Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Ellen Schreiber - Pocalunki wampira

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Ellen Schreiber - Pocalunki wampira.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse E
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 320 osób, 118 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 127 stron)

Pocałunki wampira Tom 1 Ellen Schreiber TREŚĆ Pocałunki wampira Dla mojego ojca, Gary’ ego Schreibera, który całą swoją miłością dodawał mi skrzydeł do latania. „Chcę związku, w którym wreszcie będę mógł zatopić zęby” – Alexander Sterling Słowo od tłumaczki To już koniec Pocałunków Wampira. Dziękuję wszystkim, że tak długo byliście ze mną, że nie zrażaliście się takimi długimi przerwami w tłumaczeniu. W końcu doprowadziłam to tłumaczenie do końca. Nie obejdzie się oczywiście bez podziękowań. Dziękuję mojej najlepszej kumpeli Agnieszce. To ona zawsze pomagała mi kiedy tego potrzebowałam. Dziękuję moim kochanym dziewczynom z Translate_Team. Bez waszego wsparcia nie dokończyłabym tego tłumaczenia. Dziękuję chomiczkowi Vampsapires za pomoc w tłumaczeniu. Dziękuję moim „kochanym” rodzicom. To przez ich zakaziki tak „szybko” tłumaczyłam książkę. Naprawdę was wszystkich kocham i dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiliście. Z góry przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne, stylistyczne itp. Jest to moje pierwsze tłumaczenie, więc nie jest idealne. Pozdrawiam Monika (Bella_swan_) Ps Do następnego tłumaczenia!

Rozdział I. Mały potwór Po raz pierwszy zdarzyło się to, gdy miałam pięć lat. Właśnie kończyłam kolorować Mój Podręcznik Przedszkolaka. Był zapełniony mistrzowskimi rysunkami mamy i taty, naklejkami z Elmerem Fuddem, papierowymi chusteczkami, kolażami i odpowiedziami na pytania (ulubiony kolor, zwierzęta domowe, najlepszy przyjaciel itp.) napisanymi przez naszą „stuletnią” nauczycielkę, Panią Peevish. Wraz z kolegami z klasy usiedliśmy w półkolu na podłodze, w części do czytania. - Bradley, kim chcesz zostać, gdy dorośniesz? – zapytała pani Peevish, kiedy reszta pytań została już przeczytana. - Strażakiem! – krzyknął. - Cindy? - Uh... pielęgniarką. – szepnęła cicho Cindy Warren. Pani Peevish przeszła przez resztę klasy. Policjanci, astronauci, gracze Footballu. Wreszcie nadeszła moja kolej. - Raven, kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz? – spytała pani Peevish, wpatrując się we mnie zielonymi oczami. Nie odpowiedziałam. - Aktorka? Potrząsnęłam głową. - Doktor? - Uhhh.... – powiedziałam. - Stewardessa? - Fuj! – odpowiedziałam. - To kim? - spytała rozdrażniona. Pomyślałam chwilę. - Chcę być… - Tak? - Chcę być… wampirem! – krzyknęłam.

Pani Peevish i moi koledzy z klasy byli zszokowani. Przez chwilę myślałam, że nauczycielka zacznie się śmiać. Być może naprawdę by to zrobiła. Dzieci siedzące koło mnie, z wolna zaczęły się odsuwać. Spędziłam większość mojego dzieciństwa patrząc jak inni powoli się ode mnie odsuwają. Zostałam poczęta na łóżku wodnym mojego taty- lub na dachu akademika mojej mamy pod świecącymi gwiazdami- w zależności, które z moich rodziców opowiada historię. Byli skłonni skojarzyć, że nie mogli się rozstać z latami siedemdziesiątymi: prawdziwa miłość zmieszana z lekami, jakieś malinowe kadzidła i muzyka Grateful Dead. Bosa dziewczyna w paciorkowo zdobionych i sznurkowo wykończonych, niebieskich, odcinanych dżinsach związana z długowłosym i nieogolonym Eltonem Johnem- noszącym okulary, opalonym, ubranym w skórę i sięgającym dna facetem. Myślę, że byli by szczęśliwi, gdybym nie była bardziej ekscentryczna. Mogłam chcieć być zdobionym paciorkami, owłosionym, hipisowskim wilkołakiem! Ale jakoś moją obsesją stały się wampiry. Sarah i Paul Medison stali się bardziej odpowiedzialni po moim przyjściu na świat- lub parafrazując to, mówię, że moi rodzice „przejrzeli na oczy”. Sprzedali ozdobionego kwiatami Volkswagena i zaczęli wynajmować dom. Nasze hipisowskie mieszkanie było ozdobione świecącymi w ciemności naklejkami 3D i pomarańczowymi tubkami z substancją Play- Doh, która przeniosła się na magmowe lampki, tak, że mogłeś się w nie wpatrywać wieki. To były najlepsze czasy. Śmialiśmy się, graliśmy w Chutes and Ladders1 i wyciskaliśmy Twinkies2 na zęby. Kładliśmy się późno, oglądaliśmy filmy z Draculą, Dark Shadows3 z Barnabą Collinsem i Batmana na czarno- białym telewizorze, który otrzymaliśmy po otworzeniu rachunku w banku. Czułam się bezpieczna pod osłoną nocy, dotykając rosnącego brzucha mamy, który wydawał dźwięki jak magmowe lampy. Wyobrażałam sobie, że będzie rodzić więcej ruszających się Play-Doh. Wszystko się zmieniło, gdy urodziła Play-Doh- tylko, że to nie było Play-Doh! Urodziła Głupka4 ! Jak mogła? Jak mogła zniweczyć wszystkie noce z Twinkies? Teraz idzie wcześnie spać, stworzenie nazwane przez rodziców „Billy” płakało i hałasowało przez całą noc. Nagle stałam się samotna. To Dracula- ten w telewizji- dotrzymywał mi towarzystwa, gdy mama spała, Głupek płakał, a tata zmieniał cuchnące pieluchy w ciemności. I jakby nie byłoby wystarczająco źle, nagle wysłali mnie do miejsca, które nie było moim pokojem. Nie miał kwiatowych naklejek 3D na ścianach, ale posiadał nudne kolaże odcisków rąk dzieci. Kto dekorował to miejsce? zastanawiałam się. Był przepełniony dziewczynkami w plisowanych spódniczkach z Searsa i chłopcami w zwężanych spodniach i perfekcyjnie uczesanymi włosami również z katalogu Searsa. Mama i tata nazwali go „przedszkolem”. 1 Amerykańska gra. 2 Pomadka/ balsam do ust. 3 Popularny serial telewizyjny o wampirach. 4 Eng, Nerd-Boy

