ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Mamo, mamo, spójrz! Skaczę do nieba!
Beth Jardine z uśmiechem pomachała ręką córeczce i wymieniła rozbawione spojrzenia z
matką.
– Rozsadza ją energia – zauważyła. – Skąd ona bierze siły w taki upał? Swoją drogą jest
tak gorąco, jakby był środek lata, a nie początek jesieni...
Annę Frazer powachlowała się gazetą.
– Niesamowite. Wspaniała pogoda na kiermasz, prawda? A rano wyglądało, że będzie
padać.
Beth skinęła głową.
– Pogoda sprzyja organizatorom, na pewno zbiorą dużo pieniędzy. A na co właściwie jest
przeznaczona ta dzisiejsza zbiórka? – zapytała.
– Chcą zorganizować ośrodek kultury przy ratuszu – wyjaśniła jej matka. – Mówi się o
tym od paru lat. Strasznie mi się zachciało pić – dodała. – Ojciec i Sophie też na pewno
chętnie napiliby się czegoś zimnego.
– Jak tylko skończą zabawę, przeniesiemy się w cień i pójdę po coś do picia – obiecała
Beth, patrząc w stronę córki wznoszącej z dziadkiem zamek z piasku.
Malutka nagle zerwała się i podbiegła do niej.
– Sophie! – Beth złapała ją w ramiona i mocno przytuliła – Ale jesteś spocona! Strasznie
się zgrzałaś.
Odsunęła dziecku mokre kosmyki z czoła i uniosła oczy na ojca. Mała natychmiast
uwolniła się z jej objęć.
Paul Frazer podszedł i ciężko opad! na trawę obok nich. Na chwilę przyłożył dłoń do
piersi i Beth uświadomiła sobie, że ostatnio już kilka razy widziała u niego ten gest. Chciała
go zapytać, jak się czuje, ale ugryzła się y$ język. Lepiej będzie to zrobić, kiedy zostaną sami.
– Pójdę po coś do picia – oświadczyła. – A ty sobie odpocznij, tato. Sophie cię
wykończyła.
– Wcale nie jestem zmęczony – zaprzeczył, ale mu nie uwierzyła.
Obrzuciła wzrokiem dziadków zapatrzonych w zrywającą stokrotki wnuczkę. Wyglądali
na takich szczęśliwych...
Niedawno matka pisała jej, że ojciec niezbyt dobrze się czuje. „To pewnie wina pogody,
ale bardzo szybko się męczy i ma kłopoty z oddychaniem, zresztą niedawno przechodził
grypę”. Już wtedy się zaniepokoiła. Była lekarzem, ale kiedy zaczynał niedomagać ktoś z
rodziny, traciła zawodowy spokój.
Potem przeprowadziła się do Kornwalii, aby być bliżej rodziców. Miała nadzieję, że
dostanie pracę i zostanie tu na zawsze. Wstępna rozmowa z doktorem Douglasem
Reynoldsem, kierownikiem przyszpitalnej przychodni, pozwalała optymistycznie patrzeć w
przyszłość.
– Kiedy tak sobie siedzimy... – głos matki wyrwał ją z zamyślenia – jestem szczęśliwa, że
przeprowadziłaś się do Pengarrick. Ojciec bardzo kocha Sophie, ja zresztą też. Nie
wyobrażamy sobie bez niej życia. Jest taka śliczna.
Beth z dumą spojrzała na córkę.
– Czuje się tu bardzo dobrze. Duże miasto nie jest odpowiednim miejscem dla małego
dziecka.
– Tutaj jest stale na świeżym powietrzu, ma blisko szkolę i na pewno szybko znajdzie
przyjaciół. – Annę nagle zatroskała się. – Wasz dom może nie jest duży, ale...
– Dla nas wystarczy – dokończyła za nią Beth – a Sophie i tak większość czasu spędza w
ogródku. Już postanowiła, że chce mieć huśtawkę i królika.
Annę westchnęła.
– Na szczęście wszystko jakoś się ułożyło. Przyszła do siebie po tym wypadku i chyba
niewiele pamięta. Jak pomyślę, że spędziła w szpitalu prawie dwa miesiące...
Beth nie zamierzała przywoływać przykrych wspomnień.
– W tym wieku szybko się zapomina. Była bardzo mała.
– Najgorsze już za wami. – Annę potrząsnęła głową, jakby chciała raz na zawsze odegnać
przeszłość. – Macie teraz własny dom, dostaniesz pracę i wszystko zaczniecie od nowa Córka
machnęła ręką.
– Praca nie jest taka pewna, mamo. Zamieniłam z doktorem Reynoldsem tylko kilka stów.
To nic nie znaczy. Czeka mnie jeszcze rozmowa kwalifikacyjna.
Matka zbagatelizowała jej obawy.
– To zwykła formalność, kochanie.
– Matka ma rację – wtrącił Paul. – Jesteś świetnym lekarzem. Byliby głupi, gdyby się na
tobie nie poznali.
– Nie można też wykluczyć – zmrużyła kpiąco oko Beth – że jako moi rodzice, nie
jesteście w tej sprawie zbyt obiektywni...
Ojciec wzruszył ramionami.
– Mamy prawo, jesteś naszą ukochaną, bardzo dzielną córeczką. Przeżyłaś ciężkie chwile,
a mimo to potrafisz się uśmiechać. To godne szacunku, kochanie.
Beth poczuła dławienie w gardle.
– Wiesz dobrze, że bez was nie dałabym sobie rady – szepnęła.
– Tak czy inaczej – zakończył ojciec – dobrze jest mieć was tutaj przy sobie. Można się
wami opiekować.
Beth skinęła głową.
– Owszem, ale ja jestem już dorosła, tatusiu. Mam dwadzieścia dziewięć lat.
Uśmiechnął się do niej.
– Dla nas stale jesteś dzieckiem, prawda, Annę? Matka skinęła głową, a Beth roześmiała
się dźwięcznie.
– Jesteście bardzo kochani. Zaraz przyniosę wam coś do picia. W namiocie z napojami
chyba się nieco przerzedziło.
Jej nadzieje okazały się płonne. W namiocie wiła się kolejka, ale przynajmniej czekało się
w cieniu.
Beth odrzuciła włosy na ramiona i uśmiechnęła się do siebie. Prawdziwe wakacje; czuła
się lekka i radosna, a jej córeczka świetnie się bawiła. Czegóż można pragnąć więcej?
Dobrnęła do lady, poprosiła o napoje? zapłaciła i ostrożnie ujęła duże plastikowe kubki
wypełnione po brzegi. Odwróciła się i...
Gwałtownie zderzyła się ze stojącym tuż za nią mężczyzną. Zachwiała się,
pomarańczowy płyn chlusnął z kubków, silne męskie ramię przytrzymało ją w talii.
– Wszystko w porządku? – usłyszała zaniepokojony głos i poczuła na sobie uważne
spojrzenie niebieskich oczu.
Jego dotyk pozostawił po sobie jakieś dziwne ciepło, które szybko rozeszło się po całym
jej ciele.
– Tak... – wyjąkała. – Przepraszam, nie wiem, jak to się stało...
Uniosła głowę i spojrzała na nieznajomego. Był bardzo wysoki i opalony, a na jego białej
koszulce widniały rozległe pomarańczowe plamy.
– Strasznie mi przykro, przepraszam... – Beth zaczerwieniła się gwałtownie. – To moja
wina.
– Nic się nie stało – uspokoił ją. – Po prostu stanąłem zbyt blisko i kiedy pani się
odwróciła, wpadła pani na mnie.
Ujął ją za łokieć i wyprowadził z kolejki.
– Może mogłabym coś zrobić – bąknęła potwornie zmieszana. – Uprać albo wytrzeć...
Poczuła na sobie jego rozbawione spojrzenie. Wyjął z jej drżących rąk jeden z kubków.
– Pomogę pani, tak będzie bezpieczniej.
– To wszystko przez ten upał – próbowała jakoś się tłumaczyć. – I tak dobrze, że to nie
była gorąca herbata – dodała bez sensu i sama się uśmiechnęła.
– Jakoś przeżyję. – Mężczyzna odpowiedział jej uśmiechem i zrobiło jej się słabo.
Zupełnie jakby upał nagle stał się nie do zniesienia. – Wyjdźmy stąd, na zewnątrz jest nieco
chłodniej. – Poprowadził ją do wyjścia z namiotu i poczuła lekki powiew wiatru na
policzkach.
Postawiła kubki na najbliższym stoliku i wytarła mokre dłonie serwetką, którą podał jej
nieznajomy.
Miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy i nagle zapragnęła pogłaskać go po głowie. Chyba
oszalała! Co się jej stało? Zdenerwowana ujęła jeden z kubków i pociągnęła spory łyk.
Stojący obok niej mężczyzna przyglądał jej się z zainteresowaniem.
– Nigdy tu pani nie widziałem – odezwał się po chwili. – Pracuje pani w okolicy?
Przecząco pokręciła głową.
– Jeszcze nie, na razie szukam pracy.
– Jakiej, jeśli można zapytać?
– Jestem lekarzem. Uniósł brwi.
– Chciałaby pani pracować w szpitalu – zapytał.
– Nie – odparła. – Wolałabym w przychodni.
– Dlaczego?
Jego dociekliwość miała w sobie coś denerwującego, ale postanowiła zaspokoić jego
ciekawość.
– Lubię kontakt z ludźmi, a w szpitalu jest tyłu pacjentów, że nie ma się szans poznać ich
lepiej.
Skinął głową ze zrozumieniem.
– To prawda. Musi pani lubić swoją pracę.
– Owszem. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Mam nadzieję, że coś sobie znajdę.
Przeprowadziłam się dopiero dwa tygodnie temu, wynajęłam domek i teraz staram się o
posadę. Bardzo bym już chciała zacząć normalnie pracować.
– Wyobrażam sobie. – Mężczyzna zamyślił się na chwilę. – To bardzo odważnie z pani
strony, że zdecydowała się pani na przeprowadzkę, nie mając zagwarantowanej pracy.
Uśmiechnęła się słabo.
– Nie miałam wyjścia.
Mówiąc to, zdała sobie sprawę, że rozmawia z nim tak, jakby znali się od dawna.
Dlaczego właściwie odpowiada na wszystkie jego pytania? Przecież wcale nie musi.
Poplamiła mu co prawda koszulę, ale to wcale go nie upoważnia do wtrącania się w jej
życie. Sięgnęła po kubki.
~ Muszę iść – oświadczyła.
Sądząc po tym, jak biło jej serce, powinna odejść od niego już dawno.
– Szkoda – powiedział szczerze. – Tak miło się nam rozmawiało. Może byśmy jeszcze się
spotkali? Moglibyśmy gdzieś sobie posiedzieć, napić się czegoś...
– To nie jest dobry pomysł – zaprotestowała tak stanowczo, że spojrzał na nią zdziwiony.
– To była zupełnie niewinna propozycja. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Nie miałem
niczego zdrożnego na myśli.
Poczuła się nagle zmęczona i rozkojarzona.
– Ja naprawdę nie mogę – oznajmiła. – Muszę iść, czekają na mnie.
Odwróciła się i zaczęła sobie z trudem torować drogę pomiędzy ludźmi tłoczącymi się
przed wejściem do namiotu. Zdołała zrobić kilka kroków, kiedy dobiegł ją jego głos.
– Chwileczkę! Proszę poczekać!
Nie odwróciła się. Musi wracać do Sophie, mała na pewno jest zmęczona, jest późno,
trzeba wracać do domu.
– Niech pani zaczeka!
Ruszyła na przełaj przez trawnik, przyśpieszając kroku. Niemal czuła na sobie jego
oddech i wiedziała, że mężczyzna nie zrezygnował z „pościgu”.
Rodzice na szczęście w dalszym ciągu siedzieli pod drzewem, tam, gdzie ich zostawiła.
Podeszła do nich i uśmiechnęła się z wysiłkiem.
– Proszę, przyniosłam coś orzeźwiającego – rzekła z udaną swobodą.
Matka spojrzała na nią z niepokojem.
– Strasznie się zgrzałaś, jesteś purpurowa. Beth opadła na ławkę.
– W namiocie był straszny tłok – westchnęła, wachlując się dłonią i nie dodając, że przez
całą powrotną drogę prawie biegła. – Napij się, Sophie.
Mała skrzywiła buzię.
– Nie chcę pić. Chcę się bawić z dziadkiem. – Dziewczynka chwyciła starszego pana za
rękę. – Chodźmy na zjeżdżalnię.
Beth poprawiła jej wianek ze stokrotek.
– Dziadek jest zmęczony, daj mu spokój, kochanie. Paul już wstawał.
– Pójdę z nią, nic mi nie jest. To raczej ty sobie odpocznij, wyglądasz na wykończoną.
Odeszli w stronę placu zabaw i Beth odprowadziła ich wzrokiem.
– Mamo – zapytała po chwili – czy tata dobrze się czuje? Anne zaczęła czegoś
gwałtownie szukać w torbie.
– Tak, a dlaczego pytasz?
Beth poczuła, jak ogarnia ją niepokój.
– Pisałaś, że niedomaga, że miał grypę i nie doszedł do siebie. Był u lekarza?
Matka odwróciła wzrok.
– Oczywiście, kochanie.
– Jak dawno? – dociekała Beth.
– Jakiś czas temu – niechętnie odparła matka. – Mówi, że poczciwy doktor Benson i tak
mu tylko poradzi, żeby się nie przemęczał i unikał stresu.
– I rzeczywiście tylko tyle mu powiedział?
– Tak... to znaczy niezupełnie. Wspomniał coś o arytmii – wyjaśniła matka. – Dał mu
jakieś tabletki.
Beth gwałtownie się wyprostowała.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Nie chciałam cię martwić. Zresztą doktor Benson niedawno poszedł na emeryturę, a
wiesz, jaki jest ojciec. Nie znosi zmian i za nic nie pójdzie do innego lekarza.
– Wiem, mamo, ale to nie znaczy, że może zaniedbywać swoje serce.
– Masz rację, kochanie, tylko że on jest strasznie uparty. Przerwały, bo pobiegła do nich
Sophie.
– Mamo! Jest mi okropnie gorąco! Beth złapała ją w ramiona.
– Zaraz się napijesz czegoś zimnego i wracamy do domu. To był długi, wspaniały dzień.
Wykąpiesz się, coś zjemy i idziemy spać.
Pytająco spojrzała na matkę.
– Nie pogniewasz się, że już pojedziemy, prawda? Mała powinna się położyć, dość miała
wrażeń.
Annę pogłaskała wnuczkę po włosach.
– Wracajcie, a my jeszcze chwilkę zostaniemy. Zadzwonimy do was jutro.
Beth pożegnała rodziców, wzięła córeczkę za rękę i poszła w kierunku parkingu. W
samochodzie pewnie będzie gorąco jak w piecu...
Tuż przed parkingiem zobaczyła go znowu. Mężczyzna z namiotu szedł ku niej szybkim
krokiem, machając ręką.
– Proszę poczekać! – usłyszała.
Niemal ciągnąc za sobą małą, dotarła do samochodu i nerwowo sięgnęła do kieszeni po
kluczyki.
Mężczyzna był tuż, tuż... Czy on naprawdę nie rozumie, co znaczy słowo „nie”?
Udało jej się otworzyć drzwiczki, wepchnęła Sophie do samochodu i drżącymi dłońmi
zapięła jej pasy. Już miała wsiąść sama, kiedy mężczyzna znalazł się obok.
– Szukam pani od godziny – rzekł z wyrzutem. – Ale pani ma tempo! Ledwo dogoniłem.
Spojrzała na niego przerażona.
– Dlaczego pan mnie prześladuje? Jak pan może się tak zachowywać? Zwariował pan?
Jego twarz drgnęła.
– Nie miałem wyjścia, musiałem panią dogonić. Poczuła, jak fala upału uderza jej do
głowy.
– Powiedziałam chyba wyraźnie, że nie chcę się z panem spotykać. Nie zmieniłam zdania
i nie zamierzam go zmienić. Proszę natychmiast odejść, bo...
– Nie odejdę, zanim...
Nie czekając na dalszy ciąg, wskoczyła do samochodu, z impetem zatrzaskując drzwi.
Krzyk bólu, jaki wyrwał się z ust jej „prześladowcy”, sprawił, że uniosła na niego oczy.
Mężczyzna z pobladłą twarzą trzymał się za łokieć. Zrozumiała, że przytrzasnęła mu rękę.
Nie może nic zrobić, jest z dzieckiem i musi je chronić.
– Proszę odejść! Zaraz zacznę krzyczeć!
Zablokowała drzwi i trzęsącą się dłonią spróbowała włożyć kluczyk do stacyjki. Kątem
oka spostrzegła, że mężczyzna usiłuje wsunąć coś przez uchyloną szybę...
Silnik zaskoczył i powitała jego dźwięk jak wybawienie. W tej samej chwili coś upadło
jej na kolana.
Spuściła wzrok i... nareszcie wszystko zrozumiała.
– O Boże, nie...
Poznała swój portfel! Nawet nie zauważyła, gdzie go zostawiła. Pewnie tam, na stoliku,
przed namiotem z napojami.
Wszystko nagle stało się jasne: jego natręctwo, cały ten pościg... Zachowała się jak
skończona idiotka.
Przymknęła oczy. A ona przez cały czas myślała, że nieznajomy prześladuje ją, bo...
Z westchnieniem zgasiła silnik i otworzyła drzwi. Mężczyzna odsunął się, oparł o stojący
obok samochód i masował sobie obolałe przedramię.
