Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Deveraux Jude - Freski

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Deveraux Jude - Freski.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse D
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 201 osób, 120 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 192 stron)

Jude Deveraux FRESKI

1 - Najchętniej bym cię udusił, dociera? Już powinieneś być trupem. - Jason Wilding rzucił mordercze spojrzenie spod gęstej szpakowatej grzywy. - Wielka mi nowina - prychnął David i odwdzięczył się starszemu bratu ciepłym uśmiechem. To właśnie ów uśmiech sprawiał, że mieszkańcy Abernathy bez wahania powierzali Wildingowi swoje zdrowie i życie. Miły doktor David, jak go nazywali, łyknął właśnie zdrowy haust piwa; Jason powoli sączył swoją whisky. - Mów, czego chcesz? - rzucił Jason i uniósł brew; kiedy tak się srożył, nawet pod ważnymi biznesmenami drżały kolana. - Dlaczego uważasz, że czegoś chcę? - Przemawia przeze mnie wieloletnie doświadczenie. Reszta tej zapadłej dziury niech myśli sobie, że jesteś święty, ale ja cię znam jak zły szeląg. Coś knujesz. - Może się za tobą stęskniłem? Uznałem, że jedyny sposób, by ściągnąć szanownego brata na święta do domu, to powiedzieć ci, że ojciec jest umierający. - Tani chwyt - orzekł Jason; odął się, zaczął szukać w kieszeniach papierosów, po czym przypomniał sobie, że rzucił palenie dwa lata temu. To bar w rodzinnym mieście przemieniał go na powrót w dawnego wyrostka. - Nic innego nie przychodziło mi do głowy - burknął David, szukając linii obrony. Rzeczywiście wysłał do Nowego Jorku telegram, w którym zawiadamiał zapracowanego i wciąż pomnażającego swój majątek brata, że ojciec miał atak serca i w każdej chwili należy się spodziewać jego śmierci. Po kilku godzinach prywatny odrzutowiec Jasona wylądował na lotnisku położonym o pięćdziesiąt mil od Abernathy. Godzinę później Jason stanął na progu rodzinnego domu, gdzie zobaczył ojca siedzącego przy kufelku i grającego w pokera ze swoimi kompanami. Wówczas to David zwątpił, czy ujdzie z życiem. Ale z wielkiej chmury krzyków Jasona zwykle spadał mały deszcz, więc i teraz, urządziwszy pandemonium, szybko ochłonął. - Nie zamierzam tu zimować, więc wyduś, o co chodzi - zaproponował. - Dlaczego nie? - zapytał David niewinnym tonem.

W rodzinie żartowano zawsze, że z każdej opresji potrafi ujść cało, podczas gdy Jasona obwiniano za wszystkie popełnione i nie popełnione winy; fakt, który przypisywano urodzie braci. David był blondynem o błękitnych oczach i jasnej cerze. Nawet teraz, chociaż miał trzydzieści siedem lat, wyglądał jak cherubinek. Kiedy ludzie widzieli go w białym kitlu, ze stetoskopem na szyi, oddychali z ulgą, pewni, że ktoś o tak anielskich rysach musi mieć patent od Boga na ratowanie życia. O ciemnym, patrzącym zawsze wilkiem Jasonie rodzony ojciec powiadał, że choćby nic nie przeskrobał, wyglądał, jakby był zdolny do wszystkiego. - Niech zgadnę. Lecisz właśnie na Tahiti, gdzie czekają na ciebie trzy nałożnice - pokpiwał David. Jason upił kolejny łyk whisky i rzucił bratu krzywe spojrzenie. - Nie, nie mów, sam zgadnę. - David nie dał się zbić z tropu. - Umówiłeś się w Paryżu na spotkanie z jakąś chudą, wysoką supermodelką o silikonowych piersiach. Jason zerknął na zegarek. - Muszę się zbierać. Leon czeka. Leon był prywatnym pilotem Jasona, a w nagłej potrzebie również szoferem, oraz, podobnie jak reszta służby, członkiem jego rodziny zastępczej, jako że na założenie prawdziwej starszy z Wildingów nie miał dotąd czasu. Teraz też pospiesznie dokończył whisky i wstał od stolika. - Wiesz, że chętnie bym został i słuchał, jak ze mnie pokpiwasz, ale mam... - Pozwól, że dokończę za ciebie - David westchnął ciężko - mnóstwo roboty. - Właśnie. Ty zapewne też. Nie powiesz mi, że z powodu Bożego Narodzenia ludzie przestają chorować, nawet w naszym kochanym Abernathy. - Owszem, chorują. I potrzebują pomocy. Nawet w Abernathy. Na te słowa Jason ponownie usiadł. David prosił o pomoc tylko wtedy, kiedy naprawdę jej potrzebował. - O co chodzi? O pieniądze? Proś, o co chcesz, jeśli to tylko leży w mojej mocy.

- Chciałbym ci wierzyć - odparł David, wbijając wzrok w stół. Jason skinął na kelnera, by przyniósł mu następną whisky. David zerknął na brata z zainteresowaniem. Wiedział, że Jason nie lubi alkoholu; uważał, że otępia umysł i spowalnia pracę, a praca była jedyną treścią i celem jego życia. - Zakochałem się - powiedział David cicho. Jason uśmiechnął się, co nieczęsto się zdarzało. - I co? Kroi się mezalians? A może stare dewotki podniosły larum, że ich ukochany doktorek David chce się żenić? - Dlaczego tak bardzo nienawidzisz naszego miasta? To naprawdę wspaniałe miejsce. - No, to małostkowe bigotki - zgodził się łaskawie Jason. - Ciągle nie możesz zapomnieć, co się stało z mamą. Dobrze, nie będę do tego wracał. Lubię to miasto i zamierzam nadal tu żyć. - Ze swoją wybranką. Ale w czym ja ci mam pomóc? Co ja wiem o zakochanych? - Wiesz wszystko o uwodzeniu. Ciągle widuję twoje nazwisko w kronikach towarzyskich. - Hmm. Bywanie należy do obowiązków. Trudno pokazywać się na przyjęciach w pojedynkę - oznajmił Jason bez specjalnego przekonania. - Tak się składa, że kobiety, z którymi bywasz, należą do najpiękniejszych na świecie. - I najbardziej łasych na pieniądze - sarknął Jason, tym razem już z przekonaniem. - Wiesz, ile kosztuje benzyna lotnicza? Jeśli wiesz, to mów wreszcie, dlaczego mnie tu ściągnąłeś. - Myślę, że mniej niż jeden aparat do EKG. Jason w lot pojął aluzję. - Dobrze, dostaniesz go. Przestań żebrać i wal, co ci leży na sercu. W kim się zakochałeś? W czym problem? Chcesz, żebym zapłacił za wesele? - Pewnie nie uwierzysz, ale są jeszcze na świecie ludzie, którzy nie proszą o pieniądze, stanowiące treść twojego życia. Jason zrozumiał, że się zagalopował. - Przepraszam. Zamiast kluczyć, opowiedzże po prostu o tej

