tym Irlandczycy uchodza˛ za czarusio´w, praw-
da? Sa˛ uroczy i złotous´ci. W tym wypadku urok był
troche˛ przygaszony rozwaga˛ i wewne˛trznym spokojem,
kto´ry odro´z˙niał Declana od stereotypu. No, chyba za
daleko posuwa sie˛ w wycia˛ganiu wniosko´w na pod-
stawie trzyminutowej znajomos´ci. Ale pierwsze wraz˙e-
nie jest waz˙ne. Sa˛dza˛c po nim, doktor Declan McCul-
loch jest w porza˛dku.
Wyszedłszy z gabinetu, usłyszała pełen serdecznos´ci
głos swojego szefa, a kolez˙anka po fachu, Natalia
Akhmanov, zas´miewała sie˛ perlis´cie. Podobnie jak
wszyscy robiła, o co prosił Tom, i jak wszyscy za bardzo
sie˛ starała.
Caroline postanowiła wzia˛c´ sie˛ do pracy i zapomniec´,
z˙e w ogo´le jest tam ktos´ nowy. Zrobiła sobie kawe˛,
17MIŁOSNA TERAPIA
weszła do pokoju, kto´ry dzieliła z Natalia˛, pozdrowiła ja˛
i usiadła przy biurku. Gdy wła˛czyła komputer i mikro-
skop, rozległo sie˛ ciche mruczenie.
– Mamy roboty na cały ranek – zauwaz˙yła Natalia.
– Mnie wystarczy i na popołudnie – odrzekła Caro-
line.
Ich praca w sporym procencie składała sie˛ z wyma-
zo´w cytologicznych, ale zdarzały sie˛ tez˙ pro´bki moczu,
plwociny oraz płynu mo´zgowo-rdzeniowego, wszystkie
przygotowane przez laborantki Mary, Julianne i Irene.
Rozpocze˛ły prace˛ w skupieniu. Caroline wsune˛ła
szkiełko pod okular mikroskopu. Ze znajomos´cia˛ rze-
czy, kto´ra˛zawdzie˛czała latom praktyki, pokre˛ciła gło´w-
nym pokre˛tłem, przesuwaja˛c preparat przed oczami.
Komo´rki zabarwione czerwonym i niebieskim odczyn-
nikiem były zdumiewaja˛co pie˛kne. Nie wiedza˛c, co sie˛
za tym kryje, moz˙na by je wzia˛c´ za wzo´r na tkaninie lub
abstrakcyjne malarstwo.
Carolinemusiała rozpoznac´ wstrukturze, kształcie czy
barwie charakterystyczne, odbiegaja˛ce od normy cechy.
To włas´nie lubiła w swojej pracy – okres´lone zasady. Do
rzadkos´ci nalez˙ały przypadki, kiedy nie znała odpowie-
dzi, ale dzie˛ki temu nigdy nie była zbyt pewna siebie.
Nad pierwsza˛pro´bka˛spe˛dziła dziesie˛c´ minut, zazna-
czyła zdrowe komo´rki szyjki macicy niebieska˛ kropka˛.
Białym kolorem oznaczała komo´rkianormalne,alewtym
wypadku biel nie była potrzebna. Zły wynik badania
cytologicznego zdarzał sie˛ raz na dziesie˛c´ przypadko´w.
– Caroline, mogłabys´ włoz˙yc´ materiał pobrany od
Mitchella pod mikroskop? – poprosił Tom, staja˛c za jej
plecami.
18 LILIAN DARCY
– Oczywis´cie. – Podeszła do mikroskopu, kto´ry
wyposaz˙ony był w cztery okulary i stał na s´rodku
pokoju, wła˛czyła go i wsune˛ła don´ serie˛ szkiełek z pro´b-
kami płynu mo´zgowo-rdzeniowego Roya Mitchella.
– Bardzo lubie˛ widok z naszych okien, Declan –
oznajmił Tom. – Rankiem s´wiatło sa˛czy sie˛ przez
eukaliptusy.
Na Boga, Tom, przestan´ mu wciskac´ ten kit! – chciała
zawołac´ Caroline. Zamiast tego starała sie˛ jak najszyb-
ciej umies´cic´ szkiełko we włas´ciwej pozycji, by Tom
skon´czył rozpływac´ sie˛ nad słon´cem. Niech to cholera!
Za daleko przesune˛ła szkiełko. Tymczasem Tom nie
tracił czasu i informował nowego kolege˛:
– To rzadkos´c´, Declan, sa˛dze˛, z˙e che˛tnie sie˛ temu
przyjrzysz. Nasz oddział jest nieduz˙y, ale mamy tu
szerokie spektrum interesuja˛cych przypadko´w. No i jest
bardzo miło. Masz bliz˙szy kontakt z pacjentem niz˙
w duz˙ym szpitalu albo prywatnym laboratorium, no i...
–Urwał. – Spo´jrzmy na ten wspaniały materiał. Caroline?
– Juz˙ prawie... – Wzie˛ła sie˛ w gars´c´, by nie mys´lec´, z˙e
Declan stoi tak blisko. – Prosze˛. – Z ulga˛ odsune˛ła
krzesło, zgaduja˛c, z˙e Tom zechce zaja˛c´ centralne miejsce.
Musiała otrzec´ sie˛ o Declana, by obaj me˛z˙czyz´ni
mogli usia˛s´c´. Declan przeprosił, ona takz˙e przeprosiła.
Usiadłszy, zajrzał w okular mikroskopu. Teraz wi-
działa jego pochylony kark, włosy przycie˛te tuz˙ nad
kołnierzem koszuli. Tom wyraz´nie nie był zadowolony
z komo´rek, kto´re wybrała Caroline, przez kilka sekund
poruszał pokre˛tłem, zanim znalazł to, czego szukał.
Declan siedział naprzeciw niej, Natalia zaje˛ła ostatnie
wolne miejsce.
19MIŁOSNA TERAPIA
– O tak, teraz duz˙o lepiej – uznał Tom. Pokre˛cił
kolejna˛ gałka˛ i malen´ka złota strzałka wskazała grupe˛
komo´rek. – Declan? Pie˛kne, co?
– Tak. Pie˛kne.
Jego ton przywio´dł Caroline na mys´l kro´lowa˛, kto´ra
uprzejmie wyraz˙a podziw dla dekoracji z kwiato´w
zrobionej na jej czes´c´.
Osobliwe, z˙e tym medykom z kolonii tak bardzo
zalez˙y, by juz˙ pierwszego dnia obejrzał jakies´ inte-
resuja˛ce przypadki, pomys´lał z kolei Declan.
– Poza tym, oczywis´cie, z˙e ten pacjent nie poz˙yje
dłuz˙ej niz˙ do kon´ca roku – oznajmiła Caroline, wro´ciła do
swojego biurka i zacze˛ła wprowadzac´ dane do kompute-
ra, nie zwaz˙aja˛c na to, jak lekarze przyje˛li ten komentarz.
Jej słowa były przeznaczone dla Toma. Nie wolno
w ten sposo´b wyraz˙ac´ sie˛ o materiale do badania.
Prawde˛ powiedziawszy, jej uwaga zabrzmiała bardziej
jak krytyka Declana, choc´ usłyszała w głosie irlandz-
kiego patologa lekka˛ironie˛ i wiedziała, z˙e z premedyta-
cja˛ powto´rzył niczym echo okres´lenie szefa.
– Ma pani racje˛, Caroline – stwierdził Declan, staja˛c
za jej krzesłem. – Jakis´ lekarz be˛dzie musiał przekazac´
komus´ złe wiadomos´ci, kiedy otrzyma ten raport, Tom.
– Ale nie musi to byc´ nikt z naszych – odparł Tom,
jakby nie zwro´cił uwagi nadelikatny wyrzut. – Nasz rejon
jest spory. Kto´regos´ dnia be˛dziesz miał okazje˛ rozmawiac´
przez telefon z internista˛, kto´ry jest setki kilometro´w sta˛d
albo i dalej. W Londynie nie miałes´ takiej okazji.
W dalszym cia˛gu opowiadaja˛c z entuzjazmem o swo-
im oddziale, Tom zaprowadził Declana do jego nowego
gabinetu. Caroline odetchne˛ła i zabrała sie˛ do pracy.