– Przepraszam – zaczęła Beth, zawstydzona i zmieszana – ale... nie wiedziałam...
pomyliłam się.
Spojrzał na nią ironicznie.
– Naprawdę? Ciekawe... – wycedził.
– Strasznie mi przykro. – Bezradnym ruchem uniosła portfel. – Nawet nie spostrzegłam,
że go zostawiłam.
– Znalazłem go przed namiotem, musiała go pani upuścić. Proszę zajrzeć do środka, czy
czegoś nie brakuje – dodał zgryźliwie. – Nie chciałbym być na dodatek oskarżony o kradzież.
Beth zaczerwieniła się.
– Nie wiem, co powiedzieć, strasznie mi przykro... Sytuacja stawała się okropna.
– Proszę się nie wysilać. – Mężczyzna wykrzywił z bólu wargi. – Niech pani sprawdzi,
czy nic nie zginęło, i do widzenia.
Postanowiła go przeprosić.
– Nie muszę niczego sprawdzać, wiem, że nic nie zginęło... – Spojrzała na niego
błagalnie. – Proszę mi pokazać rękę, dobrze? Bardzo boli?
Odsunął się i obrzucił ją gniewnym spojrzeniem.
– Serdecznie współczuję pani pacjentom – oświadczył sucho.
– A teraz, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, pożegnam się.
Przełknęła ślinę.
– Niech mi pan pozwoli opatrzyć sobie ramię – poprosiła.
– Mam w samochodzie apteczkę, zrobię panu opatrunek.
– Nie ma potrzeby.
– Skóra jest draśnięta, będzie duży siniak... Podeszła do niego, delikatnie oczyściła
stłuczone miejsce i posmarowała je maścią.
– Gonił mnie pan, żeby mi oddać portfel, a ja myślałam...
– powiedziała i zmieszana przerwała.
– Ze zwariowałem na pani punkcie – dokończył z goryczą i dodał: – Jest pani bardzo
pewna siebie. Zupełnie niesłusznie.
Zasłużyła sobie na jego złość, ale to ostatnie bardzo ją zabolało.
– Kość jest nienaruszona – oznajmiła spokojnie. – Powinno szybko się zagoić, ale na
wszelki wypadek może pan wziąć na noc środki przeciwbólowe.
– Dam sobie radę. – Mężczyzna obrzucił wzrokiem jej dzieło. – Trzeba przyznać, że
potrafi pani opatrywać rany.
W jego głosie dosłyszała sarkazm.
– Jeszcze raz bardzo przepraszam – powtórzyła cicho. Skrzywił usta w wymuszonym
uśmiechu; w jego niebieskich oczach dostrzegła chłodny błysk.
~ Do widzenia – powiedział. – I to dosłownie, bo na pewno wkrótce znowu się spotkamy.
Odszedł, a ona przez chwilę stała, zastanawiając się nad sensem jego słów. Dlaczego
powiedział, że znowu się spotkają? Zabrzmiało to jakoś dziwnie. Ni to groźba, ni to
obietnica...
Nie wiedziała, co o tym sądzić, i nie miała pojęcia, czy chce go znowu zobaczyć.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Wytrzymasz z nią jeszcze dwie godziny? Beth weszła za matką do kuchni.
– Oczywiście – z uśmiechem oświadczyła Annę i pomogła wnuczce zdjąć kurtkę. –
Upieczemy sobie ciasteczka, a ty o nic się nie martw. Skup się na tej rozmowie, żebyś jak
najlepiej wypadła.
Beth jęknęła.
– Nawet mi nie przypominaj. Marzę tylko, żeby już było po wszystkim.
Do kuchni wszedł ojciec i postawił na stole koszyk ze świeżymi warzywami.
– Twój wielki dzień, maleńka, trzymaj się. Beth rozejrzała się nerwowo.
– Chciałabym już to mieć za sobą, bez względu na rezultat. Wolałabym wiedzieć, czego
się trzymać. – Spojrzała na zegarek. – Muszę iść. Trzymajcie za mnie kciuki.
Paul opadł na krzesło.
– Szampan będzie czekał w lodówce – powiedział zmęczonym głosem.
Beth z niepokojem spojrzała na jego pobladłą twarz.
– Wszystko w porządku, tatusiu?
– Tak, tylko trudno mi się oddycha. Wszystko przez te marchewki. Kopanie w ogródku
trochę mnie zmęczyło.
Beth zmarszczyła brwi.
– Wiem, że doktor Benson już nie przyjmuje, ale chyba powinieneś znaleźć sobie nowego
lekarza i zapisać się na wizytę. Dawno nie miałeś robionych badań.
Paul wzruszył ramionami.
– Po co zawracać głowę lekarzom? Całkiem dobrze się czuję.
– Oni po to właśnie są, tato, a ty nie wyglądasz najlepiej. _ Ojciec spojrzał na nią,
próbując się uśmiechnąć.
– Znasz mnie. Nigdy nie lubiłem brać lekarstw i nie znoszę szpitali. Po prostu starzeję się,
a kiedy człowiek się starzeje, zawsze go coś boli.
Matka spojrzała na nią spod oka.
– Tracisz tylko czas. Jest uparty jak osioł.
– Nie jesteś wcale stary. – Beth nie zamierzała ustępować. – Powinieneś zacząć się
leczyć. Skontaktuj się ze swoim lekarzem i poproś o skierowanie do specjalisty.
– Pomyślę o tym, a ty już lepiej idź. Nie wypada się spóźniać na tak ważną rozmowę.
Wiedziała, że łatwo go nie przekona. Zresztą nie miała teraz czasu. W szpitalu nie będą
na nią czekać wiecznie.
– W takim razie życzcie mi szczęścia – poprosiła.
– Byliby idiotami, gdyby cię nie przyjęli – zgodnym chórem oświadczyli rodzice.
Wiele by dała, by mieć ich pewność. Bardzo chciała dostać tę pracę, a wstępna rozmowa
z doktorem Reynoldsem wydawała się obiecująca. Dzisiaj sprawy miały się ostatecznie
rozstrzygnąć.
Ręce lekko jej drżały, gdy jechała ku swemu przeznaczeniu. Od tego, czy zostanie
zaangażowana, wiele zależy. Właśnie dlatego tak bardzo się denerwowała. To wszystko było
zbyt piękne, żeby mogło się udać. Zbyt dobrze się zapowiadało: miła atmosfera w
przychodni, dobry, mądry szef, dom niedaleko szpitala, odpowiednie godziny pracy... Coś
musi być nie tak, coś na pewno zakłóci tę idyllę.
Przejechała przez miasteczko i zatrzymała się przed szpitalem. Otoczony klombami i
kwietnikami jednopiętrowy budynek o wielkich oknach wydał jej się tak samo malowniczy
jak wtedy, kiedy go ujrzała po raz pierwszy.
Zgasiła silnik, wysiadła z głębokim westchnieniem i skierowała się w stronę oszklonych
drzwi wiodących do rejestracji, gdzie powitała ją szczupła brunetka.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? Przychodnia dzisiaj jest nieczynna, ale mogę panią
zapisać na wizytę.
Beth wyprowadziła ją z błędu.
– Nie ma potrzeby. Jestem lekarzem. Nazywam się Beth Jardine i jestem umówiona z
doktorem Reynoldsem.
Brunetka uśmiechnęła się szeroko.
– Witamy, pani doktor! Przepraszam, że nie poznałam, ale kiedy była pani u nas po raz
pierwszy, miałam dzień wolny. Nazywam się Debbie Watson i jestem kierownikiem
administracyjnym. Bardzo miło mi panią poznać.
– Przyjechałam trochę za wcześnie – wyjaśniła jej Beth. – Nie wiedziałam, jakie będą
warunki na drodze, a nie chciałam się spóźnić.
Debbie wzniosła oczy do nieba.
– W dzień targowy bywają straszne korki, ale to na szczęście zdarza się tylko raz w
tygodniu. Zaraz zawiadomię doktora Reynoldsa, że pani już jest.
– Mogę poczekać. – Debbie zerknęła na leżący w rejestracji spis pacjentów. – Pięć minut
temu przyjął ostatniego chorego, a ja i tak muszę do niego zajrzeć, żeby mi podpisał kilka
listów. – Wskazała jej poczekalnię. – Proszę tu na chwilę usiąść, a ja zaraz sprowadzę
doktora.
Beth weszła do jasnego przestronnego pomieszczenia i rozejrzała się. Wygodne fotele,
stolik z ilustrowanymi pismami. .. Machinalnie sięgnęła po jedno z nich, ale ze
zdenerwowania litery skakały jej przed oczami.
Dwie minuty później drzwi się otworzyły i stanął w nich Doug Reynolds.
– Witam, serdecznie witam. – Podszedł i gorąco uścisnął jej rękę.
Był szczupły i wysoki; w jego ciemnych włosach pobłyskiwały srebrne pasma. Miał
sześćdziesiąt kilka lat i był całkiem przystojnym mężczyzną. Emanowało z niego opanowanie
i życzliwy stosunek do świata.
– Jak się czujesz? – zapytał serdecznie.
– Trochę jestem zdenerwowana – wyznała, a on poklepał ją po ręce.
– Wszystko będzie dobrze. Zaraz poznasz naszych współpracowników i okaże się, że nikt
tu nie gryzie. Naszą rejestratorkę już znasz, prawda?
Beth skinęła głową ze słabym uśmiechem.
– Tak. Dzień dobry, Maggie.
Maggie Pierce odpowiedziała jej uśmiechem.
– Cieszę się, że znowu się spotykamy. Zeszłym razem strasznie krótko pani u nas była,
może dzisiaj zajrzy pani do mnie po tej rozmowie?
To zależy od tego, w jakim będę nastroju, pomyślała Beth, ale głośno przyrzekła, że
później wpadnie.
– Może chcesz nieco się odświeżyć – zaproponował Doug i spojrzała na niego z
wdzięcznością.
– Bardzo chętnie, jeśli mamy jeszcze chwilę czasu – odparta. – Nie chciałabym się
spóźnić.
Uspokoił ją ruchem dłoni.
– Nie ma pośpiechu. Mój kolega, doktor Armstrong, kończy właśnie przyjmować
pacjenta. Zaraz się do nas przyłączy. Jeszcze go nie poznałaś?
Przecząco pokręciła głową.
– Nie miałam okazji. Podczas mojej pierwszej wizyty przebywał na jakiejś konferencji.
– Bardzo żałował, że cię nie widział, ale nic straconego. – Doug Reynolds był jak
najlepszej myśli. – Spokojnie się odśwież, a potem zapraszam do mnie na kawę.
Na uginających się nogach poszła w kierunku toalety i z westchnieniem ulgi zamknęła za
sobą drzwi. Powiesiła płaszcz i umyła ręce. Przez chwilę patrzyła na swoje odbicie w lustrze.
Doktor Reynolds zapewniał ją, że dzisiejsze spotkanie to zwykła formalność, ale nie czuła się
z tego powodu wcale spokojniejsza. Zbyt wiele zależy od przebiegu czekającej ją rozmowy.
Czy na pewno odpowiednio się ubrała? Obciągnęła krótką spódniczkę i wygładziła klapy
żakietu. Może trzeba było włożyć coś dłuższego? Trudno, teraz już przepadło. Przeczesała
gęste kasztanowe włosy, poprawiła makijaż i energicznym krokiem wyszła na korytarz.
W gabinecie czekał na nią uśmiechnięty Doug.
– Proszę, bardzo proszę. A jak ci się podoba nasze miasteczko? Mieszkasz niedaleko
szpitala, prawda?
Skinęła głową.
– Tak. Nie zdążyłam jeszcze dobrze się rozejrzeć, ale to bardzo malownicza okolica.
Zwłaszcza port. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego, że wystarczy rano stanąć w oknie,
żeby zobaczyć morze.
– To bardzo piękny widok... – Doug spojrzał gdzieś ponad jej plecami. – O, jesteś, Sam.
Pozwól, że cię przedstawię. Doktor Sam Armstrong, doktor Beth Jardine.
Zwróciła się ku drzwiom, wyciągając rękę i... omal nie zemdlała. Uśmiech zamarł jej na
twarzy, ręka zawisła w powietrzu. Spodziewała się, że zobaczy kogoś całkiem sobie
nieznanego. Tymczasem w mężczyźnie, który szedł ku niej, rozpoznała...
Nie, to niemożliwe, takie rzeczy się nie zdarzają!
– To pan? – jęknęła, czerwieniąc się.
– Poznajcie się – mówił dalej Doug. – Szkoda, że cię tu nie było za pierwszym razem, ale
szybko to nadrobimy.
– My się już znamy. – Sam przywitał się chłodno.
– Naprawdę? – Doug nie krył zdziwienia.
– Tak – wycedził Sam. – Kiedyś już na siebie wpadliśmy. Dosłownie.
Jego niebieskie spojrzenie było chłodne i nieprzyjazne. Beth poczuła dławienie w gardle.
Perspektywa pracy stała się nagle bardzo odległa; nigdy jej nie dostanie. Dręczące ją
przeczucie, że coś będzie nie tak, sprawdzało się oto na jej oczach. Właściwie może już sobie
pójść. Rozmowa kwalifikacyjna skończyła się, zanim się jeszcze rozpoczęła.
– Cóż za zbieg okoliczności. – Doug pochylił się nad leżącymi na biurku papierami.
– Rzeczywiście nadzwyczajny. – W oczach Sama błysnęło rozbawienie. Bawił się nią jak
kot myszką.
Beth oblizała spierzchnięte usta. Sytuacja jest bez wyjścia. I tak nie mogłaby z nim
pracować. Jak można pracować z kimś, kto ma o tobie negatywną opinię? Sam uważa ją
przecież za histeryczkę i mitomankę; nigdy nie będzie jej poważnie traktował.
– W takim razie zaczynamy. – Doug uniósł głowę znad papierów. – I pamiętaj, że masz tu
samych przyjaciół.
O tak, zwłaszcza jednego, pomyślała z głuchą rozpaczą. Dyrektor przyjrzał jej się
uważnie.
– Może jednak najpierw napijesz się kawy – zaproponował.
Miała ochotę, ale odmówiła. Jak mogła pić kawę, kiedy ten, ten... człowiek nie spuszczał
z niej oczu? Nie chciała dać mu satysfakcji, nie chciała, by widział, jak trzęsą jej się ręce i jak
potwornie przeżywa ten koszmarny zbieg okoliczności.
Doug wstał i poprowadził ją ku drzwiom.
– Przejdźmy do pokoju lekarskiego, tam będzie mniej oficjalnie.
Usadowił ją w wygodnym fotelu i przyjaźnie spojrzał znad okularów. Sam Amstrong
stanął przy oknie.
– Na początku chciałbym ci wyjaśnić, dlaczego zdecydowaliśmy się zaangażować
nowego lekarza – zaczął Doug tonem zwykłej pogawędki. – Pewnie cię to interesuje.
– Owszem – przytaknęła, nieco mniej spięta. – Zastanawiałam się nad tym.
– Myślę poważnie o przejściu na emeryturę – wyjaśnił. – Razem z żoną postanowiliśmy
odwiedzić rodzinę w Australii. Może nawet sami się tam osiedlimy, kto wie. Gdyby tak się
stało, Sam zostałby nowym dyrektorem, a ty zasiliłabyś nasze lekarskie kadry. Oczywiście
będziesz potrzebowała trochę czasu, żeby się przyzwyczaić do nowych warunków, poznać
pacjentów i tak dalej.
Beth ze zrozumieniem skinęła głową. , – Brzmi to bardzo rozsądnie.
– Nasze miasteczko to mała spokojna mieścina – odezwał się spod okna Sam Armstrong.
– Może się pani wydać zbyt nudna, mieszkają tu głównie starzy ludzie i jest bardzo mało
atrakcji. Dlaczego opuściła pani duże miasto i przeniosła się właśnie do Pengarrick?
Zmusiła się do spojrzenia na niego; wytrzymała nawet jego wzrok.
– Nie zależy mi na atrakcjach, a Pengarrick, z tego co wiem, jest piękną, spokojną
miejscowością, przyjazną ludziom i zwierzętom. Zresztą moi rodzice tu mieszkają. Chcę być
blisko nich.
– Rozumiem pani potrzeby. – Jego spojrzenie przeczyło słowom. – Na pierwszym
miejscu stawiam jednak dobro naszych pacjentów, a im jest potrzebny ktoś opanowany. –
Nieznacznie podkreślił ostatnie słowo. – Ktoś, kto nie kieruje się pozorami i szybko dociera
do istoty rzeczy. Czy pani zdaniem spełnia pani te warunki?
Najwyraźniej miał zamiar się mścić i teraz wprowadzał w czyn swoje postanowienie.
Przygryzła wargi.
– Dotąd zawsze tak sądziłam – odparła” spokojnie. – Ponadto nie boję się ciężkiej pracy,
jestem komunikatywna i zwykle mam dobry kontakt z pacjentami i współpracownikami.
Zbliżył się do biurka i spojrzał na złożone przez nią dokumenty.
– Widzę, że przez ostatnie dwa lata pracowała pani na pół etatu. To dość wyjątkowa
sytuacja. Teraz, jak rozumiem, zamierza pani się zatrudnić w pełnym wymiarze godzin.
Beth przez chwilę milczała. Poczuła na sobie spojrzenie Douga i podniosła głowę.
– Moja córka, Sophie... – zaczęła cichym głosem – dwa lata temu miała wypadek. Przez
pewien czas leżała w szpitalu, dlatego nie mogłam pracować na pełnym etacie. Chciałam być
przy niej. Potem, kiedy już wróciła do domu, też mnie potrzebowała.
