Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Fontayne Olivia - Księżna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :852.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Fontayne Olivia - Księżna.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse F
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 141 osób, 99 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 250 stron)

OLIVIA FONTAYNE K S I E Z N A

Prolog Testament i ostatnia wola Woźnico, czy na pewno przywieźliście mnie pod właściwy adres? - Jeśli paniusia szuka księcia Ashford, to jego pałac. Nie wiem, czy paniusia go tu znajdzie, bo od sześciu miesięcy dom stoi pusty jak grób rodzinny. - Woźnica zarechotał z własnego dowcipu i spojrzał współczująco na młodą damę, która z wyrazem zdumienia na twarzy wychylała się z otwartego okienka nędznego powozu. - Woźnico, czy bylibyście tak dobrzy i zapukali do drzwi? Lady Aleksandra Richardson, markiza Medford, wydała polecenie z tak chłodną wyniosłością, że brodacz natychmiast spoważniał i poczłapał po marmurowych schodach do dębowych wrót książę­ cej rezydencji. Aleksandra obserwowała go z niepo­ kojem, żałując, że nie wzięła ze sobą wachlarza, gdy 7

wyjeżdżała wczoraj z Dover. Zapomniała już, jakie gorące dni bywają latem w Anglii. Na domiar złego w dusznym powozie unosiła się ostra woń stęchłej skóry. Zrobiło jej się słabo. Wytarła spocone czoło, ale skrawek koronki był niemile wilgotny jakby zamoczony w letniej wodzie. Podniosła wzrok i zobaczyła, że woźnica przyglą­ da się jej z niepokojem. - Nic z tego, paniusiu. Kołatki są zdjęte i okien­ nice zamknięte. Widać rodzina księcia pojechała na wieś. - Urwał i popatrzywszy na nią życzliwiej, dodał: - Dobrze się paniusia czuje? Wygląda pani jak z krzyża zdjęta, że się tak wyrażę. Blada jak ściana. Może zawieźć paniusię z powrotem do ho­ telu Fenton? Nie godzi się, by kobitka w takiej delikatnej kondycji rozbijała się po mieście. Bez obrazy - dodał szybko, widząc jej lodowate spojrze­ nie. Ten człowiek ma rację, pomyślała, zniecierpliwio­ na własną słabością. Do połogu jeszcze tylko trzy miesiące i w takim stanie w ogóle nie powinna wychodzić z domu, a co dopiero jeździć po Londy­ nie w tak okropny upał. Na samą myśl o tym, że mogłaby stracić dziecko Adriana, strach ścisnął ją za serce. Adrianie, westchnęła z rozpaczą. Dlaczego nie jesteś tutaj ze mną? Tak bardzo cię potrzebuję. Leżysz sobie w skromnym grobie na przedmieściach dalekiej Brukseli. Zaraz jednak zawstydziła się swo­ ich myśli. Gdyby to od niego zależało, na pewno wolałby być z nią. Nie, nie wolałby, poprawiła się w duchu z bezwzględną uczciwością. Zrobiłby to samo, co setki innych brytyjskich żołnierzy, wśród 8

nich wielu jego bliskich przyjaciół, którzy oddali własne życie, by pokonać Bonapartego pod Water- loo. - No i jak będzie, paniusiu? Co teraz? - spytał woźnica z niepokojem. - Jedziemy do hotelu Fen- ton? Aleksandra natychmiast oprzytomniała. Musi się wreszcie uwolnić od dziwacznego zwyczaju rozma­ wiania w myślach z Adrianem. Nie może żyć prze­ szłością. Czeka ją tyle spraw. Musi podjąć tak wiele decyzji dotyczących przyszłości własnej i dziecka. Musi uporządkować sprawy Adriana, zadbać o jego majątek, skromny dom, wynająć służbę, znaleźć nianię dla ich pierworodnego i jedynego dziecka. A przede wszystkim doręczyć dwa listy. Jeden - adresowany do ojca Adriana, księcia Ashford, z któ­ rym zmarły mąż zerwał stosunki. Aleksandra oba­ wiała się tej konfrontacji od chwili, gdy Adrian zmusił ją do przyrzeczenia, że odwiedzi teścia, którego nigdy w życiu nie widziała. Drugi był prze­ znaczony dla kuzyna Adriana, Simona Weatherby, jedynego przyjaciela w Anglii, na którym, jak ją zapewnił, mogła polegać bez wahania. Z góry cie­ szyła się na spotkanie z jedynym członkiem rodziny Adriana, który nie okaże jej wzgardy. - Nie - oświadczyła stanowczo. - Nim wróci­ my do hotelu, mam jeszcze do załatwienia pewną sprawę. I podała woźnicy adres prawnika w City, który zajmował się interesami Adriana. Pan John Hamilton, z londyńskiej firmy prawni­ czej „MacIntyre and Hamilton", wybiegł ze swego 9

