Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Davidson Donna - Wizjonerka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Davidson Donna - Wizjonerka.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse D
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 138 osób, 100 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 252 stron)

Davidson Donna Wizjonerka

1 Paxton, Anglia, czerwiec 1809 Natan Dunbar, markiz Hawksley, dźwignął potężne ciało z wan­ ny, rozpryskując krople aż na rozżarzony kominek. Sycząca wściekle para doskonale współgrała z jego ponurym nastrojem, a pod stopami wsiąkały w dywan dwie wielkie kałuże wody. - |ak chłopiec na posyłki!... - mruknął do siebie, zły na Elżbietę. - Mam szpiegować tę zuchwałą dziewczynę, szes­ nastoletniego nie opierzonego kurczaka bez manier i urody. Energicznie tarł ręcznikiem ramiona i pierś. Nagle głośno zaklął, gdy stwierdził, że trzyma w dłoni rozdarty kawałek haftowanego lnu. - Piekielna kwoka! Zatoczył czarnymi jak węgiel oczami po pokoju, przesuwa­ jąc wzrok po szydełkowych serwetkach, wymyślnych lampkach i pościeli na łóżku, noszącej rażące ślady kobiecych upodobań do frywolnych koronek i falbaneczek. Zatęsknił za surowym, męskim domem w Standbridge, z dziadkiem wrzeszczącym na starych domowników, psami drzemiącymi na podłodze i nie­ skrępowanymi, ciekawymi rozmowami. Organizowanie pierwszego pobytu Elżbiety w Londynie nie było odpowiednim zadaniem dla dziedzica tytułu książęcego, w dwa lata po osiągnięciu pełnoletności, lecz dziadek, stary przebiegły lis, nadał sprawie posmak tajemnicy, by Hawksley spełnił jego życzenie. 5

Przyjrzyj się jej teraz, kiedy dorosła. Jest ostatnim potom­ kiem z rodziny twej babki i jeśli przeczucie mnie nie myli, nie będziesz się przy niej nudził... Z pewnością zaintryguje twój wścibski umysł. Cisnął mokry ręcznik w stygnącą wodę w wannie i podszedł bliżej ognia na kominku. Skóra na potężnych ramionach i umięśnionych nogach drżała przyjemnie pod wpływem cie­ pła. Zamknął oczy, rozluźnił się i odchylił głowę do tyłu. Uśmiechnął się do siebie z lekką kpiną. Mimo że powóz dziadka wyposażono w najlepsze resory, a woźnica był wyjątkowo sprawny i zupełnie trzeźwy, angielski letni deszcz i wyboje na drodze dały mu się mocno we znaki. Powinien był spędzić ostatnie trzy dni na grzbiecie porządnie podkutego, mądrego konia. Do diabła z pogodą; wolał zawsze ciepły deszcz od poobijanych kości. Znów wzdrygnął się na myśl o powitalnym rozświergotaniu, jakie będzie musiał znieść dzisiejszego wieczoru. Pojawił się w momencie, kiedy brzmiał właśnie gong na kolację. Marzył jedynie o tym, by wskazano mu jakąkolwiek powierzchnię, na której mógłby przybrać pozycję horyzon­ talną, najchętniej dobrze ogrzane łóżko, by mógł odtajać, wygodnie wyciągnąć przemarznięte ciało i zatonąć w bło­ giej nieświadomości. Miał w zanadrzu kilka chytrych pomy­ słów na uniknięcie kolacji, ale żaden z nich nie miał szansy powodzenia wobec serdeczności komitetu powitalnego. Podo­ bnie jak żaden dżentelmen w całej Anglii nie byłby w stanie oprzeć się woli ciotki Elżbiety, uroczej i łagodnej Eunice Wydner. Pokonany, zapewnił ją, że odświeży się tylko po podróży, i pozwolił się zaprowadzić do przeznaczonego dla niego pokoju. Doprowadził się w końcu do porządku i zszedł do przytul­ nej jadalni. Z uśmiechem chwalił każde kolejne danie, nie przestając obserwować Elżbiety. Zaskoczony, że to ona dys­ kretnie komenderuje służącymi, prawie nie zauważył, że dziewczyna również bacznie mu się przygląda. Uniósł ciemną brew chcąc poskromić jej śmiałość, ale Elżbieta bez cienia 6

zażenowania nadal wpatrywała mu się prosto w twarz. Drżącą dłonią sięgnęła po kieliszek z wodą. Po chwili, jakby coś ją przestraszyło, znieruchomiała wstrzy­ mując oddech. Pochyliła się do przodu i popatrzyła mu głębo­ ko w oczy. Na widok jego pytającego spojrzenia z westchnie­ niem oparła się znów na krześle. Bez żadnego wyjaśnienia tego dziwnego zachowania miło się uśmiechnęła i skinęła na służą­ cą, by napełniła mu talerz. Przenikliwe spojrzenia kobiet stawały się coraz bardziej irytujące. Oblepiały go jak gęsta mgła, kiedy każda po kolei uprzejmie namawiała na dokładkę swego ulubionego przysma­ ku. Czuł skurcze w napiętych mięśniach nóg i z trudem po­ wstrzymywał się od przemożnego pragnienia, by jednym potęż­ nym machnięciem ręki zrzucić całe jedzenie ze stołu. Przeje- dzony i udręczony do kresu sił troskliwą serdecznością, był bliski popełnienia jakiegoś niewybaczalnego nietaktu. Tłumacząc się zmęczeniem podróżą, poprosił w końcu o wybaczenie i wstał od stołu. Zaaferowane w najwyższym stopniu damy natychmiast znów się rozgdakały - przez chwilę pomyślał, że pójdą za nim do pokoju i wcisną go do łóżka. Z ukłonem ucałował każdą podaną dłoń, marząc o wynalezie­ niu jakiegoś rozsądnego męskiego służącego, który przygoto­ wałby gorącą kąpiel na jego obolałe ciało. Zanim udało mu się zbiec z jadalni i zająć poobijanymi w podróży członkami, Elżbieta z uroczym uśmiechem popro­ siła swą ciotkę i kuzyna do saloniku, sprawnie poleciła, by natychmiast zaniesiono do jego pokoju wannę i gorącą wodę i poprosiła, żeby na nią poczekał. Pojawiła się chwilę później ze wspaniałym, ciepłym ponczem na tacy, przygotowanym dokładnie tak, jak lubił. Kilkoma dyskretnymi poleceniami spełniła wszystko, o czym w tym momencie marzył. Starając się ukryć dokuczliwe zmęczenie, chciał wyrazić uprzejme podziękowanie, lecz gdy otworzył usta, żeby wypo­ wiedzieć należne słowa wdzięczności, spojrzała mu prosto w oczy, bez cienia kobiecej skromności, i twarz jej rozjaśnił wszystkowiedzący uśmiech. Boże, chętnie trzepnąłby tę piego­ watą buzię, patrząc, jak znika impertynencka mina, ale nawet 7