Sam zmarszczył brwi.
– Nie wiedziałem, że jest pani zamężna.
– Nie pytał pan o to, a ja nie sądziłam, że to ma jakieś znaczenie.
Doug przyszedł jej w sukurs.
– To bez znaczenia – odezwał się serdecznym głosem.
– Pewne informacje pozwalają nam po prostu stworzyć sobie kompletny obraz całości,
dlatego pytamy. Chcemy dobrze poznać osobę, którą zamierzamy zaangażować, dla dobra jej
i wspólnej pracy.
Beth spróbowała się uśmiechnąć.
– Doskonale rozumiem. Do podania o pracę dołączyłam opinię, doktor Armstrong może
się z nią zapoznać i przeczytać, że nikt nigdy nie miał zastrzeżeń do sposobu, w jaki
wykonywałam swoje obowiązki zawodowe. Powtarzam, nie boję się ciężkiej pracy.
Spojrzenie jej „wroga” złagodniało.
– Nie mam wątpliwości, że tak właśnie jest – powiedział – w przeciwnym razie nie
byłoby pani tutaj. – Znowu zerknął w papiery. – Córka pani zapewne już całkowicie
wydobrzała.
To jest dla nas o tyle ważne, że nieraz może zaistnieć potrzeba wzięcia jakiegoś
zastępstwa lub dodatkowych godzin... Czy to będzie możliwe? Skinęła głową.
– Sophie długo chorowała, ale teraz już wszystko dobrze. Wróciła do normalnego życia, a
ja razem z nią.
Sam czekał na coś więcej, ale milczała. Napłynęła fala złych wspomnień i musiała ją
odegnać. Spuściła głowę, splotła i rozplotła ręce.
– Nic nie zakłóci mi pracy – dodała po chwili.
Doug zmienił temat i spojrzała na niego z wdzięcznością.
– Przeprowadziłaś się do Pengarrick dość niedawno, prawda? – zapytał przyjaźnie.
– Tak. Chciałam być bliżej rodziców. Mój ojciec miał ostatnio problemy ze zdrowiem i
matka potrzebuje wsparcia. Będą też mogli częściej widywać wnuczkę.
Spojrzenie Sama prześliznęło się po jej smukłej sylwetce i Beth mocno się zarumieniła.
– Bardzo młodo pani wygląda – wycedził. – Zupełnie jak studentka.
– Nic na to nie poradzę. Mam dwadzieścia dziewięć lat i bardzo poważnie traktuję swoje
zobowiązania.
Jego spojrzenie znowu stało się lodowate.
– Mam nadzieję. Niepotrzebni nam ludzie nierzetelni.
Zaczynała już mieć tego dość. Zachowywał się okropnie. Fakt, że poznali się, delikatnie
mówiąc, w dość niesprzyjających okolicznościach, niczego nie usprawiedliwiał.
Na szczęście Doug uznał rozmowę za skończoną.
– Myślę, że to nam wystarczy – oświadczył, wstając. – Teraz zajmie się tobą Maggie, a
my z Samem sobie chwilę porozmawiamy. Wkrótce poznasz naszą decyzję.
Beth opuściła pokój, nie mając wątpliwości, że już ją zna. Teraz musi się tylko opanować
i nie okazać rozczarowania. Tak bardzo pragnęła dostać tę pracę, tak bardzo potrzebowała jej
dla siebie i Sophie... Los jednak postanowił inaczej.
Spędziła kilka minut z Maggie, a potem zasiadła pod drzwiami pokoju lekarskiego.
Wkrótce otworzyły się i stanął w nich Sam.
– Możemy prosić?
Uniosła na niego oczy, próbując z jego twarzy wyczytać, co ją czeka, ale niczego się nie
dowiedziała.
Doug Reynolds powitał ją szerokim uśmiechem.
– Z prawdziwą przyjemnością zawiadamiam cię, kochanie, że zostałaś przyjęta.
Przemawia za tobą zarówno doskonała opinia, jak i fakt, że mieszkasz blisko szpitala. Mam
nadzieję, że nie zmieniłaś zdania i w dalszym ciągu chcesz z nami pracować.
Parsknęła nerwowym śmiechem.
– Jak najbardziej... Jestem bardzo szczęśliwa.
Znowu poczuła na sobie wzrok Sama, ale tym razem nic jej to nie obeszło.
– Będziesz się tutaj dobrze czuła – ciągnął Doug. – Stanowimy zgrany zespół i jesteśmy
bardzo zżyci. Musisz jeszcze tylko poznać Johna, który teraz wziął parę dni urlopu. Jestem
pewien, że wszystko się ułoży i będzie ci się z nami doskonale pracowało.
Z uśmiechem poskładał papiery i włożył je do teczki. Beth, nie mogąc się powstrzymać,
zerknęła w stronę Sama. Jego kamienna twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Bez słowa
komentarza sięgną! po marynarkę wiszącą na oparciu krzesła.
Szybko odwróciła od niego wzrok.
– Jak sądzisz, kiedy będziesz mogła zacząć? – dobiegł ją głos Douga. – Dla nas im
szybciej, tym lepiej.
Zwróciła się ku niemu.
– W przyszłym tygodniu – odparła. – Świetnie się składa, bo Sophie pójdzie do nowej
szkoły i będę wolna. Odpowiada wam to?
– Jak najbardziej. – Doug sięgnął po notatnik i komórkę. – A co z twoim mężem? –
rzucił. – Kim jest z zawodu? Znalazł już sobie tutaj jakąś pracę?
– Mój mąż zmarł dwa lata temu. – Kątem oka dostrzegła, że Sam, stojący przy oknie,
drgnął.
Doug zaczął się sumitować.
– Strasznie mi przykro. Musi ci być bardzo ciężko, masz przecież małe dziecko.
Uśmiechnęła się smętnie.
– Jakoś sobie radzimy. Na szczęsne moi rodzice bardzo nam pomagają i zajmują się
Sophie podczas ferii. W sąsiedztwie mamy też dziewczynkę w tym samym wieku i kiedy oni
nie mogą zająć się Sophie, zostawiam ją z koleżanką i jej matką.
Doug spojrzał na zegarek.
– Przepraszam, ale na mnie już czas. Mam pacjenta, starszego pana, którego dzisiaj
przyjmujemy do szpitala. Muszę z nim porozmawiać, bo jest bardzo zaniepokojony swoim
stanem. – Ruszył ku drzwiom. – Jeszcze raz gratulacje, kochanie, i do zobaczenia w
przyszłym tygodniu.
Drzwi zamknęły się i Beth napotkała chłodne spojrzenie Sama.
– Wiedziałeś, że spotkamy się, prawda? – spytała oskarżycielskim tonem, z rozpędu
przechodząc z nim na ty.
Zrobił kwaśną minę.
– Nietrudno było to przewidzieć. Tutaj jest tylko jedna przychodnia i jeden szpital, i...
tylko jeden wolny etat.
Szare oczy Beth zwęziły się.
– To po co ta komedia? Chciałeś się zemścić?
– Nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Nie udawaj. Powiedziałeś, że współczujesz moim pacjentom...
Sam wzruszył ramionami.
– Zrobiłem to bez zastanowienia, pod wpływem bólu – rzucił od niechcenia.
– Wiem – wykrztusiła, z trudem łapiąc oddech – że nie chcesz, żebym tu pracowała.
Trzeba było jasno to powiedzieć. Współpraca na siłę nie wróży nic dobrego.
Sam odwrócił spojrzenie.
– Myśl sobie, co chcesz. Chodzi mi tylko o Douga. Za pół roku odchodzi na emeryturę i
próbuje tak wszystko urządzić, żeby się to odbyło z jak najmniejszą szkodą dla pacjentów.
Beth zamyśliła się.
– Dlaczego podjął taką decyzję? Nie jest przecież stary...
– Ma sześćdziesiąt dwa lata i mógłby jeszcze długo pracować – wyjaśnił Sam – ale jego
żona, Rosemary, cierpi na stwardnienie rozsiane. Teraz ma okres remisji, ale oboje wiedzą, że
to nie potrwa długo, i chcą wykorzystać ten czas na podróże i pobyć trochę razem.
Skinęła głową.
– Rozumiem.
Spojrzał na nią surowo.
– Mam nadzieję, że rozumiesz również, jak bardzo jest dla niego ważne, jak bardzo jest
ważne dla nas obu – podkreślił – żeby pracował z nami ktoś odpowiedzialny i niezawodny,
ktoś na stałe i w pełni dyspozycyjny.
– Już mówiłam, że przyjmuję wasze warunki... Sam nieco się rozchmurzył.
– Masz doskonałą opinię – odezwał się z namysłem. – Może po prostu wtedy miałaś zły
dzień.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu.
– Oboje jesteśmy dorośli – ciągnął – i na pewno znajdziemy jakiś modus vivendi. Chyba
że tobie to nie odpowiada.
– Nie, ja tylko...
Przerwało jej pukanie do drzwi i ukazała się głowa Maggie Pierce.
– Sam, jesteś potrzebny. Był wypadek. Starsza pani Burrows wpadła pod rower na ulicy.
Sam złapał torbę i ruszył do wyjścia.
– Już idę, a ty zawiadom Douga. Alice Burrows ma ponad osiemdziesiąt lat.
Maggie nieco się stropiła, – Właśnie wyszedł. Jakieś pięć minut temu.
– Cholera jasna! – zaklął Sam.
Beth obrzuciła go szybkim spojrzeniem.
– Może ja się przydam? Oficjalnie nie zaczęłam jeszcze pracować, ale kiedyś trzeba
zacząć.
W oczach Sama dostrzegła wahanie i przez chwilę myślała, że się nie zgodzi.
– W tym wieku trzeba się zawsze liczyć z możliwością złamań – dodała. – Im szybciej
zostanie zbadana, tym lepiej.
Sam skinął głową.
– Masz rację, idziemy. Dziękuję, że chcesz mi pomóc.
Poprosił Maggie o dostarczenie karty pani Burrows i razem z Beth szybkim krokiem
skierował się ku wyjściu z przychodni.
Padał deszcz. Poszkodowana leżała na mokrym chodniku, otoczona wianuszkiem gapiów.
Obok przewróconego roweru siedział na ziemi chłopiec z zakrwawioną twarzą, ukrytą w
dłoniach.
Beth podeszła do starszej pani, Sam zajął się rowerzystą.
– Dzień dobry, jestem doktor Jardine. Bardzo panią boli? Kobieta przyłożyła rękę do
piersi i z trudem wciągnęła powietrze.
– Tak, boli mnie ramię – wyszeptała. – Przewróciłam się, nie zauważyłam tego roweru.
To moja wina. Ten chłopiec... bardzo jest ranny? To przeze mnie, weszłam mu prosto pod
koła.
Beth uśmiechnęła się do niej.
– Nic mu nie będzie – pocieszyła staruszkę. – Kilka zadrapań, jakiś siniak. Doktor
Armstrong go opatruje. Pomogę pani usiąść i obejrzę ramię. Czy boli panią coś jeszcze?
Pani Burrows przez chwilę się namyślała, a potem zaprzeczyła.
– Tylko ręka. Upadłam na nią, kiedy się przewracałam. To stało się tak szybko, strasznie
mi głupio... – Wzrokiem wskazała gapiów. – Tak się wszyscy na mnie patrzą.
Beth uklękła obok kobiety i delikatnie obmacała stłuczone przedramię.
– Na szczęście – oznajmiła, uważnie je zbadawszy – nic nie zostało złamane. Ma pani
chyba tylko nadwerężony nadgarstek. Może pani wstać? Pomogę pani dojść do ambulatorium.
– Spróbuję...
Beth przeniosła wzrok na Sama badającego rowerzystę.
– A co u ciebie? – zapytała cichym głodem.
– Nic poważnego. Trochę się potłukł. Mogło być znacznie gorzej. To tylko tak groźnie
wygląda, z łuku brwiowego zawsze jest dużo krwi. A jak się miewa twoja pacjentka?
– Skręcony nadgarstek. Chyba nic więcej, dokładnie zbadałam. Teraz musimy jak
najszybciej uciec z tego deszczu.
Skinął głową.
– Potem Debbie weźmie pacjentkę na prześwietlenie. Beth pomogła starszej pani wstać i
podtrzymała ją.
– Niech się pani na mnie oprze – poprosiła. – Będziemy szły bardzo powoli. O tak,
dobrze, proszę się nie bać.
Zaprowadziła ją do recepcji; Maggie wskazała im drzwi do gabinetu zabiegowego.
Beth wygodnie usadowiła pacjentkę i powtórnie ją zbadała. W pewnej chwili pani
Burrows jęknęła.
– Przepraszam, że sprawiłam pani ból – rzekła łagodnie Beth – ale ma pani również
stłuczone kolano. Będzie spory siniak. Trzeba je przemyć. Teraz założę pani prowizoryczny
opatrunek i zrobimy prześwietlenie.
W oczach starszej pani pojawiły się łzy.
– To naprawdę konieczne?
– Tak. Jestem prawie pewna, że chodzi tylko o uraz nadgarstka, ale musimy sprawdzić,
czy nie ma jakichś innych drobnych złamań. – Oczyściła stłuczone miejsce za pomocą
tamponika gazy. – Teraz wygląda lepiej, prawda?
Starsza pani spojrzała na nią z wdzięcznością.
– Jest pani taka dobra i miła... – szepnęła. – A co z tym chłopcem? Mam nadzieję, że nic
mu się nie stało. To wszystko moja wina, weszłam mu prosto pod koła.
W jej oczach znowu ukazały się łzy. Beth ujęła jej dłonie.
– Proszę się teraz o nic nie martwić. Rozmawiałam z doktorem Armstrongiem i
dowiedziałam się, że chłopcu nic nie grozi. – Spojrzała na zegarek. – Zna pani Debbie,
prawda? Zaraz zawiezie panią do rentgena, a ja już się pożegnam.
– Tak mi przykro, że sprawiam wam tyle kłopotu – jęknęła na odchodnym pani Burrows.
Beth wyszła na korytarz i udała się do gabinetu, gdzie Sam przyjmował Daniela, młodego
rowerzystę. Zapukała i weszła do środka.
– Jak twoja pacjentka? – zapytał na wstępie.
– W drodze na rentgen – odparła, a widząc przestrach na twarzy chłopaka, dodała: – Nic
jej nie jest, to tylko rutynowe prześwietlenie.
– To stało się tak szybko... Wcale jej nie zauważyłem... – szepnął chłopiec. – Naprawdę
nic jej nie będzie? Nie mogłem jej wyminąć, pojawiła się tak nagle.
– Wiem – uspokoiła go Beth. – Pani Burrows wszystko mi opowiedziała. To nie twoja
wina.
Sam założył chłopcu opatrunek na zszyty łuk brwiowy.
Już skończyłem – powiedział. – No, młody człowieku, tym razem ci się udało.
Daniel ześliznął się z kozetki, delikatnie dotknął opatrunku i skrzywił się.
– Weźmiesz paracetamol i przestanie cię boleć – poradził mu Sam. – I pamiętaj, nie graj
w piłkę przez kilka dni. Nie wolno tego zapaskudzić. Gdyby coś się działo, pokaż się.
Wzrokiem odprowadził go do drzwi.
– Dwóch klientów załatwiliśmy – oświadczył z westchnieniem ulgi, kiedy drzwi za
chłopcem się zamknęły.
– Pani Burrows miała szczęście – dodała Beth. – W jej wieku na ogół łamie się kość
szyjki udowej.
– Alice to twarda sztuka. – Sam zaczął myć ręce. – Mieszka sama i świetnie daje sobie
radę.
– Nie ma rodziny? – zdziwiła się Beth.
– Ma dwie córki, trzech synów i jakaś nieprawdopodobną liczbę wnucząt – odparł Sam. –
Wszyscy mieszkają w okolicy.
– Nie zajmują się nią? – zdziwiła się Beth.
– Bardzo by chcieli, ale kiedy mąż Alice umarł jakieś pięć lat temu i zamierzali ją zabrać
do siebie, stanowczo odmówiła. Została w domu, który razem z Donaldem kupili zaraz po
ślubie, ponad pięćdziesiąt lat temu. Zaglądam tam do niej od czasu do czasu, a ona odwiedza
rodzinę, kiedy ma na to ochotę.
Beth uśmiechnęła się lekko.
– Sądzę, że to świetnie rozwiązanie.
– Ja też tak myślę. – Sam sięgnął po marynarkę i zarzucił ją na ramiona. – Bardzo ci
dziękuję.
– Za co?
– Za pomoc.
Otworzył drzwi i przepuścił ją.
– Nie ma za co. Doskonale dałbyś sobie radę sam – powiedziała Beth.
– Jasne, ale trwałoby to o wiele dłużej i pacjenci byliby zestresowani. Jeszcze raz ci
dziękuję.
Zabrzmiało to zupełnie szczerze i sprawiło jej przyjemność.
– Na szczęście byłam w pobliżu – rzuciła od niechcenia. – Mam nadzieję, że nie bardzo
zaszkodziłam mojej pierwszej pacjentce...
Jego niebieskie oczy rozbłysły.
– Nigdy mi tego nie zapomnisz.
– Chyba nieprędko.
Doszli do frontowych drzwi, za którymi szumiał deszcz.
– Rozpadało się. – Beth włożyła kurtkę. – Lato definitywnie się skończyło.
Ruszyli razem w stronę parkingu. W pewnej chwili Beth pośliznęła się na mokrych
liściach i Sam ujął ją pod ramię. Chciała się odsunąć, ale ją przytrzymał.
