Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 513
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 841

Dawson Smith Barbara - Cyganka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Dawson Smith Barbara - Cyganka.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse D
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 165 stron)

TRZY RÓśYCZKI Devon, Anglia, sierpień 1810 Mam dla was wspaniałą wiadomość - powiedziała rodzicom Vivien. Postanowiłam wziąć sobie męŜa. Był wczesny ranek. Cyganie posilali się przy ognisku. Oznajmiając tę nowinę, Vivien zdobyła się nawet na uśmiech, cho- ciaŜ udawanie zadowolenia przychodziło jej z trudem. Rodzice popatrzyli na siebie. Widać było, Ŝe to, co usłyszeli, wcale ich nie uszczęśliwiło. Reyna Thorne stała przed ogniskiem, trzymając w zreumatyzowanych rękach cynowe talerze. Pulika Thorne, niski, potęŜnie zbudowany męŜczyzna, siedział na odwróconej do góry dnem skrzynce, wyciągając do przodu swoją okaleczoną nogę. Ich Ŝółto-zielony wóz stał na skraju obozowiska, w pewnej odległości od pozostałych, jaskrawo pomalowanych vardos na duŜych drewnianych kołach. Przy wozach bawiły się dzieci, męŜczyźni odpoczywali nad strumieniem, a kobiety zmywały naczynia. Podmuchy wiatru roznosiły zapach korzennych przypraw. Wąska, połna droga oddzielała obóz cygański od muru pobliskiej posiadłości. Vivien patrzyła ze ściśniętym sercem, jak ojciec podnosi się wolno na nogi, podpierając się grubym, dębowym kijem. Poprzedniego roku zdarzył się straszny wypadek, który uczynił go kaleką 5 For Evaluation Only. Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004 Edited by Foxit PDF Editor

BARBARA DA WSON SMITH CYGANKA i nadweręŜył zdrowie, nie odebrał mu jednak hartu ducha. Nadał Ŝartował i opowiadał Vivien fascynujące, przejmujące do głębi historie. Teraz w jego oczach nie widać było zwykłych błysków dobrego humoru, Patrzył na córkę z troską. - MęŜa, powiadasz? Ale przecieŜ stara się o ciebie tylko Janus? - Tak, Janus. - Vivien uśmiechnęła się promiennie, starając się wymówić to imię przyjemnym tonem, chociaŜ mało się nim nie udławiła. - Chce, Ŝebym została jego Ŝoną. Czy to nie wspaniale? - Och,Vivi. Ten? - Matka się skrzywiła. - To zarozumiały głupiec. - Głos Puliki nie zdradzał emocji. - Sama to mówiłaś, kiedy przyłączył się do naszego taboru. - Wtedy jeszcze go nie znałam - powiedziała Vivien. - Popatrz- cie tylko na niego. Jest bardzo przystojny. Vivien zwróciła głowę w kierunku krępego męŜczyzny, który stał na łące w zagrodzie dla koni i czyścił dropiatą klacz. Wstrząs- nęła się z lekka. Wszystko, co dotyczyło Janusa, wydawało się jej odpychające, począwszy od jego bezczelnego zachowania, aŜ po złote guziki na jaskrawoczerwonej kamizelce. Dwa tygodnie wcześniej ich wędrowna grupa spotkała tabor Janusa, który namówił ich, aby ruszyli na południe, do Devon. KaŜdego wieczoru, kiedy obozowali w kręgu swoich czterdziestu wozów, ten ciemnooki Cygan starał się zwrócić na siebie uwagę Vivien. Lubił mówić o sobie, przechwalać się, wyzywać młodych męŜczyzn na próbę sił. Vivien lekcewaŜyła jego wysiłki. Nie interesowały jej takie zabawy. Wolała słuchać przy ognisku starych opowieści i legend. Tak było, dopóki nie odkryła, Ŝe Janus posiada coś, czego nie miał Ŝaden ze starających się o nią dotychczas męŜczyzn. Worek złotych gwinei. Reyna obróciła się tak szybko, aŜ zafurkotały spódnice, i od- stawiła talerze na drewniany stopień ich wozu. - Ten chłopak to nic dobrego. Potrafi się tylko przechwalać. - Słuchaj matki -powiedział Pulika. - Ona zna się na ludziach. - I dlatego wyszła za mąŜ za ciebie - zaŜartowała Vivien. Ale ojciec nie uśmiechnął się. Reyna popatrzyła na nią z troską. Ciemnoskóra Reyna Thorne była filigranową osóbką, którą mąŜ porównywał do piórka. Vivien była o głowę wyŜsza od matki, przewyŜszała wzrostem równieŜ ojca. Czuła się niezręcznie przy drobnych dziewczętach cygańskich, więc zaczęła się garbić. Ryena powiedziała jej wtedy, Ŝe powinna głowę nosić wysoko, poniewaŜ wygląda jak piękna, wysmukła wierzba wśród pospolitych krze- winek. Reyna zawsze stawała po jej stronie. AŜ do teraz. Teraz była tak zmartwiona, Ŝe Vivien spuściła głowę. Ich rodzina była wyjątkowo silnie ze sobą związana. Vivien była ich jedynym dzieckiem, którego doczekali się po wielu latach. Ponie- waŜ byli o wiele starsi niŜ inni rodzice, szukała moŜliwości, aby im dopomóc w zdobyciu tych wszystkich rzeczy, na które nie mogli sobie pozwolić od wypadku ojca - mięsa, które dodałoby mu sił, piecyka na koks do grzania wozu podczas zimy, aby matkę nie bolały stawy, nowych ubrań, kocy i miękkich poduszek. - Dlaczego Janus nie przyszedł do mnie? - spytał ojciec. - Nie powinien kryć się tchórzliwie za twoją spódnicą. - Chciałam najpierw porozmawiać z tobą sama - powiedziała Vivien. - Bałam się, Ŝe mógłbyś zaprotestować. - Mógłbym? - powtórzył Pulika, z trudem robiąc kilka kroków do przodu. - Oczywiście, Ŝe protestuję. Czy mam oddać swoją ukochaną córkę męŜczyźnie, który nie potrafi dać jej szczęścia? - Janus da mi szczęście. Będę szczęśliwa, wiedząc, Ŝe moi rodzice mają wszystkiego pod dostatkiem, pomyślała. - Chcę wyjść za mąŜ - upierała się. - Cieszyć się posiadaniem męŜa i dzieci. - Masz dopiero osiemnaście lat - wtrąciła Reyna. - ZdąŜysz jeszcze wybrać sobie męŜa. - Jestem o wiele starsza niŜ inne dziewczyny, kiedy wychodzą za mąŜ. - Vivien potrząsnęła głową. - Ty miałaś chyba czternaście lat, kiedy braliście ślub z dadol 6 7

BARBARA DA WSON SMITH CYGANKA ~ Tak - potwierdziła Reyna. Wymienili z męŜem czułe spojrzenie. Vivien poczuła nagle smutek. GdybyŜ to ona mogła znaleźć taką miłość, jaka była udziałem jej rodziców. Ogarnęła ją tęsknota za takim bohaterem, o jakim czytała w wyplamionej i zniszczonej ksiąŜce, którą kiedyś znalazła. Ojciec nauczył ją składania liter na drogowskazach i szyldach, mogła więc prześledzić historię dzielnych rycerzy i pięknych dziewic. Wiedziała jednak, Ŝe to tylko bajka. Realne Ŝycie wymagało, aby oddała rękę Janusowi, gotowała dla niego, reperowała mu ubranie i pozwalała dotykać się w nocy... Reyna ujęła lekko ramię córki. - Miłość ogniem w sercu płonie. A ty nie zaznasz tego uczucia z Janusem. Brązowe oczy matki przenikały ją na wskroś. - Znalazłam to, czego szukałam -upierała się Vivien. -PrzecieŜ pozwoliliście, abym sama wybrała sobie męŜa. - Myśleliśmy, Ŝe dokonasz dobrego wyboru - skarcił córkę Pulika. Vivien dotknęła jego dłoni opartej na lasce. Kiedy była mała, ta szorstka ręka strugała dla niej zabawki z drewna i głaskała pieszczotliwie, kiedy trzeba było pocieszyć. - Oh, miro dado, nie miałbyś zaufania do Ŝadnego męŜczyzny, który chciałby mnie zabrać od ciebie i miro dye. Na te słowa Pulika nachmurzył się. - Masz rację. Nie ufam Janusowi. Powiedz mi, skąd on wziął to złoto, którym tak się chwali? - Sprzedał na targu swoje konie za bardzo dobrą cenę, - Akurat. Pewnie ukradł złoto jakiemuś gorgio. Ci Anglicy nazywają nas Cyganami i wszystkich uwaŜają za złodziei. Dlatego upierał się, Ŝebyśmy skierowali się na południe. Vivien równieŜ miała wątpliwości, ale postanowiła nie zawracać sobie nimi głowy. - Mogłabym przejechać tysiąc dróg, a nigdzie nie znalazłabym lepszego męŜa - powiedziała. - Janus zgodził się nie brać za mnie posagu i podzielić się z wami swoim złotem. Na starość nie będzie wam niczego brakować. Pulika wyprostował się, mocno opierając na lasce, chociaŜ ta postawa musiała sprawiać mu ból. Twarz mu stęŜała. - A, to stąd się wziął pomysł tego małŜeństwa. UwaŜasz mnie za nieporadnego kalekę. - Wcale tak nie myślałam - szybko powiedziała Vivien, nie chcąc urazić jego dumy. - Jednak nie moŜesz juŜ wspinać się na jabłonie podczas jesiennych zbiorów i najmować się do róŜnych prac w wioskach, przez które przejeŜdŜamy. Trudno ci jest wstawać o świcie, aby zająć się końmi. Gdybyście z miro dye mieli więcej pieniędzy, wasze Ŝycie byłoby o wiele łatwiejsze... - Nie. Nie pozwolimy ci poświęcać dla nas własnego Ŝycia. - To Ŝadne poświęcenie. Z radością wezmę Janusa za męŜa. Chcę mieć dzieci, chcę dać wam wielu wnuków - tłumaczyła Vivien, rzucając matce błagalne spojrzenie. Jednak twarz Reyny równieŜ wyraŜała głęboką troskę. - Twój ojciec ma rację. Nie moŜemy pobłogosławić tego małŜeństwa. Vivien nie zamierzała się jednak poddać. Postanowiła udawać, Ŝe jest bez pamięci zakochana w Janusie. PrzezwycięŜy niechęć i będzie ulegać jego zachciankom, chłonąć jego słowa i patrzyć z uwielbieniem w jego lubieŜne oczy. Zrobi to dla dobra swoich rodziców, bo tylko w ten sposób mogła im dopomóc. Przeraźliwy jazgot przerwał jej myśli. Półdzikie psy Romów wybiegły poza obozowisko, warcząc i szczekając zajadle. Zawsze tak reagowały na przejazd wozu z sianem, czy teŜ na konnego przekupnia gorgio. Tym razem polną drogą przejeŜdŜała czama kareta. Stangret w liberii powoził czterema siwymi końmi, a z tyłu stało dwóch lokai. Vivien zesztywniała. Na tych wąskich polnych drogach rzadko widywało się powozy. Bogaci gorgios jeździli głównymi drogami, gdzie znajdowało się duŜo zajazdów i podróŜowało się wygodniej. 9