uderzenie rozniosłoby jedynie w puch kilka drobnych kostek i z pewnością nie dałoby mu żadnej satysfakcji. Zadowolony, że jest wreszcie sam, rozluźniony po ciepłej kąpieli i uspokojony nieco dzięki intuicyjnemu wyczuciu Elż­ biety co do potrzeb mężczyzny, przyznał w duchu, iż mimo że nie ma w niej nic ze słodkiego, grzecznego dziecka, które pamiętał sprzed lat, to w końcu jej zapobiegliwość go urato­ wała. Wczesnym rankiem ustali z Eunice Wydner finansowe szczegóły wprowadzenia Elżbiety w życie towarzyskie i przed południem wyruszy w drogę. A jeśli chodzi o dziadka, powie mu z największą szczerością, że ukochana podopieczna jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju... Nieśmiałe pukanie do drzwi przypomniało mu o służbie wracającej z pewnością po wannę. Chwycił szlafrok z łóżka, zarzucił go pospiesznie i wrzasnął: - Wejść! Znów ona, pomyślał. Elżbieta dyskretnie, zaskakująco ci­ chym głosem wydawała polecenia przez otwarte drzwi. Służące wbiegły do sypialni, nerwowo zerkając na bosego, ledwie ubranego młodzieńca. Nie musiał patrzeć na swoje odbicie w wysokim lustrze, żeby wiedzieć, jak wygląda; nie raz doszły go szeptane półgłosem w towarzystwie uwagi na ten temat. „To prawdziwy olbrzym, moja droga, prawie jak niedźwiedź z cyrku Astleya, ale bogaty i pewnego dnia zostanie księciem... Więc uśmiechaj się, kiedy się kłania." Służące skończyły pracę i opuściły pokój. Czekał, czy Elż­ bieta wejdzie do środka, dziwnie podniecony perspektywą ujrzenia jej powtórnie, chociażby po to, by zapytać o dziwne zachowanie przy kolacji. Lecz ona również taktownie zniknęła za drzwiami. Wyszedł na korytarz. Stała cicho kilka kroków dalej, nadzo­ rując transportowanie ciężkiej wanny tylnymi schodami. Miała na sobie tę samą prostą suknię z wyblakłego muślinu co przy kolacji, tak różną od jaskrawobłękitnej kreacji swej eleganc­ kiej, czarującej kuzynki Marianny, czy miękko udrapowanej sukni i szala ciotki Eunice. Tej irytującej dziewczynie brakowa- 8

ło tylko gospodarskiego fartucha, żeby wyglądała jak wiejska służąca. - Życzysz sobie czegoś, milordzie? - spytała odwracając się do niego. Poważny wyraz jej twarzy nagle się zmienił - rozchyliła usta i zamrugała szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w niego jak spłoszony ptak. Od razu zrozumiał powód - zaprezentował się jej w dość niedbałym stroju, okryty jedynie pospiesznie narzuconym szlafrokiem. Dobre maniery wymagały, by prze­ prosił i wycofał się czym prędzej. Zafascynowany jednak re­ akcją Elżbiety, nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy, na której malowało się nie skrywane zaciekawienie. Wzięła głębo­ ki oddech, po czym obrzuciła go szybkim spojrzeniem. Prze­ łknęła lekko ślinę na widok nagich, mocno umięśnionych nóg i szerzej otworzyła oczy podnosząc wzrok na potężną pierś. Gdy wciąż nie odrywała od niego badawczego spojrzenia, pomyślał z rozbawieniem, że bardzo przypomina jego ostatnie­ go guwernera, kiedy ten zacny nauczyciel przekopywał wy­ trwale zbiory biblioteki, pochłaniając wiedzę z zawziętością wiewiórki gromadzącej orzechy na zimę. Korzystając z jej roztargnienia, również uważnie się przyj­ rzał. Miała szczupłą, lecz wyraźnie kobiecą figurę, drobne, niedojrzałe piersi i nic z kobiecego powabu, co zwróciłoby szczególnie uwagę mężczyzny. Prawie całą twarz o wystających kościach policzkowych wypełniały ogromne oczy barwy głębo­ kiej zieleni, okolone jasnymi, lekko kasztanowatymi rzęsami i brwiami. Jej usta były zbyt szerokie, gdy się uśmiechała, a za wąskie, gdy była poważna. Mógłby położyć dłoń na czubku głowy Elżbiety nie podnosząc ręki powyżej poziomu ramienia. Jej zapach przywołał odległe wspomnienie matki... lawenda... orzeźwiająca, słodka lawenda. Ale on przecież nigdy nie poddaje się ckliwym nastrojom. Nigdy. - Czyżby mój dziadek nie wspierał należycie tej rodziny? - odezwał się żartobliwie. - Gospodarstwem musi zarządzać dziecko? Och, ta uwaga przywołała ją do porządku. Wyprostowała się sztywno, a włosy aż zafalowały, kiedy gwałtownie podniosła 9

głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Rude kędziorki stanęły na sztorc jak u rozzłoszczonego kociaka. W oczach, teraz barwy jaskrawozielonych wiosennych listków w słońcu, pojawiły się błyski. Widział, jak rumieniec wzburzenia pokrywa jej szyję i twarz, kiedy stara się odzyskać panowanie nad sobą. Skąd tyle dumy u zaledwie szesnastoletniej dziewczyny i po co te zaskakujące władcze maniery? Była kiedyś takim słodkim, miłym dzieckiem. Żadna dama w jego rodzinie nie trudziła się nigdy pracą we własnym domu. Pokrewieństwo między nimi nie było zbyt bliskie, jednak Elżbieta była jedyną wnuczką kuzyna jego babki. Jej i jego rodzice zginęli razem w czasie rejsu rodzin­ nym jachtem po morzu. Książę umieścił wtedy Elżbietę pod opieką siostry jego ojca, a w zamian za to zajął się nieliczną rodziną jak własną, wspomagając ją finansowo i zapewniając posag dla córki ciotki Eunice oraz dla Elżbiety. Opiekun od czasu do czasu odwiedzał rodzinę, by przekonać się, jak się miewają, lecz do tej pory nigdy nie angażował wnuka w ich sprawy. Natan ze skruchą pomyślał, że lepiej byłoby, gdyby dziadek przyjechał tu razem z nim. Obecność starszego pana powstrzy­ małaby go zapewne od niestosownych uwag na temat spraw gospodarskich i obraźliwych dla Elżbiety kpin. Zupełnie nie­ słusznie okazał lekceważenie, sugerując jej brak umiejętności w prowadzeniu domu. Pomyślał, że Elżbieta wygląda teraz jak dziecko przebrane za dorosłego. Jak ona da sobie radę w przyszłym roku w Lon­ dynie? Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl. Zmierzyła go groźnie, po czym, jakby przyszło jej do głowy coś zabawnego, odwzajemniła jego kpiący ton szelmowskim uśmieszkiem. - Ubierz się - poleciła krótko. - Będę potrzebowała twojej pomocy, gdy skończę z domowymi zajęciami. - Dla... - Zanim zdołał dokończyć słowo, zniknęła na schodach. Nigdy, przysiągł sobie cicho. Jedyna rzecz, którą miał zamiar jeszcze dziś zrobić, to wyciągnąć wymęczone ciało na pierna- 10