– Tak będzie bezpieczniej – oświadczył. – Dość mieliśmy wypadków jak na jeden dzień.
Delikatnie, ale stanowczo, wyswobodziła się z jego uścisku.
– Wolę iść sama – szepnęła. – Jakoś sobie poradzę. Spojrzał na nią z góry, z lekką
drwiną.
– Innymi słowy, ręce przy sobie, co? A swoją drogą, czy pani doktor jest tak uczulona na
mężczyzn w ogóle, czy tylko na mnie?
Objął ją wzrokiem i poczuła, jak wraz z jego spojrzeniem oblewają fala gorąca. Praca z
tym mężczyzną zapowiada się bardzo niebezpiecznie.
– A może ktoś jest w twoim życiu? – zapytał cicho. Otrząsnęła się.
– Nie mam nic przeciwko tobie – odparła, siląc się na spokój – ale zamierzam tu
pracować, i to najlepiej jak umiem. Nic innego mnie nie interesuje. Moje prywatne życie to
moja sprawa i nikomu nie pozwolę się do niego wtrącać. Mogę tylko zapewnić, że w żaden
sposób nie wpłynie na moją pracę.
– Miło to słyszeć – powiedział Sam obojętnie. – Dzisiejszy dzień to była tylko mała
próba, staniesz tutaj przed znacznie poważniejszymi zadaniami i liczę, że im sprostasz.
Przynajmniej mam taką nadzieję.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Ale ja nie chcę iść do szkoły!
– Co ty mówisz, córeczko, przecież tak się cieszyłaś!
– A teraz nie chcę!
Beth spojrzała na zbuntowaną twarzyczkę dziewczynki ze ściśniętym sercem. Nie rób mi
tego, kochanie, pomyślała i ukradkiem zerknęła na zegarek. Tylko tego brakowało, by się
spóźniła do pracy już pierwszego dnia. Na domiar złego zaczęło padać. Uklękła i ujęła
córeczkę za ramiona.
– Przecież o tym rozmawiałyśmy, będziesz tam miała mnóstwo nowych koleżanek i
kolegów.
Sophie wydęła małe usteczka.
– Nie chcę koleżanek. Chcę zostać z tobą w domu. Beth odsunęła jej z czoła kosmyk
włosów.
– Ja też bym chciała, ale wszystkie dzieci muszą chodzić do szkoły.
– Dlaczego?
– Tam się nauczysz czytać i pisać, i Uczyć...
– Dlaczego?
Nieszczęsna matka wzięła głęboki oddech. Wskazówka zegara przesunęła się
niebezpiecznie i sytuacja robiła się podbramkowa.
– Twoja nowa koleżanka, Luiza, ta, co mieszka obok dziadków, też dziś idzie po raz
pierwszy do szkoły. Fajnie będzie ją spotkać, prawda?
– Ona ma huśtawkę w ogródku.
– Wiem. I powiedziała, że zaraz po szkole możesz do niej przyjść się pohuśtać.
Pocałowała małą w nosek.
– Co ty na to?
Mała buzia nieco się rozchmurzyła.
– Przyjdziesz po mnie do babci?
– Oczywiście. Przyjadę po ciebie w porze podwieczorku i opowiesz mi, jak było w
szkole. I zrób babci jakiś ładny rysunek, na pewno bardzo się ucieszy.
Udało jej się odstawić dziewczynkę do szkoły i oddać w ręce wychowawczyni dopiero w
pół godziny później. Skierowała się w stronę szpitala pełna wyrzutów sumienia i skruchy.
Praca w przychodni rozpoczęła się dziesięć minut temu... Doktor Armstrong nie wybaczy
jej spóźnienia.
I to od razu, pierwszego dnia. Zupełnie jakby zły los sprzysiągł się przeciwko niej.
Wpadła do rejestracji, zdyszana i zaczerwieniona.
– Przepraszam za spóźnienie. Trochę czasu mi zajęło przekonanie Sophie, że powinna iść
do szkoły.
Maggie mrugnęła okiem.
– Nie miała na to ochoty, co?
– Delikatnie powiedziane.
Rejestratorka spojrzała na nią ze współczuciem.
– Wiem coś o tym, to samo miałam z moim najmłodszym.
– Ze to się musiało stać akurat pierwszego dnia... – Beth z trudem się uspokajała.
Maggie próbowała ją pocieszyć.
– Nie przejmuj się, to się może zdarzyć każdemu. Lekarze od czasu do czasu się
spóźniają, zwłaszcza kiedy mają jakieś pilne wezwanie przed pracą.
Sam chyba nie będzie taki wyrozumiały.
– Lepiej już zacznę. Doktor Armstrong pewnie dawno już przyszedł.
Jej rozmówczyni wzruszyła ramionami.
– On zawsze przychodzi wcześniej. Mówi, że najlepszy czas na papierkową robotę to te
pół godziny przed przyjściem pacjentów. A propos, to są twoje papiery. Jak widzisz, trochę
tego jest.
– Dzięki.
– Gdybyś miała jakiś problem, zadzwoń do mnie. Jeśli nie będę ci mogła pomóc,
zwrócimy się do Etebbie – dodała jeszcze Maggie.
– Dziękuję, jesteś kochana.
Zadzwonił telefon i Maggie podniosła słuchawkę.
– Kiedy będziesz gotowa, daj znać – powiedziała jeszcze do Beth, zasłaniając ręką
słuchawkę. – Wtedy ci poślę pierwszego pacjenta. Gdy skończysz przyjmować, idź na kawę
do pokoju lekarskiego. John już wrócił. Chyba jeszcze sienie znacie.
Beth pokręciła głową.
– Nie było okazji.
– Przyjdzie trochę później, teraz ma wizyty domowe.
– Doskonale, chciałabym go poznać.
Machnęła ręką na pożegnanie i ruszyła korytarzem, przeglądając karty pacjentów. O mało
co nie wpadła na Sama.
– Przepraszam!
W jego wzroku dostrzegła wyrzut i dezaprobatę.
– Jednak się zdecydowałaś nas odwiedzić – wycedził. – A już myślałem, że
zrezygnowałaś.
Próbowała się tłumaczyć.
– Bardzo mi przykro, ale Sophie zrobiła mi przed wyjściem scenę. W ostatniej chwili
zaczęła histeryzować, że nie chce iść do szkoły.
– Miałem wrażenie, że panujesz nad swoim rodzinnym życiem.
Zdenerwowanie spowodowało, że zaczęła się plątać.
– Panuję, ale... Zwykle jest inaczej, mama ma taką panią, która mieszka obok, i ona
bardzo chętnie zajmuje się dziećmi, kiedy mama nie może. Ona ma córkę w tym samym
wieku co Sophie i bardzo grzecznie się bawią. Kiedy będę miała nocny dyżur, rodzice zajmą
się dzieckiem.
Odetchnęła i opanowała się.
– Robię, co mogę – powiedziała spokojniejszym już głosem. – Jak rozumiem, w twoim
życiu panuje niczym niezmącony ład i porządek. Trudno, ale ja mam dziecko, a dziecka nie
można zamknąć w klatce i mieć spokój. – Zerknęła na swoje mokre buty. – Wiem, że nie
prezentuję się najlepiej, ale trudno. Jakoś tak to wypadło.
Przeczesał ręką włosy i zlustrował ją wzrokiem.
– Wyglądasz całkiem nieźle – oświadczył – a ja przepraszam za swoje zachowanie. Nie
mam prawa tak na ciebie napadać. To wszystko dlatego, że jestem zdenerwowany, bo
dostałem właśnie wyniki badań jednego z naszych pacjentów. Stanowczo odmówił pójścia do
szpitala, leczył się ambulatoryjnie, bagatelizował objawy, a teraz wygląda na to, że jest już za
późno.
Beth spuściła głowę.
– Rozumiem i wcale ci się nie dziwię. Mogę tylko obiecać, że więcej się nie spóźnię.
– Wspominałaś, że wynajęłaś jakiś dom w okolicy.
– Tak, mały domek niedaleko portu. Właściwie to rodzice mi go znaleźli. Jest śliczny,
wymarzone miejsce dla mnie i Sophie. Ogródek jest niewielki, ale mamy bardzo blisko do
plaży. Moja córka uwielbia morze.
– Mieszkacie same? Tylko we dwie?
Nie odpowiedziała i natychmiast się zmitygował.
– Przepraszam, nie chciałem, przecież mówiłaś, że twój mąż zmarł dwa lata temu. Musi ci
być ciężko, ale czas leczy wszystkie rany.
Uniosła na niego oczy.
– Tak mówią. Odpowiem na twoje pytanie, tak, mieszkamy same i nie zamierzam tego
zmieniać. Dzięki Bogu mam Sophie i pracę. Nic więcej mi nie trzeba.
Zwłaszcza nowego związku. Wiedziała z doświadczenia, że mężczyzna oznacza kłopoty.
– Chyba niezbyt długo byłaś zamężna? – pytał dalej Sam.
– Cztery lata. Sophie miała trzy, kiedy... – Urwała.
– Przepraszam. – W jego głosie zabrzmiało współczucie. – Czy twój mąż długo
chorował?
– Nie. Tim nigdy nie chorował, był okazem zdrowia – odparła z wysiłkiem. – To stało się
zupełnie nagle, dlatego szok był tak silny, ale jakoś dałam sobie radę.
– Miał rodzeństwo?
– Nie, był jedynakiem. Jego rodzice mieszkają w Australii. – Obrzuciła go pytającym
wzrokiem. – A ty jesteś żonaty?
Po jego twarzy przemknął cień uśmiechu.
– Nie, kiedyś byłem zaręczony, ale się rozpadło. Tak to nieraz bywa.
Odsunął się, by zrobić przejście kobiecie z wózkiem, a Beth pomyślała, że chętnie by
poznała powody tamtego zerwania. Może ma przed sobą zaprzysięgłego kawalera, nade
wszystko ceniącego sobie wolność?
Sam spojrzał na zegarek i spoważniał.
– Lepiej weźmy się do pracy, zanim pacjenci zaczną się buntować. Jeśli będziesz czegoś
potrzebowała, nie krępuj się, tylko pytaj.
– Dobrze.
Odszedł, a ona udała się do swojego gabinetu. Zdjęła żakiet i głęboko odetchnęła.
Pierwszą pacjentką okazała się młoda szczupła kobieta.
– Mam problemy z oddawaniem moczu – wyznała zmieszana. – Często odczuwam parcie,
a kiedy idę do toalety, nic nie mogę zrobić. To bardzo krępujące tak stale musieć wychodzić,
kiedy się jest w biurze.
Beth uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
– Wyobrażam sobie. – Spojrzała na ekran komputera. – Miała już pani kiedyś podobne
problemy?
– Tak – przytaknęła pacjentka. – To było dawno... ponad rok temu.
– Radziła się pani wtedy doktora Reynoldsa?
– Tak.
– Czy przyniosła pani próbkę moczu? Brenda wyjęła małą buteleczkę.
– Doskonale, zaraz się temu przyjrzę. Proszę mi powiedzieć – kontynuowała Beth,
odchodząc na bok – jak się pani czuje ogólnie.
– Niezbyt dobrze, pobolewa mnie brzuch i chyba mam podwyższoną temperaturę.
Beth umyta ręce nad małą umywalką i wróciła do biurka.
– W moczu są ślady krwi – oświadczyła. – Brała pani ostatnio aspirynę?
– Nie – zaprzeczyła pacjentka. – Zwykle biorę paracetamol, jeśli mnie coś boli.
– A gdzie panią boli?
– O, tutaj. – Młoda kobieta powiodła ręką po szczupłym brzuchu.
– A plecy? – chciała wiedzieć Beth.
– Też – przytaknęła Brenda. – To pewnie dlatego, że całe dni siedzę przy biurku.
Lekarka skinęła głową.
– Tak, to może być powód, ale obawiam się, że oprócz tego ma pani piasek w nerkach.
Gdyby objawy się powtórzyły, proszę pić dużo płynu, to rozrzedzi mocz i zmniejszy bóle.
Przepiszę również antybiotyk.
– A środki przeciwbólowe?
– W dalszym ciągu paracetamol i ciepła butelka, żeby ogrzać plecy, to bardzo pomaga.
Jeśli w ciągu kilku dni się nie poprawi, proszę do mnie przyjść.
Brenda po raz pierwszy się uśmiechnęła.
– Bardzo dziękuję, pani doktor.
Wyszła, a lekarka nacisnęła przycisk, żeby wezwać kolejnego pacjenta.
Mężczyzna miał około sześćdziesięciu lat, nadwagę i fatalny humor.
– Co panu dolega?
Pan Daniels skrzywił się boleśnie.
– Szumi mi w uszach i bardzo źle słyszę. Chyba zwariuję! To strasznie przeszkadza mi w
pracy, a nie chcę jej stracić.
Beth zerknęła na ekran i pytała dalej.
– Może mi pan opisać ten szum?
– To takie jakby dzwonienie, pisk albo szmer... Trudno powiedzieć. Doprowadza mnie do
szału.
– Dawno pan to ma?
– Jakieś dwa tygodnie.
Beth sięgnęła po przyrząd do badania uszu i wstała.
– Zaraz sprawdzę, czy nie ma tam jakiejś infekcji. Podobny efekt może też dawać zebrana
wewnątrz ucha woskowina.
Sprawdziła pacjentowi uszy.
– Wszystko w porządku, nic nie ma.
Pan Daniels uniósł na nią zaniepokojone oczy.
– A może ja głuchnę? W moim wieku to się przecież zdarza.
– Nie sądzę, żeby groziła panu głuchota – pocieszyła go Beth. – Szum w uszach to dość
częsta przypadłość, zwłaszcza po czterdziestym roku życia. Pewnie ma pan również kłopoty
ze snem i rano jest pan bardzo zmęczony, co też nie pomaga panu w pracy.
Pacjent z rezygnacją zwiesił głowę.
– Jakby pani przy tym była. Stale jestem w złym humorze, koledzy ostatnio za mną nie
przepadają i trzeba przyznać, że mają powody.
Beth zajrzała do jego karty.
– Brał pan ostatnio jakieś antybiotyki? Szum w uszach może stanowić efekt uboczny
działania niektórych leków. Był pan tutaj trzy tygodnie temu, prawda?
– Tak, bolał mnie kręgosłup od pracy w ogródku.
– Doktor Parker przepisał panu środek przeciwzapalny – ciągnęła Beth.
– Tak – przytaknął pan Daniels. – Kilka dni temu przestałem go brać, bo mi przeszło.
Zażywam tylko aspirynę.
– Najprawdopodobniej to właśnie jest powodem pańskich dolegliwości.
Pacjent wyraźnie się zdziwił.
– Szumi mi w uszach od aspiryny?
– Tak – wyjaśniła Beth – zwłaszcza jeśli brał ją pan przez dłuższy czas. To się w
niektórych przypadkach zdarza. Proszę ją odstawić i pokazać się u mnie za kilka dni.
Twarz pacjenta rozjaśniła się.
– Myśli pani doktor, że mi przejdzie i znowu będę normalnie słyszał?
Zapewniła go z uśmiechem, że tak będzie, i poprosiła kolejnego pacjenta. Przez
następnych kilka godzin nie miała chwili wytchnienia i kiedy skończyła przyjmować, ze
zdumieniem stwierdziła, że zbliża się pora lunchu.
W tej samej chwili zadzwoniła do niej matka.
– Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Chciałam tylko zapytać, jak Sophie zareagowała
na pierwszy dzień w szkole. Musiała strasznie to przeżywać.
– Owszem – westchnęła Beth. – Ledwo mi się udało wyprawić ją z domu.
– Przyzwyczai się – pocieszyła ją matka. – Spotka nowe koleżanki i wszystko się ułoży.
– Mniej więcej to samo jej mówiłam.
Zamieniły jeszcze kilka słów i coś w głosie matki zwróciło uwagę Beth.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.
– Tak. Dlaczego pytasz?
Na pytanie odpowiedziała pytaniem.
– Czy tata dobrze się czuje?
W słuchawce przez chwilę panowała cisza.
– Nie bardzo... – Głos matki lekko zadrżał. – Prawdę mówiąc, trochę się o niego boję.
Rano znowu miał te swoje... przypadłości.
– Jakie przypadłości, mamo?
– Tak jak zawsze. Duszności, słabość, zawroty głowy... I jak zwykle mówi, że to nic
takiego.
– Nie ma na co czekać – przejęła inicjatywę Beth. – Ojciec musi zrobić badania, sama z
nim o tym pomówię.
Dobiegło ją westchnienie ulgi.
– Dziękuję ci, kochanie.
Opuściła gabinet, nie przestając myśleć o ojcu. Trzeba go przekonać, że musi iść do
specjalisty, i to jak najszybciej. Maggie na jej widok znacząco mrugnęła.
– Jak było? Żyjesz? – spytała ze współczuciem.
– Można wytrzymać.
Rejestratorka zaproponowała, by poszła na kawę, i Beth z wdzięcznością przyjęła jej
propozycję.
W pokoju lekarskim siedział przystojny mężczyzna około trzydziestki. Na widok
wchodzącej Beth wstał i odłożył czytane pismo.
– Nareszcie się spotykamy. Nazywam się Parker, dla przyjaciół John. Jak rozumiem,
mam przyjemność poznać doktor Jardine? – powitał ją uroczyście.
Uścisnęli sobie dłonie.
– Mam na imię Bem.
– Napijesz się kawy?
– Z przyjemnością. Napełnił filiżankę i podał jej.
– Jak tam pierwszy dzień w pracy? – zapytał życzliwie.
