1
Warbrooke, Maine 1865
Jamie Montgomery szedł przez długi dom nie rozglądając się na boki, bo
dorastał w tych murach i znal każdy kąt na pamięć. Nikt obcy, spoglądając na
to przytulne, wygodnie urządzone wnętrze, nie domyśliłby się zamożności
mieszkającej w nim rodziny. Jedynie student sztuk pięknych mógłby pojąć
znaczenie podpisów na obrazach zdobiących biało tynkowane ściany, lub
rozpoznać postaci z brązu. Tylko znawca potrafiłby właściwie ocenić jakość
kobierców upstrzonych plamami i zniszczonych przez lata w służbie zwierząt
i małych dzieci.
Meble zostały dobrane nie ze względu na wartość, lecz według kryterium
przydatności dla rodziny, kłóra mieszkała tutaj od dwustu lat. Jednak antyk-
wariusz rozpoznałby, że sckrelarzyk stojący pod ścianą pochodził z czasów
królowej Anny, złocone krzesła pamiętały wczesny okres Imperium Rosyjs-
kiego, a w komodzie w kącie stała chińska porcelana ' i wiekowa, że
przekraczało to możliwości pojmo-
wania młodego amerykańskiego umysłu.
Były w tym domu obrazy, tkaniny i meble ze wszystkich stron świata,
gromadzone podczas licznych podróży przez całe pokolenia rodu Mont-
gomcrych. Znajdowały się tu przedmioty z każdego zakątka ziemi, począwszy
od egzotycznych pamiątek z najmniejszych wysepek zagubionych na ocea-
nach, aż po obrazy włoskich mistrzów.
Jamie, energicznie stawiając długie kroki, mijał kolejne pokoje ogromnego
domu. Kilkakrotnie poklepał niewielki flanelowy woreczek, który niósł
delikatnie wetknięty pod pachę, a za każdym razem, kiedy go dotykał, na jego
twarzy pojawiał się uśmiech.
W końcu stanął przed którymiś drzwiami, leciutko w nie zastukał i, nie
czekając na odpowiedź, wszedł do zaciemnionej sypialni. Chociaż cały dom
nosił znamiona niezaprzeczalnego bogactwa, dopiero tutaj widać było ogrom
fortuny Mont-gomerych.
Nawet w mroku lśniły kosztowne materie udra-powane na wielkim,
rzeźbionym weneckim łożu, wspartym na czterech kolumnach, bogato zdobio-
nych pozłacanymi figurami aniołów. Z góry spływały setki metrów
bladoniebieskiego jedwabiu, nieco jaśniejszego niż utkany w Italii i
przywieziony do Ameryki - na statku Montgomerych — adamaszek, którym
obito ściany pokoju.
Jamie spojrzał na łóżko i na widok gęstwy cicmnoblond włosów wystających
spod jedwabnej kołdry, ponownie się uśmiechnął. Podszedł do okien i
odciągnął ciężkie, aksamitne zasłony, wpuszczając do pokoju promienie
słońca. Odwrócił się i spostrzegł, że głowa wtuliła się głębiej w pościel.
Z uśmiechem na ustach stanął obok łoża i popatrzył na zajmującą je osobę —
dojrzał tylko jeden złoty lok na poduszce — reszta postaci, zniknęła pod
przykryciem.
Wyjął spod ramienia woreczek, rozwiązał tasiemki i wydobył ze środka
malutkiego białego pieska, pokrytego długą, jedwabistą sierścią. Maltańczyk
był prezentem przywiezionym dla ubóstwianej siostrzyczki aż z Chin.
Jamie powoli uniósł kołdrę, wsunął pod nią psiaka, a potem, szeroko
uśmiechnięty, przystawił tobie krzesło i obserwował, jak zwierzak zaczyna się
wiercić i lizać swoją towarzyszkę.
Carrie budziła się powoli i z ogromną niechęcią. Nienawidziła chwili, kiedy
trzeba było opuścić ciepły kokon pościeli, i zawsze odwlekała len moment
możliwie jak najdłużej. Poruszyła się nieznacznie i, nadal z zamkniętymi
oczyma, zsunęła kołdrę na ramiona. Dotyk psiego języczka wywołał na jej
twarzy uśmiech; jeden, po chwili drugi. Dopiero kiedy zwierzak szczeknął
cienko, otworzyła oczy,
spojrzała prosto w psią mordkę i usiadła przestraszona, z ręką przyciśniętą do
piersi. Oparła się 0 wezgłowie — koniec anielskiego skrzydła uwierał ją w
plecy — i wpatrywała się w psiaka mrugając oczami ze zdumienia.
Słysząc śmiech Jamiego odwróciła się w jego
stronę, ale minęła jeszcze chwila, zanim na dobre
oprzytomniała. Kiedy w końcu pojęła, że to jej ukochany brat wrócił nareszcie
z dalekiej podróży, pisnęła z radości i rzuciła się ku niemu ciągnąc za
sobą jedwabne okrycie i kaszmirowe pledy, Jamie chwycił ją w spalone
słońcem ramiona . ukręcił wokół siebie. Za nimi, na łóżku, psiak zaczął ujadać
zapamiętale.
— Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłym
tygodniu — powiedziała Carrie uśmiechnięta, całując
brata w policzki, nos i wszędzie, gdzie tylko mogli
dosięgnąć.
Jamie próbował udawać, że entuzjastyczne powi-tanie nic zrobiło na nim
większego wrażenia. Trzy-J mał siostrę w wyciągniętych ramionach, tak że]
stopami nie sięgała podłogi.
• A ty, gdybyś tylko wiedziała, kiedy maml przypłynąć, bez wątpienia
czekałabyś na nabrzeżu,) aby mnie gorąco powitać? Nawet, gdyby to miało)
być o czwartej rano?
• Oczywiście — odparła uśmiechając się do brataj po czym, z zatroskaną
twarzą położyła dłonie naj jego policzkach. - Zeszczuplałeś.
- A ty nie urosłaś ani o centymetr — mierząc ją wzrokiem od stóp do głów
próbował wejść w rolę srogiego starszego brata. Nie było to łatwe przy
ślicznej, filigranowej Carrie. Miała zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów
wzrostu, chociaż każdy, z jej braci mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt. —
Oczekiwałem, że będziesz mi sięgała chociaż do piersi. Jakim cudem rodzice
wydali na świat takiego kurczaka?
— Szczęśliwy przypadek — odparła z uśmiechem
i przeniosła spojrzenie na psiaka, który stał na
łóżku, wywiesiwszy różowy języczek. — To prezent
dla mnie?
— Na jakiej podstawie sądzisz, że przywiozłem ci
prezent? — zapytał Jamie tonem wymówki. — Nie (
wydaje mi się. żebyś zasłużyła. Dziesiąta godzina,
a ty jeszcze w łóżku.
Carrie zamachała rękami i brat opuścił ją na podłogę. Teraz, kiedy już
wiedziała, że wrócił do
8
domu ma się dobrze, całą uwagę skupiła na
ślicznym zwierzątku. Gdy tylko znowu poczuła
ziemię pod stopami, wróciła do łóżka i wślizgnęła
się| do pościeli. Maltańczyk natychmiast zaczął się
upominać o pieszczoty.
Jamie tymczasem rozglądał się po pokoju, szuka-jąc zmian, jakie w nim zaszły
od chwili, gdy ostatnio był w domu.
Skąd to masz? — Trzymał w ręku wschodnią figurkę wyobrażającą kobiecą
postać, misternie rzeźbioną w kości słoniowej.
Od Ranleigha - Carrie mówiła o jednym ze swch braci.
A to? — Jamie skinął głową w stronę olejnego obrazu oprawionego w złote
ramy. Od Lachlana. Zerkając sponad psa Carrie uśmiechnęła się do brata jakby
zupełnie nie wiedziała, dlaczego spo-chmurniał. Miała siedmiu starszych
braci; wszyscy oni podróżowali po świecie i zawsze, gdy wracali do domu,
przywozili jej prezenty. Każdy chciał, żeby jego upominek był najwspanialszy.
Zupełnie jakby konkurowali ze sobą, który z nich przywiezie malutkiej
siostrzyczce najpiękniejszy podarunek.
A to? - zapytał Jamie ściągając usta. W ręku trzymałsznur pereł znaleziony
na toaletce.
Carrie uśmiechnęła się tajemniczo, uniosła psiaka, przytuliła go do siebie i
schowała twarz w miękkiej
śreści.
On jest najwspanialszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałam.
Czy kiedy Ranleigh przywiózł ci tę figurkę, powiedziałaś mu to samo? — W
głosie Jamicgo dźwięczała zazdrość.<<
W rzeczy samej, powiedziała Ranleighowi, że jego podarunek jesf
najpiękniejszy na świecie, ale nic miała zamiaru leraz się do tego przyznawać,
— Jak on się nazywa? - spylała mając na myśli
psiaka. Usilnie próbowała zmienić temat.
— Sama go nazwij.
Maltańczyk kichną).
— Och, Jamie - Carrie głaskała zwierzątko — to
naprawdę najmilszy prezent, jaki kiedykolwiek
dostałam. Jest żywy
Jamie usiadł na krześle przy łóżku, z mina,, z której Carrie wywnioskowała, że
trochę go rozczuliły zapewnienia, iż jego podarunek naprawdę jest
najwspanialszy.
Uśmiechnięty obserwował niebieskie, jaśniejące szczęściem oczy siostry
bawiącej się z małym pieskiem i promień słońca pieszczący burzę jej blond
włosów. Przedstawiała sobą chyba najładniejszy widok, jaki oglądał od
dłuższego czasu.
Była tak drobna jak jej bracia potężni, tak pogodna jak oni wybuchowi, i lak
skłonna do śmiechu jak oni do gniewu. Oraz tak przyzwyczajona do luksusu
jak oni do pracy. Była rozpieszczonym, adorowanym, ukochanym dzieckiem
wielkiej rodziny i każdy z jej braci zabiłby tego, kio by choć pomyślał o
skrzywdzeniu Carrie.
Jamie, zadowolony z powrotu do domu, szczęśliwy, że wreszcie zszedł ze
statku, odchylił sie na oparcie krzesła.
• Co porabiasz ostatnio ze swoją kliką brzydul?
• Nie nazywaj ich tak! — oburzyła sie Carrie, jednak bez prawdziwej urazy
w głosie. — One nie są brzydkie.
10
Kiedy Jamiee chrząknął znacząco, Carrie się uśmiechnęła.
W każdym razie, niespecjalnie brzydkie, a poza tym, czy tylko to się liczy?
- Dziewiętnaście lat, a proszę, jaki filozof — Ja-mie pokazał zęby w szerokim
uśmiechu.
Niedługo skończę dwadzieścia.
Proszę, proszę, jaki poważny wiek. Crrie nie miała nic przeciwko temu
przekoma-rzaniu, bo jej zdaniem właściwie wszystko, co mówili lub robili
bracia, było słuszne.
Bez względu na nasz wygląd wielkodusznie 'siebie także zaliczała do
„brzydul" — jesteśmy zaangażowane w bardzo poważną działalność.
Tak, oczywiście — przytaknął Jamie tonem
r
protekcjonalnym, lecz jednocześnie pełnym uwiel-
bienia. Tak samo ważną, jak ratowanie żab przed chłopcami albo pilnowanie
biednego pana Coffina, żeby zapewnił swoim gęsiom odpowiednio duży
wybieg.
To już przeszłość. Teraz... — przerwała, bo psiak kichnął dwa razy z rzędu. —
Ojej, chyba się przeziębił.
Raczej ma uczulenie na te wszystkie jedwabie. Ten pokój wygląda jak komnata
haremu.
- Co to jest harem? - Coś, o czym nie mam zamiaru ci opowiadać. Carrie lekko
wydęła dolną wargę. - Gdybyś naprawdę chciał zrobić mi przyjemność, to
opowiedziałbyś dokładnie o wszystkim, co się zdarzyło w czasie podroży.
Jamie zbladł na samą myśl o skutkach, które spowodowałaby taka rewelacja i
dopiero po dłuższej uwili odzyskał normalne kolory.
11
• Takiego prezentu nie możesz oczekiwać od żadnego z nas — oznajmi! z
uśmiechem. - Opowiedz mi, czym się zajmujesz razem z tymi twoimi brzy-
dulami.
• Kojarzymy małżeństwa — obwieściła dumnie Carrie i z największą
przyjemnością patrzyła, jak jej bral ze zdumienia szeroko olwiera usta.
- Czyżby kłoś chciał się żenić z którąś z łych twoich brzydkich przyjaciółek?
Obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem.
• Doskonale wiesz, że wcale nie są brzydkie. A przy tym są bardzo miłe.
Tylko lobie się wydaje, że wszystkie kobiety powinny być absolutnie dos-
konale.
• Jak moja kochana mała siostrzyczka — przytaknął zgodnie, a w jego
glosie zabrzmiało przekonanie równie szczere jak wyzierające mu z oczu
uwielbienie.
Carrie zarumieniła się z radości.
— Przewrócisz mi w głowie.
Słysząc taki nonsens, Jamie aż krzyknął z radości
i zaczął się głośno śmiać.
Psiak zaszczekał na niego, po czym kichnął.
— Tobie przewrócić w głowie! — zawołał Jamie.
— Jakbyś jeszcze nie wiedziała, że jesicś najładniej- |
szym stworzeniem w pięciu stanach.
Carrie rzuciła mu wystudiowane spojrzenie istoty głęboko skrzywdzonej.
• Ranleigh mówił, że w sześciu. Jamie roześmiał się ponownie.
• Więc ja mówię, że w siedmiu.
