Eagle Kathleen
Namaluj mi pieśń
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Connor Ryan poczuł, że ogarnia go nagły niepo
kój. Za przednią szybą samochodu majaczył pogrą
żony w mętnym świetle październikowego wieczoru
dom - typowy, duży dom w stylu Nowej Anglii. Biała
fasada budynku, niczym surowa twarz purytanina,
przeświecała przez gałęzie sykomorów. Connor wziął
głęboki oddech, ciężko westchnął i wysunął długie
nogi w kowbojskich butach przez niski próg wynaję
tego samochodu. Przyjechał tu, żeby zakończyć całą
sprawę. Nieświadomie dotknął kieszeni koszuli,
gdzie tkwił twardy prostokąt fotografii przedstawia
jącej kobietę z dzieckiem. Przekonywał siebie, że
przybył tu wyłącznie dla Kevina.
To właśnie ta fotografia, a nie list, do którego zo
stała dołączona, sprawiła, że się tu pojawił. Otrzy
mywał przecież setki listów z najróżniejszymi, nie
prawdopodobnymi wręcz propozycjami i żądaniami.
Nie sprowadziła go tu też twarz dziecka o jasnych
włosach i rysach, które przypominały mu jego włas
ną twarz. Nie! Przywiódł go wizerunek kobiety - jej
piękne, porcelanowe oblicze, jakby żywcem przenie
sione z płócien dawnych mistrzów. Prawdziwość tre
ści listu mógł przecież sprawdzić nie ruszając się
z domu. Mógł wszystko zorganizować, nie przyjeż
dżając tutaj. I tak by z pewnością zrobił, gdyby cho
dziło wyłącznie o dziecko. Ale chciał ujrzeć na własne
oczy kobietę, do której należała ta twarz.
6
We frontowym oknie pojawiło się światło i zama
jaczyła czyjaś głowa, ale mężczyzna zdążył już wspiąć
się na schodki i wiedział, że gospodyni nie może go
widzieć. Spoglądała chwilę przez przezroczyste firan
ki i dostrzegła na podjeździe samochód. Connor za
stukał mosiężną kołatką. Drzwi otworzyły się i otu
leni wieczornym mrokiem stanęli twarzą w twarz.
- Sara Benedict? To pani?
Na dźwięk jego głosu drgnęła i zaskoczona zrobiła
krok do tyłu. Gość przestąpił próg i stanął przed ko
bietą. Ta puściła klamkę i znów cofnęła się o krok.
Widok zdumienia, malującego się w jej szeroko roz
wartych, ciemnych oczach, sprawił Connorowi przy
jemność. Wejście miał znakomite. Był święcie prze
konany, że wzięła go za upiora. Sama zresztą swoją
kredowobiałą twarzą bardziej przypominała ducha,
niż człowieka z krwi i kości.
Sara ponownie odstąpiła o krok i oparła się ple
cami o balustradę schodów.
- Boże jedyny - powiedziała słabym głosem.
Twarz, którą miała przed sobą, była może bardziej
surowa, bardziej opalona, włosy koloru słomy dłuż
sze i staranniej uczesane, ale podobieństwo było
uderzające. Potrząsnęła głową, starając się zapano
wać nad gonitwą myśli.
- Przypomina pan... Zdumiewająco przypomina
pan...
Na widok szoku, który malował się w niewinnych
oczach tej pięknej kobiety, Connora ogarnęła litość.
- Kevina Ryana - podpowiedział. - Tak, wiem.
Ale nie jestem duchem. Nazywam się Connor Ryan.
Kevin był moim bratem.
Sara popatrzyła na wyciągniętą dłoń, której nigdy
jeszcze wprawdzie nie dotknęła, ale która tak przy-
7
pominała tamtą... Kiedy podała mu rękę, poczuła, że
palce gościa są ciepłe i delikatne.
- Brat? - Znów popatrzyła mu w twarz i postano
wiła wziąć się w garść; nie może przecież zachowy
wać się jak ktoś niespełna rozumu. -Tak, pamiętam.
Kevin wspominał coś, że ma brata. Ale nic nie mówił,
że to bliźniak. Pan musi bardzo... Musiał bardzo...
Connor spostrzegł, że dziewczyna ma brązowe
oczy, usta o klasycznym kroju i lśniące, ciemne wło
sy opadające miękką falą na ramiona. Kiedy cofnęła
wreszcie rękę, uświadomił sobie, że trzymał ją dłużej,
niż wymagała tego konieczność. Odruchowo wsadził
dłonie do kieszeni dżinsów.
- Nie, nie byliśmy bliźniakami. Kevin był o rok
młodszy, ale kiedy zrównaliśmy się wzrostem, zaczę
to nas z sobą mylić. Ma pani rację, byliśmy bardzo
do siebie podobni.
- Tak, z pewnością - powiedziała cicho Sara.
- Trochę mi głupio. Powinienem był najpierw za
dzwonić, ale przyjechałem... przyjechałem pod wpły
wem impulsu.
- A skąd w ogóle pan się o mnie dowiedział?
Skrzywił usta w lekkim uśmiechu.
- Z pani listu. A może z listu pani brata?
- Jerry napisał do pana? On... - na twarzy ko
biety pojawił się wyraz zrozumienia i zażenowania.
- Jest pan piosenkarzem, prawda? Kevin mówił, że
jego brat śpiewa.
- To prawda, w urzędzie podatkowym figuruję ja
ko muzyk...
- ...a Jerry pomyślał, że być może występuje pan
w jakimś znanym zespole - wpadła mu w słowo
Sara.
- No cóż, nasz zespół jest bardzo znany.
8
- Ale on nic... Jerry nic... - ze zdenerwowania nie
mogła znaleźć właściwego słowa. - Mam nadzieję, że
nie próbował przekonywać pana, że ja...
Connor popatrzył w głąb mieszkania.
- Proszę pani, może wejdziemy dalej. To ułatwi
rozmowę.
- Naturalnie, proszę...
Sara odebrała od niego kurtkę z miękkiego za
mszu i powiesiła ją na wieszaku przy drzwiach. Za
czekała chwilę, aż wyjmie z kurtki paczkę papiero
sów i schowa ją do kieszeni koszuli. Następnie za
prowadziła go do salonu pełnego wyściełanych ma
teriałem mebli. Ściany pokrywała niebiesko-biała ta
peta w różowe wzorki. Stoliki i krzesła były stare
i każde z innej parafii. Na kominku płonął ogień, do
dając wnętrzu przytulności i ciepła. Sara wskazała
gościowi krzesło, ale ten zajął miejsce obok niej, na
kanapie. Chciał z bliska obserwować niewiarygodnie
piękną twarz kobiety.
- Zakładam, że Jerry powiedział panu o Dannie
- westchnęła Sara.
- Wspomniał o dziecku, o dziewczynce. - Connor
wyjął z kieszeni fotografię. - Czy to córka mojego
brata?
Sara popatrzyła na zdjęcie, która zrobiła u Searsa
w Dzień Matki. Niech szlag trafi Jerry'ego! - pomy
ślała.
- Tak, to córka Kevina.
- Czy Kevin o niej wiedział?
Sara potrząsnęła przecząco głową.
- Jak to? - burknął Connor.
- Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, nie byłam
jeszcze niczego pewna. Potem wysłano go w jedną
z tych misji. Miałam wrażenie...
9
Doskonale wszystko pamiętała; zupełnie jakby
działo się to wczoraj. Była w Paryżu. Zadzwonił do
niej. Oświadczył, że telefonuje z klubu oficerskiego.
Natychmiast poznała, że trochę wypił. Przygotowy
wał się do jakiejś akcji. Powiedział, że musi na jakiś
czas wyjechać i nie może się z nią spotkać podczas
weekendu. Nie wiedział, kiedy wróci. Nie mógł po
wiedzieć, dokąd jedzie. Obiecał, że jak tylko będzie
mógł, zadzwoni. Odparła, że ma mu do przekazania
ważną wiadomość, ale nie przez telefon. Oświadczył,
że w takim razie musi to poczekać. I poczekało... na
zawsze.
- Też miałem wrażenie - powiedział Connor gło
sem tak podobnym do głosu Kevina, iż Sara odniosła
wrażenie, że nadal prowadzi tamtą rozmowę telefo
niczną. - Miałem wrażenie, że wpakował się w kie
pski interes. - Wyciągnął z kieszeni kolejne zdjęcie.
Przedstawiało ono mężczyznę i kobietę, do złudzenia
przypominających parę siedzącą teraz na kanapie.
- Widziałem już panią - oświadczył, wręczając jej
zdjęcie. - Kevin mi to przysłał. To pani, prawda?
- Tak. Zrobiliśmy to zdjęcie w Paryżu... tamtego
lata. - Uśmiechnęła się na wspomnienie cudownych,
minionych bezpowrotnie chwil.
Connor poczuł, że zaczyna mu mocniej bić serce.
Sara do dziś nie otrząsnęła się po stracie Kevina; mi
mo upływu tak długiego czasu, ciągle nie potrafiła
pogodzić się ze śmiercią swego chłopaka-żołnierza.
- Poznaję wieżę Eiffla. Pani nawet nie domyśla
się, jaki jestem spostrzegawczy. Jak długo znała pani
mojego brata?
Pod wpływem przenikliwego wzroku gościa poczu
ła się nieswojo. Przypomniała sobie, że spojrzenie Ke-
vina zawsze działało na nią kojąco.
10
- Prawie rok. Poznaliśmy się w Wiesbaden, gdzie
uczyłam w szkole dla dorosłych. Kiedy skończył się
kurs, wróciłam do Paryża, ale... ale jeszcze tego lata
zwiedziliśmy prawie całą Europę.
- Wierzę pani. Kevin uwielbiał podróże. Skończyła
pani z nauczaniem? - Wysunął do połowy papierosa
z paczki i Sara popatrzyła na niego z wyraźną nie
chęcią. - Czy mogę zapalić?
- Nie m a m popielniczki - odparła sucho.
Mężczyzna zawahał się, po czym schował papie
rosa.
- Widzę, że nie mogę zapalić.
- Raczej nie.
Miała już dosyć gościa i zakłopotania, w jakie ją
wprawiał.
Wsadził kolorowe pudełko do kieszeni i rozparł się
wygodnie na kanapie.
- Więc jak się nazywa?
- Kto jak się nazywa?
- Ta dziewczynka. Córeczka mojego brata.
Przesłała mu badawcze spojrzenie.
- Danielle. Takie samo imię nosiła moja gospody
ni w Paryżu. Okazała mi tyle serca po tym, jak...
- I tam dziecko przyszło na świat?
- Nie. Wróciłam do kraju i urodziłam ją tutaj -
odparła z lekkim uśmiechem, jakby wyrażając dez
aprobatę dla samej siebie. - Narodziny córeczki oz
naczały koniec mojego pobytu w Paryżu. Być w Pa
ryżu w charakterze głodującej artystki to przygoda,
lecz głodująca matka z dzieckiem to już całkiem inna
sprawa.
- Artystka, no, no. - Jakoś nie potrafił sobie wy
obrazić romansu Kevina z artystką. - Ile lat ma Da
nielle?
11
To akurat wiedział dokładnie, ale chciał polwier
dzenia z ust Sary.
- W marcu skończy pięć.
Zgadza się.
- To już minęło pięć lat - mruknął zdumiony. Jak
ten czas leci!