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA Jeśli napotkali wozy cygańskie, szybko je omijali, poniewaŜ gardzili Romami i starali się nie zauwaŜać ich obecności. Ale tym razem stangret ściągnął lejce i kareta zatrzymała się w pobliŜu obozu. Vivien zaczęła się zastanawiać, czy ich wozy nie stoją na terenie jakiegoś tutejszego właściciela ziemskiego. Nie cierpiała gorgios za to, Ŝe uwaŜali całą ziemię za swoją własność. Rościli sobie prawo do powietrza, wody i owoców tej ziemi, jakby Bóg stworzył świat wyłącznie na ich uŜytek. Miała równieŜ osobisty powód do nienawiści, pewien gorgios załoŜył w swoim majątku potrzask, który okaleczył jej ojca. Jeden z lokai zeskoczył na ziemię i opuścił stopień, po czym otworzył drzwi karety. Pojawiła się w nich malutka staruszka z aureolą siwych włosów, w jasnoniebieskiej sukni, z miłym uśmiechem na pomarszczonej twarzy. Potem ukazała się jeszcze jedna kobieta, której obfite kształty okrywała przystrojona koronkami suknia z Ŝółtego jedwabiu, a głowę zdobił równie Ŝółty turban. Miała pulchną, róŜową twarz i wesołe oczy. Wysoka, dostojna dama wysiadła z karety ostatnia. Miała taki wyraz twarzy, jakby przed chwilą zjadła coś kwaśnego. Jej palce, jak szpony krogulca, zaciśnięte były na rączce mahoniowej laski. Wszystkie trzy gorgios rawnies były bardzo stare. Stały nieru- chomo jak posągi, a wstąŜki ich kapeluszy trzepotały w po- dmuchach wiatru, który roznosił zapach ich perfum. MęŜczyźni przerwali rozmowy, kobiety przestały plotkować, dzieci ucichły. Słychać było tylko ujadanie psów, które z ob- naŜonymi zębami broniły dostępu do obozu. Kobiety gorgios przesuwały wzrokiem po zebranych ludziach. Vivien stała sztywno wyprostowana, obrzucając intruzów niechęt- nym spojrzeniem. Trzy kobiety patrzyły ze wzgardą na ustawione kołem wozy, wiszące nad ogniem Ŝeliwne garnki i na półnagie dzieci, które przekradały się w pobliŜe ich wspaniałego pojazdu, aby móc go dokładnie obejrzeć. Vivien nie cofnie się ani o krok przed tymi... Cofnęła się jednak. Wysoka kobieta niespodziewanie machnęła laską w stronę warczących psów. - Precz stąd! Psia zgraja rozbiegła się momentalnie, chociaŜ laska nie dotknęła Ŝadnego z nich. Z cichymi pomrukami psy wycofały się na obrzeŜe obozu. Vivien najeŜyła się. Jak ona śmie straszyć ich psy? Zanim zdąŜyła otworzyć usta, poczuła rękę ojca na ramieniu. Pulika był blady jak ściana. - Nie ruszaj się stąd - powiedział cichym głosem. - Zostań przy matce. - To nie jest miejsce dla tych gorgios- Vivien gwałtownie zaprotestowała. - Powiem im... - To jest męska sprawa. Tym razem masz trzymać język za zębami. Ostry głos ojca wzburzył Vivien, a jednocześnie zatrwoŜył ją wyraz przygnębienia na jego twarzy. Nie chciała jednak wdawać się z nim w dyskusję, poniewaŜ przede wszystkim zaleŜało jej na tym, aby zaakceptował jej małŜeństwo z Janusem. Skinęła więc tylko głową i ojciec pokuśtykał przed siebie. Niziutka Reyna musiała wejść na stopień wozu, aby móc cokolwiek zobaczyć. Do wozu zbliŜał się potęŜnie zbudowany męŜczyzna, jego smagła twarz z cienkim wąsikiem wyraŜała nadmierną pewność siebie. Janus. Obrzucił Vivien przenikliwym spojrzeniem, unosząc brwi w nie- mym pytaniu. Chodziło mu zapewne o to, czy rozmawiała juŜ z rodzicami o ich planach małŜeńskich. Vivien wzruszyła tylko ramionami. Miłość ogniem w sercu płonie. Vivien odwróciła się do niego plecami, tłumiąc tęsknotę za miłością, o jakiej czytała w ksiąŜce. Nie moŜe sobie pozwolić na marzenia, przy zawieraniu małŜeństwa musi brać pod uwagę praktyczne skutki tego kroku. 10 11

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA Wysoka kobieta wystąpiła do przodu, patrząc zmruŜonymi oczami na zbiorowisko Cyganów. - Jestem hrabiną. Faversham. Czy jest tu człowiek o nazwisku Pulika Thorne? W tłumie Romów rozległ się szmer zdziwienia. Zdumiona Vivien spojrzała na matkę, ale Reyna nie spuszczała wzroku z przybyłych. CóŜ ta gorgio rawnie moŜe chcieć odj ej ojca? Zbita gromada Cyganów rozstąpiła się i Pulika zbliŜył się do hrabiny. Ukłonił się jej, a czerwona chustka, którą miał na szyi, zatrzepotała na wietrze. - Ja jestem Pulika. Porozmawiajmy na osobności. - Chodźmy - powiedziała hrabina do swoich towarzyszek, wyraŜając zgodę na jego propozycję szybkim skinieniem głowy. Nie opierała się na swojej lasce, kiedy prowadziła towarzyszące jej damy w kierunku rosnącego pod murem rozłoŜystego dębu. Pulika natomiast wspierał się cięŜko na swoim grubym kiju. Serce Vivien ściskało się z bólu, kiedy patrzyła na jego niepewne kroki. Ta kobieta gorgio w ogóle nie potrzebowała laski. Traktowała ją jak ozdobę. Lokaje przynieśli natychmiast trzy stołeczki i postawili je w cieniu drzewa, aby damy mogły spocząć. Pulika stał dumnie wyprostowany, Vivien ogarnęła wściekłość, Ŝe nie zaproponowano mu, aby usiadł. Lady Faversham wbiła swoją laskę w ziemię i coś do niego mówiła. Udzielając jej odpowiedzi, Pulika gwałtownie potrząsnął głową. Vivien nie słyszała słów, ale to nie wyglądało na przyjazną rozmowę. - O czym oni mogą rozmawiać? - szepnęła do matki. - Dado nie zrobił nic złego. MoŜe Zurka znowu ukradł kurczaka. - Mmm - usłyszała tylko w odpowiedzi. Reyna była bardzo blada, wyglądała na zatrwoŜoną. Vivien gwałtownie złapała ją za ramię. Jej złote bransolety zabrzęczały. - Miro dye, co się stało? - Wejdź do środka - powiedziała matka, wskazując wzrokiem vardo. - Szybko. - Jeśli ta kobieta oskarŜa dado o jakieś przestępstwo, to ja na to nie pozwolę. - Taka narowista klacz potrzebuje męŜa, który ją okiełzna - powiedział Janus, łapiąc ją za łokieć. Vivien odsunęła się szybko. MęŜczyźnie nie wolno było dotknąć niezamęŜnej kobiety, nawet jeśli była jego narzeczoną. Uderzyła ją nagła myśl. - To na pewno ciebie szukają, a mój ojciec ma odpowiadać za ukradzione przez ciebie złoto. Janus roześmiał się i przygładził wąsy. - Te gorgios nic do mnie nie mają. MoŜesz być tego pewna. Czy Janus mówił prawdę? Patrzył na nią z wyŜszością i drwiącym rozbawieniem. Jego wzrok zbijał ją z tropu. Usłyszeli nagle donośny głos lady Faversharn, która teraz stała, potrząsając swoją laską przed Pulika. - Jesteś kłamliwym Cyganem! Wśród Romów rozległy się groźne pomruki. MęŜczyźni zaczęli ruszać się z miejsc, kobiety trwoŜnie szeptały. Reyna jęknęła cicho i zakryła dłonią usta. Jej niepokój popchnął Vivien do działania. - Nie wolno tak do niego mówić! - krzyknęła Vivien. Ruszyła do przodu, nie zwaŜając na nieprzyjazne spojrzenia, jakimi obrzucano dziewczynę, która pogwałciła zasady postępo- wania Romów. Biegnąc przed siebie, uderzyła bosą stopą o kamień, ale nie zwróciła na to uwagi. Przemknęła obok ojca i stanęła przed lady Faversham. Szare oczy starej hrabiny były zimne jak lód. Była wyŜsza od Vivien, co było dla dziewczyny czymś niezwykłym. - Mój ojciec nie jest kłamcą - stwierdziła z mocą. -1 niczego nie ukradł. Surowe oczy hrabiny rozszerzyły się z lekka. Lady Faversham spojrzała pytająco na Pulikę i po chwili odezwała się cichym głosem. - Twój ojciec? - Tak - potwierdziła Vivien, przerzucając na plecy swoje czarne warkocze. - Znam go lepiej niŜ pani. On nigdy nie kłamie. 12 13

BARBARA DA WSON SMITH CYGANKA - Dziecko- zwrócił się do niej Pulika dziwnie naglącym tonem. - Idź do swojej matki. Natychmiast. Vivien nie ruszyła się z miejsca, chociaŜ ojciec delikatnie próbował ją odsunąć. Była zdecydowana bronić ojca przed oskar- Ŝeniami. Trzy stare kobiety patrzyły na nią z ciekawością. Nagle Vivien zdała sobie sprawę, jak bardzo się od nich róŜni. Miała na sobie zniszczoną zieloną spódnicę, spłowałą Ŝółtą bluzkę, złote bransoletki brzęczały u jej nadgarstków, a czarne warkocze opadały aŜ do pasa. Malutka dama z siwymi loczkami wstała ze stołeczka i ujęła dłonie Vivien w zaskakująco silny, serdeczny uścisk. - Moja droga - odezwała się miłym głosem. - Czy to moŜliwe... czy masz na imię Vivien? Vivien Thorne? Vivien popatrzyła na nią nieufnie i wyswobodziła dłonie z jej uścisku. - Tak. Dlaczego pani pyta? - O nieba, toŜ to ona! - wykrzyknęła pulchna dama. Klasnęła w dłonie, jej rumiana twarz rozjaśniła się nagle. - To dopiero będzie sensacja, jak się o tym dowiedzą sąsiedzi. - Sąsiedzi niczego się nie dowiedzą - skarciła ją ostro lady Faversham. - Rozumiesz, Enid? To nie jest temat do twoich plotek. - Oczywiście, 01ivio. Nie pisnę ani słówka. - Lady Enid zmarkotniała. - Ale ludzie będą zadawać pytania i będę musiała coś im powiedzieć... - Przysyłaj ich do mnie. Dam sobie z nimi radę. - Dość tych sprzeczek - odezwała się siwa dama. - Odnalaz- łyśmy wreszcie naszą kochaną dziewczynkę. Jest juŜ dorosła. Jakie to dziwne, prawda? Czy one oszalały? Zaskoczona Vivien popatrzyła na ojca. - O czym one mówią? Dlaczego nazwały cię kłamcą? - To nic. To pomyłka - powiedział Pulika, ale patrzył na nią z przeraŜeniem. - To nie jest pomyłka - prychnęła lady Feversham. - To jest ta sama dziewczyna, którą ci oddano osiemnaście lat temu. Dziewczyna, którą ci oddano... Rozsłoneczniony świat okrył się nagle cieniem. Przelotna chmura zasłoniła słońce, ale Vivien przebiegł zimny dreszcz po plecach. Przesuwała rozgorączkowany wzrok od ojca do obserwujących ją kobiet. - Nie rozumiem. O czym pani mówi? Malutka dama w niebieskiej sukni poklepała ją po ręce. - Chyba nie dość jasno się wyraŜamy, prawda? Ja jestem Lucy, lady Stokeford. My trzy jesteśmy RóŜyczkami. Przyjechałyśmy, aby cię na powrót zabrać tam, gdzie jest twoje miejsce. - Na powrót? - Tak. Urodziłaś się jako córka szlachcianki i zostałaś oddana, kiedy byłaś noworodkiem. Rozumiesz więc, Ŝe nie jesteś Cyganką. Jesteś jedną z nas. Vivien czuła, Ŝe gorące letnie powietrze zaczyna ją przytłaczać i pozbawiać tchu. Szum liści dębu, prychanie koni i brzęczenie pszczół dochodziły do niej jakby z oddali. Nie mogła wykonać Ŝadnego ruchu. Patrzyła jak urzeczona na drobną, białą dłoń, która spoczywała na jej zbrązowiałej od słońca skórze. Te kobiety twierdziły, Ŝe jest jedną z nich. Jest gorgio. To niemoŜliwe. Serce jej tłukło się w piersiach, z trudem łapała oddech. - Nie - szepnęła i zaczęła się cofać. - Moją matką jest Reyna, a nie jakaś szlachcianka. - Nazywała się panna Harriet Althorpe - zaczęła wyjaśniać lady Stokeford swoim spokojnym, arystokratycznym tonem. -Była guwernantką i osiemnaście lat temu uczyła trzech moich wnuków. Nie miała Ŝadnej rodziny, a ja traktowałam ją jak córkę. - Nie wierzę pani! Która kobieta oddałaby własne dziecko! - To jej kochanek cię oddał - powiedziała lady Faversham. - Wtedy, kiedy ona była chora - dodała lady Enid. - On wydarł cię z jej ramion. Niebieskie oczy lady Stokeford były pełne współczucia. 14 15