- Oni będę twoimi przyjaciółmi. – uspakajała mnie mama, bo przywarłam do jej „cennego życia”. Pomachała mi na pożegnanie i pocałowała, jako że stałam samotnie obok statecznej Pani Peevish, która była tak samotna jak tylko można być. Patrzyłam jak moja mama z Głupkiem na biodrze, bierze go z powrotem do miejsca z świecącymi w ciemności naklejkami, strasznymi filmami i Twinkies. Jakoś przetrwałam ten dzień. Tnąc i przyklejając czarny papier na czarny papier, malując palcem na czarno wargi Barbie, i opowiadając asystentce nauczycielki straszną historię, podczas gdy dzieci biegały jakby wszystkie były kuzynami na wielkim amerykańskim pikniku rodzinnym. Byłam nawet szczęśliwa widząc Głupka i mamę, którzy wreszcie po mnie przyszli. Tej nocy, mama znalazła mnie z ustami przyciśniętymi do ekranu telewizora, próbującą pocałować Christophera Lee, grającego w horrorze Dracula. - Raven! Co ty robisz tak późno? Musisz iść jutro do szkoły! - Co? – powiedziałam. Placek wiśniowy, który jadłam spadł na podłogę a moje serce wraz z nim. – Ale ja myślałam, że to tylko raz.- powiedziałam spanikowana. - Kochanie, musisz tam chodzić codziennie! Codziennie? Słowa rozbrzmiały mi w głowie. To był wyrok na całe życie! Tej nocy Głupek nie mógł konkurować z moim dramatycznym krzykiem i płaczem. Kiedy leżałam sama w łóżku, modliłam się o wieczną ciemność i o to, by słońce nigdy nie wzeszło. Niestety następnego dnia obudziłam się z potwornym bólem głowy, na dodatek pokój rozświetlało oślepiające światło. Marzyłam o choćby jednej osobie wokół mnie, z którą mogłoby mnie coś łączyć. Ale nie mogłam jej znaleźć, ani w domu, ani w szkole. W domu magmowe lampy zostały zastąpione podłogowymi lampami w stylu Tiffany, świecące w ciemności naklejki zostały przykryte tapetą od Laury Ashley, a nasz ziarnisty czarno-biały telewizor zastąpił kolorowy dwudziesto- pięcio calowy model. W szkole zamiast śpiewać piosenki z Mary Poppins, ja gwizdałam motyw z Egzorcysty. Przez połowę przedszkola próbowałam stać się wampirem. Trevor Mitchell, doskonale uczesany blondyn o blado niebieskich oczach, był moją zagładą od momentu, gdy zmierzyłam go wzrokiem po tym jak próbował wepchnąć się przede mnie do kolejki na zjeżdżalni. Nienawidził mnie, bo byłam jedynym dzieckiem, które się go nie bało. Dzieci i nauczyciele aż całowali go, ponieważ jego ojciec posiadał większość ziemi na, których stały ich domy. Trevor był w fazie kąsania. Nie, że chciał być wampirem jak ja, ale tylko dlatego, że był małostkowy. Ugryzł każdego, oprócz mnie! Zaczynałam się odznaczać! Byliśmy na placu zabaw, stojąc pod koszem do koszykówki, kiedy ściskałam skórę na jego zmizerowanej małej ręce tak mocno, że myślałam, że krew tryśnie na zewnątrz. Jego twarz

przybrała buraczany kolor. Stałam bez ruchu i czekałam. Trevor cały się trząsł z gniewu a oczy nabrzmiały z zemsty. Z powrotem uśmiechnęłam się złośliwie. Wtedy ugryzł mnie na mojej wyciągniętej dłoni. Pani Peevish została zmuszona usiąść i oprzeć się o szkolną ścianę. Ja tańczyłam ze szczęścia wokół placu zabaw, czekając na przemianę w wampira. - Raven jest dziwna. – podsłuchałam Panią Peevish mówiącą do innej nauczycielki , po tym jak opuściłam płaczącego Trevora, który teraz miotał się po twardym asfalcie. Posłałam mu wdzięczny pocałunek przy pomocy mojej pogryzionej dłoni. Ranę, jaką dostałam na szkolnej huśtawce nosiłam dumnie. Mogłabym teraz polecieć, prawda? Ale będę potrzebować czegoś do rozwinięcia prędkości. Miejsce, które wybrałam to szczyt ogrodzenia. Moim celem były puszyste chmury. Zardzewiała huśtawka zaczęła skrzypieć, gdy skoczyłam. Zaplanowałam przelecieć przez plac zabaw- aż do zaskoczonego Trevora. Zamiast tego spadłam na zabłoconą ziemię, robiąc szkodę moim zębom. Bardziej płakałam z faktu, że nie mam nadprzyrodzonych mocy tak, jak bohaterowie z moich filmów niż, że moje ciało pulsuje z bólu. Z ukąszeniem obłożonym lodem, zostałam posadzona, przez Panią Peevish, przy ścianie. Miałam odpocząć podczas, gdy rozpieszczony, arogancki, zarozumiały Trevor był wolny. Posłał mi dokuczliwego całusa i powiedział: - Dziękuję. Wystawiłam mu język i nazwałam go przezwiskiem gangstera, które usłyszałam w Ojcu Chrzestnym. Pani Peevish natychmiast odprawiła mnie do budynku. Dużo razy w czasie mojego dzieciństwa byłam wysyłana do tego miejsca. Moim przeznaczeniem było zabieranie mnie od zakamarku do zakamarku w nadziei, że zmądrzeję. Rozdział II. Dullsville Oficjalny znak witający w moim mieście powinien brzmieć: „Witamy w Dullsville- większe niż jaskinia, ale wystarczająco małe, by poczuć klaustrofobię!” Populacja 8,000 osobników, prognoza pogody idealnie przygnębiająca przez cały rok, powtarzająca się słońce, równo ogrodzone domki i rozwalające się pola uprawne- oto całe Dullsville. Pociąg towarowy o 8.10 przejeżdżający przez miasto rozdziela je na złą i dobrą stronę, pola od bieżni golfowych, traktory od wózków golfowych. Myślę, że miasto jest zacofane. Jak grunty, na których rośnie kukurydza i pszenica mogą być mniej warte niż te, które są z piasku? Stuletnia siedziba sądu leży na głównym placu miasta. Nie miałam jeszcze takich kłopotów, żeby tam wylądować- jeszcze. Butiki, biuro podróży, sklep komputerowy, kwiaciarnia i dwufunkcyjny budynek, w którym znajduje się kino i teatr- wszystko wokół głównego placu.

Marzę, by nasz dom był na torach, miał kółka i wywiózłby nas poza miasto, ale jesteśmy po tej dobrej stronie miasta blisko country klubu. Dullsville. Jedynym ciekawym miejscem tutaj, jest opuszczony dwór. Zbudowała go na wzgórzu Benson, zesłana na banicję baronowa. Umarła w nim w samotności. W Dullsville mam tylko jedną przyjaciółkę- farmerską dziewczynę, Becky Miller. Jest ona jeszcze bardziej niepopularna ode mnie. Byłam w trzeciej klasie, gdy ją oficjalnie poznałam. Siedziałam na szkolnych schodach czekając na mamę, która miała mnie odebrać ze szkoły (spóźniała się jak zwykle). Teraz próbowała pracować w korporacji Kathy. Zauważyłam psotną dziewczynę kulącą się pod schodami, płaczącą jak dziecko. Nie miała żadnych przyjaciół, ponieważ była nieśmiała i pochodziła ze wschodniej strony torów. Była jedną z niewielu farmerskich dziewczyn w szkole i siedziała dwa rzędy za mną w klasie. - Co jest? – spytałam, współczując jej. - Moja mama zapomniała o mnie!- wrzasnęła, żałośnie obejmując rękami mokrą twarz. - Nie, nie zapomniała.- pocieszałam ją. - Nigdy się tak nie spóźniła!- dalej płakała. - Może utknęła w korku? - Tak myślisz? - Jasne! A może zadzwonił do niej jeden z tych okropnych sprzedawców, który zawsze pyta „Czy mama jest w domu?”. - Serio? - To się zdarza cały czas! A może zatrzymała się, by kupić przekąski i była długa kolejka w 7-Eleven. - Zrobiła by tak? - Dlaczego nie, musisz coś jeść, nieprawdaż? Nie martw się. Przyjedzie po ciebie. I rzeczywiście. Niebieska półciężarówka jechała z jedną przepraszającą matką i jednym przyjaznym, puszystym owczarkiem. - Mama powiedziała, że możesz przyjść w sobotę jeśli twoim rodzicom to nie przeszkadza.- powiedziała Becky, biegnąc z powrotem do mnie. Nikt nigdy nie zapraszał mnie do siebie. Nie była tak nieśmiała jak Becky, ale byłam niepopularna. Spóźniałam się zawsze do szkoły, bo zaspałam, nosiłam okulary przeciwsłoneczne w klasie i miała opinię atypowej w Dullsville.

