SANDRA FIELD
Burzliwa miłość
Z netu poprawki - Irena
scandalous
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pieniądze wszystko mogą, Lianę. Nie ma rzeczy niemożli
wych.
Lianę Daley pochyliła się nad kierownicą swego samocho
du, wpatrując się w pracujące wycieraczki, które przegrywały
walkę z padającym śniegiem. Małe grube płatki coraz szczel
niej oblepiały przednią szybę. Śnieg zaczął padać już po po
łudniu, gdy jeszcze rozmawiała z ojcem w jego domu, choć
trudno było nazwać rozmową to, co zaszło między nią a Mur-
rayem Hutchinsem za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Na
wet słowo kłótnia było zbyt delikatne, by opisać to spotkanie,
które jego doprowadziło do ataku furii, a ją pozostawiło drżą
cą i zdenerwowaną.
Gdy wyjeżdżała z Halif axu dwie i pół godziny temu, padał
duży śnieg i normalnie nigdy nie zdecydowałaby się na po
dróż w takich warunkach. Ale nic nie zmusiłoby jej do pozo
stania w domu ojca ani minuty dłużej. I tak była teraz jakieś
sto mil od Halifaxu, w połowie Doliny Wentworth.
Wiele by dała, żeby być już po drugiej stronie tej doliny,
w drodze do granicy Nowej Szkocji i Nowego Brunswicku
oraz do przystani promowej, łączącej ląd z Wyspą Księcia
Edwarda. Tam był jej dom. I tam był Patryk.
Cała droga pokryta była śniegiem rozjeżdżanym przez sa
mochody. Co najmniej od godziny z trudem utrzymywała
miejsce między szarym chevroletem z przodu, a nieokreślo
nym niebieskim samochodem z tyłu -i zaczęła myśleć o nich
Z netu poprawki - Irena
jak o bliskich przyjaciołach. Przed chevroletem jechał duży
czerwony wóz z napędem na cztery koła. Gdyby miała takie
auto, nie musiałaby się martwić śnieżycą.
Zegarek elektroniczny przy kierownicy pokazywał godzi
nę siódmą. Miała jeszcze co najmniej osiemdziesiąt mil do
przystani, a już robiło się ciemno. Ale promy będą kursować.
I przewioząją do Charlottetown. A to już niedaleko od domu.
Opony ślizgały się na zamarzniętym śniegu. Zobaczyła
przed sobą czerwone światła obu samochodów i zwolniła.
Posuwali się teraz w żółwim tempie. Tak nigdy nie dojedzie.
. Pieniądze wszystko mogą, Lianę. Nie ma rzeczy niemożli
wych.
Najgorsze było to, że postanowiła odwiedzić ojca z włas
nej woli. Dwa tygodnie temu przeczytała o śmierci swego
brata Howarda, więc razem z Patrykiem pojechała na po
grzeb. Z Howardem nigdy nie łączyły jej bliskie stosunki, był
od niej jedenaście lat starszy. Dzisiejsza wizyta spowodowana
była współczuciem dla ojca, który stracił ukochanego syna.
Chciała go pocieszyć w tym ciężkim momencie, jednakże to
spotkanie nabrało zupełnie innego charakteru.
Myśli jej znów wróciły do chwili obecnej. Zobaczyła przed
sobą coraz więcej świateł. Policja. Coś się musiało stać. To
tłumaczyło, dlaczego wszyscy tak bardzo zwolnili. Czerwony
samochód zatrzymał się, za nim chevrolet. Coraz bardziej
zdenerwowana, stanęła za nim. Zobaczyła, że kierowca chev-
roleta wysiada i udaje się w kierunku migających świateł sa
mochodów policyjnych. Siedziała, nie wiedząc, co robić.
W końcu włożyła rękawiczki i, zostawiając pracujący sil
nik, wysiadła. Poprzez zasłonę śniegu skierowała się w stronę
czerwonego samochodu. Na nogach miała niepraktyczne skó
rzane kozaki, na ramionach różową wełnianą kurtkę do bioder.
Całe to ubranie miało dodać jej odwagi w spotkaniu z ojcem,
Z netu poprawki - Irena
i nie chronić przed kaprysami przyrody. Obchodząc najgłęb
sze zaspy i czując podmuchy lodowatego wiatru, minęła
chevroleta i przed sobą zobaczyła oficera policji, stojącego
przy czerwonym samochodzie. Kierowca chevroleta również
przysłuchiwał się rozmowie. Odetchnęła z ulgą, nie widząc
nigdzie wypadku i wtedy dobiegły ją słowa policjanta:
- Droga zamknięta, proszę pana. Właśnie przygotowali
śmy dla państwa nocleg w pobliskiej szkole. Kolega pokaże
państwu drogę.
- Do licha! - zaklął kierowca chevroleta. - Mam ważne
spotkanie w Moncton.
- Autostrada od granicy do Monctonjest także zamknięta
- poinformował rzeczowo policjant.
.. - Szkoła? Co-to za warunki? - Mężczyzna był bardzo
zdenerwowany.
- Najlepsze, jakie mogliśmy państwu zapewnić. Miejsco
we kobiety przygotowują coś ciepłego do zjedzenia. Będzie to
;na pewno przyjemniejsze niż spędzenie nocy w zaspie na
drodze.
- Nocy? - wykrzyknęła Lianę.
- Tak, proszę pani. Najświeższe prognozy zapowiadają, że
śnieg będzie padać co najmniej do północy, a my nie mamy
dość pługów, aby zagwarantować przejezdność tej drogi.
- Ale ja nie mogę spędzić tu nocy!
- Nie ma pani innego wyjścia.
- Nie mogę! To niemożliwe! - Lianę słyszała w swym
głosie narastającą histerię. - Muszę wrócić na Wyspę Księcia
Edwarda jeszcze dzisiaj...
- Promy także nie kursują. Proszę więc nie tamować ruchu
i udać się z kolegą do szkoły...
- Czy jest tu gdzieś telefon, z którego mogłabym skorzy-
Z netu poprawki - Irena
stać? - zapytała - Muszę przekazać wiadomość. To bardzo
ważne.
- W szkole jest telefon. Zakładając, że linie nie są zerwane.
Ze strony czerwonego samochodu dobiegł ją sarkastyczny
głos:
- Młoda kobieto, wracaj do swego wozu i nie tamuj ruchu,
chcemy jak najszybciej znaleźć się w ciepłym miejscu.
Odwróciła się w jego stronę i odpowiedziała z gniewem,
który był wprost proporcjonalny do jej strachu:
- Czy mógłby pan nie wtrącać się w moje sprawy?
- Gdy zatrzymuje pani cały ruch na szosie w czasie burzy
śnieżnej, to jest to również moja sprawa.
W błękitnym świetle jego włosy wydawały się czarne,
w czerwonym - kasztanowe. W każdym wyglądał na najprzy
stojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek spotkała i do
którego od razu poczuła instynktowną niechęć.
- . Tak nie rozmawia się z kobietami... - wtrącił kierowca
chewoleta,
- Proszę natychmiast powrócić do swoich wozów - zaape
lował policjant. - Proszę pana - zwrócił się do kierowcy
czerwonego samochodu - czy mógłby pan jechać za tamtym
wozem?
Mężczyzna zamknął okno i nawet nie spojrzawszy na Lia
nę, skierował się w stronę samochodu policyjnego, zapar
kowanego na poboczu.
Samochód policyjny skręcił w boczną drogę, która nie
dawno musiała być odśnieżana i kończyła się dziedzińcem, na-
którym stał budynek szkolny.
Lianę zaparkowała obok szarego chewoleta i zgasiła sil
nik. Najpierw telefon - pomyślała. Muszę dostać się do telefo
nu. Z tylnego siedzenia wzięła neseser, zawiesiła na ramieniu
torebkę i wysiadła ze swego volkswagena w chwili, gdy obok
Z netu poprawki - Irena
ustawiał się niebieski samochód. Jego kierowca należał do
osób nie rzucających się w oczy.
Drugi oficer policji, który wydawał się jeszcze młodszy niż
pierwszy, poczekał, aż kilkanaście samochodów zaparkuje na
dziedzińcu, po czym powiedział:
- A teraz, panie i panowie, proszę udać się za mną
W całej grupie były jeszcze tylko dwie kobiety, obie z męż
czyznami, którzy wyglądali na ich mężów.
. Szkoła była ciepła i pachniała tą charakterystyczną wonią,
na którą składał się zapach kredy, przemoczonych butów i pa
sty do podłóg. Policjant zaprowadził ich do sali gimnastycznej
ze sceną w głębi, zapalił światło, poczekał, aż wszyscy się
zbiorą i powiedział:
- Jeden z farmerów powinien niedługo przywieźć coś cie
płego do jedzenia. Gdyby państwo mogli zwrócić mu ponie
sione koszty, byłoby to mile widziane. Łóżka polowe są w sali
na końcu korytarza, a koce tu w szafce. Chcemy również pro
sić o niepalenie w klasach.
- Wygląda na to, że takie sytuacje często tu mają miejsce
- powiedział jeden z jowialnie wyglądających mężów.
- Co roku, proszę pana i to co najmniej raz - odpowiedział
policjant z uśmiechem. - Jutro rano powinni państwo móc
kontynuować podróż. Około siódmej któryś z nas przyjedzie
i poinformuje państwa o sytuacji. Czy są jakieś pytania?
- Czy jest tu gdzieś telefon, z którego mogłabym skorzy
stać? - zapytała Lianę.
- Automat jest w holu, toalety po prawej stronie. Czy coś
jeszcze? - Poczekał chwilę, po czym zasalutował i wyszedł
z sali.
Przewodzenie objął jowialny mężczyzna.
- Może przedstawmy się sobie i wszyscy przejdźmy na ty
Z netu poprawki - Irena
- zaproponował. - Mam na imię Joe, a to jest moja żona,
Mabel.
Mabel uśmiechnęła się nieśmiało. Lianę podała swoje imię.
Kierowca chewoleta, któremu wyraźnie wpadła w oko, miał
na imię Henry, a nie rzucający się w oczy mężczyzna, który
zaparkował obok niej, wymamrotał pod nosem coś, co
brzmiało jak Chester. Właściciel czerwonego samochodu, któ
ry w pełnym świede okazał się tak przystojny, jak się tego
spodziewała i który wyglądał, jakby chciał być od niej jak
najdalej, nazywał się Jake.
Lianę przeprosiła towarzystwo i wyszła z sali, żeby poszukać
telefonu. Wykręciła numer i czekała by się ktoś odezwał.
- Halo!
- Megan? Tu Lianę.
- Cieszę się, że dzwonisz. Wszystko w porządku?
- Nie wrócę dzisiaj do domu. Drogi są nieprzejezdne i mu
szę spędzić tę noc w szkole w Dolinie Wentworth. Megan...
- Jakie to romantyczne! Czy są tam jacyś wysocy ciemno
włosi nieznajomi?
- Nie - odpowiedziała. - Megan, czy możesz zaopieko-
wać się -Patrykiem do mojego powrotu?
- Dlaczego ciągle się martwisz? - przerwała jej Megan:
- Wiesz przecież, że zawsze chętnie się nim zaopiekuję. Teraz
właśnie gramy w warcaby i jak zwykle rozłożył mnie na ło
patki. Mówi, że jest taki zdolny po tobie, a jeszcze do tego taki
ładny... To niesprawiedliwe. Co mówisz?