— Tak juz lepiej — zgodziła się Carrie ze śmie
chem. — Nie znoszę tracić terytoriów. Ten siódmy
stan to pewnie Rhode Island?
[2
Texas — zdecydował Jamie i oboje uśmiechnęli
się do siebie.
Carrie pochyliła się z pieskiem w objęciach,
a Jamie spoglądając na nią pomyślał, że tych dwoje
luk jak przewidywał kupując szczeniaka, który
skulony mieścił się w jego jednej dłoni — pasowali
do siebie jak ulał.
Jamie, my naprawdę kojarzymy małżeństwa
powiedziała Carrie z przejęciem i z poważnym
wyrazem twarzy. — Bardzo dużo kobiet straciło
mężów podczas wojny, a na zachodzie jest wielu
mężczyzn, którzy potrzebują żon. My pomagamy
im się odnaleźć. To bardzo interesująca praca.
Jamie siedział, patrzył na nią mrugając powiekami i usiłował pojąć sens tego,
co usłyszał. Czasami miał wrażenie, że z całej ich rodziny najbardziej
stanowczą osobą była ta słodka, adorowana przez wszystkich Carrie. Jeśli coś
postanowiła, dążyła prosto do celu i nic na świecie nie mogło jej
powstrzymać. Dzięki Bogu, jak dotąd, wszystkie jej KM zynania wypływały ze
szlachetnych pobudek. Jak znajdujecie tych ludzi? Kobiet mamy całkiem
niemało, sporo stąd, z Warbrooke, chociaż rozgłosiłyśmy o naszych usługach
w całym stanie Maine. A mężczyzn szu-kamy przez ogłoszenia w gazetach.
Pocztowa panna młoda — zaczął Jamie cicho, podnosząc głos z każdym
słowem. -~ Dostarczacie żon na zamówienie, zupełnie jak w Chinach. Wści-
biacie nos w prywatne sprawy innych ludzi.
Nie wydaje mi się, żeby to było wścibianie nosa. Raczej świadczenie usług.
- Jesteście zwykłe rajfurki, ot co. Tata wie o tym Wszystkim?
13
• Oczywiście.
• I nie ma nic przeciwko temu? — Zanim Carrie zdążyła odpowiedzieć.
Jamie ciągną! dalej: — Oczy-wiście, że nie. Od chwili, kiedy przyszłaś na świat,
zawsze pozwalał ci robić, co tylko chciałaś.
Carrie głaszcząc pieska uśmiechnęła się do brała słodko i zatrzepotała rzęsami.
• Nie masz. chyba zamiaru gderać, prawda? Ranlcigh nic gderał.
• On cię rozpieszcza — powiedział Jamie surowym tonem i mimo uśmiechu
Carrie usiłował przywołać na twarz srogi wyraz. — No dobrze
— westchnął wiedząc, że nie przejdzie przez le
próbę. - Opowiedz mi coś więcej o tym waszym
niewścibskim swataniu.
Delikatna twarz Carrie rozjaśniła się entuzjazmem.
• Och, Jamie, to naprawdę wspaniałe. Cudownie się bawimy... to znaczy...
ogromną przyjemność sprawia nam świadczenie tak pożądanych usług.
Zamieszczamy w gazetach zachodnich stanów ogłoszenia i jeśli mężczyzna
przyśle do nas swoją fotografię - widzisz, nie odpowiadamy nikomu, kto nic
przyśle zdjęcia, bo ono bardzo wiele mówi o człowieku a więc, jeśli przyśle do
nas fotografię i list wyjaśniający, czego oczekuje od przyszłej żony, to my
próbujemy znaleźć dla niego właściwą kandydatkę.
• A czego wymagacie od kobiet?
• Muszą zgłosić się do nas na rozmowę. Sporządzamy listę ich umiejętności i
znajdujemy odpowiedniego mężczyznę. — Uśmiechnęła się marzycielsko.
— Dajemy ludziom szczęście.
— A jak te kobiety docierają do mężczyzn?
14
Zazwyczaj dyliżansem - odparła spuszczając
wzrok na psiaka. Ponieważ Jamie nie odezwał się
SŁOWEM spojrzała na niego unosząc wyzywająco
No więc dobrze: tak, koszt przekazów jest
pokrywany z pieniędzy Montgoinerych. Ale lo
szlachetny cel. Ci ludzie są samotni i lak bardzo
potrzebują siebie nawzajem. Jamie, powinieneś
przeczytać niektóre listy od tych mężczyzn. Miesz-
kają sami na takim końcu świata, że diabeł im
mówi dobranoc, i naprawdę bardzo potrzebują
towarzystwa.
Nie mówiąc o sile roboczej na farmie ani
o partnerce do łóżka — Jamie próbował wtrącić
akcenti realizmu w jej marzenia o wiecznej miłości.
- Cóż kobietom także tego trzeba — mruknęła
Carrie.
A co ty o tym wiesz? Znowu się z nią droczył i tyra razem nie zdołała
powstrzymać irytacji. Zazwyczaj lubiła, kiedy bracia traktowali ją jak dziecko,
ale niekiedy trochę ją to bolalo.
Więcej niż się tobie i innym wydaje — odcięła się. Na wypadek, gdybyś nie
zauważył, informuję cię, że nie jestem już małą dziewczynką. Jestem kobietą
Siedząc tak wśród rozrzuconej w nieładzie jed-wabnej pościeli, z burzą włosów
opadającą na
amiona i tuląc do siebie zwierzątko małe jak
zabawka. nie wyglądała na więcej niż dziesięć lat.
Tak - zgodził się miękko Jamie. — Dojrzałą,
leciwą damą.
Carie westchnęła. Bardzo kochała swoich braci
jednocześnie doskonale ich znała- Wiedziała, że
żaden z nich, tak samo jak jej ojciec, nie życzy
l.;
sobie, żeby dorosła. Chcieli, by na zawsze pozostała ich ukochaną małą
dziewczynką, która poza nimi nic widzi świata.
• Ale ty nie próbujesz znaleźć sobie męża prawda? — spytał Jamie Z
niepokojem w głosie
• Nie, oczywiście, że nie. — Wiedziała, że lepiej nie wspominać żadnemu z
mężczyzn tej rodziny o tym, iż pewnego dnia zamierza wyjść za mąż.
Traktowali ją ciągle prawic jak niemowlę. - Wszyscy mężczyźni, jakich pragnę,
SĄ przy mnie.
Jamie zmrużył oczy.
— Co to znaczy „wszyscy mężczyźni, jakich
pragnę?" Od kiedy to mężczyźni stali się częścią
twojego życia?
„Od chwili moich narodzin - chciała powiedzieć Carrie. — Byłam na świecie
dopiero kwadrans; leżąc w kołysce rozejrzałam się dokoła i zobaczyłam
siedmiu najprzystojniejszych chłopców świata spoglądających na matkę i
siostrę. Pierwsze kroki stawiałam podtrzymywana męską dłonią, mężczyźni
uczyli mnie, jak jeździć konno, żeglować, wiązać kokardki, przeklinać,
wspinać się na drzewa i flirtować, żeby dopiąć swego".
— Pojedź ze mną do miasta — poprosiła. — Zbie
ramy się w domu starego Johnsona. Będziesz mógł
zobaczyć, jak pracujemy. - Obdarzyła go swoim
najpiękniejszym błagalnym spojrzeniem spod dłu
gich rzęs. Miała nadzieję, że wypadło przekonująco.
Jamie pobladł słysząc to zaproszenie.
— Miałbym z własnej woli wstąpić pomiędzy tę
gromadę starych panien?
Carrie zagryzła wargi powstrzymując uśmiech. Wiedziała, że to, co
rzeczywiście niepokoiło Jamie-go, to reakcja tych „starych panien" na
obecność
16
jednego z jej braci pozostających w kawalerskim
stanie. Pomyślała, że powinna porozmawiać z dzie-
wczynami o ich zachowaniu, ale z drugiej strony, widok jej przystojnych braci
czujących się nieswojo był tak zabawny, że nie mogła się powstrzymać od
prezentowania ich swoim przyjaciółkom.
Ranleigh ze mną poszedł — powiedziała spusz-
czując wzrok i wysuwając nieco dolną wargę. — Ale
Ranleigh niczego się nie boi. Może ty się boisz, bo
jesteś moim drugim najprzystojniejszym bratem
i może dlatego, że Ranleigh jest bardziej pewny
SIEBIE NIŻ ty. Może Ranleigh...
Wygrałaś! — Jamie uniósł ręce w geście poddania. - Pójdę, ale tylko wtedy, jeśli
dasz mi słowo, że nie będziesz próbowała mnie wyswatać z żadną | z tych
twoich niechcianych przyjaciółek.
Nawet nie śmiałabym o tym marzyć — powie-działa, niby zatrwożona takim
pomysłem. — A poza tym, która by ciebie chciała po tym, jak zobaczyły
Ranleigha?
Jamie skrzywił się złośliwie.
Chciałabyby mnie mniej więcej połowa Chin powiedział szczypiąc ją pod
brodą, po czym wniósł wzrok na psiaka, który znowu kichnął. luk go
nazwiesz?
K ichuś — odparła Carrie uśmiechnięta i, zgod-nie z przewidywaniami,
usłyszała jęk Jamiego kwi-tując wybór tak infantylnego imienia. - Daj mu
imię z odrobiną dostojeństwa.
- Opowiedz mi o Chinkach, a nazwę go Książe - zaproponowała gorliwie.
i unie wyjął z kieszeni zegarek, spojrzał nań i oznajmił:
Daję ci godzinę na ubranie, a za każde za-
17
oszczędzone dziesięć minut opowiem ci jedną historię o Chinach.
• O krajobrazach? — grymasiła Carrie. -- O goś-cińcach i sztormach na
morzu?
• O dziewczętach, które tańczą dla cesarza — zniżył głos — i tańczyły także
dla mnie. Po-tajemnie.
Carrie, wzniecając burzę jedwabnych poduszek,] w mgnieniu oka wyskoczyła
z łóżka.
• Trzydzieści minut. Jeśli zdążę się ubrać w trzy- j dzieści minut, to ile
historii mi opowiesz?
• Trzy.
• Lepiej, żeby to były ciekawe historie, warte tego całego pośpiechu —
ostrzegła - bo jeśli będą nudne, to w czasie twojego pobytu w domu będę co
wieczór zapraszała na kolację Euphonię.
• Okrutna! Jesteś okrutna. - Ponownie spojrzał . na zegarek. — Uwaga...
czas... start!
Carrie, z Kichusiem w objęciach, rzuciła się do garderoby.
* * *
Trzydzieści minut — Jamie był na wpół rozzłoszczony, na wpół zirytowany. —
Powiedziałaś, że będziesz gotowa za trzydzieści minut. Nie za godzinę i
trzydzieści minut, tylko dokładnie za trzydzieści minut.
Carrie ziewnęła, bynajmniej nic speszona jego tonem. Jamie czasem warczał,
ale nigdy nic gryzł.
— Byłam rozespana. Teraz opowiedz coś innego.
Winien mi jesteś jeszcze dwie historyjki.
Jamie puśeił stępa konia zaprzężonego do lekkiego powozu i popatrzył na
siostrę. Zdawał sobie
IS
sprawę, że po tych wszystkich narzekaniach pod adresem pozostałych braci
rozpieszczających małą siostrzyczkę, powinien teraz stanowczo odmó-wić
opowiadania obiecanych historii, ale zajrzaw-szy w wielkie błękitne oczy
przepełnione miłością i uwielbieniem jedynie zaklął pod nosem. Nikt w tej
rodzinie nie potrafił jej niczego odmówić. Opowiem ci tylko jedną —
zdecydował. I wiedz, że na nią nie zasłużyłaś.
Uśmiechając się ścisnęła go za ramię.
- Wiesz Jamie, myślę, że z wiekiem będziesz coraz atrakcyjniejszy, a za rok czy
dwa możesz być nawet przystojniejszy niż Ranleigh.
Jamie próbował powstrzymać uśmiech, ale pod-
dał się i wyszczerzył zęby. - Diablica!- wycedził i mrugnął do siostry, - Podoba
ci się ten psiak? Przycisnęła Kichusia do siebie.
- Nigdy nic dostałam wspanialszego prezentu - wyznała, tym razem zupełnie
szczerze. — Teraz opowiedz mi coś więcej o chińskich tancerkach.
* * *
Kiedy Carrie z pieskiem przytulonym do ramienia
i z bratem pod rękę weszła do salonu w domu
starego Johnsona, sześć młodych dziewcząt —jej
przyjaciółki — zamarło. Równocześnie wszys-
tkie podniosły wzrok. Najpierw zgodnie wstrzymały
oddechy, oczy im się rozszerzyły, potem dziewczęta
równo wydały głębokie westchnienie. Choć Carrie
dokuczała Jamiemu, że nie dorównywał urodą
Ranleighowi, to jednak był wystarczająco przystoj-
ny, by całkowicic oszołomić młode damy.
Carrie z dumnym uśmiechem powiodła wzrok-kiem po swoich przyjaciółkach
zastygłych na kszlałt słupów soli. Pochyliła się lekko i zdmu-chnęła zapałkę,
nim płomień sparzył ręce Eu-phonii.
— Znacie wszystkie mojego brała Jamiego, prawi
da? — odezwała się, jakby nic dostrzegła ogłupienia
przyjaciółek. Zerknęła na brata i zauważyła, że
próbował wyglądać na zażenowanego, choć w rze
czywistości pochlebiała mu reakcja młodych dam.
