Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Feather Jane - Uroczy kochanek

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Feather Jane - Uroczy kochanek.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse F
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 380 stron)

Jane Feather Uroczy kochanek PrzełoŜyła Anna Hebanowa Warszawa 2009

Tytuł oryginału A Wicked Gentleman Copyright 2007 by Jane Feather Redakcja: Monika Kisielewska Skład i łamanie: Andylex, Warszawa Tor the Polish edition Copyright 2008 by LUCKY For the Polish translation Copyright 2008 by LUCKY LUCKY ul śeromskiego 33 26- 600 Radom Dystrybueja: tel. 0-501-506-203 0-510-128- 967 e-maili: luckywydawnictwo@wp.pl Wydanie I Warszawa 2009 Druk i uprawa: Drukarnia Colonel w Krakowie ISBN 978 83- 60177 -77 8

bsolutnie wykluczone! - Dobitnemu stwierdzeniu towa- rzyszyło mocne uderzenie dłonią o drewniany blat wiś- niowego stołu. Zapanowała cisza. Czwórka sędziwych męŜczyzn siedząca po jednej stronie stołu spoglądała na kobietę przed nimi z wyrazem spokojnej stanowczości. Nestor rozstrzygnął sprawę, nie pozostało więc wiele do dodania. Kornelia Dagenham spojrzała na gładko wypolerowaną po- wierzchnię stołu, w zamyśleniu badając odbijające się w niej wąsate twarze rozmówców. Ich rysy emanowały pewnością siebie, właściwą osobom, które nie spotkały się nigdy ze sprzeciwem lub z niezaspokajaniem potrzeb w ciągu wielu lat swego opływającego w luksusy i przywileje Ŝycia. Uniosła głowę i rzuciła przeciągłe spojrzenie teściowi. - Absolutnie wykluczone, mój panie? - W jej głosie za brzmiała lekka nuta niedowierzania. - Nie rozumiem. Krótki pobyt w Londynie nie wydaje mi się szczególnie ekstrawagan ckim pomysłem. Tym razem stary hrabia wyglądał na zdumionego. - Ale nim jest, moja droga Kornelio. Nigdy nie słyszałem o równie ekstrawaganckim pomyśle. - W rzeczy samej... w rzeczy samej, Markby - wymamrotał pospiesznie jego sąsiad i dodał: - Lady Dagenham, musi pani zrozumieć, Ŝe w pani sytuacji, jest pani, bądź co bądź, wdową, byłoby wysoce niestosowne, aby osiedliła się pani sama w mieście. Jane Feather 5 Uroczy kochanek A

Kornelia powstrzymała dłonie od wystukiwania zniecierp- liwienia na blacie. - Lordzie Rugby, bynajmniej nie sugerowałam przeprowa- dzenia się do domu w mieście, a jedynie kilkutygodniową wizytę w Londynie w towarzystwie bliskiej przyjaciółki i bratowej. Zamierzamy zatrzymać się w Grillons Hotel, który, sami to przyznacie, jest powszechnie szanowanym miejscem. Wszystkie przekroczyłyśmy juŜ wiek młodzieńczy i moŜemy z powodzeniem towarzyszyć sobie jako przyzwoitki, nie wywołując przy tym zdziwienia, nawet gdybyśmy były zainteresowane wzięciem udziału w sezonie, choć nie jesteśmy. Będzie to kształcąca podróŜ dla dzieci... - Absurd - przerwał hrabia Markby, ponownie uderzając dłonią w stół. - Kompletny absurd. Miejsce twoje i twoich dzieci jest tu. Twoim obowiązkiem jest naleŜyta opieka nad synem i dziedzicem Stephena, równieŜ moim dziedzicem, do czasu, gdy będzie gotowy objąć Harrow. I nie muszę chyba dodawać, Ŝe opieka ta ma być roztaczana w Dagenham Manor tak, jak Ŝyczyłby sobie jego ojciec. Kornelia zacisnęła wargi, a mały mięsień na policzku drgnął nerwowo, lecz zapanowała nad głosem. - Czy mogę pozwolić sobie, mój panie, na przypomnienie, Ŝe Stephen pozostawił całą kuratelę nad naszymi dziećmi w mo ich rękach? Zatem, jeśli w ich najlepszym interesie rozwaŜam wycieczkę do Londynu, to ostateczną decyzję podejmuję ja, nie rodzina. Lekko róŜowa cera hrabiego przybrała barwę ciemnej czer- wieni, a na skroni wyłoniła się pulsująca Ŝyła. - Lady Dagenham, nie będę tolerował sprzeciwu w tej sprawie. Jako krewni jesteśmy odpowiedzialni za wicehrabiego Dagenham, mojego wnuka, przez cały okres jego małoletniości. - Myli się pan, mój panie - przerwała mu Kornelia pod niesionym głosem. Była teraz bardzo blada, a jej oczy, za zwyczaj w odcieniu ciepłego, słonecznego błękitu, zamglił zimny gniew. - Ja i tylko ja jestem odpowiedzialna za mojego syna w czasie jego małoletniości. Była to decyzja, którą pod- Jane Feather 6 Uroczy kochanek

jęłam wspólnie z męŜem. - PołoŜyła spokojnie rękę na kolanie, trzymając się prosto, dumnie, i nie spuszczając wzroku z hrabiego. Hrabia nachylił się w jej stronę, jego oczy zwęziły się w szparki, gdy wbijał w nią wzrok. - Być moŜe to prawda, moja pani, jednak to rodzina zarządza majątkiem. Nie moŜesz pani nic przedsięwziąć bez funduszy, a mogę zapewnić cię, Ŝe Ŝadne pieniądze nie zostaną przekazane na tak nierozwaŜną zachciankę. - Doprawdy, Kornelio, rozwaŜ tę sprawę. - Do dyskusji włączył się nowy głos, wnosząc pojednawczy ton. - Nie masz najmniejszego doświadczenia w mieście. Jeden sezon debiutantki nie moŜe dać odpowiedniej ogłady i miejskiego obycia, które niezbędne jest dla tego rodzaju wypraw. Zabłysły miłe, szare oczy i miękka dłoń sięgnęła ponad stołem, by poklepać Kornelię po ramieniu. - Bądź rozsądna, moja droga. Trzy niedoświadczone kobie ty, wszystkie trzy wiejskie myszki, w mieście zostaniecie zje dzone Ŝywcem. Nie ma moŜliwości, Ŝebyście same sobie tam poradziły. Pomyśl tylko o tych wszystkich drobiazgach, kwes tiach finansowych, hotelach, powozach... sprawach, którymi do tej pory nie musiałaś się kłopotać. Nie dasz rady podjąć takiej wyprawy bez wsparcia męŜczyzny. Kornelia podniosła się z krzesła. - Wiem, Ŝe mówisz to wszystko w dobrej wierze, wuju Carltonie, i dziękuję ci za to, lecz uwierzcie mi, moi panowie... - Omiotła chłodnym spojrzeniem ich twarze. - Nie doceniacie tych trzech wiejskich myszek. Zamierzam zabrać dzieci na miesiąc do Londynu, niezaleŜnie od tego, czy uwolnicie fundusze z majątku na ten cel czy teŜ nie. śyczę wam miłego popołudnia. Skłoniła się lekko i ruszyła w stronę drzwi, lekcewaŜąc pełen oburzenia pomruk dezaprobaty hrabiego i szuranie odsuwanych krzeseł, gdy zgromadzeni spiesznie się podnosili. Z satysfakcją zamknęła delikatnie za sobą drzwi, lecz gdy tylko to zrobiła, cały pozór spokoju opuścił ją. Stanęła wyprostowana i wzięła kilka głębokich wdechów, potem zaklęła siarczyście, niczym stary marynarz. Jane Feather 7 Uroczy kochanek

