Fairbairns Zoë
Zawsze do usług
Antonia Lyons to szczęśliwa kobieta - dobra żona, wspaniała kochanka, świetna
sekretarka. Ale oto pewnego dnia dowiaduje się, że została zarażona
nieuleczalną chorobą i jej wspaniałe życie nagle się kończy. Odchodzi mąż,
opuszczają ją przyjaciele, traci nawet pracę. Antonia nie poddaje się jednak
rozpaczy, lecz zaczyna szukać dla siebie nowego celu i miejsca na świecie. Na
początek postanawia wyjaśnić zagadkę dziwnego zniknięcia koleżanki z dawnej
pracy. Trop prowadzi na tajemniczą, piękną wyspę…
Czesc Pierwsza
Rozdział pierwszy
Najlepsza sekretarka
Do biura agencji „Zawsze do usług" prowadziły ciemne drzwi przy jednej z uliczek w Soho. Leżał przed nimi
wytarty brązowy chodnik. Po lewej znajdowało się okno wystawowe sex shopu reklamujące plastikowe manekiny,
koronkową bieliznę i inne akcesoria. Natomiast za szybą na prawo obracał się powoli ogromny rożen z
brązowiejącym i ociekającym tłuszczem keba-bem. Mieściła się tu grecka restauracja sprzedająca potrawy na
wynos.
Czekając na windę Antonia układała sobie w myśli, co powie. Tak się nie postępuje, pani Hook. Ale czy się ośmieli?
Można by pomyśleć, że jestem uczennicą, a pani — dyrektorką wzywającą mnie na dywanik.
Pani Hook zawsze przypominała jej dyrektorkę. Może dlatego, że Antonia trafiła do „Zawsze do usług" prosto po
szkole. To było przed sześcioma laty.
Winda nie przyjeżdżała, więc Antonia poszła na górę po schodach mijając po drodze drzwi do innych firm mających
swe biura w tym budynku.
Sir Jasper Books.
Ruch Przeciwko Używaniu Szkodliwych Konserwantów W Żywności Puszkowanej.
2
Przedsiębiorstwo Thames & Severn.
Agencja „Zawsze do usług". Pracownicy biurowi wszystkich specjalności.
— Jestem umówiona z panią Hook o trzeciej — powiedziała do dziewczyny, której nigdy wcześniej tu nie widziała.
— Czy pani Antonia Lyons? — upewniła się sekretarka odkładając na bok egzemplarz „Girl About Town".
Antonia skinęła głową i skrzywiła się nieco. A więc była oczekiwana. Nie tylko spodziewała jej się pani Hook, lecz
całe biuro. Nawet ta nowa dziewczyna — nie znała jej przecież — z wyraźną satysfakcją zapytała:
— Pani Hook wezwała panią, prawda?
— Tak? — Antonia rozpięła swój czarny trencz i powiesiła go obok okryć dziewcząt zatrudnionych tu na stałe. Miała
na sobie niebiesko-szaro-różowy sweterek i krótką popielatą spódniczkę. — Możliwe — powiedziała, wyjmując
grzebień i poprawiając jasne, obcięte na pazia włosy. — I tak chciałam się zobaczyć z szefową — dodała. —
Dziękuję, znam drogę.
Przewiesiła torbę przez ramię i popychając wahadłowe drzwi weszła na salę. Było tu tłoczno i hałaśliwie, choć nie
tak jak kiedyś.
— Mówi Avril z „Zawsze do usług". Chciałabym się dowiedzieć, kogo dokładnie państwo potrzebują?
— Wysłaliśmy taką miłą, sympatyczną dziewczynę.
— Nie przyszła? Cóż, przyślemy kogoś innego. Wszyscy rozmawiali przez telefon przytrzymując słuchawki
pod
brodą, by móc jednocześnie przeglądać ogłoszenia prasowe i zaznaczać czerwonym flamastrem te, które wydawały
im się interesujące.
— Poszukuje pan maszynistki?
Tu i ówdzie przycupnęli na krzesłach zrezygnowani interesanci. Wyglądało na to, że urzędniczki nie mają dla nich
czasu. Gdy tylko któraś odłożyła słuchawkę, telefon rozdzwaniał się ponownie. I za każdym razem padało pytanie o
pracę.
— Na razie nie mam nic, Lauro. Przykro mi.
— Czy zechciałaby pani przyjść do nas i zarejestrować się?
— Może jutro się coś znajdzie, Ann.
Dochodziła trzecia. Antonia rozejrzała się za kimś, z kim
10
mogłaby zamienić parę słów. Zauważyła, że asystentka pani Hook, Maggie, kończy właśnie rozmowę.
_ W tej chwili nie mogę ci nic zaproponować, Janet. Przykro
mi. Cześć!
Maggie miała brzmiący szczerością głos i małe oczka o surowym spojrzeniu. Jej błyszczące, kręcone włosy
zafalowały, gdy rozpromieniona spojrzała na Antonię. Sprawiała wrażenie, jakby była ona ostatnią osobą, jaką
spodziewała się tutaj zobaczyć.
— Cześć! — skinęła głową Antonia. Zapaliła papierosa i poczęstowała Maggie. Dziewczyna odmówiła tłumacząc,
że znowu próbuje rzucić palenie.
— Co u ciebie? — spytała niewinnym głosem.
— Wegetuję, dzięki. Wytłumacz mi, jak to się dzieje, że nie dostaję już żadnej pracy?
— Mamy martwy sezon.
— Nie wysilaj się.
Antonia spróbowała się opanować — w końcu nie miała zamiaru prowokować Maggie. Chciała tylko wypalić
papierosa i poplotkować trochę, zanim wejdzie do gabinetu. Wiedziała, że Maggie jej nie lubi, ale też zdawała sobie
sprawę, że jeśli ktoś w agencji popada w niełaskę, to dlatego, że tak życzy sobie pani Hook. Skoro jednak już zaczęła
tę rozmowę, pomyślała, że może w końcu czegoś się dowie.
— Przecież jestem najlepszą sekretarką, czyżbyś już zapomniała? A to znaczy, że mam pierwszeństwo przy
rozdziale zleceń. W przeciwnym wypadku poszukam sobie innej agencji.
Maggie uniosła brwi mówiąc:
— Może właśnie o t y m ona chce z tobą porozmawiać.
— Ty wiesz, prawda? Dobrze wiesz, czego ona chce ode mnie. Telefon Maggie rozdzwonił się. Do trzeciej zostały
dwie minuty.
Antonia nerwowo zaciągała się papierosem, a Maggie rozpływała się w zachwycie:
— Och, Julie, jak to dobrze, że dzwonisz. Zatrzymałam coś dla
ciebie.
— A więc teraz Julie ma u ciebie względy? — burknęła Antonia, gdy Maggie skończyła dyktować dziewczynie
adres.
— Nikogo nie faworyzuję.
11
— W jakim ona jest nastroju, Maggie?
— Takim jak zawsze. Sama wiesz. Antonia dopaliła papierosa.
— Z nią nigdy nic nie wiadomo. Zachwyca się tobą i nazywa najlepszą pracownicą, a w chwilę potem jesteś dla mej
śmieciem. 1 nie sposób zgadnąć, dlaczego podpadłaś.
— Może soku? — zaproponowała pani Hook wskazując tacę z kieliszkami do wina, która stała na niewielkiej
lodówce.
Antonia wiedziała, że w środku zawsze są surowe warzywa i karton soku pomarańczowego.
Pani Hook przekroczyła już pięćdziesiątkę. Była bardzo szczupła i miała gładką cerę. Siwe włosy przycięte były na
karku jak u chłopca, a na czole tworzyły równą grzywkę. Do pracy zawsze nosiła czarne ubrania, a do tego srebrną
lub platynową biżuterię. Na ścianie (wśród mnóstwa fotografii jej krewnych oraz dyplomów za osiągnięcia w pracy)
wisiał napis: „Dziękuję za niepalenie w moim domu".
Antonia nalała sobie trochę soku. Marzyła wprawdzie o gorącej kawie, ale kawy nikt jej nie zaproponował.
Zastanawiała się, czy chciałaby wyglądać tak jak pani Hook, gdy będzie w jej wieku. Czasem na widok tej
zakonserwowanej młodzieńczości cierpła jej skóra, ale musiała przyznać, że to niezwykłe osiągnięcie. Dolała sobie
soku.
— Zwolnij trochę. Ten karton ma mi wystarczyć do końca dnia.
— PrzepraszamAntonia usiłowała wlać sok z powrotem do kartonika, ale w rezultacie rozlała go po tacy.
— Już dobrze, wypij ile chcesz. Zbliż się do mnie i popatrz. Antonia stanęła obok pani Hook. Zauważyła, że czerni
jej
ubioru nie plamiła ani odrobina łupieżu czy kurzu i nie przyczepił się ani jeden włosek. Zdjęcie, które szefowa
chciała Antonii pokazać, przedstawiało nowoczesne biuro dyskretnie oświetlone niewidocznymi lampami.
Elegancko ubrane kobiety siedziały przy komputerach wpatrując się w ekrany.
— Zupełnie jak statek kosmiczny — skomentowała Antonia. Pani Hook zachichotała i Antonia poczuła się nieco
swobodniej.
— Nienawidzę tych urządzeń — dodała.
12
— Można i tak, moja droga, można i tak...
Mówiąc to pani Hook spojrzała na Antonię ostro, jakby chcąc jej dać do zrozumienia, że zbyt wiele sobie pozwala
podchodząc tak blisko.
— Lepiej usiądź — powiedziała. — Dotarły do mnie niepokojące wieści na twój temat.
Antonia miała wrażenie, jakby dostała obuchem w głowę. Kto ci doniósł? Organizm domagał się papierosa.
Dlaczego ty zawsze wszystko musisz wiedzieć? Przechodząc na drugą stronę biurka wyobrażała sobie panią Hook
jako tłuste, kaszlące, pokryte wątrobianymi plamami babsko.
Ale może jednak o niczym nie wie. Może ma na myśli coś zupełnie innego. Antonia pochyliła głowę pozwalając, by
włosy spłynęły jej do przodu. Gdy się wyprostowała, twarz ukryta była za jasnoblond zasłoną. Wiedziała, że
przypomina teraz okrytą welonem bezbronną dziewczynę, i od razu poczuła się bezpieczniejsza.
Pani Hook naprawdę sobie używała jej kosztem. Powtarzała co chwilę „moja najlepsza pracownica!", ale ciągle nie
mówiła, o co jej chodzi, w każdym razie nie powiedziała tego, czego Antonia się obawiała. Bo też skąd miałaby o
tym wiedzieć? Prawie niemożliwe.
— ... poprosiłam Maggie, żeby przygotowała mi listę sześciu najlepszych pracownic. Tych, na których można
polegać. Tych, o które firmy proszą imiennie. Naturalnie spodziewałam się, że twoje nazwisko znajdzie się na tej
liście.
Antonia ukradkiem sięgnęła do torebki i namacała paczkę papierosów, dzięki czemu nieco się odprężyła.
— Maggie nigdy mnie nie lubiła — zauważyła.
— Tak, chyba rzeczywiście jest o ciebie trochę zazdrosna, bo zawsze byłaś moją pupilką, Antonio. Chciałam mieć
jednak całkowitą pewność, więc przejrzałam twoje karty godzin i, o zgrozo, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Pomyślałam sobie, że to nie mogą być karty mojej małej Antonii Lyons. Przecież moja najlepsza pfacownica nie
zawiodłaby mnie tak bardzo.
No dobrze, dobrze, coś ci powiem.
— Chorowałam, pani Hook.
6
Tak, mogę o tym wspomnieć.
— A to się spóźniałaś, a to za wcześnie wychodziłaś! — kontynuowała pani Hook.— Maggie chciała to
przemilczeć...
— No, nie wątpię — przerwała Antonia.
— ... ale wydusiłam z niej, że byłaś niedbała i niegrzeczna...
— Pani Hook, ja...
— Naturalnie ludzie spodziewają się tego po większości pracowników przychodzących na zastępstwa. Ale moje
dziewczęta do nich nie należą. Nazywamy się „Zawsze do usług", bo dokładnie to oferujemy. Usługa o każdej porze.
I na miejscu. Ciałem i duchem masz być zaangażowana w pracę. Dlatego poleciłam Maggie, by wykreśliła cię z
grona najlepszych pracowników.
— ... chorowałam.
— Słyszałam to już dwa razy. Czy zamierzasz wreszcie poinformować mnie, co to za choroba? Nie? To nie oczekuj
ode mnie współczucia. Czy miałaś załamanie nerwowe? Pewnie tak, skoro jesteś taka tajemnicza.
Antonia pokręciła przecząco głową.
— Cieszę się — oznajmiła pani Hook i zaśmiała się sarkastycznie. — Nigdy nie wiem, co należy powiedzieć
ludziom, którzy byli w depresji. Bo co to niby znaczy? Jak odróżnić załamanie od ... hm, jak by to powiedzieć... —
Głos jej stał się niecierpliwy
i znudzony. — Przychodzi mi wtedy na myśl osoba tak roz- ' trzęsiona, że wszystko jej leci z rąk, zupełnie jak
samochód, który nie może zapalić.
— Nie chodzi o depresję, pani Hook.
