Prolog
Testament i ostatnia wola
Woźnico, czy na pewno przywieźliście mnie pod
właściwy adres?
- Jeśli paniusia szuka księcia Ashford, to jego
pałac. Nie wiem, czy paniusia go tu znajdzie, bo od
sześciu miesięcy dom stoi pusty jak grób rodzinny.
- Woźnica zarechotał z własnego dowcipu i spojrzał
współczująco na młodą damę, która z wyrazem
zdumienia na twarzy wychylała się z otwartego
okienka nędznego powozu.
- Woźnico, czy bylibyście tak dobrzy i zapukali
do drzwi?
Lady Aleksandra Richardson, markiza Medford,
wydała polecenie z tak chłodną wyniosłością, że
brodacz natychmiast spoważniał i poczłapał po
marmurowych schodach do dębowych wrót książę
cej rezydencji. Aleksandra obserwowała go z niepo
kojem, żałując, że nie wzięła ze sobą wachlarza, gdy
7
wyjeżdżała wczoraj z Dover. Zapomniała już, jakie
gorące dni bywają latem w Anglii. Na domiar złego
w dusznym powozie unosiła się ostra woń stęchłej
skóry. Zrobiło jej się słabo. Wytarła spocone czoło,
ale skrawek koronki był niemile wilgotny jakby
zamoczony w letniej wodzie.
Podniosła wzrok i zobaczyła, że woźnica przyglą
da się jej z niepokojem.
- Nic z tego, paniusiu. Kołatki są zdjęte i okien
nice zamknięte. Widać rodzina księcia pojechała na
wieś. - Urwał i popatrzywszy na nią życzliwiej,
dodał: - Dobrze się paniusia czuje? Wygląda pani
jak z krzyża zdjęta, że się tak wyrażę. Blada jak
ściana. Może zawieźć paniusię z powrotem do ho
telu Fenton? Nie godzi się, by kobitka w takiej
delikatnej kondycji rozbijała się po mieście. Bez
obrazy - dodał szybko, widząc jej lodowate spojrze
nie.
Ten człowiek ma rację, pomyślała, zniecierpliwio
na własną słabością. Do połogu jeszcze tylko trzy
miesiące i w takim stanie w ogóle nie powinna
wychodzić z domu, a co dopiero jeździć po Londy
nie w tak okropny upał. Na samą myśl o tym, że
mogłaby stracić dziecko Adriana, strach ścisnął ją
za serce. Adrianie, westchnęła z rozpaczą. Dlaczego
nie jesteś tutaj ze mną? Tak bardzo cię potrzebuję.
Leżysz sobie w skromnym grobie na przedmieściach
dalekiej Brukseli. Zaraz jednak zawstydziła się swo
ich myśli. Gdyby to od niego zależało, na pewno
wolałby być z nią. Nie, nie wolałby, poprawiła się
w duchu z bezwzględną uczciwością. Zrobiłby to
samo, co setki innych brytyjskich żołnierzy, wśród
8
nich wielu jego bliskich przyjaciół, którzy oddali
własne życie, by pokonać Bonapartego pod Water-
loo.
- No i jak będzie, paniusiu? Co teraz? - spytał
woźnica z niepokojem. - Jedziemy do hotelu Fen-
ton?
Aleksandra natychmiast oprzytomniała. Musi się
wreszcie uwolnić od dziwacznego zwyczaju rozma
wiania w myślach z Adrianem. Nie może żyć prze
szłością. Czeka ją tyle spraw. Musi podjąć tak wiele
decyzji dotyczących przyszłości własnej i dziecka.
Musi uporządkować sprawy Adriana, zadbać o jego
majątek, skromny dom, wynająć służbę, znaleźć
nianię dla ich pierworodnego i jedynego dziecka.
A przede wszystkim doręczyć dwa listy. Jeden -
adresowany do ojca Adriana, księcia Ashford, z któ
rym zmarły mąż zerwał stosunki. Aleksandra oba
wiała się tej konfrontacji od chwili, gdy Adrian
zmusił ją do przyrzeczenia, że odwiedzi teścia,
którego nigdy w życiu nie widziała. Drugi był prze
znaczony dla kuzyna Adriana, Simona Weatherby,
jedynego przyjaciela w Anglii, na którym, jak ją
zapewnił, mogła polegać bez wahania. Z góry cie
szyła się na spotkanie z jedynym członkiem rodziny
Adriana, który nie okaże jej wzgardy.
- Nie - oświadczyła stanowczo. - Nim wróci
my do hotelu, mam jeszcze do załatwienia pewną
sprawę.
I podała woźnicy adres prawnika w City, który
zajmował się interesami Adriana.
Pan John Hamilton, z londyńskiej firmy prawni
czej „MacIntyre and Hamilton", wybiegł ze swego
9
gabinetu, gdy tylko usłyszał od sekretarza, że mar
kiza Medford chciałaby się z nim widzieć.
- Droga markizo! - wykrzyknął, patrząc na nią
z troską. - Trzeba było po mnie posłać. Natych
miast bym przyszedł. Oczywiście, już dawno otrzy
małem pani list, ale nie podała pani dokładnej daty
powrotu do Anglii. Jakież to smutne. Proszę przyjąć
moje najszczersze kondolencje, pani markizo, to
jest... wasza książęca mość. Bardzo przepraszam.
- Nie rozumiem? - Aleksandra spojrzała na nie
go ze zdziwieniem.
Pan Hamilton popatrzył na nią zdumiony, ale
widząc zaciekawiony wzrok sekretarza, poprosił
klientkę do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Usadziwszy ją na jednym z zielonych, krytych
skórą foteli stojących przed biurkiem, zajął swoje
miejsce i popatrzył na nią z namysłem.
- Czy mam zatem rozumieć, iż markiz Medford
nie otrzymał mojego listu informującego, że jego
ojciec zmarł piętnastego lutego?
Aleksandra jęknęła i zbladła. Na moment straciła
mowę, gdy dotarł do niej sens jego pytania.
- Nie - wykrztusiła z trudem. - Piętnastego
lutego? - powtórzyła. - To znaczy, że Adrian... -
Nie mogła skończyć, bo na nowo zawładnęła nią
rozpacz.
- Tak, wasza wysokość - powiedział wolno pra
wnik. - Od lutego pani mąż był piątym księciem
Ashford. Jego syn, jeśli rzecz jasna urodzi się syn,
odziedziczy tytuł.
Aleksandra spuściła wzrok na dłonie splecione na
zaokrąglonym brzuchu. Jej umysł po prostu odmó-
10
wił przyjęcia do wiadomości informacji przekaza
nych jej przez Hamiltona. Po raz drugi tego ranka
żałowała, że nie ma przy niej stanowczego Adriana,
który przez trzy lata małżeństwa otaczał ją czułą
opieką i miłością. Trzy lata absolutnego szczęścia,
myślała, obracając na palcu obrączkę. Tylko trzy
krótkie lata, zamiast wielu lat w szczęściu, kiedy
patrzyliby, jak rosną ich dzieci, a noce spędzali
w wielkim łożu z baldachimem, należącym do uko
chanej babci Adriana, lady Mary Turner, której
małżeństwo z sir Williamem było niezwykle zgodne
i kochające. Adrian powtarzał, że ich związek będzie
równie harmonijny. Kiedy lady Mary zostawiła
w testamencie ulubionemu wnukowi skromny ma
jątek i niewielki dochód, marzyli o tym, że będą
spędzać wszystkie noce w jej magicznym łożu, jak
je żartobliwie nazywał Adrian, aby pociągnąć dalej
tradycję małżeńskiego szczęścia.
Ale te sny się bezpowrotnie rozwiały. Teraz nie
mogłaby spać w tym łożu. Będzie mieszkała w do
mu lady Mary, skoro nie ma innego, ale to nie
będzie ten dom, o którym marzyła z Adrianem.
I łoże lady Mary nigdy nie będzie jej łożem. W sercu
poczuła dojmujący ból, ale jej praktyczna natura
szybko pomogła go pokonać. Uspokojona podniosła
wzrok i zobaczyła, że Hamilton patrzy na nią ze
współczuciem.
- Proszę mi wybaczyć - odezwała się lekko
drżącym głosem. - To wszystko wielce mnie zasko
czyło. Nie wiem doprawdy, co począć. Mój mąż
zapewnił mnie, że pan doradzi mi, co będzie najlep
sze dla mnie i dla dziecka. Polecił, bym natychmiast
11
po przyjeździe do Londynu dostarczyła panu nowy
testament.
- Nowy testament? - zdziwił się prawnik. -
Markiz zaraz po ślubie sporządził nowy testament.
Czyżby to znaczyło, że ponownie spisał ostatnią
wolę?
- Tak. Na dwa dni przed śmiercią. Wiedział, że
umiera. - Urwała, by się uspokoić. -I chciał zadbać
o przyszłość naszego dziecka. - Wyjęła z torebki
dokument. - Mam go ze sobą. Adrian nalegał, bym
przekazała go panu do rąk własnych.
- Zapewne zna pani jego treść, księżno?
- Tak - przyznała Aleksandra zmieszana tym
nowym tytułem. - Markiz przekazał majątek odzie
dziczony po babce naszemu dziecku, gdyby okazało
się dziewczynką. Jeśli to będzie chłopiec, to majątek
Adriana i jego własny skromny dochód przechodzą
na mnie. Zakładał oczywiście, że syn zostałby
uznany za dziedzica jego ojca. Chciał mnie zabez
pieczyć na wypadek, gdyby jego ojciec, książę... -
Przerwała, nie chcąc wspominać o tym, że jej teść
nie pozwolił, by Adrian przywiózł żonę do Ashford
Grange. - Nie aprobował mojej osoby, o czym
zapewne pan wie.