- Rozumiem, Ŝe sprawy nie poszły po twojej myśli? - do biegł ją łagodny głos z cienia przy krętych schodach. Gdy postać ukazała się jej oczom, Kornelia rozpoznała kuzyna swego męŜa, na którego twarzy gościł litościwy uśmiech. Wysoki i szczupły Nigel Dagenham naleŜał do przystojnych młodym męŜczyzn stojących niezmiennie jedną nogą w chło- pięctwie a drugą w wieku męskim. Jego strój, składający się z jaskrawo prąŜkowanej kamizelki i nieprawdopodobnie wysoko wiązanego fularu, nadawał mu duŜo młodszy wygląd, niŜby sobie z tego zdawał sprawę, pomyślała Kornelia, przymykając na moment oczy przed oślepiającą mieszanką purpury i pudrowego róŜu. Postąpiłby naprawdę mądrze, wracając do swobodnego wiejskiego stylu, w którym się nosił, zanim trafił do Oksfordu. - JakimŜe sposobem to odgadłeś? - zapytała, wzruszając ramionami - Dzięki twojej godnej podziwu kompozycji przekleństw - odrzekł. Po chwili uśmiechnął się szeroko, przez co wyglądał jeszcze młodziej. - Mój wuj ma donośny głos i, muszę przyznać, Ŝe znajdowałem się nieopodal drzwi. Kornelia nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Chciałeś chyba powiedzieć - trzymałem ucho przy dziurce od klucza. - Niezupełnie - odparł. - Jednak nie jest rzeczą szczególnie zaskakującą, Ŝe rodzina sprzeciwia się twojemu pomysłowi zabrania Steviego spod jej jurysdykcji. Jego szaropopielate oczy patrzyły współczująco. Sam do- świadczył uścisku rodzinnego gorsetu wystarczająco wiele razy, aby rozumieć, w jakim połoŜeniu znalazła się Kornelia. - PrzecieŜ to tylko miesiąc - zaczęła gwałtownie. - Na litość boską, nie mówiłam, Ŝe chcę wywieźć go do Mongolii. - Wiem, Ŝe nie - zgodził się z nią. - Zaoferowałbym ci swoje wstawiennictwo, jednak chwilowo teŜ nie jestem w najlepszych stosunkach z hrabią. - Wydatki znów przewyŜszyły zawartość kiesy? - zapytała. ZauwaŜyła, Ŝe jego spojrzenie nieco przygasło, a twarz poblad- Jane Feather 8 Uroczy kochanek

ła. Kuzyn jej męŜa od zawsze tonął w długach, lecz uwaŜała, iŜ jego naturalna skłonność do ekstrawagancji potęgowała się w otaczającym go tłumie złotej młodzieŜy oksfordzkiej, która zwykle miała bardziej nabite kieszenie. Szczególnie Ŝe była to młodzieŜ przejawiająca daleko większe zainteresowanie kartami i wyścigami konnymi niŜ enigmatycznymi tekstami starogreckich czy łacińskich mistrzów. - Wierzyciele trochę naciskają - przyznał. - W zasadzie... zalecono mi parotygodniowy wyjazd na wieś... - Nonszalancko otworzył tabakierkę i spokojnie wciągnął szczyptę proszku. Kornelii to jednak nie przekonało. - Zatem wyjazd na wieś nie był do końca twoim pomysłem? - zapytała. - Czy wydalono cię z uczelni? Wzruszył ramionami. - Sama widzisz... Jednak z tego drobnego szczegółu hrabia nie zdaje sobie sprawy. Jest przekonany, Ŝe dług ureguluję na początku nadchodzącego kwartału, więc sam zdecydowałem trzymać się z daleka od uciech ciała i miejskich przybytków przez kilka tygodni. Zatem proszę o dyskrecję. - Oczywiście. - Kornelia potrząsnęła głową z Ŝartobliwym wyrzutem. - Tymczasem jednak moŜesz mu się jakoś przypo- dobać, Nigelu. Spróbuj. Przyjmij rolę siostrzeńca marnotrawnego, jak zwykłeś to robić, a wuj zgodzi się na wszystko. - Tak się składa, Ŝe właśnie w tym celu się tu zjawiłem. Towarzyszę staremu nieszczęśnikowi na kaŜdym kroku - rzekł Nigel z uśmieszkiem pełnym lekcewaŜenia. - Oferuję swe usługi w roli osobistego asystenta, jeśli tak wolisz to nazwać. Poprawił fałdy wysoko związanego fularu, mrugnął do niej i ruszył w stronę biblioteki, gdzie wciąŜ trwało zgromadzenie jego starszych krewnych. Kornelia prędko odsunęła od siebie zmartwienia Nigela, gdyŜ własne stanęły jej przed oczami w całym swym ogromie. PodąŜyła po kamiennej posadzce holu do wielkich drzwi wejściowych rodowej rezydencji hrabiego Markby. SłuŜący odziany w skórzany fartuch odstawił kosz z węglem i pospieszył otworzyć przed nią drzwi. Jane Feather 9 Uroczy kochanek