Ujęła go władczo pod ramię i pociągnęła do przodu. Ich ruch przywrócił
dziewczęta do życiaj Zaczęły pokasływać usiłując pokryć skrępowanie. |
• Jak minęła podróż, kapitanie Montgomery? — Helen próbowała mówić
normalnie, ale jej głos przeszedł w dziwaczny pisk.
• Doskonale - mruknął Jamie niewyraźnie, żałując gorzko, że się zgodził
towarzyszyć siostrze.
Carrie pociągnęła go w stronę jednej ze ścian, gdzie wisiało dwadzieścia pięć
fotografii. Uporządkowano je według wieku widniejących na nich mężczyzn,
począwszy od chłopca, który nie wyglądał na więcej niż czternaście lat, aż po
starego pryka z siwą, opadającą do połowy klatki piersiowej brodą.
— To oni - wyjaśniła niepotrzebnie.
Jamie, nerwowo poprawiając palcem kołnierzyk, patrzy! na tablicę, ale
niewiele widział. Wszystkie kobiety znajdowały się teraz za jego plecami. Czul
na sobie ich wzrok, a nawet chyba kolektywny gorący oddech na szyi.
— Przyszły dzisiaj jakieś listy? - spytała Carrie
odwracając się akurat na czas, by zobaczyć dziwne
zjawisko — Helen ukradkiem wsunęła coś pod
20
książkę leżącą na stole. Carrie udała, że nic nie widziała.
- Kilka-odpowiedziała któraś z dziewcząt.
ale nic obiecującego. Mamy ponad dwa razy
więcej mężczyzn niż kobiet. Pan nie zamierza
powiesiś na tablicy swojego zdjęcia, kapitanie?
Robiła co mogła, by zabrzmiało to nonszalancko.
ale w jej głosie dała się słyszeć nuta nostalgii
zmieszanej z desperacją.
Jamie obdarzył dziewczynę słabym uśmiechem i zwrócił się do siostry
siostry:
Carrie kochanie — zaczął — chyba już pójdę.
Muszę - nie miał pojęcia, co takiego mógłby
zrobić, poza tym, że na pewno musiał natychmiast
wyjść, bo w obecności tych młodych kobiet czuł się
ja jakiś okaz zoologiczny. Szybko pocałował
damę w policzek, obdarzył ją spojrzeniem, które
mówiło "Ja ci jeszcze pokażę'.", i wyszedł.
PRZEZ CHWILĘ W salonie panowała cisza, następnie
dziewczęta wydały drugie wspólne westchnienie,
a później wróciły do stosu listów i fotografii. Carrie
stała przez moment bez ruchu, potem postawiła
Kichusia na podłodze, odwróciła go w stronę Helen
i lekko popchęła.
Łap go - krzyknęła do przyjaciółki. — Łap,
bo ucieknie.
Helen,która tkwiła przy stole, zupełnie jakby go
pilnowała, porzuciła swoje miejsce i ruszyła za
psem. Kichuś postanowił nie dać się schwytać
i w ciągu kilku sekund wszystkie dziewczęta za-
aborbowane były łapaniem zwierzątka. Wszystkie,
oprócz Carrie. Bowiem Carrie, korzystając z za-
mieszania, podeszła do stołu Helen, uniosła książkę
i wzięła w rękę to, co było pod nią_ ukryte.
21
Trzymała w dłoni znajomo wyglądającą kopertę. W takich właśnie
przychodziły zdjęcia i listy od mężczyzn, którzy szukali żon.
Podczas gdy pozostałe dziewczęta wciąż zajęte były pogonią za psiakiem,
Carrie rozchyliła kopertę i wyjęła ze środka fotografię. Zdjęcie przedstawiało
młodego mężczyznę stojącego z dwójką źle ubranych dzieci i to właśnie tę
parę Carrie obejrzała najpierw. Wysoki chłopiec wyglądał na mniej więcej
dziesięć lat, dziewczynka mogła mieć cztery albo pięć. Oboje odziani byli w
rzeczy czyste, ale źle dopasowane, jakby ubrania pochodziły z darów jakiegoś
koła dobroczynności.
Jednak dużo ważniejszy niż ubrania był wyraz smutku w oczach dzieci,
świadczący, że w ich życiu niewiele było radości.
Carrie spojrzała wyżej, ponad twarze dzieci, i gwałtownie nabrała powietrza.
Oto ujrzała mężczyznę, który wydał jej się najprzystojniejszy na świecie. Och,
może nie był tak wspaniały jak jej bracia, wyglądał zupełnie inaczej niż oni, ale
miał melancholijne spojrzenie, czego nie można było powiedzieć o żadnym z
Montgomerych.
Helen wyrwała fotografię z rąk Carrie.
— Nieładnie wtykać nos w nie swoje sprawy.
To moje.
Carrie czuła się jak przekłuty balonik, z którego uszło cale powietrze. Nic nie
odpowiedziała, osunęła się tylko na najbliższe krzesło. W chwili kiedy usiadła,
Kichuś podbiegi do niej i wskoczył jej na kolana. Dziewczyna odruchowo
przytuliła małe, ciepłe zwierzątko.
• Kto to jest? - spytała.
• Jeśli chcesz wiedzieć, to jest człowiek, którego
22
zamierzam poślubić - oznajmiła dumnie Helen, - Taką podjęłam decyzję i nikt
tego nie zmieni. Kto tojest? -- powtórzyła Carrie. E uphonia wyjęła fotografię z
rąk Helen i spoj-rzała na odwrotną stronę zdjęcia.
- Tu jest jest napisane, że się nazywa Joshua Greene, a dzieci to Tom i Dallas.
Co za dziwaczne imię dla dziewczynki, a może ona ma na imię Tom? Spójrz,
źle napisał Tim. Dziewczęta kolejno oglądały fotografię. Mała gruipka na
zdjęciu stanowiła, mimo brzydkich ubrań dzieci sympatyczną rodzinę. Ojciec
bez wątpienia
był przystojny, ale widywały już wcześniej znacznie bardziej interesujących
mężczyzn. Żadna z nich nie rozumiała, dlaczego Helen próbowała ukryć foto-
grafię ani dlaczego Carrie wyglądała, jakby zoba-czyłą ducha.
- O wiele bardziej podobał mi się ten z zeszłego
tygodnia - odezwała się jedna z dziewcząt. — Jak
on się nazywał? Logan jakiś tam, albo jakiś tam
LOGAN, prawda? No i nie miał dwójki dzieci.
Gdybym miała wyjść za mąż za zupełnie obcego
człowieka, wybrałabym bezdzietnego. Wolałabym
mieć z nim własne dzieci.
Inne pokiwały głową z aprohatą.
Nic mnie nie obchodzi, co o tym myślicie. Helen odebrała fotografię. —
Zamierzam go poślubić i tyle. Podoba mi się.
Euphonia, która w tym czasie czytała list Joshuy Greene'a, wybuchnęła
śmiechem.
Nie będzie cię chciał. Napisał, że szuka kogoś, kto umie pracować. Potrzebuje
kobiely z dużym doświadczeniem w prowadzeniu farmy. Zony, która w razie
potrzeby będzie potrafiła poradzić sobie na
23
farmie sama. Pisze, że nie chce kobiety starszej niż on sam, a on ma tylko
dwadzieścia osiem lat. I nie chce wdowy. Zgadza się na więcej dzieci. Najważ-
niejsze jest dla niego, żeby przyszła żona wiedziała wszystko o pracy na
farmie. — Euphonia, zadowolona z siebie, spojrzała na Helen. — Ty nic masz o
tym zielonego pojęcia. Pewnie uważasz, że krowę doi się ciągnąc za ogon.
Helen zabrała jej list. Nie obchodzi mnie, co on chce. Wiem natomiast, co
dostanie.
Kiedy Helen odebrała list, zdjęcie wysunęło się jej z rąk i spadło na podłogę.
Carrie podniosła fotografię. Spojrzała na nią raz jeszcze i doszła do wniosku,
że to oczy mężczyzny tak ją przyciągają. Oczy przepełnione bólem, tęsknotą i
samotnością. Oczy człowieka, który wołał o pomoc.
„Moją pomoc — pomyślała Carrie. — On potrzebuje mojej pomocy".
Wsiała, wetknęła Kichusia pod ramię, wygładziła niebieską jedwabną spódnicę
i podała Helen fotografię.
— Nie możesz go poślubić — powiedziała cicho.
—Nie możesz go poślubić, bo to ja za niego wyjdę.
Na kilka sekund zapadła głucha cisza, potem
nagle dziewczęta wybuchnęły śmiechem.
Tak? A co ty wiesz o prowadzeniu farmy? Carrie była zupełnie poważna.
— Nie wiem nic o prowadzeniu farmy, ale wiem
sporo o tym człowieku. On mnie potrzebuje. Teraz
—oznajmiła królewskim tonem — jeśli pozwolicie,
muszę poczynić pewne przygotowania.
24
2
Carrie nigdy dotąd niczego nie robiła w tajemnicy, nigdy niczego nie ukrywała
przed rodzicami ani braćmi. A teraz musiała działać w całkowitym sekrecie.
Przyjaciółki nakłoniła do milczenia bez najmniej-szych trudności. Od czasu
gdy, jeszcze jako dzieci, zawiązały swój Klub Siedmiu, Carrie zawsze była
wodzem, a inne dziewczęta naśladowały ją we wszystkim. Prawda, bywały
zatrwożone, a nawet przerażone, kiedy coraz śmielsze krucjaty Carrie groziły
poważnymi kłopotami, ale zawsze podporządkowywały się jej woli. Ranleigh
mawiał, że Carrie uznawała je za przyjaciółki głównie dlatego,
że robiła z nimi, co jej się żywnie podobało.
A teraz opanowało ją pragnienie silniejsze niż jakiekołwiek inne do tej pory.
Od tego dnia. kiedy Jamie wrócił do domu i kiedy po raz pierwszy ujrzała
fotografię Joshuy Greene'a, żyła tylko jedną myślą. Bez najmniejszych nudności
„pokonała" Helen i „odbiła" jej wybranca Czuła się trochę nieswojo odbierając
go przyja-
ciółce ale Helen musiała zrozumieć, że Josh — jak używała go Carrie — należał
właśnie do Carrie, Josh był jej i tylko jej.
Tamtego dnia opuściła dom starego Johnsona z psiakiem w jednej, a fotografią i
listem w drugiej ręce i poszła do starej, dawno już nie używanej przystani
wioślarskiej Montgomerych. Chciała być sama. Chciała usiąść, przyjrzeć się
temu mężczyźnie
oraz jego dzieciom i pomyśleć.
25
Czuła, że opuścił ją zdrowy rozsądek. Ciągle sohie powtarzała, że jej
zachowanie jest wręcz śmieszne, że ten człowiek nie różni się niczym od setek
innych, którzy przysyłali do nich swoje fotografie. Oglądała je wszystkie, ale
żadne inne zdjęcie tak jej nic poruszyło. Żadne. Nigdy nie przyszło jej do
głowy, żeby zostawić dom i rodzinę, jechać na Zachód i poślubić jakiegoś
człowieka, którego zobaczyła na fotografii. Tylko że ten mężczyzna był inny.
Jego rodzina była inna. Oni jej potrzebowali.
Cały dzień spędziła w hangarze. Siedziała na zakurzonym pledzie w łódce,
chodziła w kółko albo po prostu stała i patrzyła na zdjęcie. Przypięła je do
ściany i przyglądała mu się próbując dociec, co takiego było w tym człowieku i
w jego dzieciach, co ją tak bardzo przyciągało. Próbowała myśleć trzeźwo i
rozsądnie, próbowała rozważać wszystko obiektywnie, ale mimo że próbowała
z całych sił, nie doszła do żadnych logicznych wniosków.
Przekonywała siebie, że powinna zapomnieć o tym mężczyźnie, że być może
wyraz jego oczu jest tylko refleksem światła na fotografii. Albo może jest jakaś
inna, zupełnie prozaiczna przyczyna smutku, który - jak się jej zdawało —
dostrzegała na tych trzech twarzach. Może tamtego ranka zdechł ulubiony
pies dzieci i dlatego wszyscy wyglądali na smutnych i osamotnionych.
Około czwartej, kiedy Kichuś zaczął się już niepokoić, a Carrie poczuła głód,
pojawił się w hangarze stary pracownik pobliskiego sklepiku.
— O, panienka Carrie. Proszę o wybaczenie panienki.
26
Carrie przywitała go kiwnięciem głowy i zaraz gestem ręki przyzwała do
siebie.
- Popatrz na to zdjęcie. — Wskazała przypiętą
do ściany fotografię. — Co widzisz?
Mężczyzna przyjrzał się zdjęciu mrużąc oczy. Carrie zdjęła fotografię ze ściany,
by mógł się z nią zbliżyć do okna i obejrzeć dokładniej. Widziała, że
potraktował jej pytanie bardzo poważnie. Wreszcie podniósł wzrok:
- Miła rodzina całkiem mila.
- Co jeszcze? — ponaglała Carrie,
Mężczyzna był 'zakłopotany.
Nie wiem, nie wiem... Nie wyglądają na boga-tych, pewno wiedzie im się nic
najlepiej, Carrie ściągnęła brwi.
Nie wydają ci się... jakby smutni? Stary był zdumiony-
Smutni? Przecież oni się wszyscy uśmiechają. Teraz z kolei Carrie się zdziwiła.
Odebrała Haremu fotografię i przyjrzała się jej ponownie, Zadawałoby się, że
nie może dostrzec już nic nowego, ale teraz, kiedy spojrzała z nowym na-
nastawieniemt stwierdziła, że cała trójka uwidocznioną na zdjęciu rzeczywiście
się uśmiecha. Jeśli byli uśmiechnięci, to jak mogli się jej wydać mutni?