kobiecie. Niech się dowiem, w czym mogę ci pomóc. David wziął głęboki oddech. - To wdowa. Ona... - Spojrzał na brata. - Była żoną Billa Thompkinsa. Tu Jason gwizdnął przeciągle. - Nie jest taka, jak myślisz. Wiem, że Billy miał problemy, ale... - Kilka: ćpanie, chlanie i rozbijanie kolejnych samochodów. - Nie pamiętasz go z ostatnich lat przed śmiercią. Pod koniec się ustatkował. Znalazł pracę za rzeką. Wrócił po dwóch latach z Amy. Była w czwartym miesiącu ciąży. Miałem wrażenie, że zaczął nowe życie. Kupił dom starej Salmy. Jason uniósł brew. - Ta rudera jeszcze stoi? - Sypie się. W każdym razie matka mu pomogła i kupił tę chałupę. - A któż w Abernathy pożyczyłby Billowi pieniądze? - No właśnie. Zresztą, to nie ma żadnego znaczenia. Zginął cztery miesiące później. Rąbnął w drzewo przy stu trzydziestu kilometrach na godzinę. - Pijany? - Tak. Jego żona została sama, jeśli nie liczyć matki Billa, Mildred. Pamiętasz ją? - Tak. Lubiłem ją - powiedział Jason. - Zasługiwała na lepszego syna niż Billy. - Amy wynagrodziła jej parszywy los. To najwspanialsza istota na świecie. - Więc w czym tkwi problem? Chyba Mildred nie staje wam na drodze. Tym bardziej nasz ojciec... - Ojciec kocha Amy prawie tak samo jak ja - powiedział David, wlepiając wzrok w opróżnioną do połowy szklankę z piwem. - Jeśli mi zaraz nie powiesz, o co chodzi, wychodzę. - O jej syna. Mówiłem ci, że była w ciąży, kiedy tu przyjechała. Urodziła syna. - Ty go odbierałeś? - Jason uniósł brew. - Nie. Nie zaczynaj. To zupełnie coś innego, kiedy jest się

lekarzem kobiety. - Hmm. I co z jej synem? Wrodził się w ojca? - Billy miał poczucie humoru. Ten dzieciak jest... musiałbyś go poznać, żeby zrozumieć, o czym mówię. Okrutny. Pozbawiony sumienia. Zaborczy. Mały potwór. Manipuluje wszystkimi dookoła. Zupełnie podporządkował sobie Amy. - A ona nie zdaje sobie z tego sprawy, tak? - Jason zacisnął usta. Doskonale rozumiał brata. Przed wielu laty znalazł się w podobnej sytuacji. Spotkał kobietę, na której mu zależało. Zaczynał wierzyć, że coś go z nią łączy. I wtedy poznał jej trzynastoletniego syna. Chłopak miał wszelkie zadatki na kryminalistę. Myszkował po kieszeniach płaszcza Jasona i kradł wszystko, co znalazł. Kiedyś zabrał kluczyki od samochodu i tydzień później wyciągnięto wrak jaguara z East River. Matka, oczywiście, nie uwierzyła, że jej jedynak mógł zmalować coś podobnego. Koniec końców Jason rozstał się z nią. A chłopak dorósł, zaczął pracować na Wall Street i został multimilionerem. - Masz jakieś doświadczenia w tej materii? - zagadnął David. - Jakieś mam. Nie możesz się z nią spotykać, chyba że smarkacz raczy udzielić matce pozwolenia, tak? A ona świata poza nim nie widzi - rzucił cierpko. - Rozpuściła go jak dziadowski bicz. Nie rusza się nigdzie bez niego. Próbowałem wynajmować opiekunkę, ale Amy jest zbyt dumna, by przyjąć pomoc, więc albo dzieciak idzie z nami, albo nigdzie nie możemy się ruszyć. A w jej domu nie sposób się spotykać. - David nachylił się przez stół. - Ten piekielnik w ogóle nie sypia. Nigdy. Diabelski pomiot. Amy poświęca mu cały swój czas. - Odpuść sobie - poradził Jason. - Wycofaj się, póki czas. Jeśli tego nie zrobisz, ożenisz się nie z nią, tylko z tym smarkaczem. Pewnego dnia się obudzisz i znajdziesz kobrę w łóżku. - Musiałbym najpierw wypchnąć stamtąd Maxa. - Ciągle sypia z matką? - zapytał Jason z obrzydzeniem. - Kiedy tylko ma ochotę. - Bierz nogi za pas.

- Łatwo ci mówić. Nigdy nie byłeś zakochany. Myślę, że zdołałbym spacyfikować chłopaka, gdybym pozyskał sobie matkę, ale sęk w tym, że nigdy nie mogę być z nią sam. -Tu David spojrzał na Jasona tym swoim dobrze znanym, anielskim wzrokiem. - O nie, nie. Nie wrobisz mnie. Wiesz, że nie mam czasu. - Nieprawda. Mało to razy wysłuchiwałem, jak utyskujesz na swoich pracowników, że chcą brać wolne na święta? Możesz więc zwinąć na tydzień interesy i spędzić w tym roku Boże Narodzenie w domu. Pomożesz mi i zrobisz przy tym dobry uczynek, wysyłając sekretarkę na krótki urlop. Jak się miewa ta cud dziewczyna? - Dobrze - odparł Jason lakonicznie. - W czym ci mogę pomóc? Mam porwać smarkacza? A może lepiej od razu go zlikwidować? - Dzieciak potrzebuje ojca. - Wzięło cię nie na żarty, co? - Żebyś wiedział. Nigdy nie czułem nic podobnego do żadnej kobiety. Mam rywali. Wszyscy mężczyźni w miasteczku oglądają się za nią. - Ile to roboty, przyłożyć dziesięciu facetom? - Ian Newsome się za nią ugania. - Tak? - Jason uśmiechnął się krzywo. - To ten, który był kapitanem drużyny futbolowej i drużyny pływackiej? Ten, który wygrał zawody stanowe i w którym kochały się wszystkie dziewczyny w okolicy? Ożenił się chyba z Angelą, co to miała więcej włosów niż szarych komórek? O - Rozwiedli się. Ian jest teraz dealerem cadillaca. - Musi robić straszne pieniądze - stwierdził Jason z przekąsem. - Macie tu pewnie wielki popyt na cadillaki. - Oprócz tego sprzedaje mercedesy Arabom. - Aha. No to masz problem. - Muszę pobyć z Amy sam na sam. Jeśli będę miał szansę, to wiem, że... - Przekonasz ją do siebie? Uwierz mi, że nie tędy droga. - Być może - zgodził się David. - Muszę jednak spróbować. - Wystarczy, że Newsome pośle jej czerwony kabriolet mercedesa i Amy będzie jego. Może ty mógłbyś udzielać jej