– Całkiem nieźle – odparła. – Z czasem się przyzwyczaję.
– Na pewno. – Uśmiechnął się szeroko. – Jesteśmy bardzo zgranym zespołem. W razie
problemów o wszystko pytaj.
Beth przez chwilę napawała się aromatem świeżo parzonej kawy. Potem zerknęła na
medyczne pismo leżące na stole.
– Najnowszy numer? – zapytała. – Jeszcze go nie widziałam. Miał w nim być artykuł,
który bardzo chciałam przeczytać.
– Możesz je wziąć, ja już przejrzałem – oznajmił John. Oboje jednocześnie skierowali się
w stronę leżącego na stole magazynu i wpadli na siebie. John podtrzymał ją i roześmiał się.
– Zderzenie zaraz pierwszego dnia w pracy! Co by na to powiedzieli na urazówce!
Zwłaszcza niektórzy, przemknęło jej przez myśl i w tej samej chwili do pokoju wszedł
doktor Armstrong. Chłodnym spojrzeniem obrzucił Johna.
– Ty jeszcze tutaj? Słyszałem, że masz mnóstwo pilnych telefonów.
Jean Evans Na każde zawołanie
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Mamo, mamo, spójrz! Skaczę do nieba! Beth Jardine z uśmiechem pomachała ręką córeczce i wymieniła rozbawione spojrzenia z matką. – Rozsadza ją energia – zauważyła. – Skąd ona bierze siły w taki upał? Swoją drogą jest tak gorąco, jakby był środek lata, a nie początek jesieni... Annę Frazer powachlowała się gazetą. – Niesamowite. Wspaniała pogoda na kiermasz, prawda? A rano wyglądało, że będzie padać. Beth skinęła głową. – Pogoda sprzyja organizatorom, na pewno zbiorą dużo pieniędzy. A na co właściwie jest przeznaczona ta dzisiejsza zbiórka? – zapytała. – Chcą zorganizować ośrodek kultury przy ratuszu – wyjaśniła jej matka. – Mówi się o tym od paru lat. Strasznie mi się zachciało pić – dodała. – Ojciec i Sophie też na pewno chętnie napiliby się czegoś zimnego. – Jak tylko skończą zabawę, przeniesiemy się w cień i pójdę po coś do picia – obiecała Beth, patrząc w stronę córki wznoszącej z dziadkiem zamek z piasku. Malutka nagle zerwała się i podbiegła do niej. – Sophie! – Beth złapała ją w ramiona i mocno przytuliła – Ale jesteś spocona! Strasznie się zgrzałaś. Odsunęła dziecku mokre kosmyki z czoła i uniosła oczy na ojca. Mała natychmiast uwolniła się z jej objęć. Paul Frazer podszedł i ciężko opad! na trawę obok nich. Na chwilę przyłożył dłoń do piersi i Beth uświadomiła sobie, że ostatnio już kilka razy widziała u niego ten gest. Chciała go zapytać, jak się czuje, ale ugryzła się y$ język. Lepiej będzie to zrobić, kiedy zostaną sami. – Pójdę po coś do picia – oświadczyła. – A ty sobie odpocznij, tato. Sophie cię wykończyła. – Wcale nie jestem zmęczony – zaprzeczył, ale mu nie uwierzyła. Obrzuciła wzrokiem dziadków zapatrzonych w zrywającą stokrotki wnuczkę. Wyglądali na takich szczęśliwych... Niedawno matka pisała jej, że ojciec niezbyt dobrze się czuje. „To pewnie wina pogody, ale bardzo szybko się męczy i ma kłopoty z oddychaniem, zresztą niedawno przechodził grypę”. Już wtedy się zaniepokoiła. Była lekarzem, ale kiedy zaczynał niedomagać ktoś z rodziny, traciła zawodowy spokój. Potem przeprowadziła się do Kornwalii, aby być bliżej rodziców. Miała nadzieję, że dostanie pracę i zostanie tu na zawsze. Wstępna rozmowa z doktorem Douglasem Reynoldsem, kierownikiem przyszpitalnej przychodni, pozwalała optymistycznie patrzeć w przyszłość. – Kiedy tak sobie siedzimy... – głos matki wyrwał ją z zamyślenia – jestem szczęśliwa, że
przeprowadziłaś się do Pengarrick. Ojciec bardzo kocha Sophie, ja zresztą też. Nie wyobrażamy sobie bez niej życia. Jest taka śliczna. Beth z dumą spojrzała na córkę. – Czuje się tu bardzo dobrze. Duże miasto nie jest odpowiednim miejscem dla małego dziecka. – Tutaj jest stale na świeżym powietrzu, ma blisko szkolę i na pewno szybko znajdzie przyjaciół. – Annę nagle zatroskała się. – Wasz dom może nie jest duży, ale... – Dla nas wystarczy – dokończyła za nią Beth – a Sophie i tak większość czasu spędza w ogródku. Już postanowiła, że chce mieć huśtawkę i królika. Annę westchnęła. – Na szczęście wszystko jakoś się ułożyło. Przyszła do siebie po tym wypadku i chyba niewiele pamięta. Jak pomyślę, że spędziła w szpitalu prawie dwa miesiące... Beth nie zamierzała przywoływać przykrych wspomnień. – W tym wieku szybko się zapomina. Była bardzo mała. – Najgorsze już za wami. – Annę potrząsnęła głową, jakby chciała raz na zawsze odegnać przeszłość. – Macie teraz własny dom, dostaniesz pracę i wszystko zaczniecie od nowa Córka machnęła ręką. – Praca nie jest taka pewna, mamo. Zamieniłam z doktorem Reynoldsem tylko kilka stów. To nic nie znaczy. Czeka mnie jeszcze rozmowa kwalifikacyjna. Matka zbagatelizowała jej obawy. – To zwykła formalność, kochanie. – Matka ma rację – wtrącił Paul. – Jesteś świetnym lekarzem. Byliby głupi, gdyby się na tobie nie poznali. – Nie można też wykluczyć – zmrużyła kpiąco oko Beth – że jako moi rodzice, nie jesteście w tej sprawie zbyt obiektywni... Ojciec wzruszył ramionami. – Mamy prawo, jesteś naszą ukochaną, bardzo dzielną córeczką. Przeżyłaś ciężkie chwile, a mimo to potrafisz się uśmiechać. To godne szacunku, kochanie. Beth poczuła dławienie w gardle. – Wiesz dobrze, że bez was nie dałabym sobie rady – szepnęła. – Tak czy inaczej – zakończył ojciec – dobrze jest mieć was tutaj przy sobie. Można się wami opiekować. Beth skinęła głową. – Owszem, ale ja jestem już dorosła, tatusiu. Mam dwadzieścia dziewięć lat. Uśmiechnął się do niej. – Dla nas stale jesteś dzieckiem, prawda, Annę? Matka skinęła głową, a Beth roześmiała się dźwięcznie. – Jesteście bardzo kochani. Zaraz przyniosę wam coś do picia. W namiocie z napojami chyba się nieco przerzedziło. Jej nadzieje okazały się płonne. W namiocie wiła się kolejka, ale przynajmniej czekało się w cieniu.
Beth odrzuciła włosy na ramiona i uśmiechnęła się do siebie. Prawdziwe wakacje; czuła się lekka i radosna, a jej córeczka świetnie się bawiła. Czegóż można pragnąć więcej? Dobrnęła do lady, poprosiła o napoje? zapłaciła i ostrożnie ujęła duże plastikowe kubki wypełnione po brzegi. Odwróciła się i... Gwałtownie zderzyła się ze stojącym tuż za nią mężczyzną. Zachwiała się, pomarańczowy płyn chlusnął z kubków, silne męskie ramię przytrzymało ją w talii. – Wszystko w porządku? – usłyszała zaniepokojony głos i poczuła na sobie uważne spojrzenie niebieskich oczu. Jego dotyk pozostawił po sobie jakieś dziwne ciepło, które szybko rozeszło się po całym jej ciele. – Tak... – wyjąkała. – Przepraszam, nie wiem, jak to się stało... Uniosła głowę i spojrzała na nieznajomego. Był bardzo wysoki i opalony, a na jego białej koszulce widniały rozległe pomarańczowe plamy. – Strasznie mi przykro, przepraszam... – Beth zaczerwieniła się gwałtownie. – To moja wina. – Nic się nie stało – uspokoił ją. – Po prostu stanąłem zbyt blisko i kiedy pani się odwróciła, wpadła pani na mnie. Ujął ją za łokieć i wyprowadził z kolejki. – Może mogłabym coś zrobić – bąknęła potwornie zmieszana. – Uprać albo wytrzeć... Poczuła na sobie jego rozbawione spojrzenie. Wyjął z jej drżących rąk jeden z kubków. – Pomogę pani, tak będzie bezpieczniej. – To wszystko przez ten upał – próbowała jakoś się tłumaczyć. – I tak dobrze, że to nie była gorąca herbata – dodała bez sensu i sama się uśmiechnęła. – Jakoś przeżyję. – Mężczyzna odpowiedział jej uśmiechem i zrobiło jej się słabo. Zupełnie jakby upał nagle stał się nie do zniesienia. – Wyjdźmy stąd, na zewnątrz jest nieco chłodniej. – Poprowadził ją do wyjścia z namiotu i poczuła lekki powiew wiatru na policzkach. Postawiła kubki na najbliższym stoliku i wytarła mokre dłonie serwetką, którą podał jej nieznajomy. Miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy i nagle zapragnęła pogłaskać go po głowie. Chyba oszalała! Co się jej stało? Zdenerwowana ujęła jeden z kubków i pociągnęła spory łyk. Stojący obok niej mężczyzna przyglądał jej się z zainteresowaniem. – Nigdy tu pani nie widziałem – odezwał się po chwili. – Pracuje pani w okolicy? Przecząco pokręciła głową. – Jeszcze nie, na razie szukam pracy. – Jakiej, jeśli można zapytać? – Jestem lekarzem. Uniósł brwi. – Chciałaby pani pracować w szpitalu – zapytał. – Nie – odparła. – Wolałabym w przychodni. – Dlaczego? Jego dociekliwość miała w sobie coś denerwującego, ale postanowiła zaspokoić jego
ciekawość. – Lubię kontakt z ludźmi, a w szpitalu jest tyłu pacjentów, że nie ma się szans poznać ich lepiej. Skinął głową ze zrozumieniem. – To prawda. Musi pani lubić swoją pracę. – Owszem. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Mam nadzieję, że coś sobie znajdę. Przeprowadziłam się dopiero dwa tygodnie temu, wynajęłam domek i teraz staram się o posadę. Bardzo bym już chciała zacząć normalnie pracować. – Wyobrażam sobie. – Mężczyzna zamyślił się na chwilę. – To bardzo odważnie z pani strony, że zdecydowała się pani na przeprowadzkę, nie mając zagwarantowanej pracy. Uśmiechnęła się słabo. – Nie miałam wyjścia. Mówiąc to, zdała sobie sprawę, że rozmawia z nim tak, jakby znali się od dawna. Dlaczego właściwie odpowiada na wszystkie jego pytania? Przecież wcale nie musi. Poplamiła mu co prawda koszulę, ale to wcale go nie upoważnia do wtrącania się w jej życie. Sięgnęła po kubki. ~ Muszę iść – oświadczyła. Sądząc po tym, jak biło jej serce, powinna odejść od niego już dawno. – Szkoda – powiedział szczerze. – Tak miło się nam rozmawiało. Może byśmy jeszcze się spotkali? Moglibyśmy gdzieś sobie posiedzieć, napić się czegoś... – To nie jest dobry pomysł – zaprotestowała tak stanowczo, że spojrzał na nią zdziwiony. – To była zupełnie niewinna propozycja. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Nie miałem niczego zdrożnego na myśli. Poczuła się nagle zmęczona i rozkojarzona. – Ja naprawdę nie mogę – oznajmiła. – Muszę iść, czekają na mnie. Odwróciła się i zaczęła sobie z trudem torować drogę pomiędzy ludźmi tłoczącymi się przed wejściem do namiotu. Zdołała zrobić kilka kroków, kiedy dobiegł ją jego głos. – Chwileczkę! Proszę poczekać! Nie odwróciła się. Musi wracać do Sophie, mała na pewno jest zmęczona, jest późno, trzeba wracać do domu. – Niech pani zaczeka! Ruszyła na przełaj przez trawnik, przyśpieszając kroku. Niemal czuła na sobie jego oddech i wiedziała, że mężczyzna nie zrezygnował z „pościgu”. Rodzice na szczęście w dalszym ciągu siedzieli pod drzewem, tam, gdzie ich zostawiła. Podeszła do nich i uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Proszę, przyniosłam coś orzeźwiającego – rzekła z udaną swobodą. Matka spojrzała na nią z niepokojem. – Strasznie się zgrzałaś, jesteś purpurowa. Beth opadła na ławkę. – W namiocie był straszny tłok – westchnęła, wachlując się dłonią i nie dodając, że przez całą powrotną drogę prawie biegła. – Napij się, Sophie. Mała skrzywiła buzię.
– Nie chcę pić. Chcę się bawić z dziadkiem. – Dziewczynka chwyciła starszego pana za rękę. – Chodźmy na zjeżdżalnię. Beth poprawiła jej wianek ze stokrotek. – Dziadek jest zmęczony, daj mu spokój, kochanie. Paul już wstawał. – Pójdę z nią, nic mi nie jest. To raczej ty sobie odpocznij, wyglądasz na wykończoną. Odeszli w stronę placu zabaw i Beth odprowadziła ich wzrokiem. – Mamo – zapytała po chwili – czy tata dobrze się czuje? Anne zaczęła czegoś gwałtownie szukać w torbie. – Tak, a dlaczego pytasz? Beth poczuła, jak ogarnia ją niepokój. – Pisałaś, że niedomaga, że miał grypę i nie doszedł do siebie. Był u lekarza? Matka odwróciła wzrok. – Oczywiście, kochanie. – Jak dawno? – dociekała Beth. – Jakiś czas temu – niechętnie odparła matka. – Mówi, że poczciwy doktor Benson i tak mu tylko poradzi, żeby się nie przemęczał i unikał stresu. – I rzeczywiście tylko tyle mu powiedział? – Tak... to znaczy niezupełnie. Wspomniał coś o arytmii – wyjaśniła matka. – Dał mu jakieś tabletki. Beth gwałtownie się wyprostowała. – Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – Nie chciałam cię martwić. Zresztą doktor Benson niedawno poszedł na emeryturę, a wiesz, jaki jest ojciec. Nie znosi zmian i za nic nie pójdzie do innego lekarza. – Wiem, mamo, ale to nie znaczy, że może zaniedbywać swoje serce. – Masz rację, kochanie, tylko że on jest strasznie uparty. Przerwały, bo pobiegła do nich Sophie. – Mamo! Jest mi okropnie gorąco! Beth złapała ją w ramiona. – Zaraz się napijesz czegoś zimnego i wracamy do domu. To był długi, wspaniały dzień. Wykąpiesz się, coś zjemy i idziemy spać. Pytająco spojrzała na matkę. – Nie pogniewasz się, że już pojedziemy, prawda? Mała powinna się położyć, dość miała wrażeń. Annę pogłaskała wnuczkę po włosach. – Wracajcie, a my jeszcze chwilkę zostaniemy. Zadzwonimy do was jutro. Beth pożegnała rodziców, wzięła córeczkę za rękę i poszła w kierunku parkingu. W samochodzie pewnie będzie gorąco jak w piecu... Tuż przed parkingiem zobaczyła go znowu. Mężczyzna z namiotu szedł ku niej szybkim krokiem, machając ręką. – Proszę poczekać! – usłyszała. Niemal ciągnąc za sobą małą, dotarła do samochodu i nerwowo sięgnęła do kieszeni po kluczyki.
