Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Darcy Lilian - W imię ideałów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :680.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Darcy Lilian - W imię ideałów.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse D
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 123 osób, 93 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 117 stron)

1 Lilian Darcy W imię ideałów

2 ROZDZIAŁ PIERWSZY Pewnie i tak nie udało im się wszystkiego spakować, coś na pewno zostawili, myślał Pete Croft, gdy po raz ostatni obchodził dom i ogród Emmy Burns. Jakąś zabawkę czy garść monet w pustej szufladzie. Czy tylko? Nie miał wątpliwości, że on i dziewczynki zostawiają za sobą wiele w sferze osobistej. Stał na werandzie, spoglądając na ogród. Nastał pierwszy weekend września, początek australijskiej wiosny, i na tle bujnej zieleni rozkwitały pierwsze pąki narcyzów i akacji. Rano porządkował trawnik - w powietrzu unosił się jeszcze zapach świeżo skoszonej trawy. Słychać było warkot innych kosiarek, a ten typowo weekendowy odgłos, kojący i optymistyczny, dawał mu poczucie bezpieczeństwa, którego w swojej sytuacji raczej by się nie spodziewał. Wrócił do domu. Wyfroterowane podłogi lśniły w porannym słońcu, sprawiając, że pokój wyglądał radośnie. W każdą inną sobotę rozciągnąłby się na kanapie z gazetą w jednej ręce oraz filiżanką kawy w drugiej i odpoczywał po męczącym tygodniu. Dziś nie mógł, ponieważ się wyprowadzał - jutro do Glen- fallon wraca z Paryża Emma. Czuł się tu szczęśliwy jak nigdzie. Przez całe trzy miesiące, gdy pod nieobecność Emmy wynajmował wraz z córkami jej dom, miał wrażenie, że znajduje się w oazie spokoju. Mimo że Emma już dawno wyjechała, wydawało mu się, że jej obecność czuje się w całym domu jak nieokreślony, miły zapach. Żałował też, że skończy się jego korespondencja elektroniczna z Emmą, która pozwoliła im się zaprzyjaźnić, a dla niego stała się źródłem wytchnienia od codziennych trosk. Właśnie tych kilku rzeczy będzie mu brakowało najbardziej: spokoju, wymiany serdecznych listów i widoku swoich czteroletnich córek bliźniaczek bawiących się w „mysim domku" pod rozłożystym krzakiem hortensji. RS

3 Radosnych i beztroskich, bo nie mających jeszcze świadomości, że ich rodzice się rozwodzą. Emma wróciła w niedzielę i niemal natychmiast zauważyła, że doktor Croft zostawił kilka rzeczy. Część nieprzypadkowo - jak na przykład sympatyczną widokówkę ze szczeniakami na odwrocie oraz słowami: „Witaj w domu! Dziękuję za użyczenie mi choć na chwilę tego kawałka raju, jakim jest twój dom, kiedy go ogromnie potrzebowałem, Pete. PS. Koniecznie podaj mi nazwy kolorów na ścianach!" Podobne były jego e-maile: proste i rzeczowe, przynajmniej większość z nich. Przeskakiwał z tematu na temat, ze zwierzeń na prozaiczne informacje i spo- strzeżenia. Odpowiadała mu w tym samym tonie i nieraz się zdarzało, że ich elektroniczna rozmowa trwała nieprzerwanie kilka dni. Próżno by w niej szukać typowych tematów, które powinny łączyć właścicielkę domu z najemcą. Emma uśmiechnęła się na wspomnienie ich korespondencji, dzięki której wytworzyła się między nimi dosyć szczególna więź. Choć na gruncie zawodowym znała Pete'a od kilkunastu lat i często pracowali ramię w ramię, trzeba było jej wyjazdu na drugi kraniec świata, by poznali się od innej strony. Chociaż po podróży Emma padała ze zmęczenia, musiała szybko wrócić do prozaicznej rzeczywistości - we wtorek miała pierwszy dyżur i musiała się do niego przygotować. Na razie wałęsała się bezmyślnie po domu i ogrodzie, odkrywając coraz to nowe ślady bytności swoich niedawnych lokatorów. Pete naprawił klamkę ogrodo- wej furtki i porwaną siatkę przeciw muchom w kuchni. Zauważała też, którymi ścieżkami chadzały jego czteroletnie córeczki, Jessie i Zoe, a na rabatce narcyzów znalazła brązowego konika z klocków lego. Z kolei w łazience odkryła zupełnie nowy flakon wody kolońskiej, który musiał zostawić ich ojciec. Zebrała zapomniane przez nich rzeczy, by je oddać Pete'owi przy pierwszej nadarzającej się okazji. RS

4 Potem, pożegnawszy się w myślach z trzema beztroskimi miesiącami w Paryżu, zakasała rękawy i zabrała się do pracy. - Doktor Croft? Tu Patsy McNichol. - Witaj, Patsy. Co się dzieje? Pete zamrugał oczami, starając się strząsnąć z powiek resztki snu. Czerwone cyfry na zegarze radiowym wskazywały dwadzieścia pięć po szóstej i na dworze panował jeszcze lekki półmrok. Zmusił się do zebrania myśli - pacjentka pewnie nie bez powodu dzwoni o tak wczesnej porze. - Znów krwawię. Czuję też skurcze - tłumaczyła Patsy. - Możesz je opisać? - Trochę jak przy menstruacji, tyle że ostrzejsze. Ale najgorsze jest to krwawienie... - Mam nadzieję, że leżysz! - Tak, z nogami do góry. - Czy Brian może cię przywieźć do szpitala? - Już jesteśmy ubrani. Tylko czekaliśmy, żeby nie budzić cię po nocy. Pete zdusił westchnienie - nie chciał, by Patsy było przykro. Co za ludzie! Jedni nie wahają się wydzwaniać do niego o każdej porze dnia i nocy z byle głupstwem, inni zaś, dobrze wychowani, jak Patsy i jej mąż, czekają do ostatniej chwili, by mu nie zakłócić nocnego odpoczynku. . - W takim razie jedźcie do szpitala. Ubrał się szybko i w drodze do pracy przypominał sobie wszystko, co wiedział na temat przebiegu ciąży Patsy. Ma trzydzieści pięć lat, więc jest w odpowiednim wieku na pierwszą ciążę. Niestety, zaraz na początku na ściance macicy rozwinął się włókniak, który mógł zagrażać płodowi. Gdyby narośl wykryto przed zajściem Patsy w ciążę, można by ją usunąć. Teraz jest to ryzykowne. We krwi pojawiła się duża ilość hormonów, estrogenu i progesteronu, które stymulowały rozwój płodu, ale także włókniaka. RS

