Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Diana Palmer - Brylancik

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :395.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Diana Palmer - Brylancik.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse D
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 2,203 osób, 1523 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 75 stron)

Diana Palmer Brylancik

ROZDZIAŁ PIERWSZY Wciąż padało. Kenna Dean powiesiła płaszcz przeciwdeszczowy na wieszaku stojącym opodal biurka. Na podłodze pojawiły się kałuże wody. Dziewczyna odgarnęła z czoła mokre włosy i nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu. Spóźniła się zaledwie dziesięć minut, lecz krótki spacer po deszczu wystarczył, aby jej nowe, zamszowe buty pokryły się błotem, a spódniczka poczęła przypominać mokrą ścierkę. Westchnęła ciężko. W sobotę wydała dość pokaźną sumę, aby zmienić swój codzienny wygląd. Tak bardzo chciała, żeby Denny Cole dostrzegł w niej kobietę, a nie tylko sekretarkę potrafiącą zaparzyć niezłą kawę... Tymczasem lunął deszcz, autobus odjechał, nim zdążyła dobiec do przystanku, i musiała dotrzeć do biura na piechotę. Fatalnie zaczął się ten tydzień! Drzwi gabinetu stanęły otworem i w progu ukazała się młodzieńcza sylwetka Denny'ego. Mężczyzna uniósł brwi. Wyraźnie był rozbawiony. Kenna doskonale zdawała sobie sprawę ze swego wyglądu. Wysoka, szczupła, obdarzona przez naturę niewielkim biustem, oklejona była w tej chwili przemoczonym ubraniem, które zdawało się podkreślać wszelkie wady figury. Poczuła, że tusz do rzęs poczyna spływać jej po policzkach. - Proszę bardzo. Może pan mówić bez skrępowania. - Lekko wydęła pełne wargi pokryte różową szminką. - Wiem, że wyglądam jak klown. - Na szczęście jestem dżentelmenem - mruknął Cole. Uśmiechnął się szeroko, demonstrując olśniewająco białe zęby, wsunął ręce w kieszenie i podszedł bliżej. - Przynajmniej tak mi się wydaje. Co mamy dziś w programie? Oczywiście. Myślał wyłącznie o pracy. Nie zwracał uwagi na nic, nawet na koszmarny wygląd swej sekretarki. Kenna zaklęła w duchu. Gdyby wcześniej przewidziała reakcję szefa, zaoszczędziłaby sobie wydatków i rozczarowania. Sięgnęła po notatnik leżący w górnej szufladzie biurka i zaczęła przeglądać stronice. - O dziewiątej ma pan spotkanie z panią Baker w sprawie roszczeń majątkowych, o dziesiątej trzydzie ści rozprawę, a o czternastej trzydzieści spotkanie z sędzią Monroe. Czy to właśnie on ma poprowadzić proces Jamesa? Cole skinął głową. - W takim razie, jeśli rozprawa nie zakończy się przed czasem, spotkanie nie dojdzie do skutku. - Chyba żartujesz - parsknął Cole. - Henry nigdy mi tego nie wybaczy. Co mam do roboty wieczorem? - Nic. - Dzięki Bogu - westchnął z ulgą. - Najwyższy czas, żebym się umówił z Margo. Ciężko mi wytrzymać bez niej choćby pięć minut. Kenna zmusiła się do uśmiechu, choć wcale nie było jej wesoło. Przypomniała sobie ciemnowłosą i ciemnooką piękność, którą od dwóch miesięcy często widywano w

towarzystwie Cole'a. Sprawa wyglądała na poważną. Plotkowano nawet o rychłym małżeństwie. Kenna poczuła ucisk w piersiach. Minął już rok od czasu, gdy zapalała szczerym uczuciem do swego szefa... choć on potrafił docenić wyłącznie jej biegłość w sztuce maszynopisania. - Regan już przyszedł? - odezwał się Cole. Kenna drgnęła. Prawdę mówiąc, nie przepadała za starszym bratem Denny'ego. Odczuwała dziwny niepokój na widok jego surowej twarzy i potężnej sylwetki. Regan i Denny byli przyrodnimi braćmi i może to właśnie powodowało, że tak bardzo się różnili wyglądem i zachowaniem. Dziewczyna nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Regan porzucił dochodową praktykę adwokacką w Nowym Jorku i przyjechał do Atlanty. - Nigdzie go nie widziałam - zamruczała w odpowiedzi. - Dopiero przyszłam i... - ...i z całą pewnością nie miałaś zamiaru go szukać -dokończył Cole. -Dlaczego w jego obecności stajesz się tak nerwowa? Gdy wchodzi, sprawiasz wrażenie, jakbyś próbowała się ukryć. Kenna poruszyła się niespokojnie. Posiadała dość temperamentu, aby uchodzić za osobę „z charakterem", lecz sam widok Regana wystarczał, że miała ochotę zaszyć się w ciemnym kącie, ewentualnie cisnąć popielniczką w tego ponurego mężczyznę. Co gorsza, Denny całkowicie polegał na opinii i doświadczeniu swego brata. Dziewczyna usiłowała więc uniknąć kłopotów i po prostu schodzić mu z drogi. - Ostatnio mam wiele pracy - powiedziała wymijająco. - Porządkuję kartotekę, piszę odwołania, zabawiam niecierpliwych klientów... - Wiem, wiem - westchnął Cole. Przechylił głowę, przez co kosmyk jasnych włosów opadł mu na czoło. - Powiedz prawdę. Po prostu go nie lubisz. - W jego obecności czuję się nieco skrępowana - odpowiedziała z namysłem, tak dobierając słowa, aby nie urazić swego szefa. - Dlatego, że jest sławny? - spytał Denny. - Fakt, gdy Regąn pojawia się w Hollywood lub Nowym Jorku, dziennikarze mają co opisywać. Słyszałem, że kobiety lgną do niego niczym muchy do miodu. Nic dziwnego, ma spore dochody i potrafi być czarujący... Hm... Ciekawe, dlaczego nie przyjechał z Nowego Jorku ze swoją sekretarką? Przez chwilę zastanawiał się nad czymś. - Sandy była całkiem niezła... Spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę. - To znaczy... Nie myśl, że ty... Na wargach Kenny pojawił się wątły uśmiech. - Może po prostu nie miała ochoty tu przyjechać - powiedziała. - Może.-Cole odwrócił się.-Jeśli pojawi się pani Baker, natychmiast przyślij ją do mnie. Odebrałaś pocztę? - Już biegnę - odparła pośpiesznie dziewczyna. - Zaparzyłaś kawę? - rzucił przez ramię. Oczywiście, zamruczała w duchu, poza tym wypastowałam podłogę, odkurzyłam meble, wytrzepałam dywany i pomalowałam drzwi wejściowe. Wszystko w przeciągu trzech minut. - Jeszcze nie - odpowiedziała słodkim tonem.

- Zrobię to zaraz po odebraniu listów, dobrze? Cole westchnął ciężko. - Nie każ mi zbyt długo czekać - wycedził i wszedł do swego gabinetu. - Mężczyźni... -jęknęła Kenna i ruszyła w stronę drzwi. W progu omal nie wpadła na Regana. Z trudem zmusiła się do zachowania spokoju. Brat Denny'ego wyglądał imponująco. Niewątpliwie samą posturą potrafił odstraszyć potencjalnego napastnika. Miał brązowe, prawie czarne oczy, które w chwilach złości potrafiły zamienić się w dwa sople lodu. Szeroką twarz szpecił dość duży nos, złamany co najmniej w dwóch miejscach. Kenna lekko zadrżała i szybko usunęła się w bok. Regana otaczała niepokojąca aura, ponura mina zdradzała kwaśny humor. Kenny zresztą nigdy nie widziała uśmiechu na jego twarzy. - Spodziewam się ważnego listu z Nowego Jorku - powiedział oschłym tonem. - Proszę przynieść pocztę. Wszedł do swego gabinetu. Kenna przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi, po czym uklękła na dywanie i złożyła głęboki pokłon. Nim zdążyła podnieść głowę, Regan ponownie ukazał się w progu. Na jego twarzy z wolna pojawił się wyraz zdziwienia. Kenna zerwała się z klęczek i usiłowała zapanować nad drżeniem kolan. - Chcę ci podyktować pewne oświadczenie, więc gdy wrócisz z listami, weź swój notatnik i przyjdź do mnie. - Głos Regana brzmiał niezwykle oficjalnie. - Jeśli masz zamiar wziąć udział w jakimś przedstawieniu, ćwicz raczej po godzinach pracy. Odwrócił się i trzasnął drzwiami. Za plecami dziewczyny rozległ się stłumiony chichot. Kenna odwróciła głowę i zobaczyła Denny'ego, który był świadkiem całego przedstawienia. Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym niemal równocześnie wypadli na korytarz i wybuchnęli głośnym śmiechem. - Wydawało mi się, że zemdlejesz, gdy Regan otworzył drzwi gabinetu -wykrztusił Denny. Oparł się plecami o ścianę. - Ale się ubawiłem! Kenna popatrzyła na niego z czułością. W niczym nie przypominał swego brata. - Nic nie poradzę, że mam taki charakter - powiedziała. - Gdy słyszę rozkazy wydawane tonem zwycięskiego konkwistadora... - Regan zawsze był taki. Nauczyłem się w skupieniu słuchać jego poleceń, kiwać głową i robić swoje. W wielu wypadkach podobna metoda okazywała się najbardziej skuteczna. Spojrzał na dziewczynę. - Biedactwo... wiem, że przeżywasz trudne chwile. Nie mam pojęcia, dlaczego mój brat uparł się, abyśmy mieli wspólną sekretarkę... Policzki Kenny nagle pokryły się rumieńcem. - Nie ma sprawy - zamruczała. Dla Denny'ego była gotowa wykąpać się w jeziorze pełnym krokodyli. - Pójdę po listy, zanim jego lordowska mość powróci z biczem w dłoni. Potem zaparzę kawę. - Bez pośpiechu. - Cole mrugnął porozumiewaczo okiem. - Nie daj się zastraszyć.

