Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 287
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 122

Deveraux Jude - Uwiedziona

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Deveraux Jude - Uwiedziona.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse D
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 172 stron)

Jude Deveraux UWIEDZIONA

1 Wirginia, wrzesień 1803 r. Deszcz odgrodził niewielką gospodę od świata i wypełnił ją mrokiem, tak że złociste światło latarni tworzyło niesamowite cienie na ścianach. Po późnojesiennym słońcu, które grzało tego ranka, nie zostało ani śladu, toteż we wnętrzu panował niemal chłód. Za wysokim dębowym kontuarem stała niebrzydka, pulchna, schludna kobieta z jedwabistymi kasztanowymi włosami, schowanymi pod muślinowym czepkiem. Zmywała cynowe kufle, nucąc coś pod nosem, i od czasu do czasu się uśmiechała. Błyskała wtedy pieprzykiem na policzku. Otworzyły się drzwi, ale nie te od frontu, dla gości, tylko boczne, kuchenne. Zimny, wilgotny podmuch wpadł do środka, a wraz z nim wślizgnęła się dziewczyna. Przystanę- ła, czekając aż jej wzrok przyzwyczai się do półmroku. Barmanka spojrzała na nią marszcząc brwi, cmoknęła z dezaprobatą, po czym ruszyła naprzeciw nowo przybyłej. - Leah, ilekroć cię widzę, za każdym razem wyglądasz gorzej. Siadaj tutaj, podgrzeję ci coś na wzmocnienie - powiedziała i popchnęła drżącą dziewczynę na krzesło. Wsadziła pogrzebacz w ogień, przez cały czas ukradkiem przyglądając się młodszej siostrze. Leah znowu straciła na wadze, jeśli w ogóle było to możliwe. Pod brudną, połataną sukienką sterczały jej kości. Oczy miała zapadnięte i podkrążone, ze spalonego słońcem nosa łuszczyła się skóra. Na jednym policzku widniały trzy krwawe pręgi, na drugim podłużny siniec. - To jego robota? - spytała barmanka, wsadzając rozpalony pogrzebacz do kubka z napitkiem. Leah milcząc wzruszyła ramionami i chciwie wyciągnęła dłonie w kierunku gorącej mieszaniny piwa, gorzałki i melasy. - Powiedział, co ma do ciebie? - Nic nowego - odparła Leah przełknąwszy zawartość połowy kubka, i rozparła się na krześle. - Czemu ty nie...? Leah otworzyła oczy i rzuciła siostrze miażdżące spojrzenie. - Daj mi spokój, Bess - ostrzegła. - Ile razy można wałkować to samo? Ty robisz to, co musisz, a ja dbam o siebie i dzieciaki. Bess stężała na ułamek sekundy i natychmiast się odwróciła. - Mieć paru czystych dżentelmenów i kłaść się na plecy, kiedy o to proszą, jest o wiele łatwiej, niż harować tak jak ty. Leah nawet nie mrugnęła na bezceremonialność siostry. Zbyt wiele razy powtarzały już tę kłótnię, by miała czuć się zszokowana. Przed dwoma laty Bess uznała, że ma po dziurki w nosie ojca, który nieustannie je bije, zwykle za to że „kobiety rodzą się w grzechu", odeszła więc z ich niszczejącej farmy i znalazła sobie zajęcie, a przy okazji nawiązała przyjazne stosunki z kilkoma mężczyznami. Oczywiście, Leah od tej pory obrywała także za grzechy Bess. A kiedy tylko się spotykały, Bess namawiała ją, żeby wyniosła się w diabły z ojcowskiej rudery. Leah jednak opiekowała się sześciorgiem młodszego rodzeństwa. Chodziła w pole - orała, siała, żęła - poza tym gotowała, naprawiała ciasny, walący się dom i, co najważniejsze, chroniła najmłodszych przed gniewem ojca.

- Popatrz na siebie - rzuciła Bess. - Wyglądasz na czterdzieści pięć lat. A ile masz? No? Dwadzieścia dwa? - Chyba coś koło tego - przyznała Leah znużonym tonem. Pierwszy raz tego dnia znalazła okazję, żeby usiąść. Ciepły napitek podziałał na nią odprężające - Masz dla mnie jakieś ubrania? - szepnęła ospale. Bess znowu zaczęła wyrzekać i nie odpowiadając siostrze na pytanie, przeszła za kontuar, wyciągnęła zimną szynkę, chleb i musztardę. Postawiwszy talerz z tym wszystkim przed siostrą, usiadła naprzeciwko. Kątem oka dostrzegła wahanie Leah. - Spróbuj tylko wynieść żarcie dla dzieciaków, to tymi rękami wcisnę ci wszystko do gardła. Leah uśmiechnęła się z przymusem i obiema rękami zaczęła szarpać mięso. Z pełnymi ustami i wzrokiem wbitym w stół spytała półgębkiem, jakby odpowiedź nic dla niej nie znaczyła: - Widziałaś go ostatnio...? Bess spojrzała bystro na czubek brudnej głowy siostry. - Chyba nie myślisz nadal... - Urwała i odwróciła wzrok do ognia. Światło błyskawicy rozjaśniło wnętrze. Biedna Leah, myślała Bess. Właściwie, przypomina ojca. Jest uparta jak osioł. Kiedy wbije sobie coś do głowy, nie ma na nią rady. Bess odeszła, zostawiła cały przychówek i już, ale dla Leah rodzina znaczyła wszystko, mimo że jej częścią był ten obłąkany, nie panujący nad sobą staruch. Po śmierci matki postanowiła zajmować się młodszym rodzeństwem tak długo, aż ostatnie z nich będzie w stanie rozpocząć samodzielne życie. Bez względu na to, co się działo i jak ją traktowano, za nic nie chciała porzucić domu. Trwała w uporze i mieszkała z ojcem pod jednym dachem, a jednocześnie pielęgnowała nieziszczalne marzenie. Nie było ono podobne do tego, które zawsze nękało Bess. Nie chodziło jej o coś do jedzenia, kąt do mieszkania i trochę ciepła. W myślach Leah królował niejaki Wesley Stanford. Kiedy była jeszcze dziewczynką, pan Stanford przyszedł któregoś dnia do ich nory, zadał jej kilka pytań i, zadowolony z odpowiedzi, pocałował ją w policzek i obdarował złotą dwudziestodolarówką. Leah z lśniącymi od emocji oczami wspomniała o tym zdarzeniu starszej siostrze. Bess natychmiast chciała zamienić złoto na nowe stroje. Leah wściekła się. Krzyczała, że to jej moneta i jej Wesley, i że go kocha, i wyjdzie za niego za mąż kiedy będzie dorosła, bo on też ją kocha. Przez pewien czas Bess myślała wyłącznie o tej monecie, która została skrzętnie schowana w jakimś zakamarku, gdzie jej złota moc fatalnie się marnowała. Zaczęła żało- wać, że ów Wesley nie dal Leah zwyczajnego bukietu kwiatów, i próbowała zapomnieć o pieniążku. Czasem jednak widziała, jak Leah, mozolnie ciągnąc pług, przystaje w pół kroku i wbija rozmarzony wzrok w przestrzeń. - O czym myślisz? - pytała wtedy, a Leah zawsze odpowiadała: - O nim. Ta odpowiedź niezmiennie wywoływała jęk Bess, która odwracała się z niesmakiem. Bez dalszych słów było wiadomo, o kim mowa. Minęło sporo lat. Bess wyniosła się z farmy na drugi brzeg rzeki, gdzie przyjęła posadę barmanki. Eliasz Simmons wydziedziczył najstarszą córkę, zakazał jej pojawiać się na farmie i widywać rodzinę. Ale w ciągu ostatnich dwóch lat Leah udawało się czasem wyrwać w odwiedziny do siostry. Przynosiła wtedy do domu ubrania, zbierane

przez Bess. Ludzie z miasta chcieli pomóc Simmonsom, u których bieda aż piszczała, Eliasz odmówił jednak przyjmowania darów z laski. Podczas pierwszej wizyty w gospodzie Leah spytała o Wesleya Stanforda. Bess zdążyła już tymczasem poznać czar wszystkich zamożnych plantatorów z okolicy. Wesley i jego brat Travis byli z nich najbogatsi. Bess przez pól godziny opowiadała, jaki to przystojny jest Wes, jaki uprzejmy, jak często odwiedza gospodę i jaka Leah będzie szczęśliwa, kiedy się pobiorą. Czuła się przy tym, jakby wymyślała bajkę dla zabicia długiego zimowego wieczoru. Sądziła, że Leah traktuje te fantazje tak samo. Kilka miesięcy później ze śmiechem oznajmiła siostrze, że Wes zaręczył się ze śliczną młodą panną, Kimberly Shaw. - No, i kogo teraz będziesz kochać? - Bess roześmiała się znowu i wtedy spostrzegła, że Leah potwornie zbladła. Mimo warstwy sińców, zadrapań i brudu zdawało się, że widać, jak z jej twarzy odpływa krew. - Leah! Ty przecież nie możesz myśleć poważnie o takim mężczyźnie jak Wesley. On jest bogaty, piekielnie bogaty. Takiej, no, niech będzie, takiej damy jak ja z kopciuchem podobnym do ciebie nie wpuściłby nawet do przedsionka. Ta panna Shaw jest z jego sfery. Leah w milczeniu podniosła się z krzesła i ruszyła ku drzwiom. Bess chwyciła ją za ramię. - To było tylko marzenie, nie rozumiesz? - Przerwała na chwilę. - Ale Wesley ma ogrodnika, a ten ogrodnik ma pomocnika, który może być zainteresowany kobietą z... z naszego brzegu rzeki. Leah nic nie odpowiedziała. Wciąż blada, wyszła z gospody, a podczas następnych odwiedzin zachowywała się tak, jakby nigdy nie słyszała o zaręczynach. Prosiła Bess, żeby opowiedziała jej coś nowego o panu Stanfordzie. Tym razem Bess miała opory, w końcu na próbę znowu wspomniała o zaręczynach. Natychmiast jednak musiała się odwrócić, tak lodowatym spojrzeniem przeszyła ją Leah, która mimo swej kruchości potrafiła niekiedy budzić respekt. Od tej pory Bess nie przeciwstawiała się i podczas wizyt siostry bezbarwnym głosem relacjonowała Leah ostatnią bytność Wesleya w gospodzie. Nie wspominała tylko, że pan Stanford jest teraz częstszym gościem, bo ma tu po drodze od siebie do Shawów. Leah siedziała teraz rozparta na krześle i wciskając dłoń do wielokrotnie łatanej kieszeni, wyczuwała pod palcami monetę, którą kiedyś dał jej Wesley. Przez te lata krążek ścieniał od częstego pocierania i zrobił się całkiem gładki. Wiele było takich nocy, kiedy ból po uderzeniach ojca nie pozwalał jej spać. Siedziała wtedy na słomianym sienniku i ściskając pieniążek, przypominała sobie każdą sekundę czasu spędzonego z Wesleyem Stanfordem. Pocałował ją w policzek, a odkąd Leah sięgała pamięcią, był to jedyny pocałunek, jaki kiedykolwiek otrzymała. Czasem w opowieściach Bess pojawiała się postać półboga, który na wszystkich patrzy z góry, jednak Leah wiedziała, jak miły umie być pan Stanford. Przecież pocałował chuderlawą, brudną dziewczynkę, której nigdy przedtem nie widział na oczy, a do tego hojnie ją obdarował. Próżni, zarozumiali ludzie nie postępują w ten sposób. Ale Bess nie znała go tak dobrze. Leah wiedziała, że pewnego dnia znowu spotka Wesleya, który ujrzy miłość w jej oczach i... - Leah! - Bess półgłosem przywróciła ją do rzeczywistości. - Nie zasypiaj. Stary niedługo do ciebie zatęskni. Musisz wracać.