Mężczyzna był tuż, tuż... Czy on naprawdę nie rozumie, co znaczy słowo „nie”? Udało jej się otworzyć drzwiczki, wepchnęła Sophie do samochodu i drżącymi dłońmi zapięła jej pasy. Już miała wsiąść sama, kiedy mężczyzna znalazł się obok. – Szukam pani od godziny – rzekł z wyrzutem. – Ale pani ma tempo! Ledwo dogoniłem. Spojrzała na niego przerażona. – Dlaczego pan mnie prześladuje? Jak pan może się tak zachowywać? Zwariował pan? Jego twarz drgnęła. – Nie miałem wyjścia, musiałem panią dogonić. Poczuła, jak fala upału uderza jej do głowy. – Powiedziałam chyba wyraźnie, że nie chcę się z panem spotykać. Nie zmieniłam zdania i nie zamierzam go zmienić. Proszę natychmiast odejść, bo... – Nie odejdę, zanim... Nie czekając na dalszy ciąg, wskoczyła do samochodu, z impetem zatrzaskując drzwi. Krzyk bólu, jaki wyrwał się z ust jej „prześladowcy”, sprawił, że uniosła na niego oczy. Mężczyzna z pobladłą twarzą trzymał się za łokieć. Zrozumiała, że przytrzasnęła mu rękę. Nie może nic zrobić, jest z dzieckiem i musi je chronić. – Proszę odejść! Zaraz zacznę krzyczeć! Zablokowała drzwi i trzęsącą się dłonią spróbowała włożyć kluczyk do stacyjki. Kątem oka spostrzegła, że mężczyzna usiłuje wsunąć coś przez uchyloną szybę... Silnik zaskoczył i powitała jego dźwięk jak wybawienie. W tej samej chwili coś upadło jej na kolana. Spuściła wzrok i... nareszcie wszystko zrozumiała. – O Boże, nie... Poznała swój portfel! Nawet nie zauważyła, gdzie go zostawiła. Pewnie tam, na stoliku, przed namiotem z napojami. Wszystko nagle stało się jasne: jego natręctwo, cały ten pościg... Zachowała się jak skończona idiotka. Przymknęła oczy. A ona przez cały czas myślała, że nieznajomy prześladuje ją, bo... Z westchnieniem zgasiła silnik i otworzyła drzwi. Mężczyzna odsunął się, oparł o stojący obok samochód i masował sobie obolałe przedramię. – Przepraszam – zaczęła Beth, zawstydzona i zmieszana – ale... nie wiedziałam... pomyliłam się. Spojrzał na nią ironicznie. – Naprawdę? Ciekawe... – wycedził. – Strasznie mi przykro. – Bezradnym ruchem uniosła portfel. – Nawet nie spostrzegłam, że go zostawiłam. – Znalazłem go przed namiotem, musiała go pani upuścić. Proszę zajrzeć do środka, czy czegoś nie brakuje – dodał zgryźliwie. – Nie chciałbym być na dodatek oskarżony o kradzież. Beth zaczerwieniła się. – Nie wiem, co powiedzieć, strasznie mi przykro... Sytuacja stawała się okropna. – Proszę się nie wysilać. – Mężczyzna wykrzywił z bólu wargi. – Niech pani sprawdzi,
czy nic nie zginęło, i do widzenia. Postanowiła go przeprosić. – Nie muszę niczego sprawdzać, wiem, że nic nie zginęło... – Spojrzała na niego błagalnie. – Proszę mi pokazać rękę, dobrze? Bardzo boli? Odsunął się i obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. – Serdecznie współczuję pani pacjentom – oświadczył sucho. – A teraz, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, pożegnam się. Przełknęła ślinę. – Niech mi pan pozwoli opatrzyć sobie ramię – poprosiła. – Mam w samochodzie apteczkę, zrobię panu opatrunek. – Nie ma potrzeby. – Skóra jest draśnięta, będzie duży siniak... Podeszła do niego, delikatnie oczyściła stłuczone miejsce i posmarowała je maścią. – Gonił mnie pan, żeby mi oddać portfel, a ja myślałam... – powiedziała i zmieszana przerwała. – Ze zwariowałem na pani punkcie – dokończył z goryczą i dodał: – Jest pani bardzo pewna siebie. Zupełnie niesłusznie. Zasłużyła sobie na jego złość, ale to ostatnie bardzo ją zabolało. – Kość jest nienaruszona – oznajmiła spokojnie. – Powinno szybko się zagoić, ale na wszelki wypadek może pan wziąć na noc środki przeciwbólowe. – Dam sobie radę. – Mężczyzna obrzucił wzrokiem jej dzieło. – Trzeba przyznać, że potrafi pani opatrywać rany. W jego głosie dosłyszała sarkazm. – Jeszcze raz bardzo przepraszam – powtórzyła cicho. Skrzywił usta w wymuszonym uśmiechu; w jego niebieskich oczach dostrzegła chłodny błysk. ~ Do widzenia – powiedział. – I to dosłownie, bo na pewno wkrótce znowu się spotkamy. Odszedł, a ona przez chwilę stała, zastanawiając się nad sensem jego słów. Dlaczego powiedział, że znowu się spotkają? Zabrzmiało to jakoś dziwnie. Ni to groźba, ni to obietnica... Nie wiedziała, co o tym sądzić, i nie miała pojęcia, czy chce go znowu zobaczyć.
ROZDZIAŁ DRUGI – Wytrzymasz z nią jeszcze dwie godziny? Beth weszła za matką do kuchni. – Oczywiście – z uśmiechem oświadczyła Annę i pomogła wnuczce zdjąć kurtkę. – Upieczemy sobie ciasteczka, a ty o nic się nie martw. Skup się na tej rozmowie, żebyś jak najlepiej wypadła. Beth jęknęła. – Nawet mi nie przypominaj. Marzę tylko, żeby już było po wszystkim. Do kuchni wszedł ojciec i postawił na stole koszyk ze świeżymi warzywami. – Twój wielki dzień, maleńka, trzymaj się. Beth rozejrzała się nerwowo. – Chciałabym już to mieć za sobą, bez względu na rezultat. Wolałabym wiedzieć, czego się trzymać. – Spojrzała na zegarek. – Muszę iść. Trzymajcie za mnie kciuki. Paul opadł na krzesło. – Szampan będzie czekał w lodówce – powiedział zmęczonym głosem. Beth z niepokojem spojrzała na jego pobladłą twarz. – Wszystko w porządku, tatusiu? – Tak, tylko trudno mi się oddycha. Wszystko przez te marchewki. Kopanie w ogródku trochę mnie zmęczyło. Beth zmarszczyła brwi. – Wiem, że doktor Benson już nie przyjmuje, ale chyba powinieneś znaleźć sobie nowego lekarza i zapisać się na wizytę. Dawno nie miałeś robionych badań. Paul wzruszył ramionami. – Po co zawracać głowę lekarzom? Całkiem dobrze się czuję. – Oni po to właśnie są, tato, a ty nie wyglądasz najlepiej. _ Ojciec spojrzał na nią, próbując się uśmiechnąć. – Znasz mnie. Nigdy nie lubiłem brać lekarstw i nie znoszę szpitali. Po prostu starzeję się, a kiedy człowiek się starzeje, zawsze go coś boli. Matka spojrzała na nią spod oka. – Tracisz tylko czas. Jest uparty jak osioł. – Nie jesteś wcale stary. – Beth nie zamierzała ustępować. – Powinieneś zacząć się leczyć. Skontaktuj się ze swoim lekarzem i poproś o skierowanie do specjalisty. – Pomyślę o tym, a ty już lepiej idź. Nie wypada się spóźniać na tak ważną rozmowę. Wiedziała, że łatwo go nie przekona. Zresztą nie miała teraz czasu. W szpitalu nie będą na nią czekać wiecznie. – W takim razie życzcie mi szczęścia – poprosiła. – Byliby idiotami, gdyby cię nie przyjęli – zgodnym chórem oświadczyli rodzice. Wiele by dała, by mieć ich pewność. Bardzo chciała dostać tę pracę, a wstępna rozmowa z doktorem Reynoldsem wydawała się obiecująca. Dzisiaj sprawy miały się ostatecznie rozstrzygnąć. Ręce lekko jej drżały, gdy jechała ku swemu przeznaczeniu. Od tego, czy zostanie
zaangażowana, wiele zależy. Właśnie dlatego tak bardzo się denerwowała. To wszystko było zbyt piękne, żeby mogło się udać. Zbyt dobrze się zapowiadało: miła atmosfera w przychodni, dobry, mądry szef, dom niedaleko szpitala, odpowiednie godziny pracy... Coś musi być nie tak, coś na pewno zakłóci tę idyllę. Przejechała przez miasteczko i zatrzymała się przed szpitalem. Otoczony klombami i kwietnikami jednopiętrowy budynek o wielkich oknach wydał jej się tak samo malowniczy jak wtedy, kiedy go ujrzała po raz pierwszy. Zgasiła silnik, wysiadła z głębokim westchnieniem i skierowała się w stronę oszklonych drzwi wiodących do rejestracji, gdzie powitała ją szczupła brunetka. – Dzień dobry, w czym mogę pomóc? Przychodnia dzisiaj jest nieczynna, ale mogę panią zapisać na wizytę. Beth wyprowadziła ją z błędu. – Nie ma potrzeby. Jestem lekarzem. Nazywam się Beth Jardine i jestem umówiona z doktorem Reynoldsem. Brunetka uśmiechnęła się szeroko. – Witamy, pani doktor! Przepraszam, że nie poznałam, ale kiedy była pani u nas po raz pierwszy, miałam dzień wolny. Nazywam się Debbie Watson i jestem kierownikiem administracyjnym. Bardzo miło mi panią poznać. – Przyjechałam trochę za wcześnie – wyjaśniła jej Beth. – Nie wiedziałam, jakie będą warunki na drodze, a nie chciałam się spóźnić. Debbie wzniosła oczy do nieba. – W dzień targowy bywają straszne korki, ale to na szczęście zdarza się tylko raz w tygodniu. Zaraz zawiadomię doktora Reynoldsa, że pani już jest. – Mogę poczekać. – Debbie zerknęła na leżący w rejestracji spis pacjentów. – Pięć minut temu przyjął ostatniego chorego, a ja i tak muszę do niego zajrzeć, żeby mi podpisał kilka listów. – Wskazała jej poczekalnię. – Proszę tu na chwilę usiąść, a ja zaraz sprowadzę doktora. Beth weszła do jasnego przestronnego pomieszczenia i rozejrzała się. Wygodne fotele, stolik z ilustrowanymi pismami. .. Machinalnie sięgnęła po jedno z nich, ale ze zdenerwowania litery skakały jej przed oczami. Dwie minuty później drzwi się otworzyły i stanął w nich Doug Reynolds. – Witam, serdecznie witam. – Podszedł i gorąco uścisnął jej rękę. Był szczupły i wysoki; w jego ciemnych włosach pobłyskiwały srebrne pasma. Miał sześćdziesiąt kilka lat i był całkiem przystojnym mężczyzną. Emanowało z niego opanowanie i życzliwy stosunek do świata. – Jak się czujesz? – zapytał serdecznie. – Trochę jestem zdenerwowana – wyznała, a on poklepał ją po ręce. – Wszystko będzie dobrze. Zaraz poznasz naszych współpracowników i okaże się, że nikt tu nie gryzie. Naszą rejestratorkę już znasz, prawda? Beth skinęła głową ze słabym uśmiechem. – Tak. Dzień dobry, Maggie.
Maggie Pierce odpowiedziała jej uśmiechem. – Cieszę się, że znowu się spotykamy. Zeszłym razem strasznie krótko pani u nas była, może dzisiaj zajrzy pani do mnie po tej rozmowie? To zależy od tego, w jakim będę nastroju, pomyślała Beth, ale głośno przyrzekła, że później wpadnie. – Może chcesz nieco się odświeżyć – zaproponował Doug i spojrzała na niego z wdzięcznością. – Bardzo chętnie, jeśli mamy jeszcze chwilę czasu – odparta. – Nie chciałabym się spóźnić. Uspokoił ją ruchem dłoni. – Nie ma pośpiechu. Mój kolega, doktor Armstrong, kończy właśnie przyjmować pacjenta. Zaraz się do nas przyłączy. Jeszcze go nie poznałaś? Przecząco pokręciła głową. – Nie miałam okazji. Podczas mojej pierwszej wizyty przebywał na jakiejś konferencji. – Bardzo żałował, że cię nie widział, ale nic straconego. – Doug Reynolds był jak najlepszej myśli. – Spokojnie się odśwież, a potem zapraszam do mnie na kawę. Na uginających się nogach poszła w kierunku toalety i z westchnieniem ulgi zamknęła za sobą drzwi. Powiesiła płaszcz i umyła ręce. Przez chwilę patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Doktor Reynolds zapewniał ją, że dzisiejsze spotkanie to zwykła formalność, ale nie czuła się z tego powodu wcale spokojniejsza. Zbyt wiele zależy od przebiegu czekającej ją rozmowy. Czy na pewno odpowiednio się ubrała? Obciągnęła krótką spódniczkę i wygładziła klapy żakietu. Może trzeba było włożyć coś dłuższego? Trudno, teraz już przepadło. Przeczesała gęste kasztanowe włosy, poprawiła makijaż i energicznym krokiem wyszła na korytarz. W gabinecie czekał na nią uśmiechnięty Doug. – Proszę, bardzo proszę. A jak ci się podoba nasze miasteczko? Mieszkasz niedaleko szpitala, prawda? Skinęła głową. – Tak. Nie zdążyłam jeszcze dobrze się rozejrzeć, ale to bardzo malownicza okolica. Zwłaszcza port. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego, że wystarczy rano stanąć w oknie, żeby zobaczyć morze. – To bardzo piękny widok... – Doug spojrzał gdzieś ponad jej plecami. – O, jesteś, Sam. Pozwól, że cię przedstawię. Doktor Sam Armstrong, doktor Beth Jardine. Zwróciła się ku drzwiom, wyciągając rękę i... omal nie zemdlała. Uśmiech zamarł jej na twarzy, ręka zawisła w powietrzu. Spodziewała się, że zobaczy kogoś całkiem sobie nieznanego. Tymczasem w mężczyźnie, który szedł ku niej, rozpoznała... Nie, to niemożliwe, takie rzeczy się nie zdarzają! – To pan? – jęknęła, czerwieniąc się. – Poznajcie się – mówił dalej Doug. – Szkoda, że cię tu nie było za pierwszym razem, ale szybko to nadrobimy. – My się już znamy. – Sam przywitał się chłodno. – Naprawdę? – Doug nie krył zdziwienia.
– Tak – wycedził Sam. – Kiedyś już na siebie wpadliśmy. Dosłownie. Jego niebieskie spojrzenie było chłodne i nieprzyjazne. Beth poczuła dławienie w gardle. Perspektywa pracy stała się nagle bardzo odległa; nigdy jej nie dostanie. Dręczące ją przeczucie, że coś będzie nie tak, sprawdzało się oto na jej oczach. Właściwie może już sobie pójść. Rozmowa kwalifikacyjna skończyła się, zanim się jeszcze rozpoczęła. – Cóż za zbieg okoliczności. – Doug pochylił się nad leżącymi na biurku papierami. – Rzeczywiście nadzwyczajny. – W oczach Sama błysnęło rozbawienie. Bawił się nią jak kot myszką. Beth oblizała spierzchnięte usta. Sytuacja jest bez wyjścia. I tak nie mogłaby z nim pracować. Jak można pracować z kimś, kto ma o tobie negatywną opinię? Sam uważa ją przecież za histeryczkę i mitomankę; nigdy nie będzie jej poważnie traktował. – W takim razie zaczynamy. – Doug uniósł głowę znad papierów. – I pamiętaj, że masz tu samych przyjaciół. O tak, zwłaszcza jednego, pomyślała z głuchą rozpaczą. Dyrektor przyjrzał jej się uważnie. – Może jednak najpierw napijesz się kawy – zaproponował. Miała ochotę, ale odmówiła. Jak mogła pić kawę, kiedy ten, ten... człowiek nie spuszczał z niej oczu? Nie chciała dać mu satysfakcji, nie chciała, by widział, jak trzęsą jej się ręce i jak potwornie przeżywa ten koszmarny zbieg okoliczności. Doug wstał i poprowadził ją ku drzwiom. – Przejdźmy do pokoju lekarskiego, tam będzie mniej oficjalnie. Usadowił ją w wygodnym fotelu i przyjaźnie spojrzał znad okularów. Sam Amstrong stanął przy oknie. – Na początku chciałbym ci wyjaśnić, dlaczego zdecydowaliśmy się zaangażować nowego lekarza – zaczął Doug tonem zwykłej pogawędki. – Pewnie cię to interesuje. – Owszem – przytaknęła, nieco mniej spięta. – Zastanawiałam się nad tym. – Myślę poważnie o przejściu na emeryturę – wyjaśnił. – Razem z żoną postanowiliśmy odwiedzić rodzinę w Australii. Może nawet sami się tam osiedlimy, kto wie. Gdyby tak się stało, Sam zostałby nowym dyrektorem, a ty zasiliłabyś nasze lekarskie kadry. Oczywiście będziesz potrzebowała trochę czasu, żeby się przyzwyczaić do nowych warunków, poznać pacjentów i tak dalej. Beth ze zrozumieniem skinęła głową. , – Brzmi to bardzo rozsądnie. – Nasze miasteczko to mała spokojna mieścina – odezwał się spod okna Sam Armstrong. – Może się pani wydać zbyt nudna, mieszkają tu głównie starzy ludzie i jest bardzo mało atrakcji. Dlaczego opuściła pani duże miasto i przeniosła się właśnie do Pengarrick? Zmusiła się do spojrzenia na niego; wytrzymała nawet jego wzrok. – Nie zależy mi na atrakcjach, a Pengarrick, z tego co wiem, jest piękną, spokojną miejscowością, przyjazną ludziom i zwierzętom. Zresztą moi rodzice tu mieszkają. Chcę być blisko nich. – Rozumiem pani potrzeby. – Jego spojrzenie przeczyło słowom. – Na pierwszym miejscu stawiam jednak dobro naszych pacjentów, a im jest potrzebny ktoś opanowany. –
Nieznacznie podkreślił ostatnie słowo. – Ktoś, kto nie kieruje się pozorami i szybko dociera do istoty rzeczy. Czy pani zdaniem spełnia pani te warunki? Najwyraźniej miał zamiar się mścić i teraz wprowadzał w czyn swoje postanowienie. Przygryzła wargi. – Dotąd zawsze tak sądziłam – odparła” spokojnie. – Ponadto nie boję się ciężkiej pracy, jestem komunikatywna i zwykle mam dobry kontakt z pacjentami i współpracownikami. Zbliżył się do biurka i spojrzał na złożone przez nią dokumenty. – Widzę, że przez ostatnie dwa lata pracowała pani na pół etatu. To dość wyjątkowa sytuacja. Teraz, jak rozumiem, zamierza pani się zatrudnić w pełnym wymiarze godzin. Beth przez chwilę milczała. Poczuła na sobie spojrzenie Douga i podniosła głowę. – Moja córka, Sophie... – zaczęła cichym głosem – dwa lata temu miała wypadek. Przez pewien czas leżała w szpitalu, dlatego nie mogłam pracować na pełnym etacie. Chciałam być przy niej. Potem, kiedy już wróciła do domu, też mnie potrzebowała. Sam zmarszczył brwi. – Nie wiedziałem, że jest pani zamężna. – Nie pytał pan o to, a ja nie sądziłam, że to ma jakieś znaczenie. Doug przyszedł jej w sukurs. – To bez znaczenia – odezwał się serdecznym głosem. – Pewne informacje pozwalają nam po prostu stworzyć sobie kompletny obraz całości, dlatego pytamy. Chcemy dobrze poznać osobę, którą zamierzamy zaangażować, dla dobra jej i wspólnej pracy. Beth spróbowała się uśmiechnąć. – Doskonale rozumiem. Do podania o pracę dołączyłam opinię, doktor Armstrong może się z nią zapoznać i przeczytać, że nikt nigdy nie miał zastrzeżeń do sposobu, w jaki wykonywałam swoje obowiązki zawodowe. Powtarzam, nie boję się ciężkiej pracy. Spojrzenie jej „wroga” złagodniało. – Nie mam wątpliwości, że tak właśnie jest – powiedział – w przeciwnym razie nie byłoby pani tutaj. – Znowu zerknął w papiery. – Córka pani zapewne już całkowicie wydobrzała. To jest dla nas o tyle ważne, że nieraz może zaistnieć potrzeba wzięcia jakiegoś zastępstwa lub dodatkowych godzin... Czy to będzie możliwe? Skinęła głową. – Sophie długo chorowała, ale teraz już wszystko dobrze. Wróciła do normalnego życia, a ja razem z nią. Sam czekał na coś więcej, ale milczała. Napłynęła fala złych wspomnień i musiała ją odegnać. Spuściła głowę, splotła i rozplotła ręce. – Nic nie zakłóci mi pracy – dodała po chwili. Doug zmienił temat i spojrzała na niego z wdzięcznością. – Przeprowadziłaś się do Pengarrick dość niedawno, prawda? – zapytał przyjaźnie. – Tak. Chciałam być bliżej rodziców. Mój ojciec miał ostatnio problemy ze zdrowiem i matka potrzebuje wsparcia. Będą też mogli częściej widywać wnuczkę. Spojrzenie Sama prześliznęło się po jej smukłej sylwetce i Beth mocno się zarumieniła.