— Więc o co?.Gdyby to rzeczywiście były nerwy, mogłabym ci współczuć, ale podejrzewam zwykłe niedbalstwo —
powiedziała z wściekłością w głosie, lecz zaraz potem zaczęła mówić łagodniej. — Tak czy owak, skończyło się,
Antonio. — Uśmiechnęła się ze smutkiem, a na jej czole pojawiła się zmarszczka. Palcem wskazała komputer na
zdjęciu. — Teraz jedno takie urządzenie może zastąpić pięć Antonii.
— Jeśli chce mnie pani wyrzucić, to dlaczego nie zrobiła pani tego telefonicznie? — spytała obojętnie Antonia.
— Jak możesz tak mówić? Mam cię wyrzucić? Myślisz, że zwolniłabym najlepszą pracownicę nie dając jej ostatniej
szansy? Przypuszczam, że strata wcale cię nie przeraża. Masz przecież
7
męża, a to, że przy okazji robisz komuś zawód, niewiele cię obchodzi.
Więc jednak. Niby przypadkowa wzmianka, ale jest.
— Nie mam już męża.
— Słucham?
— Paul odchodzi ode mnie. Wyprowadza się dziś po południu. Pani Hook jakby zmiękła trochę i po chwili spytała:
— Możesz chcesz sobie zapalić, Antonio? Wyjęła z szuflady popielniczkę.
Była to tak zaskakująca propozycja, że podziałała równie uspokajająco jak papieros. Pani Hook wyraziła swe
współczucie i oznajmiła, że nie ma żadnego zamiaru wtrącać się w nie swoje sprawy, po czym znacząco zawiesiła
głos. Antonia paliła w milczeniu. Pani Hook uznała najwyraźniej, że spełniła już jako pocieszycielka swój
obowiązek i powróciła do interesów. Dała Antonii do zrozumienia, że taka sytuacja może być odpowiednim
momentem na rozpoczęcie nowej pracy. Miała zamiar przeszkolić dziewczęta z agencji w obsłudze komputerów.
Najlepsze pracownice przejdą kurs komputerowy i utworzą w ten sposób ścisłą czołówkę. Antonia ma szansę wejść
w ich grono pod warunkiem, że najpierw udowodni, iż warto w nią inwestować.
Słuchając jej wywodu Antonia zaciągała się coraz bardziej. Sporo już słyszała o komputerach i wcale jej nie
interesowały. Gdy w końcu zgasiła peta, sięgnęła natychmiast po kolejnego papierosa, lecz pani Hook szybciutko
sprzątnęła popielniczkę i wysypała popiół.
— Nie przeciągaj struny, Antonio — rzekła i wezwała Maggie.
Maggie z pewnością podsłuchiwała przez interkom, lecz wyglądała zupełnie niewinnie, dopóki nie poczuła dymu
papierosowego. Jej małe świńskie oczka niemal wyszły wtedy z orbit.
Pani Hook poinformowała swą asystentkę, że przez najbliższy miesiąc Antonia ma dostawać jak najwięcej zleceń, a
Maggie powinna ją kontrolować i prosić pracodawców o opinie na temat jej pracy i zachowania. W końcu szefowa
odesłała obie dziewczyny mówiąc:
— Spotkamy się za miesiąc, Antonio, wtedy zobaczę, czy nastąpiła poprawa.
15
— A gdzie ja jestem? — krzyknęła Antonia. — U lekarza, czy na przesłuchaniu w KGB?
Maggie ostrożnie zabrała koleżankę z pokoju starając się ją uspokoić.
— Ona już taka jest. Nie powinnaś dać się wyprowadzić z równowagi.
— Nie jestem zdenerwowana — zaszlochała Antonia.
— Wiesz, że ona cię lubi. Przecież n i k t nie ma teraz gwarantowanej pracy przez okrągły miesiąc. A poza tym, czy
ty naprawdę tam paliłaś?
— Nie musisz być dla mnie taka miła — zgasiła ją Antonia. — Wiem, że mnie nie cierpisz.
— Nie mów głupstw.
Rozdział drugi
Taramasalata
Antonia wyszła ze stacji metra Balham i ruszyła ulicą prosto przed siebie. Niby nastała już wiosna, ale wieczór był
zimny i zaczęło padać. Przypomniała sobie szczególną woń dymu papierosowego w czystym powietrzu gabinetu
pani Hook. Na policzkach czuła jeszcze zaschnięte łzy. Nie była teraz pewna, czy rzeczywiście odważyła się
powiedzieć pani Hook, co sądzi o jej kursie komputerowym.
Właśnie zamykano sklepy, a w domu nie miała nic do jedzenia. Dom. Puste mieszkanie. Co on zabrał ze sobą, a co
zostawił?
— Pewnie uważasz, że powinnam cię spakować! — krzyknęła rano wściekła, a jednocześnie w głębi ducha
przerażona myślą, że może wcale nie będzie tego chciał. No i nie chciał.
Poradził, żeby uspokoiła się po tym weekendzie, który spędzili kłócąc się i raniąc wzajemnie.
— Myślę, że lepiej będzie, jeśli wyjdziesz z domu, gdy będę się wyprowadzał.
Ciekawe, jak sobie poradził? Zobaczymy. Ale na pewno nie pomyślał o zrobieniu zakupów, choć równie dobrze jak
ona wiedział, że wszystkie zapasy się wyczerpały. Wczoraj oboje chodzili głodni wyciągając resztki z lodówki, bo
całą sobotę kłócili się zamiast jak zwykle pójść razem po zakupy. Paul lubił, tak jak ona, sobotnie
10
wyprawy do supermarketu, ale zakładał, że jeśli coś nie zostało kupione w sobotę, to kupi się samo.
Pan Ali właśnie zamykał swój sklep. Gdy ściągał nad wejściem metalową żaluzję, oblała go zgromadzona na
płytkach deszczówka. Na murze ktoś wymalował czerwoną farbą napis: PAKISTAŃCZYCY WYNOCHA.
— Ciekawe, gdzie ten ktoś robi zakupy, gdy późno wraca do domu — odezwała się Antonia. — Jeśli da mi pan
trochę terpentyny i szmatkę, to zmyję ten napis.
Pan Ali uśmiechnął się.
— Szkoda pani fatygi, wymalują od nowa. Lepiej niech się pani pospieszy z zakupami, bo żona chce już zamknąć.
Pani Ali, ubrana w sweter i botki, czekała przy kasie. Antonia wybrała paczkę rybnych paluszków, puszkę
brzoskwiń, małą puszkę szynki, jabłka i coca-colę. Na koniec dorzuciła jeszcze trochę słodyczy, jakieś czasopisma i
spytała, czy jest taramasalata, bo nagle nabrała na nią ochoty.
— Jeśli jeszcze została, to powinna być w lodówce. Niestety nie było. Zapłaciła więc i opuściła sklep. Przy
budce telefonicznej zawahała się na chwilę. Weszła i wykręciła własny numer. Telefon dzwonił kilkanaście razy. Po
drodze chciała jeszcze wstąpić do sklepu monopolowego, ale był zamknięty.
Idąc po schodach widziała światło sączące się spod drzwi wielu mieszkań. Ktoś właśnie gotował aromatyczny
gulasz, ktoś inny słuchał muzyki grupy „The Archers". Znalazła klucze. Za drzwiami było cicho i całkiem ciemno,
lecz zapukała, zanim je otworzyła.
— Cześć, Paul. Już jestem.
Usłyszała tylko jakieś pyknięcie w kaloryferach. Westchnęła, zamknęła za sobą drzwi i poszła prosto do łazienki, by
powiesić nad wanną płaszcz przeciwdeszczowy.
Stalowy drążek w miejscu, gdzie wisiał jego ręcznik, był przeraźliwie pusty, a z wieszaka zniknął jego szlafrok. Jej
własny zwisał jakoś smętnie. Półeczka na przybory do golenia też była pusta. Została na niej tylko odrobina kremu.
Nic by mu się nie
18
stało, gdyby ją wytarł. Ale wlał trochę płynu dezynfekującego do sedesu. Antonia ustawiła na półeczce swoją
szczoteczkę i kubek do mycia zębów, a ręcznik rozwiesiła tak, by zajmował cały drążek. W umywalce leżała zdechła
mucha. Unikając zerkania w lustro, Antonia rozebrała się i na bieliznę włożyła szlafrok.
Spłukała muchę, umyła twarz i ręce, po czym nasmarowała je kremem. Chętnie powiesiłaby w szafie sweter i
spódnicę, ale nie miała odwagi wejść do sypialni.
Zauważyła rachunek telefoniczny. „Zapłaciłem w zeszłym tygodniu" — napisał Paul. Była też kartka od przyjaciół z
Nowego Jorku i jakaś bezpłatna gazeta, którą Antonia wyrzuciła.
Najłatwiej będzie w kuchni, bo Paul rzadko tu zaglądał. Zdziwiła się jednak, że zabrał trzy z sześciu kubków do
kawy, trochę sztućców, kieliszków i talerzy. Chyba jego matka nie oczekiwała, że sprowadzi się do niej z własną
zastawą? Po chwili przypomniała sobie, że te rzeczy dostali w prezencie ślubnym.
W lodówce nie było nic prócz papierowej torebki z delikatesów. Antonia wyjęła ją i spróbowała odgiąć zszywki, lecz
straciła cierpliwość i rozerwała papier. W środku był kubek różowej pachnącej taramasalaty. Wpatrywała się w nią
przez dłuższą chwilę, odkładała i znów brała do rąk ściskając naczynko. Zadzwonił telefon. Długo nie odbierała
zaintrygowana, jakim cudem wiedział, kiedy zadzwonić — dokładnie w chwili, gdy znalazła taramasalatę? Może
obserwuje mieszkanie? A na pewno chce się dodzwonić, bo telefon wciąż brzęczy.
Aparat stał w sypialni przy łóżku. Żeby odebrać, musiała usiąść na kołdrze. Poczuła wtedy, jak wzdyma się wokół
niej leciutko. Niedomknięta szafa Paula otworzyła się. Zionęła pustką. Antonia kopnięciem zamknęła drzwi. To
takie podobne do Paula — zadał sobie tyle trudu. Urządził wszystko tak, jakby naprawdę chciał ją opuścić. Myślała,
że pewnie pomieszka u matki z miesiąc, żeby ją przestraszyć i ukarać. A teraz oto dzwoni już pierwszego wieczora.
Postanowiła, że będzie dla niego miła, lecz chłodna.
— Antonia? To ty? Mówi Pat.
Antonia kaszlnęła i rozejrzała się chcąc sięgnąć po papierosa, ale zostały w kuchni.
19
— Pat! Właśnie dostałam twoją kartkę. Myślałam, że jesteś w Stanach.
Dziewczyna jęknęła.
— Dopiero teraz ją dostałaś? Już dawno wróciliśmy. Może wpadlibyście do nas z Paulem?
— Dzisiaj? Paula nie ma, ale ja chętnie przyjdę.
— Nie, nie dzisiaj — sprostowała Pat. — Po prostu któregoś dnia, jak będziecie mieli czas. Zadzwoń do mnie,
dobrze?
Pat najwyraźniej oczekiwała odpowiedzi.
— Dobrze się bawiliście? — spytała Antonia.
— O tak, wspaniale — odparła Pat i zaczęła opowiadać o wycieczce.
Po kilku minutach Antonia wyszła do kuchni po papierosy, a gdy wróciła, Pat wciąż mówiła do słuchawki.
Grzejniki w salonie były letnie i w pokoju panował chłód. Antonia zasłoniła okna i włączyła elektryczny kominek.
Paul zapewne wahał się, co zrobić ze sprzętem stereo, ale jednak go wziął. Zawsze miał do Antonii pretensje, gdy
podczas sprzątania choć odrobinę przesunęła wieżę. Przebrał też uważnie płyty, zabierając swoje. Równie dobrze
mógł wziąć wszystkie. Czyżby myślał, że będzie siedzieć i wpatrywać się w nie? Wyjęła kilka z szafki. Wiele by dała
teraz, żeby móc włożyć słuchawki, odkręcić regulator na fuli i słuchać grupy „Bee Gees" paląc przy tym papierosa.
Włączy później telewizor. Nie zabrał go, bo jest wypożyczony. ' ~
Zniknęły wszystkie jego książki i papiery, łącznie z materiałami na temat opryszczki.
Jak to się stało, że nie zauważyła, kiedy je zbierał? Były tu też artykuły z jej czasopism, ale nie przeglądała ich. Nie
chciała ich czytać. Paul mówił, że to lekka przesada, skoro już się łajdaczy...
Lekka przesada. Ale zabawne! W artykułach pisano, że wirus umiejscawia się w kręgosłupie i czasem atakuje ciało
powodując bolesne owrzodzenia. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że wirusowi spodoba się w kręgosłupie i nie
będzie opuszczał go zbyt często, ale na to nie miała żadnego wpływu.
13
— Nie łajdaczyłam się!
— Jeśli jesteś mężatką i idziesz do łóżka z facetem, który nie jest twoim mężem, to jest łajdaczenie się!
Tak, umiał nazywać rzeczy po imieniu. Ale trzeba przyznać, że nie robił jej wyrzutów, gdy była bardzo chora.
