ROZDZIAŁ 1.
Poświstujący wiatr hulał między wysokimi
drzewami, rozwiewając delikatny pył, który
ostatecznie wylądował na rozświetlonych ulicach
Brencev. W grudniowym słońcu dzieci bawiły się
w berka, wydobywając z siebie przepiękny
dźwięk, jakim była barwa szczerego śmiechu.
Brencev było niewielkim miasteczkiem w USA, w stanie
Kalifornia. Posiadało niewiele ponad dwa tysiące
mieszkańców. Nie należało do znanych i często
odwiedzanych miejsc, bowiem nie miało do
zaoferowania niczego, prócz swej przepięknej przyrody.
Dwa sklepy spożywcze, jedno gimnazjum i liceum,
staroświecki kościół św. Piotra oraz niewielka klinika
prowadzona przez lekarza, który był już w wieku
emerytalnym. Chociaż ludzie mieszkający w Brencev nie
posiadali tylu możliwości, co miejscowi, większość
z nich nie wyobrażała sobie życia z daleka od tego
niewielkiego, na pozór spokojnie wyglądającego
miejsca.
Wiatr rozwiał długą, brązową grzywę Jamie,
zakrywając widok na całkiem duży budynek, wykonany
z czerwonej cegły. Białe plastikowe okna zostały
szczelnie zamknięte, nie dopuszczając czystego
powietrza do środka. Niechętnie wpuszczanym gościem
była również ona. Bez wahania odwzajemniła niechęć,
dotyczącą Brencev High School. Czuła się jak zupełnie
nic nie warty śmieć, który nie miał prawa znajdować się
w tej placówce. Nigdy nie powinna się w niej zjawić.
Swan pociągnęła za klamkę, ślimaczym krokiem
kierując się w stronę szatni, uprzednio zdejmując
z głowy kaptur czarnego swetra. Zatrzymała
czekoladowe tęczówki na białym napisie „Don’t worry.
Be happy”. Chociaż w ogóle do niej nie przemawiał,
i tak uważała tę bluzę za jedno ze swoich ulubionych
ubrań. W głębi duszy chciała być szczęśliwa. Tak
szczerze.
Robiła możliwie najmniejsze kroki, byleby przeciągnąć
dojście do sali z numerem dwudziestym pierwszym. Tak
bardzo nienawidziła tego miejsca. Klasy, szkoły,
rówieśników, przez których obowiązek nauki stał się dla
Jamie koszmarem. Koszmarem, który nigdy się nie
kończył. Gdy tylko uchylała powieki, wiedziała, że ten
dzień w żaden sposób nie będzie się różnił od
poprzednich. Codzienność zadawała jej niewyobrażalny
ból. Krzyczała. Niemym krzykiem błagała o pomoc. Nie
nadchodziła.
Spuściwszy głowę, niepewnie przekroczyła próg
zielono pomalowanych drzwi. Na wejściu przywitano ją
chichotami, kpiącymi uśmieszkami oraz szeptami
roznoszącymi się po obszernej klasie.
Jae niepewnie ruszyła w stronę ławki. Przystanęła,
dostrzegając kolorowe napisy wymalowane na
jasnobrązowym stoliku. Wulgarne słowa skierowane
w jej stronę. W tym największe, pogrubione czarnym
markerem „Zdechnij!”. Brunetka zacisnęła dłoń na
pasku brązowej torby, na której widniały przypinki
z wizerunkami jej ulubionych Koreańskich gwiazd.
– Siadaj, a nie stoisz jak kretynka. Teraz masz ławkę,
która idealnie do ciebie pasuje.
Drgnęła, słysząc nad sobą znajomy, męski głos. Należał
do Salvadora Turnera. Wysokiego, umięśnionego
kapitana drużyny koszykarskiej. Blond włosy starannie
zostały postawione na gumie, a błękitnoszare, niczym
ocean oczy, jak zawsze patrzyły na nią z niebezpiecznym
ognikiem. Ilekroć miała spojrzeć na tę przystojną,
pociągłą twarz, odczuwała niewyobrażalny strach. To
jego bała się najbardziej.
– Patrz, gdy do ciebie mówię, suko! – Salvador szarpnął
dziewczynę za bluzę, przyciągając do siebie. – GŁUCHA
JESTEŚ?!
Uniosła wzrok, ze łzami przyglądając się
znienawidzonemu chłopakowi. Tak bardzo tęskniła za
dniem, w którym jeszcze go nie znała. Odkąd przeniosła
się tutaj na początku dziesiątej klasy, jej życie stało się
piekłem. Codzienną walką o przetrwanie. Jedynie sen
dawał ukojenie i zabierał do lepszego świata.
Caleb Jenkins przyglądał się całemu zdarzeniu z końca
sali, zaciskając pięści pod ławką. Jako jedyny nie
szczerzył zębów w głupawym uśmieszku. Wielokrotnie
dawał oznaki koledze z drużyny, by dał w końcu spokój
Jamie, niestety na gadaniu się skończyło, a sam ani razu
nie odważył się stanąć po stronie rówieśniczki. Jako rzucający obrońca w Brencev Bee, stał się jednym
z najpopularniejszych chłopaków w miasteczku.
Zdobywając najwięcej punktów na meczach, podbił
serca mieszkańców, jednak to Salvador zajął „posadę”
kapitana drużyny. W każdej chwili pokazywał, jaki to nie
był cudowny, wspaniały i utalentowany.
CJ1 szczerze tego nie znosił. Dla niego koszykówka
była czymś więcej, niż zdobywaniem punktów,
przechwalaniem się i wywyższaniem nad innymi ludźmi.
Chociaż nie brał udziału w działaniach „przyjaciela”
z drużyny, to i tak był brany za jednego z nich. Ponieważ
nie reagował. W żaden sposób nie przeciwstawiał się
woli Salvadora.
CJ, dostrzegając, jak blondyn używa zbyt dużej siły,
podniósł się z miejsca, mówiąc:
– Po lekcjach mamy trening. Chyba wolisz to, niż zostać
w szkolnej kozie? Zaraz Smith wpadnie do klasy i cię
uziemi.
Blondyn odrzucił dziewczynę tak, że wylądowała na
ławce i odszedł za rówieśnikiem, zbierając po drodze
pochwały ze strony klasy.
Jamie z kolei otarła obolałą rękę, siadając przy
wymalowanej ławce. Po raz kolejny pragnęła uciec.
Znaleźć się w miejscu, w którym nikt by jej nie znalazł.
Drużyna Brencev Bee wbiegła do szatni,
zdejmując spocone koszulki, które były dowodem
wysiłku włożonego w trening. Caleb przysiadł na jednej z ławek, mocząc usta
w butelce z wodą niegazowaną. Sezon koszykarski
zbliżał się coraz większymi krokami, przez co dużo
bardziej przykładał się do treningów. Chciał dać z siebie
wszystko. Tego właśnie oczekiwał ojciec - członek
Brencev Bee od tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego
siódmego roku. Najlepszy rzucający obrońca w historii
niewielkiego miasteczka. To Joseph nauczył grać
jedynego syna w koszykówkę, zarażając go tym samym
swoją pasją.