5 Na szczęście ciąża przebiegała bez zakłóceń aż do niedawna, gdy USG ujawniło, że dziecko nie otrzymuje optymalnej ilości pożywienia i jest dużo mniejsze niż wymagają normy. No a teraz to krwawienie. Patsy była w trzydziestym trzecim tygodniu ciąży. Jeśli bóle, które odczuwa, to skurcze porodowe, czy nie powinien odesłać jej do Sydney lub Canberry? A może jednak starać się przyjąć poród skromnymi środkami, jakimi rozporządzali w swoim niewielkim szpitaliku w Glenfallon? Samochodowy zegar wskazywał szóstą czterdzieści jeden, gdy wjeżdżał na parking za budynkiem szpitala. Wszedł na oddział. Patsy i jej mąż Brian odpowiadali właśnie na pytania dwóch położnych kończących dyżur, Kit McConnell i Julie Wong. - Jak tam, Patsy? - zapytał Pete. - Skurcze stają cię coraz częstsze. O, znów! - Twarz pacjentki wykrzywił grymas bólu. Widział, że stan Patsy nie jest najlepszy. Z trudnością się porusza, no i dalej krwawi, toteż w tej sytuacji przeniesienie jej do innego szpitala może być niebez- pieczne. Choć podobne ryzyko może nieść przyjęcie porodu u nich, nie miał wyboru. Mógł liczyć jedynie na doskonałe umiejętności personelu. - No dobrze - powiedział w końcu. - Przede wszystkim proszę się położyć, Patsy. Muszę zobaczyć, co się dzieje. Pete stwierdził, że rozwarcie macicy wynosi sześć centymetrów. Nie podobała mu się pozycja dziecka. Dziewczynka nóżkami i pośladkami przesunęła się w dół, a głową pod serce matki. Jej serce biło miarowo i mocno, problem jednak stanowiło krwawienie oraz wielkość dziecka. Od samego początku było pozbawione możliwości swobodnego rozwoju z powodu włókniaka. No i nadal miało za mało tygodni, by ryzykować poród. - Zaraz wracam - rzucił Pete do Patsy i skierował się do dyżurki. RS

6 W drzwiach dosłownie zderzył się z Emmą Burns. Przez chwilę przyglądali się sobie, zaskoczeni tak nagłym spotkaniem, a potem roześmiali się jednocześnie. - Cześć, Emmo - odezwał się Pete. - Witaj na starych śmieciach. - Cześć, Pete... Zapadła niezręczna cisza. Żadne z nich nie wiedziało, jak się zachować. Pete zastanawiał się gorączkowo, co powiedzieć. Chciał koniecznie dodać coś bardziej osobistego, nawiązać w jakiś sposób do ich korespondencji, która tak bardzo ich zbliżyła, ale miał zupełną pustkę w głowie. Zwłaszcza że Emma się zmieniła. Inaczej wyglądały jej włosy, oczy, usta. Trzymiesięczny pobyt w Paryżu zupełnie ją odmienił, zdecydowanie na korzyć, choć Pete nie potrafił określić, skąd brało się takie wrażenie. Mimo to nie zawołał: „Świetnie wyglądasz, Emmo", tylko wykrztusił: - Mogłabyś sprawdzić, czy operacyjna jest wolna? Mam nadzieję, że nie grozi wam jakiś zabieg? - Nie, na razie pełny spokój. - W takim razie dzwonię do Giana di Luzio i Nell Cassidy. Mam pacjentkę, której stan przyprawia mnie o gęsią skórkę. - Co się dzieje? - Emma miała miły i spokojny głos. - Wolałabym wiedzieć, bo w drodze do szpitala znajduje się inna pacjentka z bólami porodowymi. Pewnie chciałbyś, żebym wam pomagała? - Owszem. A potem, skoro już wróciłaś, chciałbym prosić, żebyś zajęła się dzieckiem, jeśli je uratujemy... Pięć lat wcześniej Emma przeszła w Sydney kurs opieki neonatalnej i ilekroć zdarzały się porody z powikłaniami, dzieci oddawano pod opiekę właśnie jej. - Istnieje takie ryzyko? - spytała przygaszonym głosem. - Niestety - Pete pokiwał głową - choć na razie jestem optymistą. Szczególnie, dodał w myślach, jeśli dziecko znajdzie się pod opieką tak doświadczonej położnej jak Emma. Doskonałej zarówno w indywidualnym działa- RS

7 niu, jak i pracy zespołowej. Radzącej sobie z każdą sytuacją i z każdym człowiekiem, czy jest nim zdenerwowany przyszły ojciec gryzący palce przed porodówką, czy przemęczony lekarz. Znamionował ją zrównoważony charakter, skrupulatność i umiejętność przewidywania potencjalnych problemów. Pete naszkicował jej pokrótce sytuację. - Rozumiem - rzekła po chwili. - Rzeczywiście, bez doktora di Luzio się nie obejdzie. Gian di Luzio był położnikiem i ginekologiem, jedynym lekarzem o takiej specjalności w promieniu wielu kilometrów. Jak w przypadku innych niewielkich australijskich miasteczek, Glenfallon cierpiało na brak fachowców. W rezultacie wielu lekarzy ze specjalizacją w jednej dziedzinie zmuszonych było do nabywania dodatkowych kwalifikacji. Tak jak Pete, internista, który wrócił do Glenfallon na początku roku po dwóch latach spędzonych w Sydney i miał teraz w szpitalu najwyższe kwalifikacje położnicze, oprócz właśnie Giana. Dlatego w szczególnie skomplikowanych sytuacjach zawsze prosił o pomoc bardziej doświadczonego kolegę. Podobnie było z Nell Cassidy, szefową oddziału nagłych wypadków, którym kierowała żelazną ręką. Odznaczała się wyjątkową bystrością i intuicją w ocenie stanu pacjenta. Oprócz tego w każdej sytuacji zachowywała kamienny spokój i jako zasadę przyjęła, że o pacjenta trzeba walczyć do końca. Niedawno wsławiła się uratowaniem Amber Szabo, czteroletniej dziewczynki, która omal nie utonęła w basenie. Stan dziecka poprawił się niemal błyskawicznie, Amber zaczęła się nawet uśmiechać i zagadywać do pielęgniarek i lekarzy. Cały personel gotów był świętować, szczęśliwy, że dziewczynka tak szybko zdrowieje. Jedna Nell nie dołączyła do triumfującego chóru i co chwila cierpliwie sprawdzała stan pacjentki. Dwa dni później, gdy Amber czuła się już znakomicie i robiono przymiarki, by zwolnić ją do domu, nagle nastąpił gwałtowny kryzys i Nell Cassidy cudem wyrwała dziecko z rąk śmierci. RS