- Tak. Pięć lat. Czy pan wie... czy dowództwo
poinformowało pana, co się właściwie wydarzyło?
Co się wydarzyło! Kevin zginął; to się wydarzyło.
Kevin wrócił ze swej wspaniałej, chwalebnej misji
w regulaminowej, wojskowej trumnie. Connor po
trząsnął głową i ponad ramieniem Sary zapatrzył się
w ogień, którego odblaski tańczyły na ścianach po
koju. Powiedziano mu, że ciało było tak zwęglone, że
nie sposób było nawet pokazać go najbliższym.
- Nawet nie wiem, gdzie to się stało - wyjaśniła
Sara. - Chuck, przyjaciel Kevina, powiedział, że jego
helikopter spadł, a zwłoki pilota odesłano rodzinie.
Oczywiście nie mogłam sobie rościć do niego prawa,
ale bardzo pomogłoby mi... być na pogrzebie. Sam
pan rozumie...
Connor skrzywił się i wzruszył ramionami.
- Mnie tam nic nie pomogło. Chciałem, żeby ciało
sprowadzono do nas do domu, do Kalifornii, ale oj
ciec uparł się, że pogrzeb odbędzie się w Arlington
z całą wojskową pompą. No więc pojechałem tam, za
kopaliśmy trumnę, ale gdzie był Kevin? Kiedy widzia
łem go po raz ostatni, żył.
W spojrzeniu gościa wyczytała, że on też nie po
trafi pogodzić się ze śmiercią brata.
- Tragedia wydarzyła się gdzieś na Bliskim
Wschodzie. Tak w każdym razie nas poinformowano.
Tajna operacja. Nie mamy zielonego pojęcia, co się
stało; czy został zestrzelony, czy popełnił błąd? Te
12
olbrzymie helikoptery, którymi latał... no cóż, na do
brą sprawę mogą one służyć do wszystkiego.
Po raz pierwszy od chwili pojawienia się w jej do
mu Connora, Sara. podzielała jego uczucia. Oboje
drążyło to samo nieznośne uczucie pustki.
- Nieważne, jak to się stało - zauważyła. - On nie
żyje, prawda? I do tego się wszystko sprowadza.
- Tak, do tego się wszystko sprowadza - powtó
rzył jak echo Connor.
- Czy chciałby pan ją zobaczyć? - odezwała się
Sara, wyrywając go z zadumy.
- Kogo zobaczyć?
- Dannie. Cały dzień spędziłyśmy poza domem
i bardzo się zmęczyła. Zaraz po kolacji poszła spać.
- Nie chciałbym jej budzić, ale jeśli pani pozwoli,
chętnie na nią spojrzę.
Nie mógł wprost uwierzyć, że to on wypowiedział
te słowa. Przecież przyjechał tutaj tylko po to, żeby
dowiedzieć się, czego ta kobieta żąda. Potem zamie
rzał natychmiast wynieść się i nigdy już tu nie wra
cać. A jednak szedł posłusznie po schodach na górę,
do pokoju małej dziewczynki.
Niewielka lampka o podstawce w kształcie kucy
ka rozświetlała zalegający w pomieszczeniu mrok.
Idąc niezdarnie na palcach przez lilipuci pokój, Con
nor czuł się jak goryl w budzie pudla. W sypialni
'wszystko było różowe, białe i miniaturowe. Leżący
przy łóżku dywan tłumił dźwięk jego kroków i męż
czyzna z ulgą oparł ponownie ciężar ciała na całych
stopach. Spoglądając na Dannie, na jej jasne włosy
spadające w nieładzie na twarz, ujrzał Kevina. Jedy
ną cechą, jaką dziecko odziedziczyło po matce, był
piękny rysunek ust.
Tak, niewątpliwie była to córka jego brata.
Namaluj mi pieśń 13
Connor bez namysłu klęknął przy łóżku na jed-
no kolano. Zapominając o stojącej za plecami ko
biecie wyciągnął rękę i, przesuwając na bok plu
szowego misia o szklanych oczach, dotknął jedwa
bistych włosów dziewczynki. Uśmiechnął się i wstał.
Bał się, że obudzi Dannie, że dziecko przestraszy
się i zacznie płakać. Wstrzymując oddech ruszył do
drzwi.
Kiedy przeszedł korytarzem kilka kroków, wyczuł
raczej niż usłyszał idącą za nim Sarę.
- To... śliczne dziecko, Saro - powiedział miękko.
- Wykapany Kevin.
Który wyglądał jak ty, dodała w myślach Sara. Fa
ktycznie, musiało to być dla niego dziwaczne przeży
cie ujrzeć po raz pierwszy dziecko nieżyjącego już
brata.
- A ty masz dzieci, Connor? - spytała, również
przechodząc na ty.
- Ja? O nie, żadnych dzieci. Nie mam nawet żony.
Kevin też nie miał żony!
Przystanęła na chwilę u góry schodów i obserwo
wała schodzącego energicznie na parter mężczyznę.
Jego obcasy hałaśliwie stukały o stopnie. Kiedy był
już na dole, odetchnął z wyraźną ulgą i natychmiast
skierował się do salonu. Towarzysząca mu Sara zo
baczyła, że odruchowo wyjął z kieszeni papierosy.
Natychmiast podsunęła mu kolorowy talerzyk, który
kupiła kiedyś na wyprzedaży.
- To nie popielniczka - zauważył Connor.
- Wiem, ale łatwo się myje.
Mężczyzna z rozkoszą zaciągnął się dymem.
- Chcesz kawy? - spytała. - Poczęstowałabym cię
czymś mocniejszym, ale nie trzymam w domu alko
holu.
14
Nieważne - powiedział puszczając dym w prawą
stronę by nie dmuchać gospodyni w twarz. - Może
być kawa.
Kiedy Sara poszła do kuchni, zaczął z ciekawością
rozglądać się po pokoju. Salon był przytulny i wy
godny, ale meble sprawiały wrażenie starych i zuży
tych. Przez chwilę zastanawiał się, czy ten dom nie
należał kiedyś do jej rodziców, a nawet i do dziad
ków. Może nadal w nim mieszkają?
Obrazy na ścianach, w przeciwieństwie do mebli,
nie były ani zniszczone, ani odnawiane; oryginały
o bardzo specyficznej stylistyce. Connor niezbyt znał
się na sztuce, ale odniósł wrażenie, że malowidła te
przypadłyby do gustu najwytrawniejszym konese
rom, a już na pewno były dużo, dużo lepsze od ogro
mnych bohomazów, które na ścianach w jego salonie
w Santa Cruz umieściła dekoratorka wnętrz. Zaczął
z uwagą studiować nie oprawione płótno przedsta
wiające martwą naturę: ścięte purpurowe i białe
kwiaty. W rogu widniał podpis Sary.
- I co o nim sądzisz?
Na dźwięk głosu pani domu Connor odwrócił się
gwałtownie. Poczuł występujące mu na twarz ru
mieńce, zupełnie jakby nakryła go na zaglądaniu do
jej szafy.
- Bardzo ładne. - Wzruszył lekko ramionami
i uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Nie znam się
na malarstwie, ale ten obraz powiesiłbym u siebie
w domu.
- To już coś. Jeśli możesz z przyjemnością pa
trzeć na jakieś dzieło sztuki codziennie, znaczy to, że
jest dobre.
Postawiła na stoliku tacę z dwiema kamionkowy
mi filiżankami z kawą, dzbanuszek ze śmietanką
15
i cukiernicę. Connor, który lubił kawę czarną i lxv.
cukru, wziął swoje naczynie i przeniósł się na kana-
pę. Sara wlała do kawy śmietankę i wsypała cukier.
Burza brązowych, lśniących włosów, które przy tej
czynności opadły jej na twarz, stanowiła egzotyczny
kontrast z delikatnymi rysami twarzy. Trudno jed
nak było określić, jaką Sara ma figurę. Ubrana bo
wiem była w podkoszulek, na który narzuciła obszer
ną, pochlapaną farbami męską koszulę wypuszczoną
na luźne dżinsy. Zapewne jej strój roboczy, pomyślał
Connor mając nadzieję, że nie zawsze tak się ubiera.
- Mówisz zatem, że gdy chcesz trochę pogłodo-
wać, jedziesz do Paryża? - przerwał milczenie. -
A kiedy nudzi ci się głodowanie?
- Wracam do krainy nieprzebranych możliwości,
gdzie mogę znaleźć stałą pracę lub coś pokombinować.
- Pokombinować?
- Kiedy masz na wychowaniu dziecko, musisz wy
najdywać takie prace, żebyś mógł zabierać ze sobą
dzieciaka.
- I?
- I... to oczywiste. Pomoc domowa. Wynajmuję się
jako pomoc domowa.
- Pomoc domowa? - Popatrzył na nią przez smu
gę papierosowego dymu. - Jesteś sprzątaczką?
Nie spodobał się jej ton, jakim wypowiedział to
ostatnie słowo.
- Mam wielu klientów. Sama ustalam godziny,
które mi odpowiadają, i zabieram ze sobą Dannic.
Zarobki są bardzo wysokie, no i dzięki temu mogę
poświęcić sporo czasu malarstwu.
- Nie możesz utrzymywać się tylko z malowania?
- spytał. - Sądząc po tych obrazach, pucując innym
domy marnujesz czas i talent.
18
Sara wybuchnęła śmiechem i potrząsnęła głową.
- Może po mojej śmierci ktoś to doceni. Ale na
razie dochody z malowania nie wystarczają. Galeria
sprzedaje czasem jakiś mój obraz, ale na tych zarob
kach nie możemy z Dannie polegać. Mogę polegać je
dynie na bałaganie w domach moich pracodawców.
- Popatrzyła na Connora znad filiżanki. Nie wiadomo
dlaczego sprawiał wrażenie, że jej odpowiedź bardzo
go rozczarowała. A kimże on jest, do cholery, że oce
nia mój styl życia, pomyślała ze złością. - Jaki rodzaj
muzyki gracie?
- Jestem z grupy Georgia Nights. Słyszałaś
o nas?
Powiedz, że nie, a będę musiał się roześmiać, po
myślał Connor.
- Jerry wymienił kiedyś tę nazwę, ale nie skoja
rzyłam jej z tobą. Nie pochodzisz z Georgii.
- Po prawdzie mieszkałem w tylu miejscach, że
pochodzę zewsząd. Kiedy Mike, to znaczy Mike Tan-
ner, nasz lider, przedstawia mnie, wymienia miaste
czko najbliższe miejsca, gdzie występujemy, i ogła
sza, że stamtąd właśnie pochodzę. Daje to znakomite
rezultaty. Kiedy gram swoje solówki, ludzie puchną
z dumy, że to gra ich rodak.
- A może puchną dlatego, że tak dobrze grasz?
- rzuciła. Słowa te zaskoczyły go, ale skwitował je
milczeniem. - Wasz ojciec też był wojskowym, pra
wda? To dlatego ciągle się przeprowadzaliście?
- Limit przeprowadzek wykorzystałem już do
końca życia.
- A jednak obecny zawód dalej cię do nich
zmusza.
Uniósł lewą rękę w geście protestu.
- Muszę podróżować, ale nie muszę się przepro-
17
wadzać. Mam już swój dom, ciągłe w tym samym
miejscu, do którego zawsze wracam. Może mi nie
uwierzysz, ale spędzam w nim wiele czasu. Żadnych
tłumów, żadnych harmonogramów; po prostu ja
i moja muzyka.
