RICHARD A. KNAAK, MEL ODOM
ARCHIWUM
KSIĘGA I
TŁUMACZYŁA: DOMINIKA REPECZKA
2013
INNE KSIĄŻKI:
http://catshare.net/folder/xljG2LRENtJ4aJJz
http://ul.to/f/6fsnui
http://rapidu.net/folder/9811934862
SPIS TREŚCI
SPIS TREŚCI
Richard Knaak DZIEDZICTWO KRWI
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
SZEŚĆ
SIEDEM
OSIEM
DZIEWIĘĆ
DZIESIĘĆ
JEDENAŚCIE
DWANAŚCIE
TRZYNAŚCIE
CZTERNAŚCIE
PIĘTNAŚCIE
SZESNAŚCIE
SIEDEMNAŚCIE
OSIEMNAŚCIE
DZIEWIĘTNAŚCIE
DWADZIEŚCIA
EPILOG
Mel Odom CZARNA DROGA
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
SZEŚĆ
SIEDEM
OSIEM
DZIEWIĘĆ
DZIESIĘĆ
JEDENAŚCIE
DWANAŚCIE
TRZYNAŚCIE
CZTERNAŚCIE
PIĘTNAŚCIE
SZESNAŚCIE
SIEDEMNAŚCIE
OSIEMNAŚCIE
DZIEWIĘTNAŚCIE
DWADZIEŚCIA
DWADZIEŚCIA JEDEN
DWADZIEŚCIA DWA
DWADZIEŚCIA TRZY
DWADZIEŚCIA CZTERY
DWADZIEŚCIA PIĘĆ
EPILOG
Richard Knaak
DZIEDZICTWO KRWI
JEDEN
Czaszka uśmiechała się do nich krzywo, jakby chciała radośnie zaprosić, by dołączyli
do niej we trzech, na wieczność.
- Wygląda na to, że nie jesteśmy tu pierwsi - mruknął Sadun Tryst. Stuknął lekko
czaszkę ostrzem noża, od czego bezcielesny czerep się zachybotał. Dopiero teraz można było
dostrzec, że głowę ich poprzednika przebił kolec, który utrzymywał ciało, aż odpadło i
zmieniło się w bezładny stos kości na podłodze.
- A myślałeś, że będziemy? - szepnęła zakapturzona postać.
Podczas gdy Sadun był umięśniony i żylasty, a przy tym smukły jak nie przymierzając
akrobata, to Fauztin sylwetką przypominał szkielet. Mag Vizjerei poruszał się niczym zjawa.
Dotknął czaszki świecącym palcem.
- Żadnej magii. Tylko prostacka, aczkolwiek efektywna mechanika. Nie ma się czego
obawiać.
- No chyba że to twoja głowa znajdzie się na następnym kołku.
Vizjerei pociągnął za rzadką kozią bródkę i przymknął skośne oczy, jakby chciał w ten
sposób potwierdzić, że przyjął do wiadomości stwierdzenie towarzysza. Sadun z wyglądu, a
bywało, że i z charakteru, przypominał niegodną zaufania łasicę, Fauztin zaś był jak
zasuszony kocur. A to, że bez ustanku drgał mu czubek nosa, pod którym zwisały wąsy, tylko
wzmacniało podobieństwo.
Żaden z tych dwóch nie cieszył się kryształową reputacją, ale Norrek Vizharan
powierzyłby im swoje życie i po prawdzie kilkakrotnie to uczynił. Był wojownikiem
zaprawionym w bojach, lekko posiwiałym. Podszedł do towarzyszy i popatrzył przed siebie,
gdzie rozległe ciemności sugerowały istnienie znaczniejszej komnaty. Jak do tej pory
przeszukali już siedem różnych poziomów i ku swemu zaskoczeniu nie znaleźli niczego poza
najbardziej prymitywnymi z pułapek.
Wszystkie te poziomy okazały się też pozbawione jakichkolwiek skarbów, co dla
niewielkiej grupy poszukiwaczy stanowiło głębokie rozczarowanie.
- Jesteś pewien, że nie ma tu śladów magii, Fauztin? Nic a nic?
Kocia twarz czarodzieja, do połowy ukryta pod obszernym kapturem, pomarszczyła
się jeszcze bardziej w wyrazie łagodnej urazy. Szerokie ramiona sutego płaszcza sprawiały, że
Fauztin wyglądał niesamowicie, niemal jak istota nadprzyrodzona, szczególnie że górował
wzrostem nad potężnie umięśnionym Norrekiem, który do niskich nie należał.
- Czy naprawdę musiałeś pytać, przyjacielu?
- No bo sensu w tym nie ma! Tych kilka żałosnych pułapek, na które natrafiliśmy, nie
mogło nas powstrzymać przed dotarciem do głównej krypty. Po co zadawać sobie tyle trudu,
by to wszystko wydrążyć w ziemi, żeby potem zostawić tak otwarte?!
- Nie powiedziałbym, że pająk wielki jak moja głowa jest żałosny - wtrącił kwaśno
Sadun, odruchowo przeczesując dłonią długie, choć rzednące już czarne włosy. - Szczególnie
że akurat na mojej głowie siedział...
Norrek zignorował uwagę kompana.
- Jest tak, jak myślę? Przybyliśmy za późno? Znowu będzie jak w Tristram?
Kiedyś, pomiędzy jednym zaciągiem a drugim, poszukiwali skarbów w małej wsi
zwanej Tristram. Legenda głosiła, iż w podziemiach strzeżonych przez demony spoczywa
skarb tak cenny, że ci, którzy go odnajdą, staną się bogaci niczym królowie. Norrek wraz z
przyjaciółmi udali się do Tristram, weszli do labiryntu pod osłoną nocy, niezauważeni przez
tamtejszych mieszkańców...
Po wielu trudach, gdy stawili już czoła najdziwniejszym potworom i o włos uniknęli
śmiertelnych pułapek, odkryli, że ktoś przed nimi wyczyścił podziemny labirynt ze
wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość. Dopiero gdy wrócili do wioski, poznali gorzką
prawdę. Nie dalej jak kilka tygodni wcześniej do podziemi zszedł potężny bohater i pokonał,
jak wieść niosła, straszliwego demona Diablo. Nie tknął wprawdzie ni złota, ni klejnotów, ale
poszukiwacze przygód, którzy zjawili się wkrótce potem, nie wahali się korzystać z owoców
jego zwycięstwa i wynieśli wszystko, co tylko znaleźli. Norrek z kompanami przybyli kilka
dni za późno, co pozbawiło ich wszelakiej nagrody za poczynione wysiłki.
Norrek nie znalazł też pocieszenia w słowach jednego z wieśniaków, który
niekoniecznie zachował zdrowe zmysły. Ostrzegł on trójkę najemników, że bohater,
nazywany Wędrowcem, nie pokonał Diablo, ale przez przypadek uwolnił potężne zło z
podziemnego więzienia. Norrek rzucił Fauztinowi pytające spojrzenie, które tamten
skwitował wzruszeniem ramion.
- Ludzie zawsze gadają o uwolnionych demonach i przerażających klątwach -
powiedział czarodziej, lekceważąc przerażenie w słowach i głosie wieśniaka. - Diablo
występuje w większości pogłosek krążących wśród prostaczków.
- I myślisz, że nie ma w tym ziarna prawdy? - Dzieciństwo Norreka pełne było
przerażających opowieści o Diablo czy Baalu, którymi starsi straszyli dzieci, żeby się
grzecznie zachowywały.
- A widziałeś kiedy demona na własne oczy? - prychnął Sadun Tryst. - Znasz kogoś,
kto widział?
Norrek ani nie widział, ani nie znał takiego, co widział.
- A ty, Fauztin? - spytał przyjaciela. - Powiadają, że Vizjerei może przyzwać demona
na swoje rozkazy.
- Gdybym mógł to zrobić, to myślisz, że męczyłbym się, łażąc po tych labiryntach i
grobowcach?
Te słowa, bardziej niż cokolwiek innego, przekonały Norreka, by włożyć opowieść
wieśniaka między bajki. Po prawdzie nie sprawiło to wojownikowi jakiejś szczególnej
trudności. Ostatecznie wtedy dla całej trójki liczyło się to samo, co teraz - bogactwo.
Niestety, wszystko wskazywało na to, że po raz kolejny skarby okażą się jedynie
iluzją.
Fauztin zajrzał w głąb korytarza, a jego osłonięta rękawiczką dłoń zacisnęła się
mocniej na czarodziejskiej lasce. Kryształ na wierzchołku, służący za źródło światła,
rozbłysnął mocniej.
- Miałem nadzieję, że się myliłem, ale teraz obawiam się, że masz rację. Nie, z
pewnością nie jesteśmy pierwszymi, którzy się tu zapuścili.
Wojownik zaklął pod nosem. W swoim życiu służył pod wieloma dowódcami,
głównie podczas krucjat z Zachodniej Marchii, i z licznych kampanii, z których, bywało,
ledwie uchodził cały, wyniósł jedno. Nie sposób dojść do niczego na tym świecie bez
pieniędzy. Awansował do stopnia kapitana, trzykrotnie był degradowany i przeszedł w stan
spoczynku dogłębnie zniesmaczony ostatnią klęską.
Wojna była rzemiosłem Norreka, odkąd dorósł na tyle, by unieść miecz. Kiedyś miał
nawet coś w rodzaju rodziny, ale teraz była ona równie martwa jak jego ideały. Wciąż uważał
się za przyzwoitego człowieka, lecz przyzwoitością nie da się napełnić żołądka. Musiał być
jakiś inny sposób, doszedł do wniosku Norrek...
I tak, ze swymi dwoma towarzyszami, wyruszył na poszukiwanie skarbów.
Choć tak jak Sadun, Norrek miał skórę poznaczoną bliznami, to pod każdym innym
względem przypominał bardziej chłopa niż wojownika. Miał szeroko osadzone brązowe oczy,
otwartą, również szeroką twarz o silnej szczęce. Pasował bardziej do motyki niż do miecza.
Ale choć czasem widział się z motyką, to doskonale wiedział, że trzeba było pieniędzy, by
kupić jakikolwiek skrawek ziemi. Ta wyprawa miała przynieść mu więcej bogactw, niż
potrzebował, więcej nawet, niż marzył.
A teraz wyglądało na to, że tylko marnował czas... znowu.
Obok Sadun Tryst podrzucił swój nóż w powietrze, a potem złapał go pewnie.
Powtórzył czynność dwa razy, najwyraźniej dumając nad czymś głęboko. Norrek bez trudu
mógł sobie wyobrazić, o czym tamten rozmyślał. Ta wyprawa ciągnęła się już od kilku
miesięcy. Podróżowali przez morze do północnego Kedżystanu, spali na deszczu i w zimnie,
błądzili po niewłaściwych szlakach i przeszukiwali puste jaskinie, jedli jakieś paskudztwa i
robactwo, gdy nie zdołali niczego upolować, a wszystko to przez Norreka, który przekonał
ich do tej żałosnej wyprawy.
Gorzej nawet, wyruszyli z powodu snu, snu, w którym pojawiał się poszarpany górski
szczyt, przypominający łeb smoka. Gdyby Norrek śnił o tym szczycie raz czy dwa, pewnie by
o wszystkim zapomniał, ale sen powtarzał się aż nazbyt często. Wszędzie, gdzie zagnała go
wojna, Norrek wypatrywał tego szczytu - daremnie. Aż nieoczekiwanie jeden z towarzyszy
broni, teraz już poległy, wspomniał o takim miejscu. Podobno było ono nawiedzone przez
duchy i ci, którzy zbliżyli się doń za bardzo, przepadali bez śladu albo po latach znajdowano
kości odarte z ciała.
Zarówno wtedy, jak i teraz Norrek Vizharan był przekonany, że przeznaczenie starało
się sprowadzić go tutaj.
Ale skoro to przeznaczenie, dlaczego wzywało go do grobowca, który został już
splądrowany?
Wejście było dobrze ukryte w skalnej ścianie, niemniej otwarte. I już to powinno
stanowić dla Norreka podpowiedź, tyle że nie chciał jej zauważyć. Nadzieje, obietnice
składane kompanom...
- Niech to. - Kopnął najbliższą ścianę i tylko dzięki wzmocnionemu butowi nie
połamał sobie palców. Cisnął miecz na ziemię i nie przestawał przeklinać własnej naiwności.
- W Zachodniej Marchii jakiś nowy generał zaciąga najemników - podsunął Sadun. -
Mówi, że ma wielkie ambicje...
- Dość już wojen - mruknął Norrek, próbując zignorować ból, który przepływał mu
przez stopę. - Dość umierania dla cudzej chwały.
- Myślałem tylko...
Tyczkowaty czarodziej postukał laską o ziemię, aby zwrócić na siebie uwagę
towarzyszy.
- Skoro już tutaj dotarliśmy, głupotą byłoby nie zajrzeć do głównej komnaty. Może ci,
którzy byli tu przed nami, zostawili trochę błyskotek lub monet. Przecież w Tristram
znaleźliśmy kilka złotych monet. Nie zaszkodzi przecież się tu rozejrzeć, czyż nie, Norreku?
Norrek wiedział doskonale, że tak naprawdę czarodziej próbuje jedynie złagodzić
gorycz ich porażki, ale dał się przekonać. Kilka złotych monet to tak naprawdę wszystko,
czego potrzebował. Wciąż był dość młody, aby się ożenić, zacząć nowe życie, może nawet
doczekać się rodziny.
Norrek podniósł miecz, ważąc w dłoni broń, która tak dobrze mu służyła przez wiele
lat. Czyścił ją i ostrzył, był z niej dumny, ponieważ stanowiła jedną z niewielu rzeczy, które
należały do niego tak naprawdę. Na jego twarzy odmalowało się zdecydowanie.
- Chodźmy.
- Jak na kogoś, kto rzadko używa słów, zawsze wiesz, co powiedzieć.
- A ty stanowczo używasz ich zbyt wiele, jak na kogoś, kto nie ma nic do powiedzenia.
Przyjacielska sprzeczka pomogła Norrekowi uspokoić skołatane myśli. Przypomniała
mu czasy, gdy ich trójka przetrwała znacznie cięższe chwile.
Rozmowa urwała się, gdy zbliżyli się do pomieszczenia, które musiało być ostatnią,
najważniejszą komnatą podziemi. Fauztin nakazał im się zatrzymać, popatrując przy tym na
kryształ na końcu laski.
- Zanim pójdziemy dalej, lepiej zapalcie pochodnie.
Oszczędzali pochodnie na wypadek trudności, dotąd doskonale oświetlała im drogę
laska Fauztina. Czarodziej nie powiedział nic więcej, ale krzesząc ogień, Norrek zastanawiał
się, czy Vizjerei wykrył ślad magii albo zaklęć, bo jeśli tak, to może pozostały tam jeszcze
jakieś skarby...
Norrek zapalił swoją pochodnią żagiew Saduna. A gdy już mieli pewniejsze źródło
światła, podjęli marsz.
- Przysięgam - mruknął Sadun chwilę później - przysięgam, że włosy na karku stanęły
mi dęba!