8 Dlatego Pete ignorował sarkania personelu nagłych wypadków na surowość swej szefowej. Dla niego Nell Cassidy była cenniejsza niż złoto. O siódmej dwadzieścia zebrał się już cały zespół. Przygotowano krew do transfuzji dla Patsy, a na dziecko czekała cała neonatologiczna wyprawka, do której należały: respirator i tlen, inkubator, monitory akcji serca i płuc, a także setki fiolek z różnorodnymi lekami. - Dziecko jest strasznie małe - zauważyła jedna z położnych. - Ma chyba najwyżej trzydzieści cztery tygodnie. - Czy waszym zdaniem można wstrzymać poród? - spytał Pete. - Nie. Rozwarcie szyjki jest pełne i skurcze występują już co minutę. W tym momencie w szpitalu pojawiła się kolejna rodząca pacjentka, Rebecca Childer. Pete westchnął. Miał tylko nadzieję, że jej dziecko poczeka z przyjściem na świat do czasu, aż uporają się z porodem Patsy. - Pete Croft wygląda okropnie - szepnęła Emma do Nell. Choć Emma była młodsza od Nell o rok, przyjaźniły się ze sobą od czasu szkoły, a konkretnie od siedemnastu lat, gdy razem grały w słynnej ze swych sukcesów drużynie siatkówki. Ich przyjaźń przetrwała, mimo że wybrały różne, choć pokrewne zawody, a po studiach czasami długo się nie widywały. A poza tym bez skrępowania wytykały sobie, co im się w każdej z nich nie podoba. Emma twierdziła na przykład, że Nell jest czasem w pracy zbyt chłodna i bezkompromisowa. Nell z kolei nie potrafiła zrozumieć, jak jej przyjaciółka znosi „tę starą pijawkę", macochę Emmy. W końcu przestała jej wiercić dziurę w brzuchu, bo rzeczywiście niezbyt sympatyczna macocha Emmy wyprowadziła się do własnej córki. - Okropnie to może nie - sprostowała Nell - ale wygląda na zmęczonego i zestresowanego. - Właśnie o to mi chodzi. RS

9 - To normalka u ludzi, którym wali się małżeństwo, a jednocześnie się zastanawiają, czy go nie ratować. - Sądziłam, że ten etap ma już za sobą, że zdecydowali się z żoną nieodwołalnie na rozwód? Przynajmniej w mailach zawsze... - Emma zawahała się. - Zresztą nieważne. W każdym razie po tym, co i jak pisał, nie spodziewałam się, że jest taki przygaszony. - Potrzeba trochę czasu, żeby się pozbierać, Emmo. A skoro w mailach wspominał o rozwodzie, to jesteś ode mnie bardziej na bieżąco. - Nie jestem tego taka pewna - powiedziała szybko Emma. Żałowała, że sprowadziła rozmowę na takie tory. Nie miała teraz ochoty na analizowanie z przyjaciółką życia Pete'a czy charakteru ich korespondencji. Faktem było, że dzięki trwającej trzy miesiące nieustającej wymianie myśli i wrażeń, momentami niezwykle osobistych, Pete stał jej się bardzo bliski i z niepokojem patrzyła, jak zżera go stres. Na szczęście na jego twarzy dostrzegła także inny wyraz. Gdy ją dziś spotkał, na krótką chwilę ożywił się, a nawet rozpromienił, i jego znużone oczy nabrały blasku. Problemy osobiste nie wpłynęły jednak w żaden sposób na jego atrakcyjność. Pete prezentował się doskonale jako mężczyzna. Emma była zaskoczona, że właściwie nigdy tego nie zauważyła. Może dlatego, że nie był wysokim brunetem o silnych męskich rysach, o jakim zwykle marzą kobiety. Owszem, był wysoki, ale nie potężny - miał jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu i odznaczał się proporcjonalną, sportową sylwetką. Jego złotobrązowe oczy nie należały do tych, które wciągają kobiety w tajemniczą otchłań. Zbyt wiele było w nich bystrości oraz uwagi dla partnera, zbyt wiele skłonności do żartobliwego błysku, a jednocześnie zwykłego ludzkiego ciepła. RS

10 Miał karnację typowego Australijczyka - jasną i nieco chropawą z powodu gorącego słońca. Kobieta mogłaby się czuć nie najlepiej z taką skórą, natomiast do mężczyzny pasowała ona znakomicie. Nie zdążył się rano ogolić, toteż na brodzie i policzkach pojawił się złocisty zarost otaczający zdecydowane, ale ładnie uformowane usta. Podczas pracy zaciskał je w skupieniu, a w innych chwilach, zwłaszcza gdy się uśmiechał, stawały się pełniejsze. Miał krótko przystrzyżone włosy o dwóch odcieniach - przy cebulkach rdzawozłociste, a potem, gdy płowiały od słońca, przechodziły w jasny blond. W ką- cikach oczu Pete'a pojawiły się ostatnio zmarszczki, które tak często prowokowały kobiety, by je wygładzić pocałunkami albo... Co mi się roi, pomyślała w nagłej panice Emma. Co mi strzeliło do głowy, żeby nagle myśleć w ten sposób o starym dobrym znajomym? Może dlatego inaczej go postrzegała, bo do siebie pisywali? A może dlatego, że mieszkał w jej domu, spał w jej sypialni? Używał jej sztućców, stąpał po tej samej trawie i wszystko to razem stworzyło jakieś poczucie intymnej więzi między nimi? - Jestem gotowy, pacjentka znieczulona - oznajmił anestezjolog, Harry Ang. Emma posłała starszemu lekarzowi uśmiech. Lubiła go. Był nieco nieśmiały i bardzo sympatyczny dla średniego personelu medycznego. Gian di Luzio sprawdzał w skupieniu, czy przygotowano odpowiednie narzędzia chirurgiczne. W tym czasie Pete wziął lancet i wykonał zdecydowane cięcie na brzuchu Patsy. Gian szybkim spojrzeniem ocenił sytuację i kiwnął głową. Pete zrobił następne cięcie i dotarł do córeczki Patsy. Gian natychmiast ujął w dłonie sinawy, śliski kłębuszek kończyn i podał go Nell. Oczy Pete'a patrzyły czujnie znad maski chirurgicznej - czekał na krzyk dziecka. - Strasznie malutka... - wyszeptał doktor Ang. RS