- Tak, wasza książęca mość, i zaiste, byłem bar
dzo zaniepokojony, gdy nieboszczyk książę przybył
specjalnie do miasta, aby przeprowadzić akt wydzie
dziczenia markiza Medforda. Zrobiłem co w mojej
mocy, aby wyperswadować księciu tak drastyczny
czyn, zwłaszcza że działał pod wpływem wielkiego
wzburzenia. - Urwał i popatrzył na klientkę w za
dumie.
12
- Zmarły książę ukarał swego syna nazbyt suro
wo i zgoła niepotrzebnie - odparła impulsywnie
Aleksandra. - Adrian był bardzo przywiązany do
ojca i cierpiał, gdy otrzymał pański list informujący
go o decyzji księcia. - Ładne słówka kryjące niemiłą
prawdę, pomyślała z goryczą, pamiętając bolesny
wyraz twarzy męża i jego uporczywe milczenie na
temat decyzji ojca.
- Jednak książę nigdy nie spełnił swej groźby -
powiedział wolno prawnik. Widząc zdumione spoj
rzenie Aleksandry, wyjaśnił: - Kategorycznie zabro
nił mi informowania o tym markiza Medforda.
Chociaż wielokrotnie musiałem zmagać się z poku
są. I teraz żałuję, że jej nie uległem.
Był tak przygnębiony, że Aleksandra zaczęła go
pocieszać.
- Ja również żałuję, że pan tego nie zrobił, panie
Hamilton. Ale mój mąż nigdy tak naprawdę nie
wierzył, że jego ukochany ojciec powziął tak drasty
czne kroki, by go ukarać. Był pewien, że wcześniej
czy później dojdzie do pojednania. A nawet - doda
ła, przypomniawszy sobie nagle o liście - jedną
z ostatnich rzeczy, jakie zrobił w życiu, było napisa
nie listu do ojca. Błagał go o przebaczenie i opiekę
nade mną i wnukiem. Mam go tutaj ze sobą. -
Wskazała na torebkę. - Dziś rano pojechałam do
Ashford Court, ale nikogo tam nie zastałam. Teraz
rozumiem dlaczego.
Poczuła, że ściska ją w gardle na myśl, że duma
tak tragicznie rozdzieliła ojca i syna na trzy długie
lata.
- Tak. Miejska rezydencja została zamknięta po
13
Bożym Narodzeniu ubiegłego roku. Po wyjeździe
syna z Anglii stary książę i tak z niej nie korzystał.
A nowy książę od dwóch miesięcy ma pełne ręce
roboty z porządkowaniem Ashford Grange.
- Nowy książę? - W głosie Aleksandry zabrzmia
ło głębokie zdumienie. - O ile pana dobrze zrozu
miałam, to mój mąż odziedziczył ten tytuł, a po jego
śmierci nasze dziecko, o ile to będzie syn. Więc
o jakim księciu pan mówi?
Gdy tylko to powiedziała, natychmiast pożałowa
ła ostrego tonu. Zauważyła zmieszanie w oczach
prawnika, nim spuścił wzrok na ostatnią wolę Ad
riana, którą nadal trzymał w dłoniach. Jej serce po
raz pierwszy ścisnął niepokój.
- Musi pani pamiętać, księżno - zaczął prawnik
pod dłuższej chwili milczenia - że nigdy nie otrzy
maliśmy wiadomości, że ma pani urodzić marki
zowi Medfordowi... to jest jego książęcej mości
dziecko. Dostałem jedynie krótką informację o jego
śmierci. Rodzina, rzecz jasna, uznała, że umarł
bezpotomnie.
Aleksandra zmierzyła go spokojnym spojrze
niem, a w jej bursztynowych oczach zalśnił cień
niechęci.
- Gdybym wiedziała, że mój mąż odziedzi
czył tytuł, z całą pewnością wspomniałabym w li
ście o moim stanie - oświadczyła sztywno. - Ale
w tych okolicznościach nie uważałam tego za ko
nieczne. Jak widzę, popełniłam błąd. - Bardziej, niż
chciała się do tego przyznać, zabolało ją szybkie
przejęcie tytułu i majątku Adriana. Będzie musiała
się zatroszczyć, by ich synowi - nagle poczuła, że
14
z całą pewnością nosi pod sercem syna - natych
miast przywrócono należne prawa do tytułu książę
cego. - I kim jest ten w gorącej wodzie kąpany
„nowy książę", jak go pan nazwał? - zapytała ostro,
- To siostrzeniec starego księcia, kuzyn markiza
Medforda, Simon Weatherby, hrabia Chesterton.
Jest, a raczej powinienem powiedzieć, był pełnopra
wnym dziedzicem pani męża, nic więc dziwnego, że
przejął tytuł, gdy dotarła do nas wiadomość o śmier
ci markiza Medforda.
- Simon Weatherby? - Aleksandra odetchnę
ła z ulgą. - W takim razie to zupełnie inna spra
wa. - Z trudem zdobyła się na uśmiech, gdy praw
nik popatrzył na nią pytająco. - Jak pan zapewne
wie, Simon był najlepszym przyjacielem mego mę
ża. Razem się wychowywali. Adrian napisał do
niego prosząc, by był ojcem chrzestnym naszego
dziecka i pomógł mi pojednać się z teściem. Oczy
wiście, to jest teraz niemożliwe, mimo to chciała
bym się spotkać z hrabią i przekazać mu list od
Adriana.
Przerwała, bo zabrakło jej tchu. Drżała, zupełnie
jak młoda panienka. Cóż za ulga, będzie miała do
czynienia z najlepszym przyjacielem Adriana, a nie
z rozwścieczonym nieznajomym, który zapewne
z niechęcią przyjąłby wiadomość, że ktoś podważa
jego prawa do tytułu. Jednak zaniepokoił ją wyraz
twarzy prawnika. Czyżby jej radość była przed
wczesna?
- Czy uważa pan, że Chesterton będzie bardzo
niezadowolony, kiedy się dowie, iż nie jest księ
ciem?
15
Po chwili napiętego milczenia prawnik spojrzał
poważnie na Aleksandrę.
- Właśnie tego się obawiam, księżno. Zwłasz
cza teraz, gdy mąż waszej książęcej mości sporzą
dził nową ostatnią wolę, w której wszystko zapisał
pani.
- I cóż w tym niezwykłego? - Nie mogła pojąć,
dlaczego prawnik z takim naciskiem wymówił słowa
„ostatnia wola". - Adrian nigdy nie ukrywał, że ma
bardzo skromne dochody, a majątek, który, o ile
wiem, odziedziczył po lady Mary i przepisał na
mnie, składa się głównie z wiejskiego dworu. Dla
czego Simon Weatherby miałby mi żałować dachu
nad głową i skromnego dochodu?
Pan Hamilton westchnął.
- Tak by rzeczywiście było, gdyby nie umarł
stary książę. Markiz Medford dziedzicząc po ojcu,
stał się bardzo bogatym człowiekiem. Nie tylko
otrzymał tytuł, ale także znaczną fortunę, na którą
składają się liczne, doskonale prosperujące majątki,
nie obciążone żadnymi długami. Skoro ojciec go nie
wydziedziczył, to wszystko to przechodzi na niego.
Gzy rozumie wasza książęca mość, do czego zmie
rzam? - Popatrzył na nią z nadzieją, jakby nie miał
ochoty dokładniej tego tłumaczyć.
- Nie - oparła Aleksandra bez wahania. - Nie
rozumiem.
Prawnik znów ciężko westchnął, wyciągnął wielką
białą chustkę do nosa i otarł nią czoło, które z nie
wiadomych powodów zrosił gęsty pot.
- Zgodnie ze starym testamentem, sporządzo
nym tuż po ślubie, markiz Medford zapisał pani
16
jedynie majątek Turnerów z należnymi dochodami.
W tym czasie toczył wojnę z ojcem, mógł więc
przekazać pani tylko to, co na pewno należało do
niego. Pamiętam, że wspomniałem mu wtedy o jego
prawie do fortuny Ashfordów, ale zbył mnie, przy
pomniawszy groźby ojca, że zostawi wszystko Simo
nowi Weatherby. Ale widać w chwili śmierci nie
wierzył już w tę groźbę.
- Chyba rozumiem, do czego pan zmierza -
wykrztusiła Aleksandra, przerażona, bo poczuła,
jakby nagle pod jej stopami otworzyła się przepaść.
- Proszę mówić dalej.
- Nowa ostatnia wola jest tak sformułowana, że
obejmuje nie tylko majątek Turnerów, ale wszystko,
co pani mąż posiadał w chwili śmierci. To natural
nie obejmuje także fortunę Ashfordów. Jedynym
wyjątkiem jest rezydencja Ashford Grange i majątek
przynależny do tytułu.
- Rozumiem - powiedziała Aleksandra słabym
głosem, chociaż wcale nie była pewna, że rzeczywi
ście rozumie.
- Można zatem całkiem spokojnie założyć, że
hrabia Chesterton, który przez dwa miesiące cie
szył się z przywilejów posiadania znacznego ma
jątku, nie uraduje się z perspektywy oddania go,
a także zwrócenia wszystkiego, co do tej pory wy
dał. Muszę dodać, że w grę wchodzą znaczne su
my. Ten pan miał zdumiewająco wysokie długi kar
ciane.
- Rozumiem - powtórzyła Aleksandra. Było jej
żal tego człowieka, który nie spodziewał się takiego
obrotu sprawy. Z natury wspaniałomyślna nie
17
chciała robić przykrości ulubionemu kuzynowi mę
ża. - Może zostawilibyśmy wszystko bez zmian? -
zaproponowała. - Jestem pewna, że w zupełności
wystarczą mi dochody z majątku lady Mary.
- Czy sugeruje pani, księżno, byśmy zniszczyli
ostatnią wolę pani męża? - zawołał prawnik przera
żonym tonem.
- Och nie, nie - odparła Aleksandra pośpiesznie,
bo sama nie wiedziała dokładnie, co takiego propo
nuje. - Wolałabym tylko oszczędzić niemiłej niespo
dzianki człowiekowi, który sądzi, że zgodnie z pra
wem jest nowym księciem.