- Gracie muzykę country?
Najwyraźniej cały czas stara się przekonać go,
że nie wie, kim jest. Rozparł się jeszcze wygodniej
na kanapie i po raz ostatni zaciągnął się papiero
sem, o którym dopiero teraz sobie przypomniał.
Dumał chwilę, dlaczego Sara zdecydowała się odgry
wać tak naiwną komedię. Wystarczył przecież jeden
rzut oka na dziecko. Z całą pewnością spostrzegła,
jakie wrażenie wywarł na nim widok dziewczynki.
A Connor Ryan, jak nikt inny, mógł zapewnić dziec
ku Kevina niezły byt materialny. No i co z tego? - po
myślał ze złością. Mam dużo pieniędzy i czasami sam
nie wiem, co z nimi robić. A ona zdążyła już mnie
poinformować, że pracuje jako sprzątaczka. Jezu
Chryste! Teraz trzepocze niewinnie rzęsami, jakby
mówiła: Nic a nic nie znam się na muzyce rozryw
kowej.
- Gramy country rock - wyjaśnił lakonicznie,
zgniatając niedopałek papierosa na różowym tale
rzyku.
- I śpiewasz? - spytała.
- Nie jestem głównym wokalistą. Ale... śpiewam.
Gram na gitarze prowadzącej, na banjo i skrzypcach.
Trochę też dla nas komponuję.
To wzbudziło jej ciekawość.
- Tworzysz muzykę? Co napisałeś?
Skrzywił usta w lekkim uśmiechu. Po chwili spo
ważniał. Teraz już jestem twórcą, artystą takim sa
mym jak ona, pomyślał z przekąsem.
18
- Pamiętasz „Gentle On My Mind" i „Me and Bob-
by McGee"?
- Oczywiście - odparła pogodnie.
- To żadnej z nich nie napisałem.
- Aha.
Zachichotał.
- Napisałem natomiast „Dressed For Dancing"
i „Your Soft Voice". - Kiedy przecząco pokręciła gło
wą, dodał: - A słyszałaś „Misty River Morning"?
- O, tak. „Mglisty poranek nad rzeką". To bardzo
ładna piosenka. Ty ją skomponowałeś?
Skinął głową zaskoczony tym, że fakt, iż zna tę
piosenkę, sprawił mu przyjemność.
- Znam ją z radia. Przykro mi, ale nigdy nie przy
kładałam wagi do nazw zespołów. Tę piosenkę jed
nak bardzo dobrze zapamiętałam.
- A więc obojgii nam się podoba - przyznał. - A ty
jaką muzykę lubisz? Poważną?
Sara lekko wzruszyła ramionami.
- To zależy od nastroju. Raz taką, raz inną.
No, nie przepadam za hard rockiem, czy... czy za
jakimiś popłuczynami muzyki country. Ale kiedy
słyszę coś, co mi się podoba, pamiętani to i chętnie
słucham.
- Czyli masz do muzyki taki sam stosunek jak ja
do malarstwa - zauważył.
- Dokładnie. Widzisz, nie kupuję płyt i trudno mi
spamiętać... nazwiska artystów.
Uśmiechnęła się wymawiając słowo, które ich łą
czyło.
- No cóż, kupiłem wprawdzie kilka obrazów, które
poleciła mi dekoratorka, ale twoje płótna podobają
mi się tysiąc razy bardziej. Myślę, że wyrzucę tamte
śmieci i zacznę urządzać dom od nowa.
19
Wyrzuci! Dlaczego od razu marnotrawić pieniądze
na kaprysy? - pomyślała z niechęcią Sara.
- Czy wasza grupa jest rzeczywiście tak popular
na, jak twierdzi Jeny?
Connor najwyraźniej zesztywniał. Jesteśmy w do
mu, Saro, powiedział sobie w duchu. Zaraz wylezie
szydło z worka.
- Wydaliśmy najlepiej sprzedający się w zeszłym
roku album muzyki country. Naprawdę świetnie po
szedł.
- Ciekawe. Kevin wspominał, że jesteś piosenka
rzem, ale nie mówił, że należysz...
- Bo wtedy jeszcze nie należałem. - Jedną z naj
większych niesprawiedliwości losu jest to, że Kevin
nie doczekał mego sukcesu, pomyślał. Podniósł fi
liżankę i dopił letnią już kawę. - Teraz naturalnie
mogę zrobić wrażenie w... jak się nazywa to mias
teczko?
- Amherst.
- Mogę wywrzeć wrażenie na kilku osobistościach
w Amherst w stanie Massachusetts. Zobaczymy,
może uda się coś zrobić. Czego potrzebujesz, Saro?
- Nie rozumiem.
-- Czego potrzebujesz dla Dannie? I dla siebie. Do
licha, ostatecznie Kevin jest wam to dłużny. Czy
chcesz udziały w funduszu inwestycyjnym plus mie
sięczne alimenty? Na dłuższą metę to najlepszy spo
sób, aczkolwiek...
- Co ty w ogóle wygadujesz? - wycedziła Sara,
wymawiając kolejne słowa coraz twardziej.
- Posłuchaj, wiem, że nie zastąpię wam Kevina
w takim stopniu, w jakim bym pragnął. - Obrzucił
ją szybkim, lecz badawczym spojrzeniem. - Ale mogę
grać rolę bogatego wujka. Kevin był moim bratem.
20
Z tego, co wiem, jest to jego jedyne dziecko. Chciał
bym czasami je widywać, jeśli naturalnie...
- Przekroczył pan pewne granice, panie Ryan -
powiedziała cicho. Gdyby Connor znał Sarę, wie
działby, że ogarnia ją szewska pasja. Im bardziej była
wściekła, tym ciszej mówiła i dokładniej dobierała
słowa. - Nie interesuje mnie ani kim pan jest, ani
w jaki sposób zarabia na życie. Ja osobiście nie po
trzebuję żadnych pańskich pieniędzy.
- Co masz na myśli mówiąc „żadnych moich pie
niędzy"? Czego zatem chcesz?
- Panie Ryan, to pan przyszedł do mojego domu.
To pan przyszedł zobaczyć moją córeczkę, a ja panu
pozwoliłam.
- Zgadza się. Teraz nie mam już żadnych wątpli
wości. To moja bratanica. Pragnę spłacić...
- Nie będzie żadnego płacenia, panie Ryan. Jest
pan, jak sarn stwierdził, jej wujem. Nie pozwolę, by
wchodził pan w jej życie za pieniądze. Może pan od
wiedzać Dannie, ale pod moim nadzorem. Dannie ma
swoją malutką rodzinę i jeśli chce pan do niej nale
żeć, proszę bardzo. Ale ani nie potrzebujemy, ani nie
chcemy pańskich pieniędzy.
Connor nie wierzył własnym uszom. Sara rzeczy
wiście nie próbowała go na nic naciągać. Przeciwnie,
jego propozycja rozgniewała ją. Ale musiał też przy
znać, że postąpił bardzo nietaktownie.
- Posłuchaj, Saro, wcale nie twierdzę, że sobie nie
radzisz. Harujesz jak wół i należy ci się odpoczynek.
Naprawdę chcę pomóc dziecku Kevina. Posłuchaj,
nie uwierzyłabyś, z jakimi historyjkami ludzie do
mnie przychodzą. Nie raz i nie dwa próbowano wro
bić mnie w ojcostwo. Dostałem listy od co najmniej
stu koleżanek z czasów szkolnych. Po latach zapra-
2 1
gnęły wyznać mi, jaki wspaniały był ze mnie chłopak.
- Potrząsnął głową z pełnym ironii niedowierzaniem.
- Musiałem być ogierem pierwsza klasa!
Sara wybuchnęła śmiechem i Connor wyraźnie się
odprężył. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo
był spięty i zdenerwowany. W nadziei, że Sara odzy
ska dobry humor, ciągnął beztrosko:
- Za grosz nie wierzę tym, które przypominają mi,
jaki byłem łebski i czarujący. Koń by się uśmiał.
Chyba pomyliły mnie z Kevinem.
Sara też się rozluźniła. Wyobrażała sobie, że na
świecie jest wielu takich Jerrych, a ludzie pokroju
Connora muszą niestety mieć z nimi nieustannie do
czynienia. Jej brat, na nieszczęście, należał do takich
farbowanych lisków i z tego listu będzie się musiał
jej wytłumaczyć.
- Ale nie wszystkie listy wyrzucasz do kosza, pra
wda? I zawsze jesteś gotów podarować komuś trochę
pieniędzy? - domyśliła się Sara. - Zwłaszcza, jeśli te
mu komuś to się należy.
- Jeśli prośba mieści się w granicach zdrowego
rozsądku i jest uzasadniona z prawnego punktu wi
dzenia, czemu nie.
- A kto ustala te warunki?
- Zazwyczaj „granice zdrowego rozsądku" określa
mój księgowy, a „prawny punkt widzenia" ustala mój
adwokat.
- Więc o co dokładnie prosił mój brat? - spytała
cicho.
- Tak naprawdę, to o nic nie prosił. Napisał tylko,
że wie o moim koncercie w Springfield i sądzi, że
przy okazji może zechcę poznać córeczkę mojego bra
ta. Podał szczegóły i załączył zdjęcie, by wzmóc swoją
wiarygodność i moje zainteresowanie.
22
- Rozumiem.
Może Jerry wcale nie jest takim bufonem i niedo
rajdą, pomyślała. Z tego, co mówi Connor, wynika
jasno, że zabrał się do rzeczy bardzo chytrze.
- To ładne zdjęcie - zauważył mężczyzna pochy
liwszy się w stronę gospodyni, która mówiła bardzo
cicho.
- Dannie jest fotogeniczna.
- Mówię o twoim zdjęciu. - Patrzył na nią długo
i w milczeniu, po czym dokończył:
- A zatem nikt o nic nie prosił, ale ja mimo to
chcę coś dać.
- Dziękuję za propozycję.
- Wiesz, że możesz dostać rentę wojskową na wy
chowanie dziecka? W tych okolicznościach...
- Wiem - odparła krótko, sięgając po jego filiżan
kę. - Napijesz się jeszcze kawy?
- Nie, dziękuję. I nie miałabyś wtedy uczucia, że
to jakaś jałmużna. Mogłabyś myśleć, że to Kevin po
maga ci w wychowaniu dziecka. Wiesz, że był zawo
dowym oficerem. Jak ojciec.
- Przecież nie byłam żoną Kevina - przypomniała
cicho Sara. - Danielle nosi moje nazwisko.
Po twarzy Connora przebiegła chmura.
- Ale gdyby Kevin żył, wyszłabyś za niego.
- Nie wiem, co by się stało, gdyby Kevin żył. - Było
to bardzo uczciwe postawienie sprawy, ponieważ od
śmierci Kevina nieustannie prześladował ją problem
„gdyby-żeby". - Stanowiliśmy odmienne typy osobowo
ści, ale wtedy... Oboje mieszkaliśmy w obcym kraju,
oboje byliśmy Amerykanami, to nas siłą rzeczy zbliżało.
Ale tutaj wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
- To znaczy... nie kochałaś go? - spytał, czując
z jakichś niezrozumiałych względów ucisk w dołku.