Norrek też to czuł. Żaden z wojowników nie zaprotestował, gdy mag przejął
prowadzenie. Klany z Dalekiego Wschodu od dawien dawna zgłębiały tajniki magii, a lud
Fauztina zajmował się tym najdłużej ze wszystkich. Jeśli pojawią się okoliczności
wymagające użycia magii, chudy czarodziej przyda się tam najbardziej. Norrek i Sadun będą
strzegli go przed innymi niebezpieczeństwami.
Ten układ zawsze się sprawdzał, jak dotąd.
W przeciwieństwie do ciężkich butów wojowników sandały Fauztina nie czyniły
żadnego dźwięku. Vizjerei wysunął laskę i Norrek zauważył, że kryształ mimo swej mocy nie
dawał rady oświetlić zbyt wiele. Tylko pochodnie sprawowały się jak należy.
- To jest stare i potężne. Nasi poprzednicy mogli nie mieć tyle szczęścia, jak
początkowo się wydawało. Wciąż jeszcze możemy odnaleźć skarb.
I nie tylko. Norrek zacisnął palce na rękojeści miecza, aż mu kostki pobielały. Pragnął
złota, ale pragnął też żyć, aby je wydawać.
Gdy światło laski przestało wystarczać, wojownicy wysunęli się do przodu. Nie
oznaczało to bynajmniej, że Fauztin nie będzie im służył wsparciem. Nawet teraz, Norrek był
tego pewny, czarodziej obmyślał najszybsze i najbardziej skuteczne zaklęcia przeciwko temu,
co mogli napotkać po drodze.
- Ciemno jak w grobie - narzekał Sadun pod nosem.
Norrek nie odpowiedział. Idąc kilka kroków przed swymi towarzyszami, miał być
pierwszym, który przekroczy próg komnaty. Mimo niebezpieczeństw, które mogły czaić się w
ciemnościach, czuł, że pomieszczenie go przyciąga, jakby ze środka niósł się zew...
Oślepiająca jasność pozbawiła wzroku wszystkich trzech poszukiwaczy skarbów.
- Bogowie! - warknął Sadun. - Nic nie widzę!
- Poczekaj - przestrzegł go czarodziej. - To przejdzie.
I tak też się stało, a gdy ich oczy przywykły do światła, roztoczył się przed nimi widok
niezwykły. Aż zamrugali, by się upewnić, że to nie wytwór wyobraźni.
Ściany pokryte były skomplikowanymi, zdobionymi klejnotami wzorami, w których
nawet Norrek Vizharan wyczuwał magię. Ułożone zostały z ogromnej ilości kamieni
szlachetnych wszelkiego rodzaju i rozświetlały komnatę zdumiewającą feerią barw. A poniżej
tych symboli przyciągało oczy to, po co przybyli trzej poszukiwacze. Sterty złota. Góry
srebra. Stosy drogocennych kamieni. Ich blask łączył się z refleksami słanymi przez magiczne
wzory, dzięki czemu w komnacie było jaśniej niż w dzień. Gdy tylko któryś z wojowników
poruszał pochodnią, światło nadawało pomieszczeniu nowy, niesamowity wymiar i jeszcze
bardziej zaskakujący wygląd. Lecz choć widok zapierał dech w piersiach, było coś, co
skutecznie ostudziło entuzjazm Norreka.
Na podłodze, jak okiem sięgnąć, walały się poszarpane, rozkładające się szczątki tych,
którzy przed Norrekiem i jego przyjaciółmi odnaleźli to przeklęte miejsce.
Sadun zbliżył pochodnie do najbliższych zwłok, odartych już z ciała, wciąż jednak
odzianych w resztki gnijącej skórzanej zbroi.
- Musieli tu stoczyć jakąś bitwę.
- Ci ludzie nie umarli w tym samym czasie.
Wojownicy popatrzyli na Fauztina, na twarzy maga zaś, zwykle pozbawionej wyrazu,
teraz malował się frasunek.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, Sadunie, że niektórzy z tych nieszczęśników nie żyją od dawna, może nawet od
stuleci. A ten obok ciebie należy do najświeższych. Niektórzy z tamtych są już tylko stosem
kości.
Szczuplejszy z weteranów wzruszył ramionami.
- W każdym razie na oko widać, że nie pomarli lekką śmiercią.
- Zatem... co ich zabiło?
- Spójrzcie tu - odezwał się Norrek. - Wygląda na to, że pozabijali się nawzajem.
Dwa trupy, na które wskazywał, trzymały broń zatopioną w swoich brzuchach. Jeden,
ze szczękami wciąż rozwartymi jakby w ostatnim krzyku przerażenia, nosił zbroję podobną
do tej na zmumifikowanych szczątkach u stóp Saduna. Drugi miał już tylko zetlałe skrawki
ubrania i kilka pasemek włosów na czaszce, pozbawionej skóry i ciała.
- Chyba jednak jesteś w błędzie. - Vizjerei lekko pokręcił głową. - Jeden z tych
wojowników jest znacznie starszy od drugiego.
Norrek byłby gotów się zgodzić, gdyby nie ostrze, tkwiące w tym, co zostało z
drugiego trupa. Zresztą śmierć tych dwóch przed wielu laty miała się nijak do obecnej
sytuacji.
- Fauztin, wyczuwasz coś? Czy są tu jakieś pułapki?
Chudzielec skierował laskę w stronę komnaty, trzymał tak przez chwilę, po czym
opuścił. Nie można było nie zauważyć niesmaku, jaki odmalował mu się na twarzy.
- Zbyt wiele tu przeciwstawnych sił, Norreku. Nie wiem, czego dokładnie szukać. Nie
wyczuwam bezpośredniego zagrożenia... na razie.
Obok Sadun niemal podskakiwał ze zniecierpliwienia.
- Zatem zostawiamy to wszystko i porzucamy marzenia czy też zaryzykujemy i
zabierzemy odrobinę tego wartego kilku imperiów skarbu?
Norrek i czarodziej wymienili spojrzenia. Żaden nie widział powodów, żeby się
wycofać, zwłaszcza że przed nimi piętrzyło się tyle bogactw. Weteran ostatecznie rozstrzygnął
problem, robiąc kilka kroków w głąb głównej komnaty. Gdy nie poraziła go błyskawica ani
nie powalił demon, Sadun i Vizjerei szybko dołączyli do towarzysza.
- Musi ich tu leżeć przynajmniej kilka tuzinów. - Sadun przeskoczył nad dwoma
szkieletami zastygłymi w śmiertelnej walce. - I to nie licząc tych, co się porozpadali na małe
kawałeczki...
- Sadun, zamknij gębę albo ja cię uciszę...
Teraz, kiedy stał wśród martwych poszukiwaczy skarbów, Norrek nie życzył sobie
dalszych rozmów na ich temat. Niepokoiło go, że tylu aż poległo tu gwałtowną śmiercią. Ktoś
z pewnością przeżył. Ale skoro tak, to dlaczego monety i inne skarby leżą nietknięte?
Zapomniał jednak o tych pytaniach, gdy dostrzegł, że za górami skarbów, w najdalszej
części komnaty, na końcu naturalnie uformowanych schodów znajduje się postument. Co
więcej, na tym postumencie spoczywały szczątki, wciąż odziane w zbroję.
- Fauztin... - Gdy mag zbliżył się do niego, Norrek wskazał podwyższenie. - Co o tym
sądzisz? - mruknął.
W odpowiedzi Fauztin jedynie ściągnął usta i ostrożnie zbliżył się do postumentu.
Norrek szedł tuż za nim.
- To by tyle wyjaśniało... - usłyszał szept Vizjerei. - Wyjaśniało, dlaczego jest tu tyle
sprzecznych sił, mocy o odmiennej charakterystyce, tyle znaków...
- O czym ty mówisz?
Czarodziej wreszcie spojrzał na Norreka.
- Chodź i zobacz sam.
Norrek posłuchał. Uczucie niepokoju, które już wcześniej go przepełniało, przybrało
na sile, gdy weteran zbliżył się do postumentu.
Spoczywały na nim bez wątpienia szczątki znacznego wojownika, choć z ubrania
nieboszczyka zostały tylko zetlałe resztki. Z cholewek przewróconych mocnych skórzanych
butów sterczały resztki spodni. Jakieś szczątki, prawdopodobnie jedwabnej koszuli, były
ledwie widoczne pod potężnym napierśnikiem opierającym się na żebrach. Poczerniałe
strzępy zdobnej królewskiej szaty zaścielały górną część katafalku. Płytowe rękawice i
półokrągłe karwasze sprawiały wrażenie, że ramiona nieboszczyka wciąż są okryte mięśniami
i skórą. Podobne złudzenie wywoływały naramienniki. Gorzej rzecz się miała z osłonami nóg,
te fragmenty pancerza leżały obok piszczeli, jakby ktoś je poruszył.
- Widzisz? - spytał Fauztin przyjaciela.
Norrek zmrużył oczy, niepewny, o co chodziło magowi. Poza tym, że zbroja
pomalowana była na niepokojący, acz przy tym znajomy odcień czerwieni, nie zauważył
niczego...
Nie było głowy. Ciało na postumencie nie miało głowy. Norrek zajrzał za
podwyższenie, ale i tam nie było żadnych śladów. Powiedział o tym czarodziejowi.
- Tak, dokładnie jak opisano... - Chudy mag przysunął się do podwyższenia aż nazbyt
chętnie, w opinii wojownika. Fauztin wyciągnął dłoń, ale w ostatniej chwili wstrzymał się
przed dotknięciem szczątków.
- Ciało ułożone jest tak, by szyja wskazywała północ. Głowa i hełm, pierwej
oddzielone od ciała w bitwie, zostały rozłączone w czasie i przestrzeni, aby położyć
ostateczny kres. Znaki mocy na ścianach miały być przeciwwagą i utrzymać mrok wewnątrz
ciała... ale... - Głos Fauztina zamarł, a Vizjerei wpatrywał się w szczątki na postumencie.
- Ale co?
Czarodziej potrząsnął głową.
- Nic, jak sądzę. Zapewne przebywanie tak blisko tego trupa rozstroiło moje nerwy
bardziej, niż chciałbym przyznać.
Norreka zdążyły już zirytować niejasne słowa przyjaciela, zgrzytnął zębami.
- Więc... kto to jest? Jakiś książę?
- Na Niebiosa, nie! Nie widzisz? - Palec w rękawiczce wskazał czerwony napierśnik. -
To zaginiony grobowiec Bartuka, pana demonów, mistrza najmroczniejszej magii...
- Bartuk Krwawy. - Te słowa wymknęły się z ust Norreka z westchnieniem zdumienia,
niewiele głośniejsze od szeptu. Bardzo dobrze znał opowieści o Bartuku, który wybił się
ponad innych magów, a potem zwrócił ku ciemności, ku demonom. Teraz szkarłat napierśnika
stał się zrozumiały, a zarazem bardziej przerażający. Był to kolor ludzkiej krwi.
W swym szaleństwie Bartuk, budzący strach nawet wśród demonów, które go kiedyś
kusiły, zwykł po każdej bitwie kąpać się we krwi pokonanych wrogów. Jego zbroja, kiedyś
złota, na zawsze została splamiona grzesznymi czynami swego właściciela. Bartuk równał z
ziemią miasta, dopuszczał się niewyobrażalnych potworności i nigdy by nie przestał - jak
mówiły opowieści - gdyby nie desperacki zryw jego brata Horazona i innych magów Vizjerei,
którzy wykorzystali wiedzę o starożytnej, bardziej naturalnej magii do pokonania okrutnika.
Bartuk i jego demon zostali zgładzeni, gdy niewiele już brakowało im do ostatecznego
zwycięstwa. Krwawemu magowi odrąbano głowę, gdy rzucał potężne kontrzaklęcie.
Horazon nie wierzył, iż śmierć ostatecznie złamie potęgę brata, nakazał więc, by ciało
Bartuka na zawsze znikło z ludzkich oczu. Norrek nie wiedział, czemu po prostu nie spalono
szczątków - on z pewnością by spróbował. Wkrótce potem zaczęły mnożyć się plotki
opisujące miejsca, gdzie miały niby spoczywać zwłoki Bartuka Krwawego. Wielu szukało
jego grobowca - zwłaszcza ci parający się czarną magią, którzy liczyli na pozostałości mocy -
lecz jak dotąd nikomu się to nie udało.
Vizjerei na pewno znał więcej szczegółów niż Norrek, ale weteran aż za dobrze
rozumiał, kogo właściwie znaleźli. Zgodnie z legendą Bartuk mieszkał przez jakiś czas wśród
ludu Norreka. Być może wśród tych, którzy wychowywali się z Norrekiem, był potomek
kogoś należącego do świty potwora. O tak, Norrek niejedno wiedział o spuściźnie tyrana.
Zadrżał i bez namysłu zaczął się cofać od postumentu.
- Fauztin... wychodzimy stąd.
- Ale, przyjacielu...
- Wychodzimy!
Czarodziej przez chwilę patrzył Norrekowi w oczy, a potem skinął głową.
- Być może masz rację.
Wdzięczny Norrek odwrócił się do drugiego z towarzyszy.
- Sadun! Zostaw to! Wychodzimy! Już...
Niedaleko pogrążonego w cieniu wejścia do komnaty coś się poruszyło. I nie był to z
pewnością Sadun Tryst. Trzeci członek grupy zajęty był ładowaniem do worka każdej
błyskotki, jaka nawinęła mu się pod rękę.
- Sadun! - warknął jego starszy kompan. - Rzuć worek! Szybko!
Coś przy wejściu szurnęło w ich stronę.
- Oszalałeś? - zaprotestował Sadun, nie zadając sobie trudu, by spojrzeć przez ramię. -
To wszystko, o Czym marzyliśmy!
Uwagę Norreka przykuł szmer. Wojownik nie potrafił określić źródła dźwięku,
zdawało się, że dochodzi z wielu stron naraz. Norrek przełknął nerwowo ślinę, bo przy
wejściu zamajaczył cień.
Puste oczodoły zmumifikowanego wojownika, którego ciało przekroczyli tuż za
progiem, zdawały się spoglądać prosto w przerażone oczy Norreka.
- Sadun! Spójrz za siebie!
To wreszcie zwróciło uwagę Saduna. Żylasty wojak natychmiast upuścił worek i
obrócił się, dobywając miecza. Jednak gdy zrozumiał zagrożenie, którego świadomi już byli
jego towarzysze, zbladł niczym płótno.
Podnosili się jeden po drugim, od przegniłych ciał po wyschnięte szkielety, wszyscy
ci, którzy przybyli do grobowca przed trójką przyjaciół. Teraz Norrek rozumiał już, dlaczego
nikt nie wyszedł stąd żywy i że on i jego towarzysze mogą wkrótce dołączyć do tych
przerażających szeregów.
- Kosoraq!
Szkielet stojący najbliżej czarodzieja znikł nagle w eksplozji pomarańczowych
płomieni. Fauztin skierował palec w stronę następnego, na wpół odzianego ghula, na którego
twarzy pozostało jeszcze trochę ciała. Powtórzył słowa mocy.
Nic się nie stało.
- Moje zaklęcie... - Zaskoczony Fauztin nie zauważył szkieletu po lewej, który uniósł
zardzewiały, ale nadal użyteczny miecz i najwyraźniej zamierzał pozbawić maga głowy.
- Uważaj! - Norrek odbił klingę i pchnął swoją w przeciwnika. Niestety, na próżno,
gdyż ostrze przeszło przez klatkę piersiową trupa, nie czyniąc mu żadnej krzywdy.