- Wiem. Ale tutaj jest tak ciepło i przyjemnie. - Mogłabyś tu siedzieć cały czas, gdybyś... Leah wstała w pół zdania. - Dziękuję za wszystko, Bess. Przyjdę w przyszłym miesiącu. Nie związalibyśmy końca z końcem, gdyby nie ty i twoja... Masywne drzwi od frontu otworzyły się gwałtownie i równie gwałtownie zamknęły z trzaskiem. Do gospody wszedł mężczyzna. - O Boże! - westchnęła Bess, ogarnięta chwilowym paraliżem, ale natychmiast wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu i pospieszyła w kierunku gościa. - Straszna pogoda, stanowczo za mokro, żeby chodzić po dworze, panie Stanford. Proszę pozwolić, że pomogę... - powiedziała, zdejmując mu płaszcz z ramion i spoglą- dając jednocześnie ku Leah, która zastygła jak słup soli, wpatrzona w przybysza. Właściwie się nie zmienił, pomyślała Leah. Wydawał się jeszcze wyższy, jeszcze bardziej muskularny niż ten, jakiego pamiętała; był też bardziej przystojny. Mokre kosmyki gęstych czarnych włosów opadały mu na kark, na rzęsach miał krople deszczu, przez co oczy sprawiały wrażenie jeszcze ciemniejszych, o bardziej intensywnym kolorze. Bess stała na palcach i dłonią strzepywała wodę z jego ciemnozielonego wełnianego okrycia. Spodnie z koźlej skóry obciskały muskularne uda i ginęły na łydce w wysokich butach. - Nie wiedziałem, czy będzie otwarte. Czyżby Ben w ogóle nie dawał ci wolnych wieczorów? - spytał. - Tylko wtedy, kiedy nie wątpi, że zrobię z nich dobry użytek. A dzisiaj akurat nie ma nikogo, z kim mogłabym spędzić wieczór, więc równie dobrze mogę zająć się barem - odparła wesołym tonem. - A teraz proszę usiąść, przyniosę panu coś gorącego do picia. Bess zaczęła kierować Wesleya Stanforda do miejsca za wysokim przepierzeniem, starając się, by był odwrócony plecami do Leah, która wciąż stała pośrodku gospody i miała oczy jak spodki. Wesley uwolnił się z chichotem od natarczywych rąk barmanki. - Co ty chcesz mi zrobić, skarbie? - Dopiero wtedy zauważył Leah i Bess dostrzegła iskry w jego oczach. Taksował ją tak, jak mężczyzna kobietę, a zarazem istotę o określonej pozycji w hierarchii społecznej. Ocena wypadła jednak wyraźnie słabo pod obydwoma względami. - Kim jest ta twoja... urocza przyjaciółka, Bess? Oto maniery, pomyślała Bess. Tych ludzi muszą uczyć elegancji od kołyski. - To moja siostra, Leah - odpowiedziała sztywno. - Leah, wracaj lepiej do domu. - Jeszcze wcześnie - powiedziała Leah, robiąc krok w stronę światła. Bess spojrzała na siostrę oczami obcego człowieka i dojrzała biedę oraz zły los, wiszące nad jej głową niczym czarna chmura. Ale Leah jakby się nie przejmowała swoim wyglądem. Nieco zamroczonymi oczami nieustannie wpatrywała się w Wesleya, który zaczął przyglądać się jej, jakby się nad czymś zastanawiał. - Może panie przysiada się do mnie i wypiją piwo? Bess stanęła między Leah i Wesem. Leah w swej niewinności przybierała pozy, jakie mają w repertuarze wyłącznie bardzo doświadczone prostytutki. - Ja mam tu robotę, a Leah musi wracać do domu - burknęła, mierząc siostrę groźym spojrzeniem. - Nigdzie mi się nie śpieszy - powiedziała Leah, zręcznie omijając siostrę. - Chętnie się z panem napiję, Wesley. - Rzuciła to imię, jakby wymawiała je sto razy dziennie, co zresztą istotnie robiła.

Wcale nie zauważyła ruchu brwi Wesa, kiedy wsuwała się na ławę przy stole za przepierzeniem. Spojrzała na niego wzrokiem pełnym oczekiwania. - Dobre jest grzane piwo z gorzałką - powiedziała. Wes przyglądał się przez chwilę jej brudnej, podrapanej i posiniaczonej twarzy, po czym zajął miejsce na ławie naprzeciwko. - Dwa grzane piwa - powiedział cicho. Wściekła Bess oddaliła się w stronę baru. - Pracujesz teraz dla Bena? - spytał Wes. - Nadal mieszkam z rodziną. - Pożerała go wzrokiem, przypominając sobie każdy szczegół twarzy, najdrobniejsze rysy. - Czy wtedy, dawno temu, odnalazł pan żonę przyjaciela? - spytała, nawiązując do ich pierwszego spotkania. Przez chwilę nie rozumiał, o co chodzi. - Żonę Claya? - spytał i nagle uśmiechnął się zaskoczony. - Chyba nie jesteś tą małą dziewczynką, która nam pomogła? Uroczystym gestem Leah wyciągnęła z kieszeni startą złotą monetę i położyła ją na stole. Wes ze zdziwieniem ujął blaszkę i podniósł ją do światła, chcąc obejrzeć nierówny otwór, wybity na górze. - Jak...? - zapytał. - Gwoździem - odpowiedziała z uśmiechem. - Długo robiłam, ale bałam się, że jeśli nie przywiążę monety, to ją zgubię. Marszcząc czoło, Wes odłożył blaszkę z powrotem na stół. Wydawało mu się dziwne, że dziewczyna zachowała złoto, chociaż najwidoczniej miała wiele potrzeb. Spojrzał na jej niewyobrażalnie tłuste, odgarnięte do tyłu włosy, i mimowolnie zaczął się zastanawiać nad ich naturalnym kolorem. Kiedy Leah wyciągnęła dłoń po monetę, z zapartym tchem musnęła jego palce. Zachwyciła ją czystość paznokci Wesa i jego duże pałce z kwadratowymi opuszkami. Bess gniewnie postawiła na stole dwa kubki, rozlewając płyn na stolik. Patrzyła na Leah złym wzrokiem. - Panie Stanford, może opowie pan mojej siostrze o tej ślicznej pannie, z którą się pan żeni. Leah wprost uwielbia o niej słuchać. Chce wiedzieć, jaka jest ładna, jak umie tańczyć, jakie ma piękne stroje. Wes cofnął dłoń przed Leah i parsknął śmiechem. - Może ty powinnaś to zrobić, Bess. Zdaje się, że bardzo interesujesz się moją przyszłą żoną. - A więc zrobię to. - Wzięła krzesło od pobliskiego stołu i chciała się przysiąść. Leah jednak ją powstrzymała: - Wolałabym raczej posłuchać, co ma do powiedzenia Wesley. - Powiedziała to cicho, ale wzrokiem przeszywała Bess na wylot. Bess przez chwilę wytrzymywała to spojrzenie. Zastanawiała się, dlaczego próbuje chronić siostrę. Czy nie tego właśnie dla niej chciała? Gdyby tylko Leah nie traktowała tego mężczyzny tak serio! Bess westchnęła i zostawiła ich samych. Wes upił duży łyk parującego płynu, obserwując wyniszczoną dziewczynę siedzącą naprzeciwko. Próbował się domyślić, od jak dawna jest prostytutką. Wbrew swemu nieapetycznemu wyglądowi musiała być dobra w przyciąganiu uwagi mężczyzn. Patrzyła na niego w taki sposób, jakby przez całe życie czekała tylko na niego. Schlebiało mu to,

ale jednocześnie odbierało pewność siebie. Czuł się, jakby był jej coś winien. - Co mówiłeś, Wesley? - przynagliła go Leah, pochylając się tak, że doleciał go smród, bijący od jej ciała. - Kimberly - powiedział przyciszonym głosem. Może i lepiej było myśleć o Kim, bo inaczej, Boże, groziło mu, że ulegnie pokusie tej wonnej czarownicy. - Czy jesteś pewna, że masz ochotę tego słuchać? Kobiety na ogół nie lubią, kiedy opowiada się im o innej. - Chcę wiedzieć wszystko o tobie - odparła prostolinijnie. - Niewiele jest do opowiadania. Poznałem Kimberly jakieś dwa lata temu, kiedy przyjechała do brata, Stevena Shawa. Starzy Shawowie wcześnie umarli, a po ich śmierci rodzeństwo rozdzielono: Kimberly wysłano na wychowanie do wujostwa na Wschodzie, natomiast Steven został tutaj u krewnych. „Niewiele" Wesleya zamieniło się w godzinne tokowanie. Wes zakochał się w pięknej Kimberly od pierwszego wejrzenia, ale nie on jeden, konkurentów było ze dwudziestu. Dopiero po dwuletnich staraniach pokonał resztę zalotników i podbił jej serce. Mówił potem, jaka urocza jest Kimberly, jaka subtelna, delikatna, słodka, jak kocha piękno, książki i muzykę. Leah aż pobielały knykcie od zaciskania dłoni na cynowym kubku. - I niedługo weźmiesz z nią ślub? - spytała szeptem. - Wczesną wiosną, w kwietniu. Potem we troje, bo jeszcze ze Stevenem, pojedziemy do Kentucky. To nowy stan, kupiłem tam ziemię. - Wyjedziesz z Wirginii? - jęknęła. - A co z twoją plantacją tutaj? - Wirginia jest za mała, żeby pomieścić mnie i mojego brata. Mam trzydzieści cztery lata, a ciągle nazywają mnie braciszkiem Travisa. Chcę wreszcie mieć własną ziemię. Poza tym, podoba mi się zaczynanie wszystkiego od początku, w nowym miejscu, z piękną kobietą u boku. - I nie wrócisz? - szepnęła. - Najprawdopodobniej nie - odparł i zmarszczył czoło. Zastanowił go pełen żarliwości głos Leah. Mimo swego wyglądu i zapachu dziewczyna go pociągała. - Deszcz ustał, lepiej już wrócę do domu. - Wstał. - Miło mi było cię poznać. - Rzucił na stół kilka drobnych monet za poczęstunek. - Do przyszłego tygodnia, Bess - zawołał, ruszając w kierunku drzwi. W okamgnieniu Leah poderwała się za nim, ale Bess chwyciła ją za ramię. - Czy aby na pewno dobrze wiesz, co robisz? Leah wyrwała się siostrze. - Zawsze myślałam, że chcesz, żebym zabawiała się z mężczyznami. - Bawić się, owszem, ale boję się, że ty masz fioła na punkcie Wesleya Stanforda. Zrobisz sobie krzywdę, i to gorszą niż cięgi od ojca. Nic nie wiesz o mężczyznach! Umiesz tylko orać i zbierać ziółka, które nadają się do jedzenia. Nie wiesz... - Wobec tego mogę się dowiedzieć - syknęła Leah. - Kocham go, on wkrótce wyjeżdża, a ja mam tę jedną szansę i zamierzam z niej skorzystać. - Leah, proszę cię, nie idź za nim. Stanie się coś strasznego, ja to wiem! - Co w tym strasznego? - powiedziała cicho Leah i już jej nie było. Wesley miał właśnie wsiąść na konia. - Podwieziesz mnie? - zawołała Leah, raz po raz potykając się w ciemności na ścieżce. Wes znieruchomiał. Przyglądał się dziewczynie w księżycowej poświacie i z całych