23
- Ależ nie, kochałam. Bardzo kochałam. Jak moż
na było nie kochać Kevina? - Sara uśmiechnęła się
wiedząc, że Connor ją rozumie. - Był przyjacielem
całego świata. Zawsze uśmiechnięty, pełen optymi
zmu, zawsze gotów coś ciekawego i śmiesznego opo
wiedzieć. Ale należał do armii. Zwiedziliśmy razem
kawał Europy - Paryż, Nicea, Wenecja, Florencja -
najbardziej romantyczne miasta świata. Pod tym
względem spełniły się wszystkie moje romantyczne
fantazje. Ale z drugiej strony cieszę się, że nigdy nie
miałam okazji poznać tych klubów oficerskich. Ta
część życia Kevina była i jest dla mnie nie zapisaną
kartą. Kochałam go, ale nie wiem, czy moglibyśmy
razem żyć.
- Ale miałaś z nim dziecko.
Sara wyczuła w jego głosie nutkę oburzenia i uz
nała, że w obecnej sytuacji jest to całkiem zrozu
miałe.
- Tak, miałam. Ale co powiesz o dziecku, które
urodziło się wprawdzie zupełnie nie w porę, ale stało
się największą radością mojego życia? Czy to był
błąd? Teraz już wiem, że postępowałam wtedy bardzo
lekkomyślnie, ale kierowały mną wyłącznie uczucia.
Nie myślałam o tym, co będzie. I wcale nie miałam
zamiaru zachodzić w ciążę.
I Kevin też nie miał zamiaru robić ci dziecka, dodał
w myślach Connor.
- Mogłaś ją przerwać - powiedział bezbarwnym
głosem.
- Och, łaska boska, że tego nie zrobiłam. Nie wy
obrażam sobie życia bez Dannie. Jest tak podobna
do Kevina, wiesz... taka radosna, miła...
Mężczyzna wyprostował się, przesunął na brzeg
kanapy i położył dłonie na kolanach.
24
- No tak - mruknął. - Panno Benedict, czy przyj
mie pani ode mnie pieniądze lub jakąś inną pomoc?
- Nie, panie Ryan. Nie zamierzam brać od pana
żadnych pieniędzy.
Kiedy wypowiadała słowa „panie Ryan", przesłała
mu ciepły uśmiech.
- W takim razie sprzedaj mi obraz.
- Jaki znów obraz?
- Którykolwiek. Mnie podobają się wszystkie.
- Nie potrzebujesz przecież obrazu - zaprotesto
wała.
- Przeciwnie, bardzo potrzebuję. Gdybyś widziała
te paskudztwa, które zdobią mój salon, udławiłabyś
się własnymi słowami.
Spoglądał na nią bacznie i Sara skonstatowała ze
zdziwieniem, że w jego oczach maluje się więcej cie
pła, uczucia i radości niż u Kevina.
- Wybierz sobie.
- Ten z purpurowymi kwiatami - odparł odwra
cając się i wskazując głową na nie oprawione płótno.
- Jest twój. Daję ci go w imię przyjaźni.
- Dajesz mi go w imię przyjaźni? Też coś! - wy
krzyknął, ale natychmiast ściszył głos, gdyż Sara po
łożyła palec na ustach dając mu znak, aby mówił ci
szej. - Powiedziałem, że chcę go kupić.
- Nie odbieraj mi przyjemności złożenia pierwszej
darowizny na rzecz podniesienia estetyki pozbawio
nego dobrego smaku salonu.
Rozmowę przerwało głośne skrzypnięcie podłogi
w przedpokoju, a następnie dźwięk zatrzaskiwanych
drzwi wejściowych.
- Nie słyszałam żadnego samochodu - mruknęła
zdziwiona Sara, zrywając się z miejsca.
- Mam nadzieję, że Danielle mocno sypia - od-
25
parł Connor idąc w ślady gospodyni i też wstając
z kanapy.
- Siostrzyczko, potrzebuję łóżka na dzisiejszą
noc. Pieprzyk znów mnie wygoniła.
Był to Jerry, i to pijany.
- To mój brat - powiedziała szeptem Sara. - Po
słuchaj, wiem, że jesteś na niego zły, ale proszę, nie
dzisiaj. Obawiam się, że jest...
Connor uniósł uspokajająco ramię.
- Na nikogo nie jestem zły. Pojawiłem się z włas
nej, nieprzymuszonej woli. A kto to jest Pieprzyk?
Sara zdusiła śmiech.
- Powinnam odpowiedzieć wierszem, ale mi się
nie chce. Pieprzyk to jego dziewczyna.
Jerry marudził dłuższą chwilę przy wieszaku,
a następnie po obu stronach futryny pojawiły się za
ciśnięte na nich dłonie. Na koniec w drzwiach stanął
ich właściciel i z ciekawością popatrywał na gościa
siostry. Stopniowo, przez spowijające jego umysi
opary alkoholu, zaczęła docierać doń prawda.
- To ty... to naprawdę... Connor Ryan?
- Panie Ryan, to mój brat.
- Jerry Bendict - wybełkotał Jerry, opuszczając
w nazwisku jedną literę. Z kręconymi, brązowymi
włosami, ciemnymi oczami i z niedowagą, brat Sa
ry sprawiał wrażenie dwudziestopięcioletniego na
stolatka.
- Connor Ryan.
- Connor Ryan! Wielki Boże! - Mimo zamroczenia
i trzęsących się rąk, Jerry zdobył się na ogromny wy
czyn i wykonał na jednej nodze bezbłędny piruet, ob
racając się o trzysta sześćdziesiąt stopni. - Nie mogę
w to uwierzyć. Connor Ryan. Człowieku, jesteś naj
lepszy! Gdybym potrafił grać na gitarze jak ty...
26
- Jerry - odezwała się z pogróżką w głosie Sara.
- Jestem ci wdzięczny za ten list, Jerry. Nie wie
dzieliśmy, że Kevin ma...
- Tak też i myślałem, Connor. Kiedy odkryłem, że
jesteś wujem małej Dannie, wiedziałem, że muszę się
z tobą skontaktować. Jasne, że już wcześniej coś po
dejrzewałem, ale chciałem być pewny na sto procent.
Próbowałem rozmawiać o tym z Sarą, ale ona się nie
zna na muzyce, a poza tym nie zgodziłaby się na na
pisanie listu. No to... cholera, człowieku, wiedziałem,
że będziesz chciał...
- Jerry... - znów odezwała się ostrzegawczo Sara.
- Dobrze zrobiłeś, Jerry - pochwalił chłopaka
Connor.
- A widzisz, Saro? Dobrze zrobiłem. Przynajmniej
raz w życiu coś zrobiłem dobrze. No i proszę, ni z te
go, ni z owego na środku twojego pokoju stoi sam
Connor Ryan. - Jerry chciał po przyjacielsku kle
pnąć gościa w ramię, ale zachwiał się, stracił równo
wagę i wylądował prosto w ramionach znanego pio
senkarza.
Sara skamieniała ze zgrozy, lecz Connor ze śmie
chem posadził Jerry'ego na najbliższym krześle.
- I co powiesz, siostrzyczko? - wyrecytował, wy
ciągając w jej stronę palec. - Siedzę sobie wygodnie
i po raz pierwszy w życiu zrobiłem coś dobrze.
Obawiając się kolejnych małpich wyskoków brata,
Sara odwróciła się w stronę Connora.
- Może lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz. Kiedy
jest pijany, czasami lubi się nad sobą rozczulić.
- Może więc pomogę położyć go do łóżka.
- Obawiam się, że dopóki tu jesteś, żadna siła nie
zmusi go do pójścia do łóżka. Prędzej zaśnie na krze
śle, na co zresztą w pełni zasługuje.
27
- Nie masz litości, siostrzyczko - oświadczył Jer-
ry, lecz Connor najwyraźniej współczuł nie jemu, lecz
siostrze.
- Connor, bracie, wiesz, że na wasz koncert sprze-
dałi już wszystkie bilety. - Jerry z trudem utrzymy
wał na krześle pionową pozycję. - I wiesz, mnie się
już nie udało kupić.
Upokorzona Sara zamknęła oczy pragnąc, by Con
nor nie słyszał tych tak dobrze jej znanych skowytów
Jerry'ego. Chwyciła gościa pod rękę i zaprowadziła
do drzwi.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale naprawdę już idź
- powiedziała zdecydowanie.
Ujął jej dłoń w swoją, dużą i ciepłą, i lekko uścis
nął.
- Zadzwonię - obiecał.
I już go nie było, ale Sara jeszcze przez chwilę czu
ła ciepło jego ręki. Odwróciła się w stronę brata
i przesłała mu miażdżące spojrzenie.
Jerry jednak odpowiedział jej tym swoim dopro
wadzającym do furii, łobuzerskim uśmiechem.
-- Ale jesteś na mnie wściekła, co?
ROZDZIAŁ DRUGI
Sara była rzeczywiście wściekła. Była wściekła je
szcze następnego dnia rano, kiedy udręczony kacem
Jerry powlókł się z powrotem do Pieprzyka.
Dwie godziny później zadzwonił Connor. Deja vu.
Kevin. Nie, ku swemu zdumieniu, przed oczami cią
gle miała obraz Connora. Spytał, czy Dannie już
wstała i czy nie mógłby jej zobaczyć. Wszak tylko po
to przyleciał tutaj wcześniej, a ponieważ reszta ze
społu pojawi się dopiero następnego dnia, może bez
reszty poświęcić dziecku czas aż do wieczora. Jeśli
Sara ma jakieś plany, czy mogłaby uwzględnić
w nich również jego? Tak? Cudownie!
Obiecał stawić się za godzinę.
- Mamusiu, zobacz co znalazłam w szafie! Dużą
kopertę obwiązaną tasiemką. To wygląda jak pre
zent.
Sara odłożyła słuchawkę i popatrzyła na córeczkę,
która wniosła właśnie pakunek do kuchni i położyła
go na podłodze obok stołu.
- Wiem, schowałam to kiedyś do szafy. A czego ty
w niej właściwie szukałaś?
- Spodenek w różowe słonie. Chcę je nałożyć.
Sara westchnęła i usiadła po turecku obok dzie
cka, które pracowicie rozwiązywało tasiemkę.
- Ależ kochanie, one są już za małe. Należy je
oddać jakiemuś innemu dziecku, na które będą
dobre.
2 9
Dannie popatrzyła na matkę błękitnymi oczami,
w których malował się wyraz oburzenia i żalu.
- Nie oddawaj moich spodenek w różowe słonic.
Wcale nie są za małe. Chcę dzisiaj w nich chodzić.
- Dannie, właśnie dzisiaj nie powinnaś chodzić
w ubranku, które jest dla ciebie za ciasne. Włóż te
nowe spodnie, ze sztruksu.
Twarz Dannie rozjaśnił szeroki uśmiech, zwłasz
cza że udało się jej rozwiązać do końca tasiemkę
i otworzyć kopertę.
- Nowe spodnie? Nie muszę ich już oszczędzać?
- Nie, dzisiaj nie musisz - odparła z uśmiechem
Sara, biorąc w dłonie twarzyczkę córki. - Dzisiaj po
znasz nowego wujka, Dannie.
Twarz dziewczynki zmarszczyła się i dziecko prze
słało matce pytające spojrzenie.
- Nie, nie mówię o wujku Jerrym, to mój brat.