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA - To prawda, moja droga - powiedziała łagodnym tonem. - Spytaj człowieka, który cię adoptował. Vivien obróciła się szybko do ojca, szukając u niego pomocy. On zaraz wyśmieje te bzdury. Powie jej, Ŝe te kobiety zabawiają się tylko jej kosztem. W ciemnych oczach Puliki zobaczyła wyraz rozpaczy. Zgar- biony, opierał się mocno na swoim kiju. - Dadol Powiedz, Ŝe one kłamią. - Twoja matka i ja zawsze obawialiśmy się, Ŝe ktoś się po ciebie zgłosi - powiedział grobowym głosem. - Strach był naszym stałym towarzyszem. Nie. Nie... Pulika wyciągnął rękę do córki. - Nie ukradliśmy cię, Vivi. Przysięgam. Niech będę po stokroć przeklęty, jeśli kłamię. Przyniósł cię do nas słuŜący gorgio. Vivien wytarła spocone dłonie o spódnicę. - SłuŜący? Czyj słuŜący? - Nie podał Ŝadnego nazwiska. Powiedziano nam, Ŝebyśmy cię zabrali i nie mówili nikomu, jak do nas trafiłaś. Przez te wszystkie lata kochaliśmy cię jak własną córkę. Łzy spływały mu po policzkach. Reyna podeszła do niego i objęła go ramieniem. - Nie mieliśmy własnych dzieci - szepnęła, nie spuszczając oczu z Vivien. - Byliśmy tak szczęśliwi, mogąc mieć ciebie, Vivi, Ŝe nie zadawaliśmy Ŝadnych pytań. Nigdy nie mieliśmy zamiaru sprawić ci bólu. Jednak Vivien odczuwała ból. W jej Ŝyłach płynęła krew gorgio. Teraz dopiero zrozumiała, dlaczego była wyŜsza od innych dziew- cząt, dlaczego w jej czarnych włosach pojawiały się brązowe pasma, zrozumiała swoje niewłaściwe zainteresowanie ksiąŜkami i nauką. Nienawidziła gorgios... sklepikarzy, którzy starali się im sprze- dawać zepsute mięso... matek, które odwoływały na bok swoje dzieci, kiedy przejeŜdŜały cygańskie wozy... bogatych właścicieli ziemskich, którzy zastawiali takie potrzaski jak ten, który uczynił kaleką jej dado. A teraz okazuje się, Ŝe jest jedną z nich. Jej ojciec i matka patrzyli na nią, płacząc cicho. Byli juŜ starzy, przygarbieni, biednie ubrani, ze srebrnymi nitkami w czarnych włosach. Ona nie była dzieckiem, które cudownym zrządzeniem losu przyszło na świat, kiedy nie byli juŜ młodzi. Została im oddana. Jak mogli trzymać to przed nią w tajemnicy? Miała ochotę rozpłakać się i robić im za to wyrzuty, a je- dnocześnie chciała poczuć uścisk ich opiekuńczych ramion. Vivien uczepiła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. To oni byli jej rodzicami. Jeśli nawet nie łączyły ich więzy krwi, to łączyła ich miłość. Jedynym uczuciem, jakie miała dla gorgios, była nienawiść. - To na pewno jest dla ciebie okropny szok - odezwała się lady Stokeford. - Zabierz swoje rzeczy, a kiedy pojedziesz z nami do domu, od razu poczujesz się lepiej. Pojechać do domu? PrzeraŜona Vivien popatrzyła na trzy arystokratyczne damy. Lady Enid wachlowała swoją zarumienioną, pulchną twarz. Lady Faversham stała dumnie wyprostowana. Lady Stokeford uśmiechała się zadowolona, jakby właśnie ofiarowała Vivien gwiazdkę z nieba. Nie wątpiły, Ŝe Vivien przyjmie ich propozycję i z radością porzuci swoje dotychczasowe Ŝycie, jedyne, jakie zna. śe chętnie wsiądzie z nimi do karety, nie oglądając się nawet za siebie. Wzbierało w niej oburzenie. JuŜ otwierała usta do ostrej od- powiedzi, kiedy kątem oka dostrzegła Janusa. Stał z boku grupy Romów, z szeroko rozstawionymi nogami, z rękami na biodrach. Jego triumfalny wzrok przypominał, Ŝe Vivien naleŜy do niego. śe potrzebuje jego pieniędzy... A moŜe jednak nie. Przyszedł jej do głowy śmiały pomysł. Uwolniłby jąod koniecz- ności wychodzenia za mąŜ i zapewniłby jej rodzicom wszelkie moŜliwe wygody. Powzięła desperackie postanowienie. 16 17

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA ~- Dobrze - zwróciła się do trzech kobiet. - Pojadę z wami. Za pieniądze. Londyn, wrzesień 1810 Dwa tygodnie później Michael Kenyon, markiz Stokeford, patrzył obojętnym wzrokiem na martwą twarz. Mumia była bardzo skurczona. Kilka świeczników rzucało blask na wysuszoną skórę i wyraziste rysy dawno zmarłej kobiety. Luźne pasma włosów przylegały do wyschniętej czaszki. Wychudłe ręce złoŜone były na piersiach, a poŜókła tkanina zakrywała dół brzucha. Na podłodze salonu widać było kawałki zetlałego mate- riału. Lord Alfred Yarborough podniósł do góry niewielki amulet z lazurytu, znaleziony w fałdach tkaniny. - Oto jeszcze jeden talizman Jej Królewskiej Mości, królowej Szepset. Ukłonił się, kiedy usłyszał słaby aplauz zgromadzonych w sa- lonie arystokratów. Od czasu, kiedy Napoleon podbił Egipt, a Anglicy z kolei pokonali Napoleona, arystokracja zaczęła pa- sjonować się staroŜytnym imperium faraonów. Wpływy egipskie uwidoczniały się w meblach i strojach. Bogaci lordowie zbierali amulety i skarabeusze. Niektórzy z nich stali się nawet posia- daczami mumii królewskich, aby móc zaimponować Ŝądnym rozrywki przyjaciołom. Michael, nie stroniący zazwyczaj od dekadenckich rozrywek, obojętnie obserwował ten spektakl. WyobraŜał sobie tę mumię jako Ŝyjącą kobietę z krwi i kości. Zastanawiał się, czy była kochana, czy teŜ znienawidzona... jak Grace. Zacisnął zęby, starając się stłumić te ponure wspomnienia. Wskrzeszanie przeszłości niczemu nie słuŜy. Wolał Ŝyć teraźniej- szością i gonić za przyjemnościami. Jakaś dłoń dotknęła jego uda. - Jest czarująca, prawda? - zaszczebiotała mu do ucha lady Katherine Westbrook. Inne damy wydawały ciche okrzyki przeraŜenia, ale Katherine pozostała niewzruszona. Jego kochanka traktowała tę dziwną rozrywkę w ten sam sposób, w jaki traktowała Ŝycie - z roz- bawieniem światowej damy. - Jeśli mam być szczery, to wolę, aby moje kobiety miały gorącą krew -powiedział Michael, patrząc na jej odsłonięte piersi. - A ja wolę, aby moi męŜczyźni byli przystojni i mieli tem- perament - odrzekła Katherine, przesuwając palcami po jego udzie. Poczuł zapach jej cięŜkich perfum. Katherine posiadała wszystkie cechy, które cenił w kobiecie: była opanowana, bystra, dobrze wychowana i wykształcona. Michael wiedział, Ŝe byłaby dla niego odpowiednią Ŝoną. Niedawno postanowił zalegalizować ich romans. Nie wątpił, Ŝe Katherine przyjmie jego propozycję. Wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, Ŝe pragnie stałego związku. Musi jej tylko o tym powiedzieć. - Chcę cię o coś spytać - szepnął. - Ale nie tutaj. - Jestem na pana rozkazy, milordzie - odparła Katherine. Siedzieli w ostatnim rzędzie ustawionych w półkole krzeseł. Zebrani nadal wykazywyli Ŝywe zainteresowanie mumią, więc łatwo im było wyjść niepostrzeŜenie. Puszysty dywan tłumił ich kroki. Patrząc na ruchy jej bioder, Michael poczuł w lędźwiach zapowiedź miłosnej nocy. Utwierdził się w przekonaniu, Ŝe pragnie mieć kobietę w swoim łóŜku bez potrzeby organizowania sekret- nych schadzek. O framugę drzwi opierał się wysoki męŜczyzna w rozwiązanym krawacie, z kieliszkiem wina w ręku. Ostre rysy jego twarzy i ciemnokasztanowate włosy ukryte były częściowo w cieniu. Sięgająca ust, półkolista szrama na policzku powodowała, Ŝe na twarzy zawsze miał coś w rodzaju złośliwego półuśmiechu. Michael zaklął pod nosem. On i Brand byli niegdyś przyjaciółmi, wychowywali się w sąsiadujących majątkach w Devon. Szrama, 18 19

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA którą nosił Brand, była efektem gwałtownego końca tej przyjaźni. Teraz Michael go nienawidził. - Faversham. - Skinął mu głową. Hrabia Faversham ukłonił się Katherine. - To niezłe - powiedział, wskazując gestem mumię. - Ale niezbyt odpowiednie dla damy. - Lecz interesujące - uśmiechnęła się Katherine. Faversham roześmiał się cicho, a jego szare oczy zabłysły. Nie prosił, aby go przedstawić, sam rozpoczął rozmowę. - Mówi się, Ŝe Cyganie pochodzą od staroŜytnych Egipcjan. - Nie wiedziałem o tym - powiedział Michael, zaciskając rękę na kibici Katherine. Ruszył do wyjścia, ale Faversham zastąpił mu drogę. - Cyganie to złodzieje, kłamcy i oszuści - mówił dalej. - Potrafią ograbić naiwnych, Ŝerują przede wszystkim na staruszkach. Michael wiedział, Ŝe Brand nie mówi niczego bez powodu. - Powiedz, o co ci chodzi. - Na wszystko przyjdzie pora. Nie byłeś ostatnio w Devon, prawda? Nie byłeś tara od śmierci Grace. Wybacz, Ŝe wspominam tę nieszczęsną historię - powiedział Faversham z fałszywym współczuciem. - MoŜe powinienem raczej spytać o zdrowie twojej córki, lady Amy, o ile pamiętam. Michaela ogarnął niepohamowany gniew. Z rozkoszą zabiłby Favershama, jak to juŜ dawno powinien był zrobić. Od trzech lat nie odwiedzał swojego rodowego majątku i nikt nie wiedział dlaczego. Nawet ten nienawistny mu męŜczyzna. Opanował się z trudem. Był w towarzystwie swojej kochanki, która wykazywała Ŝywe zainteresowanie sytuacją. - Właśnie wychodziliśmy. MoŜe porozmawiamy innym razem. - Na pewno zaciekawi cię list od mojej babki. - List? - Dostałem go wczoraj. Opisała mi niezwykle interesującą historię, która z kolei dotyczy twojej babki. Michael czekał w milczeniu, patrząc, jak Brand spokojnie pije wino. Bez względu na to, jakim wstrętem przepełniała go ta komedia, powinien wiedzieć, w co tym razem uwikłała się jego babka. - Więc o co chodzi? - MoŜliwe, Ŝe lady Stokeford znowu zmieni swój testament. - Który z moich braci jest teraz jej faworytem? - spytał Michael, a w jego głosie słychać było ulgę. - Gabe czy Josh? - śaden z nich. Ona chce zapisać wszystko swojej nowej towarzyszce. - Szrama na ustach hrabiego zadrgała w lekkim uśmiechu. - Jakiejś brudnej cygańskiej wróŜce. 20

CYGANKA 2 TWARDE WARUNKI UGODY Obsluguj się noŜem i widelcem, kochanie - powiedziała lady Stokeford - bo Enid gotowa jest znowu zasłabnąć. Vivien spokojnie zlizywała sos z palców, co szokowało trzy damy siedzące przy stole. Przypomniała sobie, Ŝe ma na kolanach kawałek kosztownej białej tkaniny, ale szkoda było ją brudzić. Tym bardziej Ŝal było tego pysznego sosu. CóŜ, gorgios mieli bardzo dziwne obyczaje. Wzięła do ręki cięŜki srebrny nóŜ i widelec i odkroiła mały kawałek rostbefu. Mięso rozpływało się w ustach - było to popi- sowe danie francuskiego kucharza lady Stokeford. Nigdy nawet nie przypuszczała, Ŝe bogacze codziennie jedzą mięso, do tego z niesłychaną ilością róŜnych dodatków. Poczuła wyrzuty sumienia, Ŝe porównuje te wykwintne dania z prostą kuchnią swojej matki. Ogarnął ją smutek. Tak bardzo tęskniła za rodzicami. Musi jednak, dla ich dobra, nadal prowadzić swoją grę. - Panienko? -odezwałsię lokaj, podając jej srebrny półmisek. - Czy moŜna dołoŜyć panience pomme de terres souflees! Przez ostatnie dwa tygodnie Vivien uczyła się manier od- powiednich dla damy. Postanowiła wykorzystać teraz swoją wiedzę. - Poproszę, panie Rumbold -powiedziała, nakładając na talerz zrumienione ziemniaki. - Czy pana czyrak mniej dzisiaj boli? 22 Piegowatą twarz lokaja oblał krwawy rumieniec. - O wiele mniej, panienko - wymamrotał i wrócił na swoje stanowisko przy kredensie. - Vivien! - rzuciła hrabina Faversham, marszcząc brwi. - Nie rozmawia się ze słuŜącym, który podaje do stołu. Tym bardziej nie zadaje się tak osobistych i nieprzyjemnych pytań. Nie siorb. Siedź prosto. Jedz wolno. Vivien kręciło się juŜ w głowie od tych wszystkich głupich nakazów. Postanowiła złamać kolejną regułę i zaoponować. - Wczoraj pan Rumbold utykał na nogę, więc przygotowałam mu napar z nasion kozieradki i chciałam dowiedzieć się, czy... - Dość tego - najeŜyła się lady Faversham. - Nie zwracamy się do lokaja per pan. Nie interesują nas równieŜ twoje cygańskie metody lecznicze. Gdy ktoś potrzebuje lekarza, wzywamy doktora Greena. Vivien miała juŜ ostrą odpowiedź na końcu języka, ale po- stanowiła udawać niewiniątko. - PrzecieŜ jeszcze dzisiaj mówiła mi pani, Ŝe obowiązkiem damy jest dbać o to, aby gospodarstwo domowe działało bez zakłóceń. Niewątpliwie dotyczy to równieŜ dbałości o słuŜbę. - Dobrze wiesz, co miałam na myśli, i nie udawaj, Ŝe jest inaczej - zaprotestowała lady Faversham. - CzyŜ ja udaję, milady? Staram się tylko zrozumieć wasze sztywne reguły zachowania. Vivien siedziała z wysoko uniesioną głową, zdecydowana odnieść zwycięstwo w tej słownej potyczce. Zmuszona do pozo- stawienia, choćby na krótko, wszystkiego, co było jej drogie, postanowiła stanąć do walki z bezdusznymi normami świata gorgios. Nie da się zbić z tropu tej wyniosłej, nieuprzejmej kobiecie. Lady Stokeford uśmiechnęła się. Jej pomarszczona twarzyczka wyłoniła się nagle w blasku świec. - Vivien ma rację, Olivio. Obowiązkiem pani domu jest za- rządzanie słuŜbą. Ona uwaŜała, Ŝe postępuje właściwie. - Muszę przyznać, Ŝe ta dziewczyna uczyniła wielkie postępy - 23