- Z serca radzę pani nawet o czymś takim nie
myśleć. A jeśli urodzi się chłopiec? Pani mąż chciał,
żeby miał niepodważalne prawo do tytułu i fortuny.
Nie, wasza książęca mość. Na pani spoczywa obo
wiązek wypełnienia co do joty życzeń męża. Należy
jak najszybciej ogłosić publicznie treść jego ostatniej
woli. Osobiście pojadę z panią do Ashford Grange,
by poinformować hrabiego Chestertona, że jego
prawa do tytułu zostają zawieszone do chwili naro
dzenia dziecka.
- Obawiam się, że wielce się na mnie rozgniewa
- powiedziała Aleksandra. - I wcale nie będę miała
do niego pretensji. A może mógłby pan wysłać list?
Chyba nie zdołam stanąć przed nim twarzą w twarz
i powiedzieć mu, jak teraz wygląda sytuacja.
Pan Hamilton uśmiechnął się do niej pociesza
jąco.
- Hrabia to rozsądny człowiek. Zrozumie, że to
zwykłe nieporozumienie i nie będzie pani za nie
winił. Przecież nadal jest dziedzicem tytułu i jeśli
18
urodzi się dziewczynka, to znów stanie się pełno
prawnym właścicielem Ashford Grange.
- Ale oczywiście bez fortuny - dodała Aleksan
dra, czując, że ta strata może stać się kością
niezgody między nią a Simonem, ulubionym kuzy
nem męża.
1
Ashford Grange
Niech piekło pochłonie tę przeklętą babę!
Majordomus, nieprzywykły do takich okrzyków
w rezydencji księcia przy stole, w trakcie śniada
nia, usłyszawszy to aż podskoczył, rozlewając
kawę na nieskazitelną biel obrusa; oburzony i za
skoczony pogwałceniem zasad dobrego wychowa
nia stał bez ruchu, uniósłszy w górę krzaczaste
brwi.
- Proszę o wybaczenie, wasza książęca mość -
odezwał się po chwili. - Pan mnie przeraził. -
W jego głosie zabrakło zwykłej sztywności, którą
dopracował do perfekcji w czasie ponadpięćdziesię-
cioletniej służby w Ashford Grange.
Simon Weatherby, szósty książę Ashford, nie
zwrócił na niego uwagi. Popatrzył na zmiętą kartkę
papieru trzymaną w dłoni, a wyraz zniecierpliwienia
na śniadej twarzy jeszcze się pogłębił-
20
- Higgins, kiedy to przyniesiono? - spytał ostro
służącego.
- Przed świtem, wasza wysokość. Kurier powie
dział mi, że wyjechał z Londynu wczoraj po połud
niu i gnał przez całą noc. - Zawahał się, po czym
dodał: - Pan Hamilton nalegał, by list jak najszyb
ciej trafił do rąk waszej wysokości.
Książę zazgrzytał zębami i po raz piąty przeczytał
irytujące zdania skreślone pewną dłonią Johna Ha-
miltona. To niemożliwe, żeby jemu się coś takiego
przydarzyło. Musi być jakieś wyjaśnienie tego kosz
maru, który groził zburzeniem jego spokoju. Właś
nie zaczął porządkować życie i spłacać co większe
długi karciane. Miał nadzieję, że dzięki tej fortunie,
która spadła mu jak z nieba, wyrwie się ze szponów
hulaszczego życia i nudy, w których tkwił przez
ostatnie dziesięć lat. Na moment przed oczami
pojawił się obraz zdumiewająco pięknej i obdarzo
nej bujnymi kształtami brunetki, Giullietty Rossani.
Nie bądźmy przesadni, pomyślał. Przecież nikt nie
spodziewa się po nowym księciu życia w celibacie,
a drobną część fortuny Ashfordów można przezna
czyć na zaspokojenie miłości Giullietty do brylan
tów, które, jak się dowiedział, potrafią zmiękczyć jej
twarde serduszko.
Dyskretne chrząknięcie majordomusa przypo
mniało Simonowi, że znajduje się w jadalni.
- Jeśli książę chce skreślić odpowiedź, to damy
kurierowi świeżego konia i natychmiast odeślemy
do Londynu.
Na twarzy Higginsa malowała się obojętność, ale
Simon wiedział, że służącego pali ciekawość, co to
21
za ważne wieści napłynęły ze stolicy. Znów zmarsz
czył brwi, choć wcześniej, gdy myślał o Giullietcie,
miał pogodniejszy wyraz oczu.
- To zbędne, Higgins. Nie będzie odpowiedzi.
Hamilton już podąża do Grange w towarzystwie
księżnej Ashford podobno przybywającej z Brukseli.
Poproś, by pani Higgins przygotowała dla nich
pokoje. Zdaje się, że księżna zostanie na dłużej -
dodał sucho.
Potem, usiadłszy przy biurku w bibliotece, jesz
cze raz przeczytał list od prawnika, zwracając szcze
gólną uwagę na załączoną kopię ostatniej woli
kuzyna.
Niech cię szlak trafi, Adrianie Richardson, pomy
ślał gotując się z wściekłości. Dlaczego to zero, ta
córka baroneta, z którą uparłeś się ożenić wbrew
radom wszystkich, właśnie teraz, w najgorszym
z możliwych momencie, postanowiła urodzić ci po
tomka? I dlaczego ty, jurny idioto, zamiast spędzać
więcej czasu ćwicząc z oddziałem, tyle godzin po
święciłeś na tarzanie się w łóżku z tą pospolitą babą?
Gdyby księżna przypominała Giulliettę, to Simon
może zrozumiałby miłosne zapały kuzyna, ale Ad
rian sam przyznał, że ta dziewka była przeciętnej
urody i biedna jak mysz kościelna.
Nagle przypomniał sobie, że jego kuzyn jest
pochowany gdzieś pod Brukselą i nigdy już nie
będzie z żadną kobietą, urodziwą czy nie. Ta myśl
go otrzeźwiła: zawstydził się własnego prostactwa.
On przynajmniej był żywy i miał Giulliettę, je
śli rzeczywiście, zgodnie z obietnicą, cierpliwie cze
kała na niego w Londynie. Jednak cyniczna część
22
jego natury nie ufała zbytnio obietnicom faworyty,
zwłaszcza tej, którą niedawno skusił prezentami, by
porzuciła starego Westbury'ego. Rozpogodził czoło,
gdy przypomniał sobie żarliwe wyrzekania Giullietty
na rosnącą niechęć protektora, który nie chciał
wykładać znacznych sum na zaspokojenie miłości
kochanki do świecidełek. Raczej to, a nie jego
malejące możliwości w łóżku, zadecydowały o przy
jęciu przez nią oferty Weatherby'ego. Z rozbrajającą
szczerością oświadczyła, że mogłaby się pogodzić
z tą drobną ułomnością, ale nie zamierza tolerować
skąpstwa u protektora. W jej słowach kryło się za-
woalowane ostrzeżenie, które Simon świetnie zrozu
miał. Gdy tylko płocha Giullietta zauważy jego
ubóstwo, natychmiast go zostawi. Był pewien,
że sam tytuł jej nie zatrzyma, zwłaszcza że i on
wisiał na włosku. Jeśli ta uprzykrzona dziewka, która
lada chwila spadnie mu na kark i wywróci życie do
góry nogami, urodzi syna, to koniec wszystkiego.
Wróci do Weatherby Hall w Wingham, do ciotki,
lady Margaret Weatherby, która przez lata prowa
dziła mu dom i teraz przyjmie go z otwartymi
ramionami.
Ale Simon nie chciał wracać. Przez te dwa krótkie
miesiące, kiedy miał w ręku tytuł i wielkie posiadło
ści, przekonał się, że bycie księciem to znacznie
więcej, niż wydawanie pieniędzy na metresę. Obo
wiązki księcia już od ponad miesiąca trzymały go
z dala od Londynu i z każdym mijającym dniem
miał coraz mniejszą ochotę na wyjazd i coraz bar
dziej pasjonował się zarządzaniem majątkiem, rza
dziej ulegał napadom nudy i przygnębienia. Mniej
23
też pił, lepiej sypiał i zaczynał dostrzegać pozytywny
wpływ wiejskiego powietrza i ruchu. Bez względu
na to, jak dużo ćwiczył w klubie bokserskim Jackso
na, nigdy nie czuł się tak dobrze, jak w ciągu tych
paru tygodni w Grange. To odkrycie go zaniepokoi
ło, bo Simon uważał się za mieszczucha i dandysa.
Swoją reputację opierał na tym, ile potrafił wypić,
jak świetnie umiał powozić czwórką rasowych koni
i ile pięknych ladacznic potrafił uwieść.
Nawet jeśli ta dziewka urodzi córkę, to też
niewielka pociecha, doszedł do przekonania. Oczy
wiście zatrzyma tytuł, ale sam tytuł niewiele znaczy.
Nigdy nie spodziewał się, że go dostanie i wystar
czyło mu jego własne dziedzictwo. Szkoda tylko, że
ojciec zostawił mu tak mało gotówki. Nie ma co się
łudzić, bogactwo ma liczne zalety i jeśli miał być
wobec siebie uczciwy, to w jego obecnej sytuacji
najbardziej pociągały go pieniądze. Uznał, że warto
o nie walczyć. I będzie walczył. Nie był pewien, jak
się do tego zabierze, ale musi być jakiś sposób na
podważenie testamentu. Albo sprytne podejście
wdowy. Albo gdyby to zawiodło, uwiedzenie jej.
Pomyślał o rym z obrzydzeniem i natychmiast od
rzucił ten pomysł. Sama plotka o dandysie Weadier-
bym nawiązującym romans z wiejską damulką wy
starczyłaby, żeby go wyśmiano w ulubionych klu
bach londyńskich.