Ten drugi wujek... wujek Connor... - Słowa te dziw
nie brzmiały jej w uszach i wolała dla wprawy kilka
razy je powtórzyć. - Wujek Connor jest bratem two
jego ojca. Przyjechał aż z Kalifornii, żeby cię zoba
czyć. Pójdziemy razem...
- A ja myślałam, że pójdziemy w góry - jęknęła
Dannie.
- Pójdziemy. Wujek Connor pójdzie z nami.
- Och, to dobrze - zgodziła się i zaczęła badać za
wartość koperty. - Popatrz mamusiu, rysunki. -
Dannie wyjęła plik szkiców wykonanych węglem
i pastelami, które kiedyś, przed laty, Sara pokryła
sprayem, żeby utrwalić ich kolory. - Czy to ty je ma
lowałaś, mamusiu?
Sara wyjęła z rąk dziecka plik kartek i zaczęła je
kolejno oglądać. Od dawna już nie wracała myślą do
czasów spędzonych w Paryżu i dopiero wieczorna
Eagle Kathleen Namaluj mi pieśń ROZDZIAŁ PIERWSZY Connor Ryan poczuł, że ogarnia go nagły niepo kój. Za przednią szybą samochodu majaczył pogrą żony w mętnym świetle październikowego wieczoru dom - typowy, duży dom w stylu Nowej Anglii. Biała fasada budynku, niczym surowa twarz purytanina, przeświecała przez gałęzie sykomorów. Connor wziął głęboki oddech, ciężko westchnął i wysunął długie nogi w kowbojskich butach przez niski próg wynaję tego samochodu. Przyjechał tu, żeby zakończyć całą sprawę. Nieświadomie dotknął kieszeni koszuli, gdzie tkwił twardy prostokąt fotografii przedstawia jącej kobietę z dzieckiem. Przekonywał siebie, że przybył tu wyłącznie dla Kevina. To właśnie ta fotografia, a nie list, do którego zo stała dołączona, sprawiła, że się tu pojawił. Otrzy mywał przecież setki listów z najróżniejszymi, nie prawdopodobnymi wręcz propozycjami i żądaniami. Nie sprowadziła go tu też twarz dziecka o jasnych włosach i rysach, które przypominały mu jego włas ną twarz. Nie! Przywiódł go wizerunek kobiety - jej piękne, porcelanowe oblicze, jakby żywcem przenie sione z płócien dawnych mistrzów. Prawdziwość tre ści listu mógł przecież sprawdzić nie ruszając się z domu. Mógł wszystko zorganizować, nie przyjeż dżając tutaj. I tak by z pewnością zrobił, gdyby cho dziło wyłącznie o dziecko. Ale chciał ujrzeć na własne oczy kobietę, do której należała ta twarz.
6 We frontowym oknie pojawiło się światło i zama jaczyła czyjaś głowa, ale mężczyzna zdążył już wspiąć się na schodki i wiedział, że gospodyni nie może go widzieć. Spoglądała chwilę przez przezroczyste firan ki i dostrzegła na podjeździe samochód. Connor za stukał mosiężną kołatką. Drzwi otworzyły się i otu leni wieczornym mrokiem stanęli twarzą w twarz. - Sara Benedict? To pani? Na dźwięk jego głosu drgnęła i zaskoczona zrobiła krok do tyłu. Gość przestąpił próg i stanął przed ko bietą. Ta puściła klamkę i znów cofnęła się o krok. Widok zdumienia, malującego się w jej szeroko roz wartych, ciemnych oczach, sprawił Connorowi przy jemność. Wejście miał znakomite. Był święcie prze konany, że wzięła go za upiora. Sama zresztą swoją kredowobiałą twarzą bardziej przypominała ducha, niż człowieka z krwi i kości. Sara ponownie odstąpiła o krok i oparła się ple cami o balustradę schodów. - Boże jedyny - powiedziała słabym głosem. Twarz, którą miała przed sobą, była może bardziej surowa, bardziej opalona, włosy koloru słomy dłuż sze i staranniej uczesane, ale podobieństwo było uderzające. Potrząsnęła głową, starając się zapano wać nad gonitwą myśli. - Przypomina pan... Zdumiewająco przypomina pan... Na widok szoku, który malował się w niewinnych oczach tej pięknej kobiety, Connora ogarnęła litość. - Kevina Ryana - podpowiedział. - Tak, wiem. Ale nie jestem duchem. Nazywam się Connor Ryan. Kevin był moim bratem. Sara popatrzyła na wyciągniętą dłoń, której nigdy jeszcze wprawdzie nie dotknęła, ale która tak przy-
7 pominała tamtą... Kiedy podała mu rękę, poczuła, że palce gościa są ciepłe i delikatne. - Brat? - Znów popatrzyła mu w twarz i postano wiła wziąć się w garść; nie może przecież zachowy wać się jak ktoś niespełna rozumu. -Tak, pamiętam. Kevin wspominał coś, że ma brata. Ale nic nie mówił, że to bliźniak. Pan musi bardzo... Musiał bardzo... Connor spostrzegł, że dziewczyna ma brązowe oczy, usta o klasycznym kroju i lśniące, ciemne wło sy opadające miękką falą na ramiona. Kiedy cofnęła wreszcie rękę, uświadomił sobie, że trzymał ją dłużej, niż wymagała tego konieczność. Odruchowo wsadził dłonie do kieszeni dżinsów. - Nie, nie byliśmy bliźniakami. Kevin był o rok młodszy, ale kiedy zrównaliśmy się wzrostem, zaczę to nas z sobą mylić. Ma pani rację, byliśmy bardzo do siebie podobni. - Tak, z pewnością - powiedziała cicho Sara. - Trochę mi głupio. Powinienem był najpierw za dzwonić, ale przyjechałem... przyjechałem pod wpły wem impulsu. - A skąd w ogóle pan się o mnie dowiedział? Skrzywił usta w lekkim uśmiechu. - Z pani listu. A może z listu pani brata? - Jerry napisał do pana? On... - na twarzy ko biety pojawił się wyraz zrozumienia i zażenowania. - Jest pan piosenkarzem, prawda? Kevin mówił, że jego brat śpiewa. - To prawda, w urzędzie podatkowym figuruję ja ko muzyk... - ...a Jerry pomyślał, że być może występuje pan w jakimś znanym zespole - wpadła mu w słowo Sara. - No cóż, nasz zespół jest bardzo znany.
8 - Ale on nic... Jerry nic... - ze zdenerwowania nie mogła znaleźć właściwego słowa. - Mam nadzieję, że nie próbował przekonywać pana, że ja... Connor popatrzył w głąb mieszkania. - Proszę pani, może wejdziemy dalej. To ułatwi rozmowę. - Naturalnie, proszę... Sara odebrała od niego kurtkę z miękkiego za mszu i powiesiła ją na wieszaku przy drzwiach. Za czekała chwilę, aż wyjmie z kurtki paczkę papiero sów i schowa ją do kieszeni koszuli. Następnie za prowadziła go do salonu pełnego wyściełanych ma teriałem mebli. Ściany pokrywała niebiesko-biała ta peta w różowe wzorki. Stoliki i krzesła były stare i każde z innej parafii. Na kominku płonął ogień, do dając wnętrzu przytulności i ciepła. Sara wskazała gościowi krzesło, ale ten zajął miejsce obok niej, na kanapie. Chciał z bliska obserwować niewiarygodnie piękną twarz kobiety. - Zakładam, że Jerry powiedział panu o Dannie - westchnęła Sara. - Wspomniał o dziecku, o dziewczynce. - Connor wyjął z kieszeni fotografię. - Czy to córka mojego brata? Sara popatrzyła na zdjęcie, która zrobiła u Searsa w Dzień Matki. Niech szlag trafi Jerry'ego! - pomy ślała. - Tak, to córka Kevina. - Czy Kevin o niej wiedział? Sara potrząsnęła przecząco głową. - Jak to? - burknął Connor. - Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, nie byłam jeszcze niczego pewna. Potem wysłano go w jedną z tych misji. Miałam wrażenie...
9 Doskonale wszystko pamiętała; zupełnie jakby działo się to wczoraj. Była w Paryżu. Zadzwonił do niej. Oświadczył, że telefonuje z klubu oficerskiego. Natychmiast poznała, że trochę wypił. Przygotowy wał się do jakiejś akcji. Powiedział, że musi na jakiś czas wyjechać i nie może się z nią spotkać podczas weekendu. Nie wiedział, kiedy wróci. Nie mógł po wiedzieć, dokąd jedzie. Obiecał, że jak tylko będzie mógł, zadzwoni. Odparła, że ma mu do przekazania ważną wiadomość, ale nie przez telefon. Oświadczył, że w takim razie musi to poczekać. I poczekało... na zawsze. - Też miałem wrażenie - powiedział Connor gło sem tak podobnym do głosu Kevina, iż Sara odniosła wrażenie, że nadal prowadzi tamtą rozmowę telefo niczną. - Miałem wrażenie, że wpakował się w kie pski interes. - Wyciągnął z kieszeni kolejne zdjęcie. Przedstawiało ono mężczyznę i kobietę, do złudzenia przypominających parę siedzącą teraz na kanapie. - Widziałem już panią - oświadczył, wręczając jej zdjęcie. - Kevin mi to przysłał. To pani, prawda? - Tak. Zrobiliśmy to zdjęcie w Paryżu... tamtego lata. - Uśmiechnęła się na wspomnienie cudownych, minionych bezpowrotnie chwil. Connor poczuł, że zaczyna mu mocniej bić serce. Sara do dziś nie otrząsnęła się po stracie Kevina; mi mo upływu tak długiego czasu, ciągle nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią swego chłopaka-żołnierza. - Poznaję wieżę Eiffla. Pani nawet nie domyśla się, jaki jestem spostrzegawczy. Jak długo znała pani mojego brata? Pod wpływem przenikliwego wzroku gościa poczu ła się nieswojo. Przypomniała sobie, że spojrzenie Ke- vina zawsze działało na nią kojąco.
10 - Prawie rok. Poznaliśmy się w Wiesbaden, gdzie uczyłam w szkole dla dorosłych. Kiedy skończył się kurs, wróciłam do Paryża, ale... ale jeszcze tego lata zwiedziliśmy prawie całą Europę. - Wierzę pani. Kevin uwielbiał podróże. Skończyła pani z nauczaniem? - Wysunął do połowy papierosa z paczki i Sara popatrzyła na niego z wyraźną nie chęcią. - Czy mogę zapalić? - Nie m a m popielniczki - odparła sucho. Mężczyzna zawahał się, po czym schował papie rosa. - Widzę, że nie mogę zapalić. - Raczej nie. Miała już dosyć gościa i zakłopotania, w jakie ją wprawiał. Wsadził kolorowe pudełko do kieszeni i rozparł się wygodnie na kanapie. - Więc jak się nazywa? - Kto jak się nazywa? - Ta dziewczynka. Córeczka mojego brata. Przesłała mu badawcze spojrzenie. - Danielle. Takie samo imię nosiła moja gospody ni w Paryżu. Okazała mi tyle serca po tym, jak... - I tam dziecko przyszło na świat? - Nie. Wróciłam do kraju i urodziłam ją tutaj - odparła z lekkim uśmiechem, jakby wyrażając dez aprobatę dla samej siebie. - Narodziny córeczki oz naczały koniec mojego pobytu w Paryżu. Być w Pa ryżu w charakterze głodującej artystki to przygoda, lecz głodująca matka z dzieckiem to już całkiem inna sprawa. - Artystka, no, no. - Jakoś nie potrafił sobie wy obrazić romansu Kevina z artystką. - Ile lat ma Da nielle?