- Zapytałam, czy mogę z nim rozmawiać? - Liane uśmie-
chnęła się do siebie. Wesołe paplanie przyjaciółki działało na
nią uspokajająco.
- Oczywiście... Patryk, mama dzwoni.
Patryk podszedł do telefonu.
Z netu poprawki - Irena
- Mam już cztery damki - powiedział z dumą. - Megan
ma tylko jedną.
Lianę poczuła, jak bardzo za nim tęskni. Taki był kochany.
Był jej jedynym słabym punktem. I jak sprytnie ojciec wyko-
rzystałtęjej słabość...
- Jesteś tam jeszcze, mamo?
- Tak, kochanie, jestem... Patryku, nie wrócę dzisiaj do
domu. Utknęłam w jakiejś szkole z powodu tej śnieżycy...
- Nas zwolnili dzisiaj z lekcji i razem z Clancym zbudo
waliśmy lądowisko ze śniegu dla naszej rakiety.
- Patryku, chcę cię prosić, żebyś nie rozmawiał z obcymi
- powiedziała ostrożnie Lianę. -I w żadnym razie nie wsiadaj
do obcych samochodów.
- Mamo, już tyle razy mi to mówiłaś.
- I mówię jeszcze raz -powiedziała ostrzej niż zazwyczaj.
Patryk zauważył tę zmianę tonu.
- Dobrze - obiecał posłusznie.
- To jest bardzo ważne, Patryku. Wytłumaczę ci, gdy się
spotkamy. Co jadłeś na kolację?
- Jedzenie meksykańskie - oznajmił entuzjastycznie i za
czął opisywać ciastka, jakie Megan upiekła po południu.
Zajęta rozmową nie zauważyła że Jake stanął niedaleko niej.
'- Kochanie, muszę już iść - powiedziała w końcu. - Ktoś
inny też chce skorzystać z telefonu. Dbaj o siebie. I pamiętaj,
co ci powiedziałam. Kocham cię, Patryku.
- Ja ciebie też - odpowiedział jak zawsze.
Lianę odłożyła słuchawkę i przez chwilę stała w miejsca,
opierając czoło o aparat Nic mu sienie stanie. Przecież jej ojciec
nie wie, gdzie mieszkają Musi się opanować. Tylko bez paniki
- Chciałbym skorzystać z telefonu, jeśli można. Tele
fon... - powtórzył z przesadną cierpliwością.
- Przepraszam, że kazałam ci czekać.
Z netu poprawki - Irena
- Czy wiesz, że zalazlaś mi za skórę? - Podszedł kilka
kroków.
- Dajesz mi to wyraźnie odczuć.
- Zwykle nie jestem tak mało subtelny.
- Jestem pewna, że nie.
- To nie dlatego, że jesteś piękna - powiedział. - Wielu
mężczyzn z pewnością ci to mówiło, a ja nigdy nie lubiłem
być jednym z wielu. Wyglądasz tak bezbronnie, z tymi wiel
kimi niebieskimi oczami...
- Czy chcesz mi wmówić, że usiłuję zwrócić na siebie
twoją uwagę? - odburknęła Lianę ze złością.
- Niekoniecznie moją.
- A więc każdego mężczyzny, który, akurat jest w pobliżu?
- Przerwała i spojrzała na niego z ironią. - Jak na kogoś,
komu spieszyło się do telefonu, wydaje mi się, że tracisz ze
mną ogromnie dużo czasu, choć mnie nie lubisz. A może to ty
chcesz zwrócić na siebie moją uwagę?
- Kim jest Patryk? - zapytał znienacka.
Lianę zbladła.
- Skąd wiesz o Patryku? - Jej głos zadrżał niepokojąco.
- Przed chwilą powiedziałaś mu, że go kochasz. - Popa
trzył na nią zagadkowo.
- Och, oczywiście. - Zmęczonym ruchem ręki przetarła czo
ło i dopiero wtedy zauważyła, jak bardzo jest zdenerwowana.
- Patryk to moja sprawa-powiedziała bezbarwnym głosem.
- Znakomicie zagrane... drżące palce, pobladłe policzki,
bardzo sprytne. . '
- Nie lubię cię. Wcale cię nie lubię - powiedziała z brutal-.;
ną szczerością, czując nagły przypływ energii.
- Więc może zgodzisz się, że nie lubimy się nawzajem
i postaramy się trzymać od siebie z daleka przez najbliższe
dwanaście godzin?
Z netu poprawki - Irena
- To dobry pomysł - odpowiedziała złośliwie. - Najlepszy
ze wszystkiego, co od ciebie usłyszałam.
Zareagował natychmiast.
- Więc nie sądzisz, abym grzeszył inwencją? - zapytał.
- Nie - odpowiedziała. - Wyrobiłeś sobie zdanie o mnie
już w pierwszej minucie naszej znajomości. Bezradna kobiet
ka, typowa głupia blondynka.
Rzucił jej spojrzenie zgłodniałego wilka.
- Niezupełnie typowa, kochanie.
- Wyjaśnijmy sobie pewne rzeczy - powiedziała ostrym
tonem. - Urodziłam się kobietąz blond włosami i niebieskimi
oczami, a układ moich genów spowodował, że przestałam
rosnąć, gdy osiągnęłam sto sześćdziesiąt dwa centymetry.
Nikt mnie w tych sprawach nie pytał o zdanie. Więc jeżeli mój
wygląd jest dla ciebie kłopotliwy, to twoja sprawa, nie moja.
Po drugie, mam nadzieję, że kiedy zdecydujesz się poświęcić
swój czas i uwagę jakiejś kobiecie, wybierzesz brunetkę lub
rudą. Dla jej własnego dobra. Ale i tak jej współczuję. -
Uśmiechnęła się słodko. - A teraz może skorzystasz z telefo
nu? Nie chciałabym, żebyś musiał czekać choć chwilę dłużej.
Tym razem jego uśmiech wyrażał uznanie.
- Czy mówiłem, że jesteś bezradna? Jeśli tak, to cofam te
słowa. Jesteś tak bezradna i bezbronna jak aligator.
- Zniżamy się do poziomu dziecinnych wyzwisk - powie
działa i minęła go z dumnie uniesioną głową.
Awłaściwie, chciała minąć. Ale Jake błyskawicznie złapał
ją źa rękaw kurtki.
- Obrzucanie się wyzwiskami raczej dodaje pikanterii, nie
sądzisz? - spytał. - Gdybyśmy spotkali się na przyjęciu, pro
wadzilibyśmy grzeczną rozmowę o niczym i oboje bylibyśmy
tym śmiertelnie znudzeni.
Lianę nie była pewna, czy mogłaby być znudzona, będąc
Z netu poprawki - Irena
w jednym pokoju z tym niepokojącym mężczyzną, ale nie
miała zamiaru mu tego powiedzieć.
- Obrzucanie się wyzwiskami też prędko staje się nudne. -
Starała się uwolnić rękaw z jego uchwytu. - Pozwól mi
odejść.
- Kiedy mi się spodoba.
- Masz dwie możliwości, do wyboru - powiedziała spo
kojnym głosem. - Albo mnie puścisz, albo za chwilę zacznę
wrzeszczeć i ściągnę tu wszystkich, co będzie dla ciebie kło
potliwe.
- Trzy możliwości... - Uśmiechnął się, puszczając jej
rękaw. - Mogę nie pozwolić ci krzyczeć.
- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, więc bądź tak
uprzejmy i trzymaj się z dala ode mnie.
- Z przyjemnością - odpowiedział z grymasem drapieżni
ka.
Żałując, że to nie do niej należało ostatnie słowo, Lianę
odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła do sali. Od jutra rana
nigdyjuż nie będzie musiała oglądać tego faceta.
Podczas jej nieobecności Joe i dwaj inni mężczyźni usta
wili stoły pod ścianą, a kilku innych wnosiło dymiące garn
ki. Lianę chciała im pomóc, ale została odesłana do pokoju
nauczycielskiego po talerze i sztućce. Zupa była wspania
ła, a ona nie miała nic w ustach od śniadania i byla głodna.
Z apetytem zabrała się do jedzenia.
Poczuła się bezpieczniej, gdy ktoś przekazał wiadomość,
że lotniska w Nowej Szkocji i na Wyspie Księcia Edwarda są
zamknięte. A więc ojciec nie będzie mógł nic zrobić, dopóki
burza się nie skończy. Patrykowi nic nie zagraża. Przynaj
mniej na razie. Przy posiłku dowiedziała się również, że Jake
wybierał ii« do Ottawy. Ottawa oddalona była setki mil od
Z netu poprawki - Irena
małej wioski Hilldale na Wyspie Księcia Edwarda. To dobrze,
pomyślała, dolewając sobie zupy.
Po posiłku Lianę pomogła posprzątać, a panowie zajęli się
przynoszeniem i rozstawianiem łóżek polowych. Ktoś zapro
ponował grę w karty, do której się włączyła. Miała wspaniałą
pamięć i zdolności matematyczne, które przekazała synowi.
Grali w różne gry, w końcu doszli do pokera. Gdy stale po
większała swą pulę drobnych wygranych, poczuła, że Jake ją
obserwuje.
Teraz mu pokażę, pomyślała. Głupia blondynka! Rzeczy
wiście! . '
Przed jedenastą wszyscy już byli w łóżkach, okrywając się
kocami i własnymi płaszczami. Lianę zdecydowała się nie
rozbierać. Podłożyła sobie pod głowę zwiniętą kurtkę i trochę
zakurzonym kocem okryła nogi. Zamknęła oczy i starając się
nie myśleć o ojcu, Patryku ani Jake'u, próbowała zasnąć.
Z netu poprawki - Irena
ROZDZIAŁ DRUGI
Było ciemno, gdy Liane się obudziła Czuła, że ma lodowa
te nogi i zdrętwiały kark. Obok niej pochrapywał energicznie
Joe. Przez chwilę leżała spokojnie, rozpamiętując wydarzenia
poprzedniego dnia. Zamknęła oczy, starając się zasnąć. Ale
nic nie mogło zagłuszyć głosu, który ciągle dźwięczał jej
w uszach.
Ojciec chciał Patryka.
Był bogatym człowiekiem, przyzwyczajonym do tego, że
wszyscy tańczyli, jak im zagrał i głęboko wierzącym w to, że
każdego można kupić.
Nie pozwoli, abym sprzeciwiała się jego woli, myślała
Wcześniej czy później dowie się, gdzie mieszkamy. I co wtedy?
Przykryła nogi żakietem i oparła głowę na ręku, wpatrując
się w otaczającą ciemność i czując się bardziej samotna niż
kiedykolwiek w życiu. Musi walczyć. Wykorzystać wszystko,
by przechytrzyć Murraya Hutehinsa. Patrykowi należy się
lepsze dzieciństwo niż to, które było jej udziałem.
Ale ojciec miał pieniądze. Zagroził, że wynajmie prawni
ków, aby doprowadzili do odebraniajej praw rodzicielskich.
Miał pieniądze i władzę. Jakie mogła mieć szanse, by z nim
wygrać?
Przewróciła się na drugi bok, szczelniej okrywając się ko
cem. Zamknęła oczy, znów próbując usnąć. Ale ramiona za
częły ją swędzić od angorowego swetra, stopy marznąć i bar
dzo chciało jej się pić.