20 LILIAN DARCY
Po czterech godzinach i paru wycieczkach do labora-
torium albo do gabinetu Toma z pytaniami, poczuła bo´l
w krzyz˙u i zamierzała wykonac´ kilka c´wiczen´ rozcia˛-
gaja˛cych. Zamo´wiono nowe ergonomiczne krzesła, ale
jeszcze do nich nie dotarły. Tyle godzin przy mikro-
skopie, i to przy pełnej koncentracji.
Odsune˛łakrzesłoi wycia˛gne˛łaramiona.Wtymsamym
momencie Tom i Declan przechodzili obok pokoju cy-
tologo´wi przystane˛liwdrzwiach.Wtensposo´bobaj mieli
okazje˛ ujrzec´, z˙e Caroline przecia˛ga sie˛ jak kotka.
– Zabieram Declana na lunch do miasta – poinfor-
mował Tom. – Glenfallon zaskoczy go pozytywnie,
zwłaszcza jez˙eli po´jdziemy przez Old Bank.
– Pie˛knie–powiedziałaiomalnieugryzłasie˛ wje˛zyk.
– Moz˙e poszłaby pani z nami? – zaproponował
Irlandczyk, posyłaja˛c jej us´miech.
– Dzie˛kuje˛, umo´wiłam sie˛ z Natalia˛ – odparła, wy-
tra˛cona z ro´wnowagi.
Declan wzruszył ramionami i opus´cił ka˛ciki ust.
– Szkoda.
Za po´z´no us´wiadomiła sobie, z˙e jego propozycja nie
była czysta˛ uprzejmos´cia˛. On rzeczywis´cie chciał, by
ktos´ pomo´gł mu stonowac´ entuzjazm Toma.
Och, Tom, drogi, zdesperowany Tom! Be˛dziemy
miec´ szcze˛s´cie, jes´li zatrzymamy tu tego nowego przez
po´ł roku, pomys´lała, kiedy obaj me˛z˙czyz´ni byli juz˙ na
schodach.
21MIŁOSNA TERAPIA
ROZDZIAŁ TRZECI
– Powinnam była odmo´wic´ Tomowi – mrukne˛ła pod
nosem, z wybiciem pia˛tej po południu parkuja˛c samo-
cho´d przed domem rodzico´w. – Naprawde˛ nie mam na
to ochoty.
– Declan wyszedł wczes´niej – poinformował ja˛Tom
przed po´ł godzina˛. – Nie skon´czył sie˛ rozpakowywac´.
Wpadnij do niego w drodze do domu, dobrze? Z˙eby sie˛
upewnic´, czy wszystko gra. Moz˙esz przy okazji wspo-
mniec´ o grillu. Natalia che˛tnie uz˙yczy nam swojego
ogrodu.
– Moz˙esz mu jutro sam wspomniec´.
– Im szybciej, tym lepiej – odparł stanowczo Tom
– bo jeszcze sobie co innego zaplanuje.
– No to zadzwon´ do niego.
– Lepiej to zrobic´ osobis´cie. Tylko ba˛dz´ elastyczna,
Caroline. Jes´li zechce przyjs´c´ z Suzy, a ona nie przyjez˙-
dz˙a na ten weekend, zaproponuj naste˛pny.
– W porza˛dku. – Rozumiała niepoko´j Toma, choc´
miała przy tym s´wiadomos´c´, z˙e Tom z´le zabiera sie˛ do
rzeczy.
No i niestety naprawde˛ nie miała z˙adnej wymo´wki.
Josh w poniedziałki po lekcjach chodził z Rohanem na
gimnastyke˛. Matka Rohana zaofiarowała sie˛, z˙e od-
bierze chłopco´w i zatrzyma Josha na kolacji.
Declan nie znał rzecz jasna tych plano´w, ale jes´li
szcze˛s´cie jej dopisze, nie zastanie go w domu...
– Czes´c´ – rzuciła, kiedy stana˛ł w drzwiach.
– Czes´c´, witam. – Posłał jej wymuszony us´miech.
Spodnie i koszule˛, w kto´rych był w pracy, zamienił na
znoszone dz˙insy, sportowe buty i czarny T-shirt. Caro-
line nie miała poje˛cia, czy Suzy jest nadal w mies´cie.
Tak czy owak, czuła sie˛ tu jak intruz.
– Wejdz´ – dodał po chwili.
Jego długawe włosy lekko zburzyły sie˛ podczas prac
domowych, czyms´ ubrudził twarz. Czuł to, bo wyja˛ł
chusteczke˛ z kieszeni spodni i wytarł sie˛, marszcza˛c
przy tym czoło. Czekał, az˙ Caroline zacznie mo´wic´.
– Nie be˛de˛ wchodzic´. Wpadłam tylko zapytac´, czy
wszystko w porza˛dku, czy jestes´cie zadowoleni. Z domu
– dodała, jakby mo´gł odebrac´ jej słowa jako pytanie
o stan ich zwia˛zku.
– W porza˛dku – odparł. – Suzy rano wyjechała. Do
kon´ca tygodnia pracuje nad scenariuszem. Ale wszystko
gra, z kurka leci ciepła woda, lodo´wka chłodzi, czego
wie˛cej moglibys´my pragna˛c´?
– To dobrze. S´wietnie.
– O, cos´ mi sie˛ przypomniało. Czy mo´głbym gdzies´
przechowac´ opro´z˙nione pudła? – Rozcia˛gna˛ł ostatnie
słowo, kto´re jakby odbiło sie˛ od jego je˛zyka i zadrz˙ało.
Caroline mogłaby zamkna˛c´ oczy i słuchac´ jego akcentu
tak, jak słucha sie˛ muzyki. – Moz˙e na go´rze? Albo
w garaz˙u, jez˙eli nie przecieka? Poskładam je. Nie zajma˛
duz˙o miejsca, ale chce˛ je zatrzymac´.
Przez dwa lata. Do chwili, kiedy wraz z Suzy wro´ci
do Sydney. Marzenie szefa to marzenie s´cie˛tej głowy.
23MIŁOSNA TERAPIA
– Moz˙e byc´ – odrzekła ogo´lnikowo, czuja˛c, jak ze
wzgle˛du na Toma zalewa ja˛fala rozczarowania. – W ga-
raz˙u powinno byc´ sucho, tak, albo na strychu. Wie˛c jak
wolisz.
– S´wietnie.
– W garaz˙u jest aluminiowa drabina. Moz˙esz poło-
z˙yc´ ja˛ na betonie, a na niej pudła. W ten sposo´b be˛dzie
przepływ powietrza pod spodem i nie dostanie sie˛ do
nich wilgoc´.
– Dobry pomysł. Dzie˛ki.
Widziała, z˙e według Declana rozmowa dobiegła
kon´ca.
– Hm – zacze˛ła. – Mam jeszcze zaprosic´ cie˛ na
grilla.
– Masz mnie zaprosic´?
– W imieniu Toma. To znaczy rozmawialis´my
o tym, wszyscy. Grill be˛dzie u Natalii. Takie powitanie
na oddziale, okazja, z˙eby poznac´ ludzi ze szpitala,
a takz˙e nasze rodziny. W ten weekend albo naste˛pny,
zalez˙y, kiedy be˛dzie Suzy. Bo oczywis´cie ona tez˙ jest
zaproszona, chcemy...
Zamilcz, Caroline.
– Nie jestem pewien, kiedy przyjedzie. – Mie˛dzy
jego brwiami powstała zmarszczka. Nadała mu dos´c´
złowrogi wygla˛d, sugeruja˛c, z˙e za jego uprzejmos´cia˛
i przychylnym usposobieniem kryje sie˛ silna wola. –
Zalez˙y, czy be˛dzie robiła poprawki. Dam ci znac´,
dobrze?
– Powiadom Toma.
– Mogłabys´ przy okazji napomkna˛c´ Tomowi, z˙eby
sie˛ troche˛ wyluzował? – Us´miechna˛ł sie˛ przepraszaja˛co,
24 LILIAN DARCY
a w jego policzku pokazał sie˛ dołeczek. – Czuje˛ sie˛
troche˛...
Wiedziała, z˙e ,,troche˛’’ to delikatnie powiedziane.
– Tak, wiem, przytłoczony, wiem. – Przyłoz˙yła dło-
nie do rozpalonych policzko´w. – Pozwo´l, z˙e przeprosze˛
w jego imieniu. Tom ma jak najlepsze che˛ci, ale czasami
nie potrafi odpus´cic´. Nie znieche˛caj sie˛, poniewaz˙
wszyscy tu z˙ywimy głe˛boka˛ nadzieje˛, z˙e zostaniesz...