tach tego kuszącego łóżka. Jest gotów spełniać polecenia dziadka, ale nie tej hardej dziewczyny. Żadna tajemnica nie jest tak intrygująca, by nie mogła poczekać do jutra! Starannie ubrany, siedział rozparty w fotelu i marzył o jeszcze jednym kieliszku doskonałego trunku. Starał się opanować nerwy, czekając na pojawienie się Elżbiety z kolejnymi, nie znoszącymi sprzeciwu poleceniami. Jego przyjaciele zarykiwa­ liby się ze śmiechu, widząc, jak nisko upadł, ubrany zgodnie z poleceniem i gotowy na dalsze rozkazy. Ze względu na ogólnie poważaną pozycję dziedzica tytułu, przywykł do okazywanego powszechnie szacunku, a godność i poczucie dumy stały się dla niego czymś naturalnym. Od czasu śmierci rodziców, książę osobiście kierował kształceniem młodzieńca. Stopniowo przekazywał mu obowiązki związane z zarządzaniem majątkiem i prawie nie ingerował w samo­ dzielnie podejmowane przez Natana decyzje. Wychowanek panował już praktycznie nad rodzinnymi interesami. Dziadek zaprzeczał, jakoby miał jakieś ukryte zamiary, oddając w ręce młodego wnuka tak dużą władzę i odpowie­ dzialność. Twierdził, że stary człowiek zasługuje na odpoczy­ nek, mimo iż często urozmaicał sobie pobyty w wiejskiej rezydencji w Standbridge wypadami do Londynu, gdzie spoty­ kał się ze swymi przyjaciółmi z Ministerstwa Wojny. Uwagi Natana nie uszło jednak, że pragnienie dziadka przekazania mu pieczy nad rodzinnymi sprawami wzrastało wprost propo­ rcjonalnie do jego politycznego zaangażowania przeciw Napo­ leonowi. Niezależnie od motywacji księcia rezultat był w każdym razie ten sam - autorytet Natana i jego konsekwencja w dzia­ łaniu stały się niekwestionowane. A teraz ten stary lis wpuścił go w sam środek zagmatwanej sytuacji, zmuszając tajemniczymi instrukcjami, by Natan sam rozszyfrował „intrygującą zagadkę"... w osobie władczej Elż­ biety. Ona natomiast, z uśmiechem na twarzy, traktowała go z poufałością, na jaką nikt nie pozwolił sobie, odkąd przejął niejako władzę od dziadka. 11

Pomyślał, że sztuczka polega tu na przejrzeniu intrygi i sprytnym wyprowadzeniu starego lisa w pole, lecz do tego potrzebował jasnego umysłu, w tej chwili zamąconego złym humorem. Ale skąd ta niezwykła reakcja w stosunku do Elż­ biety? - zganił się w duchu. Czyżby przywykł tak bardzo do nieśmiałych, bojących się wydusić słowo i nie zasługujących na najmniejszą uwagę niewiniątek, że śmiałe spojrzenie panienki, która jest jeszcze prawie dzieckiem, wyprowadza go z równo­ wagi? W Londynie bez mrugnięcia okiem stawiał zakłady przeciw szulerom, a gdy pędził po drogach, ścinając ostro zakręty swym wysokim faetonem, serce nawet nie biło mu szybciej... Dlaczego więc ktoś tak mało ważny jak Elżbieta sprawił, że tańczy pod jej dyktando jak tresowana małpka? Usłyszał w myślach, co powiedziałby teraz dziadek: „Cier­ pliwości, chłopcze, dziecko podskakuje na każde skinienie palcem; mężczyzna rozumuje logicznie i w ogóle rzadko pod­ skakuje..." Dobrze więc, pierwsza logiczna myśl, która przy­ szła Natanowi do głowy, to że dziadek prawdopodobnie planu­ je zaręczyć Elżbietę z jakimś zamożnym człowiekiem - jakimś żałosnym opojem, któremu trzeba ściągnąć mocno cugle. Kolejne logiczne pytanie: dlaczego dziadek zaprzątał głowę tak nieistotną sprawą swemu dziedzicowi? Pobudki i postępo­ wanie dziadka nigdy nie były pochopne, a jego poczucie humoru nie było na tyle wyrafinowane, by wysyłał go w tę podróż dla żartu. Ponadto ten stary szubrawiec chciałby w takim wypadku być na miejscu i zarykiwać się ze śmiechu z własnego kawału. Wyczerpane ciało Natana domagało się odpoczynku, a nie rozwiązywania zagadek; skurcz mięśni na karku i dudniące w lewej skroni pulsowanie zwiastowały nadchodzący ból gło­ wy. Zapadał właśnie w kojący półsen, gdy drzwi otworzyły się cicho. - Och, biedak, jaki zmęczony... - szepnęła. Drzwi zamknęły się i lekkie kroki Elżbiety oddaliły się korytarzem. Oczywiście usłyszał, kiedy weszła do pokoju, ale zlekcewa- 12

żył to, nagle zirytowany całą sytuacją. Nic nie zmusza go do nadskakiwania jej z pomocą. Wstał i przeciągnął się; w pokoju było straszliwie gorąco, co tym bardziej odczuł będąc teraz ubrany. To typowe dla domów, gdzie mieszkają kobiety, pomy­ ślał. Oczywiście gdyby ubierały się rozsądnie, a nie w te śmie­ sznie cienkie muśliny, mężczyzna nie miałby ciągle ochoty uciec na świeże powietrze. Podszedł do okna, otworzył je i głęboko odetchnął. Cudowny, pomyślał, cudowny, rześki i oczyszczający umysł powiew. Uwielbiał zapach ziemi po deszczu. Spojrzał na nisko sunące chmury. Ich kształty rysowa­ ły się na tle księżyca w pełni i przepływały w dal. W dole rozciągała się panorama zmierzwionych wiązów, nierucho­ mych w ciszy po ulewie. Wsłuchał się w odgłosy nocy dobie­ gające wyraźnie w uspokojonym powietrzu. Rozpoznał pohu­ kiwanie sowy i cykanie świerszczy, i... Co, do diabła?... Zmru­ żył oczy na widok drobnej postaci zdecydowanym krokiem przemierzającej żwirową alejkę w kierunku stajni. Pomyślał, że Elżbieta postanowiła zademonstrować kolejną fanaberię. W jednej ręce trzymała latarnię, a w drugiej gospodarski kosz z długim pałąkiem, który postawiła na ziemi, żeby otworzyć wielkie drzwi stajni. Wślizgnęła się do środka i pojawiła znów po chwili z jakimś dużym przedmiotem w dłoniach, czymś nieforemnym i ciężkim, co z trudem wpakowała do kosza. Niezdarnie ruszyła z powrotem do domu, a kosz obijał się przy każdym kroku o jej nogę. Zatrzymała się dokładnie pod jego oknem. - No więc? - spytała szeptem, podnosząc wzrok wprost na niego. - Zejdziesz mi pomóc, czy nie? Wyjdź kuchennymi drzwiami, są otwarte. Nie pozostało mu nic innego, jak iść i sprawdzić, o co chodzi. Przede wszystkim ciekawość nie dałaby mu spokoju, gdyby zostawił ją teraz samą, ale jeszcze bardziej pragnął zaskoczyć dziadka rozwiązując zagadkę. Bezszelestnie wyszedł z pokoju i skierował się do bocznych schodów, prowadzących z pewnością do kuchni. Po chwili znalazł się na podwórzu. Bez żadnych dodatkowych wyjaśnień podała mu kosz. Wy­ stawała z niego ciężka, gruba lina. Poszedł za Elżbietą, która 13