Z netu poprawki - Irena
Wbrew woli, jej myśli znów wróciły do wczorajszej wizy
ty. Najgorsze w tym wszystkim było to, że dała się zastraszyć
jak małe dziecko. Miała dwadzieścia siedem lat i w ciągu
ośmiu lat, jakie minęły od czasu, gdy uciekła z domu, urodziła
Syna i zapewniła utrzymanie im obojgu. A jednak trzy kwa
dranse, spędzone w towarzystwie Murraya Hutehinsa, zupeł
nie przekreśliły te lata
Czuła się, jakby znów była małą wystraszoną dziewczynką
Podkuliła nogi i przez kilka minut wsłuchiwała się w od
głosy nocy. Joe przestał chrapać, za to Henry zaczął. Obok
szkoły przejechał pług śnieżny. Poczekała jeszcze dwie czy
trzy minuty nadsłuchując, czy ktoś się nie obudził, po czym po
cichu wstała ze swego łóżka W samych skarpetkach, bez
butów, poszła napić się wody.
. Wyszła z łazienki i powędrowała korytarzem w kierunku
najdalej położonej klasy, udekorowanej wycinankami bał
wanków, gdzie małe stoliki świadczyły o tym, że należy ona
do najmłodszych uczniów. Atmosfera tej sali przypominała
sypialnię Patryka i Liane poczuła, że ogarniają uczucie spo
koju. Usiadła na ławce najbliżej okna, oparła łokcie na kola
nach i wpatrywała się w ciemność za oknem.
Kilka płatków śniegu wirowało za szybą, kaloryfer wyda
wał bulgoczące dźwięki, a poza tym panowała taka cisza, że
poczuła się tak, jakby była jedynym człowiekiem na ziemi.
Starała się myśleć logicznie i racjonalnie ocenić swoje
szanse. Mogłaby pozostać w domu, w którym mieszka z Pa
trykiem od trzech lat, licząc na to, że ojciec nie zdecyduje się
na porwanie własnego wnuka Mogłaby wynająć adwokata,
mając nadzieję, że prawo zapewni jej ochronę. Mogłaby się
gdzieś ukryć. Ale gdzie? I jak? Patryk musi przecież chodzić
do szkoły, potrzebuje spokoju i stabilizacji. Bo Patryk nie ma
ojca...
Z netu poprawki - Irena
Tak mało mogę zrobić, myślała ze strachem. Ale jeżeli nic
nie zrobi, ojciec odbierze jej Patryka.
Cóż za zaklęte koło!
Nagle zobaczyła w szybie odbicie męskiej sylwetki.
Odwróciła się w popłochu i stwierdziła, że to Henry, nie
Jake.
- Pług śnieżny mnie obudził, ale właśnie wybierałam się
z powrotem do łóżka - powiedziała.
Henry miał pewną nadwagę i przelewając się z nogi na
nogę, torował sobie drogę między małymi stolikami w jej
kierunku.
- Wyglądamy, jakbyśmy dźwigali na sobie wszystkie pro
blemy świata - odezwał sięjowialnie. - Taka ładna istotka...
Co się stało? Kłopoty z mężusiem?
Gdyby to było takie proste, pomyślała z ironią.
- Nie mam męża - odpowiedziała oschle.
I to był błąd.
- Dokucza nam brak męża... - powiedział ze śmiechem,
który miał być wesoły, a był obleśny. - W takim razie mogę ci
pomóc.
. Sięgnął w stronę Liane tłustą łapą. Była młoda i zręczna,
więc zwinnie przemknęła między stolikami, przesuwając je
den tak, by mu zagrodzić drogę.
- Nie potrzebuję pomocy - warknęła. - Nie potrzebuję
również męża. Ajeżeli mnie dotkniesz, to rozbiję ci na głowie
ten stolik.
- No, no, nie mówisz tego serio...
Od strony drzwi rozległ się głęboki męski śmiech.
- Wydaje mi się, że bardzo serio, Henry - powiedział
Jake. - Na twoim miejscu wróciłbym do łóżka.
Henry, na szczęście, przejął się tą radą i mamrocząc pod
nosem wyzwiska, oddalił się spiesznie.
Z netu poprawki - Irena
- Schadzka o północy? - spytał z kpiącym uśmieszkiem
Jake. - Czyżbyś rozmyśliła się w ostatniej chwili?
- Na pewno uważasz, że to znów moja wina - odpowie
działa ostro Liane. - Oczywiście, zwabiłam go tu spojrzeniem
moich wielkich błękitnych oczu, prawda?
Jake trzymał ręce w kieszeniach swoich świetnie uszytych
spodni, a obszerny wełniany sweter jeszcze poszerzał go w ra
mionach.
- Henry jest bogatym człowiekiem i od niedawna wdow
cem. Na pewno zdążył już podzielić się z tobą tą wiadomością.
- Nie dałam mu dość czasu - odrzekła. - I możesz mi
wierzyć, że jego bogactwo wcale nie czyni go bardziej atra
kcyjnym. Przynajmniej dla mnie.
Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs, które były jednym z jej
atutów i ze zdumieniem stwierdziła, że zaczyna się dobrze
bawić.
- Nie tylko jestem bezradną kobietką, ale jeszcze bez
względną awanturnicą. Zaskakująca kombinacja.
- Pieniądze to dobra rzecz.
- Owszem, ale nie aż tak bardzo, żeby pozwolić takim
typomjak Henry, by mnie napastowali.
- Grasz o jakąś wyższą stawkę?
Stał oddzielony od niej tylko jednym rzędem ławek. Liane
przyglądała sięjego twarzy.
- Gram jedynie w pokera - powiedziała.
- To bardzo dobrze. Pokerową twarz... Trzeba przyznać,
że umiesz ukrywać swoje myśli. Ciekaw jestem, dlaczego?
Starając się mieć tę pokerową twarz, Liane zasugerowała:
- Może po to, by zmusić zbyt ciekawskich do zgadywania?
- Na wszystko masz odpowiedź. - Uśmiechnął się.
- A więc, skoro nie zwabiłaś tu Henry'ego w celu przeżycia
małej przygody, dlaczego z takim uporem wpatrujesz się
Z netu poprawki - Irena
w ten niezbyt ciekawy widok za oknem - tu spojrzał na zega
rek - o trzeciej nad ranem? Każdy, kto ma czyste sumienie, śpi
teraz snem sprawiedliwego.
- Wobec tego, co ty masz na sumieniu, Jake?
Tym razemroześmiał się na głos.
- Sam się o to prosiłem, prawda? Zobaczyłem, jak wycho
dzisz z sali, a kilka minut później Henry wymknął się za tobą.
Prosta ciekawość.
- Nic nie jest proste, jeśli dotyczy ciebie - powiedziała
Liane, zastanawiając się, skąd jej ta złota myśl przyszła do
głowy.
- Jesteś czarodziejką - szepnął Jake miękkim ciepłym
głosem.
Poczuła, że coś ścisnęło ją za gardło, tak że nie mogła
wydobyć z siebie głosu. Jeżeli ona była czarodziejką, on był
królem demonów, z kruczoczarnymi włosami i oczami jak
węgle. Czuła jego obecność każdą komórką swego ciała. Było
to wrażenie tyleż niezwykłe, co przerażające.
- Nie jestem ani czarodziejką, ani awanturnicą, Jake -
odezwała się głosem, któremu starała się nadać normalne
brzmienie. - Po prostu zwyczajną kobietą.
- Zwyczajną kobietą, która czegoś panicznie się boi -
zauważył, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. - Czego się
tak obawiasz, Liane?
- Niczego! - wykrzyknęła, cofając się bezwiednie.
- Boisz się. Boisz od czasu rozmowy z policjantem, kieru
jącym wczoraj ruchem na szosie. Co zrobiłaś, że jesteś tak
przerażona?
- Oczywiście, to ja musiałam coś zrobić - powiedziała
I goryczą. - Tylko takie rozwiązanie przychodzi ci do głowy.
- Muz rację. Więc od kogo uciekasz? Dlaczego mi nie
powtoiz? Może mógłbym ci pomóc?
Z netu poprawki - Irena
Przez moment miała ogromną ochotę podzielić się z nim
swoimi problemami, przekonać się, czy może rzeczywiście
mógłby jej pomóc. Bo przecież potrzebowała tego, była pew
na. Nie mogła sama walczyć z ojcem. Ale nie mogła też
nikomu ufać.
- Wyobrażasz sobie niestworzone rzeczy. Martwię się po
godą, to wszystko.
- Kłamiesz - odpowiedział.
- Tak, kłamię! - wybuchnęła. - Bardzo sprytnie to odgad
łeś, Jake. Gratulacje. Może coś jeszcze na bis?
- To. - Wziął ją w ramiona i pocałował.
Był to pocałunek zrodzony z gniewu i tak krótki, że prawie
obraźliwy. Zesztywniała ze zdumienia. Stała bez ruchu nawet
wówczas, gdy już wypuścił ją z objęć.
- Używasz takiej samej wody kolońskiej jak mój ojciec
- wypowiedziała na głos pierwszą myśl, jaka przyszła jej do
głowy,
- Ale nie takiej samej jak Patryk?
- Och, nie. Nie takiej jak Patryk. Ty i Henry polujecie na
łatwą zdobycz. Wasze zaloty nie sprawiają mi żadnej przyje
mności.
Wiedziała, że poczuje się dotknięty tym porównaniem
z Henrym. Wiedziała również, że nie pozostawi tej uwagi bez
ciętej riposty i przygotowała się na jego atak. Ale ten nie
nastąpił. Jake przyglądał się jej bez słowa, ajego twarz przy
pominała maskę wyciosaną w kamieniu. W końcu, gdy już nie
mogła wytrzymać tej ciszy, powiedział bezbarwnym głosem:
- Przepraszam, że cię pocałowałem. Nie miałem prawa
tego robić.
Liane była całkowicie zaskoczona.
- Nigdy w życiu nie spotkałam tak niepokojącego czło
wieka! - wykrzyknęła.
Z netu poprawki - Irena
- Czy to oznacza, że przyjmujesz moje przeprosiny? -
Uśmiechnął się.
- A czy to ma jakieś znaczenie?
- Tak, skoro pytam.
- W takim razie dobrze. Przyjmuję.
- Świetnie. Dlaczego więc tak się wczoraj bałaś, Liane?
W samych skarpetkach była znacznie niższa od niego.
Wysoko zadzierając głowę, spojrzała mu w twarz i nagle za
pragnęła podzielić się z nim dręczącym ją koszmarem. Jaka
szkoda, że to niemożliwe, pomyślała z żalem.
- Nie mogę ci tego powiedzieć, Jake. Nie mogę. Przykro
mi - powiedziała szczerze.
- Nie ufasz mi? - Wyglądał na zawiedzionego.
- Jak mogę ci ufać? Nie znam cię. I od początku dałeś do
zrozumienia, że mnie nie lubisz.
Zamyślił się, jak gdyby rozważał, co należy teraz zrobić.
- Lepiej wracaj do łóżka - powiedział w końcu. - Mam
wrażenie, że o świcie policja nas stąd.wyrzuci, żeby szkoła
mogła normalnie pracować.
Liane poczuła się dziwnie zawiedziona. Już niedługo ten
ciemnowłosy nieznajomy uda się w swoją stronę i drogi ich
się rozejdą, by nigdy sienie spotkać. Była równie pewna tego,
że jej nie lubi, jak tego, że chciałjej pomóc.
- Myślę, że masz rację - powiedziała cicho. - Czy zdajesz
sobie sprawę z tego, że nawet nie wiem, jak się nazywasz?