sił pragnął, żeby odeszła. Było w niej coś niemal przerażającego, zupełnie jakby to los zetknął ich ze sobą i miał sprawić, że wypełni się nieuniknione. Niech to diabli! Taki był dobry dla Kimberly, odkąd się zaręczyli, taki wierny. Planował wstrzemięźliwość aż do ślubu. Teraz zresztą nie niepokoił go fakt, że przeleci tę dziewczynę - bał się jej żarli- wości i powagi. Czemu, do licha, przechowywała tę monetę przez tyle lat? - Przejdźmy się - powiedział, trzymając wodze. Nie chciał, by kruche ciało Leah znalazło się przy nim na końskim grzbiecie. Leah nigdy w życiu nie czuła jeszcze takiego podniecenia. Była z mężczyzną, którego kochała. Oto nadeszła chwila, od dzieciństwa pojawiająca się w jej marzeniach. Wciąż ściskając palcami monetę w kieszeni, wsunęła drugą rękę pod ramię Wesleya. Spojrzał na nią. Nie wiedział, czy to sztuczka księżyca, czy maskujący wpływ ciemności, ale dziewczyna wyglądała całkiem przyjemnie. Z powodu sińców i skaleczeń, teraz niewidocznych, nie zauważył przedtem jej pełnych warg i dużych, uwodzicielskich oczu. Jęknął jak mężczyzna, dla którego nie ma ratunku, i ruszył z nią na przechadzkę. Serce Leah biło przyspieszonym rytmem. Wkrótce gospoda znikła im z poła widzenia. Sumienie, nieco otępione trzema kubkami grzanego piwa, podpowiadało jej, że nic tu po niej, i że Bess miała rację. Ale czuła też, że ma jedną jedyną okazję odnalezienia miłości, i zamierzała ją wykorzystać. Potem, kiedy Wesley będzie już daleko, a ona znów będzie wypruwać z siebie żyły, ten wieczór zostanie z nią jako wspomnienie. Może Wesley jeszcze ją pocałuje? Popatrzyła na niego oczami, w których to wszystko było wypisane, a Wesley bez zastanowienia pochylił głowę i pocałował ją. W mocnych, spracowanych ramionach jej ciało zdawało się delikatne i wyjątkowo kruche. Przylgnęła do niego, ale wargi trzymała po dziecięcemu ściągnięte. Wesley cofnął się z błyskiem w oczach. Dziewczyna zachowywała się na zmianę jak wyrafinowana kurwa i niewinna dziewica. Z zamkniętymi oczami ponownie odnalazła jego usta. Tym razem Wesley rozchylił jej wargi. Przebiegło mu jeszcze przez myśl, że ma pojętną uczennicę, ale wkrótce nie był już zdolny do żadnej myśli. Leah oddawała mu się, jakby go naprawdę pragnęła, a Wesley, wygłodzony miesiącami tłumionego pożądania, całował ją coraz namiętniej, wsuwając dłonie w jej włosy. Kiedy oderwał na chwilę usta, oddech miał urywany, a oczy mu lśniły. Rozpuszczone włosy dziewczyny opadły jej aż do talii, wargi nabrzmiały i nabrały czer- wieni. - Jesteś piękna - szepnął i dalej ją całował, jednocześnie rozrywając górę sukienki. - Nie! - powiedziała Leah, nagle spłoszona. Marzyła o pocałunku. O pocałunku i niczym więcej. Wiedziała jednak, że sprzeciwia się bez przekonania. - Wesley - szepnęła, gdy przełamał słaby opór jej rąk. - Mój, mój Wesley. - Tak, kochanie - powiedział nieprzytomnie, wędrując ustami w dół jej szyi. Tandetny materiał starej sukienki łatwo ustąpił. Kilka sekund później Leah stała naga w księżycowym świetle. Na jej chudym ciele znać było każdą kość, każdy mięsień. Jedyną oznaką kobiecości pozostały pełne, dumne piersi. Wesley ostrożnie uniósł ją, a potem położył na swym okryciu, które tymczasem spadło mu z ramion. Leah, nie wiedząc co robić, jak odwzajemnić odczuwaną przyjemność, leżała bez ruchu. Wesley wędrował dłońmi po jej ciele, a jednocześnie rozpinał ubranie. Kiedy w nią wszedł, krzyknęła z bólu. Wesley leżał przez chwilę nieruchomo, potem

dotknął jej włosów i pocałował ją w policzek. Leah otworzyła załzawione oczy, żeby na niego spojrzeć, i poczuła, że zalewa ją fala olbrzymiej miłości. To był jej Wesley, mężczyzna, którego zawsze kochała i będzie kochać do śmierci. - Tak - szepnęła. - O, tak. Wesley szybko załatwiał sprawę i dopiero pod koniec Leah poczuła iskierkę przyjemności. Wesley raz jeszcze wszedł w nią głęboko, chwycił ją za ramiona i wyszeptał jej do ucha: - Kimberly. Dopiero po paru chwilach Leah zrozumiała, co się stało. Powiedział „Kimberly". Wesley zsunął się z niej i przez chwilę leżał wyczerpany z przymkniętymi oczami. Leah wstała i naciągnęła na siebie strzępy starej sukienki. - Dobra dziewczynka - powiedział Wes i sięgnął do kieszeni spodni, które przedtem tylko opuścił. - Masz, za to, że się postarałaś. - Złota moneta zatoczyła łuk w powietrzu i wylądowała u stóp Leah. - Jak będziemy się dalej spotykać, to nazbierasz ich cały kufer. Oszołomiona Leah obserwowała, jak Wesley wstaje, zapina spodnie, podnosi z ziemi okrycie i wciska na głowę kapelusz. Wyciągnął dłoń i wziął Leah pod brodę. - Ty mi jeszcze, dziewczynko, narobisz kłopotów. - Cofnął się o krok. - Mam nadzieję, że przynajmniej w jednym miejscu jesteś czysta. - Z tymi słowami wsiadł na konia i odjechał. Minęło sporo czasu, nim Leah odzyskała zdolność poruszania się. Była przede wszystkim ogromnie zdziwiona tym, że z własnej woli wyszła na głupią. Czuła się jak dziecko, które właśnie pojęło, że wróżki są tylko w bajkach. Przez te wszystkie lata znosiła okropności życia dzięki marzeniom o Wesleyu, półbogu, mieszkającym gdzieś na drugim końcu mostu z tęczy. W końcu jednak Wesley okazał się zwykłym śmiertelnikiem, który wziął to, co mu całkiem darmo oferowano. - Jestem wolna! - wykrzyknęła, schylając się po monetę leżącą u jej stóp. Trzymała ją przez chwilę, czuła jej chłód i myślała o jedzeniu i ubraniach, które mogłaby za nią kupić. Pomyślała też o cenie, jaką zapłaciła za to złoto. Wreszcie, śmiejąc się ze swych dziecinnych marzeń, zdobyła się na pierwszy chyba niepraktyczny postępek w życiu: zamachnęła się i odrzuciła monetę najdalej jak umiała, w głęboką czerń rzeki. Kiedy usłyszała plusk, uśmiechnęła się. - Nie wszystkie dziewuchy Simmonsa są kurwami! - zawołała pełnym głosem. Poczuła się lepiej. Powstrzymując płacz, gdyż już dawno się nauczyła, że łzy są bezużyteczne, ruszyła w stronę miejsca, które nazywała domem. Szła wolno, bo wszystko ją bolało. Wiedziała, że nie dowlecze się przed świtem, więc na miejscu czeka ją solidne bicie. Zniweczone marzenie sprawiło, że nogi miała ciężkie, a życie budziło w niej taki lęk, jak nigdy przedtem. 2 Marzec 1804 r. Wysoki, zwieńczony dzwonnicą budynek kościoła w Whitefield miał bardzo ładne wnętrze. Promienie słońca, wpadające przez łukowate okna, rozlewały się na pobielanych ścianach. Ambona pastora znajdowała się wysoko nad głowami ludzi, prowadziły na nią rzeźbione schody z orzechowego drewna. W dole, na twardych ławach z wydzielonymi

miejscami, siedzieli członkowie zboru. Wesley Stanford siedział u boku przyszłej żony, trzymając jej dłoń za palce, okryte fałdami różowej jedwabnej sukni. Kimberly Shaw z szacunkiem spoglądała w kierunku pastora. Była bardzo ładna. Miała pyzatą twarz, wielkie niebieskie oczy i delikatne, ponętne usta. Od czasu do czasu rzucała okiem na Wesleya i uśmiechała się, a na policzku robił jej się wtedy dołek. Obok siedział jej brat, Steven, wysoki, rosły blondyn z dołkiem w podbródku, czyli męska wersja Kimberly. Dalej, za Stevenem, miały miejsca dwie pary: Clay i Nicole Armstrongowie oraz Travis i Regan Stanfordowie. Travis poruszał niespokojnie swym wielkim cielskiem, wyraźnie chcąc już wrócić do domu, a jego urodziwa żona ostentacyjnie gromiła go wzrokiem, czego Travis jakby wcale nie zauważał. Natomiast Clay siedział całkiem spokojnie, jedynie z rzadka spoglądał na swą ciemnowłosą, drobną żonę, jakby nie był pewien jej obecności. Wesley mocno trzymał dłoń Kimberly i myślał o wszystkim, co jeszcze musi zrobić, nim za dwa tygodnie oboje wyjadą do Kentucky. Ślub mieli wziąć w niedzielę, potem spędzić noc, och jakże cudowną, na plantacji Stanfordów, a rano w poniedziałek - wyruszyć. W nowym stanie czekała na nich ziemia Wesa, na niej nowy dom, stodoła i stado bydła, doglądane tymczasem przez sąsiada. Pierwszy raz w życiu Wes miał się znaleźć w miejscu, gdzie nikt nie będzie go sądził według tego, co zrobił lub powiedział Travis. Kiedy Wesley upajał się tą idylliczną sceną, boczne drzwi kościoła otworzyły się z hukiem. Wielebny Smith przerwał monotonny potok słów, żeby sprawdzić przyczynę zamieszania, a to co zobaczył, odebrało mu mowę na dobre. Stary obłąkaniec Eliasz Simmons, purpurowy na twarzy od gniewu, ciągnął za sobą kogoś z rękami obwiązanymi sznurem, zapewne jedną z córek, ale jej napuchnięta, wy- krzywiona twarz uniemożliwiała właściwe rozpoznanie. - Grzesznicy! - ryknął stary. - Siedzicie tutaj w domu Pana, a wszyscy jesteście cudzołożni! Wypchnął dziewczynę przed siebie. Zrobił to z taką siłą, że upadła na kolana. Kiedy pociągnął ją za włosy, żeby wstała, okazało się, że jest ciężarna. Masywny, zaokrąglony brzuch wyraźnie sterczał z wychudzonej, kościstej postaci. - Travis! - błagalnie jęknęła Regan, ale jej mąż już śpieszył, by powstrzymać starego. Eliasz wyciągnął z kieszeni pistolet i przystawił go do głowy dziewczyny. - Ta cudzołożna kurwa nie zasługuje na to, żeby żyć. - W Bożym domu! - Wielebny zachłysnął się powietrzem. Nie puszczając dziewczyny, Eliasz oparł się o stopnie ambony. - Popatrzcie na nią! - wykrzyknął, odciągając ciało dziewczyny do tyłu, żeby jeszcze wyraźniej podkreślić brzuch. - Który z grzeszników jej to uczynił? Kaznodzieja zrobił krok w dół schodów, ale Eliasz jeszcze mocniej przycisnął pistolet do skroni dziewczyny. Wyglądała na wpół żywą. Jedno obrzmiałe oko miała zamknięte, druga powieka opadała bezwładnie. Travis zaczął powoli obchodzić ławę. - Posłuchaj, Eliasz - powiedział uspokajająco. - Dowiemy się, czyja to robota, i ten się z nią ożeni. - To robota diabła! - wrzasnął Eliasz, odrzucając głowę do tyłu. Wszyscy