– Bardzo młodo pani wygląda – wycedził. – Zupełnie jak studentka. – Nic na to nie poradzę. Mam dwadzieścia dziewięć lat i bardzo poważnie traktuję swoje zobowiązania. Jego spojrzenie znowu stało się lodowate. – Mam nadzieję. Niepotrzebni nam ludzie nierzetelni. Zaczynała już mieć tego dość. Zachowywał się okropnie. Fakt, że poznali się, delikatnie mówiąc, w dość niesprzyjających okolicznościach, niczego nie usprawiedliwiał. Na szczęście Doug uznał rozmowę za skończoną. – Myślę, że to nam wystarczy – oświadczył, wstając. – Teraz zajmie się tobą Maggie, a my z Samem sobie chwilę porozmawiamy. Wkrótce poznasz naszą decyzję. Beth opuściła pokój, nie mając wątpliwości, że już ją zna. Teraz musi się tylko opanować i nie okazać rozczarowania. Tak bardzo pragnęła dostać tę pracę, tak bardzo potrzebowała jej dla siebie i Sophie... Los jednak postanowił inaczej. Spędziła kilka minut z Maggie, a potem zasiadła pod drzwiami pokoju lekarskiego. Wkrótce otworzyły się i stanął w nich Sam. – Możemy prosić? Uniosła na niego oczy, próbując z jego twarzy wyczytać, co ją czeka, ale niczego się nie dowiedziała. Doug Reynolds powitał ją szerokim uśmiechem. – Z prawdziwą przyjemnością zawiadamiam cię, kochanie, że zostałaś przyjęta. Przemawia za tobą zarówno doskonała opinia, jak i fakt, że mieszkasz blisko szpitala. Mam nadzieję, że nie zmieniłaś zdania i w dalszym ciągu chcesz z nami pracować. Parsknęła nerwowym śmiechem. – Jak najbardziej... Jestem bardzo szczęśliwa. Znowu poczuła na sobie wzrok Sama, ale tym razem nic jej to nie obeszło. – Będziesz się tutaj dobrze czuła – ciągnął Doug. – Stanowimy zgrany zespół i jesteśmy bardzo zżyci. Musisz jeszcze tylko poznać Johna, który teraz wziął parę dni urlopu. Jestem pewien, że wszystko się ułoży i będzie ci się z nami doskonale pracowało. Z uśmiechem poskładał papiery i włożył je do teczki. Beth, nie mogąc się powstrzymać, zerknęła w stronę Sama. Jego kamienna twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Bez słowa komentarza sięgną! po marynarkę wiszącą na oparciu krzesła. Szybko odwróciła od niego wzrok. – Jak sądzisz, kiedy będziesz mogła zacząć? – dobiegł ją głos Douga. – Dla nas im szybciej, tym lepiej. Zwróciła się ku niemu. – W przyszłym tygodniu – odparła. – Świetnie się składa, bo Sophie pójdzie do nowej szkoły i będę wolna. Odpowiada wam to? – Jak najbardziej. – Doug sięgnął po notatnik i komórkę. – A co z twoim mężem? – rzucił. – Kim jest z zawodu? Znalazł już sobie tutaj jakąś pracę? – Mój mąż zmarł dwa lata temu. – Kątem oka dostrzegła, że Sam, stojący przy oknie, drgnął.
Doug zaczął się sumitować. – Strasznie mi przykro. Musi ci być bardzo ciężko, masz przecież małe dziecko. Uśmiechnęła się smętnie. – Jakoś sobie radzimy. Na szczęsne moi rodzice bardzo nam pomagają i zajmują się Sophie podczas ferii. W sąsiedztwie mamy też dziewczynkę w tym samym wieku i kiedy oni nie mogą zająć się Sophie, zostawiam ją z koleżanką i jej matką. Doug spojrzał na zegarek. – Przepraszam, ale na mnie już czas. Mam pacjenta, starszego pana, którego dzisiaj przyjmujemy do szpitala. Muszę z nim porozmawiać, bo jest bardzo zaniepokojony swoim stanem. – Ruszył ku drzwiom. – Jeszcze raz gratulacje, kochanie, i do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Drzwi zamknęły się i Beth napotkała chłodne spojrzenie Sama. – Wiedziałeś, że spotkamy się, prawda? – spytała oskarżycielskim tonem, z rozpędu przechodząc z nim na ty. Zrobił kwaśną minę. – Nietrudno było to przewidzieć. Tutaj jest tylko jedna przychodnia i jeden szpital, i... tylko jeden wolny etat. Szare oczy Beth zwęziły się. – To po co ta komedia? Chciałeś się zemścić? – Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Nie udawaj. Powiedziałeś, że współczujesz moim pacjentom... Sam wzruszył ramionami. – Zrobiłem to bez zastanowienia, pod wpływem bólu – rzucił od niechcenia. – Wiem – wykrztusiła, z trudem łapiąc oddech – że nie chcesz, żebym tu pracowała. Trzeba było jasno to powiedzieć. Współpraca na siłę nie wróży nic dobrego. Sam odwrócił spojrzenie. – Myśl sobie, co chcesz. Chodzi mi tylko o Douga. Za pół roku odchodzi na emeryturę i próbuje tak wszystko urządzić, żeby się to odbyło z jak najmniejszą szkodą dla pacjentów. Beth zamyśliła się. – Dlaczego podjął taką decyzję? Nie jest przecież stary... – Ma sześćdziesiąt dwa lata i mógłby jeszcze długo pracować – wyjaśnił Sam – ale jego żona, Rosemary, cierpi na stwardnienie rozsiane. Teraz ma okres remisji, ale oboje wiedzą, że to nie potrwa długo, i chcą wykorzystać ten czas na podróże i pobyć trochę razem. Skinęła głową. – Rozumiem. Spojrzał na nią surowo. – Mam nadzieję, że rozumiesz również, jak bardzo jest dla niego ważne, jak bardzo jest ważne dla nas obu – podkreślił – żeby pracował z nami ktoś odpowiedzialny i niezawodny, ktoś na stałe i w pełni dyspozycyjny. – Już mówiłam, że przyjmuję wasze warunki... Sam nieco się rozchmurzył. – Masz doskonałą opinię – odezwał się z namysłem. – Może po prostu wtedy miałaś zły
dzień. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu. – Oboje jesteśmy dorośli – ciągnął – i na pewno znajdziemy jakiś modus vivendi. Chyba że tobie to nie odpowiada. – Nie, ja tylko... Przerwało jej pukanie do drzwi i ukazała się głowa Maggie Pierce. – Sam, jesteś potrzebny. Był wypadek. Starsza pani Burrows wpadła pod rower na ulicy. Sam złapał torbę i ruszył do wyjścia. – Już idę, a ty zawiadom Douga. Alice Burrows ma ponad osiemdziesiąt lat. Maggie nieco się stropiła, – Właśnie wyszedł. Jakieś pięć minut temu. – Cholera jasna! – zaklął Sam. Beth obrzuciła go szybkim spojrzeniem. – Może ja się przydam? Oficjalnie nie zaczęłam jeszcze pracować, ale kiedyś trzeba zacząć. W oczach Sama dostrzegła wahanie i przez chwilę myślała, że się nie zgodzi. – W tym wieku trzeba się zawsze liczyć z możliwością złamań – dodała. – Im szybciej zostanie zbadana, tym lepiej. Sam skinął głową. – Masz rację, idziemy. Dziękuję, że chcesz mi pomóc. Poprosił Maggie o dostarczenie karty pani Burrows i razem z Beth szybkim krokiem skierował się ku wyjściu z przychodni. Padał deszcz. Poszkodowana leżała na mokrym chodniku, otoczona wianuszkiem gapiów. Obok przewróconego roweru siedział na ziemi chłopiec z zakrwawioną twarzą, ukrytą w dłoniach. Beth podeszła do starszej pani, Sam zajął się rowerzystą. – Dzień dobry, jestem doktor Jardine. Bardzo panią boli? Kobieta przyłożyła rękę do piersi i z trudem wciągnęła powietrze. – Tak, boli mnie ramię – wyszeptała. – Przewróciłam się, nie zauważyłam tego roweru. To moja wina. Ten chłopiec... bardzo jest ranny? To przeze mnie, weszłam mu prosto pod koła. Beth uśmiechnęła się do niej. – Nic mu nie będzie – pocieszyła staruszkę. – Kilka zadrapań, jakiś siniak. Doktor Armstrong go opatruje. Pomogę pani usiąść i obejrzę ramię. Czy boli panią coś jeszcze? Pani Burrows przez chwilę się namyślała, a potem zaprzeczyła. – Tylko ręka. Upadłam na nią, kiedy się przewracałam. To stało się tak szybko, strasznie mi głupio... – Wzrokiem wskazała gapiów. – Tak się wszyscy na mnie patrzą. Beth uklękła obok kobiety i delikatnie obmacała stłuczone przedramię. – Na szczęście – oznajmiła, uważnie je zbadawszy – nic nie zostało złamane. Ma pani chyba tylko nadwerężony nadgarstek. Może pani wstać? Pomogę pani dojść do ambulatorium. – Spróbuję... Beth przeniosła wzrok na Sama badającego rowerzystę.
– A co u ciebie? – zapytała cichym głodem. – Nic poważnego. Trochę się potłukł. Mogło być znacznie gorzej. To tylko tak groźnie wygląda, z łuku brwiowego zawsze jest dużo krwi. A jak się miewa twoja pacjentka? – Skręcony nadgarstek. Chyba nic więcej, dokładnie zbadałam. Teraz musimy jak najszybciej uciec z tego deszczu. Skinął głową. – Potem Debbie weźmie pacjentkę na prześwietlenie. Beth pomogła starszej pani wstać i podtrzymała ją. – Niech się pani na mnie oprze – poprosiła. – Będziemy szły bardzo powoli. O tak, dobrze, proszę się nie bać. Zaprowadziła ją do recepcji; Maggie wskazała im drzwi do gabinetu zabiegowego. Beth wygodnie usadowiła pacjentkę i powtórnie ją zbadała. W pewnej chwili pani Burrows jęknęła. – Przepraszam, że sprawiłam pani ból – rzekła łagodnie Beth – ale ma pani również stłuczone kolano. Będzie spory siniak. Trzeba je przemyć. Teraz założę pani prowizoryczny opatrunek i zrobimy prześwietlenie. W oczach starszej pani pojawiły się łzy. – To naprawdę konieczne? – Tak. Jestem prawie pewna, że chodzi tylko o uraz nadgarstka, ale musimy sprawdzić, czy nie ma jakichś innych drobnych złamań. – Oczyściła stłuczone miejsce za pomocą tamponika gazy. – Teraz wygląda lepiej, prawda? Starsza pani spojrzała na nią z wdzięcznością. – Jest pani taka dobra i miła... – szepnęła. – A co z tym chłopcem? Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. To wszystko moja wina, weszłam mu prosto pod koła. W jej oczach znowu ukazały się łzy. Beth ujęła jej dłonie. – Proszę się teraz o nic nie martwić. Rozmawiałam z doktorem Armstrongiem i dowiedziałam się, że chłopcu nic nie grozi. – Spojrzała na zegarek. – Zna pani Debbie, prawda? Zaraz zawiezie panią do rentgena, a ja już się pożegnam. – Tak mi przykro, że sprawiam wam tyle kłopotu – jęknęła na odchodnym pani Burrows. Beth wyszła na korytarz i udała się do gabinetu, gdzie Sam przyjmował Daniela, młodego rowerzystę. Zapukała i weszła do środka. – Jak twoja pacjentka? – zapytał na wstępie. – W drodze na rentgen – odparła, a widząc przestrach na twarzy chłopaka, dodała: – Nic jej nie jest, to tylko rutynowe prześwietlenie. – To stało się tak szybko... Wcale jej nie zauważyłem... – szepnął chłopiec. – Naprawdę nic jej nie będzie? Nie mogłem jej wyminąć, pojawiła się tak nagle. – Wiem – uspokoiła go Beth. – Pani Burrows wszystko mi opowiedziała. To nie twoja wina. Sam założył chłopcu opatrunek na zszyty łuk brwiowy. Już skończyłem – powiedział. – No, młody człowieku, tym razem ci się udało. Daniel ześliznął się z kozetki, delikatnie dotknął opatrunku i skrzywił się.
– Weźmiesz paracetamol i przestanie cię boleć – poradził mu Sam. – I pamiętaj, nie graj w piłkę przez kilka dni. Nie wolno tego zapaskudzić. Gdyby coś się działo, pokaż się. Wzrokiem odprowadził go do drzwi. – Dwóch klientów załatwiliśmy – oświadczył z westchnieniem ulgi, kiedy drzwi za chłopcem się zamknęły. – Pani Burrows miała szczęście – dodała Beth. – W jej wieku na ogół łamie się kość szyjki udowej. – Alice to twarda sztuka. – Sam zaczął myć ręce. – Mieszka sama i świetnie daje sobie radę. – Nie ma rodziny? – zdziwiła się Beth. – Ma dwie córki, trzech synów i jakaś nieprawdopodobną liczbę wnucząt – odparł Sam. – Wszyscy mieszkają w okolicy. – Nie zajmują się nią? – zdziwiła się Beth. – Bardzo by chcieli, ale kiedy mąż Alice umarł jakieś pięć lat temu i zamierzali ją zabrać do siebie, stanowczo odmówiła. Została w domu, który razem z Donaldem kupili zaraz po ślubie, ponad pięćdziesiąt lat temu. Zaglądam tam do niej od czasu do czasu, a ona odwiedza rodzinę, kiedy ma na to ochotę. Beth uśmiechnęła się lekko. – Sądzę, że to świetnie rozwiązanie. – Ja też tak myślę. – Sam sięgnął po marynarkę i zarzucił ją na ramiona. – Bardzo ci dziękuję. – Za co? – Za pomoc. Otworzył drzwi i przepuścił ją. – Nie ma za co. Doskonale dałbyś sobie radę sam – powiedziała Beth. – Jasne, ale trwałoby to o wiele dłużej i pacjenci byliby zestresowani. Jeszcze raz ci dziękuję. Zabrzmiało to zupełnie szczerze i sprawiło jej przyjemność. – Na szczęście byłam w pobliżu – rzuciła od niechcenia. – Mam nadzieję, że nie bardzo zaszkodziłam mojej pierwszej pacjentce... Jego niebieskie oczy rozbłysły. – Nigdy mi tego nie zapomnisz. – Chyba nieprędko. Doszli do frontowych drzwi, za którymi szumiał deszcz. – Rozpadało się. – Beth włożyła kurtkę. – Lato definitywnie się skończyło. Ruszyli razem w stronę parkingu. W pewnej chwili Beth pośliznęła się na mokrych liściach i Sam ujął ją pod ramię. Chciała się odsunąć, ale ją przytrzymał. – Tak będzie bezpieczniej – oświadczył. – Dość mieliśmy wypadków jak na jeden dzień. Delikatnie, ale stanowczo, wyswobodziła się z jego uścisku. – Wolę iść sama – szepnęła. – Jakoś sobie poradzę. Spojrzał na nią z góry, z lekką drwiną.