Chłopiec obejmował dziewczynkę, a ojciec opierał dłonie na ramionach dzieci.
Czy mogli być samotni będąc razem? Carrie podniosła wzrok na starego. —
Nie są smutni ani samotni?
Dla mnie wyglądają na całkiem szczęśliwych, ale co ja tam mogę wiedzieć, --
Uśmiechnął się do niej. — Jeśli panienka Carrie chce, żeby byli smutni, to zdaje
mi się, że mogą być smutni.
27
Carrie odpowiedziała mu uśmiechem, a on uchylił czapki i wyszedł.
„Nie są smutni i nie są samotni" — pomyślała Carrie.
Wszyscy oglądający fotografię widzieli szczęśliwą, uśmiechniętą rodzinę,
podczas gdy ona dostrzegała zupełnie co innego i w żaden sposób nie mogła
zrozumieć, dlaczego wydawali jej się smutni ani co takiego ją w tych trojgu
intrygowało. Czy może raczej: nieodparcie przyciągało.
Spędziła w hangarze jeszcze kilka chwil, potem wzięła Kichusia na ręce i
wróciła do domu. Tego wieczoru zorganizowano na cześć powrotu Jamiego
uroczystą kolację, na którą zostali zaproszeni wszyscy krewni z rodów
Monigomcrych i Taggerlów. Dom wypełniał taki tłum gości, że nikt nie
zauważył, iż Carrie zachowywała się dziwnie spokojnie.
Przez następne trzy dni była wyjątkowo cicha. Oddawała się codziennym
zajęciom, chodziła do domu starego Johnsona i oglądała nowe fotografie,
rozmawiała z kobietami, które szukały mężów,; i próbowała udawać, że jej
myśli są zajęte czymś innym niż rodzina ze zdjęcia.
Jednak ciągle spoglądała na fotografię i tak często czytała list, że papier był już
zmięty i podarły. Znała na pamięć każde zdanie i mogła, rozpoznać pismo
Josha między setkami innych.
Pod koniec trzeciego dnia wiedziała, że nie ma wyjścia. Zgodnie z tym. co
planowała od początku, musiała poślubić pana Joshuę Greene'a. I choć Josh
najwidoczniej uważał, że potrzebna mu kobieta, która potrafi doić krowy i
wykonywać wszystkie inne prace na farmie, Carrie była przekonana, że w
rzeczywistości potrzebował właśnie jej.
Przyjaciółki, powiadomione o jej planach, były szczerze wzburzone.
Zaniepokoiła się nawet Helen, ciągle jeszcze obrażona za bezwzględne
odebranie jej Josha.
— Chyba postradałaś zmysły — denerwowała się Euphonia. — Możesz mieć
każdego mężczyznę, jakiego zechcesz. 7. twoją urodą i pieniędzmi..,
W tym momencie pozostałe dziewczęta wstrzymały oddech. Nie wolno było
wspominać > pieniądzach Carrie.
- Ktoś przecież wreszcie musi to powiedzieć
prychnęła Euphonia. — A poza tym, ten mężczyzna chce mieć żonę, która zna
się na prowadzeniu fanny. Carrie, ty nie potrafisz nawet szyć, a co dopiero siać
kukurydzę. — Zmrużyła oczy. — Ty pewnie nawet nie wiesz, że ptasie
mleczko to bajka, mam rację?
Carrie rzeczywiście tego nie wiedziała, ale nie miało to dla niej najmniejszego
znaczenia.
Ponieważ pan Greene — powiedziała — na podstawie mojego listu mógłby
uznać, że nie jestem odpowiednią dla niego kandydatką na żonę, zdecy-
dowałam się wyjść za niego za mąż przed wyjazdem do tego miasteczka w
Colorado... do Eternity.
Dziewczęta zerwały się z miejsc i wszystkie naraz usiłowały odwieść Carrie od
jej zamiarów, ale miało to taki sam skutek, jak rzucanie grochem o ścianę.
Przypomniały jej że będzie musiała okłamać pana Greene'a, a przecież jedną z
głównych zasad ich działania było to, że nie oszukiwały mężczyzn, którzy
zwracali się do nich z prośbą o pomoc w znalezieniu żony. Nie mogłyby
zapewnić człowie-ka szukajacego osoby łagodnej i spokojnej, że jedzie do
niego wymarzona kobieta, a wysiać mu
29
megierę. Pan Greene prosił o żonę, która potrafi pracować na farmie, i
powinien dostać to. Czego chciał.
— Nie będzie mną rozczarowany — powiedziała
Carrie z pewnym siebie uśmieszkiem.
Słysząc to, dziewczęta zrezygnowane usiadły z powrotem na swoich miejscach
i tylko patrzyły na| Carrie. Była tak śliczna, że wszędzie, gdzie się pojawiła,
mężczyźni przechodzili samych siebie, by tylko zyskać jej uwagę. Miała tak uroczy
sposób bycia, że każda kobieta, która się z nią zetknęła, zaprzedałaby duszę
diabłu, byle tylko mogła! uszczknąć dla siebie nieco jej wdzięku. Mężczyźni
uwielbiali Carrie. Mężczyźni kochali Carrie. Być może wzrastając w otoczeniu
siedmiu braci i ojca nauczyła się właściwie postępować z brzydszą połową
ludzkości. Tak czy inaczej, Carrie mogła mieć każdego mężczyznę, jakiego by
zechciała. Musiała tytko wybrać.
Jeszcze przez dwa dni przyjaciółki usiłowały przemówić Carrie do rozsądku,
ale w Końcu musiały i zrezygnować. Były znużone ciągłym wysuwaniem
nieodpartych argumentów, a Carrie nie ustąpiła ani o krok. Powiedziała za to,
że gdyby naprawdę były jej serdecznymi przyjaciółkami, raczej pomogłyby] jej
się wydać za pana Greene'a w taki sposób, byj nic mógł unieważnić
małżeństwa, kiedy już się zorientuje, iż ona nie ma pojęcia o pracy na farmie.
- W pierwszej chwili, gdy się dowie, że nieco
upiększyłam prawdę o moich umiejętnościach, może
być nieco... hmm, cóż... wyprowadzony z równo-
wagi. Być może nawet zechce odesłać mnie doj
domu — z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo.
Kiedy uważają, że zostali oszukani, nie zachowują
30
się rozsądnie. Chcę go zmusić, by dał mi szansę na udowodnienie-, że jestem
dla niego idealną żoną.
Dzewczęta mogłyby długo opowiadać o tym, co
ich zdaniem zrobi pan Greene, kiedy się dowie, że
Carrie kłamała, oszukiwała, knuła i intrygowała,
żeby uwikłać go w małżeństwo, którego nie chciał.
Jednak Carrie była tak zdeterminowana, że w końcu
zaczęły jej pomagać w przygotowaniach do oma-
mienia Joshuy Greene'a. W końcu przecież cała ta
historia była tak cudownie romantyczna...
Przede wszystkim próbowały się dowiedzieć jak
najwięcej o pracy na farmie. Wszystkie mieszkały
na wybrzeżu i dorastały w komfortowych warun-
ach, otoczone liczną służbą. Wiedziały tylko, że
jedzenie pojawiało się z kuchni, ale nic miały
najmniejszcgo pojęcia, skąd się tam brało. Sarah
przypomniała sobie, że widziała, jak jakiś człowiek
zostawiał je przed wejściem dla służby.
Dziewczęta zajęły się nauką o gospodarstwie
z sumiennością, z jaką odrabiałyby szkolne zadania.
W ciągu kilku dni zorientowały się przede wszyst-
kim że całe to zagadnienie jest nieprawdopodobnie
modne. Wreszcie poprosiły jedną z kobiet, która
zgłosiła się do nich w poszukiwaniu męża, aby
napisała na próbę odpowiedni list. Carrie go prze-
pisała i na koszt ojca wysłała przez posłańca
w daleką drogę z Maine do małego miasteczka
Eternity w Colorado.
W liście tym szczegółowo wyjaśniła nic nic po-
dojrzewającemu panu Greene'owi, w jaki sposób
powinien zaślubić swoją wybraną per procura,
ZANIM jego idealna żona uda się w podróż do
Eternity. Jeśli pan Greene się zgadza, musi tylko
2
31
podpisać załączone dokumenty, dzięki którym mał-
żeństwo zostanie zawarte już w Warbrooke. Kiedy wyrazi zgodę, Carrie
przyjedzie już jako jego prawowita małżonka.
- Tylko że twój ojciec nic podpisze tych doku-j
mentów za żadne skarby świata — oznajmiła Eu-,
phonia.
Carrie wiedziała, że to prawda. Ojciec z pewnoś-cią nie pozwoliłby swojej
ukochanej córeczce po-ślubie człowieka, którego nic znała człowieka, który
jemu nie został przedstawiony. Śmiałby się / jej | twierdzenia, iż zakochała się
w fotografii mężczyzny | z dwójką dzieci.
— Jakoś sobie poradzę — oznajmiła z większą
pewnością siebie niż czuła w rzeczywistości.
Długo musiała czekać na odpowiedź Josha, boi nawet specjalnemu posłańcowi
droga do Colorado i z powrotem zajęła kilka miesięcy. Przed wysłaniem listu
zrobiła jego kopię i, w miarę jak mijały dni spoglądała nań coraz bardziej
krytycznie. Może nie powinna była pisać tego, może to zdanie należała
opuścić, albo dodać jeszcze tamto czy owo?
Podczas tych długich dni narastały w niej wątp-liwości co do formy i treści
listu, ale nigdy, ani przez chwilę nie zwątpiła, że to co robi. jest słuszne.
Bezustannie myślała o swojej przyszłej rodzinie każdej nocy przesyłała im
całusy na dobranoc Kupiła statek dla chłopca i różne materiały na sukienki dla
dziewczynki, która miała być przecież jej córką. Kupiła książki, gwizdki i całe
pudła landrynek, a prócz tego chyba z dziesięć koszul dla Josha.
Pewnego ranka, po pól roku oczekiwania, sześć przyjaciółek Carrie powitało ją
w domu starego Johnsona na stojąco i z wyrazem ogromnego na-
pięcia na twarzach. Nic musiała pytać o przyczynę. W milczeniu wyciągnęła
rękę po list.
Drżącymi dłońmi otworzyła kopertę, szybko przebiegła oczyma treść i
zerknęła na dokumenty. Opadła na najbliższe krzesło, jakby uszło z niej życie.
— Podpisał — szepnęła na wpół ze zdumieniem, na wpół z niedowierzaniem.
W pierwszej chwili dziewczęta nie wiedziały, czy peszyć się, czy płakać.
Carrie uśmiechnęła się szczęśliwa. - Pogratulujcie mi, najdroższe. Jestem już
prawie mężatka.
Wszystkie uściskały ją serdecznie, lecz nie omiesz-
kały dać jej do zrozumienia, że musi być chyba
szalona i nie mogły się powstrzymać od powtarzania
po raz setny, że pan Greene z pewnością wpadnie
we- wściekłość, kiedy się dowie, jak nikczemnie
został oszukany.
Carrie, nieprzytomna ze szczęścia, ignorowała
złowrogie przepowiednie. Teraz musiała zdobyć
podpis ojca. Wobec prawa była jeszcze za młoda,
żeby decydować o zmianie swego stanu cywilnego.
Potem trzeba było znaleźć duchownego, który
poprowadzi uroczystość zaślubin per procura.
Pierwszy problem pokonała tak samo, jak Joshuę
Greene'a — przy pomocy fortelu.
Zajrzała „przy okazji" do biura Floty Warbroo-
ka stanowiącej własność jej rodziny i mimochodem
zaproponowała, że zaniesie ojcu do podpisu plik
urzędowych papierów. Wsunęła dokumenty doty-
czące małżeństwa pomiędzy inne, a ojciec podpisał
3}
■ . Ii.rli'f
je wszystkie, jak zwykle bez czytania. Pieniądze pomogły jej znaleźć
duchownego, który
miał bez pytania wyświadczyć odpowiednią przy-sługę,
I tak, pewnego letniego poranka, rok po tym. jak skończyła się wojna między
stanami północy i południa, Carrie Montgomery, z pomocą Euphonii'
występującej w zastępstwie Josha, w obliczu prawa, została panią Greene.
Po uroczystości ślubnej Carrie objęła kolejno każdą z przyjaciółek i oznajmiła
że chociaż w swoim nowym domu na pewno znajdzie prawdziwe
szczęście, to jedna: będzie bardzo za nimi tęskniła. | Dziewczęta
wybuchnęry niepohamowanym płaczem,1
zalewając łzami nową
sukienkę Carrie.
• A jeśli będzie cię bił?
• A jeśli on pije?
• A jeśli jest szulerem i obrabował bank albo był w więzieniu1
? A jeśli to
morderca?
• Nic martwiłyście się o ty te innych kobiet które wysyłałyśmy na
zachód, więc dlaczego taki bardzo martwicie się o mnie? — spytała
Carrie, zirytowana, że dziewczęta nie podzielają jej radości,
Przyjaciółki jedynie głośniej rozszlochały się w chusteczki.
To, co Carrie osiągnęła do tej pory, było zupełnie] łatwe w porównaniu z
tym, co musiała zrobić teraz Musiała powiadomić o wszystkim rodziców.
Wreszcie zdobyła się na odwagę.
Matka tylko spojrzała na męża z rozgoryczeniem i powiedziała;
— Tyle razy ci powtarzałam, że zanadto ją roz-
pieszczacie. 1 oto są tego skutki.
Ojciec kompletnie oniemiał. Carrie miała wra-żenie, że jest bliski płaczu.