szybko zaczęła oddalać się od domu. Była dziwnie ubrana, jak chłopak stajenny, w znoszone wysokie buty i obszerny, roboczy płaszcz. Jest z pewnością niezwyczajną osobą, pomyślał, uśmiechając się pod nosem, bardziej teraz z sympatii niż ironicznie. Podążał za chybotliwym światłem latarni. Elżbieta minęła niewielkie pastwisko i pewnym krokiem zeszła w dół stromym zboczem w stronę ciemnej linii drzew. W końcu zatrzymała się pod rozłożystym starym dębem i rozkazała: - Wdrap się na ten gruby konar i przywiąż mocno linę na końcu, tam gdzie gałąź zwiesza się nad strumieniem. - Przywiązać linę do gałęzi?... - wybełkotał. - W środku nocy? Czy ta dziewczyna jest przy zdrowych zmysłach? Chce, żeby wdrapał się na gałąź, która pewnie załamie się pod jego ciężarem. Jak dobrze pójdzie, wyląduje w strumieniu. Przesu­ wające się chmury zasłaniały księżyc i nie mógł nawet dostrzec końca gałęzi ani linii wody; pod spodem był prawdopodobnie głęboki parów! Powinien był posłuchać pierwszego odruchu i od razu wy­ słać ją do domu, do łóżka, gdzie było jej miejsce. Och, ale pokusa rozszyfrowania zagadki dziadka była zbyt podniecają­ ca; jeśli jest tu jakaś autentyczna tajemnica do odkrycia, to może ta nocna eskapada ma z nią związek. Postanowił poddać się biegowi wypadków, jak gdyby to wszystko miało logiczny sens. - Możesz pokazać mi strumień? - spytał z przesadną uprzejmością, wpatrując się w mrok. - Tutaj - odpowiedziała podprowadzając go do niskiego łuku mostka, który łączył brzegi wezbranego po deszczu strumienia. Elżbieta postawiła kosz na ziemi i podniosła latarnię ponad wodą, oświetlając ogromny konar w połowie zanurzony w strumieniu pod mostkiem. Niesione przez wodę kamienie zatrzymywały się przy gałęzi, formując skalny stos. Podniosła latarnię przy balustradzie, po czym odwróciła się do niego. - Jutro Marianna będzie chwalić się tobą przed przyjaciół­ kami i pewnie nakłoni cię do przejażdżki łódką. 14

Uniósł ciemną brew, okazując wyraźne powątpiewanie, by ktokolwiek był w stanie go do czegoś nakłonić. - Będziesz musiał odgrywać dobrze wychowanego dżentel­ mena - powiedziała ironicznie w odpowiedzi na nadętą minę Natana. - Wiesz, co mam na myśli - damy przybierają wymyślne pozy w swych kwiecistych kapeluszach i falbanias- tych sukniach, a ty obsypujesz je komplementami i spełniasz każde życzenie... - Umilkła. - Umiesz pływać, prawda? - Tak - odpowiedział automatycznie, starając się pojąć tę nagłą zmianę wątku. - Ale... - To dobrze - przerwała. - Jeśli Marianna wpadnie do wody, nurt może wciągnąć ją pod ten konar. Wyobrażasz sobie, jak łatwo jej włosy mogą się zaplątać i uwięzić ją pod wodą. Dotknęła jego ramienia, zaciskając z niespodziewaną siłą drobne palce. - Skocz za nią. Nie trać czasu na szukanie w wodzie przy łódce, strumień ma bardzo silny nurt bliżej dna i poniesie ją szybciej, niż sądzisz. Zanurkuj z liną i obwiąż Mariannę, a po­ tem uwolnij zaplątane włosy. Jest pobudliwa, będzie ci się wyrywała i może krztusić się wodą. Kiedy ją wyciągniesz, po prostu złap ją wpół i mocno potrząśnij. Oderwała dłoń od jego ramienia, odwróciła się i oparła o balustradę. Patrzyła, jak spieniona woda uderza w uwięzioną gałąź. Głos zaczął jej drżeć: - Może nic takiego się nie stanie, daj Boże, żeby nie, nie możemy jednak ryzykować, prawda? Czy ten dzieciak postradał rozum? Wpatrywał się w Elżbie­ tę, czując, że jej bliskość wywołuje w nim wibrujące napięcie, jakieś dziwne, intensywne przeczucie. Nie, ona nie postradała rozumu, pomyślał, mimo że zaczynał czuć się nieswojo. Przy­ pominała raczej nieuchwytnego robaczka świętojańskiego, rzu­ cającego migotliwe iskierki światła w przelocie i znów znika­ jącego z oczu. Czyżby szatan maczał w tym palce? Nie, Natan odrzucił tę myśl. Jej pobudki nie były ani egoistyczne, ani złośliwe. Próbowała go oszukać czy też miała zbyt wybujałą wyobraźnię? To możliwe, ale lekceważenie tego scenariusza 15

jutrzejszej wycieczki było równie nie do przyjęcia, jak danie mu wiary. Niech to diabli! Wpadł w pułapkę. Będzie musiał robić jutro słodkie miny do stada rozchichotanych dziewcząt. Nie, nie ma najmniejszego zamiaru moczyć się w lodowatej wodzie. Musi być jakieś inne wyjście. Zdecydowanym gestem ujął Elżbietę pod brodę i odwrócił do siebie jej twarz. - Elżbieto, dlaczego to robisz? Skąd przyszło ci do głowy, że Marianna wpadnie jutro do strumienia? Przygryzła wargę, wahając się chwilę. Natan nie ustępował: - Czy to jakiś niemądry kobiecy pomysł Marianny, żeby zwrócić na siebie uwagę? - Nie, oczywiście że nie - szepnęła i spytała rzeczowo: - Możesz wyobrazić sobie Mariannę czy jakąkolwiek inną młodą damę, która z własnej woli zniszczyłaby suknię lub chociaż naraziła się na taką niepowetowaną szkodę? Spróbuj jeszcze raz, powiedział do siebie w myśli, daj jej szansę przyznać, że poniosła ją po prostu fantazja. - Powiedziałaś, że żadna z dziewcząt specjalnie nie wpad­ nie do wody, a zapewniam cię, że będę bardzo ostrożny. Czy możemy się więc zgodzić, że nie ma powodu do niepokoju co do jutrzejszego dnia? Zapomnijmy po prostu o tych dramaty­ cznych wizjach i wracajmy do domu. Oboje z pewnością ma­ rzymy, żeby położyć się spać i... - Nie... - jęknęła i odwróciła się z wyrazem rozpaczy na twarzy. - Proszę, musisz mi uwierzyć... To nie są żadne dziecinne kaprysy. W jego następnym pytaniu zabrzmiała nuta podejrzliwości. - A gdzie ty będziesz jutro? Rzuciła mu ostre spojrzenie. Tej małej nie brakuje bystrości, musiał to przyznać. Nie dawał jednak za wygraną: - Więc? Wzięła głęboki, uspokajający oddech i zbyła niestosowne pytanie lakoniczną odpowiedzią: - Marianna ma własnych przyjaciół, nie zostanę zaproszona. 16