11 To akurat wiedział dokładnie, ale chciał polwier dzenia z ust Sary. - W marcu skończy pięć. Zgadza się. - To już minęło pięć lat - mruknął zdumiony. Jak ten czas leci! - Tak. Pięć lat. Czy pan wie... czy dowództwo poinformowało pana, co się właściwie wydarzyło? Co się wydarzyło! Kevin zginął; to się wydarzyło. Kevin wrócił ze swej wspaniałej, chwalebnej misji w regulaminowej, wojskowej trumnie. Connor po trząsnął głową i ponad ramieniem Sary zapatrzył się w ogień, którego odblaski tańczyły na ścianach po koju. Powiedziano mu, że ciało było tak zwęglone, że nie sposób było nawet pokazać go najbliższym. - Nawet nie wiem, gdzie to się stało - wyjaśniła Sara. - Chuck, przyjaciel Kevina, powiedział, że jego helikopter spadł, a zwłoki pilota odesłano rodzinie. Oczywiście nie mogłam sobie rościć do niego prawa, ale bardzo pomogłoby mi... być na pogrzebie. Sam pan rozumie... Connor skrzywił się i wzruszył ramionami. - Mnie tam nic nie pomogło. Chciałem, żeby ciało sprowadzono do nas do domu, do Kalifornii, ale oj ciec uparł się, że pogrzeb odbędzie się w Arlington z całą wojskową pompą. No więc pojechałem tam, za kopaliśmy trumnę, ale gdzie był Kevin? Kiedy widzia łem go po raz ostatni, żył. W spojrzeniu gościa wyczytała, że on też nie po trafi pogodzić się ze śmiercią brata. - Tragedia wydarzyła się gdzieś na Bliskim Wschodzie. Tak w każdym razie nas poinformowano. Tajna operacja. Nie mamy zielonego pojęcia, co się stało; czy został zestrzelony, czy popełnił błąd? Te
12 olbrzymie helikoptery, którymi latał... no cóż, na do brą sprawę mogą one służyć do wszystkiego. Po raz pierwszy od chwili pojawienia się w jej do mu Connora, Sara. podzielała jego uczucia. Oboje drążyło to samo nieznośne uczucie pustki. - Nieważne, jak to się stało - zauważyła. - On nie żyje, prawda? I do tego się wszystko sprowadza. - Tak, do tego się wszystko sprowadza - powtó rzył jak echo Connor. - Czy chciałby pan ją zobaczyć? - odezwała się Sara, wyrywając go z zadumy. - Kogo zobaczyć? - Dannie. Cały dzień spędziłyśmy poza domem i bardzo się zmęczyła. Zaraz po kolacji poszła spać. - Nie chciałbym jej budzić, ale jeśli pani pozwoli, chętnie na nią spojrzę. Nie mógł wprost uwierzyć, że to on wypowiedział te słowa. Przecież przyjechał tutaj tylko po to, żeby dowiedzieć się, czego ta kobieta żąda. Potem zamie rzał natychmiast wynieść się i nigdy już tu nie wra cać. A jednak szedł posłusznie po schodach na górę, do pokoju małej dziewczynki. Niewielka lampka o podstawce w kształcie kucy ka rozświetlała zalegający w pomieszczeniu mrok. Idąc niezdarnie na palcach przez lilipuci pokój, Con nor czuł się jak goryl w budzie pudla. W sypialni 'wszystko było różowe, białe i miniaturowe. Leżący przy łóżku dywan tłumił dźwięk jego kroków i męż czyzna z ulgą oparł ponownie ciężar ciała na całych stopach. Spoglądając na Dannie, na jej jasne włosy spadające w nieładzie na twarz, ujrzał Kevina. Jedy ną cechą, jaką dziecko odziedziczyło po matce, był piękny rysunek ust. Tak, niewątpliwie była to córka jego brata.
Namaluj mi pieśń 13 Connor bez namysłu klęknął przy łóżku na jed- no kolano. Zapominając o stojącej za plecami ko biecie wyciągnął rękę i, przesuwając na bok plu szowego misia o szklanych oczach, dotknął jedwa bistych włosów dziewczynki. Uśmiechnął się i wstał. Bał się, że obudzi Dannie, że dziecko przestraszy się i zacznie płakać. Wstrzymując oddech ruszył do drzwi. Kiedy przeszedł korytarzem kilka kroków, wyczuł raczej niż usłyszał idącą za nim Sarę. - To... śliczne dziecko, Saro - powiedział miękko. - Wykapany Kevin. Który wyglądał jak ty, dodała w myślach Sara. Fa ktycznie, musiało to być dla niego dziwaczne przeży cie ujrzeć po raz pierwszy dziecko nieżyjącego już brata. - A ty masz dzieci, Connor? - spytała, również przechodząc na ty. - Ja? O nie, żadnych dzieci. Nie mam nawet żony. Kevin też nie miał żony! Przystanęła na chwilę u góry schodów i obserwo wała schodzącego energicznie na parter mężczyznę. Jego obcasy hałaśliwie stukały o stopnie. Kiedy był już na dole, odetchnął z wyraźną ulgą i natychmiast skierował się do salonu. Towarzysząca mu Sara zo baczyła, że odruchowo wyjął z kieszeni papierosy. Natychmiast podsunęła mu kolorowy talerzyk, który kupiła kiedyś na wyprzedaży. - To nie popielniczka - zauważył Connor. - Wiem, ale łatwo się myje. Mężczyzna z rozkoszą zaciągnął się dymem. - Chcesz kawy? - spytała. - Poczęstowałabym cię czymś mocniejszym, ale nie trzymam w domu alko holu.
14 Nieważne - powiedział puszczając dym w prawą stronę by nie dmuchać gospodyni w twarz. - Może być kawa. Kiedy Sara poszła do kuchni, zaczął z ciekawością rozglądać się po pokoju. Salon był przytulny i wy godny, ale meble sprawiały wrażenie starych i zuży tych. Przez chwilę zastanawiał się, czy ten dom nie należał kiedyś do jej rodziców, a nawet i do dziad ków. Może nadal w nim mieszkają? Obrazy na ścianach, w przeciwieństwie do mebli, nie były ani zniszczone, ani odnawiane; oryginały o bardzo specyficznej stylistyce. Connor niezbyt znał się na sztuce, ale odniósł wrażenie, że malowidła te przypadłyby do gustu najwytrawniejszym konese rom, a już na pewno były dużo, dużo lepsze od ogro mnych bohomazów, które na ścianach w jego salonie w Santa Cruz umieściła dekoratorka wnętrz. Zaczął z uwagą studiować nie oprawione płótno przedsta wiające martwą naturę: ścięte purpurowe i białe kwiaty. W rogu widniał podpis Sary. - I co o nim sądzisz? Na dźwięk głosu pani domu Connor odwrócił się gwałtownie. Poczuł występujące mu na twarz ru mieńce, zupełnie jakby nakryła go na zaglądaniu do jej szafy. - Bardzo ładne. - Wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Nie znam się na malarstwie, ale ten obraz powiesiłbym u siebie w domu. - To już coś. Jeśli możesz z przyjemnością pa trzeć na jakieś dzieło sztuki codziennie, znaczy to, że jest dobre. Postawiła na stoliku tacę z dwiema kamionkowy mi filiżankami z kawą, dzbanuszek ze śmietanką
15 i cukiernicę. Connor, który lubił kawę czarną i lxv. cukru, wziął swoje naczynie i przeniósł się na kana- pę. Sara wlała do kawy śmietankę i wsypała cukier. Burza brązowych, lśniących włosów, które przy tej czynności opadły jej na twarz, stanowiła egzotyczny kontrast z delikatnymi rysami twarzy. Trudno jed nak było określić, jaką Sara ma figurę. Ubrana bo wiem była w podkoszulek, na który narzuciła obszer ną, pochlapaną farbami męską koszulę wypuszczoną na luźne dżinsy. Zapewne jej strój roboczy, pomyślał Connor mając nadzieję, że nie zawsze tak się ubiera. - Mówisz zatem, że gdy chcesz trochę pogłodo- wać, jedziesz do Paryża? - przerwał milczenie. - A kiedy nudzi ci się głodowanie? - Wracam do krainy nieprzebranych możliwości, gdzie mogę znaleźć stałą pracę lub coś pokombinować. - Pokombinować? - Kiedy masz na wychowaniu dziecko, musisz wy najdywać takie prace, żebyś mógł zabierać ze sobą dzieciaka. - I? - I... to oczywiste. Pomoc domowa. Wynajmuję się jako pomoc domowa. - Pomoc domowa? - Popatrzył na nią przez smu gę papierosowego dymu. - Jesteś sprzątaczką? Nie spodobał się jej ton, jakim wypowiedział to ostatnie słowo. - Mam wielu klientów. Sama ustalam godziny, które mi odpowiadają, i zabieram ze sobą Dannic. Zarobki są bardzo wysokie, no i dzięki temu mogę poświęcić sporo czasu malarstwu. - Nie możesz utrzymywać się tylko z malowania? - spytał. - Sądząc po tych obrazach, pucując innym domy marnujesz czas i talent.
18 Sara wybuchnęła śmiechem i potrząsnęła głową. - Może po mojej śmierci ktoś to doceni. Ale na razie dochody z malowania nie wystarczają. Galeria sprzedaje czasem jakiś mój obraz, ale na tych zarob kach nie możemy z Dannie polegać. Mogę polegać je dynie na bałaganie w domach moich pracodawców. - Popatrzyła na Connora znad filiżanki. Nie wiadomo dlaczego sprawiał wrażenie, że jej odpowiedź bardzo go rozczarowała. A kimże on jest, do cholery, że oce nia mój styl życia, pomyślała ze złością. - Jaki rodzaj muzyki gracie? - Jestem z grupy Georgia Nights. Słyszałaś o nas? Powiedz, że nie, a będę musiał się roześmiać, po myślał Connor. - Jerry wymienił kiedyś tę nazwę, ale nie skoja rzyłam jej z tobą. Nie pochodzisz z Georgii. - Po prawdzie mieszkałem w tylu miejscach, że pochodzę zewsząd. Kiedy Mike, to znaczy Mike Tan- ner, nasz lider, przedstawia mnie, wymienia miaste czko najbliższe miejsca, gdzie występujemy, i ogła sza, że stamtąd właśnie pochodzę. Daje to znakomite rezultaty. Kiedy gram swoje solówki, ludzie puchną z dumy, że to gra ich rodak. - A może puchną dlatego, że tak dobrze grasz? - rzuciła. Słowa te zaskoczyły go, ale skwitował je milczeniem. - Wasz ojciec też był wojskowym, pra wda? To dlatego ciągle się przeprowadzaliście? - Limit przeprowadzek wykorzystałem już do końca życia. - A jednak obecny zawód dalej cię do nich zmusza. Uniósł lewą rękę w geście protestu. - Muszę podróżować, ale nie muszę się przepro-
17 wadzać. Mam już swój dom, ciągłe w tym samym miejscu, do którego zawsze wracam. Może mi nie uwierzysz, ale spędzam w nim wiele czasu. Żadnych tłumów, żadnych harmonogramów; po prostu ja i moja muzyka. - Gracie muzykę country? Najwyraźniej cały czas stara się przekonać go, że nie wie, kim jest. Rozparł się jeszcze wygodniej na kanapie i po raz ostatni zaciągnął się papiero sem, o którym dopiero teraz sobie przypomniał. Dumał chwilę, dlaczego Sara zdecydowała się odgry wać tak naiwną komedię. Wystarczył przecież jeden rzut oka na dziecko. Z całą pewnością spostrzegła, jakie wrażenie wywarł na nim widok dziewczynki. A Connor Ryan, jak nikt inny, mógł zapewnić dziec ku Kevina niezły byt materialny. No i co z tego? - po myślał ze złością. Mam dużo pieniędzy i czasami sam nie wiem, co z nimi robić. A ona zdążyła już mnie poinformować, że pracuje jako sprzątaczka. Jezu Chryste! Teraz trzepocze niewinnie rzęsami, jakby mówiła: Nic a nic nie znam się na muzyce rozryw kowej. - Gramy country rock - wyjaśnił lakonicznie, zgniatając niedopałek papierosa na różowym tale rzyku. - I śpiewasz? - spytała. - Nie jestem głównym wokalistą. Ale... śpiewam. Gram na gitarze prowadzącej, na banjo i skrzypcach. Trochę też dla nas komponuję. To wzbudziło jej ciekawość. - Tworzysz muzykę? Co napisałeś? Skrzywił usta w lekkim uśmiechu. Po chwili spo ważniał. Teraz już jestem twórcą, artystą takim sa mym jak ona, pomyślał z przekąsem.