gabinetu, gdy tylko usłyszał od sekretarza, że mar­ kiza Medford chciałaby się z nim widzieć. - Droga markizo! - wykrzyknął, patrząc na nią z troską. - Trzeba było po mnie posłać. Natych­ miast bym przyszedł. Oczywiście, już dawno otrzy­ małem pani list, ale nie podała pani dokładnej daty powrotu do Anglii. Jakież to smutne. Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje, pani markizo, to jest... wasza książęca mość. Bardzo przepraszam. - Nie rozumiem? - Aleksandra spojrzała na nie­ go ze zdziwieniem. Pan Hamilton popatrzył na nią zdumiony, ale widząc zaciekawiony wzrok sekretarza, poprosił klientkę do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Usadziwszy ją na jednym z zielonych, krytych skórą foteli stojących przed biurkiem, zajął swoje miejsce i popatrzył na nią z namysłem. - Czy mam zatem rozumieć, iż markiz Medford nie otrzymał mojego listu informującego, że jego ojciec zmarł piętnastego lutego? Aleksandra jęknęła i zbladła. Na moment straciła mowę, gdy dotarł do niej sens jego pytania. - Nie - wykrztusiła z trudem. - Piętnastego lutego? - powtórzyła. - To znaczy, że Adrian... - Nie mogła skończyć, bo na nowo zawładnęła nią rozpacz. - Tak, wasza wysokość - powiedział wolno pra­ wnik. - Od lutego pani mąż był piątym księciem Ashford. Jego syn, jeśli rzecz jasna urodzi się syn, odziedziczy tytuł. Aleksandra spuściła wzrok na dłonie splecione na zaokrąglonym brzuchu. Jej umysł po prostu odmó- 10

wił przyjęcia do wiadomości informacji przekaza­ nych jej przez Hamiltona. Po raz drugi tego ranka żałowała, że nie ma przy niej stanowczego Adriana, który przez trzy lata małżeństwa otaczał ją czułą opieką i miłością. Trzy lata absolutnego szczęścia, myślała, obracając na palcu obrączkę. Tylko trzy krótkie lata, zamiast wielu lat w szczęściu, kiedy patrzyliby, jak rosną ich dzieci, a noce spędzali w wielkim łożu z baldachimem, należącym do uko­ chanej babci Adriana, lady Mary Turner, której małżeństwo z sir Williamem było niezwykle zgodne i kochające. Adrian powtarzał, że ich związek będzie równie harmonijny. Kiedy lady Mary zostawiła w testamencie ulubionemu wnukowi skromny ma­ jątek i niewielki dochód, marzyli o tym, że będą spędzać wszystkie noce w jej magicznym łożu, jak je żartobliwie nazywał Adrian, aby pociągnąć dalej tradycję małżeńskiego szczęścia. Ale te sny się bezpowrotnie rozwiały. Teraz nie mogłaby spać w tym łożu. Będzie mieszkała w do­ mu lady Mary, skoro nie ma innego, ale to nie będzie ten dom, o którym marzyła z Adrianem. I łoże lady Mary nigdy nie będzie jej łożem. W sercu poczuła dojmujący ból, ale jej praktyczna natura szybko pomogła go pokonać. Uspokojona podniosła wzrok i zobaczyła, że Hamilton patrzy na nią ze współczuciem. - Proszę mi wybaczyć - odezwała się lekko drżącym głosem. - To wszystko wielce mnie zasko­ czyło. Nie wiem doprawdy, co począć. Mój mąż zapewnił mnie, że pan doradzi mi, co będzie najlep­ sze dla mnie i dla dziecka. Polecił, bym natychmiast 11

po przyjeździe do Londynu dostarczyła panu nowy testament. - Nowy testament? - zdziwił się prawnik. - Markiz zaraz po ślubie sporządził nowy testament. Czyżby to znaczyło, że ponownie spisał ostatnią wolę? - Tak. Na dwa dni przed śmiercią. Wiedział, że umiera. - Urwała, by się uspokoić. -I chciał zadbać o przyszłość naszego dziecka. - Wyjęła z torebki dokument. - Mam go ze sobą. Adrian nalegał, bym przekazała go panu do rąk własnych. - Zapewne zna pani jego treść, księżno? - Tak - przyznała Aleksandra zmieszana tym nowym tytułem. - Markiz przekazał majątek odzie­ dziczony po babce naszemu dziecku, gdyby okazało się dziewczynką. Jeśli to będzie chłopiec, to majątek Adriana i jego własny skromny dochód przechodzą na mnie. Zakładał oczywiście, że syn zostałby uznany za dziedzica jego ojca. Chciał mnie zabez­ pieczyć na wypadek, gdyby jego ojciec, książę... - Przerwała, nie chcąc wspominać o tym, że jej teść nie pozwolił, by Adrian przywiózł żonę do Ashford Grange. - Nie aprobował mojej osoby, o czym zapewne pan wie. - Tak, wasza książęca mość, i zaiste, byłem bar­ dzo zaniepokojony, gdy nieboszczyk książę przybył specjalnie do miasta, aby przeprowadzić akt wydzie­ dziczenia markiza Medforda. Zrobiłem co w mojej mocy, aby wyperswadować księciu tak drastyczny czyn, zwłaszcza że działał pod wpływem wielkiego wzburzenia. - Urwał i popatrzył na klientkę w za­ dumie. 12