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA przyznała hrabina. - Ale musi jeszcze minąć trochę czasu, zanim będzie moŜna ją zaprezentować. - Zaprezentować? - spytała Vivien. - Co to znaczy? - Musisz być dobrze przygotowana, zanim zostaniesz za- prezentowana towarzystwu - tłumaczyła lady Stokeford. - Twoje maniery są juŜ zupełnie zadowalające. Jesteś bardzo zdolną dziewczyną. - I piękną - dodała lady Enid, popierając te słowa gwałtownym skinieniem głowy, aŜ zatrzęsły się jej liczne podbródki i kilka wyblakłych loków wysunęło się spod turbanu. - To będzie dopiero zabawny widok, kiedy poznają Vivien okoliczni młodzi ziemianie. Niejeden z nich straci dla niej głowę. Starsze panie przyjęły tę wypowiedź z zadowoleniem. Nawet oczy lady Faversham złagodniały. Ta dama i lady Enid codziennie odwiedzały lady Stokeford, wspierając ją w trudnym zadaniu uczynienia z Vivien prawdziwej damy. Vivien poruszyła się niespokojnie, a jej zielona, jedwabna suknia zaszeleściła z cicha. CzyŜby one chciały wydać ją za mąŜ za jakiegoś aroganckiego gorgio! Nie wiedziały, Ŝe ona nie ma zamiaru z nimi pozostać. - Nie chcę nikogo poznawać - stwierdziła. - Jestem zadowo- lona, Ŝe mogę mieszkać u pani, w Dower House, lady Stokeford. - To bardzo milo z twojej strony, kochanie - powiedziała markiza. - Ale ja jestem juŜ bardzo stara. Mogę nagle umrzeć. Vivien upuściła widelec, plamiąc sobie suknię. - Czy jest pani chora, milady? - Czuję się dobrze - uspokoiła ją lady Stokeford. - Ale kiedy jest się starym, niczego nie moŜna przewidzieć. Ty jesteś młoda i powinnaś wyjść za mąŜ. Na pewno pragniesz czegoś więcej niŜ dotrzymywać towarzystwa nudnej starszej pani. - Nie, ja bardzo lubię przebywać w pani towarzystwie. Uwiel- biam słuchać pani opowieści. Vivien nie kłamała. Mimo niechęci, jaką Ŝywiła do wszystkiego, co miało związek ze światem gorgios, polubiła te stare damy, trzy RóŜyczki, jak się same nazwały. Wyciągnęła rękę przez biały obrus i uchwyciła wychudłą dłoń staruszki. - Bardzo proszę, aby pani nie planowała mojego ślubu z jakimś nieznanym męŜczyzną. Nie godzę się na to. - Nie ma powodu do robienia tragedii. - Lady Stokeford roześmiała się. - Kiedy przyjdzie na to czas, wybierzesz sobie męŜa spomiędzy miejscowych właścicieli ziemskich. - To będzie małŜeństwo z miłości i będziecie Ŝyć długo i szczęś- liwie - zadecydowała lady Enid. - Tego właśnie pragnęłaby dla ciebie nasza kochana Harriet. Na wspomnienie kobiety, która ją urodziła, Vivien wzdrygnęła się lekko. Ta rana nie zagoiła się jeszcze. Nie zadawała zbyt wielu pytań na ten temat, nie dowiadywała się równieŜ o nieznanego męŜczyznę, który dał jej Ŝycie. Zbytnią ciekawość w tej sprawie uwaŜałaby za zdradę swojego dado i swojej dye. Wystarczającym sprzeniewierzeniem była przyjemność, jaką czerpała z Ŝycia wśród gorgios. Vivien, pragnąc przeprowadzić swój plan, godziła się na wszyst- kie zabiegi RóŜyczek, które ją pięknie ubierały, nacierały sokiem z cytryny, aby zlikwidować opaleniznę, i uczyły dobrych manier. Ze zdumieniem i poczuciem winy stwierdziła, Ŝe cieszą ją gorące kąpiele, jedwabne stroje i dobre jedzenie. Uwielbiała opowieści lady Stokeford o przeszłości i o figlach, jakie płatali jej wnukowie. Najbardziej wstydziła się tego, Ŝe nie potrafiła nienawidzić tych kobiet gorgios, ale były dla niej dobre i w efekcie nie róŜniły się od kobiet Romów. Lady Enid przypominała jej starą Shuri, która lubiła śmiać się i plotkować. Lady Feversham podobna była do Peshy, która łatwo wpadała w złość, ale była dobrą kobietą. Lady Stokeford, jak Reyna Thorne, zawsze miała pobłaŜliwy uśmiech na ustach. Vivien nachmurzyła się nagle. Jak moŜe porównywać jakąś gorgio rawnie z kobietą, która ją wychowała i otaczała miłością? Nie mogąc znieść naporu sprzecznych uczuć, Vivien zerwała 24 25

BARBARA DA WSON SMITH CYGANKA się nagle od stołu, w ostatniej chwili przypominając sobie o dobrych manierach. - Czy mogę odejść? - Nie skończyłaś obiadu - powiedziała lady Stokeford, a jej niebieskie oczy wyraŜały troskę. - Na deser jest twoje ulubione ciasto ze śliwkami - dodała lady Enid. - Poleciłam lokajowi, aby zaparzył ci mocną herbatę, jak lubisz - odezwała się lady Faversham. - Dziękuję... bardzo dziękuję... ale nie jestem głodna. Vivien wybiegła z jadalni. Miała łzy w oczach. Nie Ŝyczyła sobie ich dobroci, nie chciała polubić tego wytwornego domu. Ta niezliczona liczba pokoi przyprawiała ją o zawrót głowy, a ob- wieszone obrazami ściany ograniczały swobodę. To było dziwne, Ŝe gorgios woleli wieszać na ścianach widoki natury, zamiast zamieszkać na jej łonie. Jej szybkie kroki zabrzmiały głośnym echem w wielkim holu. W kryształowych świecznikach odbijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca, rzucając tęczowe blaski na ściany. Po- chłonięta myślą o ucieczce, Vivien nie zwróciła na to- uwagi. Zbiegła z szerokich stopni werandy i przekroczyła w pośpiechu świeŜo skoszony trawnik. Zapach ściętej trawy napawał ją smut- kiem. Gorgios nie rozumieli, Ŝe przyroda powinna kierować się własnymi prawami i nie wolno jej przekształcać i oszpecać. Nie rozumieli równieŜ, Ŝe jej wolny duch nie podporządkuje się ich formalistycznym regułom. Tak bardzo tęskniła za lasem i drogami, które prowadziły w nieznane, za zapachami i odgłosami obozowiska. Tęskniła za rodzicami, za ich niewymuszonym śmiechem i serdecznymi roz- mowami. Za kołysaniem vardo, kiedy byli w drodze. Ruszyła w kierunku kępy jarzębin, za którą szumiała rzeka. Kiedy dotarła do kamiennego mostku, zobaczyła w dali wspaniałą rezydencję. Stanęła na brzegu, wdychając zapach wody i roślin. Zrzuciła pantofelki i stanęła na trawie w samych pończochach. Po chwili wyciągnęła szylkretowe szpilki z upiętych w węzeł włosów, które opadły jej na ramiona. Zwróciła twarz w stronę granatowego, wieczornego nieba, z róŜowymi przebłyskami za- chodu, szukając w nim pociechy. MoŜe jej dado i dye patrzyli teraz na pierwsze gwiazdy i wspo- minali swoją córkę. Córkę, z którą nie łączyły ich więzy krwi. Nerwowe napięcie doprowadziło ją do łez. Zaczerpnęła głęboko powietrza, poniewaŜ dziwny cięŜar przygniatał jej piersi. Czemu płacze? Co prawda, odkryła w sobie słabość do wygód gorgios, ale miała zamiar wrócić do swojej rodziny, jak tylko zarobi wystarczającą sumę pieniędzy. Postawiła RóŜyczkom twarde warunki. Za kaŜdy miesiąc u lady Stokeford miała dostawać zawrotną sumę stu złotych gwinei. Wymusiła równieŜ na starych damach zaliczkę dla ojca w wysoko- ści dziesięciu gwinei. Początkowo Pulika nie chciał przyjąć pie- niędzy, ale Vivien przypomniała mu, Ŝe w przeciwnym wypadku będzie musiała wyjść za mąŜ za Janusa i tym argumentem prze- łamała jego opór. „To dobrze, Ŝe dowiesz się, jak Ŝyją ludzie, z którymi łączą cię więzy krwi", powiedział jej Pulika. „MoŜe będziesz chciała z nimi zostać na zawsze". Vivien gwałtownie zaprotestowała. Przysięgła, Ŝe wróci. Tylko dwa miesiące, powiedziała ojcu. Dwieście gwinei. Potem będzie wolna i powróci do Romów. RóŜyczki nic nie wiedziały o planach Vivien. Z całą naiwnością wierzyły, Ŝe kiedy zakosztuje ona smaku bogactwa, zrezygnuje łatwo ze swojego cygańskiego Ŝycia. Myślały, Ŝe poślubi kogoś z ich sfery i na zawsze zamieszka pomiędzy nimi. Miłość ogniem w sercu płonie. Wspominając słowa matki, Vivien otarła łzy. RóŜyczki bujały w obłokach. Ona nie moŜe zaznać szczęścia z jakimś aroganckim arystokratą gorgio. Nie chce naleŜeć do świata, który będzie traktować ją podejrzliwie, do świata, w którym pozbawieni ludzkich uczuć właściciele ziemscy zastawiali potrzaski na Cyganów. 26 27