Znam tylko twoje imię.
- Brande. Jacob Brande.
Siedem lat wcześniej, gdy urodził się Patryk, Liane oficjal
nie zmieniła swoje nazwisko na nazwisko rodowe matki.
- Liane Daley.
- Panna? - zapytał.
- Nigdy nie wyszłam za mąż - odpowiedziała.
II Z netu poprawki - Irena
- Musisz być bardzo wybredna. Czy żaden z kandydatów
nie był dość bogaty?
Zareagowała niezbyt elegancko.
- Wypchaj się, Jake. My, kobiety, nie wszystkie lecimy na
pieniądze.
- Czas do łóżka, panno Daley.
Mogłaby się sprzeczać, mogłaby jeszcze przedłużyć tę
dziwną nocną rozmowę w wiejskiej szkółce. Ale co by to
dało? Niezależnie od silnych emocji, jakie nimi targały, nie
mielijuż sobie nic do powiedzenia. Ani wspólnej przeszłości,
ani możliwej przyszłości. Jedynie teraźniejszość.
- Dobranoc - powiedziała, wyciągając rękę.
- Dobranoc, Liane. - Uścisnął jej dłoń.
Odwróciła się na pięcie i pomknęła korytarzem w kierunku
ich zaimprowizowanej sypialni. Na jej widok Henry ostenta
cyjnie odwrócił się plecami. Joe znów chrapał. Położyła się na
swoim łóżku, zamierzając przeanalizować, co wydarzyło się
między nią a Jake'em, ale natychmiast usnęła. Naglę usłysza
ła głos Mabel:
- Czas wstawać, kochanie. Zamieć się skończyła i drogi
już są przejezdne... Dobrze spałaś?
- Dobrze - odpowiedziała.
- To wspaniale - dodał Jake.
Liane skrzywiła się na jego widok. Stał kilka kroków od
niej i patrzył kpiąco. Zaczerwieniła się na myśl, że przyglądał
się jej, gdy spała. Odgarnęła włosy z twarzy, wiedząc z do
świadczenia, że pod oczami ma błękitne sińce, ponieważ cera
jej była zbyt jasna, by ślady nie przespanej nocy mogły być
niewidoczne. On natomiast wyglądał wspaniałe. Całkowicie
obudzony, świeżo ogolony, z błyszczącymi włosami. Nawet
się nie zaciął przy goleniu, pomyślała z żalem. Ten mężczyzna
nie miał w sobie żadnych ludzkich słabości.
Z netu poprawki - Irena
Pochylił się nad nią i; wyszeptał,, aby tylko-ona.mogła. ta
usłyszeć:
- Czarodziejka,, awanturnica i w dodatku wstaje: lewą no
gi-
Wiedząc, że:
zachowuje się jak jędza, powiedziała::
- Mam nadzieję, że nie jesteś żonaty Jake'u Brande: Po
myśleć tylko, ile trudu musiałaby zadać sobie twoja żona, by
zawsze móc sprostać twoim wymaganiom. Niełatwo jest
współzawodniczyć z doskonałością.
- Widzę, że rano twój język jest tak samo ostry - powie
dział pogodnie. - Może umyjesz twarz, a poczujesz się lepiej.
- I tak nie mogłabym już czuć się gorzej, nigdy nie należa
łam do rannych ptaszków. Nie dobudzę się jeszcze przez co
najmniej dwie godziny.
Następnie, zastanawiając się, co spowodowało, że podzie
liła się z nim tą informacją pospieszyła w stronę łazienki.
Gorąca woda, staranny makijaż i dobrze wyszczotkowane
włosy zdecydowanie poprawiły jej humor. Pomyślała sobie,
że byłoby dobrze móc tak samo łatwo poradzić sobie z innymi
kłopotami. Gdy wróciła do sypialni, łóżka były już zwinięte
i tylko kilkoro podróżnych kręciło się jeszcze po sali. Jake'a
nigdzie nie było. Henry'ego, na szczęście, też.
Mabel szybko się z nią pożegnała.
- Joe spieszy się, żeby jak najszybciej napić się kawy. Ale
mieliśmy przygodę, prawda? Uważaj, żeby nie wpaść w po
ślizg i nie wylądować w rowie.
Liane włożyła kurtkę i zapięła torbę. Z kluczykami w ręku
wyszła z sali i podążyła śladami Mabel. Jake'a już nie było.
Nawet się nie pożegnał, pomyślała z żalem, otwierając
drzwiczki samochodu. A może jest przyzwyczajony do cało
wania kobiet o trzeciej nad ranem, w dodatku tych, których
Z netu poprawki - Irena
nie lubi? Ale jeżeli jej i nie_lubi, to dlaczego czuje się taka
zawiedziona, żę się;
z nią nie pożegnał?
Z lusterka, samochodowego sppjrzały na nią zakłopotane
niebieskie oczy., Co z tego że Jake nie; lubi kpbiet,, Ona prze-
cież. nie lubi mężczyzn.. Nie ufa im. Dlaczego więc poświęca
tej sprawie, tyle uwagi?'
Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Zauważyła kątem oka,
że Chester zdrapuje lód z szyb swego wozu. Pomachała mu na
pożegnanie i wycofała się z parkingu. Im szybciej znajdzie się
na głównej drodze, tym szybciej przestanie myśleć o Jake'u
Brandzie.
Dzień zapowiadał się bardzo ładny. Świat wyglądał jak na
zimowych pocztówkach. Jasnozłote słońce powoli wznosiło
się na błękitnym niebie. Drzewa rzucały długie fioletowe
cienie, śnieg był głęboki i gładki, oślepiający białością.
Liane wjechała na autostradę, pomiędzy dwa wały śniegu
pozostawione przez pług, .Mabel i Joe byli już poza zasięgiem
jej wzroku. Jadąc, zaczęła robić plany na rozpoczynający się
dzień. Najpierw zatrzyma się przy jakiejś restauracji, zje śnia-
danie i wypije kawę, a następnie jak .najszybciej postara się
dojechać na prom.
Przed pierwszą restauracją zobaczyła, zaparkowany samo
chód Joego, ale nie było tam czerwonego samochodu Jake
!
a,
Pojechała dalej. Przed drugą restauracją przy stacji benzyno
wej, stał cadillac i ciężarówka. Zdecydowała, że nie może już
i nie chce dalej ścigać Jake
!
a Zaparkowała i wysiadła,
Kawa i dwa dompwe pączki wyraźnie poprawiły jej na
strój. Pół godziny później znów była na autostradzie. Musiała
jechać bardzo ostrożnie, ale posuwała się do przodu i dziesięć
po dziewiątej opuściła granicę Nowej Szkocji, kierując się
w stronę przystani. Krajobraz był teraz głownie nizinny, z roz
rzuconymi gdzieniegdzie zabudowaniami. Słońce grzało
Z netu poprawki - Irena
26
przez szyby i czuła już,, że zbliża się do domu. Sama myśl ojej
własnych czterech, ścianach, napełniała ją dumą i dodawała,
pewności, siebie.. Jeśli chodzi o ojca,, na pewno coś wymyśli..
Może będzie musiała poprosić o pomoc sąsiadów, może weź
mie adwokata i kupi obronnego, psa, a może zrobi to wszy
stko? Z pewnością będzie musiała wyjaśnić sytuację Patryko
wi.
Droga była gładka, bez zakrętów. Strach minionej nocy
wydawał się niczym nie uzasadniony. Po prostu zareagowała
na spotkanie z ojcem tak, jak zawsze. Tym razem nie. dam się
zastraszyć, pomyślała ze złością.
Z przeciwka minął ją autobus, ochlapując mokrym śnie
giem szyby. Włączyła wycieraczki i przez moment obserwo
wała w lusterku, jak się oddala. Nagle jej dłonie mocniej
zacisnęły się na kierownicy, tak że samochód lekko zarzuciło.
Na horyzoncie, daleko z tyłu, zobaczyła czerwony samochód.
Jake?
Przyśniło ci się, ofuknęła samą siebie. Drogi pełne są czer
wonych samochodów, z których każdy możejechać do przy
stani. Nie każdy z nich musi należeć do Jake'a. W każdym
razie, Jake wyjechał przecież dużo wcześniej. Jest już pewnie
w pół drogi do Montrealu.
Czerwony samochód był ciągle tak daleko, że nie mogła
rozpoznać marki. Zagryzając wargi ze złości, że w ogóle po
święca mu tyle uwagi, zwolniła, żeby ewentualnie mógł ją
wyprzedzić.
Dlaczego, Liane? - mruknęła. Dlaczego jesteś ciekawa,
czy to Jake? Kim on jest dla ciebie?
Po prostu jestem ciekawa, to wszystko, odpowiedziała so
bie. Jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną, z którym, w pew
nym sensie, spędziłam noc.
A on nawet się ze mną nie pożegnał.
Z netu poprawki - Irena
Minęła wierzchołek wzgórza, i przyhamowała. Serce biło
jej szybciej, a dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy.
Cyferki na tarczy zegarka, na tablicy rozdzielczej, zmieniały
się denerwująco powoli. I wtedy zobaczyła w lusterku nadjeż-
dżający czerwony samochód. To był Jake Dlaczego jedzie na
Wyspę:Księcia Edwarda? Mówił przecież w nocy, że wraca do.
Ottawy.
Chce mnie znów zobaczyć.. To dlatego odjechał bez pożeg
nania, pomyślała.
Nie oszukuj się.. Wyrosłaś już z bajek o Kopciuszku, ofuk
nął ją wewnętrzny głos.
Stopniowo zwiększała prędkość. Czerwony samochód nie
podejmował żadnej próby, by ją wyprzedzić, stale utrzymując
tę samą odległość. Zdając sobie naglę sprawę, że uśmiecha się
do siebie, Liane włączyła radio i zaczęła nucić najnowszą
melodię Anne Murray.
W dali widać było cieśninę Northumberland. Na stalowo
niebieskiej powierzchni wody unosiły się kawałki kry.. Gdy
dojechali do przylądka Tormentine, czerwony samochód za
trzymał się na stacji benzynowej. Liane jechała dalej, bo prze-
cież gdzie indziej mógłby dostać się tą drogą, jak nie na
przystań? W porcie zapłaciła dziesięć dolarów za bilet i zajęła
miejsce w kolejce samochodów czekających na załadunek.
Trzy inne ustawiły się za nią i dopiero wtedy podjechał znajo-
my czerwony wóz.
Na przeprawę trzeba było czekać dwadzieścia, minut. Liane
postanowiła nie wysiadać z auta. Była ciekawa, co zrobi Jake.
Dziesięć minut później ogłoszono przez megafony, że za
czyna się zaokrętowanie i pierwsze samochody ruszyły na
prom. Utrzymując swoje miejsce w kolejce, Liane posuwała
się stopniowo, aż usłyszała pod kołami chrzęst metalowego
pokładu. Stosując się do wskazań kierującego ruchem, zapar-
Z netu poprawki - Irena
kowala na górnym pokładzie. Z doświadczenia wiedziała, że
kierowcy proszeni są o opuszczanie pojazdów podczas prze
prawy, więc Jake będzie musiał coś zrobić. Ciekawe, jakie
będąjego pierwsze słowa, gdy się spotkają.
Minął ją niebieski samochód, zajmując miejsce po jej lewej
stronie. Natychmiast rozpoznała kierowcę. Również spędził
z nią noc w szkole. Chester. Człowiek tak nie rzucający się
w oczy, jak i jego samochód.