Zdesperowany, Norrek wymierzył ghulowi kopniaka, posyłając go na kolejnego nieumarłego.
Otaczały ich przeważające siły wroga, którego nie można było pokonać w normalny
sposób. Norrek widział, jak odcięty od przyjaciół Sadun wdrapał się na stos monet i stamtąd
próbował się bronić przed dwoma koszmarnymi wojownikami. Jeden był wysuszoną skorupą,
drugi szkieletem z ocalałym ramieniem. Kilku następnych już się zbliżało.
- Fauztin! Możesz coś zrobić?
- Spróbuję innego zaklęcia!
Po raz kolejny Vizjerei wypowiedział słowa mocy: tym razem walczący z Sadunem
nieumarli znieruchomieli. Tryst natychmiast skorzystał z okazji i ciął z całej siły.
Oba ghule rozpadły się na kawałki od pasa w górę, a ohydne resztki rozsypały się po
podłodze.
- Twoje moce wróciły! - zawołał Norrek znów pełen nadziei.
- Nigdy mnie nie opuściły. Obawiam się, że mogę użyć każdego czaru tylko raz. A
większość z tych, które mi zostały, wymaga czasu.
Norrek nie zdołał w żaden sposób odpowiedzieć na tę przerażającą wieść, bo jego
sytuacja stała się rozpaczliwa. Wymienił kilka ciosów z jednym, potem już z dwoma ze
zbliżającego się nieustannie szeregu nieumarłych. Ghule były dość powolne, za co Norrek
dziękował bogom, ale liczba i odporność na ciosy szybko przechyliła szalę zwycięstwa na
stronę upiornych strażników grobowca. Ci, którzy zaplanowali tę ostatnią pułapkę, wiedzieli,
co robią, każda drużyna powiększała szeregi nieumarłych obrońców. Norrek domyślał się,
skąd wzięli się pierwsi nieumarli. Już wcześniej zwrócił uwagę przyjaciołom, że chociaż
mijali pułapki i martwe stworzenia, aż do znalezienia czaszki na kolcu nie natrafili na żadne
ludzkie ciała. Pierwsza drużyna, która odkryła grób Bartuka, z pewnością straciła kilku
swoich członków po drodze do komnaty, nie spodziewając się nawet, że polegli towarzysze
staną się najgorszym koszmarem dla tych, którzy przeżyli. I tak, z każdą kolejną grupą,
przybywało strażników, a Norrek, Sadun i Fauztin wkrótce mieli do nich dołączyć.
Zmumifikowany trup zamachnął się, mierząc w lewe ramię Norreka, wojownik użył
pochodni, by podpalić wysuszone ciało, zmienił w ten sposób zombie w płonącą żagiew.
Choć ryzykował, że zrani się w stopę, Norrek kopnął trupa, posyłając go ku następnemu
przeciwnikowi.
Ale mimo tych sukcesów horda nieumarłych spychała ich w głąb komnaty krok po
kroku.
- Norrek! - wołał Sadun. - Fauztin! Atakują mnie z każdej strony!
Towarzysze nie mogli mu jednak pomóc, obaj znajdowali się w identycznym
położeniu. Czarodziej powalił jeden szkielet uderzeniem laski, ale dwa inne natychmiast
zajęły miejsce pokonanego. Stwory zaczęły poruszać się szybciej i bardziej płynnie. Wkrótce
poszukiwacze skarbów nie mieli nad trupami żadnej przewagi.
Trzech wojowników naparło na Norreka Vizharana, oddzielając go od Fauztina i
zmuszając do cofania się po stopniach, aż w końcu oparł się o postument. Kości Krwawego
Pana zagrzechotały w zbroi, ale ku wielkiej uldze weterana Bartuk nie podniósł się, by
dowodzić tą piekielną armią.
Kłąb dymu był dla Norreka znakiem, że czarodziej uporał się z kolejnym nieumarłym.
Wojownik wiedział jednak, że Fauztin nie da rady pokonać wszystkich przeciwników. Jak na
razie żadnemu z kompanów nie udało się osiągnąć niczego poza chwilowym impasem.
Pozbawieni ciała, które mogłoby przeszyć ostrze, organów, które można by wykrwawić,
nieumarli nie musieli obawiać się noży i mieczy.
Na myśl, że kiedyś mógłby powstać z martwych, by zaatakować kolejnych
niefortunnych poszukiwaczy, Norrekiem wstrząsnęły dreszcze. Przesuwał się wzdłuż
postumentu, próbując znaleźć jakąś drogę ucieczki. Ze wstydem uświadamiał sobie, że gdyby
tylko pojawiła się możliwość wyjścia, bez wahania opuściłby towarzyszy.
Tracił siły. Ostrze cięło go w udo. Ból nie tylko wyrwał krzyk z jego ust, ale i rękojeść
miecza z osłabłych palców. Broń z brzękiem spadła po schodach, pod nogi nadciągających
upiorów.
Norrek ledwie mógł się oprzeć na zranionej nodze, wymachiwał pochodnią, drugą
ręką szukając na postumencie czegoś, czego mógłby się przytrzymać. Jednak zamiast
kamienia jego palce uchwyciły zimny metal, który bynajmniej nie dawał oparcia.
Ranna noga poddała się pod ciężarem wojownika. Norrek osunął się na kolano,
pociągając za sobą metalowy przedmiot, który przypadkiem uchwycił.
Pochodnia poleciała w dal. Norrek chciał się podnieść, ale wokół widział już tylko
morze groteskowych twarzy. Zrozpaczony łowca skarbów uniósł dłoń, jakby w milczącym
błaganiu nieumarłych o litość, jakby mógł w ten sposób powstrzymać to, co nieuniknione.
W ostatniej chwili zorientował się, że na dłoni miał metalową rękawicę.
Tę samą rękawicę, którą wcześniej widział na szkielecie Bartuka.
I gdy to zaskakujące odkrycie doń dotarło, z jego ust wyrwało się słowo, którego nie
rozumiał i które odbiło się echem w komnacie. Wysadzane kamieniami wzory na ścianach
rozbłysły, a upiorni wrogowie znieruchomieli.
Następne słowo, jeszcze mniej zrozumiałe, wyrwało się zdumionemu weteranowi.
Symbole na ścianach błysnęły oślepiająco, zapłonęły...
...i wybuchły.
Przerażająca fala czystej energii parła przez komnatę, rozrywając nieumarłych.
Szczątki upiornych obrońców latały wszędzie, zmuszając Norreka do kulenia się za
postumentem. Modlił się tylko, by koniec okazał się stosunkowo szybki i bezbolesny.
Magia pochłonęła nieumarłych tak, jak stali. Kości i wysuszone ciała płonęły niczym
olej do lamp. Broń topiła się, tworząc kupki żużlu i popiołu.
Ale trójka poszukiwaczy pozostała nietknięta.
- Co się dzieje? Co się dzieje? - Norrek słyszał krzyk Saduna.
Fala wściekłego ognia poruszała się z niesamowitą precyzją, niszcząc wyłącznie
strażników grobu. Gdy ich liczba zmalała, tak samo osłabła siła żywiołu. W końcu nie został
żaden. Komnata tonęła w niemal całkowitym mroku, który rozjaśniały jedynie dwie
pochodnie i odrobina światła odbijana przez potrzaskane kamienie.
Rezultaty oszołomiły Norreka, rozglądał się i zastanawiał, co rozpętał i czy
przypadkiem to, co widział, nie było zapowiedzią jeszcze straszniejszych wydarzeń. Popatrzył
na rękawicę. Bał się mieć ją na dłoni, ale bał się też i tego, co mogło się stać, gdy spróbuje ją
zdjąć.
- Oni... zostali pożarci - wykrztusił Fauztin, podnosząc się z podłogi. Jego szata była w
wielu miejscach pocięta, a z paskudnej rany na ramieniu spływała krew.
Sadun zeskoczył ze stosu, gdzie walczył. Co dziwne, wyglądało na to, że nie był
wcale ranny.
- Ale jak...?
W rzeczy samej, jak? Norrek poruszył osłoniętymi rękawicą palcami. Metal pasował
jak druga skóra, rękawica okazała się znacznie wygodniejsza, niż się można było spodziewać.
Strach powoli ustępował, gdy tylko wojownik zaczął uświadamiać sobie, czego jeszcze może
dokonać.
- Norreku - usłyszał głos Fauztina - kiedy to założyłeś?
Nie zwrócił uwagi na słowa czarodzieja, rozważał właśnie, co by się stało, gdyby
założył drugą rękawicę. Albo lepiej całą zbroję. Jako młody rekrut marzył o generalskich
insygniach, o zdobyciu bogactwa dzięki zwycięstwom w kolejnych bitwach. Teraz to
wyblakłe marzenie nabrało nowych kolorów i po raz pierwszy Norrek poczuł, że może je
spełnić.
Nad jego ręką przemknął cień. Posiwiały wojownik podniósł wzrok na maga. Na
twarzy Vizjerei malował się niepokój.
- Norrek. Przyjacielu. Powinieneś chyba zdjąć tę rękawicę.
Zdjąć? Niespodziewanie ta myśl wydała się żołnierzowi absurdalna. Tylko dzięki
rękawicy uszli z życiem. Po co ją zdejmować? Czy... czy to możliwe, że Vizjerei chciał jej dla
siebie? Jeśli chodziło o magiczne przedmioty, tacy jak Fauztin zapominali o lojalności. Jeśli
Norrek mu jej nie odda, to najpewniej czarodziej zabierze rękawicę przemocą.
Część umysłu Norreka próbowała sprzeciwić się tym przepełnionym nienawiścią
koncepcjom. Fauztin ratował mu życie więcej niż raz. On i Sadun byli jego najlepszymi - i
jedynymi - przyjaciółmi.
Czarodziej ze Wschodu nie postąpiłby tak niehonorowo... ale czy na pewno?
- Norreku, posłuchaj mnie! - W głosie maga zabrzmiały nutki zazdrości, może strachu.
- To bardzo ważne, żebyś zdjął tę rękawicę, natychmiast. Położymy ją z powrotem na
katafalku...
- O co chodzi? - zawołał Sadun. - Co z nim nie tak, Fauztin?
Norrek zyskał pewność, że jednak pierwsza myśl była słuszna. Czarodziej chciał jego
rękawicy.
- Sadun. Wyciągnij miecz. Chyba będziemy musieli...
- Mój miecz? Mam go użyć przeciw Norrekowi?!
Coś przejęło kontrolę nad starszym wojownikiem. Jakby z oddali Norrek patrzył, jak
odziana w rękawicę dłoń chwyta Vizjerei za gardło.
- Sa-Sadun! Nadgarstek! Tnij...
Kątem oka Norrek dostrzegł, że jego towarzysz zawahał się, nim uniósł broń do ciosu.
Furia, jakiej dotąd nie znał, zaczęła spalać starszego wojownika potężnym płomieniem. Świat
stał się czerwony jak krew... a potem zapadła ciemność.
A w tej ciemności Norrek Vizharan usłyszał krzyki.
DWA
W krainie Aranoch, na najbardziej wysuniętej na północ granicy, wielkiej,
przytłaczającej pustyni, która pochłonęła większość tutejszych ziem, obozowała niewielka,
ale dzielna armia generała Augustusa Malevolyna. Rozbili tu obóz przed kilkoma tygodniami
z powodów, które stanowiły tajemnicę dla żołnierzy, ale żaden nie ośmielił się kwestionować
decyzji generała. Wielu z nich służyło pod jego komendą od początków kariery w Zachodniej
Marchii, a ich oddanie dla jego sprawy graniczyło z fanatyzmem. Po cichu zastanawiali się
jednak, dlaczego dowódca nie rusza naprzód.
Uważano, że przyczyny należy szukać w kolorowym namiocie, rozbitym niedaleko
kwatery generała, a należącym do wiedźmy. Każdego ranka Malevolyn udawał się do niej,
zapewne, aby poznać przyszłość i podjąć decyzje w oparciu o to, co usłyszał. Każdego zaś
wieczora Galeona udawała się do namiotu generała w sprawach bardziej osobistych. Jak duży
miała wpływ na jego decyzje, nikt nie wiedział na pewno, ale musiał być niemały.
Gdy poranne słońce wyjrzało zza horyzontu, szczupły i zadbany Augustus Malevolyn
wyszedł ze swej kwatery. Tę bladą, gładko ogoloną twarz jeden z przeciwników, już
nieżyjący, opisał kiedyś jako oblicze Władcy Śmierci, bez wrodzonej łagodności. Teraz rysy
generała pozbawione były jakiegokolwiek wyrazu. Malevolyn nosił zbroję czarną jak noc
poza szkarłatnymi wykończeniami na krawędziach, zwłaszcza wokół karku. Napierśnik
zdobił symbol czerwonego lisa nad trzema srebrnymi mieczami, jedyna pamiątka dawnej
przeszłości generała. Dwóch adiutantów usługiwało mu, gdy zakładał mahoniowo-szkarłatne
rękawice, które sprawiały wrażenie, jakby dopiero co wykuł je płatnerz. Po prawdzie, cała
zbroja Malevolyna była w doskonałym stanie dzięki nocnej pracy żołnierzy, którzy doskonale
wiedzieli, że ich życiu zagrozić może najmniejsza nawet plamka rdzy.
Zakuty w zbroję po szyję, z odsłoniętą głową, generał podążył do sanktuarium swojej
czarodziejki i kochanki. Przyprawiłoby ono o koszmarne sny każdego wytwórcę namiotów,
wyglądało bowiem, jakby ktoś wykonał je na wzór kapy. Łaty, przynajmniej dwóch tuzinów
barw, pozszywano jedna na drugą. Tylko tacy jak generał, którzy umieli spojrzeć głębiej,
mogli dostrzec, że rozmaite kolory tworzyły określony wzór, a jedynie ci, którzy poznali
tajniki magii, mogli zrozumieć ukrytą w nich moc.
Za Malevolynem szło dwóch oficerów, jeden niósł zawiniątko kształtem
przypominające głowę. W ruchach żołnierza znać było niepokój, jakby przedmiot napawał go
nieufnością, jeśli nie strachem.
Generał nie musiał się zapowiadać, gdy tylko zbliżył się do namiotu, kobiecy głos,
głęboki i zarazem przepełniony kpiną, nakazał mu wejść.
Choć cały obóz skąpany był już w promieniach słońca, w namiocie Galeony panowała
taka ciemność, że gdyby nie wisząca u pułapu mała oliwna lampka, nie dostrzegłoby się
czubka własnego nosa.
Wszędzie wisiały woreczki, flaszki i różne dziwne przedmioty. Choć oferowano raz
czarownicy skrzynię, by mogła tam przechowywać swoje rzeczy, wiedźma odmówiła,
wieszając każdy przedmiot na haczyku w starannie wybranym miejscu i sobie tylko znanym
celu. Generał Malevolyn ani się dziwił, ani kwestionował - jak długo otrzymywał odpowiedzi,
których pragnął, Galeona mogła wieszać sobie pod sufitem nawet suszone trupy.