Prawdę mówiąc, Regan nie jest tak groźny, na jakiego wygląda. Życie go nie rozpieszczało... Przerwał i stanął na baczność. - Głowa do góry, wciągnąć brzuch! - zakomenderował z akcentem brytyjskiego podoficera. - Zrozumiano, żołnierzu? Kenna zasalutowała. - Tak jest, sir! Odwróciła się i pobiegła w stronę windy. Godzinę później Denny wpadł do sekretariatu. W pośpiechu włożył płaszcz przeciwdeszczowy. - Znów się spóźnię - westchnął z uśmiechem. - Powinienem wrócić około wpół do czwartej. Jeśli będziesz musiała się ze mną skontaktować wcześniej, szukaj mnie w sądzie. - Oczywiście - obiecała. - Powodzenia. - Dzięki. Postaram się wypaść jak najlepiej. Och... odszukaj akta Myersa i zrób z nich kilka kopii. Przygotuj list... Coś w rodzaju: „Szanowny Panie Anderson, w załączeniu przesyłam odpis dokumentów dotyczących sprawy Myersa o ustalenie własności spornego terenu. Z najnowszych ustaleń wynika, że obszar, który został przeznaczony pod budowę parkingu, rzeczywiście znajduje się w rękach prywatnych. Z niecierpliwością oczekuję na Pańską odpowiedź..." I tak dalej. Wszystko zrozumiałaś? Kenna zapisywała te polecenia na odwrocie koperty, gdyż Cole jak zwykle nie czekał, aż sięgnie po notatnik. Skinęła głową. - Dobrze. - Trzymaj się, skarbie - zawołał przez ramię. W drzwiach przystanął na chwilę. - Jeśli zadzwoni Margo, powiedz jej, że będę czekał w umówionym miejscu o szóstej. Mam bilety na przedstawienie baletowe. Wyszedł. Kenna smutnym wzrokiem wpatrywała się w podłogę. Była rozżalona. Nienawidziła Margo, ponieważ Margo była zbyt piękna. Ognista Argentynka o kruczoczarnych włosach, przepięknych oczach, wspaniałej cerze i boskich kształtach. Dziewczyna otworzyła torebkę i smętnie spojrzała w lusterko na swoje odbicie. Westchnęła ciężko. Ktoś o podobnym wyglądzie nie powinien spodziewać się dowodów męskiego uwielbienia. Przestań się nad sobą rozczulać i weź do pracy, pomyślała. Czas mijał niepostrzeżenie. Regan siedział zamknięty w swym gabinecie. Przyjmował klientów, przeprowadził kilka rozmów telefonicznych, ale na szczęście nie pojawiał się w sekretariacie. Dziewczyna była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Czuła głęboką niechęć do ponurego prawnika, który jej zdaniem mógł budzić sympatię najwyżej wśród stada grzechotników. Drzwi gabinetu otworzyły się z trzaskiem. Regan Cole podszedł do biurka sekretarki. - Proszę o dokumenty dotyczące sprawy Myersa - wycedził. Akta leżały na biurku, lecz przestraszona Kenna zerwała się z miejsca, podbiegła do szafki i poczęła przetrząsać szuflady. Mężczyzna spojrzał na nią z niesmakiem, po czym zerknął na biurko. Powoli wyciągnął rękę i podniósł teczkę.

- Wydaje mi się, że są tutaj - powiedział. Dziewczyna odwróciła głowę, zaczerwieniła się i spuściła powieki. - Tak, proszę pana - odparła. Nie potrafiła wymyślić nic więcej. Regan otworzył teczkę i przez chwilę studiował akta. Skierował ponury wzrok na dziewczynę. - Co miałaś zamiar z tym zrobić? - Pan Cole prosił mnie, abym zrobiła kilka odbitek i napisała list z krótkim wyjaśnieniem sprawy - odpowiedziała chłodnym tonem. Regan jęknął głucho i rzucił dokumenty na biurko. - Mógłby choć raz uprzedzić mnie, że sam zrobi to, o co mnie prosił. - Bardzo się śpieszył-wyjaśniła Kenna. -Początek dzisiejszej rozprawy wyznaczono na dziewiątą trzydzieści. Regan wsunął dłonie do kieszeni i obrzucił dziewczynę przeciągłym, taksującym spojrzeniem. - Koniec oględzin? - spytała po dłuższej chwili. - Przyjrzał mi się pan dokładnie? - Przyjrzałem ci się już pierwszego dnia po przyjeździe - odparł mężczyzna i odwrócił głowę. - Czy Denny ma zamiar dziś wieczór spotkać się z tą... Margo? Kenna poczuła nagłą satysfakcję, słysząc ton niechęci w jego głosie. - O to musiałby pan zapytać go osobiście - odpowiedziała. Popatrzył na nią z ukosa. - Bez przesady, panno Dean - warknął. - Denny jest dorosłym mężczyzną. Nie potrzebuje opieki ze strony sekretarki, - Większość sekretarek czuwa nad postępowaniem swojego szefa - odparowała ze spokojem. - Do pewnej granicy. - Regan zmarszczył brwi. - Jak długo tu pracujesz? - Prawie dwa lata. - A kiedy zakochałaś się w moim bracie? - Coś na kształt uśmiechu pojawiło się na jego twarzy. Kenna poczuła, że blednie jak płótno, lecz po chwili jej oczy błysnęły wojowniczo zza szkieł okularów. - Trudno zachować obojętność przebywając całymi dniami w towarzystwie takiego mężczyzny - odpowiedziała. Regana najwyraźniej bawiło jej zdenerwowanie. - A co sądzisz o mnie? - spytał. - Wprost pana uwielbiam - odpaliła. - I dlatego dziś rano biłaś pokłony przed drzwiami mojego gabinetu? - spytał z niezmąconym spokojem. Kenna poczuła rumieniec na policzkach. Szybko opuściła głowę i zaczęła przerzucać papiery leżące na biurku. - Upuściłam ołówek i po prostu chciałam go podnieść. - Bez wątpienia - mruknął. Uniosła wzrok. - Chce pan coś jeszcze wiedzieć? - zapytała. - Chcesz, żebym odszedł? - odpowiedział pytaniem. - Nie przypuszczałem, ze

kobieta z takimi zaletami może czuć się skrępowana w obecności mężczyzny. Kenna nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. - Zaletami? - powtórzyła. Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. - Niewiele tego, ale zawsze... - Znacząco wydął usta. - Włożyłaś to śmieszne ubranko, żeby zwrócić uwagę Denny'ego? Kenna zacisnęła wargi. - Słucham? - wykrztusiła. - Lepiej wyglądałabyś w górniczym kombinezonie. Dziewczyna popatrzyła na swego rozmówcę. - Panie Cole... wiem, że jest pan jednym z moich pracodawców - powiedziała lodowatym tonem - ale to nie daje panu prawa do krytykowania moich strojów. - Musisz dbać o swój wygląd - padła odpowiedź. - Jesteś swego rodzaju wizytówką firmy. Kenna wskazała palcem swoją bluzę. - To ostatni krzyk mody - powiedziała. - Podobne ubrania nosili pionierzy wyruszający na Dziki Zachód... - Nic dziwnego, że wciąż byli narażeni na ataki Indian - mruknął mężczyzna. Dziewczyna zacisnęła pięści. Zagryzła usta. Miała ogromną ochotę zaatakować właśnie jego. - Musisz zmienić styl, jeśli chcesz, aby mój brat zrezygnował z towarzystwa tej Latynoski - dodał Regan. - Dziś przypominasz rozkapryszoną dwunastolatkę. Poza tym... masz potargane włosy. Co z nimi robisz? Oglądasz horrory przed przyjściem do pracy? Kenna ścisnęła trzymany w dłoni skoroszyt. - Pan również nie jest ideałem męskiej urody - powiedziała. - Ma pan zbyt duży nos i stopy, i... - Proszę, proszę. Żabka zaczyna atakować! - Och! Niewiele myśląc, Kenna cisnęła skoroszytem w jego kierunku. Dokumenty rozsypały się po podłodze. Regan pokiwał głową. Niespodziewany uśmiech złagodził jego ostre rysy. - Dobrze, że nie trafiłaś, kotku - powiedział. - Potrafię oddać. - Pan zaczął! - W zielonych oczach dziewczyny płonął ogień. Pomimo zniszczonego makijażu wyglądała urzekająco. - To zależy od punktu widzenia. Spokojnym ruchem włożył papierosa do ust i sięgnął po zapalniczkę. Kenna zawahała się chwilę, po czym przykucnęła i zaczęła zbierać rozrzucone papiery. Drżały jej dłonie. Nigdy dotąd nie była tak wściekła na żadnego mężczyznę. Nagle przypomniała sobie, że ów mężczyzna jest jednocześnie jej szefem. Że w każdej chwili może wyrzucić ją z pracy... i pozbawić towarzystwa Denny'ego. Nieśmiało zerknęła w jego stronę. Skończyła układać dokumenty i wstała. - Czujesz skruchę? - Chłodny uśmiech Regana wyraźnie świadczył, że mężczyzna zna powód zmiany w jej zachowaniu. Kenna głośno przełknęła ślinę. Dla Denny'ego była gotowa do wszelkich poświęceń.