11 Nell tymczasem przeczyściła nos i gardło dziewczynki, a potem zaczęła delikatnie masować jej klatkę piersiową. - No, skarbie - mruknęła zduszonym głosem. - Nie rób nam kawałów. Emma tymczasem odcięła i podwiązała pępowinę, zerkając przez ramię na to, co robi przyjaciółka. Niestety, stan dziecka pozostawał bez zmian. - Dobrze, dość tego! - zawołała Nell. - Mała nadal nie oddycha. Trzeba podać jej tlen. Emma podsunęła respirator i nałożyła na główkę dziecka miniaturowy czepek, by nie straciło ani odrobiny ciepła. Tymczasem Gian di Luzio sprawdzał stan matki. - Krwotoku na razie nie udało się zatrzymać. Pete, zobacz, jak wygląda łożysko. Dziw, że donosiła ciążę. Trzeba jak najszybciej usunąć włókniak i zatamować krwawienie. - Gian obejrzał się na zespół reanimujący dziecko. - Co tam u ciebie, Nell? - Robimy, co możemy - odparła. Teraz ona przykładała maskę tlenową do twarzyczki dziecka, pompując delikatnie powietrze w malutkie płuca i co chwila sprawdzając stetoskopem, czy coś się zmieniło. - Jeszcze jedna próba. Jeśli się nie powiedzie, trzeba zastosować intubację. Rytm serca jest powolny i miarowy, ale słychać jakiś szmer. Od odcięcia pępowiny upłynęły niemal dwie minuty, toteż pozostawało coraz mniej czasu na decyzję - brak dopływu tlenu do mózgu dziecka może spowodować nieodwracalne zmiany. - Emmo, jesteś gotowa? - spytała Nell. - Tak. - Emma przygotowała rurkę do intubacji. Była wręcz miniaturowa, mimo to przy tak żałośnie malutkim ciałku istniało niebezpieczeństwo, że zamiast do krtani, wprowadzi się ją do żołądka. Nell zdecydowała się na ostatnią próbę sprowokowania dziewczynki do samodzielnego oddychania za pomocą respiratora. RS

12 - No, maluszku - przemawiała pieszczotliwie, stukając niemowlę palcem w stópki, masując klatkę piersiową, wypróbowując wszystkie znane jej sposoby stabilizacji oddechu. Wyglądała jak zwykle na opanowaną, ale Emma doskonale wiedziała, że pod tą maską kryje się wrażliwa i czuła osoba. - Boże, wreszcie! - zawołała nagle Nell. - Zaczęła oddychać! Serce bije szybciej, skóra zabarwia się na różowo. Skala Apgara w pięć minut po urodzeniu była kluczowa do sformułowania prognoz rozwoju dziecka i Emma szybko zaczęła rachować w myślach punkty za oddychanie, liczbę uderzeń serca na minutę, zabarwienie skóry, napięcie mięśni, odruchy. Siedem. Niewiele. Za mało o jeden punkt. Tymczasem Pete, Gian i towarzysząca im instrumentariuszka, Mary Ellen, nadal zajmowali się Patsy. Ciśnienie krwi spadało i doktor Ang coraz bardziej się niepokoił. - Spokojnie, łożysko zaczyna odchodzić, ale krwotok się wzmaga - zauważył Gian. Głos miał spokojny, niemal leniwy, ale nikt, kto go znał, nie dał się zwieść. Nerwy miał napięte do granic wytrzymałości. - Mary Ellen, przyżeganie. Świetnie, wreszcie udało się zatamować krwotok. - No proszę, jaka nasza mała robi się różowiutka! - wołała Nell z satysfakcją, nachylając się nad noworodkiem. - A oddycha, jakby miała miechy kowalskie w płucach! Emma hamowała łzy, widząc, jak stan noworodka poprawia się z minuty na minutę. Początkowo z trudem panowała nad przerażeniem - sina barwa skóry mogła oznaczać najgorsze. Różowy kolor rozprzestrzeniający się powoli po całym ciałku był jak wyjście radosnego słońca zza chmur. - Bogu dzięki... - wyszeptała i spojrzała na Pete'a. Choć miał trzydzieści sześć lat, wyglądał o kilka lat starzej. Widocznie był tak wyczerpany, że każda stresująca sytuacja działała na niego w dwójnasób. Znów RS

13 zapragnęła pogładzić go po zmęczonej twarzy, przynieść choć trochę ukojenia. I znów zganiła się za ten niezrozumiały impuls. Pete jakby wyczuł jej wzrok, bo podniósł głowę i posłał jej uśmiech, od którego Emmie ugięły się kolana. Teraz, gdy ani noworodkowi, ani jego matce nie grozi niebezpieczeństwo, świat znów nabiera weselszych barw. ROZDZIAŁ DRUGI - Panie doktorze, przypominam, że nasza druga pacjentka, Rebecca Childer, jest gotowa do porodu - zwróciła się do Pete'a Bronwyn, także położna, koleżanka Emmy. - Oczywiście, pamiętam. Mała Lucy McNichol wyglądała już doskonale, o wiele lepiej niż można się było spodziewać po początkowym przebiegu porodu. Ważyła niewiele ponad półtora kilograma, jednakże szybko nabierała sił i zaczęła nawet ssać pierś. Teraz w kolejce czekała Rebecca. Pete obawiał się, że i tutaj poród nie przebiegnie bez zakłóceń. Nie można było ustalić dokładnej daty poczęcia dziecka, nie było też potrzebnych badań USG, na podstawie których można by określić, ile dziecko ma tygodni. - Przygotuj się, że za niedługo znów wezwiemy cię na porodówkę - powiedział do Nell, gdy ta wybierała się z powrotem na swój oddział. - Mam kolejną pacjentkę z potencjalnymi powikłaniami. - Nie ma sprawy. I tak chcę do was wpaść, żeby zobaczyć, jak się sprawuje nasza Lucy. Nie wiem, czy wspominałam, że w okolicy jej serduszka słyszałam lekki szmer. To oczywiście częste, ale wolę dmuchać na zimne. W razie czego dzwoń. RS