Niecierpliwie przeciągnął ręką po włosach, starając się skupić myśli i ułożyć strzępki informacji w jakąś sensowną całość. Elżbieta wydawała się zbyt przejęta tą sprawą, żeby robić sobie z niego żarty. Nagle zaczął jej wierzyć. Brakowało jednak jeszcze jednej części łamigłówki, części, której wcale nie miał ochoty rozszyfrowywać. Może miała rację, ale skąd wiedziała, co stanie się jutro? Logiczne rozumowanie? Niemożliwe, powszechnie wiadomo, że umysł kobiety nie jest zdolny do złożonych operacji myślo­ wych. Dlatego właśnie system kształcenia zapewnia chłopcom naukę matematyki, języków i historii, by mogli zajmować się majątkiem i rządzić światem. Dziewczęta natomiast uczy się haftowania i muzyki, wytwornego poruszania się i składania ukłonów, zabiegania o wielbicieli i flirtowania - by mogły stanowić ozdobę domów swych mężów. A ona jest jedynie dziewczyną. Zada jej tylko proste pytanie, na wypadek gdyby chodziły jej po głowie jakieś psoty. - Elżbieto - powiedział stanowczo - koniec z wykrętami. Wyjaśnisz mi, dlaczego znaleźliśmy się tu w środku nocy i przygotowujemy się do zupełnie nieprawdopodobnego wy­ padku. Spuściła głowę i powiedziała niechętnie: - Wiem, że tak się stanie. Natan wybuchnął: - Wciągasz mnie w to wszystko, bo zdaje ci się, że tak może się zdarzyć? Bez zastanowienia chwycił ją mocno. Przeraził się dopiero, gdy poczuł, jak palce wbijają się w jej delikatne ramiona. Powstrzymał się w porę, by nie potrząsnąć nią z całej siły. Zwolnił uścisk, a ona podniosła wzrok, spojrzała mu prosto w oczy i odezwała się ze szczerą powagą: - Nie, ja wiem, że tak się stanie. Widziałam to w myślach, tak samo jak widziałam wcześniej kilka innych rzeczy, a te obrazy zawsze się sprawdzają. - Obrazy? Jakie obrazy? Co to znaczy, że widzisz je w my­ ślach? Boże, Elżbieto, co ty opowiadasz? W skupieniu mówiła dalej, starannie dobierając słowa: 17

- Rzadko widzę tak ważne rzeczy, i to tak wyraźnie. Cza- sem nie rozumiem obrazów albo głosów, które słyszę, ale nie mam na to żadnego wpływu - nie staram się niczego widzieć ani słyszeć. - Słyszysz głosy? - spytał kpiąco, skupiony teraz na no­ wym, jeszcze bardziej przerażającym aspekcie całego tego koszmaru. Nagle stanęło mu przed oczami wspomnienie cy­ gańskiej wróżki, którą widział kiedyś na jarmarku. Czy Elżbie­ ta też czerpała swoje niedorzeczne pomysły z wpatrywania się w jakąś brudną szklaną kulę i zawodząc tajemnicze zaklęcia jak wiedźma? Otrząsnęła się z jego uścisku i wycedziła przez zęby: - Uważaj, lordzie Hawksley, życie Marianny jest w twoich rękach. Właśnie zastanawiałeś się, czy bawię się w cygańską wróżkę. - Groźnie pokiwała głową, widząc jego zaskoczenie, - Tak sądzisz, skąd wiedziałam, że marzysz o gorącej kąpieli albo jaki lubisz poncz? - Słyszałaś moje myśli podczas kolacji - powiedział w za­ myśleniu. - A co znaczyło to dziwne spojrzenie przy stole? - Odkryłam, że to ty jesteś mężczyzną, którego widziałam w łodzi z Marianną. Byłeś tylko cieniem, ale niewielu może porównywać się z twoją posturą. - Widziałaś, jak ją ratuję? - Nie, widziałam, że Marianna tonie. Patrzył na nią z absolutnym przerażeniem. Prawda zaczęła do niego docierać. Czuł, jakby ogromny ciężar zwalał mu się na barki. Po plecach przebiegł dreszcz grozy. Elżbieta nie była rozhisteryzowanym dzieckiem zmyślającym niestworzone hi- storie. Naprawdę się bała. I ta przykra prawda, od której nie mogła się uwolnić, oznaczała również, że dokładnie wie, co mówi, i że jutrzejszy dzień przyniesie dokładnie to, co opisała. I, na Boga, Natan jej wierzył. Pytania cisnęły mu się na usta, ale zanim wypowiedział cokolwiek, jak obuchem w głowę uderzyła go nagle myśl o straszliwych konsekwencjach, jakie mogły spaść na nią, na rodzinę, na całą okolicę. - Czy ktokolwiek wie o tym, co ci się zdarza? Nie obawiasz się, że ktoś może cię zamknąć na resztę życia na strychu? 18