Becky miała podwórko tak duże jak Transylwania- wspaniałe miejsce do bawienia się w chowanego i jedzenia tylu jabłek ile tylko żołądek pomieści. Byłam jedynym dzieckiem w klasie, które jej nie biło, nie wykluczało, nie przezywało. Kopnęłam nawet kogoś kto spróbował to zrobić. Była moim trójwymiarowym cieniem. Byłam jej najlepszym przyjacielem i ochroniarzem. I nadal jestem. Kiedy nie bawiłam się z Becky, spędzałam mój czas poprawiając czarną szminkę i lakier na paznokciach, przecierając znoszone glany i zatapiając głowę w powieściach Anny Rice. Miałam jedenaście lat, kiedy moja rodzina pojechała do Nowego Orleanu na wakacje. Mama i tata chcieli grać w oczko lub chodzić do kasyna. Głupek chciał chodzić do akwarium. Ale wiedziałam, gdzie ja pójdę. Chciałam zwiedzić rodziny dom Anny Rice, historyczny budynek, który odnowiła i nazwała domem. Stałam jak zahipnotyzowana przed żelazną bramą stojącą przed gotycką mega- rezydencją. Moja mama (nieproszony opiekun)stała koło mnie. Czułam latające nad nami kruki, chociaż prawdopodobnie nie było ich tam. Szkoda, że nie przyszłam nocą- widok byłby piękniejszy. Kilka dziewcząt podobnych do mnie, stało po drugiej stronie ulicy i robiło zdjęcia. Chciałam do nich podejść i powiedzieć „Zostańmy przyjaciółmi. Możemy odwiedzać cmentarze razem!”. Po raz pierwszy w życiu, poczułam, że pasuje tu. Byłam w mieście, gdzie trumny układano jedną na drugą, tak żeby można je było zobaczyć, zamiast zakopując je w ziemi. Było tu dwóch facetów z college’ u z dwukolorowymi, nastroszonymi, blond włosami. Fajni ludzie byli wszędzie, oprócz ulicy Bourbon, gdzie turyści wyglądali jakby przyjechali z Dullsville. Nagle zza rogu wyjechała limuzyna. Najczarniejsza limuzyna jakąkolwiek widziałam. Szofer w czarnym kapeluszu otworzył drzwi i ona wysiadła! Nieruchomiałam i zbzikowałam. Czas jakby stanął w miejscu. Przede mną stała moja największa idolka, Ann Rice! Świeciła jak gwiazda filmowa, gotycki anioł, boskie stworzenie. Jej długie, czarne włosy spływały jej na ramiona; miała złotą opaskę, długą jedwabistą spódnicę i bajeczny, wampirzy płaszcz. Oniemiałam. Nie mogłam wyjść z szoku. Na szczęście moja mama nie oniemiała. - Czy moja córka mogłaby dostać pani autograf? - Pewnie.- powiedziała słodko królowa nocnych przygód. Podeszłam do niej, tak jakby moje nogi w każdej chwili mogłyby się stopić w słońcu. Gdy podpisała żółtą samoprzylepną karteczkę, którą mama wyciągnęła z torebki, gotycka gwiazda i ja stałyśmy obok siebie, uśmiechając się, jej ręka była położona na mojej talii. Anna Rice zgodziła się zrobić ze mną zdjęcie!

Nigdy w życiu tak się nie uśmiechałam. Ona pewnie uśmiechała się tak jak to robiła miliony razy wcześniej. Moment którego ona nie będzie pamiętać, ale moment którego ja nigdy nie zapomnę. Dlaczego nie powiedziałam jej, że kocham jej książki? Dlaczego nie powiedziałam jej, jak dużo dla mnie znaczy? Myślałam, że miała wpływ na rzeczy na które nikt inny nie. Krzyczałam z podniecenia, przez cały dzień. Tata i Głupek oglądali tę scenę w naszym zabytkowym, pastelowo różowym pokoju sypialniano- śniadaniowym. To był pierwszy dzień pobytu w Nowym Orleanie, a ja byłam gotowa jechać do domu. Kogo obchodziło głupie akwarium, French Quarter, bluesowe zespoły i Mardi Grass, kiedy ja zobaczyła już wampirzego anioła? Czekałam na dzień, w których dostanę wywołany film ze zdjęciem, na którym jestem ja i Anna Rice. Obawiałam się, że nie wyszło. Ponura, wycofałam się z mamą z powrotem do hotelu. Wbrew faktom ona i ja ukazałyśmy się na fotografii osobno, nie mogło to być możliwe, że połączenie dwóch miłośniczek wampirów nie mogłyby być schwytane na jednym filmie? Czy raczej to było tylko przypomnienie, że ona jest bestsellerową pisarką, a ja wrzaskliwym, rozmarzonym dzieckiem mającym ciemne fazy. Lub, to że moja mama była kiepski fotografem. Rozdział III. Potworna miazga Moje słodkie, szesnaste urodziny. Czy nie każde urodziny powinny być słodkie? Dlaczego szesnaste mają być słodsze? I tyle rozgłosu mają! W Dullsville, moje urodziny wyglądają jak każdy inny dzień. Wszystko zaczęło się od krzyku Głupka. - Wstawaj Raven. Chyba nie chcesz się spóźnić. Już czas do szkoły! Jak dwoje dzieci tych samych rodziców, mogą się tak różnić od siebie? Być może jest coś w tej teorii o listonoszu? Ale w przypadku Głupka moja mama musiała mieć romans z bibliotekarzem. Wywlokłam się z łóżka i założyła czarną, bawełnianą sukienkę bez rękawów u do tego czarne buty. Usta pomalowałam czarną szminką. W kuchni na stole czekały na mnie dwa ozdobione kwiatami ciastka. Jedno było w kształcie jedynki, drugie szóstki. Musnęłam palcami ciastko w kształcie sześć i zlizałam lukier, który został mi na koniuszkach. - Wszystkiego najlepszego!- powiedziała moja mama całując mnie- Miałaś to otrzymać wieczorem, ale daje ci to już teraz.- powiedziała wręczając mi paczuszkę.

- Wszystkiego najlepszego, Raven!- powiedział tata również dając mi całusa w policzek - Założę się, że nie miałeś żadnego pomysłu co mi dać.- droczyłam się z nim trzymając paczkę. - Żadnego. Ale jestem pewien, że ten dużo kosztował. Potrząsnęłam lekko paczuszką i usłyszałam, że grzechocze. Gapiłam się na Wszystkiego Najlepszego napisane na papierze. To mogły być kluczyki do samochodu- mój własny Batmobile! Przecież to były moje szesnaste urodziny! - Chciałam kupić coś wyjątkowego. – powiedziała mama uśmiechając się. Rozdarłam niecierpliwie paczuszkę. Podniosłam wieko i ujrzałam biżuterię. Pudełko skrywało sznur lśniących pereł. - Każda dziewczyna powinna mieć perły na specjalne okazje.- mama rozpromieniła się. To była prawna wersja mojej mamy hipiski. Zmusiłam się do krzywego uśmiechu próbując schować swoje rozczarowanie. - Dzięki. – powiedziałam ściskając oboje. Zaczęła wkładać naszyjnik z powrotem do pudełka, ale moi rodzice promienieli z dumy, więc przymierzyłam naszyjnik. - Wyglądasz wspaniale!- powiedziała mama. - Zostawię go na jakąś specjalną okazję.- odpowiedziałam odkładając naszyjnik z powrotem do pudełka. Zadzwonił dzwonek i Becky weszła z małą, czarną torbą. - Wszystkiego najlepszego!- krzyknęła jak weszliśmy do salonu. - Dzięki. Nie musisz mi nic dawać. - Mówisz tak każdego roku.- drażniła się i wręczyła mi torbę.- A propos, widziałam ubiegłej nocy jak jakąś ciężarówka wyjeżdża spod Dworu.- wyszeptała. - Nie mów! Ktoś się wreszcie tam wprowadził? - Domyślam się, że tak. Ale widziałam wnioskodawców noszących dębowe biurka, stojące zegary i ogromne skrzynie oznaczone jako „Ziemia”. I mieli nastoletniego syna. - Pewnie rodząc się miał na sobie spodnie khaki. I jestem pewna, że jego rodzice są z nudnej Ligi Bluszczowej. – odpowiedziałam- Mam nadzieję, że nie przerobią tego domu i nie wygonią z niego wszystkich pająków. - Tak i zburzą bramę, stawiając białą palisadę.