- Chłodno trochę w ostatnich dniach - zauwaŜył. Kornelia kiwnęła uprzejmie głową. Wychodząc na zewnątrz, wzięła głęboki wdech i potrząsnęła głową jakby chciała otrząsnąć się z czegoś odraŜającego. Prawie nie czuła ostrego lutowego powietrza. Porywisty wiatr wyginał nagie konary drzew, gdy maszerowała po Ŝwirowej drodze prowadzącej do domu i weszła na kruchy od mrozu trawnik. Zatrzymała się na chwilę przy niegdyś ozdobnym stawie rybnym, teraz wyglądającym na zaniedbany pod ołowianym niebem i schyliła się, by podnieść leŜący na ziemi patyk opadły z wysokich drzew rosnących wzdłuŜ alei. Butna deklaracja, którą wygłosiła, to tylko słowa. W rzeczywistości, pozbawiona funduszy, nie miała Ŝadnych szans na opuszczenie Dagenham Manor, zarówno z dziećmi, jak i bez nich. Nie próbując nawet poskromić języka, Kornelia zaklęła jak szewc i cisnęła patykiem w zielone, stojące wody stawu. UlŜyło jej trochę, a jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, Ŝe jest jej przeraźliwie zimno w zwiewnych muślinach i cienkich pantoflach. Płaszcz, w którym przyjechała, został w Markby Hall, lecz nie potrafiła zdobyć się na powrót do tego miejsca... nie, dopóki to filisterskie, protekcjonalne zgromadzenie krewnych nie rozejdzie się. Tymczasem poŜyczy pelisę od Ellie, by nie zamarznąć w czasie dwumilowej wędrówki do domu, do Dagenham Manor. OkrąŜyła staw i ruszyła w stronę furtki w ligustrowym Ŝywopłocie, oddzielającym ogród od gospodarstwa. Za polami rozciągały się usiane janowcem wrzosowiska New Forest, przechodzące dalej w gęsto zadrzewione tereny, w których królowie Anglii urządzali polowania, jeszcze zanim Wilhelm Rudy, syn Wilhelma Zdobywcy, stracił Ŝycie z powodu zbłąkanej strzały. MoŜliwe teŜ, Ŝe strzała była jednak celowo wypuszczona, legenda nie rozstrzyga tej kwestii. Jednak do dziś głaz nazywany Kamieniem Rudego, spoczywający parę mil od wrzosowisk, upamiętnia miejsce jego śmierci. Kornelia podciągnęła suknię i podąŜyła przez podmokłe past- Jane Feather 10 Uroczy kochanek

wisko w stronę ścieŜki, która prowadziła do wąskiej wiejskiej drogi. Ruszyła truchtem, uciekając przed zimnem, w stronę sadu otaczającego śliczny dworek wiejski z czerwonej cegły. To był dom jej sielankowego dzieciństwa, upływającego w wiosce skrytej między New Forest a wodami zatoki Solent. Jednak przyjemności płynące z bliskości natury ostatecznie mogą zacząć się nudzić, a ona była juŜ gotowa do zmiany scenerii, pomyślała, wykrzywiając usta i uniosła rękę, by chwycić mosięŜną kołatkę. - Och, lady Nell, czy pani Ŝycie niemiłe? - powiedziała z wyrzutem gosposia, która otworzyła drzwi. - JakŜe godzi się wychodzić tak ubranym... równie dobrze mogła pani wyjść w samej halce. - Czy Aurelia jest w domu, Bessie? - Kornelia skrzyŜowała ramiona na piersi. - W pokoju dziecinnym, proszę pani. - Świetnie - Kornelia popędziła w stronę schodów - I proszę, przynieś mi filiŜankę swego grzanego wina z mlekiem. Gospodyni uśmiechnęła się z niekłamaną satysfakcją. - Przyniosę natychmiast, proszę pani. Kornelia pobiegła w górę schodami na pierwszą kondygnację i pospieszyła korytarzem do schodów wiodących na najwyŜsze piętro. Słyszała juŜ głosy bratowej i mamki, przeplatane wysokimi tonami strumienia słów, który wylewał się z ust czteroletniej córki Aurelii. Pomimo zziębnięcia i wściekłości, Kornelia uśmiechnęła się. Mała Franciszka rozporządzała niezwykłą siłą, z którą naleŜało się liczyć, jeśli idzie o panowanie nad sytuacją. Młody lord Dagenham bardzo szybko nauczył się, Ŝe milczące uznanie jej racji było najlepszą taktyką, gdy chodziło o rozmowę z młodszą kuzynką. Kornelia pchnęła drzwi pokoju dziecinnego i przywitał ją blask ognia na kominku i piękny zapach rozchodzący się od gorącego Ŝelazka, którym mamka prasowała dziecięce ubranka. - Nell? I jak poszło? - spytała lady Aurelia Farnham, wy plątując palce córki ze swych jasnych blond włosów i pospiesz nie wstając. Jej brązowe oczy przenikliwie badały twarz brato wej, w lot odgadując jej nastrój. Jane Feather 11 Uroczy kochanek

Kornelia potrząsnęła głową. Wiatr powyciągał jej włosy ze spinek, więc odpięła je i sięgające ud, gęste sploty w kolorze miodu, opadły z ciasno upiętej fryzury. - Odmówili? - zapytała bratowa, pochylając lekko głowę i unosząc jasne brwi. - Tak, Ellie, odmówili - potwierdziła Kornelia. - Posłusznie stawiłam się na władcze wezwanie do Markby Hall, aby omówić moją prośbę... ale to nie była prośba; to było oświadczenie. - Podniosła głos z uczuciem nawracającego gniewu, a jej oczy zalśniły. - W liście wyłuszczyłam swoje intencje i jedynie wspomniałam, Ŝe będę potrzebowała dodatkowej sumy uwol nionej z funduszu dla sfinansowania podróŜy, jak zwykle, gdy pojawiały się dodatkowe wydatki lub nieprzewidziane okolicz ności... a co oni zrobili? Potraktowali mnie jak jakąś nieposłusz ną pensjonarkę i odrzucili jakąkolwiek moŜliwość rozwaŜenia tego pomysłu... to samo powiedzieliby i tobie, więc nie musisz fatygować się do nich z pytaniem - dodała wzburzona, spaceru jąc przed kominkiem - Ale dlaczego hrabia odmówił? Jakie podał argumenty? - zapytała Aurelia i poŜałowała, Ŝe to zrobiła, gdyŜ twarz jej bratowej przybrała jeszcze groźniejszy wyraz. - Ach tak, argumenty - Kornelia schyliła się, by ogrzać dłonie przy ogniu. - Więc okazuje się, Ŝe jesteśmy wiejskimi myszkami, którym brakuje ogłady, jesteśmy niezdolne do kierowania się zasadami zachowania w mieście bez męskiego przewodnictwa i wsparcia, a poza tym, naszym jedynym przeznaczeniem Ŝyciowym jest pielęgnowanie dzieci naszych męŜów tak, by zostały naleŜycie wyedukowane i mogły zająć w przyszłości miejsce w świecie swych ojców. - Nell, ale przecieŜ mamy opiekę - zauwaŜyła Aurelia. - Powiedziałaś im chyba... - Urwała, widząc minę Kornelii. - Na pewno powiedziałaś. - Tak - potwierdziła Kornelia. Wyprostowała się i potarła górną wargę, zanim podjęła wyjaśnienia, przybierając lekko obronny ton. - Mimo to, oświadczyłam im, Ŝe pojedziemy, niezaleŜnie do tego czy wypłacą nam fundusze, czy nie. - Wzru- Jane Feather 12 Uroczy kochanek