I niemalże tak właśnie czyniła. Choć wiele jej skarbów skrywały, na szczęście,
rozmaite pojemniki, wśród tych, które wisiały luzem, znajdowały się truchła wielu rzadkich
gatunków zwierząt i rozmaite szczątki innych stworzeń. Niektóre sprawiały wrażenie
ludzkich, choć by zyskać pewność w tej kwestii, trzeba by je zbadać dokładniej, niż
ktokolwiek miałby ochotę.
By wzmocnić jeszcze uczucie niepokoju, które ogarniało w jej sanktuarium każdego
poza nią samą i jej kochankiem, cienie rzucane przez lampkę poruszały się w sposób
niezgodny z logiką i prawami natury. Ludzie Malevolyna często widzieli, jak płomień
przechylał się w jedną stronę, a cień w drugą. Nadto przez te cienie namiot wydawał się
większy wewnątrz, niżby na to wskazywał jego rozmiar od zewnątrz. Ci, którzy przekraczali
progi czarodziejki, mieli wrażenie, że znaleźli się w innym wymiarze, nie do końca
właściwym śmiertelnikom.
A na środku tego niepokojącego i dziwnego miejsca czekała Galeona - jeszcze
bardziej niepokojąca niż wnętrze namiotu, a zarazem zachwycająca. Gdy podniosła się z
kolorowych poduszek zaścielających wzorzysty dywan, w każdym mężczyźnie rozpaliła
płomień namiętności. Odrzuciła kaskadę czarnych, lśniących włosów, by odsłonić okrągłą,
kuszącą twarz o pełnych, czerwonych ustach, wydatnym, lecz kształtnym nosku i głębokich,
niezwykle głębokich zielonych oczach, którym dorównać mogły jedynie te szmaragdowe
generała. Gęste rzęsy przysłaniały tę zieleń, a wiedźma wyglądała, jakby samym spojrzeniem
chciała pożreć każdego przychodzącego.
- Mój generale - zamruczała, a każde słowo było obietnicą.
Zmysłowo zbudowana, Galeona odsłaniała swoje wdzięki, tak jak prezentowała broń.
Jej szata była wycięta tak głęboko, jak to możliwe, aby nie zsunęła się przy tym z ramion, zaś
błyszcząca biżuteria podkreślała dekolt. Kiedy czarodziejka się poruszała, jej zwiewne szaty
falowały kusząco wokół sylwetki, jakby unosił je lekki wiaterek.
Generał nie pozostał obojętny na jej urok, choć dał temu wyraz tylko przez dotknięcie
jej ciemnobrązowego policzka dłonią w rękawicy. Czarodziejka poddała się temu z lubością,
jak pieszczocie najdelikatniejszego z futer. Uśmiechnęła się, ukazując ząbki idealne, choć
może nazbyt ostre, nieco drapieżne, jak u kota.
- Galeono... moja Galeono... dobrze spałaś?
- Kiedy rzeczywiście spałam... mój generale.
Zaśmiał się cicho.
- Tak jak i ja. - Spoważniał nagle. - Dopóki nie zacząłem śnić.
- Śnić? - Galeona nie zlekceważyła jego słów, o czym świadczyło to, jak gwałtownie
nabrała powietrza, gdy je usłyszała.
- Tak... - Przeszedł obok niej, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w jeden z
bardziej makabrycznych okazów w kolekcji wiedźmy. Począł się nim bawić, poruszać
stawami, podejmując zarazem relację. - Krwawy Pan powstał...
Natychmiast znalazła się przy nim, na podobieństwo czarnego anioła zawisła u jego
ramienia, oczy rozszerzyło jej oczekiwanie.
- Mów, mój generale, powiedz mi wszystko...
- Widziałem pustą zbroję, jak wydostała się z grobu, potem wypełniły ją kości. Potem
mięśnie i ścięgna okryły szkielet, pojawiło się ciało. Ale to nie był taki Bartuk, jakim go
malowano. - Generał wydawał się rozczarowany. - Twarz miał w najlepszym wypadku
przeciętną, a takiej nie rzeźbił żaden z artystów. Być może był to Bartuk Krwawy, choć w
moim śnie sprawiał raczej wrażenie przerażonej duszy...
- To wszystko?
- Nie, potem zobaczyłem krew na jego twarzy, a później od maszerował. Widziałem,
jak góry zmieniały się we wzgórza, wzgórza obracały się w piasek, a on zatonął w tym
piasku... a wtedy sen się skończył.
Jeden z oficerów zauważył w kącie namiotu cień, który się poruszył i zbliżył do
generała. Nauczony doświadczeniem, że lepiej o tym nie wspominać, oficer trzymał język za
zębami, mając nadzieję, że cień nie zechce później zakraść się ku niemu.
Galeona przylgnęła do zbroi okrywającej pierś Malevolyna i zajrzała mu w oczy.
- Czy śniło ci się kiedyś coś takiego, mój generale?
- Wiedziałabyś o tym.
- Tak. Rozumiesz, jak ważne jest, abyś mówił mi wszystko. - Oderwała się od
kochanka i wróciła na stertę poduszek. Pot błyszczał na każdym odsłoniętym kawałku jej
skóry. - Koniecznie... To nie jest zwykły sen, o nie.
- Tak i ja podejrzewałem. - Skinął niedbale dłonią na żołnierza trzymającego kulisty
przedmiot. Tamten podszedł bliżej, zdjął materiał i odsłonił to, co było ukryte.
Hełm z grzebieniem połyskiwał w słabym świetle lampki. Był stary, ale nienaruszony,
okrywał całą głowę i miał tylko wąskie otwory na oczy, nos i nieco szerszy na usta. Tylna
część hełmu była wyprofilowana tak, by chronić kark, jednak gardło pozostawało całkowicie
nieosłonięte. Nawet w przyćmionym świetle widać było, że hełm pomalowano na krwistą
czerwień.
- Pomyślałem, że przyda ci się hełm Bartuka.
- I być może się nie myliłeś. - Galeona sięgnęła po artefakt. Jej palce musnęły dłonie
adiutanta. Mężczyzna zadrżał. Upewniwszy się, że generał spogląda w inną stronę, a drugi
oficer niewiele może zobaczyć ze swego miejsca, czarodziejka skorzystała z okazji, by
popieścić nadgarstek żołnierza. Posmakowała go raz czy dwa, gdy jej apetyt domagał się
odmiany, wiedząc, że oficer nie ośmieliłby się powiedzieć dowódcy o tych doświadczeniach.
Malevolyn najpewniej kazałby ściąć żołnierza, a nie swą cenną wiedźmę.
Wzięła hełm i położyła go na ziemi niedaleko miejsca, gdzie wcześniej siedziała.
Generał odprawił swoich ludzi, po czym usiadł naprzeciwko kobiety.
- Nie zawiedź mnie, moja droga. W tej kwestii nie uznaję kompromisów.
Po raz pierwszy Galeona straciła nieco na pewności siebie. Augustus zawsze
dotrzymywał słowa, zwłaszcza gdy dotyczyło ono losu tych, którzy go zawiedli.
Skrywając niepokój, czarodziejka położyła dłonie na hełmie. Generał zdjął rękawice i
uczynił to samo. Płomień lampki zamigotał, skurczył się, niemal zgasł całkiem. Cienie urosły,
zgęstniały i zdawały się bardziej żywe, mniej zależne od słabego światełka lampki. To, że
stały się nagle nierealne, jakby nie z tego świata, nie zaniepokoiło generała. Znał część mocy,
z którymi obcowała Galeona, i miał swoje podejrzenia co do pozostałych. Jako dowódca
armii, którego ambicje sięgały imperium, wszystko to postrzegał jako narzędzia użyteczne do
osiągnięcia celu.
- Podobne przyzywa podobne, krew przyzywa krew... - Słowa płynęły z pełnych ust
Galeony. Nie pierwszy raz odmawiała tę litanię dla swego zleceniodawcy. - Niech to, co było
jego, przy zwie to, co było jego! To, co nosił cień Bartuka, musi być złączone znów!
Malevolyn poczuł, że jego puls przyspiesza. Świat zdawał się oddalać. Słowa Galeony
rozbrzmiewały echem, stawały się jedynym punktem odniesienia.
Początkowo nie widział nic poza wszechobecną szarością. Później w szarości pojawił
się obraz, w pewien sposób znajomy. Po raz kolejny zobaczył zbroję Bartuka - ktoś ją
przywdział, ale tym razem generał był pewien, że to nie czarodziej z legendy.
- Kto to? - zasyczał - Kto to?
Galeona nie odpowiedziała, oczy miała zamknięte, głowę odchyloną w skupieniu. Za
jej plecami poruszył się cień, który wydał się Malevolynowi podobny do gigantycznego
owada. Potem, gdy obraz przed nim stawał się większy, generał skupił się na
zidentyfikowaniu obcego.
- Wojownik - mruknęła czarodziejka. - Walczył w niejednej kampanii.
- Nieważne! Gdzie jest? Blisko?
Zbroja Krwawego Pana! Po tak długim czasie, po tylu latach błądzenia...
Galeona skręciła się z wysiłku. Malevolyn nie dbał o to, gotów był pchnąć ją do granic
wytrzymałości i poza nie, jeśli zajdzie potrzeba.
- Góry... zimne, mroźne szczyty...
Żadna wskazówka, na świecie było mnóstwo gór, zwłaszcza na północy i przy
Bliźniaczych Morzach. Nawet Zachodnia Marchia miała jakieś góry.
Galeona wzdrygnęła się dwukrotnie.
- Krew przyzywa krew...
Zacisnął zęby. Po co się powtarzała?
- Krew przyzywa krew!
Zadygotała, niemal odrywając ręce od hełmu. Jednak dla niej zaklęcie zostało
zerwane. Malevolyn starał się jak mógł, aby utrzymać wizję, choć jego moce nie
dorównywały możliwościom Galeony. Udało mu się lepiej skoncentrować na twarzy. Prosta.
Z pewnością nie była to twarz przywódcy. Rysy naznaczone paniką. Nie tchórzostwem, ale
ten człowiek wyraźnie czuł się zagubiony i to go przerażało.
Obraz zaczął niknąć. Generał zaklął cicho. Zbroja została odnaleziona przez jakiegoś
przeklętego piechura lub dezertera, który nie znał jej prawdziwej wartości ani mocy.
- Gdzie on jest?
Wizja rozwiała się tak gwałtownie, że nawet jego to zdziwiło. W tej samej chwili
śniada czarodziejka zachłysnęła się i osunęła na poduszki, przerywając czar.
Ogromna siła oderwała ręce Malevolyna od hełmu. Generał rzucił wiązanką
plugawych przekleństw.
Galeona podniosła się z jękiem. Spojrzała na Malevolyna, trzymając się za głowę.
On zaś zastanawiał się, czy nie kazać wiedźmy wybatożyć. Za to, że szczuła go i
łudziła, ponieważ zbroja została znaleziona, ale Galeona nadal nie mogła go do niej
doprowadzić.
Wiedźma odczytała ponure spojrzenie Malevolyna i to, co dla niej znaczyło.
- Nie zawiodłam cię, mój generale! Dziedzictwo Bartuka czeka, abyś wypełnił je po
tych wszystkich latach!
- Wypełnił? - Malevolyn wstał, z trudem utrzymując swoją frustrację i złość na wodzy.
- Wypełnił?! Bartuk rozkazywał demonom! Władał co najmniej połową świata! - Pobladły
wskazał na hełm. - Kupiłem to od wędrownego kramarza jako memento, symbol potęgi, którą
chciałem zyskać! Uznałem, że to fałszywy artefakt, ale dobrze podrobiony! Hełm Bartuka! -
Generał zaśmiał się ochryple. - Dopiero gdy go założyłem, zdałem sobie sprawę, że to
rzeczywiście był jego hełm!
- Tak, mój generale! - Galeona szybko wstała i położyła dłonie na jego piersi. Jej palce
pieściły metal, jakby to było jego ciało. - A ty zacząłeś miewać sny, widzieć...
- Bartuka... Widziałem jego zwycięstwa, jego chwałę i potęgę! Żyłem tym... - W
głosie Malevolyna słychać było coraz więcej goryczy. - Lecz tylko w snach.
- To przeznaczenie podarowało ci ten hełm! Przeznaczenie i duch Bartuka, nie widzisz
tego? Uwierz mi, on chce, abyś był jego następcą - gruchała wiedźma. - Nie może być
inaczej, gdyż tylko ty mogłeś oglądać tę wizję sam, bez mojej pomocy!
- To prawda. - Po dwóch pierwszych wizjach, które miały miejsce, gdy przywdział
hełm, generał rozkazał kilku swoim najbardziej zaufanym oficerom, by wypróbowali artefakt.
Jednak nawet ci, którzy nosili go przez kilka godzin, nie mieli żadnych niezwykłych snów.
Dla Augustusa Malevolyna był to wystarczający dowód, że został wybrany przez ducha
Bartuka, by przejąć jego okrytą chwałą zbroję.
Malevolyn wiedział wszystko, czego śmiertelnik mógł dowiedzieć się o tym
starożytnym magu i wodzu. Przeczytał każdy dokument i zgłębił każdą legendę. Choć wielu
przed nim porzuciło badania nad mroczną i demoniczną historią Krwawego Pana - bojąc się,
że jakiś cień może skazić ich samych - generał pochłaniał najmniejszy nawet okruch
informacji.
Mógł równać się z Bartukiem pod względem siły fizycznej czy też znajomości
strategii, lecz władał tylko odrobiną magii. Mógł zaledwie zapalić świecę. Galeona dała mu
większą moc - nie wspominając o innych przyjemnościach - ale by osiągnąć potęgę i chwałę,
jakie zdobył Krwawy Pan, Malevolyn musiał znaleźć sposób, by rozkazywać nie jednemu, a
wielu demonom.
Zbroja mogła zapewnić mu tę możliwość. Był tego pewien w sposób graniczący z
obsesją. Dogłębne badania Malevolyna dowodziły, że Bartuk nasycił ją straszliwymi
zaklęciami. Mierne umiejętności magiczne generała zostały znacznie wzmocnione przez samo
użycie hełmu. Kompletna, zaczarowana zbroja dałaby mu to, czego pragnął. Cień Bartuka z
pewnością tego chciał. Wizje były znakiem.
- Mogę powiedzieć ci jedno, mój generale - szepnęła czarodziejka. - Coś, co doda ci
wytrwałości w dążeniu do celu...
Ścisnął ją za ramiona.
- Co? Co to takiego?
Skrzywiła się z bólu.
- On... ten głupiec, który nosi zbroję... zbliża się!
- Do nas?
- Zapewne tak, jeśli hełm i reszta zbroi mają być razem. A nawet jeśli nie, to im bliżej
się znajdzie, tym łatwiej przyjdzie mi dokładnie określić, gdzie się znajduje! - Galeona
uwolniła jedno ramię, po czym dotknęła policzka Malevolyna. - Musisz tylko chwilę
poczekać, ukochany. Tylko chwilę...
Puściwszy kochankę, generał podjął decyzję.
- Sprawdzisz każdego ranka i każdego wieczora! Nie będziesz szczędzić wysiłków!
Kiedy znajdziesz tego głupca, masz mi o tym natychmiast powiedzieć! Wyruszymy
natychmiast! Nic nie stanie pomiędzy mną i moim przeznaczeniem!
Chwycił hełm i bez słowa opuścił jej namiot, adiutanci bezzwłocznie znaleźli się za
nim. Myśli Malevolyna gnały jak szalone, a każda niosła obraz generała w zaklętej zbroi.