O do diabła! Robie˛ to samo. Jestem ro´wnie z˙ałosna jak
Tom.
Podniosła na niego wzrok, krzywia˛c wargi w roz-
paczliwym grymasie, i rozłoz˙yła bezradnie ramiona.
– Hej, no juz˙. – Jego głos był jak słodkie mleko. – To
s´mieszne. Moz˙e jednak wejdziesz? Powaz˙nie, napijemy
sie˛ wina. Albo piwa, jes´li wolisz. Mam jedno i drugie.
– Nie, ja... – Moz˙e udac´, z˙e musi odebrac´ Josha.
– Bardzo prosze˛. Wybacz, z˙e nie pomys´lałem o tym
od razu. Chyba nie masz zamiaru przez naste˛pna˛godzi-
ne˛ wcielac´ sie˛ w przewodnik po Glenfallon, co?
– Och nie! Czy Tom...?
– Całe trzy kwadranse. Wytwo´rnie win, gaje oliwne,
Park Narodowy Carrawirra...
– O nie, to straszne!
Rozes´miała sie˛, poniewaz˙ Declan sie˛ s´miał. A wtedy
jego oczy były bardziej niebieskie niz˙ szare, i błysz-
czały. Dzie˛ki Bogu, z˙e ma poczucie humoru!
Poszła za nim do kuchni. Po drodze przezabawnie
nas´ladował akcent Toma, akcent wykształconego Au-
stralijczyka, kto´ry je˛zykiem wprost z reklamowego
folderu zachwala uroki Glenfallon.
– ,,Połoz˙one pos´ro´d wzgo´rz, kto´re schodza˛łagodnie
25MIŁOSNA TERAPIA
Lilian Darcy Miłosna terapia
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Trudno mi dostatecznie mocno podkres´lic´, jakie to waz˙ne, z˙eby zatrzymac´ u nas tego człowieka. W pia˛tkowe popołudnie doktor Tom Robinson po- prosił pracowniko´w na spotkanie do swojego gabinetu. Przysiadł na rogu biurka, s´cia˛gna˛ł grube siwieja˛ce brwi i rytmicznie uderzał pie˛s´cia˛ w otwarta˛ dłon´. Caroline jak zwykle korciło, by sie˛gna˛c´ po pe˛sete˛ i raz na zawsze te brwi rozdzielic´. Moje mys´li kra˛z˙a˛ Bo´g wie gdzie, pomys´lała z poczuciem winy, podczas gdy doktor Robinson mo´wił o zaproszeniu Declana McCullocha na tenisa oraz na kolacje˛, i o zdobyciu sympatii jego narzeczonej, gdy przyjedzie na stałe z Sydney. – I oczywis´cie, Caroline – nagle przenio´sł na nia˛ wzrok – tobie przypadnie tu szczego´lna rola. – Doprawdy? – Declan McCulloch wynajmuje dom twoich rodzi- co´w, prawda? – No tak. – Rozumiem, z˙e zostawili go w idealnym stanie. – Oczywis´cie, Tom... – Ale jez˙eli pojawia˛ sie˛ problemy, cos´ nawali... – Tak, jasne, wezwe˛ kogos´ do naprawy. – Natychmiast.
– Natychmiast – powto´rzyła. Bardzo lubiła szefa, ale miał fatalny zwyczaj dra˛z˙yc´ temat bez kon´ca. – Uwaz˙am tez˙, z˙e byłby to z twojej strony wspaniały gest, gdybys´ powitała go zapiekanka˛i byc´ moz˙e zaopat- rzyła spiz˙arnie˛ w podstawowe produkty. – Zgoda – mrukne˛ła. – Chyba moge˛ to zrobic´. Natalia bawiła sie˛ kosmykami włoso´w, Steph ziew- ne˛ła i ukradkiem zerkne˛ła do kalendarza, Mary wyjrzała przez okno. Tom zmarszczył czoło i popatrzył na nie z niepoko- jem. – Prosze˛, z˙eby wszyscy wzie˛li to sobie do serca. Caroline zaczerpne˛ła powietrza i przeje˛ła pałeczke˛. – Wszyscy to rozumiemy – zapewniła. – Postaram sie˛, z˙eby on i jego narzeczona poczuli sie˛ u nas dobrze. Zreszta˛ Glenfallon to z natury przyjazne miejsce, ale ba˛dz´my realistami. Ten człowiek jest obcokrajowcem i przyjez˙dz˙a tu, poniewaz˙ zanim dopuszcza˛ go do egzamino´w, kto´re dadza˛mu prawo do uprawiania zawo- du w Australii, musi popracowac´ w miejscu, gdzie brakuje lekarzy. Czyli nie w duz˙ym mies´cie, ale na prowincji. – Ma trzydzies´ci szes´c´ lat, jest w najlepszym wieku, aby zapus´cic´ gdzies´ korzenie, załoz˙yc´ rodzine˛... – Problem w tym, z˙e musimy takz˙e wzia˛c´ pod uwage˛ jego narzeczona˛. Ona pracuje w telewizji, wie˛c tutaj nie znajdzie zaje˛cia. Czyli niezalez˙nie od tego, jak bardzo jemu sie˛ tu spodoba, jest mało prawdopodobne, z˙eby został dłuz˙ej niz˙ rok. Najwyz˙ej dwa lata, tyle ile trzeba, z˙eby przygotowac´ sie˛ do egzamino´w. – Spo´jrzmy na to bardziej optymistycznie – odrzekł
Tom z werwa˛, prostuja˛c plecy. Caroline po raz pierwszy zobaczyła, z˙e ten tyczkowaty me˛z˙czyzna zaczyna sie˛ garbic´. – Moz˙e ich zwia˛zek nie przetrzyma pro´by czasu! Wszyscy wybuchne˛li s´miechem, jakby powiedział dobry dowcip. Nie, on mo´wił to serio, pomys´lała Caro- line. Za dobrze go znam. Obym nie poz˙ałowała, z˙e rodzice wynaje˛li dom Declanowi McCullochowi. Czy mogłabym poprosic´ Chrisa o pomoc? Stłumiła westchnienie. Nie, to nie byłoby w porza˛d- ku. Jej brat pos´lubił co´rke˛ hodowcy owiec i zajmował sie˛ ogromna˛ posiadłos´cia˛ ziemska˛, kto´ra˛ Sandie odzie- dziczyła po rodzicach. Chris i Sandie dos´c´ cze˛sto przyjez˙dz˙ali do miasta, ale Caroline nie chciała do- kładac´ dodatkowego zaje˛cia do listy spraw, kto´re mieli zazwyczaj do załatwienia. Po zakon´czeniu zebrania pracownice poszły do sie- bie, by uporza˛dkowac´ biurka. Tom szefował szes´ciu kobietom, do kto´rych nalez˙ały: sekretarka, trzy laboran- tki i dwie cytoloz˙ki. Caroline była jedna˛ z tych dwo´ch, opro´cz Natalii, kto´ra pracowała w niepełnym wymiarze godzin. Kiedy Caroline zamierzała wyła˛czyc´ mikroskop, za- dzwonił telefon. To pewnie Josh, uznała, podnosza˛c słuchawke˛. Na pocza˛tku roku szkolnego os´wiadczył, z˙e nie be˛dzie dłuz˙ej chodzic´ do s´wietlicy. Domagał sie˛ własnego klucza, chciał wracac´ ze szkoły na rowerze i byc´ niezalez˙ny. Caroline była sceptyczna wobec tego pomysłu, wyra- ziła jednak zgode˛. Poza tym miała sa˛siadke˛, kto´ra z daleka pilnowała Josha, a chłopiec dota˛d dobrze sobie radził. Skon´czył jedenas´cie lat, bywał roztargniony, ale 5MIŁOSNA TERAPIA