zgromadzeni jak jeden mąż zwrócili ku niemu głowy i zaszemrali. - Nie - beznamiętnie zaprzeczył Travis, wysuwając się do przodu. - To zrobił mężczyzna i ten mężczyzna będzie musiał się z nią ożenić. A teraz daj mi pistolet. - Nie było żadnych mężczyzn! - oświadczył Eliasz. - Miałem ją na oku, pilnowałem dzień i noc. Próbowałem wbić w nią trochę dobra, ale ta dziwka... - Urwał i wykręcił jej ramię do tyłu. - Dwunastego września nie było jej przez całą noc. Trzynastego próbowałem ją nauczyć wstydu, ale ona urodziła się w grzechu i zdechnie w grzechu. Wesley robił się coraz bledszy. Jego świat obracał się w ruinę. Wiedział, że mowa o Leah, dziewczynie, z którą spędził w swoim czasie godzinkę, i której dziewiczą krew znalazł następnego ranka na swym okryciu. Nie miał wątpliwości, że dziecko jest jego. Gdyby teraz wystąpił, może udałoby mu się umknąć małżeństwa, tylko czy Kimberly potrafi mu wybaczyć tę jedną chwilę słabości? Ale gdyby się nie przyznał, dziewczyna mogłaby to przypłacić życiem. Wstał. - Nie wtrącaj się do tego, Wes - rzucił Travis półgębkiem. Wesley spoglądał na starego. - To moje dziecko - powiedział wyraźnie. Na chwilę w kościele zapadła grobowa cisza. Przerwał ją ni to jęk, ni to szloch Kimberly. - Bierz grzesznicę! -piskliwie wykrzyknął Eliasz i zepchnął córkę ze schodów. Wesley chwycił Leah i poderwał z ziemi, zanim zdążyła upaść na podłogę, Travis tymczasem wyszarpywał staremu pistolet. Powstał tumult, wszyscy zerwali się jednocześnie. Ludzie w podnieceniu opuszczali świątynię. Steve podtrzymywał Kim, która zniosła cios z wysoko uniesioną głową i bez łez. Wielebny Smith, Travis i Eliasz podążyli za Wesleyem do zakrystii. Regan podciągnęła spódnice i wybiegła bocznymi drzwiami na plebanię. Tam kazała natychmiast przynieść do zakrystii gorącą wodę i czyste ubrania. Kiedy wróciła, zastała kompletny chaos. Dziewczynie rozcięto więzy. Leżała na sofie, nie dając oznak życia, a przy niej klęczała Nicole. Clay stał obok Eliasza, który niechętnie pozwolił się usadzić na krześle. Wielebny Smith kulił się w kącie. Natomiast środek pomieszczenia zajmowali Travis i Wesley, ryczący na siebie jak dwa rozjuszone byki. - Powinieneś mieć dość rozumu, żeby trzymać się z dala od dziewic. Co z...? - krzyczał Travis. - Ta dziwka sama się na mnie napaliła - bronił się Wesley. - Skąd miałem wiedzieć, że to nie jej zawód? Nawet zapłaciłem. - Ty głupcze! Kto ci kazał udawać świętego i na głos przy wszystkich mówić, że to twoje dziecko? Zrobiłbym z tym porządek. - Tak jak robisz porządek z całym moim życiem? - odpalił Wesley, zaciskając pięści. Gospodyni przyniosła wodę, i z oczami pełnymi trwogi wyszła czym prędzej. Regan uklękła przy Nicole. Nie bacząc na awanturujących się mężczyzn, zaczęły delikatnie obmywać dziewczynę. - Myślisz, że po tej historii Kimberly zechce być z Wesem? - spytała Regan z nadzieją w głosie. - Może - odparła Nicole. Regan załamała ręce. - Zastanawiam się, dlaczego ona poszła z Wesleyem do łóżka, skoro była dziewicą. I dlaczego wróciła potem do starego? Słyszałaś, co o niej gadają?

- Owszem - potwierdziła Nicole. Spojrzała na przyjaciółkę i uniosła brwi. - Masz jakiś pomysł? Regan obdarzyła Nicole niewinnym spojrzeniem. - Popatrz. - Skinieniem głowy wskazała przerażonego kaznodzieję. - Wystraszyli wielebnego. Powiedz Clayowi, żeby zabrał Wesa na dwór, a ja wyciągnę stąd Travisa. Chcę porozmawiać z tą dziewczyną. Regan musiała stanąć między dwoma mężczyznami i zacząć okładać Travisa pięścią, żeby zwrócił na nią uwagę. - Spokój! Ma być tutaj cicho! - krzyknęła. - Idźcie się na siebie wydzierać gdzie indziej! - Jeśli ty mówisz mi, co mam... - zaczął Travis, ale Clay złapał go za ramię. - Chodźmy. Dziewczyna jest chora. - Wskazał na Leah, leżącą na sofie. - Grzesznice! Wszystkie kobiety są grzesznicami! - skrzeczał Eliasz. Clay mocno chwycił również jego i wywlókł za drzwi śladem Travisa i Wesleya, którzy tymczasem rozpoczęli zażartą kłótnię przed kościołem. Wielebny sam po cichu, na palcach, wysunął się z zakrystii. - Tak już lepiej - westchnęła Nicole, kiedy pomieszczenie opustoszało. - Jak ty wytrzymujesz z tymi dwoma pod jednym dachem? - Dach jest duży - wyjaśniła Regan. - Ale i tak im są starsi, tym gorsi. Nie! - powstrzymała Leah, która chciała usiąść. - Leż spokojnie. - Proszę - szepnęła Leah spuchniętymi, popękanymi wargami. - Muszę iść, póki go nie ma. - Nie możesz iść - sprzeciwiła się Nicole. - Wątpię, czy w ogóle jesteś w stanie chodzić. Po prostu leż spokojnie. - Powinnyśmy chyba wziąć ją do domu i nakarmić - powiedziała Regan, a niedopowiedziane słowa „i umyć" zawisły w powietrzu. - Nie - powiedziała Leah. - Nie chcę robić Wesleyowi kłopotów. Niech się żeni ze swoją Kimberly. Tak mi przykro z powodu dziecka. Nicole i Regan wymieniły spojrzenia. - Od jak dawna znasz Wesleya? - spytała Regan. - Zawsze go znałam - szepnęła Leah i oparła się na poduszkach. Jednym otwartym okiem widziała kobiety, wyglądające jak boginki, takie śliczne, w chmurach puszystych ciemnych włosów, w ubraniach z materiałów tkanych przez bogów. - Muszę iść. Regan delikatnie popchnęła ją na sofę i przyłożyła okład do spuchniętej twarzy. - Znałaś Wesleya zawsze, ale do łóżka poszłaś z nim tylko raz? Usta Leah ułożyły się w namiastkę uśmiechu. - Widziałam go tylko dwa razy w życiu. - Z tymi słowami zapadła w sen, a może opuściła ją świadomość. Regan przysiadła na piętach. - Chciałabym usłyszeć resztę tej historii. Co Wesley robił z taką dziewczyną, skoro powinien dochowywać wierności jej królewskiej mości Kimberly? - Jej królewskiej mości... -powtórzyła Regan z uśmiechem. - Chyba nie mówisz tak o niej przy Wesleyu? - Nie, ale raz powiedziałam przy Travisie. Głupi mężczyźni. Obu się wydaje, że Kimberly jest wcieleniem kobiecości. Wiesz, wolałabym raczej, żeby Wes się ożenił z... z kimś takim - wskazała na gromadę siniaków, jaką była Leah - niż z uroczą i wielce

gustowną panną Shaw. Zanim Nicole zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadła Bess Simmons, siostra Leah. - Zabiję go! - krzyknęła, padając na kolana przy sofie i chwytając za bezwładną dłoń Leah. - Czy ona żyje? Zabiję go! - Żyje. A którego zamierzasz zabić? - spytała Regan. - Ojca czy Wesleya? Bess otarła łzę. - Starego. Leah sama się prosiła o to, co dostała od pana Stanforda. - Co? - zainteresowała się Regan, pomagając Bess wstać. - Czy Leah sama podłożyła się Wesleyowi? - Tak. Głupia dziewucha. - Spojrzała z sympatią na śpiącą Leah. - Dla pana Stanforda zrobiłaby wszystko. Nicole i Regan wspólnie przysunęły krzesło dla Bess. - Opowiedz nam o tym - zawołały chórem. W kilka minut Bess opowiedziała im całą historię. - Clay znalazł mnie na tej wyspie dzięki Leah - powiedziała w zamyśleniu Nicole. - I przez te wszystkie lata Leah kochała Wesleya? - spytała Regan. - To nie jest takie kochanie naprawdę - powiedziała Bess. - Przecież nie widziała go potem ani razu, tylko bez przerwy wydawało jej się, że jest w nim zakochana. - Lepiej niż Kimberly - mruknęła Regan pod nosem. - Regan... - ostrzegawczo rzuciła Nicole. - Nie sądzę, żeby podobały mi się twoje myśli. - Dziękuję ci, Bess - powiedziała Regan pogodnie, biorąc dziewczynę za ramię. - Dobrze, że przyszłaś. Przyrzekam, że Leah będzie miała dobrą opiekę. - Regan zręcznie wyprowadziła Bess z zakrystii. Kiedy wróciła, oparła się o zamknięte drzwi. Oczy jej jaśniały. - Ta dziewczyna uratowała ci życie, a do tego od lat kocha Wesleya. - Regan, czy masz zamiar się w to mieszać? To jest sprawa między Wesleyem i Kimberly. My powinnyśmy zabrać dziewczynę do domu, zapewnić jej opiekę, żeby wyzdrowiała, odebrać dziecko i może jeszcze znaleźć jej pracę. - A co z dzieckiem Wesleya? - spytała Regan. - Czy pozwolimy je wychowywać obcym? - Może Wes i Kim adoptowaliby...? - zaczęła Nicole. - Ale to chyba myślenie na wyrost. - Jeżeli bierzesz pod uwagę naszą słodką Kimberly, to na pewno. Wątpię, czy ona będzie w stanie znieść taki kłopot, jak własne dziecko, a co dopiero mówić o cudzym. - Regan usiadła. - Popatrz na nią, Nicole, i powiedz mi, jak twoim zdaniem będzie wyglądać po wyzdrowieniu i wymyciu. Nicole zawahała się, spełniła jednak prośbę. Domyślała się, do czego zmierza Regan, i była pewna, że zdoła ją w porę powstrzymać, ale jednocześnie dostrzegała jej argumenty. Sama od miesięcy żyła nadzieją, że coś powstrzyma Wesa przed małżeństwem z Kim. Uważnie przyjrzała się poranionej twarzy Leah, starając się to robić możliwie beznamiętnie. - Rysy ma ładne, kształt twarzy też. O oczach trudno coś w tej sytuacji powiedzieć. Pięknością raczej nigdy nie będzie, ale nie uważam, żeby była paskudna. - No cóż, trudno liczyć na to, że przebije wdziękiem Kimberly - powiedziała Regan