- Zmarły książę ukarał swego syna nazbyt suro­ wo i zgoła niepotrzebnie - odparła impulsywnie Aleksandra. - Adrian był bardzo przywiązany do ojca i cierpiał, gdy otrzymał pański list informujący go o decyzji księcia. - Ładne słówka kryjące niemiłą prawdę, pomyślała z goryczą, pamiętając bolesny wyraz twarzy męża i jego uporczywe milczenie na temat decyzji ojca. - Jednak książę nigdy nie spełnił swej groźby - powiedział wolno prawnik. Widząc zdumione spoj­ rzenie Aleksandry, wyjaśnił: - Kategorycznie zabro­ nił mi informowania o tym markiza Medforda. Chociaż wielokrotnie musiałem zmagać się z poku­ są. I teraz żałuję, że jej nie uległem. Był tak przygnębiony, że Aleksandra zaczęła go pocieszać. - Ja również żałuję, że pan tego nie zrobił, panie Hamilton. Ale mój mąż nigdy tak naprawdę nie wierzył, że jego ukochany ojciec powziął tak drasty­ czne kroki, by go ukarać. Był pewien, że wcześniej czy później dojdzie do pojednania. A nawet - doda­ ła, przypomniawszy sobie nagle o liście - jedną z ostatnich rzeczy, jakie zrobił w życiu, było napisa­ nie listu do ojca. Błagał go o przebaczenie i opiekę nade mną i wnukiem. Mam go tutaj ze sobą. - Wskazała na torebkę. - Dziś rano pojechałam do Ashford Court, ale nikogo tam nie zastałam. Teraz rozumiem dlaczego. Poczuła, że ściska ją w gardle na myśl, że duma tak tragicznie rozdzieliła ojca i syna na trzy długie lata. - Tak. Miejska rezydencja została zamknięta po 13

Bożym Narodzeniu ubiegłego roku. Po wyjeździe syna z Anglii stary książę i tak z niej nie korzystał. A nowy książę od dwóch miesięcy ma pełne ręce roboty z porządkowaniem Ashford Grange. - Nowy książę? - W głosie Aleksandry zabrzmia­ ło głębokie zdumienie. - O ile pana dobrze zrozu­ miałam, to mój mąż odziedziczył ten tytuł, a po jego śmierci nasze dziecko, o ile to będzie syn. Więc o jakim księciu pan mówi? Gdy tylko to powiedziała, natychmiast pożałowa­ ła ostrego tonu. Zauważyła zmieszanie w oczach prawnika, nim spuścił wzrok na ostatnią wolę Ad­ riana, którą nadal trzymał w dłoniach. Jej serce po raz pierwszy ścisnął niepokój. - Musi pani pamiętać, księżno - zaczął prawnik pod dłuższej chwili milczenia - że nigdy nie otrzy­ maliśmy wiadomości, że ma pani urodzić marki­ zowi Medfordowi... to jest jego książęcej mości dziecko. Dostałem jedynie krótką informację o jego śmierci. Rodzina, rzecz jasna, uznała, że umarł bezpotomnie. Aleksandra zmierzyła go spokojnym spojrze­ niem, a w jej bursztynowych oczach zalśnił cień niechęci. - Gdybym wiedziała, że mój mąż odziedzi­ czył tytuł, z całą pewnością wspomniałabym w li­ ście o moim stanie - oświadczyła sztywno. - Ale w tych okolicznościach nie uważałam tego za ko­ nieczne. Jak widzę, popełniłam błąd. - Bardziej, niż chciała się do tego przyznać, zabolało ją szybkie przejęcie tytułu i majątku Adriana. Będzie musiała się zatroszczyć, by ich synowi - nagle poczuła, że 14

z całą pewnością nosi pod sercem syna - natych­ miast przywrócono należne prawa do tytułu książę­ cego. - I kim jest ten w gorącej wodzie kąpany „nowy książę", jak go pan nazwał? - zapytała ostro, - To siostrzeniec starego księcia, kuzyn markiza Medforda, Simon Weatherby, hrabia Chesterton. Jest, a raczej powinienem powiedzieć, był pełnopra­ wnym dziedzicem pani męża, nic więc dziwnego, że przejął tytuł, gdy dotarła do nas wiadomość o śmier­ ci markiza Medforda. - Simon Weatherby? - Aleksandra odetchnę­ ła z ulgą. - W takim razie to zupełnie inna spra­ wa. - Z trudem zdobyła się na uśmiech, gdy praw­ nik popatrzył na nią pytająco. - Jak pan zapewne wie, Simon był najlepszym przyjacielem mego mę­ ża. Razem się wychowywali. Adrian napisał do niego prosząc, by był ojcem chrzestnym naszego dziecka i pomógł mi pojednać się z teściem. Oczy­ wiście, to jest teraz niemożliwe, mimo to chciała­ bym się spotkać z hrabią i przekazać mu list od Adriana. Przerwała, bo zabrakło jej tchu. Drżała, zupełnie jak młoda panienka. Cóż za ulga, będzie miała do czynienia z najlepszym przyjacielem Adriana, a nie z rozwścieczonym nieznajomym, który zapewne z niechęcią przyjąłby wiadomość, że ktoś podważa jego prawa do tytułu. Jednak zaniepokoił ją wyraz twarzy prawnika. Czyżby jej radość była przed­ wczesna? - Czy uważa pan, że Chesterton będzie bardzo niezadowolony, kiedy się dowie, iż nie jest księ­ ciem? 15