14 Pete uzupełnił notatki na temat zdrowia pani McNichol oraz jej córeczki, po czym wszedł do pokoju nowej pacjentki. - Jak się czujesz, Rebecco? - spytał. Nie odpowiedziała. Posłała mu wrogie spojrzenie, z którego nic sobie nie robił. Gdyby nie spytał jej o samopoczucie, pewnie popatrzyłaby na niego jeszcze ostrzej. Bolesne skurcze trwały regularnie i widać było, że kobieta znosi je z największym trudem. W przerwie pomiędzy nimi Pete zbadał młodą pacjentkę i sprawdził osłuchowo stan dziecka - także dziewczynki. Nie stwierdził żadnych nieprawidłowości - z wyjątkiem tego, że dziecko było bardzo małe. Pete zgodził się z sugestią Bronwyn, że dziewczynka nie może mieć trzydziestu siedmiu tygodni, jak twierdziła jej matka. Twarz Rebeki wykrzywił kolejny paroksyzm bólu. - Dłużej tego nie zniosę - jęknęła przez zęby. - Nikt mnie nie uprzedził, że to będzie taki koszmar! - Jeszcze trochę, Rebecco - uspokajała ją Bronwyn. - Radzi sobie pani doskonale. - Proszę mi nie wciskać kitu! Pete posłał Bronwyn współczujący uśmiech. Trudne pacjentki zdarzały się od czasu do czasu i nie było na to rady. Ponownie posłuchał rytmu serca dziecka i z niepokojem zauważył, że tym razem jest on wolniejszy niż poprzednio. - Proszę jak najszybciej wezwać doktor Cassidy. Na wszelki wypadek wolałbym ją mieć pod ręką. - Czy zawołać też Emmę? - spytała Bronwyn. - Jak najbardziej. Rebecca ponownie jęknęła i na wpół usiadła, podpierając się na rękach. Pete zauważył z niepokojem, że tym razem przy ujściu pokazała się główka dziecka, a RS

15 skurcze nie traciły na sile. Wyglądało na to, że za chwilę będą mieli na oddziale kolejnego noworodka. - Doskonale - mruknęła Nell do Emmy i Pete'a. - Mała jest chyba w doskonałym stanie. Podobnie jak Patsy, Rebecca urodziła dziewczynkę, której dały na imię Alethea. Choć imię brzmiało dość staroświecko, Emmie bardzo się podobało. Niestety, wkrótce po przyjściu dziewczynki na świat zaczęły się problemy. Jej oddech stał się płytki i nieregularny, więc natychmiast podłączono ją do respiratora. Nell, Emma i Pete przez godzinę robili wszystko, by ustabilizować stan dziecka. Gdy wreszcie osiągnęli cel, Pete poszedł do pani McNichol, zostawiając noworodka pod opieką Emmy i Nell. - Podniósł się poziom nasycenia krwi tlenem - wyliczała Nell. - Rytm serca w normie. Biorąc pod uwagę okoliczności, nieźle się sprawiliśmy. Byle nie przesadzać z optymizmem. - Co cię niepokoi, Nell? - spytała Emma. - Nie jestem pewna. Kiedy słuchałam jej serca, po raz kolejny słyszałam szmer, który mi się nie podobał. - Podobnie było u małej Lucy - zauważyła Emma. - Tak, wiem. Jak u większości dzieci, szczególnie wcześniaków. W przypadku Lucy to mnie nie martwiło, ponieważ jej ogólny stan był dobry. Zresztą Wcześniaki o mniejszej wadze z reguły lepiej się sprawują niż te duże, bo ich organy wewnętrzne mają mniej pracy. - Alethea też jest mała - zauważyła Emma. - Właśnie, i dlatego tym bardziej jestem zaniepokojona. Powinna nieźle sobie radzić, a tak nie jest. Na razie trzeba się postarać, żeby nabrała sił, a później zajmiemy się jej serduszkiem. - Nell zwróciła głowę w stronę noworodka. - Hej, Aletheo, zgadzasz się na mój plan, króliczku? Liczę na współpracę z twojej strony. Chyba nie chcesz, aby cały szpital chodził koło ciebie na dwóch łapkach? RS

16 Nell przemawiała do dziecka niskim, pieszczotliwym głosem, zupełnie innym niż ten, którym posługiwała się w rozmowie z dorosłymi. Po raz kolejny osłuchała dziecko. - Na razie serce pracuje zadowalająco - oznajmiła. - Jeśli coś się zmieni lub gdy szmer nie zniknie, zrobię kilka dodatkowych badań. - Myślisz, że to może być otwarty przewód tętniczy? - podsunęła Emma, przypominając sobie błyskawicznie, co wie na ten temat. Przewód tętniczy stanowi część układu krążenia podczas życia płodowego dziecka, łącząc część tętniczą i żylną serca. U dzieci rodzących się w normalnym terminie przewód tętniczy zamyka się samoistnie wkrótce po porodzie, natomiast u wcześniaków pozostaje często otwarty. Krew tętnicza i żylna zaczyna się mieszać i dochodzi do zakłóceń pracy serca, a nawet do jego trwałego uszkodzenia. Na szczęście medycyna łatwo radzi sobie z tym schorzeniem, pod warunkiem, że w porę zostanie zdiagnozowane. - To całkiem możliwe - zgodziła się Nell. - Zastosujemy leki przyspieszające zamknięcie przewodu, a jeśli to nie pomoże, obawiam się, że dziewczynkę czeka operacja. - Oczywiście w Sydney. - Oczywiście. Bo choć poradzilibyśmy sobie od strony technicznej, brak nam wyposażenia. No, dość gadania. Przenosimy Aletheę do jej koleżanki, Lucy. A potem rozejrzyj się za ich mamami i Brianem McNicholem. Brian został odesłany do poczekalni podczas operacji żony, gdzie wlewał w siebie hektolitry herbaty. Emma zastanawiała się, gdzie przewieziono Patsy. Po znieczuleniu ogólnym i utracie takiej ilości krwi na pewno jeszcze na kilka dni zostanie zatrzymana w szpitalu. Przede wszystkim jednak musi odszukać Rebeccę Childer, by dodać jej otuchy. Dziewczyna była przerażona swoją sytuacją i najchętniej całą opiekę nad dzieckiem zostawiłaby w rękach pielęgniarek oraz własnej matki. A Emma RS