bezpłatnych... - Ona nie jest taka! - krzyknął prawie David, a kiedy wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę, zniżył głos. -Przestań stroić sobie żarty. Ja chyba nie potrafiłbym już bez niej żyć - dodał cicho. Przez chwilę Jason patrzył gdzieś w przestrzeń. David bardzo rzadko zwracał się do niego z prośbą o pomoc, a jeśli już, to nigdy dla siebie. Ukończył studia medyczne bez żadnego wsparcia ze strony brata, uparcie nie zgadzając się wziąć od niego żadnych pieniędzy. „Nie wezmę nic”, odpowiadał na ponawiane wielekroć propozycje. Jason domyślał się, że David do tej pory spłaca zaciągnięty wówczas kredyt, ale nadal nie chciał pomocy. Teraz jednak prosił o pomoc w sprawie osobistej, która nie wiązała się w żaden sposób z pieniędzmi. Od bardzo dawna nikt już nie zwracał się do Jasona o coś, co nie wymagałoby sięgnięcia do kieszeni. - Zrobię, co w mojej mocy - zgodził się wreszcie. David podniósł głowę. - Naprawdę? Nie, nie. Co ja mówię? Na pewno nie zrobisz tego, o co mi chodzi. Jason był z natury człowiekiem niezwykle ostrożnym, wolał więc się upewnić. - A o co dokładnie ci chodzi? - Chciałbym, żebyś u niej zamieszkał. - Co? - ryknął Jason, ponownie zwracając uwagę wszystkich w barze. Nachylił się do brata. - Chcesz, żebym zamieszkał z twoją dziewczyną? - Nie jest moją dziewczyną. W każdym razie jeszcze nie. Muszę wprowadzić do jej domu kogoś, kto zajmie się smarkaczem. Kogoś, kogo Amy obdarzy zaufaniem. - Będziesz jeszcze musiał pozbyć się Newsome'a. - Tak, i pozostałych konkurentów. - W porządku, zadzwonię do Parker. Ona... - Nie! To musisz być ty, nie twoja sekretarka! I nie twój kucharz, ani pilot, ani twoja sprzątaczka. Ty. - Jason, słysząc ten gwałtowny wybuch, zrobił tak skonsternowaną minę, że David natychmiast się pomiarkował. - Smarkacz potrzebuje męskiej ręki. Ty

wiesz, jak sobie radzić z bachorami. Ja jestem najlepszym tego przykładem. Jason gładko przełknął pochlebstwo. Rzeczywiście matkował młodszemu, bratu: matka umarła, kiedy David był jeszcze mały, a ojciec pracował od świtu do nocy. - Proszę - nastawał David. - W porządku - zgodził się wreszcie Jason, choć nie bez oporów. W Nowym Jorku znany był z nieustępliwych decyzji David jednak zawsze potrafił go przekabacić. Poza tym w głębi duszy pragnął odegrać się za swoją własną przegraną. Kiedyś przecież rozpaskudzony do granic możliwości szczeniak zniszczył jego związek z jedyną kobietą, o której myślał poważnie. Do tej pory żałował, że odszedł, nie próbując walczyć o swoją miłość. Przed rokiem spotkał tamtą kobietę. Wyszła za mąż za człowieka, z którym Jason prowadził interesy. Była szczęśliwa, wyglądała kwitnąco. Mieszkała w ogromnej rezydencji na Long Island, doczekała się też dzieci z nowym mężem. Jason, teraz czterdziesto-pięciolatek, nie mógł przeboleć, że ich drogi się rozeszły i że tak łatwo poddał się przed laty, ustępując pola małemu bandycie. - Zrobię to - powiedział cicho. - Zostanę i przypilnuję smarkacza, a ty będziesz mógł widywać się z Amy. - To nie będzie łatwe zadanie. - A tobie się wydaje, że moje życie jest łatwe? - Nie znasz jeszcze smarkacza. Nie wiesz, jak bardzo Amy jest do niego przywiązana. - O nic się nie martw. Poradzę sobie, skoro mnie prosisz. Smarkacz przez tydzień będzie pod moją opieką. Jeśli w tym czasie nie zdobędziesz jego matki, to znaczy, że na nią nie zasługujesz. Zamiast, zgodnie z oczekiwaniami Jasona, rozpłynąć się w podziękowaniach, David ponownie wbił wzrok w blat stołu. - O co chodzi? - Jason prychnął rozeźlony. - Tydzień ci nie wystarczy? - Błyskawicznie rozważył sytuację. Ile czasu można oglądać lokalne rozgrywki baseballowe i nie dostać kota? Dzięki Bogu istnieją telefony komórkowe. Będzie mógł pracować, tkwiąc na trybunach, a jeśli smarkacz zada mu bobu, zawsze będzie mógł zadzwonić do Parker. Ta wiedziała, jak wybrnąć z każdych opałów. - Przysięgnij na wszystkie świętości.

Jason poczerwieniał. - Sądzisz, że cofnąłbym dane ci słowo? - Wyręczysz się kimś. - Niech cię cholera! - rzucił Jason wściekle, ale nie śmiał spojrzeć bratu w oczy. Gdyby ludzie, z którymi prowadził interesy w Nowym Jorku, znali go równie dobrze jak David, w biznesie daleko by nie zajechał. - Zajmę się smarkaczem przez tydzień - powiedział już spokojniej. - Będę spełniał jego zachcianki. Dam mu nawet kluczyki od swojego samochodu. - Przyleciałeś samolotem, nie masz tu samochodu. Zapomniałeś? - No to kupię wóz, ale dam smarkaczowi kluczyki, w porządku? - David miał wyjątkowy dar zbijania brata z pantałyku. - Słuchaj, im szybciej się z tym uporam, tym szybciej będę mógł wyjechać. Kiedy mam poznać tego rozkoszniaka? - Przysięgnij na wszystkie świętości - powtórzył z determinacją David. Chociaż śmiertelnie poważny, patrzył na Jasona wzrokiem czterolatka, który domaga się, by starszy brat przysiągł, że nigdy go nie opuści. Jason westchnął ciężko. - Przysięgam na wszystkie świętości - mruknął i rozejrzał się, czy nikt nie słyszy. W ciągu trzydziestu minut przeistoczył się z potentata finansowego w małego chłopca składającego przysięgi przypieczętowane krwią. - Czy mówiłem ci kiedyś, że nienawidzę Bożego Narodzenia? - Jak możesz nienawidzić świąt, których nigdy nie obchodzisz? - zapytał David z kpiącym uśmiechem. - Chodźmy już. A nuż poszczęści się nam i smarkacz będzie już spał. - Chciałbym ci zwrócić uwagę, że jest druga w nocy. Twoja ukochana nie będzie zachwycona wizytą o tej porze. - Podjedziemy pod dom. Jeśli zobaczymy światło w oknach, wejdziemy na chwilę. Zgoda? Jason skinął głową, ale był niespokojny. Jakiego pokroju kobieta mogła wyjść za Billa Thompkinsa? Dlaczego miałaby nie spać jeszcze o tej porze? Chyba że, jak mąż, lubiła zaglądać do butelki. Gdy wyszli na parking, gdzie czekał samochód z kierowcą, Jason