Niestety sprawiła ona, że Joseph zamiast ojcem, stał się
trenerem. Dla niego nie było tematu do rozmowy,
w której nie nawiązywał do koszykówki i tego, jak
wysokie oczekiwania miał wobec Caleba.
– Chłopaki! Nie uwierzycie, co dziś znalazłem
w internecie i to całkowicie przez przypadek!
Jenkins obojętnie spojrzał w stronę Philipa, który - jak
to miał w zwyczaju - niemalże podskakiwał
z buzujących emocji. Dłuższe, ciemnorude włosy
opadały na jego zaróżowiałych policzkach, a zielone
oczy pobłyskiwały z wesołością. Chcąc pobudzić
ciekawość chłopaków, przyglądał się ich twarzom
z uniesioną brwią, przybierając głupawy uśmieszek.
Rozpowiadanie niusów należało do jednej z ulubionych
czynności Philipa Duncana. Był on doskonałym
przykładem na to, że nie tylko dziewczyny plotkowały.
– Mów, o co chodzi, a nie zgrywaj pajaca – odparł
szorstko Salvador, zarzucając śnieżnobiały ręcznik za
umięśnione ramie. – Chcę pójść pod prysznic. Zresztą,
pewnie to i tak nic wartego mojej uwagi – zrobił krok
na przód, jednak od razu został zatrzymany przez
najniższego członka drużyny.
– Sprawa dotyczy Jamie Swan i z pewnością cię
zainteresuje.
CJ słysząc imię dziewczyny, wbił zaciekawiony wzrok
w rudzielca, który podał kapitanowi skrawek jakiejś
kartki.
– Co to jest? – Zagadnął Chris, przypatrując się
kpiącemu uśmieszkowi Salvadora.
Philip dostrzegając zainteresowanie drużyny
z satysfakcją stanął na środku szatni, ukazując rząd
śnieżnobiałych zębów w szerokim uśmiechu. Tak. Był
z siebie niesamowicie zadowolony.
– Okazuje się, że Jamie Swan, przed przeprowadzeniem
się do Brencev była całkiem znanym skoczkiem wzwyż
w Kanadzie. Jednak zdarzyło się coś, przez co
zrezygnowała ze skakania.
Caleb nie mogąc powstrzymać ciekawości podszedł,
wyrywając chłopakowi wydruk z internetu. Dostrzegł
dziewczęcą, szczupłą sylwetkę w czarnym stroju, która
została uchwycona podczas jednego ze skoków wzwyż.
Jasnobrązowe włosy zostały mocno związane w kok, by
w żaden sposób nie mogły przeszkodzić
w przeskoczeniu przez barierę. Fotografia przedstawiała
mistrzostwa.
Przejechał wzrokiem po czarnym tekście, uważnie
wczytując się w każde słowo: „Jamie Swan już nigdy nie
będzie w stanie pobić swojego dotychczasowego
rekordu, jakim było dwa i pół metra. Przed tą
dziewczyną kariera stała otworem, wszyscy pokładali
w niej ogromne nadzieje. Niestety, po nieszczęśliwym
incydencie z bandytami Jamie zrezygnowała ze
skakania. Czy już naprawdę nigdy nie zobaczymy, jak
skacze?”.
– Wyczytałem trochę na temat tego „incydentu” – Philip
objął zdumionego Jenkinsa ramieniem, przyglądając się
zaciekawionym minom rówieśników. – Swan odciągnęła
uwagę jakichś chłopaków od dziewczyny, którą otoczyli.
Gdy zaczęła uciekać przez płot, jeden z nich nożem
zranił ją w łydkę, uszkadzając mięsień.. I choć przeszła
rehabilitację, nie wróciła do skakania.
Po pomieszczeniu rozległy się okrzyki zdumienia,
a Caleb po raz kolejny rzucił okiem na artykuł. Zrobiło
mu się jeszcze bardziej żal Jae, niż dotychczas.
Zrezygnowanie z pasji z pewnością było po stokroć
gorsze od życia przepełnionego gardzącymi
spojrzeniami i upokorzeniami. Jamie Swan
zrezygnowała z czegoś, co być może ją uszczęśliwiało.
Nie znał jej, ale potrafił sobie wyobrazić, co czuła.
Gdyby musiał zrezygnować z koszykówki, stałby się
wrakiem człowieka. Nigdy nie byłby w stanie pogodzić
się z myślą, że już nigdy nie zagra na boisku. Dlatego
nie rozumiał, jak dziewczyna mogła zrezygnować ze
swojej pasji.
– No, kto by pomyślał, że Swan była w czymś naprawdę
dobra. Pomijając fakt, że nikt nie pobije jej w „roli”
ofiary losu – oznajmił Salvador z cwanym uśmiechem,
opierając się o żółtą szafkę.
– Przed rozpoczęciem sezonu, jak co roku, szkoła
organizuje tydzień sportu. Prawda, chłopaki? – Słysząc
głośne „tak”, kontynuował: – Philip, dobrze się spisałeś.
Pierwszy raz w życiu nie muszę nazywać się głupkiem.
Blondyn ruszył w stronę łazienki, zrzucając po drodze
spocone spodenki. W jego ślady poszła reszta drużyny,
rozmawiając o tym, czego się przed chwilą dowiedzieli
i snując własne przypuszczenia.
Caleb wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia,
przeczesując gęstą, czarną niczym noc czuprynę.
Przeczuwał, że tym razem sprawy mogły zajść
zdecydowanie za daleko. A jedyną osobą, która zostanie
zraniona, będzie Jamie. A on jak zawsze będzie
wszystkiemu przyglądać się z boku.
– Co jest, nie idziesz?
– Idę, idę – schował kartkę w kieszeni swojej czarno-
białej bejsbolówki i ruszył w stronę łazienki.
1 czyt. SiDżej
ROZDZIAŁ 2.
Jamie niedbale przewiesiła czarną, skórzaną
kurtkę na drewnianym wieszaku w malutkim,
pomalowanym na żółto przedpokoju. Choć
cieszyło ją, że opuściła szkolne mury to nie był
jeszcze koniec wszystkich obowiązków. Za
godzinę musiała zjawić się w dorywczej pracy,
w niewielkiej knajpce z chińszczyzną przy
Langhton Street. Miesięczna pensja nie była zbyt
duża, a stanowisko dziewczyny na posyłki mijało
się z tym, co chciała robić, jednak nie mogła
zrezygnować z dotychczasowej pracy. Zac nie
zarabiał zbyt dużo na sprzedaży książek,
a rachunki same się nie płaciły. Gdy Jamie zdała
sobie sprawę, jak trudna sytuacja panowała
w domu, postanowiła znaleźć pracę i pomóc na
tyle, ile mogła.