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA Jednak to dobre wiatry przygnały RóŜyczki do obozowiska. Vivien będzie musiała udawać zadowolenie przez pewien czas. Pieniądze, które miała dostawać, nie przedstawiały dla nich wielkiej wartości, moŜe więc z czystym sumieniem zwodzić te damy. - Moja droga, poruszasz się o wiele za szybko, jak na moŜliwości starszej pani. Vivien obróciła się. Lady Stokeford zbliŜała się do rzeki wolnym krokiem. Na ramionach miała biały szal. - Milady - powiedziała zdumiona Vivien. - Nie powinna pani wychodzić o tej porze. MoŜe się pani zaziębić. - Obawiałam się, Ŝe sprawiłyśmy ci przykrość - powiedziała. - Ty płakałaś, biedactwo. Powiedz mi, jakie masz zmartwienie. Wyobraź sobie, Ŝe jestem twoją starą ciotką. Po chwili Vivien siedziała juŜ na kamiennej ławce, na wprost rzeki, a lady Stokeford wycierała koronkową chusteczką jej mokre od łez policzki. - Nie płacz, kochanie. Nie powinnyśmy były tak cię strofować. To jest dla ciebie nowe, skomplikowane Ŝycie, prawda? Nasze obyczaje muszą ci się czasem wydawać bardzo dziwne. Vivien, która jeszcze niedawno tak bardzo pragnęła samotności, teraz zadowolona była z towarzystwa. Brakowało jej długich rozmów, jakie prowadziła z matką. - Trudno mi jest spędzać tyle czasu w czterech ścianach - przyznała. Przypomniała sobie szybko, Ŝe cudem uniknęła małŜeństwa z Janusem, i utwierdziła się w swoim zamiarze. - Jednak chcę nauczyć się waszego sposobu Ŝycia. Dotrzymać obietnicy - powiedziała. Przynajmniej przez dwa miesiące, dodała w myślach. - Na pewno ci się uda. - Lady Stokeford uśmiechnęła się. - Pod tym względem przypominasz mi matkę. Była bardzo zdecy dowaną młodą damą. Vivien zmięła mokrą chusteczkę w dłoni. Czy zdradzi Reynę, pytając o swojąmatkę gorgio? Lady Stokeford na pewno spodziewa się pytań o nią. - Proszę mi opowiedzieć o mojej... o Harriet - powiedziała. - To była opanowana, trzeźwo myśląca kobieta. Zatrudniłam ją w charakterze guwernantki do moich trzech wnuków. Świetnie sobie z nimi radziła. Pamiętam, jak Michael, najstarszy, którejś nocy włoŜył na siebie prześcieradło i zaczął wyć, Ŝeby ją prze- straszyć. - Lady Stokeford roześmiała się na to wspomnienie. -Ale tak się złoŜyło, Ŝe była to ciepła noc i okno w mojej sypialni było otwarte, więc od razu pobiegłam do dziecięcego pokoju. A Harriet, po prostu, spokojnym głosem kazała mu wracać do swojego łóŜka. Vivien uśmiechnęła się, wyobraŜając sobie Harriet w tej sytuacji. - Nie widziałam pokoju dziecięcego w Dower House - powie- działa. - Nie ma go tu. Przeprowadziłam się do Dower House po śmierci syna, kiedy wnuki dorosły. - Lady Stokeford popatrzyła na ledwo widoczny w mroku pałac, po drugiej stronie rzeki. - Wtedy mieszkaliśmy wszyscy tam, w Stokeford Abbey. To były szczęśliwe czasy, chociaŜ mój syn pił zbyt wiele. A jego Ŝona - moja synowa - większość czasu spędzała na modlitwie. - Stara dama skrzywiła się niechętnie. - Pozwoliłaby tym chłopcom zdziczeć do reszty. Widocznie uwaŜała, Ŝe ucywilizuje ich, od- mawiając pacierze. Ale ja wzięłam tę sprawę w swoje ręce. A więc to lady Stokeford wychowywała wnuków. Vivien stłumiła niczym nieusprawiedliwioną ciekawość na ten temat i zadała zasadnicze pytanie. - Co się z nią stało? Z Harriet? - Jednego dnia zniknęła bez śladu. Zostawiła tylko karteczkę, Ŝe tęskni za świeŜym powietrzem morskim i przyjęła pracę na wyspie Wight. Ukarałam chłopców surowo, poniewaŜ byłam pewna, Ŝe udało im się wreszcie ją sterroryzować. - Musiała pani wiedzieć, Ŝe ona spodziewa się dziecka. - Nie. - Markiza ze smutkiem potrząsnęła głową. - Gdybym 28 29

BARBARA DA WSON SMITH CYGANKA wiedziała, to sprowadziłabym ją z powrotem do domu. Trak- towałam jąjak własną córkę. Jej nagły wyjazd bardzo mnie zabolał. - W jaki sposób dowiedziała się pani... o mnie? - W zeszłym roku, po jej śmierci, notariusz znalazł w papie- rach list, który był adresowany do mnie. W liście tym Harriet wyznała, Ŝe miała kochanka i Ŝe urodziła córkę. Ciebie, moja droga. - Łatwo ze mnie zrezygnowała -powiedziała Vivien, zaciskając dłonie. - Nie! Nie wolno ci oskarŜać Harriet. - Lady Stokeford połoŜyła jej dłoń na ramieniu. - Kiedy leŜała ,w gorączce połogowej, jej kochanek oddał ciebie, swoją własną córkę, Cyganom. Harriet ze wszystkich sił starała się ciebie odnaleźć, ale była chora i samotna, nie miała nikogo, kto by mógł jej pomóc. Vivien zawrzała gniewem na męŜczyznę, który tak bezlitośnie wykorzystał Harriet. Na tego męŜczyznę, który powołał j ą do Ŝycia. - Kim on był? - spytała. - Ten męŜczyzna, który wydarł mnie z matczynych objęć? - Chciałabym to wiedzieć - powiedziała zachmurzona lady Stokeford. - Chętnie ukręciłabym mu.... - Po chwili z jej twarzy zniknął wyraz gniewu i ponownie zagościł na niej dobrotliwy uśmiech. -Nie myśl o nim, moja droga. NajwaŜniejsze, Ŝe jesteś tu z nami. Przez osiemnaście lat nie miałyśmy nawet pojęcia o twoim istnieniu. Vivien nie zadała pytań, które cisnęły się jej na usta, na temat tego nieznanego gorgio, który dał jej Ŝycie. Był złym człowiekiem i nie powinna nawet o nim myśleć. Jedyną waŜną rzeczą było dwieście złotych gwinei. - W jaki sposób pani mnie odnalazła? - Wynajęłam detektywa. - Kogo? - Tajnego agenta policji, z samego Londynu. Przeprowadził dyskretne dochodzenie. ChociaŜ to była stara sprawa, nazwisko ludzi, którzy cię wzięli do siebie, okazało się bardzo pomocne. Poznaliśmy je dzięki listowi Harriet. A teraz twoją rodziną są RóŜyczki. - Lady Stokeford uśmiechnęła się. - Co oznacza ta nazwa kwiatu, którą panie zwykły się nazy- wać? - spytała zaciekawiona Vivien. - To nie ma nic wspólnego z kwiatami, moja droga. - Stara dama roześmiała się. - Ale to długa historia. Opowiem ci ją kiedy indziej. Teraz chcemy sprawić ci przyjemność. MoŜe dla odmiany zaprezentujesz nam jeden ze swoich obyczajów. - To znaczy? Lady Stokeford uśmiechnęła się figlarnie, oczy jej błyszczały. - Chodź do domu i przekonaj się sama! 30

CYGANKA 3 POMYSŁ LUCY Michael stał w drzwiach saloniku swojej babki. Widok, jaki tam zobaczył, odjął mu mowę. Po długiej podróŜy był zmęczony i głodny. Nie pojechał jednak wprost do Abbey, tylko zatrzymał się najpierw w Dower House. Lokaj powiedział mu, Ŝe babka i jej nowa towarzyszka są w sa- loniku. Michael wbiegł na górę z zamiarem natychmiastowego wyrzucenia z domu tej przebiegłej Cyganki. Potem będzie mógł spokojnie zasiąść do kolacji. A teraz stał w drzwiach jak zaczarowany. Dywan stłumił jego kroki, więc RóŜyczki nie zdawały sobie sprawy z jego obecności. Siedziały wpatrzone w uderzająco piękną, ciemnowłosą dziew- czynę. Zaskoczony, rozglądał się po róŜowym saloniku, przebiegał wzrokiem po obwieszonych akwarelami ścianach i białych fran- cuskich meblach. W powietrzu unosił się zapach pudru i perfum. Gdzie mogła być ta oszustka z rozbieganym wzrokiem i haczy- kowatym nosem, której obraz towarzyszył mu podczas długiej jazdy? Ta sprytna krętaczka, która wdarła się podstępem do tego domu? Na pewno gdzieś się ukrywa, moŜe przeszukuje szuflady w garderobie, wykorzystując okazję. Dopiero po chwili zorientował się, Ŝe miał ją przed oczami. Ta cudowna dziewczyna była Cyganką. W jedwabnej, zielonej sukni siedziała na kanapie, a przed nią, na ustawionych w półkole krzesłach, przycupnęły RóŜyczki. Miała rozpuszczone włosy, które opadały jej aŜ do pasa. Palący się na kominku ogień oświetlał jej regularne rysy, wysokie kości policz- kowe i róŜane wargi. W czarujący sposób przechylała głowę na bok, całkowicie zaabsorbowana swoim zadaniem. Wpatrywała się uwaŜnie w wyciągniętą dłoń jego babki, prze- suwając po niej delikatnie czubkiem palca. - DoŜyje pani sędziwego wieku - mówiła melodyjnym gło sem. - Czeka panią jeszcze wiele przygód. RóŜyczki zaszczebiotały radośnie. - Powiedz mi więcej, kochanie. Jakie to będą przygody? - Babka była wyraźnie zachwycona. - Czy to będzie miało związek z jakimś dŜentelmenem? - spytała z ciekawością lady Enid. - Tak zwykle bywa - powiedziała Cyganka z tajemniczym uśmiechem. - Ale tego nie da się odczytać z dłoni. Gniew, który nie opuszczał Michaela w drodze, ogarnął go teraz ze zdwojoną siłą. Ta Cyganka nie była tylko pospolitą krętaczka. Miała gorsze zamiary - opowiada bajeczki jego łatwowiernej babce, aby omotać tę dobrotliwą staruszkę i ograbić ją z majątku. - Ta dziewczyna jest oszustką - powiedział, stając w otwartych drzwiach. - Powinnaś pochować wszystkie cenne przedmioty, babciu. Zaskoczona lady Stokeforfd szybko cofnęła rękę, a jej przyjaciół- ki wydały okrzyk zdumienia. Ale Michael skoncentrował całą swoją uwagę na Cygance, obrzucając ją surowym spojrzeniem. Zupełnie jej to nie speszyło. Jej brązowe oczy, okolone gęstymi, czarnymi rzęsami, patrzyły na niego śmiałym wzrokiem. Rozchyliła wargi i podniosła złoŜone dłonie na wysokość piersi. Krew zaczęła mu szybciej krąŜyć w Ŝyłach. Dobrze byłoby obrócić jej gierki na swoją korzyść... i wziąć ją do łóŜka. 32 33

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA - Nie stój w drzwiach - odezwała się lady Stokeford. - Przywitaj się ze mnąjak naleŜy, to moŜe wybaczę ci niegrzeczne zachowanie w stosunku do mojej towarzyszki. Michael, niezadowolony, Ŝe babka traktuje go jak małego chłopca, podszedł i pocałował jej pomarszczony policzek. Twarz babki poryta była bruzdami, których przedtem nie było. Wydała mu się bardzo stara i krucha. Chyba źle robił, lekcewaŜąc jej prośby o przyjazd i wierząc doniesieniom, Ŝe zdrowiu staruszki nic nie zagraŜa. - Jak się czujesz, babciu? - Michael, kochanie. - Babka chwyciła go w objęcia, roz- taczając silny zapach perfum. - Jesteś ostatnią osobą, której bym się spodziewała. - Odsunęła się od niego i zaczęła wachlować chusteczką. - Fe, przesiąkłeś zapachem koni. - Wybacz, babciu - powiedział z lekkim ukłonem, skie rowanym równieŜ do jej przyjaciółek. - Dopiero co przyjechałem. Wyruszyłem o świcie, niestety, pękła oś w powozie i resztę drogi musiałem przebyć konno. Na wałachu, który zgubił podkowę. Nie dodał, Ŝe zrezygnował równieŜ z upojnej nocy w ramionach Katherine. Dwie RóŜyczki poruszyły się niespokojnie na krzesłach, ale babka nie mrugnęła nawet okiem. - Zły humor nie tłumaczy niegrzecznego zachowania. Chcę ci przedstawić moją nową towarzyszkę, pannę Vivien Thorne, - Babka zwróciła się z czułym, ufnym uśmiechem do Cyganki, — Vivien, kochanie, to jest Michael Kenyon, markiz Stokeford, mój najstarszy wnuk. Nieczuły wnuk, który odwiedza mnie tylko wtedy, kiedy chce robić mi wyrzuty. Michael nie zwrócił uwagi na słowa babki i wbił cięŜki wzrok w siedzącą na kanapie Cygankę. Jak na dziewczynę w tym wieku - a nie mogła mieć więcej niŜ osiemnaście lat - miała wzrok wyjątkowo zuchwały, odmienny od skromnych spojrzeń dobrze wychowanych panienek. Wiele kobiet rzucało mu juŜ obcesowe spojrzenia, ale Ŝadna z nich nie patrzyła na niego tak bezczelnie. Ona niechybnie była zwykłą dziwką. - Panno Thorne - złoŜył jej Ŝartobliwy ukłon. - No cóŜ, dobrze znam osoby pani pokroju. Jakby go w ogóle nie słyszała. Szepnęła tak cichym głosem, Ŝe nie był pewny, czy się nie przesłyszał: - Miłość ogniem w sercu płonie. Michael zmarszczył brwi. CzyŜby była niedorozwinięta? Nie, ta aura zamroczenia naleŜała do jej gierek. Miała nadzieję, Ŝe zauroczy go i tym łatwiej przeprowadzi swój plan. - Co mówiłaś? - spytała lady Enid, przykładając pulchną dłoń do ucha. - Musisz się z nim odpowiednio przywitać. - Mów do niego milordzie - szepnęła lady Faversham, trącając ją rączką swojej laski. - 1 nie zapomnij dygnąć. Vivien zamrugała szybko, jakby zbudzona ze snu. Wolno wstała z kanapy. Była wyŜsza, niŜ myślał, z duŜym biustem, wąską talią i długimi nogami. Podniosła oczy i napotkała jego wzrok. Była niewątpliwie pociągająca. ZłoŜyła mu zgrabny ukłon, aŜ zafalowały jej czarne włosy. Kobiety nosiły rozpuszczone włosy jedynie w sypialni. I tylko w towarzystwie męŜa. Lub kochanka. - Miło mi pana poznać, milordzie - powiedziała z lekkim obcym akcentem. - Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę tego powiedzieć o sobie - odezwał się chłodnym tonem. - Byłoby mi naprawdę miło, gdyby pani natychmiast opuściła ten dom. - Michael! - wykrzyknęła lady Stokeford. Nie zwrócił na niąuwagi. Cyganka teŜ nie. Z jej aksamitnych oczu zniknął wyraz zauroczenia, zesztywniała i podniosła wysoko głowę. - Nic pan o mnie nie wie. - Wiem, Ŝe muszę bronić markizy przed pani szalbierstwem. - Szalbierstwem? - spytała, przekrzywiając na bok głowę. -Co to znaczy? 34 35