Legiony demonów powstaną, aby mu służyć. Miasta upadną. Narodzi się imperium, którego
granice... obejmą cały świat.
Wracając do swej kwatery, niemal tulił hełm. Galeona miała rację. Musi być tylko
bardziej cierpliwy. Zbroja sama do niego przyjdzie.
- Dokonam tego, o czym marzyłeś - wyszeptał do nieobecnego cienia Bartuka - Twoje
dziedzictwo będzie moim przeznaczeniem! - Oczy mu lśniły. - I to już wkrótce...
Wiedźma zadrżała, gdy Malevolyn zniknął za opuszczoną klapą namiotu. Ostatnimi
czasy stawał się bardziej niezrównoważony, tym bardziej, im częściej zakładał starożytny
RICHARD A. KNAAK, MEL ODOM ARCHIWUM KSIĘGA I TŁUMACZYŁA: DOMINIKA REPECZKA 2013 INNE KSIĄŻKI: http://catshare.net/folder/xljG2LRENtJ4aJJz http://ul.to/f/6fsnui http://rapidu.net/folder/9811934862
SPIS TREŚCI SPIS TREŚCI Richard Knaak DZIEDZICTWO KRWI JEDEN DWA TRZY CZTERY PIĘĆ SZEŚĆ SIEDEM OSIEM DZIEWIĘĆ DZIESIĘĆ JEDENAŚCIE DWANAŚCIE TRZYNAŚCIE CZTERNAŚCIE PIĘTNAŚCIE SZESNAŚCIE SIEDEMNAŚCIE OSIEMNAŚCIE DZIEWIĘTNAŚCIE DWADZIEŚCIA EPILOG Mel Odom CZARNA DROGA JEDEN DWA TRZY CZTERY PIĘĆ SZEŚĆ SIEDEM OSIEM DZIEWIĘĆ DZIESIĘĆ JEDENAŚCIE DWANAŚCIE TRZYNAŚCIE CZTERNAŚCIE PIĘTNAŚCIE SZESNAŚCIE SIEDEMNAŚCIE
OSIEMNAŚCIE DZIEWIĘTNAŚCIE DWADZIEŚCIA DWADZIEŚCIA JEDEN DWADZIEŚCIA DWA DWADZIEŚCIA TRZY DWADZIEŚCIA CZTERY DWADZIEŚCIA PIĘĆ EPILOG
Richard Knaak DZIEDZICTWO KRWI
JEDEN Czaszka uśmiechała się do nich krzywo, jakby chciała radośnie zaprosić, by dołączyli do niej we trzech, na wieczność. - Wygląda na to, że nie jesteśmy tu pierwsi - mruknął Sadun Tryst. Stuknął lekko czaszkę ostrzem noża, od czego bezcielesny czerep się zachybotał. Dopiero teraz można było dostrzec, że głowę ich poprzednika przebił kolec, który utrzymywał ciało, aż odpadło i zmieniło się w bezładny stos kości na podłodze. - A myślałeś, że będziemy? - szepnęła zakapturzona postać. Podczas gdy Sadun był umięśniony i żylasty, a przy tym smukły jak nie przymierzając akrobata, to Fauztin sylwetką przypominał szkielet. Mag Vizjerei poruszał się niczym zjawa. Dotknął czaszki świecącym palcem. - Żadnej magii. Tylko prostacka, aczkolwiek efektywna mechanika. Nie ma się czego obawiać. - No chyba że to twoja głowa znajdzie się na następnym kołku. Vizjerei pociągnął za rzadką kozią bródkę i przymknął skośne oczy, jakby chciał w ten sposób potwierdzić, że przyjął do wiadomości stwierdzenie towarzysza. Sadun z wyglądu, a bywało, że i z charakteru, przypominał niegodną zaufania łasicę, Fauztin zaś był jak zasuszony kocur. A to, że bez ustanku drgał mu czubek nosa, pod którym zwisały wąsy, tylko wzmacniało podobieństwo. Żaden z tych dwóch nie cieszył się kryształową reputacją, ale Norrek Vizharan powierzyłby im swoje życie i po prawdzie kilkakrotnie to uczynił. Był wojownikiem zaprawionym w bojach, lekko posiwiałym. Podszedł do towarzyszy i popatrzył przed siebie, gdzie rozległe ciemności sugerowały istnienie znaczniejszej komnaty. Jak do tej pory przeszukali już siedem różnych poziomów i ku swemu zaskoczeniu nie znaleźli niczego poza najbardziej prymitywnymi z pułapek. Wszystkie te poziomy okazały się też pozbawione jakichkolwiek skarbów, co dla niewielkiej grupy poszukiwaczy stanowiło głębokie rozczarowanie. - Jesteś pewien, że nie ma tu śladów magii, Fauztin? Nic a nic?
Kocia twarz czarodzieja, do połowy ukryta pod obszernym kapturem, pomarszczyła się jeszcze bardziej w wyrazie łagodnej urazy. Szerokie ramiona sutego płaszcza sprawiały, że Fauztin wyglądał niesamowicie, niemal jak istota nadprzyrodzona, szczególnie że górował wzrostem nad potężnie umięśnionym Norrekiem, który do niskich nie należał. - Czy naprawdę musiałeś pytać, przyjacielu? - No bo sensu w tym nie ma! Tych kilka żałosnych pułapek, na które natrafiliśmy, nie mogło nas powstrzymać przed dotarciem do głównej krypty. Po co zadawać sobie tyle trudu, by to wszystko wydrążyć w ziemi, żeby potem zostawić tak otwarte?! - Nie powiedziałbym, że pająk wielki jak moja głowa jest żałosny - wtrącił kwaśno Sadun, odruchowo przeczesując dłonią długie, choć rzednące już czarne włosy. - Szczególnie że akurat na mojej głowie siedział... Norrek zignorował uwagę kompana. - Jest tak, jak myślę? Przybyliśmy za późno? Znowu będzie jak w Tristram? Kiedyś, pomiędzy jednym zaciągiem a drugim, poszukiwali skarbów w małej wsi zwanej Tristram. Legenda głosiła, iż w podziemiach strzeżonych przez demony spoczywa skarb tak cenny, że ci, którzy go odnajdą, staną się bogaci niczym królowie. Norrek wraz z przyjaciółmi udali się do Tristram, weszli do labiryntu pod osłoną nocy, niezauważeni przez tamtejszych mieszkańców... Po wielu trudach, gdy stawili już czoła najdziwniejszym potworom i o włos uniknęli śmiertelnych pułapek, odkryli, że ktoś przed nimi wyczyścił podziemny labirynt ze wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość. Dopiero gdy wrócili do wioski, poznali gorzką prawdę. Nie dalej jak kilka tygodni wcześniej do podziemi zszedł potężny bohater i pokonał, jak wieść niosła, straszliwego demona Diablo. Nie tknął wprawdzie ni złota, ni klejnotów, ale poszukiwacze przygód, którzy zjawili się wkrótce potem, nie wahali się korzystać z owoców jego zwycięstwa i wynieśli wszystko, co tylko znaleźli. Norrek z kompanami przybyli kilka dni za późno, co pozbawiło ich wszelakiej nagrody za poczynione wysiłki. Norrek nie znalazł też pocieszenia w słowach jednego z wieśniaków, który niekoniecznie zachował zdrowe zmysły. Ostrzegł on trójkę najemników, że bohater, nazywany Wędrowcem, nie pokonał Diablo, ale przez przypadek uwolnił potężne zło z podziemnego więzienia. Norrek rzucił Fauztinowi pytające spojrzenie, które tamten skwitował wzruszeniem ramion. - Ludzie zawsze gadają o uwolnionych demonach i przerażających klątwach - powiedział czarodziej, lekceważąc przerażenie w słowach i głosie wieśniaka. - Diablo występuje w większości pogłosek krążących wśród prostaczków.
- I myślisz, że nie ma w tym ziarna prawdy? - Dzieciństwo Norreka pełne było przerażających opowieści o Diablo czy Baalu, którymi starsi straszyli dzieci, żeby się grzecznie zachowywały. - A widziałeś kiedy demona na własne oczy? - prychnął Sadun Tryst. - Znasz kogoś, kto widział? Norrek ani nie widział, ani nie znał takiego, co widział. - A ty, Fauztin? - spytał przyjaciela. - Powiadają, że Vizjerei może przyzwać demona na swoje rozkazy. - Gdybym mógł to zrobić, to myślisz, że męczyłbym się, łażąc po tych labiryntach i grobowcach? Te słowa, bardziej niż cokolwiek innego, przekonały Norreka, by włożyć opowieść wieśniaka między bajki. Po prawdzie nie sprawiło to wojownikowi jakiejś szczególnej trudności. Ostatecznie wtedy dla całej trójki liczyło się to samo, co teraz - bogactwo. Niestety, wszystko wskazywało na to, że po raz kolejny skarby okażą się jedynie iluzją. Fauztin zajrzał w głąb korytarza, a jego osłonięta rękawiczką dłoń zacisnęła się mocniej na czarodziejskiej lasce. Kryształ na wierzchołku, służący za źródło światła, rozbłysnął mocniej. - Miałem nadzieję, że się myliłem, ale teraz obawiam się, że masz rację. Nie, z pewnością nie jesteśmy pierwszymi, którzy się tu zapuścili. Wojownik zaklął pod nosem. W swoim życiu służył pod wieloma dowódcami, głównie podczas krucjat z Zachodniej Marchii, i z licznych kampanii, z których, bywało, ledwie uchodził cały, wyniósł jedno. Nie sposób dojść do niczego na tym świecie bez pieniędzy. Awansował do stopnia kapitana, trzykrotnie był degradowany i przeszedł w stan spoczynku dogłębnie zniesmaczony ostatnią klęską. Wojna była rzemiosłem Norreka, odkąd dorósł na tyle, by unieść miecz. Kiedyś miał nawet coś w rodzaju rodziny, ale teraz była ona równie martwa jak jego ideały. Wciąż uważał się za przyzwoitego człowieka, lecz przyzwoitością nie da się napełnić żołądka. Musiał być jakiś inny sposób, doszedł do wniosku Norrek... I tak, ze swymi dwoma towarzyszami, wyruszył na poszukiwanie skarbów. Choć tak jak Sadun, Norrek miał skórę poznaczoną bliznami, to pod każdym innym względem przypominał bardziej chłopa niż wojownika. Miał szeroko osadzone brązowe oczy, otwartą, również szeroką twarz o silnej szczęce. Pasował bardziej do motyki niż do miecza. Ale choć czasem widział się z motyką, to doskonale wiedział, że trzeba było pieniędzy, by
kupić jakikolwiek skrawek ziemi. Ta wyprawa miała przynieść mu więcej bogactw, niż potrzebował, więcej nawet, niż marzył. A teraz wyglądało na to, że tylko marnował czas... znowu. Obok Sadun Tryst podrzucił swój nóż w powietrze, a potem złapał go pewnie. Powtórzył czynność dwa razy, najwyraźniej dumając nad czymś głęboko. Norrek bez trudu mógł sobie wyobrazić, o czym tamten rozmyślał. Ta wyprawa ciągnęła się już od kilku miesięcy. Podróżowali przez morze do północnego Kedżystanu, spali na deszczu i w zimnie, błądzili po niewłaściwych szlakach i przeszukiwali puste jaskinie, jedli jakieś paskudztwa i robactwo, gdy nie zdołali niczego upolować, a wszystko to przez Norreka, który przekonał ich do tej żałosnej wyprawy. Gorzej nawet, wyruszyli z powodu snu, snu, w którym pojawiał się poszarpany górski szczyt, przypominający łeb smoka. Gdyby Norrek śnił o tym szczycie raz czy dwa, pewnie by o wszystkim zapomniał, ale sen powtarzał się aż nazbyt często. Wszędzie, gdzie zagnała go wojna, Norrek wypatrywał tego szczytu - daremnie. Aż nieoczekiwanie jeden z towarzyszy broni, teraz już poległy, wspomniał o takim miejscu. Podobno było ono nawiedzone przez duchy i ci, którzy zbliżyli się doń za bardzo, przepadali bez śladu albo po latach znajdowano kości odarte z ciała. Zarówno wtedy, jak i teraz Norrek Vizharan był przekonany, że przeznaczenie starało się sprowadzić go tutaj. Ale skoro to przeznaczenie, dlaczego wzywało go do grobowca, który został już splądrowany? Wejście było dobrze ukryte w skalnej ścianie, niemniej otwarte. I już to powinno stanowić dla Norreka podpowiedź, tyle że nie chciał jej zauważyć. Nadzieje, obietnice składane kompanom... - Niech to. - Kopnął najbliższą ścianę i tylko dzięki wzmocnionemu butowi nie połamał sobie palców. Cisnął miecz na ziemię i nie przestawał przeklinać własnej naiwności. - W Zachodniej Marchii jakiś nowy generał zaciąga najemników - podsunął Sadun. - Mówi, że ma wielkie ambicje... - Dość już wojen - mruknął Norrek, próbując zignorować ból, który przepływał mu przez stopę. - Dość umierania dla cudzej chwały. - Myślałem tylko... Tyczkowaty czarodziej postukał laską o ziemię, aby zwrócić na siebie uwagę towarzyszy. - Skoro już tutaj dotarliśmy, głupotą byłoby nie zajrzeć do głównej komnaty. Może ci,