szyła ramionami. - Naturalnie nie damy rady tego zrobić, jednak czułam się wspaniale, mówiąc im to prosto w twarz. - Nadęci nudziarze - rzuciła Aurelia i zaraz zerknęła z po- czuciem winy na córkę. Owi nadęci nudziarze trzymali sakiewkę z funduszami jej i jej córki, tak samo jak Kornelii i jej potomków. Nie byłoby dobrze, gdyby wiecznie paplająca i niekoniecznie dyskretna Franciszka powtórzyła opinię swojej matki przy okazji któregoś z rodzinnych zgromadzeń. - Przejdźmy do bawialni. - Chwyciła Kornelię pod ramię i wyprowadziła z pokoju dziecinnego. W chwili, gdy obie stały w drzwiach, u szczytu schodów pojawiła się gospodyni z tacą. - O, grzane wino - zauwaŜyła z uśmiechem Kornelia. - Idziemy właśnie do buduaru lady Ellie. Pozwól, Bessie, Ŝe wezmę od ciebie tacę. Gospodyni pozbyła się cięŜaru z wyraźną ulgą. Kornelia z rozkoszą wciągnęła powietrze. - I ciasteczka korzenne... jesteś prawdziwym skarbem, Bessie. SłuŜąca dygnęła, przyjmując zasłuŜoną pochwałę. - Proszę pić, póki gorące, lady Nell, wyziębiła się pani do kości. - Tak właśnie zrobię - odrzekła Kornelia z ciepłym uśmiechem i razem z Aurelią ruszyły w stronę schodów. Weszły do przytulnego, skromnie urządzonego pokoju, z oknem wycho- dzącym na ogród z tyłu domu. Niegdyś pokój naleŜał do matki Kornelii, a ona sama wciąŜ czuła się tu jak u siebie w domu, czyli w swojej sypialni w Dagenham Manor. Choć prawdę powiedziawszy, nawet bardziej, niŜ byłaby skłonna przyznać. Odstawiła tacę i nalała aromatycznego napoju do obu filiŜanek. Podała jedną Aurelii i usiadła wdzięcznie na wytartym perkalowym fotelu przy kominku. Ugryzła kawałek ciastka korzennego, pociągnęła łyk z delikatnej, sewrskiej porcelany, i zapatrzyła się zatroskanym spojrzeniem błękitnych oczu w ogień. Gęste miodowe sploty włosów opadały jej na ramiona, sprawiając, Ŝe wyglądała na mniej niŜ dwadzieścia osiem lat. Jane Feather 13 Uroczy kochanek

Aurelia spoglądała na nią znad brzegu swej filiŜanki, badając ją łagodnie brązowymi oczami. - Czy jesteś pewna, Ŝe nie da się ich przekonać do zmiany stanowiska? - Wuja Carltona być moŜe tak. - Kornelia zadumała się. - Lecz jego samotny głos się nie liczy, a hrabia nie ustąpi. Aurelia juŜ chciała odpowiedzieć, gdy w korytarzu rozbrzmiały gwałtowne kroki, a drzwi odskoczyły, by wpuścić trąbę powietrzną, niosącą świeŜy lutowy przymrozek na rumianych policzkach i potargane, kruczoczarne włosy. Nawet jej gęste czarne brwi wyglądały na zmierzwione przez porywiste podmuchy. - Czy któraś z was ma jakichś krewnych o których nie wie? - rzuciła pytanie lady Liwia Lacey, rozwijając gęsto zapisany arkusz welinu. Kornelia oderwała oczy od kominka i przekręciła się na fotelu. Wymieniła krótki uśmiech z Aurelią. Liwia nie naleŜała do niewolników logiki i zdrowego rozsądku. - Gdyby tak było, Liwio, z samej definicji nie mogłybyśmy o tym wiedzieć . - Ach, rzeczywiście, przypuszczam, Ŝe tak - zgodziła się Liwia. - Och, czy to grzane wino z mlekiem? PoŜyczę twoją filiŜankę, dobrze, Ellie? - Pociągnęła łyk z teatralnym pomrukiem rozkoszy. - Przepyszne... na zewnątrz jest zimno jak w domu z lodu. - Powiodła spojrzeniem po twarzach przyjaciółek. - Och, czy krewni nie dali się przekonać? - Krótko mówiąc, nie - odparła Kornelia - A więc o co chodzi z tymi krewnymi, o których nie wiadomo, Ŝe się ich posiada, Liwio? - zachęciła Aurelia, spinając gruby kosmyk swych jasnych włosów, zadowolona, Ŝe tak szybko zmieniła temat rozmowy. - Okazuje się, Ŝe mam, a właściwie miałam ciotkę Sophię, będącą daleką kuzynką mego ojca. - powiedziała Liwia, sadowiąc się z impetem w rogu sofy. - Ojciec wyraŜał się bardzo mgliście o ich koligacjach... Lady Sophia była spokrewniona z przyszywanym bratem jego wuja... a przynajmniej jakoś tak. Jane Feather 14 Uroczy kochanek

Liwia zamachała papierem. - W kaŜdym razie, to jest list od radców prawnych. Wynika z niego, Ŝe zmarła parę dni temu, zostawiając mi w spadku dom przy Cavendish Square. - Liwia rozłoŜyła dłonie w geście zdumienia. - Czy to nie jest niesamo- wite? Dlaczego akurat mnie? - Zdumiewające - przytaknęła Kornelia, siadając prosto w fotelu. - Dom przy Cavendish Square jest wart majątek, Liwio. - No właśnie - z satysfakcją stwierdziła przyjaciółka. A biorąc pod uwagę, Ŝe obecnie nie mam złamanego grosza przy duszy... - Podnosząc głowę, przypominała ciekawską papugę. - Radca powiedział, Ŝe spotkał się juŜ z pewną ofertą, całkiem dobrą ofertą, jak twierdzi. - Rzuciła okiem na list. - Najwyraźniej lord Bonham jest zainteresowany kupnem posiadłości. Radca, pan Masters, nie precyzuje, o jaką kwotę moŜe chodzić, jednak, jeśli zdecyduję się sprzedać dom, mogę liczyć na spory zysk... moŜe nawet uzbieram posag - dodała. Stara panna, córka wiejskiego zuboŜałego pastora, niezaleŜnie od świetnych koneksji, nie ma większych szans na zamąŜpójście. PomnaŜanie majątku to nie to samo, co sam majątek - powiedziała z melancholijnym westchnieniem, które dalekie było od przekonywującego. - Myślę, Ŝe chętnym zalotnikom niewiele stoi na przeszkodzie - zauwaŜyła zgryźliwie Kornelia. - Nie, ale wy dwie miałyście swoje szczęśliwe chwile - odparła Liwia. - A teraz obaj nie Ŝyją. Przepraszam - powiedziała. Czy nie zabrzmiało to bezdusznie? - W innych ustach moŜe by zabrzmiało - odrzekła Aurelia. Ale my wiemy, co miałaś na myśli. - Tak czy inaczej, Ellie i ja godziłyśmy się ze swą stratą przez blisko dwa lata. - Kornelia na chwilę znów zwróciła oczy w stronę ognia. MałŜeństwo ze Stephenem, wicehrabią Dagen ham, nie było moŜe wypełnione fajerwerkami namiętności, ale darzyli się na tyle głęboką sympatią, znając się od dzieciństwa, Ŝe była pewna, iŜ zestarzeją się razem w zgodnej przyjaźni. Nie była to ekscytująca wizja, oczywiście jednak nieskończenie Jane Feather 15 Uroczy kochanek