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA - Wy, Cyganie, nazywacie to szachrąjstwem. Niech pani nie udaje niewiniątka. - Co ma znaczyć to skandaliczne zachowanie, Michael? - wtrąciła lady Stokeford. - Masz natychmiast przeprosić Vivien. - Zawsze byłaś zbyt dobra - przeciwstawił się babce. - Przyj- mowałaś do domu włóczęgów, dawałaś im pracę, nigdy nie Ŝądałaś referencji... - Jeśli masz na myśli Rumbolda - przerwała mu - to udzieliłam schronienia małemu chłopcu, który uciekł od okrutnego ojca. - W zeszłym roku dałaś sto gwinei na nieistniejący przytułek dla sierot w Bristolu. Nie wiedziałabyś nawet, Ŝe zostałaś oszukana, gdybym ja się tym nie zainteresował. - Wolę być hojna i oszukiwana niŜ skąpa i podejrzliwa jak ty - powiedziała niezmieszana babka, patrząc na niego groźnym wzrokiem. - Dobrze mówisz - poparła ją lady Enid, klaszcząc w dłonie. - Ja teŜ się z tym zgadzam - dodała lady Faversham. Michael przesunął wzrokiem po obu podekscytowanych damach. - Babciu, moŜe porozmawiamy o tym tylko we dwoje. Lady Stokeford zacisnęła wargi, Potrząsnęła głową, jej siwe włosy zalśniły w świetle ognia z kominka. - RóŜyczki mogą wysłuchać wszystkich głupot, jakie masz mi do przekazania. Usiądź wreszcie, młody człowieku. Od patrzenia w górę zaczął mnie boleć kark. Usiadł obok niej na kanapie i delikatnie ujął jej chudąj pomar- szczoną dłoń. Pamiętał łagodny dotyk jej rąk, kiedy chorował w dzieciństwie, podczas gdy jego matka zajęta była zbawianiem własnej duszy. - Panna Thorne jest oszustką - tłumaczył cierpliwie. - Wyko- rzystuje twoje dobre serce. - Nonsens. Ona jest dobrą, kochaną dziewczyną. - Lady Sto- keford nagle posmutniała. - Chyba wiesz, dlaczego potrzebuję towarzyszki - ty i twoi bracia porzuciliście mnie. Co ma robić stara, samotna kobieta? - Mogę ci znaleźć bardziej odpowiednią towarzyszkę - per- swadował Michael, tłumiąc wyrzuty sumienia. - Panna Thorne chce cię po prostu ograbić. - Ta, ta, ta. Zostawię swój majątek, komu będę chciała - prychnęła babka. - A na razie ty, Michaelu, nie naleŜysz do tych szczęśliwych wybrańców. - Jakkolwiek by było, ona nie jest odpowiednią towarzyszką dla markizy Stokeford. Ona jest Cyganką. - Dobrze o tym wiem. Sama odnalazłam ją w obozowisku Cyganów i Bogu za to dziękuję. - Lady Stokeford ściągnęła brwi. - Kto ci o niej powiedział? Jeśli któryś ze słuŜących ośmieliłby się... - Brand. Otrzymał list od lady Faversham. Pod oburzonym wzrokiem przyjaciółek hrabina opuściła nisko głowę. - No wiesz, Olivio! - Lady Enid była zszokowana. - Ja przez te wszystkie tygodnie nie pisnęłam nawet słówkiem na ten temat, a ty, która uwaŜasz się za wzór dyskrecji, wyjawiłaś tajemnicę. - UwaŜałam za słuszne, Ŝeby markiz dowiedział się o tym - powiedziała lady Faversham. - Lord Stokeford jest przecieŜ głową rodziny. - Sama bym mu o tym powiedziała, ale w swoim czasie - lady Stokeford skarciła ją lekko. - Ale co się stało, to się nie odstanie. - Zwróciła się do wnuka. - Czy w liście była równieŜ mowa o tym, Ŝe Vivien jest szlachetnie urodzona? Oddano ją Cyganom, kiedy była niemowlęciem. Więc ona w to gra. Michael zerwał się na równe nogi i stanął przed Vivien Thorne, co zmusiło ją do podniesienia głowy. Jej oczy miały nieodgadniony wyraz. Miała swoje tajemnice. Ale on szybko je ujawni. - Została pani oddana Cyganom? - zadrwił. - To stara śpiewka dla naiwnych bogaczy. - To prawda, mój drogi - szepnęła babka, nachylając się ku niemu. - Ona jest panieńskim dzieckiem Harriet Althorpe. 36 37

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA Althorpe? Przypomniał sobie po chwili wysoką, zasadniczą kobietę, która była jego guwernantką, dopóki nie skończył dwunastu lat i nie został wysłany do szkoły. Była prawdziwą arystokratką, jedną z tych nieszczęsnych dam bez grosza przy duszy, zmuszonych przez niefortunne okoliczności do pracy zarobkowej. Zupełnie niepodobną do rozkwitłej, zmysłowej Vivien Thorne. - Panna Althorpe miała niebieskie oczy i kasztanowate włosy - powiedział. - Miała równieŜ zasady. Nie wyobraŜam sobie, Ŝeby mogła wdać się w jakiś romans. - Oczywiście, Ŝe nie - prychnęła babka. - Dziecku trudno jest sobie wyobrazić, Ŝe dorośli mogą dać się ponieść namiętności. - Nie o to mi chodzi - powiedział, nie mogąc uwierzyć, Ŝe tę poprawną, starą pannę ogarnęło poŜądanie. - Mówię ojej charak- terze. - Ha, charakter... Kiedy kobieta się 2akocha, odrzuca wszelkie hamulce. - PrzecieŜ ona była o wiele za stara na to, aby mieć dziecko. - Urodziła naszą kochaną Vivien w wieku trzydziestu jeden lat. - Babka uśmiechnęła się pobłaŜliwie. Zdumiony Michael usiłował przypomnieć sobie dokładnie pannę Althorpe. Ta podstarzała kobieta byłaby więc... w jego wieku? - To długa i smutna historia - wtrąciła lady Enid. - Ale powinieneś ją poznać - dodała lady Feversham. - To prawda - stwierdziła lady Stokeford. Trzy RóŜyczki zaczęły szeptać między sobą. Po chwili babka uraczyła go nieprawdopodobną historią o Harriet Althorpe i jej tajemniczym kochanku, który oddał dziecko Cyganom. Michael nie wierzył ani jednemu słowu. Dla niego było oczywis- te, Ŝe Vivien Thorne dowiedziała się w jakiś sposób o związkach, jakie łączyły Harriet Althrope z jego rodziną, i sfabrykowała tę opowieść, aby dostać się do domu babki. Musiał przyznać, Ŝe zrobiła to w bardzo sprytny sposób. - Melodramatyczne bzdury - ocenił opowieść babki. - Ten list jest niewątpliwie sfałszowany. - Więc pokaŜę ci list Harriet - obruszyła się babka. - Teraz ma go 01ivia, ale jutro go zobaczysz. - Sam zobaczysz, Ŝe jest autentyczny - poparła ją lady Fa- versham. - Jestem pewien, Ŝe wygląda wiarygodnie - powiedział Michael złośliwie. - Cyganie mają duŜe doświadczenie w oszustwach, są świetnymi fałszerzami. - Ona mówi prawdę - odezwała się nagle Vivien Thorne. - Niech jej pan nie dokucza. - Nie ma pani prawa zabierać głosu. Niech pani będzie cicho. - Obrócił się do niej ze złością. - Nie. MoŜe pan o mnie myśleć, co się panu podoba, milordzie, ale nie będę siedzieć cicho, kiedy okazuje pan brak szacunku swojej babci. Vivien siedziała wyprostowana, obrzucając go wyniosłym spoj- rzeniem, jakby była panią tego domu. - To w takim razie będę dokuczał pani, panno Thorne. Zbije pani niezły majątek, nabierając w ten sposób moją babkę. Vivien zmarszczyła czarne brwi, ale zanim zdąŜyła uraczyć go nową bajeczką, Michael przypuścił bezpośredni atak. - Niech pani powie prawdę. Ile pieniędzy juŜ zdąŜyła pani od niej wyłudzić? Nie odpowiedziała, ale jakiś cień zasnuł jej urodziwą twarz. - Ile, pytam? - Dziesięć gwinei - wypaliła. - I sto za kaŜdy miesiąc, który tutaj spędzę. To są pieniądze dla moich rodziców, dla tych, którzy mnie wychowywali. Rozwścieczony Michael złapał ją za ramię i poderwał na nogi. Vivien zachwiała się z lekka i otarła o niego piersiami. Ten dotyk wzburzył w nim krew. Zapragnął nagle zawlec ją do najbliŜszej sypialni i zmusić, aby uznała go za swojego pana i władcę. 38 39

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA Stare damy wstrzymały oddech, kiedy, nie zwaŜając na jej gwałtowny protest, ciągnął Vivien w kierunku drzwi. Był tak rozzłoszczony, Ŝe nie zdziwił go nawet brak gwałtowniejszej reakcji ze strony babki. - Zachowuj się, jak przystoi dŜentelmenowi, Michael! -zawo łała tylko. - Nie zapominaj, Ŝe jesteś w Dower House. Nie masz prawa oddalić mojej towarzyszki. Czy nie powinnyśmy za nimi pójść? Stokeford jest wściekły - szepnęła Enid, kiedy ucichł odgłos ich kroków. - To wszystko przez Olivię - dodała, patrząc na hrabinę złym wzrokiem. - Nie powinnaś była pisać o tym do Brandona. Wiedziałaś, Ŝe on z przyjemnością doniesie o tym Michaelowi. - Daj spokój. - Na twarzy OJivii malował się wyraz troski. - Teraz waŜne jest, aby nie zostawić Vivien sam na sam z markizem. Muszą mieć przyzwoitkę. Oparła się na lasce, mając zamiar wstać z miejsca, ale Lucy ją powstrzymała. - Nie. Zostaw ich. - Ale jeśli ktoś ich zobaczy, ucierpi jej dobre imię! Straci szansę na zawarcie odpowiedniego małŜeństwa. I cała nasza praca pójdzie na marne. - Nie byłabym tego taka pewna. - Lucy uśmiechnęła się tajem- niczo. Początkowo była przeraŜona, kiedy zobaczyła swojego wnuka w saloniku. Jak wielu męŜczyzn, Michael potrafił być potwornie uparty, a ona chciała sama zadbać o przyszłość Vivien, bez niczyjej ingerencji. ZauwaŜyła jednak, Ŝe coś zaiskrzyło pomiędzy nimi, coś bardzo interesującego... - Czy któraś z was zauwaŜyła, jak oni na siebie patrzyli? - spytała. - Jego lordowska mość patrzył na nią wilkiem - odezwała się Enid. -Jakby chciał... przetrzepać jej skórę. -Z jej piersi wyrwało się tęskne westchnienie. - Z niego jest prawdziwy zabijaka. Z tymi przenikliwymi niebieskimi oczami i kruczoczarnymi włosami jest zbyt przystojny, aby mu to wyszło na dobre. AŜ chciałoby się być znowu młodą. - Niemądra jesteś - skarciła ją 01ivia. - Ja martwię się o Vivien. My tu rozmawiamy, a tam moŜe waŜy się jej przyszłość. - Zaczekaj chwilę - powiedziała Lucy. - Wysłuchajcie mnie. Od śmierci Grace Michael rzeczywiście stał się zabijaką. Zaczął korzystać z uciech Londynu, brać sobie kochanki, tracić czas i pieniądze na wyścigi konne, pijaństwa i rozpustę. Lucy zacisnęła wargi. - Ten biedny chłopak wiele przecierpiał. - Enid potrząsnęła głową. - Strata Ŝony go dobiła. - Grace była młoda i taka piękna- dodała 01ivia, a jej surowa zwykle twarz złagodniała. - Ich biedna córeczka została bez matki. Przez chwilę słychać było tylko trzaskanie ognia w kominku. Lucy wróciła myślami do tej potwornej nocy. Ogarnął ją smutek, szybko się jednak otrząsnęła. Wiedziała, Ŝe roztrząsanie przeszłości jest bezowocne. Dotknęła dłoni swoich przyjaciółek - pomarszczonych, starczych dłoni, takich samych jak jej własne. Były doświadczonymi kobie- tami i na pewno przyznają jej rację, kiedy dowiedzą się o tym pomyśle. - Tak bardzo bym chciała, Ŝeby Michael mógł być znowu szczęśliwy - powiedziała. - Pragnę, aby powrócił do Stokeford Abbey, gdzie jest jego właściwe miejsce. Vivien moŜe dać mu do tego motywację. RóŜyczki popatrzyły na Lucy pytającym wzrokiem. - Czy chcesz, Ŝeby on ją uwiódł? - odezwała się wreszcie Enid, szeroko otwierając oczy. - Ale ona nie moŜe być jego kochanką. Miałyśmy inne plany. - Ona wyjdzie za mąŜ za właściciela ziemskiego - stwierdziła 40 41