- I plastikową gęś w centrum trawnika. Obie chichotałyśmy jak szalone. Włożyłam rękę do torby. - Chciałam kupić ci coś specjalnego, skoro kończysz szesnaście lat. Wyciągnęłam czarny, skórzany naszyjnik z grafitowym talizmanem. Amuletem był nietoperz! - Jest prześliczny!- krzyknęłam zakładając go. Mama chytrze spojrzała na mnie z kuchni. - Następnym razem damy jej pieniądze.- usłyszałam jak mówi do ojca. - Perły!- szepnęłam do Becky, kiedy wychodziłyśmy. Byłam na sali gimnastycznej w czarnej koszulce, szortach i glanach zamiast wymaganych biało-białych ubraniach i sportowych butach. Serio, jaki jest tego cel? Myślałam. Uczniowie ubrani na biało są bardziej wysportowani? - Raven, nie mam ochoty wysyłać cię dzisiaj do dyrektora. Dlaczego nie możesz dać mi spokoju i choć raz ubrać się tak jak powinnaś?- jęknęła pani Harris, nauczycielka Wf-u. - Dzisiaj są moje urodziny. Proszę choć raz mi pozwolić w tym ćwiczyć!- gapiła się na mnie nie wiedząc co powiedzieć. - Tylko dzisiaj. – w końcu się zgodziła.- I nie dlatego, że dziś masz urodziny, ale dlatego, że nie chce mi się wysyłać cię do dyrektora. Becky zachichotała i poszła pod trybuny jak reszta klasy. Trevor Mitchell, mój wróg z przedszkola, wraz ze swoim pomocnikiem Mattem Wellsem, podeszli do nas. Byli doskonale uczesanymi, konserwatywnymi, bogatymi futbolowymi snobami. Wiedzieli, że wyglądają wspaniale. Rzygać mi się chciało na widok ich próżności. - Słodka szesnastka!- powiedział Trevor, oczywiście podsłuchał moją pogawędkę z panią Harris. – Jak słodko! Po prostu dojrzała na miłość! Co nie Matt?- przysuwali się coraz bardziej. - Tak, stary.- zgodził się Matt. - Ale być może nie nosisz biało- białego stroju przeznaczonego dla dziewic, co Raven? Był wspaniały, nie było wątpliwości. Jego niebieskie oczy były piękne a jego włosy wyglądały jakby należały do jakiegoś modela. Miał dziewczynę na każdy dzień tygodnia. Był złym chłopcem, ale był też złym, bogatym chłopcem, co czyniło go bardzo nudnym.

- Hej, nie jestem jedyną, która nie nosi białej bielizny, co nie?- spytałam. - Masz rację- jest powód dla którego noszę czarną. Ale chyba nie jesteś jedną, z tych z którymi chciałabym podzielić się szczegółami. Becky i ja usiadłyśmy na końcu trybunów, jak najdalej Trevora i Matta. - Więc jak spędzisz urodziny?- krzyknął Trevor, siadając z resztą klasy, wystarczająco głośno by inni też go usłyszeli- Ty i farmerka Becky będziecie siedzieć w domu w piątkowy wieczór i oglądać Piątek Trzynastego? Może umieścicie jakieś swoje ogłoszenia? „Szesnastoletnia singielka, biała potworzyca, szuka partnera na wieczność.” Cała klasa ryczała ze śmiechu. Nie lubiłam kiedy Trevor tak mnie drażnił, ale lubiłam go jeszcze mniej, gdy drażnił się z Becky. - Nie, myślałyśmy o rozbiciu przyjęcia Matta, tego wieczoru. Inaczej nie będzie tam nikogo ciekawego. Wszyscy byli zszokowani, Becky przewróciła oczami, jak gdyby chciała powiedzieć Po co mnie do tego włączasz? Nigdy nie byłyśmy na wysoce rozpowszechnionych przyjęciach Matta. Nigdy nie byłyśmy zaproszone, a choćbyśmy były, i tak nie poszłybyśmy. Przynajmniej ja bym tego nie zrobiła. Cała klasa czekała na reakcję Trevora. - Pewnie ty i Igor możecie przyjść… ale pamiętaj, pijemy piwo, nie krew!- całą klasa znów się śmiała, a Trevor przybił piątkę Mattowi. Właśnie wtedy pani Harris zagwizdała w gwizdek, sygnalizując nam, że czas zejść z trybun i zacząć biegać wokół boiska. Ale ja i Becky spacerowałyśmy, obojętne na naszych pocących się kolegów. - Nie możemy iść na przyjęcie do Matta.- powiedziała Becky- Kto wie, co mogą nam zrobić? - Zobaczymy co zrobią. Albo co my zrobimy. To moja Słodka szesnastka, pamiętasz? Urodziny, których się nie zapomina! Rozdział IV. Prawda lub zadanie Najbardziej ekscytujące rzeczy w moim życiu, które wydarzyły się w Dullsville (w układzie chronologicznym): 1. O 3.10 wykoleił się pociąg, rozsypał pudełka Tootsie Rolls, które później zjedliśmy.

2. Uczeń z ostatniej klasy spuścił w łazience silnie wybuchającą petardę w kształcie czerwonej kuli, rury ściekowe eksplodowały i zamknięto szkołę na tydzień. 3. Na moich szesnastych urodzinach, rodzina puściła plotkę, że wampir wprowadził się do nawiedzonego dworu na wzgórzu Benson. Legenda o dworze idzie tak: Został on zbudowany przez rumuńską baronową, która uciekła z kraju po buncie chłopów, w którym jej mąż i większość rodziny straciło życie. Baronowa zbudowała dwór na wzgórzu Benson, tak by była podobna do jej europejskiej rezydencji w każdym szczególe, z wyjątkiem trupów. Wraz ze swoimi służącymi, mieszkała w całkowitym odizolowaniu, panicznie bojąc się tłumów i obcych. Byłam małym dzieckiem kiedy umarła, więc nigdy jej nie spotkałam, chociaż bawiłam się przy jej samotnym nagrobku na cmentarzu. Ludzie mówią, że siadała wieczorem w oknie i patrzyła na księżyc, i że nawet teraz, kiedy jest pełnia, jeśli spojrzysz pod odpowiednim kątem, możesz zobaczyć jej ducha spoglądającego na niebo i siedzącego w tym samym oknie co kiedyś. Ale ja jej nigdy nie widziałam. Dwór stał zabity deskami do tej pory. Plotka mówiła, że rumuńska córka interesowała się czarną magią. W każdym razie, nie interesowała się Dullsville (mądra dziewczynka!) i nigdy nie rościła pretensji do tego miejsca. Dwór na wzgórzu Benson był wspaniały pod kątem gotyckim, ale beznadziejny pod każdym innym. Był to największy dom w mieście- i najbardziej pusty. Mój tata powiedział, że tak jest, ponieważ zostało to zapisane w testamencie. Becky mówi, że tak jest, bo dom jest nawiedzony. Osobiście twierdzę, że tak jest, bo kobiety w mieście boją się kurzu. Dwór oczywiście mnie fascynował. To był mój Wymarzony Dom Barbie, dlatego co noc wspinałam się na wzgórze Benson w nadziei, że ujrzę ducha. Właściwie to poszłam tylko raz, kiedy miałam dwanaście lat. Miałam nadzieję, że wyremontuje go i przerobię na mój dom zabaw, że wstawię tabliczkę GŁUPKOM WSTĘP WZBRONIONY. Jednej nocy wspięłam się na bramę z kutego żelaza i popędziła przez kręty podjazd. Dwór był naprawdę wspaniały, z winoroślami spadającymi po ścianach jak łzy, kruszącą się farbą, roztrzaskanymi dachówkami na dachu i strasznym oknie na strychu. Drewniane drzwi stały jak Godzilla, wysokie, potężne- i zamknięte. Podkradłam się dookoła budynku. Wszystkie okna zostały mocno zabite deskami, ale zauważyłam jakieś luźno wystające deski z okna sutereny. Próbowałam je delikatnie odsunąć, kiedy usłyszałam głosy. Przykucnęłam za jakimiś krzakami, jako że gang seniorów ze szkoły napatoczyła się gdzieś blisko. W większości byli pijani, ale jeden był wystraszony. - No dalej, Jack, wszyscy musieliśmy to zrobić. – kłamali. Pchnęli faceta w czapeczce bejsbolowej w kierunku Dworu. – Wejdź tam i przynieś nam skurczoną głowę!