mimo wszystko przewaz˙ał w nim rozsa˛dek. A jednak ze dwa razy w tygodniu dzwonił do niej mniej wie˛cej o tej porze. – Moge˛ sobie wzia˛c´ lody? Jest okropnie gora˛co. Taki był zwykle powo´d jego telefonu, a poniewaz˙ takz˙e i tego dnia był upał, wie˛c... – Czes´c´ – odezwała sie˛ ciepło. Cisza na odległym kon´cu linii powiedziała jej, z˙e to nie Josh, zanim jeszcze me˛ski głos zapytał: – Czy mo´wie˛ z Caroline Archer? – Och, tak. Tak, to ja, przepraszam. Głos był nieznany, a jednak nie miała wa˛tpliwos´ci, do kogo nalez˙y, poniewaz˙ usłyszała irlandzki akcent. – Declan McCulloch, dzwonie˛ z Sydney. Pani rodzi- ce dali mi ten numer. – Tak, oczywis´cie. – Rodzice wyjechali na wybrzez˙e i obarczyli ja˛ sprawami domu. – Prosze˛ wybaczyc´, sa˛dziłam, z˙e to mo´j syn. W czym moge˛ pomo´c, dok- torze? – zapytała. – Chciałbym, jes´li moz˙na, z˙eby moja narzeczona jutro obejrzała z pania˛ dom. – Prosze˛ bardzo. – Niestety, nie moge˛ tam byc´, ale Suzy spotkałaby sie˛ z pania˛ około dziesia˛tej, jez˙eli to pani odpowiada. – Tak, dziesia˛ta. – Na gwałt usiłowała sobie przypo- mniec´, o kto´rej zaczyna sie˛ mecz Josha. Jez˙eli o dzie- sia˛tej... – A ja przyjade˛ z rzeczami po´z´nym popołudniem. – Czyli wprowadzi sie˛ pan jutro? Musi is´c´ po zakupy. Zrobic´ zapiekanke˛. Zaopatrzyc´ spiz˙arnie˛. I to wszystko jeszcze dzis´. Tom ma racje˛. 6 LILIAN DARCY
Trzeba ich powitac´ serdecznie, by nikogo nie obwinia- no, a zwłaszcza jej, gdy po roku czy dwo´ch nowy patolog wyjedzie. – Jes´li to moz˙liwe – odparł. – Jak rozumiem, nasza umowa obowia˛zuje od dzisiaj. W jego słowach pobrzmiewał radosny ton, jakby ten człowiek nalez˙ał do ludzi, kto´rzy osia˛gaja˛swo´j cel przy pomocy z˙arto´w, a nie złos´ci czy pokazu siły. – Oczywis´cie – odparła. Declan McCulloch rozła˛czył sie˛, a ona zdała sobie sprawe˛,z˙egdyzaczna˛pracowac´,znajdziesie˛ wniezre˛cz- nej sytuacji. Zadzwonił na jej bezpos´redni numer, wie˛c zapewneniewie,z˙ejegogospodynibe˛dziewszpitalujego podwładna˛. Podniosła wzrok i zobaczyła w progu Toma. – Czy to...? – Doktor McCulloch, tak. – I co? Ma jakies´ kłopoty? Czy... – Tom, nie przejmuj sie˛ tak – wtra˛ciła uprzejmie. Tom westchna˛ł. – Nie umiem inaczej. Moge˛ z toba˛ chwile˛ pogadac´? – No jasne. Wszedł do s´rodka i zamkna˛ł drzwi. – Chodzi oto... jeszcze nikomutegonie mo´wiłem. Pro- sze˛, z˙ebys´ to zatrzymała dla siebie. Chciałbym przejs´c´ na wczes´niejsza˛ emeryture˛, za rok czy dwa. – Miał pie˛c´dziesia˛t osiem lat. – Matka Eileen, kto´ra mieszka w Melbourne, nie radzi sobie sama, a jest tam takz˙e tro´jka z czworga wnuko´w. Eileen jest rozdarta. Spe˛dza tam coraz wie˛cej czasu, a ja za nia˛te˛sknie˛ jak głupi. Nie moz˙emy tak dalej z˙yc´ – zakon´czył nieco ochrypłym głosem. 7MIŁOSNA TERAPIA
– Och, Tom... – Nie odejde˛ jednak – rzekł stanowczo – dopo´ki mojego miejsca nie zajmie kompetentny patolog. Ten McCulloch moz˙e sie˛ okazac´ włas´ciwym człowiekiem, jez˙eli wie˛c istnieje choc´by cien´ szansy, z˙e zdołamy go zatrzymac´, musimy... – Zrobie˛, co sie˛ da. Zaufaj mi. Dwadzies´cia minut po´z´niej zajechała do domu. Wło- z˙yła do piekarnika zamroz˙ona˛ rybe˛ i frytki, zrobiła sałate˛ i liste˛ zakupo´w. Po posiłku Josh bez protesto´w towarzyszył jej w wyprawie do sklepu. Od dziesie˛ciu lat była rozwiedziona. Robert mieszkał daleko, ale utrzymywał kontakt z synem i pokładał w nim wielkie nadzieje. Najbliz˙szy czas miał pokazac´, do jakiego stopnia Josh po´jdzie w s´lady ojca. W naste˛p- nym roku chłopiec rozpoczynał nauke˛ w gimnazjum. Caroline z pomoca˛ syna dowiozła podstawowe pro- dukty do domu doktora McCullocha. Kiedy Josh czytał przed snem, przygotowała zapiekanke˛, a gdy o dziewia˛- tej zgasił lampke˛, włoz˙yła potrawe˛ do piekarnika. Nie- stety, pomimo imponuja˛cej organizacji zapomniała sprawdzic´, o kto´rej nazajutrz zaczyna sie˛ mecz syna. A zaczynał sie˛ o dziesia˛tej... – Prosze˛ wybaczyc´ spo´z´nienie. – Caroline wycia˛g- ne˛ła re˛ce, w kto´rych trzymała naczynie z zapiekanka˛, do narzeczonej doktora McCullocha. Miała wraz˙enie, jakby Tom stał za jej plecami i oce- niał, czy jest wystarczaja˛co przyjazna i gos´cinna. Poza tym wiedziała, jak wygla˛da front domu z czerwonej cegły, przed kto´rym włas´nie stały. Dom rodzico´w był 8 LILIAN DARCY
niczym ukryty skarb, z zewna˛trz nijaki i bezbarwny, wewna˛trz pełen uroku. Caroline miała nadzieje˛, z˙e narzeczona doktora McCullocha nie znieche˛ci sie˛ z go´ry. – Czy to dla nas? – zapytała młoda kobieta i wzie˛ła naczynie z oboje˛tna˛ mina˛. – Po co ten kłopot? Nawet nie spojrzała przez szklana˛ pokrywe˛, nie wyraziła podzie˛kowania ani nie dała znac´, z˙e docenia gest. Caroline ogarne˛ło krepuja˛ce uczucie, z˙e potrawa z kurczaka i grzybo´w jest zapewne prowincjonalna i staros´wiecka, i byc´ moz˙e jeszcze tego wieczoru zo- stanie zasta˛piona chin´szczyzna˛ z niedawno otwartej w Glenfallon restauracji House of Siam. Narzeczona doktora, Suzy, wygla˛dała bardzo po miejsku, Caroline pomys´lała jednak, z˙e to idiotyczne stwierdzenie. Mno´stwo kobiet w Glenfallon ma kro´tkie jasne włosy, choc´ w sobotni poranek nie wkłada spor- towych ubran´ z metkami znanych projektanto´w. W porza˛dku, wie˛c Suzy Scenarzystka nie wygla˛da po miejsku, tylko ubiera sie˛ modnie, jest chuda i zapewne przed trzydziestka˛. Przeciwnie niz˙ Caroline. Otworzyła frontowe drzwi i weszły do s´rodka. W do- mu było duszno, bo wczes´niej nie wywietrzyła. – Mecz mojego syna zaczynał sie˛ o dziesia˛tej – wy- jas´niła Caroline, szeroko otwieraja˛c okna. – Hm – mrukne˛ła Suzy Scenarzystka bez zaintereso- wania. Nie moge˛ nazywac´ jej Suzy Scenarzystka˛, pomys´lała Caroline, bo jej nie polubie˛, a to utrudni sytuacje˛. Musimy zostac´ przyjacio´łkami. Suzy musi zakochac´ sie˛ w naszym mies´cie. 9MIŁOSNA TERAPIA
– Moz˙e pani włoz˙yc´ zapiekanke˛ do lodo´wki – powie- działa. – Zaopatrzyłam ja˛wczoraj w podstawowe artyku- ły, gdybys´cie nie mieli pan´stwo od razu czasu na zakupy. – Pewnie sklepy w weekendy i tak sa˛ zamknie˛te? – Nie, w pobliz˙u mamy duz˙y supermarket... Suzy Scenarzystka nie słuchała. Włas´nie weszła do kuchni, kto´ra˛rodzice Caroline wyremontowali minione- go roku, otworzyli ja˛ na słoneczny poko´j, kto´ry z kolei wychodził na zielony ogro´d z tyłu domu. – Jest zmywarka, mam nadzieje˛? – Suzy zobaczyła zmywarke˛ i odetchne˛ła z ulga˛, a potem jej twarz rozjas´nił us´miech, jakby do niej dotarło, z˙e mogłaby zachowywac´ sie˛ nieco uprzejmiej. – Moge˛ zobaczyc´ pozostałe pomieszczenia? – Prosze˛. – Be˛de˛ pracowac´ nad powies´cia˛. Dec mo´wił mi, z˙e jest tu poko´j z widokiem na ogro´d, kto´ry nadawałby sie˛ na gabinet. Nie moge˛ sie˛ doczekac´, kiedy be˛de˛ mogła pos´wie˛cic´ ksia˛z˙ce wie˛cej czasu. Tutaj, tak daleko od s´wiata, nic nie powinno mi przeszkadzac´. – Tak. Czy pre˛dko sie˛ pani przeniesie? – Nie tak pre˛dko, jak bym chciała. Niemal do kon´ca roku jestem zwia˛zana z serialem w Sydney. Dec be˛dzie do mnie przyjez˙dz˙ał, ja be˛de˛ go odwiedzac´. Nie bardzo nam to odpowiada, ale nie wygramy z prawem, kto´re reguluje zatrudnianie lekarzy z zagranicy. – Mo´wia˛c tak, ogla˛dała dom. Po kilku minutach stwierdziła: – Dec ma racje˛, to idealne miejsce. Zawracaja˛c do pokoju, w kto´rym zamierzała urza˛dzic´ gabinet, zmruz˙yła oczy, jakby pro´bowała sobie wyob- razic´, gdzie stanie biurko i komputer. 10 LILIAN DARCY