wstając. - Ale moim zdaniem powinnyśmy nalegać, żeby Wes załatwił sprawę honorowo i ożenił się z matką swego dziecka. - Regan... - Nicole jęknęła ze zgrozą. - Nic z tego nie wyjdzie. Wiesz przecież, że Travis może to załatwić. Dziewczyna nigdy nie będzie zgłaszać pretensji, a Wes nie będzie się musiał z nią żenić. - Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że raczej znajdzie szczęście z nią niż z Kimberly. Ta dziewczyna kocha Wesa, a Kimberly zdecydowanie nie potrafi kochać nikogo, prócz siebie. - Ale Wesley kocha Kim - upierała się Nicole, próbując przemówić przyjaciółce do rozsądku. - Tej dziewczyny nie kocha. Poza tym, co my o niej wiemy? Może jest o wiele gorsza niż Kim? Regan parsknęła z niedowierzaniem. - Słyszałaś, co powiedziała jej siostra. Ta dziewczyna mogła mieć łatwe życie w gospodzie, a jednak została w domu, by opiekować się rodzeństwem, mimo że ten stary szaleniec ciągle ją bił. Ile znasz osób, które zgodziłyby się na coś takiego? Może panna Shaw? - Może nie ona, ale... - Mamy do wyboru Kimberly i tę poobijaną, nie kochaną, nie docenianą dziewczynę. Słysząc to, Nicole roześmiała się. - Och, Regan, ależ ty przesadzasz. Nic z tego, co teraz mówisz, nie ma najmniejszego znaczenia. Wesley sam podejmie decyzję. Regan pogrążyła się w myślach. - Gdybym miała poparcie twoje i Cląya, może udałoby się osiągnąć cel. No, i gdyby Travis stanął po stronie Kim, bo Wes zawsze postępuje wbrew jego życzeniom. - Clay nie cierpi Kimberly - powiedziała Nicole pod nosem. - A ty, Nicole? Co ty sądzisz o Kimberly? Nicole przez długą chwilę przyglądała się leżącej Leah. - Nie cierpię, kiedy ktoś, kogo kocham, jest nieszczęśliwy. Wesley tak długo znosił krytyki Travisa... - Czy wobec tego nie byłoby dla niego lepiej, gdyby miał szansę rozpoczęcia nowego życia, w nowym miejscu i z nowo poślubioną żoną? Prawdziwą szansę, nie taką z góry skazaną na klęskę - szepnęła Regan. - Clayowi zdawało się, że chciał poślubić Biankę, ale los się wtrącił i to my jesteśmy małżeństwem - powiedziała Nicole prawie niedosłyszalnie. - Wobec tego troszeczkę pomożemy losowi. Co o tym sądzisz, Nicole? - namawiała ją Regan. Nicole podniosła wzrok. Oczy jej się śmiały. - Tego właśnie się obawiam. Całkiem dosłownie. Mimo początkowej powściągliwości Nicole, nikt inny jak właśnie ona okazał najwięcej entuzjazmu dla projektu połączenia Wesłeya i Leah węzłem małżeńskim. Clay spojrzał jej w oczy i aż za dokładnie przypomniał sobie, jak to kiedyś wybrał zupełnie inną kobietę na żonę. Zresztą zbyt wiele razy ścierał się z Kimberly, by brać jej stronę. - Mam dług wobec Wesa - powiedział i potarł szczękę, nie mogąc odpędzić wspomnień. - Pomógł mi się uwolnić od Bianki. Mam nadzieję, że Leah okaże się lepsza. - Mnie też to gryzie - powiedziała Nicole. Kiedy jednak Clay, Regan i Nicole odnaleźli dziwnie spokojnych Wesleya i Travisa,

nie trzeba było żadnych namów. - Ty z nim porozmawiaj! - wysyczał Travis do Regan. - Jemu się wydaje, że musi się ożenić z tą tanią dziwką. Chce przekreślić całą swoją przyszłość, bo ta cwana zdzira udaje, że był jej pierwszym klientem. Gdyby miał choć trochę oleju w głowie i nie śpieszył się tak w kościele, to prawdopodobnie ze dwudziestu mężczyzn przyznałoby się, że ją miało. Ciekaw jestem, czy im też pobrudziła ubrania dziewiczą krwią. Regan położyła rękę na ramieniu męża. Sprawiała wrażenie, jakby nie miała ochoty się odzywać. Nicole podeszła do Wesleya i spojrzała w jego posępne oczy. - Nie wierzysz w to, prawda? Wes pokręcił głową. - Nie chcę się z nią żenić, ale to mój obowiązek. Nosi moje dziecko. - A co z Kimberly? - spytała cicho Nicole. - Z nią...? - Wesley odwrócił się na chwilę. - Zabiłem to, co mogło być, kiedy wstałem w kościele. - Wesley - powiedziała Nicole, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nie znam tej dziewczyny, ale wydaje mi się, że może być dobrą żoną. - Na pewno jest płodna - parsknął Wesley. - A teraz może skończymy z tym tematem. - Na miłość boską, przynajmniej zastanów się kilka dni - wybuchnął Travis. - Może wróci ci rozum. Znajdziemy tej dziewczynie męża. Chłopak szewca rozgląda się za żoną... - Weź sobie, Travis, swojego chłopaka razem z szewcem i... - Wesley! - przerwała Regan. - Czy będziesz nienawidził Leah, jeśli zostanie twoją żoną? - Postaram się, żeby ona i dziecko mieli to, co najlepsze. A teraz chodźmy - uśmiechnął się szyderczo - do mojej narzeczonej. Leah została żoną Wesleya Stanforda jeszcze tej samej brzemiennej w skutki niedzieli, nim zaszło słońce. Siłą woli udało jej się ustać prosto i pewnie odpowiedzieć na pytania kaznodziei. Niezupełnie rozumiała, jak do tego doszło, ale gdy stała przed ołtarzem z mężczyzną, którego kochała, zdawało jej się, że wstąpiła do jednego ze swych snów. Zapomniała nawet o bólu. Uczestnicy skwitowali zakończenie uroczystości milczeniem. Leah, z pomocą innych, postawiła znak obok podpisu Wesleya w kościelnym rejestrze, a potem uniesiona silnymi ramionami Claya znalazła się na wozie. Była zbyt chora, by się zorientować, gdzie jest, albo zauważyć, że jej mąż i jego brat w ogóle nie chcieli na nią spojrzeć. Potem przeniesiono ją na łódź, która płynęła w górę rzeki, a jeszcze potem znowu ułożono na wozie. W końcu znalazła się w miękkim, czystym łóżku. - To mój pokój - mrukliwie rzucił Wesley do Regan, gdy Clay położył dziewczynę. - Wygląda więc na to, że ja powinienem wyjechać. - Wyjechać! - żachnęła się Regan. - Od nowo poślubionej żony i... Spojrzenie Wesleya pohamowało jej wymowę. - Jeśli sądzisz, że mogę na to patrzyć dzień w dzień i zostać przy zdrowych zmysłach, to mnie nie znasz. Na razie muszę się stąd zabrać i przywyknąć do sytuacji. - Wyciągnął z szafy sakwojaż i wrzucił do niego trochę ubrań. - Dokąd jedziesz? - szepnęła Regan. - Nie zostawisz chyba jej i dziecka? - Nie, znam swoje obowiązki. Zaopiekuję się obojgiem, ale potrzebuję trochę czasu,

żeby pogodzić się z myślą o... o tym! - Prychnął, wskazując Leah śpiącą na jego łóżku. - Pojadę na moją farmę w Kentucky, popracuję do wiosny i przyjadę z powrotem. Dziecko będzie już wtedy dość duże, żeby znieść podróż. - Nie możesz zwalać nam na głowę swoich ciężarów - powiedział Travis od progu. - To ty chciałeś być szlachetny i zrobić z niej uczciwą kobietę. Kobietę! Co do mnie, nie jestem nawet pewien, czy to istota ludzka. Zabieraj ją ze sobą. Nie chcę, żeby przypominała mi o twojej głupocie. - Odlicz sobie koszt jej utrzymania z mojej połowy plantacji - krzyknął Wes. - Nie kłóćcie się chociaż przy pożegnaniu - jęknęła błagalnie Regan, ale Wesleya już nie było. - Idź za nim - powiedziała do Travisa. - Nicole i ja zajmiemy się dziewczyną. Nie rozstawaj się z bratem w taki sposób. Po krótkim wahaniu Travis dotknął policzka żony i szybko zbiegł ze schodów. Z okna sypialni Regan widziała, jak bracia się ściskają, a potem Wes odchodzi do przystani, skąd łódź miała go zabrać na Zachód. 3 Dwa dni po wyjeździe Wesleya, Leah poroniła. Opłakała małą trumnę, a potem kazano jej się z powrotem położyć do łóżka. Przez następne dni spała. Sen przerywały jej tylko lekkie posiłki. Kiedy wreszcie zbudziła się na dłużej i potoczyła wzrokiem po pokoju, wydawało jej się, że jest w niebie. Leżała pośrodku łoża z baldachimem i kremową zasłoną. Ściany w pokoju były białe, wisiały na nich obrazy, przedstawiające statki na morzu i sceny myśliwskie. Dookoła stały krzesła, stoliki i komody, jakich nigdy w życiu nie widziała. Przez chwilę cieszyła się tym widokiem, po czym energicznie spuściła nogi na podłogę. Na głowie miała czepek, na ciele śnieżnobiałą koszulę. Z zadziwieniem obmacywała strój, a tymczasem wirowanie w jej głowie nieco ustało. - Co ty robisz najlepszego? - spytała kobieta, która stanęła w drzwiach i obróciła głowę do tyłu. - Proszę pani! - zawołała. Pomimo wysiłków służącej Leah wciąż próbowała wydostać się z łóżka, kiedy weszła Regan. - Dziękuję, Sally. - Pani nie zna takich jak ona - burknęła służąca, Popychając Leah. Regan wyprostowała się. - Sally! - powiedziała ostro. - Wyjdź natychmiast z pokoju, porozmawiam z tobą później. - Kiedy służąca zniknęła, Regan odwróciła się do Leah, która znowu próbowała usiąść. - Odpoczywaj. - Muszę zająć się rodzeństwem. Stary ich zagłodzi. Delikatnie, ale stanowczo Regan wepchnęła Leah z powrotem do łóżka. - Są pod dobrą opieką. Travis i Clay pojechali do ciebie na farmę, zabrali twoich braci i siostry i umieścili wszystkich po innych domach. Twojego ojca nie widziano od tygodni, odkąd... przyszedł do kościoła. Teraz musisz przede wszystkim odpoczywać, jeść i zdrowieć. Kiedy dojdziesz do siebie, będziesz się mogła zobaczyć z rodziną. O, jest posiłek. Leah w oszołomieniu przyglądała się ślicznie malowanej drewnianej tacy z mnóstwem jedzenia, którą postawiono w nogach jej łoża. - Nie wiedziałam, na co masz ochotę, wiec kazałam przynieść wszystkiego po trochu