Czując nagły przypływ strachu, zacisnęła dłonie na kie
rownicy. Jake za nią. Chester obok. To nie mógł być przypa
dek.
Jeden albo obaj musieli ją śledzić od chwili, gdy wyjechała
od ojca wczoraj po południu. Jeden lub obaj byli przez niego
opłacani.
Jakaż była głupia! To logiczne, że ojciec kazałją śledzić.
Była to najprostsza metoda, żeby się dowiedzieć, gdzie miesz
ka. Jechać za nią w pewnej odległości, aż sama doprowadzi
ich do swego domu. Jakże to zagranie pasowało do stylu ojca.
I prawie wpadła w tę pułapkę.
Jeden czy obaj? - myślała w kółko. Kto pracuje dla mojego
ojca? Jake? Chester? Jak mogłaby to sprawdzić?
Z netu poprawki - Irena
SANDRA FIELD Burzliwa miłość Z netu poprawki - Irena scandalous
ROZDZIAŁ PIERWSZY Pieniądze wszystko mogą, Lianę. Nie ma rzeczy niemożli wych. Lianę Daley pochyliła się nad kierownicą swego samocho du, wpatrując się w pracujące wycieraczki, które przegrywały walkę z padającym śniegiem. Małe grube płatki coraz szczel niej oblepiały przednią szybę. Śnieg zaczął padać już po po łudniu, gdy jeszcze rozmawiała z ojcem w jego domu, choć trudno było nazwać rozmową to, co zaszło między nią a Mur- rayem Hutchinsem za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Na wet słowo kłótnia było zbyt delikatne, by opisać to spotkanie, które jego doprowadziło do ataku furii, a ją pozostawiło drżą cą i zdenerwowaną. Gdy wyjeżdżała z Halif axu dwie i pół godziny temu, padał duży śnieg i normalnie nigdy nie zdecydowałaby się na po dróż w takich warunkach. Ale nic nie zmusiłoby jej do pozo stania w domu ojca ani minuty dłużej. I tak była teraz jakieś sto mil od Halifaxu, w połowie Doliny Wentworth. Wiele by dała, żeby być już po drugiej stronie tej doliny, w drodze do granicy Nowej Szkocji i Nowego Brunswicku oraz do przystani promowej, łączącej ląd z Wyspą Księcia Edwarda. Tam był jej dom. I tam był Patryk. Cała droga pokryta była śniegiem rozjeżdżanym przez sa mochody. Co najmniej od godziny z trudem utrzymywała miejsce między szarym chevroletem z przodu, a nieokreślo nym niebieskim samochodem z tyłu -i zaczęła myśleć o nich Z netu poprawki - Irena
jak o bliskich przyjaciołach. Przed chevroletem jechał duży czerwony wóz z napędem na cztery koła. Gdyby miała takie auto, nie musiałaby się martwić śnieżycą. Zegarek elektroniczny przy kierownicy pokazywał godzi nę siódmą. Miała jeszcze co najmniej osiemdziesiąt mil do przystani, a już robiło się ciemno. Ale promy będą kursować. I przewioząją do Charlottetown. A to już niedaleko od domu. Opony ślizgały się na zamarzniętym śniegu. Zobaczyła przed sobą czerwone światła obu samochodów i zwolniła. Posuwali się teraz w żółwim tempie. Tak nigdy nie dojedzie. . Pieniądze wszystko mogą, Lianę. Nie ma rzeczy niemożli wych. Najgorsze było to, że postanowiła odwiedzić ojca z włas nej woli. Dwa tygodnie temu przeczytała o śmierci swego brata Howarda, więc razem z Patrykiem pojechała na po grzeb. Z Howardem nigdy nie łączyły jej bliskie stosunki, był od niej jedenaście lat starszy. Dzisiejsza wizyta spowodowana była współczuciem dla ojca, który stracił ukochanego syna. Chciała go pocieszyć w tym ciężkim momencie, jednakże to spotkanie nabrało zupełnie innego charakteru. Myśli jej znów wróciły do chwili obecnej. Zobaczyła przed sobą coraz więcej świateł. Policja. Coś się musiało stać. To tłumaczyło, dlaczego wszyscy tak bardzo zwolnili. Czerwony samochód zatrzymał się, za nim chevrolet. Coraz bardziej zdenerwowana, stanęła za nim. Zobaczyła, że kierowca chev- roleta wysiada i udaje się w kierunku migających świateł sa mochodów policyjnych. Siedziała, nie wiedząc, co robić. W końcu włożyła rękawiczki i, zostawiając pracujący sil nik, wysiadła. Poprzez zasłonę śniegu skierowała się w stronę czerwonego samochodu. Na nogach miała niepraktyczne skó rzane kozaki, na ramionach różową wełnianą kurtkę do bioder. Całe to ubranie miało dodać jej odwagi w spotkaniu z ojcem, Z netu poprawki - Irena
i nie chronić przed kaprysami przyrody. Obchodząc najgłęb sze zaspy i czując podmuchy lodowatego wiatru, minęła chevroleta i przed sobą zobaczyła oficera policji, stojącego przy czerwonym samochodzie. Kierowca chevroleta również przysłuchiwał się rozmowie. Odetchnęła z ulgą, nie widząc nigdzie wypadku i wtedy dobiegły ją słowa policjanta: - Droga zamknięta, proszę pana. Właśnie przygotowali śmy dla państwa nocleg w pobliskiej szkole. Kolega pokaże państwu drogę. - Do licha! - zaklął kierowca chevroleta. - Mam ważne spotkanie w Moncton. - Autostrada od granicy do Monctonjest także zamknięta - poinformował rzeczowo policjant. .. - Szkoła? Co-to za warunki? - Mężczyzna był bardzo zdenerwowany. - Najlepsze, jakie mogliśmy państwu zapewnić. Miejsco we kobiety przygotowują coś ciepłego do zjedzenia. Będzie to ;na pewno przyjemniejsze niż spędzenie nocy w zaspie na drodze. - Nocy? - wykrzyknęła Lianę. - Tak, proszę pani. Najświeższe prognozy zapowiadają, że śnieg będzie padać co najmniej do północy, a my nie mamy dość pługów, aby zagwarantować przejezdność tej drogi. - Ale ja nie mogę spędzić tu nocy! - Nie ma pani innego wyjścia. - Nie mogę! To niemożliwe! - Lianę słyszała w swym głosie narastającą histerię. - Muszę wrócić na Wyspę Księcia Edwarda jeszcze dzisiaj... - Promy także nie kursują. Proszę więc nie tamować ruchu i udać się z kolegą do szkoły... - Czy jest tu gdzieś telefon, z którego mogłabym skorzy- Z netu poprawki - Irena
stać? - zapytała - Muszę przekazać wiadomość. To bardzo ważne. - W szkole jest telefon. Zakładając, że linie nie są zerwane. Ze strony czerwonego samochodu dobiegł ją sarkastyczny głos: - Młoda kobieto, wracaj do swego wozu i nie tamuj ruchu, chcemy jak najszybciej znaleźć się w ciepłym miejscu. Odwróciła się w jego stronę i odpowiedziała z gniewem, który był wprost proporcjonalny do jej strachu: - Czy mógłby pan nie wtrącać się w moje sprawy? - Gdy zatrzymuje pani cały ruch na szosie w czasie burzy śnieżnej, to jest to również moja sprawa. W błękitnym świetle jego włosy wydawały się czarne, w czerwonym - kasztanowe. W każdym wyglądał na najprzy stojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek spotkała i do którego od razu poczuła instynktowną niechęć. - . Tak nie rozmawia się z kobietami... - wtrącił kierowca chewoleta, - Proszę natychmiast powrócić do swoich wozów - zaape lował policjant. - Proszę pana - zwrócił się do kierowcy czerwonego samochodu - czy mógłby pan jechać za tamtym wozem? Mężczyzna zamknął okno i nawet nie spojrzawszy na Lia nę, skierował się w stronę samochodu policyjnego, zapar kowanego na poboczu. Samochód policyjny skręcił w boczną drogę, która nie dawno musiała być odśnieżana i kończyła się dziedzińcem, na- którym stał budynek szkolny. Lianę zaparkowała obok szarego chewoleta i zgasiła sil nik. Najpierw telefon - pomyślała. Muszę dostać się do telefo nu. Z tylnego siedzenia wzięła neseser, zawiesiła na ramieniu torebkę i wysiadła ze swego volkswagena w chwili, gdy obok Z netu poprawki - Irena
ustawiał się niebieski samochód. Jego kierowca należał do osób nie rzucających się w oczy. Drugi oficer policji, który wydawał się jeszcze młodszy niż pierwszy, poczekał, aż kilkanaście samochodów zaparkuje na dziedzińcu, po czym powiedział: - A teraz, panie i panowie, proszę udać się za mną W całej grupie były jeszcze tylko dwie kobiety, obie z męż czyznami, którzy wyglądali na ich mężów. . Szkoła była ciepła i pachniała tą charakterystyczną wonią, na którą składał się zapach kredy, przemoczonych butów i pa sty do podłóg. Policjant zaprowadził ich do sali gimnastycznej ze sceną w głębi, zapalił światło, poczekał, aż wszyscy się zbiorą i powiedział: - Jeden z farmerów powinien niedługo przywieźć coś cie płego do jedzenia. Gdyby państwo mogli zwrócić mu ponie sione koszty, byłoby to mile widziane. Łóżka polowe są w sali na końcu korytarza, a koce tu w szafce. Chcemy również pro sić o niepalenie w klasach. - Wygląda na to, że takie sytuacje często tu mają miejsce - powiedział jeden z jowialnie wyglądających mężów. - Co roku, proszę pana i to co najmniej raz - odpowiedział policjant z uśmiechem. - Jutro rano powinni państwo móc kontynuować podróż. Około siódmej któryś z nas przyjedzie i poinformuje państwa o sytuacji. Czy są jakieś pytania? - Czy jest tu gdzieś telefon, z którego mogłabym skorzy stać? - zapytała Lianę. - Automat jest w holu, toalety po prawej stronie. Czy coś jeszcze? - Poczekał chwilę, po czym zasalutował i wyszedł z sali. Przewodzenie objął jowialny mężczyzna. - Może przedstawmy się sobie i wszyscy przejdźmy na ty Z netu poprawki - Irena