Caroline zazdros´ciła jej pewnos´ci siebie, wiary, z˙e zdoła napisac´ dobra˛ powies´c´, z˙e be˛dzie cze˛sto przyjez˙- dz˙ała z dalekiego Sydney, no i wiary w zwia˛zek z Dec- lanem. Czy ja kiedykolwiek byłam taka? – zastanowiła sie˛ Caroline. Nawet kiedy jej małz˙en´stwo z Robertem i kariera zawodowa zapowiadały sie˛ jeszcze dobrze? Raczej nie. – To teraz prosze˛ mi pokazac´, jak działa zmywarka i pralka – poprosiła Suzy. Po chwili Caroline oddała jej klucze i zda˛z˙yła na druga˛ połowe˛ meczu Josha. – I jak poszło z zapiekanka˛? – spytał Tom w ponie- działek rano. – Spodobał jej sie˛ dom? I miasto? Zrobiłas´ zakupy? – Tak, chociaz˙ okres´lenie ,,podstawowe produkty’’ moz˙e dla nich znaczyc´ co innego niz˙ dla mnie – odparła Caroline. – Alez˙ ska˛d. – Poprosił ja˛ do siebie z konspiracyjna˛ mina˛. Nowy patolog był spodziewany w kaz˙dej chwili. – No wiesz, moz˙e oni wola˛ masło od margaryny, moz˙e stosuja˛ jaka˛s´ diete˛. Tom patrzył na nia˛ przeraz˙ony. – Nie pomys´lałem o tym. A co powiedział na zapie- kanke˛? – Nie wiem. Dałam ja˛tej kobiecie, Suzy Scenarzyst- ce. – Cholera. – Suzy... Vaughan. Odniosłam wraz˙enie, z˙e dla niej to troche˛, no wiesz, za bardzo swojskie. – Ale o to chodzi, Caroline. Swojskie powitanie, do- mowa atmosfera. Wiem, twoim zdaniem przesadzam. 11MIŁOSNA TERAPIA
– Nie, rozumiem cie˛. Ja bym sie˛ ucieszyła z domo- wej zapiekanki, wie˛c im pewnie tez˙ było miło. – Szczerze mo´wia˛c, ona mnie mniej obchodzi. – Zni- z˙ył głos. – Masz racje˛, ona nie znajdzie tu pracy. Musi- my liczyc´ na to, z˙e ona zniknie. – Och nie, ona zamierza pisac´ powies´c´, a wie˛c nie be˛dzie zwia˛zana z z˙adnym konkretnym miejscem. – No tak. – Twarz Toma pojas´niała. – To doskonale. – Pokłada wielkie nadzieje w tej powies´ci – dodała Caroline, a jej wypowiedz´ została podkres´lona przez stukanie do drzwi. – To on – szepna˛ł Tom. Kilka tygodni zamieszania zwia˛zanego z nowym patologiem, nie wspominaja˛c juz˙ o jego irlandzkim akcencie i trzech dniach zamartwiania sie˛ o zapiekanke˛, spiz˙arnie˛ i scenarzystke˛ spote˛gowało ciekawos´c´ Caro- line. Nies´wiadomie wstrzymała oddech i zacisne˛ła dło- nie w pie˛s´ci. Wszyscy pragne˛li, by nowy lekarz z nimi został. Szpital w Glenfallon powinien sie˛ rozrastac´, jez˙eli ma dobrze słuz˙yc´ swym pacjentom. Declan McCulloch jest tylko pojedynczym ogniwem w łan´cuchu, ale dla tego oddziału kluczowym. Tom odchrza˛kna˛ł. – Prosze˛. W drzwiach stana˛ł wysoki, sympatycznie wygla˛daja˛- cy me˛z˙czyzna z us´miechem na twarzy, jakby wiedział, z˙e jest tu oczekiwany i potrzebny. Serce Caroline zabiło mocniej. 12 LILIAN DARCY
ROZDZIAŁ DRUGI Gdyby rok wczes´niej ktos´ powiedział Declanowi, z˙e pewnego dnia w s´rodku marca rozpocznie prace˛ na małym oddziale patologii na australijskiej prowincji, wys´miałby go. Przeprowadzka do Australii? Kiedy juz˙ zrobił specjalizacje˛ i zamieszkał w Londynie? Nie, dzie˛kuje˛. Ale wo´wczas nie brał pod uwage˛ Suzy ani tego, z˙e kobieta moz˙e go dosłownie zwalic´ z no´g. W dalszym cia˛gu go to zdumiewało, kiedy wracał mys´la˛ do całej sprawy. Poznali sie˛ w londyn´skim pubie. – Uwielbiam irlandzki akcent – oznajmiła. To do niej nalez˙ały kolejne ruchy. Nie przywykł do tego, lecz spodobała mu sie˛ jej bezczelna pewnos´c´ siebie. Cie˛z˙ko pracował na swoja˛ zawodowa˛ pozycje˛, a Suzy rozjas´niła jego zaharowany s´wiat jak egzotycz- ny koktajl na tropikalnej plaz˙y. Od razu poszli do ło´z˙- ka. Powaz˙nie! Tej samej nocy. To był jej pomysł. Jej ruch. On był raczej nies´miały, dosyc´ staros´wiecki, i jej propozycja zszokowała go. Che˛tnie by zaczekał, ale jak mo´gł odmo´wic´ tak fantastycznemu zaproszeniu, kto´re zreszta˛ zaspokoiłoby jego wielki gło´d? Ich zwia˛zek otaczała zła aura rywalizacji, jakby
obydwoje brali udział w fascynuja˛cej, ale chwilami niebezpiecznej grze. Po paru tygodniach znajomos´ci Suzy os´wiadczyła: – Pokochasz Sydney. Wo´wczas nie brał jej sło´w powaz˙nie. A potem zaproponowano jej prace˛ scenarzysty. Jej agent w Sydney powiedział, z˙e byłaby idiotka˛, gdyby to odrzuciła. W Londynie pro´bowała pisac´ dla teatru i tele- wizji, ale mine˛ło kilka miesie˛cy i nic sie˛ nie wydarzyło. Tymczasem praca w Sydney była konkretna˛ oferta˛, kto´ra mogła prowadzic´ do dalszych propozycji. A zatem Suzy posłuchała agenta. Wtedy powiedziała Declanowi bardziej stanowczo: – Sydney na pewno ci sie˛ spodoba. – I ubrała swoje słowa w tak pie˛kne barwy, z˙e przestał sie˛ z niej s´miac´, a zacze˛li rozmawiac´, jak to zorganizowac´. Nie miał krewnych w Londynie, nie zda˛z˙ył jeszcze nabyc´ z˙adnej nieruchomos´ci. – Jez˙eli nie wypali, moz˙esz wro´cic´ – mo´wiła Suzy. Wzia˛ł dwuletni urlop bezpłatny ze szpitala. Nie spalił za soba˛wszystkich mosto´w. Jeszcze nie podja˛ł ostatecz- nej decyzji, gdy dowiedział sie˛, z˙e nie be˛dzie mo´gł zamieszkac´ w Sydney przynajmniej przez rok czy dwa, jez˙eli chce pracowac´ w swym zawodzie. Zawsze z´le reagował na wies´c´, z˙e cos´ jest niemoz˙liwe. Suzy poleciała do Sydney trzy miesia˛ce przed nim, zanim uporza˛dkował swoje londyn´skie sprawy. Dwa pierwsze letnie miesia˛ce w Australii przelez˙ał na plaz˙y i poznawał Suzy w nowych okolicznos´ciach. No i wresz- cie wyla˛dował w Glenfallon. W przeciwien´stwie do Suzy nie pochodził z maje˛tnej 14 LILIAN DARCY