I tak bez względu na rozwój wypadków straci
Giulliettę. Trudno oczekiwać, by wielmożna księżna
opłacała jego amory w Londynie. Im bardziej się
nad tym zastanawiał, tym mocniej się upewniał,
że dopadł go okrutny los w postaci tej okropnej ko-
24
biety, która jest pewnie równie nudna, co mało
urodziwa.
- Higgins! - zawołał czując, że znajome złe
duchy nudy i zniechęcenia już czają się w cieniu. -
Przynieś mi brandy. Potrzebuję czegoś na wzmoc
nienie.
W trzy dni później, gdy letnia burza szalała nad
ziemią, wyginając w obłędnym tańcu gałęzie wyso
kich topoli ocieniających milową aleję prowadzącą
do Ashford Grange, Aleksandra przybyła do rezy
dencji przodków męża. Niewiele pocieszała ją myśl,
że czekano tu na nią. Kiedy odźwierny kuląc się
przed deszczem podbiegł otworzyć masywną, kutą
bramę i z szacunkiem dotknął daszka czapki patrząc
na książęcą kolasę, która godnie przemknęła obok,
opryskując go wodą, Aleksandra chyba po raz setny
w trakcie długiej i męczącej podróży przez Kent,
pożałowała, że nie została w Londynie. Ale Hamil
ton był nieprzejednany. Księżna powinna natych
miast udać się do Ashford Grange i tam oczekiwać
narodzin dziecka, bo zmarły mąż tego właśnie by
sobie życzył.
- Wasza książęca mość, od sześciu pokoleń każdy
Richardson tam przychodzi na świat - oznajmił
mentorskim tonem, który zaczynał irytować i tak już
zdenerwowaną Aleksandrę. - Nie mam cienia wąt
pliwości, że jego książęca mość nie chciałby zrywać
tej długiej tradycji.
- Jakie to szczęście, że stary książę przeniósł się
już do wieczności, bo być może w moim przypadku
wolałby zrezygnować z tej tradycji - zauważyła
25
ironicznie, gdy wsiadała do wytwornej karety po
dróżnej z książęcym herbem na drzwiach.
- Książę odznaczał się twardym i wybuchowym
charakterem - odparł poważnie Hamilton. - Jego
syn nie przypominał go ani z charakteru, ani z wy
glądu, jeśli mogę sobie pozwolić na śmiałość. Zmar
ły mąż waszej książęcej mości wrodził się w matkę,
która była jasnowłosą powszechnie uznaną piękno
ścią. Doskonale ją pamiętam. - Umilkł i Aleksandra
domyślała się, że zatonął we wspomnieniach. -
Kiedy książę skłonił lady Letitię, by przyjęła jego
oświadczyny, szampan popłynął strumieniami i za
ręczynowe przyjęcie w Grange trwało do późna
w nocy. Bez wątpienia połączyła ich miłość. -
Westchnął. Aleksandra uśmiechnęła się na ten do
bry znak skrywanej przez prawnika wrażliwej na
tury.
- Musiał się zmienić przez lata, skoro tak surowo
potraktował syna - powiedziała cicho.
- Stało się to po śmierci ukochanej żony -
wyjaśnił. - Wtedy zrobił się małomówny i skryty,
łatwo wpadał w gniew nawet bez powodu. Wszyscy
z żalem wspominali dobroczynny wpływ księżnej
Ashford. Jej syn tak bardzo ją przypominał, że wedle
opinii ludzi, książę nie mógł znieść jego widoku
w trakcie tych pierwszych, najtrudniejszych miesię
cy po jej odejściu.
- A hrabia Chesterton? - spytała Aleksandra, bo
ciekawił ją człowiek, którego miała niedługo spot
kać. - Do kogo z rodziny jest podobny?
- Matka hrabiego była siostrą starego księcia —
wyjaśnił prawnik zapalając się do tematu. - Podobni
26
do siebie jak dwie krople wody. Ciemnowłosa, pełna
fantazji lady Amelia Chesterton wybrała sobie na
męża kogoś zupełnie odmiennego: niezwykle spo
kojnego, łagodnego człowieka. Hrabia Chesterton
okazał się czułym mężem, choć wszyscy się spodzie
wali, że lady Amelia zrobi lepszą partię. Ich syn
odziedziczył ciemne włosy i śniadą cerę wuja. Na
wet kiedy chłopcy byli młodsi, często brano go za
syna starego księcia.
- Czy odziedziczył też i charakter wuja? - odwa
żyła się zapytać Aleksandra, mając nadzieję, że się
myli w swych podejrzeniach.
Hamilton rzucił jej przenikliwe spojrzenie, nim
odpowiedział ważąc każde słowo.
- Hrabia nigdy nie był i nie będzie tak miłym
człowiekiem, jak jego kuzyn. Szukanie w nim tych
cech to strata czasu. - Popatrzył na nią z namysłem
i dodał, jakby z wahaniem: - Hrabia, z równie fa
talnym skutkiem jak jego ojciec zasmakował w kar
tach, a podobno też jest ulubieńcem dam. Tyle
mogę powiedzieć, księżno.
To ostatnie zdanie wypowiedział surowo zaciska
jąc wargi, co świadczyło, że prawnik niechętnie
wypowiada się na temat charakteru i postępowania
hrabiego Chestertona.
Aleksandra roześmiała się po raz pierwszy od
chwili, gdy opuścili Londyn.
- Czy to oznacza, że hrabia jest libertynem
i łajdakiem? - spytała niewinnym tonem.
- Ależ skąd! - żywo zaprotestował prawnik. -
Błagam o wybaczenie, jeśli wasza książęca mość tak
odebrała moje słowa. Nie było to moją intencją.
27
Spieszę was zapewnić, księżno, że postępowanie
hrabiego jest bez zarzutu.
Aleksandra przypomniała sobie jego słowa
późnym popołudniem, gdy kareta w strugach ulew
nego deszczu pokonała długi podjazd i zatrzymała
się pod bramą wjazdową prowadzącą do historycz
nej budowli, Ashford Grange, a światła dwóch po
chodni lśniły na końskich zadach i ścianach pojaz
du. Próbowała czerpać z tych słów pociechę, gdy
armia sprawnych lokajów pod wodzą krępego ma
jordomusa o krzaczastych brwiach, przypominają
cych druciane szczotki nad wysokim czołem, wy
pakowywała bagaże. Aleksandra podała dłoń major-
domusowi i niepewnie zeszła po schodkach po
jazdu.
- Higgins do usług waszej książęcej mości -
powitał ją służący wpatrując się w jakiś punkt ponad
jej głową.
- Dziękuję, Higgins - oparła ze zmęczonym
uśmiechem. Zauważyła, jak poważna twarz major
domusa zmiękła nieznacznie i korzystając z okazji
dodała: - Markiz często o was wspominał, Higgins,
zwłaszcza w związku z pewnym psem o imieniu
Nabob.
Lekki uśmiech szybko przemknął po wyniosłej
twarzy i zajaśniał w łagodnych oczach spoglądają
cych na nią spod gęstych brwi.
- Ach, wasza wysokość. Wiele razy panicz Ad
rian i ja mieliśmy scysje w związku z tym nieznoś
nym psiakiem. Dobrze go pamiętam. - Jego twarz
nagle spoważniała. - Z wielkim bólem przyjęliśmy
wiadomość o odejściu panicza Adriana. Proszę wy-
28
baczyć moją śmiałość. Wszyscy bardzo go tu kocha
li. - Westchnął ciężko i przypomniał sobie o obo
wiązkach. - Jeśli wasza miłość pozwoli, to może
wejdziemy do środka. - Podał Aleksandrze ramię,
które przyjęła z wdzięcznością.
Kiedy znaleźli się w wielkim holu, nadjechał
drugi powóz z jej pokojówką, lokajem Hamiltona
oraz licznymi kuframi i walizami.
Z pomocą pani Higgins i Annette, belgijskiej,
mocno zbudowanej pokojówki, Aleksandra zdołała
wejść na górę po szerokich schodach i dotrzeć do
sypialni. Gospodyni była z natury towarzyska i kie
dy lokaje nosili gorącą wodę na kąpiel dla księżnej,
bawiła ją serdeczną rozmową, nazywając „młodą
żoną kochanego Adriana".
- Nie wiedzieliśmy, że wasza książęca mość jest
w błogosławionym stanie. Bardzo się cieszymy, to
znaczy Higgins i ja, że dziecko biednego panicza
Adriana urodzi się tutaj, w Grange. Bardzo lubili
śmy panicza Adriana, bardzo. Cała służba za nim
przepadała, chociaż jako młodych chłopiec nieźle
dał nam się we znaki. - Przerwała i z niepokojem
popatrzyła na bladą twarz Aleksandry. - Wasza
książęca mość jest bardzo blada, że ośmielę się tak
wyrazić. Podróż z Londynu musiała zmęczyć waszą
wysokość. Może zaraz po kąpieli położy się jaśnie
pani do łóżka, a ja przyślę posiłek na górę? Albo
sama przyniosę. Serce się we mnie raduje na widok
młodej żony panicza Adriana przybywającej do
Grange.
W trakcie tego chaotycznego powitania, Aleksan
dra ułożyła się na eleganckim szezlongu pokrytym
29
błękitną satyną, ustawionym przy drzwiach wiodą
cych na balkon z widokiem na park. Oparła głowę
o twarde oparcie i przymknęła oczy. Z uśmiechem
przystała na propozycję pani Higgins.
- Rzeczywiście, jestem bardzo zmęczona, ale
lekarz wojskowy powiedział, że mam żelazne zdro
wie, więc może powinnam jednak zejść na dół
przywitać się z gospodarzem.
- Też coś! - rzuciła pani Higgins bez cienia
szacunku. - Niech pan hrabia sobie poczeka. A co
lekarz wojskowy może wiedzieć o błogosławionym
stanie? Tyle co nic, wasza wysokość.
- Ma pani rację, pani Higgins - przyznała Ale
ksandra. - Z radością przyjmuję pani propozycję
posiłku na górze. Proszę powiedzieć panu hrabie
mu, że bardzo mi przykro, ale nie zejdę na obiad. -
Jutro rano znajdę dość siły, by stawić czoło jego
wściekłości, pomyślała.