BARBARA DA WSON SMITH Olivia, stukając laską o podłogę. - Zgodziłyśmy się, Ŝe taki związek będzie odpowiedni dla kobiety o... dość niezwyczajnym pochodzeniu. Lucy potrząsnęła przecząco głową. Jej ukochane przyjaciółki wykazywały czasem wyjątkowy brak inteligencji. - Źle mnie zrozumiałyście, RóŜyczki. Nie chcę, Ŝeby Vivien została kochanką Michaela. Chcę, Ŝeby została jego Ŝoną. 4 ODRZUCONA ŁAPÓWKA Vivien jeszcze nigdy w Ŝyciu nie była tak przeraŜona. Nie odczuwała równie silnego przeraźliwego strachu nawet wtedy, kiedy błyskawica spłoszyła konie i vardo toczył się ze stromego pagórka, a jej dado nie był w stanie zapanować nad zaprzęgiem. Ani wtedy, kiedy bawiąc się w lesie natrafiła na gniazdo pszczół i rozpaczliwie wołała matkę na ratunek. Teraz mogła liczyć tylko na siebie. Lady Stokeford nie zdawała sobie chyba sprawy, jak niebezpiecznym męŜczyznąjest jej wnuk. Ale Vivien juŜ o tym wiedziała. W niebieskich oczach markiza pałał gniew. Wpijał palce w jej ramię. Trudno jej było dotrzymać mu kroku, poniewaŜ miała na sobie obcisłą suknię. Co ten lord gorgio chciał z nią zrobić? Po tym, jak jej ojciec wpadł w zastawiony potrzask, Vivien poznała okrucieństwo an- gielskiej arystokracji. - Proszę mnie puścić - zaŜądała, próbując wyrwać rękę z jego uścisku. - Nie ma pan prawa mnie dotykać. Porwał świecę z wnęki w korytarzu. W migotliwym świetle jego twarz przybrała demoniczny wyraz. - Mam prawo, dopóki nie przestanie pani oszukiwać mojej babki. 43

BARBARA DA WSON SMITH CYGANKA - Wzięłam tylko to, co mi sama dała... - Niech pani to powie komu innemu. Ja nie jestem aŜ tak łatwowierny. Otworzył ramieniem jakieś drzwi, wciągnął ją do ciemnego pokoju, zamykając drzwi kopniakiem. Światło świecy obejmo- wało jedynie fragment sypialni, w kątach zalegał mrok. Dawno niewietrzony pokój przesiąknięty byt zapachem stęchlizny. Vi- vien ogarnął paroksyzm trwogi, kiedy dojrzała w rogu duŜe łoŜe z baldachimem. Kiedy Michael zajęty był ustawianiem lichtarza na okrągłym dębowym stoliku, Vivien rzuciła się do drzwi. Jego muskularne ciało przygwoździło ją natychmiast do ich białego skrzydła. Vivien broniła się ile sił. Gdyby była zwrócona do niego przodem, mogłaby rzucić mu się z pazurami do twarzy, ale teraz była unieruchomiona. Z kaŜdym oddechem wchłaniała zapach koni, skóry i jeszcze czegoś nieokreślonego, co wywoływało przyspieszone bicie serca. - Niech się pani nie rusza - powiedział. - Nie mam zamiaru pani skrzywdzić. Delikatnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy. Czuła jego ciepły oddech na karku. Nagie osłabła i ostatkiem sił powstrzymała wstrząsający nią dreszcz. Serce tłukło jej się w piersiach jeszcze gwałtowniej, niŜ kiedy ujrzała go opartego o drzwi saloniku. Wygląda! wtedy jak bohater z bajki, prowokująco przystojny męŜczyzna o szerokich ramionach i niebieskich oczach, w kurtce, białej koszuli i spodniach do konnej jazdy. Vivien ogarnęła dziwna tęsknota, rozgorzała nagle, jakby jej ciało wiedziało, Ŝe odnalazło swojego partnera. Miłość ogniem w sercu płonie. Ale to niemoŜliwe. Nie mogło być jej pisane pokochanie tego brutalnego lorda. - To juŜ lepiej - powiedział miękko, przesuwając palcem po jej uchu. - Lubię kobiety, które są łagodne i roznamiętnione. - Ja na pewno nie jestem roznamiętniona - rzuciła gniewnie. - Przeklinam cię. Obyś umarł w męczarniach i kruki rozdziobały twoją padlinę. - Taki jad z ust stworzonych do całowania? - zaśmiał się cicho przy jej uchu. Na myśl o jego ustach na swoich wargach Vivien przeszedł dreszcz, który podraŜnił jej piersi i wywołał łaskotanie w dole brzucha. - Gdyby nasze usta się spotkały, to z pana ust polałaby się krew. Roześmiał się znowu i zaczą mówić swoim draŜniącym tonem. - Pani plan nie moŜe się powieść, panno Thorne. Proponuję, Ŝeby pani na mnie spróbowała swoich sztuczek, a ja dobrze zapłacę za pani usługi. Przysunął się do niej jeszcze bliŜej. Przez suknię poczuła wyraźnie jego męskość. Nie mogła zebrać myśli, czując ucisk w dole brzucha. Wiedziała, co on oznacza - słyszała, jak szeptały o tym romskie kobiety - tak kobieta pragnie swojego męŜa. Dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów i odebrała je jak policzek. Lord Stokeford zapragnął mieć ją w swoim łóŜku, nie myśląc o małŜeństwie. Chciał, Ŝeby została jego nałoŜnicą. Z całej siły uderzyła go łokciem w brzuch i nadepnęła mu na stopę. - Ty brudny gorgiol Puść mnie natychmiast! Michael zaklął i odskoczył gwałtownie, ale nie uwolnił jej z objęć. Pociągnął ją w głąb ponurej sypialni. Vivien potknęła się o dywan. Rozejrzała się po ciemnych pokoju, szukając drogi ucieczki. Nie było drugiej pary drzwi, pozostawały tylko okna. Ale nie starczyłoby jej czasu na ich otwarcie, nie mogłaby równieŜ wyjść oknem w swojej wąskiej sukni i ześlizgnąć się po kamiennej ścianie w jedwabnych pantofelkach. Znalazła się w pułapce. Obróciła się i popatrzyła na swojego przeciwnika. Lord Stokeford stał oparty o drzwi, ze skrzyŜowanymi na piersiach rękami i ob- 44 45

BARBARA DA WSON SMITH CYGANKA serwował ją spokojnym wzrokiem, co wytrącało ją z równowagi. Z potarganymi czarnymi włosami i tajemniczym wyrazem oczu miał wygląd męŜczyzny o podejrzanej reputacji. Tajemnice sypialni. - Niech pan nie ośmiela się mnie dotykać - powiedziała, zaciskając spocone dłonie. - Świetnie pani odgrywa uciśnioną niewinność - uśmiechnął się złośliwie. - Dlaczego pan sądzi, Ŝe ja zawsze udaję? - PoniewaŜ znam kobiety. Znam równieŜ ten gatunek ludzi, od których pani pochodzi. Rozgniewał ją pełen wyŜszości ton jego głosu. Gorgios to byli źli ludzie! Podobnie jak wielu farmerów, wieśniaków i właścicieli ziemskich, lord Stokeford nie cierpiał Cyganów. Kiedy drogą przejeŜdŜały wozy cygańskie, ludzie Ŝegnali się znakiem krzyŜa, aby uchronić się przed ich złym okiem, przynoszącym nieszczęście spojrzeniem. Kobiety zbierały szybko bieliznę, suszącą się na sznurach, i zaganiały gęsi do zagrody. Te głupie przesądy gorgios zawsze bawiły Romów. - Nic pan nie wie o moich ziomkach - w głosie Vivien brzmiały pogardliwe tony. - śaden romski męŜczyzna nie ośmieliłby się dotknąć kobiety, jak pan to zrobił, kobiety, która nie jest jego Ŝoną. - Jeśli jesteście tak szlachetną rasą - Michael roześmiał się szyderczo - to proszę mi wytłumaczyć, dlaczego Cyganie kradną moim dzierŜawcom kury i jabłka z mojego sadu. - My, Romowie, nie uznajemy granic własności. Płody ziemi naleŜą do wszystkich boskich stworzeń. - To jest tylko wymówka. Nawet dzieci cygańskie Ŝebrzą po wsiach, udając kaleki. - Wy, bogaci gorgios, wolicie udawać, Ŝe biedne dzieci nie istnieją. Vivien chodziła tam i z powrotem po sypialni. Musiała znaleźć jakiś sposób, aby ją stąd wypuścił. - Brzydzę się kaŜdą formą oszustwa - powiedział. - Na przy- kład wymyślaniem bajek dotyczących przyszłości naiwnych sta- rych dam. Vivien spojrzała na niego spod oka. Nie było w tym nic złego, jeśli ludzie wierzyli, Ŝe ona posiada jakąś szczególną moc. Wy- starczało jej jedno spojrzenie, aby właściwie ocenić klienta. Nauczyła się tego juŜ w dzieciństwie. Po jego wyglądzie i sposobie zachowania moŜna było się zorientować, co pragnie usłyszeć. Za drobną opłatę mogła sprawić ludziom radość swoimi optymistycz- nymi wróŜbami. Lord Stokeford nie zrozumiałby tego. Był zbyt zarozumiały. Vivien ruszyła w głąb sypialni, w nadziei, Ŝe tym manewrem odciągnie go od drzwi. - Nie czytałam dłoni RóŜyczek za pieniądze. Zrobiłam to z dobrej woli, aby sprawić im przyjemność. - W nadziei zostania spadkobierczynią mojej babki. - MoŜe pan w to wierzyć, jeśli się panu podoba. Lady Stokeford i ja znamy prawdę. Manewr Vivien przyniósł rezultaty. Michael odszedł od drzwi i zaczął się do niej zbliŜać. - Teraz ja pozwolę sobie przepowiadać przyszłość - powie- dział. - Pani plan nie ma szans powodzenia. - PoniewaŜ ten spisek istnieje jedynie w pana umyśle, milordzie, niewątpliwie jest pan pewien swoich racji. Nagle Vivien dostrzegła jakiś przedmiot na eleganckim biureczku w rogu pokoju. Obróciła się szybko, załoŜyła ręce do tyłu i zręcz- nym ruchem porwała skarb. - Co pani wzięła z biurka? - spytał Michael, podchodząc do niej szybkim krokiem. - Nic. Jest pan zbyt podejrzliwy. - Widziałem, jak pani coś kradła. Złapał ją za rękę. Nie opierała się. Patrzyła tylko na niego. Dlaczego na widok tego męŜczyzny trzepotało jej serce? Michael wyciągnął jej rękę zza pleców i zwycięski uśmiech zamarł mu na twarzy. 46 47