- Nigdy nikomu nie robię krzywdy. Przykre rzeczy czasem się zdarzają, ale ja zawsze robię wszystko, by pomóc. Łzy napłynęły jej do oczu, na policzkach zalśniły kropelki. Natan przełknął ślinę, czując nagle ból w wyschniętym gardle. Zamknął oczy i podrapał się w nos. - Możesz więc podsłuchiwać myśli innych ludzi? Każde­ go?... - Oślepiające światło rozbłysło mu w głowie. - Wszyst­ kie moje myśli? Słyszałaś wszystkie moje myśli? - warknął bez śladu sympatii, którą odczuwał jeszcze przed chwilą. - Nie, nie wszystkie - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. - Twoje myśli mają ogromną moc i czasem docierają do mnie, zanim zdążę je odsunąć. Naprawdę nie wtrącam się w cudze sprawy - stwierdziła z dumą. - To kwestia honoru... i dobrych manier. - Niech diabli porwą honor i dobre maniery! To nie jest zabawa! Drgnęła i cofnęła się, wyraźnie przestraszona. Natan ode­ tchnął głęboko nakazując sobie spokój. Drażniło go, że Elżbie­ ta stoi tak nieruchomo, jakby się zasłaniała przed jego gwał­ towną złością. Jest taka młoda, a tak dobrze doświadczona w ukrywaniu uczuć. Z pewnością nie jest jej z tym łatwo. Dlaczego nikt nie próbuje jej ulżyć, wesprzeć w tym trudnym życiu? Odezwał się łagodnie: - Honor i dobre maniery nie ochronią cię, jeśli ktokol­ wiek... ktokolwiek - podkreślił - dowie się o tym. - Prawdziwe utrapienie? - powiedziała z godnością, znużo­ nym tonem. Zanim zdał sobie sprawę, co robi, przyciągnął niezręcznie jej drobne ciało. Ten uścisk bardziej potrzebny był jemu samemu, a kiedy przytuliła głowę do jego piersi, poczuł w głę­ bi duszy, że tych kilka ostatnich chwil połączyło ich jakąś ciepłą, prawie namacalną więzią. Coś się między nimi stało... Mimowolnie czytał w tej nieustraszonej główce, czuł jej roz­ pacz, rozumiał doskonale rozdarcie między lękiem wobec odkrycia i wynikającą z niego koniecznością działania. Jakiż straszny ciężar musiała dźwigać. Nic dziwnego, że wybrała rolę 19

pani domu i gospodyni, zamiast odgrywać lalkę na przyjęciach i zajmować się jedynie strojami. Pomyślał, że bez względu na to, jak przerażająca jest wizja odpowiedzialności, której nie wyzbędzie się do końca życia, Elżbieta nie musi już dźwigać tego ciężaru sama. To dlate­ go dziadek go tu przysłał - żeby wziął na siebie jeszcze jeden z rodzinnych obowiązków. Ale cóż można tu poradzić? Ta sytuacja nie da się porównać z drenowaniem pól czy naprawianiem cieknących dachów, ani nawet z delikatnym zadaniem zwolnienia niepotrzebnego służącego. To przypo­ minało raczej przystąpienie do wojny albo jeszcze poważniej­ szą sprawę - pozbawienie życia ukochanego, wiernego zwie­ rzęcia. Zdjęty lękiem spytał: - Kto jeszcze o tym wie? Odchyliła się trochę do tyłu i popatrzyła na niego ze spoko­ jem w oczach. - Właściwie nikomu o tym nie mówiłam. - Wzruszyła ramionami uśmiechając się lekko. - Oczywiście, kiedy byłam mała, często zarzucano mi, że podsłuchuję, i spadały na mnie za to kary, co, zapewniam cię, było bardzo skuteczne. Później, gdy zdałam sobie sprawę, że nikt inny nie zagląda w cudze myśli, poczułam się winna i próbowałam to powstrzymać. To bardzo rozprasza, uczę się więc to tłumić. - Uśmiechnęła się szerzej i znów oparła głowę na jego ramieniu. - Mimo wszyst­ ko czuję się bezpieczniej, że ty teraz o tym wiesz. Uśmiechnął się w mroku, bezwiednie głaszcząc ją po nie­ sfornych włosach, zaskoczony, jak łatwo pocieszyć dziecko. Nie wszystko jednak było jeszcze jasne. - Skąd dziadek o tym wie? Podniosła głowę zdziwiona. - Twój dziadek wie? - Zawahała się, uważnie mu się przypatrując. Ostrożnie dobierała słowa, niepewnie poruszając się w tej delikatnej materii. - Wiem, dlaczego się domyślił. Dziadek - prosił, bym tak go nazywała, mimo że to niezupełnie prawda - znał oczywiście moją babkę, była przecież kuzynką twojej babki. Westchnęła cicho i mówiła dalej: - Moja babka 20

była taka jak ja, też ukazywały się jej obrazy. Mam jej pamiętniki i wydaje się, że... Jęknął głośno, jakby coś go zabolało. Elżbieta domyśliła się, o co chce zapytać, mimo że Natan nie mógł wydusić słowa. - To tak jak z piegami albo krzywymi zębami, które dzie­ dziczy się w rodzinie, a poza tym... - Boże... - rzucił z westchnieniem, przerywając beztroski wywód dziewczyny. - Twoja babka?... Szukał w pamięci jakichś znaczących wydarzeń, ale odna­ lazł jedynie wspomnienie ciepłej, kochającej kobiety z... och, tak, z niezwykłym poczuciem humoru. - Ale twój dziadek wydawał się z nią tak szczęśliwy - zaprotestował. - )ak mógł to znieść, żadnej intymności, żadnej kontroli nad tym jej... cokolwiek to jest. Cóż może być gorszego niż żona, która czyta w twoich myślach? Zesztywniała w jego ramionach i zadrżała jak łania prze­ czuwająca niebezpieczeństwo. Co, do diabła, znów się z nią dzieje? Cofnęła się i powiedziała tym nie znoszącym sprzeciwu tonem, którego nie znosił: - Obiecaj mi, że zrobisz jutro tak, jak prosiłam. Zastanawiając się, dlaczego zraniło go to, że się odsunęła, powiedział: - Obiecuję, nie mam innego wyjścia. Podniósł kosz i zbliżył się do drzewa. Elżbieta poszła tuż za nim i wysoko uniosła latarnię, kiedy wyciągnął linę i wdrapał się na drzewo, żeby ją mocno przywiązać. Gdy drugi koniec swobodnie opadł do wody, Natan zeskoczył na ziemię. Gorą­ czkowo zastanawiał się, co począć z Elżbietą. Boże... Starał się skupić, jednocześnie rozcierając zesztyw­ niały od powracającego z całą siłą bólu głowy kark. Muszę coś zrobić, żeby ją chronić. I właśnie po to ten stary lis wpakował mnie w cały ten galimatias. Będzie musiał zaakceptować moje decyzje, nawet jeśli mu się nie spodobają. - Po pierwsze, Elżbieto, musimy cię jakoś okiełznać. Żad­ nego wścibiania nosa w nie swoje sprawy. Zachowasz swoje myśli dla siebie i nie będziesz podsłuchiwać innych. Możesz 21

ściągnąć na siebie niepotrzebne kłopoty, dziewczyno, i nasłu­ chać się Bóg wie jakich głupstw. Bóg wie jakich głupstw, rzeczywiście... Nie mógł znieść, że byłaby w stanie odczytać myśli większości jego kolegów, a to, co chodzi po głowie przedstawicielom męskiego rodu, praw­ dopodobnie by ją przeraziło. Gdyby nie była jeszcze dziec­ kiem... A to nie potrwa już długo, za kilka lat będzie gotowa do zamążpójścia. Może to jest rozwiązanie - wydać ją wcześnie za jakiegoś miejscowego dżentelmena, który zatroszczy się o to, żeby miała zajęcie z tuzinem dzieciaków. Tok myśli Natana gwałtownie się urwał, kiedy spuściła głowę zakrywając twarz rękami. Poczuł się jak ohydny zbir. Napadł ją tak ostro, nakazując pohamować coś, na co nie miała wpływu. Pewnie przeraził to dziecko. - Elżbieto? - odezwał się łagodnie, spodziewając się łez i wymówek czy nawet ataku dziecinnej wściekłości. Podniosła delikatną buzię, przechyliła głowę na bok i z uro­ czym, kpiarskim uśmiechem spytała: - Aż tuzin dzieciaków?...