- powiedziała Regan, unosząc pękate srebrne pokrywki, pod którymi mieściły się pachnące, gorące potrawy. - Ja... - Leah zatkało. Regan poklepała ją po dłoni. - Jedz tyle, na ile masz ochotę, a potem idź spać. Musimy cię trochę podtuczyć, zanim weźmiemy się do roboty. Nocnik jest pod łóżkiem. - To powiedziawszy, Regan wyszła z pokoju. Leah rzuciła się na jedzenie, zaczęła szarpać je obiema rękami. Jadła tak jak zawsze i spieszyła się jak zawsze. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że rozrzuca kawałki jedzenia po pościeli i zasłonach loża. Kiedy skończyła, skorzystała z nocnika i opróżniła go przez okno, tak jak to robiła w domu. Podrapała się jeszcze i wróciła do łóżka, gdzie zapadła w głęboki sen. Dzięki temu ominęła ją wściekłość Travisa, który nader gwałtownie zareagował na wiadomość o sposobie, w jaki Leah pozbyła się zawartości nocnika. Przez następne dziesięć dni Leah rzeczywiście tylko odpoczywała i jadła. Kiedy w końcu zagoiły się jej rany i sińce zbladły, Regan spojrzała na nią w zamyśleniu. Już wcześniej powiadomiła ją o wyjeździe Wesleya do Kentucky. Dała jej do zrozumienia, że miał to w planach od samego początku. Leah nauczyła się zostawiać nocnik pokojówce, ale nie zdobyła się na odwagę, żeby opuścić sypialnię. Siadywała przy oknie i patrzyła na niezliczone budynki, stojące na plantacji Travisa, obserwowała setki ludzi zajętych pracą. W końcu zaczęła odczuwać niepokój. - Kiedy mam zacząć tę pracę, o której wspominałaś? - spytała, kiedy przyszła Regan. Regan wzięła ją pod brodę i przyjrzała się jej twarzy w słonecznym świetle. Po sińcach prawie nie zostało śladu. - Co powiesz na jutro rano? - Dobrze. - Leah uśmiechnęła się. - Czy masz coś, co mogłabym na siebie włożyć? Coś starego - dodała, robiąc gest w kierunku błękitnej jedwabnej sukni Regan. - Chyba jeszcze nie zatroszczyłyśmy się o twoją garderobę - Regan powiedziała w zamyśleniu. - Tak, zaczniemy jutro, jeśli tylko Nicole będzie wolna. - Nie dała Leah dojść do słowa. - Muszę już iść. Trzeba wiele przygotować - rzuciła i wyszła. Kiedy Leah zbudziła się następnego ranka, Regan i Nicole stały nad nią w znoszonych muślinowych sukienkach, z przykryciem na głowach. Miały surowe miny. - Nie będzie łatwo - mruknęła Regan. - Od czego zaczynamy? - Najpierw ciało, włosy jutro. Zanim Leah zdążyła się odezwać, kobiety złapały ją pod ramiona, wyciągnęły z łóżka i zabrały z sypialni. Leah, na wpół wleczona, rozglądała się z zachwytem po dywanach, obrazach i wspaniałych meblach. Sprowadzono ją na dół do stosunkowo skromnego pokoju, który i tak wyglądał imponująco w porównaniu z jej poprzednim domem. - Czy to będzie mój pokój? Chwileczkę! - sapnęła, kiedy Regan i Nicole dosłownie zdarły z niej koszulę nocną. Skuliła się, usiłując osłonić nagość. - Nie możecie... - Musisz się przyzwyczaić, Leah - powiedziała stanowczo Regan - bo przez parę dni nie będziesz nosiła żadnych ubrań. - Nie macie prawa... - zaczęła, chwytając koszulę nocną z podłogi. - Właź! - zarządziła Regan, wskazując olbrzymią wannę, stojącą pośrodku pokoju. Leah ani drgnęła. Stała, zasłaniając się rozdartą koszulą. Nicole przejęła dowództwo.

- Posłuchaj, Leah - powiedziała zdecydowanie. - Nazywasz się teraz Stanford, a wraz z nazwiskiem i pięknym domem zaczynasz też mieć pewne obowiązki. Na przykład, nie możesz siedzieć przy obiadowym stole, śmierdząc gorzej niż muł, czyli tak jak teraz. Dlatego Regan i ja musimy poświęcić ci kilka najbliższych tygodni, albo miesięcy, jeśli okaże się to potrzebne, żeby zrobić z ciebie panią Stanford. Mamy zamiar cię odmyć, nauczyć dbałości o ciało i ubrać, a kiedy z tym będzie koniec, zajmiemy się twoim sposobem mówienia, chodzenia, manierami i wszystkim, co wymaga zmiany. Leah spoglądała to na jedną, to na drugą kobietę. - Czy kiedy skończycie, będę pachnieć tak jak wy? I Wesley po powrocie zobaczy mnie w ładnej sukience? Regan i Nicole wymieniły uśmiechy. - W bardzo ładnej. Wesley będzie dumny z takiej żony. Wiele dni później Leah zastanawiała się, czy wchodząc pierwszy raz do wanny, choć w części zdawała sobie sprawę z tego, co planują te dwa diabły w kobiecych skórach. Sądziła, że zadowoli je czystym ciałem, ale Nicole zaczęła nad nią cmokać. - To nie wystarczy. Za wiele lat zaniedbania. Leah, owiniętą w bawełnianą podomkę, zaprowadzono do innego pomieszczenia. Tam też była wanna, tyle że z... - Co to jest? - spytała zaniepokojona. - Błoto - odpowiedziała Regan ze śmiechem. Zaaplikowano jej kąpiel błotną. Najpierw musiała się zanurzyć w tej wannie i stać tak, jak ją pan Bóg stworzył. Kiedy skorupa zaschła, przygotowano jej znowu wannę z wodą, i tak trzy razy z rzędu. Potem musiała leżeć na stole, a Nicole i Regan próbowały usunąć zgrubienia skóry, trąc szorstkimi rękawicami. Potem znowu nastąpiła kąpiel, dla odmiany w wodzie z oliwą. Wreszcie Leah natarto kremem ogórkowym. - Nie jest tak źle - powiedziała Regan wieczorem, rozczochrana i brudna. - Moim zdaniem mamy duże osiągnięcia. - Klepnęła Leah po nagim pośladku, podała jej sukienkę i odprowadziła na górę. Następnego ranka Nicole i Regan znowu czekały przy jej łożu. Leah jęknęła i schowała się z głową pod kołdrę. - Nie tak, Leah - radośnie powiedziała Regan. - Dzień trzeba witać uśmiechem. - Wprawdzie kołdrę musiała z niej zedrzeć, ale do sali tortur Leah zeszła dobrowolnie. - Aż mnie świerzbiły ręce, żeby to zrobić - powiedziała Nicole, ściągając czepek z brudnych włosów Leah. - Płonę z ciekawości, jaki kolor się ukaże. Leah usiadła na twardym krześle, a tymczasem Nicole przytknęła jej do głowy szczotkę ze sztywnym włosiem i zaczęła przesuwać ją z taką siłą, że w oczach Leah pojawiły się łzy. - Łupież - mruknęła Nicole, ale Leah nie miała pojęcia, o co chodzi. Nicole szczotkowała, a w tym samym czasie Regan nakładała na twarz Leah maseczkę z mąki kukurydzianej. Kiedy maseczka zaschła, obie wzięły się do mycia głowy. Po czwartym mydleniu szamponem, tłuszcz i brud zaczęły się poddawać. - Nie dam się za to posiekać, ale zdaje mi się, że widzę przebłyski rudego - powiedziała Nicole. Tak lekkiej głowy Leah nigdy przedtem nie miała, mimo że jeszcze nie wyschły jej włosy. Zresztą, nie zdążyły, bo Nicole zaczęła obficie wcierać w nie majonez. Potem owinęła głowę Leah bardzo gorącym ręcznikiem i zostawiła dziewczynę w ciemnym

pokoju, z głową odchyloną do tyłu i plasterkami surowych ziemniaków pod oczami. Wesley, nieustannie myślała Leah. Jestem jego żoną, naprawdę, więc warto znieść to wszystko. Wieczorem znowu umyto jej głowę i wypłukano w deszczówce z sokiem cytrynowym, octem oraz rozmarynem. Nicole zakryła wszystkie lustra po drodze z pokoju Wesleya do miejsc kaźni, dlatego Leah nie zdawała sobie sprawy z własnego wyglądu, ale kiedy opadła na łoże, miała świadomość, że pachnie lepiej. Niemniej jednak, przeraziła ją wiadomość, że Nicole i Regan oczekują od niej codziennej zmiany bielizny oraz kąpieli. Wydawało jej się przedtem, że tych wszystkich potwornych zabiegów dokonano raz na zawsze. Niestety, na trzeci dzień znowu wepchnięto ją do wanny. Kobietom bardzo zależało na zmiękczeniu skóry Leah, na której przez lata harówki powstały liczne odciski. Łokcie i kolana obdarto jej niemal do żywego mięsa, potem natarto sokiem z cytryny i kremem truskawkowym. Nieustannie też trwały wykłady. Nicole uczyła Leah, jak dbać o ciało i włosy nawet wtedy, gdy cały dzień spędza się w polu. Ponieważ Leah nie umiała czytać, wbijano jej do głowy przepisy na kremy, maseczki, szampony i odżywki do włosów. Leah musiała je powtarzać bez końca, póki nie zapamiętała tak doskonale, że mogłaby wszystkie wyrecytować przez sen. Po dwóch tygodniach pracy, Nicole zanurzyła dłonie w czystych, miękkich i lśniących włosach Leah i spytała: - Jak myślisz, Regan, możemy jej pokazać? - Poczekaj - roześmiała się Regan. - Włóż to, Leah. - Wyciągnęła do niej rękę z eleganckim jedwabnym szlafrokiem z ciemnozielonej tafty, ozdobionym wyszywanymi barwnymi ptaszkami. - Nie mogłabym - zawahała się Leah, ale spojrzenie Nicole rozwiało jej wątpliwości. Zsunęła z siebie zwykłą muślinową sukienkę i po chwili, z oczami szeroko rozwartymi ze zdziwienia, poczuła dotyk jedwabiu. - Jaki miły. - Dobrze, a teraz stań tutaj - zakomenderowała Re-gan i zaczęła poprawiać pozę Leah przed wysokim lustrem, na którym wisiało prześcieradło. Efektownym gestem ściągnęła płótno z lustra. Leah początkowo nie zareagowała, gdyż w ogóle nie zrozumiała, kogo widzi przed sobą. Potem obróciła się, żeby sprawdzić, kto stoi z tyłu, ale odbicie też się poruszyło, więc znieruchomiała. Kobieta w lustrze była nie tylko urodziwa, lecz wręcz piękna. Długie, złocistobrązowe włosy spływały jej po ramionach aż na plecy, a wielkie, intensywnie zielone oczy nadawały wyraz regularnej, owalnej twarzy z pełnymi, zmysłowymi ustami. Leah nieufnie sięgnęła dłonią do policzka, żeby się uszczypnąć. Chwilę potem padła z wra- żenia na łóżko. Regan i Nicole śmiały się do rozpuku. - Chyba nam się udało - powiedziała Regan z triumfem i dumnie podniosła głowę. - Musimy ją komuś pokazać. Tak na próbę, natychmiast. - Jeszcze za wcześnie - ostrzegła Nicole. - Chodź, Leah - powiedziała Regan, biorąc ją za rękę. Poprowadziła podopieczną przez nie znaną jej część domu. Szły przez długie korytarze i obszerną jadalnię. - Czy ten dom gdzieś się kończy? - Nauczysz się, jak po nim chodzić. Teraz idziemy do gabinetu Travisa. - To brat Wesleya? Regan parsknęła śmiechem.