- Bardzo przepraszam, panie Cole — powiedziała cicho. - Nigdy więcej to się nie powtórzy. - Biedny, mały Kopciuszek. - Regan zaciągnął się dymem. - Siedzi przy popielniku, w czasie gdy zła siostra odbiera jej ukochanego księcia. - To prawie tak przykre, jak pocałować ropuchę. - Uśmiechnęła się znacząco. Mężczyzna ruszył powoli w kierunku drzwi swego gabinetu. - Na twoim miejscu pozbyłbym się podobnych złudzeń - rzucił przez ramię. - Nie każda kobieta może mnie pocałować. - Nie wątpię - mruknęła pod nosem Kenna. - Prawdopodobnie musi jej pan najpierw zapłacić. - Słucham? - Regan obrócił głowę. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że nie może przeciągać struny. - Nic takiego, panie Cole - powiedziała z uśmiechem. — Mówiłam o pogodzie. - Wpadłabyś w czarną rozpacz, gdybym cię zwolnił, nieprawdaż? - spytał nieoczekiwanie, z ponurym wyrazem twarzy. - Dobrze wiesz, że Denny nie kiwnąłby palcem w twej obronie. - Byłby to cios poniżej pasa, panie mecenasie - zduszonym głosem odpowiedziała Kenna. - Oczywiście - uśmiechnął się kwaśno. - Chcę ci tylko przypomnieć, że zajmuję się ściganiem kryminalistów. Potrafię uderzyć tam, gdzie najbardziej boli. Czy wyraziłem się jasno, panno Dean? - Tak jest - wykrztusiła. - I jeszcze jedno - dodał Regan, obrzucając ją chłodnym spojrzeniem brązowych oczu. — Następnym razem, kiedy spróbujesz we mnie czymś rzucić, bądź przygotowana do błyskawicznej ucieczki. Starannie zamknął drzwi gabinetu. O piętnastej trzydzieści w biurze pojawił się Denny. Kenna wciąż jeszcze była pod wrażeniem rozmowy z Reganem. - Cześć - uśmiechnął się Denny. Pochylił się nad biurkiem. - Co słychać? - Dzwoniły cztery osoby... Przygotowałam także całą dokumentację sprawy Mycrsa, włącznie z kopią-Widok tego mężczyzny działał na nią niczym orzeźwiający powiew wiosny, roztapiając chłód bijący zza drzwi gabinetu starszego z braci. - Jest Regan? Dziewczyna nachmurzyła się. - Wyszedł pół godziny temu. Denny figlarnie przechylił głowę. - Skąd ta ponura mina? - spytał. - Wolałabym, żeby wyniósł się w najciemniejszy zakątek Afryki i zamieszkał wśród ludożerców! - wybuchnęła. - Hej... A cóż takiego znowu zmajstrował? - Nazwał mnie żabą. - Oczy Kenny błysnęły z wściekłością. - Wyraził opinię, że jestem wymarzonym celem ataku Indian... Twarz Denny'ego przybrała wyraz bezgranicznego zdumienia. - Słucham? - Nieważne - chrząknęła Kenna. - To zbyt skomplikowane.

- Chyba nie przypadliście sobie do gustu - stwierdził cicho Denny. - Nie rozumiem postępowania mego brata. Zwykle wobec kobiet jest uosobieniem taktu i uprzejmości. - Jego zdaniem nie zasługuję na miano kobiety. Stwierdził, że w tym stroju wyglądam na dwunastolatkę. Denny nie odpowiedział, lecz jego spojrzenie świadczyło, że zgadza się z opinią brata. - Czy mógłbym spytać, co wówczas zrobiłaś? - Rzuciłam skoroszytem w jego kudłatą głowę! - zawołała dziewczyna. - I nie będę protestować, jeśli zostanę zwolniona z pracy. Denny parsknął śmiechem. W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. - Nic z tego. Skoro wykazałaś tyle odwagi, masz u mnie zapewnioną posadę do końca życia. Kenna uśmiechnęła się z ulgą. - Pogromczyni smoków... - zamruczała. — Lecz każdy smok potrafi zionąć ogniem. - Chcesz, żebym z nim porozmawiał? Dziewczyna milczała przez chwilę. - Lepiej nie - powiedziała w końcu. - Nie chcę mieć opinii idiotki i skarżypyty. Postaram się sama załatwić tę sprawę. - Gdyby sytuacja stała się dla ciebie zbyt uciążliwa, zaproponuję mu, żeby sprowadził swoją sekretarkę z Nowego Jorku. Może mój brat tęskni za metropolią?... - Spytał, czy jest pan dziś umówiony na spotkanie z Margo. Denny zmarszczył nos. - Co mu odpowiedziałaś? - odezwał się chłodnym tonem. - Nic — odparła pośpiesznie. - Powiedziałam, że z podobnym pytaniem powinien się zwrócić bezpo średnio do pana. - Mądra dziewczyna. - Spojrzał na nią z wdzięcznością. - Mój romans z Margo to nie jego sprawa. Na twarzy Denny'ego pojawił się wyraz sennego rozmarzenia. - Czyż ona nie jest piękna? Ma w sobie tyle ognia i zdecydowania. Pełna wewnętrznej siły... Nigdy dotąd nie znałem tak urzekającej kobiety. Kenna miała ochotę krzyczeć. Z wysiłkiem zdobyła się na przyjazny uśmiech. Denny popatrzył na nią. - Możesz podać mi filiżankę kawy? Dokończymy najpilniejsze sprawy i będziesz mogła wcześniej wyjść do domu. Oczywiście, pomyślała Kenna. Pan mecenas potrzebuje chwili czasu, aby przygotować się na wieczorną randkę. Wierna sekretarka może wrócić do domu i samotnie spędzić popołudnie przed telewizorem. - Wezmę notatnik i możemy zaczynać - powiedzia ła po chwili wahania i weszła do gabinetu. Po powrocie do domu włożyła dżinsy i bluzkę. Spojrzała w lustro. Spodnie były zbyt obszerne, a bluzka zwisała jej z ramion. Twarz okolona zmierzwionymi włosami wyglądała na dużo starszą, niż była w rzeczywistości. Chociaż... oczy i usta mogły się podobać mężczyznom. Gdyby tak zmienić resztę... Kenna wróciła do pokoju, włączyła telewizor, po czym poszła do kuchni i zrobiła

sobie kanapkę. Nigdy nie jadła zbyt wiele, lecz ostatnio niemal zupełnie straciła apetyt. Przynajmniej nie musiała się obawiać, że utyje. Do późnego wieczoru oglądała telewizję. Starała się nie myśleć o Dennym i Margo. O tym, jak jej szef znakomicie prezentuje się w smokingu... W czarnym kolorze zawsze mu było do twarzy. Książę... Książę. Przed oczami dziewczyny pojawiło się nagle ponure oblicze Regana. Przerwała rozmyślania, wyłączyła telewizor i poszła do sypialni. Następnego dnia pojawiła się w biurze w różowej sukience, która doskonale podkreślała jej smukłą sylwetkę. Pozwoliła, aby długie, lekko rozczesane włosy opadały swobodnie na ramiona. Denny pogwizdując nalał do kubka porcję gorącego napoju. Spojrzał z uśmiechem na wchodzącą Kennę. - Proszę. -Wyciągnął dłoń w jej kierunku. -Regan zaparzył kawę. - Naprawdę? - spytała cierpkim tonem. - To bardzo miło z jego strony. - Lubi wstawać dość wcześnie. Kenna odwiesiła płaszcz i zdjęła pokrywę z maszyny do pisania. Usiadła za biurkiem. - Widzę, że jest pan dziś w świetnym humorze - zauważyła. - Uhm. W piątek wyjeżdżam nad jezioro. Zapowiada się długi, wspaniały weekend. Zastanowił się przez chwilę. - Jeśli Regan nie będzie miał dla ciebie żadnych zleceń, możesz wziąć wolny dzień - dodał. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że szef chce ją zaprosić na wspólny wypad. Denny zauważył błysk radości w jej oczach. - Wspaniały pomysł - powiedziała. - Jesteś z kimś umówiona? - spytał. - Nie - odpowiedziała na wszelki wypadek. - Fatalnie-mruknął. Na jego twarzy znów pojawił się wyraz rozmarzenia. - Zabieram Margo nad jezioro Lanier. Będziemy wędkować. Czy potrafisz sobie wyobrazić kobietę, która lubi łowić ryby? Maleńki promyk nadziei w sercu Kenny zniknął, niby zgaszony silnym dmuchnięciem. - Chyba... potrafię - zamruczała. - Potrzebuję odpoczynku - oświadczył Denny. - Ostatnio zdarzało się, że pracowałem po dwadzieścia cztery godziny na dobę. To prawda, ale dlaczego chciał wypoczywać w towarzystwie Margo? - No, zabierajmy się do roboty - westchnął. - Im prędzej skończymy, tym szybciej będziesz wolna. Weź notatnik i... - Kenna! -dobiegł nagle okrzyk zza drzwi gabinetu Regana. Dziewczyna zacisnęła zęby i rzuciła błagalne spojrzenie w stronę Denny'ego. - Lepiej idź - westchnął. - Zaczekam na swoją kolej. - Dzięki - mruknęła ponuro dziewczyna. Wolnym krokiem weszła do gabinetu swego prześladowcy. Regan doskonale zdawał sobie sprawę, że jej spóźnienie było wynikiem celowej opieszałości. Odchylił się w fotelu i splótł dłonie na karku. - Słucham pana? - głos Kenny był pełen słodyczy.