przyjemniejsza od perspektywy umierania w samotności wdo- wieństwa. Podniosła głowę i spotkała uwaŜne spojrzenie Aurelii, wie- działa, Ŝe bratowa podzielała jej myśli. Ellie była Ŝoną brata Kornelii. Było to kolejne bezpiecznie i pewne małŜeństwo z rozsądku, pomiędzy członkami zaprzyjaźnionych rodzin, które jak jej własne, znalazło tragiczny finał podczas bitwy pod Trafalgarem. Oczywiście obie miały dzieci. Jej dwójka, pięcioletni Steven i trzyletnia Zuzanna, były jej światłem i pociechą, tak jak Franciszka dla Aurelii. Lecz światło i pociecha z dzieci nie mogły w Ŝaden sposób zapełnić pewnej pustki i braku dorosłego towarzysza, oraz przyjemności alkowy. Nie sięgali ze Stephenem niebotycznych szczytów, lecz zaznawali zwyczajnego zadowolenia z racji zaspokojenia potrzeb. Jej Ŝycie, podobnie jak Aurelii, było teraz ponurą pustynią rozciągającą się hen w przyszłość, zduszoną materialnym komfortem i finansową zaleŜnością od kontrolujących ich Ŝałobę krewnych. Perspektywa krótkiej wizyty w Londynie oŜywiłaby tę smutną przyszłość: zgiełk miasta i Ŝycie socjety, które toczyło się wokół czegoś innego niŜ tylko polowań, towarzyskich spotkań przy wiście, wiejskich potańcówek i niekończących się plotek, krąŜących w niemal kazirodczo blisko związanej społeczności, izolującej się od świata zewnętrznego. Perspektywa, którą ci przeklęci krewni starli w pył bez naj- mniejszego wahania. Chyba Ŝe... Spojrzała na Liwię, z tym głębokim błyskiem, który przyjaciółki rozpoznawały od razu. - O co chodzi? - zapytała Aurelia, nachylając się w jej stronę. - Tak sobie pomyślałam - rzekła w zamyśleniu Kornelia - Ŝe gdybyśmy nie musiały płacić za dach nad głową, dałybyśmy radę przetrwać w Londynie przez miesiąc, a moŜe nawet dłuŜej. Moja pensja nie jest ogromna, lecz przy odrobinie oszczędności... - Uniosła brwi, a lekki uśmiech błądził po jej pięknie wykrojonych ustach. - Moja równieŜ - rzuciła Aurelia, nie potrzebując dalszych Jane Feather 16 Uroczy kochanek

wyjaśnień. - Potrzebowałybyśmy tylko jednej niańki dla dzieci. Przypuszczam, Ŝe w tym domu jest słuŜba, prawda, Liwio? Lady Sophia na pewno trzymała u siebie przynajmniej gosposię i kucharkę? - Nie wiem na pewno, lecz przypuszczam, Ŝe tak - odparła Liwia, chętnie podchwytując pomysł. - A ja powinnam wybrać się na wizytację swego majątku, czyŜ nie? Muszę dowiedzieć się, ile w rzeczywistości jest on wart, szczególnie, jeśli mam juŜ potencjalnego kupca. Myślę, Ŝe moŜe być naprawdę sporo wart, skoro ktoś zainteresował się nim tak prędko. - Jak najbardziej, powinnaś wybrać się na wizytację - po- wiedziała Kornelia stanowczo. - I oczywiście, w Ŝadnym wypadku nie moŜesz jechać bez towarzystwa przyzwoitek. A jakie mogłabyś mieć bardziej godne szacunku towarzyszki niŜ swoją owdowiałą kuzynkę i jej bratową? I jakaŜ mogłaby być bardziej odpowiednia i przyzwoita rezydencja dla nas niŜ dawny dom lady Sophii Lacey przy Cavendish Square. - Prawda. - Kiwnęła głową Liwia, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. - MoŜe nawet nie zdecyduję się na sprzedaŜ domu. Być moŜe lepszym rozwiązaniem finansowym będzie zatrzymanie go i wynajmowanie. Muszę rozwaŜyć wszystkie moŜliwości, nieprawdaŜ? Wynajem byłby dla mnie stałym źródłem dochodu, a trzeba przyznać, Ŝe jest to dobra dzielnica. Mnóstwo ludzi wynajmuje sobie rezydencje na sam sezon. - To oczywiście zaleŜy od stanu, w jakim znajduje się dom - zauwaŜyła Aurelia. - Nikt z towarzystwa nie wynajmie domo stwa, które rozpada się na kawałki. - W zasadzie niewiele wiem o mojej tajemniczej krewnej zadumała się Liwia. - Mogła przecieŜ być biedna jak mysz kościelna i Ŝywić się okruszkami, pomieszkując na rozpadającym się strychu. - Znów folgujesz swej romantycznej fantazji, Liwio - stwie- rdziła Kornelia. - Wątpię, Ŝeby była uboga. NaleŜała w końcu do rodziny Laceych. - Jednak, Laceyowie są niepoprawnymi centusiami. Oczy- wiście ze szlachetnym wyjątkiem, jaki stanowi Liwia - dodała Jane Feather 17 Uroczy kochanek

Aurelia, uśmiechając się ciepło. - Trudno zatem stwierdzić, moŜe rzeczywiście twoja daleka ciotka Ŝywiła się okruszkami, podczas gdy dom walił się wokół niej. - Nie zapominajcie jednak o lordzie Bonham, który Ŝywo interesuje się kupnem domu. - zwróciła uwagę Kornelia. - Wy kluczając ewentualność, Ŝe jest naiwny, nie spieszyłby się tak bardzo do kupna kota w worku. Sięgnęła po list, który Liwia trzymała w ręce. - Wicehrabia Bonham - mruknęła pod nosem. - Nigdy nie słyszałam o tej rodzinie. ZłoŜyła ostroŜnie dokument. - Tak, myślę, Ŝe wyśmienicie się składa dla nas wszystkich i wybierzemy się wspólnie na inspekcję nieruchomości i... -Jej oczy zalśniły, uwalniając się od resztek tlącego w ich gniewu. - I przypuszczalnego kupca. Przyznaję, Ŝe jestem nieco za- intrygowana tym nieznajomym dŜentelmenem. Kto wie, Liwio, moŜe pojawi się dla ciebie jakaś dodatkowa perspektywa. - Dom i małŜonek za jednym razem - zawołała Liwia, podnosząc ręce w geście teatralnego zdumienia. - Głęboko wątpię, aby czekał mnie taki uśmiech losu. - Nigdy nie mów nigdy - stwierdziła Kornelia wesoło. - Ale najpierw zajmijmy się powaŜnymi sprawami. Musisz napisać do notariuszy. - Podniosła list, by przeczytać adres. - Masters i Synowie przy Threadneedle Street... i uprzedzić ich, Ŝe nie jesteś zainteresowana sprzedaŜą domu, dopóki nie rozwaŜysz wszystkich moŜliwości. Błysk w jej oku wyostrzył się. - A kto wie, jakie jeszcze moŜliwości mogą się pojawić.