rodziny. Cie˛z˙ko na wszystko pracował i nigdy dota˛d nie pozwolił sobie na dwa miesia˛ce wakacji. Szczerze mo´wia˛c, po pierwszych dwo´ch tygodniach musiał do- kładnie planowac´ dzien´ za dniem, by nie umrzec´ z nu- do´w. Nauczył sie˛ surfowac´, opanował sztuke˛ gotowania i zacza˛ł przygotowywac´ sie˛ do egzamino´w, kto´rych nawet londyn´ski specjalista nie powinien lekcewaz˙yc´. – Declan! – zawołał teraz Tom Robinson. Wycia˛g- na˛ł re˛ke˛ i serdecznie us´ciskał dłon´ gos´cia. – Witaj. Ciesze˛ sie˛, z˙e cie˛ widze˛. Juz˙ rozpakowany? Wszystko w porza˛dku? Obejrzałes´ miasto? W razie jakichkolwiek problemo´w w domu zwro´c´ sie˛ do niej. – Wskazał na kobiete˛, kto´ra stała z tyłu. – Caroline Archer, Declan McCulloch – dokonał prezentacji. Caroline, w słuz˙bowej niebieskiej bluzce i prostej niebieskiej spo´dnicy, stała oparta o krawe˛dz´ biurka ze skrzyz˙owanymi na piersi re˛kami, jakby mo´wiła: Tylko prosze˛ nie s´ciskac´ mi dłoni. – Caroline to twoja gospodyni – wyjas´niał dalej Tom. Declan był zmieszany. Doktor Robinson zaprosił jego gospodynie˛, z˙eby powitała go w pierwszym dniu jego nowej pracy? Ale po co? – To dom moich rodzico´w – dodała Caroline. Rumien´ce na policzkach dodawały jej uroku. Miała spie˛te z tyłu, ciemne błyszcza˛ce włosy, zielone oczy i figure˛, kto´ra˛wie˛kszos´c´ kobiet uznałaby za zbyt puszy- sta˛. Przeciwnie niz˙ wie˛kszos´c´ me˛z˙czyzn... – Caroline jest nasza˛ piele˛gniarka˛ cytologiem, i to bardzo dobrym, jak sie˛ wkro´tce przekonasz. – Tak, teraz juz˙ wszystko rozumiem. 15MIŁOSNA TERAPIA
– To dobrze – rzekła Caroline. – Powinnam była wytłumaczyc´, kiedy rozmawialis´my przez telefon. Us´miechne˛ła sie˛, Tom takz˙e rozcia˛gna˛ł wargi w us´miechu. Declan stwierdził, z˙e i jemu wypada sie˛ us´miechna˛c´. – W domu wszystko w porza˛dku? – spytała Caroline. – Tak. A, ten kurczak z czyms´ był pyszny. Naprawde˛ niepotrzebnie sie˛ pani trudziła. – Chcemy przyja˛c´ was jak najlepiej – oznajmił Tom. Bardzo chca˛, i nie potrafia˛ tego ukryc´, pomys´lał Declan. Caroline podzielała jego opinie˛. Na moment spotkali sie˛ wzrokiem. Swoim spojrzeniem i us´miechem usiłował powiedziec´ jej: ,,Spokojnie. Tom chce dobrze, widze˛ to, nie zamierzam stawiac´ cie˛ w kre˛puja˛cej sytuacji’’. Co prawda wyraz oczu i skrzywienie warg nie po- trafia˛ przekazac´ tylu informacji, cos´ jednak najwyraz´- niej trafiło do adresatki, gdyz˙ popatrzyła na niego z wdzie˛cznos´cia˛. Miała bardzo ładny us´miech – moz˙e nie ols´niewaja˛cy, za to tajemniczy i dyskretny. Takiemu us´miechowi moz˙na zaufac´. – No co´z˙ – podja˛ł Tom – pozwo´l, z˙e cie˛ oprowadze˛. Caroline, ba˛dz´ tak dobra i przygotuj te preparaty, kto´re chciałem pokazac´ Declanowi. – Sa˛ juz˙ na moim biurku. Zaczekała, az˙ me˛z˙czyz´ni wyjda˛, po czym wytarła wilgotne dłonie w spo´dnice˛. – Co on sobie o nas pomys´li? – mrukne˛ła pod nosem. W zasadzie znała odpowiedz´. A wie˛c pomys´lał pew- nie, z˙e z nich przedpotopowi dziwacy, z˙e maja˛ dobre che˛ci, i z˙e on be˛dzie traktował ich taktownie. Oczywis´- 16 LILIAN DARCY
cie, ma racje˛. A co ona o nim sa˛dzi? A wie˛c jest przystojny. Nie tak wysoki jak Tom, ale lepiej zbudowa- ny, ma szerokie ramiona i niezłe mie˛s´nie, kto´re łagodza˛ kontury szczupłego ciała. Jego oczy sa˛ szaroniebieskie, włosy bra˛zowe, w od- cieniu, kto´ry nie pozwala szybko zauwaz˙yc´ w nich siwych kosmyko´w. Caroline znała sie˛ na tym dobrze, poniewaz˙ jej włosy miały inny odcien´ bra˛zu, kto´ry ostro kontrastował z siwizna˛. Ostatnio musiała wyrwac´ sobie kilka siwych włoso´w. Skon´czyła trzydzies´ci cztery lata. Gdyby nie wie- działa, z˙e Declan McCulloch jest Irlandczykiem, na pod- stawie stanu jego sko´ry uznałaby, z˙e jest młodszy. Au- stralijczyk po trzydziestce ma juz˙ kurze łapki, u niego nie były jeszcze widoczne. Miał dobra˛ cere˛ – gładka˛, leciutko opalona˛, z odrobina˛ piego´w. Poza tym Irlandczycy uchodza˛ za czarusio´w, praw- da? Sa˛ uroczy i złotous´ci. W tym wypadku urok był troche˛ przygaszony rozwaga˛ i wewne˛trznym spokojem, kto´ry odro´z˙niał Declana od stereotypu. No, chyba za daleko posuwa sie˛ w wycia˛ganiu wniosko´w na pod- stawie trzyminutowej znajomos´ci. Ale pierwsze wraz˙e- nie jest waz˙ne. Sa˛dza˛c po nim, doktor Declan McCul- loch jest w porza˛dku. Wyszedłszy z gabinetu, usłyszała pełen serdecznos´ci głos swojego szefa, a kolez˙anka po fachu, Natalia Akhmanov, zas´miewała sie˛ perlis´cie. Podobnie jak wszyscy robiła, o co prosił Tom, i jak wszyscy za bardzo sie˛ starała. Caroline postanowiła wzia˛c´ sie˛ do pracy i zapomniec´, z˙e w ogo´le jest tam ktos´ nowy. Zrobiła sobie kawe˛, 17MIŁOSNA TERAPIA
weszła do pokoju, kto´ry dzieliła z Natalia˛, pozdrowiła ja˛ i usiadła przy biurku. Gdy wła˛czyła komputer i mikro- skop, rozległo sie˛ ciche mruczenie. – Mamy roboty na cały ranek – zauwaz˙yła Natalia. – Mnie wystarczy i na popołudnie – odrzekła Caro- line. Ich praca w sporym procencie składała sie˛ z wyma- zo´w cytologicznych, ale zdarzały sie˛ tez˙ pro´bki moczu, plwociny oraz płynu mo´zgowo-rdzeniowego, wszystkie przygotowane przez laborantki Mary, Julianne i Irene. Rozpocze˛ły prace˛ w skupieniu. Caroline wsune˛ła szkiełko pod okular mikroskopu. Ze znajomos´cia˛ rze- czy, kto´ra˛zawdzie˛czała latom praktyki, pokre˛ciła gło´w- nym pokre˛tłem, przesuwaja˛c preparat przed oczami. Komo´rki zabarwione czerwonym i niebieskim odczyn- nikiem były zdumiewaja˛co pie˛kne. Nie wiedza˛c, co sie˛ za tym kryje, moz˙na by je wzia˛c´ za wzo´r na tkaninie lub abstrakcyjne malarstwo. Carolinemusiała rozpoznac´ wstrukturze, kształcie czy barwie charakterystyczne, odbiegaja˛ce od normy cechy. To włas´nie lubiła w swojej pracy – okres´lone zasady. Do rzadkos´ci nalez˙ały przypadki, kiedy nie znała odpowie- dzi, ale dzie˛ki temu nigdy nie była zbyt pewna siebie. Nad pierwsza˛pro´bka˛spe˛dziła dziesie˛c´ minut, zazna- czyła zdrowe komo´rki szyjki macicy niebieska˛ kropka˛. Białym kolorem oznaczała komo´rkianormalne,alewtym wypadku biel nie była potrzebna. Zły wynik badania cytologicznego zdarzał sie˛ raz na dziesie˛c´ przypadko´w. – Caroline, mogłabys´ włoz˙yc´ materiał pobrany od Mitchella pod mikroskop? – poprosił Tom, staja˛c za jej plecami. 18 LILIAN DARCY