Dostrzegając przy drewnianym, okrągłym stole zarys
męskiej sylwetki o ciemnoblond włosach spiętych
w kucyku, kilkudniowym zarostem i brązowych oczach
utkwionych w whisky, wyminęła kuchnie i ruszyła
schodami na górę. Jej pokój znajdował się na poddaszu.
Może i nie było to wymarzone miejsce dla nastolatki,
ale nie narzekała. Lepsze to, niż nic.
Nie znosiła patrzeć, jak ojciec pił, dlatego zamykała się
w swoich czterech ścianach. I chociaż nienawidziła go
z całego serca, nie potrafiła odmówić, gdy prosił
o pieniądze. Kłamał, że nie potrzebował ich na alkohol,
ale ona znała prawdę. Za każdym razem przechodziła
przez to samo. Zataczała błędne koło, nie potrafiąc
pomóc tacie.
Ale on przecież lubił życie, które obracało się jedynie
wokół książek. Nie interesowała go nie tylko ona i to,
co się z nią działo, ale również umierająca żona
i najstarsza córka, która uciekła z rodzinnego domu.
Gdy Deborah leżała w szpitalu, ani razu jej nie
odwiedził. Na pogrzebie nie uronił choćby pojedynczej
łzy.
Właśnie za to, Jamie nienawidziła go najbardziej. Matka
do samego końca wypowiadała jego imię z uśmiechem,
wierząc, że się pojawi. Ale on się nie zjawił. W ogóle
się nie przejął.
Gdy, Jae została zraniona, Zac w szpitalu pojawił się
tylko raz. W ciągu długich miesięcy rehabilitacji,
w których zmagała się z bólem, siedział przy książkach,
sącząc alkoholowy trunek. Na wieść, że nie wróci do
skakania wzwyż, odparł jedynie: „I tak nie byłaś w tym
dobra. Zajmiesz się czymś pożyteczniejszym”.
Zajęła się. Zarabianiem na jego alkohol.
Słysząc skrzypnięcie otwieranych drzwi, skupiła wzrok
na fotografii, która leżała naprzeciwko. Była na nim
z Deborah i Carmen - starszą siostrą, która znajdowała
się obecnie w Japonii. Uciekła zaraz po śmierci matki
i od tamtej pory wysyłała jedynie kartkę z życzeniami na
święta. Nie przyjechała nawet wtedy, gdy Jamie
znajdowała się w szpitalu. Zostawiła ją na pastwę losu,
choć doskonale wiedziała, jaki był ojciec. W chwilach,
gdy najbardziej jej potrzebowała, odeszła.
– Wróciłaś? – z rozmyślań wyrwał ją lekko wstawiony
głos Zaca. Milczała, jednak nie powstrzymało to
mężczyzny przed kontynuowaniem: – Mogłabyś mi
pożyczyć trochę pieniędzy? Oddam ci, gdy tylko dostanę
wynagrodzenie za sprzedaż nowej książki.
Nie oddasz, pomyślała, jednak wyciągnęła z kieszeni
mały, niebieski portfel.
– Ile?
– Pięćdziesiąt dolarów.
Podała pieniądze z obojętnym wyrazem twarzy. Emocje
stanowiły zbędne ogniwo w ich relacjach.
– Dziękuję. Przynajmniej jedna córka mi się udała – Zac
z uśmiechem ruszył w stronę drzwi, chwytając za
klamkę. – A… a jak tam w szkole?
– Dobrze.
– To dobrze.
Wyszedł. Tak, jak zawsze to robił.
A Jae przecież kłamała. Każdy dzień w Brencev High
School należał do najgorszych w jej życiu. Czuła się jak
owca, rzucana lwom na pożarcie. Z tym wyjątkiem, że te
lwy nie uśmiercały swojej ofiary, a torturowały na
wszystkie możliwe sposoby. Nie tylko fizycznie, ale
także psychicznie.
Ale kogo to obchodziło?
Caleb tępym wzrokiem wpatrywał się w czarną
sofę, myślami błądząc wokół Jamie Swan i tego, co
się jej przytrafiło. Samo wspomnienie artykułu,
który wciąż znajdował się w jego bluzie,
sprawiało, że w jego głowie pojawiło się
kilkadziesiąt pytań. Wątpliwości, których w żaden
sposób nie potrafił wyjaśnić. Nie mógł zrozumieć,
dlaczego dziewczyna nie wróciła do skakania
wzwyż, gdy jej stan się poprawił. W końcu nic nie
stało na przeszkodzie, by powróciła do czegoś, co
było dla niej ważne. A mimo to, Jamie
zrezygnowała ze swojej pasji. Czuł, że musiało za
tym stać coś większego. W końcu żaden człowiek
nie rezygnował tak łatwo z tego, co go
uszczęśliwiało.
– To żarcie się spóźnia – odparł zdenerwowany
Salvador, który siedział obok, energicznie przyciskając
guziki na joysticku z PlayStation. Z dużego, płaskiego
monitora wydobywał się odgłos walki, w której blondyn
bez problemu pokonywał przeciwników. Kto, jak kto,
ale Turner należał do niepokonanych graczy wszystkich
części Tekkena.
Brunet bez słowa przyjrzał się niezadowolonej minie
towarzysza, zastanawiając się, co tu właściwie robił.
Dlaczego przychodził do tego domu, spędzając czas
przy chłopaku, któremu często miał ochotę przywalić?
Nienawidził sposobu, w jaki traktował Swan i inne
słabsze osoby ze szkoły. Nie cierpiał, gdy traktował
koszykówkę przedmiotowo, szczycąc się każdym
zdobytym punktem i robiąc wrażenie na dziewczynach,
wykorzystując ich naiwność. Każda z nich wierzyła, że
stanie się „tą jedyną”, a „kocham cię” wypowiedziane
z ust kapitana drużyny koszykarskiej, było szczere. Ale
Salvador Turner każdą z nich traktował przedmiotowo.
Odkąd jego matka odeszła z kochankiem, uważał, że
żadna kobieta nie zasługiwała na szacunek. Obiecał
sobie, że nigdy nie spotka go to samo, co jego ojca.
CJ znał tego chłopaka od podstawówki, ale nie mógł
powiedzieć, że był jego przyjacielem. Po prostu
kolegowali się, należeli do wspólnej drużyny i spędzali
ze sobą czas. Sal najczęściej mówił, on słuchał. Albo
udawał, że to robi. Jakoś nie bardzo obchodziło go,
z kim ostatnio wylądował w łóżku, jaka dziewczyna
wyznała mu miłość, czy też nad kim tym razem zaczął
się pastwić.
Czasami było mu go żal. Dla Salvadora wszystko
stanowiło jedynie zabawę. Coś, co nie zasługiwało na
większą uwagę z jego strony. Nie potrafił dostrzec tego,
co w życiu jest naprawdę ważne. Wszystkie dziewczyny
sądził jedną miarą, nie dopuszczając do siebie myśli,
o jakimkolwiek zakochaniu. Poważnym związku.