drzucono? - Harry Bonham zmarszczył brwi, spoglądając na nieustępliwego dŜentelmena siedzącego po drugiej stronie masywnego biurka w siedzibie notariusza przy Threadneedle Street. - Pytam pana dlaczego? CzyŜ oferta nie była uczciwa? - AleŜ tak, mój panie. Sam uwaŜam, Ŝe była wręcz bardziej niŜ uczciwa... biorąc pod uwagę... - Prawnik starannie wyrów nał dokumenty leŜące na biurku tak, Ŝe stworzyły równiutki stos. - Biorąc pod uwagę stan nieruchomości - podkreślił, podnosząc wzrok i spotykając uwaŜne spojrzenie zielonych oczu swego gościa. - Wyjaśniłem juŜ tę kwestię prawnikom jaśnie pana. Zakaszlał, zakrywając usta dłonią. - Muszę teŜ przyznać, iŜ spodziewałem się, Ŝe transakcji dokonywać będę z nimi nie z panem, jaśnie panie. NaleŜy do obyczaju, Ŝe tego typu przedsięwzięcia przeprowadza się poprzez prawników osób zainteresowanych. - Wolę sam nadzorować własne interesy - oświadczył jego hrabiowska mość, potrząsając głową ze zniecierpliwieniem. - Oszczędza mi to wiele czasu. Cała ta sprawa z pośrednikiem to nonsens. Jeśli zaś idzie o stan domu, nie dbam o to. - Wicehrabia znów zmarszczył brwi, patrząc na Mastersa. - Mówiłem to juŜ wcześniej. Czy moŜe Ŝyczą sobie więcej pieniędzy? Jego oczy zwęziły się, gdy, odchyliwszy się na oparciu krzesła, załoŜył nogę na nogę, i śledził uwaŜnie twarz prawnika. Pan Masters znów zaczął przekładać papiery. Jane Feather 19 Uroczy kochanek O

- Nic mi na ten temat nie wiadomo, sir. Nic pojawiła się równieŜ Ŝadna konkurencyjna oferta. - Hm. - Harry, wciąŜ marszcząc brwi, uderzał szpicrutą o wysoki but - Kto jest zatem obecnym właścicielem, skoro starszej pani juŜ nie ma na tym świecie? Prawnik zawahał się, rozwaŜając kwestie etyczne, jednak wicehrabia Bonham nie naleŜał do osób, które rozsądnie byłoby powstrzymywać, a ponadto list starszej pani nie zawierał Ŝadnych poufności. Sięgnął zatem po jeden z leŜących przed nim dokumentów i podsunął gościowi. - Jest nim lady Liwia Lacey. Harry wziął dokument i przeczytał. Pismo było eleganckie, welin gładki i nieperfumowany, a treść jednoznaczna. Wyglądało na to, Ŝe lady Liwia Lacey pragnie osobiście dokonać inspekcji swojego spadku, zanim podejmie jakiekolwiek decyzje związane z jego rozdysponowaniem. - A kim właściwie jest owa dama? - zapytał, odkładając list na biurku z poczuciem nieodwołalności. - Zdaje się, iŜ jejmość jest daleką krewną zmarłej lady Sophii Lacey, nie jestem jednak pewien co do stopnia ich pokrewieństwa. - Masters podniósł list i ułoŜył go z powrotem na stosie dokumentów z jeszcze większą troską o równe ułoŜenie brzegów. - Lady Sophia nie podała szczegółowych wytycznych, nale- gała jedynie, aby jej własność przekazana została najbliŜej spokrewnionej kobiecie noszącej jej nazwisko. Lady Liwia jako jedyna pasowała do tych wymagań. - Przypuszczam, Ŝe to uboga stara panna - rzekł Harry bez szczególnej złośliwości. - Jeśli o to chodzi, nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością - odparł prawnik. - Jednak odręczne pismo, które pan czytał, na pewno nie wyszło spod ręki staruszki. - Rzeczywiście. Zapewne więc ma młodą towarzyszkę, jakąś usłuŜną krewną, która wyprowadza jej mopsy na spacer i dogląda korespondencji. - Harry wyciągnął rękę. - Proszę pokazać ten list raz jeszcze. Jane Feather 20 Uroczy kochanek

Z ledwie skrywanym westchnieniem prawnik naruszył schludny stos dokumentów i wręczył list wicehrabiemu. - Ringwood, Hampshire - wymamrotał Harry. - Przyjemna, senna wioska w New Forest. DlaczegóŜ starsza dama wiodąca spokojny Ŝywot w wiejskim zaciszu chce kłopotać się wyprawą do Londynu i przeprowadzać inspekcję rozpadającego się domu, z którego sprzedaŜ otrzymała juŜ bardziej niŜ przyzwoitą ofertę? - Potrząsną głową. - Zdumiewające. Masters odchrząknął. - Istnieje zawsze moŜliwość, iŜ połoŜenie damy, o której mowa, jest nieco inne, niŜ zakładamy. Harry rozprostował nogi energicznym ruchem, od którego prawnik wzdrygnął się. - Być moŜe. Proszę zatem zrobić co w pana mocy, panie Masters, aby dowiedzieć się więcej na ten temat. I proszę dorzucić dodatkowe trzy tysiące do mojej oferty. - Podniósł się z krzesła z tą samą werwą co wcześniej. Prawnik patrzył na niego w zamyś- leniu, wreszcie wyjawił Harry'emu, co mu leŜało na sercu: - W rzeczy samej, panie, z całą rzetelnością przypisaną mej profesji, muszę powiedzieć panu, iŜ będąc pańskim radcą pra- wnym, odradzałbym stanowczo takie posunięcie. Nieruchomość nie jest warta sumy, którą uprzednio pan oferował. Dodatkowe trzy tysiące byłyby bardzo lekkomyślnym wyrzucaniem pieniędzy... z całym szacunkiem... Wicehrabia popatrzył na niego z pewną dozą sympatii. Biedny człowiek dał się złapać w sidła dylematu. Z jednej strony zobligowany był dochować lojalności, dbając o interesy swych klientów, w tym wypadku obu pań Lacey, zmarłej i Ŝyjącej, lecz z drugiej strony jego zmysł etyczny skłaniał go do podąŜania uczciwą drogą. - Doceniam pańską radę, panie Masters, proszę w to nie wątpić - rzekł łagodnie, naciągając na dłonie rękawiczki do konnej jazdy. - W pełni rozumiem kłopot, z którym zmagał się pan, udzielając mi jej, pozwolę sobie jednak skorzystać ze swobody i będę działać dalej tak, jak zamierzałem. Proszę przedstawić lady Liwii Lacey moją nową ofertę, zaś przy okazji Jane Feather 21 Uroczy kochanek