– Oczywis´cie. – Podeszła do mikroskopu, kto´ry wyposaz˙ony był w cztery okulary i stał na s´rodku pokoju, wła˛czyła go i wsune˛ła don´ serie˛ szkiełek z pro´b- kami płynu mo´zgowo-rdzeniowego Roya Mitchella. – Bardzo lubie˛ widok z naszych okien, Declan – oznajmił Tom. – Rankiem s´wiatło sa˛czy sie˛ przez eukaliptusy. Na Boga, Tom, przestan´ mu wciskac´ ten kit! – chciała zawołac´ Caroline. Zamiast tego starała sie˛ jak najszyb- ciej umies´cic´ szkiełko we włas´ciwej pozycji, by Tom skon´czył rozpływac´ sie˛ nad słon´cem. Niech to cholera! Za daleko przesune˛ła szkiełko. Tymczasem Tom nie tracił czasu i informował nowego kolege˛: – To rzadkos´c´, Declan, sa˛dze˛, z˙e che˛tnie sie˛ temu przyjrzysz. Nasz oddział jest nieduz˙y, ale mamy tu szerokie spektrum interesuja˛cych przypadko´w. No i jest bardzo miło. Masz bliz˙szy kontakt z pacjentem niz˙ w duz˙ym szpitalu albo prywatnym laboratorium, no i... –Urwał. – Spo´jrzmy na ten wspaniały materiał. Caroline? – Juz˙ prawie... – Wzie˛ła sie˛ w gars´c´, by nie mys´lec´, z˙e Declan stoi tak blisko. – Prosze˛. – Z ulga˛ odsune˛ła krzesło, zgaduja˛c, z˙e Tom zechce zaja˛c´ centralne miejsce. Musiała otrzec´ sie˛ o Declana, by obaj me˛z˙czyz´ni mogli usia˛s´c´. Declan przeprosił, ona takz˙e przeprosiła. Usiadłszy, zajrzał w okular mikroskopu. Teraz wi- działa jego pochylony kark, włosy przycie˛te tuz˙ nad kołnierzem koszuli. Tom wyraz´nie nie był zadowolony z komo´rek, kto´re wybrała Caroline, przez kilka sekund poruszał pokre˛tłem, zanim znalazł to, czego szukał. Declan siedział naprzeciw niej, Natalia zaje˛ła ostatnie wolne miejsce. 19MIŁOSNA TERAPIA
– O tak, teraz duz˙o lepiej – uznał Tom. Pokre˛cił kolejna˛ gałka˛ i malen´ka złota strzałka wskazała grupe˛ komo´rek. – Declan? Pie˛kne, co? – Tak. Pie˛kne. Jego ton przywio´dł Caroline na mys´l kro´lowa˛, kto´ra uprzejmie wyraz˙a podziw dla dekoracji z kwiato´w zrobionej na jej czes´c´. Osobliwe, z˙e tym medykom z kolonii tak bardzo zalez˙y, by juz˙ pierwszego dnia obejrzał jakies´ inte- resuja˛ce przypadki, pomys´lał z kolei Declan. – Poza tym, oczywis´cie, z˙e ten pacjent nie poz˙yje dłuz˙ej niz˙ do kon´ca roku – oznajmiła Caroline, wro´ciła do swojego biurka i zacze˛ła wprowadzac´ dane do kompute- ra, nie zwaz˙aja˛c na to, jak lekarze przyje˛li ten komentarz. Jej słowa były przeznaczone dla Toma. Nie wolno w ten sposo´b wyraz˙ac´ sie˛ o materiale do badania. Prawde˛ powiedziawszy, jej uwaga zabrzmiała bardziej jak krytyka Declana, choc´ usłyszała w głosie irlandz- kiego patologa lekka˛ironie˛ i wiedziała, z˙e z premedyta- cja˛ powto´rzył niczym echo okres´lenie szefa. – Ma pani racje˛, Caroline – stwierdził Declan, staja˛c za jej krzesłem. – Jakis´ lekarz be˛dzie musiał przekazac´ komus´ złe wiadomos´ci, kiedy otrzyma ten raport, Tom. – Ale nie musi to byc´ nikt z naszych – odparł Tom, jakby nie zwro´cił uwagi nadelikatny wyrzut. – Nasz rejon jest spory. Kto´regos´ dnia be˛dziesz miał okazje˛ rozmawiac´ przez telefon z internista˛, kto´ry jest setki kilometro´w sta˛d albo i dalej. W Londynie nie miałes´ takiej okazji. W dalszym cia˛gu opowiadaja˛c z entuzjazmem o swo- im oddziale, Tom zaprowadził Declana do jego nowego gabinetu. Caroline odetchne˛ła i zabrała sie˛ do pracy. 20 LILIAN DARCY
Po czterech godzinach i paru wycieczkach do labora- torium albo do gabinetu Toma z pytaniami, poczuła bo´l w krzyz˙u i zamierzała wykonac´ kilka c´wiczen´ rozcia˛- gaja˛cych. Zamo´wiono nowe ergonomiczne krzesła, ale jeszcze do nich nie dotarły. Tyle godzin przy mikro- skopie, i to przy pełnej koncentracji. Odsune˛łakrzesłoi wycia˛gne˛łaramiona.Wtymsamym momencie Tom i Declan przechodzili obok pokoju cy- tologo´wi przystane˛liwdrzwiach.Wtensposo´bobaj mieli okazje˛ ujrzec´, z˙e Caroline przecia˛ga sie˛ jak kotka. – Zabieram Declana na lunch do miasta – poinfor- mował Tom. – Glenfallon zaskoczy go pozytywnie, zwłaszcza jez˙eli po´jdziemy przez Old Bank. – Pie˛knie–powiedziałaiomalnieugryzłasie˛ wje˛zyk. – Moz˙e poszłaby pani z nami? – zaproponował Irlandczyk, posyłaja˛c jej us´miech. – Dzie˛kuje˛, umo´wiłam sie˛ z Natalia˛ – odparła, wy- tra˛cona z ro´wnowagi. Declan wzruszył ramionami i opus´cił ka˛ciki ust. – Szkoda. Za po´z´no us´wiadomiła sobie, z˙e jego propozycja nie była czysta˛ uprzejmos´cia˛. On rzeczywis´cie chciał, by ktos´ pomo´gł mu stonowac´ entuzjazm Toma. Och, Tom, drogi, zdesperowany Tom! Be˛dziemy miec´ szcze˛s´cie, jes´li zatrzymamy tu tego nowego przez po´ł roku, pomys´lała, kiedy obaj me˛z˙czyz´ni byli juz˙ na schodach. 21MIŁOSNA TERAPIA
ROZDZIAŁ TRZECI – Powinnam była odmo´wic´ Tomowi – mrukne˛ła pod nosem, z wybiciem pia˛tej po południu parkuja˛c samo- cho´d przed domem rodzico´w. – Naprawde˛ nie mam na to ochoty. – Declan wyszedł wczes´niej – poinformował ja˛Tom przed po´ł godzina˛. – Nie skon´czył sie˛ rozpakowywac´. Wpadnij do niego w drodze do domu, dobrze? Z˙eby sie˛ upewnic´, czy wszystko gra. Moz˙esz przy okazji wspo- mniec´ o grillu. Natalia che˛tnie uz˙yczy nam swojego ogrodu. – Moz˙esz mu jutro sam wspomniec´. – Im szybciej, tym lepiej – odparł stanowczo Tom – bo jeszcze sobie co innego zaplanuje. – No to zadzwon´ do niego. – Lepiej to zrobic´ osobis´cie. Tylko ba˛dz´ elastyczna, Caroline. Jes´li zechce przyjs´c´ z Suzy, a ona nie przyjez˙- dz˙a na ten weekend, zaproponuj naste˛pny. – W porza˛dku. – Rozumiała niepoko´j Toma, choc´ miała przy tym s´wiadomos´c´, z˙e Tom z´le zabiera sie˛ do rzeczy. No i niestety naprawde˛ nie miała z˙adnej wymo´wki. Josh w poniedziałki po lekcjach chodził z Rohanem na gimnastyke˛. Matka Rohana zaofiarowała sie˛, z˙e od- bierze chłopco´w i zatrzyma Josha na kolacji.