Po chwili napiętego milczenia prawnik spojrzał poważnie na Aleksandrę. - Właśnie tego się obawiam, księżno. Zwłasz­ cza teraz, gdy mąż waszej książęcej mości sporzą­ dził nową ostatnią wolę, w której wszystko zapisał pani. - I cóż w tym niezwykłego? - Nie mogła pojąć, dlaczego prawnik z takim naciskiem wymówił słowa „ostatnia wola". - Adrian nigdy nie ukrywał, że ma bardzo skromne dochody, a majątek, który, o ile wiem, odziedziczył po lady Mary i przepisał na mnie, składa się głównie z wiejskiego dworu. Dla­ czego Simon Weatherby miałby mi żałować dachu nad głową i skromnego dochodu? Pan Hamilton westchnął. - Tak by rzeczywiście było, gdyby nie umarł stary książę. Markiz Medford dziedzicząc po ojcu, stał się bardzo bogatym człowiekiem. Nie tylko otrzymał tytuł, ale także znaczną fortunę, na którą składają się liczne, doskonale prosperujące majątki, nie obciążone żadnymi długami. Skoro ojciec go nie wydziedziczył, to wszystko to przechodzi na niego. Gzy rozumie wasza książęca mość, do czego zmie­ rzam? - Popatrzył na nią z nadzieją, jakby nie miał ochoty dokładniej tego tłumaczyć. - Nie - oparła Aleksandra bez wahania. - Nie rozumiem. Prawnik znów ciężko westchnął, wyciągnął wielką białą chustkę do nosa i otarł nią czoło, które z nie­ wiadomych powodów zrosił gęsty pot. - Zgodnie ze starym testamentem, sporządzo­ nym tuż po ślubie, markiz Medford zapisał pani 16

jedynie majątek Turnerów z należnymi dochodami. W tym czasie toczył wojnę z ojcem, mógł więc przekazać pani tylko to, co na pewno należało do niego. Pamiętam, że wspomniałem mu wtedy o jego prawie do fortuny Ashfordów, ale zbył mnie, przy­ pomniawszy groźby ojca, że zostawi wszystko Simo­ nowi Weatherby. Ale widać w chwili śmierci nie wierzył już w tę groźbę. - Chyba rozumiem, do czego pan zmierza - wykrztusiła Aleksandra, przerażona, bo poczuła, jakby nagle pod jej stopami otworzyła się przepaść. - Proszę mówić dalej. - Nowa ostatnia wola jest tak sformułowana, że obejmuje nie tylko majątek Turnerów, ale wszystko, co pani mąż posiadał w chwili śmierci. To natural­ nie obejmuje także fortunę Ashfordów. Jedynym wyjątkiem jest rezydencja Ashford Grange i majątek przynależny do tytułu. - Rozumiem - powiedziała Aleksandra słabym głosem, chociaż wcale nie była pewna, że rzeczywi­ ście rozumie. - Można zatem całkiem spokojnie założyć, że hrabia Chesterton, który przez dwa miesiące cie­ szył się z przywilejów posiadania znacznego ma­ jątku, nie uraduje się z perspektywy oddania go, a także zwrócenia wszystkiego, co do tej pory wy­ dał. Muszę dodać, że w grę wchodzą znaczne su­ my. Ten pan miał zdumiewająco wysokie długi kar­ ciane. - Rozumiem - powtórzyła Aleksandra. Było jej żal tego człowieka, który nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Z natury wspaniałomyślna nie 17

chciała robić przykrości ulubionemu kuzynowi mę­ ża. - Może zostawilibyśmy wszystko bez zmian? - zaproponowała. - Jestem pewna, że w zupełności wystarczą mi dochody z majątku lady Mary. - Czy sugeruje pani, księżno, byśmy zniszczyli ostatnią wolę pani męża? - zawołał prawnik przera­ żonym tonem. - Och nie, nie - odparła Aleksandra pośpiesznie, bo sama nie wiedziała dokładnie, co takiego propo­ nuje. - Wolałabym tylko oszczędzić niemiłej niespo­ dzianki człowiekowi, który sądzi, że zgodnie z pra­ wem jest nowym księciem. - Z serca radzę pani nawet o czymś takim nie myśleć. A jeśli urodzi się chłopiec? Pani mąż chciał, żeby miał niepodważalne prawo do tytułu i fortuny. Nie, wasza książęca mość. Na pani spoczywa obo­ wiązek wypełnienia co do joty życzeń męża. Należy jak najszybciej ogłosić publicznie treść jego ostatniej woli. Osobiście pojadę z panią do Ashford Grange, by poinformować hrabiego Chestertona, że jego prawa do tytułu zostają zawieszone do chwili naro­ dzenia dziecka. - Obawiam się, że wielce się na mnie rozgniewa - powiedziała Aleksandra. - I wcale nie będę miała do niego pretensji. A może mógłby pan wysłać list? Chyba nie zdołam stanąć przed nim twarzą w twarz i powiedzieć mu, jak teraz wygląda sytuacja. Pan Hamilton uśmiechnął się do niej pociesza­ jąco. - Hrabia to rozsądny człowiek. Zrozumie, że to zwykłe nieporozumienie i nie będzie pani za nie winił. Przecież nadal jest dziedzicem tytułu i jeśli 18