Miłości. Dla niego każda kobieta była nic niewartą lalką.
I tak też je traktował. Jak zabawki, które należy
wyrzucić, gdy się znudzą. A mimo to, płeć żeńska lgnęła
do niego jak ćma do ognia, nie obawiając się sparzenia.
Tylko Jamie uodporniła się na jego urok zewnętrzny.
Jako pierwsza mu odmówiła, przez co stanowiła teraz
obiekt kpin. Wszystko przez przerośnięte ego Turnera
i tego, że nikt nie śmiał mu się postawić.
– W końcu! Już myślałem, że to jedzenie nigdy nie
przyjedzie – Salvador oderwał się od PlayStation,
z gniewną miną kierując się w stronę mahoniowych
drzwi.
Jenkins bez większego entuzjazmu spojrzał w jego
stronę, by po chwili ponownie pogrążyć się w własnych
przemyśleniach. Nie obchodziło go zbytnio, czy
dostawca chińszczyzny dostanie niezły ochrzan za
spóźnienie i odejdzie bez napiwku. W końcu to nie były
jego pieniądze.
Blondyn otworzył drzwi, naskakując na przybyłą osobę:
– Co tak długo?! Myślałem, że na ulotce pisze
„Ekspresowa dostawa”. Nie masz co liczyć na napi… –
zatrzymał się nagle w połowie zdania,
z niedowierzaniem przyglądając się mlecznej, szczupłej
twarzy dziewczyny, która pospiesznie spuściła wzrok.
Sal wykrzywił usta w kpiącym uśmieszku, opierając się
o framugę drzwi. – Swan, co za spotkanie. Widzę, że
twój ojciec dalej pije, skoro rozwozisz jedzenie po
domach. To takie… zabawne!
CJ momentalnie uniósł wzrok, wpatrując się
w dziewczynę. Czerwona dżokejka z napisem Chinese
Food1 zasłaniała połowę twarzy, ale napięta postawa
idealnie odzwierciedliła jej uczucia. Salvador wzbudzał
w niej strach. Brunet był pewien, że ostatnią rzeczą
o której marzyła Jamie, było spotkanie Turnera.
Odrzucając zaproszenie kapitana Brencev Bee,
z pewnością nie pomyślała o tym, że momentalnie stanie
się szkolnym popychadłem. Jednak mimo to - nigdy nie
błagała Salvadora o przebaczenie, czy też drugą szansę.
Dzielnie znosiła każde upokorzenie, choć z pewnością
nie było jej łatwo.
– Jeśli jedzenie będzie zimne, dopilnuję, żeby cię wylali
– oznajmił stanowczo chłopak, odbierając zamówienie.
Z rozbawieniem przypatrywał się zdenerwowanej
twarzy brunetki, która najwyraźniej nie miała pojęcia,
jak się zachować. Wykorzystując jej strach, zdjął
roboczą czapkę, kładąc dłoń na wąskim podbródku
i unosząc go do góry. – Chyba wypadałoby teraz
przeprosić, co Swan? A może rzeczywiście chcesz
stracić tę robotę?
Caleb zerwał się z miejsca, kładąc dłoń na ramieniu
chłopaka. Gdy ten posłał mu zaskoczone spojrzenie, CJ
przybrał na twarzy sztuczny grymas bólu, ukradkiem
zerkając w stronę brunetki. Patrzyła na niego
nieodgadnionym wzrokiem.
– Weź te jedzenie i zajmijmy się nim, okej? Jestem taki
głodny, że chyba zaraz umrę! – Oderwał wzrok od
dziewczyny, masując się po brzuchu z miną zbitego
psiaka.
Blondyn przekręcił oczami, wciskając w dłoń
dziewczyny wcześniej odliczone pieniądze.
– Resztę daj tacie na alkohol. Na pewno się ucieszy,
niedoszła gwiazdo – rzucił kąśliwie Salvador,
zatrzaskując nastolatce drzwi przed nosem.
Z satysfakcją wrócił na kanapę, otwierając jedno
papierowe pudełko.
Jenkins zacisnął pięści, powstrzymując się od wybuchu.
Miał ochotę nawrzeszczeć na Turnera, dać mu w twarz
i pobiec za Jamie, chcąc ją jakoś uspokoić. Nie miał
pojęcia, w jaki sposób - wymyśliłby coś na poczekaniu.
Niestety za każdym razem kończyło się na „chceniu”
i odtwarzaniu owych sytuacji w myślach. Nigdy nie
wziął sprawy w swoje ręce. CJ wielokrotnie karcił
siebie za tchórzostwo w takich sytuacjach, ale nie
potrafił tego zwalczyć. Bał się nieznanego. Nie reagował
na zachowanie kolegi z drużyny, dlatego mówiono, że był
„taki jak on”.
Nie raz słyszał, jak nazywano go mięśniakiem,
interesującym się wyłącznie czubkiem własnego nosa.
W takich chwilach miał ochotę krzyczeć, że to nie
prawda, ale kto by to poparł? Nigdy nie dał powodu, by
myślano inaczej.
– Nie wydaje ci się, że mieszanie w to wszystko ojca
Jamie, nie jest w porządku? – spytał brunet, siadając na
fotelu.
– Dobry żart – prychnął Sal, napełniając usta
makaronem. – Nie kłamałem. Jej ojciec jest marnym
pisarzyną, który ma problem z alkoholem. Nie raz
widziałem, jak stoi w kolejce z butelką taniego wina.
Marny widok.
Caleb wciąż uważał, że Salvador nie powinien poruszać
tego tematu. Co Jamie mogła na to, że jej ojciec pił?
Może miał ku temu powód? Chociażby sam fakt, że jego
córka zrezygnowała z pasji, którą kochała. Na pewno
bardzo to przeżył. Dlatego, jakim prawem, Turner śmiał
mówić o rzeczach, o których nie miał zielonego
pojęcia?
– Co zamierzasz zrobić z faktem, że Jae kiedyś skakała?
– spytał niepewnie, zmieniając temat.
Niebieskooki wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu,
a w jego tęczówkach zatańczyły niebezpieczne ogniki.
Odstawił pudełko z jedzeniem na szklany stolik,
wygodnie opierając się o czarną kanapę.
– Wykorzystam go do bardzo szczytnych celów –
zaśmiał się. – Wszystkiego dowiesz się niebawem.
Szesnastolatka leżała na łóżku, otoczona
ramionami ciemności. Patrzyła przed siebie i,
chociaż niczego nie mogła ujrzeć, nie przerywała
tej czynności. Gdy tylko wróciła do domu,
schowała się pod miękką pościelą, marząc
o szybkim śnie. Ale on nie nadchodził, katując ją
wspomnieniami.