17 doskonale wiedziała, że najlepszym lekiem dla każdego noworodka jest matczyne ciepło. W dyżurce pielęgniarek siedziała tylko Bronwyn. Na widok Emmy powiedziała uspokajająco: - Na razie na froncie cisza. Miałam tylko jeden telefon od jakiejś zaniepokojonej dziewczyny w ciąży, której wydawało się, że już rodzi. Po rozmowie ze mną uznała, że to fałszywy alarm. Doktor Croft raczy się kawą w kuchni. Jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś o Patsy, to idź do niego. - Właśnie z tym przychodzę. Szukam też jej męża. - Wysłałam go na śniadanie. Snuł się tu jak upiór. - A gdzie podziała się Rebecca? - Dałam jej osobny pokoik i siedzi w nim z matką. Emma podziękowała za informacje i skierowała się do kuchni. Pete rzeczywiście pił kawę i widać było, że mu to dobrze robi. Na dźwięk jej kroków odwrócił głowę. - Emma... - powiedział ze zdziwieniem. Widać było, że myślami powędrował gdzieś daleko. - Przyszłam się dowiedzieć, co z panią McNichol. - Straciła mnóstwo krwi. Nie na tyle, by potrzebowała transfuzji, ale musi być pod kontrolą. Jaka to ulga, że obie powoli wracają do siebie. Sprawdzałyście z Nell, ile waży Alethea? - Tysiąc dwieście pięćdziesiąt gram. - Za mało o kilkaset gram. - W dodatku Nell odkryła w pracy serca niepokojący szmer. Możliwe, że to przetrwały przewód tętniczy. Póki serce pracuje prawidłowo, Nell chce poczekać z decyzją, co dalej. - Słusznie. - Pete zamknął na chwilę oczy i zaraz je otworzył. - Możliwe, że małą będzie trzeba odesłać do Sydney. RS

18 - Pewnie wolałbyś tego nie robić... - Pewnie nie. Może to dziwne, bo najprościej byłoby zwalić problem na czyjeś barki, ale ciężko mi będzie oddawać Aletheę do innego szpitala. Może dlatego, że Rebecca nie chce się nią zajmować? Nie ma za grosz zaufania do siebie w roli matki. - Też to zauważyłam... Najchętniej zostawiłaby córkę w naszych rękach. - Tak czy owak, zrobimy, co się da, by wyleczyć Aletheę własnymi siłami. Jeśli to zawiedzie, natychmiast wysyłamy ją do Sydney lub do Melbourne. - Nawet jeśli to przetrwały przewód, to operacja nie jest chyba tak skomplikowana jak dawniej? - Owszem - pokiwał głową Pete - bo to nie operacja na otwartym sercu. A jednak lepiej przeprowadzić ją w wyspecjalizowanym szpitalu pediatrycznym z oddziałem kardiochirurgicznym. Wracasz może na oddział? - Tak. - To chodźmy razem. Po chwili odszukali Nell, która pracowicie coś pisała w karcie dziecka. Obie dziewczynki spały, a na tle białego sprzętu inkubacyjnego wyglądały jak małe czerwone żabki. - Wracam do siebie - rzekła Nell na ich widok. - Wpadnę tu za dwie godziny. Emmo, sprawdzaj poziom tlenu we krwi i rytm serca. Gdyby nastąpiły zmiany, natychmiast daj mi znać. Obawiam się, Pete, że ta mała może mieć poważne problemy z sercem. - Słyszałem. Emma wspominała mi o twoich obawach. Zdaje się, że chcesz zaczekać z dokładniejszymi badaniami? - Tak, bo na razie nie jest najgorzej. Chciałabym zawczasu porozmawiać z Rebeccą o możliwości wysłania Alethei do specjalistycznego szpitala na operację. Ktoś powinien porozmawiać z matką Rebeki, panią Susan Childer. Przez telefon RS

19 mówiła dość rozsądnie, możliwe więc, że Rebecca trochę się przy niej uspokoi. Na razie tyle, trzymajcie się. Po wyjściu Nell, Pete sprawdził wyniki badań i stan Alethei. Emma przyglądała się dziewczynce. Jej mała twarzyczka, która ledwo wystawała spod czepka, wyglądała jak pomarszczona twarz wschodniego mędrca. - Zastanawiam się, czy na wszelki wypadek nie powiadomić szpitala w Sydney lub Melbourne - mruczał do siebie Pete. - Dobrze, że mamy tu Nell. - Racja. Nell nigdy nie podejmuje niepotrzebnego ryzyka, dlatego jest taka dobra. Podobnie do leczenia podchodził Pete. Był skrupulatny i uważny, zawsze szukał optymalnego rozwiązania, które by mogło pomóc pacjentowi. Nie wahał się korzystać z najnowszych osiągnięć medycyny, lecz wiedział też, co to tradycja. Dlatego nie miał pewności, jak postąpić w przypadku Rebeki i jej dziecka. Operacja w nowoczesnym szpitalu dawała dziewczynce o wiele większe szanse niż u nich. Z drugiej strony, pozbawiała ją kontaktu z matką, który czasami jest tysiąc razy lepszy dla dziecka niż najnowocześniejsza technika. Pete podniósł oczy na Emmę, jak obudzony z głębokiego snu. - Przepraszam. Zdaje się, że nadal wysyłam do ciebie maile, dzieląc się swoimi rozterkami. Tylko że tym razem robię to w myślach. - Gdy się uśmiechnął, zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się. - No tak, to wyjaśnia stan letargu, w który na chwilę zapadłeś - roześmiała się Emma. - A propos, nie miałem ci jeszcze okazji powiedzieć, że nasza korespondencja była dla mnie wytchnieniem i radością... - Bardzo mi miło. W pożegnalnej kartce napisałeś też, że mój dom był dla ciebie kawałkiem raju. RS