którzy byli tu przed nami, zostawili trochę błyskotek lub monet. Przecież w Tristram znaleźliśmy kilka złotych monet. Nie zaszkodzi przecież się tu rozejrzeć, czyż nie, Norreku? Norrek wiedział doskonale, że tak naprawdę czarodziej próbuje jedynie złagodzić gorycz ich porażki, ale dał się przekonać. Kilka złotych monet to tak naprawdę wszystko, czego potrzebował. Wciąż był dość młody, aby się ożenić, zacząć nowe życie, może nawet doczekać się rodziny. Norrek podniósł miecz, ważąc w dłoni broń, która tak dobrze mu służyła przez wiele lat. Czyścił ją i ostrzył, był z niej dumny, ponieważ stanowiła jedną z niewielu rzeczy, które należały do niego tak naprawdę. Na jego twarzy odmalowało się zdecydowanie. - Chodźmy. - Jak na kogoś, kto rzadko używa słów, zawsze wiesz, co powiedzieć. - A ty stanowczo używasz ich zbyt wiele, jak na kogoś, kto nie ma nic do powiedzenia. Przyjacielska sprzeczka pomogła Norrekowi uspokoić skołatane myśli. Przypomniała mu czasy, gdy ich trójka przetrwała znacznie cięższe chwile. Rozmowa urwała się, gdy zbliżyli się do pomieszczenia, które musiało być ostatnią, najważniejszą komnatą podziemi. Fauztin nakazał im się zatrzymać, popatrując przy tym na kryształ na końcu laski. - Zanim pójdziemy dalej, lepiej zapalcie pochodnie. Oszczędzali pochodnie na wypadek trudności, dotąd doskonale oświetlała im drogę laska Fauztina. Czarodziej nie powiedział nic więcej, ale krzesząc ogień, Norrek zastanawiał się, czy Vizjerei wykrył ślad magii albo zaklęć, bo jeśli tak, to może pozostały tam jeszcze jakieś skarby... Norrek zapalił swoją pochodnią żagiew Saduna. A gdy już mieli pewniejsze źródło światła, podjęli marsz. - Przysięgam - mruknął Sadun chwilę później - przysięgam, że włosy na karku stanęły mi dęba! Norrek też to czuł. Żaden z wojowników nie zaprotestował, gdy mag przejął prowadzenie. Klany z Dalekiego Wschodu od dawien dawna zgłębiały tajniki magii, a lud Fauztina zajmował się tym najdłużej ze wszystkich. Jeśli pojawią się okoliczności wymagające użycia magii, chudy czarodziej przyda się tam najbardziej. Norrek i Sadun będą strzegli go przed innymi niebezpieczeństwami. Ten układ zawsze się sprawdzał, jak dotąd. W przeciwieństwie do ciężkich butów wojowników sandały Fauztina nie czyniły żadnego dźwięku. Vizjerei wysunął laskę i Norrek zauważył, że kryształ mimo swej mocy nie
dawał rady oświetlić zbyt wiele. Tylko pochodnie sprawowały się jak należy. - To jest stare i potężne. Nasi poprzednicy mogli nie mieć tyle szczęścia, jak początkowo się wydawało. Wciąż jeszcze możemy odnaleźć skarb. I nie tylko. Norrek zacisnął palce na rękojeści miecza, aż mu kostki pobielały. Pragnął złota, ale pragnął też żyć, aby je wydawać. Gdy światło laski przestało wystarczać, wojownicy wysunęli się do przodu. Nie oznaczało to bynajmniej, że Fauztin nie będzie im służył wsparciem. Nawet teraz, Norrek był tego pewny, czarodziej obmyślał najszybsze i najbardziej skuteczne zaklęcia przeciwko temu, co mogli napotkać po drodze. - Ciemno jak w grobie - narzekał Sadun pod nosem. Norrek nie odpowiedział. Idąc kilka kroków przed swymi towarzyszami, miał być pierwszym, który przekroczy próg komnaty. Mimo niebezpieczeństw, które mogły czaić się w ciemnościach, czuł, że pomieszczenie go przyciąga, jakby ze środka niósł się zew... Oślepiająca jasność pozbawiła wzroku wszystkich trzech poszukiwaczy skarbów. - Bogowie! - warknął Sadun. - Nic nie widzę! - Poczekaj - przestrzegł go czarodziej. - To przejdzie. I tak też się stało, a gdy ich oczy przywykły do światła, roztoczył się przed nimi widok niezwykły. Aż zamrugali, by się upewnić, że to nie wytwór wyobraźni. Ściany pokryte były skomplikowanymi, zdobionymi klejnotami wzorami, w których nawet Norrek Vizharan wyczuwał magię. Ułożone zostały z ogromnej ilości kamieni szlachetnych wszelkiego rodzaju i rozświetlały komnatę zdumiewającą feerią barw. A poniżej tych symboli przyciągało oczy to, po co przybyli trzej poszukiwacze. Sterty złota. Góry srebra. Stosy drogocennych kamieni. Ich blask łączył się z refleksami słanymi przez magiczne wzory, dzięki czemu w komnacie było jaśniej niż w dzień. Gdy tylko któryś z wojowników poruszał pochodnią, światło nadawało pomieszczeniu nowy, niesamowity wymiar i jeszcze bardziej zaskakujący wygląd. Lecz choć widok zapierał dech w piersiach, było coś, co skutecznie ostudziło entuzjazm Norreka. Na podłodze, jak okiem sięgnąć, walały się poszarpane, rozkładające się szczątki tych, którzy przed Norrekiem i jego przyjaciółmi odnaleźli to przeklęte miejsce. Sadun zbliżył pochodnie do najbliższych zwłok, odartych już z ciała, wciąż jednak odzianych w resztki gnijącej skórzanej zbroi. - Musieli tu stoczyć jakąś bitwę. - Ci ludzie nie umarli w tym samym czasie. Wojownicy popatrzyli na Fauztina, na twarzy maga zaś, zwykle pozbawionej wyrazu,
teraz malował się frasunek. - Co chcesz przez to powiedzieć? - To, Sadunie, że niektórzy z tych nieszczęśników nie żyją od dawna, może nawet od stuleci. A ten obok ciebie należy do najświeższych. Niektórzy z tamtych są już tylko stosem kości. Szczuplejszy z weteranów wzruszył ramionami. - W każdym razie na oko widać, że nie pomarli lekką śmiercią. - Zatem... co ich zabiło? - Spójrzcie tu - odezwał się Norrek. - Wygląda na to, że pozabijali się nawzajem. Dwa trupy, na które wskazywał, trzymały broń zatopioną w swoich brzuchach. Jeden, ze szczękami wciąż rozwartymi jakby w ostatnim krzyku przerażenia, nosił zbroję podobną do tej na zmumifikowanych szczątkach u stóp Saduna. Drugi miał już tylko zetlałe skrawki ubrania i kilka pasemek włosów na czaszce, pozbawionej skóry i ciała. - Chyba jednak jesteś w błędzie. - Vizjerei lekko pokręcił głową. - Jeden z tych wojowników jest znacznie starszy od drugiego. Norrek byłby gotów się zgodzić, gdyby nie ostrze, tkwiące w tym, co zostało z drugiego trupa. Zresztą śmierć tych dwóch przed wielu laty miała się nijak do obecnej sytuacji. - Fauztin, wyczuwasz coś? Czy są tu jakieś pułapki? Chudzielec skierował laskę w stronę komnaty, trzymał tak przez chwilę, po czym opuścił. Nie można było nie zauważyć niesmaku, jaki odmalował mu się na twarzy. - Zbyt wiele tu przeciwstawnych sił, Norreku. Nie wiem, czego dokładnie szukać. Nie wyczuwam bezpośredniego zagrożenia... na razie. Obok Sadun niemal podskakiwał ze zniecierpliwienia. - Zatem zostawiamy to wszystko i porzucamy marzenia czy też zaryzykujemy i zabierzemy odrobinę tego wartego kilku imperiów skarbu? Norrek i czarodziej wymienili spojrzenia. Żaden nie widział powodów, żeby się wycofać, zwłaszcza że przed nimi piętrzyło się tyle bogactw. Weteran ostatecznie rozstrzygnął problem, robiąc kilka kroków w głąb głównej komnaty. Gdy nie poraziła go błyskawica ani nie powalił demon, Sadun i Vizjerei szybko dołączyli do towarzysza. - Musi ich tu leżeć przynajmniej kilka tuzinów. - Sadun przeskoczył nad dwoma szkieletami zastygłymi w śmiertelnej walce. - I to nie licząc tych, co się porozpadali na małe kawałeczki... - Sadun, zamknij gębę albo ja cię uciszę...
Teraz, kiedy stał wśród martwych poszukiwaczy skarbów, Norrek nie życzył sobie dalszych rozmów na ich temat. Niepokoiło go, że tylu aż poległo tu gwałtowną śmiercią. Ktoś z pewnością przeżył. Ale skoro tak, to dlaczego monety i inne skarby leżą nietknięte? Zapomniał jednak o tych pytaniach, gdy dostrzegł, że za górami skarbów, w najdalszej części komnaty, na końcu naturalnie uformowanych schodów znajduje się postument. Co więcej, na tym postumencie spoczywały szczątki, wciąż odziane w zbroję. - Fauztin... - Gdy mag zbliżył się do niego, Norrek wskazał podwyższenie. - Co o tym sądzisz? - mruknął. W odpowiedzi Fauztin jedynie ściągnął usta i ostrożnie zbliżył się do postumentu. Norrek szedł tuż za nim. - To by tyle wyjaśniało... - usłyszał szept Vizjerei. - Wyjaśniało, dlaczego jest tu tyle sprzecznych sił, mocy o odmiennej charakterystyce, tyle znaków... - O czym ty mówisz? Czarodziej wreszcie spojrzał na Norreka. - Chodź i zobacz sam. Norrek posłuchał. Uczucie niepokoju, które już wcześniej go przepełniało, przybrało na sile, gdy weteran zbliżył się do postumentu. Spoczywały na nim bez wątpienia szczątki znacznego wojownika, choć z ubrania nieboszczyka zostały tylko zetlałe resztki. Z cholewek przewróconych mocnych skórzanych butów sterczały resztki spodni. Jakieś szczątki, prawdopodobnie jedwabnej koszuli, były ledwie widoczne pod potężnym napierśnikiem opierającym się na żebrach. Poczerniałe strzępy zdobnej królewskiej szaty zaścielały górną część katafalku. Płytowe rękawice i półokrągłe karwasze sprawiały wrażenie, że ramiona nieboszczyka wciąż są okryte mięśniami i skórą. Podobne złudzenie wywoływały naramienniki. Gorzej rzecz się miała z osłonami nóg, te fragmenty pancerza leżały obok piszczeli, jakby ktoś je poruszył. - Widzisz? - spytał Fauztin przyjaciela. Norrek zmrużył oczy, niepewny, o co chodziło magowi. Poza tym, że zbroja pomalowana była na niepokojący, acz przy tym znajomy odcień czerwieni, nie zauważył niczego... Nie było głowy. Ciało na postumencie nie miało głowy. Norrek zajrzał za podwyższenie, ale i tam nie było żadnych śladów. Powiedział o tym czarodziejowi. - Tak, dokładnie jak opisano... - Chudy mag przysunął się do podwyższenia aż nazbyt chętnie, w opinii wojownika. Fauztin wyciągnął dłoń, ale w ostatniej chwili wstrzymał się przed dotknięciem szczątków.
- Ciało ułożone jest tak, by szyja wskazywała północ. Głowa i hełm, pierwej oddzielone od ciała w bitwie, zostały rozłączone w czasie i przestrzeni, aby położyć ostateczny kres. Znaki mocy na ścianach miały być przeciwwagą i utrzymać mrok wewnątrz ciała... ale... - Głos Fauztina zamarł, a Vizjerei wpatrywał się w szczątki na postumencie. - Ale co? Czarodziej potrząsnął głową. - Nic, jak sądzę. Zapewne przebywanie tak blisko tego trupa rozstroiło moje nerwy bardziej, niż chciałbym przyznać. Norreka zdążyły już zirytować niejasne słowa przyjaciela, zgrzytnął zębami. - Więc... kto to jest? Jakiś książę? - Na Niebiosa, nie! Nie widzisz? - Palec w rękawiczce wskazał czerwony napierśnik. - To zaginiony grobowiec Bartuka, pana demonów, mistrza najmroczniejszej magii... - Bartuk Krwawy. - Te słowa wymknęły się z ust Norreka z westchnieniem zdumienia, niewiele głośniejsze od szeptu. Bardzo dobrze znał opowieści o Bartuku, który wybił się ponad innych magów, a potem zwrócił ku ciemności, ku demonom. Teraz szkarłat napierśnika stał się zrozumiały, a zarazem bardziej przerażający. Był to kolor ludzkiej krwi. W swym szaleństwie Bartuk, budzący strach nawet wśród demonów, które go kiedyś kusiły, zwykł po każdej bitwie kąpać się we krwi pokonanych wrogów. Jego zbroja, kiedyś złota, na zawsze została splamiona grzesznymi czynami swego właściciela. Bartuk równał z ziemią miasta, dopuszczał się niewyobrażalnych potworności i nigdy by nie przestał - jak mówiły opowieści - gdyby nie desperacki zryw jego brata Horazona i innych magów Vizjerei, którzy wykorzystali wiedzę o starożytnej, bardziej naturalnej magii do pokonania okrutnika. Bartuk i jego demon zostali zgładzeni, gdy niewiele już brakowało im do ostatecznego zwycięstwa. Krwawemu magowi odrąbano głowę, gdy rzucał potężne kontrzaklęcie. Horazon nie wierzył, iż śmierć ostatecznie złamie potęgę brata, nakazał więc, by ciało Bartuka na zawsze znikło z ludzkich oczu. Norrek nie wiedział, czemu po prostu nie spalono szczątków - on z pewnością by spróbował. Wkrótce potem zaczęły mnożyć się plotki opisujące miejsca, gdzie miały niby spoczywać zwłoki Bartuka Krwawego. Wielu szukało jego grobowca - zwłaszcza ci parający się czarną magią, którzy liczyli na pozostałości mocy - lecz jak dotąd nikomu się to nie udało. Vizjerei na pewno znał więcej szczegółów niż Norrek, ale weteran aż za dobrze rozumiał, kogo właściwie znaleźli. Zgodnie z legendą Bartuk mieszkał przez jakiś czas wśród ludu Norreka. Być może wśród tych, którzy wychowywali się z Norrekiem, był potomek kogoś należącego do świty potwora. O tak, Norrek niejedno wiedział o spuściźnie tyrana.