– Innymi słowy, ręce przy sobie, co? A swoją drogą, czy pani doktor jest tak uczulona na mężczyzn w ogóle, czy tylko na mnie? Objął ją wzrokiem i poczuła, jak wraz z jego spojrzeniem oblewają fala gorąca. Praca z tym mężczyzną zapowiada się bardzo niebezpiecznie. – A może ktoś jest w twoim życiu? – zapytał cicho. Otrząsnęła się. – Nie mam nic przeciwko tobie – odparła, siląc się na spokój – ale zamierzam tu pracować, i to najlepiej jak umiem. Nic innego mnie nie interesuje. Moje prywatne życie to moja sprawa i nikomu nie pozwolę się do niego wtrącać. Mogę tylko zapewnić, że w żaden sposób nie wpłynie na moją pracę. – Miło to słyszeć – powiedział Sam obojętnie. – Dzisiejszy dzień to była tylko mała próba, staniesz tutaj przed znacznie poważniejszymi zadaniami i liczę, że im sprostasz. Przynajmniej mam taką nadzieję.
ROZDZIAŁ TRZECI – Ale ja nie chcę iść do szkoły! – Co ty mówisz, córeczko, przecież tak się cieszyłaś! – A teraz nie chcę! Beth spojrzała na zbuntowaną twarzyczkę dziewczynki ze ściśniętym sercem. Nie rób mi tego, kochanie, pomyślała i ukradkiem zerknęła na zegarek. Tylko tego brakowało, by się spóźniła do pracy już pierwszego dnia. Na domiar złego zaczęło padać. Uklękła i ujęła córeczkę za ramiona. – Przecież o tym rozmawiałyśmy, będziesz tam miała mnóstwo nowych koleżanek i kolegów. Sophie wydęła małe usteczka. – Nie chcę koleżanek. Chcę zostać z tobą w domu. Beth odsunęła jej z czoła kosmyk włosów. – Ja też bym chciała, ale wszystkie dzieci muszą chodzić do szkoły. – Dlaczego? – Tam się nauczysz czytać i pisać, i Uczyć... – Dlaczego? Nieszczęsna matka wzięła głęboki oddech. Wskazówka zegara przesunęła się niebezpiecznie i sytuacja robiła się podbramkowa. – Twoja nowa koleżanka, Luiza, ta, co mieszka obok dziadków, też dziś idzie po raz pierwszy do szkoły. Fajnie będzie ją spotkać, prawda? – Ona ma huśtawkę w ogródku. – Wiem. I powiedziała, że zaraz po szkole możesz do niej przyjść się pohuśtać. Pocałowała małą w nosek. – Co ty na to? Mała buzia nieco się rozchmurzyła. – Przyjdziesz po mnie do babci? – Oczywiście. Przyjadę po ciebie w porze podwieczorku i opowiesz mi, jak było w szkole. I zrób babci jakiś ładny rysunek, na pewno bardzo się ucieszy. Udało jej się odstawić dziewczynkę do szkoły i oddać w ręce wychowawczyni dopiero w pół godziny później. Skierowała się w stronę szpitala pełna wyrzutów sumienia i skruchy. Praca w przychodni rozpoczęła się dziesięć minut temu... Doktor Armstrong nie wybaczy jej spóźnienia. I to od razu, pierwszego dnia. Zupełnie jakby zły los sprzysiągł się przeciwko niej. Wpadła do rejestracji, zdyszana i zaczerwieniona. – Przepraszam za spóźnienie. Trochę czasu mi zajęło przekonanie Sophie, że powinna iść do szkoły. Maggie mrugnęła okiem. – Nie miała na to ochoty, co?
– Delikatnie powiedziane. Rejestratorka spojrzała na nią ze współczuciem. – Wiem coś o tym, to samo miałam z moim najmłodszym. – Ze to się musiało stać akurat pierwszego dnia... – Beth z trudem się uspokajała. Maggie próbowała ją pocieszyć. – Nie przejmuj się, to się może zdarzyć każdemu. Lekarze od czasu do czasu się spóźniają, zwłaszcza kiedy mają jakieś pilne wezwanie przed pracą. Sam chyba nie będzie taki wyrozumiały. – Lepiej już zacznę. Doktor Armstrong pewnie dawno już przyszedł. Jej rozmówczyni wzruszyła ramionami. – On zawsze przychodzi wcześniej. Mówi, że najlepszy czas na papierkową robotę to te pół godziny przed przyjściem pacjentów. A propos, to są twoje papiery. Jak widzisz, trochę tego jest. – Dzięki. – Gdybyś miała jakiś problem, zadzwoń do mnie. Jeśli nie będę ci mogła pomóc, zwrócimy się do Etebbie – dodała jeszcze Maggie. – Dziękuję, jesteś kochana. Zadzwonił telefon i Maggie podniosła słuchawkę. – Kiedy będziesz gotowa, daj znać – powiedziała jeszcze do Beth, zasłaniając ręką słuchawkę. – Wtedy ci poślę pierwszego pacjenta. Gdy skończysz przyjmować, idź na kawę do pokoju lekarskiego. John już wrócił. Chyba jeszcze sienie znacie. Beth pokręciła głową. – Nie było okazji. – Przyjdzie trochę później, teraz ma wizyty domowe. – Doskonale, chciałabym go poznać. Machnęła ręką na pożegnanie i ruszyła korytarzem, przeglądając karty pacjentów. O mało co nie wpadła na Sama. – Przepraszam! W jego wzroku dostrzegła wyrzut i dezaprobatę. – Jednak się zdecydowałaś nas odwiedzić – wycedził. – A już myślałem, że zrezygnowałaś. Próbowała się tłumaczyć. – Bardzo mi przykro, ale Sophie zrobiła mi przed wyjściem scenę. W ostatniej chwili zaczęła histeryzować, że nie chce iść do szkoły. – Miałem wrażenie, że panujesz nad swoim rodzinnym życiem. Zdenerwowanie spowodowało, że zaczęła się plątać. – Panuję, ale... Zwykle jest inaczej, mama ma taką panią, która mieszka obok, i ona bardzo chętnie zajmuje się dziećmi, kiedy mama nie może. Ona ma córkę w tym samym wieku co Sophie i bardzo grzecznie się bawią. Kiedy będę miała nocny dyżur, rodzice zajmą się dzieckiem. Odetchnęła i opanowała się.
– Robię, co mogę – powiedziała spokojniejszym już głosem. – Jak rozumiem, w twoim życiu panuje niczym niezmącony ład i porządek. Trudno, ale ja mam dziecko, a dziecka nie można zamknąć w klatce i mieć spokój. – Zerknęła na swoje mokre buty. – Wiem, że nie prezentuję się najlepiej, ale trudno. Jakoś tak to wypadło. Przeczesał ręką włosy i zlustrował ją wzrokiem. – Wyglądasz całkiem nieźle – oświadczył – a ja przepraszam za swoje zachowanie. Nie mam prawa tak na ciebie napadać. To wszystko dlatego, że jestem zdenerwowany, bo dostałem właśnie wyniki badań jednego z naszych pacjentów. Stanowczo odmówił pójścia do szpitala, leczył się ambulatoryjnie, bagatelizował objawy, a teraz wygląda na to, że jest już za późno. Beth spuściła głowę. – Rozumiem i wcale ci się nie dziwię. Mogę tylko obiecać, że więcej się nie spóźnię. – Wspominałaś, że wynajęłaś jakiś dom w okolicy. – Tak, mały domek niedaleko portu. Właściwie to rodzice mi go znaleźli. Jest śliczny, wymarzone miejsce dla mnie i Sophie. Ogródek jest niewielki, ale mamy bardzo blisko do plaży. Moja córka uwielbia morze. – Mieszkacie same? Tylko we dwie? Nie odpowiedziała i natychmiast się zmitygował. – Przepraszam, nie chciałem, przecież mówiłaś, że twój mąż zmarł dwa lata temu. Musi ci być ciężko, ale czas leczy wszystkie rany. Uniosła na niego oczy. – Tak mówią. Odpowiem na twoje pytanie, tak, mieszkamy same i nie zamierzam tego zmieniać. Dzięki Bogu mam Sophie i pracę. Nic więcej mi nie trzeba. Zwłaszcza nowego związku. Wiedziała z doświadczenia, że mężczyzna oznacza kłopoty. – Chyba niezbyt długo byłaś zamężna? – pytał dalej Sam. – Cztery lata. Sophie miała trzy, kiedy... – Urwała. – Przepraszam. – W jego głosie zabrzmiało współczucie. – Czy twój mąż długo chorował? – Nie. Tim nigdy nie chorował, był okazem zdrowia – odparła z wysiłkiem. – To stało się zupełnie nagle, dlatego szok był tak silny, ale jakoś dałam sobie radę. – Miał rodzeństwo? – Nie, był jedynakiem. Jego rodzice mieszkają w Australii. – Obrzuciła go pytającym wzrokiem. – A ty jesteś żonaty? Po jego twarzy przemknął cień uśmiechu. – Nie, kiedyś byłem zaręczony, ale się rozpadło. Tak to nieraz bywa. Odsunął się, by zrobić przejście kobiecie z wózkiem, a Beth pomyślała, że chętnie by poznała powody tamtego zerwania. Może ma przed sobą zaprzysięgłego kawalera, nade wszystko ceniącego sobie wolność? Sam spojrzał na zegarek i spoważniał. – Lepiej weźmy się do pracy, zanim pacjenci zaczną się buntować. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, nie krępuj się, tylko pytaj.
– Dobrze. Odszedł, a ona udała się do swojego gabinetu. Zdjęła żakiet i głęboko odetchnęła. Pierwszą pacjentką okazała się młoda szczupła kobieta. – Mam problemy z oddawaniem moczu – wyznała zmieszana. – Często odczuwam parcie, a kiedy idę do toalety, nic nie mogę zrobić. To bardzo krępujące tak stale musieć wychodzić, kiedy się jest w biurze. Beth uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Wyobrażam sobie. – Spojrzała na ekran komputera. – Miała już pani kiedyś podobne problemy? – Tak – przytaknęła pacjentka. – To było dawno... ponad rok temu. – Radziła się pani wtedy doktora Reynoldsa? – Tak. – Czy przyniosła pani próbkę moczu? Brenda wyjęła małą buteleczkę. – Doskonale, zaraz się temu przyjrzę. Proszę mi powiedzieć – kontynuowała Beth, odchodząc na bok – jak się pani czuje ogólnie. – Niezbyt dobrze, pobolewa mnie brzuch i chyba mam podwyższoną temperaturę. Beth umyta ręce nad małą umywalką i wróciła do biurka. – W moczu są ślady krwi – oświadczyła. – Brała pani ostatnio aspirynę? – Nie – zaprzeczyła pacjentka. – Zwykle biorę paracetamol, jeśli mnie coś boli. – A gdzie panią boli? – O, tutaj. – Młoda kobieta powiodła ręką po szczupłym brzuchu. – A plecy? – chciała wiedzieć Beth. – Też – przytaknęła Brenda. – To pewnie dlatego, że całe dni siedzę przy biurku. Lekarka skinęła głową. – Tak, to może być powód, ale obawiam się, że oprócz tego ma pani piasek w nerkach. Gdyby objawy się powtórzyły, proszę pić dużo płynu, to rozrzedzi mocz i zmniejszy bóle. Przepiszę również antybiotyk. – A środki przeciwbólowe? – W dalszym ciągu paracetamol i ciepła butelka, żeby ogrzać plecy, to bardzo pomaga. Jeśli w ciągu kilku dni się nie poprawi, proszę do mnie przyjść. Brenda po raz pierwszy się uśmiechnęła. – Bardzo dziękuję, pani doktor. Wyszła, a lekarka nacisnęła przycisk, żeby wezwać kolejnego pacjenta. Mężczyzna miał około sześćdziesięciu lat, nadwagę i fatalny humor. – Co panu dolega? Pan Daniels skrzywił się boleśnie. – Szumi mi w uszach i bardzo źle słyszę. Chyba zwariuję! To strasznie przeszkadza mi w pracy, a nie chcę jej stracić. Beth zerknęła na ekran i pytała dalej. – Może mi pan opisać ten szum? – To takie jakby dzwonienie, pisk albo szmer... Trudno powiedzieć. Doprowadza mnie do
szału. – Dawno pan to ma? – Jakieś dwa tygodnie. Beth sięgnęła po przyrząd do badania uszu i wstała. – Zaraz sprawdzę, czy nie ma tam jakiejś infekcji. Podobny efekt może też dawać zebrana wewnątrz ucha woskowina. Sprawdziła pacjentowi uszy. – Wszystko w porządku, nic nie ma. Pan Daniels uniósł na nią zaniepokojone oczy. – A może ja głuchnę? W moim wieku to się przecież zdarza. – Nie sądzę, żeby groziła panu głuchota – pocieszyła go Beth. – Szum w uszach to dość częsta przypadłość, zwłaszcza po czterdziestym roku życia. Pewnie ma pan również kłopoty ze snem i rano jest pan bardzo zmęczony, co też nie pomaga panu w pracy. Pacjent z rezygnacją zwiesił głowę. – Jakby pani przy tym była. Stale jestem w złym humorze, koledzy ostatnio za mną nie przepadają i trzeba przyznać, że mają powody. Beth zajrzała do jego karty. – Brał pan ostatnio jakieś antybiotyki? Szum w uszach może stanowić efekt uboczny działania niektórych leków. Był pan tutaj trzy tygodnie temu, prawda? – Tak, bolał mnie kręgosłup od pracy w ogródku. – Doktor Parker przepisał panu środek przeciwzapalny – ciągnęła Beth. – Tak – przytaknął pan Daniels. – Kilka dni temu przestałem go brać, bo mi przeszło. Zażywam tylko aspirynę. – Najprawdopodobniej to właśnie jest powodem pańskich dolegliwości. Pacjent wyraźnie się zdziwił. – Szumi mi w uszach od aspiryny? – Tak – wyjaśniła Beth – zwłaszcza jeśli brał ją pan przez dłuższy czas. To się w niektórych przypadkach zdarza. Proszę ją odstawić i pokazać się u mnie za kilka dni. Twarz pacjenta rozjaśniła się. – Myśli pani doktor, że mi przejdzie i znowu będę normalnie słyszał? Zapewniła go z uśmiechem, że tak będzie, i poprosiła kolejnego pacjenta. Przez następnych kilka godzin nie miała chwili wytchnienia i kiedy skończyła przyjmować, ze zdumieniem stwierdziła, że zbliża się pora lunchu. W tej samej chwili zadzwoniła do niej matka. – Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Chciałam tylko zapytać, jak Sophie zareagowała na pierwszy dzień w szkole. Musiała strasznie to przeżywać. – Owszem – westchnęła Beth. – Ledwo mi się udało wyprawić ją z domu. – Przyzwyczai się – pocieszyła ją matka. – Spotka nowe koleżanki i wszystko się ułoży. – Mniej więcej to samo jej mówiłam. Zamieniły jeszcze kilka słów i coś w głosie matki zwróciło uwagę Beth. – Czy wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.
– Tak. Dlaczego pytasz? Na pytanie odpowiedziała pytaniem. – Czy tata dobrze się czuje? W słuchawce przez chwilę panowała cisza. – Nie bardzo... – Głos matki lekko zadrżał. – Prawdę mówiąc, trochę się o niego boję. Rano znowu miał te swoje... przypadłości. – Jakie przypadłości, mamo? – Tak jak zawsze. Duszności, słabość, zawroty głowy... I jak zwykle mówi, że to nic takiego. – Nie ma na co czekać – przejęła inicjatywę Beth. – Ojciec musi zrobić badania, sama z nim o tym pomówię. Dobiegło ją westchnienie ulgi. – Dziękuję ci, kochanie. Opuściła gabinet, nie przestając myśleć o ojcu. Trzeba go przekonać, że musi iść do specjalisty, i to jak najszybciej. Maggie na jej widok znacząco mrugnęła. – Jak było? Żyjesz? – spytała ze współczuciem. – Można wytrzymać. Rejestratorka zaproponowała, by poszła na kawę, i Beth z wdzięcznością przyjęła jej propozycję. W pokoju lekarskim siedział przystojny mężczyzna około trzydziestki. Na widok wchodzącej Beth wstał i odłożył czytane pismo. – Nareszcie się spotykamy. Nazywam się Parker, dla przyjaciół John. Jak rozumiem, mam przyjemność poznać doktor Jardine? – powitał ją uroczyście. Uścisnęli sobie dłonie. – Mam na imię Bem. – Napijesz się kawy? – Z przyjemnością. Napełnił filiżankę i podał jej. – Jak tam pierwszy dzień w pracy? – zapytał życzliwie. – Całkiem nieźle – odparła. – Z czasem się przyzwyczaję. – Na pewno. – Uśmiechnął się szeroko. – Jesteśmy bardzo zgranym zespołem. W razie problemów o wszystko pytaj. Beth przez chwilę napawała się aromatem świeżo parzonej kawy. Potem zerknęła na medyczne pismo leżące na stole. – Najnowszy numer? – zapytała. – Jeszcze go nie widziałam. Miał w nim być artykuł, który bardzo chciałam przeczytać. – Możesz je wziąć, ja już przejrzałem – oznajmił John. Oboje jednocześnie skierowali się w stronę leżącego na stole magazynu i wpadli na siebie. John podtrzymał ją i roześmiał się. – Zderzenie zaraz pierwszego dnia w pracy! Co by na to powiedzieli na urazówce! Zwłaszcza niektórzy, przemknęło jej przez myśl i w tej samej chwili do pokoju wszedł doktor Armstrong. Chłodnym spojrzeniem obrzucił Johna. – Ty jeszcze tutaj? Słyszałem, że masz mnóstwo pilnych telefonów.