miał już wyrobioną opinię o wybrance brata. Wszystko świadczyło przeciwko niej: mąż pijak, rozwydrzone dziecko, nocny tryb życia. Kiedy wsiedli do wozu i ruszyli w stronę przedmieścia, Jason ślubował sobie solennie, że zrobi wszystko, by uchronić Davida przed ślubem z tą damulką. Widział ją już: tlenione włosy, papieros w kąciku ust. Starsza. Tymczasem David był jeszcze młody, niedoświadczony, naiwny. Całe życie spędził w Abernathy, nic nie wiedział o świecie. Chytra baba chciała go w obrzydliwy sposób wykorzystać. Spojrzał z troską na brata. - Przysięgam na wszystkie świętości - powiedział cicho. David uśmiechnął się w odpowiedzi. Był jednym wielkim utrapieniem Jasona, ale potrafił też budzić w nim dobre uczucia. 2 Dom Salmy wyglądał jeszcze gorzej, niż go Jason zapamiętał. Elewacja domagała się nowego tynku, ganek prezentował się tak, jakby za chwilę miał runąć, a i dach, jeśli można było coś dojrzeć w świetle księżyca, zapewne przeciekał przy najlżejszej mżawce. - A nie mówiłem - sapnął popędliwie David, najwyraźniej niepomny opłakanego stanu domu. - Światła się palą. Smarkacz nigdy nie śpi, a Amy nie może przez niego zmrużyć oka. Jason zerknął na brata; pomyślał, że im prędzej wybije mu z głowy harpię, tym lepiej. - Idziemy - ponaglił David. Już był w ogródku, minął obalony płot i kroczył grząską ścieżką. - Boisz się? - rzucił przez ramię. - Jeśli tak... - Jeśli tak, to ty podtrzymasz mnie na duchu, dobrze? -odparł Jason, unosząc lekko brew. Wyszczerzone w uśmiechu zęby Davida błysnęły w księżycowej poświacie. Przeskakując stopnie, znalazł się na ganku. - Uważaj, nie... Och, przepraszam. Nic ci się nie stało? Dom wymaga napraw.

Jason rozcierał głowę po zetknięciu z obluzowaną belką. - A jakże, niczym potwór Frankensteina operacji plastycznej - burknął krzywiąc się wściekle. David go nie słyszał, gdyż pukał już ochoczo do drzwi. Po chwili się otworzyły... i Jasonowi szczęka opadła na widok stojącej w progu młodej kobiety. Oczekiwał zupełnie innego widoku. Amy na pewno nie była syreną wabiącą ku sobie mężczyzn na ich własne zatracenie; jej uroda nie zainspirowałaby żadnego poety do złożenia sonetu. Nie musiała też martwić się, że obezwładnieni pożądaniem adoratorzy będą padali jej do stóp. Długie ciemne włosy, które domagały się szamponu, były spięte na karku. Miała jasną cerę, owalną twarz, ogromne czarne oczy, małe usta, żadnego makijażu, za to białe kropki na brodzie. Była niewysoka, drobnej budowy, wręcz chuda, jakby od dawna nie dojadała. Na skromnej sukni widniały mokre plamy. - Cholera! - mruknęła, omiatając wzrokiem własną sylwetkę, po czym cofnęła się od drzwi. - Wchodź, Davidzie, i rozgość się. Max, dzięki Bogu, śpi. Poczęstowałabym was dżinem, ale nie mam w domu ani kropli. Moglibyście się napić pięćdziesięcioletniej brandy, ale i jej zabrakło. - Dzięki - odpowiedział David tym samym tonem. - W takim razie poproszę szampana. - Nalej wiaderko i mnie - rzuciła gospodyni. David spojrzał na brata, jakby chciał powiedzieć: Czyż to nie najdowcipniejsza osoba na świecie? Jason tymczasem rozglądał się po wnętrzu. Dawno już opuścił swój, jak go David nazywał, „dom w chmurach”. „Spędzasz tyle czasu w prywatnych samolotach, prywatnych hotelach i innych »prywatnych« przestrzeniach, że zapomniałeś już, jak wygląda prawdziwy świat”, powtarzał często. Rzeczywiście, widok pokoju napełniał Jasona odrazą. „Nędzny”, to określenie przychodziło pierwsze do głowy. Wszystkie sprzęty i przedmioty, każdy z innej parafii, wyglądały, jakby wynajdowano je na śmietnikach: obskurna stara kanapa z wytartym obiciem, zniszczony fotel pokryty wypłowiałym wzorzystym materiałem w słoneczniki, ogromna drewniana ława pomalowana fioletową farbą w zjadliwym odcieniu.

Jason pomyślał, że tak właśnie powinien wyglądać dom Billa Thompkinsa. David dał bratu kuksańca pod żebro i skinął w stronę-drzwi. - Przestań się krzywić - syknął przez zęby. W tej samej chwili do pokoju wróciła Amy w suchej, nie wyprasowanej bluzce. Większość białych kropek zniknęła z jej brody. Gdy zobaczyła, że Jason się jej przygląda, przetarła twarz dłonią, usuwając ostatnie plamki. - Płatki ryżowe. Gdyby zjadał wszystko, co wypluwa na mnie, byłby tłusty niczym prosiak. - To mój kuzyn, Jason - dokonał prezentacji David. - Opowiadałem ci o nim. Byłby ci bardzo wdzięczny, gdybyś pozwoliła mu tu zamieszkać, dopóki stan jego serca się nie poprawi. Zdumiony niepomiernie Jason gapił się na brata bez słowa. - Ależ oczywiście - odparła Amy. - Siadajcie, proszę. - Spojrzała na Jasona. - Szkoda, że Max śpi, ale zobaczysz go za jakieś trzy godziny. Mogę ci to zaręczyć - dodała ze śmiechem. Jasonowi cała sprawa zaczynała śmierdzieć. Kochany braciszek, którego sam wychował, którego kochał i rozpieszczał, dla którego gotów byłby oddać życie, wrobił go po same uszy. Wyciął mu paskudny numer. Jason już dawno temu doszedł do wniosku, że trzymając język za zębami, może zdobyć wszystkie potrzebne informacje. Nie raz w czasie gorących negocjacji milczeniem osiągał więcej niż słowami, postanowił więc także tym razem nie odzywać się i słuchać. - Może napijecie się herbaty? - zaproponowała Amy. - Nie stać mnie na szampana, ale na herbatę jeszcze tak. Jest malinowa i rumiankowa. Trudno z niej zrobić bawarkę, ale chyba żaden z was nie ma ochoty na mleko. – Uśmiechnęła się do Jasona, jakby wiedziała, co się dzieje w jego głowie. Jason rzeczywiście zaczynał powoli wszystko rozumieć. Zauważył w pokoju kilka rzeczy, których nie dostrzegł w pierwszej chwili: tygrysa na podłodze, nie, właściwie Tygryska z Kubusia Puchatka. Paczki pieluch leżące na starym fotelu. - Ile lat ma twój syn? - zapytał sztywno. - Dzisiaj kończy dwadzieścia sześć tygodni - odpowiedziała Amy z dumą. - Sześć miesięcy.