Zadrżał i bez namysłu zaczął się cofać od postumentu. - Fauztin... wychodzimy stąd. - Ale, przyjacielu... - Wychodzimy! Czarodziej przez chwilę patrzył Norrekowi w oczy, a potem skinął głową. - Być może masz rację. Wdzięczny Norrek odwrócił się do drugiego z towarzyszy. - Sadun! Zostaw to! Wychodzimy! Już... Niedaleko pogrążonego w cieniu wejścia do komnaty coś się poruszyło. I nie był to z pewnością Sadun Tryst. Trzeci członek grupy zajęty był ładowaniem do worka każdej błyskotki, jaka nawinęła mu się pod rękę. - Sadun! - warknął jego starszy kompan. - Rzuć worek! Szybko! Coś przy wejściu szurnęło w ich stronę. - Oszalałeś? - zaprotestował Sadun, nie zadając sobie trudu, by spojrzeć przez ramię. - To wszystko, o Czym marzyliśmy! Uwagę Norreka przykuł szmer. Wojownik nie potrafił określić źródła dźwięku, zdawało się, że dochodzi z wielu stron naraz. Norrek przełknął nerwowo ślinę, bo przy wejściu zamajaczył cień. Puste oczodoły zmumifikowanego wojownika, którego ciało przekroczyli tuż za progiem, zdawały się spoglądać prosto w przerażone oczy Norreka. - Sadun! Spójrz za siebie! To wreszcie zwróciło uwagę Saduna. Żylasty wojak natychmiast upuścił worek i obrócił się, dobywając miecza. Jednak gdy zrozumiał zagrożenie, którego świadomi już byli jego towarzysze, zbladł niczym płótno. Podnosili się jeden po drugim, od przegniłych ciał po wyschnięte szkielety, wszyscy ci, którzy przybyli do grobowca przed trójką przyjaciół. Teraz Norrek rozumiał już, dlaczego nikt nie wyszedł stąd żywy i że on i jego towarzysze mogą wkrótce dołączyć do tych przerażających szeregów. - Kosoraq! Szkielet stojący najbliżej czarodzieja znikł nagle w eksplozji pomarańczowych płomieni. Fauztin skierował palec w stronę następnego, na wpół odzianego ghula, na którego twarzy pozostało jeszcze trochę ciała. Powtórzył słowa mocy. Nic się nie stało. - Moje zaklęcie... - Zaskoczony Fauztin nie zauważył szkieletu po lewej, który uniósł
zardzewiały, ale nadal użyteczny miecz i najwyraźniej zamierzał pozbawić maga głowy. - Uważaj! - Norrek odbił klingę i pchnął swoją w przeciwnika. Niestety, na próżno, gdyż ostrze przeszło przez klatkę piersiową trupa, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Zdesperowany, Norrek wymierzył ghulowi kopniaka, posyłając go na kolejnego nieumarłego. Otaczały ich przeważające siły wroga, którego nie można było pokonać w normalny sposób. Norrek widział, jak odcięty od przyjaciół Sadun wdrapał się na stos monet i stamtąd próbował się bronić przed dwoma koszmarnymi wojownikami. Jeden był wysuszoną skorupą, drugi szkieletem z ocalałym ramieniem. Kilku następnych już się zbliżało. - Fauztin! Możesz coś zrobić? - Spróbuję innego zaklęcia! Po raz kolejny Vizjerei wypowiedział słowa mocy: tym razem walczący z Sadunem nieumarli znieruchomieli. Tryst natychmiast skorzystał z okazji i ciął z całej siły. Oba ghule rozpadły się na kawałki od pasa w górę, a ohydne resztki rozsypały się po podłodze. - Twoje moce wróciły! - zawołał Norrek znów pełen nadziei. - Nigdy mnie nie opuściły. Obawiam się, że mogę użyć każdego czaru tylko raz. A większość z tych, które mi zostały, wymaga czasu. Norrek nie zdołał w żaden sposób odpowiedzieć na tę przerażającą wieść, bo jego sytuacja stała się rozpaczliwa. Wymienił kilka ciosów z jednym, potem już z dwoma ze zbliżającego się nieustannie szeregu nieumarłych. Ghule były dość powolne, za co Norrek dziękował bogom, ale liczba i odporność na ciosy szybko przechyliła szalę zwycięstwa na stronę upiornych strażników grobowca. Ci, którzy zaplanowali tę ostatnią pułapkę, wiedzieli, co robią, każda drużyna powiększała szeregi nieumarłych obrońców. Norrek domyślał się, skąd wzięli się pierwsi nieumarli. Już wcześniej zwrócił uwagę przyjaciołom, że chociaż mijali pułapki i martwe stworzenia, aż do znalezienia czaszki na kolcu nie natrafili na żadne ludzkie ciała. Pierwsza drużyna, która odkryła grób Bartuka, z pewnością straciła kilku swoich członków po drodze do komnaty, nie spodziewając się nawet, że polegli towarzysze staną się najgorszym koszmarem dla tych, którzy przeżyli. I tak, z każdą kolejną grupą, przybywało strażników, a Norrek, Sadun i Fauztin wkrótce mieli do nich dołączyć. Zmumifikowany trup zamachnął się, mierząc w lewe ramię Norreka, wojownik użył pochodni, by podpalić wysuszone ciało, zmienił w ten sposób zombie w płonącą żagiew. Choć ryzykował, że zrani się w stopę, Norrek kopnął trupa, posyłając go ku następnemu przeciwnikowi. Ale mimo tych sukcesów horda nieumarłych spychała ich w głąb komnaty krok po
kroku. - Norrek! - wołał Sadun. - Fauztin! Atakują mnie z każdej strony! Towarzysze nie mogli mu jednak pomóc, obaj znajdowali się w identycznym położeniu. Czarodziej powalił jeden szkielet uderzeniem laski, ale dwa inne natychmiast zajęły miejsce pokonanego. Stwory zaczęły poruszać się szybciej i bardziej płynnie. Wkrótce poszukiwacze skarbów nie mieli nad trupami żadnej przewagi. Trzech wojowników naparło na Norreka Vizharana, oddzielając go od Fauztina i zmuszając do cofania się po stopniach, aż w końcu oparł się o postument. Kości Krwawego Pana zagrzechotały w zbroi, ale ku wielkiej uldze weterana Bartuk nie podniósł się, by dowodzić tą piekielną armią. Kłąb dymu był dla Norreka znakiem, że czarodziej uporał się z kolejnym nieumarłym. Wojownik wiedział jednak, że Fauztin nie da rady pokonać wszystkich przeciwników. Jak na razie żadnemu z kompanów nie udało się osiągnąć niczego poza chwilowym impasem. Pozbawieni ciała, które mogłoby przeszyć ostrze, organów, które można by wykrwawić, nieumarli nie musieli obawiać się noży i mieczy. Na myśl, że kiedyś mógłby powstać z martwych, by zaatakować kolejnych niefortunnych poszukiwaczy, Norrekiem wstrząsnęły dreszcze. Przesuwał się wzdłuż postumentu, próbując znaleźć jakąś drogę ucieczki. Ze wstydem uświadamiał sobie, że gdyby tylko pojawiła się możliwość wyjścia, bez wahania opuściłby towarzyszy. Tracił siły. Ostrze cięło go w udo. Ból nie tylko wyrwał krzyk z jego ust, ale i rękojeść miecza z osłabłych palców. Broń z brzękiem spadła po schodach, pod nogi nadciągających upiorów. Norrek ledwie mógł się oprzeć na zranionej nodze, wymachiwał pochodnią, drugą ręką szukając na postumencie czegoś, czego mógłby się przytrzymać. Jednak zamiast kamienia jego palce uchwyciły zimny metal, który bynajmniej nie dawał oparcia. Ranna noga poddała się pod ciężarem wojownika. Norrek osunął się na kolano, pociągając za sobą metalowy przedmiot, który przypadkiem uchwycił. Pochodnia poleciała w dal. Norrek chciał się podnieść, ale wokół widział już tylko morze groteskowych twarzy. Zrozpaczony łowca skarbów uniósł dłoń, jakby w milczącym błaganiu nieumarłych o litość, jakby mógł w ten sposób powstrzymać to, co nieuniknione. W ostatniej chwili zorientował się, że na dłoni miał metalową rękawicę. Tę samą rękawicę, którą wcześniej widział na szkielecie Bartuka. I gdy to zaskakujące odkrycie doń dotarło, z jego ust wyrwało się słowo, którego nie rozumiał i które odbiło się echem w komnacie. Wysadzane kamieniami wzory na ścianach
rozbłysły, a upiorni wrogowie znieruchomieli. Następne słowo, jeszcze mniej zrozumiałe, wyrwało się zdumionemu weteranowi. Symbole na ścianach błysnęły oślepiająco, zapłonęły... ...i wybuchły. Przerażająca fala czystej energii parła przez komnatę, rozrywając nieumarłych. Szczątki upiornych obrońców latały wszędzie, zmuszając Norreka do kulenia się za postumentem. Modlił się tylko, by koniec okazał się stosunkowo szybki i bezbolesny. Magia pochłonęła nieumarłych tak, jak stali. Kości i wysuszone ciała płonęły niczym olej do lamp. Broń topiła się, tworząc kupki żużlu i popiołu. Ale trójka poszukiwaczy pozostała nietknięta. - Co się dzieje? Co się dzieje? - Norrek słyszał krzyk Saduna. Fala wściekłego ognia poruszała się z niesamowitą precyzją, niszcząc wyłącznie strażników grobu. Gdy ich liczba zmalała, tak samo osłabła siła żywiołu. W końcu nie został żaden. Komnata tonęła w niemal całkowitym mroku, który rozjaśniały jedynie dwie pochodnie i odrobina światła odbijana przez potrzaskane kamienie. Rezultaty oszołomiły Norreka, rozglądał się i zastanawiał, co rozpętał i czy przypadkiem to, co widział, nie było zapowiedzią jeszcze straszniejszych wydarzeń. Popatrzył na rękawicę. Bał się mieć ją na dłoni, ale bał się też i tego, co mogło się stać, gdy spróbuje ją zdjąć. - Oni... zostali pożarci - wykrztusił Fauztin, podnosząc się z podłogi. Jego szata była w wielu miejscach pocięta, a z paskudnej rany na ramieniu spływała krew. Sadun zeskoczył ze stosu, gdzie walczył. Co dziwne, wyglądało na to, że nie był wcale ranny. - Ale jak...? W rzeczy samej, jak? Norrek poruszył osłoniętymi rękawicą palcami. Metal pasował jak druga skóra, rękawica okazała się znacznie wygodniejsza, niż się można było spodziewać. Strach powoli ustępował, gdy tylko wojownik zaczął uświadamiać sobie, czego jeszcze może dokonać. - Norreku - usłyszał głos Fauztina - kiedy to założyłeś? Nie zwrócił uwagi na słowa czarodzieja, rozważał właśnie, co by się stało, gdyby założył drugą rękawicę. Albo lepiej całą zbroję. Jako młody rekrut marzył o generalskich insygniach, o zdobyciu bogactwa dzięki zwycięstwom w kolejnych bitwach. Teraz to wyblakłe marzenie nabrało nowych kolorów i po raz pierwszy Norrek poczuł, że może je spełnić.
Nad jego ręką przemknął cień. Posiwiały wojownik podniósł wzrok na maga. Na twarzy Vizjerei malował się niepokój. - Norrek. Przyjacielu. Powinieneś chyba zdjąć tę rękawicę. Zdjąć? Niespodziewanie ta myśl wydała się żołnierzowi absurdalna. Tylko dzięki rękawicy uszli z życiem. Po co ją zdejmować? Czy... czy to możliwe, że Vizjerei chciał jej dla siebie? Jeśli chodziło o magiczne przedmioty, tacy jak Fauztin zapominali o lojalności. Jeśli Norrek mu jej nie odda, to najpewniej czarodziej zabierze rękawicę przemocą. Część umysłu Norreka próbowała sprzeciwić się tym przepełnionym nienawiścią koncepcjom. Fauztin ratował mu życie więcej niż raz. On i Sadun byli jego najlepszymi - i jedynymi - przyjaciółmi. Czarodziej ze Wschodu nie postąpiłby tak niehonorowo... ale czy na pewno? - Norreku, posłuchaj mnie! - W głosie maga zabrzmiały nutki zazdrości, może strachu. - To bardzo ważne, żebyś zdjął tę rękawicę, natychmiast. Położymy ją z powrotem na katafalku... - O co chodzi? - zawołał Sadun. - Co z nim nie tak, Fauztin? Norrek zyskał pewność, że jednak pierwsza myśl była słuszna. Czarodziej chciał jego rękawicy. - Sadun. Wyciągnij miecz. Chyba będziemy musieli... - Mój miecz? Mam go użyć przeciw Norrekowi?! Coś przejęło kontrolę nad starszym wojownikiem. Jakby z oddali Norrek patrzył, jak odziana w rękawicę dłoń chwyta Vizjerei za gardło. - Sa-Sadun! Nadgarstek! Tnij... Kątem oka Norrek dostrzegł, że jego towarzysz zawahał się, nim uniósł broń do ciosu. Furia, jakiej dotąd nie znał, zaczęła spalać starszego wojownika potężnym płomieniem. Świat stał się czerwony jak krew... a potem zapadła ciemność. A w tej ciemności Norrek Vizharan usłyszał krzyki.
DWA W krainie Aranoch, na najbardziej wysuniętej na północ granicy, wielkiej, przytłaczającej pustyni, która pochłonęła większość tutejszych ziem, obozowała niewielka, ale dzielna armia generała Augustusa Malevolyna. Rozbili tu obóz przed kilkoma tygodniami z powodów, które stanowiły tajemnicę dla żołnierzy, ale żaden nie ośmielił się kwestionować decyzji generała. Wielu z nich służyło pod jego komendą od początków kariery w Zachodniej Marchii, a ich oddanie dla jego sprawy graniczyło z fanatyzmem. Po cichu zastanawiali się jednak, dlaczego dowódca nie rusza naprzód. Uważano, że przyczyny należy szukać w kolorowym namiocie, rozbitym niedaleko kwatery generała, a należącym do wiedźmy. Każdego ranka Malevolyn udawał się do niej, zapewne, aby poznać przyszłość i podjąć decyzje w oparciu o to, co usłyszał. Każdego zaś wieczora Galeona udawała się do namiotu generała w sprawach bardziej osobistych. Jak duży miała wpływ na jego decyzje, nikt nie wiedział na pewno, ale musiał być niemały. Gdy poranne słońce wyjrzało zza horyzontu, szczupły i zadbany Augustus Malevolyn wyszedł ze swej kwatery. Tę bladą, gładko ogoloną twarz jeden z przeciwników, już nieżyjący, opisał kiedyś jako oblicze Władcy Śmierci, bez wrodzonej łagodności. Teraz rysy generała pozbawione były jakiegokolwiek wyrazu. Malevolyn nosił zbroję czarną jak noc poza szkarłatnymi wykończeniami na krawędziach, zwłaszcza wokół karku. Napierśnik zdobił symbol czerwonego lisa nad trzema srebrnymi mieczami, jedyna pamiątka dawnej przeszłości generała. Dwóch adiutantów usługiwało mu, gdy zakładał mahoniowo-szkarłatne rękawice, które sprawiały wrażenie, jakby dopiero co wykuł je płatnerz. Po prawdzie, cała zbroja Malevolyna była w doskonałym stanie dzięki nocnej pracy żołnierzy, którzy doskonale wiedzieli, że ich życiu zagrozić może najmniejsza nawet plamka rdzy. Zakuty w zbroję po szyję, z odsłoniętą głową, generał podążył do sanktuarium swojej czarodziejki i kochanki. Przyprawiłoby ono o koszmarne sny każdego wytwórcę namiotów, wyglądało bowiem, jakby ktoś wykonał je na wzór kapy. Łaty, przynajmniej dwóch tuzinów barw, pozszywano jedna na drugą. Tylko tacy jak generał, którzy umieli spojrzeć głębiej, mogli dostrzec, że rozmaite kolory tworzyły określony wzór, a jedynie ci, którzy poznali
tajniki magii, mogli zrozumieć ukrytą w nich moc. Za Malevolynem szło dwóch oficerów, jeden niósł zawiniątko kształtem przypominające głowę. W ruchach żołnierza znać było niepokój, jakby przedmiot napawał go nieufnością, jeśli nie strachem. Generał nie musiał się zapowiadać, gdy tylko zbliżył się do namiotu, kobiecy głos, głęboki i zarazem przepełniony kpiną, nakazał mu wejść. Choć cały obóz skąpany był już w promieniach słońca, w namiocie Galeony panowała taka ciemność, że gdyby nie wisząca u pułapu mała oliwna lampka, nie dostrzegłoby się czubka własnego nosa. Wszędzie wisiały woreczki, flaszki i różne dziwne przedmioty. Choć oferowano raz czarownicy skrzynię, by mogła tam przechowywać swoje rzeczy, wiedźma odmówiła, wieszając każdy przedmiot na haczyku w starannie wybranym miejscu i sobie tylko znanym celu. Generał Malevolyn ani się dziwił, ani kwestionował - jak długo otrzymywał odpowiedzi, których pragnął, Galeona mogła wieszać sobie pod sufitem nawet suszone trupy. I niemalże tak właśnie czyniła. Choć wiele jej skarbów skrywały, na szczęście, rozmaite pojemniki, wśród tych, które wisiały luzem, znajdowały się truchła wielu rzadkich gatunków zwierząt i rozmaite szczątki innych stworzeń. Niektóre sprawiały wrażenie ludzkich, choć by zyskać pewność w tej kwestii, trzeba by je zbadać dokładniej, niż ktokolwiek miałby ochotę. By wzmocnić jeszcze uczucie niepokoju, które ogarniało w jej sanktuarium każdego poza nią samą i jej kochankiem, cienie rzucane przez lampkę poruszały się w sposób niezgodny z logiką i prawami natury. Ludzie Malevolyna często widzieli, jak płomień przechylał się w jedną stronę, a cień w drugą. Nadto przez te cienie namiot wydawał się większy wewnątrz, niżby na to wskazywał jego rozmiar od zewnątrz. Ci, którzy przekraczali progi czarodziejki, mieli wrażenie, że znaleźli się w innym wymiarze, nie do końca właściwym śmiertelnikom. A na środku tego niepokojącego i dziwnego miejsca czekała Galeona - jeszcze bardziej niepokojąca niż wnętrze namiotu, a zarazem zachwycająca. Gdy podniosła się z kolorowych poduszek zaścielających wzorzysty dywan, w każdym mężczyźnie rozpaliła płomień namiętności. Odrzuciła kaskadę czarnych, lśniących włosów, by odsłonić okrągłą, kuszącą twarz o pełnych, czerwonych ustach, wydatnym, lecz kształtnym nosku i głębokich, niezwykle głębokich zielonych oczach, którym dorównać mogły jedynie te szmaragdowe generała. Gęste rzęsy przysłaniały tę zieleń, a wiedźma wyglądała, jakby samym spojrzeniem chciała pożreć każdego przychodzącego.