Mogłam zobaczyć jak bardzo Jack był zdenerwowany. Był przystojnym, przytłoczonym, godnym facetem. Rodzajem człowieka, który powinien spędzać czas na strzelaniu do tarczy albo sprawiać, żeby dziewczyny mdlały, nie podkradając się do nawiedzonego domu z przyjaciółmi. Jak tylko Jack zbliżył się do Dworu, wyglądał jakby zobaczył ducha. Nagle, spojrzał na krzaki, gdzie się ukrywałam. Złapałam oddech, a on wrzasnął. Myślałam, że oboje dostaniemy ataku serca. Kucając wycofałam się z krzaków, bo zauważyłam zbliżającą się bandę. - Krzyczał jak mała dziewczynka, chociaż jeszcze nie wszedł do środka! – drwił jeden. - Wynoście się stąd! – powiedział Jack do chłopaków- Mam to zrobić sam, dobra? – poczekał aż inni się wycofają i wtedy kiwnął na mnie głową, żeby jasne, że do mnie mówi. – Cholera, dziewczyno przestraszyłaś mnie! Co ty tutaj robisz? - Mieszkam tu i zgubiłam klucze. Próbuje wejść do środka. – zażartowałam. Złapał oddech i uśmiechnął się. - Kim jesteś? - Raven. Już wiem kim jesteś. Jesteś Jack Patterson. Twój ojciec ma dom towarowy, gdzie moja mama kupuje stylowe portfele. Widziałam cię kiedyś na kasie. - Tak myślałem, że wyglądasz znajomo. - Więc, dlaczego tu jesteś? - To wyzwanie. Moi przyjaciele myślą, że to miejsce jest nawiedzone, ja mam się podkraść do niego i wyciągnąć jakąś rzecz. - Jak na przykład stary tapczan? Uśmiechnął się tym samym uśmiechem co wcześniej. – Tak, kapuściana głowo. Ale to nie ma znaczenia. Nie ma żadnego wejścia do Dworu. - Ależ jest! – pokazałam mu luźne deski w oknie sutereny. - Wchodzisz pierwsza- powiedział, szturchając mnie na przód drżącymi rękami. – Jesteś mniejsza. Prześliznęłam się z łatwością. W środku było naprawdę ciemno, nawet dla mnie. Ledwie mogłam odgarniać pajęczyny. Podoba mi się! Wszędzie były stosy pudełek i pachniało jakby piwnica była tu od zarania dziejów. - No dalej, wchodź!- powiedziałam.

- Nie mogę się poruszać. Utknąłem! - Musisz przejść! Chcesz, żeby cię znaleźli z wystającym przez okno tyłkiem? – szarpnęłam, pchnęłam i pociągnęłam. W końcu Jack przepchnął się przez okno, ku mojej uldze, ale nie jego. Prowadziłam przestraszonego seniora przez spleśniałą suterenę. Trzymał się mojej ręki tak mocno, że myślałam, że zaraz mi zmiażdży palce. Ale przyjemnie było trzymać go za rękę. Były one duże, silne i męskie. Nie takie jak Głupka, którego ręka zawsze była miękka i przymilna. - Gdzie idziemy? – szepnął z przerażeniem w głosie. – Nic nie widzę! Mogłam rozpoznać kształty masywnych krzeseł i kanap, przykrytych zakurzoną, białą szmatą, prawdopodobnie należąca do kobiety wpatrującej się w księżyc. - Widzę schody. – powiedziałam. – Po prostu idź za mną. - Nie idę dalej! Zwariowałaś? - Jak lustro od podłogi? – zażartowałam, zerkając za szmaty. - Wezmę jedno z tych pustych pudełek! - To nie będzie dobre. Przyjaciele zabiją cię. Będziesz pośmiewiskiem do końca życia. Uwierz mi, wiem jak to jest. Spojrzałam na niego i zobaczyłam strach w jego oczach. Nie byłam pewna czy bał się swoich przyjaciół czekających na zewnątrz czy składanej drabinki w piwnicy, która mogłaby się złamać pod najmniejszym naciskiem. Albo bał się duchów. - W porządku. – powiedziałam.- Poczekaj tutaj. - Jak mógłbym pójść gdziekolwiek? Nie mam żadnego pomysłu jak się stąd wydostać. - Ale najpierw… - Co? - Puść moją rękę! - O, tak. – pozwolił mi odejść. – Raven. - Co? - Bądź ostrożna. Zatrzymałam się. – Jack wierzysz w duchy? - Nie, oczywiście, że nie!

- Więc nie myślisz, że jej duch tu jest? No wiesz, tej starej kobiety? - Ciiii, nie mów tak głośno. Uśmiechnęłam się z oczekiwaniem. Ale wtedy przypomniałam sobie wyzwanie gangu i złapałam jego czapeczkę bejsbolową. Znowu krzyknął. - Wyluzuj. To tylko ja, nie żaden z tych potwornych duchów, w które nie wierzysz. Ostrożnie wspięłam się na skrzypiącą drabinkę i wpadłam na zamknięte drzwi na ich szczycie. Otworzyły się kiedy tylko przekręciłam gałkę. Byłam w szerokim korytarzu. Światło księżyca sączyło się przez szpary w zabitych deskami oknach. Dwór wydawał się większy niż z zewnątrz. Gładziłam ściany kiedy przechodziłam. Kurz miękko zlepiał moje ręce. Skręciłam i natknęłam się na ogromne schody. Jakie skarby leżały na ich szczycie? Czy to tam był duch baronowej? Wchodziłam po schodach na palcach, jakbym mogła chodzić w moich butach tak cicho jak mysz. Pierwsze drzwi były zamknięte na klucz. Drugie i trzecie także. Przyłożyłam ucho do czwartych i usłyszałam dźwięk słabego płaczu dochodzącego z drugiej strony. Po plecach przeszedł mnie zimny dreszcz. Byłam w niebie. Przysłuchałam się bliżej i zrozumiałam, że to był tylko wiatr gwizdający przez okna. Otworzyłam szafę, która zaskrzypiała jak stara trumna. Być może znalazłabym szkielet! Jedyną rzeczą jaką odkryłam, były gnijące wieszaki z pajęczynami zamiast ubrań. Zastanawiałam się gdzie są duchy. Zaglądnęłam do biblioteki. Otwarta książka leżała otwarta na małym stoliku, jakby kobieta patrząca się na księżyc umarła czytając ją. Chwyciłam Rumuńskie zamki z półki, spodziewając się, że otworzy to tajemne wejście do zapełnionych duchami lochów. Nic nie poruszyło się, oprócz brązowego pająka znikającego za zakurzoną półką. Ale w następnym momencie, usłyszałam głośny dźwięk i prawie skoczyłam z dachu- to było trąbienie rogu! Zaskoczona, upuściłam książkę. Całkowicie zapomniałam o gangu Jacka i mojej nowej misji. Pobiegłam z powrotem w dół po schodach, skacząc z ostatnich stopniach. Jasne światło promieniało przez zabite deskami okna w salonie. Wspięłam się na wnękę w oknie i spojrzałam przez nie, schowana bezpiecznie za deskami. Mogłam zobaczyć seniorów siedzących na masce samochodu, przednie światła świeciły w górę przez bramę Dworu. Jeden z nich spoglądał w moim kierunku, więc wypchnęłam czapkę Jacka przez dziurę i pomachałam nią tak jakbym wylądowała na Księżycu. Czułam się zwycięzcą. Seniorzy pokazali kciuki w odpowiedzi.