Jason posłał bratu piorunujące spojrzenie. - Możemy wyjść na zewnątrz? - Tu zerknął na Amy. - Przeprosimy cię na chwilę. Kiedy David nie uczynił żadnego ruchu, Jason wpił mu palce w ramię i pociągnął. Gdziekolwiek się znalazł, korzystał z siłowni i zawsze dbał o kondycję. David natomiast wychodził z założenia, że po czternastogodzinnym dniu pracy nie potrzebuje już żadnych ćwiczeń. W efekcie Jason bez najmniejszego trudu ściągnął go z kanapy. - Wrócimy za moment - powiedział David z uśmiechem, gdy brat holował go do drzwi. - W co ty grasz? Tylko mi tu nie próbuj kłamać! - zagroził Jason śmiertelnie spokojnym tonem, spoglądając wściekle na brata, kiedy znaleźli się już na ganku. - Nie mogłem powiedzieć ci prawdy, bo natychmiast byś uciekł, ale też nie skłamałem. Pominąłem tylko pewne szczegóły. Czy nie powtarzasz zawsze, że człowiek nie powinien się uprzedzać? - Nie wykręcaj kota ogonem. Mówiłem o obcych. Nie przypuszczałem, że mój własny brat... Do diabła z tym wszystkim. Pójdziesz tam teraz i powiesz tej biednej kobiecie, że zaszła pomyłka i... - Przysiągłeś na wszystkie świętości, a teraz się wycofujesz. Wiedziałem, że tak będzie. Jason zamknął na chwilę oczy, usiłując zebrać siły. - To nie szkoła. Jesteśmy dorośli i powinniśmy... - Słusznie - powiedział David chłodno i ruszył w stronę samochodu. Chryste, pomyślał Jason. Brat nie wybaczy mu do końca życia. Doskoczył do niego i chwycił za ramię. - Rozumiesz chyba, że nie mogę dotrzymać obietnicy! Mógłbym się zająć smarkaczem, ale to jest... Davidzie, na litość boską, to niemowlak w pieluchach. - A ty nie zniżysz się do ich zmieniania, prawda? Jasne, jesteś na to zbyt ważny i zbyt bogaty - wycedził z pogardą. - Wielki Jason Wilding nie może zmieniać pieluch. Wiesz, ile nocników opróżniłem w swoim życiu? Ile kaczek podałem chorym? Wiesz, że... - W porządku, wygrałeś. Jesteś świętym Davidem, a ja diabłem wcielonym. Myśl sobie, co chcesz, ja wysiadam.

- Wiedziałem, że cofniesz dane słowo - mruknął David i znowu ruszył w stronę samochodu. Jason pomodlił się w duchu, by Bóg dał mu dość siły, i ponownie chwycił brata za ramię. - Coś ty jej naopowiadał? - natarł ostro, myśląc równocześnie, że zadzwoni do swojej sekretarki. Będzie musiał ściągnąć ją do Abernathy i uprosić, by zajęła się dzieckiem! Nie, niemowlakiem. David raptem się rozpromienił. - Powiedziałem jej, że jesteś moim kuzynem i że dochodzisz do siebie po zawodzie miłosnym. Że to twoje pierwsze Boże Narodzenie po rozstaniu i że czujesz się okropnie samotny. Że remontujesz właśnie swoje nowe mieszkanie i nie masz się gdzie podziać w czasie świąt. Powiedziałem też, że przepadasz za małymi dziećmi i że Amy wyświadczy ci przysługę, przyjmując na tydzień pod swój dach. Że w ciągu dnia zajmiesz się Maxem, a ona będzie mogła rozejrzeć się za pracą. - David złapał wreszcie oddech. Jason pomyślał, że mogło być gorzej. Powoli zaczynał mięknąć. Brat natychmiast to wykorzystał. - Chcę tylko, żebyś spędził w tym domu trochę czasu - powiedział. - Zwariowałem na jej punkcie. Widzisz przecież, jaka jest wspaniała. Wesoła, dzielna i... - I ma złote serce, wiem - powiedział Jason zmęczonym głosem, idąc do samochodu. Leon czekał już na zewnątrz; otworzył tylne drzwi. - Zadzwoń do Parker i powiedz jej, żeby jak najszybciej tu przyjechała - polecił. Wydawanie poleceń sprawiało mu satysfakcję, zważywszy, że w obecności Davida czuł się jak przedszkolak. Teraz zwrócił się do brata: - Jeśli to zrobię, nigdy, ale to nigdy nie poprosisz mnie o nic więcej. Rozumiesz? To będzie ostatnia przysługa. - Słowo skauta - obiecał David, podnosząc dwa palce, a miał przy tym tak uszczęśliwioną minę, że Jason niemal mu wybaczył, a przy tym myślał z niejaką satysfakcją, że braciszek, kłamiąc, dał mu prawo do drobnego matactwa. Był już zdecydowany wyręczyć się w opiece nad niemowlakiem swoją sekretarką. - Nie będziesz żałował, zobaczysz - zapewniał David. - Już żałuję - mruknął Jason pod nosem, idąc za bratem z

powrotem do domu. Tutaj David szybko się pożegnał, tłumacząc, że musi wstać wcześnie. I tyle go widzieli. Jason został z Amy sam na sam. Poczuł się niezręcznie. - Ja... aaa... - zaczął, nie bardzo wiedząc, o czym rozmawiać z młodą kobietą, która stała naprzeciwko niego i patrzyła tak, jakby oczekiwała, że będzie ją bawił rozmową. Czego się spodziewała? Mógłby wyliczyć jakieś pięćset kompanii, które stanowiły jego własność, ale nie miał nic do powiedzenia na temat zmieniania pieluch. Widząc, że gość pierwszy nie podejmie rozmowy, Amy odezwała się z uśmiechem: - Musisz być zmęczony. Pokażę ci, gdzie będziesz spał. Przepraszam, że łóżko w pokoju gościnnym jest takie wąskie. Nigdy dotąd nie przyjmowałam tu nikogo. Jason próbował odpowiedzieć uśmiechem. To nie wina Amy, że David się zakochał, niemniej nie mógł pojąć, co brat zobaczył w tej niepozornej dziewczynie. On sam lubił kobiety umyte i zadbane, takie, które większość wolnego czasu spędzają w gabinetach kosmetycznych. - Gdzie twoje torby? - Torby? - powtórzył, nie rozumiejąc pytania. - Ach, tak. Bagaż. Zostawiłem... w domu Davida. Przywiozę rano. Amy wpatrywała się w niego uporczywie. - Myślałam... - Odwróciła wzrok, nie kończąc zdania. - Sypialnia jest tam. Łazienka obok. Skromnie, ale... - Przerwała, nie chcąc widocznie przepraszać za warunki, które oferowała. - Dobranoc - powiedziała znikając w drzwiach. Jason nie był przyzwyczajony do tego, że ludzie go zbywają, i Zwykle przypochlebiano mu się, zabiegano o jego względy, czegoś oczekiwano. - A jakże. Dobranoc - mruknął i wszedł do wskazanego przez Amy pokoju, który, jeśli to możliwe, był jeszcze bardziej obskurny niż reszta domu. Stojące na środku łóżko przykrywała czysta, ale postrzępiona biało-czerwona kapa. Poza tym nie było tu żadnych mebli, jeśli nie liczyć odwróconego pudła, na którym stała lampa tak wiekowa, że mogła