Opiekował się nią i potajemnie zbierał materiały na temat jej choroby. Wszystko zostawił na ostatni weekend, ale
nawet wtedy chwilami był miły.
— Czy myślisz, że nie chciałbym, żeby to nie była prawda?
A teraz taramasalata — kolejny przejaw uprzejmości. Pewnie przyszło mu do głowy, że będzie głodna i chętnie
zjadłaby coś specjalnego. Wprawdzie zapomniał o dodatkach w postaci oliwek, chleba i sałatki, ale jednak. Chciał jej
sprawić przyjemność. To taki gest na znak, że są przyjaciółmi.
— Nie jesteśmy wrogami, Antonio — mówił. — Ale jesteś moją żoną. Przecież nie mogę nadal mieszkać z tobą i nie
pożądać cię! A za każdym razem teraz, gdy mam ochotę iść z tobą do łóżka, czuję wstręt...
I strach. Ale tego nie powiedział, nie wiadomo dlaczego. Przecież widząc, przez co ona przeszła, każdy rozsądny
człowiek zacząłby się bać. Oczywiście można było stosować różne środki ostrożności, ale...
— Niby dlaczego miałbym ryzykować? Po kiego diabła? W małżeństwie nie powinno się mieć tego rodzaju obaw.
Mam nadzieję, że dobrze ci z nim było, wszystko jedno, kim był, bo musi ci to starczyć na bardzo długo!
Z artykułów wynika, że naukowcy wynajdą lekarstwo za jakieś pięć lat. Może nawet za dziesięć. On wiedział, gdzie
szukać informacji. W końcu pracował w miejscowym urzędzie w charakterze „centrum informacyjnego".
— Czym się zajmujesz? — pytano.
— Informowaniem.
— Czy to znaczy, że wiesz wszystko?
— Nie, ale wiem, gdzie tego szukać.
Włosy wciąż miała mokre. Wysuszyła je więc suszarką siedząc przed kominkiem i oglądając film o napadzie na
bank. Potem zapaliła. W końcu poszła do kuchni, żeby usmażyć dwa rybne paluszki. Jadła jabłko czekając, aż będą
gotowe. Z salonu dochodziry odgłosy strzelaniny i pościgu, więc pobiegła zobaczyć, co dzieje się
21
na ekranie. Gdy wróciła do kuchni, ryba była już spalona, więc wyrzuciła ją do kosza. Na kolację zjadła taramasalatę
prosto z pojemniczka przegryzając chlebem posmarowanym margaryną. Postanowiła zachować ostatniego papierosa
na dziennik, ale gdy się zaczął, uświadomiła sobie, że właśnie gasi peta.
W pubie „Pod Żelaznym Księciem" kłębiło się. Rozmieniwszy pieniądze przy barze, wcisnęła drobne do automatu z
papierosami. Wypadła z niego paczka Silk Cutów. Jakiś mężczyzna stojący za nią powiedział: „To bardzo
niezdrowe, maleńka". „Ty już jesteś trupem", odparowała natychmiast, ale gdy się obejrzała, nie dostrzegła nikogo i
nawet nie wiedziała, czy słyszał jej odpowiedź. Nie lubiła pozostawać dłużna.
Żeby dostać się do wyjścia, musiała przepchać się przez tłum mężczyzn. Przypominali klub rugbistów, bo wszyscy
byli muskularni i nosili identyczne krawaty. Co chwila mówiła „przepraszam", a oni „proszę, hej, pozwólcie przejść
tej pani", albo „a niby dlaczego?" Antonia uśmiechała się mrugając oczami spod opadającej grzywki i wtedy ją
przepuszczali.
Stolik tuż przy drzwiach zajmowało sześć dziewcząt. Jedną z nich Antonia rozpoznała, bo pracowały kiedyś razem.
— Co ty tu robisz? — usłyszała.
— Wpadłam po papierosy. A ty?
— Mamy wieczór panieński. Judy, poznajcie się, to Judy, a to Antonia. No więc, Judy wychodzi jutro za mąż i
świętuje ostatni dzień wolności. Mieszkasz tu gdzieś w pobliżu, Antonio?
Na stoliku leżał stosik monet. Jedna z dziewcząt zgarnęła je zbierając zamówienia na drinki. Spytała też Antonię,
czego się napije.
— Dziękuję, nie chcę wam przeszkadzać.
— Widzisz, Judy — zabrała głos Kathy. — Właśnie przed chwilą cię ostrzegałam. Antonia jest mężatką i nie wolno
jej zostać z nami nawet na drinka.
Dziewczęta roześmiały się i jedna przez drugą zaczęły nakłaniać Antonię, by się do nich przyłączyła.
— Nie idź jeszcze!
— Zostań, udzielamy Judy życiowych rad!
15
— Jako koleżanka Kathy — zaczęła jedna — potrzebujesz tylu innych przyjaciółek, ile zdołasz zdobyć —
dokończyła druga.
Wszystkie śmiały się, oczy im błyszczały w dusznej atmosferze pubu, aż jeden z rugbistów zaczął je uciszać.
Dziewczyny najwyraźniej chciały, by Antonia została, więc usiadła i poprosiła o piwo z sokiem z limetek. Niestety,
nie mogła się dorzucić, bo wzięła pieniądze tylko na papierosy, ale puściła paczkę w obieg i nikt nie miał do niej
pretensji. Zresztą stwierdziły, że to będzie już ostatnia kolejka, bo muszą odprowadzić Judy do domu, by zebrała siły
przed jutrzejszym dniem.
Zostały w pubie aż do zamknięcia. Na dworze było zimno.
— Jak wrócimy do domu? — zastanawiały się.
— No, Judy, sprowadziłaś nas tu, to teraz powiedz, jak mamy się stąd wydostać.
Judy mrugnęła porozumiewawczo do Antonii.
— Przydałaby się riksza.
— Możemy pójść do mnie — zaproponowała Antonia. — Napijemy się kawy i zadzwonicie po taksówkę.
Bardzo chciała, by wniosły w jej dom ciepło i radość. Uznały jednak, że pojadą metrem.
— Czasami opłaca się wziąć razem taksówkę — namawiała dalej Antonia.
One jednak doszły do wniosku, że nie w tym wypadku, bo każda jedzie w innym kierunku.
W całym mieszkaniu śmierdziało spaloną rybą, bo Antonia zapomniała owinąć w coś paluszki przed wyrzuceniem
do kosza. Wyjęła więc z niego foliowy worek ze śmieciami, zawiązała go mocno i wyszła do śmietnika. W ostatniej
chwili przytrzymała drzwi przed zatrzaśnięciem i wróciła do mieszkania po klucze.
Gdyby nie odgłos spadających z rynien kropli, to noc byłaby cicha. Koty czmychały w pośpiechu przed Antonią
zbliżającą się do pogrążonych w cieniu śmietników. Nigdy wcześniej nie była tu w nocy. Zdjęła pokrywę z
pojemnika należącego do ich mieszkania, najnowszego zresztą, i zauważyła, że ktoś już wysypał tu swoje śmieci. Na
dnie leżały jakieś obierki, mokre gazety i brudne chusteczki. Rozwścieczyło to Antonię. Przecież każdy miał
korzystać
23
tylko z własnego pojemnika. Wrzuciła foliową torbę, ale wraz z nią wpadły klucze. Słyszała, jak uderzają o dno.
Wyjęła więc torbę, lecz kluczy nie mogła dostrzec. Podwinęła rękawy i zaczęła macać wśród śmieci, aż znalazła.
Potem niosąc je przed sobą i wstrzymując oddech pobiegła z powrotem do mieszkania. Natychmiast wrzuciła klucze
do środka dezynfekcyjnego, a rękę włożyła pod strumień gorącej wody i trzymała tak długo, aż skóra się
zaczerwieniła, bo woda zaczęła parzyć.
Potem chciała wypalić ostatniego papierosa, a szukając zapalniczki znalazła kopertę, którą wcześniej przeoczyła.
Był to list polecający do firmy „Anderson & Lee, pic." w Covent Garden. Najwyraźniej agencja załatwiła jej pracę.
Rozdział trzeci
Starzy klienci
W recepcji firmy „Anderson & Lee" przed dziewiątą nie było recepcjonistki, ale uformowała się już kilkuosobowa
kolejka. Gdy wskazówki zegara zaczęły odmierzać minuty po dziewiątej, trzecia w kolejce dziewczyna wyjęła swą
kartę godzin, wydaną przez agencję „Bystre Dziewczęta z Mayfair", i ostentacyjnie wpisała godzinę dziewiątą jako
czas rozpoczęcia pracy. Następnie pogrążyła się w lekturze wiadomości ze świata w „Guardianie". Z doświadczenia
wiedziała, że ci, co każą komuś czekać, niezbyt lubią, gdy ten ktoś wykorzystuje czas na czytanie. Zawsze czytała w
kolejce do kasy, a raz nawet wyciągnęła książkę siedząc na fotelu dentystycznym, gdy lekarz odszedł do telefonu.
„Mogę zacząć?" — spytał po skończonej rozmowie wyjmując jej książkę z rąk.
Catherine nie zawsze pracowała na zlecenia. Była kiedyś nauczycielką, ale zabrakło dla niej etatu. Zastanawiała się,
czy w nowej pracy nie powinna bardziej elegancko się ubierać, ale szkoda jej było pieniędzy. W pociągu przejrzała
„Options" i wyczytała, że w tym roku nosi się stroje klasyczne, które są drogą i wytworną wersją ubrań, jakie zwykle
wkładała do szkoły. Nastolatkom nigdy nie podoba się to, co noszą ich nauczycielki, więc pogodziła się z opinią
osoby staromodnej i ubierała się w to, co lubiła.
Dziś miała na sobie starą spódnicę w szkocką kratę, kremowy sweterek i zamszowy żakiet. Choć nie przekroczyła
metra pięć-
18
dziesięciu wzrostu, chodziła zwykle na płaskim obcasie. Żadna z kobiet w kolejce (a chyba wszystkie pracowały na
zlecenia) nie była jednak ubrana szczególnie dobrze. Pewnie nie było je na to stać. Może z wyjątkiem tej małej
blondynki stojącej na początku kolejki. Catherine zazdrościła tego typu dziewczynom, gdy sama była w jej wieku i
przywiązywała wagę do wyglądu (a przynajmniej tak jej się wydawało). Wprawdzie przewiązany paskiem czarny
płaszcz, różowy szalik i takież rajstopy nie były niczym szczególnym, tworzyły jednak harmonijną całość,
wyglądały wesoło i atrakcyjnie. Tej dziewczynie byłoby świetnie we wszystkim.
Wreszcie zjawił się strażnik i zajął się porządkowaniem rzeczy na biurku oraz zawiązywaniem sznurowadła.
Blondynka z przodu grzecznie powiedziała „dzień dobry", co strażnik skwitował gburo-watym: „A cóż w nim
dobrego?"
— Przyszłam. Co jeszcze mam powiedzieć?
— A kim pani jest?
— Antonia Lyons z agencji „Zawsze do usług".
— Do wszelkich usług?
— Dzięki. Punkt dla mnie.
— Co?
— Za każdym razem, gdy ktoś spyta „czy do wszelkich usług", dostajemy punkt. A kto uzbiera najwięcej punktów w
ciągu roku, wygrywa bezpłatną dwuosobową wycieczkę na Riwierę. Chce pan pojechać ze mną?
Chłopak wyglądał na nieco skonfundowanego. A Catherine świetnie się bawiła. Jedną z rzeczy, które podobały jej
się w Londynie, był ostry dowcip klasy pracującej. Ciekawa była, czy ta blondynka zawsze w ten sposób żartuje, czy
to tylko poza, a jeśli tak, to dlaczego. Zakładając, że pracuje w „Zawsze do usług" od dawna, często spotykała się z
podobnymi żartami i pewnie ją nudziły, podobnie jak Catherine miała dość dowcipów na temat miejsca, skąd
pochodziła. Nawet przedstawiciel agencji „Bystre Dziewczęta z Mayfair", przeglądając jej życiorys, oznajmił:
— Mam krewnych w Rodezji. Może ich pani zna?
I wtedy, i przy innych okazjach Catherine niezmiennie odpowiadała:
— Teraz kraj nazywa się Zimbabwe.
— Nie dziwię się, że pani stamtąd wyjechała — padł komentarz.
26
Logo agencji „Bystre Dziewczęta z Mayfair", widniejące na arkuszach godzinowych i niezbyt zręcznie napisanych
listach polecających typu: „Pragniemy polecić pannę Catherine Lambert, jako osobę kompetentną..." przedstawiało
nimfę w meloniku i z kropelkami rosy na rzęsach. Któż do licha mógłby się identyfikować z czymś takim? W
zeszłym tygodniu zgłaszając się do pracy przedstawiła się: „Jestem bystrą dziewczyną z Mayfair", ale na tym tutaj
osobniku nie zamierzała testować tego dowcipu, nawet gdyby znalazła się na początku kolejki. A w dodatku siedziba
agencji mieściła się w Moorgate! I choć wykazywała niedostatki w koordynacji lokalizacji z nazwą, to była w
pretensjach: grube puszyste dywany, podrabiane na antyki biurka. Podczas rozmowy wstępnej padało wprawdzie
pytanie o kompetencje (pięćdziesiąt słów na minutę?), ale przesłuchujący skrupulatnie wypełniał też rubryczki
„wygląd zewnętrzny" i „głos mówiony". A jaki jeszcze może być? Śpiewany? W skali od jednego do dziesięciu
Catherine otrzymała pięć punktów za wygląd i dziewięć za „głos mówiony". Poczuła się wtedy wyczerpana i
uszczęśliwiona. Głos jej brzmiał bardzo sztucznie. Co wieczór ćwiczyła poprawną wymowę słuchając wiadomości
w BBC. Sama uważała, że mówi okropnie, ale przynajmniej żadni lewicowcy nie posądzali jej o
południowoafrykańskie pochodzenie.