Regan zmierzył ją ponurym spojrzeniem. Zawsze zachowywał się tak, jakby dokonywał wyceny towaru przeznaczonego na sprzedaż. - Kolor sukienki niezbyt odpowiedni, ale w porównaniu z wczorajszym dniem prezentujesz się dziś znacznie lepiej - wycedził. Policzki Kenny zabarwił gwałtowny rumieniec. Zacisnęła dłonie na notatniku. - W czym mogę panu pomóc, panie Cole? Pochylił się nad biurkiem. - Chcę ci podyktować dwa listy. Siadaj. Kenna podeszła w kierunku krzesła. - Wypłakałaś się na ramieniu Denny'ego? - spytał nieoczekiwanie. - Słucham? - Dziś rano prosił mnie, żebym ci nie dokuczał. Dumnie unisła głowę. - Potrafię sama walczyć ze smokiem - odpowiedziała wyniośle. Regan uniósł brwi. - Mam zostać poćwiartowany? Wczoraj byłem żabą, dziś smokiem... - Nie nazwałam pana żabą, panie Cole - wtrąciła Kenna. - Nieważne. W każdym razie znalazłaś się w niewłaściwej baśni. Sporo o tobie myślałem, Kopciuszku. Kenna otworzyła szeroko oczy. Regan wydał pomruk niezadowolenia. - Na litość boską, tylko nie sądź, że aż tak bardzo potrzebuję kobiety... Policzki dziewczyny zabarwił rumieniec gniewu. - Zresztą teraz nie pora na zbędne dyskusje. Zaczynam dyktować... Listy były gotowe, nim minął kwadrans, lecz Kenna miała wrażenie, jakby upłynął tydzień. Z trudem wstała z krzesła i zamierzała wrócić do sekretariatu. - Jeszcze chwilę - odezwał się Regan. - Czy Denny wspominał ci, że ma zamiar nie przyjść do pracy w piątek? Kenna głośno przełknęła ślinę. - Tak . - I powiedział ci, dlaczego? W milczeniu skinęła głową. - Przez najbliższe dwa dni nie będzie mnie w biurze... lecz w piątek oczekuję na twoje przybycie dokładnie o ósmej trzydzieści. Musimy porozmawiać. - O czym? - spytała obcesowo. - Panno Dean - Regan wydął usta i ponownie odchylił się w fotelu - będzie musiała pani nieco poczekać, aby zaspokoić swą ciekawość. Proszę przepisać listy i jak najszybciej dostarczyć je na moje biurko. Niedługo będę musiał wyjść do sądu. - Tak jest - odpowiedziała krótko Kenna, choć na usta cisnęło jej się wiele pytań. Wyszła z gabinetu. Poinformowała Denny'ego o poleceniu Regana. Młody mężczyzna współczująco pokiwał głową. - Ma trudną sprawę do rozgryzienia i dlatego jest taki zły. Musisz się z tym pogodzić. Uśmiechnął się. Kenna przez chwilę spoglądała na jego chłopięcą twarz. Był tak blisko...

- Och, przypomniałem sobie... - odezwał się Denny. - Czy możesz zadzwonić do kwiaciarni i zamówić tuzin czerwonych róż? Niech posłaniec dostarczy je do mieszkania Mar go. Kenna natychmiast spuściła wzrok. Nie chciała, aby Denny dostrzegł wyraz bólu, jaki pojawił się w jej oczach. - Czerwonych? - spytała siląc się na swobodny ton głosu. - To kolor miłości - roześmiał się Denny. - Moja Margo jest prawdziwą tygrysicą. Marzeniem każdego mężczyzny. - Czyżbym słyszała dźwięk weselnych dzwonów? - W słowach Kenny pobrzmiewał źle skrywany niepokój. Denny westchnął. Przez chwilę bawił się ołówkiem. - Wszystko zależy od damy mego serca - powiedział cicho. -Jeśli chodzi o mnie, już dziś jestem gotów włożyć obrączkę na palec. Nigdy dotąd nie spotkałem tak cudownej kobiety. Kenna miała ochotę krzyczeć i rzucać o ziemię leżącymi na biurku przedmiotami, jednak z uśmiechem wspomniała tylko, że czas wracać do pracy. Denny roześmiał się i zaczął dyktować jej pierwszy z listów. Nawet nie zauważył pobladłej twarzy sekretarki. ROZDZIAŁ DRUGI W piątek Kenna z rozmysłem włożyła kowbojski strój, który tak irytował Regana. Po przyjściu do pracy zdjęła płaszcz i mrucząc coś pod nosem, ściągnęła pokrowiec z maszyny do pisania. Denny'ego nie było - wolała nawet nie myśleć, z kim teraz przebywał - więc poranną korespondencję należało dostarczyć na biurko Regana. Pogrążona w myślach, stanęła w drzwiach... i zderzyła się z potężnym mężczyzną, który właśnie zamierzał wejść do sekretariatu. Regan obrzucił ją taksującym spojrzeniem. - Zrobiłaś to celowo? - spytał. - Niby co? - odpowiedziała pytaniem. - Wyglądasz dziś jeszcze gorzej niż zwykle. Pierwszy raz w życiu Kenna podniosła rękę na mężczyznę. Stało się tak z powodu narastającej u niej frustracji i bólu urażonej dumy. Regan błyskawicznie chwycił ją za nadgarstek, wciągnął do gabinetu i kopnięciem zatrzasnął drzwi. Dziewczyna szarpała się, lecz on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Rzucił aktówkę na podłogę i mocnym uchwytem unieruchomił drugą dłoń Kenny- Minęła długa chwila, nim szamotanina ustała. Regan puścił ręce dziewczyny i spojrzał na nią z ukosa. - Następnym razem, jeśli podniesiesz na mnie rękę, zrobisz to po raz ostatni w życiu - oświadczył stanowczo. Usta Kenny drżały nerwowo. - Mogłabym odpowiedzieć podobnym ostrzeżeniem, mecenasie - powiedziała łamiącym się głosem.

- Nie zniosę dalszych obelg. Opuszczę biuro i będzie mógł pan sobie znaleźć miłą, uległą blondynkę z twarzą pokrytą grubą warstwą pudru. Taką, która napisze coś na maszynie w przerwach między piłowaniem i malowaniem paznokci! - Uspokój się, Kenno - powiedział Regan. Milczał przez chwilę. - Siadaj, kotku - dodał. Lekko popchnął ją w stronę skórzanego fotela, po czym sam usadowił się na blacie biurka. Zapalił papierosa. - Proszę nie mówić do mnie „kotku" - warknęła dziewczyna, - Nie przeszkadza ci, kiedy robi to Denny i niemal wszyscy prawnicy odwiedzający nasze biuro. Dlaczego miałbym należeć do wyjątków? - Dlatego że... Spojrzała w jego stronę. Nieoczekiwanie poczuła dziwne mrowienie w koniuszkach palców. Zawstydzona własnymi myślami, wzięła głęboki oddech i spuściła powieki. - Nieważne. - Denny zadurzył się w Margo - powiedział Regan cichym, spokojnym tonem. - Myślę, że chce ją po ślubić, a ja nie mam ochoty wyrazić na to zgody. Kenna poczuła zawrót głowy. Denny żonaty! Przymknęła oczy. - Przestań udawać nieszczęśliwą bohaterkę dziewiętnastowiecznego romansu! - warknął Regan. Spłoszona dziewczyna drgnęła i wyprostowała się w fotelu. — Jeszcze nie doszło do ślubu! - W jaki sposób zamierza pan przeszkodzić Denny'emu? - spytała słabym głosem. - Ty to zrobisz. Zamrugała oczami. - Przepraszam, ale o tak wczesnej porze mój umysł jest nieco przytępiony. Nie rozumiem, co ma pan na myśli. Po twarzy Regana przemknął cień uśmiechu. - Będziesz musiała wyrwać mego brata ze szponów Margo - oświadczył. Kenna przechyliła głowę i przez chwilę uważnie spoglądała w twarz swego rozmówcy. - Nie jest pan dobrą wróżką, mecenasie, a ja bez pomocy czarów nie potrafię przemienić się w księżniczkę. Po pierwsze brak mi urody - przyznała z goryczą - zaś po drugie, pracuję tu już dwa lata, a jedyne miłe słowa, jakie słyszę z ust Denny'ego, brzmią: „Kenno, czy mogłabyś podać mi filiżankę kawy?" Regan spoglądał na nią bez uśmiechu. Zaciągnął się dymem z papierosa i powoli przesunął wzrokiem po sylwetce dziewczyny. - Przegląd inwentarza? - zamruczała. - W pewnym sensie. - Zatrzymał wzrok na pofałdowanej bluzie. - Nosisz biustonosz? Kenna zaniemówiła z wrażenia. - Spróbuj nie zemdleć, zanim udzielisz odpowiedzi -mruknął z kwaśną miną. - Chcę tylko ustalić, czy masz płaskie piersi, czy też nie wiesz, że nawet najpiękniejszy biust potrzebuje odpowiedniego stanika. Policzki dziewczyny spłonęły rumieńcem. Wstała z fotela. - Panie Cole...