- zaproponował. - Mam na imię Joe, a to jest moja żona, Mabel. Mabel uśmiechnęła się nieśmiało. Lianę podała swoje imię. Kierowca chewoleta, któremu wyraźnie wpadła w oko, miał na imię Henry, a nie rzucający się w oczy mężczyzna, który zaparkował obok niej, wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak Chester. Właściciel czerwonego samochodu, któ ry w pełnym świede okazał się tak przystojny, jak się tego spodziewała i który wyglądał, jakby chciał być od niej jak najdalej, nazywał się Jake. Lianę przeprosiła towarzystwo i wyszła z sali, żeby poszukać telefonu. Wykręciła numer i czekała by się ktoś odezwał. - Halo! - Megan? Tu Lianę. - Cieszę się, że dzwonisz. Wszystko w porządku? - Nie wrócę dzisiaj do domu. Drogi są nieprzejezdne i mu szę spędzić tę noc w szkole w Dolinie Wentworth. Megan... - Jakie to romantyczne! Czy są tam jacyś wysocy ciemno włosi nieznajomi? - Nie - odpowiedziała. - Megan, czy możesz zaopieko- wać się -Patrykiem do mojego powrotu? - Dlaczego ciągle się martwisz? - przerwała jej Megan: - Wiesz przecież, że zawsze chętnie się nim zaopiekuję. Teraz właśnie gramy w warcaby i jak zwykle rozłożył mnie na ło patki. Mówi, że jest taki zdolny po tobie, a jeszcze do tego taki ładny... To niesprawiedliwe. Co mówisz? - Zapytałam, czy mogę z nim rozmawiać? - Liane uśmie- chnęła się do siebie. Wesołe paplanie przyjaciółki działało na nią uspokajająco. - Oczywiście... Patryk, mama dzwoni. Patryk podszedł do telefonu. Z netu poprawki - Irena
- Mam już cztery damki - powiedział z dumą. - Megan ma tylko jedną. Lianę poczuła, jak bardzo za nim tęskni. Taki był kochany. Był jej jedynym słabym punktem. I jak sprytnie ojciec wyko- rzystałtęjej słabość... - Jesteś tam jeszcze, mamo? - Tak, kochanie, jestem... Patryku, nie wrócę dzisiaj do domu. Utknęłam w jakiejś szkole z powodu tej śnieżycy... - Nas zwolnili dzisiaj z lekcji i razem z Clancym zbudo waliśmy lądowisko ze śniegu dla naszej rakiety. - Patryku, chcę cię prosić, żebyś nie rozmawiał z obcymi - powiedziała ostrożnie Lianę. -I w żadnym razie nie wsiadaj do obcych samochodów. - Mamo, już tyle razy mi to mówiłaś. - I mówię jeszcze raz -powiedziała ostrzej niż zazwyczaj. Patryk zauważył tę zmianę tonu. - Dobrze - obiecał posłusznie. - To jest bardzo ważne, Patryku. Wytłumaczę ci, gdy się spotkamy. Co jadłeś na kolację? - Jedzenie meksykańskie - oznajmił entuzjastycznie i za czął opisywać ciastka, jakie Megan upiekła po południu. Zajęta rozmową nie zauważyła że Jake stanął niedaleko niej. '- Kochanie, muszę już iść - powiedziała w końcu. - Ktoś inny też chce skorzystać z telefonu. Dbaj o siebie. I pamiętaj, co ci powiedziałam. Kocham cię, Patryku. - Ja ciebie też - odpowiedział jak zawsze. Lianę odłożyła słuchawkę i przez chwilę stała w miejsca, opierając czoło o aparat Nic mu sienie stanie. Przecież jej ojciec nie wie, gdzie mieszkają Musi się opanować. Tylko bez paniki - Chciałbym skorzystać z telefonu, jeśli można. Tele fon... - powtórzył z przesadną cierpliwością. - Przepraszam, że kazałam ci czekać. Z netu poprawki - Irena
- Czy wiesz, że zalazlaś mi za skórę? - Podszedł kilka kroków. - Dajesz mi to wyraźnie odczuć. - Zwykle nie jestem tak mało subtelny. - Jestem pewna, że nie. - To nie dlatego, że jesteś piękna - powiedział. - Wielu mężczyzn z pewnością ci to mówiło, a ja nigdy nie lubiłem być jednym z wielu. Wyglądasz tak bezbronnie, z tymi wiel kimi niebieskimi oczami... - Czy chcesz mi wmówić, że usiłuję zwrócić na siebie twoją uwagę? - odburknęła Lianę ze złością. - Niekoniecznie moją. - A więc każdego mężczyzny, który, akurat jest w pobliżu? - Przerwała i spojrzała na niego z ironią. - Jak na kogoś, komu spieszyło się do telefonu, wydaje mi się, że tracisz ze mną ogromnie dużo czasu, choć mnie nie lubisz. A może to ty chcesz zwrócić na siebie moją uwagę? - Kim jest Patryk? - zapytał znienacka. Lianę zbladła. - Skąd wiesz o Patryku? - Jej głos zadrżał niepokojąco. - Przed chwilą powiedziałaś mu, że go kochasz. - Popa trzył na nią zagadkowo. - Och, oczywiście. - Zmęczonym ruchem ręki przetarła czo ło i dopiero wtedy zauważyła, jak bardzo jest zdenerwowana. - Patryk to moja sprawa-powiedziała bezbarwnym głosem. - Znakomicie zagrane... drżące palce, pobladłe policzki, bardzo sprytne. . ' - Nie lubię cię. Wcale cię nie lubię - powiedziała z brutal-.; ną szczerością, czując nagły przypływ energii. - Więc może zgodzisz się, że nie lubimy się nawzajem i postaramy się trzymać od siebie z daleka przez najbliższe dwanaście godzin? Z netu poprawki - Irena
- To dobry pomysł - odpowiedziała złośliwie. - Najlepszy ze wszystkiego, co od ciebie usłyszałam. Zareagował natychmiast. - Więc nie sądzisz, abym grzeszył inwencją? - zapytał. - Nie - odpowiedziała. - Wyrobiłeś sobie zdanie o mnie już w pierwszej minucie naszej znajomości. Bezradna kobiet ka, typowa głupia blondynka. Rzucił jej spojrzenie zgłodniałego wilka. - Niezupełnie typowa, kochanie. - Wyjaśnijmy sobie pewne rzeczy - powiedziała ostrym tonem. - Urodziłam się kobietąz blond włosami i niebieskimi oczami, a układ moich genów spowodował, że przestałam rosnąć, gdy osiągnęłam sto sześćdziesiąt dwa centymetry. Nikt mnie w tych sprawach nie pytał o zdanie. Więc jeżeli mój wygląd jest dla ciebie kłopotliwy, to twoja sprawa, nie moja. Po drugie, mam nadzieję, że kiedy zdecydujesz się poświęcić swój czas i uwagę jakiejś kobiecie, wybierzesz brunetkę lub rudą. Dla jej własnego dobra. Ale i tak jej współczuję. - Uśmiechnęła się słodko. - A teraz może skorzystasz z telefo nu? Nie chciałabym, żebyś musiał czekać choć chwilę dłużej. Tym razem jego uśmiech wyrażał uznanie. - Czy mówiłem, że jesteś bezradna? Jeśli tak, to cofam te słowa. Jesteś tak bezradna i bezbronna jak aligator. - Zniżamy się do poziomu dziecinnych wyzwisk - powie działa i minęła go z dumnie uniesioną głową. Awłaściwie, chciała minąć. Ale Jake błyskawicznie złapał ją źa rękaw kurtki. - Obrzucanie się wyzwiskami raczej dodaje pikanterii, nie sądzisz? - spytał. - Gdybyśmy spotkali się na przyjęciu, pro wadzilibyśmy grzeczną rozmowę o niczym i oboje bylibyśmy tym śmiertelnie znudzeni. Lianę nie była pewna, czy mogłaby być znudzona, będąc Z netu poprawki - Irena
w jednym pokoju z tym niepokojącym mężczyzną, ale nie miała zamiaru mu tego powiedzieć. - Obrzucanie się wyzwiskami też prędko staje się nudne. - Starała się uwolnić rękaw z jego uchwytu. - Pozwól mi odejść. - Kiedy mi się spodoba. - Masz dwie możliwości, do wyboru - powiedziała spo kojnym głosem. - Albo mnie puścisz, albo za chwilę zacznę wrzeszczeć i ściągnę tu wszystkich, co będzie dla ciebie kło potliwe. - Trzy możliwości... - Uśmiechnął się, puszczając jej rękaw. - Mogę nie pozwolić ci krzyczeć. - Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, więc bądź tak uprzejmy i trzymaj się z dala ode mnie. - Z przyjemnością - odpowiedział z grymasem drapieżni ka. Żałując, że to nie do niej należało ostatnie słowo, Lianę odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła do sali. Od jutra rana nigdyjuż nie będzie musiała oglądać tego faceta. Podczas jej nieobecności Joe i dwaj inni mężczyźni usta wili stoły pod ścianą, a kilku innych wnosiło dymiące garn ki. Lianę chciała im pomóc, ale została odesłana do pokoju nauczycielskiego po talerze i sztućce. Zupa była wspania ła, a ona nie miała nic w ustach od śniadania i byla głodna. Z apetytem zabrała się do jedzenia. Poczuła się bezpieczniej, gdy ktoś przekazał wiadomość, że lotniska w Nowej Szkocji i na Wyspie Księcia Edwarda są zamknięte. A więc ojciec nie będzie mógł nic zrobić, dopóki burza się nie skończy. Patrykowi nic nie zagraża. Przynaj mniej na razie. Przy posiłku dowiedziała się również, że Jake wybierał ii« do Ottawy. Ottawa oddalona była setki mil od Z netu poprawki - Irena
małej wioski Hilldale na Wyspie Księcia Edwarda. To dobrze, pomyślała, dolewając sobie zupy. Po posiłku Lianę pomogła posprzątać, a panowie zajęli się przynoszeniem i rozstawianiem łóżek polowych. Ktoś zapro ponował grę w karty, do której się włączyła. Miała wspaniałą pamięć i zdolności matematyczne, które przekazała synowi. Grali w różne gry, w końcu doszli do pokera. Gdy stale po większała swą pulę drobnych wygranych, poczuła, że Jake ją obserwuje. Teraz mu pokażę, pomyślała. Głupia blondynka! Rzeczy wiście! . ' Przed jedenastą wszyscy już byli w łóżkach, okrywając się kocami i własnymi płaszczami. Lianę zdecydowała się nie rozbierać. Podłożyła sobie pod głowę zwiniętą kurtkę i trochę zakurzonym kocem okryła nogi. Zamknęła oczy i starając się nie myśleć o ojcu, Patryku ani Jake'u, próbowała zasnąć. Z netu poprawki - Irena
ROZDZIAŁ DRUGI Było ciemno, gdy Liane się obudziła Czuła, że ma lodowa te nogi i zdrętwiały kark. Obok niej pochrapywał energicznie Joe. Przez chwilę leżała spokojnie, rozpamiętując wydarzenia poprzedniego dnia. Zamknęła oczy, starając się zasnąć. Ale nic nie mogło zagłuszyć głosu, który ciągle dźwięczał jej w uszach. Ojciec chciał Patryka. Był bogatym człowiekiem, przyzwyczajonym do tego, że wszyscy tańczyli, jak im zagrał i głęboko wierzącym w to, że każdego można kupić. Nie pozwoli, abym sprzeciwiała się jego woli, myślała Wcześniej czy później dowie się, gdzie mieszkamy. I co wtedy? Przykryła nogi żakietem i oparła głowę na ręku, wpatrując się w otaczającą ciemność i czując się bardziej samotna niż kiedykolwiek w życiu. Musi walczyć. Wykorzystać wszystko, by przechytrzyć Murraya Hutehinsa. Patrykowi należy się lepsze dzieciństwo niż to, które było jej udziałem. Ale ojciec miał pieniądze. Zagroził, że wynajmie prawni ków, aby doprowadzili do odebraniajej praw rodzicielskich. Miał pieniądze i władzę. Jakie mogła mieć szanse, by z nim wygrać? Przewróciła się na drugi bok, szczelniej okrywając się ko cem. Zamknęła oczy, znów próbując usnąć. Ale ramiona za częły ją swędzić od angorowego swetra, stopy marznąć i bar dzo chciało jej się pić. Z netu poprawki - Irena