pochodzić z czasów Edisona. Jedyne okno nie miało zasłon, a z dwojga drzwi jedne prowadziły zapewne do garderoby, drugie do łazienki wyłożonej białymi, w większości popękanymi kafelkami. Dziesięć minut później Jason leżał już w samych slipkach pod kołdrą. Z samego rana zamierzał zadzwonić do Parker i polecić jej, by kupiła mu koc elektryczny. Spał nie dłużej niż godzinę, gdy obudziły go jakieś hałasy: szurgot i coś, co przypominało odgłos gniecenia papieru. Jason zawsze miał lekki sen, a lata podróży odrzutowcami wyostrzyły jeszcze tę jego przypadłość. Wstał i przeszedł boso, na palcach, do bawialni, w poświacie księżyca omijając meble. Przez chwilę stał, nasłuchując. Hałas dochodził z pokoju Amy. Chwilę się wahał, po czym podszedł do otwartych drzwi. Kiedy oczy przywykły do ciemności, zobaczył, że jego gospodyni śpi spokojnie. Z poczuciem, że zachowuje się jak podglądacz, odwrócił się i chciał już wracać do łóżka, gdy ponownie usłyszał ten sam dziwny odgłos. Wytężając wzrok, dojrzał w kącie pokoju coś, co przypominało klatkę, a okazało się kojcem, w którym siedział mały miś. Jason zamrugał, potrząsnął głową, spojrzał raz jeszcze. Mały niedźwiadek wyszczerzył w uśmiechu dwa białe ząbki; zabłysły w srebrzystej poświacie. Niewiele myśląc, Jason wszedł do pokoju i nachylił się nad dzieckiem. Oczekiwał, że niemowlę zareaguje płaczem, ale mały, zamiast przestraszyć się intruza, wyciągnął rączkę i uszczypnął go w policzek tak boleśnie, że Jasonowi łzy zakręciły się w oczach. Oderwał łapkę małego od swojego policzka, podniósł chłopca, wziął go do siebie do pokoju, położył na łóżku i otulił kołdrą. - A teraz śpij - nakazał surowo. Mały zamrugał kilka razy, przekręcił się tak, że leżał w poprzek wąskiego łóżka, i natychmiast zasnął. - Nieźle - mruknął Jason, pełen podziwu dla samego siebie. Całkiem nieźle. Może David rzeczywiście miał rację, twierdząc, że brat ma dobre podejście do dzieci. Szkoda, że nie postępował z równą stanowczością przed laty. Może wówczas... Raptem uświadomił sobie, że pozbawił się miejsca do spania. Nawet gdyby przesunął chłopca, łóżko było za wąskie dla nich obu,

zwłaszcza że malec okazał się tłusty jak dobrze utuczony indyk. Pewnie dlatego w pierwszej chwili pomyślał, że widzi małego niedźwiadka. Co teraz począć? Jason zerknął na zegarek. Czwarta nad ranem. Biuro w Nowym Jorku jeszcze zamknięte, nie mógł więc zająć się interesami. Prawda, nowojorskie biuro jeszcze zamknięte, ale w londyńskim ktoś powinien być. Zarzucił na ramiona marynarkę, by nie zmarznąć, wyjął z kieszeni płaszcza telefon komórkowy, podszedł do okna, by mieć lepszy sygnał, i wystukał numer. Pięć minut później prowadził już telefoniczną konferencję z zarządem firmy, którą niedawno kupił. W tle rozmowy słyszał odgłosy odbywającego się w biurze świątecznego przyjęcia. Jego rozmówcy byli wyraźnie niezadowoleni, że przeszkadza im w zabawie, ale nie zwracał na to uwagi. Biznes to biznes: im wcześniej jego nowi współpracownicy sobie to uświadomią, tym lepiej. 3 Nie podoba mi się ten człowiek, myślała Amy, leżąc w łóżku. Dziwne, ale Max jeszcze spał. Widziała w mroku zwiniętą figurkę w kojcu, który należał kiedyś do Billy'ego. - Nie lubię go, nie lubię, nie lubię - powtórzyła na głos, zerkając jednocześnie niespokojnie w stronę kojca, ale synek spał nadal. Powinna go obudzić lada chwila; czuła wezbrane w piersiach mleko, ale rozkoszowała się tymi kilkoma chwilami ciszy, rada, że wreszcie może spokojnie pomyśleć. Kiedy David zaproponował, by przyjęła pod swój dach jego kuzyna, sprzeciwiła się. - Jak ja go wykarmię? - zapytała. - Ledwie mogę utrzymać siebie i Maxa. - Eee... hmm... On uwielbia krzątać się po kuchni. Na pewno będzie szczęśliwy, mogąc gotować dla was obojga. Sam będzie kupował wszystko, czego wam trzeba. - David powiedział to

takim tonem, że Amy nie dała wiary jego zapewnieniom. - Naprawdę, uwierz mi. Jason zerwał właśnie ze swoim kochankiem i nie ma się gdzie podziać. Wyświadczysz mi ogromną przysługę. Zaprosiłbym go do siebie, ale wiesz, jak mój ojciec nie znosi gejów. Prawdę mówiąc, Amy, jak dotąd, rozmawiała z Bertramem Wildingiem tylko raz i nie miała pojęcia, jakie starszy pan ma zapatrywania, poza tym, że lubi hot dogi i futbol. - Nie możesz poprosić kogoś innego? - Jęknęła. - Znasz wszystkich w tym miasteczku. - David był dla niej bardzo dobry. Nie wziął ani grosza za wizyty i leki, kiedy Max miał zapalenie ucha, a kiedy ona kilka dni leżała w łóżku z grypą, przysłał pielęgniarkę. Niełatwo jej było samej wychowywać dziecko, ale dzięki pomocy Davida jakoś sobie radziła. Miała wobec niego dług wdzięczności. - Masz przecież pusty pokój. Mężczyzna w domu bardzo się przyda. Nie przeszkadza ci chyba to, że jest gejem? -zapytał, jakby oskarżał ją o uprzedzenia. - Oczywiście, że nie. Chodzi tylko o miejsce i, no cóż, o pieniądze. Nie stać mnie na podejmowanie gościa, a tym bardziej płacenie za opiekę nad Maksem i... - Zostaw to mnie - powiedział David. - Zajmę się wszystkim. Jason będzie pomagał w domu, będzie ci się łatwiej żyło. Możesz mi zaufać. Zaufała więc Davidowi, tak jak ufali mu wszyscy w miasteczku, i czego się doczekała? Dryblasa, który na wszystko kręci nosem i przed którym miała ochotę skryć się w mysiej dziurze. Ot, co. Ostatniego wieczoru, a właściwie już w nocy, miała ochotę mu przygadać, kiedy rozglądał się po jej mieszkaniu z miną wyrażającą obrzydzenie. Ubrany w garnitur, który musiał kosztować więcej, niż wart był stary dom Salmy, spoglądał dookoła z nie ukrywaną pogardą. Miała wielką ochotę powiedzieć Davidowi, żeby czym prędzej zabrał swojego kuzyna. Nie chciała, żeby ten człowiek kręcił się w pobliżu jej syna. Pohamowała się jednak, gdy wspomniała, co David opowiadał jej o biedaku porzuconym przez ukochanego. Co prawda Jason nie sprawiał wrażenia człowieka załamanego, raczej wyglądał na wściekłego, obrażonego na cały świat, a może i na swoją nową gospodynię. Kiedy zażądał, by David wyszedł z nim przed dom, Amy omal nie zamknęła za nimi drzwi na cztery spusty i nie zakopała się