Zaciskała pięści na puchowej kołdrze, nie mogąc
pozbyć się myśli, które zadawały jej ból.
Śmierć rodzicielki.
Ucieczka siostry.
Ojciec alkoholik.
Salvador.
Patrycja Flejszer
© Copyright by Patrycja Flejszer 2013 Tytuł: Szlak niepewności Autor: Patrycja Flejszer Wydane przez Miasto Książek www.miastoksiazek.com Ilustracja na okładce: bruniewska - Fotolia.com Projekt okładki: miastoksiazek.com Wydanie I ISBN: 978-83-7954-004-4 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości niniejszej publikacji bez zgody wydawcy zabronione.
Spis treści ROZDZIAŁ 1. ROZDZIAŁ 2. ROZDZIAŁ 3. ROZDZIAŁ 4. ROZDZIAŁ 5. ROZDZIAŁ 6. ROZDZIAŁ 7. ROZDZIAŁ 8. ROZDZIAŁ 9. ROZDZIAŁ 10. ROZDZIAŁ 11. ROZDZIAŁ 12. ROZDZIAŁ 13.
ROZDZIAŁ 1. Poświstujący wiatr hulał między wysokimi drzewami, rozwiewając delikatny pył, który ostatecznie wylądował na rozświetlonych ulicach Brencev. W grudniowym słońcu dzieci bawiły się w berka, wydobywając z siebie przepiękny dźwięk, jakim była barwa szczerego śmiechu. Brencev było niewielkim miasteczkiem w USA, w stanie Kalifornia. Posiadało niewiele ponad dwa tysiące mieszkańców. Nie należało do znanych i często odwiedzanych miejsc, bowiem nie miało do zaoferowania niczego, prócz swej przepięknej przyrody. Dwa sklepy spożywcze, jedno gimnazjum i liceum, staroświecki kościół św. Piotra oraz niewielka klinika prowadzona przez lekarza, który był już w wieku emerytalnym. Chociaż ludzie mieszkający w Brencev nie posiadali tylu możliwości, co miejscowi, większość z nich nie wyobrażała sobie życia z daleka od tego niewielkiego, na pozór spokojnie wyglądającego miejsca.
Wiatr rozwiał długą, brązową grzywę Jamie, zakrywając widok na całkiem duży budynek, wykonany z czerwonej cegły. Białe plastikowe okna zostały szczelnie zamknięte, nie dopuszczając czystego powietrza do środka. Niechętnie wpuszczanym gościem była również ona. Bez wahania odwzajemniła niechęć, dotyczącą Brencev High School. Czuła się jak zupełnie nic nie warty śmieć, który nie miał prawa znajdować się w tej placówce. Nigdy nie powinna się w niej zjawić. Swan pociągnęła za klamkę, ślimaczym krokiem kierując się w stronę szatni, uprzednio zdejmując z głowy kaptur czarnego swetra. Zatrzymała czekoladowe tęczówki na białym napisie „Don’t worry. Be happy”. Chociaż w ogóle do niej nie przemawiał, i tak uważała tę bluzę za jedno ze swoich ulubionych ubrań. W głębi duszy chciała być szczęśliwa. Tak szczerze. Robiła możliwie najmniejsze kroki, byleby przeciągnąć dojście do sali z numerem dwudziestym pierwszym. Tak bardzo nienawidziła tego miejsca. Klasy, szkoły, rówieśników, przez których obowiązek nauki stał się dla Jamie koszmarem. Koszmarem, który nigdy się nie kończył. Gdy tylko uchylała powieki, wiedziała, że ten dzień w żaden sposób nie będzie się różnił od poprzednich. Codzienność zadawała jej niewyobrażalny ból. Krzyczała. Niemym krzykiem błagała o pomoc. Nie
nadchodziła. Spuściwszy głowę, niepewnie przekroczyła próg zielono pomalowanych drzwi. Na wejściu przywitano ją chichotami, kpiącymi uśmieszkami oraz szeptami roznoszącymi się po obszernej klasie. Jae niepewnie ruszyła w stronę ławki. Przystanęła, dostrzegając kolorowe napisy wymalowane na jasnobrązowym stoliku. Wulgarne słowa skierowane w jej stronę. W tym największe, pogrubione czarnym markerem „Zdechnij!”. Brunetka zacisnęła dłoń na pasku brązowej torby, na której widniały przypinki z wizerunkami jej ulubionych Koreańskich gwiazd. – Siadaj, a nie stoisz jak kretynka. Teraz masz ławkę, która idealnie do ciebie pasuje. Drgnęła, słysząc nad sobą znajomy, męski głos. Należał do Salvadora Turnera. Wysokiego, umięśnionego kapitana drużyny koszykarskiej. Blond włosy starannie zostały postawione na gumie, a błękitnoszare, niczym ocean oczy, jak zawsze patrzyły na nią z niebezpiecznym ognikiem. Ilekroć miała spojrzeć na tę przystojną, pociągłą twarz, odczuwała niewyobrażalny strach. To jego bała się najbardziej. – Patrz, gdy do ciebie mówię, suko! – Salvador szarpnął
dziewczynę za bluzę, przyciągając do siebie. – GŁUCHA JESTEŚ?! Uniosła wzrok, ze łzami przyglądając się znienawidzonemu chłopakowi. Tak bardzo tęskniła za dniem, w którym jeszcze go nie znała. Odkąd przeniosła się tutaj na początku dziesiątej klasy, jej życie stało się piekłem. Codzienną walką o przetrwanie. Jedynie sen dawał ukojenie i zabierał do lepszego świata. Caleb Jenkins przyglądał się całemu zdarzeniu z końca sali, zaciskając pięści pod ławką. Jako jedyny nie szczerzył zębów w głupawym uśmieszku. Wielokrotnie dawał oznaki koledze z drużyny, by dał w końcu spokój Jamie, niestety na gadaniu się skończyło, a sam ani razu nie odważył się stanąć po stronie rówieśniczki. Jako rzucający obrońca w Brencev Bee, stał się jednym z najpopularniejszych chłopaków w miasteczku. Zdobywając najwięcej punktów na meczach, podbił serca mieszkańców, jednak to Salvador zajął „posadę” kapitana drużyny. W każdej chwili pokazywał, jaki to nie był cudowny, wspaniały i utalentowany. CJ1 szczerze tego nie znosił. Dla niego koszykówka była czymś więcej, niż zdobywaniem punktów, przechwalaniem się i wywyższaniem nad innymi ludźmi. Chociaż nie brał udziału w działaniach „przyjaciela”
z drużyny, to i tak był brany za jednego z nich. Ponieważ nie reagował. W żaden sposób nie przeciwstawiał się woli Salvadora. CJ, dostrzegając, jak blondyn używa zbyt dużej siły, podniósł się z miejsca, mówiąc: – Po lekcjach mamy trening. Chyba wolisz to, niż zostać w szkolnej kozie? Zaraz Smith wpadnie do klasy i cię uziemi. Blondyn odrzucił dziewczynę tak, że wylądowała na ławce i odszedł za rówieśnikiem, zbierając po drodze pochwały ze strony klasy. Jamie z kolei otarła obolałą rękę, siadając przy wymalowanej ławce. Po raz kolejny pragnęła uciec. Znaleźć się w miejscu, w którym nikt by jej nie znalazł. Drużyna Brencev Bee wbiegła do szatni, zdejmując spocone koszulki, które były dowodem wysiłku włożonego w trening. Caleb przysiadł na jednej z ławek, mocząc usta w butelce z wodą niegazowaną. Sezon koszykarski
zbliżał się coraz większymi krokami, przez co dużo bardziej przykładał się do treningów. Chciał dać z siebie wszystko. Tego właśnie oczekiwał ojciec - członek Brencev Bee od tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku. Najlepszy rzucający obrońca w historii niewielkiego miasteczka. To Joseph nauczył grać jedynego syna w koszykówkę, zarażając go tym samym swoją pasją. Niestety sprawiła ona, że Joseph zamiast ojcem, stał się trenerem. Dla niego nie było tematu do rozmowy, w której nie nawiązywał do koszykówki i tego, jak wysokie oczekiwania miał wobec Caleba. – Chłopaki! Nie uwierzycie, co dziś znalazłem w internecie i to całkowicie przez przypadek! Jenkins obojętnie spojrzał w stronę Philipa, który - jak to miał w zwyczaju - niemalże podskakiwał z buzujących emocji. Dłuższe, ciemnorude włosy opadały na jego zaróżowiałych policzkach, a zielone oczy pobłyskiwały z wesołością. Chcąc pobudzić ciekawość chłopaków, przyglądał się ich twarzom z uniesioną brwią, przybierając głupawy uśmieszek. Rozpowiadanie niusów należało do jednej z ulubionych czynności Philipa Duncana. Był on doskonałym przykładem na to, że nie tylko dziewczyny plotkowały.