Declan nie znał rzecz jasna tych plano´w, ale jes´li szcze˛s´cie jej dopisze, nie zastanie go w domu... – Czes´c´ – rzuciła, kiedy stana˛ł w drzwiach. – Czes´c´, witam. – Posłał jej wymuszony us´miech. Spodnie i koszule˛, w kto´rych był w pracy, zamienił na znoszone dz˙insy, sportowe buty i czarny T-shirt. Caro- line nie miała poje˛cia, czy Suzy jest nadal w mies´cie. Tak czy owak, czuła sie˛ tu jak intruz. – Wejdz´ – dodał po chwili. Jego długawe włosy lekko zburzyły sie˛ podczas prac domowych, czyms´ ubrudził twarz. Czuł to, bo wyja˛ł chusteczke˛ z kieszeni spodni i wytarł sie˛, marszcza˛c przy tym czoło. Czekał, az˙ Caroline zacznie mo´wic´. – Nie be˛de˛ wchodzic´. Wpadłam tylko zapytac´, czy wszystko w porza˛dku, czy jestes´cie zadowoleni. Z domu – dodała, jakby mo´gł odebrac´ jej słowa jako pytanie o stan ich zwia˛zku. – W porza˛dku – odparł. – Suzy rano wyjechała. Do kon´ca tygodnia pracuje nad scenariuszem. Ale wszystko gra, z kurka leci ciepła woda, lodo´wka chłodzi, czego wie˛cej moglibys´my pragna˛c´? – To dobrze. S´wietnie. – O, cos´ mi sie˛ przypomniało. Czy mo´głbym gdzies´ przechowac´ opro´z˙nione pudła? – Rozcia˛gna˛ł ostatnie słowo, kto´re jakby odbiło sie˛ od jego je˛zyka i zadrz˙ało. Caroline mogłaby zamkna˛c´ oczy i słuchac´ jego akcentu tak, jak słucha sie˛ muzyki. – Moz˙e na go´rze? Albo w garaz˙u, jez˙eli nie przecieka? Poskładam je. Nie zajma˛ duz˙o miejsca, ale chce˛ je zatrzymac´. Przez dwa lata. Do chwili, kiedy wraz z Suzy wro´ci do Sydney. Marzenie szefa to marzenie s´cie˛tej głowy. 23MIŁOSNA TERAPIA
– Moz˙e byc´ – odrzekła ogo´lnikowo, czuja˛c, jak ze wzgle˛du na Toma zalewa ja˛fala rozczarowania. – W ga- raz˙u powinno byc´ sucho, tak, albo na strychu. Wie˛c jak wolisz. – S´wietnie. – W garaz˙u jest aluminiowa drabina. Moz˙esz poło- z˙yc´ ja˛ na betonie, a na niej pudła. W ten sposo´b be˛dzie przepływ powietrza pod spodem i nie dostanie sie˛ do nich wilgoc´. – Dobry pomysł. Dzie˛ki. Widziała, z˙e według Declana rozmowa dobiegła kon´ca. – Hm – zacze˛ła. – Mam jeszcze zaprosic´ cie˛ na grilla. – Masz mnie zaprosic´? – W imieniu Toma. To znaczy rozmawialis´my o tym, wszyscy. Grill be˛dzie u Natalii. Takie powitanie na oddziale, okazja, z˙eby poznac´ ludzi ze szpitala, a takz˙e nasze rodziny. W ten weekend albo naste˛pny, zalez˙y, kiedy be˛dzie Suzy. Bo oczywis´cie ona tez˙ jest zaproszona, chcemy... Zamilcz, Caroline. – Nie jestem pewien, kiedy przyjedzie. – Mie˛dzy jego brwiami powstała zmarszczka. Nadała mu dos´c´ złowrogi wygla˛d, sugeruja˛c, z˙e za jego uprzejmos´cia˛ i przychylnym usposobieniem kryje sie˛ silna wola. – Zalez˙y, czy be˛dzie robiła poprawki. Dam ci znac´, dobrze? – Powiadom Toma. – Mogłabys´ przy okazji napomkna˛c´ Tomowi, z˙eby sie˛ troche˛ wyluzował? – Us´miechna˛ł sie˛ przepraszaja˛co, 24 LILIAN DARCY
a w jego policzku pokazał sie˛ dołeczek. – Czuje˛ sie˛ troche˛... Wiedziała, z˙e ,,troche˛’’ to delikatnie powiedziane. – Tak, wiem, przytłoczony, wiem. – Przyłoz˙yła dło- nie do rozpalonych policzko´w. – Pozwo´l, z˙e przeprosze˛ w jego imieniu. Tom ma jak najlepsze che˛ci, ale czasami nie potrafi odpus´cic´. Nie znieche˛caj sie˛, poniewaz˙ wszyscy tu z˙ywimy głe˛boka˛ nadzieje˛, z˙e zostaniesz... O do diabła! Robie˛ to samo. Jestem ro´wnie z˙ałosna jak Tom. Podniosła na niego wzrok, krzywia˛c wargi w roz- paczliwym grymasie, i rozłoz˙yła bezradnie ramiona. – Hej, no juz˙. – Jego głos był jak słodkie mleko. – To s´mieszne. Moz˙e jednak wejdziesz? Powaz˙nie, napijemy sie˛ wina. Albo piwa, jes´li wolisz. Mam jedno i drugie. – Nie, ja... – Moz˙e udac´, z˙e musi odebrac´ Josha. – Bardzo prosze˛. Wybacz, z˙e nie pomys´lałem o tym od razu. Chyba nie masz zamiaru przez naste˛pna˛godzi- ne˛ wcielac´ sie˛ w przewodnik po Glenfallon, co? – Och nie! Czy Tom...? – Całe trzy kwadranse. Wytwo´rnie win, gaje oliwne, Park Narodowy Carrawirra... – O nie, to straszne! Rozes´miała sie˛, poniewaz˙ Declan sie˛ s´miał. A wtedy jego oczy były bardziej niebieskie niz˙ szare, i błysz- czały. Dzie˛ki Bogu, z˙e ma poczucie humoru! Poszła za nim do kuchni. Po drodze przezabawnie nas´ladował akcent Toma, akcent wykształconego Au- stralijczyka, kto´ry je˛zykiem wprost z reklamowego folderu zachwala uroki Glenfallon. – ,,Połoz˙one pos´ro´d wzgo´rz, kto´re schodza˛łagodnie 25MIŁOSNA TERAPIA