- Mój generale - zamruczała, a każde słowo było obietnicą. Zmysłowo zbudowana, Galeona odsłaniała swoje wdzięki, tak jak prezentowała broń. Jej szata była wycięta tak głęboko, jak to możliwe, aby nie zsunęła się przy tym z ramion, zaś błyszcząca biżuteria podkreślała dekolt. Kiedy czarodziejka się poruszała, jej zwiewne szaty falowały kusząco wokół sylwetki, jakby unosił je lekki wiaterek. Generał nie pozostał obojętny na jej urok, choć dał temu wyraz tylko przez dotknięcie jej ciemnobrązowego policzka dłonią w rękawicy. Czarodziejka poddała się temu z lubością, jak pieszczocie najdelikatniejszego z futer. Uśmiechnęła się, ukazując ząbki idealne, choć może nazbyt ostre, nieco drapieżne, jak u kota. - Galeono... moja Galeono... dobrze spałaś? - Kiedy rzeczywiście spałam... mój generale. Zaśmiał się cicho. - Tak jak i ja. - Spoważniał nagle. - Dopóki nie zacząłem śnić. - Śnić? - Galeona nie zlekceważyła jego słów, o czym świadczyło to, jak gwałtownie nabrała powietrza, gdy je usłyszała. - Tak... - Przeszedł obok niej, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w jeden z bardziej makabrycznych okazów w kolekcji wiedźmy. Począł się nim bawić, poruszać stawami, podejmując zarazem relację. - Krwawy Pan powstał... Natychmiast znalazła się przy nim, na podobieństwo czarnego anioła zawisła u jego ramienia, oczy rozszerzyło jej oczekiwanie. - Mów, mój generale, powiedz mi wszystko... - Widziałem pustą zbroję, jak wydostała się z grobu, potem wypełniły ją kości. Potem mięśnie i ścięgna okryły szkielet, pojawiło się ciało. Ale to nie był taki Bartuk, jakim go malowano. - Generał wydawał się rozczarowany. - Twarz miał w najlepszym wypadku przeciętną, a takiej nie rzeźbił żaden z artystów. Być może był to Bartuk Krwawy, choć w moim śnie sprawiał raczej wrażenie przerażonej duszy... - To wszystko? - Nie, potem zobaczyłem krew na jego twarzy, a później od maszerował. Widziałem, jak góry zmieniały się we wzgórza, wzgórza obracały się w piasek, a on zatonął w tym piasku... a wtedy sen się skończył. Jeden z oficerów zauważył w kącie namiotu cień, który się poruszył i zbliżył do generała. Nauczony doświadczeniem, że lepiej o tym nie wspominać, oficer trzymał język za zębami, mając nadzieję, że cień nie zechce później zakraść się ku niemu. Galeona przylgnęła do zbroi okrywającej pierś Malevolyna i zajrzała mu w oczy.
- Czy śniło ci się kiedyś coś takiego, mój generale? - Wiedziałabyś o tym. - Tak. Rozumiesz, jak ważne jest, abyś mówił mi wszystko. - Oderwała się od kochanka i wróciła na stertę poduszek. Pot błyszczał na każdym odsłoniętym kawałku jej skóry. - Koniecznie... To nie jest zwykły sen, o nie. - Tak i ja podejrzewałem. - Skinął niedbale dłonią na żołnierza trzymającego kulisty przedmiot. Tamten podszedł bliżej, zdjął materiał i odsłonił to, co było ukryte. Hełm z grzebieniem połyskiwał w słabym świetle lampki. Był stary, ale nienaruszony, okrywał całą głowę i miał tylko wąskie otwory na oczy, nos i nieco szerszy na usta. Tylna część hełmu była wyprofilowana tak, by chronić kark, jednak gardło pozostawało całkowicie nieosłonięte. Nawet w przyćmionym świetle widać było, że hełm pomalowano na krwistą czerwień. - Pomyślałem, że przyda ci się hełm Bartuka. - I być może się nie myliłeś. - Galeona sięgnęła po artefakt. Jej palce musnęły dłonie adiutanta. Mężczyzna zadrżał. Upewniwszy się, że generał spogląda w inną stronę, a drugi oficer niewiele może zobaczyć ze swego miejsca, czarodziejka skorzystała z okazji, by popieścić nadgarstek żołnierza. Posmakowała go raz czy dwa, gdy jej apetyt domagał się odmiany, wiedząc, że oficer nie ośmieliłby się powiedzieć dowódcy o tych doświadczeniach. Malevolyn najpewniej kazałby ściąć żołnierza, a nie swą cenną wiedźmę. Wzięła hełm i położyła go na ziemi niedaleko miejsca, gdzie wcześniej siedziała. Generał odprawił swoich ludzi, po czym usiadł naprzeciwko kobiety. - Nie zawiedź mnie, moja droga. W tej kwestii nie uznaję kompromisów. Po raz pierwszy Galeona straciła nieco na pewności siebie. Augustus zawsze dotrzymywał słowa, zwłaszcza gdy dotyczyło ono losu tych, którzy go zawiedli. Skrywając niepokój, czarodziejka położyła dłonie na hełmie. Generał zdjął rękawice i uczynił to samo. Płomień lampki zamigotał, skurczył się, niemal zgasł całkiem. Cienie urosły, zgęstniały i zdawały się bardziej żywe, mniej zależne od słabego światełka lampki. To, że stały się nagle nierealne, jakby nie z tego świata, nie zaniepokoiło generała. Znał część mocy, z którymi obcowała Galeona, i miał swoje podejrzenia co do pozostałych. Jako dowódca armii, którego ambicje sięgały imperium, wszystko to postrzegał jako narzędzia użyteczne do osiągnięcia celu. - Podobne przyzywa podobne, krew przyzywa krew... - Słowa płynęły z pełnych ust Galeony. Nie pierwszy raz odmawiała tę litanię dla swego zleceniodawcy. - Niech to, co było jego, przy zwie to, co było jego! To, co nosił cień Bartuka, musi być złączone znów!
Malevolyn poczuł, że jego puls przyspiesza. Świat zdawał się oddalać. Słowa Galeony rozbrzmiewały echem, stawały się jedynym punktem odniesienia. Początkowo nie widział nic poza wszechobecną szarością. Później w szarości pojawił się obraz, w pewien sposób znajomy. Po raz kolejny zobaczył zbroję Bartuka - ktoś ją przywdział, ale tym razem generał był pewien, że to nie czarodziej z legendy. - Kto to? - zasyczał - Kto to? Galeona nie odpowiedziała, oczy miała zamknięte, głowę odchyloną w skupieniu. Za jej plecami poruszył się cień, który wydał się Malevolynowi podobny do gigantycznego owada. Potem, gdy obraz przed nim stawał się większy, generał skupił się na zidentyfikowaniu obcego. - Wojownik - mruknęła czarodziejka. - Walczył w niejednej kampanii. - Nieważne! Gdzie jest? Blisko? Zbroja Krwawego Pana! Po tak długim czasie, po tylu latach błądzenia... Galeona skręciła się z wysiłku. Malevolyn nie dbał o to, gotów był pchnąć ją do granic wytrzymałości i poza nie, jeśli zajdzie potrzeba. - Góry... zimne, mroźne szczyty... Żadna wskazówka, na świecie było mnóstwo gór, zwłaszcza na północy i przy Bliźniaczych Morzach. Nawet Zachodnia Marchia miała jakieś góry. Galeona wzdrygnęła się dwukrotnie. - Krew przyzywa krew... Zacisnął zęby. Po co się powtarzała? - Krew przyzywa krew! Zadygotała, niemal odrywając ręce od hełmu. Jednak dla niej zaklęcie zostało zerwane. Malevolyn starał się jak mógł, aby utrzymać wizję, choć jego moce nie dorównywały możliwościom Galeony. Udało mu się lepiej skoncentrować na twarzy. Prosta. Z pewnością nie była to twarz przywódcy. Rysy naznaczone paniką. Nie tchórzostwem, ale ten człowiek wyraźnie czuł się zagubiony i to go przerażało. Obraz zaczął niknąć. Generał zaklął cicho. Zbroja została odnaleziona przez jakiegoś przeklętego piechura lub dezertera, który nie znał jej prawdziwej wartości ani mocy. - Gdzie on jest? Wizja rozwiała się tak gwałtownie, że nawet jego to zdziwiło. W tej samej chwili śniada czarodziejka zachłysnęła się i osunęła na poduszki, przerywając czar. Ogromna siła oderwała ręce Malevolyna od hełmu. Generał rzucił wiązanką plugawych przekleństw.
Galeona podniosła się z jękiem. Spojrzała na Malevolyna, trzymając się za głowę. On zaś zastanawiał się, czy nie kazać wiedźmy wybatożyć. Za to, że szczuła go i łudziła, ponieważ zbroja została znaleziona, ale Galeona nadal nie mogła go do niej doprowadzić. Wiedźma odczytała ponure spojrzenie Malevolyna i to, co dla niej znaczyło. - Nie zawiodłam cię, mój generale! Dziedzictwo Bartuka czeka, abyś wypełnił je po tych wszystkich latach! - Wypełnił? - Malevolyn wstał, z trudem utrzymując swoją frustrację i złość na wodzy. - Wypełnił?! Bartuk rozkazywał demonom! Władał co najmniej połową świata! - Pobladły wskazał na hełm. - Kupiłem to od wędrownego kramarza jako memento, symbol potęgi, którą chciałem zyskać! Uznałem, że to fałszywy artefakt, ale dobrze podrobiony! Hełm Bartuka! - Generał zaśmiał się ochryple. - Dopiero gdy go założyłem, zdałem sobie sprawę, że to rzeczywiście był jego hełm! - Tak, mój generale! - Galeona szybko wstała i położyła dłonie na jego piersi. Jej palce pieściły metal, jakby to było jego ciało. - A ty zacząłeś miewać sny, widzieć... - Bartuka... Widziałem jego zwycięstwa, jego chwałę i potęgę! Żyłem tym... - W głosie Malevolyna słychać było coraz więcej goryczy. - Lecz tylko w snach. - To przeznaczenie podarowało ci ten hełm! Przeznaczenie i duch Bartuka, nie widzisz tego? Uwierz mi, on chce, abyś był jego następcą - gruchała wiedźma. - Nie może być inaczej, gdyż tylko ty mogłeś oglądać tę wizję sam, bez mojej pomocy! - To prawda. - Po dwóch pierwszych wizjach, które miały miejsce, gdy przywdział hełm, generał rozkazał kilku swoim najbardziej zaufanym oficerom, by wypróbowali artefakt. Jednak nawet ci, którzy nosili go przez kilka godzin, nie mieli żadnych niezwykłych snów. Dla Augustusa Malevolyna był to wystarczający dowód, że został wybrany przez ducha Bartuka, by przejąć jego okrytą chwałą zbroję. Malevolyn wiedział wszystko, czego śmiertelnik mógł dowiedzieć się o tym starożytnym magu i wodzu. Przeczytał każdy dokument i zgłębił każdą legendę. Choć wielu przed nim porzuciło badania nad mroczną i demoniczną historią Krwawego Pana - bojąc się, że jakiś cień może skazić ich samych - generał pochłaniał najmniejszy nawet okruch informacji. Mógł równać się z Bartukiem pod względem siły fizycznej czy też znajomości strategii, lecz władał tylko odrobiną magii. Mógł zaledwie zapalić świecę. Galeona dała mu większą moc - nie wspominając o innych przyjemnościach - ale by osiągnąć potęgę i chwałę, jakie zdobył Krwawy Pan, Malevolyn musiał znaleźć sposób, by rozkazywać nie jednemu, a
wielu demonom. Zbroja mogła zapewnić mu tę możliwość. Był tego pewien w sposób graniczący z obsesją. Dogłębne badania Malevolyna dowodziły, że Bartuk nasycił ją straszliwymi zaklęciami. Mierne umiejętności magiczne generała zostały znacznie wzmocnione przez samo użycie hełmu. Kompletna, zaczarowana zbroja dałaby mu to, czego pragnął. Cień Bartuka z pewnością tego chciał. Wizje były znakiem. - Mogę powiedzieć ci jedno, mój generale - szepnęła czarodziejka. - Coś, co doda ci wytrwałości w dążeniu do celu... Ścisnął ją za ramiona. - Co? Co to takiego? Skrzywiła się z bólu. - On... ten głupiec, który nosi zbroję... zbliża się! - Do nas? - Zapewne tak, jeśli hełm i reszta zbroi mają być razem. A nawet jeśli nie, to im bliżej się znajdzie, tym łatwiej przyjdzie mi dokładnie określić, gdzie się znajduje! - Galeona uwolniła jedno ramię, po czym dotknęła policzka Malevolyna. - Musisz tylko chwilę poczekać, ukochany. Tylko chwilę... Puściwszy kochankę, generał podjął decyzję. - Sprawdzisz każdego ranka i każdego wieczora! Nie będziesz szczędzić wysiłków! Kiedy znajdziesz tego głupca, masz mi o tym natychmiast powiedzieć! Wyruszymy natychmiast! Nic nie stanie pomiędzy mną i moim przeznaczeniem! Chwycił hełm i bez słowa opuścił jej namiot, adiutanci bezzwłocznie znaleźli się za nim. Myśli Malevolyna gnały jak szalone, a każda niosła obraz generała w zaklętej zbroi. Legiony demonów powstaną, aby mu służyć. Miasta upadną. Narodzi się imperium, którego granice... obejmą cały świat. Wracając do swej kwatery, niemal tulił hełm. Galeona miała rację. Musi być tylko bardziej cierpliwy. Zbroja sama do niego przyjdzie. - Dokonam tego, o czym marzyłeś - wyszeptał do nieobecnego cienia Bartuka - Twoje dziedzictwo będzie moim przeznaczeniem! - Oczy mu lśniły. - I to już wkrótce... Wiedźma zadrżała, gdy Malevolyn zniknął za opuszczoną klapą namiotu. Ostatnimi czasy stawał się bardziej niezrównoważony, tym bardziej, im częściej zakładał starożytny