Bezgranicznie uwielbiał swoje najmłodsze dziecko i nigdy nie przeszło
34
:
mu przez myśl, że może ono dorosnąć, a co dopiero wyjść za mąż i zamieszkać
setki mil od rodzinnego domu.
Matka wysunęła sugestię, że małżeństwo można uznać za zawarte nieprawnie
i spróbować je unieważnić.
Wtedy będę musiała uciec — powiedziała Carrie z całkowitą prostotą i
głębokim przekonaniem. Matka, wpatrując się w zaciętą twarz córki, pokiwała
wolno głową. Upór Montgomerych miał /la sławę. Wiedziała, że jeśli córka
postanowiła się Wydać za człowieka, którego nie widziała na oczy, to zostanie
jego żoną.
Chciałbym, żeby 'Ring był teraz z nami - wes-tchnął ojciec, mając na myśli
najstarszego syna.
Carric zadrżała. Gdyby jej najstarszy brat był
w domu, poczekałaby z zawiadomieniem swoich
pobłażliwych rodziców o własnych wyczynach do
Deveraux Jude Aktorzy
1 Warbrooke, Maine 1865 Jamie Montgomery szedł przez długi dom nie rozglądając się na boki, bo dorastał w tych murach i znal każdy kąt na pamięć. Nikt obcy, spoglądając na to przytulne, wygodnie urządzone wnętrze, nie domyśliłby się zamożności mieszkającej w nim rodziny. Jedynie student sztuk pięknych mógłby pojąć znaczenie podpisów na obrazach zdobiących biało tynkowane ściany, lub rozpoznać postaci z brązu. Tylko znawca potrafiłby właściwie ocenić jakość kobierców upstrzonych plamami i zniszczonych przez lata w służbie zwierząt i małych dzieci. Meble zostały dobrane nie ze względu na wartość, lecz według kryterium przydatności dla rodziny, kłóra mieszkała tutaj od dwustu lat. Jednak antyk- wariusz rozpoznałby, że sckrelarzyk stojący pod ścianą pochodził z czasów królowej Anny, złocone krzesła pamiętały wczesny okres Imperium Rosyjs- kiego, a w komodzie w kącie stała chińska porcelana ' i wiekowa, że przekraczało to możliwości pojmo- wania młodego amerykańskiego umysłu. Były w tym domu obrazy, tkaniny i meble ze wszystkich stron świata, gromadzone podczas licznych podróży przez całe pokolenia rodu Mont- gomcrych. Znajdowały się tu przedmioty z każdego zakątka ziemi, począwszy od egzotycznych pamiątek z najmniejszych wysepek zagubionych na ocea- nach, aż po obrazy włoskich mistrzów. Jamie, energicznie stawiając długie kroki, mijał kolejne pokoje ogromnego domu. Kilkakrotnie poklepał niewielki flanelowy woreczek, który niósł delikatnie wetknięty pod pachę, a za każdym razem, kiedy go dotykał, na jego twarzy pojawiał się uśmiech. W końcu stanął przed którymiś drzwiami, leciutko w nie zastukał i, nie czekając na odpowiedź, wszedł do zaciemnionej sypialni. Chociaż cały dom nosił znamiona niezaprzeczalnego bogactwa, dopiero tutaj widać było ogrom fortuny Mont-gomerych.
Nawet w mroku lśniły kosztowne materie udra-powane na wielkim, rzeźbionym weneckim łożu, wspartym na czterech kolumnach, bogato zdobio- nych pozłacanymi figurami aniołów. Z góry spływały setki metrów bladoniebieskiego jedwabiu, nieco jaśniejszego niż utkany w Italii i przywieziony do Ameryki - na statku Montgomerych — adamaszek, którym obito ściany pokoju. Jamie spojrzał na łóżko i na widok gęstwy cicmnoblond włosów wystających spod jedwabnej kołdry, ponownie się uśmiechnął. Podszedł do okien i odciągnął ciężkie, aksamitne zasłony, wpuszczając do pokoju promienie słońca. Odwrócił się i spostrzegł, że głowa wtuliła się głębiej w pościel. Z uśmiechem na ustach stanął obok łoża i popatrzył na zajmującą je osobę — dojrzał tylko jeden złoty lok na poduszce — reszta postaci, zniknęła pod przykryciem. Wyjął spod ramienia woreczek, rozwiązał tasiemki i wydobył ze środka malutkiego białego pieska, pokrytego długą, jedwabistą sierścią. Maltańczyk był prezentem przywiezionym dla ubóstwianej siostrzyczki aż z Chin. Jamie powoli uniósł kołdrę, wsunął pod nią psiaka, a potem, szeroko uśmiechnięty, przystawił tobie krzesło i obserwował, jak zwierzak zaczyna się wiercić i lizać swoją towarzyszkę. Carrie budziła się powoli i z ogromną niechęcią. Nienawidziła chwili, kiedy trzeba było opuścić ciepły kokon pościeli, i zawsze odwlekała len moment możliwie jak najdłużej. Poruszyła się nieznacznie i, nadal z zamkniętymi oczyma, zsunęła kołdrę na ramiona. Dotyk psiego języczka wywołał na jej twarzy uśmiech; jeden, po chwili drugi. Dopiero kiedy zwierzak szczeknął cienko, otworzyła oczy, spojrzała prosto w psią mordkę i usiadła przestraszona, z ręką przyciśniętą do piersi. Oparła się 0 wezgłowie — koniec anielskiego skrzydła uwierał ją w plecy — i wpatrywała się w psiaka mrugając oczami ze zdumienia. Słysząc śmiech Jamiego odwróciła się w jego stronę, ale minęła jeszcze chwila, zanim na dobre oprzytomniała. Kiedy w końcu pojęła, że to jej ukochany brat wrócił nareszcie z dalekiej podróży, pisnęła z radości i rzuciła się ku niemu ciągnąc za sobą jedwabne okrycie i kaszmirowe pledy, Jamie chwycił ją w spalone słońcem ramiona . ukręcił wokół siebie. Za nimi, na łóżku, psiak zaczął ujadać
zapamiętale. — Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłym tygodniu — powiedziała Carrie uśmiechnięta, całując brata w policzki, nos i wszędzie, gdzie tylko mogli dosięgnąć. Jamie próbował udawać, że entuzjastyczne powi-tanie nic zrobiło na nim większego wrażenia. Trzy-J mał siostrę w wyciągniętych ramionach, tak że] stopami nie sięgała podłogi. • A ty, gdybyś tylko wiedziała, kiedy maml przypłynąć, bez wątpienia czekałabyś na nabrzeżu,) aby mnie gorąco powitać? Nawet, gdyby to miało) być o czwartej rano? • Oczywiście — odparła uśmiechając się do brataj po czym, z zatroskaną twarzą położyła dłonie naj jego policzkach. - Zeszczuplałeś. - A ty nie urosłaś ani o centymetr — mierząc ją wzrokiem od stóp do głów próbował wejść w rolę srogiego starszego brata. Nie było to łatwe przy ślicznej, filigranowej Carrie. Miała zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, chociaż każdy, z jej braci mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt. — Oczekiwałem, że będziesz mi sięgała chociaż do piersi. Jakim cudem rodzice wydali na świat takiego kurczaka? — Szczęśliwy przypadek — odparła z uśmiechem i przeniosła spojrzenie na psiaka, który stał na łóżku, wywiesiwszy różowy języczek. — To prezent dla mnie? — Na jakiej podstawie sądzisz, że przywiozłem ci prezent? — zapytał Jamie tonem wymówki. — Nie ( wydaje mi się. żebyś zasłużyła. Dziesiąta godzina, a ty jeszcze w łóżku. Carrie zamachała rękami i brat opuścił ją na podłogę. Teraz, kiedy już wiedziała, że wrócił do 8 domu ma się dobrze, całą uwagę skupiła na ślicznym zwierzątku. Gdy tylko znowu poczuła ziemię pod stopami, wróciła do łóżka i wślizgnęła
się| do pościeli. Maltańczyk natychmiast zaczął się upominać o pieszczoty. Jamie tymczasem rozglądał się po pokoju, szuka-jąc zmian, jakie w nim zaszły od chwili, gdy ostatnio był w domu. Skąd to masz? — Trzymał w ręku wschodnią figurkę wyobrażającą kobiecą postać, misternie rzeźbioną w kości słoniowej. Od Ranleigha - Carrie mówiła o jednym ze swch braci. A to? — Jamie skinął głową w stronę olejnego obrazu oprawionego w złote ramy. Od Lachlana. Zerkając sponad psa Carrie uśmiechnęła się do brata jakby zupełnie nie wiedziała, dlaczego spo-chmurniał. Miała siedmiu starszych braci; wszyscy oni podróżowali po świecie i zawsze, gdy wracali do domu, przywozili jej prezenty. Każdy chciał, żeby jego upominek był najwspanialszy. Zupełnie jakby konkurowali ze sobą, który z nich przywiezie malutkiej siostrzyczce najpiękniejszy podarunek. A to? - zapytał Jamie ściągając usta. W ręku trzymałsznur pereł znaleziony na toaletce. Carrie uśmiechnęła się tajemniczo, uniosła psiaka, przytuliła go do siebie i schowała twarz w miękkiej śreści. On jest najwspanialszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałam. Czy kiedy Ranleigh przywiózł ci tę figurkę, powiedziałaś mu to samo? — W głosie Jamicgo dźwięczała zazdrość.<< W rzeczy samej, powiedziała Ranleighowi, że jego podarunek jesf najpiękniejszy na świecie, ale nic miała zamiaru leraz się do tego przyznawać, — Jak on się nazywa? - spylała mając na myśli psiaka. Usilnie próbowała zmienić temat. — Sama go nazwij. Maltańczyk kichną). — Och, Jamie - Carrie głaskała zwierzątko — to naprawdę najmilszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Jest żywy Jamie usiadł na krześle przy łóżku, z mina,, z której Carrie wywnioskowała, że trochę go rozczuliły zapewnienia, iż jego podarunek naprawdę jest
najwspanialszy. Uśmiechnięty obserwował niebieskie, jaśniejące szczęściem oczy siostry bawiącej się z małym pieskiem i promień słońca pieszczący burzę jej blond włosów. Przedstawiała sobą chyba najładniejszy widok, jaki oglądał od dłuższego czasu. Była tak drobna jak jej bracia potężni, tak pogodna jak oni wybuchowi, i lak skłonna do śmiechu jak oni do gniewu. Oraz tak przyzwyczajona do luksusu jak oni do pracy. Była rozpieszczonym, adorowanym, ukochanym dzieckiem wielkiej rodziny i każdy z jej braci zabiłby tego, kio by choć pomyślał o skrzywdzeniu Carrie. Jamie, zadowolony z powrotu do domu, szczęśliwy, że wreszcie zszedł ze statku, odchylił sie na oparcie krzesła. • Co porabiasz ostatnio ze swoją kliką brzydul? • Nie nazywaj ich tak! — oburzyła sie Carrie, jednak bez prawdziwej urazy w głosie. — One nie są brzydkie. 10 Kiedy Jamiee chrząknął znacząco, Carrie się uśmiechnęła. W każdym razie, niespecjalnie brzydkie, a poza tym, czy tylko to się liczy? - Dziewiętnaście lat, a proszę, jaki filozof — Ja-mie pokazał zęby w szerokim uśmiechu. Niedługo skończę dwadzieścia. Proszę, proszę, jaki poważny wiek. Crrie nie miała nic przeciwko temu przekoma-rzaniu, bo jej zdaniem właściwie wszystko, co mówili lub robili bracia, było słuszne. Bez względu na nasz wygląd wielkodusznie 'siebie także zaliczała do „brzydul" — jesteśmy zaangażowane w bardzo poważną działalność. Tak, oczywiście — przytaknął Jamie tonem r protekcjonalnym, lecz jednocześnie pełnym uwiel- bienia. Tak samo ważną, jak ratowanie żab przed chłopcami albo pilnowanie biednego pana Coffina, żeby zapewnił swoim gęsiom odpowiednio duży wybieg. To już przeszłość. Teraz... — przerwała, bo psiak kichnął dwa razy z rzędu. — Ojej, chyba się przeziębił.