- Zwykle to Wesley jest dla wszystkich „braciszkiem Travisa". - Dla mnie nie - stanowczo oświadczyła Leah. Travis siedział za olbrzymim biurkiem, przed sobą miał otwarte księgi rachunkowe. Towarzyszył mu jeden z urzędników. Regan popchnęła Leah przed biurko, urzędnik podniósł głowę i otworzył usta ze zdziwienia. Travis spojrzał na niego i przeniósł wzrok na Leah. - Dobry Boże! - powiedział, zasysając powietrze przez zęby. - To przecież nie... - To ona - z dumą powiedziała Regan. - Niech przyniosą nam herbatę, a ty przestań wytrzeszczać gały! - nakazał Travis urzędnikowi. - Siadaj, Leah... tak masz na imię, prawda? Leah skromnie przysiadła na podsuniętym przez Travisa tapicerowanym krześle, jakby zawsze traktowano ją jak damę. Szlafrok nieco jej się rozchylił, odkrywając sporą część dekoltu, który Travis mierzył wzrokiem z ukontentowaniem. W końcu podniósł oczy i napotkał groźne spojrzenie Regan. - Trochę urosła tu i ówdzie, co? - rzucił, szczerząc zęby. Zaraz też dwie służące wniosły herbatę, a kamerdyner srebrną tacę. Wrócił urzędnik Travisa i natychmiast za- gapił się na Leah. - Wynocha, wy wszyscy - zarządził Travis. Leah siedziała bez ruchu i odwzajemniała wszystkie spojrzenia, ciekawa, kim są tamci ludzie i na czym polega ich praca. Kiedy służba opuściła gabinet, Travis nalał herbaty dla Leah i z wielką uprzejmością podał jej maleńką porcelanową filiżankę. - Jestem głodna - powiedziała Leah i hałaśliwie podsunęła krzesło do biurka, tam gdzie stała taca z ciastkami i kanapkami. Głośno wessała herbatę przez zęby, odstawiła mokrą filiżankę na blat, potem złapała trzy ciasteczka naraz, rozgniotła je na spodku, nalała śmietanki ze srebrnego dzbanka i łyżeczką od herbaty zaczęła zajadać tę masę. W połowie tej czynności podniosła głowę i zauważyła, że Travis, Regan i Nicole dziwnie się na nią gapią. Nicole pierwsza doszła do siebie. - Chyba mamy przed sobą jeszcze trochę pracy - powiedziała spokojnie i upiła łyczek herbaty. - To pracujcie - burknął Travis. Leah pałaszowała swoje danie. Trzy dni później Leah zaklinała się, że nie znosi tych maleńkich filiżanek i spodeczków, które co prawda ślicznie wyglądają, ale zupełnie nie trzymają się rąk. Regan odgrażała się, że ją zamorduje, jeśli jeszcze jedna sztuka kosztownej importowanej porcelany rozleci się na kawałki, więc Leah ze wszystkich sił starała się nauczyć, jak sobie z tym radzić. - Co za różnica, jak jesz, dopóki jedzenie wpada ci do środka? - uniosła się, kiedy Nicole skorygowała jej sposób posługiwania się widelcem. - Pomyśl o Wesleyu - Nicole przywołała zdanie-klucz, które nigdy nie zawodziło. Wesleyem można było Leah zmuszać do cierpliwości i zachęcać do nauki niezbędnych manier. Obie z Regan wydobyły zresztą od niej całą historię znajomości z Wesem i wiecznej do niego miłości. Po dwóch miesiącach pobytu Leah na plantacji Stanfordów, w rzece znaleziono zwłoki jej ojca. Travis opłacił piękny pogrzeb. Pierwszy raz od ślubu z Wesleyem Leah zobaczyła braci i siostry. Wszyscy przybrali na wadze, lgnęli do ludzi, którzy wzięli ich do domów; poza tym żadne z ich nie miało ani jednego sińca. Na widok Leah robili

wielkie oczy, niezupełnie pewni, kogo mają przed sobą, a potem wrócili do swoich nowych rodzin. Leah roniła łzy radości, ciesząc się ich szczęściem. Raz spojrzała ponad trumną ojca i pochwyciła spojrzenie pięknej młodej kobiety. Zanim jednak przyjrzała się jej dokładnie, Regan dźgnęła ją w bok i Leah odwróciła głowę. Po chwili już tej kobiety nie zobaczyła. - Kto to był? - spytała później. - Kimberly Shaw - drętwo odpowiedziała Regan. Kobieta, dla której miał być Wesley, pomyślała Leah, odczuwając zadowolenie. Miał być dla niej, ale to ja go mam. Spotkanie z Kimberly zmobilizowało Leah do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Chciała zadowolić Wesleya, kiedy wróci na wiosnę. Leah swobodnie odstawiła spodeczek z filiżanką, jakby zawsze umiała elegancko jeść i pić, pochyliła się do Travisa i przesłała mu uroczy uśmiech. - Czy sądzisz, że ta nowa odziarniarka do bawełny przyspieszy produkcję? A czy rynek na bawełnę nie załamie się przez to tak, jak tytoniowy? Regan i Nicole rozparły się na krzesłach i z przyjemnością obserwowały swą protegowaną. Miesiące pracy owocowały, egzamin wypadał pomyślnie. Żadna z nich nigdy nie próbowała tłumaczyć Leah, o czym rozmawiać, jedynie jak wymawiać słowa. Zaskoczyło je więc, że dziewczynę najbardziej zainteresowała praca na plantacji. Ale przecież było to oczywiste. Leah nie umiała czytać, a one jej tego nie uczyły, rozmawiała więc o tym, co znała z doświadczenia. Regan pomyślała z niesmakiem, że Travisa to bierze. Czasem, kiedy mówiła mu o kłopotach z utrzymaniem domu, widziała w jego oczach mgłę znudzenia, kiedy jednak Leah wypytywała o jego ukochane uprawy, konie i kuźnię, Travis cały zamieniał się w słuch. - Rano - mówił właśnie - możesz jechać ze mną i rzucić okiem na tytoń. - Nie - cicho sprzeciwiła się Nicole. - Jutro Leah wraca ze mną do domu. Za długo mnie tam nie było, a już czas, żeby ją ubrać. - Jak na mój gust, to ona jest ubrana - oświadczył Travis, akceptująco przyglądając się głęboko wyciętej muślinowej sukience. - Travis - ostrzegawczo rzuciła Regan, gotowa powiedzieć mu, co sądzi o spojrzeniach, jakimi częstował Leah. Nicole roześmiała się i przerwała kłótnię w zarodku. - Nie, Leah musi jechać ze mną. W końcu przysłano te materiały, które zamówiłam, a krawcowa jest tam. Poza tym, zacznę ją uczyć, jak gospodarować na plantacji. Musi zacząć od czegoś mniejszego niż ten twój kolos, Travisie. Travis zrobił złą minę, ale zaraz się uśmiechnął i pocałował Leah w rękę. - Będzie mi tutaj bardzo brak twojej miłej buzi, ale Clay się tobą zaopiekuje. Potem Regan weszła z Leah do sypialni Wesa. - Nicole ma u siebie całą armię francuskich szwaczek. Razem z Clayem była w zeszłym roku we Francji i sprowadziła stamtąd mnóstwo ludzi, których znała, kiedy jeszcze tam mieszkała. Jej krawcowa szyła dla królowej. A teraz śpij dobrze, bo rano wyjeżdżasz. Dobranoc. Leah zdjęła sukienkę, przerobioną ze starego stroju Nicole, włożyła czystą koszulę nocną i wślizgnęła się do łóżka. Pomyślała, że to dopiero lipiec. Czekała ją jeszcze zima i dopiero wiosną Wesley miał do niej wrócić. Dotknęła swych puszystych, czystych włosów ze świadomością, że wygląda teraz zupełnie inaczej niż przedtem, i modliła się, żeby zadowolić męża. Najbardziej ze wszystkiego na świecie

pragnęła, żeby Wesley był z niej zadowolony. - Będę dla ciebie najlepszą żoną świata - szepnęła jeszcze i zasnęła. Rano, tuż przed świtem, Travis odprowadził Nicole i Leah na przystań. Przez pięć miesięcy, spędzonych w tym miejscu, Leah prawie nie widziała plantacji, tyle co z okna. Nieustannie spędzała czas z Regan i Nicole, ucząc się eleganckiego chodzenia, wymowy, zachowania przy stole, siedzenia, stania i wielu innych potworności, wymyślonych jakby specjalnie dla niej. Na przystani Travis pochylił się i pocałował ją w policzek. Leah dotknęła tego miejsca na twarzy i spojrzała na niego zdziwiona. - Będzie nam ciebie brakowało - zawołał, kiedy przewoźnik pomógł jej wejść na łódź. Z uśmiechem machała dłonią, póki przystań nie zniknęła jej z oczu. Pomyślała, że było jej tam cudownie, a wszyscy traktowali ją ciepło, uprzejmie i z mnóstwem sympatii. Chwilami niemal zapominała jak to jest, kiedy czuje się gniew przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Odwróciła się do Nicole, czując na sobie jej baczne spojrzenie. - Gdyby jeszcze przyjechał Wesley, byłoby tak, że lepiej już nie może być - powiedziała ze śmiechem i uściskała ją. - Mam nadzieję, że się nie mylisz - mruknęła Nicole właściwie do siebie samej, i spojrzała w inną stronę. 4 Na przystani plantacji Arundel na Nicole czekali z powitaniem dwaj identyczni chłopcy, sześciolatkowie, i mniej więcej siedemnastoletnie bliźnięta, które przedstawiono Leah jako Alexa i Amandę. Clay nie mógł się doczekać, kiedy inni przestaną obściskiwać jego żonę, wreszcie wziął ją w ramiona i zakłopotał niezwykle namiętnym pocałunkiem, po czym oboje odeszli, patrząc sobie w oczy i prowadząc po jednym z chłopców. - Oni tak zawsze - mruknął Alex z lekkim niesmakiem. - Oni się kochają, ty idioto - prychnęła Amanda i zwróciła się do Leah: - Czy chciałabyś obejrzeć dostarczone materiały? Wujek Clay mówił, że są dla ciebie. - Osobiście mam lepsze rzeczy do roboty, jeśli panie pozwolą - oświadczył Alex, dosiadł pięknego deresza i odjechał. - Nie potrzebujemy go - powiedziała Amanda. -Chodź, musimy się pośpieszyć. Madame Gisele robi się okropna, kiedy musi na kogoś czekać. Ale gdyby za bardzo tobą chciała rządzić, przypomnij jej, że może wrócić do Francji. To ją ucisza, przynajmniej na kilka minut. Amanda i Leah szły razem, pierwsza nieustannie szczebiotała, druga przyglądała się z zainteresowaniem porannemu rozgardiaszowi. Ludzie wychodzili na dwór i wchodzili do budynków, które jakby wyrastały setkami. Leah o wszystko pytała. - Dom nadzorcy, czworaki, lodownia, stajnie, kuchnia - informowała Amanda. - Madame czeka na nas na górze. - pociągnęła Leah przez ganek na tyłach wielkiego ceglanego domu, a potem po pięknych schodach w środku. Mijały stoliki ze świeżo ściętymi kwiatami. - Mamusia, to znaczy Nicole, lubi wokół siebie dużo kwiatów. Jesteśmy, madame - powiedziała Nicole do drobniutkiej kobiety z wielkim nosem i pełnymi żaru czarnymi oczami. - Nie spieszyło wam się - powiedziała madame Gisele w tak dziwny sposób, że Leah ledwie ją zrozumiała.