Głos Antonii Lyons mógł należeć do którejkolwiek z tysięcy urzędniczek w Londynie czy na przedmieściach.
Akcent miała wprawdzie nie taki jak w BBC, ale o niebo lepszy niż Gorblimey — angielski cudzoziemskich
imigrantów podłapany od amerykańskich discdżokejów. Takie określenie przynajmniej słyszała od przyjaciół swych
rodziców.
Pomijając dowcipkowanie, dziewczyna wydawała się grzeczna. Ale 's' wymawiała bardzo ostro, bo kiedy chłopak
zaanonsował ją przez telefon: „Jest tu Miss Lyons...", przerwała mu: „Mrs". Zdziwiło to trochę Catherine.
— Mrs Lyons z agencji „Zawsze do usług". — Słuchał przez chwilę. — Ha, ha, to samo powiedziałem i dostało mi
się. Dobra. W porządku. Proszę pójść do „prawnego", pani Lyons.
— A jak tam trafić?
— Można na wiele sposobów, pani Lyons — odparł obojętnie, po czym uśmiechnął się szeroko i dodał: — Zależy,
czy chce pani iść zgodnie z prawem, czy je omijać.
20
Antonia przyjęła żart w milczeniu. Bez słowa wysłuchała wskazówek chłopaka. Gdy szła do windy, Catherine
dostrzegła jej profil. Tak jak przypuszczała, rysy miała delikatne, lecz policzki zaczerwienione, usta ściągnięte, a w
oczach gniew. Tak powinno być, pomyślała Catherine. Antonia Lyons jest wściekła.
Catherine też trafiła do „prawnego", ale nie do maszynistek, a do kancelarii. Poza nią były tam trzy kobiety w
średnim wieku i jedna nastolatka. Catherine usiadła za nimi mając przed oczami rząd sięgających jej do ramienia
szafek. Leżały na nich rozmaite dokumenty, rozłożone jak karty do gry. Przy oknie siedział jakiś łysy mężczyzna i z
trzymanej na kolanach szufladki odczytywał nazwiska, które wprawdzie wszystkie zaczynały się na B, ale nie były
ułożone alfabetycznie. Zadaniem dziewczyn natomiast było sprawdzenie, czy na dokumentach leżących na szafkach,
również w przypadkowym porządku, znajdują się wyczytywane nazwiska.
— Beeston Electronics, ma któraś? A pani J. Bowen? Może Boots the Chemists?
— Bingo! — krzyknęła jedna z kobiet wyciągając dokument przewiązany czerwoną wstążką. Był to żart stary jak
świat.
— Nie, to nie Bingo — sprostował łysy. — To Bowen. Dziękuję. Banstead? Billison, Byers, Blair, Buxton?
Catherine nie mogła się powstrzymać od zaproponowania:
— Może byśmy tak najpierw ułożyły wszystkie dokumenty alfabetycznie?
— Nie ma naŁto czasu — zawyrokował chłodno pan Parks odkładając szufladę B i wysuwając C. — Crampton?
Cooksbridge, Crewe Carryout...
— Mam Crewe Carryout! — krzyknęła nastolatka.
— Cieszę się, że żyjesz, Sheila.
— Ta dieta naprawdę czyni cuda, panie Parks. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin zjadłam tylko jedną
marchewkę i łyżeczkę oliwy z oliwek.
Catherine podobało się tu, z socjologicznego punktu widzenia. Sheila przypominała jedną z jej uczennic. Właściwie
nie jedną, wszystkie. Ciekawe, co teraz robią po skończeniu szkoły? Może to samo, co Sheila. O ile miały szczęście.
21
— Pójdziemy razem do kantyny — zaproponowała Sheila w porze lunchu.
Catherine zgodziła się, choć wolałaby posiedzieć na ławce w Covent Garden karmiąc gołębie.
Sheila wzięła dwie zapiekanki — jedną dla Catherine, drugą dla siebie. A buzia jej się nie zamykała.
— Wiesz, jak spędziłam weekend? — mówiła. — Piątek: w domu, sobota: w domu. Dopiero w niedzielę wieczorem
poszłam do pubu z przyjaciółką, która oczy wypłakiwała, bo czuła, że narzeczony chce ją rzucić. — Przełknęła kilka
kęsów zapiekanki i aż skrzywiła się od nadmiaru mączki ziemniaczanej w potrawie. — A potem podszedł do nas
jakiś chłopak i poprosił ją o numer telefonu i, wyobraź sobie, dała mu!
Po południu pan Parks zaczął się denerwować i dzwonił, gdzie się dało, prosząc o pomoc.
— My już tutaj gonimy w piętkę. Czy możecie kogoś przysłać do pomocy?
Polecono mu kilka dziewcząt, w tym Antonię Lyons. Pan Parks spytał, czy zechciałaby popracować przy
katalogowaniu, mimo iż jest maszynistką.
— W mojej agencji potrafi to każda — odparła z uprzejmym uśmiechem.
Catherine nie spodziewała się tego po niej.
Za piętnaście piąta dziewczyny kolejno zaczęły wychodzić do toalety. O piątej wszystkie były już gotowe do
wyjścia. Tylko Antonia nie przerwała pracy i wciąż rozkładała nowe stosy dokumentów. Sprawiała wrażenie osoby
będącej w transie. A gdy jedna z dziewcząt uświadomiła jej, która jest godzina, odpowiedziała po prostu:
— Myślałam, że pracujemy do wpół do szóstej.
— To aż się prosi o pomstę do nieba — burknął pan Parks.
— Mogłabym zostać trochę dłużej — zaproponowała Antonia.
— Przykro mi, ale to niemożliwe, by pracownicy dorywczy zostawali po godzinach bez kontroli szefa. A mnie się to
nie opłaca.
— Boi się pan, że zamiast pracować, siedziałabym z nogami na biurku?
29
— Nie zamierzałem cię urazić, ale muszę trzymać się regulaminu.
— Nie czuję się urażona.
Pan Parks włożył płaszcz i dokładnie okręcił szyję kraciastym szalikiem. Spodnie pokryte miał kurzem. Kremowy
sweter Catherine zresztą też był zabrudzony — to idiotyczne zakładać go do takiej pracy, natomiast ozdobiona
falbankami bluzka Antonii pozostała nieskazitelnie biała.
— Dobranoc, dziewczęta, do jutra — pożegnał się Parks. Gdy Catherine wkładała płaszcz, Antonia wciąż sortowała
papiery.
— Byłoby znacznie szybciej, gdyby poukładać je alfabetycznie — zauważyła.
— Też tak myślisz? Powiedz mu. Kiedy ja to zaproponowałam, Parks zupełnie mnie zignorował, ale jeśli obie z tym
wyjdziemy....
— Nic z tego, nie będę się narażać.
— Ale to dobry pomysł.
— Owszem, nie zauważyłaś jednak, że oni nie cierpią, gdy ktoś, kto jest zaangażowany dorywczo, pierwszego dnia
zwraca im uwagę, że robią coś źle, nawet jeśli tak jest naprawdę?
— Zwłaszcza, kiedy tak jest — stwierdziła Catherine. — Ale jeśli chodzi o ścisłość, to ja w zasadzie nie zajmuję się
zleceniami. Jestem nauczycielką.
— Ach, tak?!
— Słuchaj, skończ z tym, jest już pięć po piątej. A ja muszę jeszcze wstąpić do „Bystrych Dziewcząt" po pieniądze
za zeszły tydzień.
— Gdzie?
— Okropna nazwa, prawda?
— Moja agencja płaci pod koniec tygodnia. Ale skoro i tak tu stoisz, to może pomogłabyś mi trochę. Nie cierpię
zostawiać rozgrzebanej pracy.
— Nie, muszę już iść.
Ale jakoś ociągała się z wyjściem. Patrzyła, jak zadbane ręce Antonii sprawnie przekładają papiery i słuchała, jak
dziewczyna opowiada o ultimatum postawionym jej przez panią Hook. Catherine była oburzona tą historią.
— A więc każą ci pracować bezpłatnie po godzinach po to tylko, żeby udowodnić, że nadajesz się do obsługi
maszyny, która będzie wykorzystywać cię jeszcze bardziej?!
30
— Ja tego tak nie odbieram.
— A jak?
— Lubię pracować na zlecenia.
Zmęczona i rozdrażniona bezcelowością całodziennej pracy Catherine pobiegła do swojej agencji. Pomyślała, że w
pracy dorywczej można doszukać się pewnych plusów, zwłaszcza w sytuacji, gdy wszystkie zajęcia biurowe są takie
okropne. Jeśli Antonia jest mężatką, powinna czuć się bezpiecznie. A jednak coś w tej dziewczynie nie dawało
Catherine spokoju. Wydawała się jakaś smutna i daleka, a gdy stwierdziła, że lubi pracę na zlecenia, była w jej głosie
dziwna stanowczość, zupełnie jakby ktoś próbował podważyć jej przekonania. Ciekawe, czy jest w biurze? I byłaby
idiotką, gdyby spodziewała się za to jakiegoś wynagrodzenia. Catherine zastanawiała się nawet przez chwilę, czy nie
zadzwonić do tamtej agencji i nie powiedzieć, jaka z Antonii sumienna pracownica. Może pomogłaby jej w ten
sposób dostać się na kurs komputerowy? W końcu Antonia tego właśnie chciała. Po chwili jednak Catherine
westchnęła i ofuknęła samą siebie, że wtrąca się w nie swoje sprawy. Przecież to nie o to chodziło. Antonia miała
jakieś inne powody, żeby zostać po godzinach. Catherine zauważyła to wyraźnie, choć Antonia nie chciała się do
tego przyznać. Widziała podobne zachowanie wiele razy w szkole. Przeważnie dziewczynki kręciły się po budynku,
mimo iż skończyły lekcje, i wynajdywały sobie różne zajęcia — a to czyszczenie szafki, a to pomoc nauczycielowi.
A tak naprawdę po prostu nie miały ochoty wracać do domu i szukały towarzystwa. Catherine uwielbiała, kiedy to
właśnie z nią chciały porozmawiać. Jednak tego wieczora nie została z Antonią, by wysłuchać jej zwierzeń, bo dość
już miała firmy „Anderson & Lee" i postanowiła odebrać swoje pieniądze. Nie dlatego, że natychmiast ich
potrzebowała — mogła zaczekać, aż dostanie je pocztą. Ale lubiła po prostu uporządkowane życie i robiła to, co
miała do zrobienia.
„Uprasza się pracowników dorywczych, by przeliczali pieniądze, zanim pokwitują ich odbiór, gdyż..."
.... gdyż potem guzik dostaną, jeśli suma nie będzie się zgadzać.
24
„O pracę w agencji BDM może ubiegać się każdy, bez względu na płeć, przynależność rasową czy wyznanie..." —
głosił napis.
Ta wzmianka o wyznaniu była kompletnie bez znaczenia, bo kto w Londynie lat osiemdziesiątych dyskryminuje
ludzi na podstawie wyznania? Czy ktoś w ogóle pyta o religię albo jest wierzący? Ale trzeba przyznać, że
sformułowanie ładnie wyglądało.
Catherine zauważyła, że wypłacono jej o pięć pensów za mało. Już miała to zlekceważyć i pokwitować odbiór, gdy
zrobiła prosty rachunek. Załóżmy, że agencja zatrudnia pięćset osób i wszystkim wypłaca o pięć pensów mniej. Jeśli
nikt się o nie nie upomni, bo uzna, że nie warto, to agencja zarabia niezłą sumkę wolną od podatku. Catherine
spojrzała na kasjerkę dając jej do zrozumienia, że przejrzała ją na wylot, i zaczęła ponownie liczyć pieniądze.
W tym czasie zadzwonił telefon.
Odebrała pani Harmsworth, która kiedyś pytała o swych krewnych w Rodezji. Przez chwilę słuchała z wyrazem
znudzenia na twarzy. W końcu zakryła mikrofon ręką mówiąc: „To Samanta Yardley". Na ustach obecnych w
pokoju pojawił się szyderczy uśmieszek.
— Cześć, Samanto, jak się masz, moja droga? Znów zakryła słuchawkę relacjonując:
— Nie zgadniecie. Samancie nie podoba się w „Forlexie". Prosi o inne miejsce.
— To nie wszystko.
— Mów.
— Mówi, że już stamtąd odeszła — obwieściła pani Harmsworth.
— Tego już za wiele — powiedziała szefowa sekcji. — Za każdym razem to samo. Powiedz, że nie jesteśmy w stanie
jej pomóc.