Raczej ma uczulenie na te wszystkie jedwabie. Ten pokój wygląda jak komnata haremu. - Co to jest harem? - Coś, o czym nie mam zamiaru ci opowiadać. Carrie lekko wydęła dolną wargę. - Gdybyś naprawdę chciał zrobić mi przyjemność, to opowiedziałbyś dokładnie o wszystkim, co się zdarzyło w czasie podroży. Jamie zbladł na samą myśl o skutkach, które spowodowałaby taka rewelacja i dopiero po dłuższej uwili odzyskał normalne kolory. 11 • Takiego prezentu nie możesz oczekiwać od żadnego z nas — oznajmi! z uśmiechem. - Opowiedz mi, czym się zajmujesz razem z tymi twoimi brzy- dulami. • Kojarzymy małżeństwa — obwieściła dumnie Carrie i z największą przyjemnością patrzyła, jak jej bral ze zdumienia szeroko olwiera usta. - Czyżby kłoś chciał się żenić z którąś z łych twoich brzydkich przyjaciółek? Obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem. • Doskonale wiesz, że wcale nie są brzydkie. A przy tym są bardzo miłe. Tylko lobie się wydaje, że wszystkie kobiety powinny być absolutnie dos- konale. • Jak moja kochana mała siostrzyczka — przytaknął zgodnie, a w jego glosie zabrzmiało przekonanie równie szczere jak wyzierające mu z oczu uwielbienie. Carrie zarumieniła się z radości. — Przewrócisz mi w głowie. Słysząc taki nonsens, Jamie aż krzyknął z radości i zaczął się głośno śmiać. Psiak zaszczekał na niego, po czym kichnął. — Tobie przewrócić w głowie! — zawołał Jamie. — Jakbyś jeszcze nie wiedziała, że jesicś najładniej- | szym stworzeniem w pięciu stanach. Carrie rzuciła mu wystudiowane spojrzenie istoty głęboko skrzywdzonej. • Ranleigh mówił, że w sześciu. Jamie roześmiał się ponownie. • Więc ja mówię, że w siedmiu. — Tak juz lepiej — zgodziła się Carrie ze śmie chem. — Nie znoszę tracić terytoriów. Ten siódmy
stan to pewnie Rhode Island? [2 Texas — zdecydował Jamie i oboje uśmiechnęli się do siebie. Carrie pochyliła się z pieskiem w objęciach, a Jamie spoglądając na nią pomyślał, że tych dwoje luk jak przewidywał kupując szczeniaka, który skulony mieścił się w jego jednej dłoni — pasowali do siebie jak ulał. Jamie, my naprawdę kojarzymy małżeństwa powiedziała Carrie z przejęciem i z poważnym wyrazem twarzy. — Bardzo dużo kobiet straciło mężów podczas wojny, a na zachodzie jest wielu mężczyzn, którzy potrzebują żon. My pomagamy im się odnaleźć. To bardzo interesująca praca. Jamie siedział, patrzył na nią mrugając powiekami i usiłował pojąć sens tego, co usłyszał. Czasami miał wrażenie, że z całej ich rodziny najbardziej stanowczą osobą była ta słodka, adorowana przez wszystkich Carrie. Jeśli coś postanowiła, dążyła prosto do celu i nic na świecie nie mogło jej powstrzymać. Dzięki Bogu, jak dotąd, wszystkie jej KM zynania wypływały ze szlachetnych pobudek. Jak znajdujecie tych ludzi? Kobiet mamy całkiem niemało, sporo stąd, z Warbrooke, chociaż rozgłosiłyśmy o naszych usługach w całym stanie Maine. A mężczyzn szu-kamy przez ogłoszenia w gazetach. Pocztowa panna młoda — zaczął Jamie cicho, podnosząc głos z każdym słowem. -~ Dostarczacie żon na zamówienie, zupełnie jak w Chinach. Wści- biacie nos w prywatne sprawy innych ludzi. Nie wydaje mi się, żeby to było wścibianie nosa. Raczej świadczenie usług. - Jesteście zwykłe rajfurki, ot co. Tata wie o tym Wszystkim? 13 • Oczywiście. • I nie ma nic przeciwko temu? — Zanim Carrie zdążyła odpowiedzieć. Jamie ciągną! dalej: — Oczy-wiście, że nie. Od chwili, kiedy przyszłaś na świat, zawsze pozwalał ci robić, co tylko chciałaś. Carrie głaszcząc pieska uśmiechnęła się do brała słodko i zatrzepotała rzęsami.
• Nie masz. chyba zamiaru gderać, prawda? Ranlcigh nic gderał. • On cię rozpieszcza — powiedział Jamie surowym tonem i mimo uśmiechu Carrie usiłował przywołać na twarz srogi wyraz. — No dobrze — westchnął wiedząc, że nie przejdzie przez le próbę. - Opowiedz mi coś więcej o tym waszym niewścibskim swataniu. Delikatna twarz Carrie rozjaśniła się entuzjazmem. • Och, Jamie, to naprawdę wspaniałe. Cudownie się bawimy... to znaczy... ogromną przyjemność sprawia nam świadczenie tak pożądanych usług. Zamieszczamy w gazetach zachodnich stanów ogłoszenia i jeśli mężczyzna przyśle do nas swoją fotografię - widzisz, nie odpowiadamy nikomu, kto nic przyśle zdjęcia, bo ono bardzo wiele mówi o człowieku a więc, jeśli przyśle do nas fotografię i list wyjaśniający, czego oczekuje od przyszłej żony, to my próbujemy znaleźć dla niego właściwą kandydatkę. • A czego wymagacie od kobiet? • Muszą zgłosić się do nas na rozmowę. Sporządzamy listę ich umiejętności i znajdujemy odpowiedniego mężczyznę. — Uśmiechnęła się marzycielsko. — Dajemy ludziom szczęście. — A jak te kobiety docierają do mężczyzn? 14 Zazwyczaj dyliżansem - odparła spuszczając wzrok na psiaka. Ponieważ Jamie nie odezwał się SŁOWEM spojrzała na niego unosząc wyzywająco No więc dobrze: tak, koszt przekazów jest pokrywany z pieniędzy Montgoinerych. Ale lo szlachetny cel. Ci ludzie są samotni i lak bardzo potrzebują siebie nawzajem. Jamie, powinieneś przeczytać niektóre listy od tych mężczyzn. Miesz- kają sami na takim końcu świata, że diabeł im mówi dobranoc, i naprawdę bardzo potrzebują towarzystwa. Nie mówiąc o sile roboczej na farmie ani o partnerce do łóżka — Jamie próbował wtrącić akcenti realizmu w jej marzenia o wiecznej miłości.
- Cóż kobietom także tego trzeba — mruknęła Carrie. A co ty o tym wiesz? Znowu się z nią droczył i tyra razem nie zdołała powstrzymać irytacji. Zazwyczaj lubiła, kiedy bracia traktowali ją jak dziecko, ale niekiedy trochę ją to bolalo. Więcej niż się tobie i innym wydaje — odcięła się. Na wypadek, gdybyś nie zauważył, informuję cię, że nie jestem już małą dziewczynką. Jestem kobietą Siedząc tak wśród rozrzuconej w nieładzie jed-wabnej pościeli, z burzą włosów opadającą na amiona i tuląc do siebie zwierzątko małe jak zabawka. nie wyglądała na więcej niż dziesięć lat. Tak - zgodził się miękko Jamie. — Dojrzałą, leciwą damą. Carie westchnęła. Bardzo kochała swoich braci jednocześnie doskonale ich znała- Wiedziała, że żaden z nich, tak samo jak jej ojciec, nie życzy l.; sobie, żeby dorosła. Chcieli, by na zawsze pozostała ich ukochaną małą dziewczynką, która poza nimi nic widzi świata. • Ale ty nie próbujesz znaleźć sobie męża prawda? — spytał Jamie Z niepokojem w głosie • Nie, oczywiście, że nie. — Wiedziała, że lepiej nie wspominać żadnemu z mężczyzn tej rodziny o tym, iż pewnego dnia zamierza wyjść za mąż. Traktowali ją ciągle prawic jak niemowlę. - Wszyscy mężczyźni, jakich pragnę, SĄ przy mnie. Jamie zmrużył oczy. — Co to znaczy „wszyscy mężczyźni, jakich pragnę?" Od kiedy to mężczyźni stali się częścią twojego życia? „Od chwili moich narodzin - chciała powiedzieć Carrie. — Byłam na świecie dopiero kwadrans; leżąc w kołysce rozejrzałam się dokoła i zobaczyłam siedmiu najprzystojniejszych chłopców świata spoglądających na matkę i siostrę. Pierwsze kroki stawiałam podtrzymywana męską dłonią, mężczyźni uczyli mnie, jak jeździć konno, żeglować, wiązać kokardki, przeklinać,
wspinać się na drzewa i flirtować, żeby dopiąć swego". — Pojedź ze mną do miasta — poprosiła. — Zbie ramy się w domu starego Johnsona. Będziesz mógł zobaczyć, jak pracujemy. - Obdarzyła go swoim najpiękniejszym błagalnym spojrzeniem spod dłu gich rzęs. Miała nadzieję, że wypadło przekonująco. Jamie pobladł słysząc to zaproszenie. — Miałbym z własnej woli wstąpić pomiędzy tę gromadę starych panien? Carrie zagryzła wargi powstrzymując uśmiech. Wiedziała, że to, co rzeczywiście niepokoiło Jamie-go, to reakcja tych „starych panien" na obecność 16 jednego z jej braci pozostających w kawalerskim stanie. Pomyślała, że powinna porozmawiać z dzie- wczynami o ich zachowaniu, ale z drugiej strony, widok jej przystojnych braci czujących się nieswojo był tak zabawny, że nie mogła się powstrzymać od prezentowania ich swoim przyjaciółkom. Ranleigh ze mną poszedł — powiedziała spusz- czując wzrok i wysuwając nieco dolną wargę. — Ale Ranleigh niczego się nie boi. Może ty się boisz, bo jesteś moim drugim najprzystojniejszym bratem i może dlatego, że Ranleigh jest bardziej pewny SIEBIE NIŻ ty. Może Ranleigh... Wygrałaś! — Jamie uniósł ręce w geście poddania. - Pójdę, ale tylko wtedy, jeśli dasz mi słowo, że nie będziesz próbowała mnie wyswatać z żadną | z tych twoich niechcianych przyjaciółek. Nawet nie śmiałabym o tym marzyć — powie-działa, niby zatrwożona takim pomysłem. — A poza tym, która by ciebie chciała po tym, jak zobaczyły Ranleigha? Jamie skrzywił się złośliwie. Chciałabyby mnie mniej więcej połowa Chin powiedział szczypiąc ją pod brodą, po czym wniósł wzrok na psiaka, który znowu kichnął. luk go nazwiesz?
K ichuś — odparła Carrie uśmiechnięta i, zgod-nie z przewidywaniami, usłyszała jęk Jamiego kwi-tując wybór tak infantylnego imienia. - Daj mu imię z odrobiną dostojeństwa. - Opowiedz mi o Chinkach, a nazwę go Książe - zaproponowała gorliwie. i unie wyjął z kieszeni zegarek, spojrzał nań i oznajmił: Daję ci godzinę na ubranie, a za każde za- 17 oszczędzone dziesięć minut opowiem ci jedną historię o Chinach. • O krajobrazach? — grymasiła Carrie. -- O goś-cińcach i sztormach na morzu? • O dziewczętach, które tańczą dla cesarza — zniżył głos — i tańczyły także dla mnie. Po-tajemnie. Carrie, wzniecając burzę jedwabnych poduszek,] w mgnieniu oka wyskoczyła z łóżka. • Trzydzieści minut. Jeśli zdążę się ubrać w trzy- j dzieści minut, to ile historii mi opowiesz? • Trzy. • Lepiej, żeby to były ciekawe historie, warte tego całego pośpiechu — ostrzegła - bo jeśli będą nudne, to w czasie twojego pobytu w domu będę co wieczór zapraszała na kolację Euphonię. • Okrutna! Jesteś okrutna. - Ponownie spojrzał . na zegarek. — Uwaga... czas... start! Carrie, z Kichusiem w objęciach, rzuciła się do garderoby. * * * Trzydzieści minut — Jamie był na wpół rozzłoszczony, na wpół zirytowany. — Powiedziałaś, że będziesz gotowa za trzydzieści minut. Nie za godzinę i trzydzieści minut, tylko dokładnie za trzydzieści minut. Carrie ziewnęła, bynajmniej nic speszona jego tonem. Jamie czasem warczał, ale nigdy nic gryzł. — Byłam rozespana. Teraz opowiedz coś innego. Winien mi jesteś jeszcze dwie historyjki. Jamie puśeił stępa konia zaprzężonego do lekkiego powozu i popatrzył na siostrę. Zdawał sobie IS
sprawę, że po tych wszystkich narzekaniach pod adresem pozostałych braci rozpieszczających małą siostrzyczkę, powinien teraz stanowczo odmó-wić opowiadania obiecanych historii, ale zajrzaw-szy w wielkie błękitne oczy przepełnione miłością i uwielbieniem jedynie zaklął pod nosem. Nikt w tej rodzinie nie potrafił jej niczego odmówić. Opowiem ci tylko jedną — zdecydował. I wiedz, że na nią nie zasłużyłaś. Uśmiechając się ścisnęła go za ramię. - Wiesz Jamie, myślę, że z wiekiem będziesz coraz atrakcyjniejszy, a za rok czy dwa możesz być nawet przystojniejszy niż Ranleigh. Jamie próbował powstrzymać uśmiech, ale pod- dał się i wyszczerzył zęby. - Diablica!- wycedził i mrugnął do siostry, - Podoba ci się ten psiak? Przycisnęła Kichusia do siebie. - Nigdy nic dostałam wspanialszego prezentu - wyznała, tym razem zupełnie szczerze. — Teraz opowiedz mi coś więcej o chińskich tancerkach. * * * Kiedy Carrie z pieskiem przytulonym do ramienia i z bratem pod rękę weszła do salonu w domu starego Johnsona, sześć młodych dziewcząt —jej przyjaciółki — zamarło. Równocześnie wszys- tkie podniosły wzrok. Najpierw zgodnie wstrzymały oddechy, oczy im się rozszerzyły, potem dziewczęta równo wydały głębokie westchnienie. Choć Carrie dokuczała Jamiemu, że nie dorównywał urodą Ranleighowi, to jednak był wystarczająco przystoj- ny, by całkowicic oszołomić młode damy. Carrie z dumnym uśmiechem powiodła wzrok-kiem po swoich przyjaciółkach zastygłych na kszlałt słupów soli. Pochyliła się lekko i zdmu-chnęła zapałkę, nim płomień sparzył ręce Eu-phonii. — Znacie wszystkie mojego brała Jamiego, prawi da? — odezwała się, jakby nic dostrzegła ogłupienia przyjaciółek. Zerknęła na brata i zauważyła, że próbował wyglądać na zażenowanego, choć w rze czywistości pochlebiała mu reakcja młodych dam.