- W ten sposób zwraca się do mnie moja gospodyni -mruknął Regan. Chwycił Kennę za ramię i gwałtownie przyciągnął do siebie. Była zupełnie bezradna w jego uścisku. - Albo mi odpowiesz, albo sam sprawdzę... - Uniósł dłoń. - Na miłość boską! - pisnęła dziewczyna. - Nie! Nie noszę! Puścił ją i z rozbawieniem obserwował, jak usiłowa ła się ukryć za oparciem fotela. - Wariat! - syknęła. - Doprawdy, dziwię się twojemu zachowaniu - powiedział ze spokojem. - Masz dwadzieścia pięć lat... - Ale nie włóczę się po knajpach i dyskotekach! - wysapała. - Chyba zaczynam rozumieć. Jesteś samotna? - Chodzę na randki! Regan pokiwał tylko głową. - Z kim? Założę się, że nigdy nie pocałowałaś mężczyzny... A może myślisz, że w ten sposób można zajść w ciążę? Kenna zerknęła w stronę ciężkiej popielniczki. Jej prześladowca zauważył to spojrzenie. - Dalej, kotku - zachęcił ją ze złośliwym uśmiechem. - Spróbuj. - Szkoda, że nie jestem mężczyzną... - Słyszałaś o ruchu wyzwolenia kobiet? O równouprawnieniu? Proszę, nie krępuj się. Uderz mnie! - Nie ma głupich.—Kenna popatrzyła na barczystą sylwetkę Regana. - Potrzebowałabym granatu. - Rozsądna uwaga - zgodził się mężczyzna. Pochylił się. Wyglądał... niezwykle pociągająco. Kenna już dawno zauważyła, że umiał doskonale dobierać stroje i zawsze wyglądał elegancko. - Ale wróćmy do tematu. - Zgniótł niedopałek papierosa. - Chcę sprawić, że przestaniesz wyglądać jak Kopciuszek. - Nie pytając, czy mam na to ochotę? - Nie bądź śmieszna. Oczywiście, że masz ochotę. — Po raz kolejny obrzucił uważnym spojrzeniem jej sylwetkę, a raczej to, co było widoczne zza oparcia fotela. - Przede wszystkim powinnaś obciąć włosy. Większość kobiet uważa, że długie loki podobają się mężczyznom, lecz twoje przeważnie przypominają źle zwinięty kłąb drutu kolczastego. - Za to znakomicie pasują do mojego charakteru - warknęła. - Jesteś wysoka i masz zgrabne nogi... - Regan zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na słowa dziewczyny. -Cechujesz się naturalną elegancją ruchu. Przy odpowiednim makijażu i właściwym stroju... Wydął usta i w zamyśleniu pokiwał głową. - Uważam, że mogłabyś wzbudzić zainteresowanie mego brata. - O czymś pan zapomniał - wtrąciła z przekąsem.

Zmarszczył brwi. - O czym? Zęby masz zdrowe... - Dziękuję. Jak dotąd, nie używam sztucznej szczęki. Parsknął śmiechem. - Znakomicie. Więc co? Chcesz w samotności spędzić resztę życia czy zdecydujesz się skorzystać z okazji? - Nie mogę - odparła z namysłem. Porzuciła kryjówkę za oparciem fotela. - Wszystko, o czym pan mówi, związanejest z wydatkami, a ja mam wyłącznie niewielką pensję... - Zdaj się na mnie. - Od początku byłam przekonana, że o to chodzi. - Kenna wyprostowała dumnie głowę i gniewnie zmarszczyła brwi. - Powiedziałem: „zdaj się na mnie" — powtórzył Regan. - To był mój pomysł i zależy mi na tym, aby uratować brata przed małżeństwem z tą zachłanną Argentynką. Nie zamierzam tolerować w swojej rodzinie kobiety, której zależy wyłącznie na pieniądzach. - Za to woli pan sekretarkę. Biedną, nie posiadającą powiązań ani pozycji towarzyskiej... - Czy wyglądam na snoba? - spytał nieoczekiwanie. - Tego nie powiedziałam - odparła Kenna. Westchnęła głęboko. - Co pomyśli Denny, jeśli dowie się, że to pan płaci moje rachunki? - O niczym nie będzie wiedział - oświadczył stanowczo Regan. - Przyjadę do ciebie w sobotę rano i podejmiemy pierwsze działania. Wybierzemy się do sklepu Fredericksona. - Tam jest potwornie drogo... - próbowała zaprotestować. - Musimy wyruszyć dość wcześnie - ciągnął Regan - ponieważ czeka nas jeszcze wizyta w „Al-mon's". Wymienił nazwę eleganckiego butiku, w którym sprzedawano najmodniejsze kreacje. Kenna nie mogła wykrztusić ani słowa. - Pójdziesz na bal, Kopciuszku - powiedział mężczyzna. - Choć zamiast karocy zaprzężonej w białe konie będzie czekał jedynie mercedes... - Nie ma żadnego balu... - Jest. W przyszłą sobotę, w Biltmore. Pojedziesz tam ze mną. - Odchylił mankiet białej koszuli i zerknął na zegarek. - Tyle na dzisiaj. Wracaj do garnka z popiołem i pamiętaj, aby nie zdradzić nikomu naszej tajemnicy. - Mam wrażenie, że śnię... - szepnęła Kenna. Regan przyglądał się jej przez długą chwilę, po czym zapytał: - Nigdy dotąd nie miałaś na sobie kosztownej sukni? Dziewczyna unikała jego wzroku. Ze spuszczoną głową podeszła do drzwi. - Zgadzam się na pańską propozycję, pod warunkiem że będę mogła spłacić zaciągnięty dług... -powiedziała. - Jeśli istnieje jakiś sposób... - W porządku. Będę ci potrącał niewielką sumę z tygodniowej wypłaty. Zasiadł za biurkiem. - Czy możesz poczęstować mnie filiżanką kawy? Kenna skinęła głową i cicho zamknęła drzwi gabinetu. Blask poranka zdawał się jaśnieć tajemniczą poświatą.

ROZDZIAŁ TRZECI Kenna nie podała Reganowi swego adresu, lecz on i tak doskonale wiedział, jak trafić do jej mieszkania. Zadzwonił do drzwi punktualnie o ósmej trzydzieści. Spojrzał surowo na stojącą w progu dziewczynę. - Gotowa? - spytał takim tonem, jakby żałował swojej decyzji. - Chodźmy. Źle zaparkowałem. W drodze do windy Kenna ukradkiem podziwiała elegancki strój swego towarzysza. Rozchylony kołnierzyk koszuli ukazywał fragment smagłego ciała i przyznać należało, że Regan jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną. - Bądź spokojna, nie mam zamiaru cię zgwałcić - mruknął, gdy dziewczyna wtuliła się w odległy kąt windy. - I tak byłby pan rozczarowany - westchnęła. - W dzisiejszych czasach dwudziestopięcioletnia dziewica zasługuje najwyżej na lekceważenie. Regan spojrzał na nią ze zdziwieniem. Kenna uśmiechnęła się lekko. - Nie jestem bohaterką dziewiętnastowiecznego romansu, z którą usiłował mnie pan porównać - powiedziała. - Wczoraj czułam się po prostu zaskoczona. Nigdy bym nie przypuszczała, że może pan otwarcie mówić z obcą kobietą o sprawach seksu. - Pomyliłaś się - mruknął Regan. - Pan także popełnił błąd. Westchnęła. - Nie jestem olśniewającą blond pięknością, lecz nie mdleję na myśl o ramionach kochanka. Spojrzała mu prosto w oczy. - A biustonosza nie noszę dlatego, że uważam się za kobietę wyzwoloną! W tej samej chwili w otwartych drzwiach windy stanęła niewysoka, elegancka starsza pani. Słysząc ostatnie słowa Kenny, zamarła ze zdziwienia. Dziewczyna szybko zerknęła na staruszkę i spłonęła rumieńcem. - O Boże... - szepnęła. Regan z trudem usiłował zachować powagę. Chwycił Kennę za ramię i niemal wywlókł na korytarz. - „Wyzwolona" - mruknął. Spojrzał na nią z ukosa. - Przestań udawać. Prawdziwą odwagę umiem rozpoznać na pierwszy rzut oka. - Nawet nie potrafię się zachowywać jak normalna kobieta - westchnęła. Wsunęła ręce głęboko do kieszeni. - Nic dziwnego, że Denny nie zwraca na mnie uwagi. - W przeciwieństwie do mnie. Kenna szła z nisko opuszczoną głową. - Tylko wówczas, gdy trzeba podać kawę lub przepisać kilka listów. Regan zatrzymał się i popatrzył na nią przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu. - Wiem, co znaczy samotność, Kenno -powiedział cicho. - Wiem, jak to jest, gdy