Znalazła spoconego Jacka siedzącego w kącie piwnicy na stercie jakiś drewnianych skrzyń. Musiał myśleć o szczurach jak również o duchach. Chwycił mnie jak dziecko chwyta matkę. - Co tak długo? Umieściłam czapkę bejsbolową z powrotem na jego głowie. – Będziesz tego potrzebował. - Co z nią zrobiłaś? - Dałam im znać, że to zrobiłeś. Gotowy? - Gotowy! – podciągnął mnie do okna tak szybko jakby budynek płonął. Zauważyłam, że tym razem nie utknął. Popchnęliśmy deskę z powrotem na miejsce. Wyglądało jakbyśmy tam nigdy nie byli. - Nie chcemy, by było to łatwe dla kogoś innego. – powiedziałam. Wpatrywał się we mnie, jakby nie wiedział co o mnie sądzić, albo jak mi podziękować - Poczekaj, nic nie wziąłem stamtąd! – uświadomił sobie. - Okej, wrócę tam. - Nie ma mowy. – powiedział, chwytając moją rękę. Pomyślałam przez chwilę. - Masz, weź to. – dałam mu mój naszyjnik. Czarny, skórzany rzemień z onyksowym medalionem. – Kosztowało tylko trzy dolary, ale wygląda jakby było własnością baronowej. Tylko nie pozwól go komuś otaksować! - Ale zrobiłaś całą pracę a ja dostanę całe zaliczenie. - Weź go zanim się rozmyślę. - Dzięki! Zważył naszyjnik w ręku i złożył ciepły pocałunek na moim policzku. Schowałam się za rozpadającą się altanką, ponieważ on biegł do swoich kumpli, wymachując naszyjnikiem przed ich twarzami i przybijał piątki. Uwielbiali go teraz i ja także. Trzymałam swoją brudną rękę na moim świeżo pocałowanym policzku. Następne dni, Jack spędzał czas w super klubie i nawet został przewodniczącym klasy. Od czasu do czasu widziałam go na rynku i zawsze posyłał mi ogromny uśmiech. Nie miałam szans żeby wrócić do mojego Wymarzonego Domku Barbie. Poszło plotka, że Jack ukradł coś z Dworu. Przerażeni, że więcej dzieci mogło by wtargnąć, policjanci patrolowali obszar w nocy. Miną lata zanim znów odwiedzę Dwór.

Rozdział V. Światło w oknie Jeszcze spocone po wf-ie , Becky i ja mijałyśmy Dwór w drodze do domu. Zauważyłam coś, czego nigdy wcześniej tam nie widziałam- światło w oknie. Okna- nie były już zabite deskami! - Becky, spójrz! – krzyknęłam podekscytowana. To był najlepszy ze wszystkich prezent urodzinowy! Była tam postać stojąca w oknie, patrząca na gwiazdy. - Oh, nie! To prawda, Raven. Tam jest duch! – krzyknęła chwytając mnie za rękę. - Więc, ten duch jeździ czarnym Mercedesem! – powiedziałam wskazując na zaparkowany na podjeździe, odlotowy samochód. - Chodźmy! – poprosiła. Nagle światło na strychu zgasło. Złapałyśmy równo oddech. Paznokcie Becky wbiły się w mój oszczędzany, zapasowy sweter. Czekałyśmy łatwowierne i nieme. - No weź, chodź już! – powiedziała Becky. Nie poruszyłam się. – Raven, spóźniamy się już na obiad! Spóźnimy się podwójnie, bo jest przyjęcie Matta. - Masz ochotę na naszego Mattiego? – drażniłam się, ale moje oczy były przyklejone do Dworu. Ale kiedy nie odpowiedziała, odwróciłam się do niej. Becky zarumieniła się. – Masz na niego ochotę! – powiedziałam łapiąc oddech – I myślisz, że to ja jestem dziwna! – oznajmiłam potrząsając głową. - Raven, musimy iść! Zaczekałabym do rana, ale ktokolwiek był na strychu nie pojawił się. Światło na strychu zapaliło ogień w mojej duszy. - Widziałam Mercedesa zaparkowanego pod Dworem! – poinformowałam rodzinę przy stole. Spóźniłam się jak zwykle, tym razem na mój urodzinowy obiad. - Słyszałem, że wyglądają jak Rodzina Adamsów. – powiedział Głupek. - Może mają córkę w twoim wieku. Kogoś, kto nie lubi trafiać w kłopoty. – dodała matka. - Wtedy nie miałabym z niej żadnego pożytku. - Może ma ojca, z którym mógłbym zagrać w tenisa. – powiedział tata pełen nadziei. - Ktokolwiek to będzie, będzie musiał pozbyć się tych wszystkich starych luster i krat. – dodałam nie zdając sobie sprawy, co powiedziałam. Wszyscy popatrzyli się na mnie.

- Jakich krat? – spytała mama. – Tylko nie mów mi, że włamałaś się do tego domu! - Ja to tylko gdzieś usłyszałam. - Raven! – powiedziała mama tym swoim potępiającym tonem matki. Wyglądało na to, że nikt w Dullsville nie widział nowych właścicieli Dworu. Dla odmiany, cudownie było mieć tajemnicę w tym mieście. Każdy już znał wszystko co wydarzyło się w Dullsville, i większość z tego nie była warta wiedzy. Matt Wells mieszkał po dobrej stronie miasta, na krawędzi lasu Oakley. Becky i ja spóźniłyśmy się na przyjęcie i weszłyśmy na nie jak gwiazdy na premierze filmu. Albo raczej, ja tak zrobiłam. Biedna Becky przywarła do mojego boku jakby odwiedzała dentystę. - Będzie dobrze. – uspakajałam ją. – To impreza! – ale wiedziałam dlaczego była taka zdenerwowana. Byłyśmy narażone na ośmieszenie siedząc przed telewizorem w domu, jak powiedział Trevor. Ale dlaczego snoby powinny zabierać całą zabawę? Tylko dlatego, że sypialnia Matta była wielkości mojego salonu? Tylko dlatego, że nie nosiłyśmy drogich ubrań nie byłyśmy fajne? To dlatego miałam spędzić moje szesnaste urodziny w domu? Czułam się jak Mojżesz przechodzący przez Morze Czerwone, ponieważ tłum snobów rozproszył się od korytarza aż do wejścia. Nasi koledzy z klasy wytrzeszczali oczy na mój ozdobiony codzienny gotycki strój. Szkoda, nie było Tommego Hilfinger’ a. Byłby zaszczycony. Każdy nosił jego ubrania jak szkolny uniform. Dźwięki Aerosmith całkowicie wstrząsnęły salonem Matta. Gruby poziom dymu wisiał nad tapczanami, a zapach piwa przesiąknął powietrze jak tanie kadzidło. Pary, które nie patrzyły na nas z dezaprobatą, patrzyły na siebie z uwielbieniem. Nie było sensu próbować z kimś porozmawiać. - Nie mogę uwierzyć, że przyszłyście. – powiedział Matt, zauważając nas w korytarzu. – Zrobiłbym zdjęcie, ale nie jestem pewny czy byłabyś na nim widoczna. – jednakże wbrew tego jak się wydaję, Matt nie jest taki okrutny jak Trevor. – Jest piwo. – powiedział. – Pozwolisz , że pokażę ci drogę? Becky bała się Matta. Potrząsnęła głową i zamknęła się na klucz w łazience w korytarzu. Matt śmiał się i dalej zmierzał do kuchni. Czekałam w salonie przy koncertowej- wielkości głośniku przerzucając płyty. Michael Bolton, Celine Dion i jakieś muzyczne składanki. Nie byłam zaskoczona. Wróciłam do korytarza by sprawdzić co z Becky, ale drzwi od łazienki były otwarte. Nie było jej w korytarzu, więc zaczęłam się przedzierać, przez tłum kolegów z klasy, do kuchni. Grupa dziewczyn z fryzurą- za – sto dolców spiorunowały mnie i odeszły zostawiając mnie w spokoju. Albo raczej, tak myślałam. - Hej seksowna Potworna Lasko.- usłyszałam głos za sobą. To był Trevor.