urodzi się dziewczynka, to znów stanie się pełno­ prawnym właścicielem Ashford Grange. - Ale oczywiście bez fortuny - dodała Aleksan­ dra, czując, że ta strata może stać się kością niezgody między nią a Simonem, ulubionym kuzy­ nem męża.

1 Ashford Grange Niech piekło pochłonie tę przeklętą babę! Majordomus, nieprzywykły do takich okrzyków w rezydencji księcia przy stole, w trakcie śniada­ nia, usłyszawszy to aż podskoczył, rozlewając kawę na nieskazitelną biel obrusa; oburzony i za­ skoczony pogwałceniem zasad dobrego wychowa­ nia stał bez ruchu, uniósłszy w górę krzaczaste brwi. - Proszę o wybaczenie, wasza książęca mość - odezwał się po chwili. - Pan mnie przeraził. - W jego głosie zabrakło zwykłej sztywności, którą dopracował do perfekcji w czasie ponadpięćdziesię- cioletniej służby w Ashford Grange. Simon Weatherby, szósty książę Ashford, nie zwrócił na niego uwagi. Popatrzył na zmiętą kartkę papieru trzymaną w dłoni, a wyraz zniecierpliwienia na śniadej twarzy jeszcze się pogłębił- 20

- Higgins, kiedy to przyniesiono? - spytał ostro służącego. - Przed świtem, wasza wysokość. Kurier powie­ dział mi, że wyjechał z Londynu wczoraj po połud­ niu i gnał przez całą noc. - Zawahał się, po czym dodał: - Pan Hamilton nalegał, by list jak najszyb­ ciej trafił do rąk waszej wysokości. Książę zazgrzytał zębami i po raz piąty przeczytał irytujące zdania skreślone pewną dłonią Johna Ha- miltona. To niemożliwe, żeby jemu się coś takiego przydarzyło. Musi być jakieś wyjaśnienie tego kosz­ maru, który groził zburzeniem jego spokoju. Właś­ nie zaczął porządkować życie i spłacać co większe długi karciane. Miał nadzieję, że dzięki tej fortunie, która spadła mu jak z nieba, wyrwie się ze szponów hulaszczego życia i nudy, w których tkwił przez ostatnie dziesięć lat. Na moment przed oczami pojawił się obraz zdumiewająco pięknej i obdarzo­ nej bujnymi kształtami brunetki, Giullietty Rossani. Nie bądźmy przesadni, pomyślał. Przecież nikt nie spodziewa się po nowym księciu życia w celibacie, a drobną część fortuny Ashfordów można przezna­ czyć na zaspokojenie miłości Giullietty do brylan­ tów, które, jak się dowiedział, potrafią zmiękczyć jej twarde serduszko. Dyskretne chrząknięcie majordomusa przypo­ mniało Simonowi, że znajduje się w jadalni. - Jeśli książę chce skreślić odpowiedź, to damy kurierowi świeżego konia i natychmiast odeślemy do Londynu. Na twarzy Higginsa malowała się obojętność, ale Simon wiedział, że służącego pali ciekawość, co to 21

za ważne wieści napłynęły ze stolicy. Znów zmarsz­ czył brwi, choć wcześniej, gdy myślał o Giullietcie, miał pogodniejszy wyraz oczu. - To zbędne, Higgins. Nie będzie odpowiedzi. Hamilton już podąża do Grange w towarzystwie księżnej Ashford podobno przybywającej z Brukseli. Poproś, by pani Higgins przygotowała dla nich pokoje. Zdaje się, że księżna zostanie na dłużej - dodał sucho. Potem, usiadłszy przy biurku w bibliotece, jesz­ cze raz przeczytał list od prawnika, zwracając szcze­ gólną uwagę na załączoną kopię ostatniej woli kuzyna. Niech cię szlak trafi, Adrianie Richardson, pomy­ ślał gotując się z wściekłości. Dlaczego to zero, ta córka baroneta, z którą uparłeś się ożenić wbrew radom wszystkich, właśnie teraz, w najgorszym z możliwych momencie, postanowiła urodzić ci po­ tomka? I dlaczego ty, jurny idioto, zamiast spędzać więcej czasu ćwicząc z oddziałem, tyle godzin po­ święciłeś na tarzanie się w łóżku z tą pospolitą babą? Gdyby księżna przypominała Giulliettę, to Simon może zrozumiałby miłosne zapały kuzyna, ale Ad­ rian sam przyznał, że ta dziewka była przeciętnej urody i biedna jak mysz kościelna. Nagle przypomniał sobie, że jego kuzyn jest pochowany gdzieś pod Brukselą i nigdy już nie będzie z żadną kobietą, urodziwą czy nie. Ta myśl go otrzeźwiła: zawstydził się własnego prostactwa. On przynajmniej był żywy i miał Giulliettę, je­ śli rzeczywiście, zgodnie z obietnicą, cierpliwie cze­ kała na niego w Londynie. Jednak cyniczna część 22