— Samanto, moja droga, nie możesz liczyć na to, że... Wiesz, że wiele dziewcząt czeka... No, nie płacz. Nie słyszę co
mówisz, kiedy płaczesz. Och, rozumiem, ale ja nic tu nie poradzę. Idź z tym na policję. — Przez chwilę milczała z
miną świadczącą, że Samanta się rozłączyła. W końcu sama odłożyła słuchawkę i dodała: — O ile to w ogóle
prawda.
Na twarzach obecnych pojawiło się zaciekawienie. Nikt jednak nie śmiał zapytać, co się stało. Catherine przekładała
pieniądze udając, że przeprowadza w myśli jakieś obliczenia. W końcu pani Harmsworth nie wytrzymała.
25
Fairbairns Zoë Zawsze do usług Antonia Lyons to szczęśliwa kobieta - dobra żona, wspaniała kochanka, świetna sekretarka. Ale oto pewnego dnia dowiaduje się, że została zarażona nieuleczalną chorobą i jej wspaniałe życie nagle się kończy. Odchodzi mąż, opuszczają ją przyjaciele, traci nawet pracę. Antonia nie poddaje się jednak rozpaczy, lecz zaczyna szukać dla siebie nowego celu i miejsca na świecie. Na początek postanawia wyjaśnić zagadkę dziwnego zniknięcia koleżanki z dawnej pracy. Trop prowadzi na tajemniczą, piękną wyspę…
Czesc Pierwsza Rozdział pierwszy Najlepsza sekretarka Do biura agencji „Zawsze do usług" prowadziły ciemne drzwi przy jednej z uliczek w Soho. Leżał przed nimi wytarty brązowy chodnik. Po lewej znajdowało się okno wystawowe sex shopu reklamujące plastikowe manekiny, koronkową bieliznę i inne akcesoria. Natomiast za szybą na prawo obracał się powoli ogromny rożen z brązowiejącym i ociekającym tłuszczem keba-bem. Mieściła się tu grecka restauracja sprzedająca potrawy na wynos. Czekając na windę Antonia układała sobie w myśli, co powie. Tak się nie postępuje, pani Hook. Ale czy się ośmieli? Można by pomyśleć, że jestem uczennicą, a pani — dyrektorką wzywającą mnie na dywanik. Pani Hook zawsze przypominała jej dyrektorkę. Może dlatego, że Antonia trafiła do „Zawsze do usług" prosto po szkole. To było przed sześcioma laty. Winda nie przyjeżdżała, więc Antonia poszła na górę po schodach mijając po drodze drzwi do innych firm mających swe biura w tym budynku. Sir Jasper Books. Ruch Przeciwko Używaniu Szkodliwych Konserwantów W Żywności Puszkowanej. 2
Przedsiębiorstwo Thames & Severn. Agencja „Zawsze do usług". Pracownicy biurowi wszystkich specjalności. — Jestem umówiona z panią Hook o trzeciej — powiedziała do dziewczyny, której nigdy wcześniej tu nie widziała. — Czy pani Antonia Lyons? — upewniła się sekretarka odkładając na bok egzemplarz „Girl About Town". Antonia skinęła głową i skrzywiła się nieco. A więc była oczekiwana. Nie tylko spodziewała jej się pani Hook, lecz całe biuro. Nawet ta nowa dziewczyna — nie znała jej przecież — z wyraźną satysfakcją zapytała: — Pani Hook wezwała panią, prawda? — Tak? — Antonia rozpięła swój czarny trencz i powiesiła go obok okryć dziewcząt zatrudnionych tu na stałe. Miała na sobie niebiesko-szaro-różowy sweterek i krótką popielatą spódniczkę. — Możliwe — powiedziała, wyjmując grzebień i poprawiając jasne, obcięte na pazia włosy. — I tak chciałam się zobaczyć z szefową — dodała. — Dziękuję, znam drogę. Przewiesiła torbę przez ramię i popychając wahadłowe drzwi weszła na salę. Było tu tłoczno i hałaśliwie, choć nie tak jak kiedyś. — Mówi Avril z „Zawsze do usług". Chciałabym się dowiedzieć, kogo dokładnie państwo potrzebują? — Wysłaliśmy taką miłą, sympatyczną dziewczynę. — Nie przyszła? Cóż, przyślemy kogoś innego. Wszyscy rozmawiali przez telefon przytrzymując słuchawki pod brodą, by móc jednocześnie przeglądać ogłoszenia prasowe i zaznaczać czerwonym flamastrem te, które wydawały im się interesujące. — Poszukuje pan maszynistki? Tu i ówdzie przycupnęli na krzesłach zrezygnowani interesanci. Wyglądało na to, że urzędniczki nie mają dla nich czasu. Gdy tylko któraś odłożyła słuchawkę, telefon rozdzwaniał się ponownie. I za każdym razem padało pytanie o pracę. — Na razie nie mam nic, Lauro. Przykro mi. — Czy zechciałaby pani przyjść do nas i zarejestrować się? — Może jutro się coś znajdzie, Ann. Dochodziła trzecia. Antonia rozejrzała się za kimś, z kim 10
mogłaby zamienić parę słów. Zauważyła, że asystentka pani Hook, Maggie, kończy właśnie rozmowę. _ W tej chwili nie mogę ci nic zaproponować, Janet. Przykro mi. Cześć! Maggie miała brzmiący szczerością głos i małe oczka o surowym spojrzeniu. Jej błyszczące, kręcone włosy zafalowały, gdy rozpromieniona spojrzała na Antonię. Sprawiała wrażenie, jakby była ona ostatnią osobą, jaką spodziewała się tutaj zobaczyć. — Cześć! — skinęła głową Antonia. Zapaliła papierosa i poczęstowała Maggie. Dziewczyna odmówiła tłumacząc, że znowu próbuje rzucić palenie. — Co u ciebie? — spytała niewinnym głosem. — Wegetuję, dzięki. Wytłumacz mi, jak to się dzieje, że nie dostaję już żadnej pracy? — Mamy martwy sezon. — Nie wysilaj się. Antonia spróbowała się opanować — w końcu nie miała zamiaru prowokować Maggie. Chciała tylko wypalić papierosa i poplotkować trochę, zanim wejdzie do gabinetu. Wiedziała, że Maggie jej nie lubi, ale też zdawała sobie sprawę, że jeśli ktoś w agencji popada w niełaskę, to dlatego, że tak życzy sobie pani Hook. Skoro jednak już zaczęła tę rozmowę, pomyślała, że może w końcu czegoś się dowie. — Przecież jestem najlepszą sekretarką, czyżbyś już zapomniała? A to znaczy, że mam pierwszeństwo przy rozdziale zleceń. W przeciwnym wypadku poszukam sobie innej agencji. Maggie uniosła brwi mówiąc: — Może właśnie o t y m ona chce z tobą porozmawiać. — Ty wiesz, prawda? Dobrze wiesz, czego ona chce ode mnie. Telefon Maggie rozdzwonił się. Do trzeciej zostały dwie minuty. Antonia nerwowo zaciągała się papierosem, a Maggie rozpływała się w zachwycie: — Och, Julie, jak to dobrze, że dzwonisz. Zatrzymałam coś dla ciebie. — A więc teraz Julie ma u ciebie względy? — burknęła Antonia, gdy Maggie skończyła dyktować dziewczynie adres. — Nikogo nie faworyzuję. 11
— W jakim ona jest nastroju, Maggie? — Takim jak zawsze. Sama wiesz. Antonia dopaliła papierosa. — Z nią nigdy nic nie wiadomo. Zachwyca się tobą i nazywa najlepszą pracownicą, a w chwilę potem jesteś dla mej śmieciem. 1 nie sposób zgadnąć, dlaczego podpadłaś. — Może soku? — zaproponowała pani Hook wskazując tacę z kieliszkami do wina, która stała na niewielkiej lodówce. Antonia wiedziała, że w środku zawsze są surowe warzywa i karton soku pomarańczowego. Pani Hook przekroczyła już pięćdziesiątkę. Była bardzo szczupła i miała gładką cerę. Siwe włosy przycięte były na karku jak u chłopca, a na czole tworzyły równą grzywkę. Do pracy zawsze nosiła czarne ubrania, a do tego srebrną lub platynową biżuterię. Na ścianie (wśród mnóstwa fotografii jej krewnych oraz dyplomów za osiągnięcia w pracy) wisiał napis: „Dziękuję za niepalenie w moim domu". Antonia nalała sobie trochę soku. Marzyła wprawdzie o gorącej kawie, ale kawy nikt jej nie zaproponował. Zastanawiała się, czy chciałaby wyglądać tak jak pani Hook, gdy będzie w jej wieku. Czasem na widok tej zakonserwowanej młodzieńczości cierpła jej skóra, ale musiała przyznać, że to niezwykłe osiągnięcie. Dolała sobie soku. — Zwolnij trochę. Ten karton ma mi wystarczyć do końca dnia. — PrzepraszamAntonia usiłowała wlać sok z powrotem do kartonika, ale w rezultacie rozlała go po tacy. — Już dobrze, wypij ile chcesz. Zbliż się do mnie i popatrz. Antonia stanęła obok pani Hook. Zauważyła, że czerni jej ubioru nie plamiła ani odrobina łupieżu czy kurzu i nie przyczepił się ani jeden włosek. Zdjęcie, które szefowa chciała Antonii pokazać, przedstawiało nowoczesne biuro dyskretnie oświetlone niewidocznymi lampami. Elegancko ubrane kobiety siedziały przy komputerach wpatrując się w ekrany. — Zupełnie jak statek kosmiczny — skomentowała Antonia. Pani Hook zachichotała i Antonia poczuła się nieco swobodniej. — Nienawidzę tych urządzeń — dodała. 12
— Można i tak, moja droga, można i tak... Mówiąc to pani Hook spojrzała na Antonię ostro, jakby chcąc jej dać do zrozumienia, że zbyt wiele sobie pozwala podchodząc tak blisko. — Lepiej usiądź — powiedziała. — Dotarły do mnie niepokojące wieści na twój temat. Antonia miała wrażenie, jakby dostała obuchem w głowę. Kto ci doniósł? Organizm domagał się papierosa. Dlaczego ty zawsze wszystko musisz wiedzieć? Przechodząc na drugą stronę biurka wyobrażała sobie panią Hook jako tłuste, kaszlące, pokryte wątrobianymi plamami babsko. Ale może jednak o niczym nie wie. Może ma na myśli coś zupełnie innego. Antonia pochyliła głowę pozwalając, by włosy spłynęły jej do przodu. Gdy się wyprostowała, twarz ukryta była za jasnoblond zasłoną. Wiedziała, że przypomina teraz okrytą welonem bezbronną dziewczynę, i od razu poczuła się bezpieczniejsza. Pani Hook naprawdę sobie używała jej kosztem. Powtarzała co chwilę „moja najlepsza pracownica!", ale ciągle nie mówiła, o co jej chodzi, w każdym razie nie powiedziała tego, czego Antonia się obawiała. Bo też skąd miałaby o tym wiedzieć? Prawie niemożliwe. — ... poprosiłam Maggie, żeby przygotowała mi listę sześciu najlepszych pracownic. Tych, na których można polegać. Tych, o które firmy proszą imiennie. Naturalnie spodziewałam się, że twoje nazwisko znajdzie się na tej liście. Antonia ukradkiem sięgnęła do torebki i namacała paczkę papierosów, dzięki czemu nieco się odprężyła. — Maggie nigdy mnie nie lubiła — zauważyła. — Tak, chyba rzeczywiście jest o ciebie trochę zazdrosna, bo zawsze byłaś moją pupilką, Antonio. Chciałam mieć jednak całkowitą pewność, więc przejrzałam twoje karty godzin i, o zgrozo, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Pomyślałam sobie, że to nie mogą być karty mojej małej Antonii Lyons. Przecież moja najlepsza pfacownica nie zawiodłaby mnie tak bardzo. No dobrze, dobrze, coś ci powiem. — Chorowałam, pani Hook. 6
Tak, mogę o tym wspomnieć. — A to się spóźniałaś, a to za wcześnie wychodziłaś! — kontynuowała pani Hook.— Maggie chciała to przemilczeć... — No, nie wątpię — przerwała Antonia. — ... ale wydusiłam z niej, że byłaś niedbała i niegrzeczna... — Pani Hook, ja... — Naturalnie ludzie spodziewają się tego po większości pracowników przychodzących na zastępstwa. Ale moje dziewczęta do nich nie należą. Nazywamy się „Zawsze do usług", bo dokładnie to oferujemy. Usługa o każdej porze. I na miejscu. Ciałem i duchem masz być zaangażowana w pracę. Dlatego poleciłam Maggie, by wykreśliła cię z grona najlepszych pracowników. — ... chorowałam. — Słyszałam to już dwa razy. Czy zamierzasz wreszcie poinformować mnie, co to za choroba? Nie? To nie oczekuj ode mnie współczucia. Czy miałaś załamanie nerwowe? Pewnie tak, skoro jesteś taka tajemnicza. Antonia pokręciła przecząco głową. — Cieszę się — oznajmiła pani Hook i zaśmiała się sarkastycznie. — Nigdy nie wiem, co należy powiedzieć ludziom, którzy byli w depresji. Bo co to niby znaczy? Jak odróżnić załamanie od ... hm, jak by to powiedzieć... — Głos jej stał się niecierpliwy i znudzony. — Przychodzi mi wtedy na myśl osoba tak roz- ' trzęsiona, że wszystko jej leci z rąk, zupełnie jak samochód, który nie może zapalić. — Nie chodzi o depresję, pani Hook. — Więc o co?.Gdyby to rzeczywiście były nerwy, mogłabym ci współczuć, ale podejrzewam zwykłe niedbalstwo — powiedziała z wściekłością w głosie, lecz zaraz potem zaczęła mówić łagodniej. — Tak czy owak, skończyło się, Antonio. — Uśmiechnęła się ze smutkiem, a na jej czole pojawiła się zmarszczka. Palcem wskazała komputer na zdjęciu. — Teraz jedno takie urządzenie może zastąpić pięć Antonii. — Jeśli chce mnie pani wyrzucić, to dlaczego nie zrobiła pani tego telefonicznie? — spytała obojętnie Antonia. — Jak możesz tak mówić? Mam cię wyrzucić? Myślisz, że zwolniłabym najlepszą pracownicę nie dając jej ostatniej szansy? Przypuszczam, że strata wcale cię nie przeraża. Masz przecież 7