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA Na dłoni Vivien leŜało gęsie pióro. - Jest pan skąpcem, milordzie - powiedziała. - Czy nie poŜy- czyłby mi pan nawet tego pióra? - UŜyłaby go pani do sfałszowania kolejnego listu - powiedział, wyrywając jej pióro i rzucając je na biurko. Vivien skorzystała z okazji, aby odsunąć się od niego i wyco- fywać się powoli w stronę drzwi. - Znajdę sobie inne pióro - powiedziała beztroskim tonem. -A gdyby rzeczywiście udało się panu pokrzyŜować moje plany, mogę napisać do księcia regenta i udowodnić mu, Ŝe jest moim ojcem. - To niezbyt dowcipne - mruknął. - Ja nie pozwolę robić z siebie głupca. - Jestem pewna, Ŝe nie potrzebuje pan do tego niczyjej pomocy, milordzie. Usta mu zadrgały, ale w słabym świetle nie wiadomo było, czy to był uśmiech, czy grymas. ZbliŜał się do niej powoli, jak wilk do pewnej zdobyczy. - Dość tego, panno Thorne. Chcę, Ŝeby pani opuściła ten dom, nie biorąc od mojej babki ani grosza. - Powinien pan mieć do niej więcej zaufania - odparowała, przesuwając się zgrabnym ruchem za fotel. - Ona o wiele lepiej zna się na ludziach niŜ pan. - Moja propozycja jest dla pani bardzo korzystna. Trzysta gwinei gotówką i znika pani na dobre. Nie będę teŜ wnosił skargi do sędziego pokoju. Ta propozycja była kusząca - była to większa suma, niŜ za- mierzała dać rodzicom. Mogłaby natychmiast opuścić ten dom gorgio i wrócić do swoich. Ale pod wpływem zimnego wzroku markiza skurczyła się w sobie. On uwaŜał ją za złodziejkę. Postanowiła, Ŝe weźmie tylko te pieniądze, które będą zapłatą za jej pracę jako osoby do towarzystwa lady Stokeford. - Nie potrzebuję łapówki-warknęła. -Z pana babką zawarłam uczciwą umowę. ~ Jeśli nie zgodzi się pani na moje warunki, doprowadzę do tego, Ŝe zostanie pani aresztowana za oszustwo. Jeśli będzie pani miała szczęście, to nie zostanie powieszona, tylko deportowana do karnej kolonii w Australii, na drugi koniec świata, bez prawa powrotu do Anglii. Ta groźba zmusiła ją do zastanowienia. Czy on rzeczywiście mógłby sprawić, aby aresztowano ją na podstawie fałszywych dowodów? Czy miałaby spędzić resztę swoich dni w mrocznej celi więziennej lub teŜ wykonywać niewolniczą pracę w jakimś dzikim, zamorskim kraju? Vivien z trudnością przełknęła ślinę i zacisnęła palce na ukrytym w fałdach sukni przedmiocie. Nie moŜe dać się zastraszyć temu zarozumiałemu arystokracie. - Nie zrobiłam nic złego - stwierdziła, zbliŜając się niepo- strzeŜenie do drzwi. - Lady Stokeford nie dopuści do tego, aby mógł mnie pan wsadzić do więzienia. - Znajdę dowody przeciwko pani. Przestępcy zawsze zostawiają ślady. - Niech pan ich szuka. Straci pan tylko czas. Vivien rzuciła się do drzwi. ZdąŜyła je nawet otworzyć, zanim ją złapał. Przygniótł ją swoim ciałem, ale tym razem stali twarzą w twarz. Mogła poznać siłę jego mięśni i natęŜenie gniewu. Wpatrywał się w nią, a ona, wbrew swej woli, poddawała się jego zwierzęcemu magnetyzmowi. Wprawiał jąw drŜenie samym tylko spojrzeniem. Niech będzie przeklęty. - Ucieka pani ode mnie, panno Thorne? Nie opuści pani tego pokoju, dopóki nie załatwimy tej sprawy. Wedle mojego uznania. - Nie, milordzie. Zgodnie z moim Ŝyczeniem. Szybkim ruchem wyciągnęła rękę i przytknęła ostrze noŜa do jego pachwiny. Odsunął się, nie zdejmując rąk z jej ramion. - Co, u diabła... 48 49

BARBARA DA WSON SMITH CYGANKA Vivien z zadowoleniem patrzyła na jego zbyt przystojną twarz, z której zniknął wyraz arogancji, a pojawiło się zdumienie. - To j est nóŜ, którego wy, gorgios, uŜywacie do ostrzenia piór. Powinien pan był sprawdzić mi obie ręce. Teraz niech pan się zacznie wolno cofać. To ostrze jest małe, ale wystarczy jeden ruch, aby pana wykastrować. Lord Stokeford zastosował się do polecenia. Puścił ją i zaczął się wycofywać z rękami uniesionymi do góry, patrząc na nią z zaciekawieniem. Po chwili, ku zdumieniu Vivien, opuścił ręce i uśmiechnął się do niej. - Touche, panno Thorne. Wygrała pani tę rundę. Ale to jeszcze nie koniec walki. Dalsze przekonywanie go o swojej niewinności uznała za bezcelowe. - Panawarunkimnienieinteresują-powiedziała. -Radziłabym panu wrócić do Londynu, Ŝeby nie obudził się pan którejś nocy z tym noŜem na gardle. - Jeśli pani wejdzie do mojej sypialni, to na pewno nie w celu popełnienia morderstwa. - Uśmiechnął się cynicznie. - Gdyby pani zdecydowała się złoŜyć mi tam wizytę, to znajdzie mnie pani w zachodnim skrzydle Abbey, na drugim piętrze, na końcu głównego korytarza. Moje łóŜko jest tak szerokie, Ŝe zmieszczą się w nim z łatwością dwie osoby. - Jest pan nikczemny. Poszłabym raczej do łóŜka z... z... węŜem. Roześmiał się cicho, ale jego czujna postawa wyprowadziła ją z równowagi. - Będziemy sobie bliŜsi, niŜ to sobie pani wyobraŜa, moja piękna Cyganko. To jest ostrzeŜenie. Będę śledził kaŜdy pani ruch. IN astępnego ranka, po źle przespanej nocy, Vivien pojawiła się o zwykłej godzinie w apartamentach lady Stokeford. W saloniku nie było nikogo, przez zaciągnięte zasłony prześwitywało słońce. Nie widać było pokojówek, znoszących z garderoby, o wiele większej niŜ cygański wóz, suknie, szale i pantofelki, aby jaśnie pani mogła dokonać wyboru. Zatroskana, zmarszczyła brwi. Markiza chciała ją widzieć codziennie rano, punkt dziewiąta. Vivien nie rozumiała tej, popular- nej u gorgios potrzeby, ścisłego określania czasu, ale nauczyła się juŜ odczytywać tajemniczy ruch wskazówek zegara. Mogła się dziś pomylić. A moŜe ta łagodna stara dama źle się czuje, bo zdenerwowały ją wczorajsze wydarzenia? MoŜe słyszała kłótnię swojego wnuka ze swoją panną do towarzystwa? Vivien podeszła cicho do drzwi sypialni, przeklinając w duchu markiza. - Milady? - szepnęła. - JuŜ nie śpię, moja droga - odezwał się cichy głos od strony wielkiego łoŜa z róŜowym baldachimem, podtrzymywanym przez złocone gołębice. - Podejdź bliŜej. Właśnie na ciebie czekałam. Lady Stokeford miała na głowie biały czepeczek z falbankami i koronkową koszulę nocną. Siedziała wysoko oparta o poduszki, zmęczona i blada. Vivien usiadła na brzegu łóŜka i ujęła jej rękę. - Czy jest pani chora, milady? - To tylko starość, moja droga. - Lady Stokeford westchnęła. - Nie martw się o mnie. Jestem tylko trochę zmęczona i to wszystko. - Czy źle pani spała? Mam nadzieję, Ŝe nie myślała pani o Ŝadnych kłopotach? - Kłopotach? Myślisz pewnie o Michaelu? - zainteresowała się markiza. - Powiedz mi, co ten łobuz ci naopowiadał. DuŜo czasu minęło, zanim usłyszałyśmy, jak schodzi na dół i opuszcza dom. Vivien przygryzła wargę. Nie chciała pamiętać o tym, jak przygniatało ją jego muskularne ciało i o dotyku jego palców na skórze. Wiedziała, Ŝe wielu męŜczyzn jej pragnie. Obrzucali ją wtedy, jak Janus, poŜądliwym wzrokiem. Ale Ŝaden męŜczyzna nie dotykał jej jeszcze w ten sposób. Vivien była tak zszokowana, Ŝe nie wróciła do RóŜyczek, tylko poszła na długi, samotny spacer. 50 51

BARBARA DAWSON SMITH CYGANKA - On...- zaczęła, oblewając się rumieńcem- nadał traktuje mnie podejrzliwie. Nalegał, Ŝebym stąd odeszła, aleja odmówiłam. - Nie zwracaj na niego uwagi. - Lady Stokeford nachmurzyła się. - MęŜczyźni lubią dominować i robić wokół siebie wiele hałasu. Zachowują się czasem jak dzieci. Vivien uśmiechnęła się, ale po chwili ogarnął ją niepokój. - Czy pani teŜ mnie posądza, milady? Przysięgam, Ŝe nie sfałszowałam tego listu. Jeśli kłamię, to niech moja przeklęta dusza tuła się w mroku do końca świata. - Moja kochana, nie powinnaś dręczyć się takimi myślami. - Markiza poklepała Vivien po ręce. - Jesteś czarującą, niewinną dziewczyną i przyjdzie czas, Ŝe Michael zrozumie swój błąd. Vivien zmarszczyła brwi. Lady Stokeford nie wiedziała, Ŝe Vivien ma zamiar opuścić jej dom juŜ po dwóch miesiącach. - Nie dbam o to, co o mnie myśli markiz - powiedziała. - Ale nie wolno mu martwić pani. Vivien polubiła tę kobietę gorgio. Ona była przynajmniej dobra. - Wiem, jak postępować z męŜczyznami - stwierdziła lady Stokeford. - Pomijając jego wczorajsze zachowanie, Michael jest naprawdę dobrym chłopcem. Czasem zachowuje się okropnie, ale to pewnie skutek tej tragedii... - Tragedii? - spytała zaskoczona Vivien. - Jego ukochana Ŝona zmarła trzy lata temu. Jednego wieczoru, podczas gwałtownej burzy, jej powóz wywrócił się w okolicach Londynu. Osierociła małą córeczkę. - Lady Stokeford ze smutkiem potrząsnęła głową. - Michael okropnie to przeŜył. Wyprowadził się stąd i zamieszkał w Londynie, zabierając ze sobą moją ukochaną, małą prawnuczkę. Markiz miał dziecko? Vivien nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Ojcowie byli troskliwi, serdeczni i weseli. - Ile ona ma lat? - Amy ma teraz cztery lata. Widuję ją bardzo rzadko. Obawiam się, Ŝe Michael pije, uprawia hazard i robi to wszystko, co robią męŜczyźni, aby zapomnieć o swoim nieszczęściu. Vivien siedziała bez ruchu. Gardziła nim z głębi serca, ale zaczęła się zastanawiać, czy on nadal cierpi po stracie Ŝony? Czy to nieszczęście spowodowało, Ŝe stał się nieczułym tyranem? Nie znalazła jednak wytłumaczenia dla jego aroganckiego zachowania. Udowodni mu, jak bardzo się mylił. Zarobi uczciwie kaŜdego pensa z dwustu gwinei. Będzie doskonałą towarzyszką jego babki. - Takie rozmowy nie rozweselą pani, milady - powiedziała, zeskakując z łóŜka. - Tu jest trochę duszno. Słońce i świeŜe powietrze dobrze pani zrobią. - Świetny pomysł, moja droga. Gdybyś mogła... Vivien przebiegła szybko przez pokój i rozsunęła zasłony. Kiedy otworzyła okno i poczuła chłodny podmuch na twarzy, jej nerwowe napięcie wyraźnie zelŜało. - Masz rację. To mi dobrze zrobi -powiedziała markiza, biorąc głęboki oddech. - Jednak... - Co pani dolega, milady? Czy boli panią głowa? Mogłabym zrobić napar z kory wierzbowej. - Nie, nie - zaprotestowała lady Stokeford, opuszczając głowę na poduszkę. - Jestem po prostu zmęczona. Zostanę dziś w łóŜku. Byłoby miło, gdybyś mogła mi poczytać. Vivien natychmiast skierowała się do drzwi. - Na pewno spodobają się pani PodróŜe Guliwera, które po- Ŝyczyła mi lady Enid. To bardzo ciekawa ksiąŜka o przygodach wśród olbrzymów i liliputów. - Wybacz mi - westchnęła markiza - ale nie mam nastroju do słuchania bajek. Na pewno w tym domu znajdą się jakieś inte- resujące ksiąŜki. - Widziałam ksiąŜkę z sonetami w pokoju muzycznym. A w sa- lonie jest Biblia. Tam są bardzo ciekawe historie... - No, nie. Wiersze są zwykle smutne, a kazań mam dość w kościele. Myślałam o czymś... zabawnym. - Lady Stokeford zamyśliła się na chwilę. - Aha, juŜ wiem. Jest ksiąŜka, którą 52 53