Wbrew woli, jej myśli znów wróciły do wczorajszej wizy ty. Najgorsze w tym wszystkim było to, że dała się zastraszyć jak małe dziecko. Miała dwadzieścia siedem lat i w ciągu ośmiu lat, jakie minęły od czasu, gdy uciekła z domu, urodziła Syna i zapewniła utrzymanie im obojgu. A jednak trzy kwa dranse, spędzone w towarzystwie Murraya Hutehinsa, zupeł nie przekreśliły te lata Czuła się, jakby znów była małą wystraszoną dziewczynką Podkuliła nogi i przez kilka minut wsłuchiwała się w od głosy nocy. Joe przestał chrapać, za to Henry zaczął. Obok szkoły przejechał pług śnieżny. Poczekała jeszcze dwie czy trzy minuty nadsłuchując, czy ktoś się nie obudził, po czym po cichu wstała ze swego łóżka W samych skarpetkach, bez butów, poszła napić się wody. . Wyszła z łazienki i powędrowała korytarzem w kierunku najdalej położonej klasy, udekorowanej wycinankami bał wanków, gdzie małe stoliki świadczyły o tym, że należy ona do najmłodszych uczniów. Atmosfera tej sali przypominała sypialnię Patryka i Liane poczuła, że ogarniają uczucie spo koju. Usiadła na ławce najbliżej okna, oparła łokcie na kola nach i wpatrywała się w ciemność za oknem. Kilka płatków śniegu wirowało za szybą, kaloryfer wyda wał bulgoczące dźwięki, a poza tym panowała taka cisza, że poczuła się tak, jakby była jedynym człowiekiem na ziemi. Starała się myśleć logicznie i racjonalnie ocenić swoje szanse. Mogłaby pozostać w domu, w którym mieszka z Pa trykiem od trzech lat, licząc na to, że ojciec nie zdecyduje się na porwanie własnego wnuka Mogłaby wynająć adwokata, mając nadzieję, że prawo zapewni jej ochronę. Mogłaby się gdzieś ukryć. Ale gdzie? I jak? Patryk musi przecież chodzić do szkoły, potrzebuje spokoju i stabilizacji. Bo Patryk nie ma ojca... Z netu poprawki - Irena
Tak mało mogę zrobić, myślała ze strachem. Ale jeżeli nic nie zrobi, ojciec odbierze jej Patryka. Cóż za zaklęte koło! Nagle zobaczyła w szybie odbicie męskiej sylwetki. Odwróciła się w popłochu i stwierdziła, że to Henry, nie Jake. - Pług śnieżny mnie obudził, ale właśnie wybierałam się z powrotem do łóżka - powiedziała. Henry miał pewną nadwagę i przelewając się z nogi na nogę, torował sobie drogę między małymi stolikami w jej kierunku. - Wyglądamy, jakbyśmy dźwigali na sobie wszystkie pro blemy świata - odezwał sięjowialnie. - Taka ładna istotka... Co się stało? Kłopoty z mężusiem? Gdyby to było takie proste, pomyślała z ironią. - Nie mam męża - odpowiedziała oschle. I to był błąd. - Dokucza nam brak męża... - powiedział ze śmiechem, który miał być wesoły, a był obleśny. - W takim razie mogę ci pomóc. . Sięgnął w stronę Liane tłustą łapą. Była młoda i zręczna, więc zwinnie przemknęła między stolikami, przesuwając je den tak, by mu zagrodzić drogę. - Nie potrzebuję pomocy - warknęła. - Nie potrzebuję również męża. Ajeżeli mnie dotkniesz, to rozbiję ci na głowie ten stolik. - No, no, nie mówisz tego serio... Od strony drzwi rozległ się głęboki męski śmiech. - Wydaje mi się, że bardzo serio, Henry - powiedział Jake. - Na twoim miejscu wróciłbym do łóżka. Henry, na szczęście, przejął się tą radą i mamrocząc pod nosem wyzwiska, oddalił się spiesznie. Z netu poprawki - Irena
- Schadzka o północy? - spytał z kpiącym uśmieszkiem Jake. - Czyżbyś rozmyśliła się w ostatniej chwili? - Na pewno uważasz, że to znów moja wina - odpowie działa ostro Liane. - Oczywiście, zwabiłam go tu spojrzeniem moich wielkich błękitnych oczu, prawda? Jake trzymał ręce w kieszeniach swoich świetnie uszytych spodni, a obszerny wełniany sweter jeszcze poszerzał go w ra mionach. - Henry jest bogatym człowiekiem i od niedawna wdow cem. Na pewno zdążył już podzielić się z tobą tą wiadomością. - Nie dałam mu dość czasu - odrzekła. - I możesz mi wierzyć, że jego bogactwo wcale nie czyni go bardziej atra kcyjnym. Przynajmniej dla mnie. Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs, które były jednym z jej atutów i ze zdumieniem stwierdziła, że zaczyna się dobrze bawić. - Nie tylko jestem bezradną kobietką, ale jeszcze bez względną awanturnicą. Zaskakująca kombinacja. - Pieniądze to dobra rzecz. - Owszem, ale nie aż tak bardzo, żeby pozwolić takim typomjak Henry, by mnie napastowali. - Grasz o jakąś wyższą stawkę? Stał oddzielony od niej tylko jednym rzędem ławek. Liane przyglądała sięjego twarzy. - Gram jedynie w pokera - powiedziała. - To bardzo dobrze. Pokerową twarz... Trzeba przyznać, że umiesz ukrywać swoje myśli. Ciekaw jestem, dlaczego? Starając się mieć tę pokerową twarz, Liane zasugerowała: - Może po to, by zmusić zbyt ciekawskich do zgadywania? - Na wszystko masz odpowiedź. - Uśmiechnął się. - A więc, skoro nie zwabiłaś tu Henry'ego w celu przeżycia małej przygody, dlaczego z takim uporem wpatrujesz się Z netu poprawki - Irena
w ten niezbyt ciekawy widok za oknem - tu spojrzał na zega rek - o trzeciej nad ranem? Każdy, kto ma czyste sumienie, śpi teraz snem sprawiedliwego. - Wobec tego, co ty masz na sumieniu, Jake? Tym razemroześmiał się na głos. - Sam się o to prosiłem, prawda? Zobaczyłem, jak wycho dzisz z sali, a kilka minut później Henry wymknął się za tobą. Prosta ciekawość. - Nic nie jest proste, jeśli dotyczy ciebie - powiedziała Liane, zastanawiając się, skąd jej ta złota myśl przyszła do głowy. - Jesteś czarodziejką - szepnął Jake miękkim ciepłym głosem. Poczuła, że coś ścisnęło ją za gardło, tak że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jeżeli ona była czarodziejką, on był królem demonów, z kruczoczarnymi włosami i oczami jak węgle. Czuła jego obecność każdą komórką swego ciała. Było to wrażenie tyleż niezwykłe, co przerażające. - Nie jestem ani czarodziejką, ani awanturnicą, Jake - odezwała się głosem, któremu starała się nadać normalne brzmienie. - Po prostu zwyczajną kobietą. - Zwyczajną kobietą, która czegoś panicznie się boi - zauważył, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. - Czego się tak obawiasz, Liane? - Niczego! - wykrzyknęła, cofając się bezwiednie. - Boisz się. Boisz od czasu rozmowy z policjantem, kieru jącym wczoraj ruchem na szosie. Co zrobiłaś, że jesteś tak przerażona? - Oczywiście, to ja musiałam coś zrobić - powiedziała I goryczą. - Tylko takie rozwiązanie przychodzi ci do głowy. - Muz rację. Więc od kogo uciekasz? Dlaczego mi nie powtoiz? Może mógłbym ci pomóc? Z netu poprawki - Irena
Przez moment miała ogromną ochotę podzielić się z nim swoimi problemami, przekonać się, czy może rzeczywiście mógłby jej pomóc. Bo przecież potrzebowała tego, była pew na. Nie mogła sama walczyć z ojcem. Ale nie mogła też nikomu ufać. - Wyobrażasz sobie niestworzone rzeczy. Martwię się po godą, to wszystko. - Kłamiesz - odpowiedział. - Tak, kłamię! - wybuchnęła. - Bardzo sprytnie to odgad łeś, Jake. Gratulacje. Może coś jeszcze na bis? - To. - Wziął ją w ramiona i pocałował. Był to pocałunek zrodzony z gniewu i tak krótki, że prawie obraźliwy. Zesztywniała ze zdumienia. Stała bez ruchu nawet wówczas, gdy już wypuścił ją z objęć. - Używasz takiej samej wody kolońskiej jak mój ojciec - wypowiedziała na głos pierwszą myśl, jaka przyszła jej do głowy, - Ale nie takiej samej jak Patryk? - Och, nie. Nie takiej jak Patryk. Ty i Henry polujecie na łatwą zdobycz. Wasze zaloty nie sprawiają mi żadnej przyje mności. Wiedziała, że poczuje się dotknięty tym porównaniem z Henrym. Wiedziała również, że nie pozostawi tej uwagi bez ciętej riposty i przygotowała się na jego atak. Ale ten nie nastąpił. Jake przyglądał się jej bez słowa, ajego twarz przy pominała maskę wyciosaną w kamieniu. W końcu, gdy już nie mogła wytrzymać tej ciszy, powiedział bezbarwnym głosem: - Przepraszam, że cię pocałowałem. Nie miałem prawa tego robić. Liane była całkowicie zaskoczona. - Nigdy w życiu nie spotkałam tak niepokojącego czło wieka! - wykrzyknęła. Z netu poprawki - Irena
- Czy to oznacza, że przyjmujesz moje przeprosiny? - Uśmiechnął się. - A czy to ma jakieś znaczenie? - Tak, skoro pytam. - W takim razie dobrze. Przyjmuję. - Świetnie. Dlaczego więc tak się wczoraj bałaś, Liane? W samych skarpetkach była znacznie niższa od niego. Wysoko zadzierając głowę, spojrzała mu w twarz i nagle za pragnęła podzielić się z nim dręczącym ją koszmarem. Jaka szkoda, że to niemożliwe, pomyślała z żalem. - Nie mogę ci tego powiedzieć, Jake. Nie mogę. Przykro mi - powiedziała szczerze. - Nie ufasz mi? - Wyglądał na zawiedzionego. - Jak mogę ci ufać? Nie znam cię. I od początku dałeś do zrozumienia, że mnie nie lubisz. Zamyślił się, jak gdyby rozważał, co należy teraz zrobić. - Lepiej wracaj do łóżka - powiedział w końcu. - Mam wrażenie, że o świcie policja nas stąd.wyrzuci, żeby szkoła mogła normalnie pracować. Liane poczuła się dziwnie zawiedziona. Już niedługo ten ciemnowłosy nieznajomy uda się w swoją stronę i drogi ich się rozejdą, by nigdy sienie spotkać. Była równie pewna tego, że jej nie lubi, jak tego, że chciałjej pomóc. - Myślę, że masz rację - powiedziała cicho. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że nawet nie wiem, jak się nazywasz? Znam tylko twoje imię. - Brande. Jacob Brande. Siedem lat wcześniej, gdy urodził się Patryk, Liane oficjal nie zmieniła swoje nazwisko na nazwisko rodowe matki. - Liane Daley. - Panna? - zapytał. - Nigdy nie wyszłam za mąż - odpowiedziała. II Z netu poprawki - Irena