– Mów, o co chodzi, a nie zgrywaj pajaca – odparł szorstko Salvador, zarzucając śnieżnobiały ręcznik za umięśnione ramie. – Chcę pójść pod prysznic. Zresztą, pewnie to i tak nic wartego mojej uwagi – zrobił krok na przód, jednak od razu został zatrzymany przez najniższego członka drużyny. – Sprawa dotyczy Jamie Swan i z pewnością cię zainteresuje. CJ słysząc imię dziewczyny, wbił zaciekawiony wzrok w rudzielca, który podał kapitanowi skrawek jakiejś kartki. – Co to jest? – Zagadnął Chris, przypatrując się kpiącemu uśmieszkowi Salvadora. Philip dostrzegając zainteresowanie drużyny z satysfakcją stanął na środku szatni, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów w szerokim uśmiechu. Tak. Był z siebie niesamowicie zadowolony. – Okazuje się, że Jamie Swan, przed przeprowadzeniem się do Brencev była całkiem znanym skoczkiem wzwyż w Kanadzie. Jednak zdarzyło się coś, przez co zrezygnowała ze skakania. Caleb nie mogąc powstrzymać ciekawości podszedł, wyrywając chłopakowi wydruk z internetu. Dostrzegł
dziewczęcą, szczupłą sylwetkę w czarnym stroju, która została uchwycona podczas jednego ze skoków wzwyż. Jasnobrązowe włosy zostały mocno związane w kok, by w żaden sposób nie mogły przeszkodzić w przeskoczeniu przez barierę. Fotografia przedstawiała mistrzostwa. Przejechał wzrokiem po czarnym tekście, uważnie wczytując się w każde słowo: „Jamie Swan już nigdy nie będzie w stanie pobić swojego dotychczasowego rekordu, jakim było dwa i pół metra. Przed tą dziewczyną kariera stała otworem, wszyscy pokładali w niej ogromne nadzieje. Niestety, po nieszczęśliwym incydencie z bandytami Jamie zrezygnowała ze skakania. Czy już naprawdę nigdy nie zobaczymy, jak skacze?”. – Wyczytałem trochę na temat tego „incydentu” – Philip objął zdumionego Jenkinsa ramieniem, przyglądając się zaciekawionym minom rówieśników. – Swan odciągnęła uwagę jakichś chłopaków od dziewczyny, którą otoczyli. Gdy zaczęła uciekać przez płot, jeden z nich nożem zranił ją w łydkę, uszkadzając mięsień.. I choć przeszła rehabilitację, nie wróciła do skakania. Po pomieszczeniu rozległy się okrzyki zdumienia, a Caleb po raz kolejny rzucił okiem na artykuł. Zrobiło mu się jeszcze bardziej żal Jae, niż dotychczas.
Zrezygnowanie z pasji z pewnością było po stokroć gorsze od życia przepełnionego gardzącymi spojrzeniami i upokorzeniami. Jamie Swan zrezygnowała z czegoś, co być może ją uszczęśliwiało. Nie znał jej, ale potrafił sobie wyobrazić, co czuła. Gdyby musiał zrezygnować z koszykówki, stałby się wrakiem człowieka. Nigdy nie byłby w stanie pogodzić się z myślą, że już nigdy nie zagra na boisku. Dlatego nie rozumiał, jak dziewczyna mogła zrezygnować ze swojej pasji. – No, kto by pomyślał, że Swan była w czymś naprawdę dobra. Pomijając fakt, że nikt nie pobije jej w „roli” ofiary losu – oznajmił Salvador z cwanym uśmiechem, opierając się o żółtą szafkę. – Przed rozpoczęciem sezonu, jak co roku, szkoła organizuje tydzień sportu. Prawda, chłopaki? – Słysząc głośne „tak”, kontynuował: – Philip, dobrze się spisałeś. Pierwszy raz w życiu nie muszę nazywać się głupkiem. Blondyn ruszył w stronę łazienki, zrzucając po drodze spocone spodenki. W jego ślady poszła reszta drużyny, rozmawiając o tym, czego się przed chwilą dowiedzieli i snując własne przypuszczenia. Caleb wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia, przeczesując gęstą, czarną niczym noc czuprynę.