szuka się wokół choć jednej przyjaznej twarzy. - Może pan mieć wiele kobiet - mruknęła. - Mam pieniądze. To prawda, dzięki temu mogę być otoczony tłumem wielbicielek - zauważył cynicznie. - Wiesz, że byłem żonaty? Na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz zaskoczenia. Denny nigdy nie wspominał o prywatnym życiu Regana. - Nie - powiedziała. - Jessica miała dwadzieścia sześć lat. Była niebieskooką blondynką... Piękną niczym senna zjawa. Nasz związek trwał tylko rok. W oczach mężczyzny pojawił się cień bólu. - Rozwiedliście się? - spytała Kenna. - Nie - burknął Regan. - Moja żona zmarła. - Och... Tak mi przykro... - powiedziała cicho Kenna. Regan pokiwał głową. - Minęły już prawie trzy lata. Jestem starszy... i chyba nieco mądrzejszy. Lecz czasem budzę się w nocy... Cofnął się o krok i przypalił papierosa. Kenna stała w milczeniu. Po raz pierwszy zrozumiała ciężar samotności spoczywający na barkach tego człowieka. Posmutniała. - Życie trwa zbyt krótko, aby wciąż myśleć o przeszłości - odezwał się Regan po chwili milczenia. - Trzeba korzystać z każdej chwili. Niebawem dotarli do salonu fryzjerskiego. Kenna obserwowała w milczeniu, jak pasma jej długich, ciemnych włosów opadają na podłogę. Mistrz Andrew uwijał się jak w ukropie i mówił coś o najnowszej modzie. Dziewczyna całkowicie poddała się nastrojowi chwili. Czuła dziwne podniecenie. Być może Regan miał rację... Mając dwadzieścia pięć lat należy korzystać z uroków życia. Z zaciekawieniem spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Twarz, pozbawiona makijażu, wyglądała świeżo i naturalnie. Krótkie włosy naprawdę dodawały jej uroku. - Nieźle, prawda? - spytał Andrew. - Teraz zapraszam do naszego salonu piękności. Nie będzie pani żałować, obiecuję. Minęło kolejne pół godziny, nim była gotowa na spotkanie z Reg a nem. Z zachwytem spoglądała na dzieło kosmetyczki. Delikatnie podkreślone usta, podmalowane brwi i policzki, kunsztownie przedłużone rzęsy i znakomicie dobrany cień na powiekach tworzyły obraz zdolny poruszyć serce każdego mężczyzny. - To naprawdę ja? - spytała z rozbrajającą naiwnością. - Zaskakująca różnica, prawda? - spytała z uśmiechem kosmetyczka. Regan czekał w pobliskim salonie mody. Przechadzał się po pomieszczeniu i oglądał prezentujące rozmaite kreacje manekiny, nie zwracając uwagi na spłoszone spojrzenia ekspedientek. - Już jestem. Kenna stanęła tuż za plecami Regana. Spojrzał na nią ponurym wzrokiem, lecz nagle w jego oczach dostrzegła błysk zdziwienia. - Mój Boże... -mruknął. Usiłował zachować kamienny wyraz twarzy. Okrą żył dziewczynę. - Muszę przyznać, Kopciuszku, że wyglądasz nieco inaczej. - Zanim zdoła pan ustalić, na czym polega ta zmiana, proponuję, żebyśmy

poszukali innego sklepu. Jeśli kupimy coś tutaj, do końca życia nie będę w stanie spłacić zaciągniętego długu. - Idziemy na bal, nie na plażę - wycedził Regan. - Nie możesz pokazać się w Biltmore w tandetnych ciuchach. - Ale... - Cicho — warknął z niecierpliwością. Ujął ją za ramię i pociągnął w kierunku najbliższej ekspedientki. Starsza kobieta z uwagą wysłuchała jego żądań, po czym odeszła na chwilę w głąb sali. - To jeden z naszych najnowszych modeli - powiedziała niosąc długą, zieloną, brokatową suknię z głębokim dekoltem. - Powinien znakomicie pasować na panią. - Przymierz - mruknął Regan do dziewczyny. - Potem wyjdź, żebym mógł cię obejrzeć. Kenna zniknęła za parawanem. Gdy pojawiła się ponownie, ekspedientka wydała okrzyk zdumienia. - Niewiarygodnej Suknia wygląda wprost jak uszyta na panią. I ten kolor... znakomicie podkreśla karnację skóry. Dziewczyna podeszła w stronę stojącego opodal Regana, który w milczeniu obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Czy... wszystko w porządku? - spytała Kenna. Tak bardzo pragnęła usłyszeć, że wygląda olśniewająco, że na sam jej widok Denny rzuci się na kolana... Regan skinął głową. - W porządku - powiedział nieswoim głosem. -Teraz musimy poszukać odpowiednich strojów na co dzień. Kilka ładnych bluzek i spódnic, coś lżejszego... - Ale... po co to wszystko?-wyjąkała dziewczyna. - Jeden bal nie wystarczy, abyś zdobyła serce Denny'ego - burknął. — Spodziewałaś się, że od razu zapomni o bożym świecie? Kenna przymknęła oczy. Po włożeniu sukni miała wrażenie, że za sprawą magii przeistoczyła się z Kopciuszka w księżniczkę. Cyniczne pytanie zburzyło iluzję. Chciała się odwrócić, lecz dłoń Regana zacisnęła się na jej ramieniu. - Wyglądasz cudownie - szepnął. - Ta suknia powoduje, że każdy mężczyzna miałby ochotę zsunąć ją z twoich ramion i zobaczyć, co jest pod spodem. Kenna wstrzymała oddech. - Czujesz się zakłopotana? - z drwiącym uśmiechem spytał Regan. - Przecież chciałaś wiedzieć... Szybkim krokiem odeszła w stronę parawanu. Jej serce waliło jak młotem. Dalszy ciąg zakupów przypominał wycieczkę do krainy marzeń. Kenna stała się właścicielką kompletu strojów, na które nie miałaby nawet odwagi spojrzeć, gdyby nie obecność Regana. Zaopatrzył ją nawet w koronkową bieliznę. - Będę dla pana pracować do końca życia - zamruczała po szybkim podliczeniu wydatków. Spojrzał na nią w rozbawieniu. - Pamiętam, że ostatnio sam musiałem zaparzyć kawę... Popatrzyła mu prosto w oczy. Przez chwilę stali nieruchomo, złączeni

niewidzialnymi więzami nieoczekiwanego porozumienia. Dopiero głośna rozmowa przechodniów sprawiła, że powrócili do rzeczywisto ści. - Dziękuję za pomoc - powiedziała Kenna, gdy podeszli w stronę zaparkowanego w pobliżu szarego porsche'a. - Nie miałem wyboru. - Regan otworzył drzwiczki i pomógł jej wejść do środka. - Gdybym pozostawił cię samej sobie, cała wyprawa skończyłaby się zakupem paru tandetnych ciuchów. - Znam się na modzie - stwierdziła wyniośle. - Według ciebie szczytem elegancji jest worek z wyciętymi otworami na ręce i głowę. - Włączył silnik. - To lepsze niż strój prostytutki - odparowała z gniewem. - Jedna z bluzek ma dekolt, który sięga mi prawie do kolan! - Nie przesadzaj-mruknąłmężczyzna. Spojrzał na nią z ukosa. - Jak dużo tego chowasz na dnie szafy? - Niby czego? - Tych bezkształtnych ciuchów, pod którymi skrywasz ciało. - Lubię luźne ubrania. - Niewątpliwie. — Położył dłoń na oparciu fotela i odwrócił głowę, aby przez tylną szybę widzieć nadjeżdżające samochody. Nagle jego twarz znalazła się tuż przy twarzy Kenny... Dziewczyna poczuła ciepło bijące od ciała mężczyzny. Serce załomotało jej w piersi. - Spójrz na mnie - rzucił rozkazującym tonem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Później spojrzenie Regana powędrowało w dół i zatrzymało się na rozchylonych ustach dziewczyny. Kenna czekała... Czuła niepokojący zapach wody kolońskiej, spowitą aromatem dymu woń oddechu... - Ruszysz się wreszcie?! - zabrzmiał gniewny okrzyk, poparty głośnym dźwiękiem klaksonu. Regan zerknął w lusterko, przeprosił gestem dłoni niecierpliwego kierowcę i skierował samochód na szosę. Kenna oddychała z trudem. - Możesz mi wyjaśnić, co znaczyło to powłóczyste spojrzenie? - odezwał się, gdy sunęli niespiesznie ulicami miasta. Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. - Nie patrzyłam na pana. Rozmyślałam - odpowiedziała słabym głosem. - O czym? - Stwierdził pan, że nie wystarczy, abym raz pokazała się na przyjęciu lub balu. To znaczy?... - To znaczy, że jeśli chcesz zwrócić na siebie uwagę Denny'ego, musisz częściej przebywać w moim towarzystwie. Wzbudzić w nim chęć rywalizacji. - Nie wiem, czy wytrzymam kolejne spotkanie z panem - stwierdziła oschle. ~ Uważam, że to konieczne. I nie mam zamiaru zmienić postępowania wobec ciebie. Będę cię uczył właściwego sposobu ubierania, chodzenia, flirtowania i tym podobnych rzeczy. Musisz uwierzyć we własne możliwości. - A czy to można osiągnąć nie przenicowując mojej osobowości? - spytała z lekką drwiną. - Oczywiście. - Skinął głową. - Założę się o każdą sumę, że na wszystkich