męża, a to, że przy okazji robisz komuś zawód, niewiele cię obchodzi. Więc jednak. Niby przypadkowa wzmianka, ale jest. — Nie mam już męża. — Słucham? — Paul odchodzi ode mnie. Wyprowadza się dziś po południu. Pani Hook jakby zmiękła trochę i po chwili spytała: — Możesz chcesz sobie zapalić, Antonio? Wyjęła z szuflady popielniczkę. Była to tak zaskakująca propozycja, że podziałała równie uspokajająco jak papieros. Pani Hook wyraziła swe współczucie i oznajmiła, że nie ma żadnego zamiaru wtrącać się w nie swoje sprawy, po czym znacząco zawiesiła głos. Antonia paliła w milczeniu. Pani Hook uznała najwyraźniej, że spełniła już jako pocieszycielka swój obowiązek i powróciła do interesów. Dała Antonii do zrozumienia, że taka sytuacja może być odpowiednim momentem na rozpoczęcie nowej pracy. Miała zamiar przeszkolić dziewczęta z agencji w obsłudze komputerów. Najlepsze pracownice przejdą kurs komputerowy i utworzą w ten sposób ścisłą czołówkę. Antonia ma szansę wejść w ich grono pod warunkiem, że najpierw udowodni, iż warto w nią inwestować. Słuchając jej wywodu Antonia zaciągała się coraz bardziej. Sporo już słyszała o komputerach i wcale jej nie interesowały. Gdy w końcu zgasiła peta, sięgnęła natychmiast po kolejnego papierosa, lecz pani Hook szybciutko sprzątnęła popielniczkę i wysypała popiół. — Nie przeciągaj struny, Antonio — rzekła i wezwała Maggie. Maggie z pewnością podsłuchiwała przez interkom, lecz wyglądała zupełnie niewinnie, dopóki nie poczuła dymu papierosowego. Jej małe świńskie oczka niemal wyszły wtedy z orbit. Pani Hook poinformowała swą asystentkę, że przez najbliższy miesiąc Antonia ma dostawać jak najwięcej zleceń, a Maggie powinna ją kontrolować i prosić pracodawców o opinie na temat jej pracy i zachowania. W końcu szefowa odesłała obie dziewczyny mówiąc: — Spotkamy się za miesiąc, Antonio, wtedy zobaczę, czy nastąpiła poprawa. 15
— A gdzie ja jestem? — krzyknęła Antonia. — U lekarza, czy na przesłuchaniu w KGB? Maggie ostrożnie zabrała koleżankę z pokoju starając się ją uspokoić. — Ona już taka jest. Nie powinnaś dać się wyprowadzić z równowagi. — Nie jestem zdenerwowana — zaszlochała Antonia. — Wiesz, że ona cię lubi. Przecież n i k t nie ma teraz gwarantowanej pracy przez okrągły miesiąc. A poza tym, czy ty naprawdę tam paliłaś? — Nie musisz być dla mnie taka miła — zgasiła ją Antonia. — Wiem, że mnie nie cierpisz. — Nie mów głupstw.
Rozdział drugi Taramasalata Antonia wyszła ze stacji metra Balham i ruszyła ulicą prosto przed siebie. Niby nastała już wiosna, ale wieczór był zimny i zaczęło padać. Przypomniała sobie szczególną woń dymu papierosowego w czystym powietrzu gabinetu pani Hook. Na policzkach czuła jeszcze zaschnięte łzy. Nie była teraz pewna, czy rzeczywiście odważyła się powiedzieć pani Hook, co sądzi o jej kursie komputerowym. Właśnie zamykano sklepy, a w domu nie miała nic do jedzenia. Dom. Puste mieszkanie. Co on zabrał ze sobą, a co zostawił? — Pewnie uważasz, że powinnam cię spakować! — krzyknęła rano wściekła, a jednocześnie w głębi ducha przerażona myślą, że może wcale nie będzie tego chciał. No i nie chciał. Poradził, żeby uspokoiła się po tym weekendzie, który spędzili kłócąc się i raniąc wzajemnie. — Myślę, że lepiej będzie, jeśli wyjdziesz z domu, gdy będę się wyprowadzał. Ciekawe, jak sobie poradził? Zobaczymy. Ale na pewno nie pomyślał o zrobieniu zakupów, choć równie dobrze jak ona wiedział, że wszystkie zapasy się wyczerpały. Wczoraj oboje chodzili głodni wyciągając resztki z lodówki, bo całą sobotę kłócili się zamiast jak zwykle pójść razem po zakupy. Paul lubił, tak jak ona, sobotnie 10
wyprawy do supermarketu, ale zakładał, że jeśli coś nie zostało kupione w sobotę, to kupi się samo. Pan Ali właśnie zamykał swój sklep. Gdy ściągał nad wejściem metalową żaluzję, oblała go zgromadzona na płytkach deszczówka. Na murze ktoś wymalował czerwoną farbą napis: PAKISTAŃCZYCY WYNOCHA. — Ciekawe, gdzie ten ktoś robi zakupy, gdy późno wraca do domu — odezwała się Antonia. — Jeśli da mi pan trochę terpentyny i szmatkę, to zmyję ten napis. Pan Ali uśmiechnął się. — Szkoda pani fatygi, wymalują od nowa. Lepiej niech się pani pospieszy z zakupami, bo żona chce już zamknąć. Pani Ali, ubrana w sweter i botki, czekała przy kasie. Antonia wybrała paczkę rybnych paluszków, puszkę brzoskwiń, małą puszkę szynki, jabłka i coca-colę. Na koniec dorzuciła jeszcze trochę słodyczy, jakieś czasopisma i spytała, czy jest taramasalata, bo nagle nabrała na nią ochoty. — Jeśli jeszcze została, to powinna być w lodówce. Niestety nie było. Zapłaciła więc i opuściła sklep. Przy budce telefonicznej zawahała się na chwilę. Weszła i wykręciła własny numer. Telefon dzwonił kilkanaście razy. Po drodze chciała jeszcze wstąpić do sklepu monopolowego, ale był zamknięty. Idąc po schodach widziała światło sączące się spod drzwi wielu mieszkań. Ktoś właśnie gotował aromatyczny gulasz, ktoś inny słuchał muzyki grupy „The Archers". Znalazła klucze. Za drzwiami było cicho i całkiem ciemno, lecz zapukała, zanim je otworzyła. — Cześć, Paul. Już jestem. Usłyszała tylko jakieś pyknięcie w kaloryferach. Westchnęła, zamknęła za sobą drzwi i poszła prosto do łazienki, by powiesić nad wanną płaszcz przeciwdeszczowy. Stalowy drążek w miejscu, gdzie wisiał jego ręcznik, był przeraźliwie pusty, a z wieszaka zniknął jego szlafrok. Jej własny zwisał jakoś smętnie. Półeczka na przybory do golenia też była pusta. Została na niej tylko odrobina kremu. Nic by mu się nie 18
stało, gdyby ją wytarł. Ale wlał trochę płynu dezynfekującego do sedesu. Antonia ustawiła na półeczce swoją szczoteczkę i kubek do mycia zębów, a ręcznik rozwiesiła tak, by zajmował cały drążek. W umywalce leżała zdechła mucha. Unikając zerkania w lustro, Antonia rozebrała się i na bieliznę włożyła szlafrok. Spłukała muchę, umyła twarz i ręce, po czym nasmarowała je kremem. Chętnie powiesiłaby w szafie sweter i spódnicę, ale nie miała odwagi wejść do sypialni. Zauważyła rachunek telefoniczny. „Zapłaciłem w zeszłym tygodniu" — napisał Paul. Była też kartka od przyjaciół z Nowego Jorku i jakaś bezpłatna gazeta, którą Antonia wyrzuciła. Najłatwiej będzie w kuchni, bo Paul rzadko tu zaglądał. Zdziwiła się jednak, że zabrał trzy z sześciu kubków do kawy, trochę sztućców, kieliszków i talerzy. Chyba jego matka nie oczekiwała, że sprowadzi się do niej z własną zastawą? Po chwili przypomniała sobie, że te rzeczy dostali w prezencie ślubnym. W lodówce nie było nic prócz papierowej torebki z delikatesów. Antonia wyjęła ją i spróbowała odgiąć zszywki, lecz straciła cierpliwość i rozerwała papier. W środku był kubek różowej pachnącej taramasalaty. Wpatrywała się w nią przez dłuższą chwilę, odkładała i znów brała do rąk ściskając naczynko. Zadzwonił telefon. Długo nie odbierała zaintrygowana, jakim cudem wiedział, kiedy zadzwonić — dokładnie w chwili, gdy znalazła taramasalatę? Może obserwuje mieszkanie? A na pewno chce się dodzwonić, bo telefon wciąż brzęczy. Aparat stał w sypialni przy łóżku. Żeby odebrać, musiała usiąść na kołdrze. Poczuła wtedy, jak wzdyma się wokół niej leciutko. Niedomknięta szafa Paula otworzyła się. Zionęła pustką. Antonia kopnięciem zamknęła drzwi. To takie podobne do Paula — zadał sobie tyle trudu. Urządził wszystko tak, jakby naprawdę chciał ją opuścić. Myślała, że pewnie pomieszka u matki z miesiąc, żeby ją przestraszyć i ukarać. A teraz oto dzwoni już pierwszego wieczora. Postanowiła, że będzie dla niego miła, lecz chłodna. — Antonia? To ty? Mówi Pat. Antonia kaszlnęła i rozejrzała się chcąc sięgnąć po papierosa, ale zostały w kuchni. 19
— Pat! Właśnie dostałam twoją kartkę. Myślałam, że jesteś w Stanach. Dziewczyna jęknęła. — Dopiero teraz ją dostałaś? Już dawno wróciliśmy. Może wpadlibyście do nas z Paulem? — Dzisiaj? Paula nie ma, ale ja chętnie przyjdę. — Nie, nie dzisiaj — sprostowała Pat. — Po prostu któregoś dnia, jak będziecie mieli czas. Zadzwoń do mnie, dobrze? Pat najwyraźniej oczekiwała odpowiedzi. — Dobrze się bawiliście? — spytała Antonia. — O tak, wspaniale — odparła Pat i zaczęła opowiadać o wycieczce. Po kilku minutach Antonia wyszła do kuchni po papierosy, a gdy wróciła, Pat wciąż mówiła do słuchawki. Grzejniki w salonie były letnie i w pokoju panował chłód. Antonia zasłoniła okna i włączyła elektryczny kominek. Paul zapewne wahał się, co zrobić ze sprzętem stereo, ale jednak go wziął. Zawsze miał do Antonii pretensje, gdy podczas sprzątania choć odrobinę przesunęła wieżę. Przebrał też uważnie płyty, zabierając swoje. Równie dobrze mógł wziąć wszystkie. Czyżby myślał, że będzie siedzieć i wpatrywać się w nie? Wyjęła kilka z szafki. Wiele by dała teraz, żeby móc włożyć słuchawki, odkręcić regulator na fuli i słuchać grupy „Bee Gees" paląc przy tym papierosa. Włączy później telewizor. Nie zabrał go, bo jest wypożyczony. ' ~ Zniknęły wszystkie jego książki i papiery, łącznie z materiałami na temat opryszczki. Jak to się stało, że nie zauważyła, kiedy je zbierał? Były tu też artykuły z jej czasopism, ale nie przeglądała ich. Nie chciała ich czytać. Paul mówił, że to lekka przesada, skoro już się łajdaczy... Lekka przesada. Ale zabawne! W artykułach pisano, że wirus umiejscawia się w kręgosłupie i czasem atakuje ciało powodując bolesne owrzodzenia. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że wirusowi spodoba się w kręgosłupie i nie będzie opuszczał go zbyt często, ale na to nie miała żadnego wpływu. 13