dowiedzieć się jak najwięcej o niej i jej sytuacji Ŝyciowej. - Schylił głowę w poŜegnalnym geście i zdjął swoją pelerynę z wieszaka. - śyczę dobrego dnia, panie Masters. Prawnik pospieszył odprowadzić dostojnego gościa wąskimi schodami do głównych drzwi wejściowych. Padał marznący deszcz. Harry owinął się ciasno okryciem, jednocześnie roz- glądając się po ulicy. Obok jego towarzysz trząsł się z zimna, stojąc w samym surducie i bryczesach. - Proszę wracać do środka - polecił mu Harry. - Mój koniu szy za chwilę przyprowadzi konie, nie ma potrzeby, aby marzł pan tutaj. Wdzięczny Masters uścisnął dłoń gościa i wycofał się do wnętrza budynku. Harry przestępował z nogi na nogę, oklepując się rękoma dla rozgrzewki i przeklinając pod nosem swego koniuszego, jednak bez większego przekonania. Sam przecieŜ polecił mu rozruszać zwierzęta, by krew im się nie zastała, i aby to zrobić, musiał wybrać się dalej niŜ wzdłuŜ ulicy. W tej chwili dwa konie wyłoniły zza rogu Cornhill. Koniuszy, dosiadający krępego ogiera, dostrzegłszy swego pana, pogonił zwierzę i pięknego kasztana, którego prowadził, aby wydłuŜyły bieg. - Niech to diabli, Eryku, pomyślałem, Ŝeś poszedł do naj- bliŜszej gospody - rzucił Harry, odbierając od koniuszego lejce i sadowiąc się w siodle. - Jest tak zimno, Ŝe sam diabeł odmroziłby sobie przyrodzenie. - Tak jest, panie. Proszę o wybaczenie, Ŝe musiał pan czekać - odparł flegmatycznie słuŜący. - Czy zmierzamy teraz do domu? - Owszem, zachowaj jednak ostroŜność, droga jest bardzo śliska. - Tak jest, panie - wymamrotał koniuszy. - Sam juŜ zdąŜyłem to zauwaŜyć. Harry rzucił mu szybkie spojrzenie i uśmiechnął się szeroko. - Na pewno zdąŜyłeś z wyŜyn swego dumnego wierzchow ca. - Chrząknął na konia, trącając równocześnie jego boki obcasami i kasztan ruszył, wyginając szyję w piękny łuk, roz dymając nozdrza w lodowatym powietrzu. Jane Feather 22 Uroczy kochanek

Harry pozwolił koniowi znaleźć swobodnie drogę na śliskiej nawierzchni drogi i zatopił się w myślach, rozwaŜając niezwykle irytujące wieści, które przyszło mu usłyszeć. Jeśli nie będzie mógł dostać się do domu przy Cavendish Square zgodnie z prawem, będzie musiał się tam włamać. Nie ma czasu do stracenia w wyścigu do odzyskania pakunku. Ktokolwiek był odpowiedzialny za kradzieŜ, czy to Francuzi, czy Rosjanie, czy moŜe jedni i drudzy, jeśli zdecydowali się na współpracę w tym wypadku, wiedzieli juŜ na pewno, Ŝe klucz do złamania kodu znajduje się ukryty gdzieś w opuszczonych pokojach domu przy Cavendish Square. Mijał właśnie tydzień od kradzieŜy i fatalnego pościgu, który doprowadził do zranienia Lestera, i Harry zdawał sobie sprawę, Ŝe złodzieje próbują odzyskać paczkę równie gorączkowo jak on. Mieli nad nim przewagę, wiedzieli bowiem, gdzie dokładnie mieli jej szukać, nie mogli jednak przedostać się przez gęste sito obserwatorów z Ministerstwa, którzy nie opuszczali Cavendish Square od czasu pamiętnego porannego zajścia. Mało prawdopodobne równieŜ, by udało im się przedostać legalnie pod uwaŜnym okiem straŜników miejskich pilnujących bram. Pomimo swych obaw, nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu na wspomnienie przyjęcia, jakie zgotowała mu słuŜba zmarłej lady Lacey. Po śmierci starszej pani zapukał do drzwi domu, zakładając, iŜ jest to świetna okazja, aby zajrzeć do środka i pomyszkować. Miał dokonać wyceny majątku do spisania dokumentu spadkowego. Przyjęto go ozięble, mówiąc oględnie. Podstarzały męŜczyzna w poplamionych bryczesach i kaftanie skłonił się niemal wpół, patrząc nieustępliwymi, wilgotnymi oczami, a dwie surowo odziane w czarne woale kobiety, obie trupioblade, jakby ziemia cmentarna właśnie zwróciła je światu, wbijały w niego wzrok w posępnym milczeniu, podczas gdy on wyłuszczał swoje intencje. MęŜczyzna, którego Harry wziął za lokaja, zwrócił się do swoich towarzyszek i stwierdził: - To znowu jeden z tamtych, Ado. Ale tym razem nie Jane Feather 23 Uroczy kochanek

zagraniczny. - I zatrzasnął drzwi przed twarzą gościa, zamykając je na zamek z animuszem, którego nikt nie spodziewałby się po osobie w jego wieku. Harry wiedział, Ŝe musi jakimś sposobem dostać się do domu, i pierwszą myślą, jaka przyszła mu do głowy, było to, Ŝe najprostsza droga, to zostać jego właścicielem. Jednak za sprawą lady Liwii Lacey, widoki na nabycie domu w najbliŜszej przyszłości okazały się marne. JednakŜe... JednakŜe... Powolny uśmiech wpłynął na jego twarz. MoŜe nie musi od razu kupować domu, aby zyskać do niego dostęp; moŜe samo zaskarbienie sobie przychylności nowej właścicielki w zupełności wystarczy. Miał przecieŜ świetny pretekst, aby dokonać prezentacji swej osoby... był przecieŜ nadal ewentualnym i nad wyraz chętnym kupcem na jej nieruchomość, mającym nadzieje na przekonanie ją do transakcji. Kiwnął głową z satysfakcją i ponaglił konia do szybszego biegu. Ministerstwo będzie trzymało dom pod obserwacją do czasu przybycia lady Lacey do miasta, wtedy zaś on złoŜy jej towarzyską wizytę i zobaczy, co dalej będzie moŜna wskórać. ChociaŜ logiczny plan wyglądał zadowalająco, szybko stwierdził, Ŝe nie wytrzyma bezczynności i zdecydował się wesprzeć działania obserwatorów Ministerstwa na Cavendish Square, mimo iŜ wiedział o ich znakomitym przygotowaniu i zdolnościach. Kilka dni później, w bezksięŜycową noc, niemiłosiernie wlo- kące się mroźne godziny pilnego śledzenia okolicy zostały wynagrodzone. Postać zbliŜała się do schodków piwnicznych... Samotny cień wśród cieni nocnych, spowity w czarną pelerynę i czarny kapelusz nisko naciągnięty na czoło. Perspektywa działania sprawiła, Ŝe krew w nim zawrzała. Harry wymknął się ze swego stanowiska obserwacyjnego ukry- tego za Ŝywopłotem kwadratowego ogródka i bezszelestnie posuwał się w stronę ogrodzenia, gdzie na chwilę przykucnął i postanowił zaczekać na intruza, który tędy będzie wracał Jane Feather 24 Uroczy kochanek