Przespawszy spokojnie noc Aleksandra obudziła
się rano wypoczęta i w bardziej optymistycznym
nastroju. Gdy Annette mozolnie układała jej niesfor
ne loki, przypomniała sobie, że Adrian najbardziej
podziwiał u niej brak zaciętości i pensjonarskich
fochów.
- Au! - zawołała, gdy Annette pociągnęła moc
niej za wyjątkowo uparty kosmyk, przypinając go na
czubku głowy. - Dlaczego robisz mi tak skompliko
waną fryzurę? - spytała. - Nigdzie nie wychodzę
i o ile wiem, nikogo dziś nie będę przyjmować.
- Księżna powinna wyglądać porządnie w tra
kcie spotkania z hrabią - odparła śmiało Annette.
30
OLIVIA FONTAYNE K S I E Z N A
Prolog Testament i ostatnia wola Woźnico, czy na pewno przywieźliście mnie pod właściwy adres? - Jeśli paniusia szuka księcia Ashford, to jego pałac. Nie wiem, czy paniusia go tu znajdzie, bo od sześciu miesięcy dom stoi pusty jak grób rodzinny. - Woźnica zarechotał z własnego dowcipu i spojrzał współczująco na młodą damę, która z wyrazem zdumienia na twarzy wychylała się z otwartego okienka nędznego powozu. - Woźnico, czy bylibyście tak dobrzy i zapukali do drzwi? Lady Aleksandra Richardson, markiza Medford, wydała polecenie z tak chłodną wyniosłością, że brodacz natychmiast spoważniał i poczłapał po marmurowych schodach do dębowych wrót książę cej rezydencji. Aleksandra obserwowała go z niepo kojem, żałując, że nie wzięła ze sobą wachlarza, gdy 7
wyjeżdżała wczoraj z Dover. Zapomniała już, jakie gorące dni bywają latem w Anglii. Na domiar złego w dusznym powozie unosiła się ostra woń stęchłej skóry. Zrobiło jej się słabo. Wytarła spocone czoło, ale skrawek koronki był niemile wilgotny jakby zamoczony w letniej wodzie. Podniosła wzrok i zobaczyła, że woźnica przyglą da się jej z niepokojem. - Nic z tego, paniusiu. Kołatki są zdjęte i okien nice zamknięte. Widać rodzina księcia pojechała na wieś. - Urwał i popatrzywszy na nią życzliwiej, dodał: - Dobrze się paniusia czuje? Wygląda pani jak z krzyża zdjęta, że się tak wyrażę. Blada jak ściana. Może zawieźć paniusię z powrotem do ho telu Fenton? Nie godzi się, by kobitka w takiej delikatnej kondycji rozbijała się po mieście. Bez obrazy - dodał szybko, widząc jej lodowate spojrze nie. Ten człowiek ma rację, pomyślała, zniecierpliwio na własną słabością. Do połogu jeszcze tylko trzy miesiące i w takim stanie w ogóle nie powinna wychodzić z domu, a co dopiero jeździć po Londy nie w tak okropny upał. Na samą myśl o tym, że mogłaby stracić dziecko Adriana, strach ścisnął ją za serce. Adrianie, westchnęła z rozpaczą. Dlaczego nie jesteś tutaj ze mną? Tak bardzo cię potrzebuję. Leżysz sobie w skromnym grobie na przedmieściach dalekiej Brukseli. Zaraz jednak zawstydziła się swo ich myśli. Gdyby to od niego zależało, na pewno wolałby być z nią. Nie, nie wolałby, poprawiła się w duchu z bezwzględną uczciwością. Zrobiłby to samo, co setki innych brytyjskich żołnierzy, wśród 8
nich wielu jego bliskich przyjaciół, którzy oddali własne życie, by pokonać Bonapartego pod Water- loo. - No i jak będzie, paniusiu? Co teraz? - spytał woźnica z niepokojem. - Jedziemy do hotelu Fen- ton? Aleksandra natychmiast oprzytomniała. Musi się wreszcie uwolnić od dziwacznego zwyczaju rozma wiania w myślach z Adrianem. Nie może żyć prze szłością. Czeka ją tyle spraw. Musi podjąć tak wiele decyzji dotyczących przyszłości własnej i dziecka. Musi uporządkować sprawy Adriana, zadbać o jego majątek, skromny dom, wynająć służbę, znaleźć nianię dla ich pierworodnego i jedynego dziecka. A przede wszystkim doręczyć dwa listy. Jeden - adresowany do ojca Adriana, księcia Ashford, z któ rym zmarły mąż zerwał stosunki. Aleksandra oba wiała się tej konfrontacji od chwili, gdy Adrian zmusił ją do przyrzeczenia, że odwiedzi teścia, którego nigdy w życiu nie widziała. Drugi był prze znaczony dla kuzyna Adriana, Simona Weatherby, jedynego przyjaciela w Anglii, na którym, jak ją zapewnił, mogła polegać bez wahania. Z góry cie szyła się na spotkanie z jedynym członkiem rodziny Adriana, który nie okaże jej wzgardy. - Nie - oświadczyła stanowczo. - Nim wróci my do hotelu, mam jeszcze do załatwienia pewną sprawę. I podała woźnicy adres prawnika w City, który zajmował się interesami Adriana. Pan John Hamilton, z londyńskiej firmy prawni czej „MacIntyre and Hamilton", wybiegł ze swego 9
gabinetu, gdy tylko usłyszał od sekretarza, że mar kiza Medford chciałaby się z nim widzieć. - Droga markizo! - wykrzyknął, patrząc na nią z troską. - Trzeba było po mnie posłać. Natych miast bym przyszedł. Oczywiście, już dawno otrzy małem pani list, ale nie podała pani dokładnej daty powrotu do Anglii. Jakież to smutne. Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje, pani markizo, to jest... wasza książęca mość. Bardzo przepraszam. - Nie rozumiem? - Aleksandra spojrzała na nie go ze zdziwieniem. Pan Hamilton popatrzył na nią zdumiony, ale widząc zaciekawiony wzrok sekretarza, poprosił klientkę do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Usadziwszy ją na jednym z zielonych, krytych skórą foteli stojących przed biurkiem, zajął swoje miejsce i popatrzył na nią z namysłem. - Czy mam zatem rozumieć, iż markiz Medford nie otrzymał mojego listu informującego, że jego ojciec zmarł piętnastego lutego? Aleksandra jęknęła i zbladła. Na moment straciła mowę, gdy dotarł do niej sens jego pytania. - Nie - wykrztusiła z trudem. - Piętnastego lutego? - powtórzyła. - To znaczy, że Adrian... - Nie mogła skończyć, bo na nowo zawładnęła nią rozpacz. - Tak, wasza wysokość - powiedział wolno pra wnik. - Od lutego pani mąż był piątym księciem Ashford. Jego syn, jeśli rzecz jasna urodzi się syn, odziedziczy tytuł. Aleksandra spuściła wzrok na dłonie splecione na zaokrąglonym brzuchu. Jej umysł po prostu odmó- 10
wił przyjęcia do wiadomości informacji przekaza nych jej przez Hamiltona. Po raz drugi tego ranka żałowała, że nie ma przy niej stanowczego Adriana, który przez trzy lata małżeństwa otaczał ją czułą opieką i miłością. Trzy lata absolutnego szczęścia, myślała, obracając na palcu obrączkę. Tylko trzy krótkie lata, zamiast wielu lat w szczęściu, kiedy patrzyliby, jak rosną ich dzieci, a noce spędzali w wielkim łożu z baldachimem, należącym do uko chanej babci Adriana, lady Mary Turner, której małżeństwo z sir Williamem było niezwykle zgodne i kochające. Adrian powtarzał, że ich związek będzie równie harmonijny. Kiedy lady Mary zostawiła w testamencie ulubionemu wnukowi skromny ma jątek i niewielki dochód, marzyli o tym, że będą spędzać wszystkie noce w jej magicznym łożu, jak je żartobliwie nazywał Adrian, aby pociągnąć dalej tradycję małżeńskiego szczęścia. Ale te sny się bezpowrotnie rozwiały. Teraz nie mogłaby spać w tym łożu. Będzie mieszkała w do mu lady Mary, skoro nie ma innego, ale to nie będzie ten dom, o którym marzyła z Adrianem. I łoże lady Mary nigdy nie będzie jej łożem. W sercu poczuła dojmujący ból, ale jej praktyczna natura szybko pomogła go pokonać. Uspokojona podniosła wzrok i zobaczyła, że Hamilton patrzy na nią ze współczuciem. - Proszę mi wybaczyć - odezwała się lekko drżącym głosem. - To wszystko wielce mnie zasko czyło. Nie wiem doprawdy, co począć. Mój mąż zapewnił mnie, że pan doradzi mi, co będzie najlep sze dla mnie i dla dziecka. Polecił, bym natychmiast 11
po przyjeździe do Londynu dostarczyła panu nowy testament. - Nowy testament? - zdziwił się prawnik. - Markiz zaraz po ślubie sporządził nowy testament. Czyżby to znaczyło, że ponownie spisał ostatnią wolę? - Tak. Na dwa dni przed śmiercią. Wiedział, że umiera. - Urwała, by się uspokoić. -I chciał zadbać o przyszłość naszego dziecka. - Wyjęła z torebki dokument. - Mam go ze sobą. Adrian nalegał, bym przekazała go panu do rąk własnych. - Zapewne zna pani jego treść, księżno? - Tak - przyznała Aleksandra zmieszana tym nowym tytułem. - Markiz przekazał majątek odzie dziczony po babce naszemu dziecku, gdyby okazało się dziewczynką. Jeśli to będzie chłopiec, to majątek Adriana i jego własny skromny dochód przechodzą na mnie. Zakładał oczywiście, że syn zostałby uznany za dziedzica jego ojca. Chciał mnie zabez pieczyć na wypadek, gdyby jego ojciec, książę... - Przerwała, nie chcąc wspominać o tym, że jej teść nie pozwolił, by Adrian przywiózł żonę do Ashford Grange. - Nie aprobował mojej osoby, o czym zapewne pan wie. - Tak, wasza książęca mość, i zaiste, byłem bar dzo zaniepokojony, gdy nieboszczyk książę przybył specjalnie do miasta, aby przeprowadzić akt wydzie dziczenia markiza Medforda. Zrobiłem co w mojej mocy, aby wyperswadować księciu tak drastyczny czyn, zwłaszcza że działał pod wpływem wielkiego wzburzenia. - Urwał i popatrzył na klientkę w za dumie. 12