Opierał się o ścianę koło mnie z puszką Budweisera dyndającą w ręce. - Zawsze to robisz na imprezach? Uśmiechnął się w uwodzicielski sposób. - Nigdy przedtem nie całowałem dziewczyny w czarnej szmince. – powiedział. - Bo ty nigdy przedtem nie całowałeś dziewczyny. – powiedziałam i przeszłam koło niego. Chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Popatrzył na mnie tymi swoimi niebieski oczami i pocałował mnie w usta! Muszę przyznać, że całkiem dobrze całował, i nie bolało mnie to, że był taki cudowny. Trevor Mitchell nigdy nawet mnie nie dotknął, a co dopiero pocałował, oprócz tego jednego razu kiedy w przedszkolu ugryzł mnie. Bardziej niż kiedykolwiek dostałam w głowę, kiedy szłam za blisko niego. Musiał być pijany. Być może, był to żart- może tylko próbował zadrzeć ze mną. Ale sposób w jaki czułam jego usta w stosunku do moich, wyglądało na to, że oboje cieszyliśmy się tym. Nie wiedziałam co myśleć, gdy pchnął mnie za drzwi frontowe, koło pijanej pary migdalącej się na schodach, koło walających się wszędzie puszek i fontanny, pod wysokie drzewa, w ciemność. - Boisz się ciemności Potworna Dziewczyno? – las wpuszczał mało światła, ale wystarczająco mocne, żeby zrobić czerwone paski na jego swetrze. - Nie, całkiem ją lubię. Oparł mnie o drzewo i zaczął całować na poważnie. Jego ręce były wszędzie- na mnie, na drzewie. - Zawsze chciałem pocałować wampira! – zbliżając się jeszcze bardziej. - A ja, zawsze chciałam pocałować Neandertalczyka. Zaśmiał się i wrócił do całowania mnie. - To znaczy, że teraz będziemy ze sobą chodzić? – spytałam. Teraz ja byłam tą co się zbliżyła. - Co? - No, na przykład kiedy jesteśmy w szkole? Trzymamy się za ręce na krytarzach, spędzamy razem lunch? Oglądamy filmy w weekend? - Tak, cokolwiek. - Więc chodzimy ze sobą?

- Tak. – roześmiał się. – Możesz oglądać jak gram w piłkę nożną, a ja będę patrzył jak zmieniasz się w nietoperza. – zaczął lekko gryźć mnie w szyję. – Założyłem, że lubisz to tak robić, co nie Potworna Dziewczyno? Moje serce stanęło. Oczywiście, że naprawdę, nie chciałam być dziewczyną Trevora. To nie jest tak, że on jest z Marsa a ja z Wenus- my nie należeliśmy nawet do tego samego wszechświata! I nawet go nie lubiłam, naprawdę. Wiedziałam, dlaczego mnie tu przyciągnął, wiedziałam co chciał zrobić i wiedziałam komu o tym opowie. A na koniec może wygrać dziesięć dolarów od wszystkich swoich kumpli zakładających się, że nie przeleci Gotki. Spodziewałam się, że będzie udowadniał, że jest niewłaściwy. Zamiast tego, on udowadniał mi, że jest właściwy. Nadszedł czas, by zabrać się do pracy. - Chcesz wiedzieć dlaczego nie ubieram się na biało? Chcesz polatać ze mną? - Tak. – uśmiechnął się, jakby zaskoczony, ale bardzo chętny. – Założę się, że latasz jak Super dziewczyna5 ! Popędziłam z nim przez płot do lasu. Oczywiście widziałam lepiej niż on. Moje nocne zwyczaje zrobiły ze mnie świetnego obserwatora w ciemności. Nie tak dobrego jak kota, ale zbliżonego. Czułam się bezpieczna i pewna, z pięknym księżycem prowadzącym mnie. Popatrzyłam w górę i ujrzałam kilka nietoperzy trzepoczących między drzewami. Nigdy nie widziałam nietoperzy w Dullsville. Ale nie byłam w wielu jego zakątkach. - Nic nie widzę. – powiedział Trevor, usuwając gałąź ze swoich włosów. Ponieważ szliśmy dalej, machał rękami tak jakby w coś uderzał. Niektórzy ludzie są niepohamowanie pijani; inni są śliniącymi się pijakami. Ale Trevor był przerażonym pijakiem. Stawał się coraz bardziej nieatrakcyjny, naprawdę. - Zatrzymajmy się tu. – powiedział. - Nie, jeszcze trochę dalej. – powiedziałam, idąc za nietoperzami jako że poleciały w głąb lasu. – To są moje szesnaste urodziny. Chcę, żeby to była noc, której nigdy nie zapomnę! Musimy mieć całkowitą prywatność. - Tu jest w zupełności prywatnie. – powiedział, i po omacku próbował mnie pocałować. - Już prawie jesteśmy. – powiedziałam, ciągnąc go dalej. Światło z domu nie było już widoczne, i nie mogliśmy przejść pięć korków, żeby nie wpaść na drzewo. – Tu jest doskonale! – powiedziałam w końcu. Ścisnął mnie mocno, nie dlatego, że mnie kochał, ale dlatego, że się bał. To było żałosne. 5 Eng. Supergirl – nawiązanie do Supermena