jego natury nie ufała zbytnio obietnicom faworyty, zwłaszcza tej, którą niedawno skusił prezentami, by porzuciła starego Westbury'ego. Rozpogodził czoło, gdy przypomniał sobie żarliwe wyrzekania Giullietty na rosnącą niechęć protektora, który nie chciał wykładać znacznych sum na zaspokojenie miłości kochanki do świecidełek. Raczej to, a nie jego malejące możliwości w łóżku, zadecydowały o przy­ jęciu przez nią oferty Weatherby'ego. Z rozbrajającą szczerością oświadczyła, że mogłaby się pogodzić z tą drobną ułomnością, ale nie zamierza tolerować skąpstwa u protektora. W jej słowach kryło się za- woalowane ostrzeżenie, które Simon świetnie zrozu­ miał. Gdy tylko płocha Giullietta zauważy jego ubóstwo, natychmiast go zostawi. Był pewien, że sam tytuł jej nie zatrzyma, zwłaszcza że i on wisiał na włosku. Jeśli ta uprzykrzona dziewka, która lada chwila spadnie mu na kark i wywróci życie do góry nogami, urodzi syna, to koniec wszystkiego. Wróci do Weatherby Hall w Wingham, do ciotki, lady Margaret Weatherby, która przez lata prowa­ dziła mu dom i teraz przyjmie go z otwartymi ramionami. Ale Simon nie chciał wracać. Przez te dwa krótkie miesiące, kiedy miał w ręku tytuł i wielkie posiadło­ ści, przekonał się, że bycie księciem to znacznie więcej, niż wydawanie pieniędzy na metresę. Obo­ wiązki księcia już od ponad miesiąca trzymały go z dala od Londynu i z każdym mijającym dniem miał coraz mniejszą ochotę na wyjazd i coraz bar­ dziej pasjonował się zarządzaniem majątkiem, rza­ dziej ulegał napadom nudy i przygnębienia. Mniej 23

też pił, lepiej sypiał i zaczynał dostrzegać pozytywny wpływ wiejskiego powietrza i ruchu. Bez względu na to, jak dużo ćwiczył w klubie bokserskim Jackso­ na, nigdy nie czuł się tak dobrze, jak w ciągu tych paru tygodni w Grange. To odkrycie go zaniepokoi­ ło, bo Simon uważał się za mieszczucha i dandysa. Swoją reputację opierał na tym, ile potrafił wypić, jak świetnie umiał powozić czwórką rasowych koni i ile pięknych ladacznic potrafił uwieść. Nawet jeśli ta dziewka urodzi córkę, to też niewielka pociecha, doszedł do przekonania. Oczy­ wiście zatrzyma tytuł, ale sam tytuł niewiele znaczy. Nigdy nie spodziewał się, że go dostanie i wystar­ czyło mu jego własne dziedzictwo. Szkoda tylko, że ojciec zostawił mu tak mało gotówki. Nie ma co się łudzić, bogactwo ma liczne zalety i jeśli miał być wobec siebie uczciwy, to w jego obecnej sytuacji najbardziej pociągały go pieniądze. Uznał, że warto o nie walczyć. I będzie walczył. Nie był pewien, jak się do tego zabierze, ale musi być jakiś sposób na podważenie testamentu. Albo sprytne podejście wdowy. Albo gdyby to zawiodło, uwiedzenie jej. Pomyślał o rym z obrzydzeniem i natychmiast od­ rzucił ten pomysł. Sama plotka o dandysie Weadier- bym nawiązującym romans z wiejską damulką wy­ starczyłaby, żeby go wyśmiano w ulubionych klu­ bach londyńskich. I tak bez względu na rozwój wypadków straci Giulliettę. Trudno oczekiwać, by wielmożna księżna opłacała jego amory w Londynie. Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym mocniej się upewniał, że dopadł go okrutny los w postaci tej okropnej ko- 24