po czubek nosa w ciepłym łóżku. Nie zrobiła tego i teraz miała przed sobą perspektywę goszczenia tego trutnia pod swoim dachem przez najbliższy tydzień. Tydzień pełnych wzgardy spojrzeń. Tydzień... Nie dokończyła myśli. Zza cienkiej ściany doszedł jakiś głośny łomot, a potem płacz przerażonego Maxa. W ułamku sekundy wyskoczyła z łóżka i przebiegła do pokoju gościnnego, zanim Jason zdążył podnieść dziecko. - Zostaw go - syknęła, odpychając Jasona i tuląc synka w ramionach. Cicho, kochanie - mówiła uspokajająco, drżącymi rękoma przygarniając niemowlę do piersi. Mały spadł z łóżka. Czy uderzył się w główkę? Coś mu się stało? Ma wstrząs mózgu? Obmacywała Maxa niespokojnie, szukając guzów, krwi, skaleczeń. - Nic mu nie jest, przestraszył się tylko - pocieszał ją Jason. - Spadł razem z poduszką, a poza tym jest tak grubo ubrany, że mógłby zlecieć z dachu wieżowca i nawet by nie poczuł. - Tutaj posłał Amy coś, co, jak przypuszczała, miało w jego mniemaniu uchodzić za uśmiech. Spiorunowała go wzrokiem. Max przestał płakać i najwyraźniej głodny, zaczął się wiercić w objęciach matki, szukając piersi. - Wynoś się! - prychnęła pod adresem Jasona. – Nie chcę cię tutaj widzieć! Facet patrzył na nią, jakby nie rozumiał po angielsku. - Wynoś się, powiedziałam. Wyrzucam cię. Z trudem mogła utrzymać w ramionach wiercącego się Maxa. - Zabieraj swój... telefon i zjeżdżaj stąd. - Zorientowała się już, że zajęty rozmową, zostawił Maxa bez opieki, samego na wąskim łóżku. Nie zamierzała powierzać dziecka komuś tak bezmyślnemu. - Jeszcze nigdy dotąd nikt nie wyrzucił mnie z pracy -bąknął Jason, szeroko otwierając oczy. - Zawsze musi być ten pierwszy raz. - Kiedy Jason się nie poruszył, zacisnęła usta. - Nie mam samochodu, ale możesz zadzwonić po Davida, żeby cię stąd zabrał. Zaraz znajdę jego numer. - Mam jego numer telefonu - powiedział Jason cicho, lecz nadal bez ruchu tkwił w miejscu, wpatrzony w Amy.

- A więc dzwoń! - Odwróciła się na pięcie i z Maxem w ramionach przeszła do bawialni. Położyła synka ostrożnie na poduszkach kanapy, po czym gniewnym ruchem rozpięła -koszulę, przygotowując się do karmienia. Max przyssał się natychmiast do piersi, a jedząc, wpatrywał się w matkę, jakby pojmował, że coś jest nie w porządku. - Posłuchaj, ja... och, przepraszam - bąknął Jason, wycofując się pospiesznie z pokoju, najwyraźniej speszony widokiem karmiącej Amy, która porwała leżący obok kocyk dziecka i przykryła się nim. - Daj mi szansę - poprosił Jason, odwrócony plecami do Amy. - Ja... nie powinienem był zostawiać małego samego na łóżku - wydusił z trudem. - Chciałem... jak najlepiej. Usłyszałem, że nie śpi, więc wyjąłem go z kojca i wziąłem do siebie, żebyś mogła pospać spokojnie kilka godzin. To wszystko. Amy widziała, z jakim trudem przychodzą mu słowa usprawiedliwienia, tak jakby nigdy dotąd nikogo nie przepraszał. Nie, można by pomyśleć, że nigdy dotąd nie popełnił żadnego błędu. - Mam dać ci szansę, ryzykując życie własnego dziecka? - zapytała spokojnie, spoglądając na plecy swojego gościa. Jason odwrócił się powoli, zobaczył, że Amy się przykryła, i usiadł w starym fotelu obitym wzorzystą tkaniną w słoneczniki. - Zwykle nie jestem taki... lekkomyślny. Umiem pilnować kilku spraw równocześnie. Prowadzę rozległe interesy, wymagające natężonej uwagi, i świetnie daję sobie radę. Prawdę mówiąc, chlubię się tym, że potrafię rozwiązać każdy problem. - Nie musisz kłamać, David wszystko mi opowiedział. Twarz Jasona poszarzała. Amy pomyślała ponownie, że czym prędzej powinna pozbyć się intruza. Powtarzała sobie, że Jason nie budzi jej zaufania. - Co takiego opowiedział ci doktor David? – zapytał cicho gość. W jego zachowaniu było coś onieśmielającego. Amy wiele zawdzięczała Davidowi, ale nie zamierzała spłacać długów wdzięczności kosztem własnego dziecka. - Powiedział mi, że jesteś gejem, przeżyłeś niedawno zawód

miłosny i... - Powiedział ci, że jestem gejem? - zapytał oszołomiony Jason. - Tak. Wiem, że to tajemnica i nie chcesz, żeby ludzie o tym mówili, ale mnie musiał ją zdradzić. Nie przypuszczasz chyba, że wpuściłabym heteroseksualistę pod swój dach? - Amy zmrużyła oczy. - A może masz mnie za tego rodzaju kobietę? -Kiedy nie odpowiedział na jej pytanie, dodała: - Zbieraj się już. Jason nawet nie drgnął. Siedział bez ruchu i wpatrywał się w Amy nieobecnym wzrokiem, zatopiony najwyraźniej we własnych myślach. Przypomniała sobie, co mówił David: jego kuzyn nie miał gdzie się podziać, nie miał gdzie spędzić świąt Bożego Narodzenia. - Przykro mi, że tak się to skończyło. Jesteś przystojny i na pewno znajdziesz... - Kochanka? - dokończył, unosząc brwi. - Teraz ja muszę zapytać, za kogo mnie masz? Amy oblała się rumieńcem. Spojrzała na Maxa, który miał otwarte oczy i taką minę, jakby chłonął każde wypowiedziane słowo. - Przepraszam - bąknęła. - Nie mam nic przeciwko żadnej grupie ludzi. Wybacz. - Pod warunkiem, że i ty mi wybaczysz. - Nie. Nie powinieneś tutaj zostać. Ja nie... - Przerwała i ponownie spojrzała na Maxa. Przestał ssać, ale nie zamierzał oderwać się od matki. Traktował ją jak przystań bezpieczeństwa i najlepiej czuł się w jej ramionach. - Nie ufasz mi? Nie chcesz mi wybaczyć? Dlaczego? - Nie lubię cię - wykrztusiła z trudem. - Przepraszam, pytałeś, więc ci odpowiadam. - Amy oderwała wreszcie usta Maxa od sutka i schowała pierś. Przytuliła małego do ramienia, ale chłopiec wykręcił główkę i z zainteresowaniem rozglądał się po pokoju. - Dlaczego mnie nie lubisz? Amy uznała, że spłaciła już dług wdzięczności wobec Davida. - Od chwili, kiedy się tu pojawiłeś, na wszystko kręcisz nosem - oznajmiła z determinacją. - Może nie stać mnie, żeby nosić ubrania szyte na miarę i złote zegarki, ale staram się żyć, jak potrafię. Wydaje mi się, że zapomniałeś, co to znaczy być... szarym człowiekiem. Kiedy David prosił mnie, żebym przyjęła cię pod swój dach,