— Nie łajdaczyłam się! — Jeśli jesteś mężatką i idziesz do łóżka z facetem, który nie jest twoim mężem, to jest łajdaczenie się! Tak, umiał nazywać rzeczy po imieniu. Ale trzeba przyznać, że nie robił jej wyrzutów, gdy była bardzo chora. Opiekował się nią i potajemnie zbierał materiały na temat jej choroby. Wszystko zostawił na ostatni weekend, ale nawet wtedy chwilami był miły. — Czy myślisz, że nie chciałbym, żeby to nie była prawda? A teraz taramasalata — kolejny przejaw uprzejmości. Pewnie przyszło mu do głowy, że będzie głodna i chętnie zjadłaby coś specjalnego. Wprawdzie zapomniał o dodatkach w postaci oliwek, chleba i sałatki, ale jednak. Chciał jej sprawić przyjemność. To taki gest na znak, że są przyjaciółmi. — Nie jesteśmy wrogami, Antonio — mówił. — Ale jesteś moją żoną. Przecież nie mogę nadal mieszkać z tobą i nie pożądać cię! A za każdym razem teraz, gdy mam ochotę iść z tobą do łóżka, czuję wstręt... I strach. Ale tego nie powiedział, nie wiadomo dlaczego. Przecież widząc, przez co ona przeszła, każdy rozsądny człowiek zacząłby się bać. Oczywiście można było stosować różne środki ostrożności, ale... — Niby dlaczego miałbym ryzykować? Po kiego diabła? W małżeństwie nie powinno się mieć tego rodzaju obaw. Mam nadzieję, że dobrze ci z nim było, wszystko jedno, kim był, bo musi ci to starczyć na bardzo długo! Z artykułów wynika, że naukowcy wynajdą lekarstwo za jakieś pięć lat. Może nawet za dziesięć. On wiedział, gdzie szukać informacji. W końcu pracował w miejscowym urzędzie w charakterze „centrum informacyjnego". — Czym się zajmujesz? — pytano. — Informowaniem. — Czy to znaczy, że wiesz wszystko? — Nie, ale wiem, gdzie tego szukać. Włosy wciąż miała mokre. Wysuszyła je więc suszarką siedząc przed kominkiem i oglądając film o napadzie na bank. Potem zapaliła. W końcu poszła do kuchni, żeby usmażyć dwa rybne paluszki. Jadła jabłko czekając, aż będą gotowe. Z salonu dochodziry odgłosy strzelaniny i pościgu, więc pobiegła zobaczyć, co dzieje się 21
na ekranie. Gdy wróciła do kuchni, ryba była już spalona, więc wyrzuciła ją do kosza. Na kolację zjadła taramasalatę prosto z pojemniczka przegryzając chlebem posmarowanym margaryną. Postanowiła zachować ostatniego papierosa na dziennik, ale gdy się zaczął, uświadomiła sobie, że właśnie gasi peta. W pubie „Pod Żelaznym Księciem" kłębiło się. Rozmieniwszy pieniądze przy barze, wcisnęła drobne do automatu z papierosami. Wypadła z niego paczka Silk Cutów. Jakiś mężczyzna stojący za nią powiedział: „To bardzo niezdrowe, maleńka". „Ty już jesteś trupem", odparowała natychmiast, ale gdy się obejrzała, nie dostrzegła nikogo i nawet nie wiedziała, czy słyszał jej odpowiedź. Nie lubiła pozostawać dłużna. Żeby dostać się do wyjścia, musiała przepchać się przez tłum mężczyzn. Przypominali klub rugbistów, bo wszyscy byli muskularni i nosili identyczne krawaty. Co chwila mówiła „przepraszam", a oni „proszę, hej, pozwólcie przejść tej pani", albo „a niby dlaczego?" Antonia uśmiechała się mrugając oczami spod opadającej grzywki i wtedy ją przepuszczali. Stolik tuż przy drzwiach zajmowało sześć dziewcząt. Jedną z nich Antonia rozpoznała, bo pracowały kiedyś razem. — Co ty tu robisz? — usłyszała. — Wpadłam po papierosy. A ty? — Mamy wieczór panieński. Judy, poznajcie się, to Judy, a to Antonia. No więc, Judy wychodzi jutro za mąż i świętuje ostatni dzień wolności. Mieszkasz tu gdzieś w pobliżu, Antonio? Na stoliku leżał stosik monet. Jedna z dziewcząt zgarnęła je zbierając zamówienia na drinki. Spytała też Antonię, czego się napije. — Dziękuję, nie chcę wam przeszkadzać. — Widzisz, Judy — zabrała głos Kathy. — Właśnie przed chwilą cię ostrzegałam. Antonia jest mężatką i nie wolno jej zostać z nami nawet na drinka. Dziewczęta roześmiały się i jedna przez drugą zaczęły nakłaniać Antonię, by się do nich przyłączyła. — Nie idź jeszcze! — Zostań, udzielamy Judy życiowych rad! 15
— Jako koleżanka Kathy — zaczęła jedna — potrzebujesz tylu innych przyjaciółek, ile zdołasz zdobyć — dokończyła druga. Wszystkie śmiały się, oczy im błyszczały w dusznej atmosferze pubu, aż jeden z rugbistów zaczął je uciszać. Dziewczyny najwyraźniej chciały, by Antonia została, więc usiadła i poprosiła o piwo z sokiem z limetek. Niestety, nie mogła się dorzucić, bo wzięła pieniądze tylko na papierosy, ale puściła paczkę w obieg i nikt nie miał do niej pretensji. Zresztą stwierdziły, że to będzie już ostatnia kolejka, bo muszą odprowadzić Judy do domu, by zebrała siły przed jutrzejszym dniem. Zostały w pubie aż do zamknięcia. Na dworze było zimno. — Jak wrócimy do domu? — zastanawiały się. — No, Judy, sprowadziłaś nas tu, to teraz powiedz, jak mamy się stąd wydostać. Judy mrugnęła porozumiewawczo do Antonii. — Przydałaby się riksza. — Możemy pójść do mnie — zaproponowała Antonia. — Napijemy się kawy i zadzwonicie po taksówkę. Bardzo chciała, by wniosły w jej dom ciepło i radość. Uznały jednak, że pojadą metrem. — Czasami opłaca się wziąć razem taksówkę — namawiała dalej Antonia. One jednak doszły do wniosku, że nie w tym wypadku, bo każda jedzie w innym kierunku. W całym mieszkaniu śmierdziało spaloną rybą, bo Antonia zapomniała owinąć w coś paluszki przed wyrzuceniem do kosza. Wyjęła więc z niego foliowy worek ze śmieciami, zawiązała go mocno i wyszła do śmietnika. W ostatniej chwili przytrzymała drzwi przed zatrzaśnięciem i wróciła do mieszkania po klucze. Gdyby nie odgłos spadających z rynien kropli, to noc byłaby cicha. Koty czmychały w pośpiechu przed Antonią zbliżającą się do pogrążonych w cieniu śmietników. Nigdy wcześniej nie była tu w nocy. Zdjęła pokrywę z pojemnika należącego do ich mieszkania, najnowszego zresztą, i zauważyła, że ktoś już wysypał tu swoje śmieci. Na dnie leżały jakieś obierki, mokre gazety i brudne chusteczki. Rozwścieczyło to Antonię. Przecież każdy miał korzystać 23
tylko z własnego pojemnika. Wrzuciła foliową torbę, ale wraz z nią wpadły klucze. Słyszała, jak uderzają o dno. Wyjęła więc torbę, lecz kluczy nie mogła dostrzec. Podwinęła rękawy i zaczęła macać wśród śmieci, aż znalazła. Potem niosąc je przed sobą i wstrzymując oddech pobiegła z powrotem do mieszkania. Natychmiast wrzuciła klucze do środka dezynfekcyjnego, a rękę włożyła pod strumień gorącej wody i trzymała tak długo, aż skóra się zaczerwieniła, bo woda zaczęła parzyć. Potem chciała wypalić ostatniego papierosa, a szukając zapalniczki znalazła kopertę, którą wcześniej przeoczyła. Był to list polecający do firmy „Anderson & Lee, pic." w Covent Garden. Najwyraźniej agencja załatwiła jej pracę.
Rozdział trzeci Starzy klienci W recepcji firmy „Anderson & Lee" przed dziewiątą nie było recepcjonistki, ale uformowała się już kilkuosobowa kolejka. Gdy wskazówki zegara zaczęły odmierzać minuty po dziewiątej, trzecia w kolejce dziewczyna wyjęła swą kartę godzin, wydaną przez agencję „Bystre Dziewczęta z Mayfair", i ostentacyjnie wpisała godzinę dziewiątą jako czas rozpoczęcia pracy. Następnie pogrążyła się w lekturze wiadomości ze świata w „Guardianie". Z doświadczenia wiedziała, że ci, co każą komuś czekać, niezbyt lubią, gdy ten ktoś wykorzystuje czas na czytanie. Zawsze czytała w kolejce do kasy, a raz nawet wyciągnęła książkę siedząc na fotelu dentystycznym, gdy lekarz odszedł do telefonu. „Mogę zacząć?" — spytał po skończonej rozmowie wyjmując jej książkę z rąk. Catherine nie zawsze pracowała na zlecenia. Była kiedyś nauczycielką, ale zabrakło dla niej etatu. Zastanawiała się, czy w nowej pracy nie powinna bardziej elegancko się ubierać, ale szkoda jej było pieniędzy. W pociągu przejrzała „Options" i wyczytała, że w tym roku nosi się stroje klasyczne, które są drogą i wytworną wersją ubrań, jakie zwykle wkładała do szkoły. Nastolatkom nigdy nie podoba się to, co noszą ich nauczycielki, więc pogodziła się z opinią osoby staromodnej i ubierała się w to, co lubiła. Dziś miała na sobie starą spódnicę w szkocką kratę, kremowy sweterek i zamszowy żakiet. Choć nie przekroczyła metra pięć- 18
dziesięciu wzrostu, chodziła zwykle na płaskim obcasie. Żadna z kobiet w kolejce (a chyba wszystkie pracowały na zlecenia) nie była jednak ubrana szczególnie dobrze. Pewnie nie było je na to stać. Może z wyjątkiem tej małej blondynki stojącej na początku kolejki. Catherine zazdrościła tego typu dziewczynom, gdy sama była w jej wieku i przywiązywała wagę do wyglądu (a przynajmniej tak jej się wydawało). Wprawdzie przewiązany paskiem czarny płaszcz, różowy szalik i takież rajstopy nie były niczym szczególnym, tworzyły jednak harmonijną całość, wyglądały wesoło i atrakcyjnie. Tej dziewczynie byłoby świetnie we wszystkim. Wreszcie zjawił się strażnik i zajął się porządkowaniem rzeczy na biurku oraz zawiązywaniem sznurowadła. Blondynka z przodu grzecznie powiedziała „dzień dobry", co strażnik skwitował gburo-watym: „A cóż w nim dobrego?" — Przyszłam. Co jeszcze mam powiedzieć? — A kim pani jest? — Antonia Lyons z agencji „Zawsze do usług". — Do wszelkich usług? — Dzięki. Punkt dla mnie. — Co? — Za każdym razem, gdy ktoś spyta „czy do wszelkich usług", dostajemy punkt. A kto uzbiera najwięcej punktów w ciągu roku, wygrywa bezpłatną dwuosobową wycieczkę na Riwierę. Chce pan pojechać ze mną? Chłopak wyglądał na nieco skonfundowanego. A Catherine świetnie się bawiła. Jedną z rzeczy, które podobały jej się w Londynie, był ostry dowcip klasy pracującej. Ciekawa była, czy ta blondynka zawsze w ten sposób żartuje, czy to tylko poza, a jeśli tak, to dlaczego. Zakładając, że pracuje w „Zawsze do usług" od dawna, często spotykała się z podobnymi żartami i pewnie ją nudziły, podobnie jak Catherine miała dość dowcipów na temat miejsca, skąd pochodziła. Nawet przedstawiciel agencji „Bystre Dziewczęta z Mayfair", przeglądając jej życiorys, oznajmił: — Mam krewnych w Rodezji. Może ich pani zna? I wtedy, i przy innych okazjach Catherine niezmiennie odpowiadała: — Teraz kraj nazywa się Zimbabwe. — Nie dziwię się, że pani stamtąd wyjechała — padł komentarz. 26
Logo agencji „Bystre Dziewczęta z Mayfair", widniejące na arkuszach godzinowych i niezbyt zręcznie napisanych listach polecających typu: „Pragniemy polecić pannę Catherine Lambert, jako osobę kompetentną..." przedstawiało nimfę w meloniku i z kropelkami rosy na rzęsach. Któż do licha mógłby się identyfikować z czymś takim? W zeszłym tygodniu zgłaszając się do pracy przedstawiła się: „Jestem bystrą dziewczyną z Mayfair", ale na tym tutaj osobniku nie zamierzała testować tego dowcipu, nawet gdyby znalazła się na początku kolejki. A w dodatku siedziba agencji mieściła się w Moorgate! I choć wykazywała niedostatki w koordynacji lokalizacji z nazwą, to była w pretensjach: grube puszyste dywany, podrabiane na antyki biurka. Podczas rozmowy wstępnej padało wprawdzie pytanie o kompetencje (pięćdziesiąt słów na minutę?), ale przesłuchujący skrupulatnie wypełniał też rubryczki „wygląd zewnętrzny" i „głos mówiony". A jaki jeszcze może być? Śpiewany? W skali od jednego do dziesięciu Catherine otrzymała pięć punktów za wygląd i dziewięć za „głos mówiony". Poczuła się wtedy wyczerpana i uszczęśliwiona. Głos jej brzmiał bardzo sztucznie. Co wieczór ćwiczyła poprawną wymowę słuchając wiadomości w BBC. Sama uważała, że mówi okropnie, ale przynajmniej żadni lewicowcy nie posądzali jej o południowoafrykańskie pochodzenie. Głos Antonii Lyons mógł należeć do którejkolwiek z tysięcy urzędniczek w Londynie czy na przedmieściach. Akcent miała wprawdzie nie taki jak w BBC, ale o niebo lepszy niż Gorblimey — angielski cudzoziemskich imigrantów podłapany od amerykańskich discdżokejów. Takie określenie przynajmniej słyszała od przyjaciół swych rodziców. Pomijając dowcipkowanie, dziewczyna wydawała się grzeczna. Ale 's' wymawiała bardzo ostro, bo kiedy chłopak zaanonsował ją przez telefon: „Jest tu Miss Lyons...", przerwała mu: „Mrs". Zdziwiło to trochę Catherine. — Mrs Lyons z agencji „Zawsze do usług". — Słuchał przez chwilę. — Ha, ha, to samo powiedziałem i dostało mi się. Dobra. W porządku. Proszę pójść do „prawnego", pani Lyons. — A jak tam trafić? — Można na wiele sposobów, pani Lyons — odparł obojętnie, po czym uśmiechnął się szeroko i dodał: — Zależy, czy chce pani iść zgodnie z prawem, czy je omijać. 20