Przeczuwał, że tym razem sprawy mogły zajść zdecydowanie za daleko. A jedyną osobą, która zostanie zraniona, będzie Jamie. A on jak zawsze będzie wszystkiemu przyglądać się z boku. – Co jest, nie idziesz? – Idę, idę – schował kartkę w kieszeni swojej czarno- białej bejsbolówki i ruszył w stronę łazienki. 1 czyt. SiDżej
ROZDZIAŁ 2. Jamie niedbale przewiesiła czarną, skórzaną kurtkę na drewnianym wieszaku w malutkim, pomalowanym na żółto przedpokoju. Choć cieszyło ją, że opuściła szkolne mury to nie był jeszcze koniec wszystkich obowiązków. Za godzinę musiała zjawić się w dorywczej pracy, w niewielkiej knajpce z chińszczyzną przy Langhton Street. Miesięczna pensja nie była zbyt duża, a stanowisko dziewczyny na posyłki mijało się z tym, co chciała robić, jednak nie mogła zrezygnować z dotychczasowej pracy. Zac nie zarabiał zbyt dużo na sprzedaży książek, a rachunki same się nie płaciły. Gdy Jamie zdała sobie sprawę, jak trudna sytuacja panowała w domu, postanowiła znaleźć pracę i pomóc na tyle, ile mogła. Dostrzegając przy drewnianym, okrągłym stole zarys męskiej sylwetki o ciemnoblond włosach spiętych w kucyku, kilkudniowym zarostem i brązowych oczach utkwionych w whisky, wyminęła kuchnie i ruszyła
schodami na górę. Jej pokój znajdował się na poddaszu. Może i nie było to wymarzone miejsce dla nastolatki, ale nie narzekała. Lepsze to, niż nic. Nie znosiła patrzeć, jak ojciec pił, dlatego zamykała się w swoich czterech ścianach. I chociaż nienawidziła go z całego serca, nie potrafiła odmówić, gdy prosił o pieniądze. Kłamał, że nie potrzebował ich na alkohol, ale ona znała prawdę. Za każdym razem przechodziła przez to samo. Zataczała błędne koło, nie potrafiąc pomóc tacie. Ale on przecież lubił życie, które obracało się jedynie wokół książek. Nie interesowała go nie tylko ona i to, co się z nią działo, ale również umierająca żona i najstarsza córka, która uciekła z rodzinnego domu. Gdy Deborah leżała w szpitalu, ani razu jej nie odwiedził. Na pogrzebie nie uronił choćby pojedynczej łzy. Właśnie za to, Jamie nienawidziła go najbardziej. Matka do samego końca wypowiadała jego imię z uśmiechem, wierząc, że się pojawi. Ale on się nie zjawił. W ogóle się nie przejął. Gdy, Jae została zraniona, Zac w szpitalu pojawił się tylko raz. W ciągu długich miesięcy rehabilitacji, w których zmagała się z bólem, siedział przy książkach,
sącząc alkoholowy trunek. Na wieść, że nie wróci do skakania wzwyż, odparł jedynie: „I tak nie byłaś w tym dobra. Zajmiesz się czymś pożyteczniejszym”. Zajęła się. Zarabianiem na jego alkohol. Słysząc skrzypnięcie otwieranych drzwi, skupiła wzrok na fotografii, która leżała naprzeciwko. Była na nim z Deborah i Carmen - starszą siostrą, która znajdowała się obecnie w Japonii. Uciekła zaraz po śmierci matki i od tamtej pory wysyłała jedynie kartkę z życzeniami na święta. Nie przyjechała nawet wtedy, gdy Jamie znajdowała się w szpitalu. Zostawiła ją na pastwę losu, choć doskonale wiedziała, jaki był ojciec. W chwilach, gdy najbardziej jej potrzebowała, odeszła. – Wróciłaś? – z rozmyślań wyrwał ją lekko wstawiony głos Zaca. Milczała, jednak nie powstrzymało to mężczyzny przed kontynuowaniem: – Mogłabyś mi pożyczyć trochę pieniędzy? Oddam ci, gdy tylko dostanę wynagrodzenie za sprzedaż nowej książki. Nie oddasz, pomyślała, jednak wyciągnęła z kieszeni mały, niebieski portfel. – Ile? – Pięćdziesiąt dolarów.
Podała pieniądze z obojętnym wyrazem twarzy. Emocje stanowiły zbędne ogniwo w ich relacjach. – Dziękuję. Przynajmniej jedna córka mi się udała – Zac z uśmiechem ruszył w stronę drzwi, chwytając za klamkę. – A… a jak tam w szkole? – Dobrze. – To dobrze. Wyszedł. Tak, jak zawsze to robił. A Jae przecież kłamała. Każdy dzień w Brencev High School należał do najgorszych w jej życiu. Czuła się jak owca, rzucana lwom na pożarcie. Z tym wyjątkiem, że te lwy nie uśmiercały swojej ofiary, a torturowały na wszystkie możliwe sposoby. Nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Ale kogo to obchodziło? Caleb tępym wzrokiem wpatrywał się w czarną sofę, myślami błądząc wokół Jamie Swan i tego, co się jej przytrafiło. Samo wspomnienie artykułu, który wciąż znajdował się w jego bluzie,
sprawiało, że w jego głowie pojawiło się kilkadziesiąt pytań. Wątpliwości, których w żaden sposób nie potrafił wyjaśnić. Nie mógł zrozumieć, dlaczego dziewczyna nie wróciła do skakania wzwyż, gdy jej stan się poprawił. W końcu nic nie stało na przeszkodzie, by powróciła do czegoś, co było dla niej ważne. A mimo to, Jamie zrezygnowała ze swojej pasji. Czuł, że musiało za tym stać coś większego. W końcu żaden człowiek nie rezygnował tak łatwo z tego, co go uszczęśliwiało. – To żarcie się spóźnia – odparł zdenerwowany Salvador, który siedział obok, energicznie przyciskając guziki na joysticku z PlayStation. Z dużego, płaskiego monitora wydobywał się odgłos walki, w której blondyn bez problemu pokonywał przeciwników. Kto, jak kto, ale Turner należał do niepokonanych graczy wszystkich części Tekkena. Brunet bez słowa przyjrzał się niezadowolonej minie towarzysza, zastanawiając się, co tu właściwie robił. Dlaczego przychodził do tego domu, spędzając czas przy chłopaku, któremu często miał ochotę przywalić? Nienawidził sposobu, w jaki traktował Swan i inne słabsze osoby ze szkoły. Nie cierpiał, gdy traktował koszykówkę przedmiotowo, szczycąc się każdym zdobytym punktem i robiąc wrażenie na dziewczynach, wykorzystując ich naiwność. Każda z nich wierzyła, że
stanie się „tą jedyną”, a „kocham cię” wypowiedziane z ust kapitana drużyny koszykarskiej, było szczere. Ale Salvador Turner każdą z nich traktował przedmiotowo. Odkąd jego matka odeszła z kochankiem, uważał, że żadna kobieta nie zasługiwała na szacunek. Obiecał sobie, że nigdy nie spotka go to samo, co jego ojca. CJ znał tego chłopaka od podstawówki, ale nie mógł powiedzieć, że był jego przyjacielem. Po prostu kolegowali się, należeli do wspólnej drużyny i spędzali ze sobą czas. Sal najczęściej mówił, on słuchał. Albo udawał, że to robi. Jakoś nie bardzo obchodziło go, z kim ostatnio wylądował w łóżku, jaka dziewczyna wyznała mu miłość, czy też nad kim tym razem zaczął się pastwić. Czasami było mu go żal. Dla Salvadora wszystko stanowiło jedynie zabawę. Coś, co nie zasługiwało na większą uwagę z jego strony. Nie potrafił dostrzec tego, co w życiu jest naprawdę ważne. Wszystkie dziewczyny sądził jedną miarą, nie dopuszczając do siebie myśli, o jakimkolwiek zakochaniu. Poważnym związku. Miłości. Dla niego każda kobieta była nic niewartą lalką. I tak też je traktował. Jak zabawki, które należy wyrzucić, gdy się znudzą. A mimo to, płeć żeńska lgnęła do niego jak ćma do ognia, nie obawiając się sparzenia. Tylko Jamie uodporniła się na jego urok zewnętrzny.