Ujęła go władczo pod ramię i pociągnęła do przodu. Ich ruch przywrócił dziewczęta do życiaj Zaczęły pokasływać usiłując pokryć skrępowanie. | • Jak minęła podróż, kapitanie Montgomery? — Helen próbowała mówić normalnie, ale jej głos przeszedł w dziwaczny pisk. • Doskonale - mruknął Jamie niewyraźnie, żałując gorzko, że się zgodził towarzyszyć siostrze. Carrie pociągnęła go w stronę jednej ze ścian, gdzie wisiało dwadzieścia pięć fotografii. Uporządkowano je według wieku widniejących na nich mężczyzn, począwszy od chłopca, który nie wyglądał na więcej niż czternaście lat, aż po starego pryka z siwą, opadającą do połowy klatki piersiowej brodą. — To oni - wyjaśniła niepotrzebnie. Jamie, nerwowo poprawiając palcem kołnierzyk, patrzy! na tablicę, ale niewiele widział. Wszystkie kobiety znajdowały się teraz za jego plecami. Czul na sobie ich wzrok, a nawet chyba kolektywny gorący oddech na szyi. — Przyszły dzisiaj jakieś listy? - spytała Carrie odwracając się akurat na czas, by zobaczyć dziwne zjawisko — Helen ukradkiem wsunęła coś pod 20 książkę leżącą na stole. Carrie udała, że nic nie widziała. - Kilka-odpowiedziała któraś z dziewcząt. ale nic obiecującego. Mamy ponad dwa razy więcej mężczyzn niż kobiet. Pan nie zamierza powiesiś na tablicy swojego zdjęcia, kapitanie? Robiła co mogła, by zabrzmiało to nonszalancko. ale w jej głosie dała się słyszeć nuta nostalgii zmieszanej z desperacją. Jamie obdarzył dziewczynę słabym uśmiechem i zwrócił się do siostry siostry: Carrie kochanie — zaczął — chyba już pójdę. Muszę - nie miał pojęcia, co takiego mógłby zrobić, poza tym, że na pewno musiał natychmiast wyjść, bo w obecności tych młodych kobiet czuł się ja jakiś okaz zoologiczny. Szybko pocałował damę w policzek, obdarzył ją spojrzeniem, które
mówiło "Ja ci jeszcze pokażę'.", i wyszedł. PRZEZ CHWILĘ W salonie panowała cisza, następnie dziewczęta wydały drugie wspólne westchnienie, a później wróciły do stosu listów i fotografii. Carrie stała przez moment bez ruchu, potem postawiła Kichusia na podłodze, odwróciła go w stronę Helen i lekko popchęła. Łap go - krzyknęła do przyjaciółki. — Łap, bo ucieknie. Helen,która tkwiła przy stole, zupełnie jakby go pilnowała, porzuciła swoje miejsce i ruszyła za psem. Kichuś postanowił nie dać się schwytać i w ciągu kilku sekund wszystkie dziewczęta za- aborbowane były łapaniem zwierzątka. Wszystkie, oprócz Carrie. Bowiem Carrie, korzystając z za- mieszania, podeszła do stołu Helen, uniosła książkę i wzięła w rękę to, co było pod nią_ ukryte. 21 Trzymała w dłoni znajomo wyglądającą kopertę. W takich właśnie przychodziły zdjęcia i listy od mężczyzn, którzy szukali żon. Podczas gdy pozostałe dziewczęta wciąż zajęte były pogonią za psiakiem, Carrie rozchyliła kopertę i wyjęła ze środka fotografię. Zdjęcie przedstawiało młodego mężczyznę stojącego z dwójką źle ubranych dzieci i to właśnie tę parę Carrie obejrzała najpierw. Wysoki chłopiec wyglądał na mniej więcej dziesięć lat, dziewczynka mogła mieć cztery albo pięć. Oboje odziani byli w rzeczy czyste, ale źle dopasowane, jakby ubrania pochodziły z darów jakiegoś koła dobroczynności. Jednak dużo ważniejszy niż ubrania był wyraz smutku w oczach dzieci, świadczący, że w ich życiu niewiele było radości. Carrie spojrzała wyżej, ponad twarze dzieci, i gwałtownie nabrała powietrza. Oto ujrzała mężczyznę, który wydał jej się najprzystojniejszy na świecie. Och, może nie był tak wspaniały jak jej bracia, wyglądał zupełnie inaczej niż oni, ale miał melancholijne spojrzenie, czego nie można było powiedzieć o żadnym z Montgomerych.
Helen wyrwała fotografię z rąk Carrie. — Nieładnie wtykać nos w nie swoje sprawy. To moje. Carrie czuła się jak przekłuty balonik, z którego uszło cale powietrze. Nic nie odpowiedziała, osunęła się tylko na najbliższe krzesło. W chwili kiedy usiadła, Kichuś podbiegi do niej i wskoczył jej na kolana. Dziewczyna odruchowo przytuliła małe, ciepłe zwierzątko. • Kto to jest? - spytała. • Jeśli chcesz wiedzieć, to jest człowiek, którego 22 zamierzam poślubić - oznajmiła dumnie Helen, - Taką podjęłam decyzję i nikt tego nie zmieni. Kto tojest? -- powtórzyła Carrie. E uphonia wyjęła fotografię z rąk Helen i spoj-rzała na odwrotną stronę zdjęcia. - Tu jest jest napisane, że się nazywa Joshua Greene, a dzieci to Tom i Dallas. Co za dziwaczne imię dla dziewczynki, a może ona ma na imię Tom? Spójrz, źle napisał Tim. Dziewczęta kolejno oglądały fotografię. Mała gruipka na zdjęciu stanowiła, mimo brzydkich ubrań dzieci sympatyczną rodzinę. Ojciec bez wątpienia był przystojny, ale widywały już wcześniej znacznie bardziej interesujących mężczyzn. Żadna z nich nie rozumiała, dlaczego Helen próbowała ukryć foto- grafię ani dlaczego Carrie wyglądała, jakby zoba-czyłą ducha. - O wiele bardziej podobał mi się ten z zeszłego tygodnia - odezwała się jedna z dziewcząt. — Jak on się nazywał? Logan jakiś tam, albo jakiś tam LOGAN, prawda? No i nie miał dwójki dzieci. Gdybym miała wyjść za mąż za zupełnie obcego człowieka, wybrałabym bezdzietnego. Wolałabym mieć z nim własne dzieci. Inne pokiwały głową z aprohatą. Nic mnie nie obchodzi, co o tym myślicie. Helen odebrała fotografię. — Zamierzam go poślubić i tyle. Podoba mi się. Euphonia, która w tym czasie czytała list Joshuy Greene'a, wybuchnęła śmiechem. Nie będzie cię chciał. Napisał, że szuka kogoś, kto umie pracować. Potrzebuje
kobiely z dużym doświadczeniem w prowadzeniu farmy. Zony, która w razie potrzeby będzie potrafiła poradzić sobie na 23 farmie sama. Pisze, że nie chce kobiety starszej niż on sam, a on ma tylko dwadzieścia osiem lat. I nie chce wdowy. Zgadza się na więcej dzieci. Najważ- niejsze jest dla niego, żeby przyszła żona wiedziała wszystko o pracy na farmie. — Euphonia, zadowolona z siebie, spojrzała na Helen. — Ty nic masz o tym zielonego pojęcia. Pewnie uważasz, że krowę doi się ciągnąc za ogon. Helen zabrała jej list. Nie obchodzi mnie, co on chce. Wiem natomiast, co dostanie. Kiedy Helen odebrała list, zdjęcie wysunęło się jej z rąk i spadło na podłogę. Carrie podniosła fotografię. Spojrzała na nią raz jeszcze i doszła do wniosku, że to oczy mężczyzny tak ją przyciągają. Oczy przepełnione bólem, tęsknotą i samotnością. Oczy człowieka, który wołał o pomoc. „Moją pomoc — pomyślała Carrie. — On potrzebuje mojej pomocy". Wsiała, wetknęła Kichusia pod ramię, wygładziła niebieską jedwabną spódnicę i podała Helen fotografię. — Nie możesz go poślubić — powiedziała cicho. —Nie możesz go poślubić, bo to ja za niego wyjdę. Na kilka sekund zapadła głucha cisza, potem nagle dziewczęta wybuchnęły śmiechem. Tak? A co ty wiesz o prowadzeniu farmy? Carrie była zupełnie poważna. — Nie wiem nic o prowadzeniu farmy, ale wiem sporo o tym człowieku. On mnie potrzebuje. Teraz —oznajmiła królewskim tonem — jeśli pozwolicie, muszę poczynić pewne przygotowania. 24 2 Carrie nigdy dotąd niczego nie robiła w tajemnicy, nigdy niczego nie ukrywała przed rodzicami ani braćmi. A teraz musiała działać w całkowitym sekrecie. Przyjaciółki nakłoniła do milczenia bez najmniej-szych trudności. Od czasu gdy, jeszcze jako dzieci, zawiązały swój Klub Siedmiu, Carrie zawsze była wodzem, a inne dziewczęta naśladowały ją we wszystkim. Prawda, bywały
zatrwożone, a nawet przerażone, kiedy coraz śmielsze krucjaty Carrie groziły poważnymi kłopotami, ale zawsze podporządkowywały się jej woli. Ranleigh mawiał, że Carrie uznawała je za przyjaciółki głównie dlatego, że robiła z nimi, co jej się żywnie podobało. A teraz opanowało ją pragnienie silniejsze niż jakiekołwiek inne do tej pory. Od tego dnia. kiedy Jamie wrócił do domu i kiedy po raz pierwszy ujrzała fotografię Joshuy Greene'a, żyła tylko jedną myślą. Bez najmniejszych nudności „pokonała" Helen i „odbiła" jej wybranca Czuła się trochę nieswojo odbierając go przyja- ciółce ale Helen musiała zrozumieć, że Josh — jak używała go Carrie — należał właśnie do Carrie, Josh był jej i tylko jej. Tamtego dnia opuściła dom starego Johnsona z psiakiem w jednej, a fotografią i listem w drugiej ręce i poszła do starej, dawno już nie używanej przystani wioślarskiej Montgomerych. Chciała być sama. Chciała usiąść, przyjrzeć się temu mężczyźnie oraz jego dzieciom i pomyśleć. 25 Czuła, że opuścił ją zdrowy rozsądek. Ciągle sohie powtarzała, że jej zachowanie jest wręcz śmieszne, że ten człowiek nie różni się niczym od setek innych, którzy przysyłali do nich swoje fotografie. Oglądała je wszystkie, ale żadne inne zdjęcie tak jej nic poruszyło. Żadne. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby zostawić dom i rodzinę, jechać na Zachód i poślubić jakiegoś człowieka, którego zobaczyła na fotografii. Tylko że ten mężczyzna był inny. Jego rodzina była inna. Oni jej potrzebowali. Cały dzień spędziła w hangarze. Siedziała na zakurzonym pledzie w łódce, chodziła w kółko albo po prostu stała i patrzyła na zdjęcie. Przypięła je do ściany i przyglądała mu się próbując dociec, co takiego było w tym człowieku i w jego dzieciach, co ją tak bardzo przyciągało. Próbowała myśleć trzeźwo i rozsądnie, próbowała rozważać wszystko obiektywnie, ale mimo że próbowała z całych sił, nie doszła do żadnych logicznych wniosków. Przekonywała siebie, że powinna zapomnieć o tym mężczyźnie, że być może wyraz jego oczu jest tylko refleksem światła na fotografii. Albo może jest jakaś inna, zupełnie prozaiczna przyczyna smutku, który - jak się jej zdawało — dostrzegała na tych trzech twarzach. Może tamtego ranka zdechł ulubiony
pies dzieci i dlatego wszyscy wyglądali na smutnych i osamotnionych. Około czwartej, kiedy Kichuś zaczął się już niepokoić, a Carrie poczuła głód, pojawił się w hangarze stary pracownik pobliskiego sklepiku. — O, panienka Carrie. Proszę o wybaczenie panienki. 26 Carrie przywitała go kiwnięciem głowy i zaraz gestem ręki przyzwała do siebie. - Popatrz na to zdjęcie. — Wskazała przypiętą do ściany fotografię. — Co widzisz? Mężczyzna przyjrzał się zdjęciu mrużąc oczy. Carrie zdjęła fotografię ze ściany, by mógł się z nią zbliżyć do okna i obejrzeć dokładniej. Widziała, że potraktował jej pytanie bardzo poważnie. Wreszcie podniósł wzrok: - Miła rodzina całkiem mila. - Co jeszcze? — ponaglała Carrie, Mężczyzna był 'zakłopotany. Nie wiem, nie wiem... Nie wyglądają na boga-tych, pewno wiedzie im się nic najlepiej, Carrie ściągnęła brwi. Nie wydają ci się... jakby smutni? Stary był zdumiony- Smutni? Przecież oni się wszyscy uśmiechają. Teraz z kolei Carrie się zdziwiła. Odebrała Haremu fotografię i przyjrzała się jej ponownie, Zadawałoby się, że nie może dostrzec już nic nowego, ale teraz, kiedy spojrzała z nowym na- nastawieniemt stwierdziła, że cała trójka uwidocznioną na zdjęciu rzeczywiście się uśmiecha. Jeśli byli uśmiechnięci, to jak mogli się jej wydać mutni? Chłopiec obejmował dziewczynkę, a ojciec opierał dłonie na ramionach dzieci. Czy mogli być samotni będąc razem? Carrie podniosła wzrok na starego. — Nie są smutni ani samotni? Dla mnie wyglądają na całkiem szczęśliwych, ale co ja tam mogę wiedzieć, -- Uśmiechnął się do niej. — Jeśli panienka Carrie chce, żeby byli smutni, to zdaje mi się, że mogą być smutni. 27 Carrie odpowiedziała mu uśmiechem, a on uchylił czapki i wyszedł. „Nie są smutni i nie są samotni" — pomyślała Carrie. Wszyscy oglądający fotografię widzieli szczęśliwą, uśmiechniętą rodzinę, podczas gdy ona dostrzegała zupełnie co innego i w żaden sposób nie mogła
zrozumieć, dlaczego wydawali jej się smutni ani co takiego ją w tych trojgu intrygowało. Czy może raczej: nieodparcie przyciągało. Spędziła w hangarze jeszcze kilka chwil, potem wzięła Kichusia na ręce i wróciła do domu. Tego wieczoru zorganizowano na cześć powrotu Jamiego uroczystą kolację, na którą zostali zaproszeni wszyscy krewni z rodów Monigomcrych i Taggerlów. Dom wypełniał taki tłum gości, że nikt nie zauważył, iż Carrie zachowywała się dziwnie spokojnie. Przez następne trzy dni była wyjątkowo cicha. Oddawała się codziennym zajęciom, chodziła do domu starego Johnsona i oglądała nowe fotografie, rozmawiała z kobietami, które szukały mężów,; i próbowała udawać, że jej myśli są zajęte czymś innym niż rodzina ze zdjęcia. Jednak ciągle spoglądała na fotografię i tak często czytała list, że papier był już zmięty i podarły. Znała na pamięć każde zdanie i mogła, rozpoznać pismo Josha między setkami innych. Pod koniec trzeciego dnia wiedziała, że nie ma wyjścia. Zgodnie z tym. co planowała od początku, musiała poślubić pana Joshuę Greene'a. I choć Josh najwidoczniej uważał, że potrzebna mu kobieta, która potrafi doić krowy i wykonywać wszystkie inne prace na farmie, Carrie była przekonana, że w rzeczywistości potrzebował właśnie jej. Przyjaciółki, powiadomione o jej planach, były szczerze wzburzone. Zaniepokoiła się nawet Helen, ciągle jeszcze obrażona za bezwzględne odebranie jej Josha. — Chyba postradałaś zmysły — denerwowała się Euphonia. — Możesz mieć każdego mężczyznę, jakiego zechcesz. 7. twoją urodą i pieniędzmi.., W tym momencie pozostałe dziewczęta wstrzymały oddech. Nie wolno było wspominać > pieniądzach Carrie. - Ktoś przecież wreszcie musi to powiedzieć prychnęła Euphonia. — A poza tym, ten mężczyzna chce mieć żonę, która zna się na prowadzeniu fanny. Carrie, ty nie potrafisz nawet szyć, a co dopiero siać kukurydzę. — Zmrużyła oczy. — Ty pewnie nawet nie wiesz, że ptasie mleczko to bajka, mam rację? Carrie rzeczywiście tego nie wiedziała, ale nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia.