Delikatny wiatr dmuchał między drzewami i przywiódł zapach jesienny liści. Usłyszałam cykanie nietoperzy gdzieś wysoko nad nami. To byłoby romantyczne, gdybym miała przy sobie prawdziwego chłopaka. Trevor zupełnie oślepł w ciemności, dotykając wszystkiego rękami i wargami. Całował mnie po całej twarzy i dotknął kawałka pleców. Nawet ślepemu nie zajęłoby tak długo szukanie guzików mojej bluzki. - Nie, ty pierwszy. – powiedziałam mu. Podniosłam jego sweter najzgrabniej jak mogłam. Nigdy nie robiłam tego wcześniej. Miał pod spodem koszulkę z dekoltem w serek i pod nią podkoszulek. To zajmie wieczność, pomyślałam. Czułam jego nagi tors. Dlaczego nie? Było tuż przede mną. Było gładkie, męskie i umięśnione. Przyciągnął mnie bliżej. Moja koronkowa, czarna koszulka z sztucznego jedwabiu dotykała jego nagiego torsu. - Teraz ty, kochanie. Chcę cię tak bardzo. – powiedział, powiedział prosto z mostu bez ogródek. - Ja też, kochanie. – westchnęłam, przewracając oczami. Położyłam go powoli na wilgotnej ziemi. Zsunęłam mu delikatnie mokasyny i zdjęłam skarpetki. Niecierpliwie zdjął resztę. Leżał podparty na rękach, zupełnie nagi. Patrzyłam na niego w lekkim świetle księżyca, napawając się chwilą. Jak wiele dziewczyn miał Pan Cudowny, ile oddało mu się pod drzewem tylko po to, żeby następnego dnia rzucił je? Nie byłam pierwsza i nie będę ostatnia. Ja tylko dążyłam do tego by być inną. - Pośpiesz się – chodź tutaj. – powiedział. – Ja marznę. - Będę za chwilkę. Nie chcę byś widział, jak się rozbieram. - Nie mogę cię zobaczyć! Nie widzę nawet własnych rąk! - Cóż, po prostu poczekaj. Ubranie Trevora Mitchella spoczywało w moich rękach. Jego sweter, koszulka, podkoszulek, bojówki, skarpetki, mokasyny i bielizna. Miałam jego siłę. Jego maskę. Miałam jego całe życie. Co by zrobiła dziewczyna?

Dziewczyna by uciekła. Biegłam bardzo mocno, jak nigdy wcześniej. Jak każdego dnia uczyłam się na gimnastyce. Jakby Pan Harris mógłby mnie teraz widzieć, na pewno zapisałby mnie do drużyny. Nietoperze także odleciały, jakby były zsynchronizowane z moimi ruchami. Szybko dotarłam do domu, strój Trevora wisiał w moich rękach. Snoby pijące na ganku były zbyt zajęte, mówieniem o swoim pobieżnym życiu, by mnie zauważyć. Opróżniałam do połowy torbę na śmieci napełnioną puszkami po piwie i wpychałam do niej ubrania Trevora. Niosłam torbę do domu i chwyciłam zaskoczoną Becky za rękę. Dostarczała piwo do stołu z graczami pokera. - Gdzie byłaś? – wrzasnęła. – Nie mogłam cię nigdzie znaleźć! Zostałam zmuszona do usługiwania tym lizusom! Wtem i z powrotem – piwo, chipsy, piwo, chipsy. A teraz cygara! Raven, skąd mogę wziąć cygara? - Zapomnij o cygarach! Musimy uciekać! - Hej, - zagwizdał. – gdzie są te precle? – zażądał pijany atleta. - Bar zamknięty! – powiedziałam mu w twarz. – Wspaniały serwis domaga się wspaniałej zapłaty! – chwyciłam jego zarobek z pokera i wsadziłam do portfela Becky. – Czas, by pójść! – powiedziałam, odciągając ją. - Co jest w torbie? – spytała. - Śmieci, bo co jeszcze? Pchnęłam ją do frontowych drzwi. Zaletą było to, że nie mając tu przyjaciół nie musiała się z nikim żegnać. - Co się stało? – spytała kiedy pociągnęłam ją przez podwórko. Jej dziesięcio- letni pickup czekał na nas na końcu ulicy jak ostatnia baza w footballu. - Gdzie byłaś, Raven? Masz liście we włosach. Poczekałam aż w połowie drogi do domu, zanim zwróciłam się do niej. - Zrobiłam w konia Trevora Mitchella! - Co zrobiłaś? – krzyknęła, prawie zbaczając z drogi. – Kogo? - Zrobiłam w konia Trevora Mitchella. - Nie zrobiłaś tego! Nie mogłaś! Nie zrobiłabyś! - Nie, mam na myśli w przenośni. Zrobiłam go w konia i to bardzo, Becky, i mam jego ubrania by to udowodnić!

I wyciągnęłam je po kolei z torby. Śmiałyśmy się i piszczały kiedy Becky skręcała blisko wzgórza Benson. Trevor jakoś znajdzie drogę z ciemności. Ale nie miał swoich bogatych ciuszków, by się zamaskować. Był nagi, zmarznięty i samotny. Ujawnił kim naprawdę jest. Zapamiętam swoją Słodką Szesnastkę do końca życia a teraz Trevor też. Jechaliśmy wzdłuż wiejskiej drogi ciągnącej się koło wzgórza Benson, przednie światła oświetlały pobliskie drzewa. Ćmy zaatakowały przednią szybę jakby ostrzegały nas by wybrać inną drogę. - Dwór jest całkowicie ciemny. – powiedziałam jak tylko się do niego zbliżyłyśmy. – Zatrzymasz się bym mogła go zobaczyć? - Twoje urodziny są nade wszystko. – powiedziała Becky wyczerpanym głosem, kładąc stopę na pedale hamulcu. – Przyjedziemy w przyszłym roku. Nagle, przednie światła oświetliły postać stojącą na środku drogi. - Uważaj! – wrzasnęłam. Facet z księżycowo- białą skórą i czarnymi włosami ubrany w czarny płaszcz, czarne dżinsy i w czarne Doc Martensy, szybko podniósł rękę, by osłonić oczy- jakby przed światłami samochodu zamiast za bezpośrednim zderzeniem z pickupem Becky. Becky wcisnęła hamulec. Usłyszałyśmy głuchy odgłos. - Jesteś cała? – krzyczała. - Tak. A ty? - Czy ja go potrąciłam? – wrzasnęła, panikując. - Nie wiem. - Nie widzę. – powiedziała, chowając głowę na kierownicy. – Nie widzę! – zaczęła płakać. Wyskoczyłam z ciężarówki i rozejrzałam się z niepokojem dookoła, przestraszona co mogłam zobaczyć leżącego na drodze. Ale nie zobaczyłam nic. Spojrzałam pod ciężarówkę i szukałam wgnieceń. Przy bliższym spojrzeniu zobaczyłam krew na zderzaku. - Nic ci nie jest? – zawołałam.

Ale nie było żadnej odpowiedzi. Chwyciłam latarkę ze schowka Becky. - Co robisz? – spytała, zmartwiona. - Szukam. - Czego? - Tu jest trochę krwi. - Krwi? – Becky płakała. – Zabiłam kogoś! - Spokojnie. To mógłby być jeleń. - Jelenie nie chodzą w czarnych dżinsach! Dzwonie na dziewięćset jedenaście. - Proszę bardzo - ale gdzie jest ciało? - zastanawiałam się. – Nie jechałaś wystarczająco szybko, by katapultować go do lasu. - Może jest pod ciężarówką! - Już sprawdziłam. Prawdopodobnie tylko potrąciłaś go a on odszedł. Ale nie mam pewności. Becky chwyciła mnie za rękę wbijając paznokcie w moje ciało. - Raven, nie odchodź! Jedźmy stąd! Dzwonię na dziewięćset jedenaście! - Zamknij drzwi jeśli musisz. – powiedziałam, wyrywając się jej. – Ale nie wyłączaj silnika i nie gaś świateł. - Raven, powiedz mi… - zawołała bez tchu Becky, przyglądając się mi przerażonymi oczyma. – Co normalny facet robiłby na środku asfaltowej drogi? Myślisz, że mógłby być…? Poczułam przyjemne mrowienie na ramionach. - Becky, nie dawaj mi nadziei! Przeczesałam krzaki aż do strumyka. Następnie skierowałam się na wzgórze prowadzące do Dworu. Krzyknęłam. - Co to jest? – płakała Becky, otwierając okno. Krew! Rzęsiste kałuże krwi na trawie! Nigdzie nie było ciała! Poszłam za plamami krwi, przestraszona kawałkami trupa rozsypanymi wszędzie. I wtedy potknęłam się o coś