18 - Pamiętasz „Gentle On My Mind" i „Me and Bob- by McGee"? - Oczywiście - odparła pogodnie. - To żadnej z nich nie napisałem. - Aha. Zachichotał. - Napisałem natomiast „Dressed For Dancing" i „Your Soft Voice". - Kiedy przecząco pokręciła gło wą, dodał: - A słyszałaś „Misty River Morning"? - O, tak. „Mglisty poranek nad rzeką". To bardzo ładna piosenka. Ty ją skomponowałeś? Skinął głową zaskoczony tym, że fakt, iż zna tę piosenkę, sprawił mu przyjemność. - Znam ją z radia. Przykro mi, ale nigdy nie przy kładałam wagi do nazw zespołów. Tę piosenkę jed nak bardzo dobrze zapamiętałam. - A więc obojgii nam się podoba - przyznał. - A ty jaką muzykę lubisz? Poważną? Sara lekko wzruszyła ramionami. - To zależy od nastroju. Raz taką, raz inną. No, nie przepadam za hard rockiem, czy... czy za jakimiś popłuczynami muzyki country. Ale kiedy słyszę coś, co mi się podoba, pamiętani to i chętnie słucham. - Czyli masz do muzyki taki sam stosunek jak ja do malarstwa - zauważył. - Dokładnie. Widzisz, nie kupuję płyt i trudno mi spamiętać... nazwiska artystów. Uśmiechnęła się wymawiając słowo, które ich łą czyło. - No cóż, kupiłem wprawdzie kilka obrazów, które poleciła mi dekoratorka, ale twoje płótna podobają mi się tysiąc razy bardziej. Myślę, że wyrzucę tamte śmieci i zacznę urządzać dom od nowa.
19 Wyrzuci! Dlaczego od razu marnotrawić pieniądze na kaprysy? - pomyślała z niechęcią Sara. - Czy wasza grupa jest rzeczywiście tak popular na, jak twierdzi Jeny? Connor najwyraźniej zesztywniał. Jesteśmy w do mu, Saro, powiedział sobie w duchu. Zaraz wylezie szydło z worka. - Wydaliśmy najlepiej sprzedający się w zeszłym roku album muzyki country. Naprawdę świetnie po szedł. - Ciekawe. Kevin wspominał, że jesteś piosenka rzem, ale nie mówił, że należysz... - Bo wtedy jeszcze nie należałem. - Jedną z naj większych niesprawiedliwości losu jest to, że Kevin nie doczekał mego sukcesu, pomyślał. Podniósł fi liżankę i dopił letnią już kawę. - Teraz naturalnie mogę zrobić wrażenie w... jak się nazywa to mias teczko? - Amherst. - Mogę wywrzeć wrażenie na kilku osobistościach w Amherst w stanie Massachusetts. Zobaczymy, może uda się coś zrobić. Czego potrzebujesz, Saro? - Nie rozumiem. -- Czego potrzebujesz dla Dannie? I dla siebie. Do licha, ostatecznie Kevin jest wam to dłużny. Czy chcesz udziały w funduszu inwestycyjnym plus mie sięczne alimenty? Na dłuższą metę to najlepszy spo sób, aczkolwiek... - Co ty w ogóle wygadujesz? - wycedziła Sara, wymawiając kolejne słowa coraz twardziej. - Posłuchaj, wiem, że nie zastąpię wam Kevina w takim stopniu, w jakim bym pragnął. - Obrzucił ją szybkim, lecz badawczym spojrzeniem. - Ale mogę grać rolę bogatego wujka. Kevin był moim bratem.
20 Z tego, co wiem, jest to jego jedyne dziecko. Chciał bym czasami je widywać, jeśli naturalnie... - Przekroczył pan pewne granice, panie Ryan - powiedziała cicho. Gdyby Connor znał Sarę, wie działby, że ogarnia ją szewska pasja. Im bardziej była wściekła, tym ciszej mówiła i dokładniej dobierała słowa. - Nie interesuje mnie ani kim pan jest, ani w jaki sposób zarabia na życie. Ja osobiście nie po trzebuję żadnych pańskich pieniędzy. - Co masz na myśli mówiąc „żadnych moich pie niędzy"? Czego zatem chcesz? - Panie Ryan, to pan przyszedł do mojego domu. To pan przyszedł zobaczyć moją córeczkę, a ja panu pozwoliłam. - Zgadza się. Teraz nie mam już żadnych wątpli wości. To moja bratanica. Pragnę spłacić... - Nie będzie żadnego płacenia, panie Ryan. Jest pan, jak sarn stwierdził, jej wujem. Nie pozwolę, by wchodził pan w jej życie za pieniądze. Może pan od wiedzać Dannie, ale pod moim nadzorem. Dannie ma swoją malutką rodzinę i jeśli chce pan do niej nale żeć, proszę bardzo. Ale ani nie potrzebujemy, ani nie chcemy pańskich pieniędzy. Connor nie wierzył własnym uszom. Sara rzeczy wiście nie próbowała go na nic naciągać. Przeciwnie, jego propozycja rozgniewała ją. Ale musiał też przy znać, że postąpił bardzo nietaktownie. - Posłuchaj, Saro, wcale nie twierdzę, że sobie nie radzisz. Harujesz jak wół i należy ci się odpoczynek. Naprawdę chcę pomóc dziecku Kevina. Posłuchaj, nie uwierzyłabyś, z jakimi historyjkami ludzie do mnie przychodzą. Nie raz i nie dwa próbowano wro bić mnie w ojcostwo. Dostałem listy od co najmniej stu koleżanek z czasów szkolnych. Po latach zapra-
2 1 gnęły wyznać mi, jaki wspaniały był ze mnie chłopak. - Potrząsnął głową z pełnym ironii niedowierzaniem. - Musiałem być ogierem pierwsza klasa! Sara wybuchnęła śmiechem i Connor wyraźnie się odprężył. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo był spięty i zdenerwowany. W nadziei, że Sara odzy ska dobry humor, ciągnął beztrosko: - Za grosz nie wierzę tym, które przypominają mi, jaki byłem łebski i czarujący. Koń by się uśmiał. Chyba pomyliły mnie z Kevinem. Sara też się rozluźniła. Wyobrażała sobie, że na świecie jest wielu takich Jerrych, a ludzie pokroju Connora muszą niestety mieć z nimi nieustannie do czynienia. Jej brat, na nieszczęście, należał do takich farbowanych lisków i z tego listu będzie się musiał jej wytłumaczyć. - Ale nie wszystkie listy wyrzucasz do kosza, pra wda? I zawsze jesteś gotów podarować komuś trochę pieniędzy? - domyśliła się Sara. - Zwłaszcza, jeśli te mu komuś to się należy. - Jeśli prośba mieści się w granicach zdrowego rozsądku i jest uzasadniona z prawnego punktu wi dzenia, czemu nie. - A kto ustala te warunki? - Zazwyczaj „granice zdrowego rozsądku" określa mój księgowy, a „prawny punkt widzenia" ustala mój adwokat. - Więc o co dokładnie prosił mój brat? - spytała cicho. - Tak naprawdę, to o nic nie prosił. Napisał tylko, że wie o moim koncercie w Springfield i sądzi, że przy okazji może zechcę poznać córeczkę mojego bra ta. Podał szczegóły i załączył zdjęcie, by wzmóc swoją wiarygodność i moje zainteresowanie.
22 - Rozumiem. Może Jerry wcale nie jest takim bufonem i niedo rajdą, pomyślała. Z tego, co mówi Connor, wynika jasno, że zabrał się do rzeczy bardzo chytrze. - To ładne zdjęcie - zauważył mężczyzna pochy liwszy się w stronę gospodyni, która mówiła bardzo cicho. - Dannie jest fotogeniczna. - Mówię o twoim zdjęciu. - Patrzył na nią długo i w milczeniu, po czym dokończył: - A zatem nikt o nic nie prosił, ale ja mimo to chcę coś dać. - Dziękuję za propozycję. - Wiesz, że możesz dostać rentę wojskową na wy chowanie dziecka? W tych okolicznościach... - Wiem - odparła krótko, sięgając po jego filiżan kę. - Napijesz się jeszcze kawy? - Nie, dziękuję. I nie miałabyś wtedy uczucia, że to jakaś jałmużna. Mogłabyś myśleć, że to Kevin po maga ci w wychowaniu dziecka. Wiesz, że był zawo dowym oficerem. Jak ojciec. - Przecież nie byłam żoną Kevina - przypomniała cicho Sara. - Danielle nosi moje nazwisko. Po twarzy Connora przebiegła chmura. - Ale gdyby Kevin żył, wyszłabyś za niego. - Nie wiem, co by się stało, gdyby Kevin żył. - Było to bardzo uczciwe postawienie sprawy, ponieważ od śmierci Kevina nieustannie prześladował ją problem „gdyby-żeby". - Stanowiliśmy odmienne typy osobowo ści, ale wtedy... Oboje mieszkaliśmy w obcym kraju, oboje byliśmy Amerykanami, to nas siłą rzeczy zbliżało. Ale tutaj wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. - To znaczy... nie kochałaś go? - spytał, czując z jakichś niezrozumiałych względów ucisk w dołku.