- Musisz być bardzo wybredna. Czy żaden z kandydatów nie był dość bogaty? Zareagowała niezbyt elegancko. - Wypchaj się, Jake. My, kobiety, nie wszystkie lecimy na pieniądze. - Czas do łóżka, panno Daley. Mogłaby się sprzeczać, mogłaby jeszcze przedłużyć tę dziwną nocną rozmowę w wiejskiej szkółce. Ale co by to dało? Niezależnie od silnych emocji, jakie nimi targały, nie mielijuż sobie nic do powiedzenia. Ani wspólnej przeszłości, ani możliwej przyszłości. Jedynie teraźniejszość. - Dobranoc - powiedziała, wyciągając rękę. - Dobranoc, Liane. - Uścisnął jej dłoń. Odwróciła się na pięcie i pomknęła korytarzem w kierunku ich zaimprowizowanej sypialni. Na jej widok Henry ostenta cyjnie odwrócił się plecami. Joe znów chrapał. Położyła się na swoim łóżku, zamierzając przeanalizować, co wydarzyło się między nią a Jake'em, ale natychmiast usnęła. Naglę usłysza ła głos Mabel: - Czas wstawać, kochanie. Zamieć się skończyła i drogi już są przejezdne... Dobrze spałaś? - Dobrze - odpowiedziała. - To wspaniale - dodał Jake. Liane skrzywiła się na jego widok. Stał kilka kroków od niej i patrzył kpiąco. Zaczerwieniła się na myśl, że przyglądał się jej, gdy spała. Odgarnęła włosy z twarzy, wiedząc z do świadczenia, że pod oczami ma błękitne sińce, ponieważ cera jej była zbyt jasna, by ślady nie przespanej nocy mogły być niewidoczne. On natomiast wyglądał wspaniałe. Całkowicie obudzony, świeżo ogolony, z błyszczącymi włosami. Nawet się nie zaciął przy goleniu, pomyślała z żalem. Ten mężczyzna nie miał w sobie żadnych ludzkich słabości. Z netu poprawki - Irena
Pochylił się nad nią i; wyszeptał,, aby tylko-ona.mogła. ta usłyszeć: - Czarodziejka,, awanturnica i w dodatku wstaje: lewą no gi- Wiedząc, że: zachowuje się jak jędza, powiedziała:: - Mam nadzieję, że nie jesteś żonaty Jake'u Brande: Po myśleć tylko, ile trudu musiałaby zadać sobie twoja żona, by zawsze móc sprostać twoim wymaganiom. Niełatwo jest współzawodniczyć z doskonałością. - Widzę, że rano twój język jest tak samo ostry - powie dział pogodnie. - Może umyjesz twarz, a poczujesz się lepiej. - I tak nie mogłabym już czuć się gorzej, nigdy nie należa łam do rannych ptaszków. Nie dobudzę się jeszcze przez co najmniej dwie godziny. Następnie, zastanawiając się, co spowodowało, że podzie liła się z nim tą informacją pospieszyła w stronę łazienki. Gorąca woda, staranny makijaż i dobrze wyszczotkowane włosy zdecydowanie poprawiły jej humor. Pomyślała sobie, że byłoby dobrze móc tak samo łatwo poradzić sobie z innymi kłopotami. Gdy wróciła do sypialni, łóżka były już zwinięte i tylko kilkoro podróżnych kręciło się jeszcze po sali. Jake'a nigdzie nie było. Henry'ego, na szczęście, też. Mabel szybko się z nią pożegnała. - Joe spieszy się, żeby jak najszybciej napić się kawy. Ale mieliśmy przygodę, prawda? Uważaj, żeby nie wpaść w po ślizg i nie wylądować w rowie. Liane włożyła kurtkę i zapięła torbę. Z kluczykami w ręku wyszła z sali i podążyła śladami Mabel. Jake'a już nie było. Nawet się nie pożegnał, pomyślała z żalem, otwierając drzwiczki samochodu. A może jest przyzwyczajony do cało wania kobiet o trzeciej nad ranem, w dodatku tych, których Z netu poprawki - Irena
nie lubi? Ale jeżeli jej i nie_lubi, to dlaczego czuje się taka zawiedziona, żę się; z nią nie pożegnał? Z lusterka, samochodowego sppjrzały na nią zakłopotane niebieskie oczy., Co z tego że Jake nie; lubi kpbiet,, Ona prze- cież. nie lubi mężczyzn.. Nie ufa im. Dlaczego więc poświęca tej sprawie, tyle uwagi?' Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Zauważyła kątem oka, że Chester zdrapuje lód z szyb swego wozu. Pomachała mu na pożegnanie i wycofała się z parkingu. Im szybciej znajdzie się na głównej drodze, tym szybciej przestanie myśleć o Jake'u Brandzie. Dzień zapowiadał się bardzo ładny. Świat wyglądał jak na zimowych pocztówkach. Jasnozłote słońce powoli wznosiło się na błękitnym niebie. Drzewa rzucały długie fioletowe cienie, śnieg był głęboki i gładki, oślepiający białością. Liane wjechała na autostradę, pomiędzy dwa wały śniegu pozostawione przez pług, .Mabel i Joe byli już poza zasięgiem jej wzroku. Jadąc, zaczęła robić plany na rozpoczynający się dzień. Najpierw zatrzyma się przy jakiejś restauracji, zje śnia- danie i wypije kawę, a następnie jak .najszybciej postara się dojechać na prom. Przed pierwszą restauracją zobaczyła, zaparkowany samo chód Joego, ale nie było tam czerwonego samochodu Jake ! a, Pojechała dalej. Przed drugą restauracją przy stacji benzyno wej, stał cadillac i ciężarówka. Zdecydowała, że nie może już i nie chce dalej ścigać Jake ! a Zaparkowała i wysiadła, Kawa i dwa dompwe pączki wyraźnie poprawiły jej na strój. Pół godziny później znów była na autostradzie. Musiała jechać bardzo ostrożnie, ale posuwała się do przodu i dziesięć po dziewiątej opuściła granicę Nowej Szkocji, kierując się w stronę przystani. Krajobraz był teraz głownie nizinny, z roz rzuconymi gdzieniegdzie zabudowaniami. Słońce grzało Z netu poprawki - Irena
26 przez szyby i czuła już,, że zbliża się do domu. Sama myśl ojej własnych czterech, ścianach, napełniała ją dumą i dodawała, pewności, siebie.. Jeśli chodzi o ojca,, na pewno coś wymyśli.. Może będzie musiała poprosić o pomoc sąsiadów, może weź mie adwokata i kupi obronnego, psa, a może zrobi to wszy stko? Z pewnością będzie musiała wyjaśnić sytuację Patryko wi. Droga była gładka, bez zakrętów. Strach minionej nocy wydawał się niczym nie uzasadniony. Po prostu zareagowała na spotkanie z ojcem tak, jak zawsze. Tym razem nie. dam się zastraszyć, pomyślała ze złością. Z przeciwka minął ją autobus, ochlapując mokrym śnie giem szyby. Włączyła wycieraczki i przez moment obserwo wała w lusterku, jak się oddala. Nagle jej dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy, tak że samochód lekko zarzuciło. Na horyzoncie, daleko z tyłu, zobaczyła czerwony samochód. Jake? Przyśniło ci się, ofuknęła samą siebie. Drogi pełne są czer wonych samochodów, z których każdy możejechać do przy stani. Nie każdy z nich musi należeć do Jake'a. W każdym razie, Jake wyjechał przecież dużo wcześniej. Jest już pewnie w pół drogi do Montrealu. Czerwony samochód był ciągle tak daleko, że nie mogła rozpoznać marki. Zagryzając wargi ze złości, że w ogóle po święca mu tyle uwagi, zwolniła, żeby ewentualnie mógł ją wyprzedzić. Dlaczego, Liane? - mruknęła. Dlaczego jesteś ciekawa, czy to Jake? Kim on jest dla ciebie? Po prostu jestem ciekawa, to wszystko, odpowiedziała so bie. Jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną, z którym, w pew nym sensie, spędziłam noc. A on nawet się ze mną nie pożegnał. Z netu poprawki - Irena
Minęła wierzchołek wzgórza, i przyhamowała. Serce biło jej szybciej, a dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy. Cyferki na tarczy zegarka, na tablicy rozdzielczej, zmieniały się denerwująco powoli. I wtedy zobaczyła w lusterku nadjeż- dżający czerwony samochód. To był Jake Dlaczego jedzie na Wyspę:Księcia Edwarda? Mówił przecież w nocy, że wraca do. Ottawy. Chce mnie znów zobaczyć.. To dlatego odjechał bez pożeg nania, pomyślała. Nie oszukuj się.. Wyrosłaś już z bajek o Kopciuszku, ofuk nął ją wewnętrzny głos. Stopniowo zwiększała prędkość. Czerwony samochód nie podejmował żadnej próby, by ją wyprzedzić, stale utrzymując tę samą odległość. Zdając sobie naglę sprawę, że uśmiecha się do siebie, Liane włączyła radio i zaczęła nucić najnowszą melodię Anne Murray. W dali widać było cieśninę Northumberland. Na stalowo niebieskiej powierzchni wody unosiły się kawałki kry.. Gdy dojechali do przylądka Tormentine, czerwony samochód za trzymał się na stacji benzynowej. Liane jechała dalej, bo prze- cież gdzie indziej mógłby dostać się tą drogą, jak nie na przystań? W porcie zapłaciła dziesięć dolarów za bilet i zajęła miejsce w kolejce samochodów czekających na załadunek. Trzy inne ustawiły się za nią i dopiero wtedy podjechał znajo- my czerwony wóz. Na przeprawę trzeba było czekać dwadzieścia, minut. Liane postanowiła nie wysiadać z auta. Była ciekawa, co zrobi Jake. Dziesięć minut później ogłoszono przez megafony, że za czyna się zaokrętowanie i pierwsze samochody ruszyły na prom. Utrzymując swoje miejsce w kolejce, Liane posuwała się stopniowo, aż usłyszała pod kołami chrzęst metalowego pokładu. Stosując się do wskazań kierującego ruchem, zapar- Z netu poprawki - Irena
kowala na górnym pokładzie. Z doświadczenia wiedziała, że kierowcy proszeni są o opuszczanie pojazdów podczas prze prawy, więc Jake będzie musiał coś zrobić. Ciekawe, jakie będąjego pierwsze słowa, gdy się spotkają. Minął ją niebieski samochód, zajmując miejsce po jej lewej stronie. Natychmiast rozpoznała kierowcę. Również spędził z nią noc w szkole. Chester. Człowiek tak nie rzucający się w oczy, jak i jego samochód. Czując nagły przypływ strachu, zacisnęła dłonie na kie rownicy. Jake za nią. Chester obok. To nie mógł być przypa dek. Jeden albo obaj musieli ją śledzić od chwili, gdy wyjechała od ojca wczoraj po południu. Jeden lub obaj byli przez niego opłacani. Jakaż była głupia! To logiczne, że ojciec kazałją śledzić. Była to najprostsza metoda, żeby się dowiedzieć, gdzie miesz ka. Jechać za nią w pewnej odległości, aż sama doprowadzi ich do swego domu. Jakże to zagranie pasowało do stylu ojca. I prawie wpadła w tę pułapkę. Jeden czy obaj? - myślała w kółko. Kto pracuje dla mojego ojca? Jake? Chester? Jak mogłaby to sprawdzić? Z netu poprawki - Irena