2 Łzy spływały po twarzy Elżbiety łaskocząc policzki, kiedy zaczął się sen. Te sny zawsze budziły najpierw uczucia, a do­ piero później, jakby z ociąganiem, pojawiały się dopełniające wizję obrazy. Chciała to powstrzymać. Naciągnęła miękkie przykrycie na głowę tak mocno, jak tylko mogła, i zacisnęła oczy próbując odepchnąć napływającą wizję. Ogarnęła ją panika, gdy rozpoznała powracający od dzieciń­ stwa sen. Zachłysnęła się łapiąc gwałtownie oddech. Nie była już w stanie odpędzić koszmaru, serce biło zbyt szybko, czuła się przyduszona, jakby wciągnął ją wir wodny. Kłębiące się kolory przyprawiły ją o mdłości - wszystkie najgłębsze cienie nocy i czerwień czerniejących na brzegach, umierających róż. Barwy zaczęły zalewać pokład łodzi, wirując wokół jej śpiącej matki, ojca i rodziców Natana. - Wstawajcie, wstawajcie... - szeptała przez sen. - Och, wstańcie i wracajcie do domu. Na pokładzie stał drżący z wściekłości, pałający purpurą wysoki mężczyzna. Z głową odrzuconą do tyłu wydawał z sie­ bie straszliwe, bezgłośne wycie, a żyły na twarzy i szyi na­ brzmiały mu jak opuchnięte dżdżownice. W końcu przestał drżeć i otworzył oczy. Rozejrzał się i uśmiech rozjaśnił jego oblicze. 23

Uniósł głowę i odwrócił się, a jego uśmiech powoli stężał, zmieniając się w grymas przyczajonego, tropiącego zwierzęcia. Serce Elżbiety waliło głucho z przerażenia. Nie patrz w tę stronę - pomyślała i wstrzymała oddech. Lecz jego spojrzenie przesunęło się powoli w miejsce, gdzie drżąca ze strachu stała w ciemności za Natanem. Potwór zatrzymał się, po czym znów zaczął czegoś szukać. Zwierzęcy ryk wydobył się z pustej twarzy i odbił echem w słonym powietrzu - szukał jej i Natana, ale nie mógł ich znaleźć. Rozzłoszczony, odwrócił się z powrotem do śpiących ludzi i znowu się uśmiechnął. Wyciągnął z kieszeni długi, połyskują­ cy nóż. Złoty smok na ostrzu ożył, kiedy potwór skierował sztylet w stronę ich rodziców, a barwy zaczęły wirować coraz szybciej. Zalały rodziców Natana i przesunęły się w stronę jej ukochanej matki i ojca, kłębiąc się teraz tak gwałtownie, że nie mogła już dostrzec ich uśpionych twarzy. Kolorowe plamy ogarnęły wszystko, przelewając się przez burtę łodzi na chlu- począce fale. - Nie! - krzyknęła i rzuciła się, żeby mu przeszkodzić, zepchnąć przez burtę do zimnej wody, zatrzymać tego ziejące­ go ogniem diabła, lecz nie mogła ruszyć się z miejsca, choć próbowała z całych sił. Zaszlochała bezradnie. Wiedziała, jak skończy się sen. Nadciągnął biały wiatr, ogarniając mroźnym powiewem cały obraz i rozpraszając kolory, które stawały się coraz bledsze i bledsze, aż zupełnie znikły. Rodzice nigdy nie wrócą do domu. Kiedy pierwszy raz miała ten sen, niania usłyszała jej krzyk. Przyszła i powiedziała, że gdyby ktokolwiek dowiedział się o tych wizjach, obwołano by Elżbietę czarownicą, i że nikt nie będzie jej kochał, jeśli to się nie skończy. Szlochając obiecała, że nikomu się nie zwierzy, a w duchu przysięgła sobie, że kiedyś będzie szybsza i silniejsza i nauczy się powstrzymywać te sny. Musi się obudzić. Inaczej zamarznie w miejscu, patrząc jak nadciąga wiatr. Nagle zdała sobie sprawę, że coś się stało - tym razem biały 24

wiatr ucichł, zawisł w powietrzu, jakby w oczekiwaniu czegoś. Zdezorientowana Elżbieta zawahała się, a potem odwróciła do rozradowanego potwora. Wstrząsnęła nią nagła wściekłość i rzuciła się do przodu. Odwrócił się, zaskoczony atakiem. Błyskawicznie podniósł na nią połyskujące narzędzie zbrodni, lecz Elżbieta nie prze­ straszyła się, chciała jedynie mieć dość czasu, żeby powstrzy­ mać tego okropnego człowieka. Nic innego nie miało znacze­ nia. Poczuła, że wiatr znowu porusza powietrzem. Przybiera na sile i zbliża się, omiatając twarz, jęcząc w uszach i odbierając jej siłę. Krzyknęła rozpaczliwie, wyrywając się wciąż całym wysiłkiem do przodu, żeby zniszczyć wroga. Potem usłyszała za sobą głos Natana - wrzeszczał raz po raz jej imię. Zapomniała o nim! Pomoże jej, jest ogromny i nicze­ go się nie boi. - Natanie, pomóż mi, pomóż mi!... Poczuła na ramionach jego ciepłe ręce. Potrząsał nią. Wściekła, że przeszkadza jej zaatakować potwora, zaczęła głośno płakać i okładać go pięściami. Pozwolił jej wyładować złość. Po chwili powstrzymał ten daremny wybuch, przytrzy­ mując ją po prostu jedną dłonią za nadgarstki. Drugą ręką głaskał ją po włosach i powtarzał łagodnie: - Już po wszystkim, Elżbieto. Jestem tu, nic ci nie grozi. Spokojnie, spokojnie... Sen rozwiał się i nagle zupełnie oprzytomniała. Och, nie, była w swojej zalanej słońcem sypialni, a Natan siedział przy niej naprawdę. Oddychała powoli próbując się uspokoić. Jakie to upokarzające, że widzi ją w takim stanie. Czy zawsze musi ośmieszać się przed nim - tak samo, jak zrobiła z siebie wariatkę po śmierci ich rodziców? Kiedy zdarzyła się ta tragedia, krewni i przyjaciele zjechali do Standbridge, rodzinnego domu Natana, ale nikt nie potrafił jej pocieszyć. Chodziła za Natanem krok w krok, by ani na chwilę nie zniknął jej z oczu. Niczym miniaturowy piesek obronny w swoim dziecinnym przekonaniu pragnęła go chro- 25