- Zmarły książę ukarał swego syna nazbyt suro wo i zgoła niepotrzebnie - odparła impulsywnie Aleksandra. - Adrian był bardzo przywiązany do ojca i cierpiał, gdy otrzymał pański list informujący go o decyzji księcia. - Ładne słówka kryjące niemiłą prawdę, pomyślała z goryczą, pamiętając bolesny wyraz twarzy męża i jego uporczywe milczenie na temat decyzji ojca. - Jednak książę nigdy nie spełnił swej groźby - powiedział wolno prawnik. Widząc zdumione spoj rzenie Aleksandry, wyjaśnił: - Kategorycznie zabro nił mi informowania o tym markiza Medforda. Chociaż wielokrotnie musiałem zmagać się z poku są. I teraz żałuję, że jej nie uległem. Był tak przygnębiony, że Aleksandra zaczęła go pocieszać. - Ja również żałuję, że pan tego nie zrobił, panie Hamilton. Ale mój mąż nigdy tak naprawdę nie wierzył, że jego ukochany ojciec powziął tak drasty czne kroki, by go ukarać. Był pewien, że wcześniej czy później dojdzie do pojednania. A nawet - doda ła, przypomniawszy sobie nagle o liście - jedną z ostatnich rzeczy, jakie zrobił w życiu, było napisa nie listu do ojca. Błagał go o przebaczenie i opiekę nade mną i wnukiem. Mam go tutaj ze sobą. - Wskazała na torebkę. - Dziś rano pojechałam do Ashford Court, ale nikogo tam nie zastałam. Teraz rozumiem dlaczego. Poczuła, że ściska ją w gardle na myśl, że duma tak tragicznie rozdzieliła ojca i syna na trzy długie lata. - Tak. Miejska rezydencja została zamknięta po 13
Bożym Narodzeniu ubiegłego roku. Po wyjeździe syna z Anglii stary książę i tak z niej nie korzystał. A nowy książę od dwóch miesięcy ma pełne ręce roboty z porządkowaniem Ashford Grange. - Nowy książę? - W głosie Aleksandry zabrzmia ło głębokie zdumienie. - O ile pana dobrze zrozu miałam, to mój mąż odziedziczył ten tytuł, a po jego śmierci nasze dziecko, o ile to będzie syn. Więc o jakim księciu pan mówi? Gdy tylko to powiedziała, natychmiast pożałowa ła ostrego tonu. Zauważyła zmieszanie w oczach prawnika, nim spuścił wzrok na ostatnią wolę Ad riana, którą nadal trzymał w dłoniach. Jej serce po raz pierwszy ścisnął niepokój. - Musi pani pamiętać, księżno - zaczął prawnik pod dłuższej chwili milczenia - że nigdy nie otrzy maliśmy wiadomości, że ma pani urodzić marki zowi Medfordowi... to jest jego książęcej mości dziecko. Dostałem jedynie krótką informację o jego śmierci. Rodzina, rzecz jasna, uznała, że umarł bezpotomnie. Aleksandra zmierzyła go spokojnym spojrze niem, a w jej bursztynowych oczach zalśnił cień niechęci. - Gdybym wiedziała, że mój mąż odziedzi czył tytuł, z całą pewnością wspomniałabym w li ście o moim stanie - oświadczyła sztywno. - Ale w tych okolicznościach nie uważałam tego za ko nieczne. Jak widzę, popełniłam błąd. - Bardziej, niż chciała się do tego przyznać, zabolało ją szybkie przejęcie tytułu i majątku Adriana. Będzie musiała się zatroszczyć, by ich synowi - nagle poczuła, że 14
z całą pewnością nosi pod sercem syna - natych miast przywrócono należne prawa do tytułu książę cego. - I kim jest ten w gorącej wodzie kąpany „nowy książę", jak go pan nazwał? - zapytała ostro, - To siostrzeniec starego księcia, kuzyn markiza Medforda, Simon Weatherby, hrabia Chesterton. Jest, a raczej powinienem powiedzieć, był pełnopra wnym dziedzicem pani męża, nic więc dziwnego, że przejął tytuł, gdy dotarła do nas wiadomość o śmier ci markiza Medforda. - Simon Weatherby? - Aleksandra odetchnę ła z ulgą. - W takim razie to zupełnie inna spra wa. - Z trudem zdobyła się na uśmiech, gdy praw nik popatrzył na nią pytająco. - Jak pan zapewne wie, Simon był najlepszym przyjacielem mego mę ża. Razem się wychowywali. Adrian napisał do niego prosząc, by był ojcem chrzestnym naszego dziecka i pomógł mi pojednać się z teściem. Oczy wiście, to jest teraz niemożliwe, mimo to chciała bym się spotkać z hrabią i przekazać mu list od Adriana. Przerwała, bo zabrakło jej tchu. Drżała, zupełnie jak młoda panienka. Cóż za ulga, będzie miała do czynienia z najlepszym przyjacielem Adriana, a nie z rozwścieczonym nieznajomym, który zapewne z niechęcią przyjąłby wiadomość, że ktoś podważa jego prawa do tytułu. Jednak zaniepokoił ją wyraz twarzy prawnika. Czyżby jej radość była przed wczesna? - Czy uważa pan, że Chesterton będzie bardzo niezadowolony, kiedy się dowie, iż nie jest księ ciem? 15
Po chwili napiętego milczenia prawnik spojrzał poważnie na Aleksandrę. - Właśnie tego się obawiam, księżno. Zwłasz cza teraz, gdy mąż waszej książęcej mości sporzą dził nową ostatnią wolę, w której wszystko zapisał pani. - I cóż w tym niezwykłego? - Nie mogła pojąć, dlaczego prawnik z takim naciskiem wymówił słowa „ostatnia wola". - Adrian nigdy nie ukrywał, że ma bardzo skromne dochody, a majątek, który, o ile wiem, odziedziczył po lady Mary i przepisał na mnie, składa się głównie z wiejskiego dworu. Dla czego Simon Weatherby miałby mi żałować dachu nad głową i skromnego dochodu? Pan Hamilton westchnął. - Tak by rzeczywiście było, gdyby nie umarł stary książę. Markiz Medford dziedzicząc po ojcu, stał się bardzo bogatym człowiekiem. Nie tylko otrzymał tytuł, ale także znaczną fortunę, na którą składają się liczne, doskonale prosperujące majątki, nie obciążone żadnymi długami. Skoro ojciec go nie wydziedziczył, to wszystko to przechodzi na niego. Gzy rozumie wasza książęca mość, do czego zmie rzam? - Popatrzył na nią z nadzieją, jakby nie miał ochoty dokładniej tego tłumaczyć. - Nie - oparła Aleksandra bez wahania. - Nie rozumiem. Prawnik znów ciężko westchnął, wyciągnął wielką białą chustkę do nosa i otarł nią czoło, które z nie wiadomych powodów zrosił gęsty pot. - Zgodnie ze starym testamentem, sporządzo nym tuż po ślubie, markiz Medford zapisał pani 16
jedynie majątek Turnerów z należnymi dochodami. W tym czasie toczył wojnę z ojcem, mógł więc przekazać pani tylko to, co na pewno należało do niego. Pamiętam, że wspomniałem mu wtedy o jego prawie do fortuny Ashfordów, ale zbył mnie, przy pomniawszy groźby ojca, że zostawi wszystko Simo nowi Weatherby. Ale widać w chwili śmierci nie wierzył już w tę groźbę. - Chyba rozumiem, do czego pan zmierza - wykrztusiła Aleksandra, przerażona, bo poczuła, jakby nagle pod jej stopami otworzyła się przepaść. - Proszę mówić dalej. - Nowa ostatnia wola jest tak sformułowana, że obejmuje nie tylko majątek Turnerów, ale wszystko, co pani mąż posiadał w chwili śmierci. To natural nie obejmuje także fortunę Ashfordów. Jedynym wyjątkiem jest rezydencja Ashford Grange i majątek przynależny do tytułu. - Rozumiem - powiedziała Aleksandra słabym głosem, chociaż wcale nie była pewna, że rzeczywi ście rozumie. - Można zatem całkiem spokojnie założyć, że hrabia Chesterton, który przez dwa miesiące cie szył się z przywilejów posiadania znacznego ma jątku, nie uraduje się z perspektywy oddania go, a także zwrócenia wszystkiego, co do tej pory wy dał. Muszę dodać, że w grę wchodzą znaczne su my. Ten pan miał zdumiewająco wysokie długi kar ciane. - Rozumiem - powtórzyła Aleksandra. Było jej żal tego człowieka, który nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Z natury wspaniałomyślna nie 17
chciała robić przykrości ulubionemu kuzynowi mę ża. - Może zostawilibyśmy wszystko bez zmian? - zaproponowała. - Jestem pewna, że w zupełności wystarczą mi dochody z majątku lady Mary. - Czy sugeruje pani, księżno, byśmy zniszczyli ostatnią wolę pani męża? - zawołał prawnik przera żonym tonem. - Och nie, nie - odparła Aleksandra pośpiesznie, bo sama nie wiedziała dokładnie, co takiego propo nuje. - Wolałabym tylko oszczędzić niemiłej niespo dzianki człowiekowi, który sądzi, że zgodnie z pra wem jest nowym księciem. - Z serca radzę pani nawet o czymś takim nie myśleć. A jeśli urodzi się chłopiec? Pani mąż chciał, żeby miał niepodważalne prawo do tytułu i fortuny. Nie, wasza książęca mość. Na pani spoczywa obo wiązek wypełnienia co do joty życzeń męża. Należy jak najszybciej ogłosić publicznie treść jego ostatniej woli. Osobiście pojadę z panią do Ashford Grange, by poinformować hrabiego Chestertona, że jego prawa do tytułu zostają zawieszone do chwili naro dzenia dziecka. - Obawiam się, że wielce się na mnie rozgniewa - powiedziała Aleksandra. - I wcale nie będę miała do niego pretensji. A może mógłby pan wysłać list? Chyba nie zdołam stanąć przed nim twarzą w twarz i powiedzieć mu, jak teraz wygląda sytuacja. Pan Hamilton uśmiechnął się do niej pociesza jąco. - Hrabia to rozsądny człowiek. Zrozumie, że to zwykłe nieporozumienie i nie będzie pani za nie winił. Przecież nadal jest dziedzicem tytułu i jeśli 18
urodzi się dziewczynka, to znów stanie się pełno prawnym właścicielem Ashford Grange. - Ale oczywiście bez fortuny - dodała Aleksan dra, czując, że ta strata może stać się kością niezgody między nią a Simonem, ulubionym kuzy nem męża.