biety, która jest pewnie równie nudna, co mało urodziwa. - Higgins! - zawołał czując, że znajome złe duchy nudy i zniechęcenia już czają się w cieniu. - Przynieś mi brandy. Potrzebuję czegoś na wzmoc­ nienie. W trzy dni później, gdy letnia burza szalała nad ziemią, wyginając w obłędnym tańcu gałęzie wyso­ kich topoli ocieniających milową aleję prowadzącą do Ashford Grange, Aleksandra przybyła do rezy­ dencji przodków męża. Niewiele pocieszała ją myśl, że czekano tu na nią. Kiedy odźwierny kuląc się przed deszczem podbiegł otworzyć masywną, kutą bramę i z szacunkiem dotknął daszka czapki patrząc na książęcą kolasę, która godnie przemknęła obok, opryskując go wodą, Aleksandra chyba po raz setny w trakcie długiej i męczącej podróży przez Kent, pożałowała, że nie została w Londynie. Ale Hamil­ ton był nieprzejednany. Księżna powinna natych­ miast udać się do Ashford Grange i tam oczekiwać narodzin dziecka, bo zmarły mąż tego właśnie by sobie życzył. - Wasza książęca mość, od sześciu pokoleń każdy Richardson tam przychodzi na świat - oznajmił mentorskim tonem, który zaczynał irytować i tak już zdenerwowaną Aleksandrę. - Nie mam cienia wąt­ pliwości, że jego książęca mość nie chciałby zrywać tej długiej tradycji. - Jakie to szczęście, że stary książę przeniósł się już do wieczności, bo być może w moim przypadku wolałby zrezygnować z tej tradycji - zauważyła 25

ironicznie, gdy wsiadała do wytwornej karety po­ dróżnej z książęcym herbem na drzwiach. - Książę odznaczał się twardym i wybuchowym charakterem - odparł poważnie Hamilton. - Jego syn nie przypominał go ani z charakteru, ani z wy­ glądu, jeśli mogę sobie pozwolić na śmiałość. Zmar­ ły mąż waszej książęcej mości wrodził się w matkę, która była jasnowłosą powszechnie uznaną piękno­ ścią. Doskonale ją pamiętam. - Umilkł i Aleksandra domyślała się, że zatonął we wspomnieniach. - Kiedy książę skłonił lady Letitię, by przyjęła jego oświadczyny, szampan popłynął strumieniami i za­ ręczynowe przyjęcie w Grange trwało do późna w nocy. Bez wątpienia połączyła ich miłość. - Westchnął. Aleksandra uśmiechnęła się na ten do­ bry znak skrywanej przez prawnika wrażliwej na­ tury. - Musiał się zmienić przez lata, skoro tak surowo potraktował syna - powiedziała cicho. - Stało się to po śmierci ukochanej żony - wyjaśnił. - Wtedy zrobił się małomówny i skryty, łatwo wpadał w gniew nawet bez powodu. Wszyscy z żalem wspominali dobroczynny wpływ księżnej Ashford. Jej syn tak bardzo ją przypominał, że wedle opinii ludzi, książę nie mógł znieść jego widoku w trakcie tych pierwszych, najtrudniejszych miesię­ cy po jej odejściu. - A hrabia Chesterton? - spytała Aleksandra, bo ciekawił ją człowiek, którego miała niedługo spot­ kać. - Do kogo z rodziny jest podobny? - Matka hrabiego była siostrą starego księcia — wyjaśnił prawnik zapalając się do tematu. - Podobni 26

do siebie jak dwie krople wody. Ciemnowłosa, pełna fantazji lady Amelia Chesterton wybrała sobie na męża kogoś zupełnie odmiennego: niezwykle spo­ kojnego, łagodnego człowieka. Hrabia Chesterton okazał się czułym mężem, choć wszyscy się spodzie­ wali, że lady Amelia zrobi lepszą partię. Ich syn odziedziczył ciemne włosy i śniadą cerę wuja. Na­ wet kiedy chłopcy byli młodsi, często brano go za syna starego księcia. - Czy odziedziczył też i charakter wuja? - odwa­ żyła się zapytać Aleksandra, mając nadzieję, że się myli w swych podejrzeniach. Hamilton rzucił jej przenikliwe spojrzenie, nim odpowiedział ważąc każde słowo. - Hrabia nigdy nie był i nie będzie tak miłym człowiekiem, jak jego kuzyn. Szukanie w nim tych cech to strata czasu. - Popatrzył na nią z namysłem i dodał, jakby z wahaniem: - Hrabia, z równie fa­ talnym skutkiem jak jego ojciec zasmakował w kar­ tach, a podobno też jest ulubieńcem dam. Tyle mogę powiedzieć, księżno. To ostatnie zdanie wypowiedział surowo zaciska­ jąc wargi, co świadczyło, że prawnik niechętnie wypowiada się na temat charakteru i postępowania hrabiego Chestertona. Aleksandra roześmiała się po raz pierwszy od chwili, gdy opuścili Londyn. - Czy to oznacza, że hrabia jest libertynem i łajdakiem? - spytała niewinnym tonem. - Ależ skąd! - żywo zaprotestował prawnik. - Błagam o wybaczenie, jeśli wasza książęca mość tak odebrała moje słowa. Nie było to moją intencją. 27