nić, lecz jego wkrótce zaczął irytować ten potargany, zalany łzami cień i kazał niani ją zabrać. Za każdym razem, gdy książę zawiadamiał o swej wizycie w Paxton, modliła się żarliwie, żeby nie towarzyszył mu wnuk. Zaplanowała sobie, że zanim nastąpi chwila tego żenującego spotkania, stanie się dojrzałą, czarującą pięknością. A teraz wydarzyło się wszystko, czego tak nie chciała... Budzi się z wrzaskiem, w środku prześladującego ją od dzieciństwa ko­ szmaru. jakże to urocze... - Puść mnie, Natanie - powiedziała zachrypniętym, zmę­ czonym głosem. Pochylił niżej głowę, wciąż przytrzymując ją za ramiona, i popatrzył w oczy. - jesteś pewna? - spytał uśmiechając się pod nosem. Nie spojrzawszy mu nawet w twarz odwróciła się i natych­ miast pożałowała, że lustro nad jej toaletką tak wyraźnie odbija tę żenującą scenę. - Chyba nie powinienem jej puszczać - powiedział głosem drżącym od powstrzymywanego śmiechu. - Taka mała tygrysi­ ca mogłaby mi zrobić krzywdę. Uwolnił jej ręce i odsunął się trochę. Jego śmiech umilkł i Elżbieta wiedziała, że teraz nastąpi dociekliwe przesłuchanie. Natan był specjalistą od zadawania pytań. Zagrzebała się w pościeli, naciągnęła kołdrę pod samą szyję i przybrała obrażoną minę. Dżentelmen z pewnością zrozu­ miałby aluzję i wyszedł. Lecz ten nikczemnik tylko wyszczerzył się w uśmiechu i ani myślał ruszać się z miejsca. - Co się stało, Elżbieto? Zły sen? Niepokoiłaś się o Ma­ riannę? Zrezygnowana opadła na poduszki. - Nie, to był stary sen, który czasem wraca, kiedy jestem zdenerwowana. - Czy ja też jestem w tym śnie? Wołałaś mnie na pomoc. Usłyszałem to, przechodząc koło twoich drzwi. Spojrzała na niego. Dlaczego te ciemne oczy są takie 26

zniewalające, takie władcze... Wiedziała, że Natan za nic nie ustąpi. - Tak - odpowiedziała zaczepnym tonem, przekręcając nieco prawdę. - Zwykle skrywasz się za moimi plecami, ze strachu przed potworem, którego ja próbuję zabić, ale tym razem chciałam, żebyś mi pomógł i... - Co? - wrzasnął. - Chowam się... za twoimi plecami? - Cicho!... Ty głupcze, obudzisz cały dom. Nie możesz tu zostać. Nie jestem już dzieckiem i nie chcę nawet myśleć, co by wszyscy powiedzieli, widząc cię na moim łóżku. Natychmiast poderwał się i założył ramiona na piersi. - Czy tak jest lepiej, panno Przyzwoitko? Nie było lepiej, ale nie miała pojęcia, jak się go pozbyć, zgromiła go więc tylko morderczym spojrzeniem. Natan bez najmniejszego wrażenia ciągnął: - Opowiedz mi sen. - Jesteś jak pies, który dorwał się do kości, Natanie. To nic ważnego, stary sen o naszych rodzicach. Sądziła, że to wyjaśnienie mu wystarczy, ale wpatrywał się w nią z kamienną twarzą. Pokiwał dłonią, żeby mówiła dalej. Poczuła wzrastający gniew i otworzyła już usta, by zakończyć tę rozmowę, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem i do pokoju wpadła Marianna. Biały muślinowy szlafrok zatrzepotał wokół jej drobnych, nagich stóp. - Elżbieta... - zaczęła - usłyszałam jakieś głosy i... Lordzie Hawksley, co robisz w sypialni Elżbiety? Natan zignorował pytanie, wciąż wpatrzony groźnie w Elż­ bietę. W końcu uśmiechnął się lekko i powiedział: - Chwilowo zawiesimy wykonanie wyroku, tygrysku. - Nie, Natanie - odpowiedziała po raz pierwszy od przebu­ dzenia wyzbywając się napięcia w głosie. - Sprawa jest zakoń­ czona. Hawksley znowu się uśmiechnął. Elżbieta pomyślała, że zaczyna nienawidzić tego jego uśmieszku. Natan podszedł do Marianny, podniósł jej dłoń i cmoknął w powietrzu. - Życzę paniom miłego dnia. 27

Elżbieta skrzywiła się, kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, jak wielki niezdarny niedźwiedź. - Och... - westchnęła Marianna. - Widziałaś? Tak właś­ nie będą zachowywać się wszyscy dżentelmeni w Londy­ nie. Nie cieszysz się, że w przyszłym sezonie jedziesz do Londynu? Och, czy nie mogłabym pojechać z tobą? Będę już miała szesnaście lat, a wiele dziewcząt zaczyna bywać w tym wieku. Och... - Nie przestawała szczebiotać. - Wiem, że lord Hawksley stwierdzi podczas pobytu u nas, że jestem naprawdę bardzo dojrzała jak na swój wiek i pozwoli mi jechać z tobą. - Tak, to byłoby wspaniale - powiedziała Elżbieta, prawie jej nie słuchając. Cały czas myślała o tym, jak utrzymać kuzynkę z dala od strumienia. - Musisz zachowywać się bardzo dystyngowanie w czasie jego pobytu tutaj, zaprezento­ wać należycie dobre maniery i ogładę towarzyską. Może zapro­ siłabyś dziś po południu swoje przyjaciółki na herbatę. Miała­ byś okazję pokazać mu się z najlepszej strony. Z pewnością będzie zachwycony. Marianna rozjaśniła się. Elżbieta wiedziała, że młodsza kuzynka zdobyłaby szturmem londyńskie towarzystwo dzięki swej promiennej urodzie. Już od kołyski zasypywano ją kom­ plementami, a wyrosła na jeszcze piękniejszą pannę. Marianna znów westchnęła i przycisnęła do policzka dłoń, który Hawksley przed chwilą niemalże pocałował. - Może lord Hawksley zakocha się we mnie. Elżbieta nie dała poznać, że poczuła nagłe ukłucie w piersi, i ochoczo podjęła wątek: - Może się w tobie zakocha, jeśli stwierdzi, że umiesz zachowywać się jak przyszła markiza. Marianna zaskoczyła ją odpowiedzią: - Wyjść za niego za mąż? Nie, Elżbieto, nigdy nie mówi­ łam, że chciałabym za niego wyjść. Jest taki wielki. Wyobraź sobie, że wchodzę do sali balowej w wieczorowej sukni, z nim u swego boku - zaklinowalibyśmy się w drzwiach! Ktoś mu­ siałby nas przepchnąć. Nawet krzesła w jadalni skrzypią pod jego ciężarem, nie zauważyłaś? Opuściła dłoń i dodała: - 28