1 Ashford Grange Niech piekło pochłonie tę przeklętą babę! Majordomus, nieprzywykły do takich okrzyków w rezydencji księcia przy stole, w trakcie śniada nia, usłyszawszy to aż podskoczył, rozlewając kawę na nieskazitelną biel obrusa; oburzony i za skoczony pogwałceniem zasad dobrego wychowa nia stał bez ruchu, uniósłszy w górę krzaczaste brwi. - Proszę o wybaczenie, wasza książęca mość - odezwał się po chwili. - Pan mnie przeraził. - W jego głosie zabrakło zwykłej sztywności, którą dopracował do perfekcji w czasie ponadpięćdziesię- cioletniej służby w Ashford Grange. Simon Weatherby, szósty książę Ashford, nie zwrócił na niego uwagi. Popatrzył na zmiętą kartkę papieru trzymaną w dłoni, a wyraz zniecierpliwienia na śniadej twarzy jeszcze się pogłębił- 20
- Higgins, kiedy to przyniesiono? - spytał ostro służącego. - Przed świtem, wasza wysokość. Kurier powie dział mi, że wyjechał z Londynu wczoraj po połud niu i gnał przez całą noc. - Zawahał się, po czym dodał: - Pan Hamilton nalegał, by list jak najszyb ciej trafił do rąk waszej wysokości. Książę zazgrzytał zębami i po raz piąty przeczytał irytujące zdania skreślone pewną dłonią Johna Ha- miltona. To niemożliwe, żeby jemu się coś takiego przydarzyło. Musi być jakieś wyjaśnienie tego kosz maru, który groził zburzeniem jego spokoju. Właś nie zaczął porządkować życie i spłacać co większe długi karciane. Miał nadzieję, że dzięki tej fortunie, która spadła mu jak z nieba, wyrwie się ze szponów hulaszczego życia i nudy, w których tkwił przez ostatnie dziesięć lat. Na moment przed oczami pojawił się obraz zdumiewająco pięknej i obdarzo nej bujnymi kształtami brunetki, Giullietty Rossani. Nie bądźmy przesadni, pomyślał. Przecież nikt nie spodziewa się po nowym księciu życia w celibacie, a drobną część fortuny Ashfordów można przezna czyć na zaspokojenie miłości Giullietty do brylan tów, które, jak się dowiedział, potrafią zmiękczyć jej twarde serduszko. Dyskretne chrząknięcie majordomusa przypo mniało Simonowi, że znajduje się w jadalni. - Jeśli książę chce skreślić odpowiedź, to damy kurierowi świeżego konia i natychmiast odeślemy do Londynu. Na twarzy Higginsa malowała się obojętność, ale Simon wiedział, że służącego pali ciekawość, co to 21
za ważne wieści napłynęły ze stolicy. Znów zmarsz czył brwi, choć wcześniej, gdy myślał o Giullietcie, miał pogodniejszy wyraz oczu. - To zbędne, Higgins. Nie będzie odpowiedzi. Hamilton już podąża do Grange w towarzystwie księżnej Ashford podobno przybywającej z Brukseli. Poproś, by pani Higgins przygotowała dla nich pokoje. Zdaje się, że księżna zostanie na dłużej - dodał sucho. Potem, usiadłszy przy biurku w bibliotece, jesz cze raz przeczytał list od prawnika, zwracając szcze gólną uwagę na załączoną kopię ostatniej woli kuzyna. Niech cię szlak trafi, Adrianie Richardson, pomy ślał gotując się z wściekłości. Dlaczego to zero, ta córka baroneta, z którą uparłeś się ożenić wbrew radom wszystkich, właśnie teraz, w najgorszym z możliwych momencie, postanowiła urodzić ci po tomka? I dlaczego ty, jurny idioto, zamiast spędzać więcej czasu ćwicząc z oddziałem, tyle godzin po święciłeś na tarzanie się w łóżku z tą pospolitą babą? Gdyby księżna przypominała Giulliettę, to Simon może zrozumiałby miłosne zapały kuzyna, ale Ad rian sam przyznał, że ta dziewka była przeciętnej urody i biedna jak mysz kościelna. Nagle przypomniał sobie, że jego kuzyn jest pochowany gdzieś pod Brukselą i nigdy już nie będzie z żadną kobietą, urodziwą czy nie. Ta myśl go otrzeźwiła: zawstydził się własnego prostactwa. On przynajmniej był żywy i miał Giulliettę, je śli rzeczywiście, zgodnie z obietnicą, cierpliwie cze kała na niego w Londynie. Jednak cyniczna część 22
jego natury nie ufała zbytnio obietnicom faworyty, zwłaszcza tej, którą niedawno skusił prezentami, by porzuciła starego Westbury'ego. Rozpogodził czoło, gdy przypomniał sobie żarliwe wyrzekania Giullietty na rosnącą niechęć protektora, który nie chciał wykładać znacznych sum na zaspokojenie miłości kochanki do świecidełek. Raczej to, a nie jego malejące możliwości w łóżku, zadecydowały o przy jęciu przez nią oferty Weatherby'ego. Z rozbrajającą szczerością oświadczyła, że mogłaby się pogodzić z tą drobną ułomnością, ale nie zamierza tolerować skąpstwa u protektora. W jej słowach kryło się za- woalowane ostrzeżenie, które Simon świetnie zrozu miał. Gdy tylko płocha Giullietta zauważy jego ubóstwo, natychmiast go zostawi. Był pewien, że sam tytuł jej nie zatrzyma, zwłaszcza że i on wisiał na włosku. Jeśli ta uprzykrzona dziewka, która lada chwila spadnie mu na kark i wywróci życie do góry nogami, urodzi syna, to koniec wszystkiego. Wróci do Weatherby Hall w Wingham, do ciotki, lady Margaret Weatherby, która przez lata prowa dziła mu dom i teraz przyjmie go z otwartymi ramionami. Ale Simon nie chciał wracać. Przez te dwa krótkie miesiące, kiedy miał w ręku tytuł i wielkie posiadło ści, przekonał się, że bycie księciem to znacznie więcej, niż wydawanie pieniędzy na metresę. Obo wiązki księcia już od ponad miesiąca trzymały go z dala od Londynu i z każdym mijającym dniem miał coraz mniejszą ochotę na wyjazd i coraz bar dziej pasjonował się zarządzaniem majątkiem, rza dziej ulegał napadom nudy i przygnębienia. Mniej 23
też pił, lepiej sypiał i zaczynał dostrzegać pozytywny wpływ wiejskiego powietrza i ruchu. Bez względu na to, jak dużo ćwiczył w klubie bokserskim Jackso na, nigdy nie czuł się tak dobrze, jak w ciągu tych paru tygodni w Grange. To odkrycie go zaniepokoi ło, bo Simon uważał się za mieszczucha i dandysa. Swoją reputację opierał na tym, ile potrafił wypić, jak świetnie umiał powozić czwórką rasowych koni i ile pięknych ladacznic potrafił uwieść. Nawet jeśli ta dziewka urodzi córkę, to też niewielka pociecha, doszedł do przekonania. Oczy wiście zatrzyma tytuł, ale sam tytuł niewiele znaczy. Nigdy nie spodziewał się, że go dostanie i wystar czyło mu jego własne dziedzictwo. Szkoda tylko, że ojciec zostawił mu tak mało gotówki. Nie ma co się łudzić, bogactwo ma liczne zalety i jeśli miał być wobec siebie uczciwy, to w jego obecnej sytuacji najbardziej pociągały go pieniądze. Uznał, że warto o nie walczyć. I będzie walczył. Nie był pewien, jak się do tego zabierze, ale musi być jakiś sposób na podważenie testamentu. Albo sprytne podejście wdowy. Albo gdyby to zawiodło, uwiedzenie jej. Pomyślał o rym z obrzydzeniem i natychmiast od rzucił ten pomysł. Sama plotka o dandysie Weadier- bym nawiązującym romans z wiejską damulką wy starczyłaby, żeby go wyśmiano w ulubionych klu bach londyńskich. I tak bez względu na rozwój wypadków straci Giulliettę. Trudno oczekiwać, by wielmożna księżna opłacała jego amory w Londynie. Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym mocniej się upewniał, że dopadł go okrutny los w postaci tej okropnej ko- 24
biety, która jest pewnie równie nudna, co mało urodziwa. - Higgins! - zawołał czując, że znajome złe duchy nudy i zniechęcenia już czają się w cieniu. - Przynieś mi brandy. Potrzebuję czegoś na wzmoc nienie. W trzy dni później, gdy letnia burza szalała nad ziemią, wyginając w obłędnym tańcu gałęzie wyso kich topoli ocieniających milową aleję prowadzącą do Ashford Grange, Aleksandra przybyła do rezy dencji przodków męża. Niewiele pocieszała ją myśl, że czekano tu na nią. Kiedy odźwierny kuląc się przed deszczem podbiegł otworzyć masywną, kutą bramę i z szacunkiem dotknął daszka czapki patrząc na książęcą kolasę, która godnie przemknęła obok, opryskując go wodą, Aleksandra chyba po raz setny w trakcie długiej i męczącej podróży przez Kent, pożałowała, że nie została w Londynie. Ale Hamil ton był nieprzejednany. Księżna powinna natych miast udać się do Ashford Grange i tam oczekiwać narodzin dziecka, bo zmarły mąż tego właśnie by sobie życzył. - Wasza książęca mość, od sześciu pokoleń każdy Richardson tam przychodzi na świat - oznajmił mentorskim tonem, który zaczynał irytować i tak już zdenerwowaną Aleksandrę. - Nie mam cienia wąt pliwości, że jego książęca mość nie chciałby zrywać tej długiej tradycji. - Jakie to szczęście, że stary książę przeniósł się już do wieczności, bo być może w moim przypadku wolałby zrezygnować z tej tradycji - zauważyła 25