20 Emma czuła się dziwnie nieswojo pod wpływem ciepła emanującego z jego słów. Małe rozmiary salki sprawiały, że stali bardzo blisko siebie. O wiele za blisko, by mogła czuć się swobodnie. Biorąc pod uwagę fakt, że tak długo się znali, uważała za niepoważne tak właśnie reagować na obecność Pete'a. - Bo tak się u ciebie czułem, jak w spokojnym beztroskim raju, gdzie mogę odetchnąć od problemów. - Czy chodzi o Claire? - spytała Emma. - Dlatego jesteś taki zestresowany? - Tak - westchnął Pete. - Chodzi o Claire. - Przepraszam, że mieszam się w twoje sprawy, ale... - Daj spokój, Emmo. - Pete machnął ręką. - Cieszę się, że z kimś mogę pogadać. Zresztą, i tak o wszystkim sobie pisaliśmy. - Urwał, zbierając myśli. - A co do Claire... Wydawało się, że wszystko już ustaliliśmy, a potem nagle Claire zaczęła się wycofywać. Przestałem ją rozumieć. Pete miał tak zrozpaczoną minę, że Emma poczuła ukłucie w sercu. Miała ochotę dotknąć go, pogłaskać po policzku, wygładzić zmarszczki wokół oczu, ukoić go i przekonywać, że wszystko będzie dobrze. - Właściwie nie wiem, czemu ci się zwierzam. - Zaśmiał się nerwowo. - Może dlatego, że mnie słuchasz? Może dlatego, że spytałaś. A może dlatego, że znalazłaś się w odpowiedniej chwili w odpowiednim miejscu, kiedy miałem ochotę wyrzucić z siebie swoje frustracje. - Mam nadzieję, że to nie ja wywołałam twoje wzburzenie. Jeśli tak, to przepraszam za wtrącanie się w twoje sprawy. - Nie, nie, daj spokój! - zaprotestował Pete. - Nie masz za co przepraszać. Dziękuję za zainteresowanie i troskę. Powiem ci na koniec, że staram się o przy- znanie mi opieki nad dziewczynkami. Tylko proszę o całkowitą dyskrecję. - Możesz na mnie liczyć. RS

21 - A wracając do twojego domu... Szukałem podobnego, ale bezskutecznie. - Mówił tak cicho, że musiała się do niego zbliżyć, by go słyszeć. - W końcu coś znalazłem i staram się jak najszybciej zrobić tam prawdziwy dom dla dziewczynek. To budynek na nowym osiedlu, tym nad rzeką. - Doskonałe miejsce. - Na pewno, tylko że na razie to zupełna pustka. - Gdybym mogła pomóc, jestem do dyspozycji. Emma zastanawiała się, czy tak wyświechtana formuła cokolwiek jeszcze znaczy. Tym bardziej że właściwie nie są przyjaciółmi. Raczej znajomymi, kolegami z pracy, a zażyłość, która ich ostatnio połączyła, zawdzięczają komputerowi. Z drugiej strony, chęć niesienia pomocy Pete'owi była dla niej czymś oczywistym. - Dziękuję - odparł. - I skorzystam, jeśli zajdzie taka potrzeba. Pete nagle uśmiechnął się z zawstydzeniem, jakby żałował, że wciąga Emmę w osobiste sprawy. A może krępowało go, że po raz pierwszy robi to w trakcie bezpośredniej rozmowy, a nie podczas elektronicznej korespondencji. - Wracając do naszych pacjentów - przeszedł szybko na neutralny temat - to Patsy chciałaby zobaczyć córkę. - Powiem Mary Ellen, bo chyba ona ma ją teraz pod opieką. - A ciebie osobiście proszę o powiadomienie mnie, gdyby w stanie Alethei zaszły jakiekolwiek zmiany. - Oczywiście. Gdyby coś się działo, skontaktuję się z tobą i Nell. - W takim razie znikam. Nagle chyba wszyscy w mieście przypomnieli sobie, że jestem ich lekarzem. Uśmiechnął się na pożegnanie i wyszedł, a Emma odniosła wrażenie, że wraz z nim pomieszczenie to opuściło coś bardzo dla niej ważnego. RS

22 ROZDZIAŁ TRZECI Dochodziła czwarta, kiedy Emma kończyła pracę. Ociągała się jednak z pójściem do domu, nie wiedząc dokładnie dlaczego. Gdy jednak w drzwiach dyżurki stanął Pete, zdała sobie sprawę, że zwlekała z wyjściem, bo miała podświadomie nadzieję, że go jeszcze dziś zobaczy. - Wciąż w pracy? - spytał. - Właśnie wychodzę... - Dobrze, że cię złapałem. Pewnie miałaś okazję porozmawiać z Susan Childer. Co o niej sądzisz? - Rzeczywiście jest rozsądna, tak jak uważała Nell. Na tyle, że to jej przekazałam instrukcje dotyczące tego, jak Rebecca powinna dbać o siebie po wyjściu ze szpitala. Rebecce było tak pilno do domu, że po przyjeździe matki zaraz się wypisała. - No cóż... A co nowego z Aletheą? - Pete wziął kartę dziecka i zaczął ją przeglądać. - Widzę w notatkach, że Nell bez przerwy kontroluje jej stan. - Jak zwykle trzyma rękę na pulsie - odparła. Widząc, że Pete nadal studiuje notatki dotyczące stanu Alethei, dorzuciła: - No, na mnie już czas. Do widzenia. W ciągu następnych dwóch dni Emma i Pete spotykali się bardzo często, ale jedynie w sprawach zawodowych. Nawet jeśli istniała jakaś maleńka furtka do rozmów osobistych, żadne nie kwapiło się, by ją otworzyć szerzej. Patsy McNichol prawie nie opuszczała oddziału dla wcześniaków. Jej córeczka nabierała sił, do czego bez wątpienia przyczynił się fakt, że niemal nie odrywała się od piersi matki. Rosła jak na drożdżach i wkrótce miała zostać wypisana ze szpitala. W przeciwieństwie do Patsy, Rebecca Childer zajrzała do swego dziecka jedynie raz. W dodatku personel musiał użyć wszystkich środków perswazji, by RS