23 - Ależ nie, kochałam. Bardzo kochałam. Jak moż na było nie kochać Kevina? - Sara uśmiechnęła się wiedząc, że Connor ją rozumie. - Był przyjacielem całego świata. Zawsze uśmiechnięty, pełen optymi zmu, zawsze gotów coś ciekawego i śmiesznego opo wiedzieć. Ale należał do armii. Zwiedziliśmy razem kawał Europy - Paryż, Nicea, Wenecja, Florencja - najbardziej romantyczne miasta świata. Pod tym względem spełniły się wszystkie moje romantyczne fantazje. Ale z drugiej strony cieszę się, że nigdy nie miałam okazji poznać tych klubów oficerskich. Ta część życia Kevina była i jest dla mnie nie zapisaną kartą. Kochałam go, ale nie wiem, czy moglibyśmy razem żyć. - Ale miałaś z nim dziecko. Sara wyczuła w jego głosie nutkę oburzenia i uz nała, że w obecnej sytuacji jest to całkiem zrozu miałe. - Tak, miałam. Ale co powiesz o dziecku, które urodziło się wprawdzie zupełnie nie w porę, ale stało się największą radością mojego życia? Czy to był błąd? Teraz już wiem, że postępowałam wtedy bardzo lekkomyślnie, ale kierowały mną wyłącznie uczucia. Nie myślałam o tym, co będzie. I wcale nie miałam zamiaru zachodzić w ciążę. I Kevin też nie miał zamiaru robić ci dziecka, dodał w myślach Connor. - Mogłaś ją przerwać - powiedział bezbarwnym głosem. - Och, łaska boska, że tego nie zrobiłam. Nie wy obrażam sobie życia bez Dannie. Jest tak podobna do Kevina, wiesz... taka radosna, miła... Mężczyzna wyprostował się, przesunął na brzeg kanapy i położył dłonie na kolanach.
24 - No tak - mruknął. - Panno Benedict, czy przyj mie pani ode mnie pieniądze lub jakąś inną pomoc? - Nie, panie Ryan. Nie zamierzam brać od pana żadnych pieniędzy. Kiedy wypowiadała słowa „panie Ryan", przesłała mu ciepły uśmiech. - W takim razie sprzedaj mi obraz. - Jaki znów obraz? - Którykolwiek. Mnie podobają się wszystkie. - Nie potrzebujesz przecież obrazu - zaprotesto wała. - Przeciwnie, bardzo potrzebuję. Gdybyś widziała te paskudztwa, które zdobią mój salon, udławiłabyś się własnymi słowami. Spoglądał na nią bacznie i Sara skonstatowała ze zdziwieniem, że w jego oczach maluje się więcej cie pła, uczucia i radości niż u Kevina. - Wybierz sobie. - Ten z purpurowymi kwiatami - odparł odwra cając się i wskazując głową na nie oprawione płótno. - Jest twój. Daję ci go w imię przyjaźni. - Dajesz mi go w imię przyjaźni? Też coś! - wy krzyknął, ale natychmiast ściszył głos, gdyż Sara po łożyła palec na ustach dając mu znak, aby mówił ci szej. - Powiedziałem, że chcę go kupić. - Nie odbieraj mi przyjemności złożenia pierwszej darowizny na rzecz podniesienia estetyki pozbawio nego dobrego smaku salonu. Rozmowę przerwało głośne skrzypnięcie podłogi w przedpokoju, a następnie dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. - Nie słyszałam żadnego samochodu - mruknęła zdziwiona Sara, zrywając się z miejsca. - Mam nadzieję, że Danielle mocno sypia - od-
25 parł Connor idąc w ślady gospodyni i też wstając z kanapy. - Siostrzyczko, potrzebuję łóżka na dzisiejszą noc. Pieprzyk znów mnie wygoniła. Był to Jerry, i to pijany. - To mój brat - powiedziała szeptem Sara. - Po słuchaj, wiem, że jesteś na niego zły, ale proszę, nie dzisiaj. Obawiam się, że jest... Connor uniósł uspokajająco ramię. - Na nikogo nie jestem zły. Pojawiłem się z włas nej, nieprzymuszonej woli. A kto to jest Pieprzyk? Sara zdusiła śmiech. - Powinnam odpowiedzieć wierszem, ale mi się nie chce. Pieprzyk to jego dziewczyna. Jerry marudził dłuższą chwilę przy wieszaku, a następnie po obu stronach futryny pojawiły się za ciśnięte na nich dłonie. Na koniec w drzwiach stanął ich właściciel i z ciekawością popatrywał na gościa siostry. Stopniowo, przez spowijające jego umysi opary alkoholu, zaczęła docierać doń prawda. - To ty... to naprawdę... Connor Ryan? - Panie Ryan, to mój brat. - Jerry Bendict - wybełkotał Jerry, opuszczając w nazwisku jedną literę. Z kręconymi, brązowymi włosami, ciemnymi oczami i z niedowagą, brat Sa ry sprawiał wrażenie dwudziestopięcioletniego na stolatka. - Connor Ryan. - Connor Ryan! Wielki Boże! - Mimo zamroczenia i trzęsących się rąk, Jerry zdobył się na ogromny wy czyn i wykonał na jednej nodze bezbłędny piruet, ob racając się o trzysta sześćdziesiąt stopni. - Nie mogę w to uwierzyć. Connor Ryan. Człowieku, jesteś naj lepszy! Gdybym potrafił grać na gitarze jak ty...
26 - Jerry - odezwała się z pogróżką w głosie Sara. - Jestem ci wdzięczny za ten list, Jerry. Nie wie dzieliśmy, że Kevin ma... - Tak też i myślałem, Connor. Kiedy odkryłem, że jesteś wujem małej Dannie, wiedziałem, że muszę się z tobą skontaktować. Jasne, że już wcześniej coś po dejrzewałem, ale chciałem być pewny na sto procent. Próbowałem rozmawiać o tym z Sarą, ale ona się nie zna na muzyce, a poza tym nie zgodziłaby się na na pisanie listu. No to... cholera, człowieku, wiedziałem, że będziesz chciał... - Jerry... - znów odezwała się ostrzegawczo Sara. - Dobrze zrobiłeś, Jerry - pochwalił chłopaka Connor. - A widzisz, Saro? Dobrze zrobiłem. Przynajmniej raz w życiu coś zrobiłem dobrze. No i proszę, ni z te go, ni z owego na środku twojego pokoju stoi sam Connor Ryan. - Jerry chciał po przyjacielsku kle pnąć gościa w ramię, ale zachwiał się, stracił równo wagę i wylądował prosto w ramionach znanego pio senkarza. Sara skamieniała ze zgrozy, lecz Connor ze śmie chem posadził Jerry'ego na najbliższym krześle. - I co powiesz, siostrzyczko? - wyrecytował, wy ciągając w jej stronę palec. - Siedzę sobie wygodnie i po raz pierwszy w życiu zrobiłem coś dobrze. Obawiając się kolejnych małpich wyskoków brata, Sara odwróciła się w stronę Connora. - Może lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz. Kiedy jest pijany, czasami lubi się nad sobą rozczulić. - Może więc pomogę położyć go do łóżka. - Obawiam się, że dopóki tu jesteś, żadna siła nie zmusi go do pójścia do łóżka. Prędzej zaśnie na krze śle, na co zresztą w pełni zasługuje.
27 - Nie masz litości, siostrzyczko - oświadczył Jer- ry, lecz Connor najwyraźniej współczuł nie jemu, lecz siostrze. - Connor, bracie, wiesz, że na wasz koncert sprze- dałi już wszystkie bilety. - Jerry z trudem utrzymy wał na krześle pionową pozycję. - I wiesz, mnie się już nie udało kupić. Upokorzona Sara zamknęła oczy pragnąc, by Con nor nie słyszał tych tak dobrze jej znanych skowytów Jerry'ego. Chwyciła gościa pod rękę i zaprowadziła do drzwi. - Nie chcę być niegrzeczna, ale naprawdę już idź - powiedziała zdecydowanie. Ujął jej dłoń w swoją, dużą i ciepłą, i lekko uścis nął. - Zadzwonię - obiecał. I już go nie było, ale Sara jeszcze przez chwilę czu ła ciepło jego ręki. Odwróciła się w stronę brata i przesłała mu miażdżące spojrzenie. Jerry jednak odpowiedział jej tym swoim dopro wadzającym do furii, łobuzerskim uśmiechem. -- Ale jesteś na mnie wściekła, co?
ROZDZIAŁ DRUGI Sara była rzeczywiście wściekła. Była wściekła je szcze następnego dnia rano, kiedy udręczony kacem Jerry powlókł się z powrotem do Pieprzyka. Dwie godziny później zadzwonił Connor. Deja vu. Kevin. Nie, ku swemu zdumieniu, przed oczami cią gle miała obraz Connora. Spytał, czy Dannie już wstała i czy nie mógłby jej zobaczyć. Wszak tylko po to przyleciał tutaj wcześniej, a ponieważ reszta ze społu pojawi się dopiero następnego dnia, może bez reszty poświęcić dziecku czas aż do wieczora. Jeśli Sara ma jakieś plany, czy mogłaby uwzględnić w nich również jego? Tak? Cudownie! Obiecał stawić się za godzinę. - Mamusiu, zobacz co znalazłam w szafie! Dużą kopertę obwiązaną tasiemką. To wygląda jak pre zent. Sara odłożyła słuchawkę i popatrzyła na córeczkę, która wniosła właśnie pakunek do kuchni i położyła go na podłodze obok stołu. - Wiem, schowałam to kiedyś do szafy. A czego ty w niej właściwie szukałaś? - Spodenek w różowe słonie. Chcę je nałożyć. Sara westchnęła i usiadła po turecku obok dzie cka, które pracowicie rozwiązywało tasiemkę. - Ależ kochanie, one są już za małe. Należy je oddać jakiemuś innemu dziecku, na które będą dobre.
2 9 Dannie popatrzyła na matkę błękitnymi oczami, w których malował się wyraz oburzenia i żalu. - Nie oddawaj moich spodenek w różowe słonic. Wcale nie są za małe. Chcę dzisiaj w nich chodzić. - Dannie, właśnie dzisiaj nie powinnaś chodzić w ubranku, które jest dla ciebie za ciasne. Włóż te nowe spodnie, ze sztruksu. Twarz Dannie rozjaśnił szeroki uśmiech, zwłasz cza że udało się jej rozwiązać do końca tasiemkę i otworzyć kopertę. - Nowe spodnie? Nie muszę ich już oszczędzać? - Nie, dzisiaj nie musisz - odparła z uśmiechem Sara, biorąc w dłonie twarzyczkę córki. - Dzisiaj po znasz nowego wujka, Dannie. Twarz dziewczynki zmarszczyła się i dziecko prze słało matce pytające spojrzenie. - Nie, nie mówię o wujku Jerrym, to mój brat. Ten drugi wujek... wujek Connor... - Słowa te dziw nie brzmiały jej w uszach i wolała dla wprawy kilka razy je powtórzyć. - Wujek Connor jest bratem two jego ojca. Przyjechał aż z Kalifornii, żeby cię zoba czyć. Pójdziemy razem... - A ja myślałam, że pójdziemy w góry - jęknęła Dannie. - Pójdziemy. Wujek Connor pójdzie z nami. - Och, to dobrze - zgodziła się i zaczęła badać za wartość koperty. - Popatrz mamusiu, rysunki. - Dannie wyjęła plik szkiców wykonanych węglem i pastelami, które kiedyś, przed laty, Sara pokryła sprayem, żeby utrwalić ich kolory. - Czy to ty je ma lowałaś, mamusiu? Sara wyjęła z rąk dziecka plik kartek i zaczęła je kolejno oglądać. Od dawna już nie wracała myślą do czasów spędzonych w Paryżu i dopiero wieczorna