ironicznie, gdy wsiadała do wytwornej karety po dróżnej z książęcym herbem na drzwiach. - Książę odznaczał się twardym i wybuchowym charakterem - odparł poważnie Hamilton. - Jego syn nie przypominał go ani z charakteru, ani z wy glądu, jeśli mogę sobie pozwolić na śmiałość. Zmar ły mąż waszej książęcej mości wrodził się w matkę, która była jasnowłosą powszechnie uznaną piękno ścią. Doskonale ją pamiętam. - Umilkł i Aleksandra domyślała się, że zatonął we wspomnieniach. - Kiedy książę skłonił lady Letitię, by przyjęła jego oświadczyny, szampan popłynął strumieniami i za ręczynowe przyjęcie w Grange trwało do późna w nocy. Bez wątpienia połączyła ich miłość. - Westchnął. Aleksandra uśmiechnęła się na ten do bry znak skrywanej przez prawnika wrażliwej na tury. - Musiał się zmienić przez lata, skoro tak surowo potraktował syna - powiedziała cicho. - Stało się to po śmierci ukochanej żony - wyjaśnił. - Wtedy zrobił się małomówny i skryty, łatwo wpadał w gniew nawet bez powodu. Wszyscy z żalem wspominali dobroczynny wpływ księżnej Ashford. Jej syn tak bardzo ją przypominał, że wedle opinii ludzi, książę nie mógł znieść jego widoku w trakcie tych pierwszych, najtrudniejszych miesię cy po jej odejściu. - A hrabia Chesterton? - spytała Aleksandra, bo ciekawił ją człowiek, którego miała niedługo spot kać. - Do kogo z rodziny jest podobny? - Matka hrabiego była siostrą starego księcia — wyjaśnił prawnik zapalając się do tematu. - Podobni 26
do siebie jak dwie krople wody. Ciemnowłosa, pełna fantazji lady Amelia Chesterton wybrała sobie na męża kogoś zupełnie odmiennego: niezwykle spo kojnego, łagodnego człowieka. Hrabia Chesterton okazał się czułym mężem, choć wszyscy się spodzie wali, że lady Amelia zrobi lepszą partię. Ich syn odziedziczył ciemne włosy i śniadą cerę wuja. Na wet kiedy chłopcy byli młodsi, często brano go za syna starego księcia. - Czy odziedziczył też i charakter wuja? - odwa żyła się zapytać Aleksandra, mając nadzieję, że się myli w swych podejrzeniach. Hamilton rzucił jej przenikliwe spojrzenie, nim odpowiedział ważąc każde słowo. - Hrabia nigdy nie był i nie będzie tak miłym człowiekiem, jak jego kuzyn. Szukanie w nim tych cech to strata czasu. - Popatrzył na nią z namysłem i dodał, jakby z wahaniem: - Hrabia, z równie fa talnym skutkiem jak jego ojciec zasmakował w kar tach, a podobno też jest ulubieńcem dam. Tyle mogę powiedzieć, księżno. To ostatnie zdanie wypowiedział surowo zaciska jąc wargi, co świadczyło, że prawnik niechętnie wypowiada się na temat charakteru i postępowania hrabiego Chestertona. Aleksandra roześmiała się po raz pierwszy od chwili, gdy opuścili Londyn. - Czy to oznacza, że hrabia jest libertynem i łajdakiem? - spytała niewinnym tonem. - Ależ skąd! - żywo zaprotestował prawnik. - Błagam o wybaczenie, jeśli wasza książęca mość tak odebrała moje słowa. Nie było to moją intencją. 27
Spieszę was zapewnić, księżno, że postępowanie hrabiego jest bez zarzutu. Aleksandra przypomniała sobie jego słowa późnym popołudniem, gdy kareta w strugach ulew nego deszczu pokonała długi podjazd i zatrzymała się pod bramą wjazdową prowadzącą do historycz nej budowli, Ashford Grange, a światła dwóch po chodni lśniły na końskich zadach i ścianach pojaz du. Próbowała czerpać z tych słów pociechę, gdy armia sprawnych lokajów pod wodzą krępego ma jordomusa o krzaczastych brwiach, przypominają cych druciane szczotki nad wysokim czołem, wy pakowywała bagaże. Aleksandra podała dłoń major- domusowi i niepewnie zeszła po schodkach po jazdu. - Higgins do usług waszej książęcej mości - powitał ją służący wpatrując się w jakiś punkt ponad jej głową. - Dziękuję, Higgins - oparła ze zmęczonym uśmiechem. Zauważyła, jak poważna twarz major domusa zmiękła nieznacznie i korzystając z okazji dodała: - Markiz często o was wspominał, Higgins, zwłaszcza w związku z pewnym psem o imieniu Nabob. Lekki uśmiech szybko przemknął po wyniosłej twarzy i zajaśniał w łagodnych oczach spoglądają cych na nią spod gęstych brwi. - Ach, wasza wysokość. Wiele razy panicz Ad rian i ja mieliśmy scysje w związku z tym nieznoś nym psiakiem. Dobrze go pamiętam. - Jego twarz nagle spoważniała. - Z wielkim bólem przyjęliśmy wiadomość o odejściu panicza Adriana. Proszę wy- 28
baczyć moją śmiałość. Wszyscy bardzo go tu kocha li. - Westchnął ciężko i przypomniał sobie o obo wiązkach. - Jeśli wasza miłość pozwoli, to może wejdziemy do środka. - Podał Aleksandrze ramię, które przyjęła z wdzięcznością. Kiedy znaleźli się w wielkim holu, nadjechał drugi powóz z jej pokojówką, lokajem Hamiltona oraz licznymi kuframi i walizami. Z pomocą pani Higgins i Annette, belgijskiej, mocno zbudowanej pokojówki, Aleksandra zdołała wejść na górę po szerokich schodach i dotrzeć do sypialni. Gospodyni była z natury towarzyska i kie dy lokaje nosili gorącą wodę na kąpiel dla księżnej, bawiła ją serdeczną rozmową, nazywając „młodą żoną kochanego Adriana". - Nie wiedzieliśmy, że wasza książęca mość jest w błogosławionym stanie. Bardzo się cieszymy, to znaczy Higgins i ja, że dziecko biednego panicza Adriana urodzi się tutaj, w Grange. Bardzo lubili śmy panicza Adriana, bardzo. Cała służba za nim przepadała, chociaż jako młodych chłopiec nieźle dał nam się we znaki. - Przerwała i z niepokojem popatrzyła na bladą twarz Aleksandry. - Wasza książęca mość jest bardzo blada, że ośmielę się tak wyrazić. Podróż z Londynu musiała zmęczyć waszą wysokość. Może zaraz po kąpieli położy się jaśnie pani do łóżka, a ja przyślę posiłek na górę? Albo sama przyniosę. Serce się we mnie raduje na widok młodej żony panicza Adriana przybywającej do Grange. W trakcie tego chaotycznego powitania, Aleksan dra ułożyła się na eleganckim szezlongu pokrytym 29
błękitną satyną, ustawionym przy drzwiach wiodą cych na balkon z widokiem na park. Oparła głowę o twarde oparcie i przymknęła oczy. Z uśmiechem przystała na propozycję pani Higgins. - Rzeczywiście, jestem bardzo zmęczona, ale lekarz wojskowy powiedział, że mam żelazne zdro wie, więc może powinnam jednak zejść na dół przywitać się z gospodarzem. - Też coś! - rzuciła pani Higgins bez cienia szacunku. - Niech pan hrabia sobie poczeka. A co lekarz wojskowy może wiedzieć o błogosławionym stanie? Tyle co nic, wasza wysokość. - Ma pani rację, pani Higgins - przyznała Ale ksandra. - Z radością przyjmuję pani propozycję posiłku na górze. Proszę powiedzieć panu hrabie mu, że bardzo mi przykro, ale nie zejdę na obiad. - Jutro rano znajdę dość siły, by stawić czoło jego wściekłości, pomyślała. Przespawszy spokojnie noc Aleksandra obudziła się rano wypoczęta i w bardziej optymistycznym nastroju. Gdy Annette mozolnie układała jej niesfor ne loki, przypomniała sobie, że Adrian najbardziej podziwiał u niej brak zaciętości i pensjonarskich fochów. - Au! - zawołała, gdy Annette pociągnęła moc niej za wyjątkowo uparty kosmyk, przypinając go na czubku głowy. - Dlaczego robisz mi tak skompliko waną fryzurę? - spytała. - Nigdzie nie wychodzę i o ile wiem, nikogo dziś nie będę przyjmować. - Księżna powinna wyglądać porządnie w tra kcie spotkania z hrabią - odparła śmiało Annette. 30