z paczką, jeśli bogowie są tej nocy po stronie aniołów. A gdyby sam nie był w stanie go zatrzymać, zostało jeszcze czterech ludzi strategicznie rozlokowanych przy ulicy i wokół placu, którzy gotowi są wszcząć pościg, jeśli zajdzie potrzeba. Jednak Harry był głęboko zdeterminowany osobiście odzyskać to, co zostało mu skradzione - owoc wielu godzin skom- plikowanych matematycznych obliczeń i zawiłej umysłowej gimnastyki. Obok osobistych motywacji było jeszcze newral- giczne znaczenie kradzieŜy w krwawym konflikcie ogarniającym cały kontynent. PotęŜna eksplozja poderwała go na równe nogi. Miesiące morderczych treningów na niewiele się zdały w obliczu nie- spodziewanej, niezwykłej siły wybuchu na tym eleganckim i spokojnym skrawku Mayfair. Okna wyleciały wraz z podmuchem i piskiem rozdzierającym powietrze, a na schodkach piwnicznych pojawiła się ciemna postać męŜczyzny z peleryną w strzępach, bez kapelusza, z włosami stojącymi wokół głowy jak aureola. Harry rzucił się, by złapać intruza za nogi w chwili, gdy ten przeskakiwał z ostatniego stopnia na chodnik, a powaliwszy go na twardą ziemię, upadł wraz z nim spleciony w gwałtownych zapasach. - Wszystko w porządku, sir, mamy go. - Z ciemności wy chyliły się w jego stronę ręce i pomogły mu wstać na równe nogi, podczas gdy pozostali towarzysze podnosili jego dyszące go przeciwnika. Harry otrzepał ręce i zapytał: - Co to było, do diabła? - Nie mamy pojęcia, sir. - MęŜczyzna, który pomógł mu wstać, rozglądał się wokół jakby odpowiedź kryła się gdzieś w mroku. - Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego. Harry wzruszył ramionami. - Cokolwiek to było, zdaje się, Ŝe wypłoszyło zmysły z na szego przyjaciela, a to nie jest sprzyjająca nam okoliczność. - Spojrzał na słaniającą się postać z surową miną. - MoŜliwe, Ŝe nie miał dość czasu, aby odzyskać to, czego szukał. Jane Feather 25 Uroczy kochanek

- Najwyraźniej, sir, jednak zabierzemy go ze sobą. Nigdy nie wiadomo, co uda nam się z niego wyciągnąć. - MęŜczyzna włoŜył dwa palce do ust i wydał przeszywający gwizd, który zadzwonił echem na całym placu. Nieoznaczony powóz zjawił się niemal od razu, złodziej został wepchnięty do środka, dokąd zaraz po nim wsiadła eskorta, nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji. - To nauczy łajdaka - głos z chrypliwym akcentem okolic Yorkshire, który Harry z miejsca rozpoznał jako naleŜący do niechlujnego lokaja Sophii Lacey, dochodził z okolic schodów za plecami Harry'ego. Odwrócił się i spojrzał prosto w lufę tromblona, którego dzierŜył rzeczony dŜentelmen, przyodziany na tę okazję w purpurową, prąŜkowaną nocną koszulę i nieco przekrzywioną szlafmycę. Harry gapił się na staroświecką broń z rosnącym zrozumie- niem. Tromblon wystrzelił w zamkniętej przestrzeni. Gwałtowny wybuch nagle nabrał sensu. - Jakim cudem, do diabła, udało się panu nie trafić? - zawo łał z pewną dozą podziwu. Lokaj popatrzył na niego w półmroku skupionym spojrzeniem krótkowidza. - W ogóle nie celowałem, sir. Gdybym wycelował, łajdak by poczuł. - Racja - zgodził się Harry z grymasem przypominającym uśmiech. - Jestem pewien, Ŝe poczułby dogłębnie. Dobranoc panu. - Dobrej nocy i panu - padła odpowiedź, i lokaj wraz z tromblonem zniknęli tam, gdzie się pojawili, czyli na schodkach piwnicznych. MoŜna spokojnie przyjąć załoŜenie, Ŝe Ŝadna próba wdarcia się do domu tej nocy juŜ nie nastąpi, pomyślał Harry. A jeśli złodziej miał coś do oddania, odda to jeszcze przed świtaniem.

elazne koła powozu brzęczały, odbijając się od kocich łbów bruku, narastający zgiełk miasta wdzierał się do środka staroświeckiego pojazdu. Kornelia nachyliła się, by odsunąć na bok skórzaną płachtę, słuŜącą jako zasłonka w przybrudzonych oknach. Niańka nalegała, by zasłony pozostały zasunięte przez całą podróŜ, aby chronić powierzone jej maleństwa przed światłem, które moŜe uszkodzić im oczy oraz widokami wszelakiej rozpusty, która moŜe okaleczyć ich dusze. Nie, Ŝeby akurat trafiły na tego typu widoki, by oŜywić nieco tę monotonną podróŜ, pomyślała znuŜona Kornelia. Wyjrzała na zewnątrz z zainteresowaniem. Było wczesne popołudnie, gdy powóz skręcił na cichy plac, zostawiając w tyle raźny gwar wielkich ulic. Ogród znajdujący się na środku placu był ogołocony z zieleni o tej porze roku i unosił się nad nim lekki nastrój opuszczenia i melancholii, jednak zapewni on dzieciom odrobinę wolności. Powóz zaskrzypiał i wreszcie się zatrzymał, a Kornelia poczuła, jak jej ramiona spinają się z rosnącej niecierpliwości. - Mamo, czy jesteśmy juŜ...? To ten dom...? Czy moŜemy wysiadać...? - Ja chcę pierwszy, mamo... Frania, ruszaj się... Kornelia przymknęła oczy. Po chwili do dziecięcych głosów unoszących się wokół dołączył głos zbudzonej Zuzanny, która zauwaŜyła, Ŝe coś się dzieje, a przecieŜ nie moŜe się to dziać bez niej. Jane Feather 27 Uroczy kochanek ś