- Ona ma taki akcent - szepnęła Amanda. - Ja też się musiałam przyzwyczajać. - Uciekaj! - zakomenderowała madame. - Mamy przed sobą mnóstwo pracy, a ty nam tu zawadzasz. - Już idę- powiedziała Amanda ze śmiechem, dygnęła i opuściła pokój. - Nieznośna dziewczyna! - wybuchnęła madame, ale w jej głosie zabrzmiała nutka sympatii dla Amandy. Przeniosła wzrok na Leah i zaczęła ją w myślach obmierzać. - No tak, dobra figura, trochę szeroka w biuście, ale twój mąż to lubi, co? Leah uśmiechnęła się, spłonęła rumieńcem i zaczęła studiować tapetę w pokoju na poddaszu. - Podejdź bliżej, nie stój tam. Mamy dużo pracy. Pokaż mi, co ci się podoba, to będziemy mogły zacząć. - Wykonała gest w kierunku półek, zajmujących całą jedną ścianę. Były pełne zwojów i bel materiału. Leah wysunęła palec, żeby dotknąć granatowego aksamitu. - Ja... nie wiem - powiedziała. - Wszystko mi się podoba. Nicole i Regan zwykle... - Och! - przerwała jej madame Gisele. - Madame Regan tutaj nie ma, a Nicole bez wątpienia znalazła się w szponach namiętności i spędza czas z tym wspaniałym mężczyzną. Przez kilka dni nie będzie z niej żadnego Pożytku. No i już! Dlatego musisz się nauczyć polegać na sobie. Stań prosto! Żadna suknia nie ułoży się właściwie, Jeśli będziesz kulić ramiona. Miej w sobie trochę dumy. Jesteś piękną kobietą, masz bogatego, przystojnego męża, który niedługo wróci, a teraz sprawimy ci olśniewające kreacje. Masz tyle powodów do dumy, więc okaż to! Tak, pomyślała Leah. Ona ma całkowitą rację. Naprawdę mogę być z niejednego dumna. Obróciła się w stronę materiałów. - Ten mi się podoba. - Wskazała rdzawy aksamit. - Dobrze. I który jeszcze? - Ten. I ten... i jeszcze ten. Madame Gisele przystanęła nieco z tyłu, spojrzała na Leah i roześmiała się krótko: - Może i wyglądasz na przestraszoną, ale tak naprawdę to nikogo się nie boisz, co? Leah zaczęła się poważnie zastanawiać. - Nicole i Regan są takie pewne siebie. Wszystko robią doskonale. - Urodziły się do życia w dostatku... ale tacy ludzie, jak ty i ja... muszą się tego uczyć. Pomogę ci, oczywiście, jeśli się nie boisz ciężkiej pracy. Leah tylko się uśmiechnęła, przypominając sobie ciężar uprzęży na ramionach. - Ludzie, którzy mieszkają w takich domach, nie wiedzą nawet, czym naprawdę jest praca. - Ty będziesz wiedzieć - roześmiała się madame Gisele. - Na pewno będziesz. Dla Leah nastąpiły dni niezliczonych przymiarek, i poddawania się woli madame. - Bielizna! - powtarzała bez końca mała kobietka. - O noszeniu na co dzień jedwabiu na tej paskudnej plantacji możesz zapomnieć, ale pod spodem będziesz prawdziwą damą. Początkowo Leah szokowały półprzezroczyste stroje z indyjskiej bawełny, ale wkrótce je polubiła. Madame i jej pomocnice przygotowały wspaniały zestaw strojów, z wieloma zwykłymi sukienkami z wzorzystego muślinu i kilkoma kreacjami z jedwabiu i aksamitu, żeby w Kentucky Leah mogła pokazać się w towarzystwie, jakiekolwiek by ono było. Niezmiennie też madame pracowała nad jej pewnością siebie.

- Teraz nazywasz się Stanford i masz prawo do przywilejów, które wiążą się z tym nazwiskiem. Leah całkiem nieświadomie zaczęła się prościej trzymać, a po miesiącu zachowywała się tak, jakby zawsze schodziła na posiłek do jadalni i nosiła aksamitne suknie. Kiedy skończyły się jesienne żniwa, Clay mógł pozwolić sobie na odpoczynek i zaczął spędzać więcej czasu z Leah. Każdego ranka wychodzili razem na naukę konnej jazdy. - Lubię ją - powiedział któregoś wieczoru Clay do Nicole. - Jest taka poważna, zawsze chce być uprzejma i natychmiast próbuje się wszystkiego nauczyć. - To dla Wesleya - powiedziała cicho Nicole, odrywając wzrok od szycia, rozłożonego na kolanie. - Zostawił ją po ich pierwszej nocy, wyjechał zaraz po ślubie, a ona i tak widzi w nim pępek świata. Mam nadzieję... - Że co? - spytał Clay. - Wesley jest bardzo podobny do Travisa. Kiedy któryś z nich wbije sobie coś do głowy, bardzo trudno jest skłonić go do zmiany zdania. - A o co ci chodzi? - O Kimberly. Clay prychnął z niesmakiem. - Los go strzegł, że nie ożenił się z tą wiedźmą. Kimberly sądzi, że cały świat powinien jej padać do stóp i, niestety, zwykle tak się dzieje. - Najczęściej za sprawą Wesleya. Nie wydaje mi się, żeby zapomniał ją bez trudu. - Zapomni - powiedział Clay chichocząc. - Wes nie jest głupi. Kiedy spędzi kilka tygodni z taką pięknością jak Leah, nie przyjdzie mu nawet do głowy, że ktoś Podobny do Kimberly kiedykolwiek istniał. Nicole miała własne zdanie na temat głupoty mężczyzn, widzących ładną kobietę, ale zachowała je dla siebie. W milczeniu wzięła się z powrotem do szycia. . . Zimą, kiedy tempo prac na plantacji zmalało, Leah odkryła tkanie. Nicole pokazała jej dom, w którym mieścił się warsztat tkacki, od którego Leah w ogóle nie mogła oderwać wzroku. Spod kobiecych dłoni wychodziły przepiękne tkaniny i kapy. Fruwały czółenka, płynnie poruszały się pedały. Było to fascynujące. - Chcesz spróbować, jak się pracuje na krośnie? - spytała postawna blondynka, niejaka Janie Langston. - Nie jestem pewna, czy potrafię - odparła Leah z wahaniem. Miała wrażenie, że na krośnie są tysiące wątków. Metalowy grzebień, przymocowany do drewnianej listwy, przekładał je przez sznurkowe pętle. - Może jednak spróbujesz - zachęcała Janie, kiedy Leah z szacunkiem dotknęła utkanego kawałka. - Chętnie - zdecydowała się Leah. Nicole oprowadzała ją jeszcze po innych częściach posiadłości, ale Leah niewiele z tego widziała. Jej myśli cały czas krążyły wokół widzianych materiałów. - Naprawdę sądzisz, że umiałabym coś takiego zrobić? - spytała Leah w chwili, gdy teoretycznie powinny ją zajmować mleczne krowy. Dojenia krów miała dość, odkąd nauczyła się chodzić, więc ten widok nie wzbudził jej zainteresowania. Gdyby za to mogła stworzyć coś równie pięknego... - Tak. Chciałabyś teraz wrócić do warsztatu? Oczy Leah zabłysły. Przez następne kilka miesięcy rzadko oddalała się na więcej niż kilka metrów od Janie, która uczyła ją dosłownie wszystkiego: pielęgnacji i strzyżenia owiec, barwienia

wełny, przygotowywania krosna do pracy i samego tkania. Leah chwytała wszystko w okamgnieniu, jakby urodziła się z czółenkiem w dłoni. Wieczorami siadywała przy kołowrotku. Nauczyła się, jak prząść, by nitka była równa i cienka. We dnie ustawiała stołek przy krośnie z osnową i bezbłędnie splatała wątki według zawiłych wzorów Janie, ani na chwilę nie tracąc cierpliwości. W styczniu Janie powiedziała jej, że przyszedł czas na wymyślanie własnych wzorów. - Ale ja nie umiem czytać - powiedziała Leah. - Inne tkaczki też nie umieją. Najpierw musisz nauczyć się rysowania swojego wzoru. W następnych tygodniach Nicole dwukrotnie zastała Leah śpiącą nad stołem, pokrytym skomplikowanymi ornamentami. Budziła ją i odprowadzała do łóżka. Po drugim takim zdarzeniu Clay zaprosił rano Leah do swego gabinetu. - Może ucieszy cię taki prezent - powiedział, wręczając jej tomisko oprawne w niebieską skórę. - Ale ja nie... - zaczęła. - Otwórz. Zobaczyła białe stronice i spojrzała na Claya ze zdziwieniem. Clay stanął obok niej. - Na oprawie jest napis „Plantacja Arundel". Co roku daję do zrobienia kilka takich tomów, żeby mieć w czym prowadzić księgi rachunkowe. Nicole opowiedziała mi o twoich wzorach tkackich, więc pomyślałem, że może jeden przyda ci się do rysowania. Będziesz mogła zabrać taką księgę do Kentucky. Ku całkowitemu zaskoczeniu Claya, Leah opadła na krzesło, mocno przycisnęła tom do siebie i zaczęła płakać. - Czy zrobiłem coś nie tak? - spytał niepewnie. - Nie podoba ci się podarunek? - Wszyscy są dla mnie tacy mili - szlochała Leah. - Wiem, że to z powodu Wesleya, ale i tak... Clay ukląkł przed nią i wziął ją delikatnie pod brodę. - Chcę, żebyś dobrze posłuchała tego, co ci powiem. I masz w to uwierzyć. Początkowo rzeczywiście wzięliśmy cię dlatego, że Wes się z tobą ożenił, ale już od wielu miesięcy całkiem o tym zapomnieliśmy. Nicole, ja, i nasze dzieci, bardzo cię polubiliśmy. Przypomnij sobie, jak opiekowałaś się chłopcami, kiedy złapali odrę na święta. Dobrocią i miłością odpłaciłaś nam z nawiązką za to, co my zrobiliśmy dla ciebie. - Ale was wszystkich tak łatwo kochać - odpowiedziała przez łzy. - Wy daliście mi wszystko, a ja tak mało zrobiłam dla was. Clay wstał ze śmiechem. - No dobrze, jesteśmy kwita. I nie chcę więcej słyszeć o tym, ile dla ciebie zrobiliśmy. A teraz muszę wziąć się do pracy. Leah zerwała się i spontanicznie zarzuciła mu ręce na szyję. - Dziękuję za wszystko. Clay odwzajemnił uścisk. - Gdybym wiedział, że tak mi to wynagrodzisz, darowałbym ci tę plantację. No, wracaj teraz do krosien. Z uśmiechem na twarzy Leah opuściła gabinet. W lutym przyjechali po nią Regan i Travis. - Miałeś ją już wystarczająco długo - powiedział Tra-vis do Claya i obdarzył Leah szerokim uśmiechem. Regan wypomniała mu wcześniej z lekką dezaprobatą, że gdy