szkolnych zabawach stałaś przyklejona do ściany, z rękami założonymi na piersiach i w duchu modliłaś się, aby jakiś chłopak poprosił cię do tańca. Dziewczyna zarumieniła się aż po skronie. - Czego się boisz? - spytał Regan. - Czy matka nigdy nie uczyła cię sztuczek, jakich używają kobiety, aby wzbudzić zainteresowanie mężczyzn? - Nie znałam swojej matki — odpowiedziała. - Moi rodzice rozwiedli się, gdy byłam niemowlęciem. Później mieszkałam z ojcem i macochą, która poświęcała mi niewiele uwagi. Rozumie to pan? - Spotkałaś kiedyś matkę? Kenna potrząsnęła głową. - Zmarła kilka lat temu. Czy możemy porozmawiać o czymś innym? Regan milczał przez chwilę. - Chodziłaś z jakimś chłopakiem? Kenna wy buchnęła gorzkim śmiechem. - Nawet nie miałam okazji -powiedziała chłodno. - Dzisiejsi mężczyźni myślą wyłącznie o seksie. Jeśli podczas pierwszej randki dziewczyna powie „nie", odchodzą na zawsze. - Bzdury - mruknął Regan. - Chyba nie usiłujesz mnie przekonać, że każdy facet, którego poznałaś, usiłował cię zgwałcić, w chwili gdy wsiedliście do samochodu? Spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Chciałam powiedzieć... To znaczy... Och, w końcu to chyba nieważne. Poznałam w życiu czterech mężczyzn, w tym dwóch dzięki „Randce w ciemno". Nie próbowali mnie zgwałcić, ale bardzo nalegali, abym ich odwiedziła. - Czujesz się skrępowana naszą rozmową? - Mówiąc szczerze, tak - odpowiedziała oschle. Sięgnęła do torebki i wyjęła okulary. - A poza tym mam dość oglądania rozmazanych plam zamiast otaczających mnie ludzi. Bez okularów niemal nic nie widzę. Regan roześmiał się cicho. - To dlatego zdjęłaś je dziś rano? - Pomyślałam, że jeśli zobaczę, jak wyglądam w nowych strojach, za nic nie zgodzę się na ich kupno. - Zachowujesz się jak tchórz. - Zgadza się. W szkole chowałam się po kątach, ponieważ uważałam, że jestem zbyt wysoka. Teraz też mam ochotę uciec, kiedy pomyślę o tych dekoltach. - Nie pozwolę ci na ucieczkę. - Mam ochotę zrezygnować z naszego przedsięwzięcia — mruknęła. — Skąd pewność, że nagle spodobam się Denny'emu? - Spójrz na Margo - odpowiedział z chłodnym uśmiechem. - Mimo całej niechęci do niej muszę przyznać, że jest cudowna. - Jak większość kobiet, poświęca wiele czasu na pielęgnację swej urody i właściwym doborze fatałaszków. - Pretenduje pan do miana eksperta w dziedzinie mody? - spytała oschłym tonem. Regan milczał przez chwilę, obserwując jadące samochody. - Jessica była znaną modelką - powiedział miękko. - Och... - Kenna odwróciła głowę, poruszona sposobem, w jaki wypowiedział te słowa.

Regan gwałtownym ruchem zgniótł niedopałek papierosa. - Obiecuję ci, że już niedługo zdobędziesz Denny'ego. - Dlaczego Margo nie cieszy się pana sympatią? Nawet jej pan nie widział - zauważyła Kenna, gdy skręcili na parking. Regan wyłączył silnik, rozparł się w fotelu i spojrzał w oczy swej towarzyszki. - Nie chcę, aby mój brat ożenił się z kobietą, która go zniszczy. Nie znam przeszłości tej damy i to mnie niepokoi - dodał ponuro. - Myśli pan, że może być agentką obcego wywiadu lub kimś w tym rodzaju? - Masz bujną wyobraźnię - mruknął. - Uważam, że Denny jest dość bogaty i stoi u progu kariery. Z tego, co słyszałem, Margo lubi żyć w luksusie. Uśmiechnął się kwaśno. - Denny zasługuje na coś lepszego. Ken na spuściła powieki. - Przyjadę do ciebie jutro o drugiej po południu — odezwał się Regan. — Zaczniemy pierwszą lekcję. Możesz włożyć jakąś sukienkę z tych, które dzisiaj wybraliśmy. Z przestrachem uniosła głowę. - Jutro? - Chyba nie jesteś już umówiona? - Przypuśćmy, że jestem. - Trudno w to uwierzyć, widząc, w co się ubierasz. - Gdybym postępowała wyłącznie w myśl pańskich wskazówek, musiałabym paradować nago - warknęła. - Tym gorzej dla przechodniów — odparł spokojnym tonem. Kenna zaniemówiła z gniewu. Miała ochotę rzucić w niego torebką. Regan wysiadł z samochodu i wyjął z bagażnika torby z zakupami. - Skąd dowiedział się pan, gdzie mieszkam? - spytała po chwili, gdy udało jej się zapanować nad zdenerwowaniem. Otworzyła drzwi swego mieszkania. - Zapytałem o to Denny'ego. Rzucił pakunki na kanapę i rozejrzał się dokoła. - Założę się, że mój brat nigdy tu nie zajrzał. Kenna ze smutkiem skinęła głową, po czym nieoczekiwanie wybuchnęła głośnym śmiechem. - Nikt tu nigdy nie bywał, z wyjątkiem mnie i członków najbliższej rodziny. Regan wsunął dłonie do kieszeni. - Sądząc po twoich strojach, spodziewałem się czegoś gorszego. To pomieszczenie... ma własną osobowość. - A ja jej nie mam? - spytała z wyrzutem. - Nie wiem - odparł. Spojrzenie ciemnych źrenic spoczęło na jej twarzy. -Dotąd nie poświęcałem ci zbyt wiele uwagi. - Trudno się dziwić - westchnęła. - Widziałam zdjęcia kobiet, z którymi lubi pan przebywać. Zrobił zdziwioną minę. - To znaczy? - Niektóre z nich były tak piękne, że przy nich nawet Margo wyglądałaby jak

kopciuszek. Wyjął kolejnego papierosa i sięgnął po zapalniczkę. - Czasem dokucza mi samotność. Ty nigdy nie czujesz się podobnie? Kenna szeroko otworzyła powieki. Kamienny posąg okazał się istotą z krwi i kości, w dodatku nie pozbawioną ludzkich uczuć. - To zdarza się... każdemu. Odwróciła głowę. - Wiem. Lecz w przeciwieństwie do ciebie, nie zamierzam użalać się nad własnym losem. Dziewczyno, masz dopiero dwadzieścia pięć lat, a żyjesz niczym zakonnica! Kenna rzuciła mu gniewne spojrzenie. - To mój styl bycia! - zawołała. - Bez wątpienia. Ile czasu musisz spędzić przed telewizorem, zanim stwierdzisz, że masz dość całego świata? Zagryzła wargi. Słowa Regana poruszyły bolesną strunę w jej sercu. - Nie zamierza pan odejść? - spytała zimno. - Prawdę mówiąc, umówiłem się z pewną kobietą - odparł. Uśmiechnął się cierpko na widok instynktownej reakcji Kenny. — Nie będę siedział bezczynnie w domu. - Musi być szalona, skoro zdecydowała się spędzić wieczór w pańskim towarzystwie! - wybuchnęła gwałtownie dziewczyna. Regan spojrzał na nią z uśmiechem. Sprawiał wrażenie człowieka, który wie wszystko o ukrytej naturze kobiety. Kenna spuściła głowę. - Mam jeszcze dużo zajęć - powiedziała. - Ja także. Jak już mówiłem, wpadnę jutro o czternastej. Otworzył drzwi i wyszedł bez pożegnania. ROZDZIAŁ CZWARTY Kenna nie mogła zasnąć. Oczami wyobraźni oglądała Denny'ego i Margo. Widziała też siebie, triumfującą, spacerującą u boku ukochanego mężczyzny po kryształowych komnatach zamku. O świcie powiodła znużonym spojrzeniem po pustym pokoju. Westchnę ła. Czekał ją ciężki dzień. W towarzystwie Regana. Godzinę przed wyznaczonym czasem przebrała się w parę dżinsów i biały sweter z wysokim golfem. Z uśmiechem spojrzała w lustro. Zrobiła sobie staranny makijaż, postępując zgodnie z radami kosmetyczki. Nawet w okularach wyglądała na odmienioną. Nie mogła doczekać się końca weekendu i spotkania z młodszym z braci Cole. Dzwonek u drzwi wejściowych zadźwięczał punktualnie o drugiej trzydzieści. W progu stanął Regan. - Dlaczego nie włożyłaś żadnego z ubrań, które kupiliśmy wczoraj? - spytał bez zbędnych wstępów. Kenna zmierzyła go wzrokiem. Ponieważ była w butach na płaskim obcasie, przyszło jej stać z wysoko zadartą głową. Czuła się nieco przytłoczona i zdenerwowana.