Ponieważ pan Greene — powiedziała — na podstawie mojego listu mógłby uznać, że nie jestem odpowiednią dla niego kandydatką na żonę, zdecy- dowałam się wyjść za niego za mąż przed wyjazdem do tego miasteczka w Colorado... do Eternity. Dziewczęta zerwały się z miejsc i wszystkie naraz usiłowały odwieść Carrie od jej zamiarów, ale miało to taki sam skutek, jak rzucanie grochem o ścianę. Przypomniały jej że będzie musiała okłamać pana Greene'a, a przecież jedną z głównych zasad ich działania było to, że nie oszukiwały mężczyzn, którzy zwracali się do nich z prośbą o pomoc w znalezieniu żony. Nie mogłyby zapewnić człowie-ka szukajacego osoby łagodnej i spokojnej, że jedzie do niego wymarzona kobieta, a wysiać mu 29 megierę. Pan Greene prosił o żonę, która potrafi pracować na farmie, i powinien dostać to. Czego chciał. — Nie będzie mną rozczarowany — powiedziała Carrie z pewnym siebie uśmieszkiem. Słysząc to, dziewczęta zrezygnowane usiadły z powrotem na swoich miejscach i tylko patrzyły na| Carrie. Była tak śliczna, że wszędzie, gdzie się pojawiła, mężczyźni przechodzili samych siebie, by tylko zyskać jej uwagę. Miała tak uroczy sposób bycia, że każda kobieta, która się z nią zetknęła, zaprzedałaby duszę diabłu, byle tylko mogła! uszczknąć dla siebie nieco jej wdzięku. Mężczyźni uwielbiali Carrie. Mężczyźni kochali Carrie. Być może wzrastając w otoczeniu siedmiu braci i ojca nauczyła się właściwie postępować z brzydszą połową ludzkości. Tak czy inaczej, Carrie mogła mieć każdego mężczyznę, jakiego by zechciała. Musiała tytko wybrać. Jeszcze przez dwa dni przyjaciółki usiłowały przemówić Carrie do rozsądku, ale w Końcu musiały i zrezygnować. Były znużone ciągłym wysuwaniem nieodpartych argumentów, a Carrie nie ustąpiła ani o krok. Powiedziała za to, że gdyby naprawdę były jej serdecznymi przyjaciółkami, raczej pomogłyby] jej się wydać za pana Greene'a w taki sposób, byj nic mógł unieważnić małżeństwa, kiedy już się zorientuje, iż ona nie ma pojęcia o pracy na farmie. - W pierwszej chwili, gdy się dowie, że nieco upiększyłam prawdę o moich umiejętnościach, może być nieco... hmm, cóż... wyprowadzony z równo-
wagi. Być może nawet zechce odesłać mnie doj domu — z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo. Kiedy uważają, że zostali oszukani, nie zachowują 30 się rozsądnie. Chcę go zmusić, by dał mi szansę na udowodnienie-, że jestem dla niego idealną żoną. Dzewczęta mogłyby długo opowiadać o tym, co ich zdaniem zrobi pan Greene, kiedy się dowie, że Carrie kłamała, oszukiwała, knuła i intrygowała, żeby uwikłać go w małżeństwo, którego nie chciał. Jednak Carrie była tak zdeterminowana, że w końcu zaczęły jej pomagać w przygotowaniach do oma- mienia Joshuy Greene'a. W końcu przecież cała ta historia była tak cudownie romantyczna... Przede wszystkim próbowały się dowiedzieć jak najwięcej o pracy na farmie. Wszystkie mieszkały na wybrzeżu i dorastały w komfortowych warun- ach, otoczone liczną służbą. Wiedziały tylko, że jedzenie pojawiało się z kuchni, ale nic miały najmniejszcgo pojęcia, skąd się tam brało. Sarah przypomniała sobie, że widziała, jak jakiś człowiek zostawiał je przed wejściem dla służby. Dziewczęta zajęły się nauką o gospodarstwie z sumiennością, z jaką odrabiałyby szkolne zadania. W ciągu kilku dni zorientowały się przede wszyst- kim że całe to zagadnienie jest nieprawdopodobnie modne. Wreszcie poprosiły jedną z kobiet, która zgłosiła się do nich w poszukiwaniu męża, aby napisała na próbę odpowiedni list. Carrie go prze- pisała i na koszt ojca wysłała przez posłańca w daleką drogę z Maine do małego miasteczka Eternity w Colorado. W liście tym szczegółowo wyjaśniła nic nic po- dojrzewającemu panu Greene'owi, w jaki sposób
powinien zaślubić swoją wybraną per procura, ZANIM jego idealna żona uda się w podróż do Eternity. Jeśli pan Greene się zgadza, musi tylko 2 31 podpisać załączone dokumenty, dzięki którym mał- żeństwo zostanie zawarte już w Warbrooke. Kiedy wyrazi zgodę, Carrie przyjedzie już jako jego prawowita małżonka. - Tylko że twój ojciec nic podpisze tych doku-j mentów za żadne skarby świata — oznajmiła Eu-, phonia. Carrie wiedziała, że to prawda. Ojciec z pewnoś-cią nie pozwoliłby swojej ukochanej córeczce po-ślubie człowieka, którego nic znała człowieka, który jemu nie został przedstawiony. Śmiałby się / jej | twierdzenia, iż zakochała się w fotografii mężczyzny | z dwójką dzieci. — Jakoś sobie poradzę — oznajmiła z większą pewnością siebie niż czuła w rzeczywistości. Długo musiała czekać na odpowiedź Josha, boi nawet specjalnemu posłańcowi droga do Colorado i z powrotem zajęła kilka miesięcy. Przed wysłaniem listu zrobiła jego kopię i, w miarę jak mijały dni spoglądała nań coraz bardziej krytycznie. Może nie powinna była pisać tego, może to zdanie należała opuścić, albo dodać jeszcze tamto czy owo? Podczas tych długich dni narastały w niej wątp-liwości co do formy i treści listu, ale nigdy, ani przez chwilę nie zwątpiła, że to co robi. jest słuszne. Bezustannie myślała o swojej przyszłej rodzinie każdej nocy przesyłała im całusy na dobranoc Kupiła statek dla chłopca i różne materiały na sukienki dla dziewczynki, która miała być przecież jej córką. Kupiła książki, gwizdki i całe pudła landrynek, a prócz tego chyba z dziesięć koszul dla Josha. Pewnego ranka, po pól roku oczekiwania, sześć przyjaciółek Carrie powitało ją w domu starego Johnsona na stojąco i z wyrazem ogromnego na- pięcia na twarzach. Nic musiała pytać o przyczynę. W milczeniu wyciągnęła rękę po list. Drżącymi dłońmi otworzyła kopertę, szybko przebiegła oczyma treść i zerknęła na dokumenty. Opadła na najbliższe krzesło, jakby uszło z niej życie.
— Podpisał — szepnęła na wpół ze zdumieniem, na wpół z niedowierzaniem. W pierwszej chwili dziewczęta nie wiedziały, czy peszyć się, czy płakać. Carrie uśmiechnęła się szczęśliwa. - Pogratulujcie mi, najdroższe. Jestem już prawie mężatka. Wszystkie uściskały ją serdecznie, lecz nie omiesz- kały dać jej do zrozumienia, że musi być chyba szalona i nie mogły się powstrzymać od powtarzania po raz setny, że pan Greene z pewnością wpadnie we- wściekłość, kiedy się dowie, jak nikczemnie został oszukany. Carrie, nieprzytomna ze szczęścia, ignorowała złowrogie przepowiednie. Teraz musiała zdobyć podpis ojca. Wobec prawa była jeszcze za młoda, żeby decydować o zmianie swego stanu cywilnego. Potem trzeba było znaleźć duchownego, który poprowadzi uroczystość zaślubin per procura. Pierwszy problem pokonała tak samo, jak Joshuę Greene'a — przy pomocy fortelu. Zajrzała „przy okazji" do biura Floty Warbroo- ka stanowiącej własność jej rodziny i mimochodem zaproponowała, że zaniesie ojcu do podpisu plik urzędowych papierów. Wsunęła dokumenty doty- czące małżeństwa pomiędzy inne, a ojciec podpisał 3} ■ . Ii.rli'f je wszystkie, jak zwykle bez czytania. Pieniądze pomogły jej znaleźć duchownego, który miał bez pytania wyświadczyć odpowiednią przy-sługę, I tak, pewnego letniego poranka, rok po tym. jak skończyła się wojna między stanami północy i południa, Carrie Montgomery, z pomocą Euphonii' występującej w zastępstwie Josha, w obliczu prawa, została panią Greene. Po uroczystości ślubnej Carrie objęła kolejno każdą z przyjaciółek i oznajmiła że chociaż w swoim nowym domu na pewno znajdzie prawdziwe szczęście, to jedna: będzie bardzo za nimi tęskniła. | Dziewczęta
wybuchnęry niepohamowanym płaczem,1 zalewając łzami nową sukienkę Carrie. • A jeśli będzie cię bił? • A jeśli on pije? • A jeśli jest szulerem i obrabował bank albo był w więzieniu1 ? A jeśli to morderca? • Nic martwiłyście się o ty te innych kobiet które wysyłałyśmy na zachód, więc dlaczego taki bardzo martwicie się o mnie? — spytała Carrie, zirytowana, że dziewczęta nie podzielają jej radości, Przyjaciółki jedynie głośniej rozszlochały się w chusteczki. To, co Carrie osiągnęła do tej pory, było zupełnie] łatwe w porównaniu z tym, co musiała zrobić teraz Musiała powiadomić o wszystkim rodziców. Wreszcie zdobyła się na odwagę. Matka tylko spojrzała na męża z rozgoryczeniem i powiedziała; — Tyle razy ci powtarzałam, że zanadto ją roz- pieszczacie. 1 oto są tego skutki. Ojciec kompletnie oniemiał. Carrie miała wra-żenie, że jest bliski płaczu. Bezgranicznie uwielbiał swoje najmłodsze dziecko i nigdy nie przeszło 34 : mu przez myśl, że może ono dorosnąć, a co dopiero wyjść za mąż i zamieszkać setki mil od rodzinnego domu. Matka wysunęła sugestię, że małżeństwo można uznać za zawarte nieprawnie i spróbować je unieważnić. Wtedy będę musiała uciec — powiedziała Carrie z całkowitą prostotą i głębokim przekonaniem. Matka, wpatrując się w zaciętą twarz córki, pokiwała wolno głową. Upór Montgomerych miał /la sławę. Wiedziała, że jeśli córka postanowiła się Wydać za człowieka, którego nie widziała na oczy, to zostanie jego żoną. Chciałbym, żeby 'Ring był teraz z nami - wes-tchnął ojciec, mając na myśli najstarszego syna. Carric zadrżała. Gdyby jej najstarszy brat był w domu, poczekałaby z zawiadomieniem swoich pobłażliwych rodziców o własnych wyczynach do