Antonia przyjęła żart w milczeniu. Bez słowa wysłuchała wskazówek chłopaka. Gdy szła do windy, Catherine dostrzegła jej profil. Tak jak przypuszczała, rysy miała delikatne, lecz policzki zaczerwienione, usta ściągnięte, a w oczach gniew. Tak powinno być, pomyślała Catherine. Antonia Lyons jest wściekła. Catherine też trafiła do „prawnego", ale nie do maszynistek, a do kancelarii. Poza nią były tam trzy kobiety w średnim wieku i jedna nastolatka. Catherine usiadła za nimi mając przed oczami rząd sięgających jej do ramienia szafek. Leżały na nich rozmaite dokumenty, rozłożone jak karty do gry. Przy oknie siedział jakiś łysy mężczyzna i z trzymanej na kolanach szufladki odczytywał nazwiska, które wprawdzie wszystkie zaczynały się na B, ale nie były ułożone alfabetycznie. Zadaniem dziewczyn natomiast było sprawdzenie, czy na dokumentach leżących na szafkach, również w przypadkowym porządku, znajdują się wyczytywane nazwiska. — Beeston Electronics, ma któraś? A pani J. Bowen? Może Boots the Chemists? — Bingo! — krzyknęła jedna z kobiet wyciągając dokument przewiązany czerwoną wstążką. Był to żart stary jak świat. — Nie, to nie Bingo — sprostował łysy. — To Bowen. Dziękuję. Banstead? Billison, Byers, Blair, Buxton? Catherine nie mogła się powstrzymać od zaproponowania: — Może byśmy tak najpierw ułożyły wszystkie dokumenty alfabetycznie? — Nie ma naŁto czasu — zawyrokował chłodno pan Parks odkładając szufladę B i wysuwając C. — Crampton? Cooksbridge, Crewe Carryout... — Mam Crewe Carryout! — krzyknęła nastolatka. — Cieszę się, że żyjesz, Sheila. — Ta dieta naprawdę czyni cuda, panie Parks. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin zjadłam tylko jedną marchewkę i łyżeczkę oliwy z oliwek. Catherine podobało się tu, z socjologicznego punktu widzenia. Sheila przypominała jedną z jej uczennic. Właściwie nie jedną, wszystkie. Ciekawe, co teraz robią po skończeniu szkoły? Może to samo, co Sheila. O ile miały szczęście. 21
— Pójdziemy razem do kantyny — zaproponowała Sheila w porze lunchu. Catherine zgodziła się, choć wolałaby posiedzieć na ławce w Covent Garden karmiąc gołębie. Sheila wzięła dwie zapiekanki — jedną dla Catherine, drugą dla siebie. A buzia jej się nie zamykała. — Wiesz, jak spędziłam weekend? — mówiła. — Piątek: w domu, sobota: w domu. Dopiero w niedzielę wieczorem poszłam do pubu z przyjaciółką, która oczy wypłakiwała, bo czuła, że narzeczony chce ją rzucić. — Przełknęła kilka kęsów zapiekanki i aż skrzywiła się od nadmiaru mączki ziemniaczanej w potrawie. — A potem podszedł do nas jakiś chłopak i poprosił ją o numer telefonu i, wyobraź sobie, dała mu! Po południu pan Parks zaczął się denerwować i dzwonił, gdzie się dało, prosząc o pomoc. — My już tutaj gonimy w piętkę. Czy możecie kogoś przysłać do pomocy? Polecono mu kilka dziewcząt, w tym Antonię Lyons. Pan Parks spytał, czy zechciałaby popracować przy katalogowaniu, mimo iż jest maszynistką. — W mojej agencji potrafi to każda — odparła z uprzejmym uśmiechem. Catherine nie spodziewała się tego po niej. Za piętnaście piąta dziewczyny kolejno zaczęły wychodzić do toalety. O piątej wszystkie były już gotowe do wyjścia. Tylko Antonia nie przerwała pracy i wciąż rozkładała nowe stosy dokumentów. Sprawiała wrażenie osoby będącej w transie. A gdy jedna z dziewcząt uświadomiła jej, która jest godzina, odpowiedziała po prostu: — Myślałam, że pracujemy do wpół do szóstej. — To aż się prosi o pomstę do nieba — burknął pan Parks. — Mogłabym zostać trochę dłużej — zaproponowała Antonia. — Przykro mi, ale to niemożliwe, by pracownicy dorywczy zostawali po godzinach bez kontroli szefa. A mnie się to nie opłaca. — Boi się pan, że zamiast pracować, siedziałabym z nogami na biurku? 29
— Nie zamierzałem cię urazić, ale muszę trzymać się regulaminu. — Nie czuję się urażona. Pan Parks włożył płaszcz i dokładnie okręcił szyję kraciastym szalikiem. Spodnie pokryte miał kurzem. Kremowy sweter Catherine zresztą też był zabrudzony — to idiotyczne zakładać go do takiej pracy, natomiast ozdobiona falbankami bluzka Antonii pozostała nieskazitelnie biała. — Dobranoc, dziewczęta, do jutra — pożegnał się Parks. Gdy Catherine wkładała płaszcz, Antonia wciąż sortowała papiery. — Byłoby znacznie szybciej, gdyby poukładać je alfabetycznie — zauważyła. — Też tak myślisz? Powiedz mu. Kiedy ja to zaproponowałam, Parks zupełnie mnie zignorował, ale jeśli obie z tym wyjdziemy.... — Nic z tego, nie będę się narażać. — Ale to dobry pomysł. — Owszem, nie zauważyłaś jednak, że oni nie cierpią, gdy ktoś, kto jest zaangażowany dorywczo, pierwszego dnia zwraca im uwagę, że robią coś źle, nawet jeśli tak jest naprawdę? — Zwłaszcza, kiedy tak jest — stwierdziła Catherine. — Ale jeśli chodzi o ścisłość, to ja w zasadzie nie zajmuję się zleceniami. Jestem nauczycielką. — Ach, tak?! — Słuchaj, skończ z tym, jest już pięć po piątej. A ja muszę jeszcze wstąpić do „Bystrych Dziewcząt" po pieniądze za zeszły tydzień. — Gdzie? — Okropna nazwa, prawda? — Moja agencja płaci pod koniec tygodnia. Ale skoro i tak tu stoisz, to może pomogłabyś mi trochę. Nie cierpię zostawiać rozgrzebanej pracy. — Nie, muszę już iść. Ale jakoś ociągała się z wyjściem. Patrzyła, jak zadbane ręce Antonii sprawnie przekładają papiery i słuchała, jak dziewczyna opowiada o ultimatum postawionym jej przez panią Hook. Catherine była oburzona tą historią. — A więc każą ci pracować bezpłatnie po godzinach po to tylko, żeby udowodnić, że nadajesz się do obsługi maszyny, która będzie wykorzystywać cię jeszcze bardziej?! 30
— Ja tego tak nie odbieram. — A jak? — Lubię pracować na zlecenia. Zmęczona i rozdrażniona bezcelowością całodziennej pracy Catherine pobiegła do swojej agencji. Pomyślała, że w pracy dorywczej można doszukać się pewnych plusów, zwłaszcza w sytuacji, gdy wszystkie zajęcia biurowe są takie okropne. Jeśli Antonia jest mężatką, powinna czuć się bezpiecznie. A jednak coś w tej dziewczynie nie dawało Catherine spokoju. Wydawała się jakaś smutna i daleka, a gdy stwierdziła, że lubi pracę na zlecenia, była w jej głosie dziwna stanowczość, zupełnie jakby ktoś próbował podważyć jej przekonania. Ciekawe, czy jest w biurze? I byłaby idiotką, gdyby spodziewała się za to jakiegoś wynagrodzenia. Catherine zastanawiała się nawet przez chwilę, czy nie zadzwonić do tamtej agencji i nie powiedzieć, jaka z Antonii sumienna pracownica. Może pomogłaby jej w ten sposób dostać się na kurs komputerowy? W końcu Antonia tego właśnie chciała. Po chwili jednak Catherine westchnęła i ofuknęła samą siebie, że wtrąca się w nie swoje sprawy. Przecież to nie o to chodziło. Antonia miała jakieś inne powody, żeby zostać po godzinach. Catherine zauważyła to wyraźnie, choć Antonia nie chciała się do tego przyznać. Widziała podobne zachowanie wiele razy w szkole. Przeważnie dziewczynki kręciły się po budynku, mimo iż skończyły lekcje, i wynajdywały sobie różne zajęcia — a to czyszczenie szafki, a to pomoc nauczycielowi. A tak naprawdę po prostu nie miały ochoty wracać do domu i szukały towarzystwa. Catherine uwielbiała, kiedy to właśnie z nią chciały porozmawiać. Jednak tego wieczora nie została z Antonią, by wysłuchać jej zwierzeń, bo dość już miała firmy „Anderson & Lee" i postanowiła odebrać swoje pieniądze. Nie dlatego, że natychmiast ich potrzebowała — mogła zaczekać, aż dostanie je pocztą. Ale lubiła po prostu uporządkowane życie i robiła to, co miała do zrobienia. „Uprasza się pracowników dorywczych, by przeliczali pieniądze, zanim pokwitują ich odbiór, gdyż..." .... gdyż potem guzik dostaną, jeśli suma nie będzie się zgadzać. 24
„O pracę w agencji BDM może ubiegać się każdy, bez względu na płeć, przynależność rasową czy wyznanie..." — głosił napis. Ta wzmianka o wyznaniu była kompletnie bez znaczenia, bo kto w Londynie lat osiemdziesiątych dyskryminuje ludzi na podstawie wyznania? Czy ktoś w ogóle pyta o religię albo jest wierzący? Ale trzeba przyznać, że sformułowanie ładnie wyglądało. Catherine zauważyła, że wypłacono jej o pięć pensów za mało. Już miała to zlekceważyć i pokwitować odbiór, gdy zrobiła prosty rachunek. Załóżmy, że agencja zatrudnia pięćset osób i wszystkim wypłaca o pięć pensów mniej. Jeśli nikt się o nie nie upomni, bo uzna, że nie warto, to agencja zarabia niezłą sumkę wolną od podatku. Catherine spojrzała na kasjerkę dając jej do zrozumienia, że przejrzała ją na wylot, i zaczęła ponownie liczyć pieniądze. W tym czasie zadzwonił telefon. Odebrała pani Harmsworth, która kiedyś pytała o swych krewnych w Rodezji. Przez chwilę słuchała z wyrazem znudzenia na twarzy. W końcu zakryła mikrofon ręką mówiąc: „To Samanta Yardley". Na ustach obecnych w pokoju pojawił się szyderczy uśmieszek. — Cześć, Samanto, jak się masz, moja droga? Znów zakryła słuchawkę relacjonując: — Nie zgadniecie. Samancie nie podoba się w „Forlexie". Prosi o inne miejsce. — To nie wszystko. — Mów. — Mówi, że już stamtąd odeszła — obwieściła pani Harmsworth. — Tego już za wiele — powiedziała szefowa sekcji. — Za każdym razem to samo. Powiedz, że nie jesteśmy w stanie jej pomóc. — Samanto, moja droga, nie możesz liczyć na to, że... Wiesz, że wiele dziewcząt czeka... No, nie płacz. Nie słyszę co mówisz, kiedy płaczesz. Och, rozumiem, ale ja nic tu nie poradzę. Idź z tym na policję. — Przez chwilę milczała z miną świadczącą, że Samanta się rozłączyła. W końcu sama odłożyła słuchawkę i dodała: — O ile to w ogóle prawda. Na twarzach obecnych pojawiło się zaciekawienie. Nikt jednak nie śmiał zapytać, co się stało. Catherine przekładała pieniądze udając, że przeprowadza w myśli jakieś obliczenia. W końcu pani Harmsworth nie wytrzymała. 25