23 zechciała w ogóle zainteresować się córką, przemówić do niej czy choćby ją przytulić. Wydawała się przerażona i przekonana, że pokochanie córeczki i wzięcie za nią odpowiedzialności może okazać się ponad jej siły. Bała się chyba także samego dziecka. Było małe i kruche, zupełnie inne od różowiutkich pulchniutkich bobasków, których naoglądała się w czasopismach. Było to szczególnie smutne w zestawieniu z faktem, że stan Alethei nie poprawiał się. Najwięcej problemów sprawiało jej samodzielne oddychanie i bardzo często po prostu o nim zapominała. Na szczęście wystarczyło, by Emma lub ktoś inny połaskotał ją w stópkę, a dziewczynka znów zaczynała oddychać. Wszystko to świadczyło o tym, że nadal jest niesłychanie słaba. Nie ustępowały także szmery serca. - Coś tu nie gra - powtarzała Nell Emmie. - Wyniki są niby niezłe, a jednak coś mi się tu nie podoba. Mam nadzieję, że nie wywołuję wilka z lasu. Nell nadal wstrzymywała się z dalszymi badaniami, czekając, aż wzmocni się układ oddechowy dziecka i zaczną działać zaordynowane przez nią leki. Przez cały czas pozostawała też otwarta kwestia wysłania Alethei do szpitala w dużym mieście. Po dwóch dniach okazało się, że nie ma co liczyć na pomoc matki, ponieważ Rebecca więcej nie pokazała się u córki. Na szczęście zastępowała ją jej matka, która codziennie odwiedzała wnuczkę. Widać było, że bardzo kocha Aletheę i że jest rozdarta, bo nie wie, jak przekonać do niej Rebeccę. - Wiem, że to córka powinna odwiedzać Aletheę, a nie ja - skarżyła się ze smutkiem Emmie. - Zastanawiam się nawet, czy dobrze robię, opiekując się małą, bo może Rebecca czuje się w ten sposób zwolniona z tego obowiązku? Emma doskonale rozumiała rozterki starszej pani, a przy tym cieszyła się, że Alethea ma koło siebie kogoś bliskiego. Nell kilka razy dziennie odwiedzała obie dziewczynki i zapisywała drobnym maczkiem swoje spostrzeżenia. Także Pete zaglądał do nich co najmniej raz RS

24 dziennie. Emma szybko dostrzegła, że czeka na jego wizyty bardziej, niż chciałaby się do tego przyznać. Pete zostawił córki u swojej siostry o ósmej trzydzieści w sobotę rano. O dziewiątej miał już pierwszych pacjentów, więc bardzo się spieszył. - Dziękuję, Jackie - rzekł do siostry, gdy tylko jego córeczki pobiegły bawić się ze swoimi starszymi kuzynkami. - Bez ciebie nie poradziłbym sobie. - Wiem, dlatego chętnie ci pomagam. Sęk w tym, że zaczyna mi być ciężko - odparła, podając mu kubek kawy. - Byłoby łatwiej, gdyby także mama i tato zajęli się Jessie i Zoe. - Nie chcę ich prosić. Wiesz, że mama zmaga się z chorobą taty. Wystarczy jej zmartwień, a poza tym... - Zamilkł i wzruszył bezradnie ramionami. Jackie domyślała się, co chciał powiedzieć - to raczej on powinien pomagać rodzicom. Przeszli na emeryturę rok wcześniej. Ojciec miał kłopoty z sercem i zaawansowaną cukrzycę. Jackie w miarę wolnego czasu doglądała ich, jednak mając na głowie swoją rodzinę, a na dodatek dzieci brata, z trudem znajdowała na wszystko czas. - Mama doskonale rozumie sytuację - odrzekła spokojnym głosem. - Ja też, dopóki więc dam radę, możesz na mnie liczyć. - Dziękuję. Na jak długo starczy ci cierpliwości? - Póki nie załatwisz swoich spraw. Może Claire mogłaby... - Wczoraj pojechała do Canberry na jakieś spotkanie. - W sprawie pracy? Claire pracowała w miejscowej winiarni, lecz na poślednim stanowisku, nie odpowiadającym jej wysokim kwalifikacjom. Liczyła na awans i większą liczbę godzin, toteż jeśli została wysłana do Canberry, być może dostała owe wymarzone dodatkowe zlecenia. - Tak mi się wydaje - odparł Pete. - Chyba niewiele się ostatnio z sobą komunikujecie... RS

25 - Zrozum, siostrzyczko, jestem na nią tak wściekły, że z trudem zachowuję spokój, kiedy z nią rozmawiam. Nigdy nie mogę polegać na tym, co ona mówi albo robi. Wyobraź sobie, że ostatnio kilka razy zapomniała zabrać dziewczynki z przedszkola. W dodatku nikogo o tym nie powiadomiła, a telefon wyłączyła. Wy- chowawczynie musiały czekać z Jessie i Zoe do późna, aż Claire łaskawie się pojawi. - No to ładnie! - Jackie zmarszczyła brwi. - Czemu nie zadzwoniły do ciebie? - Claire karmiła je historiami o tym, jaki to jestem ogromnie zajęty i że w ogóle niezbyt interesuję się losem córek. Na szczęście po kolejnej takiej sytuacji udało mi się wszystko wyprostować. - Próbowałeś z nią o tym porozmawiać? - A próbowałaś nabierać wodę sitem? Od dłuższego czasu staram się z nią ustalić jakieś konkrety. Nie tylko takie drobne sprawy, jak harmonogram opieki nad dziewczynkami, lecz przede wszystkim sprawę naszego rozwodu. I ciągle nic. - Mam nadzieję, że mimo to działasz? - Tak. Złożyłem pismo do sądu rodzinnego z prośbą o przekazanie mi władz rodzicielskich, i teraz czekam na rozprawę. Bez przerwy trwa szarpanina, której największymi ofiarami są dziewczynki, choćbym nie wiem jak chciał im tego zaoszczędzić. - Masz przynajmniej kogoś oprócz mnie, żeby się zwierzyć z problemów? Pete zawahał się i odparł: - Nie. Czuł się podle, okłamując siostrę. Z drugiej strony, nie chciał jej opowiadać o rozmowach z Emmą - może dlatego, że nie do końca rozumiał ich charakter. Niby rozmawiał z nią o prywatnych sprawach, lecz zawsze jakby mimochodem i dosyć chaotycznie. Raz wydawało mu się, że mówi jej zbyt wiele, raz że za mało i nie to, co by chciał. RS