- Myślałam, że w pana obecności nie muszę wyglądać zbyt uwodzicielsko - powiedziała. - Dlatego poświęcam ci tyle czasu, abyś się tego nauczyła. Powinnaś wyglądać uwodzicielsko... Bez obaw, nie chodzi o mnie—dodał chłodno. - Ustaliliśmy wcześniej, że nie jesteś w moim typie. - Dzięki Bogu - westchnęła z ironicznym uśmiechem. Odwróciła się. -W takim razie... włożę sukienkę z rozcięciem sięgającym aż do końca pleców. - Tylko przedtem zdejmij kalesony! - zawołał za nią. - I włóż biustonosz. Kenna zniknęła w sypialni i głośno trzasnęła drzwiami. Dziesięć minut później z ponurą miną zjawiła się w nowej sukience. Regan oderwał wzrok od leżących na stoliku fotografii i spojrzał w stronę dziewczyny. - Wyprostuj się - nakazał. Wstał z kanapy. Kenna posłusznie, choć z wyraźną niechęcią spełniła polecenie. - Chodzisz sztywno, niczym przedsiębiorca pogrzebowy - zauważył mężczyzna. Ruszył w stronę wyjścia. - Dobrze, że chociaż nie mam jego wyglądu - odpowiedziała znacząco. - Nie byłbym tego taki pewien - odparł niewzruszonym tonem. — Idziemy. - Dlaczego nie możemy tu zostać? - spytała. - Nie boisz się przebywać bez świadków w moim towarzystwie? - Uśmiechnął się kpiąco. - Szkoda czasu na rozmowy o niewinności, skoro przypadła mi rola uwodzicielki - odpowiedziała słodkim tonem, gdy zmierzali w stronę windy. Stanęli przed drzwiami kabiny. - I tak mogę mówić o szczęściu, że to nie pan jest kandydatem na mojego kochanka. W drzwiach windy ukazała się znana już obojgu z widzenia starsza pani, która całkiem niedawno w podobnych okolicznościach wysłuchała opinii na temat noszenia biustonoszy. Z wahaniem zrobiła krok do przodu. Kenna spłonęła rumieńcem. - Wspaniała pogoda dzisiaj - wymruczała. Starsza pani bąknęła coś pod nosem, wyszła z windy i pośpiesznym krokiem zniknęła w głębi korytarza. Regan z trudem zachowywał powagę. - To twoja sąsiadka? - spytał. Dziewczyna westchnęła ciężko. - Jestem przekonana, że do niedawna uważała mnie za miłą, zrównoważoną osobę, szanującą ogólnie przyjęte zasady moralne. - Przejmujesz się tym, co myślą inni? Kenna uniosła wzrok. Zaskoczył ją ton napięcia pobrzmiewający w głosie Regana. Po chwili spuściła głowę. - Nie... chyba nie - odpowiedziała z zakłopotaniem. Regan milczał, lecz przez cały czas wpatrywał się w pochyloną głowę dziewczyny. - Chodź, diamenciku - zamruczał, gdy winda dotarła do parteru. - Słucham? - Diament wymaga oszlifowania, aby stał się brylantem - odpowiedział. - Taki zabieg bywa bolesny - zauważyła Kenna.

- Nie jestem przecież kamieniem. - Bez odrobiny starań piękny Książę nie spojrzy na Kopciuszka - przypomniał jej. - Dzięki. W tej chwili czuję się jak dynia, nie jak Kopciuszek. - Więc musimy czym prędzej przejść do właściwych zajęć. Wsiedli do samochodu. Kenna czuła narastające zdenerwowanie. Próbowała przekonać samą siebie, że zdolna jest do największych poświęceń, aby zdobyć miłość Denny'ego... Regan zajmował luksusowy apartament w śródmieściu Atlanty, skąd rozpościerał się widok na Regency Hyatt House. W nocy miliony kolorowych świateł zmieniały miasto w baśniową krainę. Podłogę pokoju pokrywał gruby, szary dywan, a całość urządzono w stylu śródziemnomorskim. Na ścianach wisiały murzyńskie maski, a na niewielkim, kunsztownie rzeźbionym stoliku stała niewielka, oprawiona fotografia z wizerunkiem młodej, roześmianej kobiety o rozwichrzonych włosach. Kenna bez pytania odgadła, kogo przedstawia zdjęcie. To była Jessica. - Nie zachowuj się jak na pogrzebie - warknął Regan. - W miarę możliwości mogę zaspokoić twoją ciekawość. Dziewczyna spojrzała w jego stronę spłoszonym wzrokiem. - Przepraszam - powiedziała cicho. - Pańska żona była tak piękna... Przez twarz Regana przemknął cień. Odwrócił głowę. - Siadaj. Kenna gwałtownie opadła na kanapę. - Właśnie... - zaczął Regan. - Nawet nie potrafisz usiąść jak prawdziwa kobieta. Padasz na krzesło lub kanapę jak zapaśnik na matę i robisz to bez wdzięku. Kenna zacisnęła zęby. Zapowiadała się długa, męcząca lekcja. Nie myliła się. Po kilku godzinach spędzonych na powtarzaniu rozmaitych czynności dziewczyna pokręciła głową. - Nie mam pojęcia, jak udało mi się przeżyć dwadzieścia pięć lat bez pańskiej pomocy - powiedzia ła słodkim tonem. - Dlamnieto także zagadka-mruknął z niechęcią. - Ostatnia rada na dzisiaj: staraj się myśleć po kobiecemu. Pamiętaj, że masz kuszące ciało. Podczas chodzenia powinnaś poruszać się ze zmysłowym wdziękiem. - Możemy wyjdziemy na ulicę i przeprowadzimy mały eksperyment? Obrzucił ją ponurym spojrzeniem. - Istnieje różnica pomiędzy zmysłowością a wulgarnym erotyzmem. Czy przypatrywałaś się ruchom modelek podczas pokazu? - Nigdy nie zwracałam na to uwagi. - A powinnaś. W telewizji jest sporo programów poświeconych wyłącznie modzie. Zacznij je oglądać. Może... zapiszesz się do szkółki baletowej? - Nic z tego - odparła krótko. - Nie mam czasu, aby stroić się w tiule i kręcić piruety przed lustrem. Regan obrzucił uważnym spojrzeniem jej sylwetkę. - Zatem popatrzmy, jak chodzisz, Kopciuszku. Kenna zaczerpnęła głęboko tchu. Próbowała przypomnieć sobie każde słowo z otrzymanych niedawno instrukcji. 2 wystudiowaną gracją przeszła przez środek pokoju.

W oczach Regana pojawił się błysk zainteresowania. Jego wzrok spoczął na niewielkich piersiach dziewczyny. Kenna zmarszczyła brwi. - Nieźle - zamruczał Regan. - Oczywiście, jak na kogoś, kto dopiero zaczyna naukę - dodał. - Masz jeszcze dużo pracy przed sobą i niewiele czasu. Dzisiaj nie pokonałabyś Margo. - Wiem -jęknęła Kenna. - Z jej ciałem... - Twojemu także nic nie brakuje. - Spojrzenie Regana świadczyło wyraźnie, że nie jest to tylko komplement. - Musisz jedynie wiedzieć, jak należy je wykorzystać. Kenna poczuła mrowienie w łydkach. - Pomyłka. Nie mam zamiaru zaciągnąć Denny'ego do łóżka! Skrzywił usta w kpiącym uśmiechu. - Nie odczuwasz pożądania na jego widok? - Oczywiście, że... to znaczy... Chodzi o to... -Całkowicie straciła głowę czując na sobie jego natarczywy wzrok. - Jesteś zupełnie pewna swoich intencji? Regan wstał. Zbliżył się do dziewczyny. Poczuła zapach wody kolońskiej zmieszany z wonią tytoniu... Ciepło bijące od męskiego ciała... - Spójrz na mnie. Nie tak... bardziej zalotnie -mruknął. Popatrzyłamu prosto w oczy. Zatrzepotała rzęsami, uśmiechnęła się nieśmiało. - Lepiej?,-spytała. Przez długą chwilę nie odpowiadał. - Posiadasz ukryte możliwości -odezwał się w końcu. - Nie przykleiłaś sobie sztucznych rzęs, prawda? - Oczywiście! -zawołała, zdumiona niespodziewanym pytaniem. W tej samej chwili zauważyła, że gęste rzęsy Regana stanowią wspaniałe obramowanie dla ciemnych źrenic. Rozchyliła usta. Nagle cofnęła się, pragnąc jak najdalej uciec od tego niebezpiecznego człowieka. - Chyba powinnam już iść do domu - powiedziała nieswoim głosem. - Masz rację. - Regan skinął głową. - Nakłoniłem Denny'ego do wyjazdu na cały tydzień. Spotkacie się dopiero w sobotę, a wówczas... - Dokąd pojechał? - W słowach Kenny zabrzmiała nuta niepokoju. - Nie martw się. - Regan zapalił papierosa i odwrócił się w stronę okna. - Jest w Nowym Jorku. Pracuje, choć muszę przyznać, że nie był zadowolony z tego wyjazdu. Margo została w Atlancie - dodał z chytrym uśmieszkiem. Kenna poweselała. - Dzięki podstępowi czasami łatwiej osiągnąć cel... - powiedziała cicho. Regan spojrzał w jej kierunku. Dostrzegł błysk rozbawienia w oczach dziewczyny. Przez chwilę w milczeniu patrzyli na siebie. - Musisz nieco poczekać, aby zobaczyć jego reakcję na twój nowy image. - Będę trzymać kciuki - mruknęła. - Ja również. Potrzebny nam łut szczęścia. Przybrał zwykły, poważny wyraz twarzy.