Spieszę was zapewnić, księżno, że postępowanie hrabiego jest bez zarzutu. Aleksandra przypomniała sobie jego słowa późnym popołudniem, gdy kareta w strugach ulew­ nego deszczu pokonała długi podjazd i zatrzymała się pod bramą wjazdową prowadzącą do historycz­ nej budowli, Ashford Grange, a światła dwóch po­ chodni lśniły na końskich zadach i ścianach pojaz­ du. Próbowała czerpać z tych słów pociechę, gdy armia sprawnych lokajów pod wodzą krępego ma­ jordomusa o krzaczastych brwiach, przypominają­ cych druciane szczotki nad wysokim czołem, wy­ pakowywała bagaże. Aleksandra podała dłoń major- domusowi i niepewnie zeszła po schodkach po­ jazdu. - Higgins do usług waszej książęcej mości - powitał ją służący wpatrując się w jakiś punkt ponad jej głową. - Dziękuję, Higgins - oparła ze zmęczonym uśmiechem. Zauważyła, jak poważna twarz major­ domusa zmiękła nieznacznie i korzystając z okazji dodała: - Markiz często o was wspominał, Higgins, zwłaszcza w związku z pewnym psem o imieniu Nabob. Lekki uśmiech szybko przemknął po wyniosłej twarzy i zajaśniał w łagodnych oczach spoglądają­ cych na nią spod gęstych brwi. - Ach, wasza wysokość. Wiele razy panicz Ad­ rian i ja mieliśmy scysje w związku z tym nieznoś­ nym psiakiem. Dobrze go pamiętam. - Jego twarz nagle spoważniała. - Z wielkim bólem przyjęliśmy wiadomość o odejściu panicza Adriana. Proszę wy- 28

baczyć moją śmiałość. Wszyscy bardzo go tu kocha­ li. - Westchnął ciężko i przypomniał sobie o obo­ wiązkach. - Jeśli wasza miłość pozwoli, to może wejdziemy do środka. - Podał Aleksandrze ramię, które przyjęła z wdzięcznością. Kiedy znaleźli się w wielkim holu, nadjechał drugi powóz z jej pokojówką, lokajem Hamiltona oraz licznymi kuframi i walizami. Z pomocą pani Higgins i Annette, belgijskiej, mocno zbudowanej pokojówki, Aleksandra zdołała wejść na górę po szerokich schodach i dotrzeć do sypialni. Gospodyni była z natury towarzyska i kie­ dy lokaje nosili gorącą wodę na kąpiel dla księżnej, bawiła ją serdeczną rozmową, nazywając „młodą żoną kochanego Adriana". - Nie wiedzieliśmy, że wasza książęca mość jest w błogosławionym stanie. Bardzo się cieszymy, to znaczy Higgins i ja, że dziecko biednego panicza Adriana urodzi się tutaj, w Grange. Bardzo lubili­ śmy panicza Adriana, bardzo. Cała służba za nim przepadała, chociaż jako młodych chłopiec nieźle dał nam się we znaki. - Przerwała i z niepokojem popatrzyła na bladą twarz Aleksandry. - Wasza książęca mość jest bardzo blada, że ośmielę się tak wyrazić. Podróż z Londynu musiała zmęczyć waszą wysokość. Może zaraz po kąpieli położy się jaśnie pani do łóżka, a ja przyślę posiłek na górę? Albo sama przyniosę. Serce się we mnie raduje na widok młodej żony panicza Adriana przybywającej do Grange. W trakcie tego chaotycznego powitania, Aleksan­ dra ułożyła się na eleganckim szezlongu pokrytym 29

błękitną satyną, ustawionym przy drzwiach wiodą­ cych na balkon z widokiem na park. Oparła głowę o twarde oparcie i przymknęła oczy. Z uśmiechem przystała na propozycję pani Higgins. - Rzeczywiście, jestem bardzo zmęczona, ale lekarz wojskowy powiedział, że mam żelazne zdro­ wie, więc może powinnam jednak zejść na dół przywitać się z gospodarzem. - Też coś! - rzuciła pani Higgins bez cienia szacunku. - Niech pan hrabia sobie poczeka. A co lekarz wojskowy może wiedzieć o błogosławionym stanie? Tyle co nic, wasza wysokość. - Ma pani rację, pani Higgins - przyznała Ale­ ksandra. - Z radością przyjmuję pani propozycję posiłku na górze. Proszę powiedzieć panu hrabie­ mu, że bardzo mi przykro, ale nie zejdę na obiad. - Jutro rano znajdę dość siły, by stawić czoło jego wściekłości, pomyślała. Przespawszy spokojnie noc Aleksandra obudziła się rano wypoczęta i w bardziej optymistycznym nastroju. Gdy Annette mozolnie układała jej niesfor­ ne loki, przypomniała sobie, że Adrian najbardziej podziwiał u niej brak zaciętości i pensjonarskich fochów. - Au! - zawołała, gdy Annette pociągnęła moc­ niej za wyjątkowo uparty kosmyk, przypinając go na czubku głowy. - Dlaczego robisz mi tak skompliko­ waną fryzurę? - spytała. - Nigdzie nie wychodzę i o ile wiem, nikogo dziś nie będę przyjmować. - Księżna powinna wyglądać porządnie w tra­ kcie spotkania z hrabią - odparła śmiało Annette. 30