pomyślałam, że pomożemy sobie nawzajem, ale widzę, że masz się za kogoś lepszego od wdowy po Billym Thompkinsie - stwierdziła z godnością. Kilka dni po przyjeździe do Abernathy zorientowała się, co ludzie myślą o Billym. - Rozumiem - powiedział Jason, nie ruszając się z miejsca. Najwyraźniej nie zamierzał opuszczać ani fotela, na którym siedział, ani tego domu. - Co mam zrobić, żeby cię przekonać do siebie? Jak ci dowieść, że jestem człowiekiem godnym zaufania i mogę zaopiekować się twoim dzieckiem? - Nie wiem - odparła, próbując uspokoić ważącego dobre dwanaście kilogramów Maxa, który bez powodzenia usiłował stanąć na jej kolanach, co chwila tracąc równowagę. Raptem Jason wstał, podszedł do Amy i zabrał niemowlaka; Max wydał radosny okrzyk. - Zdrajca - mruknęła Amy pod nosem, obserwując, jak Jason podnosi dziecko i pociera zarośniętą brodą o jego kark. Nagle chłopiec szarpnął z całych sił policzki Jasona, co musiało solidnie zaboleć. Max potrafił swoimi pieszczotami wyrządzić prawdziwą krzywdę. Jason przestał podrzucać malca; posadził go sobie na kolanach. - Spokój - nakazał, kiedy dzieciak zaczął się znowu wiercić. Te słowa odniosły natychmiastowy skutek. Max znieruchomiał i wyraźnie zadowolony wpatrywał się w matkę. Amy bolała nad tym, że wychowuje Maxa samotnie, że mały pozbawiony jest ojca. Nie była przygotowana na taki obrót spraw. Billy miał mnóstwo wad, ale miał też złote serce i byłby wspaniałym tatą. Los zrządził inaczej i... - Czego chcesz? - zapytała zmęczonym głosem, widząc, że Jason nie spuszcza z niej wzroku. - Chcę, żebyś dała mi szansę. Powiedz, czy przy tobie nigdy nie spadł z łóżka? Amy oblała się rumieńcem i spuściła oczy. Rzeczywiście, nie wiedziała, jak to się stało, ale Max spadł jej raz z łóżka i raz z blatu kuchennego. Za drugim razem siedział przypięty pasami w plastikowym foteliku i kiedy wylądował na brzuchu, wyglądał jak żółw w kolorowym pancerzu. - Zdarzyły się dwa wypadki.

- No widzisz. Przyrzekam, że mnie nie zdarzy się więcej żaden wypadek. Możesz być tego pewna. Byłem przekonany, że mały śpi, a że zajął moje łóżko, nie mogłem położyć się spać, więc postanowiłem załatwić kilka telefonów. Popełniłem błąd, ale nie zrobiłem tego z braku troskliwości. Co jeszcze David ci o mnie mówił? - Że w tej chwili nie masz mieszkania i że przyjeżdżasz tutaj, żeby dojść do siebie po zerwaniu z kochankiem - powiedziała. Max, zdrajca, siedział spokojnie na kolanach Jasona niczym na tronie i bawił się w najlepsze jego wielkimi palcami. - Zauważyłaś, że twój syn mnie lubi? - Mój syn jada chusteczki higienicznie. Trudno traktować poważnie jego gusta. Gość po raz pierwszy się uśmiechnął, co prawda nieznacznie, ale jednak. Uśmiech na twarzach amerykańskich prezydentów wyciosanych w skalnym zboczu Mount Rushmore nie zdziwiłby Amy bardziej. Pomyślała, że mięśnie twarzy Jasona nie wytrzymają tego wysiłku. - Mogę być z tobą szczery? - zapytał, nachylając się ku niej. - Nie mam pojęcia o opiece nad niemowlakami. Nigdy w życiu nie zmieniałem pieluch, ale gotów jestem się nauczyć i muszę gdzieś mieszkać. Chciałbym, żebyś zmieniła opinię na mój temat. Potrafię być całkiem sympatyczny, jeśli się postaram. - To znaczy, że gotować też nie potrafisz? - A David ci powiedział, że potrafię? Skinęła głową, myśląc, że powinna kazać mu się wynosić, ale Max wyraźnie przylgnął do Jasona. Właśnie znowu zaczął się wiercić i Jason, jakby wiedziony instynktem, postawił go w pozycji pionowej. Czytała w podręcznikach, że niemowlaki nie stają przed skończeniem szóstego miesiąca życia, tymczasem Max stawał na kolanach matki i szarpał ją za ręce, gdy miał pięć miesięcy i trzy dni. Gdyby Jason zajął się małym przez chwilę, mogłaby wziąć prysznic. Prawdziwy prysznic, w czasie którego wymyłaby porządnie włosy, a potem wysuszyła je suszarką. O, nieba! Może nawet ogoliłaby nogi! A na koniec natarła ciało mleczkiem nawilżającym. Karmienie piersią sprawiło, że miała wysuszoną skórę, która stała się szorstka w dotyku niczym papier ścierny. Potem pozbędzie się Jasona. Po kąpieli. W końcu nie mógł być

taki zły, skoro David tak dobrze się o nim wyrażał. - Pozwolisz, że wezmę kąpiel? - Czy to znaczy, że dajesz mi szansę? - Kto wie - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. - Przypilnujesz, żeby małemu nie stało się nic złego? - Będę pilnował go jak oka w głowie. Amy chciała coś jeszcze powiedzieć, ale rozmyśliła się. Poszła do łazienki i puściła gorącą wodę. 4 - Już nie żyjesz - powiedział Jason przez telefon, podtrzymując jednym ramieniem Maxa. - Nie żyjesz, drogi braciszku. - Posłuchaj, Jase. Mam w poczekalni dwudziestu pacjentów, więc streszczaj się i mów, czym tym razem zasłużyłem sobie na śmierć. - Gej. Zrobiłeś ze mnie geja. Jest przekonana, że zerwałem właśnie z kochankiem. - Nie mogłem przecież powiedzieć jej prawdy, zwariowałeś? - obruszył się David. - Myślisz, że zgodziłaby się wpuścić cię do domu, gdybym oświadczył, że mój brat, który jest krezusem, właścicielem połowy Nowego Jorku, zgodził się pomóc mi zdobyć ukochaną kobietę? - I tak się nie zgodziła - syknął Jason. - Wyrzuciła mnie. David wstrzymał oddech. - Wyrzuciła cię? - Tak, ale przekonałem ją, żeby pozwoliła mi zostać. David zaczął się śmiać. - Rozumiem. Dała ci okazję do odwrotu, ale ty jesteś zbyt dumny, żeby rejterować. Użyłeś całej siły przekonywania, by cię przyjęła, a teraz nie wiesz, co począć, tak? Coś jej powiedział? - Mały mnie lubi. - Co? Nie słyszę cię. Robimy dzisiaj szczepionki przeciwko grypie i dzieciaki ryczą. Zrozumiałem, że powiedziałeś, że Max cię