Jako pierwsza mu odmówiła, przez co stanowiła teraz obiekt kpin. Wszystko przez przerośnięte ego Turnera i tego, że nikt nie śmiał mu się postawić. – W końcu! Już myślałem, że to jedzenie nigdy nie przyjedzie – Salvador oderwał się od PlayStation, z gniewną miną kierując się w stronę mahoniowych drzwi. Jenkins bez większego entuzjazmu spojrzał w jego stronę, by po chwili ponownie pogrążyć się w własnych przemyśleniach. Nie obchodziło go zbytnio, czy dostawca chińszczyzny dostanie niezły ochrzan za spóźnienie i odejdzie bez napiwku. W końcu to nie były jego pieniądze. Blondyn otworzył drzwi, naskakując na przybyłą osobę: – Co tak długo?! Myślałem, że na ulotce pisze „Ekspresowa dostawa”. Nie masz co liczyć na napi… – zatrzymał się nagle w połowie zdania, z niedowierzaniem przyglądając się mlecznej, szczupłej twarzy dziewczyny, która pospiesznie spuściła wzrok. Sal wykrzywił usta w kpiącym uśmieszku, opierając się o framugę drzwi. – Swan, co za spotkanie. Widzę, że twój ojciec dalej pije, skoro rozwozisz jedzenie po domach. To takie… zabawne!
CJ momentalnie uniósł wzrok, wpatrując się w dziewczynę. Czerwona dżokejka z napisem Chinese Food1 zasłaniała połowę twarzy, ale napięta postawa idealnie odzwierciedliła jej uczucia. Salvador wzbudzał w niej strach. Brunet był pewien, że ostatnią rzeczą o której marzyła Jamie, było spotkanie Turnera. Odrzucając zaproszenie kapitana Brencev Bee, z pewnością nie pomyślała o tym, że momentalnie stanie się szkolnym popychadłem. Jednak mimo to - nigdy nie błagała Salvadora o przebaczenie, czy też drugą szansę. Dzielnie znosiła każde upokorzenie, choć z pewnością nie było jej łatwo. – Jeśli jedzenie będzie zimne, dopilnuję, żeby cię wylali – oznajmił stanowczo chłopak, odbierając zamówienie. Z rozbawieniem przypatrywał się zdenerwowanej twarzy brunetki, która najwyraźniej nie miała pojęcia, jak się zachować. Wykorzystując jej strach, zdjął roboczą czapkę, kładąc dłoń na wąskim podbródku i unosząc go do góry. – Chyba wypadałoby teraz przeprosić, co Swan? A może rzeczywiście chcesz stracić tę robotę? Caleb zerwał się z miejsca, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. Gdy ten posłał mu zaskoczone spojrzenie, CJ przybrał na twarzy sztuczny grymas bólu, ukradkiem zerkając w stronę brunetki. Patrzyła na niego
nieodgadnionym wzrokiem. – Weź te jedzenie i zajmijmy się nim, okej? Jestem taki głodny, że chyba zaraz umrę! – Oderwał wzrok od dziewczyny, masując się po brzuchu z miną zbitego psiaka. Blondyn przekręcił oczami, wciskając w dłoń dziewczyny wcześniej odliczone pieniądze. – Resztę daj tacie na alkohol. Na pewno się ucieszy, niedoszła gwiazdo – rzucił kąśliwie Salvador, zatrzaskując nastolatce drzwi przed nosem. Z satysfakcją wrócił na kanapę, otwierając jedno papierowe pudełko. Jenkins zacisnął pięści, powstrzymując się od wybuchu. Miał ochotę nawrzeszczeć na Turnera, dać mu w twarz i pobiec za Jamie, chcąc ją jakoś uspokoić. Nie miał pojęcia, w jaki sposób - wymyśliłby coś na poczekaniu. Niestety za każdym razem kończyło się na „chceniu” i odtwarzaniu owych sytuacji w myślach. Nigdy nie wziął sprawy w swoje ręce. CJ wielokrotnie karcił siebie za tchórzostwo w takich sytuacjach, ale nie potrafił tego zwalczyć. Bał się nieznanego. Nie reagował na zachowanie kolegi z drużyny, dlatego mówiono, że był „taki jak on”.
Nie raz słyszał, jak nazywano go mięśniakiem, interesującym się wyłącznie czubkiem własnego nosa. W takich chwilach miał ochotę krzyczeć, że to nie prawda, ale kto by to poparł? Nigdy nie dał powodu, by myślano inaczej. – Nie wydaje ci się, że mieszanie w to wszystko ojca Jamie, nie jest w porządku? – spytał brunet, siadając na fotelu. – Dobry żart – prychnął Sal, napełniając usta makaronem. – Nie kłamałem. Jej ojciec jest marnym pisarzyną, który ma problem z alkoholem. Nie raz widziałem, jak stoi w kolejce z butelką taniego wina. Marny widok. Caleb wciąż uważał, że Salvador nie powinien poruszać tego tematu. Co Jamie mogła na to, że jej ojciec pił? Może miał ku temu powód? Chociażby sam fakt, że jego córka zrezygnowała z pasji, którą kochała. Na pewno bardzo to przeżył. Dlatego, jakim prawem, Turner śmiał mówić o rzeczach, o których nie miał zielonego pojęcia? – Co zamierzasz zrobić z faktem, że Jae kiedyś skakała? – spytał niepewnie, zmieniając temat. Niebieskooki wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu,
a w jego tęczówkach zatańczyły niebezpieczne ogniki. Odstawił pudełko z jedzeniem na szklany stolik, wygodnie opierając się o czarną kanapę. – Wykorzystam go do bardzo szczytnych celów – zaśmiał się. – Wszystkiego dowiesz się niebawem. Szesnastolatka leżała na łóżku, otoczona ramionami ciemności. Patrzyła przed siebie i, chociaż niczego nie mogła ujrzeć, nie przerywała tej czynności. Gdy tylko wróciła do domu, schowała się pod miękką pościelą, marząc o szybkim śnie. Ale on nie nadchodził, katując ją wspomnieniami. Zaciskała pięści na puchowej kołdrze, nie mogąc pozbyć się myśli, które zadawały jej ból. Śmierć rodzicielki. Ucieczka siostry. Ojciec alkoholik. Salvador.